Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2135. Cisza — dźwięk samotności

Ostrzeżenie: w poście znajdują się wulgaryzmy

[…]
— Zbliżają się dwa kolejne plutony droidów — zawołał Hed, uprzednio nakładając na lewe oko celownik przymocowany do hełmu. Wciąż nie mógł nadziwić się zdolnością Tech’a, dzięki której ich drużyna mogła szczycić się jedynymi w swoim rodzaju ulepszeniami pośród galaktyk. Najprawdopodobniej rozwodziłby się nad tym jeszcze dłużej, ale przecież zbliżały się dwa kolejne plutony droidów, a przed drzwiami, za którymi właśnie się ukrywali, leżało drugie tyle sterty zniszczonych robotów.
— Genialnie… — mruknął Hunter, spawając w pośpiechu metalowe drzwi, które w ostatniej chwili zdołali zamknąć z pomocą siły niezawodnego w takich sytuacjach Reck'a. Jego nadludzka zdolność, choć w pewnych kwestiach go ogłupiała, to na pewno nie można było mu odmówić zimnej krwi przydatnej w fali ognia pocisków laserowych.
— Tech, ile jeszcze?
— Jeszcze chwila. Potrzebuję więcej czasu. Nadal próbuję odszyfrować interfejs mózgowy. — Okularnik wystukiwał coś na ekranie wielkiej konstrukcji, próbując zhakować system i dzięki temu odciąć od niego wymęczonego Echo. Ten siedział już na podłodze, wciąż podłączony do wielkiej maszyny kilkoma grubymi kablami. Jeden prowadził wprost do jego czaszki, dwa kolejne wzdłuż metalowego kręgosłupa. Zamiast prawej ręki miał jej cybernetyczną odpowiedniczkę, wyglądem znacznie różniącą się od tej ludzkiej. Jego nogi również zostały zastąpione na metalowe. Był blady, siny i niesamowicie chłodny, ale szczęśliwy.
— Wróciłeś po mnie — wychrypiał, patrząc lekko w górę, na klękającego przed nim przyjaciela. Ostatni raz, gdy się widzieli, runęła Cytadela i nikt nie sądził, że pośród tych ruin znajduje się jeszcze ktoś żywy.
— Od dłuższego czasu miałem nadzieję, że to ty psujesz nam wszystkie plany — zaśmiał się Rex, choć trochę gorzko. Wiedzę Echo wykorzystywano bowiem przeciwko nim, by dzięki temu przewidzieć ruchy każdej z jednostki, ale od teraz to powinno się zmienić.
Wtem na zasuwanych drzwiach zaczął kreślić się czerwony okrąg, rozpalając metal do czerwoności. Hunter poderwał się z miejsca, złapał Heda za ramię, ciągnąc go w głąb pomieszczenia. W międzyczasie zniszczył pada, otwierającego wejście, które już chwilę później i tuż za nimi zatrzasnęło się na dobre. Gdy tylko ten dźwięk wypełnił okrągławy pokój, on wraz z drużynowym snajperem zabrali się za ponowne spawanie łączenia drzwi.
— Już, gotowe — poderwał się Tech, a Rex nie tracąc czasu, zaczął odpinać kolejne rury i kable od ciała Echo. W momencie pozbywania się tej najważniejszej osłabiony mężczyzna upadł na podłogę, zupełnie bezwiednie. Zdziwienia na twarzy Tech’a nie dało się opisać… Nie… Zaraz jednak lekko podniósł się na ludzkiej ręce… Nie… Nie. Nie. Nie


W tym momencie Yarrow zerwał się z zajmowanego miejsca, by zamaszystym ruchem zepchnąć wszystko, co leżało przed nim na wielkim, ciemnym, drewnianym biurku. Krzesło runęło na podłogę, a wraz z nim sterta zapisanych i pustych papierów, które opadały zupełnie jak w spowolnionym tempie, kołysząc się na boki. Długopisy i pióra również kilkukrotnie odbiły się od parkietu, lądując w przeciwnych sobie kierunkach. Mężczyzna zgarbił się, zawieszając głowę. Zamknął oczy, uprzednio opierając się dłońmi o blat biurka. Prawą jednak chwilę później podniósł, by z pełną siłą uderzyć pięścią w płaską powierzchnię.
Syknął z bólu.
Zaciął się w jednym miejscu, nie widząc co dalej z jego własną powieścią. Historią, którą planował na co najmniej kilka książek, zatrzymując się raptem w połowie drugiej części. Yarrow nie mógł zrozumieć, czy w jego głowie panuje tak wielka pustka, czy tak niesamowity chaos, z którego nie potrafił wyciągnąć sensownej kontynuacji opowiadania. Stał w miejscu, a ten zastój wywoływał w nim niemałą frustrację.
Wokół niego panowała zupełna cisza. Mieszkanie było puste, okna szczelnie zamknięte, laptop wyłączony, nawet on sam nie miał śmiałości tego dźwięku przerywać. Dźwięku samotności, dźwięczącej w uchu stałym, jednostajnym piskiem. Książkom zdawał się ten stan pasować, odwrócone grzbietami, obojętne na otaczający je świat, pozwalające oderwać się od świata realnego do tych zupełnie zmyślonych, innych i niezwykłych. Tym razem księgi wyglądały zupełnie tak, jakby odwróciły się plecami, nie chcąc patrzeć na tak żałosne widowisko, które miało miejsce kilka chwil wcześniej. Morris długo im się przyglądał, czując, jak narasta w nim zdenerwowanie tym widokiem. Jednocześnie zdziwił się swoją nietypową reakcją. Do tej pory widok biblioteczki jedynie go uspokajał.
Lekko rozmasowując obolałą dłoń, podszedł do najbliższego okna, wyglądając na ulicę. Nie było tam przesadnej ilości ludzi. Ot tyle, co codziennie przewija się przez nowojorskie chodniki. Większość ludzi przemierzała kolejne metry bruku w zupełnej samotności z nosem w telefonie, ze słuchawkami w uszach, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach, z oczami skierowanymi wyłącznie przed siebie. Nikt z nich nie zwracał na siebie większej uwagi. Ignorując, jednocześnie byli ignorowani.
Yarrow obejrzał się za siebie, wprost na otwarte drzwi, w których progu nie stał zupełnie nikt. Było pusto, cicho i samotnie, a jemu do uspokojenia brakowało dotyku ręki na ramieniu i nic więcej. Ścisnął prawą dłoń i znowu syknął z bólu.
Pisarz szybkimi gestami złapał za karafkę, stojącą na pobliskim stoliczku pomiędzy dwoma wielkimi oknami w jego gabinecie. Brązowawy płyn wlał się chaotycznie do kryształowej szklanki, niespodziewanie gubiąc kilka kropel. Yarrow nie zwracał na to kompletnie uwagi, jego myśl skupiała się wyłącznie na alkoholu i wlaniu go wprost do przełyku, co zrobił dość pospiesznie.
Gardło rozpaliło go poczuciem winy i myślą, że nie powinien tego robić. Oparł się jednak o parapet tuż za nim, lekko zdyszany, ale o dziwo uspokojony. Spojrzał na pustą szklankę w swojej lewej dłoni, a następnie na otwartą, kryształową karafkę z pobłyskującym bursztynowym rumem w środku. Zapach unosił się aromatyczny i jednocześnie obrzydzający, a Morris doskonale zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego tak się działo.
— Kurwa — westchnął cicho, przymykając powieki. Następnie nalał do szklanki jeszcze jedną, małą porcję i przechylił głowę, pozwalając by kolejne fale wstydu, wnikały w jego głąb.


Witajcie w moim pierwszym poście fabularnym. Ten długi fragment to kawałek powieści Morrisa, wzorowany na pewnym serialu. Jeżeli ktoś zgadnie nazwę drużyny w niej występującej dostanie wątek w prezencie. Dziękuję Wam za przeczytanie, a Bezie sama wie za co. Bywajcie!

3 komentarze

  1. Sprawdzone, zaakceptowane, polecam. Przy okazji teraz mam większe pojęcie niż do tej pory, o czym Raphael prowadzi dysputy z Yarrowem, gdy pada temat jego powieści.

    PS Zaśmiałam się przy tej głupiej odmianie, którą stosujesz do mojego nicka, pozdrawiam, bywaj.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy skończyłam czytać, pomyślałam sobie, że to pięknie napisana notka o człowieku otoczonym zewsząd samotnością, któremu mogłaby wystarczyć obecność jednej, właściwej duszyczki, a za towarzyszkę ma jedynie butelkę rumu. Tak to zinterpretowałam :)
    Masz bardzo ładny styl i przyjemnie się to czyta. Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Notkę widziałam już rano, kiedy siadłam do śniadania, ale stwierdziłam, że przeczytam na spokojnie po pracy. I dobrze zrobiłam. Opowiadanie niby krótkie, ale jednak dużo mówi o samej postaci pisarza. Będę powtarzać, bo nie przestanę się zachwycać, masz bardzo ladno styl pisania i przyjemnie się czyta, jak autor powyżej wspomniał. I ja się z tym zgadzam. Pisz, jak najwięcej i chętnie przeczytam coś więcej o Yarrowie niż to co otrzymujemy w wątkach :)

    OdpowiedzUsuń