08.03.2020
Właśnie minęły dwa lata, jak po raz pierwszy pojawił się w Nowym Jorku.
Ciężko było mu uwierzyć, że minęło już tyle czasu i tak wiele się pozmieniało. Momentami zastanawiał się, czy nie jest to przypadkiem jakiś dziwny, pokręcony sen, a gdy się obudzi będzie ponownie w Chetwynd. To byłoby o wiele bardziej prawdopodobne niż to, co miał w tym momencie. Nie poznawał sam siebie tak na dobrą sprawę. Były to jednak dobre zmiany, na które Ethan czekał od długiego czasu. Leżał z ręką pod głową i wpatrywał się w sufit, a wszystkie zmiany, które zaszły w jego charakterze, sposobie bycia oraz w życiu powoli do niego docierały. Dwa lata minęły zdecydowanie zbyt szybko, a ten czas pozmieniał w jego codziennym życiu naprawdę wiele. O wiele więcej niż się spodziewał. Doszło mu parę znajomości. Mógł wyliczyć te znajomości na palcach jednej ręki, może i nie było tego dużo, a jego życie towarzyskie bardzo odbiegało od tego, jak wyglądało u przeciętnego mężczyzny w jego wieku. Nie mógłby jednak na to narzekać, od zawsze szedł w jakość, a nie ilość, a on sam był na tyle dojrzały i wyrozumiały, aby wiedzieć, że nie wszyscy mają tyle czasu, aby spotykać się z nim dzień w dzień. Sam przecież tego czasu również nie miał tyle, ile chciałby mieć. W zupełności wystarczało mu wychodzenie od czasu do czasu do baru z Jeromem; najbardziej zaskoczyło go to, że pomimo tego, jakim gburem potrafił Camber być obaj się dogadali, a znajomość niedługo miała sobie liczyć rok. Choć jeśli miał być szczery, to największym zaskoczeniem w jego życiu była leżąca obok niego blondynka, która wciąż była pogrążona we śnie. Nie brał pod uwagę nawet tego, że jeszcze kiedyś mógłby się w kimś zakochać, obdarzyć silnym uczuciem i pragnąć z kimś stworzyć związek, rodzinę. Może gdyby wiedział, że ta dziewczyna od pączków, tak mu zakręci w głowie pojawiłby się w tej cukierni o wiele wcześniej? Nie wierzył w przeznaczenie, nie było czegoś takiego. Pojawił się po prostu w dobrym miejscu o odpowiedniej godzinie, ale to byłoby na tyle. Długo obojgu zajęło, aby przyznać się przed sobą, że nie są sobie obojętni. Jakby mógł, powtórzyłby ten cały początek znajomości jeszcze raz – nawet gdyby miało to trwać dwa razy dłużej, bo wiedział i czuł, że było warto. Było mu zaskakująco dobrze ze wszystkim. Z pracą, z życiem osobistym i miłosnym, po prostu dobrze mu się układało. Nie potrafił się pozbyć jednak tego ciągle obecnego uczucia smutku, które cały czas się przewijało gdzieś koło niego. Może już jednak na zawsze miał się za nim ciągnąć cień przeszłości, bo nie potrafił i nie wiedział, jak ma się od niego odciąć? Chciałby pozmieniać jeszcze tak wiele rzeczy, a nie miał bladego pojęcia, jak powinien za to wszystko się zabrać.
~*~
2016, Chetwynd
Kciukiem rysował niewidzialne kółka na wewnętrznej stronie jej dłoni, co jakiś czas mocno ściskając dłoń kobiety. To wszystko cholernie go denerwowało, nie podobało mu się kompletnie to, w jakiej sytuacji się znalazł i najchętniej wróciłby do domu. Tylko, że w domu teraz byli jego przyjaciele ze straży, którzy z własnej woli byli na miejscu, aby posprzątać to, co zostało z kuchni. Nie patrzył na swoją lewą dłoń, którą opatrywał w tym momencie lekarz. Próbował nie zwracać uwagi na ból, całą swoją uwagę przeniósł na miękką dłoń Loreny, na jej kojący głos i zapewniania, że Karen jest przede wszystkim bezpieczna, a on nie musi się teraz nią martwić, a skupić na sobie. Ale jak miał to zrobić, skoro to przez niego do tego doszło? Jeszcze niedawno wszystko było w porządku. Wiedział, że sobie nie radzi, nie radził już od długiego czasu, ale nie chciał tego przed nikim, a zwłaszcza przed samym sobą przyznać. Było mu źle z myślą, że nie potrafi pomóc własnej matce, ale co miał zrobić? Nie mógł rzucić pracy, musiał z czegoś utrzymywać dom. Nie dostawali żadnych zasiłków, które w jakikolwiek sposób mogłyby pomóc, co w przypadku jego matki było zwyczajną kpiną, ale to nie o pieniądze przecież chodziło. Nie mógł pracować z domu, nie miał nawet takiej możliwości w tym mieście, aby poszukać czegoś co dawałoby mu możliwość pracy w ciągu dnia. Musiał być na każde wezwanie, niezależnie od godziny i to bolało go najbardziej, a nie mógł ciągle prosić przyjaciół i sąsiadów, aby zaglądali w środku nocy do matki, aby sprawdzili czy z kobietą jest wszystko w porządku. Niby wiedział, że nikt nie miałby mu tego za złe, ale sam nie czuł się z tym najlepiej. Słuchał lekarza jednym uchem, zapamiętał tyle, że oparzenie było poważne, a ze względu na szybką reakcję i to, jak prędko znalazł się w szpitalu nie będzie wymagana ewentualna operacja, a Ethan miał się zgłaszać tylko na kontrolę, aby mieć pewność, że wszystko dobrze się goi, a przede wszystkim miał się przyzwyczaić do faktu, że na dobre zostanie mu blizna na lewym przedramieniu, co nie napawało go żadnym optymizmem.
Poczuł, jak kobieta odgarnia mu włosy z czoła i spojrzał w jej stronę. Wysilił się nawet na lekki uśmiech, choć w tej sytuacji było o to ciężko. Nawet nie zauważył, że zostali w sali sami, a on miał założony już opatrunek.
― Bardzo cię boli?
W odpowiedzi jedynie poruszył ostrożnie ramionami. Bolało, nie bolało. Bardziej martwił się o mamę, która była teraz sama wśród nieznanych ludzi i pojęcia nie miał, jak reaguje na to, że nie ma go w pobliżu. Denerwuje się? Panikuje, a może jest spokojna? Powinien być teraz obok niej, nic mu nie było przecież takiego. Powinien również być tego wieczoru w domu, to może do niczego by nie doszło. Może byłby w stanie jakoś temu zapobiec, a gdyby mama znajdowała się bliżej tej przeklętej kuchenki, równie dobrze nie byłoby czego pewnie zbierać.
― Zabiorę cię do domu, Ethan.
Nie protestował. Z miejsca wcześniej oświadczył, że nie zostaje na żadną obserwację. Musiał przede wszystkim sprawdzić co takiego jest z mamą. To ona tu była najważniejsza.
~*~
Marzec 2018, Chetwynd
Oboje zaciskali mocno zęby i nie wiedzieli co mają sobie powiedzieć.
Decyzja zapadła już dawno temu i nie było tak naprawdę odwrotu. Ethan chciałby, żeby było inaczej, ale to była dobra decyzja. Na ten moment wydawała mu się być odpowiednia, miał wrażenie, że zaczyna tutaj wariować i traci grunt pod nogami. Wszystkiego było… za dużo. Bał się tu zostać, nie mógł tego na głos powiedzieć, ale naprawdę tak było. Pogoda nie rozpieszczała mieszkańców kanadyjskiego miasteczka. Była paskudna, okropna. Mżawka dawała się we znaki, wiał wiatr i przez to było jeszcze chłodniej, ale przynajmniej mrozy odeszły. Jeśli dobrze pamiętał, to o tej porze w zeszłym roku wszędzie było pełno śniegu i minusowe temperatury, a teraz resztki śniegu roztapiały się. Niezbyt wiedział, co powinien jej powiedzieć. Miał wrażenie, że świdruje go wzrokiem i wywierca dziurę w brzuchu. Może jednak powinien zostać? Lorena była zdecydowanie zbyt mocno wyrozumiała. Nie miał pojęcia skąd brała się w niej ta cała cierpliwość do jego osoby. Sam siebie już dawno kopnąłby w tyłek, ale nie ona. Clayton miała w sobie coś, co nie pozwalało jej oceniać innych i podejmowanych przez nich decyzji. Wiedział doskonale, że to średnio się jej uśmiecha. Musiał ją zostawić, to miasto i tych wszystkich ludzi. Ethan nie potrafił jednak tutaj zostać. Przebywanie w tym miejscu było zbyt bolesne, zbyt wiele wspomnień. Musiał się oderwać od tego wszystkiego.
― Nie możesz chociaż pojechać do Toronto? Koniecznie Nowy Jork?
Uśmiechnął się kwaśno podnosząc na nią wzrok. Lorena była twarda, nie rozklejała się łatwo, co już dawno temu mu udowodniła. Był jednak pewien, że gdyby poprosiła, to od razu by się złamał i powiedział, że tutaj zostaje. Dla niej. A może powinien wziąć ją ze sobą? Ale ona by stąd nie wyjechała. Miała rodzinę, przyjaciół. On również to wszystko miał, ale Lorena nie przeżyła tego, co on. Nie mogła wiedzieć, jak to jest, gdy traci się kogoś tak bliskiego i zostaje się całkiem samemu. Pojęcia nie miał, czy kiedykolwiek zobaczy ojca albo brata. Istniała możliwość, że prędzej brata, który z tego co wiedział znajdował się w Stanach. Ale nie jechał przecież go szukać specjalnie. Nie zamierzał marnować czasu na Michaela, nie kiedy sam zdecydował się kopnąć jego oraz matkę i odejść.
― Będę za tobą tęsknił, Lora.
― Goń się, Camber.
Zaśmiał się, choć w jego śmiechu nie było nawet krzty wesołości. Spojrzał na nią jeszcze jeden raz i wsiadł do samochodu. Nie było ostatniego uścisku, pocałunku, ostatnich próśb, aby został. Żadne z nich nie powiedziało sobie, jak bardzo się kochają. To było przecież dla nich oczywiste. Nie spodziewał się tylko, że ruszenie z miejsca będzie tak trudne, ale w końcu się stało. I gdy mijał znak powiadamiający nowo przybyłych, że znajdują się w Chetwynd poczuł się dziwnie wolny.
Droga strasznie mu się dłużyła. Był już dawno w Stanach, granicę przekroczył jakieś cztery godziny temu. Był wieczór, zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza i powinien zatankować. Nie miał pojęcia, ile godzin jechał, ale musiał w końcu się zatrzymać i przespać. Nie mógł cały czas jechać, doprowadziłby w końcu do wypadku. Wyjechał tak szybko, jak tylko dokonał transakcji, a wszystkie dokumenty zostały podpisane i ziemię oraz dom mógł oddać w nowe ręce. Ciężko było mu się pożegnać z domem, w którym spędził całe życie, ale nadeszła pora na nowe i miał całkiem dobre przeczucia. Zaczynał już tęsknić za Loreną, jej braćmi i wszystkim, co miał w Chetwynd, ale nie zamierzał się poddać i musiał spróbować czegoś nowego, a jeśli mu się nie spodoba, to przecież miał otwartą furtkę i w każdym momencie mógł wrócić do miasteczka, a gdyby był szczególnie mocno uparty to mógłby nawet spróbować odzyskać ziemię, choć to było raczej mało prawdopodobne. Widząc znak oznajmiający o stacji benzynowej postanowił zjechać. Chwila odpoczynku mu nie zaszkodzi. Stacja wyglądała dość… niepokojąco. To chyba było dobre określenie tego miejsca. Niewielka, na odludzi. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Nie mógł wybrzydzać, a nie był pewien, za ile byłaby kolejna stacja. Wolał nie ryzykować. Po zatankowaniu, kupieniu czegoś do jedzenia oraz zapłaceniu odjechał kawałek dalej na dostępny parking. Ten jednak był pozostawiony poza zasięgiem pracowników stacji benzynowej i nie posiadał żadnego oświetlenia. Nie oczekiwał tego, co wydarzyło się później. Poczuł tylko, jak ktoś go łapie za ramię, co sprawiło, że Ethan odruchowo się odwrócił, a to poskutkowało ciosem prosto w nos. Może tylko mu się wydawało, a może faktycznie usłyszał chrupnięcie kości, nie miał pojęcia. Kolejny cios był w brzuch, napastnik złapał go za ramiona, a kolanem wymierzył dwa uderzenia. Kanadyjczyk nawet nie miał okazji, aby się obronić, a nie należał do najmniejszych. Zaskoczony zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Kolejne uderzenie przyszło z tyłu, od kogoś zupełnie innego. Próbował oddać, udało mu się nawet jednego trafić w szczękę, co poskutkowało kolejnym ciosem. Zanim osunął się na ziemię, przeszukali kieszenie kurtki wyciągając z kieszeni portfel i wszystko, co mogłoby się przydać. Nawet nie próbował się odzywać, chciał tylko aby odeszli. Najwyraźniej auto musieli uznać za mało wartościowe. Wypluł krew obok siebie, nie próbując ich zatrzymać. Oparł się plecami o samochód, rękawem wytarł krew zarówno z nosa jak i rozwalonej wargi. Tego pierwszego nawet nie próbował dotykać. Starał się myśleć, że zawsze mogło być gorzej. A potem zaczął się śmiać. Sam pośrodku pustkowia, po prostu głośno się śmiał. Mimo obitej mordy, żeber i brzucha, a gdy się śmiał czuł ból w całym ciele, ale nie potrafił temu zaprzestać. A skoro to był dopiero początek jego nowego życia, to nie był już taki pewien, czy chciałby wiedzieć, jak będzie wyglądała reszta.
Nowy Jork, 2019
Był głodny, przeziębiony i miał gorszy dzień.
Sam nie był pewien, co go podkusiło do tego, aby wejść do tego miejsca, ale nie mógł się oprzeć. Coś go po prostu do tego natchnęło. Jak popychał drzwi, towarzyszył temu cichy dzwoneczek, co sprawiło, że Camber wzniósł lekko brew do góry. Najwyraźniej miał być to znak dla pracowników, że przyszedł nowy klient. Poza nim w środku było parę osób, które również coś kupowały. Ethan, gdyby mógł, przykleiłby twarz do szyby z pączkami. Przyglądał się uważnie tym, które były dostępne. Wyglądały zachęcająco, jedne polane lukrem, inne czekoladą, a jeszcze inne były mniejsze, z dziurą w środku i kolorową posypką.
― Dzień dobry, mogę coś podać?
To melodyjny, cichy głos wyrwał go z obserwacji naleśników i sprawił, że podniósł wzrok na młodą kobietę. Była dość drobna, jasne włosy miała związane, najpewniej po to, aby nie przeszkadzały jej w pracy, a włosy nie dostały się do jedzenia podawanego przez nią. Przez chwilę po prostu się w nią wpatrywał, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, co najpewniej musiało dziwnie wyglądać. Zauważył to po wyrazie jej twarzy, gdy zmarszczyła brwi i zaczęła mu się niego podejrzliwie przyglądać.
― Ach, tak ― mruknął nieco zmieszany ― można tu dostać kawę? ― spytał zupełnie nie zauważając maszyny do kawy, która stała za blondynką i w tym momencie miał ochotę uderzyć się w czoło, ale nie skomentował tego w żaden sposób i blondynka najwyraźniej również nie. Dopiero po chwili dostrzegł przypinkę z jej imieniem. Davina. ― Poprosiłbym dwa z karmelowym nadzieniem i ten jeden różowy, z dziurą i kolorową posypką.
― Już się robi ― odparła od razu zabierając się do wkładania wskazanych przez Ethana pączków ― mogą być wszystkie w tej samej torebce, czy zapakować osobno?
― Niech będą w tej samej ― powiedział― i jeszcze może ten… hm, z zielonym lukrem? To lukier?
― Tak, to lukier.
Zapakowała wszystkie pączki razem i wróciła do kasy, nabijając zamówienie mężczyzny. Po cichym czy mogę podać coś jeszcze mężczyzna przyglądał się jej przez chwilę i poprosił o zwykłą czarną kawę. Sam nie był pewien o co w tym wszystkim chodziło, ale był pewien, że gdy podawała mu zamówienie, a oni się przypadkiem dotknęli przez jego całe ciało przeszedł dreszcz. I to dziwne uczucie, którego nie potrafił się pozbyć przez kolejnych kilka dni sprawiło, że wrócił tam jeszcze kilka razy.
08.03.2020
Upewnił się, że Davina jeszcze śpi i zebrał swoje rzeczy. Ubrał się dość cicho, aby nie zbudzić kobiety. Zabrał ze sobą również Thora i we dwóch wyszli na spacer. Odetchnął świeżym powietrzem, naprawdę był dziwny, jak wiele się przez ten czas zmieniło. Dało się wyczuć w pogodzie, że wszystko znów budzi się do życia, a wiosna nadchodzi wielkimi krokami. Miał wrażenie, że w głowie kotłuje mu się cała masa myśli, których nie jest w stanie ułożyć w sensowną całość. Wiele się wydarzyło, jeszcze więcej było przed nim i… po prostu nie miał pojęcia, co przyniesie dalsza przyszłość. Dzisiejszy dzień nie był przecież wyjątkowy dla niego tylko ze względu na to, że to była jego mała rocznica. Spacer trwał koło godziny, w drodze powrotnej wstąpił do pierwszej kwiaciarni, na którą się natknął i zdecydował się na bukiet żółtych róż przeplatanych z białymi. Miał wrażenie, że taki zestaw o wiele bardziej pasuje do kobiety niż typowe, czerwone. Choć i te prezentowały się naprawdę ładnie. Wracając do siebie, minął się na schodach wejściowych z sąsiadką, z którą zamienił kilka słów, pożyczył dobrego dnia i wszedł na górę. Otwierając drzwi było niezwykle cicho. Możliwe, że jeszcze spała? Był w trakcie ściągania butów, gdy łazienkowe drzwi się otworzyły, a jego oczom ukazała się Davina. Wciąż nieco zaspana, w dużo za dużej koszulce, która należała do niego, a na niej wyglądała, jak bardzo krótka sukienka.
― Dzień dobry ― przywitał się nachylając, aby skraść od niej pocałunek ― wszystkiego najlepszego ― powiedział podając jej bukiet z kwiatami i uśmiechnął się widząc, jak na jej policzki wkrada się rumieniec.
― Nie musiałeś, Ethan ― odpowiedziała odbierając od mężczyzny bukiet. Ten uśmiech był najlepszym podziękowaniem. W zasadzie nawet nie zdążył zareagować, kiedy poczuł jej delikatne wargi na swoich, ale od razu odwzajemnił pocałunek. ― Są piękne, dziękuję. I za pamięć.
Pozwolił jej przejść dalej, aby je wsadziła do wody, choć raczej nie miał wazonu, który mogłaby użyć. I faktycznie nie miał, a Davina musiała improwizować i zajęła jego kufel na piwo. Wyglądało to nieco śmiesznie, a w dodatku to były pierwsze kwiaty, które znalazły się w mieszkaniu Kanadyjczyka. Nawet nie miał tu sztucznych, które mogłyby jakoś ożywić mieszkanie. Wcześniej nie zwracał uwagi na takie rzeczy. To było zaskakujące, jak wiele do życia mogła wnieść jedna osoba. I pomyśleć, że gdyby nie ona, to pewnie kwiatów to mieszkanie nie doświadczyłoby aż do następnego lokatora.
― W zamian zrobię śniadanie, może być? Jajecznica? Naleśniki?
― Jak uważasz, może być jajecznica ― odpowiedział z uśmiechem. Nie było tu zbyt wiele miejsca, aby się ruszać, jeszcze, gdy Thor plątał im się pod nogami. ― A może ja nam zrobię? Masz dziś święto, odpocznij.
― Nie odpadną mi ręce od zrobienia nam śniadanie ― mruknęła, a mężczyzna był prawie pewien, że kobieta przewróciła nawet oczami ― ty się zajmiesz za to kawą. Robisz lepszą.
― Twierdzisz, że jestem beznadziejnym kucharzem? ― zapytał brzmiąc nawet na urażonego, choć oczywiście nie był.
Blondynka zaśmiała się i wzruszyła ramionami.
― Twierdzę, że robisz lepszą kawę. Nie dopowiadaj już sobie.
Kawę dobrze było zrobić na końcu, więc pozwolił dziewczynie działać w kuchni. Sam był za to ciekaw, co słychać w wielkim świecie. Chciał przejrzeć wiadomości, dodatkowe kanały, a może trafiliby na jakiś ciekawy film? Trudno było o dobry film w telewizji, ale zawsze warto było spróbować. Skakał po kanałach szukając czegoś odpowiedniego, ale nic nie przykuwało jego uwagi. Dopiero, gdy minął kanał informacyjny pilot wypadł mu z dłoni upadając na podłogę i robiąc hałas, co również od razu zaalarmowało blondynkę. Ethan nie widział, jak odstawia miskę z roztrzepanymi jajkami i do niego podchodzi, wpatrywał się jedynie tępo w ekran telewizora i słuchał co kobieta miał ado powiedzenia. Uległ wypadkowi (…) został przewieziony do Lenox Hill Hospital, stan poważny i zagrażający życiu. To wszystko, to musiał być zły sen albo zwyczajnie mu się przewidziało, ale zdjęcie pokazane na ekranie nie kłamało, a tę twarz, Ethan znał aż nazbyt dobrze. Niemal podskoczył w miejscu, gdy poczuł na plecach dłoń blondynki.
― Ethan, co się stało? Mów do mnie, martwisz mnie ― powiedziała, ale gdy spojrzała na ekran telewizora nic jej to nie mówiło. Przeniosła wzrok na mężczyznę czekając na odpowiedź.
Odpowiedź jednak nie nadchodziła, a Ethan milczał coraz dłużej. Ciężko było stwierdzić, jak długo nic nie mówił. Niby wiedział, że Davina coś do niego mówi, ale słowa docierały do niego jak zza szyby. Coś słyszał, ale niewyraźnie. Dopiero jak nieco ostrzej powtórzyła jego imię zareagował i spojrzał na nią.
― To mój brat. To mój brat, Davina.
Na ekranie jeszcze raz pojawiło się zdjęcie ciemnowłosego mężczyzny z zarostem, co tylko utwierdziło w przekonaniu Kanadyjczyka, że pokazany na zdjęciu mężczyzna to był jego brat. W końcu znalazł Michaela.
W tytule Elvis Presley "Treat Me Nice", wzrok cieszy piękny Scott, a dalej moja (nie)wesoła twórczość! Jako, że Ethanowi stuknął niedawno równy rok na blogu, postanowiłam wrzucić parę jego przemyśleń z teraźniejszego i przeszłego życia. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam, a dla wytrwałych wirtualne uściski oraz winko lub soczek!;) I oczywiście śliczne podziękowania lecą do autorki Davie, caticorn, dziękuję za jej wypożyczenie!💛
Zrobię również mini reklamę i zaproszę do Pana Marudy, jeśli komuś brakuje wątków. Chętnie z Ethanem przygarniemy coś nowego!🥰💚
Pisałam Ci to już, ale napiszę raz jeszcze. Bardzo mi się podoba, a zakończenie to coś, czego zdecydowanie się nie spodziewałam. Zawsze jest miło zapoznać się z kolejnymi fragmentami historii danej postaci. Zdecydowanie, po wszystkim, co musiał przeżyć należy mu się teraz nieco spokoju i wytchnienia. Liczę, że odnalezienie brata będzie się z tym wiązało! :)
OdpowiedzUsuńNa Davie oczywiście może liczyć w każdej sytuacji, postaramy się go mocno wspierać i być przy nim, kiedy tego potrzebuje! 🧡🧡🧡
W końcu jakoś musiałam sprawić, aby Camberowie na siebie trafili. A dowiedzenie się newsa z tv wydaje się bardziej rozsądniejsze niż trafienie przypadkiem na ulicy. :D Będziemy miały na pewno o czym pisać, a Davie będzie miała okazję poznać starszego brata. Jak już kiedyś do tego dojdziemy... xD
Usuń💙💙💙
Chciałam już rozpływać się w ochach i achach, że taka cudowna i pozytywna notka, aż dobrnęłam do końca. Nie byłabyś sobą, gdybyś nie sprzedała czytelnikom tego małego pstryczka w nos ^^ Z jednej strony to dobrze (albo i nie?), że Ethan znalazł brata, a z drugiej szkoda, że własnie w taki sposób. I cóż mam powiedzieć, ciekawa jestem, co dalej z tego wyjdzie i czekam na kolejne notki!
OdpowiedzUsuńJest mi też bardzo milutko, że Jerome został wspomniany w notce i pragnę zaznaczyć, że ona wcale nie uważa Ethana za gburowatego ^^ Na pewno pomęczymy Cię o to wszystko w wątku, jak już będziemy w dobrym czasie... ^^ A tymczasem czekam na notki, więcej notek!
Ja przy Ethanie chyba już nie umiem w pozytywy... Miało być miło, a później pomyślałam hej, a może by tak wcisnąć Mike... no i samo poszło. :D Tak, po części dobrze, choć z drugiej strony ma ogromną ochotę dać mu w zęby, co jest nieuniknione i na pewno kiedyś jeden i drugi z obitymi mordkami będą chodzić. :D
UsuńNie mogłam nie wspomnieć o Marshallu, stał się dużą częścią życia Ethana w Nowym Jorku, więc ta mała wzmianka była wręcz obowiązkowa. :D I mam nadzieję, że kolejne prędko się pojawią. ^^
💙💙💙
Muszę się nauczyć czytać notki od razu albo chociaż tego samego dnia. Człowiek zostawia sobie notkę na okienko, a tu mu uniwerek zamykają i plan się sypie :D W każdym razie, obiecałam i jestem! Notkę przeczytałam, a w głowie wciąż miałam Twoje słowa, że nim nie potrafisz na wesoło. I w sumie masz rację, bo nawet te bardziej wesołe fragmenty są jakieś takie... może nie tyle co smutne, co takie bardziej szarawe. Nie umiem znaleźć odpowiedniego określenia, aby to opisać :D
OdpowiedzUsuńPisz więcej, bo jestem ciekawa, jak rozwinie się sytuacja z bratem. Nie dość, że taki z niego ch**ek, to teraz jeszcze ten wypadek... Dobrze, że Ethan ma przy sobie Davinę, która na pewno w jakiś sposób mu pomoże :D