Jeżeli ktoś nie czytał, polecam pierw zapoznać się z dwiema poprzednimi częściami. Tę konkretną można nazwać ostatnią z tej małej trylogii, o. Miłej soboty!
Siedziała na fryzjerskim fotelu, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie. Zawsze, kiedy miała zapiętą materiałową osłonkę wokół szyi, miała wrażenie, że wygląda bardzo grubo. Myślała wtedy o tym, że powinna pić więcej wody, jeść mniej słodyczy, bo one zdecydowanie były jej największą słabością. Zwłaszcza owocowe żelki i mleczna czekolada. Układała sobie w głowie plan działania i nową dietę, która miała sprawić, że po prostu poczuje się lepiej sama ze sobą. Tym razem nie myślała o tym. Jej myśli skupiały się na zbliżającej się nieubłaganie rozprawie sądowej.
Obserwowała w lustrze ruchy fryzjera, podążając spojrzeniem za nożyczkami i spadającymi na ziemię kosmykami jej włosów, których długość początkowo miała się zmienić o dwa, góra cztery centymetry w ramach podcięcia końcówek. Ostatecznie zdecydowała się skrócić włosy z prawie sięgających talii, do takich, które będą sięgać łopatek.
— Nie denerwuj się tak! — Niewysoka dziewczyna zaśmiała się wesoło, przeczesując grzebieniem pasemko włosów, przygotowując je do cięcia — siedzę w tym zawodzie już od kilkunastu lat, a poza tym odrosną. W najgorszym wypadku, jeżeli nie będziesz zadowolona, będziemy mogły je przedłużyć.
— Spokojnie, wierzę w twoje umiejętności — Villanelle uśmiechnęła się pogodnie do dziewczyny. Trochę się martwiła. Zawsze oddawała swoje włosy pod opiekę Jaspera, ale tym razem nie wybrała nawet jego salonu fryzjerskiego. Chyba potrzebowała pewnej formy odpoczynku… A może bała się niewygodnych pytań?
Ostatnio tak dużo się pozmieniało, a ona nie zdążyła wszystkim ważnym dla siebie osobom wyjaśnić, co obecnie dzieje się w jej życiu. Ciągle była czymś zajęta, ciągle musiała gdzieś być. Jak nie na uniwerku to w biurze, później był dom i rodzina, nie wspominając o spotkaniach z Honeywell, która nadal prowadziła jej terapię, tylko zasady odrobinę się zmieniły. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze spotkania z prawnikiem. Pisanie esejów, przygotowanie projektów i prezentacji, a do tego oczywiście nauka na kolokwia i egzaminy.
W tym wszystkim był jeszcze odziedziczony spadek, który poza znaczącym poprawieniem jej stanu majątkowego, wprowadził też do życia kolejną dawkę zamieszania, z którą nie umiała sobie ot, tak poradzić i chyba powoli przytłaczała ją świadomość, że nagle z nikomu nieznanej Villanelle Morrison, stała się w świecie biznesu tajemniczą spadkobierczynią Seniora Ulliela, czemu oczywiście towarzyszyły najróżniejsze plotki, branżowi dziennikarze próbowali coś zwęszyć, a gdyby było mało, rodzina zmarłego również nie była zadowolona z faktu, że jakaś Villanelle nagle staje się jednym z udziałowców.
— A jesteś cała spięta, czuję to i widzę. Gdybym nacisnęła cię o tutaj — rękę, w której nic nie miała, przesunęła poniżej ramienia dziewczyny i w lustrze wskazała, o jakim myśli miejscu — jestem pewna, że nie poczułabym rozluźnionych mięśni, a raczej napiętą masę. Skałę. Czuję to na odległość.
Villanelle zaśmiała się cicho na jej słowa. Nie była pewna czy dobrze zrobiła, udając się do innego salonu. Fryzjerka, która jednak się nią zajmowała, była całkiem sympatyczna i zdecydowanie nie miała problemu z nawiązywaniem kontaktów.
— Pewnie masz rację — przytaknęła, powoli kiwając głową — mam dwójkę dzieci, studiuję i pracuję. Przyznaj, też byś była spięta.
— Kobieto, ile ty masz lat? Dwójka dzieci? — Zmarszczyła delikatnie brwi, wpatrując się w lustro i uważnie się przyglądając Elle — wyglądasz nadal, jak nastolatka. Widzisz mnie? Ja po jednej ciąży przytyłam piętnaście kilo i do tej pory zgubiłam cztery kilo. Wiesz, kiedy to było? Dwa lata temu!
— To geny! Musiałabyś zobaczyć moją mamę. Jeszcze trochę i jej stuknie pięćdziesiątka, a nadal wygląda, jak grecka bogini — Villanelle zaśmiała się wesoło — chłopiec czy dziewczynka?
Skupiając się na rozmowie o dzieciach, łatwiej było nie myśleć o zbliżającym się terminie i dacie, o której tak na dobrą sprawę, wolałaby zapomnieć. Nie miała pojęcia, co takiego będzie miało miejsce czternastego stycznia, ale wiedziała, że to będzie niesamowicie stresujący dzień.
⅏
Z nerwów trochę schudła. Zawsze tak miała, gdy się czymś stresowała. Jej cera szarzała, włosy matowiały i wypadały w większej ilości. Policzki stawały się nieco zapadnięte, a obojczyki dużo wyraźniejsze. Skóra na nich wydawała się momentami napięta do tego stopnia, jakby za chwilę miała się rozerwać.
Tym razem nie było inaczej. Villanelle nie sypiała najlepiej, błyszczące spojrzenie odrobinę przygasło, cera faktycznie zrobiła się bledsza i zszarzała, a nawet ciężko było jej się ułożyć do snu, bo miała wrażenie, że żebra wbijają jej się we wnętrzności. Nie była w stanie nic przełknąć, bo od razu łapały ją mdłości i przez krótką chwilę, przeszło jej przez myśl, że być może to ciąża, ale przecież to z kolei było niemożliwe. Po dwóch wpadkach byli ostrożniejsi i mądrzejsi, a Arthur do tego jasno się określił, że nie chce więcej dzieci.
Starała się nie myśleć za dużo. Dawała pochłonąć się domowym, codziennym obowiązkom, bo w ten sposób skupiała się po prostu na tym, co miała do zrobienia. Ich dom na przedmieściach jeszcze nigdy nie był w tak idealnym porządku, odkąd się wprowadzili. Tak naprawdę tylko tuż po przeprowadzce było w nim tak czysto. Z dwójką dzieci utrzymanie perfekcyjnego porządku nie było łatwe. Teraz jednak Elle nie była w stanie usiąść na kanapie z Theą na kolanach i czytać jej książeczkę, bo myślała tylko o jednym. Chwycenie jednak odkurzacza i dokładne odkurzenie podłogi było łatwiejsze. Skupiała się wówczas na widocznym na panelach kurzu i tym, aby go pochłonąć. Z mopem w dłoniach mrużyła powieki i pod światło sprawdzała, czy widoczne są najmniejsze smugi, a jeżeli były, już po chwili znikały. Nie zaległo nic do prasowania, pranie było na bieżąco wkładane do pralki, a szyba przy prysznicu po prostu lśniła. Wszystko lśniło… I gdyby termin był dalszy, któreś z małżeństwa Morrison najprawdopodobniej nie wytrzymałoby w końcu.
— Wiem, że myłam je przed świętami, ale muszę je umyć jeszcze raz — oznajmiła, kiedy nalała z kranu w kuchni gorącej wody do wiaderka. Czuła na sobie pytające spojrzenie męża, jakby chciał się dowiedzieć, co takiego udało jej się odnaleźć brudnego w domu tym razem.
— Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć.
— Ale chciałeś — westchnęła, zamykając odpływ wody i wyciągając wiaderko ze zlewu — to mi po prostu pomaga… Skupianie się na sprzątaniu — spojrzała na Arthura, opierając się lędźwiami o kuchenne szafki. Porządki zdecydowanie były jej sposobem, trochę tak, jakby uciekała w ten sposób od rzeczywistości, ale jednocześnie częściowo w niej pozostawała.
— Wiem, tylko martwię się… Widziałaś się w lustrze? Kocham cię najmocniej na świecie, słoneczko, ale nie wyglądasz dobrze — utkwił spojrzenie ciemnych oczu na jej dłoniach — widzisz? Pierścionek i obrączka są luźniejsze — zauważył, przenosząc spojrzenie na jej twarz — i zapadają ci się policzki… Umyjesz okna, jak tak bardzo musisz to zrobić, a ja zrobię kolację. Co powiesz na makaron ze szpinakiem? Uśpię dzieciaki i zjemy w spokoju, hm?
— Dobrze — przytaknęła, powoli kiwając głową — ale nie szalej z ilością — wymruczała cicho i posłała mu tylko delikatny uśmiech. Odwróciła się i wzięła jeszcze potrzebne do mycia okien rzeczy, takie jak ściereczki i ręczniki papierowe.
Oboje dobrze wiedzieli, że obecna atmosfera nie należała do najlepszych. Elle była trochę nieobecna, ale pozwoliła mu być przy sobie. Doceniała to, że ma obok siebie męża, który jest jej wsparciem. Nie odpychała go tym razem, jak to miała w zwyczaju robić i, mimo że było raczej gorzej niż lepiej, była z siebie dumna, bo terapia z Honeywell przynosiła efekty i teraz, teraz kiedy przyszły cięższe chwile w ich związku widziała to, tę poprawę i to, nad czym pracowała ze starszą kobietą.
⅏
Wiedziała, że powinna coś zjeść, ale od samego patrzenia na suchy tost skręcało ją w żołądku. Czternasty stycznia będzie dniem, o którym z pewnością szybko nie zapomni.
— Mam cię nakarmić jak Matta?
Z rozmyślań wyrwał ją głos męża.
— Wziąć na kolana, przytulić i wcisnąć butelkę? Przyznaj… Tylko na to czekasz.
Pokręciła przecząco głową, chwytając palcami kromkę przypieczonego chleba. Zacisnęła powieki, jakby miała za chwilę zjeść coś naprawdę bardzo niedobrego lub obrzydliwego. Wykrzywiła przy tym usta w grymasie, aż w końcu odgryzła kawałek, przeżuwając go długo, nim postanowiła przełknąć jedzenie.
— Zaraz zwymiotuję — wymruczała, czując jak przełykany chleb, rośnie jej w przełyku. Wiedziała, że Arthur próbował oderwać jej myśli od nieuniknionego, ale właśnie… Rozprawa była czymś, czemu po prostu musiała stawić czoła i miała to zrobić już za parę godzin. Rozmowy o sposobie jej nakarmienia w tej chwili nie pomagało. Chwyciła kubek z gorzką herbatą i łapczywie napiła się, aby przepchnąć chleb do żołądka i pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia — obiecaj, proszę, że jeżeli wszystko będzie dobrze, kupimy kózkę… — wymruczała cicho, wpatrując się w niego zbolałym spojrzeniem, trochę licząc na to, że zwyczajnie będzie mu głupio odmówić w takiej sytuacji.
⅏
Siedziała obok Jeffordsa, wpatrując się uparcie w swoje dłonie, oparte na drewnianym, mahoniowym blacie stołu. Splotła ze sobą palce, walcząc w ten sposób z nerwowym skubaniem skórek przy paznokciach. W ostatnim czasie i tak narobiła sobie wiele zadziorków i strupków wokół paznokci. Dłonie dziewczyny dawno nie były w tak opłakanym stanie, a do tego wysuszona skóra od nadmiaru środków czystości…
To było jednak nie istotne, gdy słuchała mowy końcowej, mając tylko nadzieję, że ławnicy będą po jej stronie. Razem z prawnikiem naprawdę byli dobrze przygotowani. Wiedziała, co ma mówić. Nie musiała w niczym kłamać, bo przecież nie była niczemu winna, ale lata doświadczenia prawnika były przydatne wraz z jego wszystkimi uwagami. Dotyczącymi nawet sposobu mówienia, czy unikania niektórych słów.
— Denerwuję się — szepnęła cicho, spoglądając na mężczyznę. Najchętniej ścisnęłaby w tym momencie mocno dłoń Arthura, chcąc usłyszeć od niego, że wszystko będzie dobrze. Była jednak świadoma, że w tej chwili nie może tego doświadczyć.
— To naturalne — Jeffords posłał jej zdawkowy uśmiech — ale jestem dobrej myśli, pani też powinna. Ławnicy wyglądali na bardzo poruszonych. Zresztą, by był po wysłuchaniu tego wszystkiego.
— A zeznania Alison?
— Nie obciążają ciebie, a to jest dla nas w tym momencie najważniejsze — zmarszczył brwi, chwytając długopis i coś odnotowując w zeszycie, który miał rozłożony na blacie — ławnicy też się przejęli tym, że pani Alison nie zareagowała odpowiednio, kiedy pani jej opowiedziała o tym, jak Swietłana panią traktowała.
Brunetka przeniosła spojrzenie na swoje dłonie, uparcie się w nie wpatrując. W głowie miała dosłownie tysiące przewijających się myśli. Ze zdenerwowania nie umiała się skupić na żadnej z nich i tylko, co jakiś czas zerkała wyczekująco na ciemne drzwi.
Naprawdę starała się być dobrej myśli. Powtarzała sobie, że przecież niczego nie zrobiła specjalnie, a to, że jej psychika zadziałała w taki sposób, nie było jej winą. Nie zrobiła przecież tego z premedytacją. Nie była za to świadomie odpowiedzialna i… Liczyła, że wszyscy będą tego świadomi, że nikt nie zarzuci jej, że ukrywała taką wiadomość przez tyle lat, tak po prostu. Nagle uznając, że musi podzielić się z tym ze światem.
Wstrzymała oddech, widząc, że klamka się porusza, a po chwili drzwi zostały pchnięte przez kogoś po ich drugiej stronie. Zacisnęła mocno wargi, jednocześnie przygryzając policzek od wewnątrz i zaciskając również mocno zęby.
Jeffords zauważył momentalne spięcie dwudziestotrzylatki i tylko posłał jej jeden z tych słabych, zdawkowych uśmiechów.
— Spokojnie. Jestem przekonany, że wyrok będzie zadowalający.
Pokiwała tylko głową, bo zwyczajnie nie była w stanie w tej chwili wydusić z siebie żadnego, najcichszego nawet dźwięku.
— … Po rozpoznaniu na rozprawie z dnia 14 stycznia 2020 roku…
Przełknęła ślinę, wsłuchując się uważnie w kolejne słowa wypowiadane przez sędziego.
— Uznaje za niewinną…
Niewinną. Niewinną. Uznaje Villanelle Morrison za niewinną. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, a słowa mężczyzny wciąż dźwięczały w jej głowie.
Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, a słowa mężczyzny wciąż dźwięczały w jej głowie. Twarz Jeffordsa również przyozdobił szeroki uśmiech. Elle odwróciła się, aby odnaleźć spojrzeniem Arthura. Uśmiechnęła się przy tym szeroko, zakrywając po chwili dłońmi usta. Czuła, jak jej serce uderza pospiesznie w piersi. Z podekscytowania temperatura z pewnością znacząco wzrosła, momentalnie sprawiając, że zrobiło jej się gorąco.
Jedną z dłoni, którą do tej pory przykrywała usta, zsunęła niżej, na dekolt i przycisnęła do siebie, uśmiechając się przy tym cały czas, ale nabierając jednocześnie głębszych oddechów. Drugą zaś dłoń ułożyła na ramieniu prawnika, czując, jak kręci się jej w głowie.
Pierw delikatnie, krótko. W tym momencie ścisnęła mocniej ramię mężczyzny, odnajdując spojrzeniem swojego męża, ale po chwili zawroty się powtórzyły, a Villanelle rozluźniła uścisk dłoni, nie kontrolując tego, co się działo.
Ciało dziewczyny w ciągu kilku sekund stało się bezwładne. Gdyby niestojący tuż obok mecenat Jeffords, dziewczyna wylądowałaby z hukiem na ziemi.
— Elle! — Krzyk ciemnowłosego mężczyzny rozległ się po pomieszczeniu. Z pewnością, gdyby nie znajdował się na wózku inwalidzkim, w mgnieniu oka znalazłby się przy swojej żonie. Wśród pozostałych obecnych na sali przeszedł cichy pomruk.
Ktoś siedzący z tyłu wyciągnął komórkę i wezwał pogotowie. Inna osoba wstała i ruszyła do wyjścia, aby przynieść wodę. Jeffords natomiast podtrzymywał bezwładne ciało dziewczyny i wpatrywał się w jej męża, próbując go uspokoić.
— Wezwano już pogotowie!
⅏
Zamrugała powiekami, jednak ścisnęła je ponownie, gdy ostre światło ją poraziło. Próbowała poruszyć palcami, ale miała wrażenie, że nie jest w stanie tego zrobić. Próbowała, ale coś ją hamowało każdą próbę, jakby były ciasno związane.
Podjęła jeszcze jedną próbę otworzenia oczu. Tym razem zrobiła to spokojniej, promienie nie były zaskoczeniem, a obraz z każdą sekundą stawał się coraz wyraźniejszy.
— Artie?
— Słoneczko — wyszeptał w odpowiedzi, prostując się i rozluźniając uścisk swojej dłoni, w której trzymał mocno jej palce.
Dziewczyna momentalnie nimi poruszyła i rozejrzała się dookoła, biorąc głęboki oddech.
— Co się stało? — Spytała cicho, wpatrując się w niego — gdzie… Dlaczego jesteśmy w szpitalu, przecież trwa rozprawa — dodała zachrypniętym głosem, spoglądając rozbieganym spojrzeniem dookoła. Czuła się osłabiona i nawet nie próbowała się podnieść.
— Zemdlałaś skarbie — powiedział, powoli rozluźniając swój uścisk. Puścił jej rękę tylko po to, aby sięgnąć pilota, na którym znajdował się przycisk do przywołania pielęgniarek — mówili, że to stres i osłabienie. Mówiłem, że musisz jeść — powiedział, ale przerwał w momencie, w którym otworzyły się drzwi od szpitalnej sali.
— Chciałabym was kiedyś zobaczyć po prostu… Na ulicy, a nie w szpitalu — oznajmiła kobieta w średnim wieku. Podeszła do szpitalnego łóżka i sprawdziła przepływ kroplówki, delikatnie go podkręcając — za chwilę przyjdzie doktor. Dostałaś uspokajające tabletki, przez które zasnęłaś. Podaliśmy w tym czasie kroplówki wzmacniające i witaminowe — poinformowała, spoglądając jeszcze na tempo przepływu substancji.
Pokiwała delikatnie głową na słowa kobiety.
— Czuję się świetnie — skłamała, bo swojego stanu zdecydowanie nie oceniłaby w ten sposób — możemy wracać do domu?
— Skarbie, cierpliwości — Arthur chwycił jej dłoń i przystawił sobie do ust, muskając delikatnie jej skórę — wrócimy, jak tylko lekarz powie, że na pewno możesz. Wiesz, jak bardzo wszystkich wystraszyłaś? Elle musisz o siebie dbać.
— Ale… Co w sądzie? — Dość niegrzecznie, ale całkowicie ignorowała obecność pielęgniarki, skupiając się na tym, co wydarzyło się, jako ostatnie.
— Niewinna, sąd uznał, że jesteś niewinna… A po kilkudziesięciu sekundach zemdlałaś. Ale udało się, skarbie. Wszystko poszło tak, jak miało pójść — uśmiechnął się do niej, ponownie przysuwając jej dłoń do swoich ust.
Na ustach dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech, a jej samopoczucie momentalnie się poprawiło.
⅏
Musiała zostać na obserwacji w szpitalu przez dwie doby, które dłużyły się jej niesamowicie mocno. Tęskniła za dziećmi i mężem, chociaż ten wpadał do niej po zajęciach, które prowadził na uniwersytecie. Dzieci były pod opieką Alison i Larry’ego, a Elle odliczała minuty do opuszczenia oddziału.
Kiedy to się w końcu stało, była po prostu szczęśliwa, że znalazła się z powrotem w domu, który tak bardzo uwielbiała i wśród ludzi, którzy byli dla niej najważniejsi.
— Wiesz, że nie dostaniesz kozy, nie? — Arthur uważnie się jej przyglądał, unosząc przy tym jedną brew.
— Och, no wiesz?
— Miałem obiecać, że jak wszystko pójdzie dobrze, a ty, co? Jaśnie pani postanowiła sobie zemdleć. Wiesz, jak się bałem? Nie możesz mi więcej robić takich numerów… Myślałem, że ustaliliśmy to ostatnim razem. Cholera, Elle… — westchnął, ściskając mocno jej dłoń.
— Nie wiem, czy wiesz, ale wcale tego nie planowałam — uśmiechnęła się lekko kącikami ust, wpatrując w jego ciemne oczy — ale najgorsze za nami… Już nie mam powodów do zmartwień. Wszystko jest dobrze — mówiła cały czas z uśmiechem, przypominając sobie słowa Arthura ze szpitala. Uznano ją za niewinną, a to było w tej chwili najważniejsze.
Odchyliła się do tyłu, opierając głowę o zagłówek kanapy. Cały czas się przy tym uśmiechała, nie mogąc, a nawet nie chcąc tego powstrzymywać.
— Jestem głodna, wiesz? — Zaśmiała się wesoło, odwracając głowę w bok, aby spojrzeć na męża.
— Wraca kobieta, którą poślubiłem — również się zaśmiał, patrząc prosto w jej oczy — w zasadzie lubię, kiedy jedzenie jest dla ciebie najważniejsze. Mam wtedy pewność, że nikt mi nie podmienił mojej Elle.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz! — Oznajmiła z delikatnym uśmiechem, chociaż Arthura miał rację i oboje doskonale o tym wiedzieli. Nie raz twierdził, że jedzenie jest dla niej najważniejsze, a Elle… Elle naprawdę uwielbiała dobre jedzenie. Zmarszczyła po chwili brwi i przygryzła wargę, wpatrując się w mężczyznę.
— Tak… Opakowania po żelkach nic ci nie mówią, prawda?
— Arthur — oznajmiła poważnym tonem głosu, wpatrując się prosto w jego ciemne tęczówki, w których za każdym razem tonęła. Widziała, jak jego mina również spoważniała, a spojrzenie utkwił na jej twarzy. Widziała, jak wodził spojrzeniem od jej ust do oczu i, chociaż minę miał poważną, jego kąciki delikatnie drżały.
— Hm?
— Wiesz… Tak sobie myślę — uśmiechnęła się, cały czas nie odrywając spojrzenia od jego oczu — pamiętasz, jak nad jeziorem rozmawialiśmy o odnowieniu przysięgi i weselu… Jak zamówiłam katalogi i podsuwałam ci miejsca, które mi się podobają? — Spytała, ale nawet nie czekała na jego odpowiedź, tylko kontynuowała swoją wypowiedź. — Zrobiłam w jednym z nich wstępną rezerwację jeszcze przed urodzinami Thei, miałam ci później powiedzieć, ale… Trochę inaczej się wszystko potoczyło, a teraz menadżerka sali napisała mi ostatnio maila z prośbą o potwierdzenie i… I nie wiem, co jej odpisać…
Cały czas patrzyła w jego oczy, uważnie przy tym obserwując każdą, nawet najmniejszą jego reakcję, bo nie chciała niczego przegapić i… I chciała mieć pewność, że oboje nadal chcą tego samego.
Dzień dobry:D
OdpowiedzUsuńMiło zacząć dzień od notki. Zwłaszcza, że historie Elle śledzę od dawna w postach i czekałam również i na ta część. To strasznie nie fair, że nie dostanie kózki. A może chociaż świnka? Taka mała, urocza, która dużo problemów nie sprawia? Carlie pomoże z wyprawką!;)) Dobrze, że w sądzie wszystko się potoczyło pomyślnie i naprawdę uważam, że ta kózka powinna na Elle czekać w domu po powrocie ze szpitala. I oby teraz i z nią już wszystko bylo w porządku, w końcu tyle się wydarzyło, że powinna moec razem z Arthurem już trochę więcej spokoju.
I niecierpliwie czekam na odnowienie przysięgi i wesela! 😀💜
I na kolejne posty, o. 😀
Wszelkie skargi i zażalenia proszę kierować do pana Arthura Morrisona, to on nie chce się zgodzić ani na kózkę, ani na świnkę. SKANDAL. Też uważam, że zwierzątko powinno na nią czekać, zwłaszcza po tym okropnym czasie spędzonym w szpitalu, o!
UsuńDziękuję za miłe słowa i na pewno pojawi się jeszcze kilka postów od Elki, bo bardzo, ale to bardzo, bardzo lubię nią pisać. ❤❤❤
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
OdpowiedzUsuń❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
UsuńNo to chyba mamy co opijać, prawda? ^^ Bardzo się cieszę, że ten rozdział w życiu Elle został wreszcie zamknięty i mam nadzieję, że teraz będzie miała ona szansę nieco odetchnąć. Przede wszystkim niech nieco sobie podje i odzyska stracone kilogramy, skoro już ściśnięty żołądek z niczym nie będzie jej przeszkadzał ;)
OdpowiedzUsuńJerome zawsze chętnie zrobi jakiś płotek albo zagrodę, a nawet kilka, jeśli będzie potrzeba, także tym w przypadku kozy proszę się nie martwić ^^ Niemniej jednak, tak jak wspominałam w wątku, chyba trzymałby stronę Arthura... Więc może jednak klauzula sumienia nie pozwalałby mu na tego typu prace? xDDD
Zdecydowanie jest co świętować :) ha, też mam taką nadzieję i chyba tak też będzie. Ileż można... Akurat Morrisonom jak najbardziej należy się wytchnienie.
UsuńNie rozumiem, co oni wszyscy tacy przeciwko kózce. Przecież to takie małe i słodkie, a do tego może służyć za kosiarkę ;) same plusy widzimy z Elle, haha.
Ale z tą zagrodą, to będę pamiętać!