Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2122. Sometimes I feel like giving up but I just can't

w tytule In My Blood od Mendesa.
A to poniżej, to kontynuacja poprzedniej notki.

— Villanelle, musisz ze mną porozmawiać. — Starsza kobieta powiedziała spokojnie, poprawiając się wygodnie na kanapie. Chwyciła jedną z zielonych poduszek i wsunęła sobie za plecy, tylko na krótką chwilę odrywając spojrzenie od swojej pacjentki. Informacja, którą przekazała jej blondynka była niepokojąca, a milczenie z jej strony tylko wzmacniało te odczucie. — Rozumiesz, prawda? Nie możesz powiedzieć mi czegoś takiego i po prostu przerwać — oznajmiła spokojnym, łagodnym głosem — poza tym, wróciłaś do mnie. Chcesz o tym porozmawiać, inaczej wróciłabyś przecież do domu. Do męża i dzieci, prawda?
Wpatrywała się w młodą kobietę przez chwilę w milczeniu. Miała tak dużo pytań, które chciałaby wypowiedzieć na głos, ale ze względu na trwającą terapię, zwyczajnie nie mogła tego zrobić. Musiała pozostać obojętna, nie mogła wykraczać poza granice, które narzucała im zawodowa relacja. Nie mogła jej w żaden sposób oceniać, nie mogła mówić jej dokładnie, co powinna zrobić. Rola, którą odgrywała była konkretna i z pozoru prosta, chociaż nieprzywiązywanie się do pacjentów wymagało od niej naprawdę silnej woli. Brak zaangażowania nie był łatwy, zwłaszcza w takich przypadkach, jak ten.
— Ja… — blondynka wzięła głęboki oddech, drżącymi palcami sięgając guzików swojego płaszcza, aby ściągnąć go w końcu z siebie i przewiesić go przez oparcie fotela. Sama dziewczyna leniwie usiadła na nim i ułożyła ręce na swoich udach, mocno wciskając w nogi swoje palce, aby powstrzymać drżenie dłoni — nienawidzę jej, naprawdę jej nienawidzę. Chyba jeszcze do nikogo nie czułam, aż tak czystej nienawiści. Robi mi się niedobrze, kiedy o niej myślę — wydusiła z siebie, zamykając na chwilę oczy. Przełknęła z trudem ślinę i rozchyliła delikatnie wargi, aby ułatwić sobie w ten sposób oddychanie. — Nie wiem, skąd to wszystko się bierze. Nie rozumiem, dlaczego nagle przypominają mi się rzeczy, które… Które były dawno. Jestem tym zmęczona — powiedziała, wpatrując się w swoją psycholog — od tygodnia prawie cały czas boli mnie głowa, źle śpię i nie mogę się na niczym skoncentrować, nie rozumiem tego — powiedziała, biorąc głęboki oddech i nieśmiało zerkając na siedzącą naprzeciwko psycholog.
— Mówisz o mamie?
— O mamie? Nie… O mojej babci, tej od Charles’a.
— Babcia Swietłana? — Spytała, zerkając w swoje notatki.
— Tak… Wiesz, że ciągle dostawałam od niej pointy? Nieważne czy to były moje urodziny, święta, a to, że nie tańczyłam w ogóle nie miało znaczenia. Nie wiem czy chciała mnie tak zachęcić, czy pokazać, jak bardzo jestem beznadziejna. Jeżeli to pierwsze, to nie działało. Zdecydowanie nie działało. Drugą możliwość czułam bardziej…
— Mówiłaś, że przypominają ci się różne rzeczy. Jakie na przykład?
— Różne wspomnienia z dzieciństwa… Ostatnie wspólne święta z dziadkami — zagryzła delikatnie wargę, opuszczając spojrzenie z twarzy Honeywell — jak Charles poprosił, żebym przyniosła ciastka, których babcia nie pozwalała jeść… To… To przypomniało mi się, jak wyszłam dzisiaj z gabinetu. Jak poprosił, żebym napisała za niego list, albo jak babcia… Jak ona…
Wzięła głęboki oddech i zakryła twarz swoimi dłońmi, starając się uspokoić.
— Jesteś w stanie wskazać moment, w którym to się zaczęło? Kiedy zaczęły ci się przypominać te wspomnienia?
— Chyba tak — powiedziała zachrypniętym głosem, próbując sobie przypomnieć, kiedy wróciło pierwsze ze wspomnień — to było kilka dni po tym, gdy mój mąż próbował… Kiedy próbował się zabić, mówiłam ci, że skoczył… — szepnęła cicho — nie łączyłam tego, ale jak teraz o tym myślę to, to mogło mieć związek.
— Jak sobie radzicie?
— Całkiem… Dobrze. Zrobiłam dość spore przemeblowanie w domu, poprzekładałam rzeczy w szafkach. Wiesz, tak żeby mógł sam sięgnąć kubek i herbatę czy kawę — wyjaśniła marszcząc delikatnie przy tym nos i uciekając od głównego wątku — sypiamy na dole w pokoju dla gości i łóżeczka dzieci też są teraz na parterze. Arthur jest zawzięty, widać, że się bardzo stara i ma wolę walki. Wygląda na to, że on czuje się naprawdę dobrze. Nie ma jakiegoś załamania czy depresji, jest naprawdę świetnie. Na początku się trochę bałam, jak to będzie wyglądać, ale… Jest dobrze. Mam czasami wrażenie, że wcześniej jeszcze nie widziałam go tak często uśmiechniętego. Nie, że między nami cały czas było źle, ale… Ale jest jakoś tak inaczej, lepiej. To jest dziwne, ale chyba jesteśmy teraz bardziej dla siebie i bliżej siebie. Wiem, to brzmi pokręcenie, ale tak jest.
— Świetnie, to dobrze, że się nie załamał. A ty? Jak ty się trzymasz?
— Ja?
— Ty. Do tej pory powiedziałaś jak radzi sobie on i wy, ale ty? Jak ty się z tym wszystkim czujesz? Jak sobie radzisz?
Spojrzała na kobietę i wzruszyła delikatnie tylko ramionami. Nie radziła sobie tak dobrze, jak jej mąż. Ciągle się martwiła o ich przyszłość, zastanawiała się nad tym, kiedy będą widoczne pierwsze efekty rehabilitacji. Starała się traktować go normalnie, ale cały czas miała tę myśl, że jest przecież sparaliżowany, że potrzebuje jej pomocy, że najlepiej byłoby gdyby zamknęli się w domu i poczekali, aż w końcu będzie mógł stanąć na nogi. Była gotowa zrobić wszystko, o co tylko poprosi. Była na każde skinienie jego palca, ale on z kolei tego nie robił. Nie chciał jej pomocy, wszystko co tylko mógł zrobić samodzielnie, robił sam, a to tylko sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej, bo chciała być mu potrzebna. Potrzebowała po prostu tego poczucia, że on jej naprawdę potrzebuje.
— Nie wiem… Też dobrze — mówiąc to, ponownie wzruszyła ramionami — czasami się martwię, że nie będzie lepiej… Chciałabym, żeby mógł stanąć na nogi, żeby mógł biegać z dziećmi… Nauczyć Theę jazdy na rowerku czy grać w piłkę z Matthew, żebyśmy mogli zimą chodzić z nimi na sanki, pójść na randkę na łyżwy, na lodowisko do Central Parku, żebyśmy po prostu mogli… — zagryzła wargi, czując jak w jej oczach zbierają się łzy.
— Spokojnie. Skoro lekarze mówili, że rehabilitacja przyniesie efekty to tak będzie. Zwłaszcza skoro mówisz, że Arthur się do tego przykłada — kobieta uśmiechnęła się ciepło i wychyliła się delikatnie do przodu, aby wyciągnąć dłoń na kolano dziewczyny i pogładzić je ostrożnie.
— To wszystko jest takie niesprawiedliwie, dlaczego na nas muszą spadać takie rzeczy? On już tak dużo wycierpiał, nie zasługuje na to wszystko — wyszeptała, wierzchem dłoni ścierając łzy z policzków — do tego byłam dla niego taka okropna przez długi czas, nie wiem, jak to wszystko wytrzymywał — załkała, biorąc głęboki, łapczywy wdech — chciałabym, żeby już teraz było po prostu dobrze, to znowu coś się dzieje, znowu znoszę na nas problemy…
— Villanelle, co ci się przypomniało tamtego dnia?
— Jak dziadek poprosił, żebym napisała za niego list… Ale nie zrobiłam tego. Kiedy się tylko zorientowałam, co to za list… — nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, a w ustach zrobiło się sucho. Wspomnienia ponownie ją zalały.
— Była pani kiedyś w sytuacji, w której doskonale zna zakończenie, ale musi na nie czekać, bo do finału wciąż było trochę czasu? Coś jak film, którego zna się ostatnią scenę, bo życzliwy znajomy opowiedział spoiler. Nie zna się jeszcze całej historii, ale świadomość zakończenia sprawia, że wcale nie chcemy na to, tak długo czekać, a oglądanie nie sprawia tak dużej przyjemności, jakby było to wcześniej — powiedziała powoli, zastanawiając się nad tym, jak ma opowiedzieć to, co się stało — będąc w takiej sytuacji… W filmie można przesunąć nudne sceny czy momenty. Można go wyłączyć i po prostu żyć z wiedzą, jak się skończył. A w życiu? Kiedy wiesz, że i tak… Nie możesz nic zrobić prawda? Nie możesz pomóc… — wyszeptała cicho, czując, jak robi jej się gorąco. Rozpięła powoli dwa pierwsze guziczki od koszuli i rozchyliła ostrożnie na boki bawełniany materiał.
— Chyba… Chyba rozumiem — Honeywell spojrzała na blondynkę i zmarszczyła delikatnie brwi, zastanawiając się, co dokładnie młoda kobieta miała na myśli — powiedz coś więcej — poprosiła miękkim głosem. Oczywiście, że chciała się dowiedzieć, co konkretnie Villanelle Morrison miała na myśli wspominając o pomocy w samobójstwie, ale nie chciała jej do niczego przymuszać. Wolała stworzyć atmosferę, dzięki której kobieta poczułaby się bezpiecznie i sama ponownie wróciła do tematu, który tak bardzo zaniepokoił psycholog.
— Wiesz, pamiętam to trochę, jak przez mgłę:

Do pierwszego dnia wiosny było dokładnie dwadzieścia siedem dni. Końcówka lutego nie była już tak bardzo mroźna, a chociaż zima nadal trwała, stała się ona łagodna. W mieście nie było już tak niskich temperatur, a leżący na drogach śnieg topił się wraz z coraz częstszymi promieniami słońca, goszczącymi na błękitnym niebie.

Cały czas odwiedzała dziadków, kiedy tylko mogła. Wszyscy dobrze wiedzieli, że dni dziadka Charles’a były policzone, a dziewczynka za wszelką cenę chciała je wszystkie spędzić razem z nim. Zamierzała zapamiętać, jak najwięcej. Kolor jego oczu, błyszczące spojrzenie czy wesoły uśmiech, póki jeszcze mógł się uśmiechać w ten sposób.
— Nelle, to ty? — Usłyszała głos mężczyzny, kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi od domu dziadków. Miała klucze i niemal codziennie po szkole wracała właśnie do nich. Wyciągnęła klucz z zamka i schowała do kieszeni plecaka. Zsunęła buty i ułożyła je starannie na szafce przeznaczonej na buty. Ściągnęła czapkę oraz kurtkę, powiesiła je na wieszak, a następnie chwyciła mop i starannie wytarła podłogę, bo babcia będzie zła, jeżeli zostawi bałagan.
— Tak, to ja — powiedziała wesoło, wchodząc do pokoju dziadka. Nie było w nim już łóżka, na którym zawsze leżał. Teraz mężczyzna leżał w szpitalnym łóżku, które zostało wypożyczone. Villanelle bardzo go nie lubiła. Z trudem się na nie wspinała i miała wrażenie, że materac był bardzo twardy i niewygodny — jakie masz dzisiaj życzenia, Charlie? — Zaśmiała się, odkładając swój plecak na pufie. Podeszła do mężczyzny i cmoknęła go w policzek na przywitanie.
— Dzisiaj mam tylko jedno, skarbie — powiedział powoli. Elle spojrzała zaciekawiona na swojego dziadka i wyprostowała się dumnie. Lubiła być potrzebna. Uwielbiała, kiedy o coś ją prosił, a ona mogła wykazać się, jako prawie dorosła i odpowiedzialna kobietka. — Musisz wziąć długopis i kartkę. Może książkę, żeby wygodnie ci się pisało — powiedział i spojrzał na jej plecak.
Dziewczynka nie czekała długo. Cofnęła się do pufy i odpięła główną przegrodę, aby wyciągnąć zeszyt, książkę i piórnik, z którego wyjęła tylko długopis. Wdrapała się na szpitalnego łóżko i rozsiadła wygodnie na końcu łóżka. Zgięła nogi w kolanach, a na udach ułożyła książkę i zeszyt na środku, skąd łatwo było wyrwać kartkę.
— Do kogo piszemy?
— Do babci.
— Mam napisać „Kochana Swietłano” czy masz dla niej swoje własne przezwisko?
— Nauczyłaś się w końcu cyrylicy?
— Umiem tylko napisać, że to jest okno i jak się nazywam — zmarszczyła delikatnie brwi, bo poczuła się źle z tego powodu. Powinna się była nauczyć rosyjskiego alfabetu już dawno temu, zamiast szukać wymówek i prosić rodziców, aby przekonali babcię, aby dała jej spokój. Gdyby jej posłuchała, teraz mogłaby spełnić w stu procentach prośbę ukochanego dziadka. — Przepraszam… Mam gdzieś rozpisane litery… Dam radę tylko musisz mi pomóc — powiedziała cicho, gotowa do prędkiego powrotu do pufy, aby wyciągnąć potrzebną kartkę z plecaka.
— Nie, nie trzeba. Skup się, skarbie, dobrze? To jest bardzo ważny list.
Brunetka pokiwała tylko głową i chwyciła porządnie długopis w swoje palce. Napisała datę oraz miejscowość i spojrzała na dziadka z uśmiechem, kiwając głową na znak, że jest gotowa.
— Kochana Swietłano — zaczął mówić, a dziewczynka zapisała słowa na kartce.

Kochana Swietłano, Nie potrafię odnaleźć wystarczająco pięknych słów, którymi mógłbym podziękować Ci, za wszystkie te wspólne lata. Wiesz, że nie lubię pisać listów. Dużo łatwiej byłoby mi porozmawiać z Tobą normalnie… Wiem, że nie powiedziałbym wówczas wszystkiego, co chcę Ci przekazać. Spędziłem z Tobą wspaniałe lata swojego życia, nie żałuję niczego… Oboje chyba pogodziliśmy się już z tym, że umieram, że…

Villanelle przerwała jednak pisanie i podniosła głowę, aby spojrzeć na swojego dziadka, kiedy usłyszała z jego ust sformułowanie mówiące o tym, że przedłużanie tego momentu oczekiwania, nie ma sensu.
— Nelle, dlaczego przestałaś pisać?
Wbiła tylko załzawione spojrzenie swoich ciemnych oczu w twarz dziadka i pokręciła przecząco głową.
— Nie mogę…
— Proszę tylko o jedną rzecz, kruszynko. To bardzo ważne.
— Ale ten list… To jest…
— Babcia ci mówiła, że dzisiaj musi wrócić później, prawda? Mówiła, że musisz podać mi dzisiaj lekarstwa?
Villanelle pokręciła tylko przecząco głową. Nie przypominała sobie, aby babcia coś wspominała o tym, aby to ona musiała dzisiaj podać dziadkowi leki.

— Villanelle…
Blondynka wzruszyła obojętnie ramionami. Domyślała się, o czym w tej chwili myślała jej psycholog. Pokręciła tylko głową i wbiła swoje spojrzenie w jej oczy.
— Nie podałam mu tych lekarstw… Ten list. Prosił, abym napisała jego pożegnanie i przeprosiny. Chciał, żebym… Prosił, błagał, żebym mu pomogła, ale… Ale nie mogłam — szepnęła zachrypniętym głosem. Odchrząknęła cicho i opuściła głowę w dół — wiesz… Szóstego dnia wiosny był jego pogrzeb, to było dokładnie trzydzieści trzy dni od tamtego dnia, kiedy prosił, żebym…
— Czekaj… Charles prosił, żebyś napisała dla niego list pożegnalny dla żony.
Pokiwała lekko głową.
— A później chciał, żebyś podała mu lekarstwa.
Ponownie skinęła twierdząco głową.
— Nie chciał dostać wymaganej dawki — wychrypiała smutno — chciał, żebym podała mu wszystkie tabletki z opakowania… Powtarzał, że jego życie jest żałosne, że nie może nawet sam przedawkować, bo nie może ruszyć dłońmi. Był zły i zdenerwowany. Pierwszy raz wdziałam go w takim stanie, krzyczał… — przerwała, aby wziąć głęboki oddech — nie wiem, skąd się w nim wzięło tyle siły, ale wrzeszczał wręcz na mnie, że babcia ma rację, że jestem beznadziejna, że nic nie potrafię zrobić prawidłowo, że nie potrafiłam się dla niczego poświęcić, że powinnam zrobić wszystko, o co prosił… A później płakał i przepraszał, prosił, żebym nie odchodziła, ale nie mogłam tam wtedy być, nie mogłam siedzieć i na niego patrzeć, bo wiedziałam, że on już więcej nie chciał żyć — powiedziała cicho, wciąż z opuszczoną głową w dół.

Zaparkowała samochód na podjeździe przed ich domem i powoli zgasiła silnik. Starała się przedłużyć moment wejścia do domu, jak tylko się dało. Wiedziała, że będzie musiała wszystko wyjaśnić swojemu mężowi. Wytłumaczyć, dlaczego terapia trwała zamiast standardowego czasu, prawie trzy razy tyle. To nie był jednak jej największy problem.
Wysiadła z samochodu i obeszła go, dookoła, aby otworzyć drzwi kierowcy i wyjąć z niego torebkę. Spojrzała na drzwi domu, biorąc głęboki oddech. Poprawiła sobie torebkę w dłoni i powoli zamknęła drzwi. Zamknęła kluczykiem samochód i skierowała się do wejścia. Miała wrażenie, że moment przejścia z podjazdu pod same drzwi trwał wieczność, a wsunięcie klucza do zamku było niesamowicie trudnym zadaniem, bo dłonie drżały jej bardziej, niż sama się tego po sobie spodziewała. Pchnęła delikatnie drzwi i weszła po cichu do środka. Odłożyła, jak zawsze torebkę na wąską komodę, rozpięła płaszcz i ściągnęła go z siebie, czując się tak, jakby za chwilę miała osunąć się na ziemię. Miała wrażenie, że dosłownie z każdą sekundą traci siły, co było absurdalne.
— Wróciłam — wyszeptała, bo nie wiedziała, co robi jej mąż i czy dzieci śpią. Poprawiła włosy, przekładając je na jedno ramię i weszła powoli w głąb domu, rozglądając się w poszukiwaniu swojego ukochanego. Musiała mu powiedzieć i poprosić o pomoc, ale przede wszystkim pragnęła schować się w jego ramionach, bo to w jego objęciach czuła się najbezpieczniej na świecie. Wzięła głęboki oddech, poprawiając spódniczkę, która podczas prowadzenia samochodu delikatnie się podciągnęła i zamiast na biodrach, obecnie znajdowała się na wysokości jej talii — Arthur? — odnajdując swojego męża w kuchni, podeszła do niego i uśmiechnęła się, naturalnie, niewymuszenie, ale wiedziała, że potrafił dostrzec w tym łuku smutek, a ona wcale nie chciała go przed nim ukrywać. Przeszli już razem dużo i Villanelle nauczyła się na wszystkich swoich błędach, że ukrywanie przed nim czegokolwiek, nie ma najmniejszego sensu — możesz mnie przytulić? — wyszeptała cicho, podchodząc bliżej niego i czekając, aż mężczyzna odwróci się do niej przodem, usiadła na jego nogach i od razu zarzuciła ramiona na jego kark. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, zamknęła oczy i zaciągnęła się mocno jego zapachem.
— Co się stało, słoneczko? — Czuła, jak jego dłonie gładziły jej plecy. Kąciki ust delikatnie jej drgnęły, w tym z pozoru nic nieznaczącym geście czuła tak dużo miłości i wsparcia — zmartwiłem się, kiedy napisałaś, że terapia się przeciągnęła.
Pokręciła tylko przecząco głową, zastanawiając się nad tym, jak ma mu to wszystko powiedzieć.
— To było bardzo trudne spotkanie — szepnęła, prostując się powoli i odsuwając się na długość swoich rąk, aby spojrzeć na twarz ukochanego — rozmawiałyśmy o tak wielu rzeczach… O wielu trudnych rzeczach — rozluźniła uścisk na jego karku, aby jedną z dłoni ułożyć na jego policzku i delikatnie po nim przesunąć, nawet na krótki moment, nie odwracając spojrzenia od jego oczu — chyba… Nie, nie chyba… Potrzebuję prawnika — wychrypiała — i Honeywell mówiła, że powinnam porozmawiać z psychiatrą i na pewno będzie powołany biegły sądowy, ale nie wiem… Nie wiem, kto go wybiera, nie znam się na tym — szepnęła z trudem, czując tworzącą się w gardle gulę, utrudniającą powiedzenie czegokolwiek więcej.
Słuchał jej uważnie. Widziała, jak jego twarz się zmienia pod wpływem wypowiadanych przez nią słów. Nie dziwiła się temu w ogóle.
— Pomyślałam, że może… Brown, ale… Chyba nie dam rady… To… On jest trochę jak przyjaciel — wymamrotała niewyraźnie, ponownie przylegając do torsu swojego męża i zamykając powieki, mocno je przy tym zaciskając.
— Czekaj, Elle, powoli — nie przestawał sunąć dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa, za co była mu naprawdę wdzięczna, bo to sprawiało, że się uspokajała — prawnika? Biegłego? Skarbie, musisz mi powiedzieć, co takiego się tam stało.
— Ja… — zaczęła, ale nie była w stanie wydusić z siebie w tym momencie nic więcej. Ponownie objęła jego kark i oparła się czołem o bark bruneta. Z pewnością słyszał jej płytki oddech i czuł drżenie ciała swojej żony — nie ugryzłam się w język — wyszeptała, bo w tej chwili nie była pewna, czy naprawdę chciała o tym mówić Honeywell. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, jakie były konsekwencje opowiedzenia tego, co jej się przypomniało… — Wiesz mój dziadek… Tata Henry’ego, on był bardzo chory — powiedziała cicho, a następnie opowiedziała mężowi dokładnie to samo, co kilkadziesiąt minut wcześniej opowiedziała swojej psycholog.
— Byłam u nich krótko przed moimi czternastymi urodzinami… Mama mówiła, że dziadek w dniu urodzin ma wizytę u lekarza i po prostu nie będzie możliwości, żeby się spotkać — zmarszczyła lekko brwi — mieliśmy przyjechać na szybką kawę, ale dziadek poprosił mnie do siebie i przeprosił za tamten dzień, kiedy na mnie tak nakrzyczał, bardzo, bardzo mnie przepraszał… Dostałam wtedy od niego szkicownik — oddychała ciężko, czując, jak oczy zachodzą jej łzami, ale nie płakała. Momentami potrzebowała krótkiej przerwy na głęboki oddech, ale zaraz kontynuowała swoją opowieść — wracaliśmy już do domu, byliśmy praktycznie przy samym domu, ale zorientowałam się, że go nie wzięłam. Ani szkicownika od dziadka, ani pieprzonych point od babci… Boże, tak bardzo jej nienawidzę… — zakryła twarz dłońmi, bo tym razem potrzebowała nieco dłuższej przerwy na uspokojenie oddechu. Opowiadając tę konkretną historię swojej terapeutce, zachowała zimną krew, ale przy Arthurze… Emocje wzięły górę — kiedy weszłam na korytarz było tak dziwnie cicho, aż usłyszałam pytanie babci skierowane do niego, czy jest pewien… Powinnam wtedy pobiec po rodziców, powiedzieć im, ale nie mogłam się cofnąć, nie byłam w stanie, podeszłam za to do drzwi jego pokoju i… I widziałam, jak ją zapewniał, że jest pewien, że gdyby mógł, zrobiłby to sam i… I… I ona mu podała te tabletki, tak dużo tych tabletek, a ja…Krzyczałam, żeby je wypluł, żeby ich nie połykał, żeby przestał… Ale on je połknął — nie odrywała dłoni od ust, a łzy w końcu znalazły ujście z jej oczu — uderzyła mnie w policzek i powiedziała, że nie mogę o tym nikomu powiedzieć, bo i tak nikt mi nie uwierzy, że ona jest starsza, że nigdy nie kłamała i to jej rodzice uwierzą i… Ona jest okropna — szepnęła, wpatrując się bez wyrazu w ciemne oczy swojego męża, czując jak robi jej się słabo, a żołądek momentalnie się skurczył na samą myśl o Swietłanie — robiła tak wiele niedobrych rzeczy… Ciągle tylko słyszałam, że ją zawiodłam, że do niczego się nie nadaję, że jestem beznadziejna, że nie potrafię nic zrobić dobrze, że tylko jej przeszkadzam i denerwuję, że rodzice znowu musieli mnie do nich przywieźć — wtuliła się mocniej w Arthura, mocząc mu koszulkę swoimi łzami — powtarzała, że jestem gruba, że powinnam przestać jeść i to nie dziwne, że nie chcę tańczyć, bo zwyczajnie jestem do tego za gruba i mam krzywe nogi — płakała, tracąc przy tym całkowicie kontrolę nad sobą. Nie zastanawiała się nad tym, że może swoją histerią obudzić dzieci, że jej płacz, może być słyszalny poza murami ich domu, bo w kuchni było uchylone okno. Potrzebowała w tej chwili wsparcia swojego męża, świadomości, że może się po prostu wypłakać w jego ramionach. Pragnęła, aby po wypowiedzeniu tych słów, nic się pomiędzy nimi nie zmieniło, a jednocześnie bała się, że Arthur może nie mieć zwyczajnie siły na jej kolejne problemy, których, jak się okazywało miała znacznie więcej, niż do tej pory mogło się wydawać.

— Musiałam złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa — Honeywell spojrzała na swojego męża siedzącego przy stole w salonie. Miał rozłożony laptop i zawzięcie szukał jakichś informacji w sieci.
— Co takiego
— Ta dziewczyna, która wyszła i wróciła po kilkudziesięciu minutach — zdawała sobie sprawę z tego, że nie musiała dochowywać tajemnicy, bo to byłby przypadek rozmowy o pacjentach, sposób konsultacji, ale nie chciała tego robić. Naprawdę polubiła Villanelle i obawiała się o nią. Kiedy spotkały się pierwszy raz, nie miała pojęcia, że w życiu tej młodej dziewczyny mogło dziać się tak dużo… — mamy przełom, którego się nie spodziewałam — oznajmiła siadając obok i uśmiechając się słabo. To był bardzo ciężki dzień, przez który w dodatku zrobiła sobie zaległości. Lauren przesunęła wizyty trzech pacjentów, bo Honeywell nie chciała przerywać spotkania w takim momencie. Zwłaszcza, że nie miała pewności, czy pani Morrison przy okazji kolejnego spotkania, na pewno chciałaby kontynuować ten temat. Później zwyczajnie nie mogła pozwolić jej wrócić do domu, dopóki nie miała pewności, że ta się uspokoiła.
— Oczekujesz ode mnie w tej sytuacji czegoś konkretnego? — Spytał, odsuwając od siebie komputer i skupiając się całkowicie na swojej małżonce — może powinniśmy przyspieszyć trochę urlop?
— Powinniśmy go raczej przesunąć, nie mogę jej teraz zostawić — oznajmiła, układając dłonie płasko na stole — jest mi tak żal tej dziewczyny… Chciałabym zrozumieć, jak jej rodzice nie mogli tego wszystkiego zauważyć… Jak sobie pomyślę, że nasze dzieci mogłoby coś takiego spotkać, to zaciska mi się żołądek. Anthony, jak bardzo musieli być skupieni na sobie, aby nie dostrzec, że ich córka przeżywa taki koszmar i to… — opuściła głowę. Czuła się tego wieczoru, tak bardzo zmęczona, że ciężko było jej odnaleźć właściwe słowa do opisania tego, co czuła, chociaż normalnie, nigdy nie miała z tym problemu.
— Nie chcę, żebyś wzięła mnie, kochanie, za niewzruszonego. Jest wręcz przeciwnie, ale przede wszystkim ty jesteś dla mnie najważniejsza, dlatego muszę zapytać. Czy twoja relacja z tą konkretną kobietą nie przekroczyła pewnych granic?
— Anthony… Lubię ją, ale jestem tylko jej terapeutką — sama zaczynała się zastanawiać nad tym, co mówił jej mąż, ale czuła, że nie może w takim momencie zostawić kobiety całkiem samej.
— Powinniśmy być neutralni, wiesz o tym dobrze. Jesteś pewna, że to tylko terapia? Może powinnaś zastanowić się nad superwizją? Myślę tylko o twoim dobrze. Rozumiem, że możesz lubić tę kobietę, ale czy wasza relacja na pewno jest na stopie pacjent-terapeuta?
Kobieta utkwiła spojrzenie w swoich dłoniach i powoli pokiwała głową. Była pewna, że podczas terapii nie wykazała żadnych uczuć czy emocji względem pani Morrison. Budziła w niej sympatię, owszem. Czuła żal, że to wszystko musiało ją spotkać i nie potrafiła zrozumieć, jak jej rodzina nic nie zauważyła, ale… Nie powiedziała jej o tym, w gabinecie pozostawała neutralna. Wiedziała, że musi zachować obojętność i jedynie postarać się pomóc odnaleźć Villanelle właściwą drogę, a nie ją wskazać.
— Masz rację, to w końcu edukacja i rozwój dla mnie. Będąc w kontakcie z superwizjerem lepiej zrozumiem ten przypadek — uśmiechnęła się wstając powoli i ruszając w stronę kuchni, gdzie sięgnęła po kieliszek i otworzyła butelkę wina.


Villanelle nie pamiętała, że po pogrzebie Charles’a powiedziała swojej mamie o wielu trudnych sytuacjach z babcią Swietłaną, że od tamtego nie widywała już kobiety. Alison zareagowała stanowczo, gdy tylko usłyszała o znęcaniu się babci nad wnuczką, bo nie była w stanie określić tego w inny sposób. Nie pomyślała jednak o tym, że jej czternastoletnia córka potrzebuje pomocy specjalisty, nie myślała o psychologach. Wydawałoby się, że wystarczyła rozmowa i zapewnienie, że już zawsze będzie przy niej bezpieczna, a Swietłana nigdy więcej nie zrobi jej żadnej krzywdy.
Brunetka pamiętała jednak siarczysty policzek wymierzony przez staruszkę i słowa, mówiące o tym, że i tak nikt jej nie uwierzy. Coś jej też podpowiadało, że zrobiła bardzo źle, nie mówiąc od razu o tym, co zobaczyła, że nie pobiegła tamtego dnia od razu do rodziców, przez co czuła się współwinna i… Wyparła te konkretne wspomnienie, pozbyła się go z pamięci skupiając się jedynie na samym pogrzebie i świadomości, że dziadek był chory, że jego mięśnie z dnia na dzień przestawały działać.
— Przyszło pismo z sądu — wymruczała cicho, trzymając w dłoniach kilka kopert wyciągniętych ze skrzynki na listy. Spojrzała na Arthura i powoli ruszyła w stronę kanapy stojącej w salonie. Drżącymi dłońmi przekładała koperty, a kiedy mąż znalazł się obok podała mu tę konkretną, bo sama nie była w stanie jej otworzyć. Teraz docierało do niej, że to wszystko stało się naprawdę, że Honeywell wcale nie żartowała, a pierwsze rozmowy z prawnikiem również nie były tylko realistycznym snem.
— Zawiadomienie o terminie rozprawy sądowej — Arthur przeczytał nagłówek pisma, które wyciągnął z koperty. Odłożył je jednak na bok i chwycił obie dłonie swojej żony, a następnie przyciągnął je do swojej twarzy, aby złożyć na nich kilka krótkich pocałunków — słoneczko, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Słyszałaś, co takiego mówił Jeffords. Ta rozprawa to tylko formalność.
Zamknęła oczy i pokiwała tylko głową.
— Prawo jest po mojej stronie, a kiedy będę zeznawać i opowiem, jaka była Swietłana, ławnicy też będą po mojej stronie — wyrecytowała z pamięci to, co prawnik powtarzał jej kilka razy i z pewnością powtórzy jeszcze nie jeden raz — byłam tylko bezbronną, przerażoną nastolatką. Mam wyglądać w sądzie schludnie, ale nie przesadnie elegancko. W najgorszym wypadku dostanę wyrok w zawieszeniu, ale jeżeli trafi nam się dobry biegły to jest szansa na stu procentowy sukces — przełknęła ślinę i wychyliła się delikatnie, aby spojrzeć na list — czternastego stycznia o dwunastej — przeczytała, przenosząc spojrzenie na swojego męża — będziesz tam ze mną?
Spytała szeptem, ale jeszcze przed zadaniem pytania dobrze znała jego odpowiedź. Wiedziała, że nie zostawi jej samej w takim momencie.

8 komentarzy

  1. Nie kazałaś długo czekać na nową notkę od Elle. ;)
    Zawsze, jak czytam o jej babce to mam dreszcze. Straszna kobieta to chyba za mało powiedziane, bo to jak ją traktowała i wszystkie rzeczy, o których jej mówiła, a ostatecznie pomoc przy samobójstwie... Kurczę, serio nie wiem, jak Villanelle sobie z tym wszystkim radzi, sporo ma na swoich ramionach, ale hej nudno byłoby, gdyby wiecznie się układało w życiu postaci, prawda? ;D Ciekawa jestem w jaki sposób potoczy się teraz dalej ta sytuacja... no i zacieram rączki na kontynuację. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, bardzo dobrze. Swietłana powinna wzbudzać takie reakcje. Historia jej powstania jest prosta: naoglądałam się za dużo filmów na temat szkół baletowych w Rosji i za dużo w ostatnim czasie o tym czytałam, dlatego Swietłana jest taka, jaka jest. A nie oszukujmy się, jest bezduszną jędzą.
      Co do radzenia sobie Elle... Mam mocne postanowienie, że koniec z tragediami na ten moment. Zdecydowanie dziewczynie po bardzo intensywnym 2019 roku w 2020 należy się jej co nieco spokoju  ale wiadomo jak jest... Pewnie jeszcze mi coś głupiego wpadnie do głowy... W każdym razie chyba czas z dramatami zdecydowanie przystopować:D
      Co do kontynuacji... Pewnie coś się pojawi, ale na ten moment nie mam pojęcia kiedy.
      No i dziękuję za miłe słowa ❤

      Usuń
  2. Mam dziś odpisowego leniuszka, ale nie mogłam odmówić sobie przyjemności przeczytania notki :) Miło było uporządkować sobie to, co Elle opowiadała Marshallowi i chyba będziemy musiały poszukać większej ilości zabawek do rzucania o ścianę ;) Mam ogromną nadzieję, że sprawiedliwość będzie po stronie Villanelle, a przede wszystkim, że Ty będziesz po jej stronie, ponieważ jej los jest w Twoich rękach ;) Jak już będzie po rozprawach, zamawiam jakąś miłą notkę o wakacjach całą rodziną ^^ Zdecydowanie im się to należy :) A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na kolejne części!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pisałam już wyżej Ice... Ja mam postanowienie noworoczne: dać Villanelle odpocząć, bo zdecydowanie jej się należy :)
      No i cieszę się, że całość jest teraz dla Ciebie jaśniejsza. Kontynuacja na pewno będzie, ale w tej chwili ciężko mi powiedzieć kiedy:)❤

      Usuń
  3. My z Artkiem już się wypowiedzieliśmy ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Po raz kolejny czarujesz swoim piórem. ♥ Cieszę się, że nie kazałaś nam dług czekać na kontynuację poprzedniej notki, tym bardziej że druga część jest tak samo dobra, jak pierwsza. Spodziewałam się, że terapeutka Villanelle zgłosi całe zajście, bo taka jest jej praca, a jednak nie potrafię się na nią za to gniewać. Za samą Elle mocno trzymam kciuki, żeby rozprawa zakończyła się dla niej jak najbardziej pomyślnie, a Swietłana... mam nadzieję, że dostanie za swoje! Za każdym razem, gdy czytam o tej kobiecie, po plecach przebiegają mi ciarki – trochę ze strachu, a trochę z obrzydzenia. Nie rozumiem ludzi, którzy postępują tak, jak ona i umyślnie krzywdzą przy tym niewinne dzieci. Trzeba nie mieć serca, żeby się tak zachowywać.
    Po cichu liczę, że w styczniu uraczysz nas kolejną kontynuacją, bo strasznie się wciągnęłam w historię Elle i bardzo chciałabym dowiedzieć się, co wydarzyło się dalej. Trzymam kciuki, żeby to nie było nic złego i żebyś wynagrodziła jej jakoś te trudy, kiedy już będzie po wszystkim. Zasłużyła dziewczyna na odrobinę szczęścia, zdecydowanie! A w międzyczasie mam nadzieję znaleźć chwilę i umilić sobie oczekiwanie, czytając poprzednie notki Twojego autorstwa. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uhu, w końcu tu dotarłam, jak zawsze po terminie, ale jestem! I przeczytałam wszystko na raz, bo też nie mogłam się doczekać jak to się dalej toczyło i co tak naprawdę się wtedy stało. No i cóż, przykro się to wszystko czyta, ponieważ Elle była tylko dzieckiem. Mam nadzieję, że rozprawa potoczy się jak najbardziej po myśli Elle i dziewczyna w końcu odetchnie ;D A nasze postaci muszą w końcu sobie pogadać o tym i owym, chociaż w jakichś skrótach xd
    W każdym razie, liczę na szybką kontynuację (pewnie znowu przeczytam po terminie xd) i na kolejne elementy układanki :)

    OdpowiedzUsuń