Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2120. I don't wanna hurt you but you live for the pain


I'm not tryna say it but it's what you became
You want me to fix you but it's never enough



Siedział na tarasie z łokciami wspartymi o uda. W jego dłoniach spoczywała butelka ze złocistym trunkiem. Obracał ją kilkakrotnie i czytał etykietę by znów obrócić szkłem. Siedział w domu swojego ojca. Czasem zastanawiał się, po co mu aż tak ogromna przestrzeń. Mieszkał tu tylko ze swoją żoną, a Gabriel za każdym razem kategorycznie odmawiał zajęcia jednej z sypialni. Ojciec upierał się, że zawsze znajdzie tutaj kąt dla siebie, ale Gabriel tego nie widział. To nie było jego miejsce, nie czuł się tutaj jak w domu. Miał wrażenie, że jest intruzem, który zakłóca spokój domowników, kolejnym problem który najlepiej byłoby wyrzucić za próg. Tutaj wszystko wydawało się takie perfekcyjne. Idealny dom z idealną rodzinką w środku. Gabriel nie wpisywał się w ten obraz. Był przeciwieństwem czegoś idealnego, przypominał raczej zepsucie w czystej postaci. Był wszystkim, czego jego ojciec nie chciał w swoim życiu: przeszłością i błędami, o których tak uporczywie starał się zapomnieć. Gdy usłyszał chrzęst szkła pod czyimiś butami, podniósł na chwilę wzrok.
— Nawet nie próbuj – mruknął kręcąc głową. Nie miał ochoty na pogawędki ze swoim ojcem, nie miał ochoty z nikim rozmawiać, bo to zawsze kończyło się tak samo. On wychodził na skończonego dupka, na egoistę, któremu na niczym nie zależy. Nikt go po prostu nie potrafił zrozumieć. Wszyscy wymagali od niego, by się zmienił, by bardziej się starał. Nikt jednak nie dawał z siebie tego samego.
— Powinieneś przeprosić Elen, ona tylko próbuje być dla ciebie miła, synu – zaczął mężczyzna. Gabriel prychnął i upuścił butelkę na ziemię. – Gabriel – starał się, by jego głos brzmiał poważnie i stanowczo, ale łamał się. Gabriel słyszał w nim rezygnację.
— Gdybyś zapomniał, miałem matkę, więc niech Elen w końcu zrozumie, że nie potrzebuję zastępstwa – warknął, podnosząc się z miejsca. — Poza tym dlaczego mam przepraszać za to, że jestem potworem? Nikt nigdy nie przeprosił mnie za zrobienie go ze mnie – dodał. Minął ojca zahaczając go barkiem. Nie miał ochoty ciągnąć tej bezsensownej rozmowy, która i tak do niczego nie prowadziła, jak zwykle zresztą. On się unosił, ojciec go upominał i koniec. Gabriel nie tego oczekiwał z jego strony. Chciał w końcu usłyszeć, że mężczyzna żałuje swoich wyborów, żałuje tego, co zrobił synowi. Nie, łatwiej udawać, że nic nigdy się nie stało, zwłaszcza że wszyscy wierzyli szanownemu prezesowi firmy, a nie dzieciakowi, który wyglądał, jak wyglądał.
— Nie jesteś potworem, synu, a jeśli tak sądzisz, są osoby, które mogą ci pomóc. – Gabriel roześmiał się, ale w jego głosie nie dało się wyczuć nuty wesołości. Znów zatrzymał gniewne spojrzenie na mężczyźnie, który niby był jego ojcem. Gabriel chyba nawet tego nie czuł. Nie widział w nim takiego ojca, jakim powinien być. – Widzę, że nie możesz otrząsnąć się po śmierci matki, pomimo tylu lat pielęgnujesz ten ból w sobie. Powinieneś porozmawiać ze specjalistą – ciągnął dalej, a gniew, który chwilę temu Gabe opanował, znów do niego powracał. Czuł jak zalewa całe jego ciało, jak wszelkie myśli odsuwają się od niego. Zwinął palce w pięści i zacisnął je tak mocno, aż paznokcie wbijały mu się boleśnie w ciało.
— To jest właśnie twój pieprzony problem! Nie słuchasz, nigdy tego nie robisz! Nie potrzebuję cholernego specjalisty – Z każdym kolejnym słowem jego głos drżał coraz bardziej i łamał się od nadmiaru gniewu i cienia rozpaczy. – Potrzebowałem ojca, wiele, wiele lat temu, a ty zjebałeś sprawę po całości, a nie każdy potrafi tak łatwo zapomnieć o błędach! Jesteś nikim dla mnie, nie jesteś ojcem, nie jesteś nikim ważnym. Jesteś cholernym tchórzem – wyrzucił z siebie po czym skierował się do wyjścia z domu. Przechodząc przez duży salon, w którym panował teraz nieład, zatrzymał się na chwilę, dostrzegając płaczącą na fotelu Elen. Ich spojrzenia na krótką chwilę skrzyżowały się.
— Oboje jesteście siebie warci – mruknął, po czym wyszedł, ignorując bałagan, którego narobił. Był cholernie wściekły, miał ochotę krzyczeć, aż zdarłby sobie gardło. Miał ochotę komuś przywalić, zgnieść kogoś na miazgę. Nie umiał poradzić sobie z furią, która rozsadzała go od środka. Nie zwracając uwagi na alkohol, który wcześniej wypił, wsiadł za kierownicę swojego samochodu. Miał teraz gdzieś, czy zatrzyma go policja, czy rozbije się na którymś zakręcie. Zdrowy rozsądek został zepchnięty w najciemniejszy kąt jego głowy. Wyjechał na drogę z piskiem opon. Włączył radio, które od razu podgłosił. Muzyka zagłuszała wszystko wokół niego, ale nie myśli, które dziko galopowały po jego umyśle. Zaciskał dłonie na kierownicy, nie myślał nad tym gdzie chciał jechać. Podświadomość sama skierowała go na obrzeża miasta, na opuszczone hangary. Widział kilka zaparkowanych wokół aut. Chwilę siedział w swoim i zastanawiał się czy wysiąść, czy odjechać. Był jednak zbyt wściekły, by zdobyć się na odjazd.
Wszedł do jednego z dużych budynków. Na różnych skrzynkach i innych przedmiotach siedziało kilka osób, skupieni byli na rozmowach, piciu i paleniu. Gabriela jednak interesowała grupka tłocząca się bliżej środka. To od nich dochodziły krzyki, gwizdy i wyzwiska. Podszedł najpierw do dwóch dziewczyn pijących wódkę, wyrwał jednej z nich butelkę i pociągnął kilka głębokich łyków. Zrzucił kurtkę z ramion i cisnął ją na ziemię. Przez chwilę jego ramiona drżały z zimna. Upił kolejne łyki, rozkoszując się pieczeniem w gardle. Wciąż przyglądał się grupie na środku, starając się zwalczyć nieodparte pragnienie dołączenia do nich. W końcu oddał butelkę dziewczynie o fioletowych włosach. Przelotnie na nią spojrzał, dostrzegł zbyt słodki uśmiech na jej okrągłej twarzy. Zignorował go i ruszył w stronę reszty. Stali w okręgu, otaczając dwójkę na środku. Blondyn górował nad rudowłosym chłopakiem. Był bardziej barczysty, miał długie ręce i wredny wyraz twarzy. Rudzielec przyjął na twarz kolejne ciosy. Miał ewidentnie złamany nos i rozwalony łuk brwiowy. Jego twarz zalana była krwią, która ściekała na błękitną koszulkę. Chłopak zatoczył się do tyłu i zderzył się ze ścianą ludzi. Ci jedynie pchnęli go do przodu, w wyniku czego nadział się na pięści blondyna. Kilka kolejnych ciosów trafiło w jego ciało i padł na ziemię jak długi. Wszyscy krzyczeli i wiwatowali na cześć zwycięzcy. Każdy zignorował omdlałego chłopaka, Gabs także. Adrenalina zaczęła buzować mu w żyłach, mieszając się ze złością, która nie chciała go opuścić. Przepchnął się do środka, odpychając kilka osób od blondyna. Sam do niego dopadł, bez słowa odwracając i celując pięścią w jego niemal zupełnie nie obitą twarz. Gabriel był znacznie wyższy od swojego przeciwnika, ale i sporo szczuplejszy. Nie myślał racjonalnie, kierował nim gniew i to on wyprowadzał kolejne szybkie ruchy.
Gabriel był w tym dobry, pamiętał dzień, w którym pierwszy raz trafił na takie miejsce. To James wprowadził go w ten świat, twierdząc, że to mu dobrze zrobi. Bił się bardzo często, był moment, że wraz z Jamesem robił to codziennie. Z początku obrywał, był głupim szczeniakiem, który porywał się na osoby większe i groźniejsze od siebie. Z czasem jednak szło mu coraz lepiej, aż w końcu zaczął wygrywać raz za razem i ludzie zaczynali się go bać. Jego gniew był tak ogromny i nieskończony, że nikt nie potrafił go zatrzymać. James był zadowolony bo wygrywał sporo gotówki na zakładach, a Gabriel pławił się w bólu, który sprawiał, że czuł że żyje. Po całym zamieszaniu był zawsze spokojniejszy i szybko nauczył się rozwiązywać problemy za pomocą pięści. Był w tym dobry, więc nie widział problemu. Zresztą nikt nigdy nie pokazał mu, że można inaczej. To był okres, gdy niemal otarł się o dno. Gdy codziennie wdział pijanego ojca, gdy niemal codziennie z jego ust słyszał, że to wszystko... że śmierć matki to jego winna, gdy codziennie od niego obrywał, bo po pijaku ojciec nad sobą nie panował. Gabriel chłonął to wszystko jak gąbka, nasiąkał tym, aż sam był lustrzanym odbiciem swego ojca. Później stawał się coraz gorszy, bo nie potrafił zawrócić. James mu w tym pomagał, wciągając go w coraz to nowszy bałagan.
Przed oczami Gabriela nie widniała twarz chłopaka, którego okładał pięściami. Widział twarz swojego ojca, widział wszystkie paskudne chwile ze swojego dzieciństwa. Śmierć matki, gniew ojca, puste butelki z alkoholem... Dość szybko pot i krew zaczęły mieszać się ze łzami. Kompletnie nad tym nie panował. Szumiało mu w uszach od nadmiaru wszystkiego. Nie dochodziły do niego żadne głosy. Był tylko on ze swoimi rozszalałymi myślami. Gdyby ktoś zechciał przyjrzeć się temu uważniej, dostrzegłby rozpacz zionącą od Gabriela. Jego wszystkie lęki i rozterki. W takich momentach był bardziej odsłonięty niż na co dzień. Nikt jednak, z tu obecnych nie był na tyle bystry. Poza tym nikt dobrowolnie nie chciałby pakować się w jego bagno.
Dość niespodziewanie poczuł kilka rąk na swoich ramionach, które wyrwały go z zamyślenia. Zaczął miotać się jak schwytane zwierzę, ale trzymało go dwóch facetów.
— Teraz tego pożałujesz – warknął jego rywal, którego Gabriel tak bardzo chciał zgnieść. Chłopak splunął krwią i skinął na kogoś ręką. Tłum nieco się rozstąpił, a przed Gabrielem stanął postawny szatyn. Znów zaczął się szarpać, licząc, że uda mu się wyrwać z uścisku. Na próżno. Zacisnął szczęki, szykując się na przyjęcie uderzenia. Trwało to kilka minut, może kilkanaście. Gdy było po wszystkim, leżał na chłodnym betonie, pozostawiony sam sobie. Nie przeszkadzało mu to. Ostatnim, czego teraz chciał to jakiegoś człowieka litującego się nad jego losem. Przekręcił się na plecy, krzywiąc się przy tym i klnąc. Czuł lepką krew na twarzy i koszulce, która kleiła mu się do ciała. Jednak największy ból odczuwał w okolicy brzucha i żeber. Nie dał rady się podnieść. Kręciło mu się w głowie, a ból wyginał jego ciało. Nie wiedział ile tak leżał i ile razy próbował podnieść się na nogi. Gdy zaczęło świtać, a pojedyncze promienie słońca wpadały do środka, znalazł w sobie na tyle siły, by wstać i dowlec się do auta. Nie powinien prowadzić, ale chciał dostać się na kampus, zmyć z siebie krew oraz kurz i paść do łóżka.

Hej! Po kilku nieudanych próbach w końcu jest :D Sama nie wiem co sądzić o tym poście, jest to fragment wyrwany z życia Gabriela. Mam nadzieję, że będzie się wam go przyjemnie czytało :) W tytule i cytacie Sofia Kalberg - Shameless. Dziękuję Rudej Paskudzie za pomoc z html i Los Angeles John Doe za poprawki <3

5 komentarzy

  1. Czytało się szybko i przyjemnie, chociaż tekst wcale do najmilszych pod względem opowiadanej historii nie należał :) Strasznie mi żal Gabsa i tego, że zabrakło mu ojca w momencie, kiedy tak naprawdę, najbardziej go potrzebował. Trzymamy z Elką za niego kciuki! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam się tu pojawić już wcześniej, ale nie dałam rady. Notkę czytam już chyba trzeci raz, bo chciałam wszystko na świeżo przeczytać, aby wiesziec do czego mam się odnieść. Choć temat nie jest wcale przyjemny, to bardzo lekko się czytało. Trochę jestem ciekawa jak dalej się jego historia potoczy, może w przyszłości pogodzi się z ojcem? Myślę, że obaj mają sobie sporo do wybaczenia i pewnie szczera rozmowa bez nerwów tu tez dużo by dało. :) No nic, mam nadzieję, że mu się poukłada. Weny!^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie coś jeszcze pojawi się w niedalekiej przyszłości :)
      Dziękuję za miły komentarz ^^

      Usuń
  3. No ładnie, ładnie... Co się dzieje w głowach tych naszych panów?
    W każdym bądź razie - czytało się przyjemnie i szybko. Przykre, że Gabriel nie może się dogadać z ojcem, co rzutuje na jego życie i to w taki sposób. Tańczy sobie na granicy, igra z losem... Miło było poczytać coś więcej o samej postaci Gabriela i czekam na jakieś dalsze części ;) Może w końcu jakoś dogada się z ojcem?

    OdpowiedzUsuń