Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2113. All we can do is hold on

 taka krótka historia z życia Daviny, bo mnie jakieś przesilenie jesienne łapie i prawdopodobnie znikam na trochę, ale niczego nie obiecuje. Różnie ze mną bywa. Tytuł to standardowo w sumie Mendes, tym razem z Hold On.

— Nie zapomnij o burakach! — Brian, wysoki blondyn o zielonych oczach uśmiechnął się szeroko, łapiąc za dłoń drobną blondynkę. Przyciągnął ją do siebie, drugą dłoń ułożył na jej talii i wpatrywał się przez chwilę w jasne oczy dziewczyny. — Czytałem taki artykuł. Musisz jeść buraki, bo żelazo z nich chroni przed niepłodnością owulacyjną. Musisz jeść bardzo dużo buraków, kochanie — puścił jej dłoń i ułożył na bladym policzku, gładząc go delikatnie.
— Czyli od dzisiaj jemy tylko buraki — parsknęła śmiechem, układając dłoń na torsie swojego męża i z rozbawieniem pokręciła głową, wprawiając długie, blond włosy w ruch — buraki i kwas foliowy w tabletkach.
— Tak. Ja w tym czasie pójdę do apteki po zapas testów ciążowych, a później weźmiemy się do bardzo, bardzo ciężkiej pracy — nachylił się nad nią szepcząc wprost do jej ucha. Dłoń z jej talii przesunął w dół na jej lędźwie.
— Najpierw musimy znaleźć idealne miejsce dla naszego zielonego dziecka — zauważyła, sprytnie uwalniając się z objęć męża i kierując w stronę korytarza. Na białej komodzie leżała jej torebka, a na wieszaku obok wisiał cienki prochowiec w kolorze karmelu — czytałam, że lubią miejsca w odległości od dwóch do trzech metrów od okna — oznajmiła, schylając się, aby założyć czarne botki na pięciocentymetrowym obcasie — myślę, że w salonie za kanapą przy ścianie powinno być jej dobrze. Zajmij się tym, proszę. Ja zrobię zakupy i obiad, tę aptekę możesz sobie odpuścić, bo testy będą nam potrzebne zdecydowanie później, ale jak tak się rwiesz do wyjścia z domu, to możesz w końcu skończyć składać regał w sypialni. Chciałabym w końcu rozpakować wszystkie książki.
— Tylko ci te książki w głowie.
— Wprowadziliśmy się tutaj już ponad pół roku temu, a one nadal leżą w kartonie! Biran, błagam.
Westchnął ciężko i przytaknął głową, czując, że jeżeli tego faktycznie dzisiaj nie zrobi, Davina będzie na niego zła. Uwielbiał na nią patrzeć, gdy była taka uśmiechnięta, jak podczas ich krótkiej rozmowy o burakach i planowanym dziecku. Chciał spełnić każde jej marzenie, każdą, nawet najmniejszą zachciankę. Wiedział, że wycierpiała w swoim życiu już wystarczająco. Opowiadała mu o swoim dzieciństwie, o tym, jak wiele się zmieniło, gdy okazało się, że jej mama jest ciężko chora.
Kiedy uklęknął przed nią, prosząc ją, aby za niego wyszła, przysiągł sobie, że zrobi wszystko, aby już zawsze była szczęśliwa. Niezależnie od wszystkiego. Dlatego tak bardzo się zawsze dla niej starał. Oczywiście nie byli idealnym małżeństwem. Zdarzały im się kłótnie. Czasem mniejsze, innym razem dużo większe. Był taki jeden wieczór, podczas którego bał się, że ją może naprawdę stracić. Była na niego wściekła, chociaż do końca nie rozumiał, o co. Cały czas krzyczała i wyciągnęła już nawet z szafy walizkę, gotowa do spakowania siebie. Powtarzała, że ma dość, że wróci do rodziców, że nie tak wyobrażała sobie życie.
Przytulił ją wtedy mocno do siebie i złożył obietnicę, którą zamierzał dotrzymać. Porozmawiali na spokojnie i okazało się, że to on nie dostrzega wielu rzeczy, które robiła ona. Nie doceniał tego wszystkiego, co od niej otrzymywał. Poprawił się. Po pół roku odbyli poważną rozmowę dotyczącą powiększenia rodziny i… I byli właśnie teraz w tym miejscu, gotowi do wszystkiego, co sobie założyli.
— Nie wiem czy zdążę je skręcić. Muszę iść do sklepu… Poczekaj. Nie ubieraj się — podszedł do niej i chwycił płaszcz, który właśnie zamierzała założyć — daj mi listę zakupów, ja je zrobię. Muszę i tak kupić kilka wkrętów i śrub. Parę gwoździ i innych takich. No wiesz, muszę złożyć regały, dla mojej pięknej żony — wyszczerzył się wesoło i odwiesił karmelowy prochowiec na wieszak. Wsunął na nogi trampki i zarzucił przeciwdeszczową kurtkę — odpocznij sobie i znajdź idealne miejsce dla monstery. Wymyśl też dla niej imię. Nie może być bez imienia, w końcu to nasze zielone dziecko — zaśmiał się, cofając się do salonu po portfel. Wsuwając go do kieszeni spodni, pocałował na pożegnanie Davinę i zamknął za sobą drzwi mieszkania.

Blondynka siedziała w pokoju, który służył im tymczasowo za składzik. Stała w nim drabina oparta o ścianę, kilka jeszcze nierozpakowanych kartonów, między innymi właśnie z książkami, kartony po sprzęcie AGD, w których wciąż leżały karty gwarancyjne i inne dokumenty. Davina odsunęła na bok te ciężkie, pełne książek, zostawiając je sobie na później. Skoro Brian obiecywał, że skręci dziś regały, będzie mogła w końcu ułożyć na nich książki. Dlatego zabrała teczkę z przegrodami i zaczęła ich opisywanie. Powinni w końcu zacząć tutaj sprzątać, skoro zdecydowali się na dziecko. Nie zamierzała przeprowadzać tu gruntownego remontu i urządzać wszystkiego pod niemowlę. Chciała po prostu ogarnąć te rzeczy, które już dawno powinny być uporządkowane. W końcu dokumenty powinny być w teczkach, a te kilka kartonów już w śmietniku.
Zatracona porządkami nawet nie zwróciła uwagi, ile minęło czasu. Lista zakupów była dość długa, więc nie zastanawiała się nad tym, dlaczego Briana nie ma jeszcze w domu. Dźwięk telefonu oderwał ją jednak od wykonywanych czynności.
Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się widząc numer męża. Czyżby zgubił listę?
— Tylko nie mów, że nie wiesz, co masz kupić — odebrała z szerokim uśmiechem, jednak ten momentalnie zniknął z jej twarzy, kiedy w słuchawce wcale nie usłyszała swojego męża. Zmarszczyła brwi, a na twarzy pojawiło się zdezorientowanie.
Wypuściła telefon z dłoni. Dźwięk upadającej komórki na podłogę rozbrzmiewał jeszcze przez chwilę w pomieszczeniu. Davina stała w miejscu, wpatrując się tempo przed siebie. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, który sprawił drżenie drobnego ciała. Rozchyliła delikatnie wargi, wpatrując się cały czas nieobecnym spojrzeniem gdzieś przed siebie.
Cały świat, przestał nagle istnieć.
— Nie, nie. To niemożliwe — powiedziała nagle do siebie, jakby jej dusza wróciła właśnie do ciała. Okręciła się szybko wokół siebie i ruszyła w stronę korytarza. — To niemożliwe, to się nie dzieje — powtarzała, szybko wsuwając stopy w czarne botki. Złapała w rękę prochowiec, drugą sięgnęła po torebkę.
Ciągle powtarzała sobie te same słowa. Tak naprawdę, przecież ledwo, co rozpoczęli wspólne życie. Dlaczego niby, miałoby się wydarzyć coś takiego? To nie mogła być prawda. Musieli się pomylić, ktoś musiał z pewnością ukraść jego telefon, to na pewno nie mogło chodzić o jej Briana. Ktoś musiał go z kimś pomylić, z kimkolwiek.
Nie mogła go przecież stracić.
Wybiegła z mieszkania, trzaskając za sobą drzwiami. Nawet nie zastanawiała się nad tym, aby zamknąć je na klucz. To w tym momencie nie miało znaczenia, nawet najmniejszego. Chciała, jak najszybciej znaleźć się pod wskazanym adresem komendy, chciała wysłuchać wszystkiego i dowiedzieć się, że zaszła potworna pomyłka, że to jakiś mało śmieszny żart, że to wszystko, to nieprawda… Bo to nie mogła być prawda. Nie mogła.
— Doszło do strzelaniny — usłyszała głos, którego wcale nie chciała słyszeć. Spoglądała na siedzącą naprzeciwko niej kobietę o długich, czarnych jak smoła włosach. Wypowiadała kolejne słowa, ale Davina za wszelką cenę próbowała ich nie słuchać. Te huczały jednak w jej głowie. Były coraz głośniejsze, gdy starała się coraz bardziej udawać, że to wszystko nie dotyczy jej. Powtarzała sobie, że to pomyłka. Błąd.
Przecież nie znali Briana. Wystarczyło, aby ktoś ukradł jego portfel i telefon.
Łatwo było o pomyłkę. Za łatwo.
— Gdzie on jest? Gdzie jest mój mąż? — Spytała zachrypniętym głosem, którego nie rozpoznała, gdy sama go usłyszała. Obraz stawał się coraz mniej wyraźny, bo do oczu nachodziły łzy. Coraz więcej łez. — Chcę zobaczyć mojego męża — trzymała się twardo tej możliwości, której już wcale nie było. Chciała wierzyć, że jest jakaś szansa…
Nie było.
— Musisz się trzymać. Jedyne, co możesz teraz zrobić — odwróciła głowę w bok, słysząc jego głos. Siedział na krześle obok niej, ale przecież nawet nie usłyszała, kiedy wszedł do pomieszczenia, przed chwilą było tu tylko jedno krzesło. — Dla mnie i dla siebie, Davie.
Pokręciła tylko przecząco głową.
— Nie mogę — wyszeptała cicho, zaciskając mocno pięści.
— Słucham? — Policyjna psycholog spojrzała podejrzliwie na blondynkę.
— Nie mogę — powtórzyła cicho — nie mogę — powiedziała nieco głośniej, rozluźniając pieści i układając je na drewnianym biurku. Zaciskała wargi, nerwowo, co chwilę przełykając ślinę.
— Czego nie możesz? Powiedz mi, czego nie możesz — jej głos brzmiał tak spokojnie i kojąco. Potrzebowała teraz takiego ukojenia, ale fizycznie. Te z kolei, mógł dać jej tylko Brian, ale go nie było.
— Nie mogę żyć bez niego. Potrzebuję go. Oddajcie mi go. On musi wrócić.

8 komentarzy

  1. Jejku. :(((
    Zacznę z innej beczki i powiem, że historia Daviny z lekka przypomina mi historię mojej Joyce, choć tak na dobrą sprawę są zupełnie różne. I pewnie, gdyby to moje szczęście jeszcze tu było mogłyby sobie przybić piątkę i w smutku pić wino. Smutno się czytało do końca, zwłaszcza, że początek był po prostu uroczy i sprawiali wrażenie naprawdę bardzo zgranego małżeństwa. No, ale my autorzy lubimy krzywdzić swoje postacie i dorzucać im problemów, co to by były za wątki, gdyby postacie miały zbyt łatwo w życiu. ;) Żałuję, że notka jest taka krótka, ale może za jakiś czas uraczysz nas dłuższym kawałkiem. Na pewno będę wypatrywać kolejnej notki!;))
    Davina niech się rozchmurzy, postaram się o to z Camberem!;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za miłe słowa! Nie kojarzę niestety Joyce, ale to prawda... Mamy tendencje do dręczenia postaci.
      PS. Trochę z Davie na to liczymy, że jej pomożecie i sprawicie, że znowu będzie się uśmiechać! :)

      Usuń
  2. Gdybym nie zapoznała się z kartą Daviny, to mogłabym mieć jeszcze nadzieję, że to jakaś wstrętna pomyłka. Ale niestety zgadzam się z Ice, my, autorzy, coś za bardzo lubimy krzywdzić te nasze postaci i nieustannie robić im pod górkę.
    Szkoda, że tak króciutko, ponieważ mimo wszystko chętnie przeczytałabym coś więcej i jakkolwiek ta jesienna chandra nie jest fajna, to może akurat będzie sprzyjać pisaniu opowiadań? ;) Zawsze to jakiś mały plusik ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za miłe słowa! No wiem... Davina to strasznie smutna postać ze smutna historią, ale zobaczymy... Może odzyska uśmiech!
      I nie wiem co z tym pisaniem podczas chandry, bo właśnie pisząc odpis wpadł mi do głowy pomysł, żeby nieco poturbować postaci, ale no powtrzymałam się XD w każdym razie, no... Zobaczymy co to będzie :D

      Usuń
  3. Moja mała, biedna Davina. W końcu wiem, jak to dokładnie było. Dziękuję za miłą lekturę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko kochana... takie nieszczęście, zwłaszcza, kiedy planowali powiększyć rodzinę, będąc tak szczęśliwymi mimo wszystko. Biedna ta Twoja Davina.
    Ładnie napisane, miło było przeczytać coś więcej o którejś z Twoich postaci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. docieram tu z jeszcze większym opóźnieniem niż Ty! <3 Dziękuję za miłe słowa!

      Usuń