Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2112. Nie czujemy braku rzeczy, których nie znamy, a jednak istnieją one na swój sposób i wywierają na nas wpływ

Podkład: Imagine Dragons - It's time 

01.09.2019, Portoryko (USA)

W ten z pozoru normalny dzień jak zwykle załatwiam ostatnie dokumenty potrzebne do szybkiego opuszczenia Portoryko, w którym spędziłem ostatni tydzień, trochę za mocno irytując swoim zachowaniem dopiero co poznanych kompanów od kieliszka i wyjazdu do Grecji, nie podejrzewając, że pewna spokrewniona ze mną osoba, na kontynencie będącym według większości podań kolebką ludzkości, targana wyrzutami sumienia i wysoką gorączką wywołaną przez jedną z bardziej śmiertelnych chorób pisze właśnie pożegnalny list mający wpłynąć na moje dalsze losy oraz wywrócić znany mi do tej pory świat o sto osiemdziesiąt stopni.

04.09.2019, Goma (Demokratyczna Republika Konga, prowincja Kiwu Północne) 

Dokładnie o godzinie trzeciej nad ranem czasu lokalnego ostatni oddech oddaje mój biologiczny ojciec, o czym nie mam jeszcze zielonego pojęcia, a sporządzone wcześniej przez niego zapiski zostają wysłane do wszystkich zainteresowanych.

17.09.2019, Plaka (Ateny, Grecja)

Nastaje historyczna dla mnie doba, choć silny wiatr wiejący od morza w połączeniu z szalejąca ulewą zapowiada prędzej kataklizm niż narodziny nowej epoki. Wąskie uliczki praktycznie świecą pustką, bo większość turystów pochowała się w luksusowych hotelach, a dzieciaki w wieku szkolnym mają przed sobą jeszcze kilka godzin spędzonych w twardych ławkach. Ja jednak wbrew wszystkiemu nie zamierzam zrezygnować tak łatwo z podziwiania uroków miasta nim znów będę musiał stawić się w miejscu wykopalisk. Kilka kropel wody w końcu nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a kto wie co ciekawego wyrzuciły na brzeg spienione fale... Może przypadkowo znajdę jakąś starożytną ozdobę, która normalnie spoczywałaby głęboko na dnie...
- Proszę poczekać! - Z zamyślenia wyrywa mnie zdecydowany męski krzyk, a gdy zaskoczony obracam się ku jego właścicielowi, widzę barczystego ciemnego blondyna, biegnącego w moją stronę i wymachującego jakąś kopertą.
- O co chodzi? - Pytam, przyglądając się mu dokładniej. Mimo szerokich ramion i twardego spojrzenia niebieskich oczu nie przypomina raczej rządnego krwi wampira, a entuzjastyczna rekcja towarzyszących mi czworonogów sprawia, że resztki niepewności, jaką uprzednio odczuwałem, pierzchają. 
- To Ty jesteś Munir Khan? - Rzuca, niepewnie lustrując wszelkie zachodzące w mojej mimice zmiany.
- Owszem. - Potwierdzam, ponownie doznając przypływu adrenaliny.
- W takim razie cieszę się, że po prawie dwóch tygodniach niestrudzonych poszukiwań udało mi się Cię wreszcie znaleźć. - Oświadcza przechylając nieznacznie głowę i wpatrując się we mnie z widocznym zaciekawieniem. - Nazywam się Manoli Wenizelos i, według tego listu, jestem Twoim młodszym bratem. - Podaje mi dokument.
- Że co proszę?! - Nawet nie próbuję kryć swojego zdziwienia. Gdyby z dziennego nieba spadła teraz wielokilogramowa asteroida i uderzyła w ziemię albo nastąpiła inwazja kosmitów, chyba nie wywołałoby to we mnie większego szoku. - Przecież to niemożliwe! - Zaprzeczam, opierając się plecami o chłodny mur budynku, by nie zemdleć. - To chyba jakiś żart. - Drżącymi z nadmiaru emocji dłońmi rozrywam papier i zagłębiam się w lekturę.

01.09.2019 r., Goma, obóz Lekarzy bez granic

Na początek chciałbym zaznaczyć, że nigdy nie byłem mistrzem w wyrażaniu słowami swojego stanu duchowego, a powoli odbierająca mi władzę nad ciałem gorączka krwotoczna Ebola tylko to utrudnia. Zanim zapomnę, powiem więc: przepraszam za wszystko, nigdy niewidziany synu. Za to, że przez blisko czterdzieści lat musiałeś żyć w kłamstwie wyłącznie z powodu mojego egocentryzmu. Za to, że kazałem milczeć Twojej matce. Za to, że mężczyzna, który się Tobą opiekował, nie mógł powiedzieć Ci prawdy, bo sam jej nie znał. Skoro i tak leżę już na łożu śmierci, mogę przyznać to na głos: ważniejsze dla mnie było dobro nazwiska rodowego niż pierworodnego. Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mi w stanie to wybaczyć, bo nikt nie zasłużył sobie na wieczną tułaczkę za grzechy młodości. 

Twój tchórzliwy ojciec,
Leander Wenizelos

PS. Zdaję sobie w pełni sprawę, że możesz uważasz całą tę historię za wyssaną z palca, toteż poniżej załączam nowojorski adres kobiety, która mogłaby ją łatwo potwierdzić. Nie jestem jednak pewny, czy nadal tam mieszka. 

Ktokolwiek rzeczywiście był autorem tych słów, miał rację. Nie zamierzałem ufać w całe to przedstawienie, dopóki nie potwierdzę jego autentyczności w kilku niezależnych od siebie źródłach. Oczywiście mógłbym od razu porównać swój materiał DNA z pochodzącym od stojącego obok faceta, ale to kosztowałoby o wile więcej pieniędzy niż bilet do Ameryki, a zresztą na wyniki i tak musiałbym czekać prawie miesiąc.

- Zmieniłeś zdanie? - Indaguje, gdy tylko odrywam oczy od spisanych ołówkiem liter.
- Sam nie wiem, muszę to jeszcze sprawdzić.
- Rozumiem, sam jestem tym bardzo skołowany. - Kiwa głową, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. - Pozwól tylko, że dam Ci coś na pamiątkę naszego spotkania. - Znika w pobliskiej tawernie, z której wychodzi po chwili z najwyżej rocznym psem rasy aidi. - Ojciec kupił go tuż przed wyjazdem na misję,a teraz nie ma się nim kto zająć. Moja praca sprawia, że zbyt wiele czasu spędzam na morzu,a  nasza siostra, Eufrazja nie nadaje się na właścicielkę tak dużego i wymagającego czworonoga. Ty natomiast masz już trzy suczki, toteż...
- Chętnie wezmę go pod swoje skrzydła. - Mówię praktycznie bez zastanowienia. - Jak ma na imię?
- Aion. - Owczarek na dźwięk tego słowa natychmiastowo strzyże uszami, rozglądając się uważnie dookoła. - Na odwrocie obroży znajdziesz mój numer, pod który możesz zadzwonić, gdy stwierdzisz, że nadeszła pora.
To powiedziawszy, oddala się z powrotem w stronę budynków, a ja stoję w miejscu niczym posąg otoczony przez cztery pupile, usiłując zebrać myśli przechodzące mi przez umysł niczym fale tsunami. Podsumujmy... Jeśli te informacje są rzeczywiste, to właśnie zyskałem dodatkowego zwierzaka, moja rodzina znacznie się powiększyła, a ja sam nagle z pół Hindusa przemieniłem się w pół Greka. Jakie zawirowania wprowadzi w moje losy wizyta u wspomnianej przez denata nieznajomej, zakładając, że uda mi się ją zlokalizować...? I co ważniejsze, z jak poważnymi zmianami będą się one wiązały?  Czy będę potrafił sobie z nimi poradzić? Im dłużej tak stoję, tym więcej niepewności zaczyna mnie przytłaczać, więc po raz pierwszy cieszę się, gdy w kieszeni wibruje mi komórka, przypominając o nadejściu odpowiedniej pory na wyruszenie do pracy. Może niepotrzebnie się zamartwiam, skoro i tak na to, co wydarzy się w przyszłości w związku z dzisiejszymi wydarzeniami i tak nie mam wpływu. Jedno jest pewne - cokolwiek się stanie, do Stanów nie wróci już ten sam Munir co dawniej.

***

Cytat w nagłówku pochodzi z książki Globalia autorstwa J.Ch.Rufina.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz