Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2107. Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku,
ale Boże... czasem Zielona Mila wydaje się taka długa


Trzymał w dłoni bilet lotniczy. Po raz pierwszy znajdował się na lotnisku i czuł się zwyczajnie zagubiony. Strzałki, tablice z informacjami pokazywały dokładnie, gdzie ma iść, a mimo to czuł się jak zagubione dziecko. Jakby błądził po omacku i nie wiedział, w którą stronę ma się skierować, aby dotrzeć do celu. Przetrwał sprawdzanie bagażu, miał ze sobą niewielką torbę i nie zajęło to dużo czasu, a już dziesięć minut później znalazł się za barierkami i mógł poszukać miejsca, z którego miał odlatywać. Kupił w sklepie wodę, za którą zapłacił o wiele więcej niż zazwyczaj i na widok ceny prawie otworzył usta, jednak zapłacił za nią bez marudzenia. Domyślał się, że ceny w samolocie będą identyczne, a może nawet droższe. Był też po części podekscytowany tym wyjazdem, choć nie leciał na wakacje ani w żadne miejsce, w którym mógłby odpocząć. Dzwonili do siebie rzadko, a więc telefon od Loreny, w dodatku w środku nocy naprawdę go zaskoczył. Następnego ranka kupował pierwszy bilet – na razie tylko w jedną stronę – i nie obchodziło go nic innego. I choć ostatnim razem wziął tydzień wolnego, to teraz nie robił żadnych problemów. Najwyraźniej nie tylko mina Ethana, ale i fakt, że tego dnia pojawił się znacznie wcześniej niż zwykle musiały dać mu do zrozumienia, że nie żartuje i naprawdę potrzebuje tych dni wolnych. Thora udało mu się podrzucić do sąsiada mieszkającego pod nim. Jason sam miał psa, z którym Thor od czasu do czasu lubił się bawić i nie było też problemu, aby został z nim przez jakiś czas. Choć wciąż czuł się w Nowym Jorku jak obcy, to udało mu się przez ten ostatni rok porobić znajomości i w chwili potrzeby, poczuł to. Siedział już na ławkach czekając, aż będą wołać na ostatnie sprawdzanie paszportów. Trochę się denerwował, co, jeśli nie polubi latania? Co, jeśli okaże się, że to nie jest dla niego? To była długa podróż, którą miał nadzieję przebyć w jak najszybszym czasie. Minęła niecała godzina, gdy zaczęli już wołać ludzi. Szło to dość sprawnie. Niedługo później siedział już na swoim miejscu zastanawiając się, jak ta podróż będzie wyglądała. Uznał, że najlepiej będzie po prostu zamknąć oczy, a pięć godzin lotu sprawią, że minie mu to szybko. Miał dostęp do portu USB, więc telefon mógł ładować, gdyby potrzebował więcej baterii. Startowanie było najgorsze, ogarnęło go dziwne uczucie, którego nie potrafił opisać, jednak sam lot w sobie nie był najgorszy i w zasadzie to tak naprawdę wcale go nie czuł. Nie przeszkadzało mu to. Siedział też dwa siedzenia od okna, jednak przez kilka minut udało mu się wyjrzeć przez szybę i widok był oszałamiający – i wiedział, że latania, choć wciąż obce i nowe, było stworzone dla niego.
Po niemal dziesięciu godzinach podróży, w tym z przesiadką na lotnisku w drugi samolot, miał już dość. Najważniejsze było jednak to, że był już u celu i tylko to miało znaczenie. Drugi lot był już krótszy, trwał niecałe półtorej godziny. Głupio było mu kogokolwiek prosić o podwózkę, ale nie miał większej opcji i to Liam się zaoferował, że pomoże Ethanowi dostać się do Chetwynd. Z lotniska do Chetwynd było półtorej godziny drogi, od rana był na nogach i gdy na niewielkim parkingu dostrzegł znajomą twarz przyjaciela jednocześnie rozweselił się, ale też i zasmucił. Bez zbędnych słów na przywitanie po prostu się objęli. Ten jeden uścisk oznaczał dla obojga wiele, nie widzieli się od ponad roku i choć rozmawiali, to było to jednak zupełnie coś innego niż zobaczenie się od tak długiego czasu po raz pierwszy twarzą w twarz.
— Dobrze cię w końcu widzieć, Camber — odezwał się Liam klepiąc mężczyznę jeszcze kilka razy w przyjacielski sposób po plecach — naprawdę dobrze.
Obaj odetchnęli. Ethan wrzucił swoją torbę do bagażnika i zajął miejsce po stronie pasażera.
— Zabierz mnie do motelu, dobrze? Nie chcę się wpakować Lorenie teraz na głowę. Poza tym, prawie dwanaście godzin podróży, nawet nie wiem, jak się nazywam. Nie będę mógł jej w żaden sposób pomóc.
Sama na pewno teraz też nie chciała go widzieć, a może jednak? Ciężko było mu zdecydować, gdy tak naprawdę poza tą krótką rozmową nie rozmawiali już bardziej. Czuł, że to nie była rozmowa na telefon, a teraz był wymęczony i był środek nocy. Wolał przyjść do niej z samego rana niż wpychać się teraz. Liam się z nim zgodził. Chciał do niej przyjechać odświeżony, nie padając na twarz ze zmęczenia. Rano będzie inaczej, rano będą mogli podejść do tematu na spokojnie i porozmawiać tak, jak powinni.

~*~
Myślał, że następnego dnia będzie lepiej. Miał przynajmniej nadzieję, ale tak po prawdzie wcale tak nie było i chociaż doskonale wiedział, po co tutaj przyjechał nie spodziewał się, że będzie to tak ciężkie zadanie do wykonania. Miał przyjść na piechotę, ale pogoda nie okazała się być łaskawa. Liam na niego już czekał o umówionej godzinie. Przywitali się, jednak w drodze do rodzinnego domu Loreny nie zamienili ze sobą nawet słowa. Chetwynd wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętał. Ciche, spokojne. Wróciła masa wspomnień. Tych dobrych i gorszych, ale to te pierwsze przewyższały i Ethan był po prostu w pewien sposób szczęśliwy, że znowu się tutaj znalazł. Różnica między tym miejscem, a Nowym Jorkiem była ogromna. Droga minęła szybko. Zdążył już się odzwyczaić od korków, wiecznego wciskania klaksonów i ludzi, którzy niemal potrafili przebiec drogę w momencie, gdy auto było rozpędzone. Tutaj wszystko było inne. Prostsze. Nim się obejrzał byli już pod jej domem. Parkowało tu kilka innych samochodów – reszta przyszła na piechotę. Nie mógł tu dłużej siedzieć, chciał się z nią zobaczyć. Wziąć ją w swoje ramiona, przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Tak, jak ona robiła, gdy sam był w potrzebie. To Liam go pospieszył. Zapewne, gdyby nie przyjaciel wciąż siedziałby w aucie czekając aż sytuacja sama się rozwinie. Nikt im nie otworzył drzwi, tutaj po prostu wchodziło się jak do siebie. Najpierw zobaczył kilka znajomych twarzy, innych nie znał. Dopiero, gdy przeszedł dalej jego wzrok padł na trzymaną w ramionach ojca Lorenę. To co się wydarzyło w ich życiu było okropne. Wiele razy wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie, ale nie sądził, że odbędzie się ono w takich warunkach. Wiele by dał, aby to spotkanie było zorganizowane po prostu z jakiejś innej okazji. Urodzin chociażby.
Ethan miał wrażenie, że minęła cała wieczność zanim Lorena podniosła na niego wzrok. Przez chwilę po prostu tylko się na siebie patrzyli. Zmieniła się, nie w drastyczny sposób, ale dostrzegł w niej parę zmian. Miała ciemniejsze włosy niż ostatnio, spuchnięte od płaczu oczy i chyba była bledsza.
— Cześć mała — powiedział robiąc krok do przodu. Dokładnie w tym samym momencie Lorena podniosła się z kanapy, aby wpaść mu w objęcia. Mocno oplotła go ramionami. Żadne teraz nie chciało być same. — Tak mi przykro, Lora.
Zacisnęła tylko mocniej palce na jego plecach. Nie znał szczegółów sprawy, ale nie mógł o nie wypytywać też przez telefon, gdy Lorena ledwo wydukała co się stało. Czuł się jednak dziwnie, gdy widział znajome twarze, a tej jednej brakowało. Cały czas miał gdzieś z tyłu głowy myśl, że w końcu zejdzie ze schodów i do nich dołączy. Łzy już zdążyły zmoczyć mu koszulkę, nie mógł się spodziewać niczego innego. Nie mógł zrobić też nic więcej poza trzymaniem jej w swoich objęciach, głaskaniem po plecach i mówieniem do niej szeptem.

— Zrobiłam scenę w salonie.
Wyszli zaczerpnąć świeżego powietrza. W domu zrobiło się już tłoczno, ludzie zbytnio się na nich patrzyli. Potrzebowali prywatności. Chciał się zapytać o to, co naprawdę się wydarzyło. Tylko nie wiedział, jak się o to zabrać. Siedzieli na tyłach domu z dzbankiem gorącej herbaty z imbirem i cytryną. Był pewien, że ojciec Loreny chciał jeszcze do niej dolać alkoholu, a zwyczajnie żona mu na to nie pozwoliła. Ethan w tej chwili nie pogardziłby herbatą z procentem. Może łatwiej byłoby przyjąć te wszystkie szczegóły.
— Nie zrobiłaś sceny, Lorena. Myślę, że i tak bardzo trzymałaś emocje na wodzy. Zresztą, my to rozumiemy. Ja to rozumiem.
Pokiwała głową. Ethan wiedział doskonale, jak się czuła. Zdawał sobie też sprawę, że nie mógł tak po prostu wyciągnąć w jej stronę dłoni i jak mantrę powtarzać, że wszystko się ułoży, a z czasem będzie lepiej. Minął ponad rok, zaraz miała nadejść druga rocznica śmierci jego mamy i ani trochę nie czuł się, jakby było lepiej. Wciąż cholernie za nią tęsknił, czasem miał nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, z którego nie może się obudzić. Wiele by dał, aby Lorena nie musiała przez to przechodzić. Była zbyt dobra, aby coś takiego ją spotkało. Ale co on sam mógł zrobić? Mógł przy niej siedzieć, trzymać za rękę, przytulać i pić z nią herbatę w towarzystwie nocnych zwierząt, które się budziły do życia i odzywały. Co chwilę gdzieś słychać było sowę, w oddali jeszcze domowe zwierzęta dawały o sobie znać zanim ułożą się do snu. Brakowało mu tych widoków, zapachów i ludzi. Był teraz w miejscu, które naprawdę kochał i uwielbiał. Dość długo siedzieli po prostu w milczeniu oglądając niebo.
— To mogłam być ja, Ethan — odezwała się, ale nie spojrzała nawet w jego stronę — miałam z nim iść, wiesz? Ale musiałam zostać. Przyjechały akurat dzieciaki Agathy i musiałam jej pomóc… te dzieciaki mi uratowały życie.
— Lora… nie mogłaś tego przewidzieć, nie możesz się winić.
Obwiniał siebie za śmierć Karen. Bardzo i żałował, że nie mógł zrobić niczego więcej. Nie dziwił się, że Lorena czuła się odpowiedzialna za śmierć swojego brata. Można było temu zapobiec, mogła go zatrzymać w domu, ale jaki miała pretekst? Znali te lasy i okolice od dzieciństwa. Szlajali się po nich, od momentu, gdy nauczyli się stawiać samodzielnie kroki. Nigdy nikt nie podejrzewał, że może dojść do tak strasznego wypadku. To było samolubne, ale o wiele bardziej wolał śmierć swojej mamy od tego, co wydarzyło się z Brycem. Ale na głos tego wypowiedzieć nie mógł. A na pewno nie przy Lorenie i jej rodzinie.
— Gdybym z nim poszła, spotkałoby mnie to samo, Ethan. Wybraliśmy mu bardzo ładną trumnę. Mama… mama nie chciała, żeby go skremować. Chyba potrzebuje miejsca, w które będzie mogła chodzić i z nim rozmawiać. Żeby wciąż mogła o niego dbać, a nagrobek zawsze trzeba będzie obrządzić.
— To zrozumiałe, Lora. Tak samo jak to, że jesteś w żałobie. Ja… szczerze, nie wiem co czujesz. To co się wydarzyło jest okropne i nikt nie powinien odchodzić w taki sposób. Bryce… Bryce był cudownym człowiekiem. Wiem, że takie mówienie nic ci nie da i nie sprawi, że poczujesz się lepiej. Wszyscy go tutaj znaliśmy, wiemy jaki był. Jesteś otoczona ludźmi, którzy uwielbiali twojego brata, którzy kochali go równie mocno, jak ty. I przede wszystkim musisz wiedzieć, że nie musisz się bać emocji. Obiecuję ci, że nikt nie będzie cię oceniał, czy zapłaczesz, czy zachowasz kamienną twarz.
Tyle mógł zrobić, aby ją pocieszyć. Chciałby jakoś bardziej jej pomóc, ale nie potrafił tak naprawdę sprawić, aby poczuła się jakkolwiek lepiej. Rozłożył za to koc, którym nakrył ramiona dziewczyny i sam przesunął się bliżej niej. Zamieniłby się z nią miejscami, jeśli byłaby taka możliwość, ale wiedział, że zwyczajnie nie da rady tego zrobić. Uważał, że trzymała się świetnie i była dzielna, a nie powinna. Straciła brata w okrutnym wypadku, który nie powinien mieć miejsca. Nie musiała udawać. Camber wiedział doskonale, że nikt tutaj nie oczekiwał po niej tego, aby nawet nie zapłakała. Pogrzeb miał się odbyć za trzy dni. Mógł przylecieć akurat w ten dzień, ale wiedział, że musi być wcześniej, aby ze wszystkim pomóc. Wychowywał się z Brycem, choć ten był o dwa lata starszy od niego. Chociaż tyle mógł zrobić dla zmarłego przyjaciela i brata.
Siedzieli jeszcze przez dość długi czas. W zasadzie niewiele rozmawiali i mimo niewielkiej wymiany zdań, udało się Ethanowi dowiedzieć nieco więcej o szczegółach śmierci Bryca. To było naprawdę przerażające. Polowania były w Chetwynd jednym z wielu zajęć dla młodych mężczyzn. Sam z nich uczestniczył, gdy tutaj mieszkał i zawsze trzeba było zachować szczególną ostrożność. Bryce również był doświadczonym myśliwym, który nie powinien dać się zaskoczyć. Ale tamtego dnia nie wybierał się na łowy, to miał być tylko spacer z Loreną. Nieco dłuższy, mieli obejrzeć jezioro, które swoim kształtem przypominało serce. Na samo wspomnienie tego miejsca uśmiechnął się, zresztą nie tylko on, na twarzy Loreny również można było dostrzec ten lekki uśmiech, a to oznaczało, że myśleli o tym samym. Inne sprawy pokrzyżowały Lorenie plany, ale Bryce nie odpuścił i poszedł sam. I choć było to okropne, Ethan cieszył się, że Lorenie nic się nie stało. Oczywiście wolałby też, aby i Bryce był cały, ale nie można było przecież mieć wszystkiego, prawda? Przez trzy dni od wyjścia Bryca nie wiedzieli co się z nim stało. Dopiero turyści, którzy zgubili ścieżkę go znaleźli i chyba wolał, aby na tym zakończyły się szczegóły, którymi podzieliła się z nim Lorena. Mieszkał w Chetwynd przez trzydzieści lat i pamiętał każdy śmiertelny wypadek, który wydarzył się w okolicach. Ataki niedźwiedzi zdarzały się rzadko; zazwyczaj słyszało się o pumach, które zaatakowały biegaczy czy spacerowiczów, śmiertelnych wypadkach motocyklistów, którym łoś wyskoczył na drogę i nie zdążyli w porę zahamować czy go wyminąć. Te ataki zawsze zdarzały się nieznajomym. Ludziom, których Ethan nie znał i możliwe, że nawet nigdy nie widział na oczy. Przez całe życie nie przyszło mu do głowy, że któregoś razu to on będzie jedną z tych osób, które stracą bliskiego w takim wypadku.
Myśl, że Lorena mogła być razem z Brycem sprawiała, że czuł jeszcze większy smutek. Trzymał ją w swoich ramionach, czuł, jak zaciska palce na jego koszuli i udaje, że nie płacze, a tymczasem w myślach miał to, jakby się czuł, gdyby okazało się, że na miejscu była również blondynka. Jak bardzo wtedy rozpadłby się na kawałki, gdyby osoba, która była dla niego ważniejsza niż własne życie, nie żyła?
Nikt nie podejrzewał najgorszego, ba przez chwilę wszyscy byli przekonani, że po prostu mu się dłużej zejdzie. Znał te okolice na pamięć, opcja zgubienia się nawet nie wchodziła w grę. Każdemu czasem zdarzało się przecież zniknąć, a Bryce jako dorosły mężczyzna nie musiał wracać do domu przed zachodem słońca. Mieli swoje zwyczaje i nikogo nie dziwiło takie zachowanie. Dopiero, gdy funkcjonariusze policji zapukali do drzwi, które otworzyła im matka, wszyscy zdali sobie sprawę, że doszło do czegoś strasznego.
— Naprawdę mi przykro, maleńka — powiedział muskając ją w czubek głowy i mocniej do siebie przytulając.


04.07.2019
Ceremonia była piękna.
Ethan nie uczestniczył w wielu pogrzebach, jednak ten był naprawdę porządnie wykonany. Widać było po zebranych, jak wiele Bryce dla nich znaczył. Z oczywistych powodów trumna przez całą ceremonię była zamknięta. Ethan stał przy Lorenie, chyba tak było w porządku. Nikt nie protestował, kiedy z nią szedł ani gdy zajął miejsce obok niej. Nie odezwał się również nawet słowem, gdy trzymała go za rękę – sam mocniej ją ścisnął. Potrzebowała go teraz. Gdy on był w potrzebie Lorena nie odstąpiła go nawet na krok i nie mógł teraz jej odpuścić. Razem z trójką jego braci przenieśli trumnę z niewielkiego kościoła na cmentarz, gdzie było już wcześniej przygotowane miejsce do pochówku. Nawet przez moment nie spodziewał się tego, że niespełna dwa lata po śmierci matki wróci tutaj, aby pochować bliskiego przyjaciela. W jego życiu było zdecydowanie zbyt wiele ludzi, którzy odchodzili bądź uciekali. A za kilka dni, miał znowu dołączyć do tej grupy, która ucieka. Przez ostatnie trzy dni przeszło mu nie raz przez myśl, aby tutaj zostać. Jednak, gdy przejeżdżał obok starego domu, który sprzedał… nie poczuł zupełnie nic. Choć dom nie wyglądał już, jak miejsce, w którym się urodził i wychował. Wyglądał obco. To było przerażające, ale jednocześnie poczuł ulgę. Zapewne, gdyby na widok domu zaczął czuć… wszystko jeszcze ciężej byłoby mu stąd wyjechać. Już teraz chciał zostać, dla Loreny, ale wiedział, że miał już inne, drugie życie w Nowym Jorku i nie mógł go porzucić.
Stypa była jedynie dla rodziny i najbliższych przyjaciół. Byli obecni wszyscy, których Ethan widział w dniu, kiedy przyjechał tutaj po raz pierwszy. Kojarzył te twarze, gdy siedział z nimi przy stole i jedli pogrążeni w ciszy domowy obiad. Rozmowy były ciche, krótkie. Goście wybrali milczenie niż dzielenie się opowieściami czy mówienie żartów. Wszystkim łatwiej było chyba podzielić się z tym, co się wydarzyło w milczeniu. To Ethan zaoferował, że posprząta po obiedzie. Pierwszy, razem z Liamem, podnieśli się ze swoich miejsc, aby pozabierać brudne naczynia i schować je do zmywarki, niektóre z nich umyć. Chciał pomóc rodzinie tak, jak tylko mógł. Nawet jeśli było to tylko za pomocą zwykłego pozbierania talerzy.
Pod wieczór towarzystwo zaczęło się wykruszać. Bliscy mieszkali w miejscowościach niedaleko i na noc wracali do siebie, jedynie jedna czteroosobowa rodzina przyjechała z dalszych stron i zatrzymywali się u nich. Ethan czuł, że pora na niego. Musiał dać im odpocząć, a mimo to nie potrafił tak po prostu wyjść i zostawić Loreny samej, kiedy widział, że nie jest z nią najlepiej. Widział jej zapchnięte, czerwone od płaczu oczy. Błysk w oczach po prostu zgasł, a ona sama zaczynała znikać. Nie było sensu powtarzać, że będzie lepiej. Nie przeżywał śmierci matki już tak bardzo, jak na początku. Wiedział jednak, że z tym bólem i stratą nie da się nigdy pogodzić. O tyle miał łatwo, że wiedział, że nic już nie dało się zrobić, a Karen tylko dłużej męczyłaby się na tym świecie, gdyby lekarze wciąż podtrzymywaliby ją przy życiu. Z Brycem… Lorena mogła go zatrzymać w domu. Mogli przełożyć wyjście na inny czas, ale kto podejrzewał, że niewinne wyjście skończy się taką tragedią?
Ociągali się z posprzątaniem. Nikomu nie spieszyło się do tego, aby ciągnąć na siłę rozmowy, a cisza również była teraz męcząca. Może nawet gorsza od przymuszonej rozmowy. Ethan kręcił się niespokojnie po domu, który kiedyś znał na pamięć. Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. W myślach miał, że powinien wyjść i zostawić rodzinę samą, aby mogli się pogodzić z tym, co się wydarzyło w samotności. Tylko zupełnie nie potrafił opuścić teraz Loreny, która go potrzebowała. Była z nim w tych najgorszych chwilach. Dalej pamiętał, jak delikatnie przeczesywała mu włosy palcami, głaskała po plecach czy spokojnym tonem głosu uspakajała i obiecywała, że wszystko się w końcu ułoży. Ethan chciał zrobić to samo teraz dla niej, pomóc.

~*~
— Powinnaś się już położyć — powiedział wyciągając z jej dłoni szklaneczkę, w której miała resztki złocistego płynu. Potrzebowała tego, sam w pewnym momencie zamknął się w domu z butelką alkoholu. Różnica między nimi polegała na tym, że Ethan wiedział do czego może doprowadzić nadmierne picie alkoholu i nie chciał, aby Lorena, któregoś ranka obudziła się w łóżku nie pamiętając niczego co się działo w dniu poprzednim. Nie była pijana, co to to nie. Jednak alkohol w połączeniu z żałobą nie prowadził do niczego dobrego, a jej na dzisiejszy wieczór w zupełności wystarczyło.
— Nic mi nie jest — zapewniła z westchnięciem i wzruszyła ramionami.
W salonie nie było już nikogo, poza ich dwójką. Jej rodzice poszli się położyć, a raczej to ojciec blondynki poszedł pomóc żonie się położyć, która ze wszystkich była w najgorszym stanie. Jej bracia i rodzina, która została również się zmyli. Liam zostawił ich jakiś czas temu i byli tu zupełnie sami. Camber czuł się… obco w tym domu, ale zostawić jej nie mógł.
— Wiem, wiem. Po prostu chodź do łóżka, okej?
Mruknęła pod nosem niewyraźną zgodę i zarzuciła ręce na szyję mężczyzny. To był wystarczający znak, że Lorena sama nigdzie iść nie będzie. Bez mrugnięcia podniósł ją i wziął na ręce. Dzień był długi, męczący i wszyscy powinni w końcu się położyć. Drogę do sypialni znał na pamięć, nawet się nie zdziwił, że mu nie powiedziała, w którą stronę powinien iść. Spędził tu wiele czasu, a rozkład domu był mu w chwili obecnej znany lepiej niż własne mieszkanie w Nowym Jorku. Bez problemu otworzył drzwi, które następnie delikatnym kopnięciem zamknął. Ułożył ją na łóżku z komody, na której stała masa różnych kosmetyków odszukał waciki oraz płyn micelarny, którym następnie zmył makijaż. Nie mogła spać w nim, rano obudziłaby się z plamami pod oczami i na poduszce, w efekcie wyglądając na szop pracz. Albo panda. Skuliła się na łóżku, naciągając na siebie kołdrę. Nie przejęła się zbytnio tym, aby zmienić sukienkę, która wyglądała na niewygodna, czy chociaż rajstopy, choć te i tak nie nadawały się już do kolejnego użytku – niosąc ją, Ethan zauważył, że były rozerwane w kilku miejscach.
Poprawił jej jeszcze pościel i miał wychodzić, kiedy poczuł, jak łapie go za rękę i resztkami sił przyciąga w swoją stronę. Posłusznie zawrócił, siadając na brzegu łóżka. Wolałby, aby poszła spać i odpoczęła od tego wszystkiego, po części liczył, że zaśnie i nie będzie ciągnęła rozmowy, która tylko bardziej ją zmęczy.
— On już nie wróci, prawda?
Powinien się tego spodziewać.
Pamiętał, że zadał jej dokładnie to samo pytanie i miał nadzieję, że odpowiedź będzie taka, jakiej oczekiwał, a nie taka, jaka musiała być. Teraz, tak samo jak Lorena wiele miesięcy temu jemu, musiał jej złamać serce.
— Nie, Bryce już nie wróci.
Jej drobne ciało drgnęło, gdy pozwoliła sobie zapłakać. Trwało to jednak krótko, o wiele krócej niż Ethan się spodziewał. Wolą dłoń wyciągnął i dotknął jej włosów, które delikatnie pogładził. Wziąłby jej ból na siebie, gdyby tylko potrafił. Nie mógł jej uchronić przed wszystkim.
Siedzieli przez dłuższy czas w zupełnej ciszy. Słychać było tylko bicie ich serc. W pewnym momencie przesunęła się robiąc mu miejsce na łóżku, z czego automatycznie skorzystał i chwilę później znalazł się obok niej, obejmując ramieniem. Ułożyła głowę na jego torsie wraz z dłonią. Przez moment było tak, jakby ostatnie dwa lata nie miały miejsca. Na kilka minut, było po prostu dobrze.
— Ethan — zaczęła i podniosła głowę, aby spojrzeć mu w twarz — dlaczego my?
Otwierał usta, aby jej odpowiedzieć. Prędko zdał sobie sprawę z tego, że nie potrafi jej na to odpowiedzieć. Zdecydowanie działo się zbyt wiele złego w ich życiu, musieli mierzyć się z problemami, na które byli o wiele za młodzi. Mieli wiele planów, mieli być szczęśliwi, a życie pokazało im, że szczęście nie jest im pisane.
— Nie wiem, Lora. Może taki był plan od początku. Może… może czymś sobie zasłużyliśmy w poprzednim życiu.
Wcale w to nie wierzył, ale na chwilę obecną nie miał lepszego wytłumaczenia. Może była w tym prawda. Może faktycznie naprawdę w poprzednim życiu zgrzeszyli, a teraz byli karani za swoje zachowanie. A może ktoś tam na górze po prostu chciał sprawdzić, jak wiele są w stanie znieść, zanim rozpadną się na małe kawałki. Odetchnął nieco głębiej, dopiero po chwili czując dłoń dziewczyny na swoim policzku pokrytym kilkudniowym zarostem, którego nie zdążył zgolić i którym przestał się przejmować, gdy na głowie pojawiła się masa innych, ważniejszych problemów i wydarzeń. Dopiero po chwili zarejestrował kolejne wydarzenia, Lorena zmieniła pozycję, w zasadzie klęcząc na łóżku. Trzymała jego twarz w swoich dłoniach przez kilka chwil lustrując ją wzrokiem. Zamierzał coś powiedzieć, ale zanim jakiekolwiek słowa zdążyły wyjść z jego ust, poczuł jak wargi jasnowłosej stykają się z jego. Zajęło mu chwilę, żeby odwzajemnić pocałunek. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo niepoprawne jest to, co robią. Usiadła na jego udach bardziej napierając swoim ciałem na jego. W głowie miał setę myśli, zaczynając od swojego wyjazdu z Chetwynd, a na pogrzebie Bryce kończąc. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym, aby odwzajemniać pocałunki, choć powinien to przerwać.
Jedynym powodem, dla którego przerwali była potrzeba zaczerpnięcia powietrza. Trzymała wciąż dłonie na jego twarzy. Spojrzał jej w oczy, które wydawało mu się, że odzyskały nieco dawnego blasku, a może to były tylko emocje, które im zaczęły towarzyszyć.
— Zabierz mnie — poprosiła — zabierz mnie do Nowego Jorku, Ethan. 
Hej, hej. Notka wybiega o kilka dni naprzód, ale mam nadzieję, że to nikogo nie razi. W tytule Stephen King, dalej ukochany Lewis i moja depresyjna twórczość, jak widać Ethanowi pisane jest życie w bólu i smutku. Maślane ciasteczka i wirtualne uściski dla wszystkich, którzy jakimś cudem przebrnęli przez lawinę tekstu. c:

8 komentarzy

  1. Przebrnąć nie było trudno, bo choć pełno w tym smutku, rozpaczy i temat nielekki, czytało się samo. Ale znów mnie serce boli, bo Ethan to ten dobry typ, który niczym sobie nie zasługuje na wszelkiej maści nieszczęścia, a te i tak go znajdują i dopadają w życiu :(
    Trzymam mocno kciuki aby wreszcie znalazł choć odrobinę radości :) Gwen by go ukochała, no ale... Chyba już ktoś się znalazł, choć to może sprowadzić sporo komplikacji na tego faceta :)
    Oby było mu tylko lepiej :) jak się pogodzi z tym co go spotkało, jak ruszy naprzód, na pewno jakoś się ułoży ten szary los :3

    Gwendoline

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A już się martwiłam, bo tu ponad trzy tysiące słów i moje wypociny... Ale cieszę się, że nie było trudno! :D Ethan chyba został stworzony po to, aby dostawać po tyłku od życia... Na kimś się trzeba wyżywać, a on się nadaje do tego idealnie! :D
      ♥♥♥

      Usuń
  2. Mimo gorączki i kota, który ciągle macza mi pyszczek w herbatce, przeczytałam. Sama notka bardzo mi się podobała, za wyjątkiem końcówki, i wciąż szkoda mi Bryce`a, że taki spotkał go los. Szkoda mi też Ethana, że w takim wieku stracił kolejną, ważną dla siebie osobę. Mam nadzieję, że szybko się odnajdzie. Co prawda Klara jest zła, że wyjechał bez pożegnania i ma nadzieję, że jednak nie zabierze Loreny ze sobą do Nowego Jorku :D
    I poproszę dwa maślane ciasteczka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostaw kotka w spokoju!:P
      Cieszę się, że notka się spodobała, a Ethan, jak wyżej, powstał, aby się na nim wyżywać. Sama jeszcze nie wiem co ta końcówka znaczy i czy Lora do NYC z nim wróci, ale... szz, nie będę spoilerować. :D

      Usuń
  3. Raju, jaka ta notka jest piękna ♥ Naprawdę ♥ Taka smutna, a taka piękna jednocześnie, bo wszystko jest opisane w tak wyważony sposób. Tam, gdzie można byłoby popłynąć i przesadzić z opisem nic takiego nie występuje, a ja kocham takie pozostawione czytelnikowi niedopowiedzenia! Genialne!
    Szkoda mi tylko Ethana. Rzeczywiście mogłoby już mu się w życiu poukładać i mam nadzieję, że jeśli wróci do Nowego Jorku, to miasto to okaże się dla niego łaskawsze, niż Chetwynd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku, dziękuję. ♥♥♥ I to mocno dziękuję!♥♥♥
      Cieszę się, że mi wyszło, bo przyznam trochę łapał mnie stres przy publikacji tej notki. Obawiałam się, że mogłam nieco przesadzić, ale po komentarzach widzę, że nic takiego nie miało miejsca - kamień z serca. ♥
      Na razie mu się układa, nie licząc tego przykrego wypadku z Brycem, ale kto tam wie, co wydarzy mu się w przyszłości. :D Może dam mu odsapnąć i będzie w końcu chociaż na chwilę szczęśliwy. <3:D

      Usuń
  4. Trzeba powoli wrócić do życia, więc przeczytanie tej notki jest najlepszym do tego pierwszym krokiem. :) mam trochę dziwne odczucia, bo... Sama jestem kilka godzin po pogrzebie. I po przeczytaniu twojej notki widzę, jak bardzo różnie mogą zachowywać się ludzie (rzadko jestem świadkiem takich sytuacji). Psychika ludzka jest taka skomplikowana i ciągle szukamy odpowiedzi na tak wiele pytań...
    No, trochę popłynęłam, więc po prostu powiem, że życzę Lorze dużo siły i odnalezienia światła, a Ethanowi właściwej drogi i wskazówek, co robić dalej. Niech się facet trzyma!
    Pięknie napisane, ale każda twoja notka mi się zawsze podoba :)
    Ps. Przepraszam za brak odpisu, jutro zaczynam wysyłanie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, nie sądziłam, że tak łątwo się wzruszę. Naprawdę świetna i poruszajaca notka. Pozostawia jednak niedosyt, szczególnie kończąc słowami dziewczyny. Koniec staje się początkiem. Cóż mogę powiedzieć. Czekam na więcej! ♥

    OdpowiedzUsuń