120 dni, tyle czasu zajęło mi zrozumienie jak smakuje miłość. 120 dni to w zasadzie ⅓ roku. To wiele straconych dni, tygodni, miesięcy… Tyle czasu jednak potrzebowaliśmy, żeby się odnaleźć. 120 to liczba idealnego ciśnienia skurczowego. 120 uderzeń na minutę, to tempo w którym uwielbiam zatracać się w weekendowe noce; to elektroniczne brzmienia błogiej odysei, swoistego snu na jawie. W 120 listach, zaklęte są wspomnienia, zapisane czarnym inkaustem na nieskazitelnej bieli papieru, który chłonie wszystko. I może właśnie dzięki temu, będą już nieśmiertelne, my zaś będziemy żyć wiecznie. W 120 dniach.
Listy wybrane:
Listy wybrane:
27 sierpień 2018, São Miguel
Drogi Archardzie,
Minął już tydzień, dasz wiarę? Siedem dni powoli płynącego czasu, zakrzywionej czasoprzestrzeni, gdzie słońce zawsze świeci, a ocean pozwala na przygody w swoim odmęcie; siedem dni niewyczerpanych wręcz pokładów rozkoszy, gdzie dzień i noc zdają się zlewać w jedność, zawsze zaczynając się i kończąc od uścisku dłoni, który przeradza się w pieszczoty o wiele pikantniejsze niż ich skromny prowodyr, pozwalając nam obojgu zajrzeć czasem za bramy Edenu. Ponoć w siedem dni nie sposób poznać człowieka i nie twierdzę, że Cię już rozgryzłam, choć nie przeczę, że próba rozwikłania Twojego charakteru to pasjonująca zagadka, której wciąż staram się podołać; zadziwiające jest natomiast jak w siedem dni można zbliżyć się do drugiego człowieka, w niewyobrażalny sposób, przywiązać się do kogoś i to bez słów. Ja się tak od Ciebie uzależniłam, choć trwam w przeświadczeniu, że poczyniłam to w ten pozytywny sposób. Po prostu dobrze mi, gdy jesteś obok - bez zbędnych słów i czynów. Tylko tyle.
Pamiętam jak obudziłam się tego dnia, wraz z pierwszym blaskiem słońca i podziwiałam w ciszy Twoje naznaczone biegiem burzliwych wydarzeń ciało. Ostrożnym spojrzeniem, z wyczuciem i delikatnością, wędrowałam od jednej szramy do drugiej, znacząc tylko mi znany szlak ran, które dawno zasklepione, tylko z pozoru mogły nie dawać o sobie znać. Co się bowiem działo w środku i jak wielkim piętnem rzutowały one na Twoim życiu? Tak daleko nie pozwoliłeś mi zajrzeć. Mimo to, lubię wspominać ten poranek i widok Ciebie - mężczyzny silnego, poważnego, niezłomnego i pełnego odwagi - gdy spowity słodkimi objęciami Morfeusza, byłeś tak spokojny i być może po raz pierwszy w życiu, tak niewinny. Wpadające przez niewielkie okienko promyki słońca, przyozdabiały twoją pełną pamiątek z wojen skórę, nadając temu widokowi wyjątkowości. Były niczym anielska poświata na najwspanialszym kruszcu zachwycającego posągu.
Ten dzień pachniał ananasem - soczystym i słodkim, smakiem całkowitego zatracenia dla czegoś równie wspaniałego. Było ekstatycznym przeżyciem na łamach natury, czymś zupełnie banalnym, a obfitującym ogromem przeżyć. Przy Tobie wszystko było łatwiejsze, a rzeczy proste nabierały wyjątkowego charakteru - tak jak i ten owoc, który jedliśmy w zaciszu tropikalnych drzew, by następnie kosztować pozostałości jego słodyczy na własnej skórze, w zaciszu ukrytej wśród skał plaży. To zaś miało się już nigdy nie zmienić. Z Tobą każdy dzień miał już być wyjątkowy, choć o tej niezwykłości przyjdzie nam się przekonać dopiero za jakiś czas. Tego jestem pewna, wierząc, że wakacje, takie jak te, nigdy nie będą miały końca.
Minął już tydzień, dasz wiarę? Siedem dni powoli płynącego czasu, zakrzywionej czasoprzestrzeni, gdzie słońce zawsze świeci, a ocean pozwala na przygody w swoim odmęcie; siedem dni niewyczerpanych wręcz pokładów rozkoszy, gdzie dzień i noc zdają się zlewać w jedność, zawsze zaczynając się i kończąc od uścisku dłoni, który przeradza się w pieszczoty o wiele pikantniejsze niż ich skromny prowodyr, pozwalając nam obojgu zajrzeć czasem za bramy Edenu. Ponoć w siedem dni nie sposób poznać człowieka i nie twierdzę, że Cię już rozgryzłam, choć nie przeczę, że próba rozwikłania Twojego charakteru to pasjonująca zagadka, której wciąż staram się podołać; zadziwiające jest natomiast jak w siedem dni można zbliżyć się do drugiego człowieka, w niewyobrażalny sposób, przywiązać się do kogoś i to bez słów. Ja się tak od Ciebie uzależniłam, choć trwam w przeświadczeniu, że poczyniłam to w ten pozytywny sposób. Po prostu dobrze mi, gdy jesteś obok - bez zbędnych słów i czynów. Tylko tyle.
Pamiętam jak obudziłam się tego dnia, wraz z pierwszym blaskiem słońca i podziwiałam w ciszy Twoje naznaczone biegiem burzliwych wydarzeń ciało. Ostrożnym spojrzeniem, z wyczuciem i delikatnością, wędrowałam od jednej szramy do drugiej, znacząc tylko mi znany szlak ran, które dawno zasklepione, tylko z pozoru mogły nie dawać o sobie znać. Co się bowiem działo w środku i jak wielkim piętnem rzutowały one na Twoim życiu? Tak daleko nie pozwoliłeś mi zajrzeć. Mimo to, lubię wspominać ten poranek i widok Ciebie - mężczyzny silnego, poważnego, niezłomnego i pełnego odwagi - gdy spowity słodkimi objęciami Morfeusza, byłeś tak spokojny i być może po raz pierwszy w życiu, tak niewinny. Wpadające przez niewielkie okienko promyki słońca, przyozdabiały twoją pełną pamiątek z wojen skórę, nadając temu widokowi wyjątkowości. Były niczym anielska poświata na najwspanialszym kruszcu zachwycającego posągu.
Ten dzień pachniał ananasem - soczystym i słodkim, smakiem całkowitego zatracenia dla czegoś równie wspaniałego. Było ekstatycznym przeżyciem na łamach natury, czymś zupełnie banalnym, a obfitującym ogromem przeżyć. Przy Tobie wszystko było łatwiejsze, a rzeczy proste nabierały wyjątkowego charakteru - tak jak i ten owoc, który jedliśmy w zaciszu tropikalnych drzew, by następnie kosztować pozostałości jego słodyczy na własnej skórze, w zaciszu ukrytej wśród skał plaży. To zaś miało się już nigdy nie zmienić. Z Tobą każdy dzień miał już być wyjątkowy, choć o tej niezwykłości przyjdzie nam się przekonać dopiero za jakiś czas. Tego jestem pewna, wierząc, że wakacje, takie jak te, nigdy nie będą miały końca.
Twoja,
Sófia
2 wrzesień 2018, São Miguel
Drogi Archardzie,
André Aciman w swojej powieści, stwierdził, że to czas nadaje chwilom sentymentu. Pojawiłeś się i zniknąłeś z mojego życia, w którym nic się nie zmieniło; żadne z nas z resztą nie przeszło drastycznej odmiany, a mimo to, nic nie było już takie jak dawniej. Niewątpliwie po Twoim zniknięciu pojawiła się w nim pustka, ciężka do wytłumaczenia, całkiem niepozorna, a pożerająca od środka, po cichu, cząstka po cząsteczce, każdego dnia coraz mocniej. To nie była tęsknota, nie taka jaką żywi się za utraconą miłością, niewątpliwie było to jednak coś wyjątkowego, specjalnego, niespotykanego codziennie. Kłamstwem byłoby, gdybym napisała, że tego dnia płakałam, że odczuwałam żal z powodu rozejścia się naszych dróg. Każde ruszyło w swoją stronę, ścieżką obraną zawczasu - byliśmy dla siebie tylko zapomnieniem, błogością towarzyszącą ciepłym dniom, letnią bryzą i słodyczą o smaku ananasa. Żadne z nas nie myślało o niczym wznioślejszym, tak jak i żadne z nas nie sądziło że będzie o sobie na powrót snuło fantazje. Miałeś być dobrym wspomnieniem, które z uśmiechem na ustach będę przywoływać, gdy miną lata, a chłód jesiennych wieczorów, zasugeruje odszukanie w zakamarkach pamięci odrobiny ciepła, rozpalającego zmysły żywym ogniem. Stałeś się jednak czymś o wiele więcej, wiesz o tym...
Pamiętam, jak kilka lat temu, w pewne upalne lato, w urokliwym miasteczku w samym sercu toskańskiej idylli, jeden młody Włoch uczył mnie partyzanckiej piosenki swoich rodaków. W ten upalny wieczór, przy świetle ulicznych latarni, na miejskim placu, wraz z okoliczną grupą grajków śpiewałam tą urokliwą piosenkę, która dawała mi wtedy wiele radości, urzekając żywa nutą, pomimo wprawiającego w nostalgię tekstu. I chociaż nie poruszała serc pięknych młodzieńców na równi z przedstawicielami ich płci o dwa pokolenia starszych, dla mnie była magiczna i zapadła już na dobre w pamięci. Śpiewałam Ci ją później w świetle gwiazd, gdy wyczerpana po pełnych uniesień chwilach, leżałam na twoim wciąż gorącym ciele, dowiadując się czym zajmujesz się w życiu. I chociaż nie byłeś owianym bohaterską czcią żołnierzem, ni walczącym dla ojczyzny partyzantem, bo nie biłeś się dla chwały, a jedynie dla ludzkiej głupoty, żądzy pieniędzy oraz wpływów, które w ostatecznym rozrachunku znaczyly tyle co zeszłoroczny śnieg, to z uśmiechem na ustach lubiłam Cię zawsze żegnać powtarzając radośnie „Bella, Ciao”. Wtedy wydawało mi się to czarujące, tak zwyczajnie promienne, stanowiąc oryginalne i beztroskie pożegnanie, skoro nie było pewnym czy zobaczymy się ponownie następnego dnia, nie mówiąc już o rozstaniu po upływie dwóch, niezwykłych tygodni.
Teraz, gdy tylko dochodzę do zwrotki o spaleniu ciała i pochowaniu na górskiej drodze w cieniu pięknego kwiatu, głos załamuje mi się gwałtownie, a serce krwawi na myśl, że coś mogłoby Ci się przytrafić, a ja nawet bym się o tym nie dowiedziała. I chociaż po włosku wysokie góry, brzmią słodko, sprawiając, że śmierć wśród górzystych stoków wydaje się być pysznym szaleństwem, na jakie tylko partyzant mógłby się porwać, nic jednak bardziej nie łamie mi serca, jak świadomość, że więcej miałabym Cię nie zobaczyć. Wtedy gdy ostatni raz żegnaliśmy się na pomoście, a ja ze śmiechem wypowiadałam swoją klasyczną sekwencje, był to ostatni raz gdy jej użyłam. Od tamtego czasu, nigdy już nie chciałam Cię stracić.
André Aciman w swojej powieści, stwierdził, że to czas nadaje chwilom sentymentu. Pojawiłeś się i zniknąłeś z mojego życia, w którym nic się nie zmieniło; żadne z nas z resztą nie przeszło drastycznej odmiany, a mimo to, nic nie było już takie jak dawniej. Niewątpliwie po Twoim zniknięciu pojawiła się w nim pustka, ciężka do wytłumaczenia, całkiem niepozorna, a pożerająca od środka, po cichu, cząstka po cząsteczce, każdego dnia coraz mocniej. To nie była tęsknota, nie taka jaką żywi się za utraconą miłością, niewątpliwie było to jednak coś wyjątkowego, specjalnego, niespotykanego codziennie. Kłamstwem byłoby, gdybym napisała, że tego dnia płakałam, że odczuwałam żal z powodu rozejścia się naszych dróg. Każde ruszyło w swoją stronę, ścieżką obraną zawczasu - byliśmy dla siebie tylko zapomnieniem, błogością towarzyszącą ciepłym dniom, letnią bryzą i słodyczą o smaku ananasa. Żadne z nas nie myślało o niczym wznioślejszym, tak jak i żadne z nas nie sądziło że będzie o sobie na powrót snuło fantazje. Miałeś być dobrym wspomnieniem, które z uśmiechem na ustach będę przywoływać, gdy miną lata, a chłód jesiennych wieczorów, zasugeruje odszukanie w zakamarkach pamięci odrobiny ciepła, rozpalającego zmysły żywym ogniem. Stałeś się jednak czymś o wiele więcej, wiesz o tym...
Pamiętam, jak kilka lat temu, w pewne upalne lato, w urokliwym miasteczku w samym sercu toskańskiej idylli, jeden młody Włoch uczył mnie partyzanckiej piosenki swoich rodaków. W ten upalny wieczór, przy świetle ulicznych latarni, na miejskim placu, wraz z okoliczną grupą grajków śpiewałam tą urokliwą piosenkę, która dawała mi wtedy wiele radości, urzekając żywa nutą, pomimo wprawiającego w nostalgię tekstu. I chociaż nie poruszała serc pięknych młodzieńców na równi z przedstawicielami ich płci o dwa pokolenia starszych, dla mnie była magiczna i zapadła już na dobre w pamięci. Śpiewałam Ci ją później w świetle gwiazd, gdy wyczerpana po pełnych uniesień chwilach, leżałam na twoim wciąż gorącym ciele, dowiadując się czym zajmujesz się w życiu. I chociaż nie byłeś owianym bohaterską czcią żołnierzem, ni walczącym dla ojczyzny partyzantem, bo nie biłeś się dla chwały, a jedynie dla ludzkiej głupoty, żądzy pieniędzy oraz wpływów, które w ostatecznym rozrachunku znaczyly tyle co zeszłoroczny śnieg, to z uśmiechem na ustach lubiłam Cię zawsze żegnać powtarzając radośnie „Bella, Ciao”. Wtedy wydawało mi się to czarujące, tak zwyczajnie promienne, stanowiąc oryginalne i beztroskie pożegnanie, skoro nie było pewnym czy zobaczymy się ponownie następnego dnia, nie mówiąc już o rozstaniu po upływie dwóch, niezwykłych tygodni.
Teraz, gdy tylko dochodzę do zwrotki o spaleniu ciała i pochowaniu na górskiej drodze w cieniu pięknego kwiatu, głos załamuje mi się gwałtownie, a serce krwawi na myśl, że coś mogłoby Ci się przytrafić, a ja nawet bym się o tym nie dowiedziała. I chociaż po włosku wysokie góry, brzmią słodko, sprawiając, że śmierć wśród górzystych stoków wydaje się być pysznym szaleństwem, na jakie tylko partyzant mógłby się porwać, nic jednak bardziej nie łamie mi serca, jak świadomość, że więcej miałabym Cię nie zobaczyć. Wtedy gdy ostatni raz żegnaliśmy się na pomoście, a ja ze śmiechem wypowiadałam swoją klasyczną sekwencje, był to ostatni raz gdy jej użyłam. Od tamtego czasu, nigdy już nie chciałam Cię stracić.
Twoja,
Sófia Silva Harrington
Sófia Silva Harrington
6 październik 2018, Nowy Jork
Drogi Archardzie,
Pamiętasz mój głośny pisk w wyrazie nieopisanej radości i czułe zdrobnienie Twojego imienia, które wydobyło się wtedy spomiędzy moich warg, w chwili, gdy dostrzegłam Cię w tym maleńkim, osiedlowym sklepie? Tak bardzo skrzywiłeś się na dźwięk tych donośnych tonów, być może słusznie odkrywając zawczasu ułudę jaką ze sobą niosły. Bo ten okrzyk był tak naprawdę usilną próbą zagłuszenia zdania, które samo cisnęło się na usta - Pamiętam wszystko - niemo krzyczała każda komórka mojego ciała, pragnąc zostać usłyszaną. Tym jednym stwierdzeniem chciałam przywołać całą magię, jaką mieliśmy; całą intymność, o której wiedzieć nie mógł nikt; mieliśmy swój własny świat, ukryty gdzieś w realiach rzeczywistości, a stanowiący o całkowitym raju na ziemi. Tym byłeś dla mnie wtedy, na wyspie, a ponowny widok Ciebie przywołał wszelkie te niezwykłe chwile, dając złudne poczucie, że nie minął ponad miesiąc odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, lecz było to raptem wczoraj. Przecież dopiero co przeżywaliśmy to wszystko...
To właśnie zeszłej nocy Twoje dłonie poznawały zakamarki mojego ciała, język znaczył drogę ku ukrytym bramom niebios, a usta zapamiętywały kawałek po kawałku, największe słabości i najwspanialsze sukcesy, wypisane tylko Tobie znanym dialektem na mojej skórze. Przecież to było dopiero co, jak karmiłeś mnie opowieściami, których usłyszeć nie powinnam, z racji przekroczenia granic skrzętnie strzeżonych informacji, nie tylko o Twojej profesji, ale przede wszystkim o Tobie samym. Dzieliliśmy się wszystkim - uśmiechem, historią, nostalgią i beztroską. Byłeś moją radością, odrobiną rozsądku w świecie zapomnienia, odwagą, której mogło mi braknąć, siłą, której nigdy nie miałam. A ja chciałam być Twoim światłem, choćby jego namiastką, które swoim żywym blaskiem dodałoby Twojej codzienności nadziei. Pragnęłam Twojego szczęścia, bardziej niż czegokolwiek w życiu i może, być może całkiem prawdopodobne, że chciałam być Twoim odkupieniem i zapomnieniem - bezpieczną przystanią, w której mógłbyś odetchnąć i poczuć urzekający czar domowego ciepła.
Nie spodziewałeś się mnie wtedy zobaczyć, najprawdopodobniej nie sądziłeś, że miejsce to będzie miało jeszcze kiedykolwiek, lecz przyznaj, czy to nie było szczęśliwe, choć niesłychane zrządzenie losu? Czy myślałeś, że zapomnę lub zwyczajnie Cię nie poznam? Łudziłeś się, że to tylko sen, a może próbowałeś wytłumaczyć to zmęczeniem, które okrutnie chciało płatać Ci figle? Bo czy życie mogło tak zaskakiwać?... Nie wiem czy od razu mnie rozpoznałeś, bo ja nie miałam wątpliwości, choćby przez chwilę, kogo widzą moje oczy. Poznałam Cię Archard. Choć tak naprawdę poznałam Cię wtedy na Azorach, w tym sklepie rozpoznałam Cię tylko na powrót.
Pamiętasz mój głośny pisk w wyrazie nieopisanej radości i czułe zdrobnienie Twojego imienia, które wydobyło się wtedy spomiędzy moich warg, w chwili, gdy dostrzegłam Cię w tym maleńkim, osiedlowym sklepie? Tak bardzo skrzywiłeś się na dźwięk tych donośnych tonów, być może słusznie odkrywając zawczasu ułudę jaką ze sobą niosły. Bo ten okrzyk był tak naprawdę usilną próbą zagłuszenia zdania, które samo cisnęło się na usta - Pamiętam wszystko - niemo krzyczała każda komórka mojego ciała, pragnąc zostać usłyszaną. Tym jednym stwierdzeniem chciałam przywołać całą magię, jaką mieliśmy; całą intymność, o której wiedzieć nie mógł nikt; mieliśmy swój własny świat, ukryty gdzieś w realiach rzeczywistości, a stanowiący o całkowitym raju na ziemi. Tym byłeś dla mnie wtedy, na wyspie, a ponowny widok Ciebie przywołał wszelkie te niezwykłe chwile, dając złudne poczucie, że nie minął ponad miesiąc odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, lecz było to raptem wczoraj. Przecież dopiero co przeżywaliśmy to wszystko...
To właśnie zeszłej nocy Twoje dłonie poznawały zakamarki mojego ciała, język znaczył drogę ku ukrytym bramom niebios, a usta zapamiętywały kawałek po kawałku, największe słabości i najwspanialsze sukcesy, wypisane tylko Tobie znanym dialektem na mojej skórze. Przecież to było dopiero co, jak karmiłeś mnie opowieściami, których usłyszeć nie powinnam, z racji przekroczenia granic skrzętnie strzeżonych informacji, nie tylko o Twojej profesji, ale przede wszystkim o Tobie samym. Dzieliliśmy się wszystkim - uśmiechem, historią, nostalgią i beztroską. Byłeś moją radością, odrobiną rozsądku w świecie zapomnienia, odwagą, której mogło mi braknąć, siłą, której nigdy nie miałam. A ja chciałam być Twoim światłem, choćby jego namiastką, które swoim żywym blaskiem dodałoby Twojej codzienności nadziei. Pragnęłam Twojego szczęścia, bardziej niż czegokolwiek w życiu i może, być może całkiem prawdopodobne, że chciałam być Twoim odkupieniem i zapomnieniem - bezpieczną przystanią, w której mógłbyś odetchnąć i poczuć urzekający czar domowego ciepła.
Nie spodziewałeś się mnie wtedy zobaczyć, najprawdopodobniej nie sądziłeś, że miejsce to będzie miało jeszcze kiedykolwiek, lecz przyznaj, czy to nie było szczęśliwe, choć niesłychane zrządzenie losu? Czy myślałeś, że zapomnę lub zwyczajnie Cię nie poznam? Łudziłeś się, że to tylko sen, a może próbowałeś wytłumaczyć to zmęczeniem, które okrutnie chciało płatać Ci figle? Bo czy życie mogło tak zaskakiwać?... Nie wiem czy od razu mnie rozpoznałeś, bo ja nie miałam wątpliwości, choćby przez chwilę, kogo widzą moje oczy. Poznałam Cię Archard. Choć tak naprawdę poznałam Cię wtedy na Azorach, w tym sklepie rozpoznałam Cię tylko na powrót.
Twoja,
Sófia Harrington
Sófia Harrington
9 listopad 2018, ?
Archer,
To był Izrael? Ukryty pod ziemią muzyczny półświatek, znajdujący się w jednej z kamiennych budowli, stanowiącej tylko zgliszcza niedoścignionej świetności? Czy była to zatem urokliwa Hajfa lub nadmorski Tel Aviv? A może sam środek Syrii, gdzie mocne słońce skutecznie potrafiło rozstroić zdrowe zmysły. A może to była Palestyna, równie gorąca i niebezpieczna, zawirowana piachem unoszącym się obłokiem w powietrzu, z ludźmi dającymi porwać się żywiołowym rytmom, w znanym tylko nielicznym zakamarku miasta. Nie miało to znaczenia, wiem, że byłeś tam ze mną. Byliśmy tam razem.
To byłeś Ty, to musiałeś być Ty. Czułam przecież powiew piżmu, twój dotyk na moim ciele, tam gdzie tylko dostęp mogły mieć w ostatnim czasie wyłącznie twoje szorstkie dłonie, chłodne niczym charakter, którym próbowałeś mnie nie raz zwieść. Nigdy nie byłeś tak przerażający, choć chyba chciałeś żebym takim Cię postrzegała. Ale nic nam nigdy nie groziło - nie można było przecież złamać serc, które nieskore były do miłości, nawet jeśli jej odurzający smak zwabił nas już wtedy w swoje sidła.
Widziałam Cię, byłeś tam wtedy ze mną. W tym gorącym, pustynnym klimacie, przeżywałeś ten sam stan zatracenia, który towarzyszył wtedy mnie. I byłeś szczęśliwy, tak niesamowicie szczęśliwy, jakim Cię nigdy dotąd nie widziałam. Nie chciałam tracić tej wizji sprzed oczu. Dobrze mi było przy dźwiękach dwukrotnie przyspieszających bicie serca, będąc z Tobą. Śmialiśmy się oboje, tańcząc w rytmach kompletnego zapomnienia, pełni radości wielkiej jak nigdy dotąd, odcięci od wszystkiego, w jaskrawych, żywych barwach otaczającego nas świata. Towarzyszyło temu zapętlające się zdanie, powracające nieustająco z mantrą o niemożności zrobienia czegokolwiek bez Ciebie. To tak jakby pobranie życiodajnego tlenu do płuc było bez Ciebie niemożliwe, jakby największa w moim organizmie pompa sodowo-potasowa, nie chciała dalej działać zgodnie ze swoim przeznaczeniem, gdy nie było Cię w pobliżu. Miałam otępiałe zmysły, lawirując gdzieś na niebezpiecznej granicy jawy i snu, ale towarzyszyło temu poczucie, iż wszystko jest na swoim miejscu. Jak chwile z Tobą mogłyby być czymś złym? I jak my moglibyśmy być czymś niepoprawnym? Chciałam Ciebie, tak bardzo Cię pragnęłam i nie potrafiłam od tego uciec. Czy Ty, choć przez chwilę też tak miałeś?
I spoglądałam na tą całą paletę otaczających nas barw, starając się zrozumieć, dlaczego tak proste zdanie, powoduje w moim organizmie tak silne wzruszenie. Miałam Cię przecież na wyciągnięcie ręki, choć nie mogłam dotknąć. Nie sposób było spijać z Twych ust zaborczych i niecierpliwych pocałunków, które wywoływało niesamowite dla ludzkiej natury pożądanie, odsłaniające w nas obojgu tą dziką, być może złą, wręcz zwierzęcą odsłonę. Nie byliśmy subtelni, słodcy, delikatni, wszystko co razem rozbiliśmy stanowiło zawsze wulkan emocji, często całkiem sprzecznych. To nie powinno mieć miejsca, my nie powinniśmy mieć miejsca, a mimo to, razem mieliśmy coś, czego nie posiadał cały świat. Musiałeś zdawać sobie sprawę, że to było coś wyjątkowego. Godne zatracenia i zagubienia się w tym wszystkim.
Tylko, że… To nigdy nie istniało. Były tylko trzy litery, tłumaczące wszystko - L S D . I brak Ciebie obok.
To był Izrael? Ukryty pod ziemią muzyczny półświatek, znajdujący się w jednej z kamiennych budowli, stanowiącej tylko zgliszcza niedoścignionej świetności? Czy była to zatem urokliwa Hajfa lub nadmorski Tel Aviv? A może sam środek Syrii, gdzie mocne słońce skutecznie potrafiło rozstroić zdrowe zmysły. A może to była Palestyna, równie gorąca i niebezpieczna, zawirowana piachem unoszącym się obłokiem w powietrzu, z ludźmi dającymi porwać się żywiołowym rytmom, w znanym tylko nielicznym zakamarku miasta. Nie miało to znaczenia, wiem, że byłeś tam ze mną. Byliśmy tam razem.
To byłeś Ty, to musiałeś być Ty. Czułam przecież powiew piżmu, twój dotyk na moim ciele, tam gdzie tylko dostęp mogły mieć w ostatnim czasie wyłącznie twoje szorstkie dłonie, chłodne niczym charakter, którym próbowałeś mnie nie raz zwieść. Nigdy nie byłeś tak przerażający, choć chyba chciałeś żebym takim Cię postrzegała. Ale nic nam nigdy nie groziło - nie można było przecież złamać serc, które nieskore były do miłości, nawet jeśli jej odurzający smak zwabił nas już wtedy w swoje sidła.
Widziałam Cię, byłeś tam wtedy ze mną. W tym gorącym, pustynnym klimacie, przeżywałeś ten sam stan zatracenia, który towarzyszył wtedy mnie. I byłeś szczęśliwy, tak niesamowicie szczęśliwy, jakim Cię nigdy dotąd nie widziałam. Nie chciałam tracić tej wizji sprzed oczu. Dobrze mi było przy dźwiękach dwukrotnie przyspieszających bicie serca, będąc z Tobą. Śmialiśmy się oboje, tańcząc w rytmach kompletnego zapomnienia, pełni radości wielkiej jak nigdy dotąd, odcięci od wszystkiego, w jaskrawych, żywych barwach otaczającego nas świata. Towarzyszyło temu zapętlające się zdanie, powracające nieustająco z mantrą o niemożności zrobienia czegokolwiek bez Ciebie. To tak jakby pobranie życiodajnego tlenu do płuc było bez Ciebie niemożliwe, jakby największa w moim organizmie pompa sodowo-potasowa, nie chciała dalej działać zgodnie ze swoim przeznaczeniem, gdy nie było Cię w pobliżu. Miałam otępiałe zmysły, lawirując gdzieś na niebezpiecznej granicy jawy i snu, ale towarzyszyło temu poczucie, iż wszystko jest na swoim miejscu. Jak chwile z Tobą mogłyby być czymś złym? I jak my moglibyśmy być czymś niepoprawnym? Chciałam Ciebie, tak bardzo Cię pragnęłam i nie potrafiłam od tego uciec. Czy Ty, choć przez chwilę też tak miałeś?
I spoglądałam na tą całą paletę otaczających nas barw, starając się zrozumieć, dlaczego tak proste zdanie, powoduje w moim organizmie tak silne wzruszenie. Miałam Cię przecież na wyciągnięcie ręki, choć nie mogłam dotknąć. Nie sposób było spijać z Twych ust zaborczych i niecierpliwych pocałunków, które wywoływało niesamowite dla ludzkiej natury pożądanie, odsłaniające w nas obojgu tą dziką, być może złą, wręcz zwierzęcą odsłonę. Nie byliśmy subtelni, słodcy, delikatni, wszystko co razem rozbiliśmy stanowiło zawsze wulkan emocji, często całkiem sprzecznych. To nie powinno mieć miejsca, my nie powinniśmy mieć miejsca, a mimo to, razem mieliśmy coś, czego nie posiadał cały świat. Musiałeś zdawać sobie sprawę, że to było coś wyjątkowego. Godne zatracenia i zagubienia się w tym wszystkim.
Tylko, że… To nigdy nie istniało. Były tylko trzy litery, tłumaczące wszystko - L S D . I brak Ciebie obok.
Sófia
9 grudzień 2018, Nowy Jork
Kochany Archardzie,
Próbuje udawać, usilnie i bez końca, przekonać samą siebie, że Twój wyjazd nic nie znaczy; że jest jednym z wielu pożegnań dwójki ludzi, którzy cenią swoje towarzystwo. Kochankowie się nie żegnają, oni zawsze kończą znajomość, nim zrobi się niebezpiecznie. A więc przyjaciele - w te bezpieczne sformułowania należałoby ubrać naszą relację, która, myślę, że się ze mną zgodzisz, nigdy nie podlegała powszechnie przyjętym normom i konwenansom. Byliśmy wyjątkowi - Ty i ja, od samego początku, po dzisiejszy dzień.
Obiecałeś wrócić, nie pozostaje mi więc nic innego, jak trzymać się kurczowo słowa, które raz mi dałeś. Wiem, że tych nie rzucasz nigdy na wiatr, jak na honorowego mężczyznę przystało. Dlatego ufam Tobie, a przede wszystkim staram się zaufać sobie, i przekonać się o obojętności z jaką wiąże się dla mnie ten pełen emocji moment. Bo Ty nie zwykłeś tęsknić i nie sądzę, byś myślał o mnie w chwilach, gdy będziesz udawał się na wojnę. Mnie do niej daleko, jest mi tak obca i obrzydła, że zestawione obok siebie musiałybyśmy tworzyć najrozpaczliwszy obraz jaki widział ten świat. Ale wierz mi, nie chcę żebyś zginął. A cichy głosik z tyłu głowy próbuje wymusić, by z ust wyrwało się nieśmiałe stwierdzenie - Chcę żebyś żył dla mnie.
Pamiętasz, jak pewnego razu zabrałam Cię na taras opuszczonego hotelu Monte Palace? Roztaczała się stamtąd zapierająca dech w piersiach panorama na Sete Cidades, gdzie u brzegu jednego z jezior moi rodzice zdecydowali się na cichy, spontaniczny ślub. Przytoczyłam Ci w ten pochmurny poranek opowieść o księżniczce i pastuchu, którzy zakochali się pomimo dzielących ich przeciwności i kast społecznych. A potem, gdy musieli się rozstać, każde wypłakało rzeszę łez, z których w zależności od barwy tęczówek, powstały te dwa zbiorniki wodne. Jeden jest zielony, a drugi tryska żywym błękitem. Bliżej im do Twoich oczu, ale wiem, że to ja, byłabym gotowa wypłakać je oba, gdyby tylko coś Ci się stało.
Na szczęście, Twoje i moje, nierozerwalnych Nas obojga - to miejsca nie miało. Zostałeś. Dla mnie. I powiedziałeś, to co zawsze pragnęłam usłyszeć, właśnie od Ciebie - Kocham Cię. Byłam już pewna, jak nigdy dotąd, że jesteś mężczyzną nie tylko z moich marzeń, jesteś kimś o wiele lepszym Archer. Bo choć ideały nie istnieją, a człowiek skory jest do potknięć, Ty jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu. Jesteś niezwykły. Stanowisz wprost nadzwyczajną perfekcję, wspanialszą niż moje najśmielsze sny. Nikt inny nie mógłby być moim lwem, nikt nie mógł zasłużyć na przydomek Leão, tak jak czynisz to Ty. Teraz już wiem, że wszystkie drogi prowadziły do Ciebie, bo wraz z Tobą, mam cały świat u swoich stóp; wszystko, dosłownie wszystko nabrało sensu. Każde moje marzenie prowadziło do Ciebie. I żałuję tylko, że zrozumienie tego zabrało mi aż tyle czasu. Straciliśmy go bowiem tak wiele!
Próbuje udawać, usilnie i bez końca, przekonać samą siebie, że Twój wyjazd nic nie znaczy; że jest jednym z wielu pożegnań dwójki ludzi, którzy cenią swoje towarzystwo. Kochankowie się nie żegnają, oni zawsze kończą znajomość, nim zrobi się niebezpiecznie. A więc przyjaciele - w te bezpieczne sformułowania należałoby ubrać naszą relację, która, myślę, że się ze mną zgodzisz, nigdy nie podlegała powszechnie przyjętym normom i konwenansom. Byliśmy wyjątkowi - Ty i ja, od samego początku, po dzisiejszy dzień.
Obiecałeś wrócić, nie pozostaje mi więc nic innego, jak trzymać się kurczowo słowa, które raz mi dałeś. Wiem, że tych nie rzucasz nigdy na wiatr, jak na honorowego mężczyznę przystało. Dlatego ufam Tobie, a przede wszystkim staram się zaufać sobie, i przekonać się o obojętności z jaką wiąże się dla mnie ten pełen emocji moment. Bo Ty nie zwykłeś tęsknić i nie sądzę, byś myślał o mnie w chwilach, gdy będziesz udawał się na wojnę. Mnie do niej daleko, jest mi tak obca i obrzydła, że zestawione obok siebie musiałybyśmy tworzyć najrozpaczliwszy obraz jaki widział ten świat. Ale wierz mi, nie chcę żebyś zginął. A cichy głosik z tyłu głowy próbuje wymusić, by z ust wyrwało się nieśmiałe stwierdzenie - Chcę żebyś żył dla mnie.
Pamiętasz, jak pewnego razu zabrałam Cię na taras opuszczonego hotelu Monte Palace? Roztaczała się stamtąd zapierająca dech w piersiach panorama na Sete Cidades, gdzie u brzegu jednego z jezior moi rodzice zdecydowali się na cichy, spontaniczny ślub. Przytoczyłam Ci w ten pochmurny poranek opowieść o księżniczce i pastuchu, którzy zakochali się pomimo dzielących ich przeciwności i kast społecznych. A potem, gdy musieli się rozstać, każde wypłakało rzeszę łez, z których w zależności od barwy tęczówek, powstały te dwa zbiorniki wodne. Jeden jest zielony, a drugi tryska żywym błękitem. Bliżej im do Twoich oczu, ale wiem, że to ja, byłabym gotowa wypłakać je oba, gdyby tylko coś Ci się stało.
Na szczęście, Twoje i moje, nierozerwalnych Nas obojga - to miejsca nie miało. Zostałeś. Dla mnie. I powiedziałeś, to co zawsze pragnęłam usłyszeć, właśnie od Ciebie - Kocham Cię. Byłam już pewna, jak nigdy dotąd, że jesteś mężczyzną nie tylko z moich marzeń, jesteś kimś o wiele lepszym Archer. Bo choć ideały nie istnieją, a człowiek skory jest do potknięć, Ty jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu. Jesteś niezwykły. Stanowisz wprost nadzwyczajną perfekcję, wspanialszą niż moje najśmielsze sny. Nikt inny nie mógłby być moim lwem, nikt nie mógł zasłużyć na przydomek Leão, tak jak czynisz to Ty. Teraz już wiem, że wszystkie drogi prowadziły do Ciebie, bo wraz z Tobą, mam cały świat u swoich stóp; wszystko, dosłownie wszystko nabrało sensu. Każde moje marzenie prowadziło do Ciebie. I żałuję tylko, że zrozumienie tego zabrało mi aż tyle czasu. Straciliśmy go bowiem tak wiele!
Na zawsze kochająca Cię,
Twoja Sófia
Twoja Sófia
25 grudzień 2018, Nowy Jork
Kochany,
Czy słowa w ogóle mogą oddać wspaniałość tego co mamy? Czy mógłby istnieć świat piękniejszy niż ten, który tworzymy wspólnie, doświadczając jego niezwykłego uroku z każdym kolejnym zaczerpniętym oddechem?
Jest 25 grudnia, Boże Narodzenie, najpiękniejsze święta w ludzkiej kulturze. Zawsze je uwielbiałam, mając w zwyczaju spędzać ten pełen ciepła i miłości czas z rodziną, w przeogromnym gronie. A choć w tym roku także nie zamierzam zrywać z tą piękną tradycją, to jednak zostaję w Wielkim Jabłku, wyjątkowo szczędząc Azorom swojej osoby. Ale oboje chyba zdajemy sobie sprawę, że inaczej być nie może, w zaistniałych okolicznościach nie ma mowy o jakimkolwiek rozstaniu, nawet tymczasowym. Widzimy się zatem dzisiejszego wieczoru, a Ty otworzysz prezent z całym naręczem tych krótkich listów, stanowiących o całej naszej znajomości. Mógłbyś dostać wiele materialnych, zachwycających podstawowe zmysły rzeczy, ale karmiony przez lata swojej egzystencji życiem wyższych sfer, to mogłaby być tylko nic nie znacząca zabawka, rychło rzucona w kąt zapomnienia, ja zaś chciałam podarować Ci coś wyjątkowego. Papier można wprawdzie bez dowodów i poszlak z łatwością spalić, ufam jednak, że tego nie zrobisz, a ten osobisty i intymny podarunek docenisz. Dla mnie on znaczy wiele, bo pozwala zajrzeć Ci dalej niż komukolwiek do tej pory - w szalony odmęt mojej głowy. Nie wiem czy Cię to jednak nie przestraszy. Tak, Ciebie kochanie, bo może okażę się kimś innym niż zakładałeś. Nawet jeśli wiem, że Ty mnie też znasz, że poznałeś już w pełni, w trakcie tych pierwszych dni we dwoje.
Formalnie jesteśmy dla siebie tylko dwójką przypadkowych osób, ale Ty też stałeś się częścią mojej rodziny, od chwili, gdy tylko zbliżyliśmy się do siebie. Możesz mieć inne nazwisko, nie znać niemal nikogo z członków mojej familii, nie mieć ze mną powiązania innego, nad to uczuciowe, ale jesteś nią, jesteś moją rodziną Arch. Nigdy w to nie wątp i wiedz, że w przyszłym roku Święta już w pełni spędzimy razem, jestem tego zupełnie pewna! Mam też nadzieję, że uczynimy to w znacznie pokaźniejszym gronie, jeśli tylko odważysz się poznać rodzinę Silvów i na powrót rozkochać się w klimacie wyspy, na której się poznaliśmy. A jeśli los okaże się łaskawy, może i mnie uda się zachwycić wspaniałością Libanu, który byłbyś mi w stanie pokazać.
Wiesz, to zabawne, jak wszystko się ze sobą wiąże, jak pewne życiowe aspekty i wybory, które do tej pory pozbawione były głębszego sensu, nagle go nabierają i pokazują ci, że prowadziły w jednym, konkretnym celu - w moim wypadku, do Ciebie. Widzisz, w jednym z moich ulubionym brazylijskich przebojów z ostatnich lat, znalazłam odzwierciedlenie Nas. Piosenkę poznałam na długo przed Tobą, ale towarzyszy mi poczucie, jakby została stworzona dla naszej dwójki; bym w romantycznej osnowie tlącego się w kominku ognia, subtelnie mogła śpiewać Ci, że Cię pokochałam - Cheguei pra te amar. To do niej właśnie pragnę tańczyć zmysłową sambę na wyłożonym czarno-białym kamieniem deptaku imitującym morskie fale, w dzielnicy Rio de Janeiro - Copacabanie. I tak jak w tym utworze, tak w naszym życiu, każda rozłąka z Tobą, tylko doświadcza mnie w przekonaniu o tęsknocie jaką względem Ciebie żywię, tej na miarę portugalskiego saudade. Bo pragnę nieustająco czuć upajający zapach twoich perfum o piżmowej nucie; być gotową na nasze wspólne szczęście, gdy jesteśmy razem; trwać w przeświadczeniu, że prawdziwa miłość nigdy nie ustaje, a jest wieczna. Jesteś moim przeznaczeniem Archer, a Twoje oczy i ich szafirowy odcień są moim własnym niebem, zaś Twój uśmiech napawa mnie życiem.
Czy słowa w ogóle mogą oddać wspaniałość tego co mamy? Czy mógłby istnieć świat piękniejszy niż ten, który tworzymy wspólnie, doświadczając jego niezwykłego uroku z każdym kolejnym zaczerpniętym oddechem?
Jest 25 grudnia, Boże Narodzenie, najpiękniejsze święta w ludzkiej kulturze. Zawsze je uwielbiałam, mając w zwyczaju spędzać ten pełen ciepła i miłości czas z rodziną, w przeogromnym gronie. A choć w tym roku także nie zamierzam zrywać z tą piękną tradycją, to jednak zostaję w Wielkim Jabłku, wyjątkowo szczędząc Azorom swojej osoby. Ale oboje chyba zdajemy sobie sprawę, że inaczej być nie może, w zaistniałych okolicznościach nie ma mowy o jakimkolwiek rozstaniu, nawet tymczasowym. Widzimy się zatem dzisiejszego wieczoru, a Ty otworzysz prezent z całym naręczem tych krótkich listów, stanowiących o całej naszej znajomości. Mógłbyś dostać wiele materialnych, zachwycających podstawowe zmysły rzeczy, ale karmiony przez lata swojej egzystencji życiem wyższych sfer, to mogłaby być tylko nic nie znacząca zabawka, rychło rzucona w kąt zapomnienia, ja zaś chciałam podarować Ci coś wyjątkowego. Papier można wprawdzie bez dowodów i poszlak z łatwością spalić, ufam jednak, że tego nie zrobisz, a ten osobisty i intymny podarunek docenisz. Dla mnie on znaczy wiele, bo pozwala zajrzeć Ci dalej niż komukolwiek do tej pory - w szalony odmęt mojej głowy. Nie wiem czy Cię to jednak nie przestraszy. Tak, Ciebie kochanie, bo może okażę się kimś innym niż zakładałeś. Nawet jeśli wiem, że Ty mnie też znasz, że poznałeś już w pełni, w trakcie tych pierwszych dni we dwoje.
Formalnie jesteśmy dla siebie tylko dwójką przypadkowych osób, ale Ty też stałeś się częścią mojej rodziny, od chwili, gdy tylko zbliżyliśmy się do siebie. Możesz mieć inne nazwisko, nie znać niemal nikogo z członków mojej familii, nie mieć ze mną powiązania innego, nad to uczuciowe, ale jesteś nią, jesteś moją rodziną Arch. Nigdy w to nie wątp i wiedz, że w przyszłym roku Święta już w pełni spędzimy razem, jestem tego zupełnie pewna! Mam też nadzieję, że uczynimy to w znacznie pokaźniejszym gronie, jeśli tylko odważysz się poznać rodzinę Silvów i na powrót rozkochać się w klimacie wyspy, na której się poznaliśmy. A jeśli los okaże się łaskawy, może i mnie uda się zachwycić wspaniałością Libanu, który byłbyś mi w stanie pokazać.
Wiesz, to zabawne, jak wszystko się ze sobą wiąże, jak pewne życiowe aspekty i wybory, które do tej pory pozbawione były głębszego sensu, nagle go nabierają i pokazują ci, że prowadziły w jednym, konkretnym celu - w moim wypadku, do Ciebie. Widzisz, w jednym z moich ulubionym brazylijskich przebojów z ostatnich lat, znalazłam odzwierciedlenie Nas. Piosenkę poznałam na długo przed Tobą, ale towarzyszy mi poczucie, jakby została stworzona dla naszej dwójki; bym w romantycznej osnowie tlącego się w kominku ognia, subtelnie mogła śpiewać Ci, że Cię pokochałam - Cheguei pra te amar. To do niej właśnie pragnę tańczyć zmysłową sambę na wyłożonym czarno-białym kamieniem deptaku imitującym morskie fale, w dzielnicy Rio de Janeiro - Copacabanie. I tak jak w tym utworze, tak w naszym życiu, każda rozłąka z Tobą, tylko doświadcza mnie w przekonaniu o tęsknocie jaką względem Ciebie żywię, tej na miarę portugalskiego saudade. Bo pragnę nieustająco czuć upajający zapach twoich perfum o piżmowej nucie; być gotową na nasze wspólne szczęście, gdy jesteśmy razem; trwać w przeświadczeniu, że prawdziwa miłość nigdy nie ustaje, a jest wieczna. Jesteś moim przeznaczeniem Archer, a Twoje oczy i ich szafirowy odcień są moim własnym niebem, zaś Twój uśmiech napawa mnie życiem.
Albeh elak
Kochająca po tysiąckroć Ciebie i tylko Ciebie,
Tylko Twoja Sófia
Kochająca po tysiąckroć Ciebie i tylko Ciebie,
Tylko Twoja Sófia
______________________________________________________________________
Smoła mnie przekonała, więc wyszła z tego notka. Może nie wzniosła, może bez sensu, znowu pełna lukru, tak by już nikt nie wątpił jaka z Sówki jest romantyczka i przyszła pani powieściopisarka (jeśli nie pani trzech nazwisk, huehue). I, że Archer to ten jedyny, a listy dostał jako osobliwy prezent na Święta. Ot, taka skromna historia pewnej miłości. W tytule, ukochana piosenka Sufjan Stevens, bo klimat Call me by Your name jak znalazł ! W tekście linki. Beijinhos <3
TY NIEDOBRA LILIJKO! Rozbiłaś mnie. Na miliony kawałeczków i teraz nie jestem pewna, czy w ogóle uda mi się pozbierać. To jest takie ładne, tak wiele w tym uczucia, jest takie... Ach kurcze, uświadamia mi tak wiele i to jest właśnie straszne. W dodatku wpędza mnie w kompleksy, bo tak dobrze zostało to wszystko napisane! A idź. Nie rób mi tego więcej. Nie łam mi serca i mojej wątłej wiary w siebie.
OdpowiedzUsuńAle z drugiej strony pisz jak najwięcej. Bo jeśli mam coś czytać, to tylko coś, co jest tak napisane i wbrew pozorom wiele wnosi.
HALYNA! Weź nie oszukuj, chociaż nie przeczę, że to samo szczęście czytać takie dobre słowa od Ciebie kochany Kurczaczku :) Dziękuję za nie strasznie! Serduszka mam nadzieję więcej nie złamię, a wierzyć w siebie nie przestawaj! Przylukruję Ci z komentarzem dla Mags :D
UsuńWyznania miłości w formie listów są zawsze takie rozczulające. Może dlatego, że są takie osobiste? Pięknie napisane, a że lukru nigdy dość, to nie mogę się doczekać, żeby przeczytać więcej Twoich postów!
OdpowiedzUsuńW liście z 9 grudnia znalazłam kilka literówek: pozozstaje, sądze, najrozpaczliwiejszy i gdzieś tam wcześniej jeszcze było organiźmie. :)
I Sofia, i Archard będą mieli piękną pamiątkę. Listy górą!
Potwierdzam, listy są super, a co więcej, choć kiedyś wydawały mi się przerażające, w tym wypadku pisało się je łatwo i wyjątkowo przyjemnie. To chyba dobra wróżba na przyszłość ;)
UsuńDzięki za wyłapanie błędów, lecę je szybciutko poprawić i przy okazji, dziękuję za poświęcony czas i uwagę, chociaż wątku nie mamy i się nie znamy <3 Radość to dla mojego serduszka i samo szczęście! Besos!
Płaczę, rozczulona pięknem tego wszystkiego.
OdpowiedzUsuńJa się podpinam pod smołkę! Te listy i sama Sówka to piękność ubrana w lukier.
Usuń<3
UsuńA idź, kurde, Lilijka. To najładniejsze i najsłodsze listy miłosne, które przyszło mi czytać.
OdpowiedzUsuńPISZ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!1 WINCYJ!!!!!!!!!!! <333333
Idę babo! Będzie więcej, już mniej lukrowo :D I dzięki stokrotne! <3 #bógzapłaćwwinku
UsuńJAK MNIEJ LUKROWO... SPRÓBUJ INO JAKIŚ DRAMAT ZROBIĆ SÓWCE TO ZOBACZYSZ... w winku i Tobie zapłać za super lekturę, pozdrawiam <3
Usuń