23.12.2012, Nowy Jork
To dźwięki miasta były powodem pobudki. Jadące samochody, ludzie spieszący się do pracy i przebijające się przez ciemne zasłony promienie słoneczne. Budzik nie zadzwonił, co oznaczało, że musiało być jeszcze wcześnie. Zagrzebał się bardziej w kołdrze obejmując jedną z wielu poduszek, które każdej nocy towarzyszyły im podczas snu. I po chwili zauważył, że w łóżku jest całkiem sam. To jednak go nie zmotywowało do tego, aby się ruszyć z miejsca i sprawdzić, gdzie podziała się Joyce. Była niedziela, a to oznaczało tylko tyle, że dopiero wróciła z porannych biegów. W ostatnich dniach miała obsesję na punkcie biegania i robiła to cały czas. Dwa raz wyciągnęła go nawet, ale zima skutecznie go powstrzymała od kolejnych wypadów. Przekręcił się na drugi bok, macając szafki w poszukiwaniu telefonu. Znalazł go po chwili, całkiem rozładowany. Zmarszczył brwi, przetarł oczy i usiadł na łóżku odrzucając od siebie kołdrę. Dopiero teraz poczuł, że zrobiło mu się zimno, a w mieszkaniu temperatura była chyba taka sama jak na zewnątrz.
— Joyce? Jesteś w domu? — zawołał, jednak nie doczekał się odpowiedzi.
Mruknął coś pod nosem i zszedł z łóżka. Naciągnął na siebie leżące obok łóżka dresy, bo jednak było mu za zimno i również bluzę. Zamierzał poszukać jeszcze skarpetek, jednak na to okazał się być dziś za leniwy.
Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka była dziś data. Ostatnie tygodnie były naprawdę dla niego ciężkie. Chodziło głównie o treningi, które pochłaniały większą część jego czasu, a także w pracy spadło na niego sporo nowych obowiązków, ale na to akurat nie mógł narzekać. Na pewno nie narzekał, kiedy dostawał wypłatę. Życie w tym mieście pochłaniało dość sporą część ich wypłat, ale żadne z nich nie zarabiało źle i oboje woleli zagryźć zęby, przestać kupować zachcianki byle tylko nie musieli rezygnować z mieszkania w Wielkim Jabłku. Byli tutaj już cztery lata, ale dopiero od roku jako para. Na samą myśl, ile podchodów robili, aby zaprosić się na randkę, aż się uśmiechał. Nie wyobrażał sobie jednak życia bez blondynki. Znali się całe życie, dość długo traktował ją jak młodszą siostrę, ale gdy tylko sam z siebie zauważył, że wyrosła na naprawdę piękną młodą kobietę, to doskonale wiedział, że już więcej nie będzie między nimi relacji brat-siostra. I się nie pomylił.
— Daj mi chwilkę!
Głos dochodził z łazienki. Czyli tam się schowała. Przewrócił oczami schylając się, aby podrapać za uchem Elvisa. Po jego niezbyt zadowolonej minie widział, że jeszcze najchętniej spałby przez kolejne dwanaście godzin. Albo i dłużej. Był wciąż młody, bo miał jakieś dwa lata, ale chyba na duszę zamienił się z jakimś starym psem, który chętnie wychodził jedynie za potrzebą. I nie aby to komukolwiek przeszkadzało, a zwłaszcza w zimie, kiedy człowiek najchętniej zamknąłby się w ciepłym mieszkaniu. Czekając na Joyce postanowił przejść się do kuchni. Obrał banana, który miał być jego zagryzką przed śniadaniem i wstawił wodę na herbatę. Kawę oboje jeszcze zdążą wypić, a herbata - z dodatkiem imbiru i cytryną - przyjemnie rozgrzeje ich w ten zimowy, chłodny poranek.
Siedział przy stole, mieszając w kubeczku łyżeczką i niecierpliwie czekając, aż Joycelyne opuści łazienkę. Już nie chodziło nawet o sam fakt, że siedzi tam… dość długo. To było zupełnie bez znaczenia. Zaczynał się tylko zastanawiać, czy przypadkiem o czymś nie zapomnieli. Odnosił takie wrażenie. Cudem dostał wolne do końca roku, wczoraj wrócił dość późno ze swojej zmiany i nawet jeśli Joyce mu coś mówiła, zupełnie tego nie pamiętał.
Po kilku chwilach usłyszał jak drzwi od łazienki się otwierają.
— Jestem, jestem!
Wpadła do kuchni jak strzała, w międzyczasie zapinając kolczyka. Był zdziwiony widząc ją, o tej porze, ubraną i gotową do wyjścia. Pomalowana, że zrobionymi włosami i ubrana. Coś mu świtało, a przynajmniej zaczynało.
Zanim się w ogóle odezwała, stanęła w drzwiach jak wryta spoglądając na swojego partnera. Milczała, zwyczajnie milczała, bo nie wiedziała co mogłaby dodatkowego powiedzieć. Przygryzła lekko wargę, następnie dla uspokojenia się, spojrzała na psa. Ten jednak był zajęty swoimi sprawami, aby w ogóle zwrócić uwagę na nich.
— Powiedz mi, że tak nie jedziesz. Powiedz mi, że nie jesteś jeszcze gotowy.
— Gotowy na co? Śniadanie chyba mogę tak zjeść, nie? Z tego co wiem to jeszcze nie przestępstwo — zażartował puszczając dziewczynie oczko.
— Matt — jęknęła wzdychając przy tym ciężko i z trudem. Naprawdę miała nadzieję, że to jednak tylko żarty. — Wiesz, że za pół godziny musimy stąd wyjść? I ogólnie pojechać do domu?
— Nie! To nie miało być dziś!
— Dwa dni. Dwa dni, Matty. Mówiłam ci — przypomniała — dwa dni przed świętami. Mama już do mnie wydzwania. Dopiero wstałeś? Co z tobą?
W tym momencie wszystko mu się przypomniało. Nie kłopotał się nawet tym, aby cokolwiek jej powiedzieć. Złapał kawałek suchej bułki i biegiem wrócił z powrotem do sypialni. Blondynka nawet nie zdążyła się odezwać słowem. W zasadzie to nie zamierzała. Nie mogła mieć mu za złe tego, że zapomniał. Swoją drogą, ona sama zawiniła, bo przecież mogła go obudzić. Aczkolwiek wątpiła, że uśmiechałoby mu się wstawanie w okolicach szóstej, gdy spokojnie mógł jeszcze trochę pospać. W tym całym zamieszaniu dobre było jedynie to, że dzień wcześniej ich spakowała. Nie musieli przynajmniej tracić czasu na to. Naprawdę chciała dotrzeć wcześnie do rodziców. Teraz dwa dni przed świętami wszyscy będą wyjeżdżać, a to co się będzie działo na drodze mogłoby zniechęcić każdego. Niby to były tylko dwie godziny, ale zanim w ogóle uda im się wyjechać z Nowego Jorku też minie sporo czasu. Mimo to nie mogła się doczekać. Czuła, że te święta będą wyjątkowe.
— Zgubiliśmy się.
Spojrzała na niego, trochę z wyrzutem i rozbawieniem. Jeździli tędy milion razy i nigdy im się nie zdarzyło zgubić drogi. Sama kilka miesięcy wcześniej jechała tędy po raz pierwszy, a jej jedynym towarzyszem był śpiący na fotelu pasażera Elvis. Tymczasem byli tu we dwoje, mieli GPSA i telefony, a mimo to się zgubili. Joyce nie potrafiła się nie śmiać z tej sytuacji, bo była zwyczajnie komiczna. Nawet fakt, że będą spóźnieni nie miał już znaczenia.
— Nie zgubiliśmy się. Tylko zjechaliśmy z trasy.
— W wolnym tłumaczeniu: nie wiem, gdzie jesteśmy, ale udaję, że wiem — przetłumaczyła sobie podśmiewając się pod nosem. Rysowała palcem po szybie różne szlaczki. Nie jej problem, że Matt zgubił drogę. Pewnie powinna mu pomóc, ale nie mogła nic poradzić na to, że to było zwyczajnie śmieszne. — Mówiłam, żeby się zapytać na stacji. To nieee.
— Ja się nie pytam o drogę!
— Jasne, jasne. Pan policjant zna wszystkie drogi, ale chyba tylko te w Nowym Jorku i tylko te, które prowadzą do zakładów z pączkami — dogryzła mu wystawiając język. Nie mogła nic poradzić na to, że lubiła się z nim droczyć, a teraz miała świetną okazję. Sam się jej podkładał. A przecież nie zrezygnuje z takiej okazji, prawda? — Wiesz, może, jak pomyślisz o pączkach, to automatycznie twój mózg cię poprowadzi do tej kawiarni, gdzie sprzedają te cudne pączki z lukrem.
Na swoją propozycję w odpowiedzi dostała jedynie mrożące w żyłach krew spojrzenie. Jakoś nie potrafiła się tym szczególnie przejąć, więc tylko wybuchła śmiechem. Patrząc na zegarek powinni już dawno dojeżdżać, albo nawet być już w domu. Podkręciła ogrzewanie i włożyła rękawiczki. Sam się prosił o te żarty, ale jednak coraz bardziej zaczynała się bać, że mogą jednak nie dotrzeć na czas. Śnieg też sypał coraz bardziej i tak jak zazwyczaj go uwielbiała, to teraz miała serdecznie dość białego puchu. Czuła, że na drodze jest ślisko i jeszcze Matt nie był w najlepszym humorze. Mimo wszystko czuła, że może być nieciekawie. Siedziała przez następne pół godziny w ciszy, a oni nadal krążyli i wydawało się, że skończą dzwoniąc na pomoc. W myślach wyobrażała sobie jak znajomi z komisariatu Matta się dowiadują o tej sytuacji. Na pewno nie daliby mu żyć, a ona byłaby na czele tych, którzy się z niego śmieją.
— Telefon mi padł — mruknęła wrzucając go z powrotem do torebki — swojego nie naładowałeś, nie?
— A niby kiedy miałem?
— Wiesz, co nie musisz być opryskliwy. To nie moja wina, że się zgubiliśmy! Ty kierujesz, ty źle pojechałeś na skrzyżowaniu i nawet nie chcesz się spytać o drogę!
— A ty jesteś teraz irytująca, wiesz? — odwarknął mocniej zaciskając dłonie na kierownicy.
Te święta miały być idealne. Mieli spędzić je razem i z jej rodzicami, a potem pojechać do jego. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że ona spędzi je u swoich, a on u swoich. Może i to była tylko głupia sprzeczka z nerwów. Byli… nigdzie. Robiło się coraz ciemniej i zaczynało brakować cierpliwości do tej podróży, która powinna trwać dwie godziny, a ciągnęła się znacznie dłużej. Nie miała już nawet miejsca na szybie, aby rysować swoje głupie szlaczki.
Nie odpowiedziała mu już, chociaż bardzo chciała odpyskować i kazać mu spadać. Dodatkowo mogłaby jeszcze tupnąć nogą i kazać się zatrzymać, ale na to była zbyt wielkim tchórzem i jednak nie pokłócili się na tyle, aby rezygnowała z jazdy w ciepłym samochodzie. Próbowała poszukać jakiegoś wspólnego tematu, ot dla rozluźnienia atmosfery, ale nic nie wpadało jej do głowy. Dopiero, kiedy usłyszała ciche piszczenie z tyłu i spojrzała na Elvisa się odezwała.
— Trzeba wypuścić psa — powiedziała zerkając na Matta — zatrzymaj się, dobrze? Za pół kilometra masz parking — zauważyła, gdy z powrotem się odwróciła do przodu.
— Dobrze.
Powiedział tylko tyle. Chwilę później już zatrzymali się na wskazanym wcześniej przez blondynkę parkingu. Wysiadła z auta pierwsza, otwierając też drzwi na psa. Zanim jednak go wypuściła, zapięła mu smycz. Nie chciałaby w tym momencie, aby gdzieś jej uciekł. Biały pies i śnieg, a także ciemność nie wróżyły niczego dobrego. Odeszła kawałek dalej, naciągając na głowę kaptur, a dłonie chowając w kieszeniach płaszcza. Nie odwróciła się, aby spojrzeć czy Matt również wyszedł. Raczej nie było potrzeby, aby i on wychodził, skoro to było tylko szybkie załatwienie psiej sprawy. Drgnęła lekko, kiedy usłyszała zatrzaskujące się od samochodu drzwi, ale nie odwróciła. Skupiła się tylko na psie i na tym, aby jak najszybciej wrócić do samochodu. Skrzypiące pod śniegiem kroki, które zbliżały się w jej stronę też nie zrobiły na niej większego wrażenia. Nikogo tu poza nimi nie było, więc czego albo kogo miałaby się niby bać?
— Joycelyne Esther Starling.
— Nie mam ochoty na żarty. Możesz po prostu poszukać drogi powrotnej? Jestem głodna, zmęczona, zimno mi i też mi się chce siku — jęknęła żałośnie. Gdyby tylko to było lato, nie byłoby żadnego problemu uciec w stronę lasu, ale to jednak była zima. A na samą myśl o tym, aby zdjąć z siebie cokolwiek przechodził ją dreszcz. Coś ją jednak pokusiło, aby się odwrócić.
Z wrażenia upuściła smycz, a dłonie od razy przyłożyła do ust. Niczego się nie spodziewała, a już na pewno nie tego. Przed chwilą jeszcze się kłócili, a teraz stali na śniegu po środku totalnego pustkowia. Nawet niczego nie podejrzewała ani o tym nie myślała. Zwyczajnie było za wcześnie! Minął dopiero rok, a to było o wiele za wcześnie. Tak przynajmniej się jej wydawało, że jest za wcześnie. Zresztą, co ona wiedziała?
— Joycelyne Esth…
— Nie — przerwała, ale sama chyba była zaskoczona tym co powiedziała — to znaczy, tak, znaczy nie wiem.
— Mogę?
Pokiwała głową.
— Joycelyne Esther Starling. Jesteś niesamowitą, młodą kobietą, która wiele lat temu stanęła na mojej drodze i Joy, och, Joy, przyniosłaś tyle radości do mojego życia. Stałaś się najważniejszą osobą w moim życiu i nie wyobrażam sobie nikogo innego na tym miejscu. Myślałem… byłem pewien, że zanim to zrobię, to muszę zadbać o wystrój, jakaś orkiestra w tle i wiele innych, ale wiem, że liczysz się tylko ty. I fakt, że sprawiasz, że jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Mam szansę budzić się każdego dnia przy cudownej kobiecie i niczego więcej nie mógłbym chcieć. I jeśli pozwolisz, będę sprawiał abyś czuła się tak jak ja, przez resztę naszego życia.
Milczała przez dość długi czas. Stojąc w miejscu, przykładając dłonie do ust, a w międzyczasie po policzkach spływały jej łzy. Nawet Matt się nie spodziewał, że to wyjdzie teraz. Miał wszystko zaplanowane. Mieli dojechać do jej rodziców, w świąteczny poranek, dokładnie za dwa dni, gdy będą otwierać prezenty miał się jej oświadczyć. Siedząc jednak w aucie, zdał sobie sprawę jak bardzo nie chce robić z ich oświadczyn szopki. Żadne z nich tego nie potrzebowało. To był tylko ich moment i jeśli miała odmówić, wolał, aby to zrobiła bez świadków.
— Chyba mi łzy zamarzają na policzku.
Takiej odpowiedzi z pewnością się nie spodziewał, aczkolwiek rozbawiła go. Roześmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Chyba nie tak sobie wyobrażał odpowiedź na to pytanie.
— Wstawaj, masz całe spodnie mokre od śniegu — powiedziała nieco łamliwym głosem, wyciągając też w jego stronę ręce — chodź tu.
Trochę drżały jej dłonie, ciągle pociągała nosem i nadal płakała, ale uśmiechała się też. Od ucha do ucha i w sposób w jaki nie uśmiechała się nigdy wcześniej.
— Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zakocham się w swoim najlepszym przyjacielu. Z którym będę chciała spędzić resztę swojego życia — odpowiedziała i niemal natychmiast objęła go za szyję złączając ich usta w pocałunku.
Zmoczyła nie tylko swoją twarz, ale teraz także i jego. Tak samo jak ich szaliki. Jeszcze chwilę temu się kłócili, a teraz stali pośrodku drogi w nieznanym miejscu, gdzie właśnie zgodziła się za niego wyjść i nie wyobrażała sobie, aby ten moment mógł wyglądać lepiej.
— Tak. Chcę, żebyś mnie uszczęśliwiał do końca życia, Matt. Chcę cię. Na resztę swojego życia.
Na chwilę się odsunęli. Tylko po to, aby Dooley mógł zdjąć z jej dłoni rękawiczkę. Wszystko szło dobrze, przynajmniej do momentu, gdy nie otworzył małego, białego pudełeczka, w którym znajdował się pierścionek. Nie był może ogromny i z wielkim diamentem, ale skromny i idealnie wpasowywał się w gust blondynki. W ich gust. Joycelyne wypuściła powietrze z płuc, aby jakoś się przygotować na to, że zaraz naprawdę będzie czyjąś narzeczoną. Trzymał jej dłoń w swojej, ale w momencie, kiedy miał wsunąć pierścionek na jej palec po prostu coś poszło nie tak i zamiast na jej dłoni, wpadł do śniegu.
— O mój Boże!
— O, przepraszam. Nie wiem jak… Matko on mi wypadł!
Teraz już nie była pewna czy ma zacząć płakać czy się jednak śmiać. Dookoła nich było cholernie ciemno, śnieg sypał jak pokręcony, a pod nimi również było kilka centymetrów śniegu. Matt niemal od razu opadł na ziemię, aby zacząć szukać pierścionka. Chwilę potem dołączyła do niego Joyce. W dwójkę przecież raźniej, prawda?
— Ale nie chcesz się wykręcić, co? — zapytała z lekkim uśmiechem i wciąż zaszklonymi oczami. Wolno przeszukiwała śnieg, aby nic jej nie umknęło. Można uznać, że nawet kawałek dalej Elvis dołączył się do poszukiwań, bo wyczuł coś w śniegu i co chwilę wsadzał w biały puch nos.
— Przejrzałaś mnie — odparł odwzajemniając uśmiech — nie znajdziemy go. Jest za ciemno. Kupię jutro nowy.
— Nie! Chcę ten — zaprotestowała — i znajdziemy. Nie mógł spaść daleko. Matt…?
— Tak?
— Kocham cię. I… dziękuję.
— Możesz podziękować, jak znajdziemy pierścionek.
Zaśmiała się krótko.
Zajęło im przynajmniej z kolejne piętnaście minut zanim w końcu trafili na skryty pod warstwą śniegu pierścionek. Żadne z nich się nie spodziewało takiego obrotu spraw, a na pewno nie Joycelyne, która nawet nie podejrzewała, że Matthew mógłby coś takiego planować. W końcu byli razem tylko rok, a to wcale z kolei nie tak dużo. Czuła jednak, że postępują słusznie. To nie było ważne, że był jej pierwszym partnerem na poważnie. Czuła, że jest tym jedynym i że to z nim spędzi swoje życie. Była kochliwa, czasem wyobrażała sobie zbyt wiele, ale teraz nie miała żadnych wątpliwości. Matthew był tym jedynym i tego zamierzała się trzymać.
— Powiedzmy im w święta. Chcę się jeszcze dziś nacieszyć tym, że wiemy tylko my.
— Tak zrobimy.
Wesołych świąt kochani! Notka powstała zupełnie przypadkiem, ale skoro już się napisała, to nie chciałam jej trzymać na dysku. Każdemu kto wytrwał ślicznie dziękuję, i przesyłam moc wirtualnych uścisków oraz sałatkę jarzynową! W tytule Przyjaciele.
JAKA CUDOWNA NOTKA!!! ♥ ♥ ♥ Gdybym wiedziała, to zabrałabym się za nią jeszcze wczoraj, nawet pomimo bólu głowy! I patrz, wczoraj tak przebiegłam po niej wzrokiem, ale nie zaspojlerowałam sobie najważniejszego i teraz siedzę sobie i szczerze się do monitora ♥ ♥ ♥ Piękna, naprawdę piękna notka, przez którą będę siedzieć i uśmiechać się jeszcze długo. Takie zaręczyny sama mogłabym przeżyć ^^ I w tym momencie nie będę wcale myśleć o tym, co było dalej, żeby nie psuć sobie tego wyśmienitego nastroju, w który mnie wprowadziłaś :) Poproszę więcej takich uroczych obrazków z przeszłości Joyce! A może z teraźniejszości? :>
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Zapomniałam jeszcze dodać, że prawdopodobnie przez to, że czytam teraz Kinga (o czym zresztą doskonale wiesz), w momencie, w którym Joyce miała się odwrócić, w końcu się odwróciła i zamarła... Byłam święcie przekonana, że zaraz zaserwujesz nam tu jakiś dramat i notkę będącą małym horrorem ^^ Na szczęście pozytywnie się zaskoczyłam i to był tylko Matt z pierścionkiem ^^
UsuńJa się za to mocno uśmiechnęłam rano, kiedy zobaczyłam od Was komentarze. ♥ Szczerze mówiąc zupełnie się nie spodziewałam i mega miło mi się zrobiło. :D
UsuńPoczątkowo notka miała być nieco dramatyczna. Planowałam, aby podczas zaręczyn nagle ktoś się pojawił i ukradł im auto, ale uznałam to za zbędny dodatek i zostawiłam jak jest. :D Śliiiicznie dziękuję i ogromnie się cieszę, że Ci się spodobała!:* ^^
Jeszcze trochę kąsków planuje dać z jej przeszłości, mianowicie jeden o którym Ci pisałam, ale to już z pewnością po nowym roku. :D
Podpisuje się pod komentarzem z góry, notka jest cudowna i wprowadza taki miły klimat, że aż sama poczułam się, jakby za oknem był śnieg... Chociaż jego brak, bu. :< Czytałam ją dwa razy i za każdym razem ta sama reakcja. Uśmiechałam się przez prawie cały czas, jak czytałam - i to mimowolnie! Jestem zachwycona i aż sama dostałam kopa, by napisać jakieś wspomnienie z przeszłości Winstona. :) Oby Joyce miała tylko tak miłe wspomnienia zarówno teraz, jak i w swojej przyszłości! ♥
OdpowiedzUsuńA mi to bardzo miło słyszeć!:D U mnie śniegu również brak, więc chociaż mogę go sobie wymyślić. A to zawsze coś, prawda? :D Niezwykle mi miło czytać, że notka wywołała takie pozytywne uczucia i jeszcze zachęca do pisania, no to już! - sio otwierać Worda i pisać!:D♥
UsuńOjej! Nigdy nie byłam dobra w komentowanie notek, ale uwielbiam takie klimaciki w święta no i zero dram w tym okresie to coś szczególnie umiłowanego przeze mnie :D Bardzo, ale to bardzo podoba mi się styl jakim piszesz - uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńDrama miała być, jak wspomniałam wyżej o kradzieży auta, ale mi to jednak nie pasowało i zostało słodko i uroczo. :D Należy się tej mojej dziewczynie kilka miłych chwil od życia. Patrząc na to jak paskudnie ją potraktowałam w późniejszych latach. :D
UsuńDziękuję ślicznie za masę miłych i zachęcających do dalszego pisania słów!<3♥
Muahaha, sałatki jarzynowej nigdy dość! Ale, ale! Notka pozytywna zawsze na propsie, bo tych bywa z zasady niewiele. Tymczasem, w świątecznych klimatach zaserwowałaś nam ogrom miłości, w jej rozczulającym i totalnie prawdziwym wydaniu! Szanuję i ukochuję Joyce za jej wieczne naigrywanie się ze swojego już narzeczonego. Milutko i przyjemnie się czytało o tych dobrodziejstwach losu! Niech ich będzie więcej! <3
OdpowiedzUsuńNo, a akcja z szukanie w śniegu, mnie osobiście by zabiła! Mimo to, ciekawie wyszło :D Buziaki i uściski!