CHASE
– O czym chciałaś pogadać?
Wyjął z kieszeni kurtki lekko zgniecioną paczkę papierosów i zapalił jednego. Dym uniósł się w górę, płynąc w tylko sobie znanym kierunku. Chase wyciągnął dłoń w stronę siedzącej obok niego dziewczyny. Nie doczekawszy się reakcji wzruszył ramionami, chowając paczkę z powrotem do kieszeni. Czekał, paląc w milczeniu. Nie poganiał jej; nigdzie mu się nie spieszyło. Pogoda była przyjemna, zwłaszcza jak na późną jesień. Przez kilka ostatnich dni padał deszcz, ale wiszące na niebie słońce osuszyło kałuże i mokrą ziemię. W powietrzu unosił się zapach świeżości i zapowiedź zimy. Świat wydawał się całkiem pusty, poza ich dwójką, tkwiącą na huśtawkach nieopodal szkoły podstawowej.
– Nie powinieneś tu palić, Chase.
Skrzywił się, słysząc upomnienie, jak wtedy, gdy miał sześć lat i zwinął maluchowi z piaskownicy odjazdowy samochodzik. Ona mówiła do niego takim samym tonem, zawsze dodając na końcu jego imię, jakby miał kłopoty ze zidentyfikowaniem, do kogo powinny trafiać jakie słowa. Doskonale wiedział, że nie powinien palić na placu zabaw (co więcej, rozumiał nawet dlaczego, chociaż wydawał się tym absolutnie nie przejmować), ale czyż nie na tym polega wczesna młodość, by świadomie i bezczelnie łamać obowiązujące reguły?
Rzucił niedopałek na ziemię i, trochę na złość dziewczynie, trochę z wewnętrznej potrzeby, zapalniczką przypalił kolejnego papierosa. Denerwował się, jakby przeczuwał, że to, co ma mu do zakomunikowania z pewnością nie będzie przyjemne. Ta jej postawa, zwieszona głowa, wzrok wbity to w niego, to w ziemię, nakazywały mu rozważać w głowie najczarniejsze scenariusze. Nie to, żeby łączyło go coś więcej z siedzącą obok istotą, poza dwoma, może trzema wspólnie spędzonymi nocami, które były dla niego jedynie odskocznią od ponurej rzeczywistości. Nie uznał za stosowne jednakże wspomnieć o tym głównej zainteresowanej, bo... Bo najpierw nie było kiedy, a potem było już za późno.
– Chase.
Powstrzymał się od przewrócenia oczami, jednocześnie specjalnie wypuszczając dym prosto w jej stronę. Wiatr zdecydowanie mu sprzyjał. Nie zamierzał na nią spojrzeć; jej obecność drażniła go. Najpierw nalegała na rozmowę, już, teraz, natychmiast, potem siedziała i nic. Paplała o jakichś bzdurach, pouczała go, wytykała mu błędy, usiłowała zwrócić uwagę. Wymawiała jego imię w ten sposób. Znienawidzony sposób. Miał ochotę pokazać jej język, albo i środkowy palec, a potem pójść w byle jakim kierunku – byle przeciwnym do jej trasy.
Celowo się nie odzywał, bo chciał wymóc na niej konkrety. Skoro aż tak jej na tym zależało, musiało stać się coś poważnego. Nie chciał jednak dopuścić do siebie myśli, że będzie musiał jej pomóc; jeśli o niego chodziło, wolał się migać od odpowiedzialności jak tylko umiał. Nie czuł się gotowy na nic, co wymagało zaangażowania, lub, co gorsza, wsparcia finansowego. Wspominała mu kiedyś, że ma kłopoty z mieszkaniem; jej rodzice niewiele mogli. Pracowała w jakimś butiku, nigdy tam nie był; studiowała zaocznie pedagogikę. Nie wiedział, co sprawiło, że los zetknął ze sobą właśnie ich, dwa przeciwne bieguny, które poza łóżkiem nie miały najmniejszych szans porozumieć się w cywilizowany sposób.
– Jestem w ciąży – oznajmiła w końcu, a Chase poczuł, jak krew w jego żyłach ścina lód, zmieniając je w zastygłe, czerwone korytarze. Zaciągnął się mocniej papierosem, z trudem unosząc rękę do ust i walcząc z odruchem wymiotnym. Twarz momentalnie przybrał obojętną maską pokerzysty, ale w jego wnętrzu wszystko ze stanu zlodowacenia powoli przemieniało się w rozdygotaną galaretę. Nie patrzył na nią, ale czuł na sobie jej wzrok. Oczekiwanie. Czegoś od niego chciała, tej myśli nie był w stanie znieść. Trzęsły mu się dłonie, ale nawet nie zwrócił na to uwagi.
– To nie mój problem – wychrypiał w końcu, najbardziej odrzucającym tonem, na jaki było go stać. Chciał, żeby ją zabolało. W końcu nikt nie kazał jej pakować się w taką sytuację. Powinna się liczyć z konsekwencjami; on o wszystko zadbał, a teraz był w potrzasku i to zdecydowanie jej wina. Tak sobie przynajmniej wmawiał. Chciał, tak bardzo chciał poczuć się odrobinę mniej winny. Odrobinę bardziej wolny.
– Chase. Będziemy mieć dziecko – powtórzyła, uważnie obserwując jego bardzo bladą, bardzo zaciętą twarz. Niepewnie dotknęła jego ramienia, odzianego tylko w cienki szary sweter i dżinsową rozpiętą kurtkę. Wyrwał się jej w ułamku sekundy, jakby jej dotyk parzył i ranił aż do kości. – Co?
– Ty. – Powiedział ponownie, patrząc na swoje poranione dłonie. – Ty będziesz mieć dziecko – dodał, przydeptując niedopałek trampkiem i odchodząc, nie wiedząc nawet dokąd, byle dalej od niej. Udawał przy tym, że wcale nie słyszy jej nawoływania do powrotu, jej płaczu, a przede wszystkim – że ani trochę go to wszystko nie obchodzi.
CHLOE
Przez niedosłonięte rolety wpadał snop światła, łaskocząc ją w nos. Przewróciła się na drugi bok, ziewnęła i powoli otworzyła oczy. Duże, zamglone, barwy granatowego nocnego nieba. Zagrzebana w pościeli czuła się wyjątkowo błogo, jak nigdy, chociaż nie do końca wiedziała, gdzie się znajduje. Osoby, która spędziła noc obok niej, już nie było w łóżku. Leniwym gestem sięgnęła do kieszeni leżących na podłodze dżinsów, skąd wydobyła uparcie wibrujący telefon. Na wyświetlaczu wyświetlił się napis: Chase.
– Cześć.
Głos miała zachrypnięty, rozespany. Ten po drugiej stronie był roztrzęsiony, jakby stało się coś, co kompletnie wytrąciło go z równowagi. Zawsze się o niego martwiła. Był taki inny, niepasujący do społeczeństwa. W pewnym stopniu go rozumiała; ich podobieństwo przejawiało się niemal w każdym aspekcie życia.
– Chase – jęknęła, masując sobie obolałą skroń. – Gdzie jesteś? Ja już wychodzę.
Rozłączyła się, naprędce zrzucając z ramion za dużą koszulkę dziewczyny, w której mieszkaniu spała. Jej krótka, pseudoskórzana czarna bluzeczka skotłowała się w jakąś kolorową kulę, razem ze spodniami i cudzą kurtką leżącą na podłodze. Była wymięta, ale Chloe machnęła na to ręką, porządnie zapinając guziki. Nie chciało jej się nawet szukać stanika ani paska do dżinsów. Znając własne szczęście, zdążyła już podać Nieznajomej numer telefonu zarówno do siebie, jak i do Chase'a, więc ewentualny odbiór zagubionych rzeczy nie powinien być problematyczny. Szybko naciągnęła za szerokie, jasnoniebieskie spodnie, dla lepszego efektu popisane mazakami i podziurawione. Założyła skarpetki i buty, w biegu złapała sztuczne futerko ufarbowane na głęboką zieleń i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Zwolniła kroku, kiedy znalazła się przed klatką, oczarowana widokiem, na który, będąc tu późno w nocy, nie zwróciła przedtem uwagi. Długi chodnik z dużej, popękanej płyty otoczony był z obu stron przez wysokie drzewa. Bloki, chociaż stare i szare, nadawały specyficznego klimatu. Chloe, która uwielbiała piękno otaczającego ją świata, przystanęła jak urzeczona, napawając się urokiem małego osiedla. Potem jednak potrząsnęła głową i pogrzebawszy chwilę w wewnętrznej kieszeni płaszcza, wydobyła z niej paczkę z resztką papierosów. Zapaliła jednego, wypuszczając dym w górę. O tej porze większość ulic przemierzały starsze panie z siatami pełnymi zakupów, czasami jacyś zabiegani studenci. Ludzie na ogół byli w pracy lub w szkole, toteż mogła spacerować praktycznie pustymi dróżkami. Nie miała daleko; bar, w którym zatrzymał się Chase był odległy o zaledwie dziesięć minut żwawego marszu.
Na widok brata ogarnęła ją senność i zmęczenie. Siedział zgarbiony przy stoliku, głowę miał opuszczoną. Nie widziała jego twarzy. Tuż przed nim na tacy leżały niedojedzone frytki i papierowy kubek z kawą. Kiedy się podniósł, wydał jej się znacznie starszy niż swoje dwadzieścia lat. Rzucił kilka słów w stronę znudzonej kasjerki i wyszedł na zewnątrz, stając obok niej. Czując zapach jedzenia, dopiero teraz dotarło do niej, jaka jest głodna.
– Cześć.
– Cześć.
Wyciągnął w jej stronę papierosa, którego chętnie przyjęła, mimo, że przed chwilą skończyła poprzedniego. Rano zwykle była kompletnie nie do życia. Chase pożyczył jej zapalniczkę; nie mogła znaleźć swojej. Miała tendencję do wrzucania swoich rzeczy byle gdzie, byle jak, byleby w obszarze własnej strefy komfortu. I nawet, jeżeli potem biegała po całym domu, w panice szukając czegoś, co było jej akurat potrzebne, w jej zachowaniu nie zmieniło się nic.
Kiedy palili, brat nie odezwał się ani słowem. Chloe na niego nie naciskała. Wiedziała, jaki jest, znała go przecież nie od dziś. Przydeptał niedopałek butem i gestem zaprosił ją do środka. Przysiadła się do jego stolika i wzięła w dwa palce zimną, miękką frytkę, po czym wzruszyła ramionami i wsadziła ją sobie do ust. Żuła przez chwilę, czekając, aż się odezwie.
– Anabelle jest w ciąży – wykrztusił w końcu, wbijając wzrok w swoje paznokcie. Chloe przestała na chwilę jeść, zerknęła na niego. Spojrzenie miała cyniczne.
– Ona tak twierdzi? – spytała, obficie zanurzając frytkę w keczupie. Chase przyglądał się jej z niesmakiem. Niewzruszona posilała się dalej, czekając na jego odpowiedź.
– Powiedziała mi dzisiaj. Jakąś godzinę temu.
– Niech ci pokaże test albo wyniki badań. Cokolwiek. Może tylko tak gada, wiesz, jakie są baby.
– Ona chce czegoś ode mnie, Chloe. – Był bardzo zdenerwowany, miął w dłoniach cienką serwetkę i darł ją na drobne kawałeczki. – Chce czegoś. A ja nie chcę. Nie potrafię...
– Ciii, okej, okej – westchnęła dziewczyna, klepiąc go uspokajająco po ramieniu. Jej dotyk był delikatny jak piórko. Chase poczuł, jak jego spięte mięśnie rozluźniają się na kilka krótkich chwil. Lubił, kiedy do niego mówiła, potrafiła koić zszargane nerwy. – Jakoś to załatwimy.
CHLOE
2018 | styczeń
Dzwonek do drzwi wyrwał ją z głębokiego snu. Chloe niechętnie uchyliła jedno zaspane oko, potem drugie, przeciągnęła się, ziewnęła szeroko. Niespieszno jej było wychodzić spod ciepłej, nagrzanej kołdry, dlatego też ociągała się jak mogła. Wygięła kręgosłup w łuk, aż jej przyjemnie chrupnęły kości, podrapała się po rozwichrzonych włosach, czarnych jak węgiel. Wreszcie podniosła się z łóżka, czując, jak od natarczywego dzwonienia boli ją głowa.
– Cześć, Chloe.
Widok Anabelle w progu zaskoczył ją, co prawda, ale negatywnie. Nie spodziewała się nigdy w życiu ujrzeć jej tutaj, zwłaszcza po tym, co ponad rok temu powiedział jej Chase. Posłała przybyłej kwaśny uśmiech, wcale nie ukrywając swojej niechęci do niej i nie odezwała się ani słowem; przyjęła natomiast wdzięczną pozę, opierając się biodrem o futrynę i blokując przejście drugą dłonią. Palce Anabelle zacisnęły się na rączce wózka dziecięcego tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Twarz jednak pozostała nieprzenikniona. Ewidentnie przyszła tutaj w konkretnym celu i nie było siły, że porzuci ów zamiar, niezależnie od tego, jak niemiła będzie dla niej lokatorka.
Chloe właściwie nie znała Anabelle Ayers, jedynie z opowieści. Widziała ją może ze dwa razy w życiu (oba z bezpiecznej odległości), a jej zachowanie było jednym z powodów, dla których Chloe wyrobiła sobie o niej takie, a nie inne zdanie. Prawda przedstawiała się tak: cokolwiek Ayers robiła, stawiała się w roli ofiary. Nie miała zielonego pojęcia, co Chase w niej zobaczył – była aż do bólu grzeczna, pokazowo niewinna i w dodatku studiowała pedagogikę – i gdyby to zależało od niej, na matkę jego ewentualnego dziecka chętniej wybrałaby nawet tę sąsiadkę z dołu, która ubierała się jak rasowa prostytutka – ona przynajmniej miała jakiś charakter. Chloe uważała, że Anabelle była płaska jak dwuwymiarowy rysunek i tak barwna, jak rozcieńczona akwarela. Ubierała się idiotycznie porządnie, w spódnice za kolano i bezkształtne koszule, w których to strojach wyglądała jak pracownica sporej korporacji; i jakby miała ze trzydzieści lat.
– Zgubiłaś coś? – spytała wreszcie, patrząc jak pozbawione wyrazu oczy Anabelle błądzą po klatce schodowej, jakby nie wiedząc, gdzie właściwie spocząć. Dziewczyna omiotła wzrokiem blade, odkryte uda Chloe, która miała na sobie tylko cienką koszulkę brata, zakrywającą niewiele, ale wystarczająco, i bordowe majtki. Jej mimika wyrażała coś na kształt dezaprobaty.
– Chase'a – odparła powoli, z trudem odrywając spojrzenie od chudych nóg i przenosząc je na twarz rozmówczyni. Oczy miała jednocześnie nieobecne i maksymalnie skupione. Odkaszlnęła, uśmiechnęła się kątem ust, a widać było wyraźnie, że w ów uśmiech wkłada całą swoją życiową energię. – Szukam Chase'a.
– Nie sądzę. – Chloe mówiła bardzo spokojnie, ale jednak stanowczo, mając nadzieję szybko pozbyć się niechcianego gościa. Zerknęła na śpiące dziecko w wózku, ale nie umiałaby oszacować jego wieku. Nie znała się na dzieciach i niespecjalnie ją one obchodziły. Nie przypuszczała, by kiedykolwiek miała mieć swoje; a tym bardziej, że ktokolwiek chciałby je sobie z nią zafundować. – Chase nie jest r z e c z ą, Anabelle. Nie należy do c i e b i e, ok? Nic mu do tego małego człowieka, którego ze sobą przytargałaś, sama zresztą nie wiem po co.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Chloe Vrubel leżałaby martwa na zimnej podłodze. Anabelle przeszywała ją wzrokiem tak lodowatym, jakiego nigdy przedtem nikt u niej nie widział.
– Maddie jest j e g o córką. My naprawdę potrzebujemy pomocy, wiesz?
Chwilę przed tym, zanim Chloe przepuściła dziewczynę w drzwiach, obie stoczyły niemą walkę na raniące spojrzenia.
CHASE
We włosach miał pełno śniegu.
Czuł go na całym ciele, na rękach, karku i powiekach, nawet w ustach. Co jakiś czas musiał ocierać wierzchem dłoni krew, która płynęła z wargi. Trochę kręciło mu się w głowie, ale szedł szybko, gniewnie, nie zważając na nic. Nie czuł zimna, mimo rozpiętej kurtki, pod którą miał tylko poszarpaną, wyblakłą koszulkę, niegdyś intensywnie zieloną. Przenikliwy wiatr szarpał go w prawo i w lewo, a Chase był w takim nastroju, że zabiłby nawet ten wiatr, gdyby tylko mógł. Klnąc pod nosem zmierzał w stronę domu. Był brudny. Brudny od śniegu i żwiru na ulicy, od zaschniętej krwi i błota. Brudny i mokry. Mokry i brudny.
Załomotał do drzwi, które jego siostra zawsze zamykała na noc. Nie podejrzewał, by już wstała, chyba nie miała dzisiaj nic do roboty. Pewnie wylegiwała się w łóżku. Może ją właśnie obudził. Nie obchodziło go to ani trochę.
Chloe jednak wyszła na korytarz, zamiast wpuścić go do środka. Wzrok miała aż nad wyraz poważny. Zlustrowała go od stóp do głów, lekko unosząc brwi, jak zawsze, kiedy wracał poraniony do domu.
– Chase. Jesteś.
– Co z tobą, Cleo, to popieprzone. Wpuść mnie.
– Nie możesz. – Zagrodziła mu drzwi, mówiła szeptem. Nachyliła się jeszcze bliżej, jakby chcąc wyznać sekret, który na zawsze ma pozostać tajemnicą. – Anabelle jest w środku.
Chase poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony, jakby uszło z niego całe powietrze. Osunął się po ścianie, siadając na zimnej posadzce i podciągając kolana pod brodę. Wyglądał na jeszcze młodszego, niż był w rzeczywistości. Wyglądał bezbronnie. B y ł – bezbronny jak mało kto. Wydawało mu się, że jego głowa waży chyba z tonę. Chloe uklęknęła tuż obok, patrząc na niego z mieszaniną skruchy, troski i smutku w oczach. Jej oczy zawsze miały w sobie dużo smutku, jego także.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, co robić.
– Nie twoja wina – westchnął. – Czego ona chce?
– Nic konkretnego nie powiedziała. Tylko, że potrzebują pomocy, ona i... to dziecko.
To dziecko.
Jego nogi chciały się zerwać do biegu i uciec, ale ciało go nie słuchało. Nie mógł zrobić nawet jednego, najmniejszego gestu, jak choćby odgarnąć sobie z czoła włosy, które wchodziły mu do oczu. Po prostu nienawidził Anabelle, siedzącej tam w środku, jej kazań o tym, że zachowuje się jak dzieciak i kompletny idiota. Miał dwadzieścia jeden lat. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że dwudziestojednolatkowie również gdzieś w głębi są dziećmi, choćby wymagało się od nich dojrzeć w ciągu jednego dnia. Nikt nie przejmował się przecież dwudziestojednolatkami, którzy nie potrafili dorosnąć, a może ktoś jednak powinien.
Kiedy Anabelle wychyliła głowę z mieszkania, jego mieszkania, Chase nagle znalazł w sobie siłę, by zniknąć.
Dzięki za dobrnięcie do końca! ♥
Tak, to ta część, w której Chase wychodzi na dupka. Nie bijcie.
musze przyznać, że Chase jest cholernie intrygujący, a twój styl pisania bardzo przyjemny. czekam na rozwój sytuacji!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję (razem z Chasem) za takie miłe słowa! Sytuacja na pewno nie pozostanie bez dokładniejszego wyjaśnienia. :D
UsuńChase to dupek, przynajmniej w tej sytuacji, ale, ale! Sama notka super napisana i tak dobrze mi się w pracce czytało, że olaboga, ja Ci dziękuje strasznie! I w sumie czytać to ja o dupkach nawet lubię. To takie przyjemne, choć złe i niepoprawne. Pewnie brzmi dziwnie, ale cóż... Czekam koniecznie na więcej, i Twojego pisania, i samego rozwoju sytuacji! <3
OdpowiedzUsuńStrasznie to mi miło, kiedy czytam takie komentarze, dziękuję! To akt, że Chase nie zachował się najlepiej... ale, kto wie, może on wcale nie jest taki okropny, na jakiego próbuje się wykreować? C:
Usuń(No i któż nie lubi czytać o dupkach, powiedzmy sobie szczerze, ha!)
Tak jak pisałam - Jestem. Chase faktycznie wyszedł na niezłego dupka, ale nawet przez to go bardziej polubiłam. Chociaż z drugiej strony taki typ facetów naprawdę mnie drażni i nachodzi ochota, aby takiemu przyłożyć w twarz. Również czekam na więcej, bo piszesz naprawdę świetnie i mam ogromną ochotę czytać kolejne części. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! c:
UsuńMam nadzieję, że nie przylgnie do niego łatka bandziora, gówniarza i nieodpowiedzialnego chłopa, bo toż to jeszcze dziecko jest... W mojej głowie on zawsze będzie dzieckiem, niedopieszczonym, niedokochanym. :D