Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2067. He’s out his head, she's out her mind...

Adam Buckley & Olivia Kowalewski
present
story of the most fucked up relationship on this planet


Co to za maszyna? Duża, nie wyglądała zbyt fajnie. Miała takie szerokie skrzydła, jak ptak i dużo schodów na górę. Mama trzymała dziecko i opierała je na swoim biodrze, w wolnej dłoni dzierżąc małą walizkę. Sama siadła przy oknie i posadziła córkę na siedzeniu obok. Było ciasno, wyciągając nóżki, dotykała bucikami oparcia przed nią. Podobało jej się to, więc z głośnym śmiechem zaczęła kopać.
– Oliwia, bądź grzeczna – usłyszała głos swojej mamy i chwilę jeszcze kopała, a potem przestała. Maszyna powoli wypełniła się innymi ludźmi, mama zapięła jej pasy i spytała, czy nie za ciasno. Dziewczynka pokręciła głową i rozejrzała się. Wnętrze wyglądało trochę jak autobus, ale miało więcej siedzeń. I w autobusie nie chodzą miłe panie, pytając, czy wszystko w porządku. Autobus nie jedzie też tak szybko.
– Mamo, uszy – wymamrotała dziewczynka, bliska płaczu, gdy samolot szybko wzniósł się w górę, a ona przestała słyszeć. Mama wyjęła z kieszeni rozpuszczalną gumę truskawkową i dała swojej córce. Mimo tego, że nie czuła się najlepiej, wrzuciła prostokącik do buzi i wszystko przeszło jak za dotknięciem różdżki. Ale Oliwia już wiedziała, że nie lubi tej dużej maszyny. Bała się wysokości, bała się tego trzęsienia. Nie mogła się doczekać, aż mama weźmie ją na ręce i pojadą do domu.
Ale to nie jest dom. Budynek z czerwonej cegły, identyczny, jak wszystkie wokół. Z niewielkim podjazdem, chodnikiem i numerem 364 po prawej stronie od drzwi. Dziewczynka owinęła sobie wokół palca materiał sukienki, obserwując uważnie jak jej mama płaci taksówkarzowi za postawienie na niewielkich schodkach dość sporych walizek. Trzy walizki. To wszystko, co mają.
– Podoba ci się, kochanie? – zapytała kobieta, kucając przed pięciolatką. Ta natomiast rozejrzała się wokół. Po lewej gruby pan wychodzi z domu i idzie do auta. Naprzeciwko mała dziewczynka i większy chłopiec, ona robi babki z piasku w niewielkiej piaskownicy, on bezwstydnie trzyma się płotu i patrzy na Oliwię, która wytknęła mu język i odwróciła się z powrotem do matki.
– Gdzie jest nasz dom? – spytała cicho i wbiła wzrok w ściskany w drobnych paluszkach materiał sukienki.
– Tutaj. Tutaj będziemy mieszkać, wiesz? Mamusia dostała fajną pracę, za tydzień pójdziesz do szkoły i poznasz dużo dzieci. I nauczysz się nowego języka. Fajnie, co? – Helena uśmiechnęła się szeroko a oczy jej rozbłysły.
– A gdzie Kamil i Konrad? Oni nie będą tu mieszkać? – wymamrotała, chociaż wiedziała, że jej przyjaciół tu nie będzie. Nie będą ciągnąć się na sankach zimą i leżeć na ulicy, patrząc w niebo.
– Nie, córeczko. Ale na pewno znajdziesz nowych przyjaciół – stwierdziła matka i podniosła się, po czym otworzyła drzwi domu i wniosła po kolei walizki. Dziewczynka w tym czasie odwróciła się do stojącego naprzeciwko chłopca, który zrobił zeza i groźną minę. Sama zrobiła podobną i kolejny raz wytkneła mu język. Chłopiec odwrócił się do drugiej dziewczynki, coś powiedział i się roześmiał. Oliwia nic z tego nie zrozumiała. Ciemnowłosa spojrzała w kierunku, który wskazał jej brat i również podeszła do płotu, a potem pomachała blondynce i uśmiechnęła się szeroko. Blondynka nic nie zrobiła, jedynie wciąż nawijała na palec wskazujący materiał jasnej sukienki. A potem poszła w ślady Heleny i zniknęła we wnętrzu nowego domu.

Jeszcze nie wiedziała, że w tej kraciastej spódniczce, granatowej kamizelce i białych podkolanówkach będzie chodzić przez najbliższe kilka lat. Potem zastąpią je inne, podobne, ale większe. Zmieni się jedynie herb szkoły naszyty na sweterku i białej koszuli pod sweterkiem. Zaparła się nogami, gdy matka ciągnęła ją do szkoły oddalonej o zaledwie pół kilometra.
– Ja nie chcę! Chcę do domu! – krzyknęła dziewczynka i poczuła, że po policzkach spływają jej łzy. Bała się. Wiedziała, że wszyscy mówią w języku, którego nie zna. Umiała tylko się przedstawić i policzyć do dziesięciu. Będą się z niej śmiać. Ona tego nie chciała.
Helena wzięła ją na ręce i otarła mokre policzki. I po prostu ruszyła dalej, nie zwracając uwagi na zachowanie córki. Nauczy się. Wszystkiego się nauczy. Małe dzieci łapią w lot, nieprawdaż?
Oliwia usiadła w ławce obok dziewczynki, która tydzień temu robiła babki z piasku. Dziewczynka uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej dłoń.
– Cześć, jestem Amelia. A ty jak masz na imię? – spytała, ale Oliwia nic nie zrozumiała. Jedyne, co wychwyciła, to znajome My name is, którego nauczyła ją matka.
– Mam na imię Oliwia – odpowiedziała i uścisnęła dłoń ciemnowłosej. Jeszcze nie wiedziała, że ta dziewczynka zmieni jej życie. Nie miała pojęcia, co stanie się za kilka lat. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wypowiadając zaledwie kilka słów w nieznanym jeszcze sobie języku, rozpoczyna bieg historii, od której nie ma już odwrotu.

– Oddaj! – krzyknęła, niemal płacząc. Umiała już dość sporo, bez problemu dogadywała się z dziećmi sąsiadów. Amelia była kochana, Adam cały czas ją denerwował. Dokuczał, wyśmiewał z kolegami, zabierał zabawki. Teraz trzymał w górze lalkę barbie i patrzył na Olivię z uśmiechem, kiedy ta podskakiwała, by sięgnąć jego ręki i odebrać swoją własność. Amelia wydawała się niezainteresowana sytuacją, dalej ubierała swoją lalkę i nawet na nich nie patrzyła.
– Bo co, znowu się poskarżysz? – spytał chłopiec i roztrzepał jej włosy. Dziewczynka czuła, jak gardło zaciska się jej ze złości, a do oczu napływają łzy.
– Nie – wymamrotała, wiedząc, że znowu by się z niej śmieli. Nie chciała dawać im ku temu powodu. Nie lubiła Adama i Toby'ego. Byli najgorsi. – Jesteś wstrętny! Oddaj! – krzyknęła ponownie i zaczęła bić małymi piąstkami w jego klatkę piersiową.
– Nie – odpowiedział, odpychając ją od siebie i wybiegł z pokoju siostry, dzierżąc w dłoni lalkę. Olivia wybiegła za nim, ale zrezygnowała z próby dogonienia go. On szybko biegał, wspinał się po płotach i drzewach. Ona też próbowała, ale nie wychodziło. Jeszcze bardziej ją tym wkurzał. Dlaczego umiał, a ona nie? Dlaczego cały czas się popisywał?
Uśmiechnęła się do samej siebie i pobiegła do pokoju Adama. Rozejrzała się po nim, aż w końcu wzięła maskotkę w kształcie robota, która leżała na łóżku. Adam nazywa go Rcośtam. Olivia wiedziała, że to postać z jego ulubionego filmu, dlatego chwyciła właśnie tę maskotkę. Zbiegła na dół, niemal potykając się o własne nogi i wpadła do kuchni, gdzie przy stole siedziała mama, ciocia i wujek. Pili coś śmierdzącego i głośno się śmieli. Helena jednak przestała, uważnie obserwując, jak jej córka podstawia sobie krzesło, by stanąć na nim i sięgnąć do zlewu, gdzie odkręciła zimną wodę.
– Co się dzieje? - spytała ciocia Kathy. – Co robisz, Olivia?
Ale Olivia nie zareagowała. Przez chwilę patrzyła na ściskaną maskotkę i zbliżyła ją do strumienia wody.
– Adam! - krzyknęła nieco piskliwie i popatrzyła ze złością na chłopca, który pojawił się w wejściu do kuchni, śmiejąc się głośno. Ale śmiech zamarł mu na ustach, gdy dostrzegł maskotkę R2D2 zaledwie centymetry od wody. – Oddaj lalkę! – zażądała dziewczynka. W tym czasie mama wywróciła oczami i zagłębiła się w rozmowie z ciocią i wujkiem. – Oddaj albo go zmoczę!
– Nie zrobisz tego! – warknął chłopiec i również rzucił jej spojrzenie pełne złości. Często tak na siebie patrzyli.
– Zakład? – spyta Olivia i w tym samym momencie wcisnęła głowę robota pod wodę. W mgnieniu oka cały materiał nasiąkł. Widziała, jak Adam rzucił lalkę na podłogę i ruszył po swoją własność. Dopadł do Olivii i zrzucił ją z krzesła, wyrywając jej zabawkę. Szybko wycisnął wodę i wyszedł, a blondynka rozmasowała obolałe pośladki, po czym wstała, zgarnęła barbie i wróciła do pokoju Amelii.
– Nienawidzę cię, smarkulo! – krzyknął Adam i trzasnął drzwiami.
– Ja ciebie bardziej! – odkrzyknęła Olivia i wytknęła mu język, chociaż wiedziała, że on tego nie zobaczy.
– Ja ciebie zawsze bardziej plus trzy do twojego bardziej! – usłyszała przytłumiony głos i szybko wpadła do pokoju Amelii. Chwyciła szczotkę do włosów i wybiegła na korytarz, następnie otworzyła drzwi Buckley'a i rzuciła prosto w jego głowę trzymanym w dłoni przedmiotem. I uciekła, bo wiedziała, że za chwilę się pobiją.

– Mamo, nie – warknął nastolatek, niemal po raz kolejny postawiony przed faktem dokonanym. Wyjazd do wesołego miasteczka planowali już od tygodnia, wszyscy jego koledzy mieli się pojawić, właściwie cała klasa zdołała przekonać swoich rodziców, żeby w ten właśnie dzień wyrwać się z miasta. A mama właśnie mu oświadczyła, że zabiera ze sobą Amelię i Olivię. Czternastolatek ciągający za sobą dwie smarkule, kolejna atrakcja, jakby wokół było ich mało.
– Bez gadania, Adam. Dziewczynki nie będą Ci przeszkadzały, masz tylko mieć na nie oko –usłyszał z wnętrza samochodu, który niemalże od razu ruszył i zostawił go na środku drogi z dwiema wystrojonymi w sukienki dziewczynkami. Zrobił się aż czerwony ze złości, szczególnie, kiedy kawałek dalej zauważył dwóch największych łobuzów w klasie, bezczelnie się z niego nabijających i wiedział, że prędko nie dadzą mu spokoju. Chwycił siostrę jedną ręką, a Olivię drugą i nie zważając na to, że próbują się wyrwać, odciągnął je na bok, by schować się w tłumie.
– Nie będę się wami zajmował – warknął, zatrzymując się dopiero, kiedy znaleźli się w mniej uczęszczanym miejscu, gdzieś między gabinetem luster, a budką, w której można było wygrać pluszaka po strąceniu wszystkich puszek. – Macie tu zostać i czekać aż wrócę – nakazał, grożąc im wyprostowanym palcem. I o ile Amelia pokiwała głową, jak zawsze wpatrzona w brata, o tyle Olivia pokazała mu język i ciągnąc przyjaciółkę ze rękę, ruszyła w tłum, po drodze mocno nadeptując mu na stopę. I tyle było z jego stanowczości i dobrej zabawy. Kowalewski zawsze wiedziała, jak mu wszystko utrudnić i zrobić na złość, nawet, jeśli początkowo sama nie miała na coś ochoty.
Ruszył pędem za nimi, zanim zdążyły się oddalić i zniknąć mu z pola widzenia.
– Mama mówiła, że macie mnie słuchać! – krzyknął, a odwrócili się wszyscy poza tymi, które powinny to usłyszeć. Olivia tylko zerkała czasem przez ramię, nie kryjąc zadowolonego uśmiechu pełnego wyższości. Zatrzymując się przed domem strachu, domyślił się, że ich nie powstrzyma, więc niechętnie przyłączył się do nich. To nic, że wychodząc, cała trójka śmiała się w najlepsze, zupełnie jakby jeszcze chwilę temu nie darli ze sobą kotów.

Stojąc w oknie swojego pokoju, czekał, aż skończy jeść kolację. Helena bardzo dbała o to, by siadały razem i chociaż w ten sposób spędzały ze sobą czas, skoro Olivia była zbyt zajęta bieganiem po dworze, by dotrzymać towarzystwa matce. Robił to każdego dnia. Po powrocie do domu wpadał jak burza na górę i siadając na szerokim parapecie, czekał, aż dziewczyna pojawi się po drugiej stronie. Naprawdę lubił ten ich mały rytuał, o którym nie powiedzieli nikomu. Koledzy pewnie by go wyśmiali, gdyby się dowiedzieli, że przyjaźni się z dwunastolatką, dlatego wspólne spędzanie czasu było mocno ograniczone, choć nie oznaczało to, że w ogóle się z nią nie pokazywał. Zazwyczaj zabierali ze sobą Amelię i pozwalał im kręcić się za sobą, choć nigdy nie wciągał ich w tematy, którymi sam zaczął się zajmować.
Wyciągnął rękę na przywitanie i pomachał jej, kiedy z książką zasiadła przed swoim oknem. Niczego więcej nie potrzebowali, jedynie tej świadomości, że druga osoba jest na tyle blisko, że jedynie dzielące ich szkło było przeszkodą.

– Mama idzie! – krzyknął tuż po tym, jak dziewczyna nieudolnie próbowała zaciągnąć się papierosem. Nie znał skuteczniejszego sposobu na zapełnienie płuc trującym dymem, a ten działał nawet na największych chojraków. Olivia wzięła głęboki oddech, a widząc jak Adam zanosi się śmiechem, trzepnęła go w ramię, jednocześnie wyrzucając ledwie ruszonego fajka na ziemię i przydeptała go nogą.
– Pieprz się, Buckley – warknęła na niego, rzucając przy okazji niezadowolone spojrzenie mówiące, że jeszcze mu się za to odwdzięczy. Odpowiedział jej wyzwaniem w oczach i znów roześmiał się, samemu bez problemu dostarczając teraz już potrzebną nikotynę do organizmu. Potrzebował też kilku innych rzeczy, ale nigdy nie robił tego przy niej, Emmie, czy przy siostrze. Najwidoczniej dragi nie wytrąciły mu jeszcze reszty szarych komórek, skoro miał w sobie na tyle przyzwoitości, by nie przeciągnąć ich na złą stronę, choć sam stał już tam obiema nogami. Za plecami miał kumpli, którzy jeszcze nie do końca akceptowali obecność trzech smarkuli w swoim gronie, więc dystansowali się, co chwilę podśmiewając się z czegoś pod nosem, jednak nie dbał o to. Choć gdyby Amelia nie była złem koniecznym, pewnie szybko by ją stąd wykopał, mimo że jako siostra była całkiem znośna. Machnął na nie jedynie ręką i wrócił do kolegów, niemal natychmiast zanosząc się śmiechem razem z nimi.

– Co znowu chcesz mi zrobić? – spytała powoli, kiedy Adam popchnął ją na kanapę w salonie. Nikogo nie było, więc nawet nie miałby jej kto przybiec na ratunek, gdyby Buckley'owi odwaliła szajba. Czuł na sobie jej spojrzenie, gdy z tajemniczym uśmieszkiem krzątał się po kuchni, przygotowując popcorn. Postawił miskę na jej kolanach, a sam podszedł do telewizora. – Adam, nie będę oglądać z tobą żadnych chorych rzeczy. Aż tak źle jeszcze ze mną nie jest – mruknęła, wrzucając sobie do ust trochę przetworzonej kukurydzy. Chłopak jedynie rzucił jej przez ramię spojrzenie sugerujące, żeby się uciszyła. Miała ochotę spytać, czy nie woli spędzać wieczoru z ludźmi w swoim wieku, bo co niby mógł robić z czternastolatką, ale posłusznie zacisnęła wargi i uśmiechnęła się ironicznie.
– Lubisz fantastykę, no nie? – spytał, siadając obok. Olivia kiwnęła głową i uniosła pytająco brwi. – A long time ago, in a galaxy far, far away... powiedział, zanim napis pojawił się na ekranie i posłał dziewczynie szeroki uśmiech. – Zachowaniem w stosunku do mnie przypominasz trochę Leię, a ja Solo – stwierdził nagle.
– Że kogo? – mruknęła, nie odrywając spojrzenia od telewizora.
– Zobaczysz...

Powietrze zdawało się drgać na jej ciele. Każdy milimetr skóry odczuwał lekkie podmuchy wiatru. Gwiazdy delikatnie falowały, granatowe niebo przyćmiewało swoim pięknem wszystko inne. Zaraz jednak to samo zrobiła dłoń, którą wyciągnęła przed siebie. Miała ochotę płakać z zachwytu nad tym, co widzi. Świat był cudowny.
Przekręciła się na bok i popatrzyła na Adama. On też był piękny. Jego włosy i twarz zdawały się wręcz iskrzyć, a rozciągnięte w uśmiechu usta sprawiły, że jej serce gwałtownie przyspieszyło. Nie wierzyła, że można się tak czuć. Ale właśnie się czuła. Wspaniale i lekko, jakby unosiła się na chmurze. Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że to tylko wpływ narkotyków, że za kilka godzin ten stan minie, więc... Więc chciała skorzystać z tego tak bardzo, jak tylko mogła.
– Co jest, Księżniczko? Podoba ci się? – usłyszała, a jego głos od tej chwili był jedynym dźwiękiem, który pragnęła słyszeć przez całą noc.
– Powiedz coś jeszcze – szepnęła i przymknęła powieki, ale okazało się to złym pomysłem. Bodźce wzrokowe dawały zdecydowanie więcej przyjemności, niż ciemność przed oczami.
Roześmiał się, a z gardła Olivii wyrwało się ciche westchnienie.
– Widzisz? A tak się bałaś krzywej fazy – ponownie zaniósł się śmiechem, a Kowalewski, nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęła rękę w kierunku jego twarzy. Śmiech zamarł mu w gardle, gdy obserwował zbliżające się do jego ust palce. – Co robisz, Liv?
– Dotykam cię – odparła bez wahania i przesunęła opuszkami po jego dolnej wardze. Była miękka i przyjemna w dotyku. Na tyle przyjemna, że dziewczyna zapragnęła więcej. Zapragnęła jego. Dlatego uniosła się z trawy i przerzuciła nogę przez jego biodra, by usiąść na nim okrakiem. Pochyliła się, a potem, nie pytając o zgodę, pocałowała go. Potrafiła docenić urodę Adama, ale nigdy nie patrzyła na niego pod tym kątem. Był jej przyjacielem, nikim więcej i naprawdę nie rozumiała, dlaczego to zrobiła. Ale to, co oblało jej ciało w momencie, gdy ich wargi się zetknęły było tak przyjemnym, wręcz nieziemskim uczuciem, że nie chciała się od niego odsuwać. W tamtym momencie oddałaby wszystko, żeby to trwało wiecznie.
– Liv, jesteś naćpana – wymamrotał, odsuwając się od niej i mierząc zmartwionym wzrokiem jej twarz. Ale pod tym zmartwieniem Olivia dostrzegła pragnienie i tyle jej wystarczyło, by ponownie dotknęła jego ust swoimi. A seks, pomimo początkowego bólu, był tak cudowny, że chciała więcej i więcej.

Zapukał trzy razy i dostrzegł w ciemności, że otworzyła oczy. Spojrzała na okno i musiała zasłonić usta dłonią, by nie zacząć krzyczeć. Kiedy serce się uspokoiło, zsunęła się z łóżka i otworzyła jedno skrzydło, a Adam wgramolił się do środka i popatrzył na nią oczami, które teraz nie były szare, a niemal całkowicie czarne. A potem ujął jej twarz w dłonie i wymusił na ustach pocałunek. Odsunął się, gdy nie doczekał się żadnej reakcji.
– Co jest? – spytał, jak gdyby nigdy nic.
– Już nie zapytam, co ci odwaliło, że wchodzisz do mnie przez okno w środku nocy, bo widzę, że jesteś na prochach – zaczęła, próbując się wyswobodzić. W końcu cofnęła się o krok i splotła ręce na klatce piersiowej. Adam przybrał podobną pozę i zmarszczył brwi. Czuł, jak narasta w nim złość, ale jeszcze tłumił ją w sobie. – Dlaczego mnie całujesz?
Roześmiał się, ale ten śmiech nie był wesoły, a szyderczy.
– Aha, czyli jak ty się naćpasz, to możesz robić, co ci się tylko podoba, ale jak ja oczekuję tego samego, to jesteś zdziwiona – warknął i przysunął się do niej na tyle, że zetknęli się ciałami. – Fajnie było – wychrypiał i z satysfakcją obserwował, jak jej nagie ramiona zaczyna pokrywać gęsia skórka. – Mam dla ciebie propozycję, Liv. Taką nie do odrzucenia – mruknął wprost do jej ucha i przygryzł je zębami. Chciała się odsunąć, ale nie potrafiła tego uczynić. Po jej ciele rozchodziły się przyjemne dreszcze z każdym oddechem Adama muskającym jej skórę.
– Jaką? – spytała cicho wbrew sobie i oparła dłonie na jego biodrach. Buckley uśmiechnął się triumfalnie.
– Zróbmy z naszej przyjaźni lody śmietankowe, a z seksu polewę truskawkową. Lody są lepsze z polewą, Księżniczko – wyszeptał, a chwilę później odrzucał na parapet koszulkę, w której dziewczyna spała. I oboje wiedzieli, że robią coś skrajnie głupiego, ale pragnienie było zbyt silne, by je zwalczyć.

Każdy kolejny raz był coraz przyjemniejszy i coraz bardziej potrzebny. Każda biała kreska, każda mała, kolorowa tableteczka, każdy mach sprawiał, że czuł się dobrze, wręcz fantastycznie, jakby nie działały na niego żadne ograniczenia. Wyjęty spod prawa, zdolny do wszystkiego, z zapałem sprawdzał swoje możliwości. Niczym młody bóg, poddawał się próbom, które, gdyby nie odrobina szczęścia, pewnie dawno by go zabiły. Drink w jednej dłoni, w drugiej kilka pigułek, a między wargami dopalający się papieros. Może nie chciał, żeby tak wyglądało jego życie, może zwyczajnie odnalazł swój sposób na dobrą zabawę, tylko, cholera, nikt tego nie rozumiał.
Jedna kreska, druga, trzecia. Adam wzbija się w powietrze, prawo ciążenia na niego nie działa, nic go nie trzyma, nic go nie obchodzi. Czwarta i zaczyna robić się niebezpiecznie. Trochę pieprzy mu się w oczach, czasami potyka się o coś, czego w rzeczywistości nie ma. Piąta sprawia, że skacze, pełen euforii. Nie wie co się dzieje, dziwaczna muzyka gra w jego głowie, nikt poza nim jej nie słyszy. Dobry towar. Zielona tabletka na pamięć, różowa na dobrą zabawę i biała, żeby nie było kaca po whisky, którą je popije. Zagryza mocno zęby, nie czuje krwi spływającej z jego wargi. Sam ją sobie rozciął, choć pewnie o tym nie wie. Ręce nie chcą go słuchać, nogi powoli też się uniezależniają. Siada, mimo że nie na to miał ochotę. Coś nim rzuca od środka, nie pozwala skupić wzroku. Serce bije chyba szybciej niż powinno, ale może to tylko mocny bit lecący z głośników.
– Księżniczko? Chyba nie wrócę dziś do domu – rzuca w pustą przestrzeń.
To wszystko dzieje się w Twojej głowie, Buckley.

– Nienawidzę cię – warknął, a ona zamknęła oczy. Wiedziała, że tak nie myśli. Że jego ciało po prostu cierpi katusze, a on w ten sposób chce dać temu upust. I rozumiała to, ale jego słowa i tak bolały.
– Możesz nawet chcieć mnie zabić – odparła i usiadła na podłodze obok łóżka, po czym przetarła zimnym, mokrym ręcznikiem jego spocone czoło. Przymknął powieki i westchnął, czując chociaż chwilową ulgę. Gdyby Helena i jego rodzice wiedzieli, że zamiast mieć oko na siedemnastoletnie Mel i Olivię, to Olivia opiekuje się nim, prawdopodobnie już by nie żył. Co prawda, od dawna planowali wykorzystać ten tydzień na detoks, ale nie spodziewał się, że będzie tak źle. – Nie wyjdę stąd, póki nie minie najgorsze – dodała nieco ciszej i odsunęła się, gdy Adam zaczął wymiotować do stojącej obok łóżka miski. Nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo. Nikt też nie mówił, że będzie tak okropnie. Czuł, jakby płonął od środka, jakby gotowały mu się trzewia, a to, co z nich pozostało, pragnęło wydostać się przez gardło. A kiedy już myślał, że to koniec, przychodziła następna fala, która zginała go w pół. Już nie chciał być czysty. Obiecał, ale to było dla niego zbyt wiele. A jej wzrok był najgorszy. Pełen politowania, jakby stała mu się wielka krzywda. Sam to sobie zrobił, sam powinien to znosić.
– Byłoby Ci lepiej beze mnie – westchnął, odwracając twarz w drugą stronę.

Wystarczył jeden telefon by poderwać go na nogi. Kurtka, kluczyki do auta rodziców, myśl że ojciec pewnie go zabije, buty i wrażenie, że stało się coś cholernie niedobrego. Ostatnio nie układało się najlepiej. On chciał być wolny, ona się denerwowała o wszystko. Niczym małe dziecko krył się z tym, że chodzi do kolegów trochę przyćpać, odkąd rzucił szkołę trochę mu się nudziło. Teraz też był na gazie, dopiero wrócił, ale miał to gdzieś.
Szpital był blisko, na szczęście nic go nie zatrzymało. Żuł już trzecią gumę, trochę z nerwów, trochę żeby zabić zapach z ust. Jeszcze nie wiedział co się stało, ale szedł do sali, w której miała leżeć. Szedł, zastanawiając się, czy w ogóle powinien w takim stanie, po tym jak się wczoraj pokłócili. Ale przyjaźń ważniejsza. Nadal są przyjaciółmi, prawda?
Minął jej matkę na korytarzu, zmierzyła go spojrzeniem jednocześnie współczującym i gardzącym. Pewnie znowu coś zrobił, pewnie znowu go za coś obwinia. Nie wysłał Olivii do szpitala, to nie była jego wina.
– Hej, mała. Co się stało? – zapytał od progu i zasiadł na samym końcu szpitalnego łóżka, żeby nie wyczuła, żeby nie zauważyła. Oczy miała smutne, czerwone jakby płakała. Jego też były czerwone, ale od czego innego.
– Straciłam dziecko, Adam. Nasze dziecko... – wymamrotała, z ledwością powstrzymując łzy cisnące się do oczu. W końcu nie wytrzymała, ale chyba nie zwrócił na to uwagi.
– Jakie dziecko, Liv? Przecież nie byłaś w ciąży, zabezpieczaliśmy się – odezwał się, starając się zachować względny spokój. W środku jednak wszystko się gotowało, kiedy pomyślał o tym, że to tylko taki chwyt. Kumpel opowiadał mu, jak dziewczyna chciała wkręcić go w dziecko, na siłę przy sobie zatrzymać kiedy przestało się układać. U nich też nie było już tak fajnie, częściej się kłócili i gdyby nie seks, to pewnie dawno by się rozstali. Niepotrzebnie mówił jej o tym, że chyba wyprowadzi się do Londynu. – Nie wiem co robisz, ale radź sobie z tym sama. Trzeba było chociaż to dziecko urodzić, jeśli chciałaś mnie zatrzymać – warknął, podnosząc się z miejsca. Nie chciał spędzić tu nawet chwili dłużej. Myślał, że są przyjaciółmi, że bez względu na wszystko jakoś sobie poradzą. Wyszedł kręcąc głową i mamrocząc coś pod nosem. Coś, co brzmiało jak „cholera”, „dość” i „spierdalam” powiedziane jednocześnie.

Zniknął każdemu z pola widzenia. Zaszył się w tej melinie pod miastem, która właściwie była mieszkaniem jednego z kolegów. Lubił użyczać jej w celach zapewnienia sobie rozrywki. I pewnie spał gdzieś pod stołem, bo rzadko to miejsce opuszczał. Minęło kilka dni, zanim skończył się alkohol i dragi, a nie znalazł się nikt, kto zapewniłby dostawę. Buckley chyba w międzyczasie zgubił telefon, a może go sprzedał, a może zwyczajnie wyrzucił, więc wracając do domu nie wiedział kompletnie nic. A wracał już trzeźwy, bo te kilka godzin marszu pozwoliło mu się ogarnąć. I chyba wtedy to zrozumiał.
Ostatnie kilkaset metrów biegł, by jak najszybciej znaleźć się pod jej oknem. Musiał ją przeprosić i błagać o przebaczenie. Obiecywał sobie, że nie przestanie, póki mu nie wybaczy. Zachował się jak skończony kretyn. Sam nie potrafił uwierzyć w to, że potraktował tak jedyną osobę, która w niego wierzyła. Zdziwił się, kiedy nie zastał zapalonego światła. Mimo wszystko wdrapał się na piętro i zapukał w szybę, mając nadzieję, że tylko śpi. Kiedy pojawiła się przed nim jej matka, stracił równowagę i spadł na chłodną trawę pokrytą już wieczorną rosą.
– Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy, pieprzony ćpunie! Nie chcę Cię więcej widzieć! A Ty więcej nie zobaczysz jej! – wydzierała się Helena Kowalewski, a on na jednej nodze kuśtykał do domu naprzeciwko. Pewnie tam też nie chcieli go widzieć, ale może uda mu się przemknąć do swojego pokoju niezauważonym.
– Chciałem Ci tylko powiedzieć, że Cię kocham – wyszeptał, układając dłoń na oknie w swoim pokoju. Tym samym, przy którym siadał, by przyglądać się jej, kiedy odrabiała lekcje. Czasami podnosiła na niego wzrok i posyłała mu promienny uśmiech, który był swego rodzaju obietnicą, że już za chwilę się zobaczą. A teraz mieli się już nie zobaczyć nigdy.

Jedną dłonią owinęła się szczelniej swetrem, a drugą splotła palce z jego palcami. Nie zwracała uwagi na zaciekawione spojrzenia sąsiadów, którzy znali ich praktycznie od zawsze. Plotki szybko roznosiły się po Gravesend, bo choć nie było szczególnie małe, sąsiedztwo stanowiło bardzo hermetyczną grupę. Najpierw widziała poruszające się firanki w oknach, gdy pod domem Buckley'ów zaparkował czarny Mercedes, potem Adam wzbudzał sensację swoim wytatuowanym ciałem, bo chyba przez rok większość mieszkańców się od niego odzwyczaiła, a Olivia... Olivia była po prostu Olivią i sama jej obecność sprawiała, że przechodząc obok dwóch nastolatek, usłyszała szydercze szepty. Zacisnęła jedynie zęby i wywróciła oczami. Nie chciała do tego wracać. Nigdy więcej nie chciała wracać do tego, co się wtedy stało.
– Mam tego dość. Na nic mnie już nie namówisz, Buckley. Nigdy – warknęła, a Adam puścił jej dłoń, by objąć ją ramieniem i pocałować w czubek głowy.
– Nie zwracaj uwagi. Za tydzień zapomną, że w ogóle tu byliśmy – zauważył, uśmiechając się do niej.
– Tak czy inaczej, pieprzę taki urlop – skwitowała, wsuwając rękę do tylnej kieszeni jego dżinsów.
– Nie wierzę – usłyszeli po swojej prawej stronie i odruchowo spojrzała w tym kierunku, żeby opieprzyć delikwenta za tak jawną bezczelność. Była w stanie zdzierżyć szepty, ale nie to. Miała powyżej uszu tego wyjazdu. Chciała wrócić do Nowego Jorku, gdzie większość ludzi jej nie znała. – Kowalewski i Buckley razem. Cud bożonarodzeniowy przyszedł w tym roku trochę wcześniej – stwierdził mężczyzna, podchodząc do nich. Zamknął za sobą bramkę i uśmiechnął się dobrodusznie. Zresztą, jakiego uśmiechu spodziewać się po księdzu.
– To nie sprawka Boga. Truł, truł, aż wytruł – stwierdziła Kowalewski i poczuła wbijający się między żebra palec. – Ała, za co?! Przecież to prawda – prychnęła oburzona i rozmasowała obolałe miejsce.
– Chyba na odwrót – odparł takim samym tonem, a ksiądz się roześmiał.
– Chodźcie, opowiecie mi co i jak – i odwrócił się, ruszając w kierunku niewielkiego kościoła, na który Kowalewski zawsze patrzyła z niechęcią. Nie to, żeby religia w jakikolwiek sposób jej przeszkadzała, bo rozumiała to, że ludzie potrzebowali w coś wierzyć, ale nigdy nie pałała do tego miejsca zbytnią sympatią. Do księdza, który wiele razy próbował pomóc jej znajomym również. – No, już już! – krzyknął jeszcze przez ramię.
– Ale... Ale przecież spłoniemy – odezwała się w końcu, ale mężczyzna już zniknął za drzwiami.
– Chodź, będzie z głowy – mruknął Adam i zrobił kilka kroków do przodu, a Olivia, jako, że wciąż go obejmowała, nie miała innego wyjścia, niż pójść razem z nim. Po chwili milczenia pochylił się nad jej uchem i skubnął je zębami. – Później nagrzeszymy za wszystkie czasy – wymruczał, a blondynka uśmiechnęła się, czując dreszcze przebiegające po plecach. Wyciągnęła dłoń, by wyprostować mały palec.
– Obiecujesz? – spytała z rozbawieniem. Cóż, nigdy nie zdarzyło jej się wykorzystywać pinky swear do czegoś takiego.
Adam roześmiał się i splótł swój mały palec z jej palcem.
– Obiecuję – wyszeptał i spoważniał, wypuszczając dziewczynę z objęć. Kowalewski czuła się nieco niepewnie w tym miejscu, ale z cichym westchnieniem weszła głębiej. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że Buckley nie idzie obok ani nawet za nią i zatrzymała się, odwracając w jego stronę i unosząc pytająco brwi.
– Co się stało? Świętość stanęła ci w gardle? – rzuciła wesoło, ale uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. – Jezu, Adam, chyba nie jesteś opętany, co?
Pokręcił jedynie głową i przełknął ślinę, wpatrując się w nią bez mrugnięcia oczami. Powoli do niego podeszła, zastanawiając się, czy nie poprosić znajomego księdza o odprawienie egzorcyzmów.
– Po prostu... Zastanawiam się – wymamrotał, gdy zatrzymała się kilkanaście centymetrów od niego i popatrzył na nią z góry. – Wiesz, kiedyś... – zaczął, ale urwał, a Olivia czuła, że ręce robią jej się lodowate z jakiegoś irracjonalnego strachu. – Liv, znam cię prawie od zawsze i kocham cię od wielu lat – podjął ponownie, a Kowalewski mimowolnie cofnęła się o krok. Nie miała pojęcia, do czego to zmierza i nie była pewna, czy chce je mieć. – Ratowałaś mi tyłek, pomagałaś, zawsze przy mnie byłaś, kiedy wszyscy inni nie chcieli mieć do czynienia z kimś takim – kontynuował i przysunął się nieco, chwytając jej zimne dłonie w swoje. – Dzięki tobie wszystko miało sens, a kiedy zniknęłaś... Zniknęło też moje życie, Księżniczko. I nawet w snach nie marzyłem, że kiedykolwiek mi wybaczysz. Ale powiem ci, o czym marzyłem, za każdym razem, gdy po twojej ucieczce tędy przechodziłem. Wyobrażałem sobie, że stoję tam – wskazał palcem na ołtarz. – A ty idziesz w moim kierunku w cholernie księżniczkowej białej sukience, która ani trochę by do ciebie nie pasowała – roześmiał się cicho i uniósł jedną dłoń, by pogłaskać Olivię po policzku opuszkami palców. A potem powoli opadł na jedno kolano i spojrzał w górę na jej twarz. – Wiem, że nie masz kiecki, ja nie mam pierścionka, nie mówiąc już o obrączkach i pewnie nie taki ślub chciałaś, ale... Ale wyjdź za mnie, Liv. Tu i teraz. Wyjdź za mnie, proszę – ostatnie słowa wyszeptał, a Kowalewski przymknęła na chwilę powieki i ścisnęła mocniej palcami jego palce. To nie był dobry pomysł. Wręcz przeciwnie, był cholernie zły, bo potrafili się ranić jak nikt inny, znając za dobrze swoje słabe punkty. Ona miała dopiero dwadzieścia dwa lata, w dodatku kilka tygodni temu straciła najważniejszą osobę w jej życiu i wciąż nie do końca poradziła sobie ze śmiercią córki. On spodziewał się dziecka obcej dziewczyny i wciąż starał się wyjść na prostą po wszystkim, co go spotkało.
Radzili sobie tylko wtedy, gdy byli razem. Nie musieli nic mówić, nie musieli się, pytać, czy wszystko okej, powtarzać, że życie jakoś się ułoży. Wystarczyło, że po prostu byli. I choć ich przeszłość pozostawiała wiele do życzenia, a Olivia jeszcze niedawno przelewała swoje uczucia na jego zupełne przeciwieństwo...
Pokiwała w końcu głową. I tyle, nic więcej. Po prostu, otworzyła oczy i skinęła, a Adam uśmiechnął się delikatnie i pociągnął ją w swoją stronę, by objąć ramionami w pasie i wtulić twarz w jej brzuch.
– Wyjdę za ciebie, Solo – wychrypiała w końcu i pogłaskała jego włosy, uśmiechając się do samej siebie.
– No, to szybciej, nie mam całego dnia – oznajmił ksiądz, a Olivia zerknęła na niego przez ramię.
– To już niekulturalne – skwitowała, ale posłała mu wesoły uśmiech.
– Gdyby nie mój brak kultury, prawdopodobnie musielibyście się umówić na jakiś termin – stwierdził i zarzucił na kark trzymaną w rękach stułę. Machnął dłonią do kogoś znajdującego się za drzwiami zakrystii, a przed ołtarzem pojawiła się starsza, pulchna kobieta oraz jeszcze starszy i jeszcze pulchniejszy mężczyzna. Olivia podejrzewała, że to ktoś w rodzaju kościelnych, ale nie była pewna. Zresztą, nawet nie przyszło jej do głowy, by pytać. – Przykro mi, ale nie załatwię wam lepszych świadków, a ktoś się musi podpisać – dodał z rozbawieniem, a pulchna kobieta spojrzała na niego oburzona. – Chodziło mi o to, że się nie znacie... A zresztą, nieważne. Zapraszam państwa młodych.
Stanęli przed ołtarzem, trzymając się za ręce i patrząc sobie nawzajem w oczy, a gdyby nie to, że ksiądz swoją osobowością zdawał się być wszędzie, pomyślałaby, że są tu zupełnie sami. Bez problemów, bez cholernie trudnej przeszłości.
Siwiejący mężczyzna owinął ich dłonie stułą i otworzył czarną książeczkę na odpowiedniej stronie.
– Rozumiem, że nikt z obecnych nie ma nic przeciwko i może zamilknąć na wieki – zaczął duchowny, a cała czwórka zgodnie pokręciła głową. – Wstęp i rozwinięcie, załóżmy, że było kazanie, jesteście czyści, bo odpuszczam wam wasze lekkie grzechy, jakoś to ogarnę w papierach... – mamrotał jakby do samego siebie, przebiegając wzrokiem po tekście, po czym spojrzał na Olivię z uśmiechem. – A teraz piękne zakończenie. Czy ty, Olivio Kowalewski, bierzesz sobie tego Adama Buckley'a za męża i przysięgasz mu miłość, wierność i uczciwość oraz że go nie opuścisz aż do śmierci?
– I że pozwolę mu tworzyć ze mną przyszłość – dopowiedziała, przypominając sobie wieczór na balkonie i obietnicę, którą mu wtedy złożyła. – Tak – szepnęła, uśmiechając się i przygryzła dolną wargę, by zwyczajnie się nie rozpłakać.
– Piękny początek pięknego zakończenia – powiedział ksiądz i przeniósł swoje spojrzenie na Adama. – Czy ty, Adamie Buckley, bierzesz sobie tę Olivię Kowalewski za żonę i przysięgasz jej miłość, wierność i uczciwość oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci?
– Oraz że nigdy jej nie zranię – westchnął, ściskając mocniej jej dłoń. – Tak – dodał, również się uśmiechając.
– No i piękne zakończenie pięknego zakończenia – podsumował mężczyzna, śmiejąc się do samego siebie. – Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Od tej chwili łączy was święty sakrament małżeństwa. Możesz pocałować pannę młodą – zwrócił się do Buckley'a, ale nie było to konieczne, bo zanim skończył zdanie, ramiona Adama oplatały Olivię w pasie, unosząc ją kilkanaście centymetrów nad ziemię, a jego usta niemalże miażdżyły jej wargi w chciwym pocałunku. Nie chcąc być dłużna, objęła szyję mężczyzny i odwzajemniła ten pocałunek równie chciwie. – Skonsumujecie związek później, nie chcę tego oglądać – mruknął ksiądz, a Olivia roześmiała się w usta Adama i odsunęła się od niego nieznacznie.
– Przepraszamy – odparła i pomachała nogami w powietrzu, żeby Buckley ją postawił.
– A teraz zapraszam na trochę papierologii – dodał duchowny, całkowicie rujnując tę piękną chwilę.
A niedługo później wyszli z tego małego, uroczego kościółka usytuowanego w mieście, w którym tyle wspólnie przeżyli i z którego oboje uciekli. Spletli ze sobą małe palce, uśmiechając się. Teraz było dobrze. I oby tak zostało.

5 komentarzy

  1. Korzystając z luźnego poranka w pracy, bo pewnie wszystko rozkręci się nieco później, zabrałam się za czytanie i musiałam się pilnować, by nie szczerzyć się do monitora jak przysłowiowy głupi do sera, by współpracownicy dziwnie na mnie nie patrzyli. Ależ Wam to fajnie wyszło! Pomysł z przedstawieniem wszystkiego od samiuśkiego początku bardzo mi się podoba i niesamowicie przyjemnie czytało się o tym, jak ich relacja zmieniała się na przestrzeni lat. Dużo razem przeszli i myślę, że to dobry finał dla tej znajomości... Chociaż finał to chyba złe słowo, bo tak naprawdę to początek czegoś nowego! Cytując jednego z moich ulubionych autorów "Coś się kończy, coś się zaczyna..." ;) Także licząc od momentu w kościele, dobrze, żeby już nic się nie kończyło i właśnie tego życzę młodej parze! Gdzie się podział mój ryż i drobniaki...?! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, wy moje słodziaki ♡ Końcówka po prostu miażdży i będą musieli się długo Mel z tego tłumaczyć. To ona miała być świadkiem na ich ślubie i biedna mi na zawał padnie jak się dowie :) Świetny pomysł z przedstawieniem ich historii od początku, pochłonęłam wszystko jednym tchem. Bardzo dobrze, lekko napisane i naprawdę przyjemnie się to wszystko czytało. Mam nadzieję, że coś jeszcze razem stworzycie, bo jestem głodna dalszej lekturki. Jakoś wykonania, styl itp. chwalę mocno bardzo, choć wy na pewno wiecie, jakie z was zdolne bestie :) Mam nadzieję, że ta dwójką zazna w końcu choć odrobinkę spokoju i będą nareszcie szczęśliwi - czego im z całego serduszka na nowej drodze życia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! takiego końca się nie spodziewałam! tyle było dramatów po drodze... Na początku miałam niedosyt i coś się we mnie buntowało, fragmenty z dzieciństwa i z początków tej relacji były za krótkie, jakby wszystko śmigało w tempie przyspieszonym... no ale wiadomka, że końcówka jak lody z polewą ^^ stara miłość nie rdzewieje, hm? ;)
    oby żyli długo i szczęśliwie <3

    wznosząca toaścik Charlie

    OdpowiedzUsuń
  4. Notka Wam wyszła, nie ma co ukrywać. Tutaj podzielam zdanie reszty, która już wszystko powiedziała :)
    A co do ich ślubu, to chyba Daniels jest jedyną osobą, która uważa to za totalną głupotę w ich wykonaniu, ale to chyba Was nie dziwi? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. [Co tu dużo ukrywać notka świetna i tego się oczywiście spodziewałam ;) Miejmy nadzieje, że Marsha nie zjedzie na zawał a młodej parze niech się wiedzie oboje potrzebują szczęścia :D]

    Marsha

    OdpowiedzUsuń