Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2063. Stop looking up for heaven, waiting to be buried


Znacie ten przesąd, który mówi o niekupowaniu nic dla dziecka kilka miesięcy przed jego narodzinami? Podobno skompletowanie wyprawki dużo wcześniej, a nie parę tygodni przed terminem przyciąga dziecko na świat. Ale kto zastanawia się nad tym, stojąc przed perspektywą zostania rodzicem? Przecież warto wszystko przygotować wcześniej, a potem jedynie oczekiwać w spokoju na maleństwo, zwłaszcza, jeśli jest upragnione.
- Cześć, mamo – powiedziała z uśmiechem, patrząc na twarz swojej rodzicielki widoczną na ekranie. Dawno się nie uśmiechała i nie wiedziała, że to takie trudne.
- Cześć, Oli – usłyszała w odpowiedzi i wywróciła oczami, gdy 'cześć' padło w jej ojczystym języku. - Co tam? - spytała Helena, wciąż po polsku. Olivia rozumiała, co kobieta mówi, ale nie znaczyło to, że zamierzała się męczyć. To zawsze tak wyglądało – starsza mówiła po polsku, młodsza odpowiadała jej po angielsku.
- Chciałabym powiedzieć, że nic ciekawego, ale... - urwała i zamyśliła się na chwilę. - Dużo się dzieje, mamuś. Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby móc przyjechać i ci o tym opowiedzieć...
- To przyjedź.
- Nie mogę.
- Zawsze ta sama śpiewka. Nie mogę i nie mogę. Niby dlaczego? Przecież wiesz, że szansa na katastrofę jest jak jeden do miliona albo i mniej... - Kowalewski popatrzyła na córkę z wyrzutem, a Olivia westchnęła i podparła głowę na dłoni.
- Przestań. Wiesz, że to nie pomoże – mruknęła, powstrzymując się od skomentowania tego w mniej grzeczny sposób. - Ale nie o to chodzi.
- A o co? Dziecko drogie, nie widziałam cię trzy lata!
- Mamo! - warknęła w końcu, tracąc cierpliwość. - Możesz mnie przez chwilę posłuchać?
- Dobra, dobra... Ale i tak mi się to nie podoba – westchnęła Helena, a Olivia po raz kolejny wywróciła oczami.
- Okej, więc sprawa ma się tak... - zaczęła z lekkim wahaniem i pociągnęła ekran laptopa tak, by kamerka skierowana była na wprost. - Chciałam ci zrobić niespodziankę. Miałam przylecieć, ale sprawa trochę się skomplikowała... W każdym razie... - i wstała, cofając się kilka kroków, by matka mogła zobaczyć ją w całej okazałości. Ciążowa sukienka swobodnie wisiała na brzuchu, więc blondynka przycisnęła jej dół do podbrzusza i odwróciła się bokiem. - Przywitaj się ze swoją wnuczką – powiedziała cicho.
Kobieta zamarła i Olivia przez moment się zastanawiała, czy komputer się nie zawiesił. A zaraz potem Helena przycisnęła dłonie do ust i zmarszczyła lekko brwi. Następnie wykonała taki ruch, jakby ocierała łzy i odchyliła głowę do tyłu, oddychając głęboko. Dla ciężarnej wszystkie te czynności ciągnęły się w nieskończoność i zaczęła wątpić w to, czy matka się ucieszy.
- Córciu... - wyszeptała. - Córciu, jesteś szczęśliwa?
To było trudne pytanie. Z jednej strony, cieszyła się, że za kilka miesięcy będzie trzymać w ramionach swoje dziecko. A z drugiej... Kiedy ostatnio szczerze się śmiała? Kiedy jej oczy błyszczały prawdziwym szczęściem, a nie bezdenną pustką? Kiedy cieszyła się, że wszystko się układa i pozwoliła sobie na to zdecydowanie za szybko?
Zanim wszystko spieprzyła.
- Tak, mamo. Jestem szczęśliwa – skłamała, siadając z powrotem i uśmiechnęła się szeroko. - Oboje jesteśmy – kolejne kłamstwo i kolejny szeroki uśmiech. Nie byli. Może przez samo rodzicielstwo, ale na pewno nie przez siebie nawzajem.
- Wybraliście imię? I kim jest mój przyszły zięć?- spytała Helena, śmiejąc się przez łzy. Olivia również miała ochotę się rozpłakać, ale to nie byłby płacz przez śmiech. Jedynie uwolnienie rozpaczy, która wciąż się w niej gromadziła. Zwłaszcza, że przyszłego zięcia przecież już nie było.
- Mia. Od początku czuję, że to Mia – odpowiedziała bez wahania i odruchowo pogłaskała się po brzuchu, który tego dnia był dziwnie nieruchomy i obolały. 'Przyszłego zięcia' nie skomentowała. Nie widziała sensu w martwieniu swojej matki. Zresztą, Kowalewski była dorosła, a ich rozstanie było tylko i wyłącznie ich sprawą.
- Przyjadę do ciebie – oznajmiła kobieta, a Olivia natychmiast pokręciła przecząco głową.
- Daj spokój, mamo. Jest okej, radzę sobie.
- Mam to gdzieś. Chcę być przy swojej jedynej córce. I przy narodzinach wnuczki.
I wtedy młodsza Kowalewski po raz pierwszy od dawna naprawdę szczerze się uśmiechnęła. Uśmiech jednak szybko zniknął.
- Mamuś, muszę kończyć. Kocham cię – powiedziała i szybko zamknęła laptopa, po czym spojrzała w dół. Mokra plama na podłodze chyba nie świadczy o niczym dobrym. Zwłaszcza, gdy nie rozlało się wody.



- Zaczął się poród. Dwudziesty czwarty tydzień. Skurcze co trzy minuty. Matka po jednym poronieniu. Cukier i ciśnienie w normie, ogólny stan zdrowia dobry – usłyszała jak przez mgłę i popatrzyła z przerażeniem na znajomą twarz rudowłosej lekarki.
- Zrobię wszystko, żeby przeżyła – wyszeptała Sweetheart i ścisnęła mocno dłoń dziewczyny.
Ale Olivia zdawała się tego nie zarejestrować. Nigdy nie wykonywała niczyich pleceń tak machinalnie. Nigdy nie spoglądała na nikogo takim wzrokiem, jak na znajomą ginekolog, która od początku dbała o jej maleństwo. Podświadomie wiedziała, że musi jej podziękować za te kilka miesięcy, w ciągu których zdobyła bliską znajomą, bo już dawno przestała być zwykłą pacjentką, a Meredith zwykłym lekarzem.
Nigdy również nie czuła się tak bardzo wyprana z wszelkich uczuć i emocji. Zupełnie, jakby umierała wraz z kolejnymi skurczami. Nie wiedziała, co jeszcze trzyma ją na tym świecie. Nie wiedziała, co popycha ją do parcia, gdy Sweetheart kazała to robić i przestawania, gdy kobieta mówiła, że czas na chwilę przerwy. Nie wiedziała, co popycha ją do mimowolnego, głośnego płaczu, skoro nic już nie czuła. Nawet ogromny ból docierał jak przez mgłę. Jakaś jej część była już martwa. Umarła dawno temu, wraz z pierwszym dzieckiem.
Na chwilę zmartwychwstała kilka miesięcy temu, po zobaczeniu dwóch kresek na teście ciążowym. To nie był najszczęśliwszy moment w życiu Olivii. Przecież nie znała ojca swojego dziecka. Nie wiedziała, czy nie zostanie sama z tą małą, rozwijającą się w niej istotą, owocem ich chwilowego zapomnienia. Ale nie została, prawda? On na to nie pozwolił. Był przy niej. Oswoił się z tą myślą. Cieszył się nią. Skąd mógł wiedzieć, że to nie potrwa długo? Skąd mógł wiedzieć, że przeszłość dogoni matkę jego dziecka? Skąd mógł wiedzieć, że nieświadomie go od siebie odepchnie, bo tak było lepiej dla wszystkich? Szczęście przecież nie może trwać wiecznie, prawda? Po każdym pięknym, upalnym dniu niebo przesłaniają burzowe chmury.
- Pozwólcie mi ją zobaczyć – wyszeptała machinalnie. Ale nikt nie podszedł. To nie była magiczna chwila, jak w filmach, gdzie ktoś układa dziecko na ramieniu matki. Olivia nie widziała swojej córki. Pozostała jedynie wyobrażeniem. Czymś ulotnym.
- Przykro mi. Tak bardzo mi przykro, Oli... - Sweetheart pogłaskała ją po głowie, ale blondynka złapała ją mocno za nadgarstek, odsuwając od siebie.
- Pozwól mi ją zobaczyć! - krzyknęła, a po policzkach spłynęło jeszcze więcej łez.
- Nie chcesz jej tak zapamiętać, zaufaj mi...
- Obiecałaś, że przeżyje! Że donoszę tę ciążę! Obiecałaś, że będę mogła ją do siebie przytulić! - wyjęczała, ukrywając twarz w dłoniach.
- Przepraszam, że robiłam ci nadzieję... Tak bardzo mi przykro, Oli... - powtórzyła kobieta i uniosła spojrzenie na kogoś przed sobą. - Niech idzie spać. Zaraz będzie po wszystkim – powiedziała, a kilka sekund później Olivia odpłynęła w nicość.


To tylko sen, Olcia. To tylko zły sen. Obudź się. Musisz się obudzić. Musisz spojrzeć na miejsce obok siebie i wtulić się w plecy Johna. Musisz pogłaskać się po wypukłym brzuchu i przywitać się z córcią, jak codziennie rano. Za pół godziny odbierzesz telefon od Thomasa i powiesz mu, że wszystko jest w porządku, a potem wysłuchasz jego zwyczajowej paplaniny. Następnie musisz zjeść wspólne śniadanie z tym wesołym, skrajnie nieromantycznym brunetem, którego tak kochasz, wziąć prysznic, ponarzekać, że nie możesz nosić ulubionych dżinsów i wyjść do pracy, póki jeszcze jakoś chodzisz, zamiast się toczyć. Dasz wykonać koleżankom rytuał głaskania brzucha, który wykonują, od kiedy stał się widoczny. Kilka godzin później wrócisz do mieszkania. Potem przyjdzie John, pocałuje cię na przywitanie i kucnie przed tobą, by przywitać się również z waszą córką. Wzruszysz się, chociaż już nie powinnaś. Zjecie coś i zalegniecie na kanapie przed jakimś filmem, ty wtulona plecami w jego klatkę piersiową, on głaszczący cię po brzuchu w miejscach, gdzie najmocniej kopie Mia. Jak zwykle zaśniecie i w środku nocy przejdziecie do łóżka, żeby nie wstać rano jak kaleki. Następnego dnia powtórzycie tę waszą małą rutynę, bo brakuje wam odrobiny spokoju. A to jest właśnie spokój. Spokój i szczęście, którego oboje do końca nie mieliście w ciągu swoich krótkich żyć.
To tylko sen. Obudź się. To tylko zły sen.
Uniosła powieki, a do oczu dotarło jasne światło szpitalnych jarzeniówek. Zapach leków drapał w nos. Ból rozchodził się po całym jej ciele i miała problem ze zidentyfikowaniem źródła. Skronie miała mokre, ale nie było jej gorąco. To łzy utworzyły sobie ścieżkę, po której stale płynęły, nawet, gdy spała. Ręka powędrowała do brzucha, który, choć nieco wypukły, zionął dziwną pustką.
- Gdzie jest Mia? - wychrypiała i ku swojemu zdziwieniu poczuła na ręce czyjąś dłoń. Delikatną i kobiecą, przyozdobioną srebrnym pierścionkiem z różowym oczkiem. Dłoń którą oglądała całe życie, aż do momentu, gdy machała jej na pożegnanie po odprawie na Stansted.
- Ćśś... Odpoczywaj – wyszeptała Helena i drugą ręką pogłaskała Olivię po głowie.
- Mamo, gdzie jest Mia... - wydusiła, patrząc na swoją matkę pustymi oczami.
- Kochanie, tak mi przykro... Była zbyt malutka, by sobie poradzić – odparła kobieta i zamrugała, by łzy mogły spłynąć po jej policzkach.
Świat stanął w miejscu. Nie było już nic. Kompletnie nic.
I choć tym razem nikt nie wyszedł ze szpitalnej sali, a Olivia nie mogła się zmusić, by uciec, historia zatoczyła koło.


Mia Daniels
największe szczęście, któremu nie dane było uszczęśliwiać




[Wiem, jestem potworem]

9 komentarzy

  1. [Już wiesz co o tym myślę, więc publicznie nie będę się wypowiadać.
    Powiem tylko, że brawa za styl i składnię, przyjemnie się czytało bez zbędnych zawiłości.
    I nigdy Ci tego nie wybaczę.
    Kocham ❤]

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko, to mnie teraz zaskoczyłaś! W życiu się tego nie spodziewałam i naprawdę aż się popłakałam czytając tą notkę. To straszny cios dla Olivii i mam nadzieję, że jakimś cudem uda się jej po tym wszystkim podnieść. Spotkał ją chyba największy koszmar i to w dodatku taki, którego najbardziej się obawiała...Masz ode mnie za to porządnego kopniaka! Mimo wszystko trzymam kciuki, żeby los się jednak do niej w końcu uśmiechnął :(

    OdpowiedzUsuń
  3. A myślałam, że to ja lubię się wyżywać na moich postaciach... Mam ochotę teraz mocno przytulić Olcię i jestem pewna, że Carmi też chętnie by to zrobiła, gdyby nie fakt, że niezbyt się lubią.
    A tak z innej beczki - bardzo lubię Twój styl. Notkę czytałam jednym tchem, bo piszesz tak... lekko, nawet jeśli temat do lekkich nie należy. Nic tylko gratulować.
    Ściskam i wysyłam buziaczki,
    Twoja Carmi

    OdpowiedzUsuń
  4. W tej chwili bardzo Cię nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  5. A myślałam, że to ja jestem okrutna... =D Jestem fanką dram, więc jak najbardziej na plus. Szkoda mi bardzo Olivii, a skoro to nie pierwszy raz... Nawet nie mogę sobie wyobrazić tego bólu. Przyjemnie bardzo czyta się Twoje notki i będę z niecierpliwością czekać na kolejne. =)

    OdpowiedzUsuń
  6. No ym, eee... No, że tego? Jestem w takim szoku, że nawet nie wiem, co napisać ;x
    No smutek i żal :(

    OdpowiedzUsuń
  7. [I co ja mogę powiedzieć...
    Jako córa dramatu, że kocham. Jako człowiek, że współczuję. Jako Marie... Jako Marie chyba zwieję na drzewo, żeby teraz Olivii nie dołować.
    Nadrobiłam poprzednie notki i dochodzę do wniosku, że lubię Cię czytać.

    PS Przez moje świątecznie opóźnienia nie wiem, czy nasz wątek jest dalej aktualny, bo temat jakoś tak no... :D]

    MARIE ROSCOE

    OdpowiedzUsuń
  8. [Tak mi szkoda Olci :( prawie mi łzy w oczach stanęły jak czytałam tę notke. Napisana świetnie, ale mam nadzieję, ze dasz swojej postaci trochę szczęścia :D]

    Marsha

    OdpowiedzUsuń