Znacie ten przesąd,
który mówi o niekupowaniu nic dla dziecka kilka miesięcy przed
jego narodzinami? Podobno skompletowanie wyprawki dużo wcześniej, a
nie parę tygodni przed terminem przyciąga dziecko na świat. Ale
kto zastanawia się nad tym, stojąc przed perspektywą zostania
rodzicem? Przecież warto wszystko przygotować wcześniej, a potem
jedynie oczekiwać w spokoju na maleństwo, zwłaszcza, jeśli jest
upragnione.
- Cześć, mamo –
powiedziała z uśmiechem, patrząc na twarz swojej rodzicielki
widoczną na ekranie. Dawno się nie uśmiechała i nie wiedziała,
że to takie trudne.
- Cześć, Oli –
usłyszała w odpowiedzi i wywróciła oczami, gdy 'cześć' padło w
jej ojczystym języku. - Co tam? - spytała Helena, wciąż po
polsku. Olivia rozumiała, co kobieta mówi, ale nie znaczyło to, że
zamierzała się męczyć. To zawsze tak wyglądało – starsza
mówiła po polsku, młodsza odpowiadała jej po angielsku.
- Chciałabym
powiedzieć, że nic ciekawego, ale... - urwała i zamyśliła się
na chwilę. - Dużo się dzieje, mamuś. Nawet nie wiesz, ile bym
dała, żeby móc przyjechać i ci o tym opowiedzieć...
- To przyjedź.
- Nie mogę.
- Zawsze ta sama
śpiewka. Nie mogę i nie mogę. Niby dlaczego? Przecież wiesz, że
szansa na katastrofę jest jak jeden do miliona albo i mniej... -
Kowalewski popatrzyła na córkę z wyrzutem, a Olivia westchnęła i
podparła głowę na dłoni.
- Przestań. Wiesz, że
to nie pomoże – mruknęła, powstrzymując się od skomentowania
tego w mniej grzeczny sposób. - Ale nie o to chodzi.
- A o co? Dziecko
drogie, nie widziałam cię trzy lata!
- Mamo! - warknęła w
końcu, tracąc cierpliwość. - Możesz mnie przez chwilę
posłuchać?
- Dobra, dobra... Ale i
tak mi się to nie podoba – westchnęła Helena, a Olivia po raz
kolejny wywróciła oczami.
- Okej, więc sprawa ma
się tak... - zaczęła z lekkim wahaniem i pociągnęła ekran
laptopa tak, by kamerka skierowana była na wprost. - Chciałam ci
zrobić niespodziankę. Miałam przylecieć, ale sprawa trochę się
skomplikowała... W każdym razie... - i wstała, cofając się kilka
kroków, by matka mogła zobaczyć ją w całej okazałości. Ciążowa
sukienka swobodnie wisiała na brzuchu, więc blondynka przycisnęła
jej dół do podbrzusza i odwróciła się bokiem. - Przywitaj się
ze swoją wnuczką – powiedziała cicho.
Kobieta zamarła i
Olivia przez moment się zastanawiała, czy komputer się nie
zawiesił. A zaraz potem Helena przycisnęła dłonie do ust i
zmarszczyła lekko brwi. Następnie wykonała taki ruch, jakby
ocierała łzy i odchyliła głowę do tyłu, oddychając głęboko.
Dla ciężarnej wszystkie te czynności ciągnęły się w
nieskończoność i zaczęła wątpić w to, czy matka się ucieszy.
- Córciu... -
wyszeptała. - Córciu, jesteś szczęśliwa?
To było trudne pytanie.
Z jednej strony, cieszyła się, że za kilka miesięcy będzie
trzymać w ramionach swoje dziecko. A z drugiej... Kiedy ostatnio
szczerze się śmiała? Kiedy jej oczy błyszczały prawdziwym
szczęściem, a nie bezdenną pustką? Kiedy cieszyła się, że
wszystko się układa i pozwoliła sobie na to zdecydowanie za
szybko?
Zanim wszystko
spieprzyła.
- Tak, mamo. Jestem
szczęśliwa – skłamała, siadając z powrotem i uśmiechnęła
się szeroko. - Oboje jesteśmy – kolejne kłamstwo i kolejny
szeroki uśmiech. Nie byli. Może przez samo rodzicielstwo, ale na
pewno nie przez siebie nawzajem.
- Wybraliście imię? I
kim jest mój przyszły zięć?- spytała Helena, śmiejąc się
przez łzy. Olivia również miała ochotę się rozpłakać, ale to
nie byłby płacz przez śmiech. Jedynie uwolnienie rozpaczy, która
wciąż się w niej gromadziła. Zwłaszcza, że przyszłego zięcia
przecież już nie było.
- Mia. Od początku
czuję, że to Mia – odpowiedziała bez wahania i odruchowo
pogłaskała się po brzuchu, który tego dnia był dziwnie
nieruchomy i obolały. 'Przyszłego zięcia' nie skomentowała. Nie
widziała sensu w martwieniu swojej matki. Zresztą, Kowalewski była
dorosła, a ich rozstanie było tylko i wyłącznie ich sprawą.
- Przyjadę do ciebie –
oznajmiła kobieta, a Olivia natychmiast pokręciła przecząco
głową.
- Daj spokój, mamo.
Jest okej, radzę sobie.
- Mam to gdzieś. Chcę
być przy swojej jedynej córce. I przy narodzinach wnuczki.
I wtedy młodsza
Kowalewski po raz pierwszy od dawna naprawdę szczerze się
uśmiechnęła. Uśmiech jednak szybko zniknął.
- Mamuś, muszę
kończyć. Kocham cię – powiedziała i szybko zamknęła laptopa,
po czym spojrzała w dół. Mokra plama na podłodze chyba nie
świadczy o niczym dobrym. Zwłaszcza, gdy nie rozlało się wody.
- Zaczął się poród.
Dwudziesty czwarty tydzień. Skurcze co trzy minuty. Matka po jednym
poronieniu. Cukier i ciśnienie w normie, ogólny stan zdrowia dobry
– usłyszała jak przez mgłę i popatrzyła z przerażeniem na
znajomą twarz rudowłosej lekarki.
- Zrobię wszystko, żeby
przeżyła – wyszeptała Sweetheart i ścisnęła mocno dłoń
dziewczyny.
Ale Olivia zdawała się
tego nie zarejestrować. Nigdy nie wykonywała niczyich pleceń tak
machinalnie. Nigdy nie spoglądała na nikogo takim wzrokiem, jak na
znajomą ginekolog, która od początku dbała o jej maleństwo.
Podświadomie wiedziała, że musi jej podziękować za te kilka
miesięcy, w ciągu których zdobyła bliską znajomą, bo już dawno
przestała być zwykłą pacjentką, a Meredith zwykłym lekarzem.
Nigdy również nie
czuła się tak bardzo wyprana z wszelkich uczuć i emocji. Zupełnie,
jakby umierała wraz z kolejnymi skurczami. Nie wiedziała, co
jeszcze trzyma ją na tym świecie. Nie wiedziała, co popycha ją do
parcia, gdy Sweetheart kazała to robić i przestawania, gdy kobieta
mówiła, że czas na chwilę przerwy. Nie wiedziała, co popycha ją
do mimowolnego, głośnego płaczu, skoro nic już nie czuła. Nawet
ogromny ból docierał jak przez mgłę. Jakaś jej część była
już martwa. Umarła dawno temu, wraz z pierwszym dzieckiem.
Na chwilę
zmartwychwstała kilka miesięcy temu, po zobaczeniu dwóch kresek na
teście ciążowym. To nie był najszczęśliwszy moment w życiu
Olivii. Przecież nie znała ojca swojego dziecka. Nie wiedziała,
czy nie zostanie sama z tą małą, rozwijającą się w niej istotą,
owocem ich chwilowego zapomnienia. Ale nie została, prawda? On na to
nie pozwolił. Był przy niej. Oswoił się z tą myślą. Cieszył
się nią. Skąd mógł wiedzieć, że to nie potrwa długo? Skąd
mógł wiedzieć, że przeszłość dogoni matkę jego dziecka? Skąd
mógł wiedzieć, że nieświadomie go od siebie odepchnie, bo tak
było lepiej dla wszystkich? Szczęście przecież nie może trwać
wiecznie, prawda? Po każdym pięknym, upalnym dniu niebo
przesłaniają burzowe chmury.
- Pozwólcie mi ją
zobaczyć – wyszeptała machinalnie. Ale nikt nie podszedł. To nie
była magiczna chwila, jak w filmach, gdzie ktoś układa dziecko na
ramieniu matki. Olivia nie widziała swojej córki. Pozostała
jedynie wyobrażeniem. Czymś ulotnym.
- Przykro mi. Tak bardzo
mi przykro, Oli... - Sweetheart pogłaskała ją po głowie, ale
blondynka złapała ją mocno za nadgarstek, odsuwając od siebie.
- Pozwól mi ją
zobaczyć! - krzyknęła, a po policzkach spłynęło jeszcze więcej
łez.
- Nie chcesz jej tak
zapamiętać, zaufaj mi...
- Obiecałaś, że
przeżyje! Że donoszę tę ciążę! Obiecałaś, że będę mogła
ją do siebie przytulić! - wyjęczała, ukrywając twarz w dłoniach.
- Przepraszam, że
robiłam ci nadzieję... Tak bardzo mi przykro, Oli... - powtórzyła
kobieta i uniosła spojrzenie na kogoś przed sobą. - Niech idzie
spać. Zaraz będzie po wszystkim – powiedziała, a kilka sekund
później Olivia odpłynęła w nicość.
To tylko sen, Olcia. To
tylko zły sen. Obudź się. Musisz się obudzić. Musisz spojrzeć
na miejsce obok siebie i wtulić się w plecy Johna. Musisz pogłaskać
się po wypukłym brzuchu i przywitać się z córcią, jak
codziennie rano. Za pół godziny odbierzesz telefon od Thomasa i
powiesz mu, że wszystko jest w porządku, a potem wysłuchasz jego
zwyczajowej paplaniny. Następnie musisz zjeść wspólne śniadanie
z tym wesołym, skrajnie nieromantycznym brunetem, którego tak
kochasz, wziąć prysznic, ponarzekać, że nie możesz nosić
ulubionych dżinsów i wyjść do pracy, póki jeszcze jakoś
chodzisz, zamiast się toczyć. Dasz wykonać koleżankom rytuał
głaskania brzucha, który wykonują, od kiedy stał się widoczny.
Kilka godzin później wrócisz do mieszkania. Potem przyjdzie John,
pocałuje cię na przywitanie i kucnie przed tobą, by przywitać się
również z waszą córką. Wzruszysz się, chociaż już nie
powinnaś. Zjecie coś i zalegniecie na kanapie przed jakimś filmem,
ty wtulona plecami w jego klatkę piersiową, on głaszczący cię po
brzuchu w miejscach, gdzie najmocniej kopie Mia. Jak zwykle zaśniecie
i w środku nocy przejdziecie do łóżka, żeby nie wstać rano jak
kaleki. Następnego dnia powtórzycie tę waszą małą rutynę, bo
brakuje wam odrobiny spokoju. A to jest właśnie spokój. Spokój i
szczęście, którego oboje do końca nie mieliście w ciągu swoich
krótkich żyć.
To tylko sen. Obudź
się. To tylko zły sen.
Uniosła powieki, a do
oczu dotarło jasne światło szpitalnych jarzeniówek. Zapach leków
drapał w nos. Ból rozchodził się po całym jej ciele i miała
problem ze zidentyfikowaniem źródła. Skronie miała mokre, ale nie
było jej gorąco. To łzy utworzyły sobie ścieżkę, po której
stale płynęły, nawet, gdy spała. Ręka powędrowała do brzucha,
który, choć nieco wypukły, zionął dziwną pustką.
- Gdzie jest Mia? -
wychrypiała i ku swojemu zdziwieniu poczuła na ręce czyjąś dłoń.
Delikatną i kobiecą, przyozdobioną srebrnym pierścionkiem z
różowym oczkiem. Dłoń którą oglądała całe życie, aż do
momentu, gdy machała jej na pożegnanie po odprawie na Stansted.
- Ćśś... Odpoczywaj –
wyszeptała Helena i drugą ręką pogłaskała Olivię po głowie.
- Mamo, gdzie jest
Mia... - wydusiła, patrząc na swoją matkę pustymi oczami.
- Kochanie, tak mi
przykro... Była zbyt malutka, by sobie poradzić – odparła
kobieta i zamrugała, by łzy mogły spłynąć po jej policzkach.
Świat stanął w
miejscu. Nie było już nic. Kompletnie nic.
I choć tym razem nikt
nie wyszedł ze szpitalnej sali, a Olivia nie mogła się zmusić, by
uciec, historia zatoczyła koło.
Mia Daniels
największe szczęście,
któremu nie dane było uszczęśliwiać
[Wiem, jestem potworem]
[Już wiesz co o tym myślę, więc publicznie nie będę się wypowiadać.
OdpowiedzUsuńPowiem tylko, że brawa za styl i składnię, przyjemnie się czytało bez zbędnych zawiłości.
I nigdy Ci tego nie wybaczę.
Kocham ❤]
Adam
O matko, to mnie teraz zaskoczyłaś! W życiu się tego nie spodziewałam i naprawdę aż się popłakałam czytając tą notkę. To straszny cios dla Olivii i mam nadzieję, że jakimś cudem uda się jej po tym wszystkim podnieść. Spotkał ją chyba największy koszmar i to w dodatku taki, którego najbardziej się obawiała...Masz ode mnie za to porządnego kopniaka! Mimo wszystko trzymam kciuki, żeby los się jednak do niej w końcu uśmiechnął :(
OdpowiedzUsuńA myślałam, że to ja lubię się wyżywać na moich postaciach... Mam ochotę teraz mocno przytulić Olcię i jestem pewna, że Carmi też chętnie by to zrobiła, gdyby nie fakt, że niezbyt się lubią.
OdpowiedzUsuńA tak z innej beczki - bardzo lubię Twój styl. Notkę czytałam jednym tchem, bo piszesz tak... lekko, nawet jeśli temat do lekkich nie należy. Nic tylko gratulować.
Ściskam i wysyłam buziaczki,
Twoja Carmi
W tej chwili bardzo Cię nie lubię.
OdpowiedzUsuńA myślałam, że to ja jestem okrutna... =D Jestem fanką dram, więc jak najbardziej na plus. Szkoda mi bardzo Olivii, a skoro to nie pierwszy raz... Nawet nie mogę sobie wyobrazić tego bólu. Przyjemnie bardzo czyta się Twoje notki i będę z niecierpliwością czekać na kolejne. =)
OdpowiedzUsuńNo ym, eee... No, że tego? Jestem w takim szoku, że nawet nie wiem, co napisać ;x
OdpowiedzUsuńNo smutek i żal :(
Dojebałaś.
OdpowiedzUsuń[I co ja mogę powiedzieć...
OdpowiedzUsuńJako córa dramatu, że kocham. Jako człowiek, że współczuję. Jako Marie... Jako Marie chyba zwieję na drzewo, żeby teraz Olivii nie dołować.
Nadrobiłam poprzednie notki i dochodzę do wniosku, że lubię Cię czytać.
PS Przez moje świątecznie opóźnienia nie wiem, czy nasz wątek jest dalej aktualny, bo temat jakoś tak no... :D]
MARIE ROSCOE
[Tak mi szkoda Olci :( prawie mi łzy w oczach stanęły jak czytałam tę notke. Napisana świetnie, ale mam nadzieję, ze dasz swojej postaci trochę szczęścia :D]
OdpowiedzUsuńMarsha