Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2064. All the bright precious things fade so fast, and they don't come back

1.
Kiedy tylko zobaczył Josephine Murphy w drzwiach swojego gabinetu, od razu wiedział, z czym będzie miał do czynienia. Lata pracy w zawodzie pozwoliły mu dostrzec w jej oczach desperację, ale nie taką zwykłą. Ta widoczna u niej była charakterystyczna dla kobiet, a dokładniej matek, którym przytrafiła się jakaś tragedia. Widział ją wcześniej wiele razy, chociażby u Penelope Martinez, której syna — małego Johnny'ego — znalazł niecałe dwa lata temu w piwnicy jednego z najbardziej znanych nowojorskich pedofilów. Kiedy ta Kubanka w średnim wieku stanęła w progu jego biura, wyglądała prawie jak lustrzane odbicie pani Murphy — starannie ułożone włosy, eleganckie ubrania i pozorny spokój na twarzy, który jednak nie był w stanie zamaskować tej isky w oczach. 
 — Pani Murphy? — zapytał, odrywając wzrok od leżących na biurku papierów, a ona potwierdziła skinięciem głową. — Proszę usiąść. W czym mogę pomóc? 
 Przez chwilę po prostu stała, wpatrując się w Wesa swoimi smutnymi, podkreślonymi czarnym eyelinerem oczami. Zapewne by się nie ruszyła, gdyby uprzejmym ruchem dłoni nie wskazał stojącego przed biurkiem krzesła. 
 — Detektywie Griffin... — zaczęła, w tym samym momencie zaciskając swoje długie palce na pasku torebki, ale mężczyzna wszedł jej w słowo. 
— Proszę mi mówić Wesley. 
Zawsze głęboko wierzył w to, że zwracanie się do kogoś po imieniu pozwala nam poczuć silniejszą więź z daną osobą, nawet jeśli takowa jeszcze nie istnieje. Stosował tę technikę z każdym ze swoich klientów: namawiał ich do porzucenia „pana Griffina”, jednakże sam używał wobec nich wszelkich zwrotów grzecznościowych, dopóki nie dostał przyzwolenia na spuszczenie z tonu. 
— Wesley. — poprawiła się kobieta, sadowiąc się wygodniej na krześle. — Chodzi o moją córkę, Ninę. Ma pięć lat. Wczoraj wieczorem musiałam na chwilę wyjść, zostawiłam ją samą i... 
Josephine Murphy urwała w połowie, a w jej oczach zalśniły łzy. Wes okręcił się na krześle i chwycił stojące na parapecie pudełko chusteczek, po czym podsunął je kobiecie. Ta chwyciła jedną i zmięła ją w dłoni. 
— I kiedy wróciłam, już jej nie było. — dokończyła szeptem, po czym dodała głośniej, jakby chcąc się usprawiedliwić. — Panie Griff... Wesley, nie było mnie niecałe dwadzieścia minut, jak mogła w tym czasie zniknąć? 
— Pani Murphy, wiele może się wydarzyć w ciągu dwudziestu minut. — odparł, wpatrując się w nią. — Zgłosiła pani sprawę na policję? 
Skinęła głową. 
— Tak, ale nadal nie udało im się nic ustalić. 
Wesley oparł łokcie o blat i nachylił się w stronę rozmówczyni. Przybrał najbardziej współczujący wyraz twarzy, na jaki mógł się zdobyć, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie lubił odmawiać ludziom. Gdyby tylko miał możliwość, próbowałby naprawić cały świat i pomóc każdemu, ale trauma po odnalezieniu Johnny'ego Martineza wciąż w nim żyła i sprawiała, że nie miał siły mierzyć się z kolejnymi sprawami dotyczącymi zaginięć małoletnich. 
— Pani Murphy... Bardzo mi przykro, ale nie mogę. Jeśli pani chce, mogę dać pani numer do któregoś z moich kolegów, po fachu, ale sam... 
Miał powiedzieć, że sam się tego nie podejmie, ale Josephine przerwała mu wpół słowa. Desperacja w jej oczach była jeszcze bardziej widoczna, a co gorsza teraz dołączyły do niej złość i rozpacz. Po policzku kobiety spłynęła pojedyncza łza. 
— Domyślam się, że nie ma pan dzieci. To by wyjaśniało, dlaczego nie jest pan w stanie zrozumieć strachu przed utratą najcenniejszej rzeczy, jaką się w życiu posiada. — tak mocno ścisnęła pasek torebki, że jej knykcie zbielały; Wes mógłby przysiąc, że jest gotowa go uderzyć lub po prostu wybiec z gabinetu, trzaskając drzwiami. 
W jej słowach było jednak trochę racji: miał ponad trzydzieści lat, a mimo to nie doczekał się potomka. Kiedy jego znajomi z liceum i ze studiów bawili się z pociechami na placach zabaw, on ślęczał nad papierami lub topił żale w zimnej whiskey. Po pracy wracał do pustego mieszkania, a jedyne zdjęcie, jakie stało na jego szafce nocnej, to zdjęcie rodziców z psem, którego posiadał w dzieciństwie. Wiedział jednak, jakie to uczucie stracić dziecko. Niedługo po swoich osiemnastych urodzinach dowiedział się, że jego dziewczyna jest w ciąży. Mimo młodego wieku był gotów porzucić plany na przyszłość i znaleźć pracę, żeby móc samodzielnie utrzymać formującą się rodzinę. Stella nie podzielała jednak jego entuzjazmu — chciała korzystać z życia tak długo, jak się dało, więc dziecko jedynie wchodziłoby jej w drogę. Dwa miesiące później Griffin dowiedział się, że jego ukochana połknęła tabletki poronne i zniszczyła przyszłość, na której nadejście czekał. Kłótnia, którą słyszało chyba całe sąsiedztwo, na zawsze zakończyła ich związek, a on uciekł do Nowego Jorku, gdzie w samotności zaczął budować nowe życie. 
— Mam nadzieję, że nie policzy mi pan za tą wizytę. — drżący głos Josephine Muprhy przywrócił go do rzeczywistości. 
Zarzuciła na ramię torebkę i zbierała się do wyjścia, gdy Griffin w końcu przemówił. 
— Pomogę pani. — powiedział cicho, a oczy kobiety nieco się rozszerzyły, jak gdyby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. 
— Słucham? 
— Pomogę pani, pani Murphy. — powtórzył. — Pomogę pani znaleźć Ninę, ale najpierw muszę pani zadać kilka pytań. 
— Oczywiście. — kobieta nieco się rozpromieniła i ponownie usiadła na krześle. — Oczywiście, Wesley.

2.
Siedział przy bladym świetle lampki i wpatrywał się w swoje notatki.
Josephine Murphy, lat 38, zamieszkała na Liberty Avenue, od roku w separacji z mężem — Jamesem Murphym. Długo starali się o dziecko, jednakże nie mogła zajść w ciążę, dlatego, kiedy już się to udało, stała się najszczęśliwszą kobietą na świecie (a przynajmniej tak twierdzi). Prawniczka, od paru lat zatrudniona w Gold, Reddick & Lee. Twierdzi, że sama nigdy nie wchodziła w konflikt z prawem, nie otrzymywała gróźb ani żądań okupu za dziecko. Potencjalni wrogowie: każdy klient, którego nie wybroniła, mąż (?)”. Do tego wszystkiego załączone było zdjęcie Niny Muprhy.
Z rozmowy z kobietą wynikało, że mógł to zrobić każdy, a jednocześnie nikt. Z drugiej strony, jakie było prawdopodobieństwo, że pięcioletnia dziewczynka wyszła sama z domu późnym wieczorem? Małe. Gdyby włóczyła się sama, ktoś zapewne zgłosiłby to odpowiednim służbom. Chyba że...
Wesley pokręcił głową, chcąc odgonić od siebie nieprzyjemne myśli. Pociągnął spory łyk whiskey ze szklanki i podniósł z blatu swoją komórkę.
— Wesley. — głos Scotta Harpera zabrzmiał na drugim końcu linii już po trzech sygnałach. — Co słychać?
— W porządku. Co u Angie? — Angela Harper była żoną Scotta i, tak jak on, pracowała w nowojorskiej policji.
— Jak to ona, bierze na siebie dużo więcej roboty niż powinna. Ale przynajmniej nie narzeka.
Wesley pokiwał powoli głową. W myślach zanotował, że musi ich w końcu odwiedzić. Nie widzieli się od ponad pół roku. Poznał Scotta w trakcie drugiego roku swojego pobytu w Nowym Jorku i od razu wywiązała się między nimi braterska więź. Był to chyba jedyny facet na całej planecie, którego bez wahania mógł nazwać przyjacielem.
— Po raz kolejny muszę cię prosić o pomoc. — powiedział w końcu, gdy wymienili się już standardowymi uprzejmościami.
— Stary, masz już u mnie ogromny dług wdzięczności. Ale wal.
— Sprawdź dla mnie kogoś. — odczekał chwilę, żeby Scott mógł chwycić długopis i zanotować dwa nazwiska. — Josephine i James Murphy.
W słuchawce zapadła cisza.
— Scott?
— Chodzi o rodziców tego zaginionego dzieciaka, Niny Muprhy?
Wesley potwierdził.
— Zajmujesz się tą sprawą, Griffin?
— Pani Muprhy była u mnie rano i poprosiła, żebym znalazł tą małą.
— Znowu przyjmujesz zlecenia na dzieciaki?
Tym razem to Wes nie odpowiedział. Scott nie znał powodu, dla którego Griffin opuścił rodzinne San Diego, a ten nie miał ochoty się z tego spowiadać, przynajmniej nie teraz.
— Możesz mi pomóc czy nie?
— Spokojnie, chłopie. — burknął Harper, a w słuchawce rozległ się szelest przewracanych kartek. — James Murphy, 42 lata, chirurg, nigdy niekarany, wynajmuje kawalerkę na Manhattanie. Od roku w separacji z Josephine – ona, lat 38, zatrudniona u Golda, Reddicka i Lee... Dwukrotnie zatrzymana za jazdę pod wpływem. Uprzedzając twoje pytanie, Wes – nie posiadamy informacji na temat tego, czy ma problemy z alkoholem.
— Sam je zdobędę. — odparł spokojnie.
Odsunął telefon od ucha, chcąc nacisnąć czerwoną słuchawkę i się rozłączyć, gdy usłyszał głos Scotta.
— Wes, to nie wszystko.
— Tak?
— Nina nie jest ich biologicznym dzieckiem.

3.
Tym razem miała na sobie czarną, idealnie dopasowaną marynarkę i spodnie do kompletu. Siedziała na wiklinowym krześle w kawiarnianym ogródku i małymi łykami piła wodę ze szklanki. Sprawiała wrażenie o wiele bardziej zrelaksowanej niż podczas ich pierwszego spotkania, od którego upłynął tydzień. 
— Pani Muprhy. — rzucił na przywitanie, obchodząc ją dookoła. 
— Josephine. — poprawiła go kobieta, dźgając końcówką słomki pływający w szklance fragment cytryny. 
— Josephine. — powtórzył, zajmując miejsce naprzeciwko niej. — Sprawdziłem pani męża. Jest czysty. 
Zmarszczyła czoło, uważnie mu się przyglądając. 
— A co, do cholery, miałby mieć z tym wspólnego James? 
— Trzeba sprawdzić wszystkie opcje. — Wes wzruszył ramionami, odprawiając kelnerkę machnięciem dłoni, gdy zbliżyła się do ich stolika, gotowa przyjąć od niego zamówienie. — Nie dlatego jednak tu jestem. Okłamałaś mnie, Josephine. 
— Okłamałam? — powtórzyła powoli, biorąc kolejny łyk wody. 
— Wiem, że dwa razy złapali cię, kiedy jechałaś po pijaku. — z twarzy kobiety nie dało się odczytać jej reakcji na tę nowinę, dlatego postanowił odsłonić pozostałe karty. — Wiem też, że Nina nie jest twoją córką. 
Tym razem coś się zmieniło. Zacisnęła dwa palce na słomce, a w szarych oczach pojawił się chłód.
— Jest moją córką. A ja jestem jej matką. — wysyczała przez zaciśnięte zęby, uparcie się w niego wpatrując. 
Wesley pokręcił głową, po czym nachylił się odrobinę w stronę kobiety. 
— Tylko na papierze, Josephine. Jej matką jest Holly Nichols, ćpunka, a ojcem Steven Nichols. — na dźwięk tego nazwiska oczy Josephine rozszerzyły się, a chłód ustąpił przerażeniu. — Tak, Steven. Na pewno go znasz. Ten facet, który kupuje broń w Meksyku i rozprowadza ją u nas w kraju. Ten, który sprzątnął już wiele grubych ryb i generalnie nie ma żadnych zahamowań. 
— Nie... — wyszeptała drżącym głosem. 
— Tak. — powtórzył, jakby chcąc wbić jej to do głowy. — I wiem, że byłaś tego świadoma od samego początku. Wiem, że pracownica ośrodka adopcyjnego złamała zasady i podała ci nazwisko biologicznych rodziców Niny. 
— Nie chciałam... 
— Żeby mała się dowiedziała? — dokończył za nią. — Żeby twój mąż się dowiedział? 
W odpowiedzi otrzymał jedynie skinienie głowy. Na policzkach Josephine Murphy pojawiły się łzy i spłynęły po bladej szyi za kołnierz grafitowej koszuli. Widać było, że pęka i jeśli coś jeszcze zataiła, to za parę chwil nie wytrzyma i to z siebie wyrzuci. 
— Czy Nicholsowie próbowali się z tobą kontaktować? Kiedykolwiek. 
Zaprzeczyła ruchem głowy, w tym samym czasie ocierając policzki wierzchem dłoni. 
— Josephine. — wpatrywał się w nią uparcie. 
Cisza.
— Jos... 
— Widziałam go. — powiedziała w końcu, wpatrując się przez chwilę w krawędź stolika, po czym przeniosła spojrzenie na Griffina. — Nicholsa. A przynajmniej tak mi się wydaje, jestem prawie w stu procentach pewna. 
— Kiedy? 
Zastanowiła się przez chwilę. 
— Jakiś tydzień przed zniknięciem Niny. Stał po drugiej stronie ulicy i wpatrywał się w dom. Aż do dzisiaj myślałam, że mi się tylko przywidziało albo że go z kimś pomyliłam. 
Wesley pokiwał głową, nie mówiąc nic. Podniósł się z krzesła, zbierając się do odejścia, gdy chłodne palce zacisnęły się na jego dłoni. Spojrzał na Josephine. Po jej policzkach płynęły kolejne łzy. 
— Znajdź ją. — poprosiła łamiącym się głosem. 
— Znajdę. — obiecał cicho. — Znajdę.

4.
Steven i Holly Nicholsowie mieszkali w jednopiętrowym, rozpadającym się domu na obrzeżach Queens. Drzwi wejściowe wyglądały, jakby ktoś parę razy przyłożył w nie siekierą, a większa część okien na piętrze była zabita deskami. Na podwórku stały dwa samochody: rozpadający się garbus, zapewne należący do Holly, i czarny van z przyciemnianymi szybami — zdecydowanie własność Stevena. 
 Nichols znany był głównie z tego, że przewoził przez granicę broń, po czym sprzedawał ją na terenie Stanów Zjednoczonych. Do tego prowadził burdel i sprzątnął paru gości, ale że byli oni związani z kryminalnym światkiem, wymiar sprawiedliwości przymknął na to oko. Można powiedzieć, że dzięki Stevenowi pozbyli się paru upierdliwych problemów. Każdy wiedział, czym ten facet się zajmuje, ale nikt nigdy go za nic nie zamknął. A przynajmniej nie za to, za co powinien siedzieć. Jedyne wpisy w jego aktach dotyczyły jazdy po pijaku i bójki. 
Wesley od rana obserwował ich dom ze swojego dodge'a chargera, zaparkowanego parę metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, jednakże nie działo się nic godnego uwagi. Przez cały dzień nikt nie wchodził do środka ani nie wychodził. Przez okna też nie dało się dostrzec żadnego śladu życia, a tym bardziej śladu obecności dziecka. 
Dzień dobiegał końca. Bolały go plecy, kawa w termosie już dawno wystygła. Wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer Scotta. 
— Chyba żartujesz. — rzucił Harper, wysłuchawszy jego planu. — Zamierzasz samotnie zrobić nalot na pierdoloną fortecę?

5.
— Naprawdę zaczynam poddawać wątpliwości twoje zdrowie psychiczne. — rzucił Scott, biorąc potężny łyk piwa prosto z puszki. 
Od godziny siedzieli na skórzanej kanapie w salonie Harperów. Angie jeszcze nie było, dlatego Wesley postanowił wykorzystać ten moment i opowiedzieć przyjacielowi o tym, co mu chodzi po głowie. 
— Nawet nie masz pewności, że ona tam jest. 
— Nie mam. — potwierdził Wes. — Ale mam przeczucie. Jeśli nie tam, to gdzie? Josephine mówiła, że Nichols obserwował jej dom. 
— Nie, kolego. Mówiła, że jej się wydawało. — policjant zaakcentował ostatnie słowo, po czym upił jeszcze trochę piwa i czknął. — Masz szczęście, że nie pracujesz na komendzie, bo musiałbym to zgłosić twojemu przełożonemu. 
— Mam szczęście, że sam jestem swoim przełożonym. — usta Griffina wykrzywiły się w niewielkim uśmiechu. 
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Scott utkwił wzrok w ekranie telewizora, ściskając w dłoni puszkę lagera. Leciał właśnie jakiś serial kryminalny, który wyraźnie go zafascynował. Wes również poświęcił parę sekund na śledzenie akcji, po czym oddał się swoim przemyśleniom. Oczami wyobraźni widział uśmiechniętą twarz Niny Murphy — taką samą jak na zdjęciu, które podczas pierwszego spotkania wręczyła mu jej matka. Jakim cudem już wtedy nie dostrzegł całkowitego braku podobieństwa między tymi dwiema? Gdyby poświęcił więcej uwagi szczegółom, może już odnalazłby dziewczynkę, zamiast marnować czas na sprawdzanie niewinnego Jamesa Murphy'ego. Był parę dni w plecy, a w takich przypadkach czas odgrywa kluczową rolę, a każda kolejna godzina zmniejsza szanse na znalezienie dziecka. Nalot na Nicholsów mógł wydawać się bezsensowny, ale była to jedyna poszlaka i nie wybaczyłby sobie, gdyby chociaż nie spróbował. 
— Żałujesz, że się zgodziłeś? — głos Scotta zaskoczył go tak bardzo, że aż się wzdrygnął.
— Na co? 
— Na to, żeby im pomóc. — wpatrywał się w niego przez krótką chwilę, po czym dodał: — W znalezieniu tego dzieciaka. Boisz się, że ta sprawa skończy się tak samo, jak w przypadku Martineza? 
Griffin skinął głową. Przyjaciel zawsze umiał bezbłędnie go rozgryźć, wyczytać tak dużo myśli z samego wyrazu twarzy. 
— W takim razie pomogę ci. — powiedział cicho Harper, kładąc dłoń na jego ramieniu. 
— Co? — zapytał Wes, jakby nie rozumiejąc sensu tych słów. 
— Pomogę ci ją znaleźć. Nawet jeśli wlicza się w to nalot na Nicholsów. Ale ani słowa Angie. Zabiłaby mnie. 
Scott uśmiechnął się pokrzepiająco. Detektyw mimowolnie odpowiedział tym samym.

6.
— Z tyłu są drzwi. Najprawdopodobniej zamknięte. — powiedział Wes, pakując zapasowe magazynki do kieszeni kurtki. — Obstawisz je. 
— Nie ma opcji. — Scott pokręcił głową, ważąc w dłoniach swoje M16. — Atak od frontu jest bardziej niebezpieczny. 
— I właśnie dlatego ja to zrobię. 
Wesley uśmiechnął się do przyjaciela i, nie chcąc już słuchać sprzeciwów ze strony przyjaciela, wysiadł z samochodu. Kiedy chłodne nocne powietrze uderzyło go w twarz, spojrzał w stronę domu Nicholsów. Na parterze świeciło się światło. Nie wiedział, co zastaną w środku, ale miał nadzieję, że jedną z tych rzeczy będzie Nina. Żywa. 

Plan był prosty: Griffin podchodzi do domu od frontu, puka i ewentualnie bierze na siebie pierwszą salwę. W tym samym czasie Scott rozwala tylne drzwi i wchodzi do środka, dzięki czemu Nicholsowie znajdą się w pułapce. Jak jednak powszechnie wiadomo, w takich pozornie nieskomplikowanych sytuacjach wszystko może pójść źle. 

Wyciągnął z kabury swojego Colta i odbezpieczył go, po czym schował za plecami, żeby na pierwszy rzut oka nie był widoczny. Odetchnął głęboko, jeszcze raz omiatając dom spojrzeniem od góry do dołu. 
— Idę po ciebie. — szepnął, zupełnie tak, jakby Nina mogła go usłyszeć. 
Uniósł zaciśniętą w pięść dłoń i już był gotowy zapukać, kiedy huk wystrzałów prawie rozsadził mu bębenki w uszach. Odruchowo rzucił się w stronę krzaków i upadł ciężko na ziemię. W tym samym czasie drzwi, przed którymi stał sekundę temu, zostały rozerwane na kawałki przez kule. Hałas był tak ogłuszający, że Wesley zatkał uszy dłońmi. Nie miał pojęcia, jak długo tak leżał, chowając się przed niewidocznym napastnikiem. Po jakimś czasie jednak wszystko ustało. 
Podniósł się powoli z ziemi. Okropnie dzwoniło mu w głowie i przez chwilę miał problem ze zorientowaniem się w sytuacji. Przetarł oczy i otworzył je ponownie. Prowadzący do domu chodnik pokryty był kawałkami drewna, a z drzwi nie zostało nic oprócz zawiasów. Zacisnął spoconą dłoń na chwycie Colta i powolnym, ostrożnym krokiem ruszył w głąb rudery. Kawałek za progiem znalazł łuski, ale ominął je, kierując się dalej. Na parterze znajdował się salon, zastawiony starymi meblami i czarno-biały telewizor, który był włączony, lecz wyciszony. Po drugiej stronie korytarza znalazł kuchnię, a niej jedną z rzeczy, których szukał. Na blacie metalowego stołu siedział Steven Nichols. W jednej dłoni trzymał strzelbę, a drugą podtrzymywał własne wnętrzności. 
— Gdzie jest Nina? — zapytał ochryple Wes, całkowicie ignorując fakt, że tamten miał broń, którą mógłby go rozerwać na strzępy, gdyby chciał; zapewne był jednak zbyt wyczerpany, by się ruszyć. 
— Moja Holly nie żyje, skurwielu. — zacharczał Nichols, a spomiędzy jego warg popłynęła strużka krwi. — Zabiję cię. 
— Gdzie ona jest? — powtórzył nieco głośniej, nie zwracając uwagi na to, że jego głos stał się odrobinę piskliwy. 
— Nigdy ci jej nie oddam, nigdy. To moja córka, nie tej kurwy i jej bogatego faceta. 
Dłoń, w której Steven trzymał broń, niebezpiecznie się poruszyła. Griffin był jednak szybszy. Uniósł Colta i wycelował prosto między oczy siedzącego na stole kryminalisty. Był gotowy zrobić wszystko, byle tylko wyciągnąć z niego niezbędne informacje. 
— Przysięgam, kurwa, że odstrzelę ci łeb, jeżeli nie zaczniesz gadać. — warknął. 
W odpowiedzi usłyszał jedynie śmiech. Szaleńczy, przerażający. Nie ten, który się słyszy, kiedy ktoś opowie dobry żart lub zabawną historię, tylko taki, który słyszy się z ust seryjnych morderców na wielu rozprawach. Śmiech ludzi bezwzględnych i pozbawionych serca. 
— W takim razie zrób to, zanim ja załatwię ciebie. — odparł Steven, gdy już się opanował i przeciągnął strzelbę z blatu na swoje kolana. — Nic ci nie powiem. 
Z jego ust popłynęła kolejna strużka krwi, a on sam dostał napadu kaszlu. W tym momencie Wes wiedział, że dalsze próby rozmowy spełzną na niczym. Miał wybór: mógł albo opuścić broń i wyjść z pomieszczenia, co mogłoby skończyć się postrzałem w plecy i pewną śmiercią, albo zakończyć to wszystko raz na zawsze i skupić się na przeczesywaniu domu w poszukiwaniu dziecka. Niby prosta sprawa, a jednak coś go powstrzymywało. Ostatecznie jednak opanował drżenie dłoni i pociągnął za spust. Fragment mózgu Nicholsa wyleciał z drugiej strony czaszki. 

Przypomniał sobie o czymś, o czym nie powinien był w ogóle zapomnieć. Niepokojąca myśl krążyła mu w głowie jak owad, kiedy stał i wpatrywał się w zwłoki Stevena. Kiedy mężczyzna dostał kulkę w łeb, zleciał ze stołu, puszczając przy tym brzuch, przez co podłoga kuchni przypominała rzeźnię.
— Scott. — powiedział do siebie, przypominając sobie tę brakującą rzecz. 
Wepchnął broń do kabury i popędził w stronę tylnych drzwi, po drodze nieomal potykając się o ciało Holly Nichols. Liczył na to, że przyjaciel czeka tam na niego, i że razem znajdą Ninę w tej ruderze. Kiedy znalazł się na zewnątrz, stanął jak wryty. 
Scott Harper leżał na plecach, tuż przy krzakach. W prawej dłoni ściskał swoje M16, lewa spoczywała na kaburze, w której schowany był jego Colt. Mięso z połowy twarzy zostało wyrwane razem ze sporym fragmentem kości. Nie było potrzeby sprawdzać, czy żyje — jedno martwe oko spoglądało na rozgwieżdżone nocne niebo, drugie zapewne leżało we wnętrzu zmasakrowanej czaszki. Wesley stał jak sparaliżowany i wpatrywał się w to, co zostało z jego najlepszego przyjaciela. Na twarzy poczuł gorący płyn i uświadomił sobie, że to łzy. Płakał, po raz pierwszy od wielu miesięcy, jeśli nie lat. Po prostu stał i płakał jak dziecko. Nagle szarpnęły nim wymioty. Miał wrażenie, że rzyga bez końca, a potem wszystko dookoła się rozpłynęło.

7.
Policja i pogotowie, wezwane przez zaalarmowanych sąsiadów, przyjechały około dwudziestu minut później. W ogrodzie funkcjonariusze znaleźli zwłoki Scotta Harpera i nieprzytomnego Wesleya Griffina, leżącego w kałuży własnych wymiotów, na górze natomiast coś, czego całe Queens szukało od pewnego czasu — żywą Ninę Murphy, zamkniętą na klucz w pokoju na pierwszym piętrze. 
Dziewczynka została zwrócona rodzicom — może nie biologicznym, ale na pewno tym, którzy szczerze ją kochali i poświęcili ostatnie lata życia na wychowanie jej. Tragedia sprawiła, że James i Josephine Murphy ponownie się do siebie zbliżyli. Po niecałym miesiącu od dramatycznych wydarzeń ta trójka zamieszkała razem na Mahattanie. 
Wesley nie pojawił się oficjalnie na pogrzebie Scotta. Angela Harper wyraźnie dała mu do zrozumienia, że sobie tego nie życzy. Obwiniała go o śmierć męża, a jej rozpacz była tak wielka, że zrezygnowała ze służby i postanowiła przenieść się do innej dzielnicy Nowego Jorku. Przez całą ceremonię Griffin stał w znacznej odległości od żałobników i z daleka obserwował ich ostatnie pożegnanie, popijając whiskey z piersiówki. 
Dzień po pogrzebie otrzymał czek na pokaźną sumę pieniędzy. Do kawałka papieru, podpisanego przez Josephine Murphy, dołączona była inna kartka — jasnoróżowa, na której dziecięcym pismem napisane było jedno słowo. Dziękuję.
No one can tell what goes on in between the person you were and the person you become. No one can chart that blue and lonely section of hell. There are no maps of the change. You just come out the other side. Or you don't.
Cześć! Wiem, że niektórym z Was może wydawać się dziwne to, że zaraz po karcie postaci publikuję post fabularny, ale chciałem jakoś wprowadzić Wesa w ten świat, pokazać go pod nieco innym kątem niż w karcie. Mam nadzieję, że lektura będzie przyjemna i nie umrzecie w trakcie z nudów. :) Przy okazji pozdrawiam wszystkich, którzy w pewien sposób przeczuwali w komentarzach, że takie coś kiedyś napiszę. Cytat w tytule to Francis Scott Fitzgerald, a ten na końcu to Stephen King.

5 komentarzy

  1. O jejku!
    Mocno liczyłam na to, że coś napiszesz, ale nie spodziewałam się, że tak szybko pojawi się notka. Moje serduszko się raduje, a całość połknęłam na raz i chcę więcej. Zdecydowanie chcę więcej. Te opisy są po prostu genialne. Od początku się zastanawiałam co się stanie z Niną, moja sadystyczna strona liczyła na to, że jednak coś jej będzie. Na pewno samo porwanie to trauma na długi czas, ale ludzie zawsze chcą więcej, niż mają. Zdążyłam polubić Scotta, a tu już trzeba się z nim żegnać. Jestem zachwycona notką, zdecydowanie czekam na kolejne opowiadania i mnóstwa weny życzę!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Pisz więcej! Jeśli tak się rozkręcasz zaraz po karcie to... zostań jak najdłużej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No, um... Aż słów brakuje. Czy uznacie mnie za nienormalną, gdy powiem, że już Cię uwielbiam za te krwawe opisy? Tylko smutne to, że musiało paść na jego partnera. Miejmy nadzieję, że następnym razem będziemy wyobrażać sobie tylko śmierć zbirów, a nie niewinnych ludzi.
    A i przypomniały mi się jeszcze czasy notek powitalnych, które zawsze pozwalały nam nieco bardziej poznać nową postać... Ach, te wspomnienia :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie liczyłam, że tak szybko doczekam się postu fabularnego z życia pana detektywa. Chwała Ci za to, bo czytało się lekko i przyjemnie, chociaż może to nie dobre słowo przy opisanych wydarzeniach. Strasznie mi szkoda jego partnera, ale mam nadzieję, że teraz spotkać go coś miłego w NY i choć na chwilę oderwie myśli od przykrych wspomnień ;) czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Strasznie lubimy krzywdzić swoje postaci, nie? Wtedy jest ciekawiej, no i nie ulega wątpliwości, że Wes to ciekawy człowiek. Przykro mi strasznie, że akcja zakończyła się tylko połowicznym sukcesem. Najchętniej przyleciałabym do niego po wątek, ale z Cooperem może być dość ciężko. :)

    Z niecierpliwością czekam na kolejne posty, pisz więcej.

    OdpowiedzUsuń