Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2057. What a dangerous night to fall in love!



Grudzień 2016 r. 

   Głośne trzaśnięcie drzwiami rozległo się po pustym parkingu. Wiadomość, którą otrzymała Felicity raptem parę minut przed tym, jak zaparkowała swój samochód, porządnie ją rozzłościła. Po raz kolejny cudem wolny wieczór okazał się kompletną klapą. Spojrzawszy na czubki swoich wysokich butów i zacisnąwszy usta podkreślone czerwonym kolorem szminki w cieniutki paseczek, wypuściła głośno powietrze z płuc, zupełnie jakby pozbywała się nagromadzonej w sobie frustracji. Nie mając zamiaru nawet odpisać, wyłączyła telefon, który ostatecznie wrzuciła do torebki. Upewniwszy się, iż starannie ułożone włosy nadal wyglądają względnie dobrze, skierowała się w stronę obszernego wejścia do budynku. Nie mogła pozwolić, aby upragniona chwila dla siebie, mimo małego potknięcia, stała się czymś wartym zapomnienia. Nie po to poświęciła tak wiele czasu na przygotowania, aby teraz wracać do domu.
   Stukot wysokich obcasów rozniósł się echem po teatralnym holu. Odnalazłszy biletową kasę, zyskała swoją małą przepustkę do wielkiej sali ze sceną, na której niedługo mieli pojawić się aktorzy. Po zajęciu wyznaczonego miejsca poprawiła materiał ciemnej sukienki, która idealnie przylegała do jej drobnego ciała niczym druga skóra. Omiotła spojrzeniem salę, będąc pod ogromnym wrażeniem. Nie uczęszczała na spektakle zbyt często, jednak gdy tylko miała okazję i rzeczywiście pojawiała się w teatrze, liczba widzów stale rosła, co cieszyło jakąś część jej wrażliwej na sztukę duszy. Dziwna ekscytacja ścisnęła jej żołądek, gdy tylko zgasły pierwsze światła. Z wyraźnym skupieniem na twarzy, zacisnęła usta w wąski paseczek, nie chcąc pominąć nawet najmniejszego szczegółu, jaki pojawi się na scenie. Mogła wyglądać zabawnie, będąc wpatrzoną bez końca w poruszających się na scenie aktorów, zupełnie nieobecna, przeżywająca wszystko w równie mocny sposób, co sami artyści. Jedynie co jakiś czas, jej pierś unosiła się gwałtownie przy większym oddechu, a mocno splecione dłonie, zaciskały smukłe palce w nierozerwalnym uścisku. Zapomniała o brakującej u jej boku towarzyszce, której praca po raz kolejny nie pozwoliła na wspólne wyjście. Już nic nie miało znaczenia.
   Dopiero gromkie brawa, pozwoliły, aby Felicity wróciła na ziemię. Z lekkim rozczarowaniem, przyjęła do wiadomości, iż to już koniec przedstawienia, któremu pełen podziw wyraziła, klaszcząc głośno wraz z resztą publiczności. Po ponad godzinie siedzenia w prawie ciągłym bezruchu, czuła się nieco odrętwiała, dlatego też nie śpieszyła się zbytnio w stronę wyjścia z sali, oszczędzając sobie rozpychania się łokciami, aby jak najszybciej dotrzeć do szatni, w której za okazaniem numerka, otrzyma się powierzone okrycie wierzchnie.
   Schodząc po schodach wyłożonych jasnym kolorem płytek, zmarszczyła czoło, widząc obszerną wystawę tuż przy głównym wejściu. Jak mogła tego nie zauważyć? Przyśpieszyła nieco kroku z zamiarem jak najszybszego zapoznania się z jej treścią, co okazało się błędem. Stanąwszy krzywo na jednym ze śliskich stopni, nie zdołała w porę złapał się barierki, aby uchronić się przed bolesnym upadkiem, który ku jej zaskoczeniu wcale nie nastąpił. Opleciona przez silne ramiona, nie od razu zdołała złapać pion. Owiana przez zapach delikatnych, męskich perfum zadarła głowę ku górze, dostrzegając kompletnie nieznanego jej mężczyznę. Czuła się nieco zakłopotana, gdy po dłuższej chwili nadal nie zdołała się odezwać, wpatrując się w jego oczy. Odchrząknęła, przerywając tym niezręczną ciszę i spojrzawszy na swoje buty, uśmiechnęła się krzywo, gdy tylko dostrzegła złamany obcas.
   — Felicity — rzuciła zupełnie nagle wesołym tonem głosu, wyciągając ku niemu dłoń. Nie wiedziała skąd tak nagle pojawił się w niej napływ optymizmu, który chyba był lekkim wyznacznikiem kłębiącego się w niej zdenerwowania, może nawet lekkiego zażenowania własną nieporadnością, przed mężczyzną, którego imię wywoływało u niej ścisk żołądka. — Cóż, na co dzień mam nieco więcej kobiecej gracji. — dodała i ponownie skierowała wzrok na swoją stopę, która zaatakowana nagłym bólem, wywołała na twarzy delikatny grymas, który za pewnie nie uciekł uwadze Geralda. Znowu jej żołądek został ściśnięty, gdy tylko jego imię przeszło jej przez myśl. Pokiwała delikatnie głową. Nie zdołała nawet się odezwać. Objęta po raz kolejny, nie miała odwagi zaprotestować. Czy właśnie Felicity Dowell została onieśmielona przez mężczyznę?! Zakryła dłonią usta, aby nie wydać z siebie cichego chichotu i po wskazaniu miejsca, w którym zaparkowała samochód, ruszyła powoli, przenosząc swój ciężar ciała na nowego towarzysza.
   — Zapewniam cię, że nie jest to nic poważnego, a jutro zapewne będzie mi towarzyszył jedynie lekki dyskomfort — powiedziała stanowczo, gdy tylko stanęli obok jej samochodu. — Dalej poradzę sobie sama… — nie dokończyła, gdyż zaborczy wzrok Geralda, wraz ze zdecydowanym tonem jego głosu, wyraźnie wskazywał na to, że nie miał zamiaru pozwolić, aby wróciła sama do mieszkania, a co najważniejsze, aby z kontuzjowaną kostką prowadziła samochód. W takiej sytuacji stwarzałaby zagrożenie nie tylko dla samej siebie, ale i również dla innych uczestników ruchu.
Wystarczająco mocno czuła się zażenowana. Nie była typem osoby, która śmiało prosi o pomoc, ani tym bardziej ową pomoc przyjmuje, zwłaszcza od kompletnie przypadkowej osoby. Na przestrzeni lat, to ona stanowiła pomoc dla innych, wmawiając sobie uparcie, iż sama nigdy jej nie potrzebuje, a samowystarczalność to wyznacznik kobiecej siły.
   — Gerald — westchnęła z politowaniem w głosie, nie mając siły, aby się z nim kłócić. — Każdej osobie, która dzieje się krzywda, tak uparcie chcesz pomagać? Minąłeś się z powołaniem, próbujesz odkupić swoje winy, wkupiając się w czyjeś łaski? — Mogło brzmieć to trochę niegrzecznie, jednak Felicity próbowała pojąć całą sytuację i zrozumieć intencję przystojnego towarzysza. Była wdzięczna za uratowanie przed upadkiem na schodach, była wdzięczna za pomoc w dotarciu do samochodu, ale mimo nawet głupiego onieśmielenia, miała jakieś granice, a w tym momencie, jedna z nich powoli naruszała jej wydumaną godność. Mogła zadzwonić po taksówkę, a następnie dać znać młodszemu bratu, aby zajął się pozostawionym na parkingu samochodem, bez potrzeby dalszego niepokojenia Geralda. W końcu jednak uniosła dłonie do góry w obronnym geście i przymknęła powieki.
   — Dobrze! Już dobrze… — mruknęła, by chwilę później trącić bruneta ramieniem. — Wygrałeś panie uparty i wiem wszystko najlepiej. 
Próbowała posłać mu groźne spojrzenie, jednak gdzieś w głębi mimo próby zbudowania ochronnej bariery, cała sytuacja ponownie zaczęła ją bawić, tak jak działo się podczas incydentu na schodach. Oddała mu kluczyki od swojego samochodu, by następnie zająć miejsce po stronie kierowcy. Było jej głupio, iż mężczyzna będzie zmuszony nadkładać drogi do domu, jednak jego stanowczość była na tyle dominująca, iż nawet uparta Dowell stała się przegraną. Przez całą drogę nie odzywała się zbyt wiele, poza podaniem dokładnego adresu. Miętosiła materiał swojego płaszcza, co jakiś czas mimowolnie zerkając na Geralda, a w jej głowie zaczęły pojawiać się dość niewygodne dla niej myśli. Może wcale nie opierała się w sposób, który wyraźnie dałby mu do zrozumienia, iż dalsza pomoc nie jest wskazana? Może wcale nie chciała się opierać? A wypowiedziane słowa sprzeciwu, były jedynie zagłuszeniem własnego ego.
   — Może wejdziesz? — zapytała, gdy tylko stanęli przed drzwiami. Felicity coraz bardziej zaskakiwała samą siebie. — Na herbatę w ramach podziękowań — dodała, czując nawracające zakłopotanie. Otworzywszy drzwi, uśmiechnęła się delikatnie. Mocniej bijące serce, obijało się dźwięcznie o jej klatkę piersiową, dodatkowo miała wrażenie, iż na jej policzkach pojawiły się wypieki, które próbowała sobie tłumaczyć różnicą temperatur, zaraz po przekroczeniu progu mieszkania. Po odwieszeniu płaszcza wskazała mu drogę do salonu, prosząc, by chwilę na nią poczekał. Sama zniknęła w kuchni i oparłszy się o blat, wzięła głęboki wdech. Noga nadal dawała o sobie znać, jednak to, co działo się z jej umysłem, nie było czymś, co działo się codziennie. W końcu chwyciła dwa kubki i powoli skierowała się w stronę salonu, gdzie zasiadła na kanapie, pozwalając sobie wreszcie odpocząć, a co najważniejsze ochłonąć. Omiotła swojego nowego towarzysza wzrokiem. Mogła śmiało stwierdzić, iż mały incydent w teatrze, był wart skręconej kostki, a ona sama zupełnie nieświadomie miała przed sobą przyszłego męża. 
________________________________________________________

  Nie przywykłam do regularnego pisania notek, jednak, gdy zdałam sobie sprawę, że Felicity jest na NYC'u już rok, podobnie jak sam William, to dobrze by było, aby jakoś postać pokazać, przybliżyć w innej formie niż sama karta, czy wątki.  Mogą gdzieś wystąpić niewielkie błędy, choć mam nadzieję, że wszystkie udało mi się wyłapać i cóż, dziękuję każdemu kto dotarł do tego momentu <3 

3 komentarze

  1. Miło było przeczytać o tym, jak Gerald i Felicity się poznali, ale zważywszy na okoliczności, ta noc rzeczywiście była niebezpieczna... ^^ Sama miałam jedynie skręcony nadgarstek i domyślam się, że skręcona kostka boli podobnie, zatem nie zazdroszczę Felicity. Choć z drugiej strony, gdyby wiedziała, że w ten sposób pozna swojego przyszłego męża, to może nawet nie miałaby nic przeciwko, żeby się na tych schodach połamać? Ja bym nie miała! ^^
    Błędów nie zauważyłam, może dlatego, że post czytało mi się lekko i przyjemnie, i nawet nie skupiałam się na tym, żeby jakiekolwiek błędy wyłapać. Szkoda tylko, że post tak szybko się urywa, bo chętnie przeczytałabym coś więcej! Zapowiedziałaś jednak, że piszesz notkę dla Williama, więc mam nadzieję, że nie każesz nam na nią długo czekać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też chciałabym w taki sposób poznać swojego przyszłego męża, ale ani nie noszę obcasów, ani ostatnio nie mam czasu na teatr, więc muszę znaleźć inny sposób. :D
    Notka napisana miło i lekko, opisywała zaledwie jeden incydent z życia Felicity, ale może to i lepiej, bo dzięki temu czekamy na ciąg dalszy z niecierpliwością. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Marsi!♥ nie mogę się już doczekać nowego albumu.
    Jakbym miała w ten sposób poznać przyszłego męża, który miałby taki wizerunek, to mogłabym połamać nawet wszystkie kości jakie mam w ciele. x) Ale do teatrów mi daleko, a na obcasach chodzić nie potrafię, więc chyba pora sie zadowolić tym co mam. :D
    Notkę czyta się lekko i przyjemnie, a ja już z niecierpliwością wyczekuję notki od Williama, której kawałek już widziałam i nie mogę się doczekać całości. ;)

    OdpowiedzUsuń