Październik 2017r.
— Jesteś pewien, że chcesz wyjechać? — kobiecy głos rozbrzmiał w pustym salonie, który zaledwie dwa dni temu, tętnił życiem. Andrew sprawnym ruchem zasunął ostatnią z walizek, co miało być jednoznaczne z twierdzącą odpowiedzią. Decyzja przyszła szybko, jednak pełne zdecydowanie, które zawładnęło mężczyzną, zaskoczyło go równie mocno, co jego najbliższych. Nowy York stanowił dla mężczyzny stale niezrozumiały element jego życia. Mimo dobrze płatnej pracy, masy bliskich mu osób, ucieczki od problemów, czuł, że czegoś brakuje, a miasto z pewnością nie pozwoli mu tego zdobyć. Wręcz przeciwnie; z każdym kolejnym sukcesem, odbiera inną cząstkę jego życia, zupełnie jakby jego każdy krok wiązał się z utratą czegoś znacznie ważniejszego. Nieciekawa pogoda, sprzyjała ciężkiej aurze unoszącej się w powietrzu, która swym ciężarem osiadała na barkach, przytłaczając coraz bardziej, co jedynie utwierdzało mężczyznę w słuszności podjętej przez siebie decyzji.
— Nic mnie tu nie trzyma, Madeline. Już nikt mnie tu nie trzyma… — odpowiedział, wstając z miękkiego dywanu, po czym omiótł uważnie spojrzeniem całe pomieszczenie, zatrzymując je ostatecznie na wyraźnie zatroskanej kobiecie. Zbliżył się do niej i ułożywszy dłonie na jej drobnych ramionach, ucałował czule w czoło. Nie wątpił w kobietę. Była silną i pełnowartościową osobą, która mogła osiągnąć znacznie więcej, niż mogła sobie to wyobrazić. Wyjazd Andrew wcale nie umniejszał jej zaradności. Mimo iż stale trwał u jej boku zarówno w dobrych, jak i w złych chwilach, świetnie poradzi sobie w pojedynkę.
— Niedługo zostaniesz matką oraz żoną. Mike wyjdzie z ośrodka i będziecie mogli stworzyć rodzinę, Mads. Wykorzystaj to i nie myśl o mnie. Jestem dużym chłopcem, wiesz? — rzucił z delikatnym rozbawieniem na twarzy i przycisnąwszy przyjaciółkę do swojej piersi, przeczesał palcami jej kosmyki włosów w pocieszającym geście. — Chociaż ty wykorzystaj to, co dobre we właściwy sposób. Poza tym będę dzwonił, pisał. Wyjazd to nie koniec świata, słońce.
Mads próbowała się uśmiechnąć, jednak na jej rumianej twarzyczce powstał krzywy grymas. Zaśmiał się cicho, kręcąc głową na boki. Kobieta zawsze była przesadnie troskliwa, uparta i opiekuńcza, czyli coś, co świetnie łączyło ich obojgu.
— Nie powinieneś był tak łatwo odpuszczać — rzuciła, krzyżując ręce na piersi, zaś Andrew przetarł dłońmi wyraźnie zmęczoną twarz, nie chcąc wracać do tematu, który krążył wokół niego nieustanie od kilku dni. Objąwszy kobietę ramieniem, pociągnął ją za sobą, sadzając ostatecznie przy stole w opustoszałej kuchni, gdzie nie było już niczego poza paroma kubkami, torebką cukru i herbaty.
— Sądzisz, że by to coś dało? Maille podjęła decyzję, a ja nie miałem prawa stawać na drodze do jej szczęścia. Ułatwiłem jej sytuację i pozwoliłem odejść bez zbędnych wywodów. Jest młoda, zasługuje na kogoś znacznie lepszego, kogoś, kto równie mocno pragnie poznać życie. Czasem, jeśli kogoś się kocha, trzeba pozwolić mu odejść.
Mads otwierała usta, aby wyraźnie zaprotestować, jednak spojrzenie Andrew wyraźnie dało jej do zrozumienia, iż temat był zakończony.
— Napij się ze mną herbaty i przestańmy gadać o czymś, co już dawno powinno być zostawione w tyle… — poprosił, mając dość krążenia wokół tego samego kolejny dzień z rzędu. Jego nerwy były wystarczająco nadszarpnięte. Nie chciał do tego wracać, nie chciał ponownie się nad tym rozwodzić, nawet jeśli gdzieś w głębi czuł, że powinien zawalczyć, że zbyt łatwo odpuścił. Uparcie chciał wierzyć w to, że podjął słuszną decyzję. Obracał w dłoni kubek do momentu, aż jego zawartość w pełni zniknęła, dopiero wtedy wstał ze swojego miejsca i włożył naczynia do zlewu, nie zaprzątając sobie głowy ich dalszym uprzątnięciem. Stanąwszy przy oknie, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie poznał tego miejsca w sposób, dzięki któremu mógłby rzec, iż zna miasto niczym własną kieszeń. Egoistycznie nie chciał się skupiać na osobach, które w jego życiu nadal pozostały. Czas pozwoli im przystosować się do nowej rzeczywistości bez jego osoby, która po paru dniach stanie się obca, po części zapomniana. Nie ma osób niezastąpionych.
— Co z powrotem do służby? Podjąłeś decyzję? — zapytała Madeilne, równając się z mężczyzną ramieniem. Chciała wierzyć w to, że Andrew już nigdy nie wróci do czynnej służby jako żołnierz. Zbyt mocno bała się o życie swojego męża, by móc znieść kolejny ciężar strachu, tym razem o przyjaciela.
Z ust bruneta wyrwało się ciche westchnienie. Objąwszy ją ramieniem, oparł na moment policzek na czubku jej głowy.
— Za tydzień muszę stawić się w jednostce w Waszyngtonie — odpowiedział, nie chcąc dłużej jej okłamywać. Pole walki od zawsze stanowiło dla niego pierwszorzędny priorytet, który prowadził go przez życie. Mimo miliona potyczek, jego obowiązkiem była służba ojczyźnie. Trwając w spoczynku, z daleka od munduru, adrenaliny, czuł się zamknięty w klatce bez możliwości większego rozwoju.
Madeline zdała sobie sprawę, że nie uda jej się zatrzymać mężczyzny. Nie chciała również słuchać zapewnień, że będzie dobrze, że wróci. Nie mieli tej pewności.
— Czas na mnie. Muszę załatwić parę rzeczy na mieście. — oznajmił, czując jak palce Rudowłosej zaciskając się mocno na materiale jego koszuli. — Mads… — szepnął, przytulając ją mocno. Rozstania bywały trudne, jednak są rozdziały, które dawno należało bezpowrotnie zamknąć, by móc rozpocząć coś znacznie większego i pełnowartościowego.
Kobieta oderwała się po chwili od mężczyzny i delikatnie siknęła głową, pozwalając, by ten zapakował walizkę do samochodu. Usiadła tuż obok niego i po zapięciu pasów, zapadła totalna cisza. Skubała nerwowo materiał swoich spodni, zaś sam Andrew wydawał się być w pełni rozluźniony i opanowany. Nie działo się nic, co mogłoby wzbudzać w nim negatywne emocje. Rozpoczynał coś nowego, coś co wzbudzało w nim niepohamowaną ciekawość, coś co skutecznie pchało go do przodu, nie pozwalając zawrócić.
— Gdzie się zatrzymasz po wylocie z miasta? — zapytała nagle Mas, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie nic na temat tego, gdzie dokładnie przyjaciel ma zamiar wyjechać i co ze sobą zrobić, poza powrotem na misje. Niewiele udało jej się dowiedzieć. Andrew był zdeterminowany, jednak również niepokojąco tajemniczy.
— Zatrzymam się u mojego dobrego znajomego — odparł krótko, na co jedynie Madeline skinęła głową.
Na lotnisku panował ogromny tłok. Andrew nie miał zbyt wiele czasu, by poświęcić go przyjaciółce, która nerwowo przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, nie umiejąc znaleźć ujścia, dla własnego zdenerwowania. Odprawienie bagażu i wręcz natychmiastowe udane się do samolotu, pozwoliło mu jedynie mocno ją uściskać, wręczyć kobiecie kluczyki od samochodu i ucałować w czoło. Chwilę później znikł jej z oczu bezpowrotnie, pozostając jedynie jednym ze wspomnień.
Listopad 2017 r.
— Mówił, że nie ma osób niezastąpionych — wydukała cicho Madeline. Ścisnąwszy mocno dłoń swojego partnera, zadarła głowę ku górze. Wiatr unosił pojedyncze kosmyki włosów, a panująca wokół cisza budowała niepowtarzalną atmosferę. Mike ucałował kobietę czule w skroń i przycisnąwszy ją do swojej piersi, wziął głęboki wdech. Na twarzy Rudowłosej zagościł delikatny uśmiech w momencie, gdy jej blada dłoń spoczęła na zimnej płycie nagrobka.
— Nie płacz — szepnął brunet, odruchowo przyciągając kobietę bliżej siebie. — Zyskał najpiękniejszą nagrodę z możliwych. Żyje wiecznie.
BÓG SAM WYBRAŁ CZAS.
ST. SIERŻ. ANDREW GOLDHOPE
12.02.1981 – 02.11.2017 r.
Notka nie jest długa, nie piszę często postów fabularnych, co z pewnością rzuciło się w oczy, jednak jak zwykle postawiłam na to, by przekazać to co najważniejsze, bez zbędnych opisów dotyczących chociażby koloru podkoszulka. Z Andrew rozpoczęłam przygodę na NYC i nie żałuję ani chwili spędzonej w Waszym gronie, które pozwoliło mi rozwinąć skrzydła. Z Andrew związania jestem w sposób szczególny, jednak z upływem czasu jego kreacja powoli gasła, aż pozostał tylko delikatnie tlący się płomyczek, z którego niestety ponownie ognia nie byłam w stanie wzniecić. Żegnając się z nim, chcę wszystkim podziękować, zwłaszcza tym, którzy byli z nim związani. Dziękuję za poświęcony mu czas oraz możliwość rozwoju. Pozostaje mi zaprosić Was do postaci, które mi pozostały, gdyż tak łatwo się mnie stąd nie pozbędziecie.
Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co czułabym, gdybym miała okazję poznać tutaj Andrew bliżej; nie wspominając już o Tobie, jako jego autorce, z którym byłaś związana na blogu przez tak długi czas. Zasiadając do lektury byłam niemal przekonana, że nie zakończy się na samym tylko wyjeździe i ostatnie zdania zdadzą coś większego, coś z przytupem. Teraz zdaję sobie sprawę, że te kilka minut temu wolałam nie mieć racji. Na kakałko nie mogę sobie pozwolić, ale z chusteczkami mogę zaszaleć jak najbardziej, więc usiądę sobie cicho w kąciku i zastanowię się, dlaczego tęsknię za postacią, z którą nie wymieniłam nawet skrawka wątku.
OdpowiedzUsuńA na zakończenie powiem, ze posty fabularnie powinny wychodzić spod Twojej ręki o wiele częściej. Właśnie ze względu na przyjemny w odbiorze i konkretny przekaz, bez opowiadania historii o kolorze podkoszulka. Czekam z niecierpliwością na kolejną notkę Twojego autorstwa, a jeśli będziesz ociągać się za długo, dostaniesz po uszach, o! Zostawię jeszcze małą uwagę, tak od strony technicznej - wydaje mi się, że tekst byłby bardziej przejrzysty, gdybyś ustawiła akapitom wcięcie. I już uciekam, już się nie czepiam ♥
Ojacie:( Nie wiem nawet od czego zacząć. Tak fajnie mi się czytało dłuższą formę na blogu, że nie chciałam, aby się skończyła. I nawet dobrze, że nie chciałam, bo chociaż przeczuwałam jej koniec to chciałam mimo wszystko mieć nadzieję do końca. Akurat Andrew nie poznałam (i teraz to się chyba cieszę, bo bym chyba zwariowała...), ale mimo wszystko każde pożegnanie wydaje mi się smutne. Mam tylko nadzieję, że ty jako autorka dzielnie to zniosłaś, bo ja sama musiałam pożegnać się z postacią, która żyła ze mną przez cztery lata i nie było to łatwe :< Dobrze, że w stadzie masz jeszcze grono wspaniałych postaci i oby nie przyszło ci do głowy się z nimi żegnać! :)
OdpowiedzUsuńNo i co ja mam tu napisać, hm? Wiem jak ciężko jest się pożegnać z postacią, choć ja sama nigdy nie chciałabym decydować się na tak drastyczne rozwiązanie. Wyjazd w inne miejsce zawsze będzie dla mnie najlepsza opcja - jeśli się zatęskni istnieje opcja, aby przywrócić po jakimś czasie postać. Musiało być Ci ciężko pożegnać się z Andrew, który był tu od samego początku. Choć nie miałam z tą postacią styczności to po cichu liczyłam, że może jednak zdecydujesz się na to, aby dać mu odetchnąć i wyjedzie w jakieś inne miejsce, gdzie będzie mu się dobrze żyło, a tymczasem zdecydowałaś się na coś zupełnie innego. Notka krótka, ale to nic. Liczy się jakość, a nie ilość. Lepiej przeczytać kilka, dobrych zdań, niż notkę długości kilku tysięcy słów, które da tylko po to, aby było ich więcej. Również czekam na inne notki, które fajnie jakby się pokazały. No i powodzenia z resztą Twoich postaci. ;)
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy, ja chyba nigdy nie zdecydowałabym się na uśmiercenie postaci, którą prowadziłabym tak długo. Dobrze pamiętam, jak prawie dwa lata temu rozstawałam się z Inez, na której miejsce pojawiła się Maille i mimo wszystko zostawiłam sobie otwartą furtkę, nie paląc za sobą mostów. Dobrze mi ze świadomością, że Inez dalej żyje sobie gdzieś tam w przepastnym Nowym Jorku. Dlatego tym bardziej podziwiam, że zdecydowałaś się na tak radykalny krok, ale cóż, czasem takie stanowcze odcięcie się od czegoś jest nam potrzebne. Niemniej jednak, przy samym końcu notki coś ścisnęło mnie za gardło i za serducho, i jakoś nie chce puścić
OdpowiedzUsuńMimo wszystko cieszę się niezmiernie, że miałam okazję poznać Andrew i wątkować z nim przez tak długi czas. Cieszę się też, że to właśnie dzięki niemu się tutaj zadomowiłaś, bo o ile dobrze pamiętam, to właśnie on był Twoją pierwszą postacią na NYCu, a dopiero później pojawiały się kolejne :) Mam nadzieję, że ta nasza mała wspólna przygoda była dla Ciebie tak samo udana, jak dla mnie i cóż... Na dobrą sprawę nie ma się co żegnać, bo bez wątpienia jeszcze nie jeden wątek razem napiszemy :)