Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I don't wanna be your hero


Blaise Ulliel

Rodząc się jako członek jednej z najbogatszych rodzin na świecie, już od pierwszych chwil swojego życia jesteś niejako skazany na sukces. Otwierasz oczy w prywatnej klinice, w której pobyt przekracza roczne wynagrodzenie zwykłych, szarych obywateli; Twój krzyk obserwuje grono najlepszych lekarzy w Stanach Zjednoczonych, a cały personel dba o to, abyś już po kilku godzinach nienagannie prezentował się w swoich śpioszkach, prosto od projektantów z najwyższej światowej półki. Opuszczając szpital, jesteś na oczach wszystkich, a fotoreporterzy robią ci więcej zdjęć niż członkom brytyjskiej rodziny królewskiej. Tak, już od samego początku jesteś pieprzonym pępkiem świata, ale tobie w żaden sposób to nie przeszkadza. Kochasz to, kochasz być w centrum uwagi tak jak kiedyś, kiedy miałeś dwa dni, tak i teraz, kiedy niebawem skończysz już dwadzieścia sześć lat. Nie musisz poszukiwać boga, to Ty nim jesteś - gdybyś tylko chciał, świat stałby się twoją religią. Twoją własnością, z którą mógłbyś zrobić, co tylko zechcesz i na co tylko masz ochotę. Nigdy nie potrafisz się podporządkować, nigdy nie przegrywasz - to Ty jesteś na samej górze gry, pozostali to tylko pionki, którymi świetnie grasz w swoim teatrze życia. Kochasz dominować i mieć władzę nad innymi. Nie musiałeś zaczynać jako goniec w firmie ojca, założyłeś swoją, wystarczyło odkryć tylko potężne złoża ropy, szczęście przecież zawsze się do Ciebie uśmiecha. Nie wiesz, co to cierpienie, ból, strata, nie wiesz, co to bieda ani strach. Znasz tylko pieniądze, władzę, popularność i piękno. Tak, piękno. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, jak cholernie przystojny jesteś i jak wiele kobiet Cię pragnie. Zdradzają z tobą mężów, zostawiają dla ciebie swoje rodziny, wrzucają do samochodu swoją bieliznę, ale Ty pragniesz tylko jednego, dla Ciebie liczy się tylko szybki, przygodny seks i dobra zabawa. Żadna z nich nie zostanie na noc, żadnej też nie pozwolisz wejść do swojej sypialni, nigdy nie zaproponujesz śniadania, klasyczne ‘zaspokój się mała i spadaj, tylko nie trzaskaj drzwiami, są droższe niż twoja pensja’. Nie wierzysz w miłość i nigdy nie potrafiłbyś się zaangażować. Nie mógłbyś się zakochać, bo miłość wymaga poświęceń, a Ty jesteś po prostu dupkiem. Tak Blaise, jesteś pieprzonym, egoistycznym dupkiem, który żyje jak we śnie; jak w bezpiecznej, pozłacanej bańce mydlanej. Tylko co się stanie, kiedy ta bańka pęknie ? No przecież wiesz, doskonale wiem to ja i wiesz to Ty. Rozlecisz się, rozpadniesz na miliard kawałków, tak jak wtedy, kiedy próbowałeś się zabić. Wołałeś o pomoc, ale nikt cię nie usłyszał, nikt nie chciał cię usłyszeć. Teraz naiwnie wierzysz, że bańkę udało posklejać się na tyle mocno, że to się nigdy nie powtórzy, przecież jesteś bogiem, a bóg może wszystko. Pamiętaj jednak, szkło jest bardzo kruche i drugiego upadku może już nie wytrzymać...

POWIĄZANIA

POPRZEDNIA KARTA

TUMBLR

201 komentarzy

  1. Chyba zacznie wbijać się na takie imprezy tylko po to, aby pośmiać się z tych wszystkich kobiet, które wzdychają do nieosiągalnego Blaise. Próbowała je rozumieć, ale nie mogła. Może po prostu nie była z ich ligi, albo została wychowana w inny sposób? Mama zawsze jej powtarzała, aby wybierała mężczyzn rozsądnie. Nie sądziła też, aby Blaise był kimś odpowiednim dla niej. Albo dla kogokolwiek. Chociaż chyba za mało go znała, aby osądzać. Musieli spędzić ze sobą o wiele więcej czasu, niż dotychczas. Mimo to, lubiła go. Teraz porządnie ja rozbawił na tym nudnawym balu, gdzie nie działo się nic specjalnego, a szampan – choć drogi – to nie zachwycał smakiem. Lepszy udawało się jej kupić za pięć dolarów w sklepie przy budynku, gdzie znajdowało się jej mieszkanie. Ale pewnie wiele osób tu pokręciłoby tylko głową z obrzydzeniem, gdyby im oznajmiła, że szampan z sieciówki smakuje lepiej, niż ten ich niezwykle drogi i wytworny.
    - Przez ciebie będę teraz znienawidzona przez damską część – westchnęła teatralnie i przewróciła oczami – jeśli mi któraś będzie chciała wydrapać oczy w toalecie, zwalę całą winę na ciebie – ostrzegła i uśmiechnęła się pod nosem.
    Na propozycje spotkania pokiwała energicznie głową i z zadowoleniem. Pojęcia nie miała jak będzie stać z czasem, ale nie szkodzi przesunąć, prawda? W każdej chwili mogła być potrzebna na dyżurze. W zasadzie zdążyła się już pożegnać z przyjaciółmi, miała tak mało czasu na wszystko. W zasadzie żyła w szpitalu, ale wiedziała na co się pisze, kiedy zdecydowała się na studia medyczne. Najpierw one pochłaniały cały jej czas, do tej pory nie poukładała wszystkich notatek, a teraz staż był jej całym życiem. Rezydenci, asystenci. To było jej życie.
    - Chwilowo sobota mi odpowiada. Jakby coś się miało zmienić to dam ci znać, a co proponujesz? - zapytała. Wolała się przygotować na to ile będzie musiała wydać w ciągu jednej nocy, albo wieczoru. Niby nie zarabiała źle, choć nie urywało żadnej części ciała, to wolała się przygotować tak na wszelki wypadek.
    - Blaise! - rzuciła, kiedy wspomniał o jej dyrektorce i się zaśmiała. Zdecydowanie nie potrzebowała żadnej taryfy ulgowej. Dostała już wystarczająco po tyłku w szkole medycznej, kiedy wyszło na jaw, że tak naprawdę dostała się tam dzięki ojcu. Ale już nie on ja tam utrzymał. Gdyby była głupia nawet największe pieniądze nie sprawiłyby, że chcieliby trzymać nieuka w swojej szkole. - Zdziwisz się, ale nawet pozwalają mi trzymać skalpel! - Pochwaliła się i uśmiechnęła dumnie. W większości robiła papierkową robotę, albo była w laboratorium. Jednak była cierpliwa, bo wiedziała, że na wszystko przyjdzie czas.
    - Będę musiała je odkryć i dowiedzieć się czym się tak zachwycają – odparła – chcesz się stąd wyrwać? Myślisz, że ktoś zauważy nasze zniknięcie?

    Pierwsza, pierwsza!
    Hannah

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chciała uchodzić w tym momencie za sierotkę Marysię. Naprawdę gdyby musiała i zostałaby sama, poradziłaby sobie. Jakoś, ale poradziłaby. Pewnie sama zaopatrzyłaby się w jakieś najtańsze alkohole i zrobiłaby sobie posiadówkę z lustrem. Choć nie, nie z lustrem, bo spojrzeć na siebie w tym momencie by nie potrafiła. Nie mogła patrzeć na swoje odbicie. Brzydziła się nim. Mimo, że przecież nie zrobiła niczego obrzydliwego od wczorajszego wieczoru by miała aż takie myśli na swój widok.
    Naprawdę nie miała go za aż tak okropnego jak mogłoby się wydawać. Już zdołał pokazać to, że nie był takim złym facetem na jakiego kreowały go media. Poza tym akurat teraz już była wstanie uwierzyć w to, że to co o nim pisano po prostu nie jest prawdą. Przecież sama tego właśnie doświadczała.
    - Oj, pomoże… - wymamrotała, wyglądając za okno samochodu, aby dojrzeć drogę, którą jechali. Nie bała się, że ją gdzieś wywiezie. Przecież nie był anonimowy, więc chyba nic jej nie zrobi. Przynamniej miała taką nadzieję. Mimo wszystko, mimo tego, że świat jej się walił, to chciałaby jeszcze trochę pożyć.
    Może alkohol nie był najlepszym rozwiązaniem jej problemów, jeśli w ogóle jakimkolwiek był… Ale zdecydowanie był lepszym wyjściem od narkotyków, które nawet przeszły jej przez chwilę przez myśl. To dopiero mogło skończyć się źle. A tutaj? Co najwyżej się upije, znowu zwróci to i owo. Na drugi dzień pewnie będzie jej ciężko zwlec się z podłogi, ale przynajmniej będzie żyła.
    Odwróciła głowę od szyby w momencie gdy mężczyzna zaczął opowiadać historię jego kuzynki. Słuchała go w skupieniu i milczeniu, jedynie wsuwając zmarznięte dłonie między swoje uda. Nie powiedziała nic, po tym co usłyszałam bo po prostu brakowało jej słów na to wszystko. Nie mogła postawić się na miejscu jego kuzynki. Z pewnością przeszła większe piekło od niej. Westchnęła jedynie cicho, wbijając się mocniej w skórzany fotel. Nawet nie chciała się stawiać w takiej sytuacji.
    - To musiało być okropne… - szepnęła jedynie na zakończenie.
    Uniosła nieznacznie brwi, gdy tylko usłyszała, co ma zamiar dla niej zrobić. Już otworzyła usta, aby powiedzieć, iż nie ma takiej potrzeby, ale coś ją zablokowało. Potrzebowała tego, a jej z pewnością żadna gazeta by nie posłuchała, a jedynie wyśmiała, odkładając słuchawkę. Pierwszy raz obdarzyła Ulliela szczerym, choć nieco bladym uśmiechem. Poprawiła jego płaszcz na ramionach. Sama nawet nie wiedziała czemu jest jej tak strasznie zimno. Musiałą przyznać, że naprawdę miły był fakt, że ktoś o nią dbał. Mimo, że wiedziała iż jest to tylko chwilowe, to poczuła się dzięki poświęconej jej uwadze, nieco lepiej. Wysiadła z auta zaraz za nim i popatrzyła na jego wyciągnięte ramię. Było jej strasznie głupio, ale chyba nie wypadało odmówić dżentelmenowi, więc po prostu wsunęła swoją drobną rękę pod jego ramię.
    - Naprawdę nie trzeba było… Przecież ja do końca życia ci się nie odwdzięczę – mruknęła pod nosem, wchodząc razem z nim do budynku, gdzie zaraz ktoś odebrał od niej płaszcz Blaise’a. Nie czułą się w tej całej sytuacji zbyt komfortowo. Zwłaszcza, że wszystko wokół było takie eleganckie, a ona? Z rozmazanym makijażem, jakiś podartych spodnia, traperach i sportowej bluzie. No wyglądała tutaj prawie niczym bezdomna. Popatrzyła niepewnie na Blaise’a.
    - Przepraszam… Mogłabym skorzystać z łazienki? – zapytała niepewnie. Chociaż chciała doprowadzić do porządku swoją twarz i włosy.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ale fajna ta nowa karta! I chyba Jessie nie ma wyboru i nieco zmięknie :D ]

    Jassemine Merrick była bardzo specyficzną osobą. Kiedy sobie wkręciła, że ktoś lub coś jest złe, to trudno było ją przekonać do zmiany zdania. Tak właśnie było z Blaise`m. Wkręciła sobie, że powinna podchodzić do niego z pewnym dystansem i tego się trzymała. I chociaż nietrudno było jej zaimponować, tak mężczyzna miał nieco podwyższoną poprzeczkę.
    Początkowo chciała wywinąć mu numer i rzeczywiście podać fałszywy adres. A kiedy się szykowała, to przez myśl jej przeszło, aby podstawić jedną z sąsiadek. Koniec końców stwierdziła, że to byłoby bezsensu.
    Przygotowała się dość szybko. Ubrała dość prostą, czerwoną sukienkę z koronki na długi rękaw, która sięgała jej trochę przed kolano i która prześwitywała w niektórych miejscach. Do tego założyła ciepłe rajstopy w kolorowe koty i botki na obcasie w kolorze ecru. Włosy pozostawiła w charakterystycznym dla siebie nieładzie, bo wiedziała, że wcześniej czy później i tak się ułożą w ten sposób.
    — Nie widzę powodu dla którego miałabym kłamać w tym temacie — powiedziała zupełnie poważnie i uśmiechnęła się zabawnie. Ubrała czarny płaszcz i opatuliła się ciepłym szalikiem i była gotowa do wyjścia.
    Spodziewała się czegoś bardziej klasycznego. Kolacja na dachu jakiegoś wieżowca, albo coś takiego. Ale lot helikopterem? Nie. Tego się nie spodziewała. I właściwie nie brała takiej wysokości pod uwagę. Uniosła brew nieco w górę, patrząc raz na helikopter, raz na mężczyznę.
    — W sumie, to jeszcze się nie zdarzyło, aby samolot nie wrócił z powrotem na ziemię — mruknęła pod nosem tekst, który kilka lat temu (przed podróżą na Islandię) usłyszała od swojego najstarszego brata – Maxa.
    Chwyciła mężczyznę za rękę i wsiadła do pojazdu. Przez chwilę wpatrywała się w te wszystkie kontrolki i inne takie i podrapała się po czole. Niekoniecznie była przekonana do takiej podróży. Ale postanowiła nie narzekać. Najwyżej tego nie przeżyją.
    — Rozumiem, że teraz podróż i kolacja, a potem zaciągniesz mnie do pokoju zabaw? — zapytała, przekręcając głowę i parsknęła śmiechem. No cóż, za długo była poważna i za długo nic mu nie wytknęła. W sumie, to się dziwiła, że po tym wszystkim wciąż się starał. Może dlatego zasługiwał na choć minimalną inicjatywę z jej strony? Albo odrobinkę zrozumienia. Tyle mogła mu, póki co, dać.
    — Ale wolę zjeść gdzie indziej. Nie przekonuje mnie jedzenie w lecącym helikopterze — powiedziała zupełnie szczerze i poważnie. Jeszcze by się uświniła, a naprawdę lubiła tę kieckę.

    Najlepsza randka na świecie – Jessie

    OdpowiedzUsuń
  4. — Jeśli do takiego spotkania kiedykolwiek dojdzie, na pewno dostaniesz od niej burę — oznajmiła mu wręcz z nieukrywaną przyjemnością, dobrze wiedząc, że słowa pani Creswell zawsze dawały do myślenia i Blaise pozna namiastkę tego, co ona przeżywała, będąc nastolatką. W tym momencie jeszcze nie wiedziała, że za sprawą późniejszej propozycji Blaise’a to spotkanie było bardziej prawdopodobne, niż przypuszczała. Tymczasem jednak, kiedy mężczyzna dość ostro wszedł w zakręt, krzyknęła krótko i skrzywiła się lekko, gdy pas boleśnie wbił się w jej ciało. — Przepraszam… — rzuciła, nieco speszona swoją reakcją, ale właściwie nigdy nie przeżyła podobnej jazdy i w duchu cieszyła się, że zapięła pasy, nawet jeśli teraz bolały ją żebra. Może i nie miałaby nic przeciwko takiej prędkości oraz gwałtownym manewrom na torze wyścigowym, gdzie byliby sami i nie musieliby uważać na innych uczestników ruchu drogowego, a także mieli do czynienia z odpowiednio zabezpieczonymi barierkami po bokach trasy.
    — Cóż, nikt nie powiedział, że będzie tylko przyjemnie — skwitowała, poprawiając się na fotelu, z którego nieco się zsunęła z powodu pokonywania kolejnych zakrętów. Relacje międzyludzkie miały to do siebie, że nie opierały się tylko i wyłącznie na pozytywach i chyba każdemu przydarzały się trudności, które należało pokonać wspólnymi siłami. To umacniało, a niejednokrotnie również sprawdzało poszczególne więzi. Maille była ciekawa, jak ta nieprzyjemność wpłynie na nią i na Blaise’a.
    — To nie twoja wina, tylko tych hien — odparła i wyraźnie poirytowana, machnęła ręką w kierunku otaczających ich reporterów. Chyba po raz pierwszy cieszyła się z tego, że Blaise posiadał własnych ochroniarzy i nie mogła doczekać się ich przybycia. Wcześniej uważała to za fanaberię, ale w obliczu tego, co teraz się działo, nie pogardziłaby własnym, małym oddziałem wojskowym, który w mig rozgromiłby nie pozwalających im wysiąść z auta fotoreporterów. — Tak, mój brat się ucieszy, ale nie moja mama! — zauważyła ze śmiechem, tym samym przypominając szatynowi, że jeszcze nie tak dawno temu martwił się tym, czy kobieta go polubi, a teraz chciał jej przysporzyć kolejnych powodów do zmartwień.
    — Mam po prostu poczucie, że ufając ci, dobrze robię — odparła szczerze i zgodnie z tym, co sama czuła, po czym pozwoliła wyprowadzić się z samochodu i przeprowadzić przez tłum dziennikarzy. Gdy znaleźli się we wnętrzu wieżowca, wyraźnie odetchnęła i zamrugała szybko oczami, chcąc pozbyć się sprzed nich mroczków, będących nieprzyjemną pozostałością po atakujących ich fleszach. Ciekawa była, ile zdjęć udało im się zrobić i jakimi nagłówkami zostaną one opatrzone. Nie było jej przykro, że miały się pojawić pomówienia na ten temat. Zamiast żalu czuła złość, która pchała ją do działania, w tej sprawie nie mogła jednak nic zrobić i było to jeszcze bardziej denerwujące.
    — Cholera… — syknęła, zaciskając palce na metalowym drążku umieszczonym pod lustrem w windzie. Wyglądała, jakby chciała złamać kawałek metalu, lecz zamiast tego odepchnęła się od niego i oparła o ścianę naprzeciwko mężczyzny. Słuchała uważnie słów mężczyzny i zdziwiła się, kiedy w pewnym momencie poczuła coś mokrego na dłoni. Spojrzała w dół i spostrzegła Levi’ego, o którego obecności prawie zapomniała, a który przecież towarzyszył im cały czas.
    — Oj, malutki… — westchnęła i przykucnęła przed zwierzakiem, gładząc go po głowie. — Co-o? — wykrztusiła zaskoczona, kiedy usłyszała o Europie i uniosła wzrok na Blaise’a. Jego pomysł zaskoczył ją na tyle, że nie odezwała się, a jedynie słuchała go, dopóki nie dotarli na samą górę i nie znaleźli się w jego apartamencie. Tam Levi ochoczo zajął się oględzinami nowego miejsca, zamierzając obwąchać wszystkie kąty, a Maille ciężko opadła na kanapę, chcąc we względnym spokoju przetrawić słowa mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała do wyboru Erupę albo Boston. Na myśl o tym, że miałaby niespodziewanie zjawić się w rodzinnym domu, poczuła się tak, jakby wróciła do czasów liceum i coś przeskrobała, wiedząc, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw i będzie musiała zmierzyć się z gniewem rodziców. Z drugiej strony w Bostonie, zgodnie z ich pierwotnym planem, miałaby się zjawić w domu należącym do kompletnie dla niej obcych ludzi, na dodatek nie będąc pewną tego, czy ci ją zaakceptują. To była niełatwa decyzja i kiedy Blaise wrócił do salonu z kakao, którego zrobienie ponownie zajęło mu sporo czasu, Maille wciąż nie była w stanie powiedzieć mu niczego konkretnego.
      — Blaise, ja nie wiem… — przyznała szczerze, lekko się zająknąwszy i posłała mu zbolałe spojrzenie. — Pierwszy raz znalazłam się w sytuacji, gdzie muszę uciekać przed dziennikarzami — dodała i zaśmiała się gorzko. — Ty zdecyduj. Powiedziałam wcześniej, że ci ufam i nie zmieniłam zdania w tej kwestii. Czuję, że chcesz dobrze. A moi rodzice, w razie czego, na pewno nas nie wyrzucą — dodała z lekkim uśmiechem, wpatrując się w szatyna. Czuła, że ten chciał dobrze i wierzyła, że cokolwiek wybiorą, będzie to dobre rozwiązanie. Zadziwiające… Zaledwie parę dni temu, góra tydzień, siedziała na tej kanapie po bankiecie, który nijak nie zwiastował początku takiej znajomości. A teraz ona i Blaise razem planowali spektakularną ucieczkę. Na tę myśl Maille lekko pokręciła głową i zaśmiała się cicho.
      — Uwierzyłbyś, kiedy pierwszy raz mnie zobaczyłeś, że dojdzie do czegoś takiego? — spytała z rozbawieniem, nie odrywając od niego roziskrzonego spojrzenia. — Bo ja nie — odparła bez zastanowienia.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  5. [Ta nowa karta jest niesamowitaaaaa *.*]

    Nie zawsze zagadywała rozmówcę na śmierć i na pewno nie chciała w ten sposób wykończyć Ulliela, ale alkohol, dziwny nastrój i ta pokręcona sytuacja sprawiały, że najzwyczajniej w świecie paplała. A może była już pijana? W każdym razie prychnęła, gdy uciszył ją jej własnymi włosami.
    - Nigdy nie twierdziłam, że jestem normalna. Normalni ludzie są nudni – odpowiedziała rozbawiona. - A co do twojego ego… ono po prostu wymaga wyważenia. Równowagi. Powiedzmy… że mogę ci pomóc nad nim popracować – uśmiechnęła się wesoło, chociaż pomyślała, że ktoś mógłby popracować nad jej własnym. Była świadoma części swoich zalet, ale nadal lista wad wychodziła jej dłuższa. Może dlatego tak łatwo znajdowała cudze wady? Po prostu był to jej wrodzony talent.
    Parsknęła.
    - Naprawdę wolę oryginał od tej popowej podróbki. Ale byłoby mi szkoda, gdybyś skończył jak ten prawdziwy Dorian – dodała i lekko pstryknęła go w nos. - Choć z pewnością dorównujesz mu pewnością siebie i tajemniczym magnetyzmem. Tyle, że tamtego wszyscy się z czasem zaczęli bać.
    - Bakterii? Blaise… to jest… głupie – mruknęła oburzona. Elaine lubiła porządek i sterylność, ale miała pełną świadomość tego, że bakterie są niezbędne człowiekowi do życia i wcale nie takie złe, jak się ludziom wydaje. - Bakterie wspomagają naszą naturalność odporność, pomagają w gospodarce organizmu. Mamy w sobie masę tego draństwa i to nic złego. Bez nich pewnie wszyscy byśmy poumierali już dawno temu. Bardziej bałabym się chloru niż tych bakterii – odparła i spojrzała na niego uważnie. - To wyobraź sobie jakim zagrożeniem jest seks, skoro boisz się bakterii.
    Prychnęła.
    - Co to w ogóle był za komplement, co? „Fajna babeczka”. Aż prosisz się o pytanie „z budyniem czy z owocami” - pokazała mu język.
    Pokręciła głową.
    - Do McDonalda cię nie zabiorę, ponieważ sama go nie lubię. Zawsze się źle czuję po takim jedzeniu Ale na porządne frytki… albo do mojej przyjaciółki na tosty już tak – odpowiedziała wesoło. W głowie zapaliło jej się kilka czerwonych lampek, kiedy Blaise tak gładko zgodził się porwać na to wszystko. Jej pokręcony umysł zaczął skanować sytuację w poszukiwaniu zagrożeń. A może po protu Ulliel był szalony? No… ale to też nie wróżyło niczego dobrego.
    - Spokojnie… jakoś sobie poradzimy. Z resztą możemy pierwsze podejście zrobić rano. Chyba masz domu jaką kuchnię – odpowiedziała rozbawiona. Nie wyobrażała sobie tego, że można zupełnie nic nie umieć. Nawet wtedy, gdy zaczynała samodzielne życie po opuszczeniu wygodnego domu rodziców, nie miała problemu z tym, żeby samodzielnie coś przygotować. Jednak wszystkiego nauczyła się tak naprawdę dlatego, że wuj, u którego zamieszkała po ucieczce z domu, zupełnie nie pamiętał o tak prozaicznych sprawach jak gotowanie obiadu czy zakupy.
    - To będzie trudne, wiesz? Podważanie twojego autorytetu mogłoby być całkiem niezłym hobby – mrugnęła do niego.
    - Cieszę się, że mogłam pomóc – odpowiedziała całkiem szczerze. - I do usług. Jak będziesz chciał się wygadać, to zawsze możesz mnie poszukać – mrugnęła do niego. Ta jego troskliwość była nieco… dziwna dla niej. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś ją tak uważnie obserwował.
    - Daj spokój… ja zdałam na prawo jazdy i tak zakończyła się moja kariera kierowcy. Obawiam się, że rozbawiłabym się na pierwszym skrzyżowaniu normalnej drogi, a na torze…. Hmm… jeden zakręt by wystarczył – zapewniła. - Pod tym względem wolę być wożona – dodała i uśmiechnęła się łagodnie. Przysunęła się do do niego i przytuliła wygodnie do jego ramienia.
    - Hmmm… Na którym piętrze mieszkasz? - zapytała, gdy zatrzymali się przed apartamentowcem. Spokojnie wysiedli z samochodu, a Elaine popatrzyła w górę. - Może to głupie, ale… nie chciałabym wspinać się na samą górę, gdyby wyłączyli prąd i windy by nie działały...

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ojej, dziękuję! Jest mi bardzo, bardzo miło! (: Mam nadzieję, że uda mi się tutaj odnaleźć również z tą panienką, no i zapraszam na wątek, jeśli masz ochotę!]

    LEANNA THOMPSON

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć. Tak słyszałam, że z tobą fajne wątki są. Więc ja chcę. Reflektujesz?]

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  8. A ona nie miała wcześniej okazji aby ktoś obcy się tak o nią troszczył. Więc dla niego, ale i dla niej to był pewnego rodzaju pierwszy raz. Nie zrażał jej do siebie, o to mógł być spokojny. Oczywiście miała jakąś wyrobioną opinię na jego temat przed tym jak prawie mu zwymiotowała na buty, ale zdążył zapunktować na tyle, by wymazała to ze swej pamięci i dała mu po prostu drugą szansę, z której naprawdę skorzystał.
    Zdecydowanie najbardziej obawiała się spotkania z Danielsem, bo zdawała sobie sprawę z tego, że ta cała afera odbije się bardziej na nim niż na niej. Choć to i tak nie było takie proste jak mogłoby się wydawać. Czuła się jakby pod presją i nie miała ochoty wychodzić, póki co, na zewnątrz.
    - Nawet chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego ile to dla mnie znaczy... – odparła po czym posłała w jego kierunku blady, ale całkowicie szczery uśmiech.
    - Dziękuję, wystarczy mi woda i ręcznik – zapewniła go i skinieniem głowy, podziękowała za wskazanie jej łazienki. Czułaby się idiotycznie mając na sobie czyjeś ubrania i w dodatku bez wiedzy tej osoby. Nie pomyślała nawet o tym, że Blaise sprowadzał tu chmary kobiet, nie przeszło jej to nawet przez myśl, dlatego że chyba po prostu nie była wstanie teraz o takich rzeczach myśleć.
    Gdy drzwi za nią się zamknęły, podeszłą do lustra i popatrzyła na swoje odbicie. Nie wyglądała najlepiej. Można nawet rzec, że wyglądała niczym siedem nieszczęść. Odetchnęła głęboko i odkręciła wodę w kranie. Nabrała na dłonie trochę mydła i umyła dokładnie twarz, aby pozbyć się resztek makijażu, przez który i tak przebijały się piegi, a oczy tylko były szpecone przez ciemne plamy po cieniach i tuszu do rzęs. Teraz wyglądała zdecydowanie lepiej, zdrowiej, choć podpuchnięte i zaczerwienione oczy jeszcze zdradzały, że płakała. Przeczesała jeszcze włosy szczotką, którą znalazła w łazience, po czym po prostu zdjęła bluzę, w której wyglądała jakby ukradła ją swojemu chłopakowi, którego przecież nie miała. Zdecydowanie lepiej wyglądała bez niej. Przynajmniej było teraz widać jej figurę, no i jakoś lepiej będzie czułą się w tych wnętrzach w zwykłych czarnych spodniach i szarej bluzce z dekoltem w serek. Przynajmniej teraz jej image aż tak się nie kłócił z tymi luksusowymi wnętrzami.
    - Zjem wszystko, nie jestem wybredna – odparła, gdy pojawiła się z powrotem w pokoju, w którym przebywał mężczyzna. Nie sądziła jednak, że będzie na nich czekała taka uczta. Trochę dziwnie się czułą w tym całym przepychu. Po prostu w życiu czego takiego nie doświadczyła. Usiadła na odsuniętym przez Ulliela krześle.
    - Dziękuję… - szepnęła, nie mogąc oderwać wzroku od tego całego jedzenia – Jeej… Ktoś musiał się naprawdę napracować – powiedziała, ale chyba bardziej do siebie niż do niego.
    Dopiero po chwili podniosła wzrok na mężczyznę i uśmiechnęła się nieco zakłopotana.
    - Wiesz… Trochę głupio by było pić w samotności, więc kompan z pewnością by się przydał – odparła i zagryzła dolną wargę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że wyszła z domu po to aby kupić sobie coś do jedzenia, a żołądek właśnie dawał o sobie znać.
    W końcu gdy się przełamała nałożyła sobie trochę jedzenia na talerz, a gdy wsunęła kawałek kurczaka do ust, aż przymknęła oczy. Było to cholernie pyszne, co było widać po jej rozmarzonej minie. Uśmiechnęła się nieco szerzej, a później spojrzała na Blaise’a.
    - Całe dnie chodzisz w garniturach? Nie wyglądają na najwygodniejsze ubranie świata – powiedziała, uśmiechając się delikatnie.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  9. [Szczerze mówiąc to Muminek trochę mi podrzuciła pomysł na wątek XD Olivia to początkująca dziennikarka i choć nie interesuje się zbytnio celebrytami, musi się jakoś wybić, żeby utrzymać się w radiu. Może jakiś wywiad? Albo przyłapanie go na jakimś głupim zachowaniu, po którym próbowałby ją zastraszyć albo przekupić, żeby nie robiła z tego materiału?
    Nie wiem jak się na to zapatrujesz, ale mi się marzy taki groźny wąteczek z pazurem :D]

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  10. Słyszała ich rozmowę, a raczej krótki monolog Xaviera, który kazał mu najzwyczajniej w świecie wypierdalać i szamotaninę, w trakcie której dosłownie wyrzucił Ulliela z jej mieszkania. Ciężko stwierdzić czy bardziej była na niego zła, czy wdzięczna… Z jednej strony sama tego chciała; chciała, żeby zniknął z jej życia, chciała o nim zapomnieć, ale nie ważne jak bardzo się starała nie przestawało jej zależeć. Nie zrobiła jednak nic, kiedy Morgan trzasnął mu drzwiami przed nosem, wiedziała, że tak po prostu będzie lepiej… dla niej, dla niego, dla wszystkich. W tym momencie najbardziej wściekła była na Ryana, który oczywiście musiał mu o wszystkim powiedzieć… zupełnie jakby miało to cokolwiek zmienić, może liczył na to, że jeśli nie on to Ulliel będzie wstanie wpłynąć jakoś na jej zdanie? Zarzuciła na ramiona czarny płaszcz wcisnęła guzik przywołujący windę, musiała się przejść, przewietrzyć, wytrzeźwieć trochę, bo butelka wina, którą wypiła cały czas spychała jej myśli na nieodpowiednie tory. Co by było gdyby… Jak teraz wyglądało by jej życie, gdyby nie nawrót choroby? Nie chciała o tym myśleć, obiecała sobie, że nie będzie tego rozpamiętywać, zdążyła się już nawet z tym wszystkim pogodzić, ale kiedy go zobaczyła… Poczuła się jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody… Nie chciała się tak czuć. Jedyne czego teraz tak naprawdę chciała, to móc to wszystko wyłączyć. Chciałaby po prostu przestać czuć, wtedy wszystko byłoby o wiele łatwiejsze. Czekanie na śmierć byłoby łatwiejsze, bo nie oszukujmy się, ale w tym momencie właśnie to było jej „wszystkim”.
    Niewiele myśląc weszła do pierwszego lepszego baru… i tyle byłoby z jej „przewietrzyć się i wytrzeźwieć”; nie zdążyła jednak nawet podejść do baru, kiedy ktoś dosłownie staranował ją całym ciężarem swojego ciała i bełkocząc coś pod nosem zamknął w zdecydowanie zbyt mocnym uścisku, z którego oswobodzenie się zajęło jej dłuższą chwilę. Dopiero wtedy dotarło do niej z kim miała w tej chwili do czynienia… Miała wrażenie, że wszechświat ostatnio naprawdę uwielbiał się nią bawić. Zlustrowała go spojrzeniem, nie dało się ukryć, że był najzwyczajniej w świecie zalany niemal w trupa. Zamknęła oczy i z cichym westchnieniem pokręciła głową, już teraz wiedziała, że naprawdę będzie tego wszystkiego żałować. Powinna go tu zostawić, odejść, tak jak on już nie raz ją zostawiał, ale nie mogła...
    - Okej… Chyba Ci już starczy, co? - mruknęła pod nosem i widząc jak chwieje się na nogach przytrzymała go za ramię, naprawdę nie uśmiechało jej się zbieranie go z podłogi.
    - Da sobie Pani radę? – usłyszała głos barmana, który w tej chwili wyglądał na najbardziej zdezorientowanego człowieka na ziemi. Pokiwała głową i rzucając mu kilka stówek w celu uregulowania rachunku, zgarnęła z baru jego rzeczy i prosząc jeszcze o wezwanie taksówki wyprowadziła go z baru, mając nadzieję, że świeże, nieco mroźne powietrze doprowadzi go do jako-takiego stanu.

    <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  11. Patrzyła na niego niemal z politowaniem, ale i pewną dozą rozbawienia… widok ludzi będących w takim stanie zawsze ją bawił i nawet w tej sytuacji, kiedy w środku wręcz kipiała ze złości za to, że zniweczył jej ambitny plan wypicia kilku głębszych i zapomnienia o całym świecie, nie mogła pozbyć się krzywego uśmieszku z pomalowanych czerwoną szminką ust. Odetchnęła z ulgą, kiedy taksówka zatrzymała się przed nimi już po kilku minutach, westchnęła cicho i otwierając drzwi wepchnęła go do środka, rzucając mu na kolana kurtkę; właściwie mogłaby już dać sobie spokój, wcisnąć kierowcy kilka dolców więcej, by ten odstawił go pod same drzwi, ale nie mogła… wyglądał w tym momencie tak, że chyba każdy by się złamał. Nawet ona. Zajęła miejsce obok i podając kierowcy adres przetarła zmęczoną i twarz dłońmi, jak ognia unikając patrzenia w jego stronę… Nawet w tak żałosnym stanie był jej chyba największą słabością, od której nie potrafiła uwolnić się niezależnie od tego jak bardzo się starała.
    - Nie zaczynaj – mruknęła pod nosem, kiedy poruszył ten niewygodny temat, zmarszczyła brwi łapiąc spojrzenie kierowcy odbijające się we wstecznym lusterku, nie dziwiło jej to, każdy reagował tak na słowo „choroba”… ludzka ciekawość brała górę i nikt nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem zaciekawionego spojrzenia w stronę „chorej” osoby.
    - Nawet nie próbuj... – skrzywiła się słysząc jego słowa i nie zdążyła nawet dokończyć zdania, kiedy Blaise Ulliel postanowił puścić pawia. – Nowe buty. – jęknęła poirytowana patrząc na zamszowe botki, których już nic nie będzie w stanie uratować. Kiedy kierowca zatrzymał się przed odpowiednim budynkiem, sięgnęła po portfel, by po chwili wręczyć mu należność za kurs… z dość sporą nadwyżką za czyszczenie tapicerki.
    - Dziękuję. – mruknęła, kiedy pomógł jej wyciągnąć zalanego Blaisea z tylnego siedzenia i odprowadził pod przeszklone drzwi, które w pośpiechu otwierał przed nimi portier. Ten sam starszy mężczyzna, który zawsze uśmiechał się do niej życzliwie, a teraz patrzył na nią niemalże z zatroskaniem, zabierając z jej ramienia Ulliela, którego „zabrała” od niego, dopiero kiedy winda zatrzymała się na ostatnim piętrze otwierając się na jego apartament. Zaprowadziła go do sypialni i sadzając na łóżku westchnęła już naprawdę zmęczona. – Wisisz mi za buty. – skwitowała stawiając na szafce nocnej butelkę wody i buteleczkę aspiryny – I ogarnij się, bo sam wyglądasz, jakbyś miał zabrać się z tego świata. – dodała sięgając po swoją torebkę, by zaraz ruszyć w stronę wyjścia.

    Wciąż zakochana Prim

    OdpowiedzUsuń
  12. Przewróciła oczami. Blaie najwyraźniej lubił odrzucać od siebie swoje wady, ale i konsekwencje swoich czynów. Usprawiedliwiać się i wypierać to, co niewygodne.
    - O ile się orientuję, chodzenie do terapeuty nie jest niczym złym czy godnym potępienia lub współczucia, o ile ktoś naprawdę coś ze sobą zrobić, a nie tylko poszukuje spokoju sumienia – odparła i pokręciła głową. Miała wrażenie, że uderza w złą strunę, ale trochę było dla niej za dużo promili na delikatność.
    - Depresja jest okropna – wymamrotała i przytuliła się do niego mocniej. - Nie chcemy depresji. Ale chcę, żebyś zobaczył nie tylko swoje wady, ale i zalety. Masz ich kilka, ale nie takich, jakie uważasz, że masz – westchnęła cichutko. - Mógłbyś być fajny… i to nie od czasu do czasu, ale nieco częściej – wymamrotała i zamknęła oczy, jakby miała przysnąć. Właśnie w pokręcony sposób powiedziała, że go lubi, ale nie chciała, żeby się na tym za bardzo skupiał.
    Pokręciła noskiem.
    - Ja się nie boję… Ale bycie dupkiem nieźle ci wychodzi. Gdyby można było za to dostawać nagrody, na pewno jakąś byś zgarnął – uśmiechnęła się lekko do niego.
    Zamyśliła się.
    - Jak łączysz swoją fobię bakteryjna z seksem? - zapytała całkiem serio. - Jakby nie było nie jest to najbardziej higieniczna forma – westchnęła. - No wiesz… laski mogą cię czymś zarazić. Albo… nie wiem… to jest na swój sposób brudne… No chyba, że to twój rodzaj perwersji.
    Parsknęła cicho. Oczywiście, że musiały mu się desery skojarzyć z seksem. Pewnie, gdyby się postarał, potrafiłby każde przypadkowe zdanie połączyć z seksem. Ale nie była zła. Bardziej rozbawiona, ponieważ sama tym razem miała całkowicie czyste myśli i w głowie malował się jej obraz prawdziwego ciasta z budyniem i owocami. Jadalnego, smacznego i powodującego odkładanie się dodatkowych kilogramów na biodrach.
    Spojrzała na niego zdziwiona, a potem parsknęła śmiechem. Albo świat jest naprawdę mały, albo Tostmania ma naprawdę najlepsze tosty w Nowym Jorku. Oczywiście Elaine nigdy w to nie wątpiła, ale nie spodziewała się, że taki burżuj jak Blaise będzie wiedział o tym cudownym foodtrucku i jego właścicielce. I jeszcze ten komentarz! Aż pokręciła głową z wrażenia.
    - Uwierz, że Maille z Tostmanii to przy mnie aniołek. Ale skoro ją znasz, to się pilnuj tej znajomości, bo lepszego człowieka pod słońcem nie znajdziesz – zapewniła. - Jeśli jednak ją skrzywdzisz… to obawiam się, że żaden chirurg plastyczny ci nie pomoże – dodała groźnie. Elaine uwielbiała Maille, podziwiała i kochała niemal tak, jak swoją młodszą siostrę, więc gdyby ktoś odważył się ją skrzywdzić, postarałaby się o najwyższą karę dla niego.
    - Chyba powinniśmy zrobić sobie jakąś klauzulę, w której naprawiasz wszystkie popsute lub zniszczone rzeczy w moim mieszkaniu – parsknęła rozbawiona. Rozumiała, że można nie mieć talentu kulinarnego i unikać prac w kuchni, ale mieć zakaz wchodzenia do własnej kuchni to już drobna przesada. Przecież czasem człowiek ma ochotę na… cokolwiek. Chociaż pewnie kiedy ma się służbę non stop, nie trzeba o ty zbyt często myśleć.
    - Wierzę, że działa, ale co byś zrobił, gdyby na przykład była awaria prądu i winda by nie działała? - zapytał. Spojrzała w górę, nim weszła do budynku. - Ja na pewno nie wspinałabym się do domu. Poszukałabym hotelu – pokręciła głową. Weszli do apartamentowca.
    - Widok musi być niesamowity – przyznała cicho, gdy weszli do windy. Potem spojrzała na Blaise’a i pokręciła głową.
    - Jakuzzi brzmi dobrze. Gorąca woda, bąbelki wokół i w kieliszku. Podoba mi się ten pomysł – odpowiedziała rozbawionym uśmiechem. Nie była osobą, która grałaby cnotkę, a kąpiel naprawdę wydała jej się dobrym pomysłem, ponieważ tak jak zauważył Ulliel, zmarzła. Nie była jeszcze na tyle zmęczona, by iść spać, miała nadzieję, że spędzą jeszcze trochę czasu w dowolnej formie.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  13. [Wow! Ale zdjęcie! *.* <3 Zachwyt!]

    Roześmiał się wesoło i upił pokaźny łyk alkoholu, który dziwnym trafem, tego wieczoru wyparowywał z jego szklanki w podejrzanie szybkim tempie. Cóż, najwyraźniej Collins za dużo czasu spędzał ostatnio z młodszym nieco pokoleniem i udzielało mu się to imprezowe podejście do życia. W ciągu ostatnich kilku tygodni Ryan pił częściej niż w ciągu całych dwóch lat razem wziętych.
    -Czarno widzę ten wieczór, przynajmniej dla mnie. Alkohol jakoś za dobrze mi dzisiaj smakuje a to nigdy nie kończy się dobrze. – skomentował to odstawiwszy szklankę na blat niewielkiego, ciemnego stolika, znajdującego się przed wygodną, miękką sofą.
    -To kwestia genów. Przystojnym i dobrze zbudowanym trzeba się po prostu urodzić Blaise, musisz się z tym pogodzić. – rozłożył bezradnie ręce zanim wziął w dłoń i postanowił zmienić temat. Blaise był nieco drażliwy na punkcie swojego wyglądu. Właściwie to wszystko rozchodziło się o jego manię bycia najlepszym, najfajniejszym i najprzystojniejszym oczywiście. Collins lubił z tego żartować, tak samo jak jego przyjaciele żartowali z jego słabych punktów i nie było w tym żadnej nieprzyjemności. Wręcz przeciwnie. Ryan wychodził z założenia, że na takie niewybredne żarty mogą pozwolić sobie jedynie osoby, które długo i dobrze się znają. Raczej nie pokusił by się o taki komentarz dla zwykłego kolegi z pracy.
    Najzabawniejsze było to, że Collins w pewnym momencie swojego młodzieńczego życia był wątłym, wysokim chucherkiem. Prawdę mówiąc jego sylwetka zaczęła zmieniać się w szkole średniej, kiedy trenował koszykówkę, by razem ze szkolna drużyną sięgać po kolejne puchary na mistrzostwach. Do obecnej formy doszedł dopiero na studiach, kiedy siłownia okazała się być doskonałym miejscem do oczyszczenia umysłu ze stresu i wszystkich negatywnych emocji. Treningi pozwalały mu zaliczać najtrudniejsze egzaminy ale też pomagały przy niepowodzeniach. Kiedy na pierwszym roku rozstał się ze swoją dziewczyną to, może to okrutne, ale zaoszczędził sporo czasu, który całkiem nieźle spożytkował. Jako lekarz poznał też wszystkie mechanizmy zachodzące w organizmie i zdecydowanie łatwiej było mu je kontrolować i dostosowywać do swoich oczekiwań.
    -Jasne, mam całą kolekcję Twoich upokarzających zdjęć i filmów. Czekam na jakąś naprawdę dobrą ofertę. Albo na jakiś gwóźdź programu, wiesz, taka wisienka na torcie. Tylko ostatnio jesteś jakiś spokojniejszy, jakbyś trochę spoważniał, no i cały misternie uknuty plan musi niestety poczekać. – wyciągnął się wygodniej na sofie i a pomocą trzymanego w dłoni pada wybrał drużynę , którą zamierzał prowadzić podczas tych męskich rozgrywek.
    -Możliwe. – skinął kiedy Blaise wymienił kilka powodów, które mogły sprowadzić Primrose do szpitala, wciąż jednak miał pewne wątpliwości co do celu jej wizyty.
    -Tylko kiedy mnie zobaczyła, chciała po prostu uciec. Tłumaczyła się brakiem czasu, ale wiesz, że mnie nie da się tak łatwo nabrać. Wyglądała jak ktoś, kto chciałby zapaść się pod ziemię a nie jak ktoś, kto odwiedza w szpitalu ojca. – pokręcił głową marszcząc przy tym nieco czoło. Tak naprawdę wiedział więcej, ale nie mógł podzielić się z nim efektami swojego krótkiego śledztwa, bo złamałoby to tajemnicę lekarską i on sam nie czułby się z tym zbyt dobrze. Jeśli Blaise w ciągu kilku następnych dni nie podejmie tego tematu, to będzie musiał spróbować dotrzeć do niego jakoś inaczej, albo wpłynąć na Primrose, choć nie sądził aby ta misja mogła zakończyć się sukcesem.
    -Nie chcę nic mówić, ale to na co ja mam największą ochotę, to joint. – spojrzał na niego z ukosa. –No co, zawsze Ty namawiasz do złego mnie, teraz moja kolej. – wzruszył wesoło ramionami wykorzystując moment konsternacji przyjaciela by strzelić mu pierwszego gola w tej rozgrywce.


    Ryan Collins

    OdpowiedzUsuń
  14. — Moją mamę nie tak łatwo wziąć pod włos — ostrzegła go uczciwie, przyglądając mu się z rozbawieniem. Obawiała się jednak, że Blaise miał rację, ale nie zamierzała powiedzieć mu tego na głos, by ten miał satysfakcję z tego, że po raz kolejny – ale wciąż jeden z nielicznych razy – przyznaje mu rację. Jak już wspomniała, pod pewnymi względami był podobny do jej brata. Teraz mogła powiedzieć, że chodziło tutaj nie tylko o zamiłowanie do kobiet, ale też lekkość ducha. Może i pani Creswell nie pochwalała tego, że Cedric zmieniał dziewczyny częściej niż skarpetki, ale też był to jej jedyny syn, to młodsze dziecko i siłą rzeczy miała do niego słabość, nie potrafiąc czasem być tak ostrą, jak wymagała tego sytuacja. Mogło się okazać, że Blaise całkiem naturalnie wywołałby w niej podobne odruchy.
    Machnęła ręką na jego przeprosiny za zbyt gwałtowną jazdę i pokręciła głową, kiedy Blaise oznajmił, że dzielnie znosi atak dziennikarzy.
    — Gdybym tylko mogła i potrafiła, rozszarpałabym ich na strzępy — warknęła, mrużąc oczy i zaciskając powieki. Później jakby z żalem zerknęła na swoje chude ręce, którymi raczej nie byłaby w stanie zrobić krzywdy komukolwiek.
    Uwaga o zaufaniu wcale nie pomagała Maille w podjęciu decyzji. Nie była jednak w stanie roztrząsać słów szatyna ani ich analizować. Jeszcze podczas ich pierwszego spotkania robiła to, zastanawiając się, co tak naprawdę Blaise miał na myśli i czy mówił szczerze, czy może toczył z nią jakąś swoistą grę. Jednakże szybko od tego odeszła i już po pierwszym zaproszeniu do jego mieszkania stała się bardziej ufna, szybko zapominając o tym, jakie zdanie wyrobiła sobie o nim jeszcze w restauracji. Teraz nie zastanawiała się nad jego słowami w ogóle, przyjmowała je do siebie i akceptowała, nie poświęcając ani chwili na analizę, ani chwili za zastanawianie się czy to prawda, czy też nie. Naprawdę mu zaufała i to bardzo szybko, właściwie bez jakichkolwiek obiekcji, co musiała przyznać sama przed sobą. Maille jednak wiedziała, że była typem osoby, która mało kogo podejrzewała o złe intencje i szybko obdarzała zaufaniem nowych znajomych, na czym parę razy już się przejechała. Na tę myśl skrzywiła się i zerknęła na swojego towarzysza. Wyjątkowo nie chciała, by właśnie Blaise okazał się osobą, która ją rozczaruje.
    — Moje gratulacje — odpowiedziała z uśmiechem, trzymając kubek z kakao w dłoniach. — Jeśli będę częściej przychodzić, istnieje spora szansa na to, że nauczysz się robić kakao w takim tempie, jak normalni ludzie — dodała uszczypliwie i zaśmiała się krótko, dziwiąc się, że nawet w takiej nieciekawej sytuacji była w stanie żartować i że jej dobry humor nie uleciał gdzieś daleko. Pochwalona, uśmiechnęła się pod nosem i wzruszyła ramionami.
    — Ty możesz się uczyć robić kakao, ale ja raczej nie chcę nabierać doświadczenia w starciach z dziennikarzami — przyznała wesoło i z cichym westchnieniem oparła głowę o zagłówek kanapy. Tutaj było cicho i spokojnie, zewsząd nie atakowały jej obiektywy aparatów plujące drażniącymi światłami fleszy. Na dobrą sprawę Irlandka mogłaby przeczekać całą tą aferę tutaj. Znalazłszy się w bezpiecznym miejscu, nie czuła już potrzeby ucieczki.
    — A nie możemy zostać tutaj? — spytała, wypowiadając na głos swoje myśli jeszcze przed tym, nim się nad nimi zastanowiła. Z gorącym kakao pod ręką i ciepłym kocem okrywającym nogi, za który podziękowała mu skinieniem głowy, naprawdę nie miała ochoty nigdzie się ruszać. — Jeśli mamy się stąd wydostać twoim prywatnym samochodem i samolotem teoretycznie niezauważeni, to oni i tak będą myśleć, że siedzimy tutaj i nigdzie nie uciekliśmy — zauważyła, jednocześnie myśląc na głos. — A tutaj chyba jesteśmy bardziej bezpieczni, niż gdziekolwiek na świecie. Mam na myśli to, że zawsze może nas zauważyć ktoś, kto cię rozpozna i licząc na łatwy, szybki zarobek, da znać lokalnej prasie. Czy może poza Stanami nie jesteś tak rozpoznawalny? — spytała, właściwie nie wiedząc, jak to wygląda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym, pozostawała jeszcze jedna kwestia, o której blondynka nie wspomniała. Mianowicie, najzwyczajniej w świecie czułaby się niekomfortowo, podróżując za jego pieniądze. Może dla niego to nie był wielki wydatek i jego konto w ogóle by tego nie odczuło, ale Maille nie potrafiła przejść obok tego obojętnie. Dla niej to nie była codzienność, to nie było nic normalnego.
      — A kiedy dziennikarze się znudzą, możemy polecieć do Bostonu po Bruno — zasugerowała, przypominając mu, jaki był ich pierwotny plan. Owszem, kusiła ją spontaniczna wycieczka do dowolnego miejsca na świecie, ale miała zbyt duże wyrzuty sumienia, by móc się na to zdecydować.
      — Rzeczywiście, całkiem niezły! — przyznała ze śmiechem, kiedy zorientowała się, że to poniekąd rzeczywiście tak wygląda. Ona, kiedy mogła, ustawiała go do pionu, a on pokazywał jej rzeczy, o których nawet nie śniła. — Ci dziennikarze chyba jednak nie bez powodu mnie obsmarują. Kto wie, może jednak jestem tylko jedną z tych wszystkich dziewczyn, które tak naprawdę tylko pragną twoich pieniędzy? — rzuciła beztrosko, zaraz jednak roześmiała się wesoło. Nie potrafiłaby aż tak dobrze udawać i Blaise zapewne już dawno by zauważył, gdyby chodziło jej tylko o to, o czym powiedziała. A jednak zawsze mogła się z nim nieco podroczyć, prawda?

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  15. [A moooooogę cię pięknie prosić o zaczęcie? Gorączka wysysa ze mnie życie i nie mam siły myśleć ;___;]

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  16. - Nic Ci nie jestem winna… - mruknęła pod nosem, szczerze wątpiąc w to, że jego otumaniony alkoholem mózg zdołał wyłapać jej słowa; może to i lepiej, bo awantura z pijanym Blaisem była chyba ostatnim czego w tym momencie potrzebowała. Chciała stąd po prostu wyjść, wrócić do domu, wypić kolejną butelkę wina i przepłakać prawdopodobnie całą noc za czymś czego już nigdy nie będzie miała. Bo nawet jeśli teraz postanowiłby się określić, zdecydowałaby się o nich walczyć… za nic w świecie by się na to nie zgodziła. Mimo wszystko, niezależnie od tego jak wielkim dupkiem potrafił być, zasługiwał na to co najlepsze, a ona w tym momencie była najgorszą opcją z możliwych. Zatrzymała się jednak, kiedy chwycił ją za rękę i sprawnym, jak na swój stan, ruchem przyparł ją do ściany. Tęskniła za nim… oczywiście, że tęskniła, nie mógł nawet przypuszczać jak bardzo; każdego dnia, w każdej sekundzie, nawet kiedy jej mózg otumaniały narkotyki i alkohol… Nawet, kiedy nie chciała tęskniła i nie potrafiła się tej tęsknoty w żaden sposób pozbyć. Dlatego też w pierwszej chwili uległa, pozwoliła się pocałować i sama ten pocałunek odwzajemniła, na krótką chwilę odrzucając od siebie wszelkie obawy; zdrowy rozsądek wrócił do niej jednak jak bumerang. Odsunęła go od siebie i chociaż czuła w tym momencie niemal fizyczny ból, pokręciła głową – Blaise… Jesteś pijany. Nie powinieneś tego robić. – stwierdziła przygryzając delikatnie dolną wargę i westchnęła cicho wplatając palce w jasne włosy – Ale zostanę, dopóki nie wytrzeźwiejesz. Tylko dlatego, że za dobrze Cię znam i wiem, że prawdopodobnie spieprzysz do pierwszego otwartego baru, jak tylko stąd wyjdę, a naprawdę Ci już starczy. Powinieneś wziąć prysznic…

    <3

    OdpowiedzUsuń
  17. - Radziłbym ci nie narzekać. - Wtrącił się Max, który zaraz wrócił do swojej roboty.
    - Szofer też człowiek. - Stwierdziłem, słuchając chłopaczka. Chociaż może był w tym samym wieku co ja. Albo może z rok albo dwa lata młodszy ode mnie. W każdym razie na pewno miał dekadę "-naście" skończoną. - W kwestii prowadzenia mojego samochodu to ufam tylko sobie. - Stwierdziłem, śmiejąc się cicho, ale robiąc też przy okazji auto, które teraz stało w kolejce do naprawy. A raczej do zmienienia opon. - Czy zawsze mamy tutaj taki ruch? W osiemdziesięciu procentach tak. Reszta to niedziele, które bądź co bądź mamy wolne. - Uśmiechnąłem się lekko, widząc, jak reszta też dzielnie zasuwa przy swoich stanowiskach. - Mam jeszcze trzy warsztaty. Pewnie bym i otworzył czwarty, gdyby nie fakt, że trudno jest znaleźć dobrych mechaników teraz. Ostatnio mieliśmy takiego jednego co to robił, że u siebie rób jak u siebie, a u innych na odpierdol... Podziękowałem mu za współpracę, kiedy trzech klientów wróciło z reklamacjami. - Prawda była taka, że ja nie potrzebowałem takich pracowników. Co z tego, że klient wrócił jeszcze raz, ale miał pretensje i trzeba było mu usterkę robić od nowa i to za darmo. Co jak co, ale żaden z nas nie zywił się powietrzem. A ja wolałem utrzymać swoją renomę i dobre zdanie wśród klientów. - Kalkulowałem tak samo jak ty. - Stwierdziłem, dodając w myślach, że nie potrzebowałem do tego żadnych uniwersytetów czy innych wyższych szkół.
    Dosyć szybko uwinąłem się z tym samochodem, po czym podszedłem do kobiety, która czekała, policzyłem rachunek i wystawiłem fakturę zgodnie z jej życzeniem. Kobieta zapłaciła i pożegnała się, po czym zadowolona pojechała w swoją stronę.
    - No to teraz możemy brać się za twój samochód. - Powiedziałem, uśmiechając się delikatnie w jego kierunku. Ale nie było w tym żadnych podtekstów. - Zobaczmy, co my tutaj za przypadek mamy. - Stwierdziłem. - Co się tak właściwie stało? - Zapytałem się go.

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie miała powodu by się go bać. Ofiarował jej pomoc, więc była mu za to naprawdę wdzięczna, przecież nie powie, że nie i nie zaprzeczy. Czy pałała do każdego faceta nienawiścią? To chyba za duże słowo. Nie ufała już im tak bardzo jak kiedyś, ale czy była zła na każdego z nich? Chyba nie… Też trzeba zaznaczyć fakt, że na swojej drodze nie spotykała jedynie tych złych mężczyzn, bo pojawili się także tacy, których po dziś dzień mogła nazwać prawdziwymi przyjaciółmi. Więc dlaczego do nich nie zgłosiła się po pomoc, nasuwa się pytanie. Po prostu dlatego, że było jej wstyd, bała się tego, co inni sobie mogą o niej pomyśleć. Przez to mogła łatwo zginąć w tym świecie. Niestety.
    Na chwilę przestała jeść, gdy wspomniał o tym, że nie jest wstanie zjeść wszystkiego, co stało na stole. Nie to miała na myśli, więc po prostu posłała w jego kierunku delikatny uśmiech. Cały czas czuła się nieco skrępowana w jego towarzystwie, dlatego nie odzywała się za wiele.
    - Na pewno kucharz się starał z myślą o tobie, a nie o mnie – odparła rozbawiona, powracając już do jedzenia.
    Na pewno sama na jego miejscu miałaby na uwadze bardziej opinię swojego pracodawcy niż jego gości. Przede wszystkim myślałaby o tym, by to jemu smakowało, oczywiście nie zapominając też i o gościach.
    To prawda, wcześniej nie była w stanie nic przełknąć, więc ten posiłek był pierwszym w ciągu tego dnia. Nie protestowała gdy jeden z lokajów nalał jej wina do kieliszka. Czuła potrzebę wyluzowania i wyłączenia myślenia choćby na chwilę. Umoczyła usta w trunku i przymknęła na moment powieki, rozkoszując się smakiem czerwonego wytrawnego wina. Nie było cierpkie, było wręcz wyborne i gdzieś tam z tyłu można było wyczuć nutkę słodyczy, która płynęła od najlepszych szczepów winogron, które dojrzewały z pewnością w słońcu jakiegoś ciepłego kraju. Uśmiechnęła się kącikiem ust, po czym otworzyła z powrotem oczy. Ostatni raz takie dobre wino piła na pierwszej randce z Adamsem. Pierwszy i ostatni raz, bo potem zaczęły pojawiać się schody i to właśnie przez niego znalazła się na tym życiowym zakręcie.
    - Wyobraziłam sobie jak śpisz w garniturze – powiedziała, zakrywając usta dłonią, by nie roześmiać się za bardzo. To wyobrażenie naprawdę było przezabawne.
    Sama nie wyobrażała sobie chodzić cały czas w garsonce i szpilkach. Nawet najlepiej dopasowane obcasy nie były tak wygodne jak adidasy, które może nie zawsze prezentowały się najlepiej. Jednak dla Idy czasami wygoda była dużo ważniejsza od prezencji.
    Zagryzła dolną wargę w momencie gdy Blaise zaczął mówić o problemach w firmie. Nie była mu w stanie pomóc, ani doradzić. Nie znała nikogo kto nadawałby się na to stanowisko. Sama się przecież nie zgłosi, bo po pierwsze kompletnie nie znała się na takich wielkich korporacjach, po drugie nie uważała, żeby jej wygląd wpasował się w jego wizję asystentki i po trzecie nie miała wykształcenia, co z pewnością nie przystoi takiej kobiecie, która w jakimś stopniu musi reprezentować Ulliela. Musi odbierać jego telefony, umieć się wysłowić i musi przede wszystkim elegancko wyglądać. Ida w swojej szafie nie miała nic eleganckiego. W ogóle jej szafa świeciła pustkami i naprawdę musicie uwierzyć, że to była prawda. W końcu jeszcze miesiąc temu miała tylko ubrania, które miała tylko i wyłącznie na sobie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie masz mnie za co przepraszać, Blaise – odparła spokojnie, uśmiechając się nieznacznie – Mimo wszystko sprawy twojej firmy są ważniejsze ode mnie – popatrzyła na swoje pomniejszone i zniekształcone odbicie w kieliszku z winem – W końcu oderwałam cię od obowiązków.
      W końcu powróciła do niego spojrzeniem i uniosła nieznacznie brwi. Nawet nie wiedziała, co mogłaby o sobie powiedzieć, choć czuła się zobowiązana do tego, by mu pewne rzeczy wyjaśnić.
      - Dziękuję, że chcesz naprostować to, co te szmatławce wypisały. I będę niezmiernie za to wdzięczna, ale nie ze względu na mnie, a na Danielsa… Nie zasłużył na to – powiedziała już ciszej, nie mając już na tyle odwagi by na niego spojrzeć – Może nie dawałam dupy tym facetom, ale praktycznie gołym tyłkiem przed nimi kręciłam – szepnęła, zaciskając palce na nóżce kieliszka, z którego po chwili wypiła całe wino, tak by nieco dodać sobie odwagi – Tylko nie chciałabym byś pomyślał sobie, że lubię tą pracę, bo to nie tak… Nie miałam innego wyjścia, bo po prostu zostałam bez niczego w ułamku sekundy…

      Ida Sullivan

      Usuń
  19. Olivia miała większe ambicje, niż wywiady z celebrytami. Szczerze, z jej zainteresowaniami to też się mijało. Ostatni raz miała w dłoni jakąś gazetę plotkarską kilka ładnych miesięcy wcześniej. Oczywiście do czasu, gdy udało jej się umówić wywiad z Ullielem i jakoś się do niego przygotować.
    Miała wrażenie, że samą siebie wystawia lwom na pożarcie. I choć nagle w oczach 'tych u góry' stała się panią Kowalewski, a nie kolejną głupią blondynką bez pomysłu na siebie, nie mogła sobie darować, że robi to w taki sposób. Miała swój kodeks moralny i własną etykietę dziennikarską. A czekając na mężczyznę w studio, złamała kilka najważniejszych punktów. Bo przysięgała sobie, że nie upadnie tak nisko. Że nie będzie jedną z tych hien, którymi tak gardziła.
    W tym, że nie zerwała się jeszcze z fotela, żeby chwycić telefon i to odwołać, pomagało jedynie przekonywanie samej siebie, że przecież robi to dla dziecka. Przeżyje kilka upokorzeń, zdobędzie posadę i nie będzie się martwić o przyszłość. Swoją, czy rozwijającego się w niewidocznym jeszcze gołym okiem brzuchu maleństwa.
    Wstała, gdy Blaise wszedł do pomieszczenia i odwzajemniła uścisk dłoni, uśmiechając się najmniej sztucznie, jak tylko potrafiła. I po raz kolejny musiała podziękować swoim zdolnościom aktorskim, które nie były aż takie znowu znikome.
    - Zadziwiające - mruknęła do siebie i pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem. Słyszała o nim, dużo też czytała. Generalnie dobrze przygotowała się do tego wywiadu, popytała kogo trzeba. I wiedziała, z kim ma do czynienia, ale nie spodziewała się aż takiej arogancji. Na końcu języka miała dla niego swoją 'małą radę', ale powstrzymała się w ostatniej chwili przed wygłoszeniem jej. Lepiej było mieć ten wywiad, niż go nie mieć, a niewykluczone, że swoim ciętym językiem mogła mężczyznę odstraszyć.
    Poprawiła więc tylko sukienkę i posłała mu kolejny uśmiech, w zamierzeniu przepraszający.
    - Wybacz, jestem w tym nowa - powiedziała niezbyt szczerze. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? Może czegoś mocniejszego? - spytała, mając nadzieję, że skusi się na to ostatnie. W końcu alkohol to sojusznik takich, jak Olivia. Rozwiązuje języki.

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie powinna tego robić; nie powinna mu ulegać i prawdopodobnie by tego nie zrobiła… problem polegał na tym, że sama w tym momencie nie była okazem trzeźwości. Wypita wcześniej butelka wina w połączeniu z jego bliskością niemal całkowicie ją otumaniła. Zamknęła oczy i westchnęła cicho czując jak jego ciepłe dłonie wsuwają się pod materiał sukienki, gładząc czule nagą skórę. W jej głowie wciąż paliła się czerwona, ostrzegawcza lampka i mimo tego, jak bardzo go w tym momencie pragnęła, nadal próbowała go od siebie odsunąć. Mógł jednak bez problemu wyczuć, że te próby z każdą chwilą stają się co raz słabsze, aż w końcu ustąpiła całkowicie. Rozpięła guziki jego koszuli i sunąc dłońmi po wyrzeźbionym torsie sama w końcu go pocałowała; z całą namiętnością i tęsknotą, którą w sobie dusiła, i zanim się opamiętała było już zdecydowanie za późno na jakikolwiek odwrót… chociaż nie oszukujmy się, w tym momencie nie miała już najmniejszego zamiaru się wycofać. Nie kiedy całował ją i dotykał w ten sposób, miała wrażenie, że w tym momencie była dla niego całym światem… i jedyne o czym teraz mogłaby marzyć to to, żeby było tak już zawsze.
    Zdrowy rozsądek wrócił do niej jednak już bladym świtem, kiedy niechętnie otwierała oczy, wciąż walcząc ze świadomością, że będzie musiała zmierzyć się z rzeczywistością szybciej niż by chciała. Uważnie wyślizgnęła się z jego objęć i zbierając porozrzucane po podłodze części swojej garderoby, spojrzała na wciąż śpiącego Blaise’a… To był błąd. Cholerny błąd. - stwierdził cichy głosik w jej głowie, który od razu popchnął ją w kierunku wyjścia. Wolała uniknąć spotkania z „klasycznym Blaisem”, który po raz kolejny postanowiłby złamać jej serce, bądź w innym wypadku, zasypać ją pytaniami o jej stan zdrowia. Ucieczka - klasyk panny Addams, coś co znała chyba najlepiej i w sumie naprawdę dziwne było to, że do tej pory nie spieprzyła jeszcze gdzieś na drugi koniec świata… Co chyba właśnie postanowiła zrobić, bo gdy tylko wróciła do domu największa walizka wylądowała na środku sypialni, a ona sama, zalana łzami, upychała w niej swoją garderobę niemalże na oślep. Sama nie wiedziała tak do końca dlaczego płacze, dlaczego to wszystko uderzyło w nią akurat teraz, wiedziała natomiast jedno: była całkowicie bezradna, bezsilna, bezbronna i do tego – w całkowitej rozsypce.

    OdpowiedzUsuń
  21. Jeśli już miał się męczyć rano z kacem i bólem głowy, to chociaż szedł na całego, aby wiedzieć za co spotkała go kara. Tak samo bowiem chorowałby po pięciu co i dziesięciu szklankach whisky. Poza tym jakiś czas temu postanowił zrzędzić nieco mniej a w zamian za to trochę więcej korzystać z życia i zaznać jeszcze trochę rozrywki, przynajmniej przed kolejnym wyjazdem do Afryki.
    -Nie wyobrażam sobie tego. – pokręcił głową śmiejąc się wesoło. –Lepiej, niech wraca do zdrowia trochę szybciej, bo inaczej nie zdąży mi podokuczać przed odjazdem. Inaczej będzie musiała na to czekać całe pół roku. – odstawił na stolik szklankę z alkoholem i skupił się nieco bardziej na grze, bo Blaise szybko odrobił stracony punkt i udowadniał, że jednak idzie mu trochę lepiej. Cóż, Ryan ostatni raz trzymał tego pada kilka miesięcy temu, co może tłumaczyć słabszą formę. Imprezowe wypady ich czwórki zawsze należały do udanych, zwłaszcza jeśli towarzyszyły im takie pokręcone akcje, jak udawanie zakochanych par po to, by uzyskać chwilę spokoju. O ile Ryan nie miał aż tak wielkiego problemu z prywatnością i oblężeniem przez fanki to Blaise i Agnes mieli mniej szczęścia. Zwłaszcza panna Lavoisier, jako modelka najsłynniejszej marki bieliźnianej, nie mogła opędzić się od adoratorów, przynajmniej do momentu w którym nie zaczynał udawać jej faceta, co zawsze wychodziło mu podejrzanie przekonująco.
    -To prawda. Ciekawe ile dostałbym za zdjęcia z ubiegłorocznego Sylwestra. – zastanowił się na głos wspominając nie do końca chlubną przygodę swojego przyjaciela, który pod wpływem alkoholu niedostatecznie dobrze ocenił kobietę, z którą spędzał miłe chwile. Nie dość, że była od niego starsza, to jeszcze kilka razy większa i Ryan mógłby się założyć, że Blaise nigdy już nie sięgnie po używki z nieznanego źródła.
    -Właśnie. Tajemnica lekarska. – jęknął przerywając na chwilę grę i spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa. Gdyby mógł naprawdę wszystko by mu teraz wyśpiewał. Co więcej, czuł się do tego wręcz zobowiązany z uwagi na ich wieloletnią przyjaźń i w gruncie rzeczy wierzył, że Prim nie miałaby mu tego za złe. Nie chciała okazywać słabości, ale to jeszcze nie znaczyło, że jest nie do złamania. Widział to w jej spojrzeniu. Cholernie się bała i potrzebowała ich wsparcia, ale nie potrafiła o nie poprosić.
    -Blaise, w przeciwnym razie nie mówiłbym Ci teraz o tym. – pokręcił głową westchnąwszy ciężko. –Więc tak, hipotetycznie jest taka możliwość, a nawet więcej niż tylko możliwość, ale nic więcej nie mogę Ci powiedzieć. Właściwie nie powinienem był nawet wspominać o tym, ze była w szpitalu, rozumiesz? – spojrzał na niego znacząco. Jeśli miał zamiar coś z tym robić, musiał zachować szczególną ostrożność i podejść do tego tematu bardzo ostrożnie tak, aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Nie tylko Blaise nie wyobrażał sobie ich wspólnej przyjaciółki przykutej do łóżka i zmagającej się ze śmiertelną chorobą, ale rak nie wybiera, atakuje niezależnie od statusu społecznego czy urody. Wobec chorób każdy jest równy choć i tak był przekonany, że jej szanse są duże, większe od szans przeciętnego człowieka, którego nie stać na te wszystkie eksperymentalne terapie czy drogie kliniki i konsultacje u najlepszych specjalistów. Czasami nawet to było niewystarczające, ale znaczneie podnosiło szanse na wyleczenie.
    -Nie sądziłem, że właśnie ta zasada sprawi mi aż tyle problemów. – odparł wracając do gry i próbując jeszcze trochę podgonić w wyniku. Naprawdę nie czuł się z tym komfortowo i od kilku dni nosił się z zamiarem rozpoczęcia rozmowy na ten temat. Za każdym razem jednak kapitulował i zatrzymywał słowa zanim wybrzmiały na głos.
    -Żartujesz? Moja mama myśli, że jesteś jakimś świętym. Powinieneś dostać za to Oscara. – roześmiał się wesoło. Pani Collins widziała w jego przyjacielu same dobre cechy i nie wierzyła w żadne plotki z pierwszych stron gazet, nawet jeśli były prawdziwe. Można powiedzieć, że uważała go za swojego dodatkowego syna i choć jej restauracji daleko było do zdobycia gwiazdki Michelin to Blaise zawsze był tam mile widziany.

    Ryan Collins

    OdpowiedzUsuń
  22. Po wszystkich miłosnych zawodach, które przeżyła uznała, że związki nie są dla niej. Nie wiedziała czy to jej wina czy może facetów. Żaden z jej ostatnich związków nie przetrwał i zanosiło się na to, że będzie zmuszona poślubić pracę. Nie była to wcale najgorsza opcja i nie byłaby jedyną osobą, która pokierowała swoim życiem w ten sposób.
    — W takim razie jestem bezpieczna. Skoro mam swojego własnego ochroniarza — zaśmiała się. Zawsze się zastanawiała jak to jest mieć kogoś kto chodzi za tobą krok w krok. I cóż, w pewien sposób miała kogoś takiego, ale zdecydowanie nie chodziło mu o jej bezpieczeństwo. Odrzuciła jednak od siebie szybko myśli o sąsiedzie. Teraz nie było czasu na to, aby myśleć o takich rzeczach. Spędzała dobrze czas w towarzystwie przyjaciela, dobrze się bawiła i to w sumie byłoby na tyle. Nie trzeba było sobie teraz psuć tak dobrego wieczoru myślami o nic nie znaczącej osobie.
    Wyjście z Blaisem naprawdę się jej przyda. Odpocznie od szpitalu, nauki i wszystkich ludzi dookoła, którzy ją irytowali, a i przy okazji spędzi z nim czas. Tyle lat w Nowym Jorku, a widzieli się tylko kilka razy i to na chwilę. Wina leżała po jej stronie, czasu nie miała zbyt wiele i poświęcała czas na naukę. Musiała skoro chciała udowodnić wszystkim ludziom, że nie dostała się na medycynę ze względu na rodziców i jednak coś w tej głowie ma. Trudno było nawiązać jakieś znajomości, kiedy wszyscy na ciebie patrzyli jak na tą, która ma wszystko podane jak na tacy. I dopiero pokazanie, że faktycznie coś w głowie ma i umie było wystarczającym dowodem, aby wyciągnąć przyjazną dłoń w jej stronę.
    Odebrała od mężczyzny kieliszek z szampanem i uśmiechnęła się lekko.
    — A więc za sobotę. I ja zawsze noszę ze sobą dobry humor, sam się o tym przekonasz — dodała i puściła mu oczko. Nie obrażała się za byle co, lubiła żarty każdego rodzaju i trudno było sprawić, żeby się za coś obraziła. Miała do siebie naprawdę duży dystans, co bardzo w życiu było pomocne.
    Hannah od małego miała styczność ze szpitalem. Często odwiedzała ojca, raz trafiła przypadkiem trafiła na ostry dyżur. Widok zranionych ludzi zapadł jej w pamięć, ale nie odstraszył. A potem było już z górki. Kiedy wszyscy odwracali wzrok, bo ktoś się zranił w kolano i miał je rozdarte, ona patrzyła z fascynacją.

    Hannah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała wykorzystać ten wieczór, aby nawiązać ciekawe znajomości, ale wyjście z przyjacielem było o wiele ciekawsze.
      — Moja mama już nas zauważyła — powiedziała i pomachała do mamy — ale akurat ona naszym zniknięciem będzie się martwić najmniej. Co najwyżej sobie ułoży w głowie przebieg zdarzeń i podzieli się nimi z twoją — dodała nie mogąc się powstrzymać przed przewróceniem oczami. Jej mama znalazła się właśnie w czasie, kiedy planowała ślub dla swoich córek z każdym kto wyglądał interesująco. Więc mogło być zabawnie.
      — I po drodze możemy zgarnąć butelkę szampana. Nie zaszkodzi nam, prawda?

      Hannah, która jest łajzą i nie potrafi skopiować całego odpisu...

      Usuń
  23. Czy była dobrą terapeutką, to raczej nie mogła powiedzieć. Była dobrym obserwatorem i bezpośrednim rozmówcą. Jednak jeśli chodzi o udzielanie dobry rad, wiele zależało od jej stanu psychicznego, a ten niekiedy pozostawiał wiele do życzenia. Gdy ogarniało ją poczucie beznadziei i pustki, lepiej było nie sugerować się jej słowami, ponieważ bardzo skutecznie rozsiewała pesymizm, defetyzm i przekonanie o nikczemności świata. Tego jednak wieczoru zupełnie nie skupiała się na sobie. Osoba Blaise;a na tyle ją pochłonęła, że na te kilka godzin zapomniała o swoich problemach, a za wszelką cenę starała się rozgryźć jego kłopoty i fobie.
    - A czy istnieją ludzie normalni? - zapytała. - Jeśli tak… to jeszcze ich nie spotkałam – zapewniła i uśmiechnęła się do niego. W środku czuła, że coś jest nadal nie tak, ale jej umysł był zbyt przyćmiony, by zdołała znaleźć klucz do tej zagadki lub chociaż trafić w ślepy los.
    - Więc bywam miła. Dobrze wiedzieć – odparła. - Zapamiętam to sobie… albo gdzieś zapiszę – spojrzała na niego rozbawiona. Przewróciła oczami, kiedy mówił o tytułach. Ludzie naprawdę miewali głupie pomysły.
    - Jak dla mnie pasuje ci tytuł… Jego irytująca mość. Może być? - uśmiechnęła się z wymuszoną niewinnością odmalowaną na jej twarzy, a potem parsknęła cicho. - No… masz swoje tłumy wielbicielek. W sumie nie jednak by chętnie została twoją żoną, żeby tylko dostać dostęp do twojej karty kredytowej, łóżka i jeszcze do tego zaimponować towarzystwie. Nawet pewnie rozwód po kilku latach nie byłby dla nich problemem, ponieważ dzięki temu mogłyby ponownie znaleźć się w centrum uwagi świata, a ciebie przedstawiłyby jak diabła bez uczuć, co połowicznie się zgadza – przyznała.
    Pokręciła głową, gdy po raz kolejny zaproponował jej seks.
    - Nie musisz się tak bardzo upraszać o uwagę. Jeśli najdzie mnie ochota, na pewno zostaniesz o tym poinformowany – oświadczyła. - Ale na razie w planach mamy dojechanie do ciebie. To wystarczy – dodała. Miał rację, że przeskoczyli ten moment niezręczności i mogli już swobodnie żartować na takie tematy.
    Roześmiała się.
    - Znamy się z Maille już od dłuższego czasu. Mogłabym nawet powiedzieć, że się przyjaźnimy. Pomagałam jej wybierać łóżko do nowego mieszkania. I wcale się nie dziwię, że ci dogryza. To dobra istotka i z pewnością twoje postępowanie nie mieści się w jej schemacie moralności. A to, że potrafi przy tym wszystkim być prawdziwą zołzą, to już zupełnie inna kwestia – zakończyła lekkim tonem. - Ważniejsze jest jednak to, że faktycznie ma najlepsze tosty w mieście i powinnam ją okraść z tajemnicy, dlaczego jej jedzenie jest tak cudownie pyszne – przyznała.
    Westchnęła ciężko.
    - Prowadzisz nieziemsko wygodne życie, wiesz? Ja to nawet nie mam okazji wydostać się poza miasto, a co dopiero mieć tam jeszcze dom i tak siedzieć… Z drugiej strony ja tam był nie mogła zostać domu i pracy, ponieważ wszystko pewnie zaczęłoby się sypać jakiś demonicznym sposobem – miała ochotę walnąć się w głowę za to głupie słowo, ale ono w pełni oddawało problem sytuacji.
    - Spokój i cisza? - zapytała. - Nawet nie wiem, czy umiałabym teraz odpoczywać tak spokojnie, gdyby miała teraz czas…czy i tak przeżywałabym każdą sekundę dnia – westchnęła.
    - Nie wiem, czy po całym dniu jestem w stanie wyglądać seksownie – odpowiedziała wesoło. Oddała mu płaszcz i rozejrzała się wokoło. Na brak przestrzeni nie mógł narzekać. Zerknęła na nieco nieco zdziwiona, gdy podarował jej buziaka. Był to buziak tego typu, który faktycznie charakteryzuje przyjaciół. To zabawne, że w ciągu jedno wieczora przebyli tak daleką drogę w ich relacjach. Popatrzyła za nim, ale sama ruszyła we wskazanym wcześniej kierunku, żeby dobrać mu się do barku i wygrzebać jakiś alkohol. Pewnie miał rację, że nie powinni zanadto mieszać trunków, ale to było naprawdę trudne zadanie, skoro w jego skrytce kryło się prawdziwe bogactwo rozmaitości. Ostatecznie faktycznie wzięła jakąś wódkę, której nigdy wcześniej nie piła, i ruszyła śladem Blaise’a z nadzieją, że się nie zgubi po drodze.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  24. Zamrugała, zaskoczona tym, że można być aż tak aroganckim i bezczelnym. Olivia nie miała w zwyczaju wadzić ludziom, wręcz przeciwnie. Choć miała problem z relacjami międzyludzkimi, raczej była dla wszystkich miła i nie miała stricte wrogów. Na co dzień borykała się z tyloma problemami, że zwyczajnie nie było jej to do niczego potrzebne. Pracując w barze, również rzadko pokazywała swoje drugie ja, to wredne, zadziorne i wrogie, mimo że faceci czasami byli nie do zniesienia, a barmanki zbyt często wydawały im się łatwym łupem na jedną noc. Dzięki temu Kowalewski nauczyła się kontroli nad swoimi emocjami, nie dawała się wyprowadzić z równowagi pierwszej lepszej osobie, z którą miała do czynienia.
    Ale każdy, absolutnie każdy miał swoją wytrzymałość i Ulliel z prawionymi morałami właśnie niebezpiecznie balansował na granicy blondynki. Resztek samokontroli trzymała się jedynie przez powtarzanie w głowie, że potrzebuje tego wywiadu. I nie może stracić tej pracy.
    - Oj, uwierz mi, przygotowałam się bardzo dobrze - odpowiedziała z uśmiechem, który mówił 'wiej, Blaise, póki jeszcze możesz' wyraźniej, niż jakiekolwiek słowa. Zawoalowana groźba mężczyzny również nie przypadła jej do gustu, ale o tym postanowiła nie wspominać. Wolała nie wkurzać go jeszcze bardziej, niż robiła to teraz. Bo ewidentnie to właśnie widziała w jego oczach - wkurzenie.
    - Dobrze, jak sobie życzysz, chociaż wedle naszych ustaleń jesteś mój na najbliższe pół godziny - stwierdziła, posyłając mu najbardziej urokliwe spojrzenie, na jakie była w stanie się zdobyć. Stwierdziła bowiem nagle, że wypadałoby zmienić taktykę. Skoro nie chciał alkoholu, musiała inaczej sobie poradzić. Szczerze mówiąc, liczyła na to, że Blaise da się skusić zwykłym flirtem. A flirtowanie było kolejną umiejętnością, którą wyniosła z baru. Bez tego nie dostawałaby takich napiwków, jakie widziała w słoiczku codziennie po pracy. - Załóż słuchawki - poleciła, udając się do pomieszczenia, w którym znajdował się cały sprzęt nagłaśniający i włączyła nagrywanie. Wróciwszy, usiadła naprzeciwko mężczyzny i założyła swoje, przysuwając sobie mikrofon. Przez chwilę zastanawiała się, czy rzucić pytanie od razu z grubej rury, czy najpierw trochę pokluczyć, ale w końcu stwierdziła, że był wystarczająco arogancki, by go nie oszczędzać. W myślach przeprosiła swoją bliską znajomą za przywołanie jej w tej rozmowie i spojrzała Blaise'owi prosto w oczy, wciąż się uśmiechając. - Powiedz mi, Blaise, kim jest dla ciebie Maille Creswell?

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  25. Zaklęła w duchu, ale uśmiech nie zniknął z jej twarzy. Nie mogła dać po sobie poznać, że liczyła na inną odpowiedź. Cóż, tę samą wersję usłyszała od samej Maille, ale postanowiła zaryzykować, wystawiając na próbę arogancję mężczyzny i najwyraźniej uwielbienie do bycia w centrum uwagi. Choć z drugiej strony nie mogła mu się dziwić - przecież nikt nie chciał wystawiać na publikację swojego życia publicznego i tym samym kręcić bat na własną dupę, żeby nie powiedzieć tego jeszcze brzydziej.
    Kiedy odpowiadał, Olivia wstała i podeszła do swojej torby, by wyjąć z niej laptopa. Otworzyła go szybko i znalazła plik, w którym było wszystko, czego na tę chwilę potrzebowała. Może i nie była zbyt dobra w dziennikarstwie śledczym, bo wciąż uczyła się korzystać z darknetu, ale będąc na takich studiach, jak dziennikarstwo, poznawało się różnych ludzi. Między innymi geniuszy, którzy potrafili przekopać więcej, niż 4% dostępnego dla każdego internetu. Wystarczyło odpowiednio zapłacić. I choć Olivia nie spała na pieniądzach, było ją stać, żeby zlecić komuś wyszukanie kilku informacji.
    Kiwnęła głową, kiedy Blaise skończył udzielać odpowiedzi.
    - Tak, dokładnie, Maille wie jak zadowolić czyjś żołądek - podsumowała, uśmiechając się, ale temu uśmiechu brakowało do bycia prawdziwym.
    - Ale wracając do ciebie... Słuchacze mogą tego nie wiedzieć, ale nie jesteś jedynym Midasem w swojej rodzinie. Co skłoniło cię do otworzenia własnej firmy? Tylko złoża ropy, czy są inne czynniki, bardziej na polu ojciec-syn? - zadała następne pytanie i uniosła do ust kubek z herbatą, odsuwając od siebie mikrofon. Uzyskanie informacji na ten temat powinno być akurat w miarę bezpieczne. Nie chciała jeszcze zrzucać na niego tej prawdziwej bomby, która spoczywała nieruszona w otwartym pliku na laptopie, a Olivia nie mogła oderwać od niej wzroku. To było jedno z pytań zapasowych, którego na samym początku nie zamierzała zadać. Tylko w przypadku, gdy rozmowa przybierze obrót, który nie będzie jej pasować. A, szczerze mówiąc, po Ullielu spodziewała się wszystkiego, nawet odwrócenia kota ogonem.

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  26. Odetchnął z ulgą kiedy Blaise zapewnił go, że skontaktuje się z Prim i porozmawia z nią a przy tym spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej o stanie jej zdrowia. – Świetnie. Może Tobie uda się jakoś do niej dotrzeć, bo ja czuję się chyba bezradny. Ona jest taka uparta. – jęknął. Ależ mieli szczęście. Z jednej strony próbowali pomóc Agnes, która odsuwała się od nich i szukała wsparcia o obcych ludzi by potem przyznać się im do próby samobójczej a z drugiej strony Prim, która postanowiła nie leczyć raka nie wspominając nikomu o stanie swojego zdrowia. – Dlaczego kobiety nie mogą być mniej uparte? – pokręcił głową zrezygnowany. Cieszył się, że miał w końcu za sobą rozmowę z Blaise’m oraz, że przyjaciel poważnie potraktował jego słowa i zobowiązał się do porozmawiania z ich wspólną znajomą. Wierzył, że Ulliel będzie miał na nią jakiś większy wpływ niż on i że chociaż jego posłucha. Alkohol i Marihuana nie były jednak zbyt dobrym połączeniem, dlatego po kilku partiach gry dość szybko opadł na sofę, która wydawała mu się wygodniejsza niż zwykle i zapadł w długi, mocny sen. I dobrze, bo tym ten wieczór służył przede wszystkim temu, by odreagować napięcie z ostatnich dni i to dotyczące Agnes i to dotyczące Prim, bo nawet na silne barki Collinsa, to było trochę zbyt wiele. Po porannych rytuałach kacowych wrócił do domu i do swoich spraw, związanych ze szpitalem, fundacją czy wyjazdem. Na tym upłynęło mu kilka następnych dni, podczas których jednak wydarzył się więcej, niż mógłby się spodziewać. Ryan w pewnym momencie zmienił nieco nastawienie do wielu spraw związanych z życiem, tym jak spędza wolny czas i co robi. Miał już prawie trzydzieści pięć lat a bywały takie chwile w których powagą dorównywał ludziom dwa razy starszym od siebie. Uważał, że wiele zachowań już mu nie wypada, albo nie przystoi, bo jest lekarzem i musi być człowiekiem dużego zaufania publicznego. To nie ulegało wątpliwości, ale do tego wszystkiego wystarczyło zachowanie odpowiednich pozorów. Nie musiał rezygnować z imprez, czy z zapalenia z przyjacielem jointa, jeśli pozostawało to między nimi i nie wypływało na światło dzienne. Poza tym, nie chciał być już takim nudziarzem, poniekąd ze względu na Agnes, młodą i szaloną kobietę, która kimś takim jak on mogłaby się zbyt szybko znudzić. Sięgnął więc głęboko w zakamarki swojej duszy i wyciągnął z nich to schowane dawno szaleństwo, aby trochę je odkurzyć i wykorzystać. I właśnie przez to, lub dzięki temu, że poluzował trochę swoje szelki, kilka dni temu wylądował z Agnes w łóżku i znikł dla całego świata, chcąc nacieszyć się tym nowym poziomem ich relacji. Nikomu o tym nie powiedział. Wiedziała tylko Charlie i to dlatego, że wypatrzyła ich z okna swojego mieszkania, znajdującego się na w boku naprzeciwko, kiedy akurat Agnes spędzała wieczór u niego. Nie powiedział Blaise’owi, bo chyba za bardzo obawiał się jego reakcji na taki obrót spraw.
    -Blaise? – odwrócił się w stronę drzwi a na jego twarzy wymalowało się zaskoczenie. Kilka chwil temu wyszła stąd jego kuzynka i był przekonany, że wróciła, bo czegoś zapomniała a zamiast tego w progu zobaczył swojego przyjaciela. – Rozmawiałeś z nią? – obok swojego kubka ustawił także drugi, do którego wsypał porównywalną ilość kawy, którą następnie zalał wrzącą wodą i ustawił na stole.
    -Na to liczyłem. – przyznał szczerze. – Próbowałem ją przekonywać do terapii, ale niestety nie odniosłem żadnego skutku. Uparła się, że nie będzie przez to drugi raz przechodzić i już. Mam wrażenie, że ona mnie słucha, ale w ogóle nie przetwarza tego, co do niej mówię. – pokręcił głową i rozłożył bezradnie ręce. –A przecież ta terapia, która jej proponują, daje naprawdę duże szanse na całkowite wyleczenie. Nie rozumiem dlaczego ona próbuje wydać na siebie wyrok śmierci. – dodał. Primrose była niezwykle uparta, ale cholernie się bała, to było normalne. Nienormalne było to, że ukrywała przed wszystkimi swoją chorobę, bo nie chciała, żeby ktoś widział ją w takim stanie, walczącą o życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -Mam wrażenie, że ona boi się przez to przechodzić sama, ale nie chce w tym wszystkim nas. Rozumiesz? Wstydzi się tego, że nie jest niezniszczalna. Do cholery, Blaise, jesteśmy przyjaciółmi, tak? A przyjaciele są też od tego, żeby sobie pomagać w potrzebie, a nie tylko pić na imprezach. Do jej strzeliło do głowy? - powiedział rozemocjonowany wciskając dłonie do kieszeni spodni i oparł się tyłem o kuchenny blat. Miał wrażenie, że czasami wszyscy przeceniają jego możliwości. Gdyby to od niego zależało, Prim zostałaby przyjęta na oddział w pierwszym możliwym terminie. Ale oni wszyscy byli tak zawzięci i uparci, że czasami nie potrafił do nich trafić. I to tyczyło się nie tylko Prim czy Agnes, ale również Blaise’a.
      – Wypchaj się. – mruknął i odepchnąwszy się od blatu zabrał mu z ręki dowód zbrodni, czując nagłą, narastającą falę stresu i paniki. – I przestań podglądać swoją kuzynkę, jak się przebiera. – zażartował wytykając mu przy tym fakt, że wie jaką bieliznę nosi. – Skup się. Przyszedłeś tu porozmawiać o Prim, czy robić śledztwo dotyczące tego, czyja bielizna jest w moim mieszkaniu. – pokręcił głową zniecierpliwiony.

      Ryan

      Usuń
  27. Najwyraźniej Blaise znał swojego przyjaciela lepiej, niż mu się do tej pory wydawało, bo jego przeczucia okazały się nader trafnymi. Collins sam czuł się tak, jakby został przyłapany na złym uczynku. Na domiar złego Ulliel musiał natknąć się na bieliznę, należącą do Agnes, której szukali przed jej wyjściem ale wydawała się rozpłynąć w powietrzu. No cóż, nie rozpłynęła się.
    -No tak, nie ma to jak przygotować sobie dobry grunt do rozmowy. – odparł nieco sarkastycznie, ale ostatecznie postanowił z niego nie żartować, bo sam za uszami miał znacznie więcej i można by powiedzieć, że też się upił i… tak jakoś go poniosło. – Wiesz, może akurat to ją przekona. Zacznie leczyć się z zazdrości, żebyś nie przeleciał już w życiu żadnej innej dziewczyny, poza nią. – wzruszył bezwiednie ramionami i uśmiechnął się lekko, choć niezbyt wesoło, na ten czarny żart.
    -Musimy zobaczyć, co traci, podejmując taką decyzję. Przecież ona może zawojować cały świat, nie rozumiem jak może się tak po prostu poddać.– odetchnął głęboko. Podszedł do okna i uchylił je, wpuszczając do kuchni trochę świeżego powietrza, bo miał wrażenie, że zaczyna się tu dusić.
    -Nie wiem co jest teraz między wami, poza tym, że czasami lądujecie ze sobą w łóżku, ale mam wrażenie, że jesteś jedyną osobą, która może jakoś na nią wpłynąć. Ja? To tylko ja. Nigdy nie weźmie do siebie tego co jej powiem. – stwierdził z przykrością.
    -Może ona potrzebuje jakiejś motywacji? Jakiegoś powodu, dla którego będzie chciała walczyć? Wymyśl coś, znasz ją tak długo. Na czym zależy jej najbardziej? – zapytał, próbując chwycić się ostatniej deski ratunku. Ubezwłasnowolnienie nie wchodziło w rachubę. Było niemożliwe prawnie i moralnie. Mogli też zawiadomić jej rodziców i miał nadzieję, że Blaise nie zawaha się przed tym krokiem, jeśli wszystko zawiedzie. Wciąż jednak miał nadzieję, że uda im się rozwiązać ten problem.
    -Trudno powiedzieć jak jej organizm zareaguje na chemioterapię. – zacisnął wargi w wąską linię. –Ale nikt nie przechodzi tego bez skutków ubocznych. I tak, straci wszystkie włosy ale uwierz mi, wtedy to będzie najmniejszy problem. Prim już przez to przechodziła i wie z czym to się wiąże. Dlatego się boi. – wyjaśnił mu, robiąc kilka kroków po kuchni. Nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Kawa parowała, ale nie wypił ani łyka. Nagle przestał być głodny więc przerwał przygotowywanie śniadania, nie siląc się nawet na sprzątnięcie po sobie.
    -Nie wiem. – wzruszył bezradnie ramionami. –Nie wiem czy nie odniesiemy odwrotnego skutku, jeśli tak ją wszyscy przyciśniemy. Wiesz, jaka jest. Nie lubi jak ktoś jej coś narzuca. To musi być jej decyzja. – Blaise próbował łapać się każdej możliwości, ale ta sytuacja nie była ani prosta, ani oczywista. Primrose była zbyt dumna, by pozwolić wpłynąć na swoją decyzję w taki sposób. Collins nadal uważał,
    że najlepszym sposobem będzie pokazanie jej, co straci, jeśli nie podejmie walki. Tylko jak to zrobić?
    Wywrócił oczyma słysząc jego komentarz, choć normalnie pewnie żartowałby z tego razem z nim. Teraz sytuacja wyglądała nieco inaczej, bo obawiał się relacji przyjaciela, na te wszystkie rewelacje i zmiany, jakie zaszły ostatnio w jego życiu i związane były bardzo ściśle z jego kuzynką.
    Nie chciał go okłamywać, ale jakaś dziwna siła nie pozwalała mu podzielić się z przyjacielem tą informacją. Co niby miałby mu powiedzieć? Hej Blaise, sypiam z Twoją kuzynką. Wiem, że jest młodsza o dekadę, ale nam to nie przeszkadza. .
    -Dowiesz się w swoim czasie. – mruknął tylko słysząc, kolejny raz, dźwięk informujący o nowej wiadomości.

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  28. Uśmiechnęła się i odstawiła kubek, pochylając się w stronę mężczyzny. Dobrze, że było włączone jedynie nagrywanie, a nie przekaz na żywo, bo jego odbita piłeczka mogłaby naprawdę ukazać jej brak profesjonalizmu. Co prawda, zniżanie się do tego poziomu nie było szczytem marzeń, ale usłyszała jasne polecenie - zrób coś, żeby się wybić. I właśnie tym wywiadem zamierzała to zrobić. Zdobycie pracy w radiu o takim zasięgu jak WNYC graniczyło z cudem przy tylu chętnych na jedno miejsce. Olivia się nie wyróżniała. Dla tych ludzi była kolejną dziewuchą, która myśli, że skoro studiuje dziennikarstwo, to od razu jest stworzona do zdobycia pracy w takim miejscu.
    I w jakimś sensie Kowalewski w to wierzyła. To był kolejny powód, dla którego siedziała teraz w jednym pomieszczeniu z Blaise'm, zadając mu te pytania.
    - Na całe szczęście ja nie jestem tobą, Blaise - powiedziała, choć gdyby spytał, czy czuje do siebie wstręt, nie potrafiłaby zaprzeczyć. Ale nie robiła tego, by zaszkodzić koleżance. Nie robiła tego, by właściwie komukolwiek zaszkodzić. Tylko pomóc samej sobie, ale też nie ze względu na siebie.
    - Więc nie lepiej było pozostać przy rodzinnym interesie i wykorzystywać doświadczenie w zarządzaniu firmą odziedziczoną po ojcu? - uniosła z zaciekawieniem brwi i przechyliła lekko głowę. Tego pytania nie było w spisie, naprawdę była ciekawa, dlaczego Ulliel postąpił tak, a nie inaczej. Zresztą, uczono ją, że dobry wywiad nie polega na odklepaniu tego, co się przygotowało, a na umiejętnym prowadzeniu rozmowy i żywym zainteresowaniu tematem. - Przecież to bezpieczniejsze, zwłaszcza, że jesteś jedynym dziedzicem, prawda? A złoża ropy kiedyś się skończą... - dodała po chwili, ale zaraz potem westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że brak ropy prawdopodobnie wcale nie ugodziłby w Blaise'a, jeśli wierzyć w przybliżone obliczenia jego rocznego dochodu. - Chociaż ciebie pewnie i tak to nie obejdzie...

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  29. O tak. Gdyby Blaise przyszedł do niego zaledwie pół godziny wcześniej, jego wizje zostałyby spełnione i w kuchni zastałby nikogo innego jak swoją kuzynkę, w czułych objęciach przyjaciela. A ten widok mógłby wyrwać go z butów, chociaż sam nie był święty. Traktował Agnes jak swoją młodszą siostrę i, cóż, myślał, że Ryan traktuje ją dokładnie tak samo.
    -Z nią trzeba postępować niestandardowo. Jeśli coś działa na dziewczyny, to na pewno zadziała na Prim, i odwrotnie. – pokręcił głową uśmiechając się lekko. Ich przyjaciółka była zaprzeczeniem wszystkich stereotypów i prawd, jakie mężczyźni przez lata odkryli. Robiła wszystko na opak i nie działały na nią żadne standardowe sztuczki. – Powinieneś tego spróbować. – odparł uśmiechając się nieznacznie. Nie chciał zatracić w tym wszystkim całej pogody ducha. Musieli teraz uwierzyć we własne możliwości i w szanse Prim, bo w przeciwnym razie przekonanie jej okaże się niemożliwe.
    -Nie wierzę, że nie macie marzeń Blaise, że zdobyliście wszystko, czego pragniecie. To niemożliwe. Może nie chodzić tylko o rzeczy materialne, ale musi być coś, co trzyma Was… Ją, przy życiu. – powiedział z przekonaniem. Każdy człowiek miał w swoim życiu jakieś cele. Powód, dla którego wstawał rano z łózka. To był nieodłączny element życia. Patrząc na to wszystko z boku można było pokusić się o stwierdzenie, że Blaise, Prim i Agnes kupili sobie już wszystko, poza miłością, akceptacją i zrozumieniem. Pieniądze szczęścia nie dają i naturalnie, przyjemniej jest smucić się w Porshe niż w metrze, ale to nie wszystko. Blaise wyciągnął z jego lodówki piwo, ale Ryan nie poszedł w jego ślady. Może i stał się ostatnio bardziej wyluzowany, ale alkohol w samo południe jakoś nie przechodził mu przez gardło. Poza tym, nie miał własnego szofera, więc na ulice będzie musiał potem wyjechać osobiście.
    -Ona się upiera, że w ten sposób nas chroni. Nie chce, żebyśmy cierpieli tak, jak ona. Myślę, że to jest wystarczający dowód na to, że jej na nas zależy. Tylko okazuje to w bardzo głupi sposób. – przyznał - Tak, zdecydowanie, powinieneś z nią porozmawiać. Jak najszybciej, bo teraz każdy dzień jest na wagę złota. – zgodził się z jego zdaniem. Im szybciej przekonają ją do terapii tym większe będą szanse na pokonanie tej obrzydliwej choroby.
    Kiedy Blaise sięgnął po jego telefon, odruchowo chciał mu go odebrać, ale niestety jego przyjaciel był szybszy. Ryan zaklął pod nosem wyrzucając sobie to, że nie wpadł na pomysł ustawienia jakiegokolwiek hasła dostępu. Właśnie dzięki temu, Blaise jednym kliknięciem mógł sprawdzić niemal wszystko, łącznie z wiadomościami.
    -Nie Blaise, to nie tak. – powiedział szybko, widząc jego reakcję. Świat na chwilę zatrzymał się w miejscu a jego serce zamarło w klatce piersiowej. Kiedy jego przyjaciel, w taki sposób wytknął mu to co się stało, to sam Ryan poczuł się winny. Złapał się rękoma za głowę i wziął głęboki wdech zastanawiając się, jak najlepiej wybrnąć z całej tej sytuacji. – Tej nocy, kiedy zastrzeliła porywacza… byliśmy pijani i trochę nas poniosło… a potem… - mówił przerywając co chwilę. Gniewny wzrok przyjaciela wcale mu w tym nie pomagał. – Do cholery, Blaise, to nie była żadna jednorazowa przygoda, przecież mnie znasz, nie skrzywdziłbym jej. – powiedział zdecydowanym tonem głosu. Właśnie tego się spodziewał i obawiał za razem. Znał go zbyt dobrze by przewidzieć jak zareaguje na tę wiadomość. –Nie możesz mieć mi tego za złe. – Był z Agnes od chwili kiedy się odnalazła. Towarzyszył jej w szpitalu, zarywając dni i noce. Troszczył się o nią także wtedy, kiedy opuściła mury szpitala. Rezygnował z własnych planów kiedy tylko do niego zadzwoniła, czy napisała i wtedy sam jeszcze nie wiedział, co nim kieruje. Odpowiedź była jednak bardzo prosta.

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  30. Opadła plecami na oparcie wygodnego fotela i splotła ręce na klatce piersiowej. Wciąż nie spuszczała z niego badawczego wzroku, ale dodatkowo na jej usta wpłynął uśmiech. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ta rozmowa nagle przestała być przykrym obowiązkiem, a w jakimś sensie stała się wyzwaniem Olivii. I to całkiem przyjemnym. Przepychanki słowne były jej ulubionym zajęciem, pod warunkiem, że pozostawały nieoczywiste i niewulgarne. Ponadto uszczypliwości Blaise'a kierowane w jej stronę nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. No, może to nie do końca prawda, bo trzymała się w ryzach tylko dlatego, że zdawała sobie sprawę z jego pozycji społecznej.
    Ale ona nie dawała mu prawa do pouczania jej.
    - Ja bardzo się ucieszę, jeśli przestaniesz mnie szkolić w moim zawodzie - odpowiedziała, patrząc na niego wyzywająco. Zalążki złości dawały o sobie znać, ale tłumiła je w zarodku, póki jeszcze była w stanie. Co nie było znowu takie łatwe, bo ciąża bardzo dawała jej w kość, jeśli chodzi o zmiany nastroju. - Od tego mam wykładowców i pracodawców, a nie ciebie, Midasie Juniorze - niemalże wycedziła i ponownie uniosła do ust kubek z herbatą, żałując, że nie jest to coś mocniejszego. Chętnie napiłaby się teraz wina, bo rozmowa z tym mężczyzną na trzeźwo była trudna. Po alkoholu wszelkie hamulce i opory by opadły, a ona nie odczuwałaby nawet najmniejszych wyrzutów sumienia względem samej siebie. Przynajmniej do całkowitego wytrzeźwienia.
    - A co byś zrobił, gdybyś nagle stracił wszystkie pieniądze? - zadała następne pytanie, choć nie liczyła, że uzyska na nie wiarygodną odpowiedź. W jej oczach Blaise nie był typem, który potrafił sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć grosza przy duszy. - Gdyby nagle wszystkie twoje interesy upadły, a ty, zamiast być bogaczem, zostałbyś dłużnikiem. Dopuszczasz do siebie w ogóle taki scenariusz, czy jesteś przekonany, że całe życie będziesz miał szczęście? - dodała w celu uzupełnienia i chwilowo odsunęła od siebie laptopa, jednocześnie go przymykając. Na razie przygotowane informacje zdawały się niepotrzebne. To nie był pierwszy wywiad Olivii, ale z pewnością pierwszy, w którym nie musiała chociaż przez chwilę korzystać ze swoich ściąg. I choć była nastawiona do Blaise'a nastawiona cholernie wrogo jeszcze zanim się tu pojawił, niechęć minimalnie zelżała przez to, jakim był rozmówcą. Bo nie zawsze trafiali się tacy ludzie. Trafiały się nawet osoby, które na otwarte pytanie potrafiły odpowiedzieć jednym słowem. W tym przypadku Kowalewski nie musiała się gimnastykować, żeby wyciągnąć z mężczyzny jakiekolwiek informacje. I w jakimś, bardzo niewielkim, stopniu była mu za to wdzięczna.

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  31. Zdecydowanie Ida nie miała nigdy do czynienia z owocami morza ani niczym egzotycznym. Sushi miała okazję spróbować jedynie takie z supermarketu i musiała przyznać, że było całkiem niczego sobie. Nigdy jej się nie przelewało, ale teraz już w szczególności. Mimo to, dzisiaj nie miała ochoty na kulinarne eksperymenty.
    - Pewnie, możesz go pochwalić – odparła, a gdy usłyszała jego kolejne słowa, prawie wypluła wszystko z powrotem na talerz, ale przecież nie wypadało.
    Po pierwsze praktycznie się nie znali, a po drugie nie wypadało przy tak kulturalnym mężczyźnie takich rzeczy robić. Dlatego powoli przełknęła to, co ma w buzi.
    - Wiesz… Gdybym nie miała po tym wszystkim urazu do dziennikarzy to miałabym niezły materiał na nagłówki. Blaise Ulliel śpi w bokserkach, a gdy jest pijany to czeka na sprawne ręce, które mogłyby go rozebrać – zażartowała, a później zasłoniła usta dłonią, bo zdała sobie sprawę z tego, że zdecydowanie nie powinna nic takiego mówić – Przepraszam – powiedziała, uśmiechając się nieco skrępowana.
    Upiła jeszcze trochę wina, czując jak wychodzą na jej policzki już całkiem mocne rumieńce. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło, a nastrój się zdecydowanie poprawił. Dlatego chyba nie do końca rejestrowała słowa, które kierował w jej kierunku.
    Zamrugała kilkakrotnie i wlepiła w niego swoje spojrzenie, zaciskając palce na kieliszku, który trzymała w dłoni.
    - Wiem… Chciałabym, ale nie mogę – powiedziała niemrawo, wzdychając cicho, gdy znów powróciły do niej myśli dotyczące tego całego bagna.
    - Na szpilkach? No… Tańczę na szpilkach… - mruknęła cicho, nie odrywając od niego wzroku. Nie do końca rozumiała, co on w tym momencie miał na myśli.
    - Exel… Tak, wiem jak mniej więcej działa. Internet… No kto dzisiaj nie potrafi z niego korzystać? – przeknęła nerwowo ślinę i znów dopiła do samego końca wino, które miała w swoim szkle – Ale Blaise… Jak ty to sobie wyobrażasz? Ja, ja… - zamknęła się na chwilę.
    Oczywiście, że chciałaby taką pracę. Wcześniej myślała, że raczej skończy jako kasjerka w supermarkecie. Nie sądziła, że po tym wszystkim tak może się do niej los uśmiechnąć. Jej buzia się jeszcze bardziej rozpromieniła, a rumieńce od wina dodawały jedynie uroku.
    - Ty mówisz tak serio? – zapytała niepewnie.
    Póki, co nie wyobrażała sobie tego wszystkiego, no bo jak? Ona? Nie miała odpowiednich ubrań, by jakoś się prezentować, ale… Zrobiłaby wszystko żeby tylko pierwszy miesiąc przetrwać, choć w warunkach, których aktualnie mieszkała mogłoby być to naprawdę trudne.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  32. Odkąd dowiedział się o chorobie Prim, często zastanawiał się nad tym, co też siedzi w głowie blondynki. Nie chciała okazywać nikomu swojej słabości i to mógł zrozumieć. Znał ją dobrze i wiedział, że w życiu kieruje się głównie dumą. Bała się również tego, że źle zniesie terapię, pamiętając dobrze wszystkie skutki uboczne z którymi zmagała się po pierwszych chemioterapiach. To nie ulegało wątpliwości. Z takim strachem zmagał się każdy pacjent. Ale czy ona, do licha, sądziła, że umieranie na raka jest mniej nieprzyjemne, od leczenia? Że mniej boli? Nie chciała przechodzić przez mękę z nadzieją, na długie i szczęśliwe życie, ale wolała cierpieć równie mocno w świadomości, że nic jej już nie czeka? Wszyscy pacjenci, których znał, chcieli wyzdrowieć, niezależnie od tego z czym wiązało się leczenie. Życie jest przecież zbyt cennym darem by ot tak, z niego rezygnować.
    -Może w końcu zachowa się jak facet, chociaż nie spodziewałbym się po nim za wiele. On nie należy do zbyt rozgarniętych ludzi. – mrukną wzruszywszy lekko ramionami. Brat Primrose nie należał do osób, które przesadnie martwiły się czy dbały o coś więcej, poza swoim nosem. Przysporzył swojej siostrze wielu zmartwień to ona, nie raz, musiała wyciągać go z opresji. Czy mogli więc zaufać mu w takiej sprawie? Pozostawała także jej matka, która także nie wiedziała o chorobie córki, ale Ryan obawiał się, że to nie przyniesie żadnych korzyści a wręcz przeciwnie, Prim będzie z jeszcze większym uporem chciała się od nich odwrócić.
    -Wszystko wydaje mi się złym pomysłem. Nie wiem jak do niej dotrzeć. - tak naprawdę to obawiał się tego, że któregoś dnia przesadzą ze swoją nadopiekuńczością a ona zniknie nie zostawiając po sobie nawet śladu i zaszyje się gdzieś na drugim końcu świata. Wtedy nie będą mieli już żadnych szans.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego życie, po raz kolejny za sprawą Agnes, przypominało wielki rollercoaster. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu wylegiwał się z nią w łóżku nie czując niczego innego poza szczęściem a teraz miał na głowie wściekłego kuzyna dziewczyny, który bardzo skutecznie wywołał u niego lawinę wyrzutów sumienia. Bo Ryan sam zastanawiał się, czy dziewczyna nie lgnie do niego tylko dlatego, że okazał jej tyle serca w trudnych chwilach, że utożsamia go z bezpieczeństwem i jest jej ostoją a nie prawdziwą miłością. Bo może po prostu przyzwyczaiła się do jego obecności i rozczulała ją ta opiekuńczość aż w końcu przywiązała się do niego i myli to uczucie z czymś innym.
      -I Ty masz zamiar mnie pouczać, tak? A co zrobiłeś, wiedząc o chorobie Prim, było wskoczenie jej do łóżka. Taki z Ciebie moralizator? – prychnął wiedząc, że obaj wkraczają na bardzo grząski grunt. Znał go i wiedział, że musi wyrzucić z siebie złość i negatywne emocje. Taki już był. Kiedy Ryan opanowywał się wewnętrznie, Blaise musiał poinformować cały świat o swoim stanie emocjonalnym. A teraz był po prostu wkurzony. Zaskoczony i wkurzony. A Collins nie miał nic na swoją obronę. Nie mógł sobie bowiem wybrać gorszego czasu na to, by zapomnieć o swoich zasadach. Agnes tamtego wieczoru rzeczywiście była na emocjonalnej huśtawce, nie mógł być pewien, że robi to w pełni świadomie, ale przecież chciał się wycofać, opamiętał się i zatrzymał pod jej drzwiami, gotów przerwać to wszystko. Tylko z drugiej strony tak bardzo tego pragnął, że poddał się w końcu i podjął taką, a nie inną decyzję.
      -Jak widać nie jestem pieprzonym chodzącym ideałem, jak Wam się wszystkim wydaje. – rozłożył ręce patrząc na niego. Wszyscy uważali go za dobrego, porządnego faceta, któremu nie zdarza się łamać zasad, który zawsze postępuje tak, jak należy. A on był tylko człowiekiem. -Właśnie dlatego nic Ci nie powiedziałem. Wiedziałem, że właśnie tak zareagujesz. A ja nie potrafię patrzeć na nią jak na młodszą siostrę, to już nie działa Blaise. – powiedział już spokojniej podchodząc do okna. Pamiętał dokładnie każdą chwilę, jaką spędził z Agnes od momentu w którym zobaczył ją wtedy w szpitalu. –I to nie jest kwestia tylko tamtej nocy. – dodał nie patrząc na niego. Mimo wszystko wciąż czuł palący go od środka wstyd. W gruncie rzeczy go rozumiał. Blaise troszczył się o Agnes jak nikt inny i chciał dla niej jak najlepiej a ostatnie tygodnie kosztowały go naprawdę wiele nerwów. Gdyby mógł, rozłożyłby nad swoją kuzynką ochronny parasol by mieć pewność, że nic jej już nie zagrozi. Ryan, ze sprzymierzeńca stał się teraz wrogiem.

      Ryan

      Usuń
  33. Zacisnęła dłonie w pięści i wzięła głęboki wdech, zamykając przy tym oczy. Jego arogancja i pewność siebie po raz kolejny zaczęły działać jej na nerwy. Po dłuższej chwili rozchyliła powieki, ale w bursztynowych oczach nie było już śladu po wesołości, która towarzyszyła jej chwilę wcześniej. Ulliel godził w jej profesjonalizm, a tego nie zamierzała tolerować, zwłaszcza, że wkładała całą siebie w tę pracę. Nikt nie dał mu prawa do oceniania jej. Nikt.
    - I rozumiem, że skoro ty udzielasz wywiadów od tak dawna, to zapewne jesteś w nich ekspertem - stwierdziła i rozluźniła palce, po czym zarzuciła nogę na nogę, a dłonie oparła płasko na swoim udzie przykrytym materiałem luźnej, czarnej sukienki. Wszystkie te gesty, z pozoru nic nieznaczące, były nowym sposobem Olivii na radzenie sobie z emocjami. Od zawsze miała problem z poskromieniem ich, bo dość temperamentna z niej dziewczyna, która nie da sobie tak łatwo wejść na głowę, ale to, co działo się z nią teraz przechodziło ludzkie pojęcie. Miała ochotę wstać i wyjść, ale w ostatniej chwili przywołała się do porządku. - Może ja zacznę inwestować na giełdzie, kompletnie nie znając zaplecza, hm? Tobie zadają pytania, Blaise. Nie wiesz, jak to jest je zadawać - warknęła i otworzyła przymkniętego laptopa, a jej oczom ukazało się to pytanie, na które czekała. Pytanie poparte informacjami zdobytymi w darknecie. Olivia nie wnikała, jak to było możliwe, ale po prostu je miała. Nie widziała potrzeby weryfikacji tej informacji, bo i jej znajomy nie miał żadnych powodów, by ją oszukać. Zwłaszcza, że za ten brud policzył sobie więcej i Kowalewski dziękowała wszelkim nieistniejącym bóstwom za to, że nie lubiła chodzić po sklepach i dzięki temu zaoszczędziła trochę pieniędzy.
    Słuchając jego odpowiedzi, odruchowo przyłożyła dłoń do brzucha, którego jeszcze nie było widać i przesunęła kciukiem po materiale sukienki, jakby chciała pogłaskać dziecko. Cóż, ona już miała swojego dziedzica. Nieplanowanego, ale upragnionego. Gdyby posiadała jedną ósmą tego, co Blaise, nie siedziałaby teraz w tym pomieszczeniu i nie zadawałaby tych pytań. Nie musiałaby martwić się o przyszłość.
    Przed wypowiedzeniem następnego pytania wzięła głęboki oddech i poczuła gwałtowny wyrzut adrenaliny. Serce gwałtownie przyspieszyło, obijając się niemal boleśnie o żebra, a wolna dłoń zdecydowanie za mocno zacisnęła się na uchu kubka, który był już prawie pusty. Nie wiedziała, jak Blaise zareaguje. Przygotowywała się na najgorsze. Szczerze mówiąc, była gotowa wiać z gabinetu, jeśli zajdzie taka potrzeba.
    - Skoro tak... Dlaczego osoba o twojej pozycji społecznej, z twoimi wpływami, kontaktami, z tyloma zerami na koncie, których wciąż przybywa... - urwała i wzięła kolejny głęboki wdech, a spojrzenie wbiła w jego oczy. - Dlaczego taka osoba, jak ty, próbowała odebrać sobie życie, Blaise? - niemalże wysyczała, nie odrywając od niego wzroku. Nie, nie zazdrościła mu. Niczego. Ktoś, kto próbuje się zabić, musi być skrajnie nieszczęśliwym człowiekiem. A Olivia była chyba jedyną szczęśliwą osobą w tym pomieszczeniu.

    Olivia

    [ps mam nadzieję, że nie przegięłam. jakby co, to krzycz, wymyślę coś innego XD]

    OdpowiedzUsuń
  34. Blaise popełniał zasadniczy błąd, zestawiając relację Ryana i Agnes z tym co łączyło go z Primrose. Tego nie można było ze sobą porównać przede wszystkim dlatego, że Collins różnił się od przyjaciela diametralnie, zwłaszcza w podejściu do relacji damsko-męskich. Znali się nie od dziś i niejedno razem przeszli, ale gdyby cofnął się myślami wstecz, zorientowałby się, że podczas tych wszystkich imprez, na które razem chodzili, jego przyjacielowi nigdy nie zdarzyło się zasmakować chociażby przygodnego seksu, chociaż miał ku temu wiele okazji. Stanowił pod tym względem przeciwieństwo Ulliela, któru czasami traktował seks jak hobby. Najwyraźniej w tej chwili mierzył Collinsa swoją własną miarą, jeśli sądził, że byłby zdolny do tego, aby potraktować Agnes jak zabawkę i odepchnąć, kiedy mu się znudzi. Ryan kiedyś traktował Agnes, jak młodszą siostrę i właściwie nie był w stanie wskazać momentu, w którym zaczęło się to zmieniać. Jeszcze przed jej porwaniem przyłapywał się na tym, że jest w stanie rzucić wszystko na jej kiwnięcie palcem, ale wtedy łatwiej było mu jakoś te myśli stłumić. Skupiał się na pracy i na wyjazdach, tak jak ona skupiała się na imprezach i był przekonany, że z to z samotności przewraca mu się w głowie, dlatego zaczął chodzić na randki. A potem Agnes a on wspierał wszystkich wokół ale nikt nie wiedział jak bardzo on sam nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić. Ratunkiem okazał się wyjazd na misję, gdzie mógł ukoić zszargane nerwy.
    -Nie, Blaise. – ruchem głowy zaakcentował zaprzeczenie. Odwrócił się od okna i stanął naprzeciwko niego, jakby znów nabrał odwagi i pewności do tego, by w końcu się z nim rozmówić. –To nie to samo. – dodał mając na myśli tę dziwną relację, w jakiej tkwią razem z Prim. –A wiesz, jaka jest różnica? Mi na Agnes zależy i zrobię wszystko, żeby tego nie spieprzyć. A Wy za każdym razem wpadacie w to samo bagno, po którym ty imprezujesz i bzykasz kogo popadnie a ona udaje silną a tak naprawdę płacze do poduszki. – powiedział siadając naprzeciwko niego. Uspokoił się już nieco i zapanował nad emocjami, dlatego mógł przybrać tę swoją poważną, stoicką postawę. Czy to aby nie dlatego, Prim ukrywała przed nimi swoją chorobę i chciała zniknąć z ich oczu, by przejść przez to wszystko sama? Czy to przypadkiem nie Blaise był głównym powodem jej zachowania? On sam wątpił w to, czy uda mu się wytrwać u jej boku, kiedy będzie w naprawdę złym stanie. Być może gdyby mu ufała, pozwoliłaby mu przeżywa to wszystko razem z nią, ale co by było w sytuacji w której uznałby, że jednak nie da rady, że to nie dla niego? Z sercem rozsypanym w drobny mak walka z chorobą jest niemożliwa. Może wolała nie prosić go o takie wsparcie?
    -Masz rację, nie powinienem był tego ukrywać. – zgodził się z nim – Tylko nie wiedziałem jak Ci to powiedzieć. W końcu miałem się nią opiekować, nie było mowy o żadnym zakochiwaniu się. – prychnął. – Nawaliłem, wiem o tym i masz prawo być na mnie wściekły. – musiał w końcu zdobyć się na szczerość, żałował tylko, że to wszystko odbywa się w okolicznościach awantury. Z drugiej jednak strony, nie był pewien, czy nie skończyłoby się to tak samo, gdyby obwieścili mu z Agnes tę radosną nowinę. –Ale Agnes jest ze mną szczęśliwa a ja zrobię wszystko, żeby tak zostało. – zapewnił. Słowa Blaisa sprowadziły go na ziemię i sam zaczął się zastanawiać, na czym tak właściwie stoi. Czy przypadkiem nie zachował się jak nastolatek, oddając jej serce, ot tak. Ale życie wymaga podejmowania ryzykownych decyzji, bo tylko one mogą przybliżyć do prawdziwego szczęścia. Nie wiedział, czy Agnes naprawdę coś do niego czuje, czy może po tym wszystkim co przeszła i kogo spotkała, ma w głowie trochę sfałszowany i udoskonalony obraz jego osoby. Nie był pewien tego, co nią kieruje, ale wierzył, że to coś więcej niż tylko przywiązanie. Poza tym po chwilach jakie wspólnie spędzili nie miał powodu by uważać, że jest inaczej.


    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  35. Zdecydowanie mógł sobie przypisać zasługi za poprawienie jej nastroju. Przestałą myśleć o tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwunastu godzin. Kto by pomyślał, że tak może się los odwrócić. Rano jesteś na samym dnie, a po południu wspinasz się na sam szczyt.
    Skoro był takim wymagającym szefem, to czy Ida powinna się go obawiać? Oczywiście nie miała zamiaru wykorzystywać swoich wdzięków. Miała zamiar dać z siebie wszystko, zwłaszcza teraz, gdy musi sobie zorganizować życie zupełnie od nowa. Nie chciałaby również takiej sytuacji, w której dostaje taryfę ulgową. Trochę też obawiała się ludzkiego gadania, że dostała tę robotę po znajomości, ale chciała to przetrwać.
    - Dla ciebie to proste, dla mnie niekoniecznie – powiedziała, uśmiechając się delikatnie – Ale dobrze, zgadzam się – dodała na koniec.
    Wiedziała, że taka okazja może się już więcej nie powtórzyć, więc nie powinna się długo zastanawiać. Nie chciała już nigdy więcej się pojawić w tym okropnym klubie, dlatego mogła zacząć już od jutra. Chyba, że z tego wszystkiego upije się tak, że będzie miała okropnego kaca. Jednak picie ze swoim przyszłym szefem to chyba nie najlepszy pomysł, dlatego powinna już przystopować.
    Pokręciła głową, niedowierzając do końca w to co w tej chwili się działo. Gabinet? Telefon, laptop? Ona nigdy nie miała takich rzeczy na własność, a teraz miała z dnia na dzień to wszystko dostać. Jakoś kompletnie nie mieściło się jej to w głowie.
    - Nie, dziś niczego nie podpiszę – ruda, wyprostowała się na krześle i wlepiła w niego swoje spojrzenie – Zdecydowanie za dużo informacji jak na jeden dzień. Poza tym po pijaku nie nawiążę żadnej umowy. Ale możesz mi dać kopie umowy, a ja sobie ją przestudiuję – uśmiechnęła się szeroko, zakładając kosmyk włosów za ucho.
    Nie powinno się takich decyzji podejmować pochopnie. Nawet jako asystentka, która będzie miała za zadanie pilnować jego terminarza nie powinna działać pochopnie i zawsze powinna zastanowić się dwa razy zanim coś ustali. Poza tym chciała dać z siebie wszystko, by Blaise nie musiał żałować tego, że wziął na tak odpowiedzialne stanowisko kogoś zupełnie obcego, którego zaufał na słowo.
    - Tylko, żeby była jasność… Ta umowa będzie na okres próbny, dobrze? – tu już była całkowicie poważna. Nie chciałaby by ktokolwiek się nad nią litował. Już sam fakt, że oferował jej taką pracę było dla niej czymś, co wyciągnie ją z samego dna. Nawet jeśli popracowałaby u niego trzy miesiące zdołałaby sobie odłożyć wystarczająco pieniędzy na wynajem lepszego mieszkania i nie będzie musiała już hańbić się w klubie ze striptizem. Wtedy już nawet będzie mogła usiąść za kasą albo coś podobnego. W końcu jej sytuacja finansowa się ustabilizuje, tak?
    - Mam nadzieję, że jednak nie będziesz tej decyzji żałował – powiedziała i stuknęła się delikatnie z nim kieliszkiem w geście toastu.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  36. Cała ta sytuacja wydawała się być wręcz abstrakcyjna; wszystkie bodźce dochodziły do niej jakby spod tafli wody, a ona sama miała wrażenie, że jest z tego wszystkiego jakby zupełnie wyłączona… Działała automatycznie, niczym robot zaprogramowany do wiecznej ucieczki; w tym momencie był tylko jeden problem – niezależnie od tego jak daleko ucieknie, to przed czym tak naprawdę chciała się ukryć, wszędzie za nią podążało. Miała ochotę krzyczeć, rzucać wszystkim, co tylko wpadnie jej w ręce i tak więc laptop, na który jeszcze chwilę temu szukała biletu do jakiegoś najdalszego zakątka świata, roztrzaskał się o ścianę. Wplotła palce w jasne włosy i zamknęła oczy, próbując się jakoś uspokoić i możliwe, że by jej się to udało, gdyby tylko nie… On. Już tyle razy z niej zrezygnował! Do jasnej cholery! Nie mógł zrobić tego i teraz?! Odwróciła się w jego stronę i lustrując dobrze znajomą postać z nieodgadnionym wyrazem twarzy, wrzuciła do walizki parę szpilek, których z pewnością nie miałaby okazji założyć na oddziale onkologicznym, więc powinno to być dla niego dość jasną odpowiedzią na to wręcz idiotyczne pytanie.
    - Jak długo Ryan przekonywał Cię, żebyś tu przyszedł? – jej brew automatycznie podskoczyła ku górze. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby nie Collins, Blaise prawdopodobnie za kilka tygodni nawet nie pamiętałby jej imienia. W gruncie rzeczy tak chyba byłoby najlepiej, nawet gdyby nie umierała. Miała dość bycia jego „kołem ratunkowym”, kiedy akurat nie kręciła się obok niego jakaś Cindy, Mandy, Mindy, czy jeszcze inna… kto spamiętałby te wszystkie imiona. Obiecywał, że nie złamie jej serca, że nie przestanie szanować, a już niejednokrotnie udowodnił jej jak nisko ją cenił… traktując gorzej niż te wszystkie przygodne panienki. Po części trochę im zazdrościła, one przynajmniej doskonale wiedziały na co się piszą… A ona? Cóż, dała się zwieść piękny kłamstwom. Wciąż naiwnie myślała, że znaczy dla niego coś więcej. Nikt nie powinien jej winić za to, że w końcu postanowiła odpuścić.
    - Daj spokój, Blaise… Przecież jedna noc niczego nie zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  37. Przez chwilę przyglądała się jego nerwowym poczynaniom, a potem...
    Potem parsknęła śmiechem. To był śmiech przez łzy, bo rzeczywiście otarła wilgoć spływającą jej z oczu po policzkach. Wstała i nie odwracając wzroku od mężczyzny, przeszła do pomieszczenia obok, po czym dopiero zatrzymała nagrywanie. Szybko zrzuciła plik na pendrive'a i ścisnęła go w dłoni, po czym uniosła triumfalnie tę dłoń, uśmiechając się do Ulliela. Wróciła do gabinetu i splotła ręce na klatce piersiowej, opierając się o framugę drzwi.
    - Na twoim miejscu nauczyłabym się panować nad emocjami, gdy siedzę przed mikrofonem zbierającym i ktoś nie zatrzymał nagrywania - stwierdziła, kręcąc głową ze zrezygnowaniem i wzdychając cicho.
    Ten pendrive, na którym wciąż zaciskała palce sprawiał, że absolutnie nie bała się jego słów. Nagrało się na nim wszystko, co powiedział na koniec.
    - Po pierwsze, zwolnienie kobiety w ciąży źle wpłynie na PR radia - zaczęła, wskazując na swój brzuch, który dopiero teraz odciął się na materiale sukienki. - Tak, jestem w ciąży. Może byś to zauważył, gdybyś nie pożerał wzrokiem moich cycków i tyłka od samego wejścia - warknęła, podchodząc nieco bliżej. Zatrzymała się dopiero jakieś dwadzieścia centymetrów od Blaise'a i spojrzała w górę na jego twarz. Cóż, jej mikroskopijny wzrost nie ułatwiał ogarnięcia tej sytuacji, jak należy, ale i tak się go nie bała. Wzrost wystarczająco nadrabiała silnym charakterem. I tylko dlatego nie wybiegła jeszcze z płaczem ze studia. Inna dziewczyna na jej miejscu prawdopodobnie zachowałaby się w ten sposób. Ale Olivia miała zbyt dużo do stracenia, by tak po prostu się poddać.
    - Po drugie, jeśli zobaczę to wypowiedzenie, udostępnię to nagranie publicznie wraz z całą informacją na temat próby samobójczej i odnośnika do strony, z której ją wzięłam - wycedziła, posyłając mu najbardziej uroczy uśmiech, na jaki była w stanie się w tym momencie zdobyć. To była maska, bo wszystko w jej wnętrzu aż trzęsło się ze zdenerwowania. Dlatego tak mocno zaciskała pięści - bo nie chciała, by zauważył, że jej ręce drżą. Choć nie czuła żadnego strachu i tak nie wiedziała, jak ta sytuacja się skończy. Czy będzie musiała szukać nowej pracy, czy może Blaise przemyśli swoje groźby i zastanowi się dwa razy nad kolejnym krokiem.
    - A dobrze wiemy, że WNYC ma spory zasięg i zaszkodziłoby to twoim interesom, prawda, Blaise? - uniosła pytająco brwi i wzięła głęboki wdech przed następnymi słowami, które zamierzała wypowiedzieć. - Jeśli nie chcesz, żeby to wypłynęło, masz zostawić w spokoju moją posadę. Ja w zamian obiecuję, że przytnę materiał na przedostatnim pytaniu i pozbędę się oryginału. I będę jedyną osobą, która to odsłucha przed montażem - przedstawiła swoją propozycję i podeszła do swojej torby, do której wrzuciła usb i zasunęła zamek, chowając ją za plecami. Potem odwróciła się z powrotem do mężczyzny i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  38. Na swojej drodze napotykała mężczyzn, którym miękły kolana na jej widok. To fakt. Jednak Ida tego przesadnie nie wykorzystywała, a może i nawet wcale? Zawsze to płeć przeciwna wychodziła ze starcia obronną ręką, a ona zazwyczaj bywała tą poszkodowaną. No niestety, płaciła za wszystko swoją naiwnością i tym, że praktycznie zawsze wierzyła ślepo swoim facetom, którym ewidentnie szybko nudziła się spokojna natura dziewczyny. W końcu była domatorką, która mogłaby się otoczyć stadem kotów i w sumie jej wymarzoną pracą była praca przedszkolanki. Dlatego nie wiedziała jak poradzi sobie teraz z tym wyzwaniem, które narzucił na jej barki Blaise. W końcu nie będzie mogła być anonimowa, będzie w miarę rozpoznawalna i chyba nie do końca zdawała sobie z tego teraz sprawę. A może jednak uda jej się pozostać w cieniu swojego wpływowego szefa? Tak by wolała, zdecydowanie.
    Też nie przyjęła jego propozycji ze względu na to, że w jakiś sposób leciała na Ulliela. Oczywiście nie mogła mu odmówić tego, że jest przystojny, ale nie marzyła od razu o tym, by wpakować mu się do łóżka czy usidlić by dobrać się do jego portfela. Sullivan nie była tym typem kobiety. Jej marzyło się spokojne życie u boku mężczyzny, który ją zawsze pocieszy, przytuli i pozwoli usnąć w swoich ramionach, po prostu. Ot, takie trywialne marzenia.
    Przejęła od niego wizytówkę i spojrzała na nią. Uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową, na znak tego, że o umówionej porze zjawi się jutro na podpisanie umowy. Nie miała zamiaru się spóźnić, to nie było w jej naturze. Nienawidziła się spóźniać, ale też nienawidziła spóźnialskich. Nie rozumiała tego jak można było nie zdążyć na umówioną godzinę. Jasne, zdarzają się wyjątki, ale w jej życiu było takich sytuacji może ze dwie?
    Gdy zaczął wymieniać to, co będzie miała zapewniona, aż musiała się powstrzymać przed tym, aby nie siedzieć cały czas z rozdziawioną buzią. Nigdy wcześniej nikt jej nie oferował takiego zaplecza socjalnego, wiec w tej sytuacji była zaskoczona. Nie zakładała przecież, że Blaise nie dba o swoich pracowników, ale nie wszystko było w jego obowiązku, prawda?
    - Zobaczymy – odpowiedziała na jego stwierdzenie o wytrzymywaniu z nim, po czym uśmiechnęła się pod nosem.
    Ida czuła się w jego towarzystwie naprawdę swobodnie i już dawno całkowicie się rozluźniła, zapominając o wszystkich troskach, które zostały gdzieś za progiem tego domu. Po prostu o nich nie myślała.
    Nie była jednak do końca pewna, co do tego czy powinna jeszcze pić. Jeśli miała jutro jakoś wyglądać na podpisywaniu umowy to chyba powinna już przystopować. Zagryzła dolną wargę i spojrzała na Blaise’a, który szukał odpowiednego wina w barku.
    - A myślisz, że mogę jeszcze pić? – zapytała nieco rozbawiona, choć liczyła na naprawdę szczerą odpowiedź z jego strony.
    Sama nie miała planów na ten wieczór, a nawet nie miała ochoty wracać tak szybko do tej rudery, którą dzieliła z parą ćpunów.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  39. Czuł, że emocje zaczynają powoli opadać a do gry wchodzi zdrowy rozsądek. Sam również momentalnie się opanował i złagodził ton głosu. Nie chciał się z nim kłócić. Przecież nie mieli nawet ku temu konkretnego powodu. Blaise był tego świadomy, dlatego tak szybko spuścił z tonu. Przecież byli przyjaciółmi, którzy w gruncie rzeczy chcieli się po prostu wspierać a nie drzeć ze sobą koty.
    -Wiesz, że nie to miałem na myśli. – zaoponował. Nie chciał mu mówić, jak złym jest człowiekiem, bo wcale go za takiego nie uważał. Nawet, jeśli sądził, że w relacjach z Prim jego przyjaciel mógł być nieco bardziej empatyczny. To jednak nie było jego sprawą i tak naprawdę nigdy nie wtrącał się do tego, co się między nimi dzieje, nawet jeśli nie do końca to pochwalał, zwłaszcza w momentach w których widział Prim po tym, jak Blaise znów ją od siebie odtrącił. –To Wasze życie i Wasze sprawy. Nic mi do tego. Chcę tylko żebyś wiedział, że nasza relacja tak nie wygląda. Na pewno nie z mojej strony. – zapewnił go po raz kolejny. Naprawdę miał wobec Agnes szczere zamiary i nie zamierzał grać z nią w żadne gierki. To zwyczajnie nie było w jego stylu i Blaise dobrze o tym wiedział, bo znał go nie od dziś. –I nie chciałem tego przed Tobą ukrywać tylko… wiesz, jakoś sam nie mogę w to uwierzyć. Mam wrażenie, że to sen, do pokoju wjedzie świnia na wrotkach a ja się obudzę. – zażartował czując, że w końcu schodzi z niego całe nagromadzone napięcie. Przyniosło mu to prawdziwą ulgę. Słysząc słowa przyjaciela uśmiechnął się wesoło czując, że kryzys jest już zażegnany.
    -Nie dałbyś rady. – mruknął w odpowiedzi na jego groźbę i zignorował dłoń wyciągniętą w jego kierunku, żeby najzwyczajniej w świecie, po przyjacielsku go uścisnąć. Naprawdę był przez to wszystko jakiś taki szczęśliwszy i tę zmianę można było chyba dostrzec już na pierwszy rzut oka.
    -A wracając do tematu misji. – zaczął. – Mówiłem Ci kiedyś, że myślę o zrezygnowaniu z wyjazdów. – wspomniał ich rozmowę na imprezie powitanej, którą dla niego zorganizował. –W porządku, możesz tego nie pamiętać. Właściwie to nawet bym się nie zdziwił. – machnął ręką. Obaj byli wtedy pod wpływem alkoholu, który pomógł im trochę się przed sobą wzajemnie otworzyć. –Generalnie to chciałbym, żeby ta była moją ostatnią. – przypomniał mu siadając na krześle i stawiając na stole dwa piwa. – Właściwie czegoś takiego chyba nie da się nie uczcić. Ale bez przesady, nie chce skończyć tak jak ostatnio. – skrzywił się lekko mając na myśli imprezę, podczas której zasnął na kanapie przyjaciela.

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  40. Z tej dwójki chyba najbardziej doczekać się nie mogła Ida. Nie sądziła, że już więcej nie będzie musiała kręcić gołym tyłkiem przed bandą facetów. To było cudowne uczucie, naprawdę. Świadomość, że w końcu jej życie wychodzi na prostą była czymś przecudownym.
    Czy już nigdy nie będzie musiała płakać? To z pewnością byłoby trudne, bo jednak panna Sullivan należała do tych bardziej wrażliwych, empatycznych i uczuciowych. Czasami nawet potrafi przepłakać cały film, a później niestety resztę dnia chodzi z podpuchniętymi oczami. No już z tym walczyć nie potrafiła.
    Uniosła swoje spojrzenie na jego osobę, uśmiechając się delikatnie. Obracała w dłoniach kieliszek z winem, nie odrywając od niego ani na chwilę wzroku, tak jakby musiała pewne rzeczy przeanalizować. Skąd miała wiedzieć czy to, co piszą o nim w gazetach to jest prawda? Nie miała takiej pewności.
    - No z tego, co widzę to rzeczywiście potrafisz, ale pewnie będę miała sporo czasu, aby sprawdzić to dokładniej – powiedziała, nie tracąc delikatnego uśmiechu.
    Naprawdę czuła się w jego towarzystwie już całkiem swobodnie. Ale nie do końca wiedziała, co jest tego zasługą. Czy wino, które już powoli uderzało jej do głowy, czy fakt, że Blaise był naprawdę w porządku facetem. Domyślała się jednak, że jeśli ktoś porządnie zajdzie mu za skórę wtedy nie dałby się tak łatwo podejść i wtedy mogłaby wyjść z niego apodyktyczność.
    A czy ruda poradzi sobie z rozstawianiem po kątach? Zazwyczaj w swoim życiu na to pozwalała, ale może w końcu to się zmieni? W końcu wylądowała na ulicy przez to, że pozwoliła się stłamsić, całkowicie. Dlatego może nigdy więcej nie popełni tego samego błędu? Kto tam wie.
    Gdy Blaise zaprosił ją do salonu, powoli wstała od stołu i ruszyła za nim. Usiadła na kanapie, pozwalając mu nalać sobie do kieliszka czerwonego trunku. Uniosła nieznacznie prwi, gdy zasypał ją pytaniami. Uśmiechnęła się jednak lekko.
    - Gdy ci powiem możesz zmienić zdanie na temat tego, że będę pasować do twojej firmy – odparła i wzięła małego łyka, rozkoszując się smakiem wina – Studiowałam pedagogikę przedszkolną, ale niestety po śmierci matki jakoś nie dałam rady… Wszystko spadło na mnie tak nagle, że dorosłość mnie przygniotła – powiedziała już bez jakiegokolwiek cienia uśmiechu na ustach. Ciężko jej było o tym mówić, bo miała wrażenie, że jej życie to pasmo samych porażek – Marzyłam o pracy z dziećmi, ale teraz już chyba nie odważyłabym się na taki krok… Nie po tym wszystkim – szepnęła.
    Nie wyobrażała sobie jak przedszkolanka mogłaby mieć taką przeszłość jak Ida. Gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział to pewnie mogliby ją jeszcze wsadzić za kratki albo coś…
    - A poza tym? Kiedyś uwielbiałam malować i czytać bajki dla dzieci, przyznam się, że nawet w szufladzie mam… - tutaj się zacięła, zdając sobie sprawę, że wszystkie rękopisy zostały przecież u Adamsa i pewnie już nigdy ich nie odzyska – …Miałam kilka napisanych książek dla dzieci… Ale niestety przepadły…

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  41. [Ej, chcę do powiązków, jako the worst enemy XD]

    - A co, myślisz, że może zaburzenia psychiczne wyjdą ci na dobre? - spytała z niedowierzaniem. Nie docierało do niej, jak można być aż tak pewnym siebie, żeby nie zauważyć tak podstawowych spraw. Zazdrościła takim ludziom, od zawsze. Olivia uważała się za osobę gorszego sortu i nie potrafiła być arogancka. W jej oczach Ulliel był człowiekiem, któremu lepiej się żyło, skoro podchodził do wszystkiego tak, a nie inaczej. Nie rozumiała tego, ale w jakimś sensie to szanowała.
    Zazwyczaj, bo nie teraz.
    - Może i będą ci współczuć, ale nie możesz być aż tak ślepy, Blaise. Osoba niezrównoważona na tyle, by targnąć się na własne życie nie jest dobra dla interesów. Żadnych. I nawet ty ze swoją otoczką powinieneś to wiedzieć. Bo co za chwilę zrobisz? Przeżyjesz kolejne załamanie i twoje notowania spadną? Kto wtedy z tobą zostanie, hm? Bo na pewno nie magnaci, którzy dbają o swoje pieniądze - wyrzuciła niemalże na wydechu i przez chwilę stała jak wmurowana, gdy usłyszała nazwisko dobrze jej znanego hokeisty. Nie podejrzewała, że posunie się do czegoś takiego. To była sprawa między nimi.
    Zanim zdążyła się powstrzymać, wybiegła na korytarz, dziękując wszelkim nieistniejącym bóstwom, że było pusto. Nie chciała robić sceny, to nie pomogłoby ani jej, ani jemu. Zatarasowała mężczyźnie drogę i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, spoglądając mu prosto w oczy. Wyprostowała się przy tym najbardziej, jak tylko możliwe, by choć minimalnie dodać sobie wzrostu. Nie wyobrażał sobie nawet, jak cholernie jej teraz przeszkadzało, że jest wyższy. Wolałaby, żeby usiadł, żeby mogła spojrzeć na niego z góry.
    - Aż tak się mnie boisz? - spytała cicho, dbając o to, by nikt niepożądany jej nie usłyszał, jeśli pojawi się na korytarzu. Dla osoby postronnej powinno to wyglądać jak zwykła rozmowa na zakończenie wywiadu. - Aż tak się mnie boisz, żeby grozić mojemu nienarodzonemu dziecku i jego ojcu, z którym nie masz kompletnie nic wspólnego? - dodała z lekkim niedowierzaniem i powoli pokręciła głową. - Ja ci nawet jeszcze nic nie zrobiłam, nic nie poszło na żywo, a ty jesteś aż tak przerażony, by grozić niczemu winnym ludziom? Ja pierdolę, Blaise, ogarnij się - warknęła i dźgnęła go oskarżycielsko palcem wskazującym w klatkę piersiową. - Jeśli coś zrobisz Johnowi albo mojemu, jak to ująłeś, gówniakowi, ja zrobię wszystko, żebyś stracił te wszystkie kontakty i majątek, którym się cały czas zasłaniasz - mruknęła. Nie była sobą. Teraz przemawiał przez nią instynkt, który uaktywnił się jakiś czas temu i kazał bronić swojego potomka za wszelką cenę, choć nie podejrzewała, że Ulliel kiedykolwiek i jakkolwiek to zrozumie. To pewnie umiałaby zrozumieć tylko inna matka, która znalazła się w sytuacji zagrożenia, jak teraz Olivia.
    Bo w istocie, Blaise nagle stał się zagrożeniem, choć jego słowa spoczywały bezpiecznie na pamięci usb. Kowalewski była gotowa zrezygnować z upublicznienia nawet jednego pytania z tego wywiadu, byleby zostawił w spokoju osobę, która na ten moment wydawała jej się najbliższa, nie mylić z przyjacielem, bo jako takich ta dziewczyna nie miała.
    - Miej chociaż trochę honoru. Jeśli okażesz swój, ja przekażę ci nietkniętego pendrive'a i będziesz mógł z nim zrobić, co chcesz - powiedziała w końcu. - Tylko zostaw Danielsa i moje dziecko w spokoju - wycedziła i zacisnęła zęby. Szczerze mówiąc, ze złości była w stanie zacząć go okładać, ale trzymała się resztek samokontroli, wiedząc, że mogłoby to jej poważnie zaszkodzić, zwłaszcza, gdyby okazał się damskim bokserem.

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie myślała o tym, by z powodu kłopotów z dziennikarzami zakończyć znajomość z Blaisem. Gdyby ludzie poddawali się w walce o daną znajomość już przy drobnych problemach, na dobrą sprawę nie byliby w stanie z nikim nawiązać głębszej więzi i co rusz zostawaliby sami. A przecież nie na tym to wszystko polegało. Przynajmniej nie zdaniem Maille, ponieważ Ulliel mógł mieć na ten temat nieco inne zdanie. Irlandka zaczęła być ciekawa, jakby się zachował, gdyby to przez nią wpakowali się w kłopoty i wydarzyłoby się coś niekorzystnego dla jego wizerunku. Czy zdecydowałby się zerwać z nią kontakt? Wydawało jej się, że Blaise byłby skłonny to zrobić, ale względem innych osób. Takich, które nic dla niego nie znaczyły. Ale czy ona coś znaczyła? Blaise często przypominał jej, że wcale nie jest dobrym człowiekiem, lecz nie chciało jej się w to wierzyć. A może jednak powinna?
    Odegnawszy od siebie te ponure myśli, mocniej objęła dłońmi kubek z kakao. Nie chciała mieć takich wątpliwości, serce podpowiadało jej coś innego, niż umysł, który nagle zapragnął co nieco przeanalizować.
    — Muszę dozować ci wszystkiego po równo — odparła z rozbawieniem i potarła dłonią koniec nosa, mając na myśli pochwały jak i uszczypliwości, które szatyn dzielnie znosił. Po prawdzie Maille była pełna podziwu, że Blaise jeszcze nie stracił do niej cierpliwości i nie powiedział jej czegoś niemiłego w odpowiedzi na kolejny przytyk z jej strony.
    — A mój tata w podzięce za uratowanie mnie zaoferuje ci pół królestwa i rękę królewny! — odpowiedziała ze śmiechem, choć kiedy przestała chichotać, miała nieco ponurą minę. Zaczęła bowiem zastanawiać się nad tym, czy jej rodzice i brat dotrą do artykułów, które pojawią się w prasie na temat jej i Blaise’a. Mama na pewno zażąda wyjaśnień. Na samą myśl, że będzie musiała tłumaczyć się przed nią jak nastolatka, Maille skrzywiła się i westchnęła ciężko.
    — Tak, tutaj — przytaknęła wesoło, widząc jego zdziwienie. Ochoczo podzieliła się z nim kawałkiem koca, a później, w ogóle się nad tym nie zastanawiając, przechyliła głowę i ułożyła ją na ramieniu mężczyzny, wzrok zawieszając na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą. — Z tym Williamem? — wykrztusiła, wyraźnie zaskoczona i poderwała głowę, by móc spojrzeć na szatyna szeroko otwartymi oczami. Po głowie chodził jej oczywiście pretendent do brytyjskiego tronu.
    — Znajdę sobie jakieś zajęcie — stwierdziła spokojnie i wzruszyła ramionami, po czym ułożyła głowę na poprzednim miejscu, w którym spoczywała, czyli ramieniu Blaise’a. — Mogę ci sprzątać i gotować, obowiązkowo w seksownym fartuszku — rzuciła żartobliwie i zaśmiała się krótko. — A masz tutaj jakieś książki? — zagadnęła jeszcze, uznając, że kilka leniwych dni spędzonych na kanapie w towarzystwie dobrej lektury jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Co prawda nie tak dawno temu odpoczęła w rodzinnym domu podczas świąt, ale kto powiedział, że nie może znowu zaserwować sobie małego urlopu? Powinna tylko zadzwonić do Coopera i wszystko mu wyjaśnić. On również powinien zrobić sobie wolne, bo dziennikarze na pewno będą oblegać także Tostmanię.
    — Uznajmy, że mój pobyt tutaj będzie całkiem niezłą rozgrzewką przed wizytą u twoich rodziców. Rany, to brzmi tak, jakbyśmy lecieli tam powiedzieć im, że się zaręczyliśmy! — zawołała ze śmiechem i aż musiała uważać, by nie rozlać swojego kakao. Zresztą nie chcąc stracić ani kropli ciepłego napoju, zaraz upiła kilka łyków, nieco opróżniając kubek. Tym samym istniało mniejsze ryzyko, że coś rozleje.
    — A jeśli tylko tak dobrze udaję? — spytała i uniosła głowę, spoglądając na niego wyzywająco. Tak naprawdę jedynie się z nim droczyła. Blaise chyba zdążył poznać ją na tyle, by wiedzieć, że nie dość, że raczej marna z niej była aktorka, to jeszcze nie byłaby zdolna do czegoś takiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Levi tymczasem skończył oględziny apartamentu i wrócił do salonu, gdzie bezceremonialnie wskoczył na kanapę i wpakował się na kolana zarówno Maille, jak i Blaise’a. Z racji tego, że siedzieli dość blisko siebie, pies w połowie leżał na niej, a w połowie na mężczyźnie. Z tą różnicą, że Ullielowi trafiła się głowa psiaka, a jej, co tu dużo mówić, tyłek. Irlandka zaśmiała się i czule poklepała zwierzaka po grzbiecie.
      — Czyli jak? Mogę tu zostać? Nie masz nic przeciwko? — spytała niepewnie, ponieważ tak właściwe tego nie ustalili – Maille jedynie rzuciła gotowym pomysłem, w ogóle nie pytając o zdanie właściciela mieszkania, w którym teoretycznie miała spędzić kilka najbliższych dni.

      [Najmocniej przepraszam za zwłokę, ale w marcu dużo się u mnie dzieje i topornie mi szło wygrzebanie się z odpisów, którymi zostałam zasypana. Mam nadzieję, że już teraz, po nadrobieniu zaległości, będzie mi to szło sprawniej :)]

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  43. Raczej nie uważała, aby spędzenie z nim ośmiu godzin będzie czymś bardzo trudnym. Pewnie i tak Blaise w pracy miał sporo na głowie, więc pewnie nie zawsze będzie mógł ją zarzucać swoimi przemyśleniami. Zapewne nie raz będzie tak, że Ida będzie musiała wysiedzieć na jakimś nudnym spotkaniu, naprawdę starając się aby nie ziewnąć. W końcu ona nie będzie się wtrącać w jego interesy. Jej zadaniem ma być ogarnięcie jego terminarze, odbieranie telefonów i parzenie kawy. Nie brzmiało to na coś bardzo skomplikowanego, jednak mimo wszystko trochę się obawiała, że będzie to całkiem trudne wyzwanie. W końcu będzie musiała się przenieść w zupełnie inny świat, niż ten, który dotychczas znała.
    Ciężko jej było sobie wyobrazić Blaise’a jako jej szefa. W końcu dzisiaj poznała go od zupełnie innej strony. W jej oczach nie był już sztywnym i zimnym biznesmanem. Pili razem wino i pozwolili na to aby atmosfera była całkowicie luźna. Dlatego też jak miałaby to teraz przełożyć na korporację? No ciężkie to było.
    - Najwyżej będę sobie parzyć meliskę na uspokojenie, skoro mówisz, że będzie aż tak źle – odparła, śmiejąc się wesoło.
    Naprawdę czuła się dobrze w jego towarzystwie, więc nie wierzyła w te jego zapewnienia o tym, że będzie aż tak źle. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że w pracy Ulliel pewnie nie pozwalał sobie na ściąganie maski powściągliwości i z pewnością nie żartował tyle, co teraz, ale może jak będą w pomieszczeniu sami to może jednak będzie się zachowywał nieco luźniej niż przy innych pracownikach, którzy nigdy nie mieli okazji go bliżej poznać.
    Podciągnęła nogi pod siebie i usiadła na nich, pozwalając aby jej pupa zagrzała jej stopy. Ponownie się roześmiała, gdy mężczyzna zaczął swój wywód na temat okropieństwa, jakim jego zdaniem były dzieci.
    - Też kiedyś byłeś małym urwisem, któremu pewnie buzia się nie zamykała – odparła rozbawiona i ponownie wzięła kilka łyków wina, które uderzało jej do głowy coraz bardziej – Ale pomyśl, że takie przedszkolanki już mają spory wpływ na przyszłość tych urwisów. Najmłodsi chłoną tak szybko wiedzę, że sama nie jestem tego wstanie pojąć. Są jak takie gąbeczki… Dlatego też chciałabym mieć wpływ na kształtowanie tych młodych umysłów – odparła, opierając brodę na dłoni – No, ale niestety… Zaprzepaściłam studia – zagryzła dolną wargę i spuściła wzrok na swoje dłonie. W końcu ten fakt nie świadczył o niej najlepiej, prawda? Nie poradziła sobie ze śmiercią matki i przez to wyrzucili ją z uczelni.
    Jednak szybko znów zaczęła się śmiać, gdy Blaise stwierdził, że bywa gorszy od bandy przedszkolaków.
    - To będę stawiać cię do kąta, albo urządzę ci karnego jeżyka w biurze gdy będziesz niegrzeczny – rzuciła z rozbawieniem. Wyobrażenie mężczyzny w garniturze, który stoi za karę w kącie – bezcenne. Tylko nie do końca wiedziała za, co mógłby tam trafić. Co takiego musiałby nabroić?
    - Zobaczymy, jak to będzie – powiedziała i odstawiła pusty kieliszek na pobliskim stoliku – Chyba muszę na chwilę przystopować, bo już mi się trochę kręci w głowie – powiedziała, śmiejąc się cały czas.
    Oj zdecydowanie było już po niej widać, że wypiła. Policzki miała już czerwone, a jej było niesamowicie gorąco. Najchętniej zdjęłaby z siebie bluzkę, ale nie wypadałoby przecież siedzieć przed przyszłym szefem w samym biustonoszu.
    - No tak, teraz będę miała już wieczory tylko dla siebie – powiedziała i uśmiechnęła się. W sumie to było piękne uczucie, mieć świadomość, że w końcu będzie mogła wrócić do normalnego życia.
    - Tylko chyba już nie potrafię być sama.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  44. Przyszła tutaj tylko dlatego, że rodzice ją o to prosili. Niby miała też szukać wśród gości osobistości, które mogłyby jej pomóc w ułożeniu przyszłości, ale szczerze mówiąc trudno było rozpoznać kto tu jest lekarzem, a kto nie. O wiele łatwiej byłoby gdyby nosili stetoskop czy coś, albo chociaż plakietki, które informują o wykonywanym zawodzie. Byłoby wtedy naprawdę łatwo. Ale wpadła na starego przyjaciela, a spędzenie czasu w jego towarzystwie wyglądało o wiele ciekawiej, niż szwędanie się tutaj. Poza tym trzeba było nadrobić stracony czas, prawda? Dziś miała wolne, wychodne, więc spokojnie mogli trochę czasu razem spędzić. Co prawda noc niedługo dobiegnie końca, trochę tu przecież byli, ale to nie znaczyło, że muszą sobie odmawiać przyjemności.
    — Uważaj, bo jeszcze się wzruszę i będziesz miał na głowie rozryczaną mnie — uprzedziła z uśmieszkiem, który oznaczał, że jest do tego zdolna — a wtedy wszyscy będą zachodzić w głowę co takiego mi zrobiłeś, że się popłakałam — dodała i się zaśmiała. Tak, na pewno mieliby świetny powód do tego, aby napisać artykuł ociekający kłamstwami. Ciekawie byłoby przeczytać coś takiego, choć ta nerwowa strona dziewczyny pewnie by się bulwersowała, a komentarze doprowadziły do białej gorączki. Więc lepiej było jednak się nie przekonywać jakby było.
    — Zobaczysz, że się przy mnie rozkręcisz. Jestem wesoła, uśmiechnięta i w ogóle naj naj naj, przy mnie nikt się nie będzie nudził.
    A tak przynajmniej sama siebie postrzegała. Przy pracy z małymi dziećmi to było dość ważne, żeby nie być ponurym. To naprawdę było przykre, kiedy lekarz pracował z dziećmi, a miał minę zbitego psa. A raczej ogólnie z ludźmi. Kawałek uśmiechu jeszcze nigdy nikogo nie zabił, a co więcej mógł zrobić komuś dzień.
    — O ile wstąpimy przed przyjazdem do ciebie do McDonalda, to pewnie. Jestem strasznie głodna, a tu… no cóż, jestem wybredna i nie zjem kawioru, choć pewnie powinnam skoro to nasze danie — wymamrotała. Nie tknęłaby surowej ryby, którą wszyscy się zachwycali, ani rybich czy ślimaczych jajeczek. Jej babcia od strony mamy podczas wizyt zawsze to podawała i zawsze się dziwiła dlaczego Hannah nie chce tego jeść. Powód był prosty – było niesmaczne. Była też wychowywana w typowy amerykański sposób. O wiele bardziej przemawiał do niej burger z podwójnym serem i krążkami cebulowymi, a do tego popicie go schłodzonym piwem, niż takie wyszukane dania.
    — I o dziwo moje życie istnieje. Co prawda jest skrócone, bo jednak spędzam w szpitalu około stu godzin tygodniowo, a muszę się jeszcze wyspać, to jest. A o twoje się chyba nie muszę pytać, co? Z pewnością pomiędzy tymi poważnymi balami, spotkaniami biznesowymi znajdzie się czas na odrobinę szaleństwa?

    Hanka, tym razem z dobrym odpisem. :D
    Na przypale, albo wcale, nie?:D

    OdpowiedzUsuń
  45. [ Wow on jest świetny! :o Bardzo chcę wątek :'D, a masz już może jakiś pomysł? ]
    Alison

    OdpowiedzUsuń
  46. Oboje mieli to szczęście, że na siebie nawzajem trafili. Niby miała tutaj rodziców, ale wiedziała, że przyszli tu z konkretnym planem, aby porozmawiać z ludźmi, którzy ich interesowali, a dziewczyna zwyczajnie nie chciała im przeszkadzać. Sama nie kojarzyła zbyt wielu osób. I naprawdę się cieszyła, że trafiła na przyjaciela. Gdyby nie Blaise zanudziłaby się tu pewnie na śmierć, a mama pewnie bardzo szybko odcięłaby jej dostęp do szampana czy wina. A przecież wcale tak dużo nie wypiła i nie chciała się tu zlać w trupa. Wszystkim, a najbardziej sobie, narobiłaby wstydu. Na tym jej ani trochę nie zależało, ale jednak żeby przeżyć wieczór musiałaby się napić.
    Brunetka zamknęła na moment oczy, mocno je zaciskając. Zamrugała kilka razy, wzięła głębszy wdech, a kiedy uniosła powieki w oczach miała łzy. Pozwoliła kilku spłynąć po policzku. Na szczęście podkład się jej nie zjadł, a tusz wciąż był na swoim miejscu. Całą powagę sytuacji jednak odbierał uśmiech, który cały czas towarzyszył młodej kobiecie. Trochę się popisywała, bo kto jej zabroni?
    — Mam się bardziej postarać? Mogę zrobić ogromną scenę — przyznała i szybko dłonią przetarła policzki, żeby pozbyć się łez. Jedna spadła jej na dekolt, ale już jej nie ruszała. Chyba wystarczająco się popisała i miała też wrażenie, że ktoś dostrzegł jej płacz. Poza świecącymi się oczami nie było nawet śladu po przedstawieniu, które odwaliła.
    — Do usług — powiedziała cicho i lekko się przed nim ukłoniła.
    Takiej reakcji na popularną na całym świecie restaurację się nie spodziewała. Jej rodzice byli przeciwnikami śmieciowego żarcia, koledzy z jej pracy również i pewnie jeszcze wiele innych osób było, ale nie spodziewała się, że Blaise do nich należy. Ok, sama nie żywiła się tylko tym, ale czasami naprawdę lubiła tam zajrzeć. No i jeśli śmieciowe żarcie, to tylko tam. Naprawdę nie odstraszało jej to co można było w nim znaleźć. Jakkolwiek to nie brzmiało. Może zdrowe nie było, ale za to jakie dobre.
    — Popisujesz się — stwierdziła. Przewróciła oczami, kręcąc też głową na boki — ale w porządku. Rozumiem, że musisz dbać o linię. Po części rozumiem, tez lubię o swoja dbać, a ostatnio ją zaniedbałam, ale mam świetne wytłumaczenie. Ratuję po nocy ludzi, wyciągam… może lepiej nie będę wspominać skoro będziemy jeść, ale niech ci będzie. Daj mi się tej nocy poczuć jak księżniczka, której wszyscy nadskakują — poprosiła rozbawiona. Ale no skoro nie chciał, to nie miała zamiaru go zmuszać. Poza tym skusił ja obietnicą lepszego jedzenia, a tym było ja bardzo łatwo przekonać do niemal wszystkiego. Odrobinę jedzenia i Hannah gotowa byłaby zrobić wszystko. No prawie.
    — Mój ojciec nie narzeka — odpowiedziała — a tak na poważnie… to nie wiem. Moje życie jest skomplikowane. Sama się w nim gubię i nie wiem co, gdzie i kto. Byłoby o wiele prościej gdybyście nie byli tacy skomplikowani — stwierdziła na koniec.

    Hannah

    OdpowiedzUsuń
  47. Naprawdę wolałaby, żeby się już nie odzywał, a najlepiej poszedł sobie i dał jej święty spokój; bo to co mówił, niezależnie od intencji, wcale nie wpływało na nią pozytywnie. Przeczesała palcami blond włosy i pokręciła głową, mając nadzieję, że się przesłyszała, ale jego mina mówiła jednak zupełnie coś innego: nie przesłyszała się, a co więcej – On mówił całkowicie poważnie! Dosłownie umierała, a on wciąż nie był w stanie określić się co do niej czuje, teraz w tej chwili, a nie za… 50 lat. Cóż, z drugiej strony chyba jednak właśnie się tym samym określił. Świadomie, czy też nie podjął pewną decyzję, a przynajmniej dał jej zielone światło, żeby podjąć ją za niego.
    - Dla jasności… - zaczęła, nie wiedząc nawet dlaczego w jej głosie dało się wyczuć pewną dozę rozbawienia – Mam iść na leczenie, bo boisz się samotnej starości? – zmarszczyła brwi lustrując go z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Był to chyba wystarczający argument przemawiający za tym, że postępuje słusznie dając sobie z nim spokój… Najdziwniejsze było w tym to, że wcale nie było jej z tego powodu smutno, a wręcz przeciwnie. Miała ochotę się śmiać. Najprawdopodobniej z własnej głupoty, że aż tyle zajęło jej zrozumienie, że nigdy nie znaczyła i pewnie nigdy nie będzie znaczyć dla niego nic więcej. Westchnęła cicho i kręcąc głową, przetarła zmęczoną twarz chłodnymi dłońmi.
    - Dobra… - odsunęła się od niego na bezpieczną odległość i zamykając walizkę wzruszyła ramionami – Ta rozmowa nie ma żadnego sensu. To co zrobię, albo czego nie zrobię to nie Twoja sprawa. Dajmy sobie święty spokój i nie marnujmy swojego czasu i tak poświęciłam Ci go chyba za dużo. – mruknęła i nie czekając na jego reakcję minęła go wychodząc z sypialni.

    OdpowiedzUsuń
  48. [ Oke. Później możemy najwyżej jakoś to rozwinąć w trakcie jak coś nam przyjdzie do głowy ^^ Zaczniesz? ]
    Alis

    OdpowiedzUsuń
  49. On nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo Ida była mu wdzięczna. W życiu tak szybko nie byłaby zdolna do tego aby wyrwać się z tego świata, w którym aktualnie żyła. Pewnie gdyby nie spotkała go na swojej drodze tym byłoby z dnia na dzień coraz trudniej wyrwać się z tego światka seksu i biznesu. Wolała nawet sobie nie wyobrażać, że mogłaby skończyć jeszcze gorzej. A przecież mogłoby tak być, prawda? Czy jej współpracowniczki zarabiały tylko i wyłącznie na striptizie? Skądże. Były takie, co rozbierały się przed kamerkami internetowymi, robiąc to i owo, a były też i takie, co sypiały z facetami za kasę. Mimo, że Idzie w tym momencie to się nie mieściło w głowie tak nie wiadomo jak to mogłoby się pozmieniać.
    To czy nie będzie w stanie podnieść na nią głosu to się jeszcze okaże. Choć może faktycznie dziewczyna miała coś w sobie, co koiło nerwy. Ale nawet jeśliby zdarzyłby mu się gorszy dzień Ida nie uciekłaby z płaczem, a po prostu starałaby się znaleźć złoty środek na to aby go uspokoić. Może po dłuższej współpracy go znajdzie? Jednak czy zdradzi to innym współpracownikom? Wątpliwa sprawa.
    Zaczęła się śmiać, słysząc jego głośne przemyślenia. Kręciła tylko z rozbawieniem głową, patrząc na Blaise’a.
    - Ich główki też, zapewniam – powiedziała, puszczając w jego kierunku oczko.
    Jej mina nieco jednak zrzedła w momencie, gdy mężczyzna przeszedł na temat uczelni. To wcale nie było tak, że Sullivan była jakąś wielką imprezowiczką, która zawaliła naukę przez ciągłe napierdolenie. Nie to, nie tak. Westchnęła cicho, podpierając policzek na swojej dłoni.
    - Nie to nie tak… - pokręciła znowu głową – Po prostu straciłam jedyną bliską mi osobę, moją mamę i po prostu nie dałam rady psychicznie. Straciłam ją, dom, wszystko – wzruszyła delikatnie ramionami, zdając sobie sprawę z tego, że od tego czasu nie miała żadnego swojego miejsca na ziemi. A nawet jeśli go znalazła to szybko ktoś ją z tego miejsca wyrywał, pozostawiając z ogromną pustką.
    Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy Ulliel wspomniał o tym, że byłaby w stanie kontynuować studia, jednocześnie u niego pracując. Może kiedyś o tym pomyśli, ale póki, co będzie musiała ustabilizować jakoś swoje życie, aby dopiero wtedy myśleć o tym by je jeszcze nieco skomplikować. To wszystko nie było takie proste jak mogłoby się wszystkim wydawać.
    Sięgnęła szklankę i nalała sobie wody z dzbanka, który stał nieopodal. Zdecydowanie przerwa od wina była jej potrzebna, a ponoć między jednym a drugim kieliszkiem warto było napić się zwykłej wody.
    Zagryzła dolną wargę, słysząc kolejne pytanie, które padło w jej kierunku. Chyba powinna ugryźć się przed chwilą w język, bo to co powiedziała chyba nie zabrzmiało tak jak powinno. Facetów na dłuższy czas miała dosyć, choć z pewnością brakowało jej silnego ramienia, w którym mogłaby się schować przed złem całego świata. Jednak chyba nie była do końca w stanie komukolwiek teraz zaufać.
    - Chodzi o to, że chyba boję się mieszkać sama – powiedziała cicho i roześmiała się pod nosem – Chodź z drugiej strony marzy mi się mój własny kącik, w który nikt nie będzie mi się wtrącał.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  50. Niespodziewane spotkanie z dziennikarzami na pewno było dla Maille nowym doświadczeniem. Gdyby tylko posiadała jakąś listę, na której miałaby wynotowane rzeczy do zrobienia przed śmiercią, na pewno właśnie odhaczyłaby z niej jeden punkt, mając na swoim koncie spektakularną ucieczkę przed fotoreporterami. A może i nawet mogłaby postawić na kartce dwa ptaszki, jeśli jej pojawienie się na pierwszych stronach gazet można było uznać za mały skandal? Jednakże ponieważ panna Creswell podobnej listy nie posiadała, pozostało jej jedynie zachowanie tego wyjątkowego dnia w pamięci.
    — Nie no, jeśli chodzi o niektóre rzeczy, to na pewno nie znam umiaru! — zastrzegła ze śmiechem, krążąc myślami gdzieś wokół jedzenia i innych rzeczy, które sprawiały jej przyjemność, a których sobie nie żałowała. Nie widziała bowiem powodu, dla którego miałaby sobie odmawiać. Kiedy miała pozwalać sobie na pewne rzeczy czy też zachowania, jeśli nie właśnie teraz?
    — Właściwie mogłoby cię to czekać, zważywszy na to, że mój poprzedni chłopak wrócił zza grobu — rzuciła i zaśmiała się gorzko, zanim tak naprawdę zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała i ugryzła się w język. Choćby bardzo chciała, nie mogła cofnąć tych słów, więc czym prędzej skupiła się na swoim kakao, po cichu mając nadzieję, że Blaise puści jej uwagę mimo uszu i nie będzie drążył tematu. Z drugiej strony… Na dobrą sprawę Maille jeszcze z nikim o tym nie rozmawiała, nawet z rodzicami i przyjaciółmi i czuła coraz silniejszą potrzebę, by zrzucić to z siebie i komuś się wygadać. Widać nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo tego potrzebowała, dopóki nie palnęła tej głupoty.
    — Myślisz, że w końcu uznam, że rzucenie się na pożarcie dziennikarzom będzie lepsze niż spędzenie z tobą paru dni? — zaśmiała się, po chwili konsternacji i zmieszania mimo wszystko kontynuując ich beztroską rozmowę oraz przekomarzanie się. Uśmiechnęła się na widok kominka, w którym zapłonął ogień, dzięki czemu teraz miała na czym skupić wzrok.
    — Masz rację, to nic takiego. Zapomniałam, że w dzieciństwie razem z babcią często chodziłam na herbatkę do królowej Elżbiety. Popatrz, że też nigdy się tam nie spotkaliśmy! — Machnąwszy lekceważąco dłonią, doskonale odegrała rolę dziewczyny, która nagle przypomniała sobie o istotnym fakcie z własnego życia i z politowaniem pokręciła głową, dziwiąc się, jak mogła o tym zapomnieć. Nie potrafiła jednak długo udawać, nie mówiąc już o zachowaniu powagi, i roześmiała się serdecznie, po raz kolejny musząc uważać na kubek trzymany w dłoniach. Dochodząc do wniosku, że prędzej czy później wyleje to nieszczęsne kakao, szybko wypiła resztą i wychyliwszy się, odstawiła puste naczynie na stolik.
    Poprawiwszy koc, który z powodu nagłego poruszenia nieco się z niej zsunął, spokojnie wysłuchała słów Blaise’a, ani razu mu nie przerywając. Tym sposobem zapoznała się z dostępnymi w jego apartamencie atrakcjami i tak jak podczas jego przemowy na jej ustach cały czas błąkał się złośliwy uśmieszek, tak na wzmiankę o bibliotece blondynka cała się rozpromieniła i spojrzała na mężczyznę tak, jakby ten nagle zamienił się w literacki łakomy kąsek.
    — Musisz mi koniecznie pokazać, gdzie ta biblioteka! — zawołała, wyraźnie podekscytowana i wyciągnąwszy dłoń spod koca, lekko klepnęła szatyna w udo, jakby tym sposobem chcąc sprawić, aby jej słowa wyryły się w jego pamięci. Naprawdę nie potrzebowała innej rozrywki niż książki. Zważywszy na to, że na co dzień miała mało czasu na czytanie, teraz jak najbardziej mogłaby oddawać się lekturze całymi dniami. Choć co prawda Blaise zapewne wolałby, by oddawała się jemu i to na dodatek w kusym fartuszku… Jak to jednak się mówi, było to marzenie ściętej głowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O, nie, tutaj się mylisz — zaprotestowała spokojnie, obracając się tak, by móc tuż przed jego nosem pokiwać palcem. — Może i bym uciekła, ale pierścionek bym zostawiła, żeby później móc go opchnąć za niezłą sumkę — wyjaśniła, sugestywnie poruszywszy brwiami, po czym wyszczerzyła zęby w niby to niewinnym uśmiechu, prezentując Ullielowi swoją bogatą mimikę. Jednocześnie nie wątpiła w to, że w słowach jej przyjaciela – jak już o nim myślała mimo dość krótkiej znajomości – kryło się wiele prawdy i że jego rodzina nie była łatwa w obyciu. Właściwie Maille była ciekawa jego rodziców, choć jednocześnie obawiała się spotkania z nimi, które przecież wedle ich planów miało nadejść.
      — Dziękuję — powiedziała, uśmiechając się ciepło i było to jedynym, co zdążyła odpowiedzieć na jego zgodę, by została tutaj na te kilka dni, nim afera z ich udziałem nie ucichnie. W następnej sekundzie dosłownie poderwała się na widok wchodzącej do apartamentu gosposi, przez co Levi połową swojego psiego ciałka wylądował na kanapie. Posłał swojej pani niezrozumiałe spojrzenie, po czym, niewzruszony zaistniałą sytuacją, wgramolił się na kolana wciąż siedzącego Blaise’a. Creswell tymczasem czuła się jak nastolatka przyłapana na gorącym uczynku, choć przecież nic takiego z Ullielem nie robili. Miała na sobie wszystkie ubrania i ani jednego rozpiętego guzika, a ta urocza starsza pani pewnie nie jedno już widziała i nie jedno nagie kobiece ciało musiało jej się rzucić w pełne ciepła oczy.
      — Mi również miło panią poznać — bąknęła speszona i uścisnęła dłoń kobiety. Opadła na kanapę dopiero, kiedy starsza pani oddaliła się do swoich obowiązków i spojrzała na szatyna z wyrzutem. — Mogłeś mnie uprzedzić, że ktoś przyjdzie! — fuknęła i trzepnęła go w ramię. — Nie jestem przyzwyczajona do gosposi kręcących się po salonie — mruknęła na swoje usprawiedliwienie i uśmiechnęła się pod nosem, rozbawiona swoją wcześniejszą reakcją.

      [Co prawda już zdążyłam to zdjęcie zmienić, bo jakoś na dłuższą metę mi nie pasowało… ^^ Ale dziękuję ♥ ]

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  51. Nie był od tego, aby prawić przyjacielowi morały, nawet jeśli uważał, że na jego miejscu zachowałby się inaczej. Byli jak ogień i woda, przez co nie dało się ich ze sobą porównać. Każdy z nich miał za sobą inną historię, która ukształtowała ich charaktery. To wszystko składało się na to, jacy byli teraz. Stanowili swoje przeciwieństwa, ale to nie oznaczało, że któryś z nich jest lepszy, czy gorszy od drugiego. Byli po prostu inni. Ryan czasem sprowadzał go na ziemię, ale tylko w skrajnych przypadkach. Tam, gdzie w grę wchodzą uczucia, niestety nie można być dobrym sędzią. Skomentował ich relację odpierając atak skierowany w jego stronę. Gdyby nie to, pewnie nie pokusiłby się o zwrócenie mu uwagi względem tego, jak traktuje Primrose. Tak naprawdę niczego przecież nie mógł być pewien a to co z zewnątrz wyglądało na winę Ulliela, mogło być równie dobrze zasługą jego przyjaciółki.
    -Zapomnij o tym. – machnął niechętnie ręką. Kiedyś dałby sobie rękę odciąć za to, że ta dwójka będzie w końcu razem, ale z biegiem czasu przestał być tego taki pewny. Najwyraźniej nie było im do siebie po drodze. Być może Blaise szukał czegoś więcej i na pewno nie był tak uczuciowym człowiekiem, jak jego przyjaciel. Collins jednak wierzył w to, że Blaise kiedyś się ustatkuje, nie ważne, czy za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat. On sam uważał rodzinę, za podstawę, bez której nawet największy sukces traci na znaczeniu.
    -Blaise, przed chwilą chciałeś mnie zabić a teraz planujesz nam ślub. Jesteś gorszy niż niejedna baba.- powiedział kręcąc głową ze śmiechem. – Ale masz to jak w banku, będziesz naszym świadkiem i chrzestnym wszystkich naszych dzieci. – dodał wciąż się śmiejąc i nie miał pojęcia, że wypowiada te słowa w złą godzinę bo to wszystko stanie się znacznie szybciej, niż mógłby się tego spodziewać.
    -Mój brat i tak nie doceniłby takiego zaszczytu. – machnął ręką upijając pokaźny łyk zimnego piwa. Można by śmiało powiedzieć, że Blaise był jego bratem bardziej, niż jego prawdziwy, rodzony brat, choć nigdy z tego powodu szczególnie nie ubolewał. Odkąd sięgał pamięcią nie stanowili zgranego duetu i raczej nie zanosiło się na zmianę.
    -Dobrze, że mam to już z głowy. – pokręcił głową odetchnąwszy z ulgą i stuknął swoją butelką o tę, którą trzymał w ręku Blaise. – I że nadal żyję. – dodał ze śmiechem opadając na krzesło obok stołu.

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  52. Ostatnie pół roku minęło mu w zastraszającym tempie. Miał wrażenie, że dopiero co jego samolot lądował na lotnisku w Nowym Jorku a teraz znów siedział w tej wielkiej maszynie, która miała przetransportować go najpierw do Berlina a potem do południowej części Afryki. Czekało go kilkanaście godzin podróży i sześć długich miesięcy pracy, na oddalonym o tysiące kilometrów od Nowego Jorku kontynencie. Najgorsze w tym wszystkim było zachowanie Agnes w momencie, w którym musieli się ze sobą pożegnać. Być może wyolbrzymiał sobie to wszystko, ale miał wrażenie, że w jej spojrzeniu było coś innego, coś, czego do tej pory nigdy wcześniej nie widział. Uśmiechała się do niego na siłę i patrzyła tak, jakby chciała mu o czymś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie wtuliła się w niego a potem popchnęła go w stronę bramek. Przetarł dłońmi oczy a na polecenie obsługi samolotu, zapiął pasy bezpieczeństwa. Samolot zaczął kołować a potem wzbił się w powietrze zostawiając za sobą Amerykę. Kiedy wybrzeże Stanów Zjednoczonych znikło gdzieś we mgle, zajął myśli rozmową z współtowarzyszem podróży. Była to pierwsza misja doktora Murphy’ego i był nad wyraz podekscytowany rozpoczynającą się właśnie przygodą jego życia. Ryan patrząc na niego widział siebie sprzed lat. Pierwsze wyjazdy wywoływały w nim dokładnie takie same emocje. To była dobra wróżba. Być może to właśnie Murphy zostanie jego następcą. A może będzie to ktoś zupełnie inny. Westchnął cicho zasłaniając niewielkie okno samolotu. Nie poinformował jeszcze zarządu o tym, że zamierza zmienić dość drastycznie formę współpracy przy programie misji medycznej. Sam nie wiedział, co go od tego odwodziło. Być może wciąż jeszcze nie był pewien tego, czy jego związek z Agnes przetrwa taką próbę. Nie chciał podejmować pochopnych decyzji, dlatego odłożył tę rozmowę do swojego powrotu. Sytuacja na miejscu okazała się być dość napięta. Pokój i stabilizacja w tej części świata zawsze były jedynie odległym mirażem, ale Kenia stała się strefą wojny i cały ten region był traktowany jako miejsce o podwyższonym ryzyku zamachów terrorystycznych czy porwań. Napadano na hotele i szkoły, porywając przy tym nieletnie uczennice lub wysadzając całe budynki w powietrze. Tym razem w drodze nieustannie towarzyszyło im wojsko, otrzymali ścisłe wytyczne, do których mieli się stosować i ochronę. W ciągu trzech miesięcy doszło do dwóch, na szczęście skutecznie odpartych napadów na ich grupę. Próbowano zniszczyć ich sprzęt i zrabować lekarstwa. Rada fundacji była gotowa podjąć decyzję o przerwaniu misji medycznej, ale biorący w niej udział lekarze i wolontariusze odmówili wcześniejszego powrotu do domu. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak poważne konsekwencje przyniesie ta decyzja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dzień wysadzenia szkoły, do której dotarli z pomocą, Ryan został oddelegowany do pilnej konsultacji w szpitalu w stolicy. To była częsta praktyka zważywszy na znacznie większy rozwój medycyny na zachodzie. To właśnie tam dotarły do niego pierwsze informacje o ataku terrorystycznym, jakiego dokonali afrykańscy zbrodniarze. Uzbrojeni mężczyźni wtargnęli do szkoły, uprowadzili dziesiątki dziewczynek a cały budynek z pozostałymi zakładnikami wysadzili w powietrze i spalili. Collins był wstrząśnięty tą wiadomością i długo nie mógł dojść do siebie. Przykro mi. James, Susie i Max nie przeżyli . Te słowa odbijały się głośnym echem w jego głowie i miał wrażenie, że zaraz postrada zmysły. W asyście wojska przetransportowano go wraz z kilkoma innymi wolontariuszami do ambasady a potem na lotnisko i dopiero tam udało mu się naładować komórkę. Setki nieodebranych połączeń od Blaise’a uświadomiły mu, że informacja o ataku zapewne obiegła już cały świat.
      -Blaise? Halo? Słyszysz mnie? Blaise? – głos przyjaciela przerywany był przez szum i trzaski. –Jestem cały. Trzymają nas na lotnisku. Ambasada próbuje odesłać nas do domu ale nie wiem jak długo to potrwa. – mówił, zakładając, że o to właśnie jego przyjaciel pyta. Wciąż bowiem nie słyszał go zbyt dobrze. –Agnes? Co z nią? Blaise, musisz powtórzyć, nic nie słyszę. – jęknął przemieszczając się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu lepszego zasiągu, na nic się to jednak nie zdało. Rozzłoszczony kopnął w stojący obok kubeł na śmieci i choć nie narobił szkód to zwrócił na siebie uwagę ochrony lotniska, która wymusiła na nim przerwanie połączenia. Świetnie. Tego mi tylko brakowało. - westchnął idąc w dwuosobowej eskorcie na płytę lotniska a później na pokład niewielkiego samolotu wojskowego. Wpatrywał się smętnie w przestrzeń za małym, okrągłym oknem maszyny. Miał złe przeczucia, cholernie złe i każda godzina dłużyła mu się niemiłosiernie. Chciał już, w tej chwili zobaczyć Agnes i przekonać się, że wszystko jest w porządku. Kiedy po niemal dwunastu godzinach podróży wylądował na płycie wojskowego lotniska w Nowym Jorku był zmęczony i podenerwowany. Po wylądowaniu otrzymał od Blaise’a zaległy sms z informacją, że Agnes jest w klinice na górnym Manhattanie, ale kiedy gnał w tamtą stronę nie mógł się do niego dodzwonić. Spróbował zadzwonić także do dziewczyny, ale bezskutecznie. Zdobycie informacji o tym, gdzie znajduje się pacjentka o nazwisku Lavoisier nie było proste. Te nowoczesne, prywatne kliniki dbają o bezpieczeństwo swoich bogatych pacjentów i Ryan musiał wszcząć niemałą awanturę zanim uzyskał informację o tym, gdzie może ją znaleźć. Był przemęczony ale przez stres zupełnie tego nie czuł. Blaise krążył po korytarzu z niezadowoloną miną i widok przyjaciela w takim stanie zmroził krew w jego żyłach.
      -Blaise! – krzyknął kiedy tylko wypadł zza rogu. –Gdzie ona jest? Co się stało? – zasypał go gradem pytań zanim jeszcze zdążył do niego podejść.

      Ryan

      Usuń
  53. Ostatnie dwa dni były dla niego koszmarem. Chociaż jako lekarz powinien był być oswojony ze śmiercią, to wciąż nie mógł przejść do porządku dziennego nad ofiarami zamachu terrorystycznego w szkole. Murphy był młodym, pełnym energii lekarzem. Tak samo jak Ryan, chciał zmieniać świat i zaczynał od siebie samego. Szczęście opuściło go jednak już na samym początku tej drogi, podczas pierwszego, tak długo wyczekiwanego wyjazdu. Dopiero co rozmawiał z nim, wymieniał się uściskiem dłoni a teraz wynoszono jego ciało a raczej to co z niego zostało, z pokładu wojskowego samolotu. Tak samo było z dwiema wolontariuszkami, którym także nie udało się wyjść z tej opresji cało. Pomimo mocnych nerwów Collins był zdruzgotany i przez większą część czasu zwyczajnie nieobecny. Być może obwiniał się trochę o to, co się stało. W końcu mieli możliwość wcześniejszego powrotu. Powinien był podjąć inną decyzję a on posłuchał tych zapalonych nowicjuszy, którzy tak naprawdę nie mieli świadomości tego, na co się decydują. On przeżył już nie jedną wojnę i służył w różnych warunkach, wiedział jakie jest ryzyko a mimo to ustąpił i zdecydował o tym, by nie przerywać misji.
    -Jak to się stało? Co Ci powiedzieli lekarze? – zapytał rozglądając się wokół w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mu udzielić jakiejkolwiek, bardziej medycznej informacji na temat stanu zdrowia jego ukochanej. Przyjaciel uścisnął go i dopiero dotarło do niego to, że się o niego martwił. Zabicie lekarzy na misji medycznej na pewno nie przeszło w mediach bez echa. Do Collinsa wciąż jeszcze nie docierało to, jakie miał szczęście. Jak mało brakowało do tego, aby to on wrócił w plastikowym worku. Przez kilkanaście ostatnich dni odchodził od zmysłów, próbując skontaktować się z Agnes lub Blaise’m. Bóg jeden wie, co chodziło mu w tym czasie po głowie. Kiedy w końcu zobaczył przyjaciela a ten zapewnił go o tym, że stan Agnes jest stabilny, poczuł wyraźną ulgę. Chciał jej powiedzieć, że nigdzie się już nie wybiera, nie będzie już ratował świata i zajmie się tylko nią. Już od dłuższego czasu czuł, że zrobił tam już wszystko, co do niego należało. Chciał przekazać pałeczkę i zająć się czymś równie ważnym tutaj, w Nowym Jorku a to co wydarzyło się tam na miejscu tylko utwierdziło go w tym przekonaniu.
    –Z dzieckiem? – zamarł na chwilę marszcząc nieco czoło. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, bo miał wrażenie, że się przesłyszał. Uniósł ręce do góry splatając je za głową i odetchnął głęboko.
    –Jaka ciąża? O czym Ty mówisz? – zapytał a raczej wydusił z siebie patrząc na niego natarczywie. –To jest jakiś… żart? Żartujesz sobie ze mnie? Przecież to jest nie możliwe. Ja… To znaczy to jest możliwe, oczywiście, że jest, wiem, tylko…– mamrotał miotając się przez chwilę. Ciągle nie wiedział czy Blaise mówi prawdę, czy chce go teraz wpędzić w jeszcze większe poczucie winy, co byłoby dziwne i do niego nie podobne, ale był teraz w szoku i nie myślał racjonalnie. Zamilkł na chwilę pogrążając się w myślach i przysiadł na jednym z krzeseł, oparłszy łokcie na kolanach przyłożył chłodne dłonie do twarzy. Inaczej mógłby nagle zemdleć z wrażenia. Wstał po chwili gwałtownie i stanął z nim twarzą w twarz.
    -Powiedziałaby mi. – powiedział pewnie. – Gdyby była w ciąży. Powiedziałaby mi. – dodał jaśniej artykułując swoje myśli. Tych kilka miesięcy zleciały mu w oka mgnieniu. Każdy dzień był intensywny i pracowity. Nie miał czasu na rozczulanie się i tęsknoty. Dzwonił do niej niemal codziennie, starał się, by tej nieobecności nie odczuła zbyt boleśnie. Tym razem to on potrzebował sprowadzenia na ziemię.

    Zszokowany Ryan <3

    OdpowiedzUsuń
  54. Był zmęczony i wciąż jeszcze nie do końca docierało do niego to, czego się dowiedział. Tak jakby to był sen, z którego zaraz się obudzi na pokładzie samolotu lecącego do Nowego Jorku.
    Nie spodziewał się tego, że znów będzie tkwił na szpitalnym korytarzu w oczekiwaniu na wieści o stanie zdrowia Agnes. Prześladował ich cholerny pech i wciąż nie dawał za wygraną, rzucając im kolejne kłody pod nogi. Porwanie Agnes, choroba Primrose, śmierć jego przyjaciół w Afryce, zagrożona ciąża. Przecież nie tak dawno na zmianę z Blaise’m pełnili wartę przy szpitalnym łóżku Agnes a teraz, po zaledwie kilku miesiącach, znów spotykali się w tym samym miejscu.
    -Miałem tam być. – westchnął cicho. –W ostatniej chwili odesłali mnie do szpitala w stolicy. Potem zrobiło się gorąco, wojsko, policja, nie miałem jak się z nią skontaktować. Na lotnisku też nie było lepiej. – machnął niedbale ręką, bo teraz to nie było ważne i nie mogło niczego zmienić.
    -Dziękuję Blaise. – powiedział patrząc na niego położywszy dłoń na ramieniu przyjaciela. – Dziękuję, że z nią byłeś. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak to się mogło skończyć, gdyby nie Ty. – przyznał szczerze. Ulliel spisał się lepiej od niego i był przy kobiecie podczas gdy on wolał narażać siebie i swoich współpracowników pomimo ostrzeżeń i zaleceń przerwania misji.
    -Nie wiedziałem. – powiedział biorąc głębszy oddech. Zignorował jego podteksty o małej fasolce, którą stworzyli dzięki miłym chwilom we dwoje. Nie był jeszcze w nastroju do żartów. Wręcz przeciwnie, przez chwilę miał wrażenie, że runie na ziemię z nadmiaru emocji i informacji. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest w szoku, dlatego Blaise nie powinien mieć wątpliwości co do tego, że mówi prawdę. – Nic mi nie powiedziała. – powtórzył już ciszej, jakby do siebie robiąc kilka nerwowych kroków po korytarzu. Tym razem to on miał ochotę na to by wyżyć się przestawiając energicznie kilka krzesełek, ale ostatecznie powstrzymał się przed tym.
    -Nic z tego nie rozumiem. – potrząsnął głową zwracając się znów w jego kierunku. –Dlaczego? Dlaczego trzymała to w tajemnicy? – skrzyżował ręce na klatce piersiowej. –Czwarty miesiąc! Przecież to już prawie połowa ciąży Blaise. Co jej znowu strzeliło do głowy? – gorączkował się może niepotrzebnie kierując te wszystkie pytania do Ulliela. Komuś jednak musiał je zadać a nie wyobrażał sobie wpaść do jej szpitalnej sali z pretensjami. Nie miał zamiaru dokładać jej jeszcze więcej nerwów. Blaise musiał więc jakoś znieść jego rozterki i ewentualnie doprowadzić go do porządku. Poza tym znał kuzynkę jak samego siebie, na pewno znajdzie jakieś logiczne wytłumaczenie całej tej sytuacji. O ile takie w ogóle istnieje.
    Kiedy na horyzoncie pojawił się lekarz, natychmiast poszedł po rozum do głowy i doprowadził się do porządku. Nie chciał tu dawać popisu swojej paniki i zdenerwowania. Starszy mężczyzna właściwie nie pozwolił im dojść do głosu i odpowiedziawszy w skrócie na ich pytania oddalił się pospiesznie, zostawiając tą dwójkę z jeszcze głupszymi minami, od tych z jakimi ich zastał.
    -Dwa? – powtórzył Ryan patrząc na oddalającą się sylwetkę lekarza. Kurwa… macie bliźniaki usłyszał za sobą i dopiero w tej chwili dotarło do niego znaczenie słów wypowiedzianych przez mężczyznę. Odwrócił się w jego stronę z szeroko otwartymi oczami. Czy istniało duże prawdopodobieństwo, że lekarz się pomylił? Medycyna zna wiele przypadków lekarzy, którzy błędnie rozpoznali puls tętnicy w brzuchu matki dziecka. Wydawało się jednak, że mężczyzna wie o czym mówi a jego wiek wskazywał na duże doświadczenie w zawodzie. Równie zszokowany usiadł obok przyjaciela na krzesełku. Nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa komentarza.

    Podwójnie Zszokowany Ryan <3

    OdpowiedzUsuń
  55. To nigdy nie było tak, że Olivia na siłę szukała sobie kłopotów. Nie, one po prostu przylegały do niej, niszcząc w miarę spokojne życie i za każdym razem, gdy miała nadzieję, że już będzie spokojnie, los postanawiał dać jej nauczkę i pokazać, jak bardzo się myli. Od Ulliela się zaczęło, potem było tylko gorzej. Po chwilowym szczęściu jak zwykle rozpętała się burza, popychając Olivię nad krawędź, od której dzieliły ją jedynie centymetry. Najgorsze było to, że zamiast powoli się z tego wygrzebywać, kroczyła w kierunku urwiska, spoglądając na nie ze strachem. Ale nie umiała się odwrócić i uciec. Potrafiła jedynie zamknąć to w swoim umyśle na cały dzień, by wieczorem, położywszy się do łóżka, znowu pogrążyć się w ponurych myślach i płaczu.
    Dzisiaj było inaczej. Teraz, z mocnym makijażem dodającym jej co najmniej kilku lat, z ułożonymi starannie włosami, a nie opuszczonymi luźno na plecy i w czarnej, luźnej sukience na grubych ramiączkach i sięgającej kolan, siedziała przy ogromnym, okrągłym stole, żałując, że nie może napić się wina. I jeszcze bardziej żałując, że w ogóle tu przyszła. Od dawna nie była szczególnie imprezowym zwierzęciem, wolała spokojnie zagrzebywać się w kołdrze, oglądając kolejny serial, ale, szczerze mówiąc, dawno nie była tak znudzona. Pierwszy raz była na balu charytatywnym i choć w pierwszej chwili była tym strasznie podekscytowana, czar szybko prysł. W dodatku Daniels gdzieś sobie poszedł i nie miała nawet z kim pośmiać się z tych wszystkich sztywniaków.
    Dlatego z ciężkim westchnieniem opadła na oparcie krzesła, unosząc do ust kieliszek z wodą i spoglądając znad niego na scenę, gdzie trwała licytacja. Nawet tym nie była szczególnie zainteresowana.
    Uśmiechnęła się, słysząc, że ktoś siada obok niej.
    - No nareszcie - mruknęła i dopiero wtedy spojrzała na przybysza, spodziewając się nikogo innego, jak znajomego bruneta. Cóż, bardziej nie mogła się pomylić. Tej twarzy nie chciała oglądać nigdy więcej, doskonale pamiętając, jak skończyło się ich poprzednie spotkanie. Nie była agresywna, ale wtedy chciała poddać się najbardziej prymitywnym instynktom i obić mu tę zadbaną buźkę tak, żeby żaden partner biznesowy go nie poznał. - Czego chcesz? - warknęła, przenosząc spojrzenie na scenę i opierając kieliszek na dolnej wardze. Nie chciała robić dramy, ale w razie potrzeby była na to gotowa. Zwłaszcza, jeśli z ust Ulliela znowu miały paść jakieś niewybredne groźby pod adresem bliskich jej osób. Bo nic nie ugodziło w nią tak, jak stwierdzenie, że wyrzuci Danielsa z Rangersów. Z groźbami w swoją stronę mogła sobie poradzić bez mrugnięcia okiem. Ale bruneta nie dałaby skrzywdzić. Zwłaszcza teraz.

    Olcia

    OdpowiedzUsuń
  56. Gdyby to było możliwe, jej brwi prawdopodobnie dotknęłyby linii włosów, tak wysoko Olivia uniosła je ze zdziwienia. Nawet zakrztusiła się przy tym wodą, szybko odstawiając kieliszek i klepiąc się otwartą dłonią po klatce piersiowej.
    To była ostatnia rzecz, której Kowalewski się spodziewała. Po pierwsze dlatego, że rozmawiała ze wspomnianą Agnes tylko raz i nie miała zielonego pojęcia, że dziewczyna spotkana jakiś czas temu u ginekologa jest kuzynką, Olivii skromnym zdaniem, największego dupka, jakiego nosił Nowy Jork. Nie zdążyły aż tak dobrze się poznać nad jednym ciastkiem, zresztą, poruszały jedynie temat ciąży, a nie jakiekolwiek powiązania z kimkolwiek i życiowe dramaty.
    Po drugie, usłyszenie z ust Ulliela przeprosin było jak gwiazdka w czerwcu. Biorąc pod uwagę jego aroganckie zachowanie, nie potrafiła nawet sobie wyobrazić, jak słowo 'przepraszam' mogłoby brzmieć w jego ustach. I była w takim szoku, że zaniemówiła, wpatrując się w niego z rozchylonymi lekko ustami. Naprawdę żałowała, że nie może tykać alkoholu. Niby Sweetheart twierdziła, że pół lampki wina nie zaszkodzi, ale Olivia, będąc w zagrożonej ciąży, wolała nie ryzykować nawet maleńkiego łyczka. Tak, złapała dziwną obsesję na punkcie dziecka i swojego własnego zdrowia.
    Pomachała dłonią i pokręciła lekko głową, wciąż nie dowierzając w to, co właśnie usłyszała.
    - Poczekaj, potrafię chyba udawać mniej zdziwioną - powiedziała, unosząc do ust kieliszek z wodą i biorąc łyk. Miała wrażenie, jakby nagle zaschło jej w gardle. Gdy go odstawiła, znowu popatrzyła na Blaise'a, ale tym razem nie otworzyła ust. Po prostu się w niego wpatrywała. - Nie miałam pojęcia, że Agnes to jakaś twoja znajoma - zdołała wymamrotać, przygryzając dolną wargę. - Nie musisz, spokojnie. Nie zrobiłam tego, bo liczyłam na czyjąś wdzięczność. Ona była przerażona, a mi zrobiło się jej po ludzku szkoda. Stwierdziłam, że nie może zostać sama. I podejmować takich decyzji pochopnie - wydusiła w końcu, wzruszając jedynie ramionami, jakby mówiła o pogodzie. Nie uważała, że zrobiła coś szczególnego. Po prostu wykazała się empatią, której większość ludzi nie miała, a która u Olivii w trakcie ciąży rozwinęła się do kolosalnych rozmiarów. Potrafiła nawet współczuć bezpańskim kotom, a szczerze nienawidziła tych małych sierściuchów.
    - Przeprosiny przyjęte, ale nie oczekuję, że będziesz spłacał u mnie jakieś długi. Każdy, kto trochę rozumie, jak to jest znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, zachowałby się na moim miejscu podobnie - wymamrotała nieco niewyraźnie, znowu unosząc kieliszek i w zamyśleniu popijając wodę. Może to źle o niej świadczyło, ale wyobrażała sobie, że to nie zwykła woda, a jej ukochane białe wino, za którym niezmiernie tęskniła, od kiedy zobaczyła dwie kreski na teście. Ale tym przemyśleniem nie zamierzała się z kimkolwiek dzielić.

    Olcia

    OdpowiedzUsuń
  57. Kiedy Maille mówiła swoim znajomym o panu prezesie, nazywała go swoim przyjacielem, lecz tak naprawdę nie była pewna tego określenia. Co prawda czuła się w jego towarzystwie tak, jakby znali się co najmniej kilka dobrych lat, a nie zaledwie kilka miesięcy, lecz wciąż niewiele o nim wiedziała i działało to również z drugą stronę. Nie krępowała się mówić o sobie i Blaise zdążył już trochę się o niej dowiedzieć, ale wciąż była to tak naprawdę tylko kropla w morzu informacji na jej temat.
    — Dobry seks nie jest zły, prawda? — odpowiedziała pytaniem na jego pytanie i roześmiała się wesoło, lecz momentalnie spoważniała, kiedy szatyn mimo wszystko zdecydował się pociągnąć temat jej byłego chłopaka.
    — Wbrew pozorom nie jest to takie skomplikowane, jak mogłoby się wydawać — oznajmiła cicho, nerwowo skubiąc nitkę wystającą z miękkiego koca. Nie patrzyła przy tym na Blaise’a. Jakoś już tak miała, że podczas poważniejszym rozmów ciężko było jej utrzymywać kontakt wzrokowy i mimo, że mówiła szczerze, wolała spoglądać gdzieś w bok, w neutralne miejsce, jakby to pomagało jej się skupić na tym, co miała do powiedzenia. Stąd zapatrzyła się w tańczący w kominku ogień i dopiero po chwili kontynuowała.
    — Andrew jest… Był… — poprawiła się szybko i zaplątała, nie wiedząc, w jaki sposób powinna o tym mówić. Nie dlatego, że Andrew teoretycznie został uznany za zmarłego, co było nieprawdą, lecz dlatego, że nie widziała, czy obecnie wciąż można o nim w taki sposób mówić. Ostatecznie zdecydowała się na jedną opcję. — Andrew jest żołnierzem. Byliśmy ze sobą jakieś dwa lata, ale rozstaliśmy się w październiku zeszłego roku, bo kogoś poznałam i chciałabym być wobec niego fair. Wcześniej Andrew zrezygnował z misji zagranicznych, ale po naszym rozstaniu zdecydował się wrócić. Na tamtej misji rzekomo zginął… — wyjaśniła, starając walczyć się z łamiącym się głosem. Mimo iż wiedziała, że Andrew jest już cały i zdrowy, wciąż mówiło jej się o tym z trudem. — Po zaginięciu i poszukiwaniach, w końcu został uznany za zmarłego. Tak naprawdę jednak spędził trzy miesiące u tamtejszej rodziny, w tym dwa tygodnie w niewoli, uznany za szpiega. Odnalazł się na początku lutego — powiedziała i szybko zamrugała, chcąc przegonić łzy, które zaszkliły jej szare oczy. Żadna z ich nie spłynęła po jej policzku i dobrze, bo nie było już nad czym płakać. Wszystko skończyło się szczęśliwie i Irlandka uśmiechnęła się na tę myśl, co nie oznaczało, że w ostatnim czasie nie była strzępkiem nerwów.
    Zdała sobie sprawę z tego, że mocno zacisnęła dłonie na materiale koca, więc powoli wyprostowała palce i odetchnęła głęboko, ciesząc się, że to wyznanie ma już za sobą. Wydawało jej się, że za każdym razem, kiedy o tym mówiła, ciężar na jej barkach stawał się odrobinę lżejszy.
    Zaśmiała się na jego kolejne słowa i dźwięk, który z siebie wydał. Jeśli faktycznie miał zamienić się w potwora, to Maille poniekąd była tego ciekawa i chciała na własnej skórze przekonać się o tym, czy było aż tak źle, jak przedstawiał to Blaise.
    — W takim razie wychodzi na to, że znamy się dłużej, niż od spotkania w restauracji — zauważyła rezolutnie i uśmiechnęła się pod nosem, widząc cień wątpliwości, jaki pojawił się na twarzy mężczyzny. Proszę, jednak potrafiła udawać! Ulliel jednak nie musiał się martwić, na dłuższą metę była bardzo łatwa do przejrzenia i szybko można było się zorientować, że absolutnie zawsze miała czyste intencje. No, chyba że ktoś wyjątkowo zalazł jej za skórę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Będę grzeczna! — zapewniła gorliwie. — A zadajesz się ze mną ze względu na mój wyjątkowy intelekt i powalającą urodę — przypomniała mu, ponownie z niby to niewinnym uśmiechem, w którym kryła się doza uszczypliwości. Roześmiana, ponownie przykryła się kocem, pomału zapominając o dyskomforcie, jaki poczuła z powodu niezapowiedzianej wizyty gosposi. Skoro sam Blaise twierdził, że ta kobiecina niejedno już widziała, to widok kompletnie ubranej Maille chyba powinien wyjątkowo ją ucieszyć, prawda?
      — Podzielisz, podzielisz… — mruknęła i poczekała na dogodny moment, a kiedy ten nastąpił, rzuciła się na mężczyznę i dosłownie wyrwała z jego ręki jeden z dwóch kawałków czekoladowego ciasta. Jakby nie było prościej wziąć sobie kawałek z talerza… Cóż, na pewno nie przyniosłoby jej to tyle satysfakcji, a wywalczone ciasto smakowało jeszcze lepiej. Chichocząc niczym zadowolony z udanego przekrętu chochlik, Maille odsunęła się nieco ze swoim kawałkiem, by Blaise jej go nie zabrał i skosztowała czekoladowego ciasta, które rzeczywiście okazało się wyśmienite.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  58. Owszem, miało dla niej ogromne znaczenie. Gdyby nie jego pomoc nie zdołałaby sama odbić się od dna. Kto wie jak to by się skończyło. W końcu była rozchwiana emocjonalnie, co przekładało się na jej funkcjonowanie fizyczne. Blada cera, sińce pod oczami, wypadające włosy, które straciły już dawno swój blask, zapadnięte policzki. Jednym słowem, nie była w dobrej formie. Czuła się wyniszczona i prawdę mówiąc, nie miała ochoty robić nic, co mogłoby jej pomóc zmienić swoje życia. A teraz?
    Spadł jej z nieba i był zapalnikiem do tego, aby znów chciało jej się żyć. Owszem, to stanowisko było tylko impulsem do tego, aby mogła zmienić całe swoje życie, ale i tak czuła, że mu się za to nigdy nie odwdzięczy. Nie będzie potrafiła.
    - Dobrze, dobrze… Nie będę się z tobą sprzeczała na temat dzieci – odparła nieco rozbawiona. Pokręciła lekko głową, biorąc kilka łyków wody.
    Uśmiechnęła się delikatnie, bo naprawdę nie miał za co jej przepraszać. Z jednej strony miał prawo ją teraz jako tako wybadać, a z drugiej strony nie miała nic do ukrycia. I tak znał już jej najgorsze tajemnice. No, może prócz jednej, którą był Addams, jednak o tym nikomu nigdy nie mówiła i nie miała zamiaru tego zmieniać.
    Zaskoczył ją w momencie, gdy chwycił ją w swoje ramiona i naprawdę ine była na to przygotowana. Zaniemówiła, w jednej chwili nieruchomiejąc. Jednak po kilku sekundach się nieco rozluźniła i po prostu przyjęła jego gest, wtulając się w jego ramiona. Do tej chwili nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo brakowało jej czyjejś bliskości i wsparcia. Od kilku miesięcy była z każdym na dystans i czuła się ze wszystkim kompletnie sama. Dlatego też ten gest spowodował, że wszystkie jej problemy jakby gdzieś uleciały. Nawet jeśli miałoby być to chwilowe to była za to Blaise’owi wdzięczna. Już teraz czuła, że polubi Uliella i miała nadzieję, że mimo iż będzie dla niego pracowała to będą mogli utrzymać całkiem przyjazne i bliskie relacje.
    - Potrafi… Zwłaszcza, gdy jest to dla ciebie jedyna bliska osoba – powiedziała, uśmiechając się delikatnie, gdy już zdołali się nieco od siebie odsunąć.
    Skinęła lekko głową, gdy zapytał o jej miejsce zamieszkania.
    - Muszę… Nie wytrzymam dłużej w miejscu, gdzie nikt o nic nie dba, na ścianach jest pleść i trzeba uważać aby nie wdepnąć w zużytą strzykawkę – odparła, zagryzając dolną wargę. Naprawdę nie miała nawet ochoty wracać do tego mieszkania, w którym nawet boazeria odpadała ze ścian i gniła w brudzie.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  59. Wspólne zamieszkanie często weryfikowało związki czy chociażby przyjaźnie, lecz Maille i Blaise chyba nie mieli się o co martwić, prawda? I to nie dlatego, że nie byli parą, a z powodu tego, że taki stan rzeczy miał się utrzymywać tylko przez najbliższych kilka dni, dopóki nie ucichnie zamieszanie w mediach. Później panna Creswell wróci do siebie i już nie będzie musiała przejmować się tym, czy Blaise jest dobrym współlokatorem, czy może jednak nie da się z nim wytrzymać.
    — Już tak mi się tutaj nie reklamuj, czasem dobrze jest dać się zaskoczyć — odparła i zabawnie poruszyła brwiami, jakby sugerowała, że zamierzała dosłownie na własnej skórze przekonać się o pogłoskach krążących po mieście. — I nie musisz nigdzie dzwonić. Ostatecznie fartuszek i tak nie będzie nam potrzebny — kontynuowała zaczepnym tonem i zdążyła uśmiechnąć się kokieteryjnie, nim roześmiała się głośno i wesoło. Och, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Ulliel chętnie poszedłby z nią do łóżka i to wcale nie po to, by uciąć sobie popołudniową drzemkę. Wiedziała również, że szatyn postąpiłby tak z każdą inną atrakcyjną dziewczyną i to dlatego doszukiwanie się w nim potencjalnego partnera byłoby horrendalnym błędem. Ponieważ jednak ich relacja była czysto przyjacielska, Maille nie zamierzała mu wypominać, z iloma dziewczynami do tej pory spał i z iloma jeszcze będzie spać. Choć też nie mogła sobie darować i z tego nie żartować, kiedy tylko miała okazję.
    — Racja — przytaknęła i uśmiechnęła się blado. — Pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie mnie to gryzło, wiesz jak to jest z takimi przeżyciami… Ale ostatecznie nie mam się czym martwić — podsumowała, tym razem uśmiechając się zdecydowanie szerzej i szczerzej. Była wdzięczna, że Blaise nie drążył tematu i na tym poprzestał, bardzo delikatnie okazując jej wsparcie. Potrzebowała to z siebie wyrzucić, ale nie oznaczało to, że teraz mieli rozmawiać tylko i wyłącznie o tym do końca dnia. Była to rzecz, którą Maille musiała przede wszystkim przepracować sama i z Andrew, który wyraźnie wracał do pełni sił i należało się z tego cieszyć.
    — No tak, i nie przekonasz się, co te moje cudowne rączki potrafią! — zawołała ze śmiechem, ostatecznie przeganiając ponury nastrój, który na moment ją dopadł. Zapomniała o łzach, które jeszcze parę chwil temu cisnęły jej się do oczu, więc szatyn mógł być spokojny – ryzyko, że zaraz mu się tutaj rozpłacze zostało zażegnane. Zresztą blondynka nie lubiła płakać przy kimkolwiek i jeśli już coś sprawiło, że tak najzwyczajniej w świecie musiała się wyryczeć, robiła to w samotności, z dala od wścibskich oczu. Nawet jej bliscy widywali jej łzy sporadycznie, zwykle wtedy, kiedy już totalnie puszczały jej nerwy, ale takich sytuacji było na szczęście bardzo mało.
    — Coś w tym jest — przyznała, starając się uciec przed jego dłonią, lecz nie zdołała. Gdy Blaise cofnął rękę, odruchowo przygładziła potargane włosy, lecz ostatecznie machnęła na to ręką. Po całym dniu i ucieczce przed dziennikarzami jej fryzurze i tak niewiele było w stanie pomóc.
    — No tak, proponowałeś mi już lot helikopterem, całkiem jak Christian Anastazji, więc ten pokój też musi gdzieś tutaj być… — mruknęła i mrużąc podejrzliwie oczy, rozejrzała się po salonie, szukając drzwi, które mogłyby prowadzić do ukrytego pokoju w stylu Greya. — A tak szczerze, to książka bardzo mnie rozczarowała, a filmów w ogóle nie widziałam. Wszyscy tak się tą książką zachwycali, że myślałam, że nie wiadomo co tam się dzieje… — jęknęła i wywróciła oczami. Do łóżka to ona mogła przywiązać się sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skinęła głową, starając się zachować przy tym chłodny wyraz twarzy i ze stoickim spokojem przyjąć te ochy i achy wygłaszane na jej temat. Zaraz jednak zaśmiała się cicho, uznając, że przy takim towarzyszu i jej ego w końcu stanie się zbyt wybujałe.
      — Gdybym faktycznie zagrała poniżej pasa, chciałbyś więcej, a nie gadał mi tutaj o dyskwalifikacji — odparowała jak najbardziej dwuznacznie i spojrzała na niego spod byka, niby to oburzona jego sugestią. By się nie roześmiać, wgryzła się pośpiesznie w swój kawałek ciasta i zamruczała pośpiesznie, już teraz wiedząc, że na jednym kawałku się nie skończy.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  60. Nie mógł się z nim nie zgodzić. Agnes zachowała się nieodpowiedzialnie zachowując w tajemnicy informację o ciąży. –Co jej przyszło do głowy? – pokręcił głową zrezygnowany, choć ani on ani Blaise nie mogli odpowiedzieć na to pytanie. Agnes często podejmowała głupie, według nich, decyzje, tłumacząc je logiką, rozumianą tylko przez siebie.
    -Blaise, nie zapominaj, że to będą NASZE wrzeszczące potwory i zapewniam Cię, że oszalejesz na ich punkcie. – szturchnął go lekko w ramię. Był przekonany, że lód w sercu jego przyjaciela stopnieje, kiedy tylko te małe istotki przyjdą na świat. Jego słowa dodały mu trochę otuchy, bo choć nie wątpił, że poradzi sobie w roli ojca, to w tej chwili po prostu się tego wszystkiego bał. Jedno dziecko potrafiło wywrócić świat rodziców do góry nogami a on musiał zmierzyć się z podwójnym szczęściem i w jego głowie, obok wielkiego entuzjazmu i radości, pojawiały się także wielkie obawy i strach.
    Posłuchawszy porady przyjaciela wziął kilka głębokich oddechów i wszedł do sali, w której znajdowała się Agnes. Spędził tam resztę popołudnia, porozmawiał z jej lekarzem prowadzącym i ustalił, że po dwudniowej obserwacji będzie mógł zabrać ją do domu. W tej chwili nie było to możliwe, bo chociaż jej stan był stabilny to wciąż jeszcze istniało ryzyko ponownych komplikacji. Lekarz wolał dmuchać na zimne i mieć to wszystko pod kontrolą a Collins nie mógł się z takim podejściem nie zgodzić. Posiedział z nią jeszcze przez jakiś czas a kiedy zasnęła wymknął się z sali. Tego wieczoru odwiedził jeszcze swoją mamę, ale nie był jeszcze gotowy do tego, by podzielić się z nią wiadomością o ciąży Agnes. Nie zniósłby chyba tego gradu pytań o jej stan zdrowia, o to dlaczego nie miała okazji jej poznać ani o to co mu odbiło, że wyjechał na misję zamiast się nią zająć. Ten wieczór i tak był dla niego wystarczająco emocjonujący. W domu wziął szybki prysznic, ale coś nie pozwalało mu zasnąć. Nie czuł zmęczenia, jego organizm wciąż działał na najwyższych obrotach i nie zanosiło się na szybką zmianę tego stanu. Oczywiście mógł wziąć jakieś proszki nasenne, ale uznał to rozwiązanie za bezsensowne i szybko je odrzucił. Nie chciał też w samotności raczyć się kilkoma głębszymi, które na pewno pomogłyby mu się rozluźnić. Dochodziła 23 kiedy zaparkował na dużym, podziemnym parkingu wielkiego wieżowca na górnym Manhattanie. Ochrona znała go już bardzo dobrze, dlatego nie miał problemu z dostaniem się do środka i wjechaniem na piętro, które zajmował jego przyjaciel.
    -Nie przeszkadzam? – zapytał kiedy zobaczył go w progu. Właściwie chodziło mu o to, czy Blaise nie walczy ze stresem w ramionach którejś ze swoich seks koleżanek, bo tylko to powstrzymałoby go przed wproszeniem się do środka. Niestety Blaise był jedyną osobą, która wiedziała o tym w jakiej sytuacji się znalazł i tym samym tylko z nim mógł sobie normalnie porozmawiać, unikając długich wyjaśnień i tłumaczeń.
    -Wiem, że pewnie masz już dość tych naszych dramatów, ale będę ojcem. - to powiedziawszy uniósł do góry trzymaną w dłoni butelkę jednego z ich ulubionych alkoholi. –I trzeba to opić. – uśmiechnął się wymijając go a odwiesiwszy swój płaszcz na wieszak, rozgościł się w salonie. Gdyby się nad tym zastanowić, to był właśnie jeden z ostatnich wieczorów jego wolności, zanim przepadnie z kretesem w obowiązkach domowych i służbowych. –Możesz to potraktować jako nieoficjalny wieczór kawalerski. – odparł ustawiwszy na stoliku dwie szklanki, które następnie napełnił alkoholem.

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  61. Zasadniczo jawił się jeden problem na ten moment. Olivia kompletnie nie wierzyła w słowa Ulliela. Z założenia nie ufała ludziom, nie potrafiła tego od dawna, wiedząc, że z tego nigdy nie wychodzi nic dobrego, a John, Sebastian i Thomas byli jedynymi osobami, które dopuściła do siebie od ostatnich trzech lat. W przypadku Danielsa nie miała wyjścia, bo jeśli ich wspólne rodzicielstwo miało zdać egzamin, musieli obdarzyć się wzajemnym zaufaniem. Bolton był w zestawie z brunetem, a wydarzenie, które niedawno spotkało Olivię i Murillo, siłą rzeczy zbliżyło ją do policjanta, gdy niemalże stracił życie na jej własnych rękach.
    Ale oprócz tych trzech osobników, nie było na świecie osoby, której blondynka by wierzyła. Z Blaisem na czele. I to na tyle, że na jej laptopie wciąż bezpiecznie spoczywało nagranie z ich rozmowy, a Kowalewski była gotowa w każdej chwili je udostępnić. Wystarczyłoby, żeby John wspomniał o jakichkolwiek problemach z trenerem, które nie zdarzały się wcześniej.
    Niemniej jednak, z lekkim wahaniem uścisnęła jego dłoń i z cichym westchnieniem wzięła kolejny łyk wody, ledwie się powstrzymując, żeby nie skinąć na kelnera, aby przyniósł jej wino. Ale nie była aż tak nieodpowiedzialna. Nie mogła być.
    -Dwa dzidziusie to podwójne szczęście – stwierdziła, uśmiechając się, ale tym razem zrobiła to szczerze. Nie dlatego, że poczuła nagły przypływ ciepłych uczuć do mężczyzny. Raczej na samą myśl o tym, że Agnes postanowiła jednak walczyć. - Pogratuluj jej ode mnie. Naprawdę się cieszę, że udało jej się to jakoś ogarnąć – dodała, odruchowo opierając dłoń na górnej części swojego okrągłego brzucha i postukując palcami w materiał czarnej sukienki. Jej dziecko było na etapie, w którym słyszało już dźwięki z zewnątrz, a jako perkusistka amatorka chciała zaszczepić w swojej córce to samo. Nawet, jeśli na razie było to skrajnie idiotyczne. - A właściwie... Jak ona się ma? - spytała. Nie wiedziała, na ile to ciekawość, a na ile troska o kobietę i jej dziecko. W jakimś stopniu czuła się za Agnes odpowiedzialna.
    Z cichym westchnieniem przyjęła od niego wizytówkę i uśmiechnęła się nieco ponuro, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie skorzysta z jego pomocy. Była zbyt dumna, by prosić o cokolwiek człowieka, z którym znajomość zaczęła się tak źle, choćby nie wiadomo jak bardzo potrzebowała jego kontaktów czy wpływów. Kowalewski naprawdę nie miała najmniejszego zamiaru się z nim zaprzyjaźniać. W żadnym stopniu.
    -Dzięki, będę pamiętać – mruknęła bardziej na odczepnego, niż szczerze i otworzyła kopertówkę, ostentacyjnie wkładając do środka kawałek papieru, a w głowie planując, że po wyjściu z balu po prostu się jej pozbędzie.


    Olcia

    OdpowiedzUsuń
  62. Mimowolnie parsknęła cichym śmiechem, ale zaraz przywołała się do porządku. Nie raz i nie dwa spotkała się z podobnym zdaniem. Wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale teraz na każdym kroku zadziwiało ją, ile osób z jej bliższego czy dalszego otoczenia uważało, że, chcąc urodzić dziecko w wieku dwudziestu dwóch lat i je wychować, Olivia marnuje sobie życie. Ona tak nie uważała. Dziecko było jej małym marzeniem. I dostała od losu szansę, by je spełnić, a że przy okazji poznała osobę, która wprowadziła trochę szczęścia do jej życia...
    - Myśl, co chcesz, ale moment, w którym czuje się pierwsze ruchy jest magiczny i odbiera się to jako szczęście - westchnęła, czule głaszcząc swój brzuch. - Ale każdy ma prawo do własnego wyboru. Tylko Agnes chciała swojego dokonać, będąc w rozpaczy. A to by nikomu nie pomogło. I chyba nikomu nie wyszłoby na dobre - powiedziała w zamyśleniu i zmarszczyła brwi, słysząc jego kolejne słowa. Nie miała pojęcia, że będzie miała z Lavoisier więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Z tym, że Kowalewski miała w sobie mnóstwo energii i Sweetheart, choć bardzo się starała, nie mogła posadzić dziewczyny w miejscu. A póki jeszcze mogła, zamierzała chodzić do pracy jak najdłużej.
    - W szpitalu, czy w domu? - spytała i wyjęła wizytówkę, którą chwilę wcześniej schowała, a następnie długopis (bo zawsze nosiła ze sobą długopis) i podała je Blaise'owi. - Zapisz mi adres. Odwiedzę ją - wyjaśniła. Teraz przynajmniej nie musiał się martwić o to, że po wyjściu wyrzuci ten świstek papieru. Choć w dalszym ciągu nie miała zamiaru skorzystać z drugiej strony, na której widniał adres i numer telefonu.
    Na początku Olivia miała problem z tym, by ktokolwiek dotykał jej brzucha. Czuła się nieswojo nawet wtedy, gdy John głaskał ją przez materiał ubrań. Ale potem ciąża zaczęła się robić widoczna i znajomi w pracy, czy na uczelni notorycznie pozwalali sobie na takie gesty, więc przestała protestować, wiedząc, że to i tak nie pomoże. Miała wrażenie, że każda z tych osób była na bakier z biologią, skoro spodziewali się, że w czwartym miesiącu dziecko będzie kopać w ich ręce jak w piłkę, ale po jakimś czasie przestała to wszystkim tłumaczyć. Zresztą, teraz była na etapie, w którym jej brzuch przestał być nieruchomy i jeśli ktoś był wystarczająco spostrzegawczy, mógł dostrzec wybrzuszenia w miejscach, w których córka ją kopała.
    Dlatego nie odsunęła się, gdy Ulliel ułożył dłoń na materiale jej sukienki, a nawet uśmiechnęła się, gdy w tym samym momencie dziecko sprzedało jej kopniaka, którego mężczyzna zapewne mógł poczuć.
    - Ja też muszę na siebie uważać, ale lekarka przestała już ze mną walczyć. Uznała, że sama przystopuję, kiedy będzie trzeba - powiedziała w końcu. Nie zamierzała mu się zwierzać ze swoich problemów z utrzymaniem ciąży. W aż tak dobrych stosunkach nie byli. - Dziewczynka - dodała po chwili i popatrzyła na Balise'a w momencie, gdy mała kopnęła ponownie. - Czujesz?

    Olcia

    OdpowiedzUsuń
  63. To dlatego Maille była zadowolona ze swojego niedużego mieszkania i uważała, że wcale nie potrzebuje większego. W dużym lokum czułaby się przytłoczona i niby jak miałaby wypełnić całą tą przestrzeń? Tymczasem miała akurat tyle miejsca, ile potrzebowała i w najbliższym czasie na pewno nie zamierzała myśleć o zmianie mieszkania.
    — Ciągnąć temat? Jeszcze niczego nie ciągnęłam, a ty już każesz mi przestać, bo nie możesz więcej znieść… — cmoknęła i niby to z dezaprobatą pokręciła głową, tym samym oczywiście ignorując jego prośbę. Jej żarty rzeczywiście stały się wyjątkowo śmiałe i podejrzewała, że wszelkie trybiki w głowie Ulliela pracowały na pełnych obrotach, ale jakoś nie mogła się powstrzymać. Mało z kim mogła pożartować w ten sposób, a że dodatkowo w ten sposób doprowadzała szatyna do granic wytrzymałości? Tym bardziej doskonale się przy tym bawiła i teraz śmiała się głośno, na tyle głośno, że drzemiący spokojnie na kolanach mężczyzny Levi uniósł głowę i poruszył uszami, niezadowolony z tego, że ktoś go budzi.
    — Blaiso Ullielo! — zawołała, przekręcając jego imię i nazwisko na modłę słynnego autora wielu życiowych cytatów i parsknęła śmiechem. — Popatrz, nawet nieźle to brzmi! — zachichotała. — Myślę jednak, że jeśli masz mieć jakiekolwiek związki z literaturą, to pozostańmy przy tym Grey’u — dodała znacząco i niby to w pocieszającym geście poklepała go po kolanie aktualnie znajdującym się pod ciepłym kocem, którym obydwoje byli okryci. Podobało jej się to, że razem byli w stanie tak szybko odegnać jej ponure myśli. Pewnie, czasem też należało porozmawiać o poważnych tematach, ale Blaiso Ullielo miał rację. Pewnych spraw nie należało zbyt długo roztrząsać, inaczej ludzie nie robiliby nic innego, jak tylko nieustannie się zamartwiali.
    — Wiem, wiem — przytaknęła z cichym westchnieniem i drocząc się z nim, wplotła palce w jego włosy i zburzyła idealną fryzurę milionera. — Ale tak długo jak będziesz ruchał wszystko, co się rusza, tak długo się o tym nie przekonasz — wyjaśniła nieco wulgarnie i uśmiechnęła się niewinnie, jakby z jej ust wcale nie padły takie brzydkie słowa. Nie zamierzała jednak owijać w bawełnę. Obydwoje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki tryb życia prowadził Blaise, a Maille nie należała do kobiet, które były gotowe na przygodę nie tyle nawet na jedną noc, co na kilka godzin. Nie miała za sobą takiego doświadczenia i nie zamierzała mieć.
    — Jasne! — zaśmiała się. — Przez moich kumpli znam niektóre sceny — przedrzeźniła go, robiąc przy tym zabawną minę. — A po nocach na pewno wszystko czytasz i oglądasz — kontynuowała wesoły tonem, znowu śmiejąc się w głos. W końcu jednak uspokoiła się i wierzchem dłoni otarła łzy, które zgromadziły się w kącikach jej oczu z powodu nadmiaru wesołości.
    — Naprawdę aż tak z nim źle? — spytała zatroskana i chwyciwszy brzeg koca pomiędzy dwa palce, uniosła go na tyle, na ile pozwalał jej leżący na kolanach szatyna pies. Niby to fachowym okiem zerknęła na jego krocze i wycofała się ze śmiechem, nim Blaise zdążył trzepnąć ją w dłoń. — Okej, masz rację, aż za bardzo się rozkręciłam! — przyznała mu mimo wszystko i uniosła dłonie w geście kapitulacji. Postanowiła sobie, że rzeczywiście przystopuje, bo inaczej Blaise może rzeczywiście był gotowy stracić kontrolę i zrobiłby coś, co zaważyłoby na ich znajomości? A Maille nie chciała, by stosunki między nimi uległy pogorszeniu.
    Tym razem Maille nie zareagowała tak gwałtownie na pojawienie się jednego z pracowników Ulliela. Czerwona i zgrzana od nieustanego śmiechu, przyłożyła chłodne dłonie od policzków i rozbawionym spojrzeniem powędrowała za ochroniarzem, już nieco mniej przejmując się tym, co ten mógł sobie na jej temat pomyśleć. Kiedy mężczyźni zaczęli rozmawiać, szeroko otworzyła usta ze zdziwienia i nie zamykała ich jeszcze przez chwilę. Sama jakoś kompletnie nie pomyślała o tym, że nie miała tutaj żadnych rzeczy, ale to nie oznaczało, że Blaise od razu musiał wysyłać kogoś za zakupy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Blaise, wystarczyło, żeby ktoś podskoczył do mojego mieszkania! Mam tam szafę pełną ubrań! — skarciła go, nie odrywając wzroku od licznych toreb. Zaraz jednak zreflektowała się i spojrzała na ochroniarza. — Bardzo panu dziękuję — oznajmiła, nieco zawstydzona tym, że ktoś załatwił to, co ona sama powinna ogarnąć. Blaise na pewno był do tego przyzwyczajony, a nie ona.
      — Tobie też dziękuję — dodała, zwracając się do przyjaciela, kiedy ochroniarz zostawił ich samych. Uradowany Levi również chciał okazać wdzięczność i obskakując mężczyznę, starał się dosięgnąć językiem jego twarzy.
      — Skoro mam wszystko… To może pójdę się już wykąpać? — zasugerowała, zerkając na zegarek. Zrobiło się już późno i choć jutro mogła bez przeszkód dłużej pospać, to też marzyła o tym, by choć jednego dnia wcześniej się położyć. Zaczęła grzebać w torbach i natrafiła na czarną piżamę ze śliskiego, lejącego się materiału, wyjątkowo przyjemnego w dotyku. Wyciągając z torby górę, będącą koszulką na cienkich ramiączkach, wymownie spojrzała na Blaise’a. — Pan ochroniarz chyba zna twoje gusta, co? — mruknęła z rozbawieniem i zakręciła koszulką. Raczej nie spodziewała się, że gdzieś tutaj trafi na zwykłą bawełnianą piżamę, w jakiej sama na co dzień spała.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  64. Przez myśl jej nawet raz przeszło, aby zostać aktorką. Może mogłaby na tym zgarnąć całkiem niezłą kasę, zamieszkać w Los Angeles i znaleźć męża z którym rozwiodłaby się za jakiś czas. W trochę ponury sposób widziała swoje życie jako aktorki, ale po prawdzie większość tak kończyła. Dlatego wolała swoje życie, które nie było takie spokojnie. Ale jakby pomyślała o tym, że brudy z jej przeszłości mogą wyjść na wierzch i wszyscy by wiedzieli, naprawdę doceniała to, że nikt się nie interesuje jej życiem. Ale teraz dała faktycznie niezły popis, nawet nie zwróciła uwagi na to, że parę – no nie parę, ale mniejsza z tym – zaczęło im się przyglądać.
    — Wierz mi, moi rodzice doskonale wiedzą o tych zdolnościach. Po trzecim razie, kiedy się rozpłakałam załapali, że umiem to robić ot tak — wyjaśniła — jak płakałam to wymuszałam na Belli słodycze, zabawki, albo telewizor. Niestety sztuczka działała tylko przez chwilę. Teraz jest nieaktualna.
    Żałowała trochę tego, że już nie może z tego korzystać. Lepiej było czasem nie opowiadać o swoich skrytych zdolnościach. Może jeszcze miała jakieś szanse na to, aby Blaise jej „uległ”, gdyby czegoś chciała. Podejrzewała jednak, ze wcale nie musi prosić, a ze względu na starą i długą przyjaźń i tak by jej pomógł. Aż trudno było uwierzyć w to, ze znali się tyle lat. Niektóre, nawet najlepsze, przyjaźnie po chwili rozłąki były w rozsypce, a tu mija niemal trzydzieści lat i nadal jest tak samo. Trochę żałowała, że żadne z nich nie ma już po pięć lat i nie ganiają się po hotelach, gdzie zdarzało im się spędzać razem wakacje z rodzinami. Albo po naście. Tak, to były wspomnienia, które warto wspominać.
    — Albo po prostu będę brała na wynos, żeby nie marnować czasu na przyjeżdżanie do ciebie — powiedziała z uśmiechem — no chodź, robisz mi smaku, a ja naprawdę jestem głodna. A im dłużej mówisz, tym bardziej mój apetyt rośnie.
    Na jego pytanie szczerze się roześmiała. Nie uważała, że miała powodzenie. Co najwyżej szczęście, już traciła nadzieję na to, że uda się jej stworzyć jakikolwiek związek i jak na razie o tym nie myślała.
    — Ostatnio prosiła mnie o numer pacjentka — przyznała rozbawiona — i wiesz, że mogłabym się zgodzić? To mogłoby być… ciekawe doświadczenie. Ale nie mam czasu.
    Nie widziała siebie z partnerką u boku. Za bardzo tęskniłaby za facetami, żeby na zawsze związać się z kobietą i naprawdę podziwiała kobiety, którym wystarczyła kobieta do szczęścia. I czuła, że mogłoby być o wiele więcej kłótni z partnerką, niż partnerem.
    — Nie obrażaj mnie. Daj mi dobre żarcie, alkohol i faceta i będę do końca życia szczęśliwa — odparła przewracając oczami — nie wiem czy wiesz, ale kobiety też lubią seks. Większość z nich. Niektóre są zdrowo jebnięte, ale takie się omija z daleka — wyjaśniła w skrócie wzruszając ramionami. Naprawdę nie rozumiała tych, które uważały, że zbliżenie między kobietą i mężczyzną to tylko po ciemku, raz w tygodniu i między dziewiątą, a jedenastą w nocy.

    Hannah

    OdpowiedzUsuń
  65. Nie miała zamiaru się więcej smucić, ale to chyba nie do końca było zależne od niej samej. Wiele już w swoim życiu przeszła, ale przecież nie wie, co jeszcze było przed nią. Miała jednak nadzieję, że przyszłe miesiące będą zdecydowanie tymi lepszymi.
    Pokręciła z rozbawieniem głową, gdy wspomniał o zniechęceniu do pracy w przedszkolu.
    - Nie, wydaje mi się, że nie tak łatwo zmusić mnie do zmiany zdania na temat pracy w edukacji – roześmiała się cicho.
    Kochała dzieci i nie sądziła, aby tak szybko miało się to zmienić. Może byłoby łatwiej gdyby miała swoje dzieci, z którymi by sobie nie radziła. Choć totalnie wątpiła w to, aby to w najbliższym czasie nastąpiła. Dzieci nie planowała, a nawet nie miałaby z kim ich planować. Póki, co musiała ustabilizować swoje własne życie, aby myśleć o tym, by komplikować je sobie i kształcić inne.
    - Chciałabym, by były to ostatnie łzy smutku, ale dobrze wiesz, że tak się nie ma – odparła, uśmiechając się już delikatniej. Taki rzeczy nie mogła mu obiecywać, a kłamać nie lubiła, a może i nawet nie potrafiła?
    Wybuchnęła jednak wesołym śmiechem, gdy Blaise zaczął swoją rozprawę na temat beta karotenu. Musiała się długo zastanowić nad tym skąd te wszystkie gazety i portale plotkarskie brały informacje na temat domniemanej wredoty pana Ulliela, bo kompletnie to się mijało z prawdą. A może to była jego taka maska bezpieczeństwa, którą ściągał przed tylko nielicznymi ludźmi? To by wiele wyjaśniało.
    Westchnęła jednak cicho, gdy ich temat przeszedł na jej warunki mieszkalne. I tak mężczyzna już wiele dla niej zrobił, nie miała więc zamiaru zrzucać się mu na głowę z kolejnym problemem. Poza tym, akurat mieszkanie chciała sobie ogarnąć sama i własnymi siłami. Choćby na początku miałaby spać jedynie na materacu w pustym pokoju. Chciała dojść do tego zupełnie sama. A poza tym zdołała pewną sumkę odłożyć już dzięki pracy w klubie. Na pierwszy miesiąc wynajmu wystarczy, a później to przecież będzie już z górki, prawda? Poradzi sobie i to sama. Wtedy będzie mogła powiedzieć, że chociaż coś osiągnęła własnymi siłami, a nie że ktoś zrobił to za nią.
    - Nie, Blaise… Tutaj poradzę sobie sama jeśli pozwolisz. Nie możesz mnie we wszystkim wyręczać – odparła, puszczając w jego kierunku oczko – Poza tym jako twoja asystentka muszę zdać się na siebie, by nic nie zawalać, o!
    [Hejo, może już przeskoczymy do późniejszych czasów? :D]

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  66. Dla Idy dzień zaczął się naprawdę zwyczajnie. Poranek zaliczała do tych bardziej przyjemnych. Wyprawiła Sebastiana rano do pracy, a sama wzięła prysznic, ułożyła na spokojnie włosy, po czym wyszła ze swojego mieszkania w kremowym damskim garniturze. Musiała się przyzwyczaić do chodzenia na co dzień w szpilkach, ale musiała przyznać, że nawet to polubiła.
    Choć gdy siedziała przy swoim biurku, ukradkiem zsuwała buty ze stop, aby dać im nieco odetchnąć. I tym razem również tak było, do momentu aż drzwi gabinetu nie otworzyły się z impetem, a w środku nie zjawił się Blasie. Nigdy wcześniej nie widziała go w tak opłakanym stanie. Szybko założyła z powrotem buty i stanęła na równe nogi. W pierwszej chwili zamarła, nawet do końca nie wiedząc, co powinna zrobić. Jednak szybko spojrzała na zegarek, a następnie na swój notatnik, który miała na biurku. Na jedno spotkanie już był spóźniony, ale będzie musiała jakoś z tego wybrnąć.
    - Daj mi chwilkę – poprosiła mężczyznę, łapiąc swój telefon. Usiadła na moment na swoim krześle, wykonując kilka telefonów. Na jedno ze spotkań wysłała jego rzecznika, który z pewnością sobie poradzi, a resztę przesunęła na jutro. Wszystko zajęło jej około dziesięciu minut, bo na szczęście dzisiejszy dzień należał do tych nieco luźniejszych.
    W końcu wstała od biurka i popatrzyła na Ulliela. Pokręciła lekko głową, widząc, że wcale to nie wygląda najlepiej.
    - Powinieneś wrócić do domu Blaise i odpocząć… A najlepiej to jechać do szpitala – powiedziała cicho. Nastawiła ekspres na kawę, po czym zniknęła na moment w łazience, gdzie namoczyła kilka materiałowych, ale i także zwykłych chusteczek, po czym wróciła do swojego szefa. Przysiadła na jego biurku, aby nieco zrównać się z jego twarzą, po czym złapała jego dłoń, aby ostrożnie odsunąć ją od jego brwi. Westchnęła cicho, po czym przyłożyła do rany wilgotną chusteczkę.
    - To się nadaje do zszycia, wiesz?

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  67. Bojąc się, że ich niewinne żarty faktycznie spowodują uszczerbek na zdrowiu mężczyzny, Maille przesunęła dłonią w pobliżu ust, udając, że zamyka je na zamek błyskawiczny. Następnie przekręciła wyimaginowany kluczyk i wyrzuciła go za siebie, a dodatkowo, by mieć stuprocentową pewność, że już się nie odezwie, sięgnęła po kolejny kawałek czekoladowego ciasta i starannie wypchała nim usta, przez co zaczęła przypominać chomika. Taką słodką kolację mogłaby jadać codziennie i zatęskniło jej się za babcinymi wypiekami. Ona sama, choć pracowała w gastronomii, wcale nie była również mistrzem deserów i szczerze powiedziawszy, zbytnio nie przepadała za pieczeniem.
    W każdym razie jej metoda poskutkowała i ostatecznie udało im się uciąć niewybredne żarty, przez co Blaise w końcu mógł zaznać odrobiny spokoju.
    — Victoria’s Secret? — jęknęła, spoglądając na trzymaną w dłoniach piżamę. — Nie chcę już nic więcej wiedzieć na temat pozostałych rzeczy! — zastrzegła, podnosząc się z kanapy i ruszając za nim. Czasem niewiedza była błogosławieństwem i Irlandka uznała, że będzie spała spokojniej, jeśli nie będzie miała pojęcia, ile to wszystko kosztowało.
    Z chęcią obejrzała jego apartament, starając się zapamiętać, co gdzie się znajduje i z zadowoleniem zauważyła, że choć pomieszczeń było tutaj sporo, to ich rozkład okazał się prosty. Poza tym skoro jego sypialnia znajdowała się tuż naprzeciwko jej, to zawsze mogła wparować do niego z samego rana i poprosić, by zaprowadził ją do łazienki. No, może do łazienki niekoniecznie, bo miała jedną na wyłączność, ale już na przykład do kuchni?
    — Czuję się jak na drogich wakacjach… — mruknęła z rozbawieniem, bo choć szatyn nie brzmiał jak boy hotelowy, to nie dało się ukryć, że Maille nie miała jak zaznać takich luksusów na co dzień i przez to była nieco oderwana od rzeczywistości. Poniekąd miała wrażenie, że śni i czuła się odrobinę nieswojo, otoczona tymi wszystkimi drogimi rzeczami. Miała też lekkie wyrzuty sumienia, że z taką łatwością przyszło jej skorzystać z gościnności Ulliela. Gdyby tylko wiedziała, że mężczyzna zamierza sprezentować jej niemalże kompletną, nową garderobę tylko dlatego, że miała tu spędzić trzy, może cztery noce, czym prędzej uciekłaby do własnego mieszkania, nie zważywszy nawet na reporterów.
    Tymczasem jednak poczekała, aż Levi wejdzie za nią do pokoju i nim zamknęła drzwi tuż przed nosem przyjaciela, z zaczepnym uśmieszkiem na ustach oznajmiła mu, że nim pójdzie spać, na pewno przyjdzie powiedzieć mu „dobranoc”. W łazience wypełniła ogromną wannę po brzegi i rozłożyła się w niej na kilkadziesiąt minut, korzystając z luksusu kąpieli, bowiem w swoim mieszkaniu posiadała jedynie prysznic. Wreszcie umyta i pachnąca migdałowym balsamem do ciała, ubrana w piżamkę od Victoria’s Secret, zakręciła się po apartamencie i znalazła Blaise’a w salonie. Tam powiedziała mu dobranoc i uprzedziła, że zostawi drzwi do pokoju uchylone. I to nie po to, zaznaczyła, żeby Blaise mógł ją odwiedzić w nocy, ale żeby w razie potrzeby Levi mógł krążyć po apartamencie.
    Zwykle miała mały problem z zaśnięciem w nowym miejscu, lecz dziś wystarczyło, by przyłożyła głowę do poduszki i zamknęła powieki. Po dniu pełnym wrażeń z łatwością uciekła wprost w objęcia Morfeusza, zagrzebując się po same uszy w miękkiej pościeli. Jeszcze nie wiedziała, że nie dane jej będzie spać tak do samego rana.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  68. Zatrudniając ją wiele ryzykował, ale faktycznie Ida nie odważyłaby się sprzedać go do mediów. W końcu sama to przechodziła, więc nie chciała komuś fundować takich sensacji. To byłoby zupełnie niepotrzebne, zwłaszcza, że ci z pewnością wymyśliliby jakąś historyjkę wyssaną z palca.
    Doceniała to, że ich relacja należała do tych bardziej bliskich. Ufali sobie i mówili praktycznie o wszystkim, no może póki, co nie wgłębiali się bardzo w sferę prywatną, ale pewnie gdyby któreś z nich o to zapytało, to pewnie drugie by odpowiedziało i to bez wahania. Mimo wszystko, praca byłą pracą i tutaj skupiali się na niej, a nie na własnej relacji.
    - Nie ma ludzi niezastąpionych – odparła spokojnie, uśmiechając się delikatnie. Nie uważała, że bez niej by sobie nie poradził, bo to nie była prawda. Kto wie, czy gdyby zatrudnił wykształconą dziewczynę, to czy nie sprawdziłaby się na jej stanowisku dużo lepiej. Ida po prostu miała coś w sobie, że ludzie często nie potrafili jej odmówić, może przez ten jej szczery uśmiech? Ona sama w sumie nie miała pojęcia jak to robiła.
    - To może ja zadzwonię po lekarza? Zszyje ci ten łuk brwiowy i sprawdzi, co z tą głową – powiedziała, kręcąc lekko głową. Nie podobało jej się to wszystko. Sama nie była medykiem, więc nie mogła ocenić jego stanu, jednak domyślała się, że na przykład ze wstrząśnieniem mózgu nie ma żartów.
    - Ok, zebranie zarządu przesunęłam na czwartą, mamy jeszcze sporo czasu – skinęła głową, cały czas trzymając chusteczkę przy ranie. Gdy materiał zaszedł krwią, szybko podmieniła go na czysty. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, spoglądając tym razem na jego umorusany krawat i koszulę – Zaraz jeszcze wyskoczę po nową koszulę, bo w tej nie możesz się przed nikim się pokazać. Po drodze wskoczę po raporty. Pogoniłam ich trochę rano, więc powinny już być gotowe.
    Pokręciła z rozbawieniem głową, po czym delikatnie odchyliła jego głowę tak, by oparł ją o oparcie krzesła. Wzięła jego rękę i kazała mu trzymać chusteczkę przy swojej twarzy.
    - Jesteś duży, poradzisz sobie – dodała rozbawiona, choć nieco się o niego martwiła. Póki, co nie pytała, co takiego się wydarzyło, bo wiedziała, że jeszcze przyjdzie na to czas. Poklepała go delikatnie po ramieniu, po czym wstała z jego biurka, powoli kierując się do wyjścia z gabinetu. Zaraz zanim kazała komuś posprzątać krew z posadzki. Ruszyła po raporty od pracowników, po czym zadzwoniła jeszcze do butiku, w którym zazwyczaj ubierał się Blaise. Za około pół godziny, kurier powinien przybyć z nowymi ciuchami.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  69. Maille nigdy nie miała mocnego snu i niezwykle łatwo było ją obudzić. Jeśli spała z kimś, wystarczyło, że ten ktoś przekręcił się z boku na bok i już miała otwarte oczy. Jeśli spała sama, reagowała na większe hałasy na ulicy, a od niedawna także na Leviego, kiedy ten nad ranem postanowił urządzić sobie przechadzkę po mieszkaniu lub poznęcać się nad nową zabawką. Nic więc dziwnego, że obudziły ją donośne krzyki dochodzące z sypialni znajdującej się naprzeciwko. Nie rozumiejąc, co się dzieje, podniosła się do pozycji siedzącej i potarła palcami zaspane oczy, zamierzając podnieść się i opieprzyć Ulliela za to, że zdecydowanie za głośno oglądał jakiś film. Gdy tak powoli gramoliła się z łóżka, odpędzając od siebie senność, zaczynał docierać do niej sens słów, które słyszała. Uświadomiła też sobie, że to nie były dźwięki z filmu – ten głos bez wątpienia należał do jej ulubionego pana prezesa.
    W jednej chwili rozbudziła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody i wystrzeliła ze swojego pokoju jak z procy. Ramieniem uderzyła o drzwi naprzeciwko, w duchu dziękując za to, że Blaise ich nie domknął, bo chyba nie dostałaby się do środka bez tej cholernej karty, którą ona sama otrzymała do własnego pokoju. Wpadła do środka i rozejrzała się gorączkowo, zbytnio nie wiedząc, czego może się spodziewać. Chyba wydawało jej się, że zobaczy kogoś, kto będzie próbował zrobić krzywdę mężczyźnie, tymczasem pokój był kompletnie pusty, nie licząc krzyczącego i rzucającego się we własnym łóżku szatyna.
    — Rany, Blaise… — szepnęła i zamarła na ułamek sekundy, by już w następnej chwili podbiec do łóżka i wdrapać się na nie. Mocno złapała przyjaciela za ramiona, wręcz boleśnie wbijając palce w jego ciało, tak by czym prędzej go wybudzić.
    — Blaise! — zawołała, potrząsając nim stanowczo, lecz Ulliel wciąż krzyczał. — Blaise, obudź się! Blaise, to tylko sen! Wracaj tutaj do mnie! — krzyczała jeszcze głośniej niż on, za wszelką cenę chcąc z powrotem zakotwiczyć go w bezpiecznej rzeczywistości. Zdążyła zacząć się bać, że to nie tylko zły sen, że może dzieje się coś poważniejszego, bo przecież nie była w stanie go obudzić, ale Blaise w końcu otworzył oczy wypełnione czystym przerażeniem.
    — No, już… — odetchnęła z wyraźną ulgą i na moment przymknęła powieki, jednocześnie bez zastanowienia przygarniając go do siebie. — Już — powtórzyła cicho ni to do siebie, ni to do niego, bo serce jak szalone tłukło się jej w piersi. — Cholernie mnie wystraszyłeś — przyznała, nie wiedząc czy to Blaise drży w jej uścisku, czy to ona się trzęsie, czy może nimi oboje wstrząsały dreszcze.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  70. Pokręciła z rozbawieniem głową, gdy ten coś tam bąkał o jej niezastąpieniu. Nie do końca się z nim zgadzała, ale nie miała zamiaru się kłócić. W końcu wiedziała, że to nie był odpowiedni moment na to.
    Nie mogła mu też zagwarantować tego, że nie będzie miał siniaków. Mogła jedynie spróbować załagodzić zasinienia przez okłady z lodu, ale nic poza tym. Mogła jedynie zrobić wszystko, aby powiedzieć wszystkim, że Blaise Ulliel ma porządną grypę i nie pojawi się na spotkaniach, że będzie pracował zdalnie ze swojego domu, ale nic więcej nie mogła zrobić.
    Oddała mu jednak jego telefon, gdy ten go jej podał. Pokręciła lekko głową.
    - Z tym poradzisz sobie sam – powiedziała, uśmiechając się delikatnie – Zadzwoń do niego teraz, a ja lecę załatwić resztę spraw – zarządziła, co mogło wyglądać dość śmiesznie, bo przecież to Blaise był od wydawania poleceń. Ale przecież wiedziała, że sam mógł zadzwonić do kumpla i załatwić to, aby przyjechał i zobaczył, co z nim. A prawdę mówiąc nie chciała się przyznać, ale wstydziła się do niego zadzwonić. Nie miała chyba okazji powiedzieć o tym Blaise’owi, ale poznała Ryan w Scores, gdy tam pracowała. Pomógł jej, zostawiając przy tym dobrze bawiącego się Ulliela w środku.
    Roześmiała się cicho, zatrzymując się jeszcze na moment przy drzwiach.
    - Dłużnikiem? I wszystko? To zrób mi po pracy cholernie dobry masaż – powiedziała, śmiejąc się cały czas pod nosem, wyszła z jego biura.
    Wszystko zajęło jej może dwadzieścia minut, ale w tym czasie załatwiła raporty, które potrzebował, koszula i krawat wręczono jej przed samym powrotem do jego gabinetu. Sama była w szoku, że tak szybko, ale to działało tylko i wyłącznie na jej korzyść. Po drodze jeszcze zahaczyła o pokój socjalny, skąd zabrała wszystkie worki z lodem, aby faktycznie zapobiec większym siniakom u swojego szefa.
    - Przeżyłeś? – zapytała, podchodząc do jego biurka. Pokrowiec z czystym ubraniem, odwiesiła na bok, raporty położyła obok komputera, a sama usiadła z powrotem naprzeciwko mężczyzny na jego biurku. Dzięki temu miała lepszy dostęp do jego poturbowanej twarzy. Zmarszczyła nieznacznie brwi, po czym owinęła w materiał zwilżonej wcześniej chusteczki worek z lodem, który przyłożyła do jego ran.
    - Tak w ogóle, co się stało? – zapytała, marszcząc nieznacznie brwi. Bo żarty żartami, ale to już nie było śmieszne.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  71. Dobrze, że ją ominie spotkanie z Ryanem, bo chyba nie byłaby gotowa spojrzeć mu w twarz. Mogłaby się łudzić, że ten nie będzie jej nawet pamiętać, ale raczej nie było to realne. Spędzili ze sobą trochę czasu i mimo wszystko zamienili ze sobą więcej niż jedno zdanie. Poza tym podzieliła się z nim swoją historią, a nie każdemu o niej mówiła.
    - Blaise… Romans w pracy jest nieprofesjonalny – odparła, kręcąc z rozbawieniem głową.
    Choć musiała przyznać, że chętnie przystałaby na masaż, bo chodzenie w szpilkach minimum osiem godzin dziennie nie było dla niej. Lubiła je, ale chyba nie aż na tyle godzin. Gdy wracała z pracy do domu marzyła tylko o tym aby je zrzucić wraz z tymi dopasowanymi spódnicami lub spodniami, w których nie wypadało się objeść, bo zaraz wyglądała jakby była w ciąży. No niestety mimo, że była szczuplutka to po większym obżarstwie zawsze wystawał jej bębenek. No taki urok.
    - Dobrze, że żyjesz i nie potrzebujesz usta-usta, bo nie wiem czy bym się na taki ratunek odważyła – dodała ze śmiechem. Oczywiście żartowała, bo gdyby sytuacja by tego wymagała to oczywiście, że by mu jej udzieliła, nie myśląc kompletnie, że mogłoby to wyglądać dość dwuznacznie gdyby ktoś wszedł bez pukania do jego biura.
    Naprawdę nie uważała, aby robiła coś ponad swoje obowiązki. Starała się je wykonać jak najlepiej, ale naprawdę nie oczekiwała od niego jakiś specjalnych nagród. Nawet miała lekkie wyrzuty sumienia, że jej pensja jest kolosalna i zupełnie nieadekwatna do tego, co robi. Czasami była zmęczona, to prawda, ale na pewno nie tak jak niektóre kobiety na gorszych stanowiskach, które zarabiały sporo mniej od niej.
    Zagryzła dolną wargę, słysząc jego propozycję. Nawet nie wiedziała czy brać ją na poważnie. Czasami nie wiedziała kiedyś żartuje, a kiedy nie.
    - Pomyślimy, ok? – powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie, wstając z jego biurka. Poprawiła swoje białe spodnie z wysokim stanem po czym stanęła przed nim – Czy jest jeszcze coś, co mogłaby dla ciebie zrobić? – zapytała, zanim usłyszała cała historię zajścia.
    Pokręciła lekko głową i założyła kosmyk rudych włosów za ucho.
    - Bawiąc się poza Manhattanem lepiej nie rzucać się w oczy. Muszę kiedyś cię zabrać na clubbing w moim wykonaniu, czyli niskobudżetowym, ale wtedy będziesz mi musiał obiecać, że nie władujesz się w jakieś bitwy o serca księżniczek – dodała nieco rozbawiona, bo widziała już, że z jej szefem nie jest już aż tak źle jak myślała na początku – Bo powiem szczerze, że na Bronxie ciężko je znaleźć.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  72. Czy zdążyła przywyknąć? Ciężko jej było do nich przywyknąć, bo mimo wszystko nie z każdym tak żartowała. Choć nie ukrywała, że czasami ją to bawiło.
    - Oj tak, już widzę jak nie jeden twój pracownik przymyka oko na mój goły tyłek na twoim biurku… - dodała ze śmiechem, wyobrażając sobie niecenzuralne sceny z ich udziałem, ale szybko odgoniła ta myśli.
    Ida! Ogarnij ten łeb! - przeszło jej przez głowę i uśmiechnęła się szybko niepewnie.
    Też nie zamierzała się z nim przespać. To nie byłoby w stylu Idy, aby pchać się własnemu szefowi do łóżka. Poza tym poznała kogoś i wcale nie chciałaby tego psuć przez coś takiego. Oczywiście uważała Ulliela za naprawdę przystojnego mężczyznę, ale zdecydowanie nie byli dla siebie stworzeni. Przynajmniej zdaniem Sullivan.
    - W to nie wątpię Blaise, na pewno jesteś okazem zdrowia i dbasz o podstawowe badania – powiedziała, klepiąc go lekko po ramieniu.
    Siniaki mogli przysłonić pod cienką warstwą podkładu, w końcu teraz wielu mężczyzn go używało, więc pewnie nikt by nawet na to nie zwrócił uwagi.
    Zmarszczyła brwi gdy znowu wspomniał o jego wyspie na Karaibach i o tym, że ma tam polecieć.
    - Blaise, doceniam to, ale nie… - powiedziała spokojnie, choć zacisnęła dłonie w pięści – Po pierwsze to kompletnie nie są moje klimaty, a po drugie póki, co nie… Ale na dwutygodniowy urlop chętnie się zgodzę – skinęła głową, uśmiechając się lekko – Obiecuję, że jeszcze będzie okazja się tam wybrać, ale nie teraz – postawiła. Rozumiała, że jest jej szefem, ale pewnych rzeczy nie mógł na niej wywierać.
    A gdy tylko wspomniał o zebraniu zarządu, zapowietrzyła się na moment.
    - Ale… Co ja tam miałabym właściwie robić? – zapytała w końcu, zakładając splecione dłonie na piersi. Zagryzła dolną wargę. Jednak szybko wzięła się w garść i nie powiedziała nic więcej na ten temat. Skoro tak uważał to z nim tam pójdzie. Przecież nie będzie gadała za niego, bo nawet nie wiedziałaby o czym.
    Skinęła tylko głową, gdy poprosił ją o pomoc w przebraniu się. Sięgnęła po pokrowiec i wyciągnęła z niego koszulę gotową już do ubrania. Rozpięła jej guziki, po czym podała mu ją, stojąc tuż za nim.
    - Bo pewnie za bardzo rzucałeś się w oczy w tym cholernie drogim garniturze… - mruknęła rozbawiona, kręcąc głową – Trzeba było ubrać się bardziej na luzie, a nie…

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  73. Przez ułamek sekundy pomyślała o tym, że ich ciała dzielił jedynie materiał jej piżamy, lecz myśl ta szybko zginęła w gąszczu innych, bardziej racjonalnych, jak chociażby te dotyczące tego, o czym musiał śnić Blaise, że zareagował w tak gwałtowny sposób? Krzyczał na tyle głośno, że gdyby Maille go nie obudziła, rano prawdopodobnie borykałby się z chrypką. Zaspana Creswell nie była jednak w stanie wyłapać konkretnych słów. Zapamiętała tylko często powtarzane „nie”, wydawało jej się również, że padło czyjeś imię, ale nie mogła dać sobie za to uciąć ręki. Obojętnie jednak co Blaise by krzyczał i czego dotyczył jego sen, a raczej koszmar, Irlandka była nie mniej wystraszona niż on sam. Cóż, podobne zachowania nie były jej obce. Ze swoim byłym chłopakiem, o którym mu dzisiaj opowiedziała, przeszła wiele – przez jakiś czas ich związku Andrew brykał się z zespołem stresu pourazowego. I mimo że była z tym obyta, nie oznaczało to, że się do tego przyzwyczaiła.
    — Nic mi nie jest — przytaknęła, nieco zdezorientowana tym, że mówił o niej. Wzdrygnęła się lekko i uśmiechnęła pod nosem, kiedy ją uszczypnął. Tak, była jak najbardziej realna i Blaise nie musiał się martwić, że nie obudził się, a z jednego koszmaru wpadł prosto w drugi.
    — Zauważyłam… — westchnęła, pozwalając mu wyplątać się ze swoich objęć i wyraźnie zatroskana, przesunęła wzrokiem po jego sylwetce. Blaise był spięty, co było widać już na pierwszy rzut oka. Maille zaś wydawało się, że nie wypadało jej pytać, co takiego mu się śniło. Znaleźli się jednak w dość intymnej, pewnie również wstydliwej dla mężczyzny sytuacji i nie chciała go naciskać, uznając, że jeśli szatyn będzie chciał, w odpowiednim czasie jej o tym opowie. Teraz pewnie niekoniecznie chciał wracać myślami do sennych mar.
    — Na pewno? Nie chcesz, żebym z tobą została? — spytała i delikatnie marszcząc brwi, bacznie mu się przyjrzała. Naprawdę była gotowa dotrzymać mu towarzystwa przez resztę nocy, jeśli to miałoby zapewnić mu spokojny sen. Łóżko było na tyle szerokie, że spokojnie mogłyby spać w nim cztery osoby. — Chyba nie musielibyśmy ułożyć między nami naostrzonego miecza jak w średniowieczu, żeby cię nie kusiło, hm…? — spytała żartobliwie, ale ostrożniej, niż zazwyczaj. Chciała nieco poprawić mu humor i odciągnąć go od nieprzyjemnego snu, nie wiedziała jednak czy robi to we właściwy sposób.
    W pewnym momencie przez szeroko otwarte drzwi do sypialni mężczyzny wpadł Levi, zapewne obudzony całym tym niespodziewanym zamieszaniem. Pies bez wahania wskoczył na łóżko, chwilę pokręcił się pomiędzy ich dwójką, po czym wygodnie rozłożył się na kołdrze, wciąż merdając ogonem, który rytmicznie uderzał o pościel.
    — O, Levi też może z tobą zostać. Choć nie powiem, chyba będę trochę zazdrosna… — mruknęła z lekkim uśmiechem i poprawiła ramiączko piżamy, które zsunęło się z jej ramienia. Miała nadzieję, że Blaise nie miał jej ze złe, że tak gwałtownie wtargnęła do jego sypialni, ale w ogóle się nad tym nie zastanawiała. Zadziałała zupełnie odruchowo i zareagowałaby w podobny sposób na krzyk każdej bliskiej osoby.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  74. Też uważała, że najlepszym wyjściem było zakończyć ten temat. Chyba wolała go nie pogłębiać, zwłaszcza dzisiaj. Jak na jeden dzień, już za dużo wrażeń doświadczyła.
    Pokręciła też lekko głową, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Chyba wolała nie wnikać w życie erotyczne Blaise’a. Mimo wszystko, traktowała go jak swojego szefa, którym w istocie był. Dlatego mimo, że się lubili to w miejscu pracy lepiej było nie poruszać takich rzeczy. Co innego po pracy przy lampeczce wina, wtedy mogli rozmawiać dosłownie o wszystkim, bo czemu nie? Chyba oboje potrafili rozdzielić pracę zawodową od sfery prywatnej?
    Nie skomentowała więc jego słów, tylko posłała w jego kierunku pokrzepiający uśmiech.
    Nie była też na niego zła za to, że proponował jej urlop na jego prywatnej wyspie. Po prostu wychodziła z założenia, że ona wykonuje tylko swoją pracę i nie chce od niego żadnych dodatkowych premii i to jeszcze w takiej postaci. Nie uważała, aby były one konieczne. Zwłaszcza, że i tak naprawdę wiele mu zawdzięczała. Czułaby się po prostu z tym źle. I tak dzięki niemu mieszkała już w normalnej dzielnicy, w cudownym mieszkaniu. Miała pieniądze i pracę, którą naprawdę lubiła. Nie potrzebowała nic więcej.
    - Spokojnie, nie uraziłeś mnie. Po prostu już dużo od ciebie otrzymałam i nie potrzebuję więcej. Praca tutaj to swoisty urlop od tego, co robiłam wcześniej – położyła dłoń na jego ramieniu, po czym jeszcze poprawiła mu krawat pod szyją.
    Widać było, że prezentował się już o niebo lepiej, jednak rozcięty łuk brwiowy i lekka śliwa pod okiem nadal rzucała się w oczy. Niestety z tym nie dało się już nic więcej zrobić. No nie licząc zamalowaniem tego delikatnie podkładem.
    - Chyba przydałby ci się makijaż – powiedziała, śmiejąc się cicho pod nosem. Jednak ten śmiech szybko ugrzązł jej w gardle, gdy usłyszała kolejne jego słowa.
    Że ona miała coś prezentować? Ok, podrzuciła mu dwa pomysły, które nawet mu się spodobały, po małych poprawkach, ale nie znaczyło to, że ona się na tym zna. W pierwszych chwilach nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak o tym, co jej przed chwilą oświadczył.
    - Żebyś tego później nie żałował – mruknęła, podchodząc do swojego biurka, przy którym usiadła. Musiała nieco ochłonąć. Przeczesała palcami swoje długie włosy, po czym napiła się wody ze szklanki, która stała obok jej komputera. Zmarszczyła nieco brwi, aby jakoś poukładać swoje myśli.
    Uśmiechnęła się nerwowo, gdy Ulliel wspomniał o dresie.
    - Nie w dresach, a wystarczyłoby byś zmienił spodnie od garnituru na dżinsy, zdjął krawat i marynarkę. I już wtopiłbyś się w tłum – powiedziała, opadając plecami na oparcie swojego krzesła.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  75. Domyślała się, że może mu ciężko dzisiaj iść z wystąpieniem przed ludźmi z zarządu, ale czy niezbyt pochopnym pomysłem było to, aby wysyłać tam Idę, która kompletnie się na tym nie znała? Pewnie, mogła ich zaczarować ich swoim uroczym uśmiechem, ale chyba w tym wypadku to nie wystarczy. Musiała też mieć coś sensownego w głowie.
    Blaise miał słabość do Idy? A to niespodzianka, bo chyba pan Ulliel miał słabość do wszystkich kobiet, nie tylko do panny Sullivan. Z nią spędzał pewnie najwięcej czasu każdego dnia, ale na szczęście żadne z nich nie miało zamiaru iść ze sobą do łóżka. Choć nie raz szły z ich stron takie podteksty, które nieźle czasami rudej mieszały w głowie. Musiała czasami napić się wody, aby poukładać sobie wszystkie myśli w głowie. Nie była też typem osoby, która podtrzymywała z kimś relację tylko dlatego, że czerpie z niej jakiekolwiek korzyści. Blaise i tak już ogromnie jej pomógł i miała u niego wielki dług, dlatego nie chciała już nic więcej, co byłoby materialne.
    Skinęła głową i sięgnęła po swoją torebkę, w której trzymała jakieś najbardziej potrzebne kosmetyki. Sięgnęła po podkład, który wycisnęła sobie na wierzch dłoni. Podeszła bliżej do mężczyzny i z delikatnym uśmiechem zaczęła wklepywać podkład w miejsca, które odbiegały kolorytem od naturalnej skóry Ulliela.
    - Zrobimy tak by nawet nie było widać, że masz coś na twarzy – puściła w jego kierunku oczko, po czym przypudrowała wszystko pudrem permanentnym. Po wszystkim kosmetyki schowała do torebki, a sama usiadła do swojego biurka, biorąc do ręki wszystkie raporty i notatki, które mogłyby jej pomóc w nadchodzącym wystąpieniu.
    Minęło może dwadzieścia minut, gdy musieli już ruszyć do Sali konferencyjnej. Westchnęła ciężko, ale wstała i ruszyła do drzwi, które otworzył przed nią Blaise. Uśmiechnęła się do niego dość niepewnie.
    - Myślisz, że sprawdziłabym się jako twój bodyguard? – zapytała, kręcąc z rozbawieniem głową, wyobrażając sobie siebie jako jego ochroniarza, który chodzi z nim od klubu do klubu.
    Denerwowała się okropnie, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Dlatego na salę konferencyjną weszła pewnym krokiem i z szerokim uśmiechem, którym obdarowała wszystkich tam zgromadzonych.
    Mimo wszystko pozwoliła, aby to Ulliel rozpoczął spotkanie, a ona sama ustawiła się przed komputerem, który był podłączony do tablicy multimedialnej. Miała utrudnione zadanie, bo większość ludzi miała czas aby się przygotować do takich wystąpień, a ona musiała iść na żywioł. Posiłkowała się internetem, nawet wyświetlając ze dwa memy, które idealnie wpasowały się w przedstawiany przez nią pomysł. Dwa razy się z gubiła, ale przepraszała wszystkich szczerym uśmiechem, mając nadzieję, że mimo wszystko zostanie jej to wybaczone.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  76. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że znaleźli się w dość krępującej sytuacji, lecz w tej chwili zeszło to na dalszy plan. Na tyle martwiła się o Blaise’a, że nie czuła się niezręcznie i nie myślała o tym, że przyłapała go w kiepskim momencie. Chciała mu pomóc i sprawić, by ponownie poczuł się bezpiecznie, obojętnie czego dotyczyły jego koszmary. I dopiero kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo zależy jej na tym, by mężczyzna szybko doszedł do siebie, poczuła się odrobinę zmieszana. Nie tym, co się wydarzyło, a swoją reakcją. Zależało jej na nim. Bardziej, niż do tej pory podejrzewała.
    — Jestem cała i zdrowa — powtórzyła i jakby dla pewności pokręciła rękoma, na moment odwracając wzrok, tak by ukryć to, o czym właśnie myślała i z czego zdała sobie sprawę. Niemniej jednak drgnęła lekko, gdy jego palce musnęły jej twarz i uśmiechnęła się pod nosem, unosząc na niego wzrok.
    — Czyli twoje kochanki nie narzekały, że drzesz się po nocach? — spytała niby to od niechcenia i powściągnęła cisnący jej się na usta złośliwy uśmieszek. Przekręcając się tak, by nie tracić go z oczu, usiadła po turecku i odetchnęła głęboko, jakby sama musiała się uspokoić. Po prawdzie właśnie tak było. Wciąż czuła się poddenerwowana i wystraszona, ale nie przeszkadzało jej to w droczeniu się z młodym Ullielem, poniekąd po to, by szybko odgonić od niego koszmary i samej poczuć się lepiej.
    Wzdrygnęła się, czując na ramionach chłodny powiew. Noce wciąż były zimne, przez co na jej ręce szybko wystąpiła gęsia skórka, Maille jednak nie schowała się pod kołdrę. Chłód był przyjemny i orzeźwiający, pomagał zapomnieć o tym, że jeszcze przed chwilą nie potrafiła dobudzić krzyczącego przyjaciela.
    — Cholera, pas cnoty zostawiłam w mieszkaniu… — jęknęła z niezadowoleniem, po czym roześmiała się wesoło i pogłaskała psa, który zdążył już zadomowić się w łóżku szatyna. — Levi będzie naszą przyzwoitką — zdecydowała i choć ochoczo wsunęła się pod kołdrę, bo zdążyła już nieco zmarznąć, to mimo wszystko wewnętrznie czuła pewien opór. Uśmiechając się głupkowato, naciągnęła kołdrę pod sam nos i zza kawałka materiału łypnęła na Blaise’a.
    — Nie myśl, że każdemu tak ochoczo wskakuję do łóżka! — zawołała, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, lekko pacnęła się otwartą dłonią w czoło. No tak, teraz Blaise mógł śmiało pomyśleć, że był wyjątkowy, skoro właściwie bez zastanowienia zakopała się akurat pod jego kołdrą.
    Wysłuchawszy jego propozycji, wlepiła wzrok w sufit, dając sobie chwilę na zastanowienie się. Po niespełna minucie przekręciła się na bok i podciągnąwszy kołdrę, podparła się na łokciu i oparła głowę na dłoni, tak by bez przeszkód móc obserwować mężczyznę oraz czarnego kundelka, w kierunku którego wyciągnęła rękę i zaczęła leniwie drapać go za uszami.
    — Właściwie, czemu nie? — rzuciła z uśmiechem, łapiąc się na tym, że jej spojrzenie jakoś tak odruchowo zawędrowało na odsłonięty tors mężczyzny. — Musisz mi tylko obiecać, że nie zerwiemy się z łóżka z samego rana, żeby ruszyć w drogę. Mam wolne i chcę sobie pospać! Ale chyba nie muszę martwić się wczesną pobudką, skoro twój prywatny samolot może wystartować, o której tylko zechcemy? — spytała wesoło i zabawnie poruszyła brwiami. Wciąż nie chciało jej się w to wierzyć. Zarówno w to, że Blaise miał prywatny samolot jak i to, że teraz leżała z nim w jednym łóżku. I w pewnym momencie, kiedy o tym pomyślała, skrzywiła się z obrzydzenia i sugestywnie chwyciła materiał poszewki między palce.
    — Mam nadzieję, że często zmieniasz pościel… — mruknęła, przyglądając mu się znacząco. Tak, na pewno doskonale wiedział, do czego właśnie piła. Chyba wolała nie myśleć, co i z kim tutaj robił, jednak ta karuzela jakoś tak sama się nakręcała i już po chwili Maille opadła na plecy i zakryła twarz dłońmi, śmiejąc się przy tym głośno i ni to rozpaczliwie, ni to wesoło.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  77. [To ja jestem spóźniona! Przepraszam, ostatni czas to jakaś makabra. Oj, Mari da sobie radę, coby nie dała. To silna babeczka jest. C: Chętnie zatrudni się u Blaise'a jako sprzątaczka! Na pewno pieniądze jej się przydadzą. Jak myślisz, w jaki sposób Twój pan będzie traktował Mari?]

    Mari Wall

    OdpowiedzUsuń
  78. [Hej, hej! Miałabym do Ciebie małą prośbę, która kiełkuje mi w głowie. Mogłabyś odezwać się do mnie na maila? :)
    czarny.jezdziec69@gmail.com :)]

    Zaginiona w akcji Jessie

    OdpowiedzUsuń
  79. Ona, co do tego nie była taka pewna jak on, ale skoro w nią wierzył… To chyba dobrze o nim świadczyło jako o szefie, a może o niej jako o pracownicy?
    Nie skomentowała też jego słów na temat tego, że jest niezastąpiona, bo za taką ewidentnie sienie uważała. Na pomysł z fluidem mogła wpaść najgłupsza i sekretarka, która w swojej torebce pewnie go miała więcej niż sama panna Sullivan. Choć, nie może, nie… Ruda czasami nie znosiła swoich piegów i ukrywała je pod cienką warstwą dobrze kryjącego podkładu. Jednak nie zawsze, to zależało od dnia, bo zdarzało się też tak, że nie malowała się wcale. Choć nie do pracy, w pracy powinna wyglądać na wypoczętą, dlatego też tutaj nigdy bez niego nie przychodziła.
    Czy Ida należała do zadziornych kobiet? Raczej nie. Chyba nie. Chyba, że ktoś brał pod uwagę jej pracę w Scores, ale tam nie była do końca sobą. Udawała kobietę wyzwoloną, za którą chyba nigdy się nie uważała. Nie była już taka pewna tego czy tak łatwo przyszłoby jej teraz, aby paradować przed taką zgrają facetów nago. Nalewać im drogiego szampana i wkładać truskawki do buzi. Na samo to wspomnienie, robiło jej się po prostu niedobrze.
    Po konferencji i po tym jak wszyscy już opuścili salę, dziewczyna usiadła na jednym z krzeseł i odetchnęła głęboko. Jakoś nadal do niej nie docierał fakt, że tak jej wszystko sprawnie poszło. Pewnie, miała jakieś niewielkie potknięcia, ale dała radę. Naprawdę dała radę.
    Roześmiała się, widząc jak Blaise kłania się przed nią w pas.
    - Uważaj, bo zaraz cię rozboli głowa od tego schylania się – powiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho, a białą marynarkę zsunęła z ramion i zarzuciła na oparcie krzesła. Zrobiło jej się jakoś dziwnie gorąco.
    Gdy tylko usłyszała jego pomysł z obiadem, uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową. Szczerze mówiąc, nawet odczuwała delikatny dyskomfort spowodowany brakiem drugiego śniadania, więc nie śmiała nawet odmówić.
    - Może nie tyle, co napracowałam, ale nieźle zestresowałam – przyznała nieco rozbawiona, ruszając zaraz za nim do wyjścia z biurowca, aby mogli się wybrać na zasłużony posiłek.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  80. Kiedy jego dotyk stał się tak elektryzujący? Jeszcze długo czuła delikatne mrowienie w miejscu, w którym jego palce musnęły skórę na ramieniu i nieco ją to rozpraszało, do czego nie zamierzała przyznać mu się za nic w świecie. Zamiast tego postanowiła skupić się na rozmowie i kiedy Blaise oznajmił, co mu się śniło, lekko zmarszczyła brwi, przypatrując mu się z wyraźnym niedowierzaniem.
    — I to z mojego powodu tak krzyczałeś? Nie chce mi się wierzyć… — mruknęła, kręcąc głową. — Poza tym wydawało mi się, że krzyczałeś czyjeś imię. I na pewno nie brzmiało ono jak moje… — zasugerowała ostrożnie, przyglądając mu się z troską. Bała się, że wkraczała na tematy, na które nie powinna się zapuszczać, lecz coś kazało jej pociągnąć tę rozmowę. Nie podejrzewała, by koszmar z jej udziałem w roli głównej aż tak bardzo go poruszył. Choć ich znajomość szybko się zacieśniała, mimo wszystko chyba była zbyt krótka, by sen na jej temat napawał szatyna takim przerażeniem, prawda?
    — Biedne dziewczyny, pewnie rano mają chrypkę — cmoknęła z udawanym współczuciem, które szybko zostało zastąpione przez rozbawienie i cichy śmiech. Maille zauważyła jednak, że ten śmiech ucichł szybciej, niż zazwyczaj, a ona sama z niezadowoleniem zmarszczyła nos i z pewnym żalem zerknęła na leżącego na wyciągnięcie ręki mężczyznę. Na piersi poczuła drażniący ciężar i dziwiąc się temu, co się dzieje, zamrugała szybko i ponownie uśmiechnęła się szeroko, zbytnio nie rozumiejąc, dlaczego na tą krótką chwilę tak się zasępiła.
    — Myślę, że akurat Levi najbardziej skorzysta na tym naszym małym trójkącie — stwierdziła i spoglądając znacząco na Blaise’a, uśmiechnęła się pod nosem, by następnie przesunąć się bliżej psa i dłońmi czule wytarmosić go za uszy. — Prawda? Tyle rąk do miziania! — zawołała nieco przesłodzonym głosem, tym charakterystycznym czułym tonem, którym ludzie często zwracali się do swoich pupili.
    — Spokojnie! — Ze śmiechem obserwowała jego wybuch radości, a zaskoczony tym nagłym poruszeniem Levi, do tej pory w najlepsze rozwalony na plecach, teraz przekręcił się na brzuch i czujnie postawił uszy. Nie wiedział czy dzieje się coś złego, czy może Blaise był gotowy do zabawy z nim, więc wodził za mężczyzną brązowymi ślepiami, niecierpliwie oczekując na to, co dalej. Irlandka tymczasem zręcznie złapała rzuconą w jej stronę poduszkę i z zadowoleniem wsunęła ją sobie pod głowę, ciesząc się, że jej stos poduszek nieco się powiększył.
    — To dobrze. Kiedy mogę, lubię sobie pospać — oznajmiła i uśmiechając się błogo, wyciągnęła ręce i splotła je pod głową. — A że w pościeli z egipskiej bawełny jeszcze nigdy nie spałam… — mruknęła i ziewnęła znacząco, najpierw na siłę, później już zupełnie naturalnie, jakoś zapominając przy tym o dobrych manierach i nie zasłaniając buzi. Mrugając szybko, bo też z powodu ziewania jej oczy lekko zaszły łzami, kątem oka zerknęła na szatyna nawijającego sobie kosmyk jej włosów na palec i skrzywiła się lekko, gdy Blaise ciut za mocno pociągnął.
    — Ej, ale nie szarp! — skarciła go, spoglądając na niego spod byka, na jej ustach jednak igrał wesoły uśmiech. — Jestem prawie pierwszą kobietą w twojej sypialni, a ty jesteś taki mało delikatny — wytknęła mu z wyrzutem i choć starała się zachować powagę, śmiejące się szare oczy ją zdradzały. Jednocześnie, kiedy już była o niego spokojna, ponownie poczuła się senna, a z drugiej strony czuła, że mogliby przegadać tak całą noc. Jak to oni – zdążyli już wiele razy się przekonać, że buzie im się nie zamykały i często rozmawiali na kilka zupełnie odmiennych tematów jednocześnie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  81. Nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie podejrzewała, że koszmar Blaise’a dotyczył tego, o czym mężczyzna właśnie jej opowiedział. Uśmiech, który błąkał się na jej twarzy przez cały wspólny wieczór, został szybko i na dobre starty przez jego słowa. Chciała mu przerwać, wytknąć mu, żeby tak sobie z niej nie żartował, ale nie była w stanie się odezwać i otwierała usta tylko po to, by zaraz je zamknąć, niczym wyrzucona na brzeg ryba próbująca rozpaczliwie nabrać powietrza. Im dalej Blaise brnął w swoją opowieść, tym jej robiło się coraz zimniej, mimo że znajdowała się pod grubą kołdrą. Krew tężała w jej żyłach, a serce biło coraz wolniej, aż w końcu cały świat się zatrzymał i Maille została sama ze swoimi myślami. Dla kogoś z zewnątrz wyglądała jak marmurowy posąg. Wszelkie kolory odeszły z jej twarzy, a puste szare oczy tkwiły nieruchomo, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Tymczasem w jej głowie rozgorzała nieznośna wrzawa, jedna myśl wyskakiwała przed drugą, a liczne obrazy mieszały się ze sobą, będąc niczym za szybko puszczony pokaz slajdów.
    Bardzo chciała mu powiedzieć, że to nie jego wina, ale nie mogła tego zrobić. Bo to była jego wina, niezaprzeczalnie i sam Blaise doskonale o tym wiedział. Dodatkowo Maille była świadkiem tego, jak prowadził, przez co ta historia tym bardziej ją dotknęła. Przez chwilę chciała wykrzyczeć mu, że niczego się nie nauczył, ale nie zrobiła tego. Powstrzymała się, bo w tej chwili nie to było ważne i złość, którą początkowo poczuła, szybko się ulotniła. Znowu poczuła ciężar na piersi, lecz zupełnie inny od tego, kiedy Blaise opowiadał o swoich licznych kochankach. Ten był o wiele większy i obezwładniający, o wiele bardziej przejmujący. Creswell żałowała mężczyzny i jego siostry, żałowała, że to spotkało akurat ich. I choć to była jego wina, to jednego Maille była absolutnie pewna – Blaise tego nie chciał.
    Dotknięta przez tą myśl, otrząsnęła się i w końcu na niego spojrzała. Leżał odwrócony do niej plecami, przez co nie widziała jego twarzy, lecz nie musiała, żeby wiedzieć, ile kosztowało go to wyznanie. Ile kosztowało go to, co zrobił, choć wcale nie miał takiego zamiaru. Mogła podejrzewać, że wypominał sobie, że te siedem lat temu to on powinien zginąć, a ona przeżyć i myśl ta pewnie towarzyszyła mu każdego dnia. Spoglądając na niego z żalem i smutkiem, Maille wyciągnęła w jego stronę dłoń, która w pewnym momencie zawisła w powietrzu, drżąc wyraźnie. Blondynka nie wiedziała, co zrobić. Co powiedzieć. W końcu, po chwili wahania, delikatnie dotknęła jego ramienia, a kiedy Blaise nie cofnął się przed jej dotykiem, mocniej zacisnęła palce na jego ciele.
    — Nie możesz cofnąć czasu — wychrypiała i zamrugała szybko, przeganiając gromadzące się w oczach łzy. — I ja wiem, że tego nie chciałeś, Blaise — dodała cicho, delikatnie marszcząc jasne brwi. Mogłaby mu powiedzieć tyle rzeczy, ale żadna z nich nie byłaby prawdą. Że nie powinien się obwiniać. Że ból z czasem mija. Nie, ból tak naprawdę nigdy nie mijał, to tylko my z czasem uczymy się go znosić. Zamiast więc się odzywać, poruszyła się i szczelnie przylgnęła do jego pleców, by następnie mocno i zdecydowanie, może nawet boleśnie objąć go ramionami. Brodę ułożyła na czubku jego głowy i przykryła ich oboje kołdrą po same nosy, jakby w ten sposób mogli ukryć się przed całym światem. Trzymała go kurczowo, blisko siebie, bojąc się, że ciężar tych wspomnień go zmiażdży, odsunie od niej i już nic nie będzie takie samo. Choć akurat co do tego ostatniego była przekonana – już nic miało nie być takie samo, lecz Maille jeszcze nie wiedziała, jakie ostatecznie będzie. Nie chciała teraz o tym myśleć. Jedną dłonią lekko, pomału i spokojnie gładziła ramię mężczyzny, jakby tym samym chciała nadać odpowiedni rytm ich sercom. Jego, które tłukło się szaleńczo w piersi i jej, które biło nieznośnie powoli, przytłoczone ciężarem tego, czego się dowiedziała.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  82. Ta historia była daleka od napawania Maille przerażeniem. Towarzyszył jej za to cały gorzki do przełknięcia koktajl innych uczuć. Kto wie, może wśród nich mimo wszystko również znajdowało się przerażenie? Na pewno jednak nie było ono spowodowane tym, że uważała Blaise’a za potwora, który zamordował własną siostrę. I choć cholernie bolało ją to, że przyjaciel myślał o sobie właśnie w ten sposób, kompletnie się temu nie dziwiła. W myślach spróbowała postawić się na jego miejscu i była święcie przekonana o tym, że sama o sobie myślałaby w najgorszych kategoriach. Co zatem mogła zrobić, by to zmienić? Szybko poczerwieniała ze złości wywołanej bezsilnością, bo na dobrą sprawę nie mogła zrobić niczego. Wiedziała, że nie zmieni sposobu jego postrzegania. Ale może mogła sprawić, by stał się on bardziej znośny? Tylko jak?
    — Ludzie popełniają błędy, Blaise. Także te niewybaczalne — szepnęła, nienawidząc tego, że jej słowa tak naprawdę nie mogły mu pomóc. Bo czy świadomość, że nie on jedyny miał na sumieniu tak ciężkie grzechy coś zmieni? Maille szczerze w to wątpiła i mocno zagryzła zębami dolną wargę, pozwalając, by choć na moment fizyczny ból zagłuszył ten psychiczny.
    — Chciałeś zrobić za złość ojcu, a zginęła twoja siostra… — mruknęła, delikatnie marszcząc brwi, bowiem w jej umyśle zapaliła się mała lampka. Czy to był powód, przez który Blaise mógł nienawidzić starszego Ulliela? Z jednej strony chciał mu zaimponować i robił wszystko to, o co ojciec go poprosił, a z drugiej… Creswell mocno zacisnęła powieki, przytłoczona tym, co właśnie sobie uświadomiła i nieco w tym wszystkim zagubiona. Wspomnieniami wróciła do ich pierwszego spotkania, kiedy miała przed sobą aroganckiego, bezczelnego dupka ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie, lecz już wtedy, podczas wspólnej kolacji Blaise zdradzał oznaki tego, że nie do końca jest tym, na kogo się kreuje i zaczął stanowić dla niej zagadkę. A teraz wszystko wskazywało na to, że odkrył przed nią swoje najmroczniejsze tajemnice.
    Kiedy odwrócił się w jej stronę, na moment rozluźniła uścisk, a później znowu szczelnie objęła go ramionami, jakby obawiała się, że jeśli choć na chwilę przestanie, to Blaise tu i teraz rozsypie się na tysiące niemożliwych do poskładania kawałków.
    — C-co zrobiłeś? — wydusiła z siebie i drgnęła, teraz zdjęta autentycznym przerażeniem. Odsunęła się lekko, by móc spojrzeć na jego twarz i wysłuchała tej części opowieści, patrząc prosto w jego jasne, pełne cierpienia oczy. Zatem próbował do niej dołączyć. Bo świadomość, że on przeżył, a ona nie okazała się być zbyt ciężka do zniesienia. Co teraz okazało się ciężkie do zniesienia dla samej Maille.
    — Blaise… — tchnęła ze smutkiem i żalem wprost w jego twarz, a potem zamknęła oczy, pozwalając, by łzy potoczyły się po jej bladych policzkach. To było dużo za dużo. Irlandka czuła ból w każdej kości, jakby ktoś położył na niej kilkutonowy ciężar. Teraz to ona wtuliła się w mężczyznę i odetchnęła głęboko, kurczowo zaciskając palce na skórze jego pleców. Cieszyła się, że jednak tutaj z nią był, choć złamany, to żywy i jednocześnie bała się, że w każdej chwili może ponownie spróbować tego, co mu się nie udało.
    — Ani mi się waż próbować raz jeszcze, ani mi się waż chociażby o tym myśleć, bo wtedy znajdę cię i osobiście zabiję — zagroziła mu całkiem poważnie, choć może nieco niefortunnie dobrała słowa i z tego też powodu ni to parsknęła żałosnym śmiechem, ni to zaszlochała głośno, lecz zamilkła szybko i jedynie oddychała głęboko, starając się znaleźć gdzieś stracony spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zadziwiasz mnie — przyznała po kilku długich minutach milczenia, kiedy on bawił się jej włosami. — Tym, że teraz jak gdyby nigdy nic mówisz o jutrzejszym wyjeździe… — wyjaśniła i odsunęła się tak, by móc patrzeć na niego bez przeszkód. Mimo tego, że czuła się jak wywrócona na drugą stronę, zdobyła się na lekki uśmiech. — Ale masz rację… — przyznała i nie mówiąc już nic więcej, przysunęła głowę do jego ramienia i zamknęła oczy. Jeszcze długo pod powiekami widziała obrazy z tamtej nocy, mimo że nie była naocznym świadkiem tych wydarzeń. Jeszcze długo nękała ją wizja pogrzebu i tego, co wydarzyło się po nim, ale czując ciepło bijące od niezaprzeczalnie żywego Blaise’a, w końcu zasnęła i jedynie przez sen kurczowo ścisnęła jego dłoń.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  83. Jak tak dalej pójdzie to Ida wcale nie będzie chciał zmieniać pracy, bo będzie jej tutaj dobrze i zamówi się na dobre. I co wtedy? Wtedy Blaise będzie skazany na jej rudą czuprynę na dłużej. Kto tam wie, może do samej emerytury? Choć nadal pociągała ją wizja pracy z maluchami. Może jeszcze zdoła to jakoś połączyć? W końcu Ida miała tysiąc pomysłów na minutę. Może podsunęłaby swojemu szefowi pomysł otwarcia przedszkola dla dzieci pracowników? Mogłaby tam doglądać od czasu do czasu, bo nauczycielką być nie mogła bez wykształcenia. Ten pomysł nie wydawał się aż taki głupi.
    - No jaka zabawa, takie skutki – powiedziała, nie mając nawet zamiaru go pocieszać. Sam sobie zasłużył za to, że pakował się niepotrzebnie w kłopoty. Wystarczyło po prostu odejść, a skoro tego nie zrobił, to cierpiał. No niestety.
    Był w tym wszystkim przeuroczy, ale no nie mogła mu już mu bardziej pomóc. Zrobiła, co mogła.
    - Nie chcę być żadnym kierownikiem, dobrze mi na tym stanowisku, co jestem – powiedziała, kręcąc z rozbawieniem głową. Naprawdę nie uważała aby nadawała się na tak odpowiedzialne stanowisko. Oczywiście swoje aktualne również traktowała poważnie, ale tutaj przynajmniej czuła, że jest na swoim miejscu. A tak? Tak miałaby ciągle z tyłu głowy, że jednak jest na tym miejscu przez znajomości, a tego nie chciała. I tak już znalazła się tutaj tylko i wyłącznie dzięki Blaise’owi.
    - Pojadę na stopa do Arizony – powiedziała, będąc naprawdę pewną tego, co planuje. W sumie nie było, co za wiele planować, bo wyjazd przecież miał być spontaniczny, prawda? Przynajmniej taki właśnie sobie wyobrażała – Nie lubię leniuchować – pokręciła lekko głową, wychodząc razem z Ullielem z biurowca. Szła cały czas obok niego, co jakiś czas przyglądając mu się nieco uważniej, co by być w pogotowiu, gdyby nagle poczuł się gorzej. Gdy po kilki minutach wygodnie rozsiedli się przy stoliku, Ida otworzyła menu, patrząc na to, co w nim było. Zagryzała nerwowo dolną wargę, bo połowy z karty nie rozumiała i nawet nie wiedziała, co tam było. Musiała więc chyba zdać się na Blaise’a i poczekać, co on zamówi. W końcu dla niej drogie restauracje były czymś „egzotycznym”.

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  84. — I właśnie taką powinieneś ją pamiętać — zauważyła z łagodnym uśmiechem, kiedy Blaise wspominał swoją siostrę. Minęło już siedem długich lat i jeśli tylko było to możliwe, nie powinien rozpamiętywać wypadku, choć też Maille zdawała sobie sprawę z tego, że akurat to niekoniecznie było zależne tylko i wyłącznie od niego. To była bardzo trudna sytuacja i Irlandka pragnęła mu pomóc, jak tylko potrafiła. Przez to irytowała ją świadomość, że tak naprawdę niewiele może, ale też nie zamierzała z tego powodu robić niczego. Uznała, że na pewno coś wykombinuje. Może nie dziś, może nie teraz, kiedy dopiero co wszystkiego się dowiedziała, ale za parę dni, gdy zdoła nabrać nieco dystansu…?
    — Pewnie nie będzie zadowolony, kiedy okaże się, że jeden malutki element tego świata nie będzie mu posłuszny — rzuciła ze złośliwym uśmieszkiem, w tym momencie mając na myśli siebie. Była ciekawa tego spotkania i jednocześnie się go obawiała. Miała swoje poglądy i przekonania, lecz nie była pewna co do tego, czy poradzi sobie z tak silną osobowością, jaką bez wątpienia był ojciec szatyna. Maille miała nadzieję, że Blaise nie będzie miał jej za złe, jeśli ostatecznie nie będzie potrafiła utrzymać nerwów na wodzy.
    — Powinieneś — odparła zdecydowanie i równie zdecydowanie na dłużej przytrzymała jego dłoń przy swojej twarzy. — Skoro już tak bezczelnie zrzuciłeś wszystko na moje barki i dźwigamy to razem, to mam chociaż nadzieję, że faktycznie jest ci nieco lżej — dodała przekornie, nieświadomie przechodząc na charakterystyczny dla nich żartobliwy ton. Tak, obydwoje nie lubili zbyt długo rozmawiać na przykre tematy i chyba naturalną koleją rzeczy było to, że stopniowo ponownie zaczynali żartować. Nie oznaczało to jednak, że blondynka przestała się martwić. Po tym, co Blaise jej powiedział, cholernie się o niego bała i zamierzała przynajmniej jeszcze kilka razy usłyszeć od niego zapewnienie, że żadne myśli o odebraniu sobie życia nie chodzą mu po głowie. Tymczasem jednak krótko parsknęła śmiechem i pokręciła głową, gdy przyznał, jak bardzo siebie kocha. Tak, to zdecydowanie było w jego stylu.
    — Dobranoc — zdołała jeszcze wymamrotać, nim kompletnie odpłynęła.
    Spała nadzwyczaj mocno. Zwykle natychmiast otworzyłaby oczy, poczuwszy, jak Blaise wymyka się z łóżka, ale nie tym razem. Nie zauważyła zniknięcia mężczyzny i dalej spała w najlepsze, zresztą podobnie jak Levi, któremu to duże i miękkie łóżko wyjątkowo przypadło do gustu. I jakkolwiek to, że Blaise opuścił sypialnię nie wyrwało jej ze snu, tak już dziwnym by było, gdyby alarm pożarowy nie postawił jej na nogi. Natarczywy dźwięk szybko przebił się do jej świadomości, serwując Irlandce gwałtowną i nieprzyjemną pobudkę. Kobieta błyskawicznie poderwała się do pozycji siedzącej, a następnie wyskoczyła z łóżka i z Levim przy boku w mgnieniu oka pojawiła się w kuchni.
    — Co ty wyprawiasz?! — krzyknęła, widząc Ulliela pośród kłębów dymu. Jako że w gotowaniu miała niemałe doświadczenie, szybko zorientowała się, co tak naprawdę się dzieje i porwała przewieszoną przez uchwyt piekarnika ścierkę. Otworzywszy na oścież wszystkie okna, które tylko były w zasięgu jej wzroku, za pomocą szmatki zaczęła rozganiać dym, aż w końcu powietrze w kuchni stało się przejrzyste i alarm przestał wyć.
    — Zadzwoń na straż pożarną, żeby nie przyjeżdżali — mruknęła, rzucając nieco zagubionemu mężczyźnie rozbawione spojrzenie i owinąwszy dłoń szmatką, ściągnęła patelnię ze zwęgloną zawartością z kuchenki i po chwili namysłu wrzuciła ją do zlewu. — I czy mi się zdaje, czy ty właśnie próbowałeś zrobić nam śniadanie? — spytała i złapawszy się pod boki, stanęła przodem do niego. Nie potrafiła długo powstrzymać się od śmiechu. Początkowo jeszcze się starała, naprawdę, lecz w końcu roześmiała się głośno i wesoło. Na tyle wesoło, że musiała przytrzymać się kuchennego blatu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To… — starała się wykrztusić coś między jedną salwą śmiechu a drugą. — Naprawdę… — Nie mogąc się opanować, przykucnęła i złapała się za bolący brzuch. — Urocze! — wydusiła w końcu i wręcz zawyła, zaczynając mieć problemy z nabraniem powietrza. Jakby tego było mało, Levi biegał wokół kuchennej wyspy i szczekał głośno, nieco skołowany całym tym zamieszaniem.

      strażak MAILLE CRESWELL

      Usuń
  85. Maille skończyła na podłodze, oparta plecami o jedną z kuchennych szafek i trzymała się za bolący od śmiechu brzuch. Tak właściwie to mieli szczęście, że skończyło się tylko na przypalonej patelni i czujki zadziałały w samą porę. Bo niby gdzie mieliby się schronić przed dziennikarzami, gdyby apartament Ulliela doszczętnie spłonął?
    — Następnym razem gotowanie zostaw mnie — zasugerowała wesoło, kiedy już względnie się uspokoiła i uniosła głowę, by móc obserwować siedzącego na kuchennym blacie mężczyznę. Z włosami w nieładzie, umorusany mąką oraz surowym ciastem na naleśniki prezentował się nieco żałośnie, ale też seksownie. Przyszło jej na myśl, że chętnie rozprawiłaby się z śladami po gotowaniu, jakie pozostały na jego ciele i kiedy tylko zdała sobie sprawę z tego, wokół jakich tematów krążą jej myśli, odwróciła wzrok i skarciła się w duchu, starając się uspokoić szybko bijące serce. Coraz bardziej niepokoiło ją to, co się z nią działo. Idiotko, przecież nie możesz się w nim zakochać!, syknęła w myślach, kiedy poskładała w całość wszystkie dręczące ją symptomy. To byłoby niedorzeczne. To byłoby skrajnie głupie!
    — Lepiej zostań przy robieniu kakao — poradziła mu i gdy wstała, dobrotliwie i ze złośliwym uśmieszkiem poklepała go po ramieniu. Ponieważ kuchnia była w takim, a nie innym stanie, jej nogi również były już umorusane mąką. — Czy ty się tak pokaleczyłeś nożem?! — wykrzyknęła, dopiero teraz widząc jego poobklejane plastrami palce. Ujęła jego dłonie w swoje, obejrzała uważnie i z politowaniem pokręciła głową, by następnie parsknąć cichym śmiechem. Ułożywszy dłonie na jego ramionach, pochyliła się nad nim i spojrzała prosto w jego oczy.
    — Masz zakaz zbliżania się do kuchni, zrozumiano? — powiedziała z rozbawieniem i odsunęła się ze śmiechem, by omieść wzrokiem to, co zostało po jego próbach gotowania. Kuchnia wyglądała tak, jakby Blaise chciał przygotować obiad dla stu osób, a nie zaledwie śniadanie dla ich dwójki.
    — Masz rację, idź się wykapać, ja pójdę po tobie — przytaknęła i machnęła na niego ręką, chcąc czym prędzej wygonić go z tego obszaru mieszkania, w którym absolutnie nie powinien przebywać. Poza tym potrzebowała chwili do namysłu, bez jego towarzystwa. Jeszcze siedząc na podłodze mówiła sobie, że powinna się opamiętać, a już chwilę później szczebiotała do niego jak gdyby nigdy nic, w mgnieniu oka zapominając o swoim postanowieniu. Nie wiedziała, co się dzieje. I by Blaise nie dostrzegł zagubienia wymalowanego na jej twarzy, zaczęła krzątać się po kuchni i sprzątać to, co jeszcze dało się uratować. Choć czy aby na pewno nie wiedziała, co się dzieje? Raczej doskonale znała odpowiedź na to pytanie, ale bała się przyznać do tego przed samą sobą. Blaise Ulliel nie powinien być mężczyzną, do którego mogła poczuć coś więcej. Nie on, ze swoim tysiącem kochanek i lekceważącym podejściem do kobiet, do związków.
    Była już sama, więc jęknęła cicho i potarła twarz dłońmi, przywołując się do porządku. Pewnie tylko jej się wydawało. Byli przecież dobrymi przyjaciółmi, którzy mogli o wszystkim ze sobą porozmawiać i to nigdy nie miało być nic więcej.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  86. [Tak, jak obiecałam → Jessie już nieco mięknie, choć nie pozostałaby sobą bez durnowatych komentarzy :D]

    Nie mogła się powstrzymać, kiedy usłyszała odpowiedź. Parsknęła głośnym śmiechem, zastanawiając się, czy tym przypadkiem go nie uraziła. Szybko doszła do wniosku, że nie bardzo ją to interesuje, więc machnęła jedynie ręką i wciąż się śmiała.
    — Rozumiem, że jesteś świetnym kochankiem? I każda z twoich kobiet nie może się otrząsnąć i o tobie zapomnieć?? — zapytała, siląc się na nieco spokojniejszy ton głosu, ale dość marnie jej to wyszło. — Powiedzmy, że ci wierzę — dodała w końcu, wciąż zabawnie się uśmiechając. Cóż, sama na ten temat nie mogła zbyt wiele powiedzieć. W końcu, kiedy miało do czegoś dojść, to zwyczajnie w świecie go wystawiła. Nie skłamałaby, gdyby powiedziała, że miała nadzieję, że nigdy już go nie zobaczy. I naprawdę nie spodziewała się tego, że tak to się ułoży. A tym bardziej, że zgodzi się z nim iść na randkę! Nie lubiła ludzi, od których pewność siebie i pewna arogancja aż biły po oczach. Swego czasu jej ulubionym zajęciem było ucieranie nosa właśnie takim osobom. Podczas pierwszego spotkania z Blaise`m utwierdziła się w przekonaniu, że niektóre nawyki pozostają w pamięci na bardzo długo.
    — Jak chcesz mnie udusić, to mogłeś zrobić to w bardziej normalny sposób. Jeśli chodzi o morderstwa, to jestem tradycjonalistką. Wiesz, worek na głowie, sznurek na szyi i te sprawy — machnęła ręką, jakby to było nic. Ale to były tylko pozory. Kiedy zaczynała się bardzo denerwować, a to zdarzało się naprawdę rzadko, bo ten kto wyprowadził ją z równowagi miał ogromny talent, zaczynała mówić od rzeczy. Takie tematy, jak morderstwo, krew, fruwające wnętrzności nie robiły na niej wrażenia i mówiła o tym tak, jakby mówiła o wczorajszej kolacji. Teraz nieco się stresowała. Ale zawsze tak miała, kiedy samolot startował. To była nieodłączna część każdego startu. Niektórzy mówili, że szło się do tego przyzwyczaić. Jessie uważała to za brednie, ponieważ sporo latała i za każdym razem było tak samo.
    Założyła na uszy słuchawki i kiwnęła lekko głową. Nie miała zamiaru odmawiać modlitw i innych takich. Choć była osobą bardzo wierzącą, to jednak w takiej chwili zmówienie modlitwy byłoby zwykłą stratą czasu i niepotrzebnym zawracaniem gitary Bogu.
    Odwróciła się w kierunku okna, choć z początku zrobiło jej się niedobrze i wlepiła wzrok w Nowy Jork, który stawał się coraz mniejszy i mniejszy.
    — To jest wspaniałe — powiedziała, kiedy znaleźli się na odpowiedniej wysokości, a stres związany ze startem z niej zszedł. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę podziwiała miasto z góry — zaśmiała się, nie patrząc na mężczyznę. Była zbyt zajęta podziwianiem widoków.

    Jessie

    OdpowiedzUsuń
  87. [Dziękuję za komentarz. :) Faktycznie co nieco działo się u Elaine i lekko szalała. I nie konieczne chcę wątek! Jak mogłabym ominąć Blaise'a? Choć ostrzegam, że El może mieć odrobinę mniej cierpliwości! ;)]

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  88. [Jestem jak najbardziej za! Skoro oboje lubią władzę, to ich relacja może być ciekawą potyczką sił wmieszaną z emocjami, których oboje nie dopuszczają do siebie :) Co Ty na to, by znali się już w okresie studiów Lucasa, gdy ten był nieco bardziej rozrywkowy?]

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  89. Hannah była naprawdę małym potworem, który lubił wykorzystywać swoją sytuację i niestety Blaise tego mógł doświadczyć na własnej skórze. Ale kto zwracał uwagę wtedy na chłopca, kiedy mała dziewczynka płakała, bo koniecznie coś chciała, ale jej tego nie dawał? Fajnie było udawać, że się tego nie pamięta, bo szczerze mówiąc było jej wstyd, ze się tak za dzieciaka zachowywała i nie znalazł się nikt kto sprowadziłby ją na ziemię. Dopóki rodzice sami nie padli ofiarą jej płaczu na zawołanie nikt nie wiedział, że ta malutka urocza ciemnowłosa dziewczynka jest tak naprawdę wcielonym diabłem. Fajnie było jednak wrócić też myślami do czasów dzieciństwa, kiedy wszystko było dobrze i nic nie było skomplikowane, a oni sami mogli bawić się ile tylko chcieli i robić co im się żywnie podobało.
    — Okej, okej! Będę wykorzystywać te obiady, aby się z Tobą spotykać, bo bardzo, bardzo za tobą tęsknię — powiedziała z uśmiechem, ale wcale nie kłamała. Mieszkali tu, a widywali się od święta. Nawet i to nie! Naprawdę nie wiedziała kiedy ostatni raz gdzieś razem wyszli. Dorosłe życie ssie, nigdy nie ma się czasu na rzeczy na które akurat się chce mieć.
    Całe szczęście, ze nie musieli siedzieć na tym przyjęciu do końca. Hannah inaczej umarłaby z nudów przez brak atrakcji i obawiała się, że Blaise mógłby do niej dołączyć. Choć w jego przypadku znalezienie sobie zajęcia to była kwestia chwili i odpowiedniego rozejrzenia się po gościach. Ona tak łatwo nie miała, ale jakby tak panny zaczęły się o niego bić… To byłoby dopiero ciekawe i wtedy z wielką chęcią obserwowałaby całe to zajście. Ale na to raczej nie mogła liczyć, a przynajmniej nie teraz.
    — Musimy zmienić temat — stwierdziła rozbawiona — bo zaraz oboje złamiemy tę zasadę i będzie nam potem bardzo, bardzo głupio. Wyobrażasz sobie tłumaczenie się przed rodzicami czemu nie mamy ochoty się widzieć? — zapytała. Może to niczego by między nimi nie popsuło, a może nie mogliby się już dalej przyjaźnić. Chyba nie powinni tego sprawdzać. Byli prawie jak rodzina, nie łączyły ich więzy krwi, więc mieli wolą drogę, ale czas spędzony razem… gdyby nie to, pewnie nawet by się nie zastanawiała.
    Hannah nigdy nie miała czasu, żeby gotować. Łatwiej było wyskoczyć na coś szybkiego do jedzenia czy w szpitalu kupić gotowy obiad, niż robić cokolwiek samej. Po prostu była do tego przyzwyczajona. A domowe – nie ważne jakie – jedzenie zawsze przebija to robione na mieście.
    — Jak najbardziej — odparła wychodząc z samochodu. Trochę było jej ciężko z tą wielką sukienką, ale jakoś się udało. Następnym razem będzie musiała pomyśleć o czymś mniejszym i bardziej wygodnym. — Nie spotkałeś nigdy na swojej drodze żadnej wariatki? Chodzi mi o te kobiety, które o wszystko mają pretensję, zawsze je boli głowa i najlepiej to ty w ogóle się nie zbliżaj, bo jeszcze ci rękę odgryzie z tej złości, którą w sobie kumuluje — mruknęła przewracając oczami. Niektórzy faceci mieli naprawdę biednie ze swoimi partnerkami. Od takich trzeba było uciekać jak najszybciej.
    Jęknęła cicho na widok przygotowanej już kolacji. Sądziła, że będą musieli sobie poczekać, ale jak widać w czasie kiedy oni jechali kucharze działali już w kuchni i wszystko było dopięte na ostatni guzik.
    — Po pierwsze, to się tu wprowadzam — powiedziała podchodząc do okien — ten widok jest geeeenialny, a po drugie, skieruj mnie do łazienki. Umyję tylko ręce i możemy siadać. Cokolwiek jest tu przygotowane, wygląda przepysznie — skomentowała. Oblizała lekko usta, a jako dodatek do wszystkiego dało się usłyszeć burczenie w brzuchu.

    Hannah

    OdpowiedzUsuń
  90. Black nie utrzymywał bliższych kontaktów nawet z własną rodziną, tym bardziej zadziwiające było to jak długo trwała jego relacja z Blaisem. Nie nazywał tego przyjaźnią ani też pracą, bo w końcu rzadko pobierał od mężczyzny jakąkolwiek zapłatę. Zdecydowanie bardziej wolał wyjść na whiskey i wypić za wygrany proces, aniżeli widzieć kolejny wpływ na konto. Nie mówił tego głośno, nawet przed samym sobą, lecz cenił sobie towarzystwo osoby, która miała podobne wartości. Co nie znaczy, że twierdził, iż byli tacy sami. Broń Boże, Lucyferze i inny Buddo, gdyby ktoś śmiał wysunąć stwierdzenie, iż on i Ulliel są jak bracia, chybaby zabił i to jedynie za pomocą wzroku. Byli zdecydowanie jak ogień piekielny i ten zwany zimnym ogniem, niby tacy sami, a różni. Lucas już nie raz przekonał się, że to on potrafi bardziej trzymać emocje na wodzy i nie pchać się tam, gdzie mogły wyniknąć niepotrzebne nieporozumienia.
    Tego dnia po pracy nie miał żadnych planów, a nie chciał wracać do wielkiego, pustego mieszkania. Raz na jakiś czas nawet on potrzebował towarzystwa osoby, której nie bronił, bądź też nie oskarżał w sądzie. Idealnym kandydatem na spotkanie wydawał się jedynie Blaise. Podjechał do niego bez żadnej wiadomość informującej o swoim przybyciu. Najwyżej pocałowałby klamkę i wrócił do domu, cóż nic nie tracił. Z butelką szkockiej w ręce zapukał do odpowiednich drzwi.

    Lucas
    [Pozwoliłam sobie rozpocząć, mam nadzieje, że jest okej ;)]

    OdpowiedzUsuń
  91. No tak. Zapomniała, że Blaise posiadał więcej niż jedną łazienkę i wcale nie musiała czekać, aż ta będzie wolna. Poza tym, jak się później okazało, mogliby nie zdążyć na zaplanowany lot, gdyby przyszło jej czekać, aż mężczyzna się wyszykuje. Tymczasem jednak posłała mu wymowne spojrzenie, odprowadziła go wzrokiem i odnalazła drogę do swojej sypialni, gdzie zdążyły znaleźć się wszystkie kupione przez niego dla niej rzeczy. Widząc poukładane na podłodze torby z zakupami Maille westchnęła cicho i pokręciła głową, przez chwilę zastanawiając się, co począć. Nie mogła udać się do Bostonu z pustymi rękoma, ale przecież coś musiała spakować. Problem w tym, że nie mogła zjawić się w swoim mieszkaniu, by zabrać choć garstkę ubrań – najpewniej wciąż czaili się pod nim reporterzy, choć sama Maille miała wrażenie, że ucieczka przed oślepiającymi fleszami miała miejsce dawno temu, a nie zaledwie wczoraj.
    Zostawiwszy pakowanie na później, zamknęła się w łazience, gdzie zresztą czekały na nią rozmaite kosmetyki. Tym razem jednak Irlandka nie postawiła na długą i odprężającą kąpiel. Wzięła szybki prysznic, ostatecznie zmywając z siebie ślady pobojowiska, jakie Blaise uczynił w kuchni. Owinięta dwoma ręcznikami – jednym zasłoniła ciało, drugim omotała mokre po umyciu włosy – rozsiadła się wygodnie przed dużym lustrem i zrobiła lekki makijaż. Kosmetykami, które znalazła w torbach z zakupami. Uznała, że nie ma co przesadzać z ilością kolorowych specyfików, gdyż w podróży pewnie i tak wszystko miało z niej spłynąć. Ubrawszy się i wysuszywszy włosy, wróciła do salonu i zajrzała nawet na taras, ale nigdzie nie znalazła przyjaciela. Zdziwiona tym, że Blaise jeszcze siedzi w łazience, uśmiechnęła się pod nosem i jednak postanowiła się spakować, tym samym chcąc zabić czas. Uwinęła się na tyle szybko, że i tak musiała czekać na niego jeszcze dziesięć minut.
    — Już za dobrze mnie znasz! — skwitowała ze śmiechem tuż po tym, jak otworzyła i zaraz zamknęła buzię, gdy Blaise ostrzegł ją, by nawet nie próbowała mu na ten temat dogryzać. Na widok grożącego jej palca uśmiechnęła się niewinnie i uniosła ręce w obronnym geście, po czym pozwoliła pociągnąć się w stronę tarasu, ze śmiechem podążając krok w krok za szatynem.
    — W to nie wątpię — odparła wymownie, siadając na przysuniętym krześle. Nim zaczęła jeść, rozejrzała się i odetchnęła dość świeżym na tej wysokości powietrzem, nie poświęciła jednak więcej czasu na kontemplację zapierających dech w piersiach widoków. Jej żołądek coraz głośniej domagał się jedzenia, więc czym prędzej sięgnęła po smakowicie wyglądające naleśniki i pochłonęła ich aż trzy.
    — Nie mam pojęcia… — przyznała szczerze i choć uśmiech nie schodził z jej twarzy, to odczuwała lekkie zdenerwowanie objawiające się chociażby tym charakterystycznym, nieprzyjemnym uściskiem w dołku. Obawiała się tego, co na jej temat będą mieli do powiedzenia rodzice Blaise’a. Choć z drugiej strony czy miała jakiekolwiek podstawy, by przejmować się ich opinią?
    — Mam tylko nadzieję, że Levi dobrze zniesie podróż samolotem… — westchnęła zatroskana, kiedy czarny kundelek z białymi wstawkami znalazł się na tarasie. Levi okrążył stół i gdy podszedł do Maille, ułożył się przy jej nogach. — Jeszcze nigdy nie latał — wyjaśniła, unosząc wzrok na przyjaciela. — I nie wiem, jak na to zareaguje — dokończyła i zmarszczywszy brwi, pochyliła się, by pogłaskać pupila. Miała ogromną nadzieję, że nie okaże się to dla niego zbyt stresujące i w tej chwili właściwie myślała tylko o tym. Nie o rodzicach siedzącego naprzeciwko mężczyzny i nawet nie o tym, że zaczynała dziwnie zachowywać się i czuć w jego obecności. Troska o zwierzaka brała górę.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  92. Nienawidziła tych sztywnych imprez, wolała sama organizować sobie czas. Zresztą, nie uważała, że jest coś winna swoim rodzicom, skoro postanowili nie wziąć jej pod uwagę w wiadomej kwestii. Niemniej jednak, wciąż przepuszczała ich pieniądze na swoje zachcianki i chyba tylko dlatego pozwoliła ubrać się w nieco dłuższą niż zwykle, bo do kolan, odcinaną czerwoną sukienkę i pojawiła się na kolejnym sztywnym przyjęciu organizowanym przez państwa Bloomberg. Przyjęciu, które według wszelkich portali plotkarskich, było wydarzeniem roku. Wydarzeniem roku służącym do robienia ciemnych interesów i popisywania się swoim bogactwem. Ludzie, którzy zebrali się w tym domu prawdopodobnie mogliby zniszczyć każdego mieszkańca Nowego Jorku, gdyby ten zalazł im za skórę, dlatego Chloe uśmiechała się nieco sztucznie, ale grzecznie i nie kombinowała, nie chcąc robić rodzicom wstydu. Sama nie miała nic przeciwko skandalom, ale swoim zachowaniem nie chciała zaszkodzić interesom.
    Chociaż to nie powstrzymało jej od unoszenia do ust kieliszka z szampanem i od bycia już lekko wstawioną. Ale trzymała fason i to było w tym momencie najważniejsze.
    Uśmiechnęła się lekko na widok siedzącego przy barze mężczyzny, a jako, że naprawdę miała już nieco w czubie, bez wahania do niego podeszła. Chociaż może nie tyle do niego, co do barmana, zamawiając kolejny kieliszek, tym razem wypełniony białym winem. Przy okazji przesunęła się nieco w bok i niby przypadkiem otarła się biodrem o udo Blaise’a, uśmiechając się przy tym do samej siebie pod nosem.
    - No tak, jakże mogłoby zabraknąć tutaj dupka Ulliel’a… - wymamrotała, odbierając od barmana swój trunek i obróciła się tak, by oprzeć się bokiem o bar, a kieliszkiem delikatnie stuknęła o szklankę szatyna. – Nie robisz na boku lewych interesów, jak wszyscy? – spytała cicho, przysuwając się do niego jeszcze bardziej, tak, żeby nikt nie usłyszał jej słów. To, że każdy wiedział, do czego służą te przyjęcia nie znaczyło od razu, że można było o tym mówić głośno. Za dużo można stracić, jeśli informacja dotrze do kogoś niepożądanego, na przykład dziennikarza pod przykrywką kelnera. Ludzie robili różne numery, byleby czegoś się dowiedzieć.
    A to, że przy okazji naruszała jego przestrzeń osobistą… Cóż, naruszyła ją już nie raz w przeszłości i nie widziała powodu, by tym razem miało być inaczej.

    Chloe B.

    OdpowiedzUsuń
  93. Prychnęła cicho, słysząc jego stwierdzenie i pokręciła głową z delikatnym, ale ironicznym uśmieszkiem. W sumie Chloe trochę generalizowała. Wychodziła z założenia, że większość bogaczy z Upper East Side to bezuczuciowe dupki, głównie dlatego, że w większości na takich właśnie trafiała. Jeśli chodziło o relację z Blaise’m, ten nie był wyjątkiem, chociaż Bloomberg w tym wypadku akurat nie pozostawała mu dłużna. Wymagali od siebie nawzajem jednej rzeczy, poddawali się jej, a potem rozchodzili w swoje strony. I jej to pasowało.
    - Chyba tylko kiedy śpisz. I nie planujesz nikogo zniszczyć – stwierdziła nieco uszczypliwie i oparła się plecami o bar, odrywając spojrzenie od Ulliel’a i mierząc nim krążących między sobą gości. Wywróciła oczami, kiedy dostrzegła zbliżającego się Jasona i odstawiła kieliszek, by móc swobodnie przełożyć pierścionek z prawej dłoni na lewą. To, że ich relacja była jaka była nie oznaczało wcale, że chciała prowokować rozstanie. Z wielu względów.
    Goldfarb podszedł do niej z uśmiechem i objął ramieniem, pochylając się nad jej uchem. Nie miała przy tym nawet lekkiego dreszczyku. Po prostu facet, który powinien oddziaływać na nią najbardziej, nie wzbudzał żadnego podniecenia. Żadnego.
    - Jakie masz plany na wieczór? – wymruczał, nie zaszczycając Blaise’a spojrzeniem.
    - Pokręcę cię trochę i wrócę do domu. A dlaczego pytasz? – spytała, powstrzymując się od ponownego wywrócenia oczami. Nie musiał nic mówić. Wiedziała.
    - W takim razie ciesz się dodatkową przestrzenią w łóżku. Idę zagrać w pokera – oznajmił i z jeszcze szerszym uśmiechem pochylił się nad Chloe, by musnąć krótko jej usta. Pozwoliła mu na to i również się uśmiechnęła, a gdy się oddalił bez wahania ponownie przełożyła pierścionek. Odwróciła się przodem do Blaise’a i wzięła z lady swój kieliszek, przy okazji przypadkowo ocierając się o mężczyznę. Sięgnęła jego ucha, by owiać je swoim ciepłym oddechem i upewniając się, że nikt nie widzi jej poczynań, przygryzła je delikatnie zębami.
    - Adres znasz – wyszeptała i oddaliła się w kierunku wyjścia, nawet się nie oglądając.

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  94. Panna Sullivan chyba jeszcze nie zastanawiała się nad tym czy chciałaby wiązać z korporacją resztę swojego życia. Była pełna energii i chciała ją wykorzystać na podróże duże i małe. W każdy zakątek świata. Na tyle na ile pozwoli jej zdrowie i materialne możliwości. Nie chciała by praca w korpo zabiła w niej chęć czerpania z życia pełną piersią. Miałą nadzieję, że tak się nie stanie.
    Roześmiała się wesoło, wsuwając rękę pod ramię mężczyzny, gdy szli tak przez miasto w kierunku jego ulubionej restauracji. Nie przejmowała się tym, że ktoś mógł teraz na nich patrzeć czy zrobić zdjęcie. Przecież wieść o tym, że ma nową asystentkę i tak już obiegła świat, ale miała jednak nadzieję, że żaden szmatławiec nie wpadnie na to, aby ich ogłosić nową parą albo chociażby kochankami, bo ci nigdy nimi nie byli i raczej nie będą.
    Gdy zajęli miejsce przy stoliki, dziewczyna rzuciła okiem na menu, które niezbyt wiele jej mówiło. Dlatego też zamknęła je i uśmiechnęła się lekko do swojego szefa. Zdawała się w stu procentach na jego wybór, wierząc w to, że na pewno nie wybierze nic, co by jej nie zasmakowało.
    Uniosła na niego swój wzrok w momencie, gdy ten zareagował na jej pomysły dość… Ostro. Zagryzła na moment dolną wargę i uśmiechnęła się niewinnie. Nie podejmowała żadnych decyzji pochopnie i mimo, że wyjazd miał być spontaniczny, nie oznaczało, że byłby nieprzygotowany i nieprzemyślany. Przynajmniej pod pewnymi względami.
    - Na stopa – przytaknęła głową – Do Arizony.
    Pokręciła z rozbawieniem głową, wsłuchując się w jego dalsze lamenty.
    - Blaise, przecież nic mi nie będzie – zapewniła go, nie przestając się ani na moment uśmiechać – Na pewno wrócę cała i zdrowa do pracy – dodała już ze śmiechem.
    W sumie to było urocze, że ten się tak o nią martwił, ale wcale przez to nie miała zamiaru zrezygnować ze swoich marzeń. Uśmiechnęła się też do kelnerki gdy Ulliel zamówił dla nich obiad. Nie protestowała, gdy wybrał za nią. Ba! Była mu nawet za to wdzięczna, bo przynajmniej nie musiała się głowić, co by tu wybrać i się nie zbłaźnić. Jakoś ta cała netykieta nie była w jej stylu i w takich luksusowych miejscach nie do końca czuła się swobodnie.
    Gdy zostali sami, rudowłosa nachyliła się nad stołem tak, że znalazła się nieco bliżej mężczyzny.
    - Ale widzisz… To właśnie chodzi o tą zabawę, spanie w namiocie, łapanie stopa – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy i ani na chwilę nie tracąc pogody ducha – Poza tym nie jestem głupia i nie pojadę tam sama… Wezmę ze sobą takiego jednego policjanta. Lepiej?

    Ida Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  95. Gdy drzwi stanęły otworem na moment zaniemówił widząc mężczyznę w dość opłakanym stanie. Pierwsza reakcja na jaką się zdobył był wybuch śmiechu najszczerszego na świecie. Dawno nic go tak nie rozbawiło jak to co zobaczył. Wiedział, że Ulliel dbał o wizerunek jak chyba nikt inny na tej części kuli ziemskiej, tym bardziej miał sposobność do kilku uszczypliwych komentarzy, lecz powstrzymał się wchodząc do mieszkania.
    - Niech zgadnę wpadłeś na latarnie albo zabrakło ci jednego stopnia na schodach? - wytarł niewidzialną łzę z kącika oka. To były najczęstsze wymówki ofiar przemocy domowej, które powtarzały się nagminnie, jakgdyby w końcu miał w nie uwierzyć. Cóż nic bardziej mylnego.
    - Czyli ktoś w końcu uznał, że jesteś dostatecznym dupkiem, by dostać po tej swojej ślicznej buźce? - uśmiechnął się ironicznie porywając w dłoń szklankę i siadając wygodnie na kanapie. Musiał, jednak wstać, by ściągnąć marynarkę, która była idealnie dopasowana, lecz nie nadawała się na relaksacyjne spoczecie po dniu pracy.
    Słysząc pytanie Ulliela jego uśmiech się poszerzył, ah tak miłość między nimi. Kiedyś nieco toksyczna rywalizacja przerodziła się w koegzystencję.
    - Wybacz, że Cię rozczaruję, lecz po prostu nie chciałem pić sam. Nie jestem Twoim rycerzem w lśniącej zbroi, zapomnij - podkręcił głową w celu podtrzymania swoich słów, a następnie upił kilka łyków alkoholu. Czując jak rozgrzewa mu przełyk przymknął na chwilę oczy, by deletkowac się tą błogością. Nieliczni potrafili czerpać niemalże fizyczną uciechę z degustacji odpowiedniego trunku.
    - A mówiąc poważnie mam się zająć tymi, którzy tam ładnie ukoloryzowali Ci twarz? - jego ton się zmienił z trybu prywatnego na tryb pracy. Mógł się naśmiewać z mężczyzny do końca świata, ale nie pozwoli, by komuś coś takiego uszło na sucho.
    - Jestem za upiciem. Mam za sobą piekielny tydzień. Muszę na chwilę przestać myśleć - przyznał dopinając whiskey do końca. Blaise jako chyba jedyna osoba poza rodzicami Blacka wiedziała, że w jego głowie rodziły się rozmaite formy kar dla winnych i nie miały one nic wspólnego z wysłaniem za kratki. Dlatego średnio raz w miesiącu spotykał się z przyjacielem, by odreagować, lecz tym razem sprawa była na tyle paskudna, że musiał pojawić się wcześniej. Inaczej na pewno zrobiłby coś co mógłby zagrozić jego karierze prawniczej.
    - Ty lepiej powiedz komu się znowu naraziles- wstał, by nalać sobie kolejna porcję i oferując to samo szatanowi.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  96. Najbardziej bała się tego, że w końcu zostanie sama, a jednocześnie robiła chyba wszystko, żeby odepchnąć od siebie dosłownie każdego... Dlaczego? Ot największa zagwozdka jej życia. Ale tym razem być inaczej, tym razem nie uciekała bez słowa; nie potrafiła wprawdzie spojrzeć mu w oczy, ale długi list, który napisała już pierwszego dnia po przyjeździe do kliniki, w której postanowiła zawalczyć o swoje życie, miał to wszystko wytłumaczyć. Przepraszała po stokroć, że robi to w ten sposób, wymieniła dziesiątki argumentów, które miały utwierdzić go w przekonaniu, że postąpiła słusznie i miała nadzieję, że zrozumie... Brak jakiejkolwiek odpowiedzi zabolał, cholernie ją zabolał, chociaż prosiła, by jej nie szukał, by pozwolił zmierzyć jej się z tym wszystkim sam na sam, ale nie przypuszczała, że przejdzie nad tym wszystkim tak obojętnie. A może jakaś jej część, ta najbardziej egoistyczna, liczyła na to, że zignoruje jej prośby i mimo wszystko postanowi jednak stanąć z nią ramię w ramię w tej nierównej walce na śmierć i życie. Nic takiego się nie stało, a cały Nowy Jork jakby zupełnie o niej zapomniał; trudno się temu dziwić, w końcu nie po raz pierwszy znikała bez słowa, by wcześniej lub później wrócić równie nagle i siać wokół swojej osoby nie mniejszy zamęt niż zwykle. Tym razem mogło być inaczej, mogła wybrać dosłownie każdy zakątek na świecie, zaszyć się tam i rozpocząć nowe życie, i prawdopodobnie nikt nawet by za nią nie zapłakał, w końcu sama sobie na to zapracowała. Prawda była taka, że nie potrafiłaby tego zrobić, mimo wszystko jej serce wciąż było w Nowym Jorku. Chociaż przez cały ten rok sama zawzięcie próbowała przekonać się, że to wszystko nie znaczy już zupełnie nic i dla niej. Wróciła. Nieco chudsza, zmizerniała, ale i zdeterminowana, by w końcu przestać chować głowę w piasek, a jednak... kiedy postawiła pierwsze kroki w porcie lotniczym imienia J.F.Kennedy’ego ogarnął ją ten dobrze znany niepokój, który podpowiadał jak najszybciej zabrać nogi za pas i wsiąść do następnego, lecącego jak najdalej stąd samolotu. Nie poddała się jednak i już po niespełna półgodzinnej jeździe przez ukochane miasto, wchodziła do dobrze sobie znanego budynku. Nie miała zamiaru go unikać, ani czekać na jakiś głupi przypadek, który znów postawi ich na tej samej drodze, co to to nie... Najwyraźniej nie miała zamiaru też się zapowiadać, po prostu zadzwoniła do jego drzwi.

    No hej, żyję.<3

    OdpowiedzUsuń
  97. Panna Creswell została wychowana zupełnie inaczej niż Blaise, to fakt, lecz w tym przypadku chodziło nie tyle o ludzi, co o zwierzęta, do których mieli bardzo podobny, jeśli nawet nie taki sam stosunek. Stąd wielce prawdopodobne, że Ulliel również najpierw martwiłby się o komfort swojego pupila, a dopiero później myślał o wszystkim innym, tym bardziej, gdyby Bruno nie miał za sobą licznych lotów samolotem. Ponieważ jednak szatyn i jego czworonóg byli już oblatani, nie musieli się niczym martwić, w przeciwieństwie do Maille i Leviego – to miała być ich taka pierwsza podróż.
    — W końcu to mężczyzna mojego życia — oznajmiła poważnie, kiedy już przestała się śmiać z powodu zwróconej jej uwagi i podrapała czarnego kundelka między oczami. — Także nie wiem czy znajdzie się drugi taki szczęściarz jak on… — mruknęła i oderwawszy wzrok od psa, przeniosła spojrzenie na siedzącego naprzeciwko mężczyznę, przy okazji posyłając mu znaczący uśmieszek. Była sama z wyboru. Jej poprzedni związek – pierwszy w Nowym Jorku, ale nie pierwszy jako taki – zakończył się z jej powodu. Poznała kogoś i zaczęła coś do tego kogoś czuć, a to nie było fair w stosunku do Andrew, więc powiedziała mu o wszystkim i rozstali się w zgodzie. O mężczyźnie, który był tego powodem, teraz już nawet nie pamiętała. Szybko okazało się, że mieli zupełnie różne poglądy na dość istotne kwestie i nie było sensu w kontynuowaniu tej znajomości. A potem… Potem wydarzyło się wszystko to, o czym Maille opowiedziała Blaise’owi nie tak dawno temu, przyznając się, że jej były chłopak wrócił zza grobu. Przez to wszystko Irlandka chciała nieco odpocząć i nacieszyć się samotnością, nawet jeśli jej nieposłuszne serce zaczynało rwać się w kierunku kompletnie nieodpowiedniego dla niej mężczyzny, na dodatek siedzącego na wyciągnięcie ręki.
    — Mam nadzieję, że masz rację… — przyznała i westchnęła ciężko, mimo wszystko spoglądając na niego z wdzięcznością. Starał się ją podnieść na duchu i doceniała to, jednak już teraz wiedziała, że nie przestanie się martwić dopóki na własne oczy nie zobaczy, że lot samolotem faktycznie nie sprawi Leviemu kłopotu.
    — Serio? — zadrwiła i zaśmiała się krótko. — Byłoby mi głupio, gdyby gosposia pakowała mi walizkę… Wrzuciła odpowiednią ilość majtek i prezerwatyw? — zagadnęła prześmiewczym, doskonale znanym szatynowi tonem i śmiejąc się pod nosem, przeciągnęła się z cichym jękiem, po obfitym śniadaniu czując się nieco bardziej senną niż po samym przebudzeniu, które zresztą obfitowało w sporo niespodzianek i adrenaliny. W końcu kładąc się spać nie podejrzewała, że rano przyjdzie jej prawie gasić pożar.
    — Właściwie piętnaście minut to nawet za dużo — zauważyła, odruchowo chwytając ręką dłoń Blaise, która zwisała ponad jej ramieniem. Tak było po prostu wygodniej i Maille nawet nie zorientowała się, co robi. Zresztą coraz częściej okazywali sobie przyjacielskie gesty i nie było w tym nic nadzwyczajnego, prawda? Rozstali się w salonie, skąd każde udało się w stronę swojej sypialni. Maille upewniła się, że ma wszystko i wyjątkowo zapięła Leviemu smycz, jakoś tak obawiając się, że pies może zapodziać się gdzieś po drodze. Chciała też zabrać swoją walizkę, ale wtedy pojawili się pracownicy Ulliela – Maille jakoś nie potrafiła myśleć o nich w kategorii służby czy lokajów… – i to by było na tyle z jej samodzielności.
    — Sama sobie kupię! — zaprotestowała, sprzedając mu kuksańca w bok. — Szczoteczki do zębów nie kosztują milionów, no chyba że takie z pozłacaną rączką i włosiem z nie-wiem-czego. Może z egipskiej bawełny? — zażartowała, gdy tylko znaleźli się w samochodzie. Wolała nawet nie zastanawiać się nad tym, ile kosztowały szczotki do zębów, które kupował Blaise. A nawet nie tyle on, co ludzie, których od tego miał.
    — Twoi rodzice wiedzą o naszej wizycie? — spytała, ponieważ nagle przyszło jej do głowy, że nie widziała, by przyjaciel do nich telefonował, choć też nie musiał tego robić w jej towarzystwie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń

  98. [Wybacz opóźnienia, ale jakoś nie wierzę już w moje „wolne” dni…]

    Elaine sama była ciekawa, czym się skończy to całe szaleństwo z Blaisem. Zaproponowała mu to, kiedy nie wiedziała, że jej życie nieco się skomplikuje, że będzie musiała sobie radzić z zupełnie nieprzewidzianymi konsekwencjach niewłasnych czynów. Nie zamierzała jednak wycofywać się z tej dziwnej propozycji. W końcu do odważnych świat należy, prawda? A dodatkowo do w sumie mężczyzna więcej ryzykował niż ona, choć sam o tym nie wiedział. Nie chciała go bardziej straszyć, niż to potrzebne. Jej samej raczej nie powinno to utrudnić życia za bardzo. Szczególnie, że wątpiła, by Ulliel długo u niej wytrzymał.
    Kiedy jednak zobaczyła go z walizeczką koło swojego baru, niemal parsknęła śmiechem. Nie ukrywając rozbawienia, podeszła do mężczyzny zdecydowanie i pocałowała go w policzek.
    - Brawo, bohaterze – odparła. - Rozgość się. Dziś pijesz na koszt firmy… - mrugnęła do niego i machnęła na barmana, by polał klientowi żądanego alkoholu. - Nie zgub rzeczy, a ja pozbieram swoje rzeczy i pojedziemy do mnie. Menadżer się zajmie resztą. - Rozejrzała się nerwowo. Nie lubiła zostawiać swojego lokalu, ale powoli się tego uczyła. Wyjazd był najlepszym dowodem na to, że może wszystko powierzyć odpowiednim ludziom i świat nie zginie. Zerknęła ponownie na mężczyznę.
    - No i… jaki alkohol chcesz do domu? Ja nic nie mam, więc przydałoby się wziąć coś z zaplecza – dodała. W końcu wątpiła, by Blaise zdołał poradzić sobie z całą tą sytuacją bez skutecznego wsparcia we krwi.
    W pewien sposób go podziwiała – w końcu ten cały eksperyment musiał go kosztować zaburzenie spokoju ducha i oznaczał rzucenie się w świat, którego to złote dziecko zupełnie nie znało.

    Elaine Eagle

    OdpowiedzUsuń
  99. [Hej, hej!
    Wiem, że znów zniknęłam, ale musiałam nieco naprawić i odpocząć od Jessie, bo gdzieś po drodze ją zepsułam. Ponadto miałam młyn na uczelni i dopiero niedawno się uspokoiło. Nie odpisałam, a teraz przyszłam się zapytać, czy jest chęć na kontynuowanie wątku :)
    Chyba że wolisz uderzyć do mojej drugiej postaci - do Gabbie :)]

    Jessamine Cavanaugh i Gabrielle Fiori

    OdpowiedzUsuń
  100. Maille rzeczywiście czuła się jak w kosmosie. Lot prywatnym samolotem okazał się dość zbliżony do tego, co widywała w filmach, więc dość szybko odnalazła się w nowej sytuacji, podobnie jak podczas zmiany środka lokomocji z samolotu na limuzynę, tą już bowiem miała okazję podróżować. Nic jednak nie mogło przygotować jej na to, co zastała w posesji państwa Ulliel. Gdy przejechali przez bramę, pozwoliła sobie opuścić szybę i z powodu niewielkiej prędkości, z jaką jechali, swobodnie wystawiła głowę na zewnątrz. Podczas gdy nieduży pęd powietrza rozwiewał jej jasne włosy, ona rozglądała się w poszukiwaniu posesji, do której prowadziła asfaltowa droga wijąca się między gęsto rosnącymi drzewami, aż w końcu między pniami mogła dostrzec biały front z licznymi, łukowatymi sklepieniami. Wybałuszywszy oczy, szybko zerknęła na przyjaciela, chcąc się upewnić, że oto miała przed oczami cel ich podróży, a kiedy uzyskała potwierdzenie, otworzyła oczy jeszcze szerzej – o ile w ogóle było to możliwe – i powróciła do chciwej obserwacji otoczenia, rumieniąc się z podekscytowania.
    Jeszcze nim wysiedli, obskoczyła ich liczna służba. Maille próbowała nacisnąć na klamkę i wysiąść, ale nie zdążyła, gdyż uprzedził ją lokaj. Zakłopotana, podziękowała skinieniem głowy i wysiadła. Obróciła się w stronę bagażnika, odruchowo i z przyzwyczajenia chcąc chwycić swoje bagaże, ale tutaj również została uprzedzona przez dwójkę mężczyzn, którzy się tym zajęli. Nie mogła nawet sama poprowadzić Leviego, bowiem jedna z pokojówek już zdążyła chwycić smycz. Zdezorientowana blondynka jęknęła cicho, nie potrafiąc ogarnąć wzrokiem plątaniny ciał wokół siebie, więc kiedy Blaise wszystkich odprawił, odetchnęła i oparła się dłonią o jedną ze smukłych, białych kolumn, bo od nadmiaru wrażeń lekko zakręciło jej się w głowie.
    — Nic nie szko… — urwała i nie zdążyła dokończyć, bo Blaise już chwycił jej dłoń i pociągnął ją w głąb ni to willi, ni to tak naprawdę małego pałacyku. Szli tak szybko, że ściany bo jej bokach się rozmazywały i nawet nie była w stanie śledzić tego, co się na nich znajduje. Ściany w końcu zmieniły się na równo przystrzyżony żywopłot, co było zdecydowanie przyjemniejsze dla oczu.
    — Tylko sto? — zadrwiła, kiedy w końcu udało jej się zrównać z nim krok. Blaise tymczasem promieniał. Widać było, że cieszyła go wizyta w domu. Na policzki wystąpił mu zdrowy rumieniec, którego Maille nie widywała często, a jasne oczy błyszczały z podekscytowania. Mężczyzna nie wyglądał jak poważny biznesmen, a kilkuletni rozradowany chłopiec, przez co sama Creswell uśmiechnęła się szeroko, przez dłuższą chwilę nie odrywając od niego oczu i chłonąć ten widok.
    — Myślę, że nie, nie potrzebuję… — odparła powoli, nieco przeciągając samogłoski, bowiem jednocześnie kręciła głową, starając się objąć wzrokiem obsługujących ją kelnerów. W końcu usiadła, nie trafiając zbytnio w moment, w którym jeden z mężczyzn podsuwał bliżej jej krzesło i przez chwilę nieudolnie się ze sobą szarpali, aż w końcu Maille mu podziękowała i sama przysunęła się bliżej stołu.
    — O rany… — jęknęła, gdy w końcu zostali sami i oparłszy łokcie na śnieżnobiałym obrusie, schowała twarz w dłoniach. — Blaise, ja cholernie tutaj nie pasuję. Popatrz na mnie! — fuknęła, robiąc zbolałą minę. Oczyma wyobraźni już widziała rodziców mężczyzny, idealnych pod każdym względem. Jego matkę w szykownej sukni, nienagannej fryzurze i starannym makijażu. A ona? Miała poczochrane po podróży włosy, twarz bez ani grama makijażu, który i tak rozpłynąłby się w tym upale, a na sobie jeansowe krótkie spodenki i zwykły biały t-shirt, bo tak było jej najwygodniej.

    stęskniona MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  101. Na pewno będzie potrzebowała sporo czasu, żeby przyzwyczaić się nie tylko do rozmiarów posiadłości, ale i panującego tutaj przepychu. W całym swoim nie tak znowu długim życiu ani razu nie była w podobnym miejscu i nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie. To było dla niej zdecydowanie za dużo i poniekąd cieszyła się, że spędzą tutaj jedynie kilka dni. Pomimo ogromnej przestrzeni, najzwyczajniej w świecie czuła się przytłoczona i zdawała sobie sprawę z tego, że było to po niej widać. Mogła mieć tylko nadzieję, że z czasem poczuje się swobodniej.
    — Zobaczymy czy niepotrzebnie, jak twoi rodzice wezmą mnie za jakiegoś kopciucha… — burknęła naburmuszona niczym mała dziewczynka i dla niepoznaki sięgnęła po szklankę soku. Trudno jej było przyznać przed samą sobą, jak bardzo stresowała się przybyciem państwa Ulliel i naprawdę martwiła się tym, co sobie o niej pomyślą. A przecież jeszcze nie tak dawno temu miała w głębokim poważaniu zdanie tych bogaczy! Co takiego się zmieniło, że Maille chciała dobrze przed nimi wypaść? Tego Maille nie wiedziała i z tego powodu była zła na samą siebie. A cierpiał na tym nie kto inny jak Blaise, ponieważ pełnym poirytowania machnięciem odgoniła jego dłoń i posłała mu karcące spojrzenie.
    — Łatwo ci powiedzieć…. — westchnęła, obracając w dłoniach szklankę, przez co jej zawartość kołysała się niebezpiecznie blisko brzegów. — Twoja mama mnie zje… — jęknęła rozpaczliwie. Jej dobry humor uleciał gdzieś w mgnieniu oka, a ona sama zaczęła snuć ponure scenariusze. Nie pasowała tutaj. Nie pasowała do niego, cholernie nie pasowała i dopiero teraz dostrzegała to w pełnej krasie. Co sobie myślała, przyjeżdżając tutaj? No co? Że spędzą miło czas i zabiorą ze sobą Bruno. Tego powinna się trzymać i nie panikować.
    — Domku Bruno? — powtórzyła za nim z niedowierzaniem i zamrugała szybko, nim jednak doczekała się wyjaśnień, w ogrodzie zjawiła się pani Ulliel. Początkowo zdawała się nie zauważać Maille, więc blondynka mogła pozwolić sobie na dyskretną obserwację i im dłużej przyglądała się kobiecie, tym większą miała ochotę zapaść się pod ziemię, jednocześnie nieświadomie coraz niżej osuwając się na krześle. Pani domu była dopieszczona w każdym calu, w jej wyglądzie nie można było dopatrzyć się żadnej skazy. Jeszcze tylko brakuje, żeby kazała mi oddzielać piach od maku…, przeszło jej przez myśl. Wtedy byłoby jak w prawdziwej bajce o Kopciuszku! I mimo tych myśli Maille postarała się przywołać na twarz pogodny uśmiech.
    — Miło mi — odparła, ściskając dłoń kobiety. Odniosła wrażenie, że Aurelie nie wykazywała większego zainteresowania jej osobą i przyjęła to z pewną ulgą. Zdecydowanie wolała to niż jawną ocenę oraz taksowanie wzrokiem.
    Podczas gdy Blaise i jego mama rozmawiali, zauroczona Irlandka zaczęła śledzić wzrokiem niemy spektakl rozgrywający się tuż za ich plecami. Nie mogła oderwać wzrok od poruszających się z gracją kelnerów. Każdy z nich wiedział, w którym kierunku zmierza i nie mogło być mowy o żadnej pomyłce. Chodzili jak w zegarku, układając na dużym stole kolejne dania. Dopiero Blaise mierzwiący jej włosy wyrwał ją z zachwytu, jakiemu dała się porwać, przez co posłała mu nieco zakłopotany uśmiech.
    — A z innych miast? — odważyła się zażartować, poniekąd będąc ciekawą tego, co Aurelie sądziła o życiu miłosnym swojego jedynego syna. Skinieniem głowy podziękowała obsługującemu ją kelnerowi i zerknęła na swój talerz, na którym działy się prawdziwe cuda. — Sama jestem zaskoczona tą wizytą. Wypadła ona dość… spontaniczne — wyjaśniła i zaśmiała się krótko, przypominając sobie, jakie okoliczności skłoniły ich do pojawienia się tutaj.

    MAILLE Kopciuszek CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  102. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 29 czerwca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  103. Zerknęła na niego i uśmiechnęła się bezradnie. Była mu wdzięczna za słowa otuchy, ale jedyne, co mogła zrobić, to postarać się nie przejmować i nie denerwować. Czy jej to w ogóle wyjdzie, miało się dopiero okazać, bowiem aż zbyt wyraźnie zdawała sobie sprawę z tego, że odstawała od tego miejsca i najzwyczajniej w świecie czuła się z tym niekomfortowo. Można było to porównać do wybrania się na ważny egzamin w dresie. Było to raczej nie na miejscu i na samym starcie skreślało delikwenta, prawda? Maille poczułaby się znacznie lepiej, gdyby chociaż miała okazję ubrać się adekwatnie do okazji. Nie wątpiła, że wśród tych wszystkich ubrań, które kupił jej Blaise na czas pobytu w jego apartamencie znalazłaby się jakaś bardziej szykowna sukienka. Szkoda tylko, że od razu po przylocie pognali do ogrodu. Cóż, teraz pozostawało jej tylko nie przejmować się, tak jak radził Blaise.
    — Żeby to jeszcze było życie uczuciowe… — mruknęła pod nosem, niekoniecznie będąc pewną tego, czy chciała, by Aurelie ją usłyszała. Nie miała jednak wątpliwości co to tego, że siedzący obok młody mężczyzna słyszał ją doskonale i posłała mu wredny uśmieszek, mimo zdenerwowania z przyjemnością kierując w jego stronę kolejny przytyk. Obydwoje wiedzieli, że przygody Blaise’a niewiele miały wspólnego z uczuciami, o ile w ogóle miały. Stąd ciężko tutaj było mówić o jakimkolwiek życiu uczuciowym, choć akurat w to, że Blaise uczucia miał, Maille nie wątpiła. Podczas ich pierwszego spotkania miała wrażenie, że Ulliel jest wyjątkowo zimny, ale szybko przekonała się, że to pierwsze wrażenie było bardzo mylące i we wnętrzu Blaise’a działo się zdecydowanie więcej, niż on sam był w stanie przyznać.
    — Jeszcze nigdy nie miałam okazji być w Bostonie, więc tym bardziej cie… Cieszę się, że przylecieliśmy — dokończyła po niewielkim zająknięciu się, które wywołała ciepła dłoń spoczywająca na jej udzie. Dreszcz, który spłynął po jej kręgosłupie objawił się gęsią skórką na nogach, a sama Maille niespokojnie zagryzła wargi. I to wcale nie dlatego, że na horyzoncie pojawił się pan Ulliel, choć kiedy tylko go ujrzała, szybko zapomniała o tym, co miało miejsce przed chwilą.
    — Miło mi, Maille Creswell — przedstawiła się i uśmiechnęła lekko, gdy mężczyzna ucałował jej dłoń. Nie przywykła do takich gestów i usiadła nieco zmieszana, nagle nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Tak jak jednak Jeremy wywarł na niej dobre wrażenie, tak już po chwili jakby wylał na jej głowę kubeł zimnej wody. Ton, jakim wypowiadał się o Bruno nie przypadł jej do gustu i chcąc nie chcąc, Irlandka przypomniała sobie wszystko to, co Blaise mówił jej o ojcu. W miarę możliwości chciała pozostać obiektywna, ale teraz już nie mogła nie spoglądać na tego człowieka przez pryzmat tego, co o nim wiedziała.
    — Pewnie, chętnie…! — przytaknęła, otrząsając się z pewnego odrętwienia. — Pochodzę z Irlandii, a w Nowym Jorku mieszkam od trzech lat. Jestem właścicielką food trucka z tostami — wyjaśniła i uśmiechnęła się nieco sztucznie, zdając sobie sprawę z tego, że to nie brzmiało zbyt imponująco. Nie dla ludzi, którzy spali na pieniądzach. Szukając pewnego rodzaju pocieszenia, a przede wszystkim wsparcia, pośpiesznie odszukała pod stołem dłoń Blaise’a i ścisnęła ją mocno. Chciała, żeby szatyn dał jej jakiś znak, że dobrze jej idzie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  104. Mimo że Aurelie wyglądała jak chodzące milion dolarów, wydała się Maille bardzo sympatyczna. Irlandka odniosła wrażenie, że bogactwo nie zepsuło tej kobiety, w końcu matka Blaise’a odnosiła się do niej wyjątkowo życzliwie i wyglądała na żywo zainteresowaną jej osobą, co ewidentnie nie wynikało tylko z dobrych manier lub chęci stworzenia pozorów. Co tu dużo mówić, w przeciwieństwie niegdyś do swojego syna, a teraz swojego męża, pani Ulliel wywarła na niej dobre wrażenie i pomimo całej tej otoczki pełnej przepychu, wydawała się zwyczajną kobietą. Przez to blondynka obdarzyła ją ciepłym uśmiechem, dzięki niej czując się mniej skrępowaną. Cieszyła się, że matka przyjaciela nie patrzyła na nią przez pryzmat wyglądu, który wyraźnie wskazywał na to, że w przeciwieństwie do Ullielów, Maille posiadała niewiele zer na koncie.
    — O tym zdążyłam się już przekonać, inaczej na pewno by mnie tu nie było — odparła na wzmiankę o złotym sercu Blaise’a i roześmiała się serdecznie, widząc, jak Aurelie mierzwi włosy szatyna. Nie miała wątpliwości co do tego, że Blaise miał zdecydowanie lepszy kontakt z matką niż z ojcem. Ona sama podejrzewała, że lepiej dogada się z panią tego domu, niż głową rodziny – Jeremy wyglądał na niezadowolonego i Maille odniosła wrażenie, że obserwował panujące przy stole zamieszanie z pewną pogardą. Mimo to, pochwyciwszy jego zimne spojrzenie i wysłuchawszy kąśliwej uwagi, uśmiechnęła się szeroko i promiennie. Była przekonana, że słowa mężczyzny ją zranią, lecz nic takiego się nie stało. Przez to wcale nie musiała udawać, że jej to nie rusza, jak początkowo zamierzała robić. Bała się tego spotkania, ale teraz już nie miała czego. Nim odpowiedziała, szybko przesunęła wzrokiem zarówno po sylwetce Aurelie, jak i jej męża, skrupulatnie rysując w głowie obraz tej rodziny. Nie mogła się nadziwić, jak bardzo Blaise był wypadkową swoich rodziców. Widziała, że skorupa, którą młody mężczyzna się otaczał została stworzona na potrzeby wiecznie niezadowolonego ojca, kiedy zaś ją się przebiło, można było dostrzec wartości wpojone mu przez matkę.
    — Zdziwiłby się pan, jak wielu różnych ludzi przewija się przez Tostmanię — odparła spokojnie, niezrażona słowami mężczyzny i uśmiechnęła się do Blaise’a, kiedy ten poświadczył, jak wielu jego znajomych zaczęło się tak stołować. — Od całkiem przeciętnych osób, po biznesmenów spieszących na ważne spotkanie — kontynuowała niezrażona. Nie zamierzała brać do siebie słów człowieka, który oceniał ją po pozorach. — I tak, bezdomni też jedzą moje tosty — dodała swobodnie, krzyżując spojrzenie z starszym Ullielem i wcale nie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, za to uśmiechnęła się pod nosem. — Codziennie zaopatruję się w świeże produkty, więc jeśli pod koniec danego dnia coś mi zostaje, z chęcią to rozdaję zamiast wyrzucać. Nie wiem jak w Bostonie, ale w Nowym Jorku problem bezdomnych jest bardzo duży i uważam, że warto dorzucić swoją cegiełkę do pomocy tym ludziom — podsumowała i sięgnąwszy po szklankę, upiła łyk soku. Wciąż trzymała pod stołem dłoń Blaise i teraz ścisnęła ją lekko, a następnie wyswobodziła palce z jego uścisku, tym samym dając mu znać, że już wszystko w porządku. Początkowo zagubiona, teraz odnalazła się w nowej sytuacji i poczuła się znacznie swobodniej.
    — W Nowym Jorku mieszkam już trzy lata, więc to odnajdywanie się chyba całkiem nieźle mi idzie. Tym bardziej, kiedy prowadzi się tak interes jak ja i jest się codziennie w innym miejscu — wyjaśniła wesoło i mrugnęła porozumiewawczo do Aurelie, wiedziała jednak, że to nie o taką znajomość Nowego Jorku jej chodziło. — Poza tym Nowy Jork zawsze był moim marzeniem… I czuję, że jestem dokładnie tam, gdzie chcę być — dodała, mając na myśli swoją życiową sytuację.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  105. [Spokojnie. U mnie też ostatnio był młyn i dlatego dopiero wychodzę z odpisami na prostą... ]
    W pewnym sensie El go podziwiała. Nie tylko decydował się na próbę życia jak normalny człowiek, ale podjął wyzwanie rzucone przez nią. Mógł być pewien, że panna Eagle nie jest osobą, która będzie wokół niego skakać i chodzić na paluszkach. Z drugiej jednak strony uważała, że taka lekcja życia dobrze mu zrobi, nieco sprowadzi na ziemię człowieka, który zachowuje się tak, jakby świat do niego należał.
    Chociaż Blaise starał się zachowywać swobodnie, to w jego ruchach widać było niezręczność i pewnego rodzaju niepewność.
    - Skoro odmawiasz picia... - pokręciła z rozbawieniem głową. - Chyba ci się bardzo spieszy, nie? - zagadnęła. Zabrała jednak swoją torebkę i dała się pociągnąć mężczyźnie do wyjścia. - Pochwalam ten entuzjazm - dodała żartobliwie i przyjrzała się mu kątem oka. Potem jednak zadał dość dziwne pytanie. Nie spodziewała się z jego strony troski. I to takiej całkiem przyjacielskiej, a nie jakoś szczególnie interesownej. W końcu co ona mogłaby mu zaproponować?
    Na odpowiedź miała jednak kilka chwil więcej, ponieważ wsiadła do samochodu, a Blaise musiał go jeszcze okrążyć. Co jednak mogłaby mu odpowiedzieć? Że wysłanie FBI byłoby całkiem rozsądną decyzją? Najprawdopodobniej byłaby to jedyna szczera odpowiedź, jakiej chciała mu udzielić. Jednocześnie nie były to słowa, które nadawałyby się dla jego uszu.
    - A różne rzeczy. Kto by się tym wszystkim przejmował? Ważne, że już jestem z powrotem - zbagatelizowała sprawę i posłała mu pełen rozbawienia uśmiech. - No nie mów, że byś po mnie płakał! Jakoś nie chce mi się w to wierzyć - zażartowała. - Poza tym... chyba nie tylko u mnie coś się działo. Jak tam twoje życie? - zapytała i przyjrzała mu się ze szczerą ciekawością. - Różne plotki krążą po mieście, ale trudno stwierdzić, co z nich ma choć krztynę prawdy w sobie - dodała zaczepnie. Przy okazji pomyślała, że mogłaby podpytać Blaise'a, czy wie coś na temat Lucasa Blacka. W końcu należeli do jednej nowojorskiej klasy, więc warto byłoby trochę powęszyć. El obawiała się tylko, że Blaise za bardzo przyczepi się do tematu i będzie próbował ją samą wziąć na małe przesłuchanie, a to byłoby jej nie na rękę. Wolałaby, żeby na razie nie wyszło na jaw, że interesuje się tym szalonym typem. Nie potrzebowała zbyt wielu plotek. Przynajmniej jeszcze nie.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  106. [Si, to ja XD Tatuś jest w gangu, mamusia już nie modeluje a Mia jest fajną, wybuchową mieszanką tych dwojga, więc ten tego, zapraszam do nas :D]
    Mia

    OdpowiedzUsuń
  107. Prychnęła cicho.
    - Uważaj, bo ktoś ci uwierzy - przewróciła oczami. - Gdybyś chciał mnie zaciągnąć do łóżka, zrobiłbyś to już dawno temu. Najwyraźniej się starzeję i nie potrafię zainteresować nawet takiego erotomana jak ty - pokazała mu język. Faktycznie przyzwyczaiła się już do jego żartów i tego, że są one całkowicie niewinne. Po prostu Blaise lubi grać mucho, a El nie widziała sensu w zaburzaniu jego obrazu własnej męskości. Niech się chłopiec bawi.
    Elaine jakoś nie brała pod uwagę tego, że ktoś, ktokolwiek, może interesować się jej życiem lub zwyczajnie o nią martwić. Wiedziała, że Maille i Charlie czasami roztaczają wokół niej pole troski, którego Eagle starała się unikać. Nie chciała nikomu sprawiać problemów ani nikogo zajmować swoją osobą. Gdy tylko czuła, że ktoś jest za blisko, zaczynała tę osobę ostrożnie od siebie odsuwać. Nie tak, żeby dana osoba się nie obraziła, a najlepiej w ogóle nie spostrzegła. Był to jeden z powodów, dla których dawno nie widziała się z tą kochaną dziewczyną.
    Spojrzała zdziwiona na Blaise'a.
    - No, no, no... to wielka zmiana - przyznała. - Wygląda na to, że towarzystwo Maille ci sprzyja. Skutecznie cię uczłowiecza - dodała żartobliwie. - Mówię ci, trzymaj się jej jak ostatniej deski ratunku. Jeszcze cię wyprowadzi na ludzi - mrugnęła do niego. Nie miała pojęcia, że coś się dzieje między tą dwójką, ale życzyła im szczęścia tak po prostu. Uważała, że mogą sobie nawzajem bardzo pomóc. Maille potrzebowała mężczyzny, na którym będzie mogła polegać i który zdejmie z jej ramion ciężar dźwigania wszystkiego samodzielnie. Blaise zaś przy uroczej i bezpośredniej dziewczynie może poczuć, co tak naprawdę jest szczęściem.
    - Nie będzie za tobą tęsknił, skoro chcesz pobyć trochę u mnie? I jak się nazywa ten mały cudotwórca? - zapytała i uśmiechnęła się do mężczyzny szeroko.
    Z baru do kamienicy, w której mieszkała Elaine było niedaleko, dlatego szybko znaleźli się na właściwej ulicy.
    - Zaparkuj się pod tamtymi drzwiami, wskazała na ciemne, brązowe wrota, do których prowadziło kilka schodków. Wyszli z samochodu i El ruszyła na górę. Na schodkach spał mężczyzna, wyglądem niewyróżniający się menel. El wsunęła mu papierowy banknot w dłoń.
    - Zerkniesz na to auto, dobrze? - poprosiła słodkim głosikiem. Mężczyzna skinął tylko głową i posłał jej przyjazny uśmiech, a Elaine opowiedziała u tym samym. Poprowadziła Blaise'a do środka i razem zaczęli wspinać się po schodach na piąte i ostatnie piętro. Zatrzymali się dopiero przy drzwiach jej mieszkania.
    - Wchodź. Zapraszam - otworzyła drzwi na oścież i wprowadziła go do swojego skromnego azylu.
    Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, obok niej łazienka, a na końcu otwarty salonik ze schodami na poddasze, gdzie urzędował Lennox, po prawej zaś dwa pokoiki sypialne, z których pierwszy zajmowała El, a drugi stał pusty. Do niego zaprowadziła Blaise'a. Mieściło się w nim spore łóżko, szafa rozsuwana na wysokość całej ściany oraz biureczko z fotelem. Całość utrzymana w oszczędnym, ale nowoczesnym stylu.
    - Rozgość się, a ja pójdę przygotować coś do przegryzienia - zaproponowała.

    Elaine Eagle

    OdpowiedzUsuń
  108. [czeeesc, polecano Blaise’a + uwielbiam to imię, wiec najpierw przyszłam tutaj ^.^ masz jakiś wątek, lub relacje której ci brakuje albo chcesz zrealizować i jeszcze nie masz z kim? Bo jak tak, to moze Lyka się nada? Jak nie, to spróbuje o czymś pomyśleć - co ty na to? ;>]

    Lyka

    OdpowiedzUsuń
  109. [Jestem zachwycona pomysłem! Ktoś moglby ją mu polecić, bo na przykład znalazła kogoś, albo odzyskała jakieś skradzione pieniądze albo coś takiego nielegalnego ale w sumie w dobrej sprawie - mógłby wiedzieć ze to „haker” a nie ze dziewczyna i nie wiedzieć ze pracuje w policji xd byłoby śmieszniej xd ona oczywiście z reguły tego nie ukrywa wiec jakoś się wyda czy coś? ;> albo sprzeda jej ckliwa bajeczkę i mogą mieć na pieńku czy coś. Uuu, to ma tyle możliwości xdd zaczniesz? Jak nie to ja to oczywiście zrobię jak tylko wroce do domu - daj tylko znać gdzie ją ściągnął xd]

    Lyka

    OdpowiedzUsuń
  110. Była na jednym z tych nudnych bankietów, gdzie nic się nie dzieje. A raczej działoby się gdyby miała kogoś znajomego. Obiecała ojcu, i matce która przypadkiem znalazła się w Nowym Jorku, że dotrzyma im towarzystwa. I czasem faktycznie lubiła chodzić na takie przyjęcia, wystroić się i poudawać, że mimo bycia zwykłą barmanką w zwykłym barze to ma jednak to i owo do powiedzenia. Co prawda dzięki rodzicom nikt nie patrzył na nią jakby nie należała do tego świata. W końcu Belle była prawnikiem, tak samo jej mąż i działali w świetnej kancelarii, a ludzie którzy korzystali z ich usług płacili sporo kasy. Ojciec był świetnym kardiochirurgiem, a mama prowadziła dom mody, a jej ubrania nosili wszyscy, którzy mogli sobie na to pozwolić. Tylko ona odstawała w tym wszystkim.
    Kręciła się z miejsca na miejsce, przeszła chyba całe te nudne miejsce i nie znalazła nikogo z kim mogłaby porozmawiać. Jej myśli zaczęły krążyć wokół ludzi do których mogłaby się wyślizgnąć i… i pomysł wpadł sam. Znalazła rodziców, aby się pożegnać i zamówiła taksówkę. Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór. Miała tylko nadzieję, że znajdzie przyjaciela w domu, a nie gdzieś na świecie, gdzie nie miałaby do niego dostępu. Chciała też zrobić mu niespodziankę, bo szczerze mówiąc nie mogła sobie przypomnieć kiedy widzieli się ostatni raz. Podała taksówkarzowi znajomy adres. Droga nie trwała zbyt długo. Po wyjściu jeszcze wpadła do pobliskiego sklepu po coś dobrego, a przez coś dobrego miała na myśli wino. Nie wypadało wpadać bez prezentu, prawda?
    Weszła do budynku, gdzie na szczęście nie miała problemów z portierem i wpuścił ją bez zawiadamiana właściciela mieszkania do którego próbowała się dostać. W windzie grała spokojna, nieco nudnawa melodyjka, którą automatycznie zaczęła nucić pod nosem. I w końcu wysiadła na interesującym ją piętrze.
    Kilka razy zastukała do drzwi, a potem nacisnęła na klamkę naiwnie licząc, iż drzwi okażą się otwarte. I o dziwo takie były. Sama się zdziwiła, gdyby ona mieszkała w takim miejscu bałaby się zostawiać otwarte drzwi, ale z drugiej strony ilość kamer dookoła i pilnowane wejście dwadzieścia cztery na dobę sprawiały, że człowiek czuł się bezpiecznie. Więc jak gdyby nigdy nic weszła do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. Po cichu liczyła, że mu w czymś przeszkodzi, bo wtedy miałaby się z czego nabijać, a z drugiej strony wolała aby po prostu nagle się zjawił.
    — Hej, hej — rzuciła przechodząc dalej, a stukot szpilek rozszedł się po mieszkaniu — wiem, że niezapowiedziany ze mnie gość, ale przychodzę z darami… Blaise?

    Hannah Clearidge

    OdpowiedzUsuń
  111. Cóż Lucas mógł się domyślić, że jak zwykle chodziło o kobietę, ponieważ jego przyjaciel traktował je tak samo jak on. Przygody na jedną bądź kilka nocy, a gdy one zaczynały w głowie snuć plany o weselu Black, jak i równie, poszkodowany mówili sayonara.
    - Przydałoby ci się odrobinę wstrzemięźliwości - zaśmiał się popijając whiskey. Bez sprzeciwu złapał pada, by móc wybrać swoją drużynę.
    - Nie wiem o czym marzysz, ale będziesz jedynym który przegra - diabelski błysk był nieco przygaszony przez całe to zmęczenie, które zafundowała mu praca i pewna blondynka. Natłok myśli mogly przygasić procenty i odrobiną rywalizacji. Nie ukrywał, że byl od niej momentami uzależniony, lecz przyjaciel bez problemu dostarczał sytuacji w których oboje mogli się sprawdzić. Gra na PlayStation była tylko jednym z wielu sposobów.
    - Nie uwierzysz, ale też chodzi o kobietę - odetchnął glebiej i nalał kolejnej porcji trunku do obu szklanek, następnie nie odrywał już wzroku od telewizora, a palce sprawnie naciskały odpowiednie konfiguracje na padzie, by podania piłki były efektowne.
    - Niejaka Elaine Eagle okazała się ciekawa zawodniczką - przyznał, bo nie mógł jej nazwać kolejnym celem. Cele były łatwe do zdobycia, a ona była kolejnym z graczy jak on, czy Blaise.
    - Wiesz stary ja z ludzi czym lepiej niż z książek, ale ona to chyba jest napisana po chińsku. A ja się chińskiego nie uczyłem - dodał, a następnie przeklął siarczyście, gdy przyjaciel zdobył bramkę.

    Lucas
    [Wybacz, że tak krótko :(]

    OdpowiedzUsuń
  112. — Tego jeszcze nie wiesz! — przypomniała mu ze śmiechem, celując w niego palcem. Nawiązywała tym samym do jednej z ich rozmów, kiedy to przekomarzała się z nim, że być może jedynie tak doskonale udaje i w rzeczywistości jest jedną z tych dziewczyn. Następnie, w odpowiedzi na to, że zasłużyła sobie na przyjazd tutaj, uśmiechnęła się szeroko i żartobliwie dumnie wyprężyła pierś, tym samym pokazując, że coraz swobodniej się tutaj czuła.
    Jeremy prawdopodobnie nie byłby sobą, gdyby szybko nie zgasił wesołej atmosfery. Może to dziwne, ale po jego słowach Creswell zrobiło się go lekko żal. Zaczęła zastanawiać się nad tym, co musiał przeżyć ten mężczyzna, że miał takie podejście do życia, do ludzi jako takich? Aurelie wydawała się być naprawdę ciepłą i serdeczną kobietą. Czy byłaby z nim tylko dla pieniędzy? O co tak właściwie w tym wszystkim chodziło…? Wiedząc, że nie będzie w stanie ot tak tego rozgryźć, Maille lekko potrząsnęła głową i uśmiechnęła się pod nosem.
    — Słuchaj ojca, Blaise. Zna mnie od pięciu minut, a już mnie przejrzał — westchnęła teatralnie i przewróciła rozbawione spojrzenie na matkę Ulliela oraz jego samego. Być może jej zachowanie było w tym momencie odrobinę bezczelne, ale coś jej podpowiadało, że jeśli już miała walczyć z panem Ullielem, to tylko i wyłącznie za pomocą śmiechu. Branie sobie do serca jego uwag na nic by się nie zdało.
    — Niektórzy to rzeczywiście nieroby i alkoholicy — przyznała spokojnie, celowo najpierw przytakując mężczyźnie. Miała wrażenie, że tym mile połechta jego ego, a poza tym w tym jednym aspekcie faktycznie musiała się z nim zgodzić. — Ale nie wszyscy — podkreśliła z lekkim uśmiechem. — Ludzie lądują na ulicy przez różne rzeczy, nie zawsze dlatego, że przepijają wszystko, co zarobią. Wielu z tych ludzi chciałoby pracować, chociażby za marne grosze. A pan? — zagadnęła i urwała na chwilę, zawieszając zaciekawione spojrzenie na mężczyźnie. — Co by pan zrobił, gdyby w jednej chwili stracił pan to wszystko? — zapytała, zataczając ręką delikatny okrąg. — Kim by pan był, gdyby nie pieniądze? — dodała jeszcze, unosząc kącik ust. Rozmowa z Jeremym była na swój sposób ciekawa. To znowu było zderzenie dwóch odległych światów, jak podczas jej pierwszego spotkania z Blaisem. Może gdzieś tam w środku jego ojciec również nie był tylko gburowatym miliarderem? Może Maille powinna zmienić zawód i zostać kimś na kształt psychoanalityka…? Ta myśl rozbawiła ją na tyle, że uśmiechnęła się sama do siebie.
    Na propozycję Aurelie mało elegancko rozchyliła usta, lecz zreflektowała się szybko i zamknęła je czym prędzej.
    — Raczej nie mogę ot tak wyskakiwać sobie na urlop — przyznała szczerze, posyłając szatynowi znaczące spojrzenie. — Nie chce zostawiać Coopera, mojego pracownika, samego ze wszystkim na głowie — wyjaśniła szybko i na moment utkwiła wzrok w swoim talerzu, który nosił ślady różnych pyszności, których skosztowała. — Ale jeśli dobrze to zaplanujemy i dogadam się z Cooperem… — dodała po chwili namysłu, uśmiechając się tajemniczo. A ponieważ była już najedzona, ułożyła sztućce na talerzu w odpowiedni sposób – prawdopodobnie odpowiedni sposób – który miał zasugerować uwijającym się wkoło lokajom, że już nie będzie jadła. Następnie, nie mogąc się powstrzymać, ziewnęła krótko, uprzednio zakrywając dłonią usta. Zmęczenie po podróży, a także po ucieczce przed reporterami, która tak właściwie ich tutaj przygnała, zaczynało dawać o sobie znać. Tymczasem wskazywało na to, że czekał na nią pełen atrakcji dzień. Stąd, mimo że nie zamierzała już jeść, nalała sobie kawy ze stojącego na stole dzbanka.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  113. [Cześć! Chodzę sobie po kartach i myślę, że znalazłam idealnego kandydata do bycia frenemies od dzieciństwa! Zanim wszystko się posypało, Gemma również żyła na świeczniku, znajdując się ze swoją rodziną w centrum uwagi, choć podejrzewam, że o wiele mniej od Ulliela. Mimo to ich rodziny mogły się ze sobą przyjaźnić, a Gemma i Blaise byliby zmuszeni do przebywania w swoim towarzystwie, poza tym nie mieli raczej większego wyboru - niewiele rówieśników żyło na podobnym poziomie. Mogli być przy sobie przez lata, przez wszystkie najlepsze i najgorsze momenty w ich życiu, z jednej strony się wspierając, bo nie mieli nikogo innego, a z drugiej strony działając sobie na nerwy jak mało kto i kłócąc się przynajmniej raz dziennie z trzaskaniem drzwiami i rzucaniem przedmiotami. Aż nagle rodzina Gemmy traci wszystkie pieniądze, ojciec popełnia samobójstwo, matka ucieka, zostawiając ją z długami... Jak w takiej sytuacji zachowałby się Blaise? Z jednej strony byli przy sobie przez prawie dwadzieścia lat, z drugiej teraz sytuacja uległa zmianie. Tutaj są dwie opcje: albo odwrócił się do niej plecami, Gemma ma do niego ogromny żal i teraz, kiedy tylko znajdują się w jednym pomieszczeniu, skaczą sobie do gardeł, albo nawet chciał jej pomóc, ale jego rodzice się nie zgodzili, bo nie powinien się zadawać z kimś takim lub Gemma, zawstydzona tym, w jakiej sytuacji się znalazła, mogła urwać wszelkie kontakty... To taki pierwszy zarys, jaki przyszedł mi do głowy, co o tym sądzisz? :) ]

    Gemma

    OdpowiedzUsuń
  114. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 30 sierpnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  115. [Jasne, ja wszystko rozumiem. Ja sama mam niewiele czasu, ale powoli wychodzę na prostą. Mam nadzieję, że z magisterką i walka z nią zakończyły się sukcesem dla Ciebie :)
    Wiesz co, myślę, że możemy to połączyć. I na tę kolację po prostu pójdą po jej długiej nieobecności i wtedy poinformuje Pana Prezesa o tym, że już jest mężatką :D ]

    Jessie

    OdpowiedzUsuń
  116. Choć ich pierwsze spotkanie miało miejsce już jakiś czas temu, Maille wciąż nie mogła się nadziwić, jak potoczyła się ich znajomość. Coś jej podpowiadało, że będzie temu niedowierzała jeszcze przez długi czas, w końcu ich przyjaźń była bardzo specyficzna. Śmiało można było powiedzieć, że więcej ich dzieliło niż łączyło, a mimo tego tematów do rozmów im nie brakowało. Korzystając z dość stereotypowego porównania, byli prawie jak dwie pasujące do siebie połówki, z tą różnicą, że jedno z nich było pomarańczą, a drugie jabłkiem…
    Uśmiechnęła się w odpowiedzi na słowa Aurelie. Chciała wspomnieć coś na temat tego, by tym razem młody Ulliel ojca nie posłuchał, ale ugryzła się w język. Wolała zachować te słowa dla siebie, w ostatniej chwili zdając sobie sprawę z tego, że nie chce zbytnio afiszować się z tym, że wyjątkowo zależało jej na tym, by Blaise zrobił na przekór rodzicowi. Z drugiej strony poczuła ukłucie niepokoju. A co, jeśli szatyn zrobi tak, jak mówiła jego matka? I dziwnym trafem zakończy znajomość z nią, bo nie przypadła do gustu jego ojcu? Będąc z tego powodu w nieco gorszym humorze, Maille znad talerza posłała wrogie spojrzenie Jeremy’emu.
    — W takim razie życzę panu, by to się nigdy nie stało — powiedziała uprzejmie, obdarzając go jednak mało przychylnym spojrzeniem i sztucznym uśmiechem. Jeremy chyba zdążył zapomnieć o tym, że z tak wysokiego szczebla wciąż można było spaść, i to z niesamowitym hukiem. Nie dodała jednak już nic więcej. Zmęczona, straciła ochotę na słowne potyczki i w tym momencie była niezwykle wdzięczna mamie Blaise’a za jej obecność i za to, że jak tylko mogła, ratowała sytuację, choć zdaniem Maille wcale nie trzeba było jej ratować. Wszyscy widzieli aż za dobrze, jaki był Jeremy i raczej żadne z nich w tej chwili nie mogło nic z tym zrobić.
    — Ewentualnie zabierzemy Coopera ze sobą — zażartowała i mrugnęła porozumiewawczo do Blaise’a. — W końcu jak już usłyszy, co mogę zobaczyć, pewnie będzie zazdrosny! — dodała i roześmiała się wesoło, tym samym odsuwając rozważania o urlopie na dalszy plan. Już sam jej wypad tutaj można było potraktować jak mały urlop.
    Przytaknęła skinieniem głowy, czując, jak na jej ręce pojawia się gęsia skórka. I to nie z powodu lekkiego wietrzyku, który poruszał gałęziami drzew w ogrodzie, a z powodu palców delikatnie muskających jej skórę. Nie minęła jednak chwila, a z pewną ulgą odeszła od stołu i pozwoliła poprowadzić się z w stronę imponującej willi. Rzeczywiście była zmęczona podróżą i w starciu z Jeremym powoli traciła rezon.
    — Ja chętnie wezmę prysznic i się przebiorę. A później możemy w końcu iść po Bruno. Tylko będziesz musiał przyjść po mnie do pokoju, bo się zgubię! — zaśmiała się, dłonią zaczesując jasne włosy do tyłu. Podejrzewała, że bez Blaise’a albo innego przewodnika nie będzie miała po co wyściubiać nosa z pokoju. Bo gdyby to zrobiła, później na pewno nie byłaby w stanie punktualnie dotrzeć na kolację.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  117. Zaśmiał się na wziamnkeo zakonie.
    - Myślę, że to żaden wyczyn, gdyż kobiety tam raczej nie są zbytnio zaspokojone- sama próba wyobrażenia sobie przyjaciela w takim miejscu była zbyt komiczna, by móc ukryć ten fakt.
    Uniósł jedną brew ku górze, ponieważ Blaise chyba zapomnial z kim ma doczynieni. Różnie szala wygranej przechylała się przez te wszystkie lata, lecz nigdy nie były to łatwe zwycięstwa.
    - W tym napadzie to glowe Ci, jednak bardzo uszkodzili, bo bagatelizujesz swojego rywala - w tym samym momenci to on zdobyl bramkę czym zapewnil im remis. Następnie nastąpiła krótka przerwa w grze mężczyzna zwilżył usta alkoholem, by skupić się na rozmowie z przyjacielem. W końcu wbrew stereotypom nie tylko kobiety lubowaly się w tej formie spedzania czasu z najblizszymi. Poruszane tematy, a także ich odbiór nieco się różnił, ale nic ponadto.
    - Nic mi na ten temat jeszcze nie wiadomo, lecz nie byłbym zawiedziony. Chociaż ona jest całkiem inna - przyznał rozmasowujac z zakłopotania kark. Znów sięgnął po whiskey i tym razem to on o mało co nie zakrztusil się alkoholem.
    - Ty ja znasz?! - teraz pad i gra całkiem przestaly mieć znaczenie. Czyżby to nie był przypadek, że się poznali? Trybiki w jego głowie na nowo zaczęły funkcjonować na najwyższych obrotach. Chciał poznać tą kobietę.
    - Z naszego ulubionego baru- wyjaśnil lekko szatynowi. Cóż ich pierwsze spotkanie było kompletnie przypadkowe, mimo iz nie do końca było pierwszym. Widywali się na różnych galach, gdy jeszcze Black nie był aż tak samodzielnym prawnikiem. Do dziś dnia głowił się cóż się zmieniło, że teraz tak bardzo go zaintrygowala i to nie jedynie w seksualny sposób. Była jak sprawa nie do rozwiązywania, jak kolejne wyzwanie z przeciwnikiem, ktorego nie chce się pokonać, a wywalczyć współpracę.
    - Przypominam Ci, że groźby są karalne. Po drugie też się chyba przyjaźnimy. - był zaskoczony reakcją Blaise'a, więc zaczynal tworzyc miedzy nimi dystans.
    - Nikt chol.era nie mówił, że zamierzam się nią bawić. Gdyby tak było to już po jednej nocy powiedzialbym dowiedzenia. - odetchnął glebiej. Spojrzał na niego ostro.
    - Sam znasz zasady, a ona... - zmarszczyl brwi.
    -...nie podlega zasadom.

    Lucas Black

    OdpowiedzUsuń
  118. Elaine nie należała do osób, które długo chowają urazę. Chociaż zachowanie Blaise"a na początku ich znajomości doprowadzało ją zwyczajnie do szału, to potrafiła docenić również jego późniejsze zachowanie. A faktycznie później mężczyzna zachowywał się niemal poprawnie. Zostały mu tylko te niestosowne żarty, ale one wcale tak bardzo El nie przeszkadzały, ponieważ wiedziała, że nie należy traktować ich poważnie. Wątpiła, by w ogóle był w stanie spełnić którąś ze swoich przechwałek. I nie dlatego, że nie wierzyła w jego męskość, ale uważała, że Ulliel pod tą całą fasadą macho ma naprawdę miękkie serducho, które chętnie ofiarowałby komuś, kto go nie podepcze. Oczywiście El nie pisała się do tej roli, ale też nie potrafiła wzbudzić w sobie ani krzty poważania dla tej jego postawy samca alfa.
    Parsknęła cicho.
    - I ubrudzić twoją piękną tapicerkę? - spojrzała na niego powątpiewająco. - Poza tym... ktoś, kto tyle gada, zwykle nie bardzo sprawdza się w trakcie - wzruszyła ramionami jak gdyby nigdy nic. Oboje wiedzieli, że są to ich bzdurne przekomarzania.
    Roześmiała się, gdy usłyszała jego święte oburzenie na to, jak określiła wpływ Maille na niego.
    - Oczywiście, że tak. Mam ci przypomnieć, jakim nadętym gnojkiem byłeś na bankiecie, gdy się poznaliśmy? Obrażalskim lizusem? - odpowiedziała wesoło i spojrzała na niego z lekką wyższością. Potem jednak jakby spoważniała i uśmiechnęła się cwanie.
    - Skarbie kochany, ja po prostu wiem, że zachowasz dość rozsądku i nie skrzywdzisz mojej przyjaciółki. - W jej spojrzeniu pojawiło się coś niebezpiecznego. - Nie wkurzysz mnie i nie zrobisz nic, na co Maille musiałaby się mi skarżyć... Bo w innym przypadku jaja będą twoim najmniejszym problemem - zakończyła groźnie, a potem wzruszyła ramionami i wyraźnie się rozluźniła. - Powiedzmy, że wierzę w Maille, że sobie poradzi, oraz w twój instynkt samozachowawczy - dodała już spokojnie. W końcu uśmiechnęła się pogodnie.
    - No i... trochę jestem ciekawa.... jak będzie się zachowywał zakochany Blaise. Bo wiesz... Maille trudno nie kochać, więc jestem pewna, że cię pokona. Gdyby nie to, że woli facetów, sama bym do niej startowała - pokazała mu język.
    Pokiwała głową.
    - Daj spokój... Maille ma rękę do zwierząt. Przechowywała moją Koseki. Aż miałam ochotę zostawić kotkę u niej... bo widać było, że dobrze się tam czuje - przyznała. - I chętnie wpadnę poznać twojego nowego towarzysza - zapewniła gorliwie.
    - Wiesz... trochę sytuacja mnie do tego zmusiła. A poza tym przeprowadziłam się wtedy do wuja, nie byłam sama - odparła. - A po kilku latach... po prostu przywykłam i teraz nie wyobrażam sobie powrotu na Manhattan - przyznała. - No i... lubię to mieszkanie. Jest duże i wygodne jak na mieszkanie w tej okolicy. W summie nadawałoby się na mieszkanie rodzinki z dwójką dzieci. Ale ja małżeństwa nie planuję,a zamierzam jeszcze trochę tu pomieszkać, więc... trochę się jeszcze pomarnuje - powiedziała lekkim tonem.
    Elaine obróciła się napięcie i spojrzała zdumiona na Blaise'a, a następnie wybuchła śmiechem.
    - No! Ale cię wzięło! Nie wierzę, że właśnie zaoferowałeś pomoc w kuchni. I lekcje gotowania! Szaleństwo! Chyba muszę pogratulować Maille jej magicznego wpływu na ciebie. Może powinnam ustawić ją na jakieś spotkanko z innym typem drania, bo jego też mogłaby naprawić - śmiała się.
    Kiedy już zdołała zapanować nad sobą, zajrzała do lodówki.
    - Może jakiś szybki sos w takim razie? - zaproponowała wesoło.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  119. Rzeczywiście, przebywając w posiadłości Ullielów Maille czuła się jak na stacji kosmicznej – niemalże wszystko było tu dla niej nowe ze względu na panujący przepych i nawet rzeczy, które znała ze swojej codzienności, tutaj nabierały zupełnie nowych kształtów. Stąd nieustannie chodziła jakby lekko oderwana od rzeczywistości, raz na jakiś czas musząc uszczypnąć się w ramię, by przypomnieć sobie, że to jawa, a nie sen. W obliczu tego wszystkiego czuła się niezwykle mała – ludzie obserwowani z dużych wysokości byli jak małe, czarne mróweczki przewijające się gdzieś w dole i poniekąd właśnie w ten sposób myślała o sobie Creswell, otoczona rzeczami, o jakich na co dzień nawet nie marzyła.
    — Super — przytaknęła nieco niepewnie, kiedy Blaise oznajmił, że są na miejscu. Jej mały entuzjazm wynikał z tego, że nie miała zielonego pojęcia, dokąd postanowił zabrać ją mężczyzna i poniekąd obawiała się tego, co wymyślił. Kto wie, może gdzieś z rogiem czaił się helikopter, którym lot obiecał jej zaraz na początku ich znajomości? A co do tego Irlandka nie była zbytnio przekonana. Nie bała się latać, inaczej nie miałaby jak odwiedzać rodziny pozostającej w Europie, ale co innego lot samolotem, do którego miała jakie takie zaufanie, a co innego puszką kształtem przypominającą ważkę, której stery na dodatek miałby dzierżyć Blaise!
    Stąd wysiadła z samochodu nieco niepewnie i posyłając przyjacielowi nerwowe spojrzenie, otarła dłonie o materiał spodni.
    — Przejażdżkę? — podchwyciła, unosząc prawą brew, podczas gdy lewa pozostała lekko zmarszczona. Następnie pozwoliła pociągnąć się w stronę rozległego budynku, gdzie dopiero tuż przy wejściu w nozdrza uderzył ją charakterystyczny zapach. — Koniki! — zdążyła wykrzyknąć nić jeszcze przekroczyli próg stajni, zachowując się niczym podekscytowana pięciolatka. Tak jak wcześniej miała pewne obawy, tak teraz szybko wyprzedziła szatyna, ruszając szerokim korytarzem wiodącym pomiędzy dwoma rzędami boksów.
    — Cześć, Diego — przywitała się z uśmiechem, chwilowo jakby zapominając o znajdującym się tuż obok Ullielu, co mogło być bolesnym ciosem dla jego wybujałego ego. Zbliżyła się do konia i zaczęła gładzić dłonią jego szyję, posmyrała palcami również niezwykle miękką skórę tuż przy chrapach. — A w jakich dyscyplinach? — spytała, nie przerywając głaskania konia, by po chwili niechętnie ruszyć dalej, jednakże następne słowa mężczyzny sprawiły, że stanęła w miejscu jak wryta.
    — Ja mam sobie wybrać konia?! — powtórzyła za nim, wybałuszając oczy. No tak, przecież wcześniej Blaise mówił coś o przejażdżce… — Blaise, ale ja nie potrafię jeździć konno…! — jęknęła, posyłając mu zbolałe spojrzenie. — Kiedyś próbowałam i teoretycznie wiem co i jak, ale praktycznie… — mruknęła, załamując ręce. Jeszcze jako nastolatka miała podejście do jazdy konnej. Okazało się jednak, że samo lubienie koni nie wystarczyło, by nauczyć się jeździć – Creswell po prostu jakoś nie potrafiła tego załapać i latała w siodle we wszystkie możliwe strony. Stąd jej marzenia o dzikim galopie po dziewiczych terenach musiały pozostać jedynie marzeniami.
    W pewnym momencie jednak smutny grymas z jej twarzy zniknął i w jej szarych oczach pojawił się zadziorny błysk.
    — Chociaż… — zaczęła, powoli zbliżając się do mężczyzny. Nie odrywając wzroku od jego twarzy, ułożyła dłoń na jego ramieniu i powoli go okrążyła, przesuwając palcami po jego plecach. — Chyba jest taki jeden ogier, którego mogłabym dosiąść… — mruknęła wprost do jego ucha, doskonale wiedząc, że tymi słowami napnie jego nerwy do granic wytrzymałości i wystawi na próbę jego cierpliwość. Uśmiechnąwszy się figlarnie, odsunęła się, przygryzając dolną wargę. Nie minęła chwila, a roześmiała się wesoło i niby wszystko było jak dawniej, bo przecież żartowali ze sobą w ten sposób nieustannie, z tą różnicą, że po jej ciele przebiegł jakiś niespokojny dreszcz.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  120. White chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 20 października Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  121. Lucas zaśmiał się cicho pod nosem. Wiedział, że jego przyjaciel miał wysokie mniemanie os obie, a jeśli chodziło o wygląd to nikt nie był w stanie podważyć jego wiary w siebie. Miało to jednak jeden minus, a mianowicie taki, iż często o nic nie martwił się bardziej niż o swoją irytującą,acz przystojną buźkę.
    Słysząc pytanie Blaisa na moment znów skupił się na grze, by pomyśleć nad odpowiedzą. Rzadko dzielił się z kimkolwiek przemyśleniami, ponieważ tajemnica zawodowa wymagał od niego samodzielnego rozgryzania spraw, a teraz wyglądało to nieco inaczej. Człowiek miał tak czasami, iż dociera do niego coś dopiero w momencie, gdy wygłosi pewne słowa na głos i wtem zapal im się w głowie lampka.
    - To też, ale przecież wiem gdzie mam iść, by znaleźć pannę na jedną noc. Chyba już mi się przejadły.- samo to odkrycie nie było niczym szczególnym, a jednak oznaczałoby wiele. Między innymi to, iż zamierzał porzuć życie wiecznego casanowy.
    - Elainie - wypowiedzenie jej imienia przywracało w jego głowie milion pytań bez odpowiedzi, jak i wspomnienia z minionej nocy.
    - Jest na równym poziomie, a kto może i wyższym, jeśli chodzi o relacje i grę - uniósł jeden kącik us do góry ironicznie, a następnie uderzy lekko mężczyznę łokciem pod żebra.
    - Znasz ją lepiej ode mnie skoro nie boisz się mi grozić - powiedział całkiem poważnie, a następnie wychylił kolejną szklankę whiskey. Black nie miał wprawy w mówieniu o uczuciach, czy relacjach jakie łączą go z kimkolwiek, gdyż tych relacji było naprawdę niewiele.
    - Była i ani się waż z tego żartować - zacisnął szczęki i zmroził szatyna prawniczym spojrzeniem.
    - Tylko nie wiem co dalej. Za cho.lerę nie potrafię jej rozgryźć. No stary nawet z tobą nie miałem takiego problemu jak z tą kobietą. Ja coś założe, a ona wybiera kompletnie inne rozwiązanie przym czym jest... Sam nie wiem... Blaise ja nie zapamiętuje imion byle jakiej kobiety. - kolejna szklaneczka płynęła schładzając i rozpalając jego gardło jednocześnie.
    - Nie wierzę w to co teraz powiem, ale potrzebuję twojej pomocy- Lucas dano zapomniał o meczu rozgrywającym się na ekranie telewizora, bo ten ważniejszy miał się zacząć w jego życiu.
    - Co lubi? Albo czego nie? - myślał nad jakimś prezentem, niespodzianką i tysiącem innych rzeczy, ale na nic się póki co nie zdecydował.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  122. Wtulona w młodszego brata, starała się zapanować nad targającymi nią emocjami. Właściwie gdyby ktoś dokładnie w tej chwili zapytał ją o to, co czuje, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele miała szczęścia, którego jej sąsiadom, których przecież znała chociażby z widzenia, zabrakło. Jednocześnie to wszystko do niej nie docierało. A raczej to Maille nie chciała dopuścić do siebie pewnych rzeczy. Wiedziała, że gdyby zaczęła to wszystko analizować i roztrząsać, nie byłaby w stanie stać teraz o własnych siłach. I tak wspierała ciężar ciała na Cedricu, czując, jak mocno drżą jej nogi i jak cała się trzęsie. Była przerażona i oszołomiona. W głowie miała mętlik. Uświadomiła sobie też jeszcze jedną rzecz i jeszcze mocniej objęła brata, przyciskając go do siebie. Przecież gdyby przyleciał wcześniej, gdyby zdecydował się wejść na górę, by sprawdzić, czy przypadkiem wcześniej nie wróciła do domu…
    To właśnie tych myśli kobieta nie chciała do siebie dopuszczać. Nie chciała analizować, co by było, gdyby. Odchrząknęła, pociągnęła nosem i nim odsunęła się na wyciągnięcie ramion od bruneta, usłyszała znajomy głos.
    — Blaise? — wydusiła z trudem, bo mężczyzna wpadł na nią z takim impetem, że zachwiała się niebezpiecznie i gdyby nie to, że zamknął ją w silnym uścisku ramion, pewnie tym razem w końcu osunęłaby się na ziemię. Zdawało się jednak, że w ogóle nie przeszkadzało jej, z jaką siłą ją tulił. Była zmuszona oddychać płycej, przez niego nie potrafiąc głębiej nabrać powietrza, ale nie powiedziała na ten temat ani słowa. Zamiast tego schowała twarz w zagłębieniu między jego ramieniem, a szyją i czule przesunęła dłońmi po jego plecach, obejmując go i odwzajemniając uścisk. Zachciało jej się śmiać, kiedy pomyślała, że jest przerzucana z ramion do ramion. To jednak pomogło jej się uspokoić. Choć nogi wciąż miała miękkie, była już w stanie samodzielnie na nich ustać.
    — Co ty tu robisz? — Zamiast opowiadać na jego pytania, zaczęła zarzucać go gradem własnych. — Z Bostonu do Nowego Jorku leci się co najmniej godzinę — zarzuciła mu, właściwie nie wiedząc, ile czasu minęło od wybuchu. — Nic mi nie jest — dodała, kiedy Blaise się od niej odsunął i mogła unieść wzrok na jego zatroskaną twarz. Ulliel wydawał się na tyle rozgorączkowany, iż uznała, że teraz i tak niczego mu nie wytłumaczy i zamiast starać się wejść mu w słowo, stała i potulnie wysłuchiwała, co ten ma do powiedzenia. Nie zdążyła też zaprotestować, kiedy Blaise jasno przedstawił sytuację jej bratu i otuliwszy ją marynarką, pociągnął w stronę samochodu.
    — Ale Blaise…! — zaprotestowała cicho, z trudem przebierając nogami i za nim nadążając. Nie słyszał jej, a tymczasem oniemiały Cedric został w tyle, będąc na tyle zaskoczonym, by nawet nie ruszyć za nimi. — Blaise! — krzyknęła ostro i wbiła pięty w ziemię, zatrzymując się i zmuszając przyjaciela do opamiętania się. — To mój młodszy brat, Cedric — wyjaśniła i mimo beznadziejnej sytuacji, na jej ustach zamajaczył drwiący uśmieszek. — Byłoby mi bardzo miło, gdybyśmy mimo wszystko nie zostawiali go samego w środku miasta. Dopiero co przyleciał — wyjaśniła i obróciła się, przez ramię zerkając na pozostawionego samemu sobie Cedrica. Skinęła na niego ręką, zachęcając, by do nich podszedł, na co brunet dał jej znak, by chwilę poczekała.
    Irlandczyk podszedł do mężczyzny, który trzymał się na uboczu. Wymienił z nim krótki uścisk, klepiąc go po plecach. Następnie udał się z nim do stojącej nieopodal taksówki, wyjął walizkę z bagażnika i wcisnął w dłoń taksówkarza sporo gotówki. Pożegnawszy się z nim, w końcu dogonił Maille oraz Blaise’a.
    — Cedric, miło mi — przedstawił się, wyciągając dłoń w stronę pana prezesa. Kiedy wymienili uścisk dłoni, przejął Maille z ramion mężczyzny i w zamian wcisnął mu swoją walizkę. Pannie Creswell chwilowo było obojętne, kto ją podtrzymywał. Wyczuła jednak tworzące się między mężczyznami napięcie, lecz nic dziwnego. Cedric nie miał pojęcia, kim był Blaise i chwilowo wolał mieć siostrę przy sobie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  123. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 11 listopada Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  124. Odetchnęła, kiedy w końcu udało jej się zwrócić na siebie uwagę Blaise’a. A może nie tyle na siebie, bo zdążyła zauważyć, że mężczyzna był wyjątkowo skupiony na jej osobie, a na to, co miała mu do powiedzenia. Obserwowała uważnie, jak jej słowa powoli do niego docierają i dostrzegła błysk zrozumienia, który pojawił się w jego jasnych oczach. Błysk zrozumienia i ulgi, przez co sama wysoko uniosła brwi i szerzej otworzyła oczy, kiedy szatyn w końcu wyraził swoje obawy co do tego, kim był Cedric.
    — Nie, to nie żaden mój kochanek — warknęła i o dziwo, wcale nie udawała złości, Ulliel bowiem zabrzmiał tak, jakby wcale jej nie znał i Maille Creswell miała kochanków na pęczki. Zabolało ją to. Może nie jakoś bardzo, ale poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu, bo też raczej była ostatnią osobą, którą Blaise mógł mierzyć swoją miarą. — To tylko cholerny zbieg okoliczności — wyjaśniła i pokręciła głową, bo wraz z tymi słowami w jej głowie znowu pojawiły się myśli dotyczące tego, co by się stało, gdyby ona nie wyszła z domu, albo Cedric zjawił się kilka minut wcześniej. — Cedric postanowił zrobić mi niespodziankę i przyleciał bez zapowiedzi, a że to wszystko tak zgrało się w czasie… — urwała i mocno zagryzła dolną wargę, aż poczuła pod zębami metaliczny posmak krwi. Nie chcąc walczyć z łamiącym się głosem, po prostu na dłuższą chwilę zamilkła, pozwalając przywitać się mężczyzną.
    — Tak? Ja o tobie prawie wcale — odparł dość oschle młodszy z rodzeństwa Creswell, w ogóle nie przejmując się uwagą na temat walizki. Nie wiedział, z kim miał do czynienia, a nawet gdyby wiedział, zapewne nic by sobie z tego nie zrobił. Maille bowiem niewiele opowiadała o Blaise’ie. I to nie tak, że celowo pomijała go w swoich opowieściach, kiedy już kontaktowała się z rodziną w Irlandii. Ona po prostu niewiele mówiła o wszystkich swoich znajomych, choć zarówno rodzice jak i brat znali większość z imienia i nazwiska. Blaise’a również kojarzyli, ale czy Maille miała im się pochwalić, że to teoretycznie przez znajomość z nim przez pewien czas wszyscy byli bombardowani telefonami od wścibskich dziennikarzy? Stąd Ulliel raczej powinien cieszyć się, że Cedric wiedział o nim niewiele, bo inaczej wielce prawdopodobne, że nie pozwoliłby wsiąść im do jego samochodu.
    — Maille, co to do cholery ma być? — To Cedric odezwał się pierwszy, kiedy prezes skończył przedstawiać im swoją wizję kilku najbliższych dni. — To jest jakiś twój sponsor czy co? — spytał bez ogródek, wodząc wzrokiem od niej do Blaise’a.
    — Nie no, nie mogę z wami! — jęknęła, czerwieniejąc ze złości. Do tej pory siedziała między nimi, ale teraz wstała gwałtownie i usadowiła się naprzeciwko, plecami do szofera, od którego dzieliła ją przyciemniania szybka. Nie miała ochoty czuć się jak pomiędzy młotem i kowadłem. Z wyjątkowo zbolałą miną spojrzała to na jednego, to na drugiego i westchnęła ciężko. Obydwoje jakby niczego nie rozumieli, a ona nie miała teraz siły i głowy do tego, by wszystko tłumaczyć. Musiała jednak to zrobić, jeśli chciała uniknąć wybuchu wiszącej w powietrzu awantury.
    — Cedric, Blaise to mój przyjaciel. Tak się też złożyło, że Blaise jest prezesem firmy o międzynarodowym zasięgu i nie brak mu pieniędzy, z których chętnie korzysta i przez to oferuje taką, a nie inną pomoc. Blaise — wypowiedziała jego imię, tym razem to na szatyna przenosząc wzrok. — Przepraszam cię za Cedrica, ale są pewne powody, przez które tak się zachowuje i nieco nieuprzejmie traktuje mężczyzn, którzy są blisko mnie — dodała, po czym zgromiła ich dwójkę spojrzeniem, jakby ostrzegała ich, że jeśli tylko zrobią względem siebie coś głupiego, to obydwoje mocno tego pożałują.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  125. Blaise plątał się w zeznaniach jak nie on. Zwykle pewny siebie i tego, co mówi, teraz tłumaczył się gorączkowo i zawile, przez co Maille zerknęła na niego z ukosa z pewnym rozbawieniem. Wydawało jej się, że młody mężczyzna sam sobie przeczy, nie rozumiała tylko, dlaczego miałby być o nią zazdrosny? Zachowywał się jak pies ogrodnika, a przecież dziewczyn takich jak ona mógł mieć na pęczki. I miał, akurat w to panna Creswell nie wątpiła. Fakt, iż Ulliel pomyślał, że Cedric mógłby być jej chłopakiem i tak żywiołowo przez to zareagował sprawił, że Maille uśmiechnęła się pod nosem, czując niejaką satysfakcję. Teraz jednak nie było czasu, by się nad tym zastanawiać; za jej plecami wciąż rozgrywał się prawdziwy koszmar. Strażacy wespół z ratownikami przeszukiwali gruzy kamienicy, starając się opanować sytuację.
    — Chodźmy już stąd — poprosiła, a obłoczek pary, który uleciał z jej ust, omiótł jego szyję. To byli jej sąsiedzi, których codziennie mijała na klatce schodowej. Z którymi się witała i rozmawiała na czasem mniej, a czasem bardziej zobowiązujące tematy. Nie chciała patrzeć na to, kto przeżył, a kto nie. Nie chciała obserwować, czyje ciała strażacy wyciągają spod gruzów. Z jednej strony nie chciała ruszać się z miejsca, póki wszystko nie okaże się jasne, ale z drugiej wiedziała, że temu nie podoła. Nie udźwignie tego. Stąd z ulgą znalazła się w samochodzie, ciesząc się, że blacha i przyciemniane szyby odgradzają ją od świata zewnętrznego. Nie zaznała jednak upragnionej chwili wytchnienia, bo Cedric zupełnie niepotrzebnie wprowadzał nerwową atmosferę.
    — Porozmawiamy w domu — ucięła, odruchowo określając w ten sposób mieszkanie Blaise’a i przytknęła dłonie do skroni, czując, jak pulsujący ból głowy próbuje rozsadzić jej czaszkę.
    Resztę drogi przebyli w milczeniu. Cedric łypał to na Blaise’a, to na siedząca naprzeciwko Maille, lecz dziewczyna nie reagowała na jego zaczepki, mając zamiar dopiero w mieszkaniu dosadnie powiedzieć mu, co sądzi o jego zachowaniu. Pozbywszy się wierzchniej odzieży, odpięła smycz Leviemu, który czuł się tutaj jak u siebie i odetchnęła głęboko.
    — Zaraz przyjdziemy — obiecała i posłała szatynowi lekki uśmiech. Gdy przeniosła spojrzenie na brata, uśmiech zastąpił grymas niezadowolenia. Capnęła Cedrica za ramię i pociągnęła go za sobą, do pokoju, w którym miała okazję już nocować. Znalazłszy się w sypialni, przymknęła drzwi i zaczęła tłuc młodszemu bratu rozum do głowy.
    — Co ty sobie wyobrażasz?! Blaise chce nam pomóc, a ty wyskakujesz, że jest moim sponsorem?! Człowieku, doszczętnie straciłeś rozum?! Przyjeżdżasz tutaj bez zapowiedzi, nie znasz sytuacji i od razu dajesz sobie prawo do takiej oceny? Doszczętnie cię porąbało? Ja rozumiem, Cedric, że jesteś zdenerwowany i przestraszony. Uwierz mi, ja też. Ale na litość boską, zastanów się chociaż przez sekundę, zanim coś powiesz. Nie znasz faceta, nie wiesz co między nami jest i obrażasz nas oboje. Jak w ogóle mogłeś tak sobie pomyśleć? O nim. O mnie? — rzuciła cicho i po raz pierwszy w trakcie tej tyrady uniosła na niego wzrok. Była poczerwieniała ze złości, a jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie, bo doprowadzona na skraj wytrzymałości i zdenerwowana Maille zawsze płakała. Dziwiła się samej sobie, że jeszcze nie rozryczała się jak małe dziecko, by dać upust nagromadzonym emocjom.
    — Wiem. Przepraszam — bąknął Cedric i szeroko rozłożył ramiona. Creswell pokręciła głową, a następnie przysunęła się do brata i pozwoliła się objąć. — Przestraszyłem się. Tak cholernie się o ciebie bałem.
    — Wiem.
    Dali sobie chwilę, by emocje opadły i by to, co miała do powiedzenia Creswell, ułożyło się w głowie bruneta. W końcu opuścili sypialnię blondynki, którą w myślach nazywała swoją i wrócili do jadalni, gdzie zastali suto zastawiony stół i gotowego do pomocy lokaja. Widząc to, Cedric wysoko uniósł brwi, ale nie odezwał się ani słowem. Zamiast tego podszedł do Blaise’a i nieco nieśmiało, ale przyjacielsko klepnął go w ramię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przepraszam za te głupoty, które wygadywałem — powiedział, a trzeba zaznaczyć, że przepraszanie kogokolwiek nigdy nie przychodziło mu łatwo. — Bałem się. Nie wiedziałem, co się dzieje. To dlatego. Zgoda? — rzucił z nadzieją i wyciągnął dłoń w stronę młodego biznesmana.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  126. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 12 grudnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  127. Villanelle Madisson była spokojną kobietą, marzącą on wielkiej karierze w świecie architektów. Miała nadzieję, że doczeka się momentu w którym jej nazwisko będzie coś znaczyło w tym świecie. Dodatkowo liczyła, że kiedyś zostanie wybudowany w NYC budynek, który zostanie stworzony dzięki niej. Przez nią samą i z dumą będzie wyglądać go z okna swojego biura. Kiedyś, w przyszłości. Na ten moment musiała zostawić te marzenia na dalszy plan i skupić się na tym co najważniejsze. Ukończenie studiów, praktyki oraz wychowanie Thei. Praktyka, na którą tak bardzo czekała i na która pragnęła się dostać niestety okazała się dla Elle nieosiągalna. Pospieszne składanie nowych wniosków i znalezienie jakiejś dobrej firmy graniczyło z cudem. Dlatego gdy tylko znalazła ogłoszenie, a opis firmy wydawał jej się w porządku, zgłosiła się. Dostała się, ale... nie była pewna czy zrobiła dobrze. Nie była to firma ściśle powiązana z budownictwem i projektowaniem. Wiedziała jednak, że praktyki musi mieć po prostu zaliczone. Dlatego zaciskała zęby i dawała radę, chociaż z każdym dniem podobało jej się coraz mniej. Miała wrażenie, że nie pasuje do korporacyjnego stylu życia, a wszystkie asapy i fakapy wydawały jej się abstrakcją. Miała jeden cel: zakończenie tego z pozytywną ocena i poszukiwanie czegoś lepszego, ukierunkowanego na to, co faktycznie chce robić w życiu.
    Nie znała praktycznie nikogo spoza pokoju, w którym pracowała. Czasami miała też wrażenie, że codziennie widuje nowe twarze, nie będąc w stanie ich wszystkich spamiętać, nie wspominając już o dopasowaniu do nich imion. Dlatego starała się być grzeczna i uprzejma dla wszystkich. Były jednak sytuacje, w których nie mogła ugryźć się w język i zamknąć buzię. Wyszła na jeden z tarasów budynku znajdujący się na niższych piętrach, w pokoju obok miała dostarczyć faktury. Poczuła się jednak słabo, musząc zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Była ubrana w białą, elegancką koszulę i dopasowane granatowe spodnie, do tego niskie szpilki i... czuła jak marznie, gdy wyszła biorąc kilka głębokich oddechów. Miała jednak wrażenie, że jeżeli nie dotleni się, za chwilę się udusi. Nie spieszyła się więc. Podeszła do balustrady i zerknęła na panoramę miasta z subtelnym uśmiechem. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest sama, a dokładnie w momencie gdy dotarł do niej nieprzyjemny zapach papierosów.
    - Palenie szkodzi, nie tylko palącym, ale i biernym palaczom. – Zasugerowała subtelnie wyrzucenie niedopałka i zgaszenie go.

    Villanelle Madisson

    OdpowiedzUsuń
  128. Nie miała pojęcia kim jest stojący tuż obok niej mężczyzna. Gdyby tylko wiedziała, że jest prezesem firmy w życiu nie odważyłaby się na swój czyn. Pewnie z trudem wówczas wyszłaby na ten taras, nie wspominając o jakiejkolwiek rozmowie. Wiedziała, że powinna zaraz wracać z powrotem do biurowca, zasiąść przy biurku i wykonywać kolejne polecenia, ale naprawdę potrzebowała chwilę dla siebie. Nie wiedziała dlaczego tak ciężko jej się tego dnia oddychało, a tytoniowy zapach wcale nie pomagał.
    - Wszystkie zmiany zaczynają się od małego kroku. – Odezwała się, przez chwilę patrząc na niedopałek, nie bardzo wiedząc co w zasadzie ma z nim zrobić. Rozejrzała się, śmietnik był na korytarzu wewnątrz budynku. Sięgnęła więc do kieszeni spodni i wyjęła chusteczkę, aby go zawinąć i wyrzucić, gdy już wyjdzie. – Więc ten papieros ma ogromne znaczenie, zwłaszcza dla mnie, kiedy stoję tuż obok i muszę wdychać ten dym. – Dodała dla jasności, gdyby coś było dla mężczyzny niezrozumiałe. – Nie przyszłam tu sobie popatrzeć na miasto bo tak, muszę zaraz wracać do pracy. Potrzebuję trochę powietrza... a nie nikotyny. – Burknęła. Wyglądał młodo i niepozornie. Dostrzegła, że zegarek na jego nadgarstku z pewnością nie należał do tanich, ale nie znała się na tym, nie pomyślałaby więc, że może być on wart więcej niż wszystko to co posiadała ona sama. Wtedy może przemyślałaby swoje zachowanie. Przymknęła powieki biorąc głęboki oddech i próbując nie zwracać na niego uwagi. Nie miała pojęcia co się z nią ostatnio dzieje. Była rozdrażniona, zmęczona i strasznie szybko się denerwowała.
    - Przepraszam, mam paskudny humor dzisiaj i do tego mam wrażenie, że zaraz się uduszę. – Dodała po chwili, powoli otwierając oczy. – Ale papierosy nie są dobre, a zmiany trzeba zaczynać od małych korków. Gdyby wszyscy rzucili palenie, powietrze byłoby w dużo lepszym stanie. Nie wspominając już o tych wszystkich produkcjach... – Ugryzła się jednak w język. Nie była zapaloną ekolożką, w zasadzie jedyne co robiła dla środowiska to segregowanie śmieci i wybieranie produktów z etykietką ecofriendly. Nic więcej jej nie interesowało.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  129. - W takim razie się nie dogadamy. – Mruknęła w odpowiedzi na jego słowa i pokręciła delikatnie głową. Ona sama nie raz, pewnie, że chciała mieć cos już teraz natychmiast, wiedziała jednak, że to tak nie działa i trzeba się zaangażować, aby dostać coś w zamian. Nawet jeżeli chodziło o czystsze powietrze w mieście. Lubiła niezobowiązujące rozmowy, zwłaszcza gdy podejrzewała, że mężczyzny więcej nie zobaczy. – Nie, żebym coś do ciebie miała, ale irytuje mnie takie podejście. Z jakiej niby racji miałbyś coś dostać w tempie pstryknięcia palcami? To chore. – Ułożyła dłonie na ramionach, pocierając o nie delikatnie, chcąc się ogrzać w ten sposób. Ciepła jesień minęła, a śnieg w Nowym Jorku wprowadzał już zimowy klimat. Zresztą był grudzień i zima wraz z świętami coraz bliżej. – W sumie to nieważne. – Dodała odpychając się powoli od barierki. Zrobiło jej się naprawdę zimno. – Tak, będę biegać pomiędzy piętrami bo jest wiele tarasów, świetnie. – Jęknęła. Wcale nie była marudą. Była pogodna i uśmiechnięta, ale po prostu nie dzisiejszego dnia. – Stwórzmy więc taras dla nie palących, najlepiej ten przy dziale architektury. Będę niesamowicie wdzięczna, naprawdę. – Wygięła złośliwie usta w uśmiechu. Wiedziała, że mężczyzna nie może nic z tym zrobić. W końcu kim był? Szarym człowiekiem, jak i ona sama. – Nikt mi też nie kazał tu aplikować, a jednak jestem. Nie zawsze ludzie robią rzeczy bo ktoś im rozkazuje, wiesz o tym prawda? – Nawet nie pomyślała o tym, aby urwać się wcześniej. Od rana czuła się dobrze więc nie widziała sensu w opuszczaniu dnia pracy. W trakcie już dnia, nie pomyślała aby wyjść wcześniej. Nie czuła takiej potrzeby.
    - Kanada? Tam jest zdecydowanie za zimno. Tak jak i tutaj... – Mruknęła powoli ruszając w stronę wejścia do budynku. – Mój szef? Tak, ponoć jest dupkiem, nie mnie jednak oceniać. Nie musiałam jeszcze się przed nim płaszczyć... a mimo wszystko nie lubię oceniać ludzi nawet z nimi nie rozmawiając. – Oznajmiła ze spokojem, zerkając czy mężczyzna rusza za nią. Po wejściu do środka wyrzuciła chusteczkę ze zgaszonym papierosem do śmietnika i stanęła przed windą, wciskając guzik.
    - Nawet jeżeli nie miałby nic przeciwko, a z tego co dziewczyny mówią na pewno by miał, jest chyba jeszcze na urlopie... kierownik ostatnio stwierdził, że zachowuje się jakby miał kij wsadzony w dupę. – Mruknęła wchodząc do windy, gdy otworzyły się jej drzwi.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  130. [ Hej :D Tak się ładnie złożyło, że wylosował nam się w świątecznej zabawie wspólny wątek. Przyznam szczerze, że może okazać się on dość interesujący zważywszy na to jak trudny charakterek ma twój Pan :D Nie ogarniam jeszcze do końca jak działają pewne zasady na forum, więc z góry przeproszę jeśli coś nie tak. Jednak podejmujesz się zabawy? Jeśli tak, to masz może jakąś propozycję lub idee? ♥]

    Veronica Arks

    OdpowiedzUsuń
  131. - Mówiłam już, nie miałam z nim okazji rozmawiać. – Powtórzyła, mrużąc delikatnie oczy, gdy mężczyzna wcisnął guzik z piętnem, na którym i ona pracowała. – Nie widziałam cię jeszcze na tym piętrze. – Mruknęła, jednak nie dodała nic więcej. Miał racje na świecie było mnóstwo innych krajów i miast, gdzie mogłaby zamieszkać ciesząc się słońcem przez cały rok. Może wówczas rzadziej dopadałby ją zły humor. – To nie takie proste. To Nowy Jork jest moim rodzinnym miastem, tutaj mam rodzinę i tutaj tworzę tę swoją. – Wzruszyła delikatnie ramionami, a na jej ustach pojawił się subtelny uśmiech, gdy pomyślała o Thei. Myśl o córeczce sprawiała, że z reguły łagodniała. Dziś jednak dzień był zupełnie inny, a sama Elle czuła, że niewiele brakuje, aby naprawdę nie wytrzymała. Ostatni raz odnotowała tak wysoki poziom stresu i zdenerwowania będąc jeszcze w ciąży. Słuchała słów mężczyzny, nie domyślając się, że to jakaś prowokacja.
    - Mogę ci jedynie przekazać co mówią w moim dziale, ale rozsiewanie plotek jest słabe. To co sama mogę powiedzieć, to to, że zarządzać to on raczej nie umie. Nie, żebym się lepiej na tym znała, ale ta firma... są lepsze. Przynajmniej dla mnie i moim zdaniem. Tak naprawdę jestem tutaj tylko dlatego, że nie dostałam się na praktykę do biura projektowego MacGallanow. Matko... powinnam tam teraz siedzieć i czerpać wiedzę, która naprawdę mi się przyda. – Westchnęła z rozmarzonym wyrazem twarzy i spojrzała na mężczyznę. – Chyba powinnam się zamknąć, mam wrażenie, że moje gadanie daje ci jakąś dziwną satysfakcję. Z którego jesteś działu? Tak w ogóle to jestem Villanelle. – Oznajmiła nagle i wyciągnęła dłoń w jego stronę. – No i sam możesz się wygadać jeżeli czujesz jakąś frustrację odnośnie prezesa. – Dodała jeszcze, przenosząc wzrok na wyświetlacz, który wskazywał mijane piętra. Do docelowego brakowało jeszcze trochę. Westchnęła, poprawiając materiał koszuli i wygładziła odrobinę spodnie. – Słyszałam, że ma być zorganizowana jakaś impreza gwiazdkowa... serio trzeba na niej być? Nie wiem czy mnie dziewczyny wkręcały, czy naprawdę można ponieść jakieś konsekwencje? Wydaje mi się, że przymuszanie pracowników to nie za dobra metoda... – Przypomniała sobie nagle. Liczyła jednak, że to jakiś słaby żart ich strony, którego Elle w ogóle nie potrafiła zrozumieć.


    Elka

    OdpowiedzUsuń
  132. Kiedy tylko Cedric wymienił uścisk dłoni z Ullielem, posłał starszej siostrze szeroki uśmiech, jakby tym samym sugerując, że blondynka powinna być z niego niezwykle dumna. Nie była. W środku wciąż gotowała się ze złości, która na całe szczęście dla wszystkich zebranych była przytłumiona przez zmęczenie i strach, z którego macek dopiero zaczynała się uwalniać. Widząc jednak, że jej brat zdecydował się na zawieszenie broni, odczuła wyraźną ulgę i w duchu odetchnęła, nie marząc już o niczym innym, jak tylko o spokojnym wieczorze.
    Skinieniem głowy podziękowała lokajowi, który odsunął dla niej krzesło, choć najchętniej odesłałaby go do domu. Korzystając z tego, że Blaise postanowił wciągnąć w rozmowę Cedrica, nałożyła sobie co nieco na talerz, lecz zamiast jeść, jedynie rozgrzebywała wymyślną potrawę widelcem.
    — Pierwszy nie, ale też nie bywam tutaj jakoś niesamowicie często — przyznał i lekko wzruszył ramionami. Miał swoje życie w Dublinie, choć wzorem Maille zdecydował się spróbować szczęścia w Nowym Jorku. Z każdą wizytą tutaj podobało mu się coraz bardziej, więc czemu by nie? Zamierzał zatrzymać się u Maille, póki nie będzie w stanie stanąć na własne nogi, lecz życie nieco pokrzyżowało mu plany i za nic w świecie nie chciał być teraz dodatkowym balastem dla siostry, która została bez mieszkania i osobistych rzeczy.
    Wraz z kolejnymi słowami młodego biznesmena brązowe oczy Cedrica zalśniły niezdrowym blaskiem, jakby nagle chłopak dostał gorączki.
    — Nie ukrywam, bardzo podoba mi się ta propozycja — rzucił znad talerza, uśmiechając się przy tym nonszalancko. Maille z kolei wydawała się kompletnie wyłączona. Za pomocą sosu rysowała na swoim talerzu coraz bardziej wymyślne wzorki i uniosła głowę dopiero, kiedy Blaise wspomniał o pomocy poszkodowanym w wybuchu gazu. Uśmiechnęła się nikle, choć jej szare oczy pozostawały dziwnie zamglone.
    — Przepraszam was — rzuciła nagle i tak jak wyglądała na dość odrętwiałą, tak dość żwawo podniosła się ze swojego miejsca. — Głowa mi pęka. Muszę to przespać. Dzisiaj już i tak nie będziecie mieli ze mnie żadnego pożytku — wyjaśniła pośpiesznie, po czym zasunęła za sobą krzesło i udała się do sypialni. Levi ruszył za nią jak cień. Irlandka tymczasem naprawdę nie marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, by zakopać się pod kołdrą i obudzić się następnego dnia rano. Jakby kurtyna nocy mogła odgrodzić ją od dzisiejszych wydarzeń.
    W międzyczasie Cedric pochwycił spojrzenie Ulliela i powoli przecząco pokręcił głową.
    — Musi sama to przetrawić — wyjaśnił, kiedy kobieta zniknęła w korytarzu, a następnie zamknęła za sobą drzwi. — Zawsze tak było — dodał i choć sam zjadł niewiele, również odsunął od siebie talerz. Chętnie za to sięgnął po lamkę z winem i pociągnął kilka zdrowych łyków. — Jutro może nie będzie jak nowa, ale za to da się z nią porozmawiać — podsumował i uśmiechnął się pod nosem. Znał ją dobrze i wiedział, kiedy Maille potrzebowała towarzystwa, a kiedy należało zostawić ją samą. W tym przypadku była na skraju wytrzymałości i chęć dotrzymania jej towarzystwa mogłaby przynieść odwrotny skutek do zamierzonego.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  133. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 24 grudnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  134. Cedric zdążył dobrze poznać swoją siostrę, ale w końcu miał na to dwadzieścia cztery lata. Potrafił wyczuć, kiedy Maille naprawdę potrzebowała pocieszenia i była gotowa je przyjąć, a kiedy z pewnymi sprawami musiała uporać się sama, może jedynie w obecności Leviego, który wspierał ją na swój milczący, psi sposób. Dzisiejszy wieczór, a właściwie już głęboka noc należała do tych, w których młoda Irlandka nie pragnęła niczyjego towarzystwa. Zamknąwszy za sobą drzwi sypialni, poniekąd odetchnęła z ulgą i na moment oparła się o nie, oddychając głęboko. Miała mętlik w głowie. Głowie tak ciężkiej, jakby ktoś wypełnił ją ołowianymi kulkami, a te przelewały się ze zgrzytem przy najdrobniejszym nawet poruszeniu, boleśnie tłukąc o czaszkę. Rozdygotana, odepchnęła się od drzwi i podeszła do łóżka, na które zwaliła się niczym bezwładna kukła. Nie zastygła jednak w tej pozycji, w którą upadła na pościel, a szybko się w niej zagrzebała i poklepała miejsce obok siebie. Levi nie potrzebował większej zachęty i wskoczył na łóżko, układając się tak, że jego grzbiet ściśle przylegał do ciała kobiety.
    Maille miała nadzieję, że uda jej się szybko zasnąć, ale nic takiego nie nastąpiło. Nim w końcu, wyczerpana, osunęła się w objęcia Morfeusza, przez jej głowę przewinęły się tysiące myśli, a każdą z nich blondynka dokładnie analizowała i rozkładała, rozdzierała na małe kawałeczki, odczuwając przy tym niemalże fizyczny ból. I dopiero kiedy nie zostało nic, o czym mogłaby myśleć, dygocząc niby w gorączce, zasnęła mocno i głęboko, snem bez snów. Nie słyszała odgłosów dochodzących z salonu, stąd nie miała pojęcia, o której godzinie chłopcy poszli spać. Sama obudziła się dość wcześnie; nim się położyła, nie zaciągnęła zasłon, a teraz za wysokimi oknami strzeliste budynki odcinały się na tle wciąż ciemnego nieba. Nie minęło jednak kilka minut, a noc przeszła płynnie w szarzejący świt, przez co Maille wygrzebała się spod ciepłej kołdry i nieśmiało uchyliła drzwi, przez powstałą szparę wystawiając głowę na korytarz.
    W apartamencie panowała błoga cisza. Jedynie kiedy wytężyła słuch, do jej uszu z sąsiednich sypialni doleciały spokojne oddechy dwójki mężczyzn. Cedric nawet pochrapywał cicho, przez co uśmiechnęła się pod nosem. Ucieszyła się z dodatkowej chwili samotności. Przymknęła drzwi do swojego pokoju i z szafek, które pozostały bardzo dobrze zaopatrzone od jej poprzedniej wizyty tutaj, wyciągnęła świeże ubrania i udała się do łazienki. Tam doprowadziła się do porządku, biorąc długi prysznic i starannie zmywając rozmazany makijaż. Ciepłe strugi wody spływające po jej ciele rozluźniały spięte mięśnie. Kojący szum przyjemnie zajmował i wypełniał umysł. Może i było to błahe, ale Creswell naprawdę miała wrażenie, że zmywa z siebie cały poprzedni wieczór. Teraz nastał nowy dzień i nowe wyzwania, a to, co miało miejsce wczoraj, zblakło w obliczu nieustannie pędzącego świata i wschodzącego słońca.
    Na korytarz wyszła z wilgotnymi włosami i boso, czerpiąc niesamowitą przyjemność z podpodłogowego ogrzewania; Blaise bez wątpienia wiedział, co dobre. Pokonując szereg pomieszczeń, w końcu dotarła do kuchni i podskoczyła ze strachu na widok znajomego, kręcącego się za kuchenną wyspą kucharza.
    — Ostatnio często u nas pani gości — przywitał ją z serdecznym uśmiechem.
    — To dopiero trzeci raz — odparła, zbywając jego słowa machnięciem ręki.
    — Aż trzeci raz — podkreślił, podkręcają między palcami zadarty koniuszek wąsa. Maille jedynie pokręciła głową, chwilę pogawędziła z kucharzem, a następnie przekonała go, że sama ze wszystkim sobie poradzi i wygoniła mężczyznę z apartamentu. Korzystając z tego, że kawa już była gotowa, nalała sobie filiżankę, dodała dwie łyżeczki cukru i zabieliła mlekiem, a następnie zabrała się za przygotowywanie śniadania. Początkowo starała się poruszać cicho, ale z czasem już swobodnie krzątała się po kuchni, po cichu licząc na to, że w końcu któryś ze śpiochów się obudzi. Nie potrzebowała już bowiem być sama.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  135. Spojrzała na mężczyznę mrużąc delikatnie swoje oczy. Próbując sobie przypomnieć czy widziała już gdzieś, wcześniej te twarz. Nie mogła sobie jednak nic przypomnieć, zagryzła więc tylko wargi, skupiając się na jego pytaniu, które wprowadziło ją w stan intensywnego myślenia. Fakt, że wypytywał o jej zdanie na temat prezesa, wzbudził w dziewczynie lekki niepokój
    - Chce mnie zwolnić? – Zacisnęła nerwowo wargi, odwracając się gwałtownie w stronę mężczyzny. – Jesteś jakimś jego asystentem? Przysłał cię na zwiady!? O matko, nie możecie mnie wylać. – Mruknęła kręcąc przy tym głową. Przede wszystkim musiała zaliczyć praktykę, aby móc kontynuować swoje studia, a dwa, dostawała wynagrodzenie za praktykę. Nie była może to i szalona kwota, ale biorąc pod uwagę fakt, że miała jeszcze pomoc rodziców, tyle jej wystarczało na zorganizowanie swoich, a przede wszystkim Thei wydatków. – Męża nie mam, ale córkę już tak. Ta praktyka mimo wszystko jest dla mnie ważna. Potrzebuję jej. Nie możecie mnie zwolnić. Przecież nie zrobiłam niczego źle! – Mruknęła unosząc nerwowo ton, zdając sobie sprawę z tego co mówiła wcześniej. Jeżeli stojący przed nią mężczyzna faktycznie był prawą ręką prezesa, było już po niej. Zwłaszcza, gdy usłyszała kolejne jego pytanie.
    - Oni są pełnoprawnym biurem projektowym. Chcę w przyszłości prowadzić własne... praca w korporacji to nie spełnienie moich marzeń. – Mruknęła, zagryzając wargę. – Jestem tu, bo muszę... chcę zaliczyć praktykę studencką i... o matko, zwolnicie mnie? – Uniosła głowę, zerkając w oczy mężczyzny. Gdy zignorował jej pytanie odnośnie działu w którym pracuje, w dziewczynie obudził się jeszcze większy niepokój. Zagryzła jednak wargi, starając się uspokoić i przypominając sobie słowa Arthura, że nie może widzieć ciągle wszystkiego w ciemnych barwach. Może nikt jej nie chce zwolnić, może po prostu to człowiek, który... który nie wiadomo co.
    - Tylko pytam... – Mruknęła nieco zmieszana, marszcząc brwi. – Po prostu... serio, stażyści i praktykanci też? Poza tym... – Przerwała, wychodząc i zerkając przed siebie.
    - Dzień dobry. – Uśmiechnęła się promiennie do swojego kierownika, a po chwili zacisnęła mocno wargi, słysząc jego słowa.
    - Dzień dobry panie prezesie, dzień dobry Villanelle. – Kierwonik skinął głowa i uśmiechnął się. Natomiast Elle poczuła, jakby traciła właśnie pod nogami grunt.
    - Panie prezesie... – Spojrzała na Blaisa, wytrzeszczając szeroko oczy i dłońmi zakrywając sobie usta. Była pewna, że zaraz dostanie rozwiązanie umowy praktykanckiej.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  136. Kiedy Blaise zaczął doprowadzać się do porządku w nieco oddalonej od kuchni części apartamentu, do Maille doleciały jedynie stłumione odgłosy porannej krzątaniny. Był to jednak dla niej znak, że któryś z mężczyzn wstał, a wnioskując po słyszalnym od czasu do czasu chrapaniu Cedrica, musiał to być młody Ulliel. Słysząc, że ktoś jeszcze zebrał się na nogi, leżący na kanapie Levi postawił uszy i zamerdał ogonem, tłukąc o obicie mebla.
    — Tak, niedługo pójdziemy na spacer — rzuciła z uśmiechem, zza kuchennej wyspy mając doskonały widok na powoli niecierpliwiącego się psa. Wyszłaby z nim już wcześniej, ale wtedy nie miałaby jak wrócić do apartamentu. Nie miała kluczy czy też tej cholernej karty magnetycznej, która stawała się coraz bardziej popularna w przypadku luksusowych mieszkań. Nie chciała też utknąć z Levim na dworze, ponieważ padał rzęsisty deszcz i nie uśmiechało jej się moknąć. Teraz jednak, kiedy Blaise już nie spał, będzie mogła bez obaw na chwilę wyjść i wrócić, nie napotkawszy po drodze żadnych przeszkód w postaci zatrzaśniętych drzwi.
    — Kuchnia to moje naturalne środowisko — rzuciła na dzień dobry i uniosła głowę, a gdy pochwyciła jego spojrzenie, mrugnęła do niego porozumiewawczo. — Wiem, ale oddelegowałam go do domu — odparła, na moment przerywając krojenie warzyw, a że Blaise akurat znalazł się tuż obok, to spojrzała na niego i uśmiechnęła się niewinnie, jakby wcale a wcale nie rządziła się w jego apartamencie, wydając polecenia jego pracownikom. Nie miała też większych problemów z odnalezieniem tego, czego akurat potrzebowała. Bez skrępowania grzebała po szafkach i korzystała z dwudrzwiowej lodówki, która za nic w świecie nie zmieściłaby się w jej poprzednim mieszkaniu. Tym sposobem miała już przygotowaną większość składników na sycące omlety, z których smażeniem zamierzała poczekać, aż jej brat i pan prezes wstaną.
    — I mnie, i Cedricowi whisky szybko uderza do głowy. Mam szczęście, że wczoraj poszłam wcześniej spać — zauważyła, a następnie spróbowała pacnąć rękę, która sięgnęła po paprykę. Nie zdążyła jednak i jej dłoń jedynie świsnęła w powietrzu, przez co Maille zaśmiała się cicho i pogroziła palcem podjadającemu przyjacielowi.
    — Kucharz był, ale jak już mówiłam, dałam mu wolne — wyjaśniła i jak gdyby nigdy nic zaczęła uwijać się po kuchni. Zdążyła już rozeznać się, gdzie są kubki, więc sięgnęła do szafki i napełniła naczynie kawą z ekspresu. Okręciwszy się wokół własnej osi, zanuciła coś pod nosem i ustawiła kubek z kawą na blacie. Obok wylądowała szklanka, do której nalała wody i dorzuciła musującą tabletkę aspiryny.
    — A gosposi nie widziałam. Może powinieneś do niej zadzwonić? — zasugerowała, a przez jej twarz przemknął cień niepokoju. Miała już okazję poznać uroczą starszą panią i miała nadzieję, że to nie jej zdrowie szwankowało. A może kucharz natknął się na nią po drodze i zgarnął ze sobą? — A to dla ciebie — dodała, przesuwając w jego stronę kubek i szklankę. — Może i jak zwykle wyglądasz nienagannie, nawet w dresie, ale nie wierzę, że głowa choć trochę ci nie dokucza — uśmiechnąwszy się znacząco, sama sięgnęła po kawałek papryki, który szybko zniknął w jej buzi. — To jak? Masz ochotę na omlet a’la Maille Creswell, czy wołać z powrotem kucharza?
    Blaise nie musiał się martwić, bowiem humor wyjątkowo jej dopisywał. Irlandka postanowiła bowiem skupić się na tym, że nic jej się nie stało, a o całej reszcie starała się po prostu nie myśleć. Nie chciała też zastanawiać się nad tym, co by było gdyby. Inaczej raczej szybko by się nie pozbierała, a nie chciała sobie na to pozwolić, wiedząc, że to w niczym nie pomoże. Jedynie później planowała zadzwonić do zarządcy budynku i dowiedzieć się, co z resztą jej sąsiadów. Ale nie teraz. Teraz było dobrze, z aromatem kawy mieszającym się z zapachem męskiego żelu pod prysznic.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  137. Nie miała pojęcia czego może oczekiwać względem dalszej tej konwersacji. Zaczynała sie jednak stresować, że nie zmierza to w dobrym kierunku.
    - Ja... nikt nie pytał. Nie mam obowiązku mówić o swoich prywatnych sprawach, poza tym... to, że nie mam męża, zresztą nieważne. To nie twój interes. – Mruknęła, czując jak stres zaczyna brać nad nią górę, a wówczas nie myślała racjonalnie. Bała się, że właśnie wpakowała się w spore kłopoty. Zmarszczyła delikatnie brwi, słysząc kolejne słowa mężczyzny.
    - Chyba sobie żartujesz. Nie będę nikogo prosiła o pomoc. Nie chce iść na łatwiznę, nie miałabym wówczas z tego żadnej satysfakcji, poza tym iść do szefa i prosić o pomoc w dostaniu się gdzie indziej? – Mruknęła oburzona i zdenerwowana, bo przestała jej się podobać ta sytuacja. Zwłaszcza, gdy pojawił się William. Wpatrywała się w niego, a następnie w prezesa.
    - O mój boże! – Krzyknęła z przerażeniem, wpatrując się w mężczyznę i czując, jak robi jej sie z przerażenia słabo. – O moj boże. – Powtórzyła znacznie ciszej i bez zastanowienia chwytając się ramienia pana prezesa, czując, jak uginają się jej kolana pod własnym ciężarem, a wcześniejsze gorąco ponownie w nią uderzyło, a policzki zrobiły się czerwone. – Nie dobrze mi. – Wymruczała cicho, wpatrując sie w Ulliela, zagryzając mocno wargi, czując jak wszystko jej się cofa w żołądku. – Potrzebuję powietrza. – Dodała, zaciskając dłoń i wbijając paznokcie w materiał jego koszuli. Niby dotarło do niej kto przed nim stoi, ale czynami zachowywała się nadal tak, jakby przed nią stał pierwszy lepszy pracownik firmy.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  138. Niewykluczone, że jeszcze przez jakiś czas na myśl o wydarzeniach z poprzedniego wieczora pannę Creswell będzie ogarniało nagłe przygnębienie, na tę chwilę jednak miała mocne postanowienie, by nie dać się smutkom i skupić się na pozytywnych aspektach zaistniałej sytuacji. W końcu ani jej, ani jej młodszemu brat nic się nie stało i to było w tym wszystkim najważniejsze. Maille skrzywiła się na myśl o tym, że będą musieli o wszystkim powiedzieć rodzicom. Podejrzewała, że wiadomość o wybuchu gazu w nowojorskiej kamienicy może pojawić się również w europejskich wiadomościach, a rodzice przecież doskonale znali jej adres. Najlepiej będzie zadzwonić do nich zaraz, nim ci zdążą wpaść w panikę.
    — Odpoczywam! I wcale się nie rządzę! — Trzepnęłaby go w ramię, gdyby się nie oddalił, więc zamiast tego jedynie pokazała mu język, śmiesznie marszcząc przy tym nos. — Przepraszam na chwilę — rzuciła, opuszczając swoje stanowisko za kuchenną wyspą, podczas gdy Blaise zajął się Levim. — Muszę dać znać rodzicom, że wszystko w porządku. Dziwne, że jeszcze nie dzwonili — wyjaśniła i na krótką chwilę zniknęła w sypialni. Odszukała telefon w kieszeni bluzy, którą miała na sobie i po odblokowaniu ekranu z ulgą zauważyła, że nie miała żadnych nieodebranych połączeń od mamy. Nie mogła się teraz skupić i doliczyć, która godzina jest w Irlandii, a nie miała też ochoty na rozmowę telefoniczną, dobrze wiedząc, że Slaine zrobi z igły widły. Stąd napisała jej krótkiego smsa, w którym co nieco wyjaśniła. Następnie po cichu przeszła do sypialni, w której smacznie spał Cedric i zrobiła sobie selfie z młodszym bratem w tle. To zdjęcie również wysłała rodzicielce, a następnie wsunęła telefon do kieszeni cienkiej bluzy, którą miała na sobie i wróciła do kuchni akurat w momencie, w którym Blaise dzwonił do gosposi.
    — To kucharz dał jej wolne — zastrzegła z wesołym uśmiechem i sama przykucnęła przy Levim, by podrapać go po brzuchu. — Wyjdziesz z nim na spacer? Ja w tym czasie dokończę śniadanie — poprosiła i zasugerowała, uznając, że będzie to najlepsze rozwiązanie. Dobrze wiedziała, że Blaise z omletem sobie nie poradzi, skoro ledwo co dawał radę z ich ulubionym kakao, za to nie powinien mieć problemu z wyprowadzeniem psa i tym sposobem będzie mógł przyjść na gotowe.
    — Tak, jak zwykle jesteś pieprzonym narcyzem — podsumowała go roześmiała się dźwięcznie, nie martwiąc się tym, że obudzi Cedrica. Irlandczyk spał jak zabity i wiele wskazywało na to, że będzie spał tak jeszcze długo. Tym lepiej dla niego; być może uda mu się przespać najgorszy etap kaca i kiedy w końcu wstanie, nie będzie aż tak bardzo cierpiał.
    Pisnęła niczym nastolatka, kiedy niespodziewanie wylądowała na jego kolanach, lecz zaraz pisk ten przeszedł w wesoły śmiech. I już, już chciała mu się odgryźć, jak to miała w zwyczaju, kiedy Blaise zrobił coś, o co w ogóle go nie podejrzewała. Prawdopodobnie sam mężczyzna również nie zdawał sobie sprawy z tego, co się działo, ale kiedy jego zęby zetknęły się z jej szczególnie wrażliwą na szyi skórą, Maille aż zbyt wyraźnie poczuła gęsią skórkę, która wystąpiła na jej ciało i drgnęła, kiedy rozkoszny dreszcz spłynął w dół jej kręgosłupa, odruchowo mocniej zaciskając palce na jego ramieniu.
    — Blaise, przestań — powiedziała dziwnie miękko, niby mu grożąc, ale chyba jednak nie do końca. Mówiła z rozbawieniem, ze śmiechem więznącym w gardle, lecz jednocześnie przesunęła dłoń w górę jego karku i wplotła palce we włosy, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, co robi i że ten gest miał w sobie coś, czego nie powinien, zamarła, zagryzając wargi.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  139. Jeśli wrócić do początków ich znajomości i oddać głos postronnym obserwatorom, którzy mieli okazję widzieć ich razem na otwarciu restauracji, siedzących przy małym, okrągłym stoliku, żaden nie dałby za tę znajomość złamanego grosza. Wtedy sama Maille nie pomyślałaby, że niespodziewanie zostawszy bez dachu nad głową, znajdzie schronienie w mieszkaniu Blaise’a Ulliela. Zapatrzonego w siebie egoisty, który nie widział nic, poza czubkiem własnego nosa. A jednak dostrzegła w nim więcej, dużo więcej i zdawało się, że i on w jej towarzystwie poszerzył nieco swoje pole widzenia. Na niektóre jego zachowania przymykała oko, z innych się śmiała i chyba szkopuł w tym, że Blaise po prostu pierwszy raz od dawna nie trafił na obrażalską pannę ze swojego własnego środowiska. Ich pierwsze spotkanie było jak zderzenie dwóch światów, które długo i niepewnie wokół siebie orbitowały, a teraz niebezpiecznie się do siebie zbliżyły.
    — „Zawsze go tak dziwnie marszczysz” brzmi dziwnie — palnęła i znacząco uniosła brwi, a na jej ustach zamajaczył figlarny uśmieszek, bo Blaise dobrze wiedział, że właśnie żartowała z nim w ten sposób, którego on tak bardzo z pewnych względów nie lubił, ona z kolei wręcz przeciwnie. Roześmiawszy się, wyciągnęła rękę, by pogłaskać psa i jednocześnie go uciszyć. — Obudzisz Cedrica, draniu! — zaśmiała się, tarmosząc niegdyś przybłędę za uszy.
    — Rodzice mają przylecieć do mnie na święta. To znaczy… mieli — mruknęła, pochmurniejąc, ponieważ została bez mieszkania i na dobrą sprawę nie miała ich gdzie ugościć. W tym momencie nie wiedziała jeszcze, że jak z nieba spadnie jej mieszkanie po przyjaciółce. — Więc o ile sam zostajesz w Nowym Jorku, to może będę mogła was ze sobą poznać? — zasugerowała, przyglądając mu się z zainteresowaniem, bo też nie podejrzewała, że mężczyzna będzie tak zainteresowany poznaniem jak matki i ojca. Faceci zwykle się przed tym wzbraniali, prawda? Irlandka miała jednak pewne podejrzenia, dlaczego mogło tak być, szczególnie po tym, kiedy sama poznała jego rodziców. A w szczególności ojca, na którego wspomnienie skrzywiła się mimowolnie.
    Może i mogłaby wrócić do ich wcześniejszej rozmowy, może i mogłaby odpowiedzieć na kolejne jego pytania i przytyki, ale dziwnym trafem kompletnie zapomniała, o czym od pewnego momentu rozmawiali. Levi, choć uparcie krążył wokół nich, domagając się uwagi, nagle przestał być istotny i spacer odszedł gdzieś na dalszy plan. Bo działo się coś magicznego. Coś, co za cholerę nie powinno się dziać, jak podpowiadał jej cichy głosik z tyłu głowy, ale i jego Maille zignorowała, pozwalając, by Blaise obrócił ją przodem do siebie. Jej druga dłoń bezwiednie dołączyła do tej pierwszej, która wciąż przytrzymywała go mocno. Na ustach majaczył słaby uśmiech, kiedy chciała coś odpowiedzieć, być może jeszcze jakoś się z tego wyplątać, wykonując ostatni, rozpaczliwy unik, bo tak podpowiadał jej zdrowy rozsądek, ale nie zdążyła. Ich usta zetknęły się i Maille przepadła, bo to uciszyło wszystkie dręczące ją niepokoje. I choć Blaise zachował się tak, jakby była kruchą porcelanowa lalką, wcale nie rozpadła się na drobne kawałeczki. Tuż po tym, jak cicho westchnęła wprost w jego usta, odwzajemniła pocałunek, sunąc dłońmi po jego plecach i oplatając ramionami. I być może trwałaby tak jeszcze długo, gdyby nie Levi, który zaczął ciągnąc ją za nogawkę czarny leginsów, które rano znalazła w szufladzie.
    — Levi… — odsunęła się nieco, mrucząc z niezadowoleniem i choć pies poczynał sobie coraz śmielej, Maille spoglądała wprost w oczy mężczyzny, na którego kolanach siedziała. — Blaise, co my robimy? — spytała cicho, sugerując, że chyba nie powinni. Chyba, a mimo to nie odsunęła się i nie uciekła, wciąż tkwiąc w miejscu.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  140. Święta, choinka, prezenty, przyjazd rodziców, brak mieszkania. Wszystkie te problemy, mniejsze i większe, zeszły na dalszy plan, ponieważ Maille Creswell nie potrafiła teraz racjonalnie myśleć, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo gdzieś tam, z tyłu głowy, uporczywie tłukła się myśl, że powinna to czym prędzej skończyć. Ponieważ właśnie całował ją Blaise Ulliel. Blaise Ulliel, który całował tysiące dziewczyn przed nią i zapewne miał całować tysiące dziewczyn po niej i to dlatego powinna natychmiast się odsunąć, bo ta racjonalna Maille Creswell nie mogła wierzyć, że na niej poprzestanie. A mimo tego całował ją tak, że zamiast uciec w popłochu, jeszcze ściślej przyległa do jego ciała.
    — W Bostonie? — mruknęła, odsuwając się na tyle tylko, że gdy mówiła, jej wargi muskały jego usta. — Gdybym wiedziała, w życiu nie poleciałabym z tobą do Bostonu — wyszeptała i na przekór własnym słowom nad wyraz ochoczo powróciła do przerwanej czynności. Zadrżała, czując na ciele jego ciepłe dłonie, lecz prezes firmy o międzynarodowym zasięgu popełnił jeden znaczący błąd. Jego palce powędrowały za wysoko; racjonalna strona Maille wyrwała się na wolność, a ta, która siedziała na jego kolanach, nie wiedząc zbytnio, co robi, ale robiąc to z zadziwiającym zapałem, spłoszyła się niczym sarna.
    Otrzeźwiała nagle Irlandka poderwała się na równe nogi i wyplątała z jego objęć, mając przewagę, jaką dało jej zaskoczenie. Wykonała kilka chwiejnych kroków na dziwnie miękkich nogach i stanęła za kuchenną wyspą, mocno zapierając się o nią dłońmi, jakby w obawie, że zaraz się wywróci.
    — Miałam zrobić omlety — rzuciła gorączkowo nieco zachrypniętym głosem, odchrząknęła i równie gorączkowo zaczęła poprawiać jasne włosy, pośpiesznie zakładając je na uszy. — A ty wyprowadzić Leviego — przypomniała mu słabo, nie wiedząc, za co się złapać. Czy za patelnię, czy za miseczki z roztrzepanymi wcześniej jajkami. Miała mętlik w głowie, choć mętlik to mało powiedziane i bardzo było to po niej widać. Bo nie powinni. Nie powinni przekroczyć tej granicy, za którą najpierw weszli nieśmiało, by później już razem puścić się biegiem. Bo Maille się bała i jednocześnie żałowała, że dzieli ich ta kuchenna wyspa. Odwróciła się więc do niego plecami i ukryła rozpaloną twarz w dłoniach, nie wiedząc zbytnio, co ze sobą począć. Czy wytłumaczyć mu, czemu uciekła, czy udawać, że nic takiego się nie stało?
    — Blaise — powiedziała w końcu, wciąż stojąc do niego tyłem, bo tak było jej łatwiej. — Możesz mi obiecać, że jeśli pozwolę ci tu podejść, to jutro… Jutro, za kilka dni albo za miesiąc. Możesz mi obiecać, że nie będę tego żałować? — spytała, ciasno oplatając się własnymi ramionami. Choć mówiła nieskładnie, bardzo chciała, żeby domyślił się, o co jej chodzi, bo nie potrafiła inaczej mu tego wytłumaczyć. Powiedzieć, że nigdy dla nikogo nie chciała być jedną z tysięcy dziewczyn, bo to nie było coś, z czym mogłaby się pogodzić i czego kiedykolwiek dla siebie chciała. I miała nadzieję, że on o tym wie. I wie również, co robi. Mogła bowiem dać mu całą siebie, już, teraz, zaraz, ale nie na chwilę i bardzo nie chciała tego żałować.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  141. Miała ochotę zacisnąć pięść i wymierz nią prosto w jego nos. Powstrzymywała go obecność Williama, fakt, że Blaise był jej prezesem i to, że było jej po prostu słabo i źle się czuła. Słowa jednak zabolały, bo Elle nie zrobiła niczego takiego. Thea była stuprocentową wpadką, ale cholernie mocno ją kochała i jej ojca również, a wszystko pomiędzy nimi dobrze się układało. Bolało jednak, bo gdyby dowiedział się, że ojcem jej dziecka jest jej, na ten moment już były, wykładowca, z pewnością uznałby, że miała problem z tym konkretnym przedmiotem, a przecież wcale tak nie było.
    - Jak w ogóle śmiesz... – Wysyczała, mrużąc oczy. Wiedziała, że w tym momencie jest i tak na przegranej pozycji. Doniosła na swojego kierownika, a przy okazji powieliła kilka usłyszanych plotek, powiedziała, że wcale nie chce tu pracować i jeszcze niewiele brakowało, aby zwymiotowała na prezesa. Puściła więc go i pospiesznie ruszyła w stronę damskiej toalety, gdzie pospiesznie wpadła do jednej z kabin i dała ujść stresowi. Stojąc przed lustrem przy umywalce, opłukała sobie twarz chłodną wodą i przez kilka chwil wpatrując się we własne odbicie, powtarzała sobie, że wszystko będzie dobrze, że przecież nie zrobiła tak w gruncie rzeczy nic złego... chociaż podejrzewała, że u Willa również będzie miała już przechlapane.
    - Cholera, Elle, zawsze wszystko pod górkę. – Mruknęła, ale następnie przeczesała włosy dłonią, a następnie raz jeszcze opłukała usta. Wiedziała dobrze, że musi stawić czoła Ullielowi. Nie miała innego wyjścia, jeżeli chciała zachować tę posadę.
    Stojąc przed gabinetem pana prezesa, trzęsły się jej dłonie, a mina sekretarki nie dodawała jej otuchy. Wręcz odwrotnie. Przełknęła jednak ślinę i zapukała delikatnie w drzwi, aby następnie nacisnąć klamkę i wejść do środka.
    - Jestem, panie prezesie. – Powiedziała siląc się na to, aby głos jej nie drżał. Oczywiście, że się stresowała. Byłaby głupia, gdyby niczym się nie przejmowała w tym momencie. Była jednak dorosła i wiedziała, że musi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. – Nie przeproszę, ponieważ nie mam za co. – Powiedziała spokojnie. – Ja... nie powiedziałam niczego, z czym bym się nie zgadzała, a opinie na temat pana prezesa... cóż, pozwolił mi pan dziś wyrobić sobie własną. Jak się domyślam, mam zabrać swoje rzeczy. – Dodała. Nie zamierzała go ani przepraszać ani o nic błagać. Mówiąc cały czas wpatrywała się w jego oczy, chociaż musiała przyznać, że było to cholernie trudne dla niej w tym momencie.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  142. Wcześniej Maille nie dostrzegała tych subtelnych sygnałów, lub po prostu nie chciała ich widzieć; nie chciała widzieć tego, co się z nią działo. Traktowała go jak przyjaciela lub właśnie w ten sposób starała się go traktować, choć jednocześnie szukała z pozoru tylko przyjacielskiego dotyku i żartowała z nim na stopie przyjacielskiej, jakby nie widząc, że brnie dalej i nie ma nic przeciwko temu, samej zapędzając się w pułapkę, przed którą chciała się ustrzec. Przecież już wcześniej doskonale wiedziała, jaki jest Blaise. Z niczym się nie krył, o wszystkim mówił otwarcie, a ona mogła się z tego śmiać i naprawdę jej to nie przeszkadzało. Aż do teraz, kiedy w jej głowie rozjarzyła się ostrzegawcza lampka, bo teraz to wszystko dotyczyło również bezpośrednio jej samej.
    Wciąż czuła na swoich ustach jego usta, a na skórze jego dłonie. Miejsca, w których ją dotykał, zdawały się palić żywym ogniem i wiedziała, że żeby go ugasić, musiałaby wyjść zza tej cholernej wyspy, która na tę chwilę stała się jej ostoją. Poniekąd odetchnęła, kiedy jej przytaknął, nawet odwróciła się bokiem, tak, że teraz opierała się biodrem o kuchenny blat, lecz jej głowa pozostała opuszczona, twarz schowana za opadającymi włosami.
    Ją również zaskoczyły jego słowa, ale kiedy już je przetrawiła, również mile połechtały. Uśmiechnęła się do siebie, jakby nieco smutno, a później odetchnęła głęboko. Czuła, jak serce mocno zaczęło walić jej w piersi, kiedy na języku układały się słowa, które chciała wypowiedzieć i teraz tylko musiała podjąć ostateczną decyzję. Zrobić to czy nie zrobić? Rzucić się w przepaść czy bezpiecznie cofnąć o krok? W końcu otworzyła usta i pofrunęła.
    — Ja ci zaufam — powiedziała z naciskiem, w końcu odwracając się do niego przodem i unosząc na niego spojrzenie. — Ale jeśli będę musiała tego żałować, Blaise, to będziesz miał przepieprzone — dodała i choć tak mogło to brzmieć, wcale w tym momencie nie żartowała. Pozwoliła tym słowom wybrzmieć i dopiero po chwili uśmiechnęła się lekko, by następnie pokręcić głową. Co najlepszego właśnie zrobiła?
    — Idź już z nim, chyba że nie szkoda ci tego drogiego dywanu. Ja zrobię omlety — powiedziała już spokojnie, a następnie odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, bo z korytarza zaczęły dochodzić podejrzane odgłosy. To skacowany Cedric obudził się i teraz noga za nogą wlekł się do kuchni.
    — I czy my nie musimy poszukać dziś choinki? — spytała poważnie, zwracając się ponownie w stronę stojącego z psem mężczyzny. — Gdzieś za miastem? — dodała, a na jej ustach zaczął majaczyć znaczący uśmiech. — Za miastem na pewno mają ładne choinki. Cedrik pewnie będzie musiał zostać w domu, bo źle się czuje, ale przynajmniej będzie miał spokój. — Tak naprawdę ani przez moment nie mówiła o choince.
    Cedric tymczasem zdążył pokazać się w salonie. Poczochrany, w wymiętym ubraniu z i podkrążonymi oczami.
    — Wody — wychrypiał, podczas gdy Maille zaczęła się kręcić po kuchni, niekoniecznie chcąc pokazywać młodszemu bratu rumieńce ekscytacji, które wystąpiły na jej twarz i już po chwili sprezentowała mu ten sam zestaw – kawę i tabletkę aspiryny – co nie tak dawno temu Ullielow.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  143. Zaśmiała się krótko, widząc, jak tuż po jej słowach Blaise cały się rozpromienił. Ostatecznie parsknęła śmiechem, kiedy mężczyzna złożył jej nieco pokraczną, ale jak podejrzewała, szczerą przysięgę. Cóż, powiedziała to na głos i nie było już odwrotu. Postanowiła mu zaufać, z wszystkimi tego późniejszymi konsekwencjami, o których w tej chwili wolała nie myśleć i które lepiej, by nigdy nie nadeszły. Kiedy jednak patrzyła na Ulliela, od którego aż emanował pewien osobliwy blask, mogła mieć tylko dobre przeczucia. Blaise nie był aż tak dobrym aktorem i stać go było na szczerość, o czym już nieraz się przekonała. Nie wierzyła, że robił i mówił to wszystko tylko dla tego, że chciał jedynie się z nią przespać. Za tym kryło się coś jeszcze. I może nie mogli w tej chwili mówić o wielkich uczuciach, bo ze swojej strony Maille nie była gotowa na składanie żadnych poważnych deklaracji, ale była gotowa spróbować i zaryzykować.
    — Cedrica — prychnęła pogardliwie. — Nie chcesz wiedzieć, do czego zdolny jest mój ojciec — ostrzegła go lojalnie, posyłając mu niby to groźne spojrzenie, lecz jej szare oczy aż błyszczały z rozbawienia. Na dobrą sprawę Maille miała ochotę śmiać się długo, głośno i radośnie, a powstrzymywała się tylko dlatego, że mimo wszystko żal jej było młodszego brata, który po obudzeniu będzie musiał zmierzyć się z potężnym bólem głowy.
    — Tutaj dostaniesz tylko omlety — powiedziała niby to obojętnie, lecz kiedy pochyliła głowę, zagryzła dolną wargę, ponieważ jej myśli pobłądziły w kierunkach, przez które po jej ciele rozeszły się niepokojąco miłe dreszcze. — Ej! — syknęła, ponieważ już wyraźnie słyszała powoli człapiącego brata. I mimo że go ofuknęła, sama przytrzymała go przy sobie dłużej i puściła w momencie, w którym Cedric prawie znalazł się w miejscu, z którego bez problemu widział, co działo się w kuchni. Ogarnął pomieszczenie wzrokiem, a następnie z trudem podszedł do wysokiego stołka przy wyspie, na który wdrapał się i tułowiem ciężko opadł na blat.
    — To będzie bardzo ładna choinka — dodała, a następnie ponagliła go machnięciem ręki i zajęła się Irlandczykiem. Po zadaniu serii pytań dowiedziała się, że Cedric nie jest w stanie niczego przełknąć, ale za to chętnie napije się kawy i wody. Kawę zdążyła już podsunąć mu pod nos, więc zajęła się robieniem omletów, nucąc cicho pod nosem. Podczas gdy Blaise był na spacerze z psem, ona zdążyła ochłonąć, nie dało się jednak ukryć, że miała wyjątkowo dobry humor. Cedric, skupiony na swojej marnej egzystencji, zdawał się tego nie zauważać. I dobrze, bo Maille niekoniecznie zależało na tym, by mężczyzna od razu o wszystkim się dowiedział. Po części dla tego, że było na to zdecydowanie za wcześnie, a po części dlatego, że samolubnie chciała to zachować dla siebie.
    — Pojedziemy dziś z Blaisem po choinkę, wiesz? — zagadnęła niezobowiązująco, nim jeszcze szatyn i Levi wrócili ze spaceru. Cedric powoli sączył kawę, a na jej słowa skrzywił się lekko.
    — Mam jechać z wami? Głowa mi pęka i wolałbym to przespać. — Maille musiała się odwrócić, bo po tych słowach na jej twarz wypełzł szeroki uśmiech, który łatwo mógł ją zdradzić.
    — Jeśli tak bardzo źle się czujesz, to możesz tutaj zostać — zapewniła troskliwie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  144. Zmarszczyła brwi, czując jak zaczyna boleć ją głowa od nadmiaru emocji i tych negatywnych wrażeń. Była wściekła na swojego szefa, uważała, że nie miał najmniejszego prawa podszywać się pod zwykłego pracownika, fakt ona sama powinna się przed rozpoczęciem pracy zorientować kto jest jej szefem, ale... nie przyszło jej to do głowy w nadmiarze emocji.
    - Żadne z tych słów nie było wypowiedziane przeze mnie w kontekście mojego własnego zdania. – Mruknęła, nie bardzo wiedząc jak się ma zachować. Jeszcze nigdy wcześniej żaden szef czy kierownik na nią nie krzyczał. Widziała na twarzy mężczyzny zdenerwowanie i częściowo wiedziała, że nie powinno w ogóle dojść do takiej sytuacji, ale przecież nie tylko ona była winna. Mężczyzna nie powinien był jej okłamywać. – Pan za to bardzo szybko mnie ocenił. Nie. Moja córka nie jest wynikiem próby zdobycia stanowiska, jak miał pan wcześniej czelność powiedzieć. – Wysyczała zdenerwowana. Nie zamierzała się kajać, zwłaszcza gdy usłyszała jego kolejne słowa. Co prawda w pierwszej chwili nie zamierzała nic więcej mówić, ale gdy rzucił w nią teczkami, jasno dając do zrozumienia, że nie ma już nic więcej do stracenia, nie wytrzymała. Co prawda wątpiła, aby udało mu się wpłynąć na wykreślenie jej z listy studentów, a przynajmniej miała nadzieję, że tylko mówił tak ze zdenerwowania, straciła panowanie nad sobą i nie zamierzała siedzieć cicho.
    - Jestes największym dupkiem na tym świecie i właśnie to pokazujesz! – Krzyknęła, nie krępując się już w ogóle. Skoro i tak właśnie ją wylał, mogła powiedzieć wszystko co myślała. – Podpuszczasz niewinnych ludzi, aby czegokolwiek się dowiedzieć, a później wyżywasz się na nich, gdy usłyszane słowa ci nie odpowiadają! – Dodała jeszcze, całkowicie rezygnując z oficjalnej czy grzecznościowej formy. Schyliła się, aby zebrać dokumenty, którymi w nią rzucił, ale nie zamierzała wykonać jego polecenia. Nie miała już obowiązku słuchania go. – Gówno prawda! – Krzyknęła i rzuciła papiery w jego kierunku. – Nikt praktykantom nie daje takich możliwości, gdy są jeszcze w trakcie nauki. Jesteś skończonym palantem Panie Prezesie. I sam to sobie wszystko spal, wyrzuć czy sie podetrzyj! – Dodała, podchodząc bliżej biurka, ignorując, że mężczyzna stał przy drzwiach i czekał, aż ta wyjdzie. Wiedziała, że prędzej czy później będzie tego żałować, ale teraz musiała wyładować całą swoją złość. Chwyciła filiżankę z kawą i rozlała ją na biurku prezesa, nie przejmując się tym co takiego właśnie mogła zniszczyć.
    - Boże, jesteś typowym dzieciakiem z bogatego domu, nie masz pojęcia co to życie. – Wydusiła z siebie, czując jak zaczyna się trzęś. Brakowało jej w takich chwilach przyjaciółek i to bardzo... odwróciła się na pięcie o pospiesznie opuściła gabinet, czując jak łzy cisną się jej do oczu. – Do widzenia. Możesz być pewien, że moja noga nigdy więcej tutaj nie stanie! – Krzyknęła i szybko ruszyła w stronę pokoju dzialu architektów, dobrze wiedząc, że inni nasłuchują w napięciu co się właściwie stało.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  145. Informacja o tym, że jest ojcem kilkumiesięcznej dziewczynki spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Owszem, był przeszczęśliwy, ale wciąż trawił tę rewelację, napawał się nią i na nowo odtwarzał w pamięci moment, gdy zobaczył Theę po raz pierwszy. I pragnął z kimś podzielić się tą wiadomością, ale prawda była taka, że Arthur nie miał zbyt wielu znajomych, a co dopiero przyjaciół. Uznawał się za samotnika i takie też wiódł życie, a pierwszą osobą, która przyszła mu do głowy na myśl o zwierzeniach, był Blaise. Morrison wiedział, że jego sekrety są u mężczyzny bezpieczne i z wzajemnością. Mieli zbyt wiele do stracenia, by ryzykować rozwiązaniem języka w pobliżu niepowołanych uszu, poza tym ich relacja była tak silna, że wątpił, by dało się ją zniszczyć.
    Z tego też powodu to właśnie Ulliel miał zostać powiernikiem szczęścia Arthura, choć może tego szczęścia na pierwszy rzut oka nie było widać. Brunet usiadł na swoim stałym miejscu naprzeciwko przyjaciela i pochylił się nad stolikiem, opierając na nim łokcie i splatając palce dłoni. Przez moment wpatrywał się w Blaise’a, czekając, aż kelnerki odejdą i dopiero wtedy pokręcił głową.
    - Dlaczego z góry zakładasz, że życie mi się wali? Może nie jestem takim cholernym szczęściarzem jak ty, ale jakoś sobie radzę, Ulliel – powiedział, uśmiechając się kącikiem ust i odchylił się na oparcie kanapy, gdy kelnerka postawiła przed nim szklankę cholernie dobrego i cholernie drogiego bourbona. – Nie, jest okej. Właściwie... Jest bardziej niż okej – dodał, obejmując dłońmi szkło i wbił spojrzenie w bursztynowy płyn. – Pamiętasz Elle? Moja studentka, ta, która zniknęła rok temu po tym, jak w sylwestra wylądowaliśmy ze sobą w łóżku – zaczął, choć wątpił, by musiał przybliżać przyjacielowi sylwetkę dziewczyny. Mówił o niej wystarczająco wiele i długo, żeby zapadła brunetowi w pamięci. Poza tym, nie mieli przed sobą tajemnic. Arthur wiedział prawdopodobnie wszystko o sercowych podbojach Blaise’a, a Blaise wiedział o obsesji Arthura względem Elle. To wtedy pojawiły się pierwsze symptomy schizofrenii. – Wiem, dlaczego zniknęła. Uciekła ode mnie. Do San Diego, do swojej ciotki... – urwał i pociągnął łyk alkoholu, by dodać sobie odwagi do wypowiedzenia tych słów. – Tam też urodziła dziecko. I wróciła. A ja... Jestem ojcem tego dziecka, Blaise. Mam córkę – wyrzucił niemal na wydechu i uśmiechnął się szeroko.

    Artie

    OdpowiedzUsuń
  146. Szczerze powiedziawszy Maille również podejrzewała, że przez kilka najbliższych dni humor nie będzie jej dopisywał, lecz niespodziewany bieg wydarzeń sprawił, że Irlandka wręcz tryskała radością. To, co było wczoraj, wydawało się rozległe i rozmyte w obliczu tego, co wydarzyło się dzisiaj. A na dobrą sprawę wydarzyło się niewiele i wiele jednocześnie. To nie tak bowiem, że po tym jednym pocałunku Maille już planowała w głowie ich wspólną przyszłość oraz to, jak razem się zestarzeją, choć nie da się ukryć, że byłaby to bardzo ładna wizja. Irlandka jednak nie należała do tego typu dziewczyn i nie wybiegała myślami zbyt daleko w przyszłość, ciesząc się tym, co tu i teraz. Nie była w wielu długich związkach, ale w tych, w których miała okazję być, miała dokładnie to samo podejście i lubiła, kiedy wszystko działo się samo, naturalnie i w swoim własnym tempie, a wtedy człowiek ani się obejrzał, a mijało kilka długich miesięcy, kiedy ta druga osoba wciąż była obok. Stąd Creswell nie zamieszała niczego wymuszać na swoim ulubionym panie prezesie. Żadnych obietnic, może poza tą jedną, po której powiedziała, że mu zaufa i żadnych poważnych deklaracji. Po prostu coś się zmieniło i teraz musieli zobaczyć, co z tego wyniknie, prawda?
    — Jakie choinki? — prychnęła, spoglądając na niego jakby z rozczarowaniem. — CHOINKA! — podkreśliła, nawet lekko podnosząc głos, wyraźnie zaznaczając, że mowa tutaj o liczbie pojedynczej i jednej, szczególnej oraz wyjątkowej choince. — Ledwo powiedziałam, że ci ufam, a ty już gadasz o innych choinkach — cmoknęła i z niezadowoleniem pokręciła głową, widać jednak było, że udaje, bo jednocześnie uśmiechała się szeroko i promiennie, celowo drocząc się z nim i łapiąc go za słówka.
    W końcu Blaise zniknął za drzwiami, a Maille zajęła się bratem, choć Cedric nie potrzebował wiele do szczęścia. Duszkiem wypił rozpuszczoną w wodzie aspirynę i teraz jedynie siedział przy kuchennej wyspie, co jakiś czas pojękując żałośnie. Creswell w tym czasie zajęła się smażeniem omletów pełnych dodatków i kiedy Ulliel wrócił z szybkiego spaceru z psem, po mieszkaniu rozchodził się zapach królewskiego śniadania.
    — Na pewno są jakieś stragany pod daszkiem — odparła, przekładając omlet na talerz, a kiedy zobaczyła, co robi Levi, jęknęła głucho. — Mogłeś go nie wpuszczać! Wytarłabym go na zewnątrz! — zawołała, porzucając patelnię i podbiegła do psa. Przytrzymała swojego pupila za obrożę, a następnie uniosła głowę. — Przynieś mi jakiś ręcznik — zarządziła i już wyciągnęła rękę, w której to wspomniany ręcznik powinien czym prędzej wylądować. Trzeba zaznaczyć, że Maille zdążyła poczuć się w jego mieszkaniu jak u siebie. Nie tylko rozporządzała jego pracownikami, ale teraz też dyrygowała samym prezesem, choć dyrygowała to było za dużo powiedziane. Zwróciłaby się bowiem w ten sposób do każdej innej osoby, a że Blaise nie przywykł do takiego traktowania? Cóż, całe szczęście, że Maille miała u niego takie fory, bo szatyn jeszcze dużo będzie musiał się przy niej nauczyć.

    pani prezesowa MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  147. Zdawała sobie sprawę z tego, jak mało profesjonalnie się zachowuje oraz z tego, że ta rozmowa powinna zakończyć się już dawno. W momencie, w którym powiedział, że ma opuścić jego biurko. Była jednak tak wściekła i zła, że nie potrafiła od tak odwrócić się na pięcie i po prostu wyjść.
    — Powiedziałam, że nie mam swojego zdania. — Prychnęła, szybko jednak zamykając się. Prowadzenie kłótni na poziomie pięciolatka z prezesem międzynarodowej firmy było bezsensowne. Fakt, że sam brał udział w słownych przepychankach był według Elle nieco żenujący, ale nic nie powiedziała, bo sama zdawała sobie sprawę z tego, jak się ona zachowuje.
    Kolejne jednak wypowiedziane przez mężczyznę słowa były bardzo nie na miejscu. Były cholernie mocno nie na miejscu, a Elle poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Jak w ogóle mógł mówić, że powinna usunąć dziecko, jak dorosły mężczyzna, prezes firmy mógł w ten sposób mówić do pracownicy. Co prawda już byłej, ale jednak… do kobiety w ogóle. Jakim prawem w ogóle mówił takie słowa. Nie wiedziała dlaczego tak zareagowała, w końcu już urodziła, miała swoje ukochane maleństwo, swojego słodkiego królisia, a jednak w jej oczach zebrały się łzy, które już po chwili spływały ciurkiem po jej policzkach, a sama Elle wpadła w histerię, a gdy pokazał jej zdjęcie z lektorem uczelni, pobladła, czując, jak ponownie robi jej się słabo. W tym przypadku znajomość z Arthurem i ich związek raczej nie był w stanie jej pomóc w żaden sposób.
    — Ty draniu! — Krzyknęła, gwałtownie odwracając się i pospiesznie podchodząc do niego, zaciskając pieści. — Ty skończony dupku. Tak, takie właśnie mam o tobie zdanie. Jesteś najgorszym człowiekiem na świecie i spłoniesz w piekle. W dupę będziesz mógł sobie wówczas wsadzić te swoje bogactwo, bo tam ci nie będzie do niczego potrzebne! — Krzyknęła i bez chwili zastanowienia otworzyła dłoń i uderzyła go w policzek. — I nigdy więcej nie nazywaj mojego dziecka śmierdzącym guwniakiem! — Wrzasnęła, zdając sobie sprawę z tego co właśnie zrobiła. Wiedziała, że będzie tego żałowała, gdy tylko znajdzie się w domu. Bo niby co powie Artiemu? Co powie rodzicom? Zacisnęła wargi. — Ch-ch-chyba… chyba sobie żartujesz! — Krzyknęła, czując na sobie spojrzenie jego sekretarki. — Nie mam już, żadnych obowiązków względem tej zasranej firmy! — Dodała, ocierając dłońmi policzki z łez.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  148. — Uważaj, żeby ta choinka ci za szybko nie zwiędła — rzuciła, spoglądając na niego spode łba, a następnie parsknęła śmiechem.
    — Czy wy możecie już skończyć rozmawiać o tej choince? — wtrącił zmarnowany Cedric, który już od dłuższego czasu znajdował się w kuchni, ale oni jakby nic sobie z tego nie robili, a on z kolei chyba niewiele rozumiał z tego, o czym rozmawiali. — Ileż można pieprzyć o choince?
    — Długo, braciszku, długo — odparła i poczochrała jego i tak już znajdujące się w nieładzie włosy, jednocześnie posyłając Ullielowi kolejny znaczący uśmiech. — I nie dzwoń po nikogo. Ewentualnie możesz tutaj ściągnąć te miłe panie, jak już pojedziemy po choinkę, a Cedric pójdzie spać.
    Skoro brudny Levi nikomu nie przeszkadzał, to Maille odsunęła się od psa, a następnie bez zbędnego marudzenia, bo i nie było do niego powodów, przeniosła talerze z kuchni do jadalni i ustawiła na stole. Wykonała jeszcze kilka szybkich podobnych temu pierwszemu kursów i już po chwili mieli wszystko to, czego było im trzeba; talerze, sztućce i szklanki z sokiem. Cedric dodatkowo zgarnął swoją kawę i poczłapał do jadalni, po drodze chwytając się wszystkich mebli, które stanęły mu na przeszkodzie i które musiał ominąć.
    — Z tą choinką…? To też ktoś będzie musiał ci pomóc? — zagadnęła i uśmiechnęła się złośliwie, przechodząc obok prezesa. Następnie, po przyjacielsku, bo jakże by inaczej, złapała go za krawędź koszulki i pociągnęła za sobą do jadalni. — Bo zaczynam mieć poważne wątpliwości co do tych poszukiwań choinki i aż boję się, do kogo zadzwonisz z prośbą. Z prośbą! — prychnęła i zaśmiała się, rozbawiona własnymi słowami. — Z rozkazem przybycia ci na ratunek! — kontynuowała niezrażona, wyjątkowo brzydko się z nim drocząc, ale nic nie mogła poradzić na to, że nie mogła się powstrzymać.
    — To może ja jednak wybiorę się z wami? — zasugerował nieśmiało Cedric, który już zaczął grzebać widelcem w swoim talerzu. — Ogarnę się jakoś, doprowadzę do porządku…
    — Jak myślisz, Blasie? — spytała pogodnie, odsuwając sobie krzesło i siadając pogodnie. Chwyciwszy widelec w dłoń, uniosła rozbawione spojrzenie na mężczyznę. Bawiła się doskonale i teraz z zainteresowaniem wpatrywała się w twarz przyjaciela… No, może już więcej, niż tylko przyjaciela, ciekawa jego reakcji na to rzucone mu małe wyzwanie i poddanie w wątpliwości jego umiejętności co do trafnego wyboru choinki oraz jej ubrania, a może raczej rozebrania?

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  149. — Ty pielęgnujesz… — mruknęła z politowaniem, posyłając mu wymowne spojrzenie. — Nie uwierzę, póki nie zobaczę na własne oczy! — zaśmiała się, kręcąc przy tym głową. Zadziwiające, ale o choinkach można było rozmawiać naprawdę długo, prawda? Okazało się również, że choinka była doskonałą metaforą dla tego, o czym niekoniecznie chcieli jeszcze mówić przy Cedricu, który pozostawał w błogiej nieświadomości, będąc przekonanym, że chodzi jedynie o zielone drzewko iglaste.
    — Czy wy coś braliście, nim wstałem? — spytał spokojnie Irlandczyk, który chyba miał już dość słuchania tych choinkowych rewelacji. I czy to tak, że brunet faktycznie miał słabą głowę? Maille na pewno nie powiedziałaby tak o młodszym bracie. Znała jego możliwości i podejrzewała, że na jego niezbyt wyjściowy stan składał się nie tylko alkohol, ale też wczorajszy stres i jet lag, który pewnie dawał mu się we znaki. W końcu nie należy zapominać o tym, że Cedric przyleciał do Nowego Jorku dopiero wczorajszego wieczora i na pewno czuł się przez to nieco wybity z rytmu.
    — Robię to, co normalnie w domu i jedyną osobą tutaj, którą trzeba czegoś nauczyć, jesteś ty — odparowała, ochoczo zabierając się za swój omlet. W przeciwieństwie do panów, nie piła wczoraj alkoholu i nie musiała martwić się o to, czy śniadanie, które sama sobie zaserwowała, przyjmie się czy też nie. — Poza tym nie będę twoją współlokatorką długo — dodała, celując w niego widelcem. — Jutro zaczniemy z Cedriciem szukać czegoś do wynajęcia. I nie mów mi, że nie, bo i tak postawię na swoim — uprzedziła ze spokojem i przekonaniem, a następnie włożyła kawałek omleta do ust. Musiała przyznać, że wyszły jej bardzo dobre, ale gdyby nie potrafiła gotować, chyba nie miałaby własnego food trucka, prawda? — Sam powiedziałeś, że jestem niereformowalna — wtrąciła jeszcze, widząc, że Blaise już otwierał usta, chcąc coś powiedzieć. Podejrzewała, że mężczyzna będzie chciał sprezentować jej i Cedricowi jakieś mieszkanie, zdążyła go już dobrze poznać, by nie wiedzieć, że na pewno chodzi mu to po głowie. Zamierzała jednak później wytłumaczyć mu, dlaczego takiego mieszkania nie chce i miała nadzieję, że Blaise ją zrozumie. Nie wynikało to bowiem z czystej przekory, a racjonalnego podejścia do życia, za co podobno ją cenił, więc być może pewne mocne jej zdaniem argumenty do niego trafią?
    — Jezu, nie to nie, spokojnie! — mruknął Cedric znad swojego omleta, unosząc dłonie w obronnym geście. Z kolei Maille, widząc reakcję Blaise’a, parsknęła śmiechem, na moment kryjąc twarz w dłoniach. Szybko jednak się uspokoiła i dokończyła jedzenie, a następnie wstała od stołu.
    — Idę się przebrać i będziemy się zbierać, hm? — zasugerowała, układając dłonie na oparciu krzesła i puściła prezesowi oczko. Następnie, doskonale znając drogę, powędrowała do swojej, sypialni, gdzie przebrała się w nieco bardziej wyjściowe ubrania, niekoniecznie jednak oznaczało to, że wystroiła się jak przysłowiowy szczur na otwarcie kanału. Ot, zamiast legginsów naciągnęła na siebie jeansy, a pod bluzę założyła jeszcze koszulkę i właściwie była gotowa do wyjścia. Gdzieś w panującym rozgardiaszu znalazła jeszcze swoją kurtkę i buty, które miała na sobie poprzedniego wieczora i do salonu wróciła już ubrana, owijając szyję wełnianą chustką.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  150. Westchnął ciężko, opadając plecami na oparcie kanapy i spoglądając w sufit, jakby się spodziewał, że znajdzie tam pokłady cierpliwości do przyjaciela. Nie lubił tej nadopiekuńczej strony Ulliela, tym bardziej, że wiedział, iż cała reszta świata nie zna go z tej strony. Razem byli jak ci przystojniacy z filmów, którzy przyciągają swoją tajemniczością i niedostępnością, nie mówiąc już o dupkowatości. Okej, pasowało mu, że się o siebie troszczyli, ale czasami Blaise przesadzał.
    Tak jak teraz.
    Arthur pociągnął łyk alkoholu i skrzywił się lekko. Odzwyczaił się od smaku tego konkretnego trunku, ale wiedział, że z każdym kolejnym będzie tylko bardziej smakować. Czasami łapał się na tym, że trochę za bardzo…
    - No to zaczynamy – mruknął bardziej do siebie, niż do przyjaciela, a uśmiech zniknął z jego twarzy. – Chodzę na zastrzyki, jak chcesz, to możesz sprawdzić, przecież masz dojścia – zaczął najspokojniej, jak tylko potrafił, choć nie zamierzał mówić mu o tym, że przywidzenia ustały, gdy tylko zobaczył na swojej drodze Elle. Był bardziej niż pewien, że Blaise uznałby to za kolejny objaw choroby, widmo przeszłości. – Elle wróciła. Naprawdę wróciła, Blaise, to nie był żaden majak, a na imprezie wykrzyczała mi, że jestem ojcem jej dziecka po tym, jak rzuciła się na tę kelnerkę ze Starbucksa, z którą tam wtedy poszedłem. Powiedziała mi, że wyjechała, bo dowiedziała się o ciąży i nie chciała, żebym ja wiedział. Ale teraz chce. I… Poznałem ją, Blaise – powiedział znacznie ciszej i uśmiechnął się na samo wspomnienie dziewczynki o brązowych oczkach i włoskach zawijających się w identyczny sposób, jak te jego. Nawet przez moment nie wątpił w swoje ojcostwo, Thea była zbyt podobna, by mógł myśleć inaczej. – Moja córka ma na imię Thea i urodziła się dwudziestego szóstego sierpnia. Elle dała jej moje nazwisko i… Pozwoliła mi mieć z nią nieograniczony kontakt – dodał i wyjął telefon, by odszukać konkretne zdjęcie, które zrobił kilka dni wcześniej. Villanelle była tak zmęczona, że zasnęła z dzieckiem na swoim łóżku, tuląc je do siebie, a Arthur uważał to za najsłodszy obrazem świata. – Stwierdziła też, że chce spróbować. W sensie… Być ze mną, sprawdzić, czy się zmieniłem. I czy będę dobrym ojcem – westchnął i położył smartfona na blacie stolika, przesuwając go w stronę przyjaciela. Na zdjęciu kobiety jego życia spały, wyraźnie odprężone, a Morrison uśmiechał się na sam widok. – To nie choroba, Blaise. Ja naprawdę zostałem ojcem.

    Artie

    OdpowiedzUsuń
  151. Gdyby on pierwszy nie zaczął na nią krzyczeć, ona tym bardziej nie uniosłaby tonu na mężczyznę. Dodatkowo jego zachowanie sprawiało, że nie mogła nad sobą zapanować. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej zachowanie nie było dojrzałe i odpowiednie, ale nie umiała inaczej. Nie potrafiła zapanować nad sobą, chociaż nie wiedziała dlaczego. Miała dosyć szalejących hormonów w jej organizmie, pragnąc już, aby wszystko się w niej ustabilizowało. Po usłyszeniu jego kolejnych słów, zadrżała. Zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna prawdopodobnie nie żartował. Zaczęła się obawiać, że Arthur będzie miał przez nią dodatkowe problemy, a tego nie chciała.
    - Dupek! – Warknęła i nim wyszła, pokazała mu środkowy palec, pospiesznie kierując się w stronę wyjścia. Wiedziała, że ma przechlapane. Liczyła jednak na to, że Ulliel nie wezwie ochrony. Miała na tyle godności, aby opuścić budynek o własnych nogach. Nie zamierzała dać się ciągnąć przez obcych mężczyzn i nie daj boże, szarpać się z nimi.
    Słysząc kolejne słowa mężczyzny, zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na niego zaczerwienionymi oczyma, zupełnie nic nie rozumiejąc. Wydęła ustani spojrzała na asystentkę, która również wyglądała na zdziwioną.
    - Chyba sobie żartujesz. Nie będę z tobą rozmawiać, pić kawy czy jeść ciasta. – Powiedziała ostro, prostując się i unosząc wysoko głowę. – Mówiłam, ze moja noga więcej tu nie stanie. Nie będę słuchać kolejnych gróźb. Zrozumiałam dokładnie co powiedziałeś. Mam przesrane, wszyscy moi bliscy też. Mam tylko nadzieję, że masz znajomości w wojsku. Mój ojciec nie będzie zadowolony, że ktoś grozi jego córce. – Dodała i odwróciła się, ponownie podnosząc rekę i raz jeszcze pokazując mu środkowy palec. – Pierdol się Ulliel. – Warknęła i ruszyła dalej przed siebie. Nie zamierzała się przed nim płaszczyć, chociaż prawdopodobnie straciła szanse na odkręcenie tej okropnej sytuacji. Przemierzając korytarz szlochała cicho, a złość zamieniła się w smutek, łzy spływały po jej policzkach, a ona sama ciągała nosem, czując, jak wielkie ma kłopoty w tym momencie.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  152. Nie prosiła się o taki los. Gdyby wiedziała, że w poprzednim życiu studiowała ekonomię i miała przejąć jedną z filii firmy Ulliela seniora, bez wahania rzuciłaby tę niewdzięczną robotę. Wyłudzanie pieniędzy stało się jej sposobem, żeby przeżyć. Okradała szefa, wsuwając pieniądze jak najgłębiej w bieliznę, a w zaciszu mieszkania umieszczając je w poszewce poduszki. Znowu chciała uciec, wydostać się z tej nędznej dziury, jaką był luksusowy klub i poświęcić się całkowicie poszukiwaniom swojej prawdziwej tożsamości. Nie pojechała na żadną wymianę, po prostu uciekła, ale on ją znalazł. Następnego dnia dziewczyny musiały jej zrobić mocny makijaż na całym ciele, żeby przykryć siniaki, które jej sprezentował w zamian za próbę uwolnienia się.
    Więcej tego nie zrobiła. Wykonywała grzecznie polecenia, dawała się wykorzystywać seksualnie tym bogatszym, którzy płacili jej ekstra za taniec z obciągnięciem, czy chwilowym ujeżdżaniem. On o tym nie wiedział, zawsze tańczyła w pomieszczeniach, w których nie było kamer, poza tym była zdesperowana, żeby jak najszybciej uzbierać pieniądze. Dla nich była jedynie dziwką, która chętnie daje się rżnąć, o czym wiedziała większość stałych klientów.
    Dla siebie była dziewczyną, która pod prysznicem płakała z obrzydzenia i prosiła, by stał się jakiś cud, dzięki któremu nie musiałaby tego wszystkiego robić.
    Dzisiejsi klienci byli dziani aż nadto i doskonale wiedziała, jak się to skończy. Koleżanka patrzyła na nią ze współczuciem, gdy szły do zajętego przez mężczyzn pomieszczenia. Przed samym wejściem uśmiechnęły się kokieteryjnie, a Jane poprawiła samonośne pończochy, które i tak niedługo miała zdjąć i owinąć nimi szyję najbardziej urzeczonego ich tańcem faceta.
    Odbiła się od wysokiego mężczyzny i przytrzymała się ściany, spoglądając na niego z wyrzutem. Przełknęła głośno ślinę, gdy mózg przetworzył widziany obraz. To nie był poważny związek, raczej dobry seks. Jane pławiła się w luksusie, którego nie zaznała od kiedy obudziła się w szpitalu i wciskała Blaise’owi bajeczkę, że również niemal śpi na pieniądzach. Nie spała, uciekła, a on miał nigdy się nie dowiedzieć, z kim ma do czynienia.
    - Blaise – wyszeptała i odruchowo chciała objąć się ramionami, ale jego uchwyt na nadgarstkach skutecznie jej to uniemożliwił. – Co ty robisz, do cholery? – powiedziała nieco głośniej, próbując mu się wyrwać. – Zostaw, ja… Muszę tam wejść. Jeśli on zobaczy, że zapłacili za dwie, a pojawi się jedna… - wydusiła i zadrżała, odruchowo zerkając w kierunku umieszczonej w rogu kamery. – Puść mnie, słyszysz? Muszę iść! – jęknęła, wykręcając ręce, by uwolnić nadgarstki z uścisku tak, by na monitoringu nie wyglądało to zbyt podejrzanie.

    Jane

    OdpowiedzUsuń
  153. Kiedy już zeszła na dół i zobaczyła Blaise’a w garniturze oraz eleganckim płaszczu, stanęła jak wryta, by następnie spojrzeć po sobie. Zwykłe jeansy i pikowana kurta mocno kontrastowały z jego strojem, przez co Maille skrzywiła się lekko i pokręciła głową.
    — Trzeba było powiedzieć, że mam ubrać wieczorową suknię — burknęła, w końcu do niego podchodząc, a kiedy mężczyzna objął ją ramieniem, wykorzystała okazję i niczym zawodowy kieszonkowiec, skradła kluczyki do samochodu z jego płaszcza, w przeciwieństwie do kieszonkowca jednak, wcale się z tym nie kryła. — Ty wczoraj piłeś. Prowadzę ja — oznajmiła, bawiąc się brelokiem. — A poza tym nigdy nie prowadziłam tak fajnego samochodu — dodała i uśmiechnęła się czarująco, coś jej bowiem podpowiadało, że będzie to decydujący argument, który przekona go, by pozwolił jej poprowadzić.
    — Zostaniemy tu tak długo, póki nie znajdziemy mieszkania. A to może potrwać te trzy tygodnie jeśli nawet nie dłużej, bo musimy znaleźć coś, co spodoba się nam obojgu i będzie w odpowiedniej cenie. Także nie martw się, to nie tak, że już jutro uciekniemy — wyjaśniła, przemierzając podziemny parking i tym samym powracając do tematu poruszonego jeszcze w apartamencie w obecności Cedica. Doskonale pamiętała, ile zajęło jej znalezienie swojego poprzedniego mieszkania i wiedziała, że to wcale nie takie hop siup, jak mogło niektórym się wydawać. I choć ceny wynajmu były w Nowym Jorku na podobnym poziomie, niezależnie od lokalizacji (nie licząc najtańszych i tym samym niebezpiecznych dzielnic, których Creswell nie brała pod uwagę), to czasem można było złapać fajną okazję i przez to nie opłacało brać się pierwszego lepszego mieszkania z brzegu i dobrze było poszukać go nieco bardziej wytrwale.
    Światła samochodu mrugnęły zachęcająco, kiedy Irlandka go otworzyła. Posłała Ullielowi rozbawione spojrzenie ponad dachem, jakby nie wiedząc czy na pewno może prowadzić, ostatecznie jednak postanowiła nie pytać go o zdanie i szarpnęła za klamkę, by po chwili rozsiąść się w obitym jasną skórą fotelu. Siedziało się tutaj zaskakująco nisko, ale już po chwili zaczęła ustawiać wszystko tak, jak jej pasowało. Dłuższą chwilę po opaleniu silnika zajęło jej rozpracowanie elektroniki, w końcu jednak włączyła odpowiednie światła i sprawdziła, gdzie uruchamia się wycieraczki, bo te na pewno okażą się niezbędne po opuszczeniu parkingu.
    — Musisz podać mi adres. Albo wklep w GPS — poleciła, opuszczając miejsce parkingowe. Nie wiedziała, gdzie powinna się kierować po włączeniu do ruchu, a chyba obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że wcale nie jadą szukać choinki, prawda? Choć może mimo wszystko powinni z jakaś wrócić, tak dla niepoznaki przed Cedrickiem?
    — I zapnij pas — dodała, kiedy szlaban przed nimi podniósł się, a stróż z budki lekko skinął im z opon. Maille pozwoliła sobie na małe szaleństwo i ruszyła z piskiem opon, pozostawiając ślad gumy na parkingowej podłodze. Ucieszona niczym małe dziecko, zaśmiała się cicho, wjeżdżając na ulicę już zgodnie z wszystkimi przepisami, choć dziwnym trafem noga sama dociskała pedał gazu bardziej, niż zazwyczaj.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  154. — Od paru lat jeżdżę znacznie większym food truckiem i nawet gdybyś dobrze się przyjrzał, nie zobaczyłbyś ani jednej ryski, więc proszę mi tutaj nie marudzić i więcej wiary w kobiety za kierownicą, o! — oznajmiła rzeczowo, tym samym robiąc mu mini-wykład na temat swoich umiejętności. Samochód, za którego kierownicą usiadła, było stać na naprawdę wiele, ale miasto raczej nie było najlepszym miejscem do testowania jego możliwości, a już na pewno nie w tych godzinach, kiedy drogi były wyjątkowo zatłoczone. Choć czy w Nowym Jorku kiedykolwiek nie było korków? Te w końcu potrafiły zdarzać się nawet w nocy. Tak czy inaczej, Maille jechała przepisowo i nie przekraczała dozwolonej prędkości, co mogło wyglądać odrobinę zabawnie, zważywszy na to, jakim autem się poruszali.
    — Oczywiście, że nie chcę. Namieszkałam się z nim już wystarczająco dużo w Dublinie. Ale tak na początek będzie mu łatwiej. Podzielimy się czynszem po połowie, w końcu Cedric nawet jeszcze nie zaczął szukać pracy i muszą wystarczyć mu oszczędności, które ma. A jak stanie na nogi, na pewno będzie chciał poszukać czegoś własnego. Tylko niczego mu nie prezentuj — mruknęła i na moment oderwawszy wzrok od drogi, posłała mu wymowne spojrzenie. — Ten dzieciak musi nauczyć się odpowiedzialności i dobrze, żeby stało się to teraz — wyjaśniła zdawkowo, powracając do obserwacji samochodów przed sobą, od czasu do czasu zerkając też w we wsteczne oraz boczne lusterka.
    Podążając za wskazówkami z GPS’a, po około piętnastu minutach spokojnej jazdy znaleźli się na miejscu. Maille z pewnym żalem zgasiła silnik i nim wysiadła, przesunęła dłonią po skórzanym siedzeniu. Całe szczęście, że była bez pamięci zakochana w swoim Mini Cooperze, gdyż inaczej po tej przejażdżce ciężko byłoby jej przesiąść się na inny samochód. Sportowe auto na pewno prowadziło się inaczej, ale jakże przyjemnie; blondynka czuła moc skrytą pod maską, kiedy zaledwie muskała stopą pedał gazu, a samochód już wyrywał się do przodu z rozkosznym dla ucha mruczeniem, rozpędzając się do pożądanej prędkości w bardzo krótkim czasie. Cóż, może i nie była wielką fanką motoryzacji i nie znała się nie wiadomo jak na samochodach, bo nawet nie miała pojęcia, jaki model właśnie poprowadziła, ale potrafiła odczuć wyraźną różnicę w jeździe, której komfort wzrastał wraz z liczbą zer przy cenie samochodu.
    — Nie wiedziałam, że na lewo handlujesz choinkami — przyznała z rozbawieniem i zadarła głowę, by móc bez przeszkód na niego spojrzeć, a następnie musnąć ustami jego policzek. Skrzywiła się jednak, kiedy Blaise wspomniał o miejscach publicznych i utkwiła wzrok w czubkach swoich butów. Nie miała ochoty nigdzie się pokazywać; nie tam, gdzie byłby w nią wycelowane setki obiektywów i oślepiłyby ją setki fleszy. Jednakże gdzieś tam na granicy jej świadomości pojawiła się myśl, że jeśli zdecydują się być razem, prędzej czy później coś takiego ją czeka, z czego nie do końca była zadowolona. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć i psuć sobie humoru, przez co z pewnym zniecierpliwieniem nacisnęła guzik przywołujący windę. Stąd, kiedy znaleźli się już w ciasnej metalowej puszce, oparła się o jedną z jej ścian i zacisnęła palce na klapach płaszcza mężczyzny, by w ten sposób przyciągnąć go do siebie i znów posmakować jego ust.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  155. Na dobrą sprawę nie musieli udawać się do mieszkania Ulliela; winda wcale nie była taka zła. Wystarczyło jedynie, że miała go blisko siebie, choć jeszcze wczoraj było to nie do pomyślenia. Maille jednak zauważyła, że powiela pewien schemat, można powiedzieć nowojorski schemat. Ze swoim pierwszym partnerem po przeprowadzce do Wielkiego Jabłka również najpierw długo się przyjaźniła, by dopiero po jego wyjeździe na misję z pełną mocą uświadomić sobie, że to nie tylko przyjaźń. W ich przypadku role się odwróciły, bo to Blaise pierwszy zdał sobie sprawę z tego, że już jakiś czas temu on i Maille przestali być jedynie przyjaciółmi, natomiast panna Creswell przestała oszukiwać się zaledwie godzinę temu, kiedy młody milioner, jeśli nawet nie miliarder zdecydował się ją pocałować.
    — Zaraz coś na to poradzimy — zauważyła z rozbawieniem, ale też figlarnym uśmiechem i zaglądając w głąb jasnych oczu mężczyzny, przesunęła dłoń niżej i lekko ścisnęła wyraźnie wyczuwalną przez materiał spodni wypukłość. Jak widać, młoda Irlandka była nie tylko niewybredna w żartach, na które wcześniej sobie z nim pozwalała, ale też cechowała się wyraźną śmiałością w swoich działaniach. — Bombki już też zdążyłeś powiesić? — roześmiała się, cofając rękę. Nie mogła powiedzieć, że jej to nie schlebiało, dlatego też uśmiechnęła się z satysfakcją i rozsunęła zamek swojej kurtki, bo zaczynało jej się robić zdecydowanie za gorąco.
    — Wiem. Czuję — odparła, przeczesując palcami jego włosy i uniosła kącik ust w zadziornym uśmiechu. Jednocześnie zburzyła jego idealnie przygładzoną fryzurę, o wiele bardziej lubiła Blaise’a właśnie w takim wydaniu. Odchyliła głowę i zadarła brodę, całując go zachłannie i jednocześnie rozpinając guziki jego płaszcza. Chyba nawet nie zauważyła, że szatyn zablokował drzwi windy, skupiona na czymś innym.
    — To też wiem — przyznała i osunęła się nieznacznie, by móc przesunąć wzrokiem po jego twarzy. Dłońmi tym razem majstrowała przy guzikach garnituru. — Tylko wydaje mi się, że z czasem motywy kierujące tym oczekiwaniem nieco się zmieniły, prawda? — spytała, odrywając wzrok od guzików i przenosząc na niego wzrok. To, że spodobała mu się już w czasie pierwszego ich spotkania, nie ulegało wątpliwości. Gdyby jednak była inna, Blaise mógłby szybko osiągnąć to, co chciał i ich pierwsze spotkanie jednocześnie było tym ostatnim. I choć znając jego przeszłość Creswell miała delikatne wątpliwości, czuła, że tak jak wtedy było to tylko fizyczne przyciąganie, tak teraz Blaise przytulał ją do siebie nie tylko dlatego.
    Podobało jej się to, co mówił. Chciała być tylko jego i niecierpliwie szarpnęła dłonią szalik owinięty wokół szyi, odsłaniając więcej ciała i dając mu większe pole do manewru. Z każdym muśnięciem jego ust jej ciałem wstrząsał przyjemny dreszcz, więc oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki, na moment zatracając się w tym elektryzującym uczuciu. W końcu jednak przesunęła dłoń na panel z guzikami i na oślep odszukała ten właściwy, aż w końcu odblokowała drzwi.
    — Chodźmy — poprosiła i odsuwając się, złapała go za rękę. Wyprowadziła go jedynie z windy, a następnie przystanęła, nie wiedząc, do których drzwi się skierować.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  156. Z satysfakcją obserwowała, jak reaguje na jej poczynania i uśmiechnęła się pod nosem, widząc, jak przez jego twarz przebiegł grymas zadowolenia, ale też zaskoczenia. Czerpała przyjemność z obserwowania, jak na niego działa i zamierzała jeszcze wykorzystać to tego dnia, tymczasem jednak sama przymknęła powieki i lekko rozchyliła usta, zapominając o tym, że znajduje się w zatrzymanej na ostatnim piętrze windzie. Kiedy ostatnio była z mężczyzną? Rok, a może nawet dwa lata temu? Nie była w stanie teraz tego określić, ale wiedziała, że to właśnie dlatego spragnione czułego dotyku ciało tak intensywnie reagowało na każdą przedstawianą mu pieszczotę.
    — Uważaj, bo jeszcze zmienisz zdanie… — mruknęła, spoglądając na niego spod na wpół przymkniętych powiek i zagryzając dolną wargę, uśmiechnęła się zadziornie. — Mogę być też najgorszym, co cię spotkało — zagroziła bez przekonania i wplotła palce w jego włosy, podczas gdy jego usta wyznaczały ścieżkę na jej szyi i dekolcie.
    Uśmiechnęła się radośnie na kolejne jego słowa, po czym jęknęła cicho, niespodziewanie przyciśnięta do ściany windy, nie był to jednak jęk sprzeciwu. Mając nieco ograniczone pole manewru, i tak pozwoliła sobie wysunąć koszulę z jego spodni i wsunąć dłonie pod pomięty materiał, by móc wodzić palcami po jego ciepłej skórze i jeszcze mocniej przycisnąć go do siebie. Poczuła się nieco zawiedziona, kiedy musieli przerwać to, co zaczęli, ale sama to zainicjowała i doskonale wiedziała, że za drzwiami mieszkania będzie znacznie ciekawiej.
    — Lubię być pierwsza — przyznała ze śmiechem, bo akurat porwał ją w ramiona. Kurtkę zgubiła gdzieś po drodze do sypialni, wypuszczając ją z rąk i porzucając na podłodze. Koszula pozostawała zapięta jedynie na dwa ostatnie guziki, przez co również zaczęła zsuwać się z jej ciała, kiedy Maille wylądowała na łóżku, nie tak okazałym jak to, na którym spała w jego apartamencie i było to bardzo miłe.
    — Jeszcze nie, ale boję się, co jeszcze mogę usłyszeć — odparła żartobliwie, jednocześnie ułatwiając mu zdjęcie poszczególnych części garderoby. W końcu opadła na miękką pościel i wyciągnęła ręce za siebie, zgarniając pod głowę poduszkę. Tak jak bowiem Maille nie lubiła być rozpieszczana i dopieszczana w pozostałych sferach życia, tak tutaj Blaise miał pełne pole do popisu i nie zamierzała mu przeszkadzać, przynajmniej do czasu. Początkowo obserwowała jego poczynania, z czasem jednak zamknęła oczy i pozwoliła sobie pomału odpłynąć, tym bardziej, kiedy dłonie Ulliela znalazły się pod jej bielizną. Wysunęła ku niemu biodra, drżąc lekko na całym ciele, a im więcej przyjemności jej dawał, tym głośniej oddychała. Z czasem z pomiędzy jej rozchylonych warg zaczęły ulatywać ciche westchnienia i wydawałoby się, że Maille wcale nie ma ochoty mu przerywać, ostatecznie jednak mocno zacisnęła palce na materiale jego koszuli i pociągnęła ku sobie. Całując go zachłannie, z pewnym roztargnieniem, ostatecznie odrzuciła na bok jego koszulę i ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej. Lekko odsunęła go od siebie i przesunęła wzrokiem po jego ciele. W ślad za jej oczami podążyły niecierpliwe dłonie, uważnie badając każdy skrawek ciała, aż palce dotarły do paska spodni, rozprawiając się zwinnie ze sprzączką.
    — Możesz poczekać jeszcze trochę? — spytała zaczepnie, po czym wysunęła się spod niego i pokierowała nimi na tyle zręcznie, że teraz siedziała okrakiem na biodrach Blaise’a, spoglądając na niego z góry z uśmieszkiem, który sugerował, że nie zamierzała jeszcze dać mu tej satysfakcji, na którą podobno od tak dawna czekał.
    — Obiecuję, na mnie warto poczekać — dodała z cichym śmiechem i pochyliwszy się, ujęła jego ręce za przeguby i przeniosła nad jego głowę. Przytrzymując jego dłonie w uścisku, z którego bardzo łatwo mógłby się wyplątać, gdyby tylko zechciał, drugą ręką chwyciła jego podbródek i odchyliła głowę, by przygryźć płatek ucha oraz zacząć powoli schodzić pocałunkami coraz niżej. A trzeba zaznaczyć, że nigdzie jej się nie spieszyło, bo odkąd tylko się poznali, lubiła się z nim droczyć.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  157. Słysząc za sobą głos mężczyzny, pospiesznie otarła dłońmi łzy z policzków i pociągnęła nosem, próbując ukryć ślady wyraźnego płaczu. Co z zasady było bezsensowne, bo łzy cisnęły się jej do oczu już w jego gabinecie. Wychodząc jednak z niego pozwoliła sobie na odrobinę słabości. Zresztą, prawda była taka, że Villanelle była po prostu słaba. Często płakała i krzyczała, gdy nie potrafiła rozwiązać sytuacji inaczej. Bywały takie chwile, w których była po prostu jak otwarta księga i wszystko dało się z niej wyczytać, bo nie potrafiła ukrywać swoich emocji. Zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, a ta do takich właśnie należała.
    — Ale jakiej rozmowy? — Odwróciła się na pięcie i spojrzała na niego, starając się z całych sił, aby wyraz jej twarzy i spojrzenie nic nie mówiły. Jednak w ciemnych oczach dziewczyny z łatwością mógł dostrzec złość zmieszaną ze smutkiem i poczuciem winy. Nie chciała, w końcu, aby ktokolwiek miał przez nią problemy. Rodzice, jej córka, Arthur czy pracownicy, których Ulliel postanowił zwolnić wraz z nią, o czym niby ona miała poinformować. — Przecież wszystko zostało powiedziane — powiedziała — ona jest świadkiem, wszystko słyszała — wskazała głową na jego asystentkę i zacisnęła mocno wargi, aby ponownie się nie rozpłakać i nie pokazać mu, jak bardzo się boi co właściwie ją teraz czeka. Spojrzała na niego piorunująco, gdy chwycił i pociągnął ją za sobą do gabinetu. Wcale nie miała ochoty na kolejne rozmowy i krzyki, czuła się wystarczająco mocno upokorzona i naprawdę ostatnie czego w tym momencie chciała, to dalsze znajdowanie się w tym budynku, a tym bardziej w gabinecie mężczyzny i to z nim.
    Nie usiadła na kanapie. Stała przed nią i przyglądała się mężczyźnie, naprawdę próbując odgadnąć o co tak właściwie mu chodzi i czego od niej chce. Wolała, aby sytuacja była jasna i klarowna, jak jeszcze przed chwilą. Nawrzeszczeli na siebie, on wyraźnie powiedział, że nie ma czego szukać w jego firmie, ona dała mu do zrozumienia, że niczego więcej nie zamierza w niej szukać, a teraz… Teraz częstował ją ciastem i kawą. Świr. Nie umiała inaczej o nim w tym momencie myśleć.
    — Ogarniesz coś dla mnie? — Prychnęła, splatając dłonie pod piersiami. Zmrużyła oczy i ponownie prychnęła — to z jakiego względu nagła zmiana? Przed chwilą byłam w twoich oczach samotną matką, która wskoczyła facetowi do łóżka… a teraz chcesz pozwolić mi na rozwój i w dodatku możliwość łączenia stażu z wychowaniem dziecka!? — Pokręciła przecząco głową. Nie rozumiała… nie potrafiła zrozumieć o co tak właściwie chodziło temu facetowi.
    — O boże! — Wrzasnęła nagle, robiąc krok do tyłu — Jeżeli myślisz, że w podziękowaniu za okazaną łaską, litość i bóg wie co jeszcze, będę z tobą sypiać to się grubo mylisz. Jesteś… jesteś nienormalny! — Uniosła się. Nie umiała odnaleźć innego powodu, dla którego nagle tak szybko zmieniłby swój sposób myślenia, chociaż to też jej się nie zgadzało. Był w końcu prezesem międzynarodowej firmy, pewnie niejedna sama wskoczyłaby mu do łóżka… i z pewnością było go stać na wszelkie ekskluzywne dziwki.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  158. [ Hej!
    Dziękuję za powitanie i miłe słowa :) Cieszę się, że zdjęcie się podoba, bo od razu przykuło moją uwagę i idealnie mi podpasowało do całokształtu karty.
    Twoi panowie są bardzo fajni, przeczytałam obie karty i aż się tak jakoś ucieszyłam. Zwłaszcza tu, bo ja lubię wątkować z takimi postaciami, ba sama czasem takie tworzę :D I nie mam pojęcia jakby tu ich drogi skrzyżować, ale chciałabym to "zobaczyć".
    Oczywiście z niczym się nie narzucam i jeśli masz czas i chęć to zapraszam! Np Kate mogła dać się namówić koleżance na jakieś wyjście... gdzieś obojętnie gdzie. Od progu by tego żałowała, z wiadomych względów. Może by tak Blaise znalazłby się w tym samym miejscu i chciałby ją zaczepić? Kate jednak zareagowała by paniką bądź histerią, wlała by na jego drogą koszulę/bluzkę itd jakiś napój, czy prosto z mostu by go walnęła i zrobiła scenę? Nie wiem jakoś tak to widzę :D ]

    Kate

    OdpowiedzUsuń
  159. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 25 lutego Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  160. [ Och, szczerze współczuje kobiecie, którą znasz. To musi być naprawdę silna osoba. Co do wątku - ja jestem bardziej niż chętna, bo u Mii posucha. Pomyślałam sobie, że mogliby się znać z jakiś przyjęć, gdy jeszcze na nie wraz z mężem chodziła. Jego rodzina składa się od wielu pokoleń z polityków, lekarzy i adwokatów. Są taką amerykańską śmietanką, więc na pewno mają do czynienia z rodziną twego pana. Ale najlepiej będzie jak napiszesz do mnie na maila, bo mi się najlepiej myśli jak mam większą swobodę w wymianie wiadomości.
    won.do.piekla.kurko.wsciekla@gmail.com
    Aha! No i ogromnie dziękuje za miłe słowa odnośnie karty <3]
    Mia Donoghue-Woolf

    OdpowiedzUsuń
  161. Od wybuchu gazu w kamienicy, w której wcześniej mieszkała, zdążyło minąć już tyle czasu, że na co dzień Maille w ogóle o tym nie pamiętała. Nowe, wynajmowane mieszkanie przejęte po przyjaciółce, początkowo obce, teraz traktowała już jak swoje i w drodze powrotnej do domu po pracy nie myliła już kierunków, co początkowo jej się zdarzało i odruchowo udawała się w stronę Brooklynu. Teraz zawsze podążała na Lower East Side, gdzie czekał na nią Cedric. Do jego obecności również zdążyła na nowo przywyknąć. Początkowo nieco egoistycznie miała nadzieję, że młodszy brat szybko znajdzie sobie jakieś lokum, bo też przyzwyczaiła się do mieszkania samej i ciężko jej było ponownie dzielić z kimś cztery kąty, ale teraz nie wyobrażała sobie, by Cedric miał się gdziekolwiek wyprowadzić. Dobrze im było razem. Nowe mieszkanie było na tyle duże, że każde posiadało swój pokój, więc jeśli któreś z nich potrzebowało chwili samotności, to wystarczyło zamknąć za sobą drzwi.
    Problem w tym, że ostatnimi czasy Maille miała po dziurki w nosie przesiadywania samej. Cedric miał tutaj swoje życie i swoich znajomych, przez co częściej go nie było w domu, niż był. A ona? Wydawało się, że wszystko było w porządku, ale kiedy zaczynała dłużej się nad tym zastanawiać, wcale nie czuła się komfortowo. Męczyło ją uczucie niepokoju, które zagnieździło się w dołku gdzieś za mostkiem i rozpierało się coraz bardziej, powodując nieprzyjemny, coraz silniejszy ucisk. Doskonale wiedziała, czym było ono spowodowane, ale chyba nie miała odwagi się do tego przyznać. Nie chciała jednak i nie mogła tak dłużej.
    Leżąc w łóżku, wierciła się z boku na bok, uświadamiając sobie, że tej nocy i tak nie zaśnie. Kierowana nagłym impulsem, gwałtownie odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka, po czym szybko ubrała się i jako tako doprowadziła do porządku. Kilka minut później już była na dole, zmierzając w stronę parkingu, aż wreszcie wsiadła do swojego Mini Coopera, udając się pod doskonale znany sobie adres.
    W przeciągu ostatnich kilku miesięcy portier oraz ochrona zdążyli ją poznać aż za dobrze, więc bez problemu weszła do apartamentowca, na którego ostatnim piętrze mieściło się mieszkanie Ulliela. Miała też swoje klucze, więc dostała się do mieszkania, w którym było ciemno i cicho, a to oznaczało, że albo go nie zastała, albo Blaise spał w najlepsze. Zrzuciwszy wierzchnie okrycie, na palcach powędrowała w kierunku jego sypialni i zajrzawszy do środka, dojrzała skuloną pod kołdrą sylwetkę. Wtedy też westchnęła cicho i oparła się ramieniem o futrynę, zawieszając wzrok na śpiącym mężczyźnie.
    Nie widywali się ostatnio zbyt często. Zdawało się, że obydwoje pochłonęła praca i gdzieś w tym wszystkim uciekł im czas dla siebie, przez co Maille czuła wyraźnie, że oddalali się od siebie i czuła się z tym źle. Nie podobał jej się dystans, który zaczynał się między nimi tworzyć. Nagle jakby mieli mniej wspólnych tematów do rozmów, mniej rzeczy robili razem i co gorsza, Irlandka zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że tak jak początkowo ją to irytowało i denerwowało, tak z czasem stawało jej się to coraz bardziej obojętne, a obojętność była najgorszym, co mogłoby ich spotkać. Z tego też powodu odepchnęła się od framugi i podeszła do obszernego łóżka. Ostrożnie przysiadła na jego brzegu, by następnie usiąść kołdrę i wsunąć się pod nią. Od razu poczuła ciepło bijące od ciała Blaise’a i przylgnęła do jego pleców, ręką obejmując go w pasie. Była przekonana, że się obudzi i rzeczywiście, spokojny i głęboki oddech przyspieszył nieco, kiedy szatyn poruszył się pod wpływem jej dotyku.
    — Dawno się nie widzieliśmy — mruknęła w ramach przywitania, owiewając jego kark ciepłym oddechem. Odrobinę obawiała się jego reakcji, jakby miała być tutaj niemile widziana, ale jednocześnie przysunęła się bliżej, nie mogąc sobie odmówić przyjemności płynącej z jego bliskości.

    OdpowiedzUsuń
  162. Słysząc wypowiadane przez mężczyznę słowa na temat jej stanu hormonalnego, momentalnie poczerwieniała ze złości na twarzy i wzięła głęboki oddech, aby nie odpowiedzieć mu znowu krzykiem. Splotła jednak ręce na wysokości piersi i uniosła głowę.
    — Mój cykl nie ma nic wspólnego z moim zachowaniem — wydusiła tylko z siebie, marszcząc brwi i spoglądając na niego ze złością, chociaż w praktyce było zupełnie inaczej, a rozregulowane hormony Elle sprawiały, że dziewczyna od dłuższego czasu brała wszystko do siebie ze zdwojoną siłą i ze zdwojoną siłą na wszystko odpowiadała. Nie wiedziała dokładnie dlaczego, ale emocje brały nad nią górę, a ona nie umiała nad tym zapanować. W normalnych okolicznościach nigdy nie rozmawiałaby w ten sposób ze swoim szefem. Nieważne co by się działo, szef był człowiekiem, do którego ma się szacunek, chociażby z grzeczności i prawidłowego wychowania, a brunetka w tym momencie pokazywała swoją postawą wszystko to, czego nie uczyli jej rodzice.
    Wpatrywała, jak rozsiadł się na kanapie i wsłuchiwała się w jego słowa, które teraz wydawały jej się po prostu absurdalne, biorąc pod uwagę fakt, co mówił niedawno na temat tego, co myśli o samotnych matkach wychowujących dzieci. Co prawda nie była całkiem samotna, bo miała Arthura, a z każdym kolejnym dniem ich relacja była coraz bardziej jasna i klarowna. Oficjalnie jednak, była tylko dwudziestodwulatką z niespełna czteromiesięcznym dzieckiem.
    — To brzmi pięknie, ale zwyczajnie ci nie wierzę — wzruszyła od niechcenia ramionami. Może miał rację, może i powinna usiąść i porozmawiać z nim o wszystkim na spokojnie, ale nie potrafiła. Nie teraz, gdy cała ich rozmowa była tak świeża, a emocje wciąż szalały. Miała ochotę kopnąć go w dupę, ponownie pokazać mu środkowy palce i odejść, trzaskając przy tym drzwiami. Bała się jednak konsekwencji, o których mówił jej wcześniej. Tylko i wyłącznie dlatego nie wyszarpała się z jego uścisku i dała się zaciągnąć do gabinetu.
    — Jedyną osobą, która w tym pokoju oszalała, jesteś ty! — odkrzyknęła, czując jak znowu robi się nerwowa. To on miał nie po kolei w głowie i zachowywał się, jakby miał rozdwojenie jaźni. Dla Elle sprawa była jasna — nie chcę żebyś się zwierzał, chcę tylko, żebyś dał mi spokój i tym biednym ludziom, których przed chwilą jeszcze byłeś gotowy zwolnić i mojej rodzinie! — burknęła, zaciskając dłonie w pięści i starając się trzymać ręce przy sobie, aby nie zacząć gestykulować. Słysząc jednak kolejne słowa Ulliela, rozchyliła szeroko usta i czuła, jak robi się czerwona na twarzy. Nic o żadnym Arthurze mu nie wspominała. Była przerażona. Czy ten facet tak szybko zdobywał informacje!? Spoglądała na niego wielkimi oczami, czując, jak robi jej się gorąco i niedobrze na żołądku.
    — Nic nie mówiłam o żadnym Arthurze — powiedziała na głos, patrząc na niego i czując, jak treść żołądka podchodzi jej w górę. Przełknęła głośno ślinę, ale to wcale nie pomogło. Zacisnęła usta, zastanawiając się co w zasadzie ma mu powiedzieć — to… to na pewno jakaś pomyłka — wydusiła, czując się coraz gorzej — mój Arthur z pewnością, nie przyjaźniłby się z takim kretynem — dodała, ledwo rozchylając wargi wzrokiem namierzając kosz na śmierci, zakryła usta dłonią i pospiesznie ruszyła w jego kierunku, czując jak przez plecy przechodzi ją zimny dreszcz.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  163. Nadęła policzki, wsłuchując się w każde jego słowo z największą uwagą, a po chwili poczuła się jeszcze gorzej. Naprawdę zachowywała się tak okropnie? Naszła ją chwila refleksji, ale było zdecydowanie za późno na okazanie skruchy i pokory, zresztą, Elle nie miała podstaw przecież do tego, aby czuć się winną. Wszystko rozpoczął on! Udawał zwykłego pracownika, a później zaczął mieć do niej pretensje o to, że powiedziała prawdę… którą usłyszała od innych pracowników. Bo w zasadzie swoje zdanie powiedziała tylko na temat tego, że wcale ta firma nie była jej pierwszym wyborem. Mogło zaboleć człowieka, który był zapatrzony w swoją firmę, ale to nie było powodem do zachowania takiego, jakie to on prezentował… a ona później tylko niepotrzebnie się nakręciła.
    — Jesteś, skończonym, idiotą — wysyczała, mrużąc przy tym oczy — naprawdę uważasz, że możesz się w ten sposób bezkarnie zachowywać!? Zwracać się do kobiety, czy kogokolwiek innego!? — Wydusiła jeszcze z siebie, nim zbliżyła się do kosza na śmieci.
    Było jej głupio, bo w zasadzie nie wiedziała dlaczego zwymiotowała. Nigdy wcześniej nie reagowała w ten sposób nawet na bardzo silny stres. Villanelle bowiem nie była jeszcze świadoma, że w jej macicy rozwija się kolejny, maleńki człowieczek.
    — Niedobrze mi — mruknęła słabo, siadając pospiesznie na krześle. Dopiero teraz do niej dotarło, co powiedział Blaise. Arthur faktycznie nie mógł się z nią widzieć wczorajszego wieczoru, wspominał coś o spotkaniu z przyjacielem. Przeniosła spojrzenie na zdenerwowanego Ulliela i jęknęła cicho z zażenowania. Jeżeli faktycznie byli przyjaciółmi… a ona zdecydowanie nie pokazała się właśnie z najlepszej strony. Kolejne jednak słowa mężczyzny sprawiły, że poczuła się jeszcze gorzej.
    — Co? — spojrzała na niego, wielkimi, ciemnymi oczami — czy ty jesteś normalny…? Boże, gdzie ja trafiłam — wymruczała, podnosząc się z krzesła — to jest jakiś nieśmieszny żart. Czy tak się zachowuje prezes międzynarodowej firmy? Boże… A może ty faktycznie jesteś jakimś zwykłym pracownikiem, który mnie w coś wkręca!? — to zdecydowanie nie było logiczne. Nie wiedziałby o Arthurze, ale dziewczyna nie mogła uwierzyć w to co właśnie się tutaj działo — przestań, przestań mówić takie rzeczy! Myślisz, że kim ja niby jestem!? — krzyknęła, czując jak ponownie robi jej się słabo i ledwo może ustać na nogach o własnych siłach. Chwyciła się więc oparcia krzesła, na którym jeszcze chwilę wcześniej siedziała i spojrzała na Blaise’a mrużąc gniewnie oczy. Miała tak wielką ochotę przywalić mu w twarz, ale fakt, że źle się czuła powstrzymywał ją przed tym.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  164. Zaciskała mocno wargi w wąską linię, próbując nad sobą zapanować, ale Ulliel miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że dziewczyna naprawdę miała ochotę zwyzywać go porządnie za jego dotychczasowe zachowanie, a to, że odwracał kota ogonem i z niej chciał zrobić winną, tylko bardziej ją irytowało. Prawda była taka, że to on to wszystko zapoczątkował i doprowadził do konfliktu pomiędzy nimi. Villanelle poczuła się oszukana. Ok, może nie powinna rozpowiadać usłyszanych plotek, ale podszywanie się pod kogoś kim się nie jest, wcale nie było lepsze.
    — Tyle razy ile będzie potrzeba, żebyś zrozumiał — odburknęła. Wzdrygnęła się nieprzyjemnie, gdy zwrócił się do niej w ten sposób. Odstawiła kosz na ziemię i rozejrzała się, ale w jego gabinecie nie było żadnych chusteczek na wierzchu, sięgnęła do kieszeni spodni w których na szczęście miała paczkę i wyjęła jedną, aby przetrzeć kąciki ust. Nie czuła się najlepiej i nie umiała określić dlaczego, co bardzo ją martwiło.
    — Od początku chcesz zakopać topór wojenny? — powtórzyła za mężczyzną, unosząc wysoko brew. Niewiele brakowało, a roześmiałaby mu się w twarz. Złe samopoczucie sprawiało jednak, że tego nie zrobiła. — To ty zacząłeś tą bezsensowną kłótnie, naprawdę nie wiem, za jakie grzechy spotyka mnie coś takiego. To nie sprawiedliwie, nie zrobiłam nic złego — wymamrotała cicho pod nosem, bardziej do siebie niżeli do swojego rozmówcy i spuściła głowę w dół. Zrobiła wiele złego. Chociażby jej wyjazd do Diego i nie mówienie nikomu o tym, było bardzo, bardzo złym zachowaniem. Zacisnęła palce na podłokietniku krzesła, a gdy Blaise stanął tak blisko niej i pomógł ustać na nogach o własnych siłach, uśmiechnęła się tylko blado, czując się jeszcze gorzej. Chciała opuścić jak najszybciej te biuro i więcej się w nim nie pojawiać.
    — Nie, tak, nie wiem, tak… nie ważne, jest dobrze — wydusiła z siebie, miała też wrażenie, że pobladła a słowa Blaise’a utwierdziły ją w tym. Z trudem przełknęła ślinę i podniosła spojrzenie na mężczyznę — muszę napić się wody — dodała, oddychając ciężko — możesz otworzyć te okno? Strasznie tu duszno i… skoro przyjaźnisz się z Arthurem to na pewno nie chcesz go martwić, wiec nic mu nie mów, jasne? Wszystko jest w porządku — mruknęła ignorując zupełnie jego tekst o reanimacji, bo jeżeli miał to być żart, w mniemaniu Madisson był bardzo niestosowny i nie na miejscu, zwłaszcza, że naprawdę czuła się źle i jedyne co teraz chciała to znaleźć się w domu, a nie być na łasce człowieka, który potraktował ją w taki sposób.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  165. [Dziękuję serdecznie na wszystkie miłe słowa ♥ Tak, jeśli Jerome nie zgubi się gdzieś w tłumie i pomiędzy tymi wszystkim zabudowaniami, to na pewno się odnajdzie i będzie zarażał wszystkich swoim podejściem do życia ^^ Mam też nadzieję, że faktycznie na nowo odnajdę się w pisaniu panem i nie będzie mi to sprawiało kłopotu. Jeszcze nie wiem, jak to będzie z wąteczkiem, bo wszystko wskazuje na to, że limit mi się niedługo zapełni, ale jak nieco się ogarnę z dwoma postaciami, to może będę go rozszerzać ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  166. Zerknęła na niego, przygryzając wargę. Miał rację. Wyciągnął rękę na zgodę i Elle powinna ją chwycić i uściskać z uśmiechem, ale problem polegał na tym, że Madisson była uparta jak osiołek i w dodatku nie lubiła przyznawać się do żadnego błędu. Świadomość więc, że miałaby od ta uznać, że wszystkie do tej pory wypowiedziane przez nich słowa nie miały miejsca, była dla niej niesamowicie drażniąca. Zwyzywał ją, nazwał Theę gówniakiem i w dodatku niejednokrotnie obraził, wykazując się całkowitym brakiem szacunku, taktu i dobrego zachowania. Nie odpowiedziała jednak na jego słowa, a mężczyzna mógł dostrzec zakłopotanie na jej twarzy, bo Elle naprawdę nie wiedziała co powinna w takiej sytuacji zrobić. Tylko, że dopiero po chwili poczuła się jeszcze gorzej. Dokładnie tak, jakby ktoś wymierzył jej właśnie siarczysty policzek. Wspomnienie o sytuacji sprzed prawie roku wcale nie było dobrym posunięciem i na pewno nie było w stanie doprowadzić tej rozmowy do spokojnego zakończenia.
    — Skoro tak bardzo się przyjaźnicie, na pewno ci o wszystkim powiedział — mruknęła. Gdyby czuła się lepiej wyprostowałaby się z pewnością i uniosła wysoko głowę, chcąc pokazać chociażby postawą, że nie czuje się niczemu winna. Co wcale nie było prawdą. Dopiero po porodzie uzmysłowiła sobie, że źle zrobiła zostawiając Arthura i wszystkich pozostałych bez słowa, ale zwłaszcza jego. Jako ojciec powinien wiedzieć, dużo wcześniej. — Pewnie o tym, że miałam podstawy do tego, aby się do niego nie odzywać, aby wyjechać bez słowa dla własnego bezpieczeństwa. Więc tak, nie zrobiłam nic złego. Może popełniłam kilka błędów, ale… ale to nic złego — powiedziała nieco głośniej, wciąż podpierając się krzesła, chociaż dobrze wiedziała, że było zupełnie inaczej. Zabawa w podrywanie wykładowcy również była bardzo złą rzeczą. Tak samo jak jej zabawa i lawirowanie pomiędzy dwójką mężczyzn, aż w końcu spędzenie nocy ze starszym z nich. Z tym, do którego tak naprawdę nigdy nie powinna się zbliżyć, ale teraz… teraz wszystko było inaczej i Villanelle wierzyła, że wszystko się po prostu ułoży i będzie dobrze. Byli przecież z Arthurem na dobrej drodze ku temu.
    —Dziękuję — powiedziała, patrząc na niego i chwyciła szklankę z wodą, upijając powoli odrobinę i zaciągając się świeżym powietrzem. Wcale nie poczuła się lepiej, a kolejne słowa mężczyzny sprawiły, że sama już nie wiedziała co ma o nim myśleć. Niby nie chce się w nic wtrącać i jej związek z Arthurem jest jej i jego sprawą, a chwilę wcześniej wypomina jej wyjazd. A jeszcze kolejne wprowadziły ją w szok. — Poradziłabym sobie sama… ale dziękuję — powiedziała z trudem i chciała wyjść na zewnątrz, ale w tym samym momencie zakręciło jej się w głowie, przed oczami zrobiło jej się ciemno i zaczęła osuwać się z własnych nóg, gdyby nie stojący Blaise z pewnością upadłaby na ziemię.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  167. - Ale teraz jest w porządku – mruknął, czując, jak dobry humor powoli z niego ulatuje. Sam nie wiedział, czego się spodziewał, idąc dzisiaj na to spotkanie. Nie oczekiwał, że Blaise poklepie go po plecach i pogratuluje bycia ojcem, a już na pewno nie liczył na radość ze związku z Elle, ale… Miał nadzieję, że będzie inaczej. Ale nadzieja okazała się płonna.
    Morrison opuścił głowę i wbił spojrzenie w opróżnioną szklankę, obracając ją w dłoniach. Nie lubił wracać do tego co było. Przypominanie sobie, jakie myśli rodziły się wtedy w jego głowie nie należało do przyjemnych. Niedługo później zdiagnozowano u niego schizofrenię i był pewien, że gdyby nie Blaise, nie poradziłby sobie. Ale to powrót Elle uśpił chorobę na tyle, że mógł normalnie funkcjonować. Głosy ucichły, magia zniknęła, a pamiętniki, w których skrupulatnie notował coraz dziwniejsze wizje upchnął głęboko w zamkniętej szufladzie biurka i do niej nie zaglądał.
    - Dobrze wiesz, dlaczego uciekła – powiedział spokojnie, unosząc spojrzenie na przyjaciela. Owszem, miał za złe Villanelle, że zniknęła bez słowa, ale z drugiej strony potrafił to zrozumieć. W niewielkim stopniu, ale jednak. Jedyne, z czym nie mógł się pogodzić, to przegapienie trzech miesięcy z życia jego córeczki. – Bała się mnie. A ja nie wiedziałem, że jestem… - urwał i wziął głęboki oddech, nie chcąc kończyć tego zdania. Leczenie nie oznaczało pogodzenia z chorobą.
    Zaraz jednak przestał być taki łagodny. Poczuł, jak wzbierają w nim silne emocje i szukają ujścia. Zacisnął zęby i zmrużył oczy ze złością, licząc w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić, ale niewiele to pomogło.
    - Aha, więc mam olać własne dziecko, bo Ulliel mi tak kazał – warknął i odsunął się od stolika. – Mam odrzucić możliwość wychowywania swojej córki, tworzenia rodziny, bo tobie się to nie podoba. I zostawić dziewczynę, którą kocham, bo nie mieści ci się w głowie, że ona też mnie mogła pokochać… Kurwa, stary, poważnie? – jęknął i roześmiał się, ale w tym śmiechu nie było ani trochę wesołości. Głównie dlatego, że coś z tyłu głowy podpowiadało Arthurowi, że Blaise ma rację. Elle go zraniła, uciekła, pozbawiając możliwości pokazania jej, że jest coś wart. Nie dała nawet znać, że został ojcem jej dziecka i prawdopodobnie wciąż nic by nie wiedział, gdyby nie spotkał jej zupełnym przypadkiem i gdyby nie upiła się na tej imprezie, a Claire by się do niego nie dostawiała. – Ona nie jest święta, ale ja też nie byłem… - westchnął trochę bardziej pojednawczo, ale Blaise wszystko zburzył kolejnymi słowami. – Skoro nie potrafisz tego uszanować, pierdol się. Może ty byś tak zrobił, ale ja nie jestem dzieckiem, które miga się od odpowiedzialności, do jasnej cholery – warknął, odstawiając szklankę na blat trochę mocniej, niż by wypadało i podniósł się gwałtownie gotów wyjść z lokalu. – Daj znać, kiedy zrozumiesz, że to nie twoje życie i nie twoje wybory – dodał, wyjmując portfel i kładąc na stoliku banknot, po czym ruszył do wyjścia.

    Artie

    OdpowiedzUsuń
  168. [O witam! Jasne nie mam z tym problemu, lecz mam nadzieję, iż mogę założyć, że Pan Prezes nie wie o córce Pana Prawnika, gdyż ten wtajemniczył bardzo wąskie grono ;)]

    Szatyn siedział w domu, ponieważ wyjątkowo nie miał z kim zostawić czteroletniej blondyneczka. Nie zapisał jej jeszcze do przedszkola, ponieważ ostatnie wydarzenia kazały mu zachować nadzwyczajne środki ostrożności. Tym samym pracował z domu, a dokładniej ze swojego gabinetu. Clarissa poszła spać, więc miał około dwóch godzin ciszy, by przejrzeć najważniejsze dokumenty. Wtem usłyszał jak ktoś wchodzi do mieszkania. Nie spodziewał się nikogo toteż wyciągnął pistolet z szuflady biurka i ruszył do salonu. Dopiero wtedy jego uszu dotarł znajomy głos, a broń została ponownie zabezpieczona. Patrzył na trajkoczacego przyjaciela, który czuł się jak u siebie w domu. Uniósł jedna brew ku górze obserwując każdy jego ruch.
    - Tobie też dzień dobry Blaise - Powiedział, gdy ten opadł na kanapę. Czasem się zastanawiał, gdzie ta jego energia się kumulowała. Położył pistolet na kuchennym blacie dołączając do mężczyzny.
    - Radzę uprzedzac o wizytach. Mało nie sprzedałem Ci kulki w plecy-odetchnął głębiej. Cóż nie miał okazji nadrobić z przyjacielem tego całego zamieszania jakie pojawiło się w jego życiu.
    - Co się dzieje i dlaczego mam doprowadzać Ci do porządku? - zapytał już nieco się rozluzniając. Był ciekaw cóż tym razem wywołało armagedon w świecie Pana Prezesa. Postanowił odpowiedziec na pytania kolejno i szczerze, jednak przerwał mu zaspany głosik, który przytuptał do salonu na bosaka.
    - Tato śniło mi się coś bee - powiedziała niezadowolona czterolatka wdrapujac się samodzielnie na jego kolana. Ten ja ułożył wygodniej i przytulił lekko.
    - To tylko sen Clarisso, tylko sen - szepnął widząc, iż dziewczynka nadal jest na skraju świata wladanego przez Morfeusza. Ucalował czubek jej malutkiej główki, a następnie przeniósł spojrzenie na Blaise, który musiał być w niezłym szoku.
    - U mnie jak widać. Sporo się pozmieniało - uniósł jeden kącik ust ku górze kolyszac mała na kolanach.
    - A co do Elaine to mam nadzieję, że teraz już wszystko je na dobre drodze - oczy mu lśniły, gdy o niej wspominał. Nie dało się ukryć jak wielkim uczuciem darzył panna Eagle. Zwojowała jego świat skinieniem ręki. A co gorsza on nie miał nic przeciwko temu.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  169. Gdyby tylko Maille wiedziała, że w apartamencie Blaise’a aktualnie przebywał Ulliel senior, na pewno nie zdecydowałaby się na te spontaniczne odwiedziny, a jeśli już, wybrałaby na nie znacznie bardziej odpowiednią godzinę, nie zaś środek nocy. Nie miała jednak pojęcia o tym, że młody pan prezes miał nieproszonego gościa i nie przypuszczała, że to między innymi z tego powodu ostatnio rzadziej się widywali, to z kolei oznaczało, że Blaise całkiem skutecznie realizował swój plan, który zakładał, by nie doprowadzić do spotkania Maille i Jeremy’ego.
    — Nic się nie stało — burknęła, czując lekką irytację, wywołaną nie tyle jego słowami, co całą sytuacją i ostatnimi wydarzeniami, a raczej, żeby być bardziej precyzyjnym, ich brakiem. — Uznałam po prostu, że do wyboru albo mam umówienie się na spotkanie przez twoją sekretarkę albo niezapowiedzianą wizytę i z dwojga złego wybrałam to drugie — wyjaśniła i dla podkreślenia swoich słuch dźgnęła go palcem wskazującym w pierś, nie robiąc tego znowuż tak lekko.
    — Bo, o dziwo, ja też tęskniłam — dodała i skrzywiła się lekko, kiedy pogładził ją po policzku, jakby nie wiedziała, czy powinna się cieszyć czy może dalej go rugać. Jej docinki nie były podszyte rozbawieniem, jak to miała w zwyczaju. Maille wyglądała na naburmuszoną i niezadowoloną, nie mogła jednak nic poradzić na to, że targały nią sprzeczne emocje. Jednocześnie bowiem pragnęła być blisko niego, by w końcu móc się nacieszyć chociażby kilkoma wspólnie spędzonymi minutami, ale także miała ochotę wygarnąć mu wszystko, co chodziło jej po głowie, a w szczególności to, że ostatnio widywali się tak rzadko, że mogłaby zliczyć ich spotkania na palcach jednej ręki.
    Mimo to chęć nadrobienia zaległości okazała się silniejsza. Uważając, by nie zaplatać się w kołdrę, Irlandka usiadła na mężczyźnie okrakiem, zamiast zaczepnego uśmiechu posyłając mu groźne spojrzenie. Następnie bez słowa zaczęła rozpinać guziki jego koszuli i kiedy się z tym uporała, pośpiesznie zrzuciła swój sweter, pozostając jedynie w biustonoszu. Zadowolona ze swoich poczynań, już po chwili wtuliła się w jego ciepłe ciało, ciasno oplatając go ramionami i ściśle do niego przylegając. Na tym poprzestała i westchnąwszy cicho, z przyjemnością zaciągnęła się znajomym zapachem, chłonąc bijące od niego ciepło.
    — Jak w pracy? — wymamrotała gdzieś w okolicach jego ucha, nie mając nic przeciwko temu, by zasnęli w tej pozycji. Robiło jej się coraz cieplej i coraz bardziej błogo, przez co również rozdrażnienie chwilowo zeszło gdzieś na dalszy plan. — Może gdzieś wyjedziemy, jak już ze wszystkim się uporasz? — zaproponowała nieśmiało, ale wydawało jej się, że to był dobry pomysł. — Pozwolę ci nawet zasponsorować mi jakąś wycieczkę do egzotycznych krajów — mruknęła i po raz pierwszy, odkąd pojawiła się w apartamencie, zaśmiała się cicho. Podejrzewała, że Blaise i tak będzie się chciał wykazać, a ona nie była najlepsza w planowaniu zagranicznych wakacji, więc ten jeden raz mogła mu zrobić tę przyjemność i pozwolić nieco porozpieszczać się pod względem finansowym.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  170. [Hej! Dasz się namówić na wątek? Oczywiście o ile masz ochotę i czas. Nie zmuszam. Ale w sumie dobrze byłoby sobie uaktualnić, co tam u przyjaciół się dzieje ;)]

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  171. Wszystko ruszyło, jak lawina od momentu w którym zasłabła w firmie Ulliela. Była w szoku, gdy tamtego dnia zobaczyła jeszcze prezesa w szpitalu, zrozumiała jednak, że należą mu się przeprosiny za jej zachowanie. Nie miała pojęcia co dalej z jej stażem i czy kiedykolwiek będzie umiała spojrzeć na Blaise'a Ulliela bez poczucia wstydu, ale liczyła, że taki dzień kiedyś nastąpi, zwłaszcza, że ten był przyjacielem jej partnera. Krótko po incydencie w gabinecie prezesa dowiedziała się o drugiej ciąży, a dwa dni później Arthur również dowiedział się o ciąży i klęczał przed nią z pierścionkiem zaręczynowym, mówiąc, że chce spędzić z nią całe swoje życie.
    Z Ullielem przez ten czas utrzymywała stosunki czysto zawodowe, a ze względu na ryzyko utraty dziecka, wiadomość tę chcieli trzymać z Artim tylko dla siebie, a raczej młoda Madisson tak postanowiła. Wszystko się zmieniło w dniu wypadku Arthura. Jeszcze tej samej nocy zadzwoniła zapłakana do swojego szefa, prosząc go o pomoc i informując, że chodzi o jego przyjaciela.
    Trzydzieści dwa dni cierpienia.
    Trzydzieści dwa dni płaczu.
    Trzydzieści dwa dni niepewności.
    I on.
    Blaise Ulliel, po którym w życiu nie spodziewałaby się, aż takiej pomocy chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że robił to dla Arthura, a nie ze względu na nią. Mimo wszystko była wdzięczna i chociaż nie darzyła mężczyzny sympatią, po wszystkim co dla niej zrobił, nie mogła więcej powiedzieć, że ten facet jest skończonym dupkiem.
    Dzisiaj była w zupełnie innym etapie swojego życia, niż przed trzema miesiącami. Nie wszystko było idealnie, tak jakby tego chciała i miała przed sobą perspektywę naprawdę trudnych zadań, ale wierzyła, że wszystko to ma sens. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że im droga trudniejsza i bardziej stroma, tym na szczycie piękniejsze widoki. Ostatnio ta właśnie myśl trzymała Villanelle przy zdrowych zmysłach, młoda dziewczyna trzymała się tego zdania, jak topiący tratwy i liczyła, że to naprawdę jej pomoże.
    Wparowała z wózkiem do centrali firmy, pchając przed sobą wózek z małą Theą. Zamiast kierować się w stronę swojego miejsca pracy, Elle zmierzała wprost do gabinetu Blaise'a i chociaż sekretarka próbowała ją zatrzymać brunetka nie dała się.
    - Spójrz króliczku, twój ulubiony wujek! – uśmiechnęła się szeroko do Ulliela, nie spodziewając się takiego samego uśmiechu na twarzy mężczyzny – dzień dobry panie prezesie – wyszczerzyła się, przełykając głośno ślinę – Blaise... dobrze wiesz, że nie wykorzystuję faktu, że... nasza relacja jest odrobinę inna niż pracodawca-pracownik, ze względu na to, że spotykam się z twoim przyjacielem, ale... ale dzisiaj muszę z tego skorzystać i czuję się okropnie, bo nienawidzę tego, ale musisz mi pomóc – uśmiech nieco zelżał, a Elle wpatrywała się w niego, odchylając kocyk, którym do tej pory przykryta była jej córeczka.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  172. — Ciężki okres to ja mam co miesiąc… — odburknęła i czym prędzej wcisnęła twarz w poduszkę, by Blaise nie mógł zobaczyć uśmiechu, który zamajaczył na jej ustach. Nie potrafiła bowiem długo się na niego gniewać, nawet gdyby bardzo się postarała, z drugiej strony nie mogła jednak pozwolić, by wszystko uchodziło mu płazem, prawda? Stąd zamierzała jeszcze chociaż przez chwilę poudawać, nie pozwalając się tak łatwo ugłaskać, choć tak naprawdę ugłaskana była już w momencie, w którym tuż po swoim przyjściu wsunęła się pod kołdrę i do niego przytuliła. Nie wydarzyło się bowiem nic strasznego, czego nie mogliby wyprostować. Ot, Blaise był pochłonięty pracą, a i ona nie była lepsza, bo sama pracowała teraz za dwoje. Po pierwsze dlatego, że nie było Coopera, a po drugie, by wyjść na prostą po utracie poprzedniego mieszkania. Czekało ją teraz więcej wydatków, a pieniądze zgromadzone na koncie niestety nie podwajały swojej wartości za sprawą jakiegoś magicznego sposobu.
    — No ja myślę, że wynagrodzisz — mruknęła i tym razem uniosła głowę tak, by Blaise mógł zobaczyć jej zadziorny uśmieszek i wesołe iskierki błyszczące w szarych oczach. Tym sposobem chciała mu dać, że już wszystko w porządku i że wcale się na niego nie gniewa. Może czuła się niedopieszczona, ale to akurat było coś, co obydwoje mogli szybko naprawić.
    Roześmiała się, kiedy Blaise zarzucił ją swoim słowotokiem, jak to zawsze miał w zwyczaju. Cholernie jej tego brakowało i teraz mogłaby go słuchać całymi godzinami, nawet niekoniecznie mu przy tym dokuczając, tak by mógł mówić spokojnie, nierozpraszany jej słowami.
    — Wygląda na to, że wychodzicie na prostą — podsumowała, mimo wszystko odnosząc się do jego pracy, nim w ogóle zaczęła udzielać odpowiedzi na jego pytania. — Tak, doskonale dajemy sobie radę i nie, nie zamieszamy tutaj. Przynajmniej Cedric nie zamieszka. A ja na pewno nie w najbliższym czasie — oznajmiła i odsunęła się lekko, bezczelnie pokazując szatynowi język. Jeśli jednak mężczyzna uważnie wsłuchał się w jej słowa, mógł wyłowić jedną istotną rzecz; Maille wcale nie wykluczała wspólnego zamieszkania. To mogłoby wiele ułatwić, zważywszy na to, jak dużo działo się teraz jego pracy, ale panna Creswell nie była jeszcze gotowa na tak zdecydowany krok, uważając, że to nieco za wcześnie. Nie chciała też wplątywać się w sytuację, w której Blaise za wszystko by płacił i nie pozwoliłby jej dorzucać się do rachunków, a nie miała wątpliwości, że właśnie tak by było, gdyby zdecydowała się u niego zamieszkać. Podejrzewała też, zważywszy na rozmiary apartamentu i jego lokalizację, że najzwyczajniej w świecie nie byłoby jej stać na wspomniane dorzucanie się do rachunków. Ulliel zdążył poznać ją już na tyle, iż wiedział, że byłaby to dla niej szalenie niekomfortowa sytuacja i by w ogóle mogli zacząć na poważnie rozmawiać o wspólnym zamieszkaniu, Maille musiała najpierw uporać się z samą sobą i wewnętrzną Zosią Samosią, która doskonale radziła sobie ze wszystkim sama. Ale przecież nikt nie powiedział, że ten związek będzie łatwy, prawda? Byli z dwóch różnych światów i aby to wszystko mogło zadziałać, każde z nich musiało zgodzić się na pewne ustępstwa. To dlatego Irlandka wyszła z propozycją wakacji, uznając, że może ten mały kroczek pozwoli jej oswoić się z wyrzutami sumienia spowodowanymi tym, że Blaise nie miał problemów z wydawaniem milionów na ich wspólne przyjemności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak, chciałabym — zdążyła odpowiedzieć, nim ją pocałował, przeciwko czemu nie protestowała. Nieśpiesznie odwzajemniła pocałunek, ciesząc się z jego bliskości i czule przeczesała palcami włosy mężczyzny, następnie zsuwając dłoń na jego policzek. — Możesz zabrać mnie dokąd chcesz i tak, możesz za wszystko zapłacić — przyznała nieco niechętnie, westchnąwszy cicho i uniosła na niego wzrok, kciukiem kreśląc małe kółka na skórze pokrytej lekkim zarostem. — To takie małe ustępstwo z mojej strony — dodała, po czym przysunęła się tak, że ich usta niemalże się stykały. — I ani mi się waż znowu mnie zaniedbywać — zagroziła mu, a kiedy mówiła, jej wargi muskały jego. W ramach ostrzeżenia Maille delikatnie przygryzła jego dolną wargę i odsunęła się z uśmiechem, by następnie wtulić się w niego i ułożyć głowę na jego piersi.
      — Jutro idziesz do pracy? — zagadnęła i ziewnęła cicho. Był piątek, więc teoretycznie Blaise mógł zrobić sobie jutro wolne, ale Maille podejrzewała, że z powodu obecnych zawirowań w firmie pracował siedem dni w tygodniu i zjawiał się w mieszkaniu tylko po to, żeby się umyć i zaznać chociaż kilku godzin snu.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  173. — Nic się nie stało… to znaczy, nie z Arthurem. Z nim wszystko w porządku — powiedziała szybko, nie chciała aby mężczyzna się denerwował o swojego przyjaciela. Sprawa, z którą przyszła Elle nie miała bezpośredniego związku z jej mężem — w zasadzie to nikomu nic się nie stało — dodała jeszcze, powoli wypinając z zapięcia wózka małą dziewczynkę i wyciągnęła ją z gondoli, aby ściągnąć z jej głowy czapeczkę i rozpiąć kombinezon. Przytuliła maleńką, która według Elle z dnia na dzień była coraz większa, jak i jej własny, ciążowy brzuszek. — W sumie to się coś stało, ale… to wszystko jest takie skomplikowane — mruknęła, kołysząc delikatnie w ramionach dziewczynkę, która wydała z siebie głośny pisk i wyciągnęła rączki, chcąc sięgnąć bliżej nieokreślone coś, co wpadło w jej oczy. Nie była pewna, jak dużo może i chce właściwie powiedzieć mężczyźnie.
    — Wiesz… właściwie to chodzi o moich rodziców — mruknęła niemrawo, biorąc głęboki wdech. Gdy się dowiedziała o rozwodzie, pomijając już wszelkie szczegóły, bardzo to przeżyła. Zawsze jej się wydawało, że jej rodzice stanowią naprawdę zgraną i dobrą parę. Nigdy nie podejrzewała, aby pomiędzy nimi mogły być jakieś problemy… a później myślała o sobie i Arthurze. Oni z zewnątrz również mogłoby się wydawać stanowili dobrą parę, idealny związek, a jednak mieli swoje sekrety i ciężkie chwile, które trzymali raczej dla siebie, chociaż Villanelle nie miała pojęcia czy być może Arthur nie opowiada wszystkiego Ullielowi. Zmarszczyła brwi, przez co na jej czole uwydatniły się zmarszczki, zastanawiała się nad tym jak dużo w zasadzie może wiedzieć Blaise i jakoś tak, poczuła się nagle strasznie nieswojo — wyszła sytuacja… ugh, rozwodzą się i… wiem, że masz wszędzie znajomości, w zasadzie to sam się tym bardzo ładnie pochwaliłeś, gdy się poznaliśmy — na jej ustach pojawił się blady uśmiech, nadal momentami źle się czuła, gdy przypominała sobie o ich pierwszym spotkaniu i tej bezsensownej awanturze — i pomyślałam, że może wśród prawników, którzy specjalizują się w rozwodach również? Chcę pomóc mojej mamie i… cena nie gra roli — uśmiechnęła się krzywo, tuląc Theę. Gdyby była tu bez córeczki z pewnością nie byłaby tak spokojna, jak w tym momencie.


    Elle

    OdpowiedzUsuń
  174. Zaśmiał się na wzmiankę o przerwanej grze wstępnej. Niestety lub stety on też już był wierny tylko jednej kobiecie, a w sumie to jednej i pół. To pół właśnie ponownie zasypiało na jego kolanach. Wiedział, że przyjaciel będzie szoku, ale nie myślał, że zareaguje tak gwałtownie. Automatycznie przysłonił blondynce uszy, by nie słyszała tych niecenzuralnych słów, a także, by na powrót nie opuszczała krainy Morfeusza.
    - Blaise język, no kurde to jest dziecko - warknął na niego dalej kołysząc mała na kolanach, jednak ta miała dość mocny sen, więc nie zainteresowała się wybuchem 'wujka Blaisa'. Szatyn nie wymagał cudów, ponieważ jemu samemu ciężko było się z dnia na dzień przestawić na tryb 'cenzuralny'.
    - Najpierw się uspokój człowieku i opowiedz co za szaleństwo się dzieje u Ciebie, hm? -zapytał siadając wygodnie na napie i uniósł jedna brew ku gorze. Był szczerze ciekaw w jakie bagno tym razem jego przyjaciel się wpakował.
    - A jeśli chcesz już znac odpowiedzi na te liczne pytania - westchnęła głębiej kompletnie skracając historię do minimum.
    - Clarissa to moja biologiczna córka, jej matka zamarła i szczerze nie pamiętam jak wyglądała ani kiedy z nią spałem. Nie poinformowała mnie o dziecku. Nie mogłem Tego szkraba skazać na dom dziecka to nic przyjemnego. I uprzedzę Twoje pytania, tak badania też zrobiłem - przeczesał jedną wolną dłonią włosy, co zawsze robił gdy czuł się nieco nieswojo.
    - A co Elaine to uparte z niej stworzenie - zaśmiał sie lekko, ale nie zamierzał opowiadać przyjacielowi historii o tym jak oboje ledwo uszli z życiem. To nie był czas ani miejsce na teki zwierzenia. Poza tym nie był pewnie, czy Eagle by swoje tego życzyła. Może powinni spotkać się wszyscy razem?
    - Ale chyba mogę powiedzieć, ze nie jestem już singlem - puścił mu perskie oko, a w jego zazwyczaj przerażające spojrzenie było radosne. To tak jakby człowiek zyskał kompletnie nową twarz.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  175. Przez liczne wypadki Elaine musiała jeśli nie zrezygnować z pracy, to przynajmniej w znacznym stopniu ograniczyć ją i zostać w domu. Nie było jej to na rękę, ale nie miała siły na zbytnią aktywność, a do tego Lucas zamarudziłby ją na śmierć, gdyby dowiedział się, że ma odwagę zrobić coś męczącego. Poza tym Patricka wypuszczono ze szpitala, ale nadal większość dnia przesypiał i stanowczo potrzebował pomocy, więc Elaine lub Lilianna na zmianę się nim opiekowały.
    Elaine właśnie zdążyła sprawdzić, że brat zasnął, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Poszła je otworzyć i ze zdziwieniem zastała tam Blaise'a. Akurat jego się nie spodziewała. Uśmiechnęła się szeroko i otworzyła szerzej drzwi, żeby wpuścić go do środka.
    - Cześć! Jasne, wchodź - zachęciła go. - No chyba, że wolisz stać na korytarzu, ale wtedy może ci chociaż krzesło przyniosę - dodała złośliwie i chwilę później zamknęła za nim drzwi. Mężczyzna powinien słusznie obawiać się broni. Mógł się jej spodziewać po El w takim samym stopniu, jak po Lucasie. Ostatnio wspólnie przechodzili przez stan kryzysowy i oboje zachowywali wzmożoną ostrożność. Jedyna różnica polegała na tym, że Elaine miała nieodwieszony jeszcze zakaz używania broni, ale wiedziała, że to kwestia czasu. Po ostatnim porwaniu Lucas z pewnością zadba, by mogła odzyskać swój pistolet.
    - Zapraszam dalej... Z resztą znasz rozkład mieszkania. Mój brat śpi w tym małym pokoju - wyjaśniła. - Skoro byłeś u Lucasa, to już wiesz o Clary, co? - zagadnęła go. Podała kieliszki do wina. Black pewnie marudziłby, że nie powinna spożywać alkoholu, ale... czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
    - Opowiadaj, co tam u ciebie. Jak żyjesz? Co porabiasz? Jak ci się układa z Maille?
    Elaine usiadła na fotelu. Nie chciała pokazywać, ale już była nieco zmęczona. Jeszcze nie wróciła do pełnej formy po licznych wypadkach ostatnich czasów.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Hej! Daję znać, że podkradłam zdjęcie do powiązań.]

      Usuń
  176. — W mediach chyba zaczną mówić, że ktoś rzucił na ciebie urok! — wytknęła mu z rozbawieniem, widząc, z jakim entuzjazmem Blaise zareagował na jej słowa o rzekomej przeprowadzce. I pomyślałby kto, że jeszcze jakieś pół roku temu młody Ulliel wcale nie był tak chętny, by jakakolwiek dziewczyna zamieszkała w jego apartamencie? Tymczasem wszystko wskazywało na to, że szatyn zmienił swój światopogląd o sto osiemdziesiąt stopni.
    Maille dość często wracała myślami do ich pierwszego, przypadkowego spotkania, które miało miejsce już ponad rok temu i za każdym razem niezmiernie bawiło ją to, że wtedy w życiu nie podejrzewała, że ich znajomość może skończyć się właśnie w ten sposób; choć lepiej chyba byłoby powiedzieć, że ta znajomość dopiero się rozwijała. W końcu zeszli się niedługo po tym, jak straciła mieszkanie, niewiele przed samymi świętami Bożego Narodzenia, a teraz mieli zaledwie koniec marca i Irlandka uważała, że nie musieli się nigdzie spieszyć. Choć teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, by zamieszkali razem, a wręcz przeciwnie, prawdopodobnie wiele dziewczyn na jej miejscu już dawno rozgościłoby się w apartamencie Ulliela, Maille jednak wolała jeszcze z tym zaczekać.
    — Kiedyś. Może. Nie wiem — rzuciła ogólnikami i wzruszywszy ramionami, z rozbawieniem wywróciła oczami, zdecydowanie nie chcąc udzielać mu żadnej konkretnej odpowiedzi. — Ale jeśli będziesz za bardzo na mnie naciskał, mogę cię zapewnić, że odniesiesz skutek odwrotny do zamierzonego — mruknęła ostrzegawczo i uniosła brew, posyłając mu ostre spojrzenie, kiedy tylko zaczął wspominać o mieszkaniu dla Cedrica.
    — Haczykiem będzie to, byś na razie przestał gadać o tym mieszkaniu, hm? — rzuciła i zaśmiała się, kiedy zwinnie usadził ją na sobie. — Co za dużo, to niezdrowo — podkreśliła, tym samym sugerując, że póki co powinni skupić się na wspólnych wakacjach i oparłszy dłonie na jego torsie, nachyliła się, by pocałować go czule i na swój sposób leniwie. Jednocześnie usadowiła się nieco wygodniej, przez co tym wyraźniej czuła, w jakim kierunku może potoczyć się ta rozmowa i z satysfakcją uśmiechnęła się pod nosem. Przesuwając dłonie na jego brzuch, odetchnęła głęboko i nachyliła się jeszcze bardziej, by móc znaczyć słodkimi pocałunkami skórę na jego szyi, jednocześnie czując w podbrzuszu przyjemne napięcie. Nim jednak chociażby zdążyła pomyśleć o tym, co mogłoby być dalej, kiedy do sypialni Blaise’a jak gdyby nigdy nic wkroczył… jego ojciec?!
    To była bardzo nieprzyjemna niespodzianka. Wystraszona tym niespodziewanym zwrotem akcji Irlandka mocno drgnęła, a następnie cała zesztywniała, nie wiedząc, czy może pospiesznie zejść z szatyna czy jednak nakryć się kołdrą i to pod nią płonąć ze wstydu, ale też narastającej złości. Intymny nastrój, który powoli budowali, z impetem roztrzaskał się o ostre słowa Jeremy’ego.
    — Pomóc ci? — spytała, jednocześnie wyciągając rękę po swój rzucony na bok sweter, który pośpiesznie naciągnęła na głowę i już po chwili była ubrana, mogąc pomóc Blaise’owi uporać się z pijanym ojcem.
    — Ja cię znam… — mruknął w pewnym momencie Jeremy, unosząc głowę i celując w nią palcem, choć jednocześnie z trudem skupiał na nie zamglone spojrzenie.
    — Niestety… — burknęła w odpowiedzi i skrzyżowawszy ręce na piersi, zerknęła na szatyna, który właśnie próbował podźwignąć ojca z krzesła. Widząc, że niezbyt dobrze mu to idzie, obeszła łóżko i chwyciła mężczyznę pod ramię; ten był na tyle pijany, że nawet nie protestował. — Co on tutaj robi? — spytała, spoglądając na Blaise’a ponad kołyszącą się na boki głową Jeremy’ego. Nie zamierzała zbytnio zważać na słowa, przekonana, że jutro starszy mężczyzna i tak nie będzie niczego pamiętał. Tym bardziej nie zamierzała brać sobie do serca tego, co wcześniej mówił. Byłaby bardzo nierozsądna, przejmując się oblegami rzucanymi przez kompletnie pijanego faceta, za którym na dodatek nie przepadała.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  177. - Nie jesteś? - zapytała złośliwie i uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Oczywiście, że musiała mu dogryzać. I to choćby dlatego, że umawiał się z Maille. Musiała dbać o niego ze względu na przyjaciółkę. A przecież małe złośliwości pobudzają umysł i kształtują charakter, czyż nie?
    - Widzę, że nadal jesteś w szoku - zauważyła i pokręciła głową. - Wcale ci się nie dziwię. Wyobraź sobie moją minę, gdy poszłam go odwiedzić, a ten przywitał mnie z dzieckiem na ręku. Myślałam, że na zawał padnę. Nawet byłam trochę zła, ale... potem sytuacja zrobiła się groźna i raczej zrobiło mi się go szkoda. Mała spadła z łóżka i pojechaliśmy do szpitala na prześwietlenie. Trudno było się na niego złościć w takiej sytuacji - przyznała. - W każdym razie... czasami mam wrażenie, że widzę dwie jego twarze i przyznam, że zmienia te maski dość sprawnie. Clary za drzwi i nagle przypomina szalonego tancerza w klubu, mała się pojawia, a Lucas staje się kochanym i czułym ojcem. Chociaż ostatnio zaczął nade mną roztaczać taką samą aurę opiekuńczości. - Zrobiła przerażoną minę i roześmiała się. - Wybacz... teraz ja paplam - pokręciła głową.
    Z zadowoleniem słuchała o tym, że Maille zajmuje tak ważne miejsce w życiu Blaise'a. Trochę się o nich martwiła, ale najwyraźniej niepotrzebnie, chociaż zakończenie sprawiło, że miała ochotę dokładnie wypytać o ich relację. Uznała, że znajdzie na to jeszcze czas później. Tymczasem Ulliel spoważniał i wyrzucił z siebie te wątpliwości na temat Lucasa i jej. W konsekwencji i Elaine przybrała poważną minę.
    - Blaise... Tu się akurat zgadzam z Lucasem, że o pewnych sprawach nie powinieneś wiedzieć - powiedziała cicho.- Zapewniam cię, że teraz jest już wszystko w porządku i będzie coraz lepiej. Było kilka nieprzyjemności... nawet zdarzyły się nieco groźniejsze chwile, ale teraz jest już ok. Naprawdę - zapewniła go zdecydowanie. - Jedyne, co powinieneś wiedzieć... to, że miałam sprawę w sądzie. Posądzano mnie o strzelanie go faceta na strzelnicy. A było dokładnie odwrotnie - stwierdziła. Odwinęła nieco T-shirt, który miała na sobie, i odsłoniła bok, na którym widać było ładnie gojącą się ranę postrzałową. - Jak widzisz, już jest ok. Świat wraca na właściwe tory - pokiwała głową.
    Pomyślała, że powinna powiedzieć Blaise'owi jeszcze o jednej sprawie, ale nie dogadali się z Lucasem, czy ta informacja może wyjść poza ich dwoje. Skoro jednak Ulliel był przyjacielem ich obojga... to może powinien się dowiedzieć?
    - Lepiej powiedz, co z wami - ponagliła go.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  178. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie proszę o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 8 kwietnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  179. Skinął jedynie głową na przeprosiny przyjaciela. Sam nie tak dawno też musiał gryźć się w język przy małej blondyneczce i całkiem zmienić podejście do wielu spraw. Nie był już sam, nie był nawet we dwójkę, a jak się okazuje tworzył się trójkąt i to nie taki o jakim marża studenci. Jego trójkąt składał się z panny Eagle, Clarissy i Lucasa. Wrócił do rzeczywistości, gdy Blaise postanowił być wylewny tego wieczoru na temat rozterek obecnych w jego życiu. Cóż szatyn nie pochamował szybujacej ku górze brwi, kiedy przyjaciel oznajmił mu, że jest w stałym związku. To było tak surrealistyczne, jak to iż na jego kolanach spała czterolatka. Nic nie powinno go już dziwić, a jednak.
    - Też się zdziwiłem, że to tak działa - zaśmiał się lekko, bo Black też nie rwał się nigdy do stałych zobowiązań, a tymczasem tworzył z Elaine coś, co każdy normalny człowiek nazwałbym związkiem. Że spokojem wysłuchał mężczyznę i wcale nie miał mu za złe tego typu oburzenia. Sam siebie nie podejrzewał o takie decyzje jeszcze kilka tygodni wstecz.
    - Nie było to łatwe. -zaczął, a na jego twarzy pojawiło się zmęczenie, które skrzętnie starał się ukryć przed córką.
    - Pierwsze co zrobiłem to testy, bo w ogóle nie pamiętam jej matki i myślałem, że to jakiś bardzo nieprzyjemny żart. Okazało się jednak, że jestem ojcem i jakoś ta myśl nie pozwoliła mi odwrocic się na pięcie - zacisnal mocniej zęby przypominając sobie relacje z własną rodzina, które aktualnie postanowiła się do niego nie odzywac. Byli podobnego zdania co Blaise, że mógł lozyc na dziecko, a nie brać je na wychowanie.
    - Wiem jak jest w szkołach z internatem, to nawet nie wyobrażam sobie jak okrutne dzieciaki będą w domu dziecka...poza tym to Moja córka - uśmiechnal się dumnie po czym ucalowal ja w czubek głowy. Zamierzał jej chronić przed całym złem tego świata i sprawić, by już nigdy nie doznała przykrości.
    Nie bronił koledze picia, ponieważ zdawał sobie sprawę, że gdyby był na jego miejscu zdecydowanie potrzebowałby procentow na lepsze przetworzenie informacji.
    -Tak będzie zdecydowanie lepiej. Powie Ci co będzie chciała, bo uparte z niej stworzenie - uniósł jeden kącik ust w uśmiechu na wspomnienie ukochanej. Nie była łatwym przypadkiem, ale przecież taka go zainteresowała i taka pokochał. Nie chciał, by się zmieniała.
    - W życiu bym w to nie uwierzył, gdyby nie był tu gdzie jestem teraz - również się zaśmiał po czym delikatnie wstał i zniósł córkę do łóżka. Wrócił po kilku minutach.
    - Jedna szklankę z tobą wypije za nowa codzienność - powiedział podsuwajac mu puste szkło i siadają wygodnie na kanapie.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  180. Pamiętała dokładnie dzień, w którym opuściła słoneczną Italię. Nadal pamiętała zapach pomarańczy rosnących nieopodal błękitnego domu, chociaż była pewna, że gdyby znalazła się teraz w rodzinnym domu, byłby on zupełnie inny niż ten, który towarzyszył jej każdego dnia. Allia wyjechała, biorąc sobie za cel rozpoczęcie wszystkiego na nowo. Dlaczego więc używała perfum tylko tych, których zapach wyraźnie kojarzył się ze wspomnieniami? Dlaczego wciąż wtrącała włoskie słówka, za wszelką cenę nie dając zapomnieć sobie samej, chociaż dobrze wiedziała, jak powiedzieć wszystko po angielsku? Nie starała się nawet ukrywać akcentu, nie próbowała stać się jedną z wielu przyjezdnych, udającą, że jest tu od zawsze. Nie była anonimowa, ale wielkość i szybkość miasta sprawiały, że tak właśnie się czuła i było jej z tym niesamowicie dobrze.
    Szczególnie, gdy po pracy zdejmowała niewygodna marynarkę i koszulę, które ograniczały jej ruchy. Zakładała ulubione, dresowe spodnie i wychodziła z mieszkania, aby odwiedzić sklep znajdujący się po drugiej stronie ulicy, aby jak zawsze przygotować się na wieczór i kolejny poranek. Allia uwielbiała wszelkiej maści imprezy, nocne wędrówki po mieście z papierosem pomiędzy pełnymi wargami, chociaż nie raz słyszała, że papieros jej nie pasuje. Nie przejmowała się tym jednak i robiła swoje, i zamierzała robić swoje tak długo, dopóki jej rozrywkowe życie nie będzie wpływało na pracę Wbrew wszystkiemu była rozważna i odpowiedzialna, a przynajmniej w pewnych kwestiach.
    Był piątkowy wieczór, a Sweeney jak zawsze zamierzała spędzić go w jednym z klubów, który odwiedzała całkiem często. Zasiadła na jednym z wysokich siedzisk tuż przy barze i uśmiechała się wesoło do barmana, który przygotowywał jej już drugiego drinka. Miała ciężki tydzień w pracy i zamierzała się porządnie odstresować.
    - Tylko nie pij tak szybko, jak pierwszego. Będę musiał zamawiać ci taksówkę przed dwudziestą drugą – sięgnęła dłonią swoich włosów i wsunęła jeden z kosmyków za ucho, wpatrując się w barmana i unosząc wysoki jedną z brwi, zaśmiała się głośno. Chwyciła wysoką szklankę wypełnioną kolorową, wysokoprocentową cieczą i przyglądała jej się uważnie.
    - Naprawdę myślisz, że będę twoim zmartwieniem? – Zaśmiała się ponownie, kręcąc przy tym energicznie głową. – Wypiję i idę tańczyć – wzruszyła ramionami i pokiwała głowa z entuzjazmem, gdy upiła drinka – to nie to samo co wcześniej. Jest pyszny, jak się nazywa?
    - Słodki pocałunek – barman uśmiechnął się, a dziewczyna zaśmiała się wesoło.
    - Po włosku brzmiałoby to ładniej – zwróciła się do barmana – ale to nic... po prostu daj mi w takim razie więcej słodkich pocałunków – zachichotała, dobrze wiedząc, że brzmi to dwuznacznie i odwróciła wzrok od mężczyzny, aby skoncentrować się na napoju, który znikał w zdecydowanie za szybkim tempie. – Daj mi to jeszcze raz, poproszę – wyszczerzyła się wesoło, a gdy dostała upragnionego drinka, zamiast iść na parkiet, chwyciła swoją jeansową kurtkę i skierowała się do wyjścia. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz, a sama dziewczyna sięgnęła do torebki po papierosa. Rzuciła niedopałek na chodnik, zgniotła go czubkiem szpilek i uśmiechnęła się, wkładając do ust owocową gumę do żucia. Stanęła bliżej jezdni i czekała, aż jakaś z taksówek się zatrzyma. Wsiadła do jej wnętrza i podała adres przyjaciela. Ciepło panujące w samochodzie sprawiło, że alkohol zaczął działać, zwłaszcza, że nie jadła wcześniej za dużo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga windą na odpowiednie piętro wydawała się wiecznością, a ona sama znów miała ochotę zapalić. Na trzeźwo tyle nie paliła, ale pod wpływem alkoholu mogłaby odpalać papierosa od papierosa.
      - Dalej, otwieraj te drzwi – uderzyła w nie ponownie piąstką i przewróciła oczami. Utkwiła spojrzenie w oczach Ulliela i sama nieco zmrużyła powieki. – Mam tak stać? – Ułożyła dłoń na jego torsie i pchnęła go delikatnie do tyłu, aby zrobił jej miejsce w przejściu. – Niespodzianka! Wiem, że uwielbiasz niespodziewanych gości – wyszczerzyła się, a następnie zsunęła z nóg szpilki i schyliła się, aby pomasować sobie prawą stopę – to niesprawiedliwe, że tylko kobiety chodzą w takich butach – mruknęła odwracając się przodem do przyjaciela.

      Allia

      Usuń
  181. Przewróciła oczami, gdy Blaise zaczął wygłaszać przemowę na temat swojej urażonej dumy, czego przyczyną miały być jej docinki.
    - Tak, tak, tak... Kolejny pan idealny - pokręciła głową. - Faceci... - westchnęła teatralnie i roześmiała się. - Wcale się nie dziwię, że wasza przyjaźń trwa... - dodała, posyłając w ten sposób docinkę nie tylko Ullielowi, ale i nieobecnemu Blackowi.
    Eagle słuchała obaw mężczyzny z uwagą. Ona sama całkiem gładko zaakceptowała Clary i miała ku temu swoje powody, najwyraźniej jednak dla Blaise'a było to o wiele trudniejsze, niemal na granicy niemożliwości zaakceptowania. Niby Ulliel starał się nadać swoim słowom żartobliwy charakter, ale El miała wrażenie, że pobrzmiewa w nich jakaś gorycz.
    - Wiesz... jeśli chcesz go wyciągnąć na jakieś szaleństwo, to daj znać. Wezmę małą do siebie. Przydałoby mu się z resztą coś takiego. Męskie wyjście, trochę pijaństwa i zabawy. Ostatnio za dużo miał na głowie - przyznała. - Ale... Clary jest dla niego ważna. Początkowo myślałam, że po prostu czuje się za nią odpowiedzialny, ale mam wrażenie, że ją pokochał. Wiesz... niektórych dopada rodzicielstwo i poddają się temu bez oporu - uśmiechnęła się łagodnie. Dobrze wiedziała, że pod tym względem nie była wcale lepsza od Lucasa.
    - Obie są dla mnie ważne, jeśli musisz wiedzieć. Lubię z nim szaleć i go wkurzać. Lubię, kiedy się złości i za wszelką cenę próbuje udowodnić, że ma rację. Ale ta opiekuńcza strona sprawia, że wiem, że jestem bezpieczna, że możemy robić głupie rzeczy, ale nie zostawi mnie bez pomocy - wyjaśniła spokojnie.
    Pokręciła głową. Blaise był uparty zupełnie jak Lucas.
    - Ufamy ci. Naprawdę. Ale.... To wszystko działo się za szybko. Lucas chwilami tracił głowę. I było strasznie. Dopiero niedawno wróciliśmy do porządku dziennego i... chyba po prostu nie chcemy o niczym pamiętać - przyznała. - Ja na pewno. Mogłabym mieć amnezję, która by to wymazała - westchnęła. - W każdym razie... odzyskałam brata, a sprawa jest zamknięta. Grzebanie w tym mogłoby tylko ściągnąć na wszystkich kłopoty.
    Przysiadła się do niego i pocałowała go w policzek.
    - Nie złość się. Nie odstawiamy cię na boczny tor - zapewniła. Bezmyślnie potarła pierścionek na palcu. - A skoro o tym mowa... Powiedz mi co z wami. I to tak serio. Maille ostatnio mało się do mnie odzywa. Ja z resztą też nie szukałam kontaktu... bo wiele się działo i nie chciałam jej martwić. Obiecała mi spotkanie, ale... nie możemy się jakoś zejść. Chcę wiedzieć, co się między wami dzieje. Bierzesz to na serio?

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  182. Nie sądził, że przez tak krótki czas tak wiele może się zmienić w czyimś życiu. Jego własne pędziło do przodu, nie dając mu ani chwili wytchnienia i choć nie przyznałby się do tego na głos, nadmiar wydarzeń zarówno dobrych, jak i tych tragicznych, zaczynał go przytłaczać. Thea rosła z dnia na dzień, tak samo jak ciążowy brzuszek Elle, a sprawa z Tilly i Henrym nie dawała nikomu zasłużonego spokoju. Morrison znajdował ukojenie w siłowni, rysunkach i pomaganiu w remoncie domu, o czym Villanelle nie miała pojęcia i wolał, żeby tak zostało. Brakowało jednak w tym wszystkim osoby, z którą mógłby o tym wszystkim porozmawiać i coraz częściej dostrzegał nieobecność najlepszego przyjaciela w swoim pogmatwanym życiu. Jasne, oboje byli cholernie zajęci, ale zawsze znajdowali czas, żeby spotkać się wieczorem i wzajemnie zdać relacje z wydarzeń ostatniego tygodnia. Teraz jednak od wielu tygodni tego nie robili i choć oboje byli uparci, Arthur w końcu się złamał.
    Ochroniarz powitał go jedynie zdawkowym uśmiechem. Arthur był tu częstym gościem, więc nawet nie musiał się przedstawiać. Winda w apartamentowcu pachniała znajomo, a cicha muzyczka jak zwykle doprowadzała do szału tych mniej cierpliwych. Wysiadł na odpowiednim piętrze, ze zdziwieniem odnotowując, że czuje się tu nadzwyczaj dobrze, prawie jak w domu. Zapasowy klucz gładko wszedł w zamek, a sekundę później brunet stał w holu, nie wiedząc nawet, czy przyjaciel jest w mieszkaniu, czy może grzeje fotel za biurkiem w swojej firmie. Zapach kawy jednak dobrze wróżył, dlatego zrobił jeszcze kilkanaście kroków, żeby znaleźć się bliżej jego źródła i z cichym westchnieniem uśmiechnął się na widok Blaise’a. Nie sądził, że aż tak tęsknił za jego paskudną, zepsutą do szpiku kości osobą, ale tak właśnie było i musiał przyznać przed samym sobą, że ta przyjaźń jest zbyt ważna, żeby tak po prostu odpuścić.
    - Masz home office, czy jesteś zwyczajnie leniwy? – spytał z typowymi dla siebie ironicznymi nutkami w głosie i bez pytania podszedł do jednej z kuchennych szafek, by wyjąć z niej kubek i nalać sobie gorącej kawy. Oparł się biodrami o blat, unosząc naczynie do ust i upijając spory łyk. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że ciecz parzyła w język, bo tęsknił za kawą od momentu, gdy pozbył się jej z mieszkania, żeby pokazać Elle, że da się żyć bez tego rodzaju wspomagaczy. – Nie odpowiadaj, od pracowania masz ludzi, wiem – dodał, wbijając w Blaise’a spojrzenie. – Możemy przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego? Nie pamiętam nawet o co się pokłóciliśmy – przyznał, odstawiając kubek i splatając ręce na klatce piersiowej. – A to źle wróży, bo to by znaczyło, że związki nam nie służą – mruknął, krzywiąc się nieznacznie.

    Artie

    OdpowiedzUsuń