Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I don't wanna be your hero


Data i miejsce urodzenia 01.06.1992, Boston Powiązania bliskie dusze Zwierzęta Marcel, Bruno, Pixie & Dixie FC Douglas Booth Kontakt szwedzkafanka@gmail.com
Blaise Ulliel Nie musisz poszukiwać boga, to Ty nim jesteś - gdybyś tylko chciał, świat stałby się twoją religią. Twoją własnością, z którą mógłbyś zrobić, co tylko zechcesz i na co tylko masz ochotę. Nigdy nie potrafisz się podporządkować, nigdy nie przegrywasz - to Ty jesteś na samej górze gry, pozostali to tylko pionki, którymi świetnie grasz w swoim teatrze życia. Kochasz dominować i mieć władzę nad innymi. Nie musiałeś zaczynać jako goniec w firmie ojca, założyłeś swoją, wystarczyło odkryć tylko potężne złoża ropy, szczęście przecież zawsze się do Ciebie uśmiecha. Nie wiesz, co to cierpienie, ból, strata, nie wiesz, co to bieda ani strach. Znasz tylko pieniądze, władzę, popularność i piękno. Tak, piękno. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, jak cholernie przystojny jesteś i jak wiele kobiet Cię pragnie. Zdradzają z tobą mężów, zostawiają dla ciebie swoje rodziny, wrzucają do samochodu swoją bieliznę, ale Ty pragniesz tylko jednego, dla Ciebie liczy się tylko szybki, przygodny seks i dobra zabawa. Nie wierzysz w miłość i nigdy nie potrafiłbyś się zaangażować. Nie mógłbyś się zakochać, bo miłość wymaga poświęceń, a Ty jesteś po prostu dupkiem. Tak Blaise, jesteś pieprzonym, egoistycznym dupkiem, który żyje jak we śnie; jak w bezpiecznej, pozłacanej bańce mydlanej. Tylko co się stanie, kiedy ta bańka pęknie ? No przecież wiesz, doskonale wiem to ja i wiesz to Ty. Rozlecisz się, rozpadniesz na miliard kawałków, tak jak wtedy, kiedy próbowałeś się zabić. Wołałeś o pomoc, ale nikt cię nie usłyszał, nikt nie chciał cię usłyszeć. Teraz naiwnie wierzysz, że bańkę udało posklejać się na tyle mocno, że to się nigdy nie powtórzy, przecież jesteś bogiem, a bóg może wszystko. Pamiętaj jednak, szkło jest bardzo kruche i drugiego upadku może już nie wytrzymać....

202 komentarze

  1. Pozwoliłam sobie zacząć :)

    Głośne miauknięcie przeszło przez małe mieszkanie.
    -Alfredzie, dostaniesz jeść o 19.- powiedziała Winnie, zmywając brudny kubek po herbacie. Kocur stał na swoim ulubionym miejscu, czyli na szczycie lodówki, z którego miał najlepszy widok na całą kuchnię i kawałek salonu.
    -Powiedziałam coś!- zdenerwowała się lekko kobieta, kiedy zwierzak odpowiedział jej kolejnym miauknięciem.- A co mnie to obchodzi, że nie znasz się na zegarku?- zapytała, patrząc na kota, który po raz kolejny odmiauknął w odpowiedzi.- Z internetu.- kolejne miauknięcie i kot zeskoczył z lodówki, by teraz zakręcić się wokół nóg Winifred.- To nie moja wina, że nie masz kciuków! I nie pyskuj mi tu.- odgoniła Alfiego nogą i usiadła na skórzanej kanapie, którą kiedyś z mężem dorwała na pchlim targu i odnowiła.
    Rozmowy z kotem były na porządku dziennym. Dla niej były one normalne. Miała się do kogo odezwać, by z czasem przez te samotne noce nie zatracić ludzkiej mowy. Dla kogoś z boku, kto stanąłby gdzieś niedaleko i przez chwilę posłuchałby co ona mówi i, że w ogóle wdaje się w dyskusje ze zwierzęciem, w moment zadzwoniłby do szpitala psychiatrycznego, by przyjechali i zamknęli ją w pokoju bez klamek.
    Oparła się plecami o oparcie kanapy, zatapiając się w nią i wydając przy tym charakterystyczny dźwięk, który przywoływał na myśl pierdzenie. Przymknęła oczy, rozczesała włosy palcami i po chwili zastanowienia wyciągnęła się, by chwycić za pilota i włączyć telewizor. Rzadko kiedy oglądała telewizję. Od pewnego czasu, jak tylko włączała losowy kanał i widziała, jakie bzdury są puszczane do ramówki, denerwowała się i wyłączała to wszystko w cholerę. Jednak dzisiaj nie miała pomysłu, co ze sobą zrobić. Wypiła już herbatę z mlekiem, zjadła obiad i skończyła, po kilku dniach walki, wiosenne porządki. Nie lubiła siedzieć bezczynnie i wpatrywać się bezmyślnie w ekran, ale nie miała również siły, by zmusić się do czegokolwiek. Leciało jakieś reality show, w którym ludzie brali udział w eksperymencie, który miałby udowodnić, że można zakochać się w drugiej osobie bez widzenia jej na oczy, ale Winnie nie zwracała na to uwagi. Grało coś w tle i Winifred nie czuła tej bolesnej pustki w mieszkaniu, gdzie oprócz kota nic nie wydawało żadnych dźwięków.
    Nie było późno, słońce z każdym dniem robił się coraz dłuższy. Przez uchylone okno wlatywało rześkie, wczesnowiosenne powietrze, które wyganiało z mieszkania wszelką duchotę i orzeźwiało atmosferę, która od jakiegoś czasu była gęsta. Winifred nie mogła się przyzwyczaić, że nie mogła się do nikogo przytulić, że nikt jej nie denerwuje pozostawionymi w łazience bokserkami, które ona skrupulatnie zbierała i wrzucała do kosza na brudne pranie. W wolnych dniach od prób zespołu, takich jak dzisiaj, czuła się jeszcze gorzej i jeszcze bardziej samotnie, niż w resztę dni, gdy śpiewanie i poprawianie wokalu przez kilka godzin skutecznie zajmowało jej myśli, które mimowolnie uciekały do jednej osoby.
    Westchnęła ciężko, zaglądając w stronę telefonu, by sprawdzić, która godzina. Alfie zdążył już jej wybaczyć wcześniejszą dyskusję, bo wskoczył jej na kolana i zwinął się kłębek, nadstawiając jednocześnie główkę, by mogła go drapać za uchem.
    -Dobrze, że ty nie uciekasz.- mruknęła, drapiąc kota za uchem, kiedy w mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi. Akurat program miał przerwę reklamową. Winnie ściszyła telewizor, przeniosła Alfiego na poduszkę obok i wstała, by sprawdzić, jakie licho niesie.
    Nie bała się, ale mimo wszystko na placach podeszła do drzwi, by sprawdzić przez judasza, kto stoi pod drzwiami. Kilkakrotnie zdarzyło się jej, że nie sprawdziła albo narobiła za dużo hałasu i okazało się, że na korytarzu kamienicy stali świadkowie Jechowy i czekali na ożywioną rozmowę o jedynym stwórcy świata. Albo domokrążca, który chciał koniecznie pokazać nowy odkurzacz, który wciągnie najmniejszą drobinę piasku. Tym razem jednak nie byli to ani Jechowy, ani telemarketer, ani żaden inny niepożądany gość, a Blaise Ulliel, przyjaciel jej męża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -Cześć Blaise, miło Cię widzieć.- przywitała się z mężczyzną, choć patrzyła na niego podejrzliwie. Czyżby nie wiedział, że Wesley już tutaj nie mieszkał? Nie pochwalił mu się? Nie poszedł spać na kanapie u przyjaciela? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi, bo akurat jemu nie chciała się zwierzać. Nie byli blisko ze sobą jakoś szczególnie. Tolerowała go i przebywała w jego towarzystwie, bo był znajomym Wesley’a, ale jego styl życia jej nie pasował. A w obecnej sytuacji osoba Blaise wzbudzała w niej obrzydzenie.- Co cię tu sprowadza? Wesley'a nie ma w domu.

      winifred

      Usuń
  2. Odskoczyła w czas od drzwi, które dosłownie centymetrem dzieliły ją od dostania nimi prosto w twarz. Ich mieszkanie było zawsze otwarte dla znajomych i często zapraszali ich na wieczorne spotkania w małym gronie, by pośmiać się, powspominać dawne czasy i wypić przy tym dobre piwo lub wino. Jednakże wchodzenie z impetem do mieszkania, przychodząc jednocześnie bez zapowiedzi było czymś, czego Winifred nie tolerowała. I miała już się odezwać, by naprostować mężczyznę, jednak to co padło z jego ust kompletnie ją zszokowało i skutecznie zamknęło jej ust.
    — Co? — wydukała tylko, zamykając drzwi za Blaisem i ruszyła pośpiesznie za nim. — Co? — powtórzyła i patrzyła, jak wparowuje jej do sypialni, jakby był u siebie i przeczesuje szufladę szafki nocnej, która stała obok łóżka. Stała, jak wryta, bo miała wrażenie, że właśnie przeżywa koszmar senny. Sprzeczne informacje, które najprawdopodobniej jej mąż rozpowiada wśród wspólnych znajomych, sprawiły, że poczuła, jakby mentalnie dostała od niego w twarz.
    Oczy momentalnie jej się zaszkliły, co zbyła szybkimi ruchami powiek, by brunet tego nie zauważył. Sprawa rozwodowa była stosunkowo świeża. Można powiedzieć bardzo świeża, bo Winifred w dalszym ciągu trzymała kopertę z pozwem rozwodowym, okraszonym jej podpisem, w torebce. Wahała się, co do swojej decyzji o zakończeniu tego małżeństwa, choć sprawa była przesądzona, jednak za każdym razem, jak miała w terminarzu zapisane, by przekazać kopertę, tchórzyła i pokonana wracała do domu. Skreślała wtedy daną pozycję z terminarza, by po kilku dniach ponownie ją zapisać i ponowić próbę. Do tej pory nieskutecznie.
    — Tak ci powiedział? — przetarła twarz wierzchem dłoni i pociągnęła nosem. Blaise znalazł w końcu zegarek Wesley’a i teraz patrzył na nią. Jego twarz nie wyrażała nic innego, jak tylko wściekłość wymieszaną z obrzydzeniem do jej osoby. Ona natomiast wyglądała, jak kupka nieszczęść, stojąc w progu drzwi, jakby to miało zatrzymać mężczyzna od staranowania jej w drodze wyjścia. — Nie wierzę...
    W tym momencie nie miała pojęcia, czy w ogóle kiedykolwiek znała Wesley’a. Od momentu tamtego wesela stał się dla niej niczym obcy człowiek, a przecież znała go prawie od czasów studiów. Widzieli siebie w najlepszych i najgorszych momentach swojego życia. Wspierali się nawzajem, czuli się ze sobą, jakby szukali siebie przez całe życie. Nie mogła sobie przypomnieć dokładnego momentu, w którym straciła swojego ukochanego, w którym momencie pozwoliła, by wyślizgnął się z jej dłoni, którą kurczowo trzymała jego dłoń.
    — Jedyną osobą, która płacze w czterech ścianach to ja... — mruknęła pod nosem, a potem dodała nieco głośniej, by Blaise usłyszał. — Komu jeszcze to powiedział? Że go zdradziłam? — to słowo z trudem przechodziło jej przez gardło, jednak musiała to usłyszeć.
    Teraz wszystko układało się w całość. Dlatego została z wszystkim sama na kruchym lodzie. Wesley najprawdopodobniej próbował podreperować swoje męskie ego i opowiadał, jak to jego żona przeleciała obcego mężczyznę na weselu, na którym razem z zespołem grali. Traciła wiarę we wszystko. Wszystko stało się jasne, dlaczego nagle żadne z ich wspólnych znajomych nie omieszkało się zadzwonić, by sprawdzić, jak kobieta się ma. Każdy z nich miał za puszczalską, niewierną kurwę.
    — Blaise, proszę, powiedz mi, co jeszcze ci powiedział? — powiedziała niemal błagalnie, patrząc na niego. — Bo mogę ci zapewnić, że moja wersja nieco się różni. Możesz o mnie powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że kiedykolwiek nawet w myślach zdradziłabym męża. — dodała nieco ostrzej. — Bo to nie ja wepchnęłam kutasa obcej kobiecie na weselu.

    winifred

    OdpowiedzUsuń
  3. - Z tego, co słyszę, to właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek, powinieneś wziąć się w garść i zacząć walczyć. O siebie, o firmę. Pokazać, kim naprawdę jesteś i że nie należy cię lekceważyć - odpowiedziała z uporem. - I tak, dobra opinia ma znaczenie. Ale pamiętaj... że możesz przekuć to w swoją broń. Przedstawić Willa w złym świetle. Pokazać, jak wiele on zawdzięcza tobie i jak nierozsądne jest jego zachowanie. Że przynosi szkodę firmie i na tej podstawie powinien zostać odsunięty od zarządzania - dodała. - Myślę, że powinieneś pogadać z Lucasem... Porada dobrego prawnika zawsze jest w cenie, prawda? - spróbowała się do niego uśmiechnąć. Martwił ją stan Blaise'a. Zawsze był zdecydowany i gotowy na wszelkie szaleństwa, a teraz wyglądał, jakby miał się rozsypać na jej oczach. Kiedy położył się jej na kolanach, zaczęła lekko głaskać go po głowie. Zdziwiła się, gdy usłyszała jego prośbę, a w jego oczach dostrzegła postać małego chłopca, a nie dorosłego mężczyzny, który mógłby zawojować świat.
    - Oczywiście, że z tobą pojadę – powiedziała. – Kto inny będzie cię kopał w dupę, jeśli zdecydujesz się stchórzyć? – zapytała i uśmiechnęła się do niego.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  4. Andretti potrzebował ludzi, by żyć: paczki znajomych, randek z pięknymi kobietami, wszystkich swoich pokręconych krewnych, kolegów z zespołu, tłumów na wyścigach, spotkań z fanami. Nigdy nie miał problemu ze zjednywaniem sobie nawet z początku wrogo nastawionych do niego osób. Zawsze był wesoły, pozytywnie nastawiony i uśmiechnięty, jakby nie dotykały go żadne problemy. To działało na ludzi jak magnez.
    Już jako dzieciak, porywał za sobą kolegów, po części dlatego, że dawał się lubić a także dlatego, ze chłopcy w jego wieku szaleli na punkcie wyścigówek, może nawet zazdrościli mu pochodzenia z tej rodziny. Kiedy podrósł czasami nawet to trochę wykorzystywał, ładował kumpli w kłopoty, podżegając ich do głupich wybryków, na które się decydowali, chcąc mu zaimponować; nagrodą była możliwość obcowania z mistrzami świata, przychodzenia na treningi kierowców, oglądanie wyścigów z VIP passem. Jako nastolatek z taką samą łatwością zjednywał sobie sympatię koleżanek. Poza tym, ze wyróżniał się na tle swoich kolegów wzrostem, znacznie ciemniejszą karnacją, kruczoczarnymi włosami i wyrazistą oprawą oczu, mógł pozwolić sobie na więcej; żył jak dorosły, łamał zasady, nie przejmował się konsekwencjami, nie dbał o obowiązki i sprawiał wrażenie prawdziwie wolnego, co w przypadku nastolatka, było ewenementem na miarę syna gwiazdy sportu i przyszłej gwiazdy sportu. To jaki był, najlepiej oddawał moment śmierci jego brata. Kiedy jego rodzina pogrążyła się w żałobie, on postanowił skorzystać ze swojej życiowej szansy i dołączyć do zespołu Red Bull Racing, startującego w europejskiej Formule 1. Podpisał kontrakt dzień po śmierci Tonego, spakował się i zniknął na 7 lat, zaraz po pogrzebie.
    Prowadził imprezowy tryb życia. Był ekstrawertykiem. Stale otaczał się ludźmi i musiał wychodzić z domu. To dawało mu siłę i energię. Prawie nie zauważał potrzeb swojej ówczesnej dziewczyny. A raczej zauważał je wybiórczo, kiedy były zbieżne z jego. Ale kiedy od niego odeszła, nie szukał winy w sobie, tylko w niej. Liczyło się tylko to, ze on chce zaliczyć podium. W życiu to normalne, ze czasami dwie osoby mają inne priorytety, ale wolał być na pierwszym miejscu, nie tylko na mecie.
    Kiedy wyjechała, wszystko wróciło do normy i życie znów zaczęło kręcić się wokół niego. Może chodziło o to, że przychodząc na świat w takiej rodzinie, nie musiał się o nic martwić?
    Szlifował talent, osiągał sukces za sukcesem, piął się po szczeblach kariery i... zawsze patrzył nie dalej, niż na czubek własnego nosa. Tylko sam nigdy tego nie zauważał.
    Przyjaciele akceptowali go takim, jaki był. Rodzina była w niego wpatrzona, jak w obrazek. Oceniali jego postępowanie bezkrytycznie, zwłaszcza, od momentu w którym został jedynakiem. I on sam, nie widział swoich wad ani błędnych decyzji. Ale w tym świecie trudno było o prawdziwych przyjaciół i takich mógł policzyć na palcach jednej ręki. Jednym z nich bez wątpienia był Tyler, ale dzieliło ich tak dużo, ze Brighton nie zawsze mógł zrozumieć jego punkt widzenia. Była tez Allia, ale z biegiem lat ich relacja stała się... no właśnie, stała się specyficzna i chyba trochę się w tym pogubili. Był jeszcze Blaise i akurat potrafił zrozumieć „problemy ludzi pierwszego świata”, i mimo tego, ze różnie się między nimi w przeszłości układało, ich znajomość trwała i utrzymywała się na niezmiennie wysokim poziomie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -Blaise - zaczął w końcu, długo zbierając się do tej rozmowy - muszę ci o czymś powiedzieć - wyznał biorąc głęboki oddech. Może nie powinien zaczynać tej rozmowy akurat wtedy, kiedy Ulliel siedział za kierownicą, bo znał go nie od dziś i wiedział, ze czasem go ponosi, ale było już za późno. -Rozmawiałem z matką Allii - zamilkł na moment. Dobrze znał rodzinę Sweeney, bo we Włoszech mieszkali po sąsiedzku z jego krewnymi, a jak wiadomo wszyscy Włosi to jedna wielka rodzina. -Dotychczasowa terapia nie przynosi wystarczających efektów, nie jest lepiej, a kozę nawet gorze... - urwał w pół słowa. -Allia zakwalifikowała się na eksperymentalną terapię i to może być decydujące - wyrzucił to w końcu z siebie. Wiedział, ze Blaise był z dziewczyną blisko, ale nigdy nie dowiedział się o tym co ich tak a prawdę łączyło; mimo to uznał, ze powinien wiedzieć co się dzieje. Sam spał przez to chyba ze trzy dni i dwa razy już pakował się i chciał lecieć do Europy ale Allia wyraźnie sobie tego nie życzyła. Była twarda i nie chciała by ktokolwiek widział ją w złym stanie. Cholernie uparta Allia.

      Scott

      [Let the game begin :) ]

      Usuń
  5. Z trudem powstrzymywała łzy, które cisnęły się jej do oczu. Czuła również, jakby zaraz miała zemdleć. Kręciło jej się w głowie i zrobiło jej się duszno. Nie mogła w to uwierzyć, no bo jak. Znała Wesley’a, kochała go i była pewna, że nie mógłby rozpowiadać o niej takich kłamstw. Pamiętała, jak obiecywał, że nigdy jej nie okłamie i nie opuści. Najwyraźniej karmił ją słodkimi, jak cukier, kłamstewkami, by przy nim została. A ona coraz bardziej zapadała się. Jej serce miało dużo pęknięć, a z każdym słowem Blaise, który ze wściekłością mówił to, co rozpowiada jej mąż, to wszystko sprawiało, że jej serce powoli rozpadało się na małe części bez możliwości ich sklejenia.
    — Nie waż się tak do mnie mówić. — powiedziała, oddychając głęboko i spojrzała na mężczyznę. Kosmyki z poluzowanego kucyka opadły jej na oczy. Dobrze, zasłoniły łzę, która wypłynęła z jej oka i powoli torowała sobie drogę w stronę brody. — Nie życzę sobie, byś nazywał mnie dziwką w moim mieszkaniu. — wycedziła, nie spuszczając z mężczyzny oka. — I w żadnym wypadku nie groź mi.
    Czuła się słaba. Czuła się oszukana i opuszczona przez praktycznie najważniejszą osobę w jej życiu. Była w słabej kondycji, choć udawała, że tak nie jest. Starała się być silna i choć otoczenie mówiło jej, że to nie jej wina, że jej mąż okazał się podręcznikowym dupkiem.
    — Pieprzona solidarność plemników. A żebyście wszyscy spłonęli w piekle. Z Tobą na czele, Blaise. — powiedziała, łamiącym głosem. — Z łatwością przyszło ci, by mu uwierzyć, a gdybyś był choć trochę mądry, zastanowiłbyś się, a może jednak istnieje druga strona medalu. Mam dość tego, że wchodzisz do cudzego mieszkania, jak do siebie. I nie obchodzi mnie, że dostałeś klucz i przyzwolenie Wesa. — dodała na prędce, widząc, że mężczyzna szykuje się na ripostę. — Masz tupet. — przedrzeźniła go, robiąc krok w jego stronę. — Cholera jasna, kobieta musi mieć milion dowodów rzeczowych na to, że została zdradzona, upokorzona czy wykorzystana i dalej ciołki nie wierzą, ale facet tylko powie, że to nie jego wina, że ona go wrobiła, bo to zła kobieta była, to nagle pojawia się chmara obrońców uciśnionych, którzy pogładzą go po blond czuprynie i powiedzą, że no tak, faktycznie, masz rację, to nie twoja wina. — spojrzała na niego, podnosząc głowę, bo przecież był wyższy od niej. — Pogratulować to mogę Wesley’owi, że wybrał takiego wspaniałego człowieka za przyjaciela. Ślepo wierzącemu.
    Coś w niej pękło. Łzy poleciały jej strumieniem, a każde jej słowo było zagłuszone przez załkanie. Niewiele myśląc, uderzyła Blaise’a z otwartych dłoni w klatkę piersiową. Musiała się zaprzeć całym ciałem, by chociaż coś poczuł.
    — On mnie zdradził. Na pieprzonym weselu, na którym razem z zespołem graliśmy. — mówiła ostro, za każdym razem wypychając mężczyznę z sypialni. Nie chciała go tutaj. Nie w tym pokoju. — Z pieprzoną kobietą z piersiami większymi od moich. To on miał twarz zatopioną między jej cyckami. To on mi złamał serce, a ty masz czelność powtarzać jego kłamstwa, które mają go wybielić. — popchnęła go jeszcze raz, kiedy w końcu znaleźli się w przedpokoju. — Pierdol się, Blaise. Wszyscy jesteście tacy sami. Zakłamani, nie potrafiący wziąć winy na siebie, tylko szukacie kogo by tu obarczyć swoim debilizmem. — powiedziała podniesionym głosem. Nie chciała wyjść na wariatkę, choć pewnie Ulliel sobie tak w tym momencie myślał. Nic nie mogło zmienić jego zdania na jej temat. Nie dopuszczał do siebie najwyraźniej innej wersji, nawet jeśli ona była tą prawdziwą. — Pierdol się. — odsunęła się w końcu od niego. Stała z opuszczoną głową z założonymi rękami na piersi, chcąc się ochronić przed kolejnym potokiem ostrych słów ze strony bruneta.
    —Nie oczekuję od ciebie, że uwierzysz. Ale gdybyś był inteligentny i miał swój rozum, zakwestionowałbyś jego słowa. Nie biegłbyś owczym pędem w jego stronę, by uratować go przed zdradziecką Winifred.

    winifred

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak dobrze go znał a mimo wszystko wyskoczył z tym tematem w najgorszym możliwym momencie. Blaise za kierownicą był wystarczająco nieprzewidywalny; wkurzony Blaise za kierownicą to synonim katastrofy a na punkcie Sweeney był wyjątkowo wrażliwy. Andretti czasami zastanawiał się nad tym, co tę dwójkę tak na prawdę łączyło. Nie tylko on, bo swego czasu tabloidy prześcigały się w doniesieniach na ich temat, publikując na przemian zdjęcia Sweeney w towarzystwie Scott’a i Sweeney w towarzystwie Ulliela, przyprawiając biedną dziewczynę a trochę nawet i samego Scott’a o mały zawrót głowy; Andretti bowiem w przeciwieństwie do Ulliela starał się unikać mediów i rozgłosu kiedy tylko mógł. W młodości właściwie nigdy nie dał się przyłapać nawet ze skrętem; poza tym był tylko kierowcą i żył stosunkowo spokojnie, tacy jak on nie są pożądanym przez tabloidy kąskiem, jeśli wiec coś już o nim pisano, to zwykle dotyczyło jego sukcesów w Europie, porzucenia Formuły 1 na rzecz rodzinnego zespołu, albo dramatycznego wypadku sprzed trzech lat. Sytuacja trochę się odmieniła kiedy poznał swoją niedoszłą żonę, która poza wybiegami sprzedawała swoje życie prywatne w mediach społecznościowych, w tym także i jego. Zainteresowanie jego osobą wzrosło kiedy odwołał swój ślub na dwa tygodnie przed ceremonią a jego była narzeczona zrobiła z niego niewiernego narzeczonego. Cóż, podczas wypadku najwyraźniej mocno uderzył się w głowę.
    -Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie to brzmi jak ostatnia deska ratunku - odpowiedział trochę podniesionym tonem głosu. Tak na prawdę, sam nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć, co to dokładnie dla niej oznacza. -Wiem tyle ile powiedziała mi jej matka, Blaise do cholery, uważaj - wskazał ręką na przednią szybę, jakby chciał skłonić go do tego, żeby jednak zwrócił uwagę na drogę i to co się przed nim dzieje. Mieli wszystko ale oboje nie raz przekonali się boleśnie o tym, ze pieniądze nie mogą kupić tego co najważniejsze. Wobec choroby byli bezradni; mogli opłacić najlepszych lekarzy i najdroższą terapię a to i tak niczego nie gwarantowało. Nie mogli zrobić nic więcej. Wszystko zależało teraz od tego jak zachowa się organizm Sweeney. Scott stracił w swoim życiu kilka ważnych dla siebie osób, w tym własnego brata. To bolało najbardziej. Tony był u progu kariery, miał niewiele ponad dwadzieścia lat, wspaniałą osobowość, ogromny talent i nieskończone możliwości. Kiedy jego bolid wypadł z toru wpadając wcześniej na inną wyścigówkę, świat zamarł. Wciąż pamięta to jakby w zwolnionym tempie. Kiedy zabierano go do szpitala nie myślał o tym, ze może go już więcej nie zobaczyć, ale właśnie tak się stało. I gdyby nie ucieczka do Europy, na pewno by sobie z tym nie poradził.
    -Nie jestem pierdolonym jasnowidzem! - również podniósł nieco głos, patrząc to na przyjaciela, to na drogę przed nimi. Tego co było potem, nie pamięta za dobrze. Wie, ze odruchowo chwycił za kierownicę i szarpnął nią w lewą stronę, mimo to i tak poczuł ogromną siłę uderzenia, która wywalilaby ich z samochodu, gdyby nie mieli zapiętych pasów. Blaise wjechałby prosto w samochód, który zatrzymał się na czerwonych światłach, ale dzięki refleksowi Scott’a, właściwie otarli się o jego prawą stronę, rozbijając zderzak i światła a także cześć maski samochodu Blaise’a, który w ostatniej chwili się ogarną i z całą siłą nacisnął na hamulec.
    -Kurwa! Człowieku co ty odwalasz, chcesz kogoś zabić?! - wypiął się z pasa i kiedy upewnił się, ze z Ullielem wszystko w porządku wyskoczył z auta żeby sprawdzić co z kierowcą auta w które uderzyli.

    [Trochę nie wiedziałam jak to ugryźć, nie chciałam żeby kogoś potrącił bo z taką prędkością to zgon na miejscu :) ]

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie zdziwiło ją w jakiś szczególny sposób zachowanie Blaise’a. Nie od dzisiaj wiedziała, że lubił postawić na swoim, lubił, kiedy wszystko szło zgodnie z jego planami. Miała okazję przekonać się o tym już niejeden raz.
    Teraz jednak, kiedy mieli współpracować, powinien nauczyć się traktować ją inaczej. Nie zmuszać do wszystkich swoich działań i nie zakładać z góry, że Elle będzie się godziła na wszystko, co tylko mężczyzna zaproponuje. Trochę po złości, ale wolała nawet nie zgadzać się na niektóre rzeczy, tylko po to, aby nieco się zemścić.
    — Po prostu… Było minęło — posłała mu uśmiech, zastanawiając się nad tym, co dalej. Pierwszy raz była na firmowym przyjęciu w środku dnia. Nie miała pojęcia tak naprawdę, jak ma rozmawiać z tymi ludźmi. W jaki sposób się do nich zwracać… Nie wiedziała, czego od niej oczekują. Musiała się w to wszystko wdrążyć, w firmę, w strukturę. Potrzebowała więcej czasu na zaaklimatyzowanie się w nowej sytuacji. Ok, znała jak działa firma. W końcu pracowała tu przez kilka miesięcy, ale teraz była na zupełnie innym stanowisku, a to niosło za sobą wiele konsekwencji i zmieniało wiele rzeczy, które do tej pory były dla niej po prostu normalne.
    Nie była przyzwyczajona do wciskających wszędzie nos dziennikarzy. Do ludzi, którzy zwracali na korytarzach na nią uwagę i ustępowali jej drogę, bo była przecież panią dyrektor. To wszystko było takie nowe, obce i… Nie wiedziała, czy w ogóle tego właśnie chce w swoim życiu.
    Wiedziała jednak, że nie może się tak po prostu nagle wycofać. Nie, jeżeli minęło zaledwie kilka dni, a jeszcze pół godziny temu w gabinecie mówiła Ullielowi, że da sobie ze wszystkim radę, że będzie w stanie wszystko pogodzić i to wcale nie jest dla niej za dużo.
    — Będę pamiętała, że mogę poprosić cię o pomoc — uśmiechnęła się, opierając się łokciem o stolik i chwytając szklankę z wodą. Zdecydowanie nie zamierzała pić alkoholu w pracy. Nawet jeżeli już do niej dzisiaj miała nie wrócić. Poza tym przyjechała samochodem i zamierzała nim wrócić.
    Zmarszczyła brwi, słuchając uważnie tego, co miał do powiedzenia mężczyzna. Nie podobały jej się słowa, które padały z jego ust. Gdy wspomniał o bezpieczeństwie rodziny i najbliższych, jej serce zabiło jeszcze szybciej. Nie mogła pozwolić na to, aby Arthurowi lub ich dzieciom coś się stało.
    — Nie mów takich rzeczy — wyszeptała, zaciskając palce na szklance. Nie chciała myśleć o tym, że nie z własnej woli znalazła się w takiej sytuacji. Nie chciała przecież narażać nikogo z bliskich sobie osób, a już na pewno nie chciała narażać swojej najbliższej rodziny — może to pomyłka — powiedziała, zastanawiając się nad tym, ile może być w tym prawdy — skoro za pierwszym razem doszło do błędu, teraz równie dobrze mogłoby się to stać — oznajmiła, starając się na silny, poważny ton, w którym nie dało się usłyszeć wahania. To nie było jednak łatwe, bo na samą myśl, że komuś mogłoby się coś stać…
    Ułożyła dłoń na dekolcie, czując, jak jej serce przyspiesza, co wcale nie było dobrym znakiem.
    — Muszę iść do biura — powiedziała, bo to w nim zostawiła torebkę z tabletkami. Wiedziała, że powinna je mieć zawsze przy sobie, ale nie podejrzewała, że podczas przemówienia mogłyby być jej, aż tak bardzo potrzebne.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  8. [ a nie chcesz może Ty mojej Zahry poznać tu? :D ]

    Zahra Williams

    OdpowiedzUsuń
  9. To właśnie był największy problem jej ojca – on nie brał niczego na poważnie. Zachłysnął się własnym sukcesem i w poważaniu miał innych. Jeśli nie ta firma, to inna. Anaya jednak nie podzielała jego entuzjazmu w tej kwestii. Po pierwsze konkurencja nie spała, firmy technologiczne namnażały się w zastraszającym tempie, to już nie ten okres, kiedy ktoś, kto trochę ogarniał kody programowania był obsypywany złotem. No i dochodziła do tego jeszcze podstawowa kwestia, związana z szacunkiem do drugiego człowieka. Niepojawienie się na ważnym spotkaniu, nawet brak podjęcia próby przełożenia go z uwagi na czynnik losowy, było według dziewczyny ciosem poniżej pasa. Cholera, mogli nawet umówić się na wideokonferencję, co za problem?! Nie, jej ojciec wiedział lepiej i miał swoje metody. I w sumie miał gdzieś to zlecenie, bo z ich obecnych prac miał dość przychodu, aby nie musieć się martwić o przyszłość. On nie chciał się rozwijać i zdobywać coraz większego szacunku na rynku. Ale Anaya chciała. Szczególnie, że to ona przygotowała ofertę, opracowała wersję beta produktu i rozplanowała pracę dla kilkunastu zespołów tworzących i utrzymujących płynność systemu, w razie, gdyby doszło do podpisania umowy. Włożyła w to tyle pracy tylko po to, aby jej kochany tatuś wszystko zniszczył. To chyba był idealny przykład definicji syzyfowej pracy.
    - Utknął na lotnisku w Delhi – powtórzyła bezradnie ze zbolałą miną, kiedy tak wprost podsumował cel tego spotkania. A w myślach dodała: za próbę wywiezienia jakichś pieprzonych prochów. Nie, tego nie mogła powiedzieć. Ten facet na pewno nie zaakceptował by tak wielkiego braku odpowiedzialności ze strony partnera biznesowego.
    Jego słowa zabolały chyba najbardziej w całej tej niefortunnej sytuacji, bo wyraźnie widziała, że był zainteresowany, zanim tu przyszedł. Ta sprawa była do wygrania, gdyby rozegrać ją w normalny sposób. Dlaczego jej ojciec taki był? Dlaczego nie mógł tych ludzi zapraszać na imprezy PO oficjalnych spotkaniach i tylko w przypadku, kiedy wyrażą na to chęć? Okej, to byli faceci, łatwo ich podejść młodymi, ładnymi dziewczynami, ale nie zawsze się to sprawdzało. Zazwyczaj nie wtedy, kiedy kontrakt opiewał na grube miliony.
    - Ale… Microsoft tworzy oprogramowanie dla klienta masowego, nie indywidualnego… - powiedziała w pierwszym momencie troszkę zbita z tropu jego uwagą na temat Billa Gates’a. Na pewno stworzyliby dla niego coś, czego potrzebował, skoro miał takie kontakty, ale jednak dalej uważała, że to coś zupełnie innego, niż oczekiwał – nie neguję ich umiejętności, sama spędziłam półtora roku pracując dla Apple’a w czasie studiów, dlatego wiem, że specyfika pracy nad dedykowanym oprogramowaniem jest zupełnie inna. No chyba, że Microsoft zatrudniłby dla was zespół czterdziestu-pięćdziesięciu programistów, którzy zajęliby się tematem, ale znów, wtedy po prostu przejmą firmę podobną do naszej, aby zrealizować dla was ten projekt, przy czym stracą od trzech do pięciu miesięcy na samo stworzenie podstaw, kiedy my mamy gotowy produkt. Samo stworzenie programu nie jest najtrudniejsze, najważniejsze jest jego utrzymanie i aktualizowanie, oraz zapewnienie bezpieczeństwa danych w czasie rzeczywistym. To nie jest projekt, który można realizować między usprawnianiem software’u Windowsa.– odpłynęła trochę, zastanawiając się nad tym na głos i dopiero po chwili zorientowała się, że mężczyzna co prawda dalej ubiera płaszcz, ale jeszcze słucha jej paplaniny – Przepraszam. Za ojca i za siebie. Jeżeli możemy to jakoś naprawić, to… to proszę się odezwać. – powiedziała, choć była przekonana, że sprawa jest już przegrana.

    Anaya

    OdpowiedzUsuń
  10. Grunt pod jej nogami osuwał się, a ona, słysząc kolejne imiona rzekomych przyjaciół, stanęła nad krawędzią przepaści przy której się znalazła. W którym momencie popełniła błąd, by jej dotychczas poukładane życie wywróciło się do góry nogami? Starała się przypomnieć dokładną chwilę, w której mogła zrobić coś nie tak, by wytłumaczyć całą tę sytuację, jednak przychodziło jej z trudem. Wierzyła w to, że karma wraca. Prędzej czy później, więc starała się być dobrym człowiekiem, pomoże i wyciągnie pomocną dłoń, kiedy nastanie taka potrzeba, a jednak los zechciał z niej zadrwić i sprawić do jakiego stopnia będzie trzymała siebie w ryzach, by w końcu z bezsilności nie opuścić Nowego Jorku i nie wrócić do rodzinnej Szkocji, wprost w ramiona matki, która od jakiegoś czasu wydzwaniała do niej kilka razy dziennie, by sprawdzić, jak się czuje i by namówić ją do powrotu do domu.

    Spojrzała na Blaise, gdy ten zapytał o dowód. Nie miała siły na kolejną porcję tłumaczenia mu czegoś o czym przed chwilą mówiła, że gdy kobieta oskarża mężczyznę o cokolwiek, to inni ludzie za wszelką cenę chcą dowodów, że to ona zrobiła, że to ta druga osoba popełniła ten czyn. Cholerny patriarchalizm.
    — A on ma jakiś dowód, że to ja jestem niewierna? — zapytała tylko zmęczonym głosem, zanim podeszła do drzwi i otworzyła je przed mężczyzną, by mógł w końcu wyjść z jej mieszkania. — Ma zdjęcia? Ma kogoś, kto może to potwierdzić? — oparła się o drzwi, przytrzymując się klamki i patrzyła na Blaise. Nie oczekiwała odpowiedzi z jego strony. Po prostu głośno przekazała swoje chwilowe rozmyślania. Jeśli ślepo wierzył przyjacielowi, nie biorąc pod uwagę, że każdy kiedyś choć raz okłamał, to nic nie zdało się jej umoralnianie człowieka, który raczej zdania nie zmieni.
    — Jak tak bardzo go zraniłam, że jest cieniem człowieka i nawet nie chciał przyjść sam, by przypadkiem mnie nie spotkać., tylko wysłał posłańca.. — zaczęła już spokojniej, dalej przytulając policzek do krawędzi drzwi — To jestem ciekawa, dlaczego ze wszystkich rzeczy, na pewno cenniejszych, których nie wziął ze sobą, akurat poprosił cię, byś zabrał zegarek. Ten sam, który dostał ode mnie na 30 urodziny. Z grawerem z tyłu. — wzruszyła ramionami, przymykając na chwilę oczy. Na domiar złego, od płaczu rozbolała ją głowa. A znając życie, nie miała w szafce żadnych tabletek przeciwbólowych.
    — Cóż, nieważne. Głośno myślę. Żegnaj Blaise, niech Wesley pozdrowi ode mnie Julie McLeod. — powiedziała jeszcze, rozmyślnie wspominając nazwisko kobiety z wesela.

    winifred

    OdpowiedzUsuń
  11. Jedyne, o co Elaine mogła mieć do niego pretensje, to fakt, że zamiast od razu powiedzieć, co się stało, drążył temat relacji El i Lucasa. Oczywiście doceniała, że chciał jej pomóc, ale ich problemów nie da się w jednej rozmowie rozwiązać. Potrzebują pracy nad sobą i współpracy. Zmiany postaw i przyzwyczajeń. Z pewnością nie wydarzy się to z dnia na dzień i jeszcze niejedną burzę wywołają, nim dojdą do jakiegoś porozumienia. Tymczasem Blaise potrzebował wsparcia tu i teraz.
    Elaine zadrżała. Wyglądało na to, że problemy tożsamości nie są jedynym zmartwieniem Blaise'a. Że jest naprawdę w poważnym bagnie i wydostanie się z niego nie będzie wcale łatwe. Najtrudniejsze mogło okazać się unieszkodliwienie jego ojczyma w sposób, który nie rzucałby podejrzeń na Blaise'a. Pytanie, czy to właśnie Will nie zlecił morderstwa własnego ojca? A to by oznaczało, że jest gotowy na wszystko.
    - Nie zostawię cię - szepnęła i pochyliła się, żeby pocałować do w czoło. Kiedy się do niej przytulił, objęła go na tyle, na ile była w stanie.
    - Ciii... nie mów głupot. Nie możesz nas zostawić, wiesz? - szepnęła. Ponownie pogłaskała go po głowie.
    - Po pierwsze musisz na siebie uważać. Unikaj miejsc, w których mógłbyś być narażony. Dobrze, żebyś miał przy sobie kogoś zaufanego. I nie rób niczego podejrzanego. Melduj się do mnie i Lucasa w każdej chwili, gdy zostajesz sam, żeby było potwierdzenie, gdzie byłeś w razie czego i jaki był z tobą kontakt - westchnęła. Zamknęła na chwilę oczy. Najchętniej poprosiłaby Lucasa, żeby zorganizował mu ochronę, ale o takich sprawach panowie powinni porozmawiać we dwóch.
    - Przetrwamy to, jasne? - pogłaskała go po ramieniu.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  12. Maisie często tęskniła za Bostonem i życiem, jakie tam wiodła. Tęskniła za latami, które spędziła w liceum, bo właśnie wtedy jej życie znacznie rozkwitło. Tęskniła za swoimi przyjaciółmi, których tam zostawiła i tęskniła za taką pewną beztroską. Wtedy była zbyt zajęta walką o świat i to były jej główne problemy. Na życie w Nowym Jorku nie mogła narzekać. Miała całkiem nieźle płatną pracę, a z pieniędzy, które zarobiła, mogła pozwolić sobie na spełnianie swoich fanaberii. Tutaj miała też swoje studenckie życie, które kręciło się głównie wokół nauki i zdawania egzaminów. Tutaj też miała rodzinę oraz nowych przyjaciół. Jeszcze do niedawna rozważała powrót do Bostonu, ale teraz dobrze wiedziała, że to byłoby zwyczajnie bezsensu. Teraz tutaj było jej życie. Nie zamierzała zostawać tutaj na stałe, ale przez najbliższych kilka lat na pewno się nie przeprowadzi.
    Dobrze było spotkać Blaise. Tym bardziej, że zupełnie nie spodziewała się go tutaj spotkać. Stanowił jeden z elementów z jej przeszłości, ale cieszyła się, że na nowo zawitał w jej życiu.
    – Bardzo chętnie bym zobaczyła twoje interesy, ale... Ale noc taka piękna, a my mielibyśmy kisić się w firmie? – uśmiechnęła się niewinnie. Całkiem podobała jej się ta gierka, którą obecnie toczyli. Nigdy nawet by nie pomyślała, że do czegoś takiego może dojść.
    – Nie martw się, dostaniesz zaproszenie i postaram się o miejsce w pierwszym rzędzie, a spróbuj mi nie dać fajnego prezentu, to wywalę cię na sam koniec. – Pogroziła mu palcem przed nosem, wciąż się śmiejąc. Do rozdania dyplomów zostało sporo czasu, ale już teraz wolała go ostrzec. Niby powinno jej zależeć, aby i ten dzień spędzić wśród przyjaciół, ale ta materialistyczna część jej, postanowiła się upomnieć. Lubiła dostawać prezenty i nigdy jakoś specjalnie się z tym nie ukrywała.
    – Dobra, dobra, już będę grzeczna – obiecała, unosząc ręce lekko w górę. – Chociaż tak naprawdę, to nawet nie zaczęłam z tego żartować, a ty, mój drogi przyjacielu, właśnie groźbą mnie ograniczasz, wiesz, że to karalne? – zabawnie poruszyła brwiami i niewiele myśląc ruszyła w kierunku wyjścia z tego jachtu. Wiedziała, że zapewne będzie miała pogadankę, a koleżanki będą rzucały w nią mało miłymi uwagami, ale niekoniecznie ją to obchodziło. Skoro miała możliwość wyboru, to postanowiła wybrać spędzenie tego czasu z dawnym przyjacielem niż dalsze obsługiwanie tych bogatych mężczyzn. Sprawą pracy zajmie się później, a jeśli sama sobie nie poradzi, to nie zawaha się użyć do tego Blaise. Nie będzie to prośba o pomoc, bo naprawdę nie lubiła o nią prosić, a wykorzystanie propozycji, którą sam jej przecież złożył. Miała jednak nadzieję, że nie dojdzie do tego i będzie mogła załatwić to sama.
    – Jacht, kolacja... Brakuje podręczników i byłoby jak za dawnych lat – zaśmiała się, dając się poprowadzić do jego jachtu. – Ale prowadź. Jestem ciekawa tego twojego nabytku. A po kolacji może wycieczka? Może nie na koniec świata, ale tak po nowojorskich cieśninach? – zaproponowała. Poprawiła nieco kurtkę i szczelniej opatuliła się szalem, bo od wiatru znad wody zrobiło jej się nieco zimno. – I liczę na opowieści. O tobie, o wszystkim, co się działo, odkąd opuściłeś Boston.

    Maisie

    [Wow, wow, wow! Jakie ładne zmiany! :D]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Hej, hej! Dziękuję za powitanie. Karta Blaise'a za to trochę enigmatyczna, ale to chyba dobrze. Jak od razu wyciąga się karty na stół, to potem nie ma czego odkrywać w wątku :) Jestem ciekawa pomysłu - niestety nie dostałam żadnej wiadomości, jeśli jakąś wysyłałaś. W każdym razie na wątek zawsze jesteśmy chętne, nawet na najgorszy, chociaż osobiście nie mam pomysłu na to, jak połączyć tych dwoje :(]

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  14. Mężczyzna z samochodu przed nimi był cały, chociaż jakby trochę w szoku. Scott zachował się fatalnie i bardzo egoistycznie, bo zamiast trochę z nim posiedzieć i poczekać aż się otrząśnie, postanowił ratować ich własne tyłki. Wcisną mu wiec wizytówkę do swojego prawnika, obiecał, ze pokryje wszystkie szkody i to z nawiązką, poklepał go po ramieniu i wrócił do samochodu Ulliela, z zamiarem jak najszybszego ulotnienia się z miejsca kolizji. W międzyczasie rzucił okiem na uszkodzenia. Nie wyglądało to najgorzej, na pewno mogli jechać dalej, ale najlepiej byłoby aby nie zwracali na siebie uwagi a w tym aucie było to niestety niemożliwe.
    -Załatwiłem to - mruknął zaglądając do auta od strony pasażera. Mieli więcej szczęścia niż rozumu bo mogli za to stanąć przed sądem i znaleźć się na pierwszych stronach tabloidów.
    -Wysiadaj - polecił mu, obszedł samochód i zatrzymał się obok niego - no już, nie żartuje - otworzył z rozmachem drzwi i ponaglił go. Nie zamierzał pozwolić mu dalej prowadzić a wokół rozległo się już intensywne trąbienie. Kierowcy omijali ich mamrocząc coś pod nosami. Miał ich w dupie, ale nie potrzebował tu policji. Samochód przed nimi ugiął się pod presją i odjechał. Kiedy Blaise spełnił jego prośbę i przesiadł się na fotel pasażera, Andretti wskoczył za kierownice i odjechał szybko ze skrzyżowania.
    -Co? O czym ty mówisz, Blaise, weź się w garść - rzucił kiedy Ulliel nagle zaczął mu się tu uzewnętrzniać i rozklejać. Jakby po miesiącach milczenia nagle zaczął wyrzucać z siebie wszystko co go trapi, jak jakiś pieprzony wulkan. Rozumiał ze był w kiepskim stanie psychicznym, ale nic nie rozumiał z tego potoku słów, nie wiedział już czy chodzi o Allię, siostrę, dzidka, czy wydziedziczenie.
    Nie oddalił się są bardzo, ale zjechał na pierwszy lepszym parking po drodze - nie możemy tym dalej jechać - stwierdził i wyciągnąwszy z kieszeni telefon zadzwonił do swojego mechanika.
    -Aaron, przyślijcie mi lawetę na 78, wyślę co zaraz lokalizacje - od razu przeszedł do rzeczy - mieliśmy małą kolizje, wole nie ryzykować i nie jechać tym dalej - powiedział do słuchawki. Odetchnął głęboko odsuwając nieco szybę by wpuścić do środka trochę świeżego powietrza a w końcu otworzył drzwi i wysiadł z auta, bo nie mógł usiedzieć na miejscu. -Tak, możecie mi go podstawić, przyda się, dzięki - rozłączył się i jeszcze raz przyjrzał uszkodzeniom na tym pięknym i cholernie drogim samochodzie.
    -Stary, ochłoń i przewietrz się trochę - kiedy był przy drzwiach pasażera otworzył je, nakłaniając przyjaciela do wyjścia.
    -Przykro mi z powodu twojego dziadka, wiem, jak jest ci ciężko - zapewnił go. Sam nie wyobrażał sobie tego, aby coś mogło się stać jego dziadkowi, z którym dogadywał się lepiej niż z własnym ojcem.
    -All nie umrze, rozumiesz? Po co tak pierzesz bez sensu - warknął, bo choć zwykle był opanowany to i jemu udzielił się ten cały stres Ulliela. Brakowało jeszcze tego, żeby skoczyli sobie do gardeł.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  15. Nowe zajęcia, dla osób zapisanych na podstawy języka francuskiego zaczynały się co kwartał i trwały… cóż, aż na placu boju pozostawał ostatni ocalały. Chyba tego najbardziej nie lubiła w tej pracy, że ludzie tak ławo się wykruszali i tracili motywację do nauki. I nie, wcale nie chodziło o to, że płacili jej za kursanta. Po prostu z czasem przyzwyczajała się do tych ludzi, angażowała w ich rozwój, a oni… tak po prostu znikali bez słowa. Mogliby chociaż napisać i dać znać, że już się nie pojawią, zrobić cokolwiek, ale nie. Takie były skutki uboczne dobrobytu: ludziom na niczym nie zależało, potrafili porzucić kurs po miesiącu, nawet, jeśli zapłacili za rok lekcji z góry. Ich strata.
    Tego dnia zaczynała zajęcia z nową grupą, tym razem sześcioosobową. Przebiegła wzrokiem salę, aby ocenić sytuację: trzy rozchichotane licealistki, pewnie psiapsiółki z jednej drużyny cheerleaderskiej, dwóch przymulonych studentów i facet około trzydziestki. Standardowa grupa: licealiści lubili takie zajęcia, bo dobrze kombinowali, że to przyda im się w przyszłości, studenci często korzystali ze zniżek i uzupełniali swoją wiedzę pod przyszły zawód, a ludzie pracujący… cóż, to była jej największa bolączka, bo w większości przypadków na takie kursy zapisywał ich szef, który albo miał rezerwy finansowe i coś musiał z nimi zrobić, albo potrzebował, żeby jego pracownik szybko nauczył się języka obcego, najlepiej w dwa tygodnie. Ta ostatnia grupa była najbardziej oporna, bo byli zmęczeni pracą, życiem rodzinnym i zazwyczaj zdenerwowani tym, że muszą chodzić na lekcje, ale Eva się nie zrażała. Lubiła uczyć i do każdego podchodziła z takim samym entuzjazmem.
    - Cześć kursanci. Jestem Eva, możecie mi mówić po imieniu. Skoro już się przedstawiamy, może spróbujemy to zrobić w języku francuskim? – poprosiła, spędzając trochę czasu, na zwróceniu im uwagi na prawidłową wymowę, aż w końcu każdemu udało się przedstawić i mogła przejść do właściwego tematu zajęć. Przerobili kilka zadań z książki, potem Eva puściła im krótki film, a na koniec odsłuchali piosenkę Kate Ryan, którą większość dobrze znała, aby zwrócić im uwagę na kilka ciekawostek, z których nie zdawali sobie sprawy, na przykład, że piosenkarka wcale nie powtarza w refrenie dwa razy imienia Elli – ot tak, żeby choć troszkę ich zainteresować tematem.
    Godzina jak zwykle upłynęła jej dość szybko. Rozdała im na szybko kserówki do przerobienia w domu i sama zaczęła pakować swoje rzeczy, bo nie miała już więcej kursów. Co prawda nie musiała się dziś spieszyć, bo nie miała też dodatkowych zleceń ze strony Setha, ale ten miał dziś wrócić z dłuższego wyjazdu i chciała zrobić im coś pysznego na kolację, nawet specjalnie odłożyła w tym celu trochę gotówki. Miała już wyjść, kiedy zauważyła, że jedyny, prawdziwie dorosły w ich grupie, zatrzymał się przy niej.
    - Cześć. Mogę Ci w czymś pomóc? – zapytała jak zwykle z uśmiechem, choć w duchu zaklinała tego gościa, żeby jej nie wygarnął, że te zajęcia są poniżej jego poziomu, albo, że ma go tu i teraz nauczyć jak prowadzić biznesowe rozmowy po francusku. Tak, przechodziła już przez takie tyrady z niektórymi kursantami.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  16. — Nawet najbliższe nam osoby mogą nas okłamać. I to robią. —odparła, nie zważając na fakt, że jej framuga mogła zostać w tej chwili uszkodzona. Miała dość tego wieczoru, który nieoczekiwanie przybrał taki charakter, że dwoje dorosłych nawrzucało sobie bez potrzebnie, zamiast normalnie porozmawiać. Winifred żałowała, że wybuchła, choć powinna zachować spokój i nie dać się mu sprowokować. A jednak, zrobiła głupotę, nie mogła już swojej reakcji cofnąć, choć może da to Blaisowi do myślenia i nie zechce zniszczyć jej życia w tym mieście. — Obłóż czymś zimnym tę rękę, jak będzie już w domu. — stała w dalszym ciągu przy drzwiach i czekała, aż brunet opuści mieszkanie. — Żegnaj, Blaise. — dodała na koniec, patrząc na niego smutnymi oczami pod którymi majaczyły worki pod oczami, tym razem nieokryte żadną warstwą podkładu i zamknęła drzwi na zamek, kiedy w końcu znalazł się na korytarzu. Przekręciła zamek i założyła łańcuszek, który zamontowała po serii włamań w okolicy.
    Nie było późno, jednak Winifred czuła się, jakby była po nieprzespanej nocy. Cała energia z niej wyparowała i o czym tylko marzyło znajdowało się w sypialni. Łóżko i wygodna poduszka. Alfie zaszył się gdzieś w kącie, by przeczekać nieoczekiwanego gościa. Nie lubił obcych ludzi i potrzebował czasu, by przyzwyczaić się do nowej osoby. A tego czasu dzisiaj nie otrzymał. Obcy zapach przedarł się do jego nozdrzy, a hałas jedynie spotęgował jego strach. Dopiero, gdy ucichło, a Winnie nawoływała go, kocur wyszedł rozczochrany spod kanapy, z króliczkiem kurzowym na wąsach.

    — Gdzieś ty się podziewał? — mruknęła, biorąc kota na ręce i oczyszczając go z brudu. Kiedy tylko z jego wąsa ściągnęła ostatni kurz, postawiła Alfiego na łóżka i sama zaczęła szykować się do spania, uprzednio chowając zegarek męża z powrotem do szafki nocnej.
    Następny tydzień był ciężki. Dla niej i dla zespołu. Powoli zaczynał się okres weselny, więc próby odbywały się niemal codziennie i Winifred biegała na spotkania z nowymi klientami, którzy chcieli ich wynająć już na następny rok, bo w tym już wszystkie terminy były niemalże zajęte. Spotykali się prawie każdego dnia z członkami zespołu, by przećwiczyć do skutku piosenki, których listę przekazali im klienci w dniu podpisywania umów. Winifred była główną wokalistką i większość utworów wykonywała sama, jednak czasem i występowała w duecie z równie utalentowanymi kolegami i koleżankami, by dodać różnorodności, by nie zalatywało nudą. Ich miejscem spotkań był wynajmowany loft umiejscowiony w przemysłowym budynku z czerwonej cegły. Nie był to szczyt luksusów, bo zgodnie uzgodnili, że nie będą wydawać fortuny na wypasione miejsce do grania. Faktycznie, śmierdziało wilgocią, a winda czasem się zacinała, ale doprowadzili wszystko do względnego porządku. Obłożyli ściany opakowaniami po jajkach, by wygłuszyć pomieszczeniu, by dźwięk instrumentów był jak najbardziej czysty, a z drewnianych palet zbudowali podwyższenie, który robił im za scenę. I choć Winifred była wdzięczna tym próbom, bo zajmowały jej czas, sprawiały, że jej głowa była zapełniona tekstami piosenek, a nie rozpamiętywaniem każdej rozmowy z mężem, to jednak czasami miała po prostu dość tego, że członkowie zespołu zasypywali ją pytaniami. Często nie na miejscu. I czasem rozumiała ich ciekawość, bo jednak Wesley należał także do tego zespołu, bo razem z Winnie go założyli i wszyscy się ze sobą zżyli. I rozumiała również to, że wygrywała z nimi ich ciekawość ludzka, by dowiedzieć się o rozwoju sytuacji, ale był czas na zadawanie pytań, a teraz jest czas na pracowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie wiem! — wybuchła w końcu, kiedy Debora zadała o jedno pytanie za dużo, zamiast nastrajać gitarę. — Kocham was ludzie, ale mam was już serdecznie dość. Was i waszych ciągłych pytań. Jesteście ciekawi, zadzwońcie do niego i zapytajcie. Macie jego numer przecież. — powiedziała rozdrażniona, zeskakując z ustawionych palet.
      Z początku pytania były nieszkodliwe. Co się stało? Czemu nie przyszedł? Pokłóciliście? Potem na miejsce pytań weszło współczucie i rzucanie obelgami w jego stronę, a teraz pytania były upierdliwe i czasem nie na miejscu. Co z zespołem? Czy Wesley dalej będzie z nami grał?
      — Jesteście głodni? — zapytała, co w odpowiedzi dostała kilka kiwnięć głową. Nieśmiałych zresztą. — Idę się przewietrzyć. Chwila przerwy. —dodała, narzucając na siebie płaszcz i wyszła z loftu. Trzy lata temu rzuciła papierosy, jednak teraz chętnie by jednego zapaliła na odstresowanie, co oczywiście nie było najlepszym pomysłem. Miała trudności z rzuceniem palenia i przybrała trochę na wadze, bo zamiast papierosa w dłoniach ciągle miała paluszki, wafelki i inne smakołyki, które zagłuszały głód nikotynowy.
      Zjechała windą na sam dół budynku. Odetchnęła wielkomiejskim powietrzem, pozwalając, by spaliny dotarły do jej płuc. Chmury ciężko wisiały nad miastem, zwiastując zbliżający się deszcz, co zapowiedzieli w prognozie. Stała kilka chwil przed budynkiem, zastanawiając się, w którą stronę iść, kiedy poczuła w kieszeni spodni wibracje telefonu, a następnie dzwonek. Nieznany numer. Wcisnęła czerwoną słuchawkę. Nie odbierała takich numerów. Kilka razy odbierała, a z drugiej strony była cisza, albo jakaś oferta, która ją mało interesowała, więc zaczęła takie telefony rozłączać. Zazwyczaj raz wystarczyło, jednak tym razem ktoś był bardzo uparty, by z nią porozmawiać, bo telefon zabrzmiał po raz drugi.
      — Nie chcę nic od państwa kupić, dziękuję bardzo. — wtrąciła szybko, jak odebrała telefon i przyłożyła go do ucha, a gdy chciała już się rozłączyć, usłyszała znajomy głos po drugiej stronie. — A z Tobą też nie chcę rozmawiać, jeśli masz zachowywać się tak, jak ostatnio, Blaise. I skąd masz mój numer?

      winifred

      Usuń
  17. Roześmiała się, gdy zasugerował, że mógłby walczyć o jej względy. Jasne było, że nic takiego nigdy by się w ich przypadku nie wydarzyło. Może skończyli by w łóżku raz czy dwa, ewentualnie stworzyliby układ seksu między przyjaciółmi, ale nigdy nie zostaliby parą. Nie w taki sposób.
    - Wiesz, że masz miejsce w moim czarnym serduszku, prawda? - odpowiedziała cicho i uśmiechnęła się do niego z czułością. - Blaise... musimy wspierać się wzajemnie. U nas jest teraz lepiej... uczymy się nowej codzienności. Bylibyśmy cholernie niewdzięczni, gdybyśmy się byli z tobą - odpowiedziała. - I nie jesteś beznadziejny. Znalazłeś się w okropnej sytuacji i nie dziwię się, że nie masz siły sam sobie z tym radzić. Przyjaciele są od tego, żeby pomóc ci utrzymać się na nogach. - Przez cały czas lekko głaskała go po głowie.
    - Nie wiem, Blaise - mruknęła. WIdać było, że jest nieco sceptycznie nastawiona do tego, co mężczyzna mówi o swoim ojcu. Życie nauczyło ją, że nie dla wszystkich więzy krwi czy więzy rodzinne mają jakąkolwiek wartość poza tą, którą dają dobrze stwarzane pozory. - Nie pozwolę ci w ogóle ćpać - odparła. - Pójdziemy napić się razem i nie spuszczę cię z oka ani na chwilę, jasne? - pogroziła mu palcem. Chciała, żeby choć na chwilę się uśmiechnął.  Tymczasem mężczyzna przytulił się do jej brzucha, więc objęła go ramionami.
    - Przewidzieliśmy, że może się to zdarzyć...Twoje nocowanie oczywiście. W gabinecie mamy rozkładaną kanapę - odparła i uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Oczywiście, że możesz zostać. Zawsze, kiedy tego potrzebujesz - powiedziała.
    [skaczemy z wątkiem gdzies dalej?]

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  18. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, jak miała w zwyczaju robić wobec… cóż, każdego człowieka. Eva nigdy nie była uprzedzona, co często wpędzało ją w kłopoty. Ochoczo wyciągnęła rękę w jego kierunku, bo nawet, jeśli nie lubiła takich formalnych i sztywnych form, to nie wypadało nie odpowiedzieć na jego gest ani go skrytykować.
    - Tak, pamiętam. – powiedziała. Zawsze starała się zapamiętać imiona swoich kursantów, żeby na jej zajęciach czuli się maksymalnie komfortowo i po prostu lubili na nie chodzić. I wcale nie chodziło tu o kasę, bo chociaż ta też była ważna, to po prostu lubiła swoją pracę, a zwłaszcza kontakt z ludźmi. – dziękuję, to miłe, ale to dopiero pierwsze zajęcia. Po pierwszym teście sprawdzającym będziesz miał mnie dosyć – powiedziała z uśmiechem, przypominając sobie nagle, że pakowanie się, w czasie, kiedy ktoś do ciebie mówi, jest mało uprzejme. Wyprostowała się więc i wbiła w niego spojrzenie, zastanawiając się do czego mężczyzna zmierza.
    Jak nietrudno zgadnąć, w pierwszym momencie pomyślała, że Blaise zwyczajnie ją podrywa. Takie rzeczy też czasem się zdarzały i choć obiecywała sobie, że nie będzie spotykać się z kursantami, a zwłaszcza z takimi jak Blaise, to zawsze jakoś dawała się w to wciągnąć. Dlaczego nie chciała umawiać się z kursantami? Bo to nieetyczne i mogła za to wylecieć z pracy. A dlaczego nie z takimi jak Blaise? Bo faceci jego pokroju: dojrzali, dobrze ubrani, ze służbowym telefonem, który nigdy nie przestaje dzwonić, zazwyczaj mieli ładny domek za miastem w pakiecie z miłą żonką i dwójką lub trójką dzieci. Nie lubiła takich rzeczy, dlatego starała się trzymać od nich z daleka, ale z drugiej strony, tacy faceci jak on zawsze zabierali ją do dobrych kawiarni i restauracji, kupowali to, czego chciała, a szczerze powiedziawszy przez ostatni tydzień krucho było u niej z kasą i żołądek dosłownie skręcał jej się z głodu, choć nie dawała tego po sobie poznać. Kolacja z Sethem miała być pierwszym pełnym posiłkiem od tygodnia, ale i tak nie będzie to pewnie nawet ułamek tego, co mógłby zagwarantować jej ten gość, więc… tak, niestety postanowiła, że trochę go wykorzysta, skoro sam to zaproponował.
    - Jasne, czemu nie. Ale niestety mam tylko godzinkę, jestem na dzisiaj umówiona, więc jeśli ci to nie przeszkadza, bardzo chętnie z tobą wyjdę – zaznaczyła, bo Sethowi po pięciu latach udało się wbić jej do głowy trochę rozsądku. Gdyby gość miał się okazać świrem, który chce jej zrobić krzywdę, to niech ma świadomość, że ktoś na nią czeka i zaniepokoi się, że nie przyszła na umówione spotkanie. Z kolei policja łatwo skojarzyłaby fakty, gdyby przepytała kursantów i obsługę szkoły, którzy widzieli ich razem tuż przed jej „zniknięciem”. No i w sumie może przy okazji pomyśli, że umówiła się z chłopakiem i odpuści ewentualne zaloty. Kolejny plus dla niej.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  19. white chocolate,

    wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 13 kwietnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  20. Spojrzał na niego i mało brakowało a przy westchnieniu przewróciłby jeszcze oczami, w odpowiedzi na te jego pretensje.
    -Na prawdę Blaise, idealna chwila na to, żeby się otwierać - zatoczył ręką półokrąg w powietrzu, wskazując na aktualne otoczenie i rozbity samochód - przykro mi ale nie mam dla ciebie innej rady niż ta, żebyś wziął się w garść - dodał. Nie tylko jego życie się sypało i nie tylko on miał problemy a dorosłość polegała ma tym, żeby sobie z tym wszystkim jakoś radzić. Poza tym wciąż był trochę zły na tę kolizję, i na to w jakim stanie jest Allia i na to co dzieje się w rejonie w którym ona właśnie jest i w którym są jego krewni i mógłby wymienić jeszcze setki powodów, przez które mu się w tej chwili ulało.
    -Przyjaźniłeś - prychnął - chyba pieprzyłeś - poprawił go - tak ci nagle zaczęło zależeć? - wiedział, ze obaj przekraczają w pewnym stopniu granice, ale nie mógł się już przed tym powstrzymać. Sytuacja między nim i Allią w ostatnim czasie nie była tak jasna i klarowna, jak kiedyś; trochę się oboje pogubili w tej swojej przyjaźni, pobłądzili gdzieś po drodze i wydawało im się nawet przez chwilę, ze mają się ku sobie, ale szybko zorientowali się, ze są na złej drodze i w porę z niej zawrócili, zanim do czegokolwiek między nimi doszło. Andretti chciał dla niej jak najlepiej a sam w kwestii związków nie dałby za siebie złamanego grosza. Tylko za Ulliela tez by nie dał i tu pies został pogrzebany. Z deszczu pod rynnę.
    -Mnie chcesz pouczać? - wskazał na siebie. Te chwile były kwintesencją jego przyjaciela. Skrócona wersja opowieści o jego osobowości. Blaise był egoistą i to już nikogo nie dziwiło, może tylko poza nim samym? Tak to już chyba jest, z przypadkami takimi jak oni, którzy dostają od życia trochę za dużo a potem nie radzą sobie z niepowodzeniami i upadkami. Scott wcale nie był w tym zakresie lepszy - tez był egoistą; typowym, bogatym dupkiem. Tak na prawdę, w głębi. Bo na zewnątrz grał szelmowskim uśmiechem, gestami godnymi dżentelmena i pogodnym usposobieniem, dlatego, mimo podłych cech charakteru, wzbudzał sympatię (do siebie albo do benefitów płynących z jego statusu społecznego).
    Już jako dzieciak, porywał za sobą kolegów, głównie dlatego, ze chłopcy w jego wieku szaleli na punkcie wyścigówek i zazdrościli mu pochodzenia z tej rodziny. Jako nastolatek z łatwością zjednywał sobie sympatię koleżanek. Poza tym, ze wyróżniał się na tle swoich kolegów wzrostem, ciemniejszą karnacją, kruczoczarnymi włosami i ciemną oprawą oczu, mógł pozwolić sobie na więcej. Żył jak dorosły; łamał zasady, nie przejmował się konsekwencjami, nie dbał o obowiązki i sprawiał wrażenie prawdziwie wolnego, co w przypadku nastolatka, było ewenementem na miarę syna gwiazdy sportu. Kiedy jego rodzina pogrążyła się w żałobie, on postanowił skorzystać ze swojej życiowej szansy i dołączyć do zespołu Red Bull Racing, startującego w europejskiej Formule 1. Podpisał kontrakt, spakował się i zniknął zaraz po pogrzebie.
    Prowadził imprezowy tryb życia, używał sobie i prawie nie zauważał potrzeb swojej ówczesnej dziewczyny. A raczej zauważał je wybiórczo, tylko wtedy kiedy były zbieżne z jego własnymi, mimo to kiedy od niego odeszła, nie szukał winy w sobie, tylko w niej. Nie obchodziło go to, że miała swój plan na życie, liczyło się tylko to, ze on chce zaliczyć podium i miał żal o to, ze Nina postawiła na siebie zamiast poświecić się dla niego. Również jego związek z Alison był zgrany, dopóki traktowała go jak centrum swojego wszechświata. Sama nie miała na siebie konkretnego pomysłu, wystarczyło jej po prostu być a Andretti był do tego wręcz potrzebny. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy zaczęła wykorzystywać swoje pięć minut.
    Może chodziło o to, że przychodząc na świat w takiej rodzinie, nie musiał się o nic martwić? Szlifował talent, osiągał sukces za sukcesem, piął się po szczeblach kariery i... zawsze patrzył nie dalej, niż na czubek własnego nosa. Tylko sam nigdy tego nie zauważał.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  21. /Taka ciekawostka – Funero to fałszywe nazwisko. To mogłoby wyjaśniać, czemu jego detektywi mieli problem ze znalezieniem jej :)/

    Było dziwnie, musiała to przyznać. Nie raz stawała się obiektem zainteresowania swoich kursantów, ale ci, nawet jeśli byli jakimiś biznesmenami, to nie poruszali się po mieście limuzynami. Chyba było po niej widać lekkie zmieszanie, kiedy wyszła razem z nim przed budynek szkoły językowej, a może nawet i opór przed wejściem do pojazdu. Po pierwsze, najbardziej luksusowym samochodem jakim do tej pory jechała, był stary Prius jej kumpla ze szkoły średniej. Po drugie, przeraźliwie się bała, że przez sam fakt bycia biedakiem coś zabrudzi albo zniszczy w środku. A po trzecie, chyba trochę obawiała się, że mężczyzna może być członkiem mafii. Co z tego, że zabezpieczyła się, mówiąc, że ktoś na nią czeka? Przed mafią nie dało się ochronić, ani uciec. Ten facet mógł wywieźć ją na lotnisko, a stamtąd zabrałby ją transport do Bangladeszu, gdzie zostałaby sprzedana jako żywy towar. Nie histeryzowała, znała prawdziwych mafiozów, choć unikała ich jak tylko mogła. Im mniej miało się kontaktu z takimi ludźmi tym lepiej, a jeśli jej uroczy kursant, jeżeli był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, to najwyraźniej bardzo wysoko postawionym.
    - Nie – odparła natychmiast, kiedy zaproponował, że jego kierowca ją później odwiezie. Zawsze twierdziła, że nie wstydziła się tego, kim była, ale nie chciała być oceniana przez ludzi takich, jak Blaise, ani nawet jego szofer. Nie musieli wiedzieć gdzie mieszka. – lubię spacery. Poza tym, może uznasz to za trochę niegrzeczne z mojej strony, ale wolałabym, żebyś nie znał mojego adresu – odparła udając lekkie zmieszanie i zawstydzenie. To chyba była normalna reakcja, prawda? Gdyby mieszkała sama, nie chciałaby, żeby przypadkowy, podejrzany facet z jej kursu znał jej adres i może jeszcze nachodził ją w wolnych dniach. A może po prostu nie chciała, żeby wpadł na Setha, bądź któregoś z jej sąsiadów, którym nie spodobałoby się towarzystwo dobrze ubranego mężczyzny na ich terytorium.
    Nie czuła się dobrze i to było po niej widać. Kiedy wysiedli w jednej z bogatszych dzielnic miasta, czuła się mała i zagubiona. Co chwilę przypominała sobie, że rano rozdarł jej się szew pod prawym ramieniem kurtki i nie powinna podnosić rąk. Kurtka była okej, przynajmniej do momentu, kiedy nosiła ją w swojej dzielnicy. Tu wszyscy byli piękni, bogaci i pewni siebie, a ona jak spłoszone zwierzę dreptała za Blaisem, już żałując swojej decyzji.
    - Wiesz, nie sądzę, żeby wpuścili mnie do takiej knajpy – powiedziała nieśmiało, widząc w którą stronę zmierza mężczyzna. – tam wszyscy mają wieczorowe stroje – powiedziała speszona i zatrzymała się w miejscu, zastanawiając się, czy specjalnie jej tu nie przywiózł, żeby ją ośmieszyć? Bogaci ludzie mieli różne fetysze, ale od tego zagrania zachciało jej się płakać, choć na razie starała się nie dawać nic po sobie poznać.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  22. Zamrugała oczami, jakby próbowała odgonić sen, który mącił jej w głowie. Nie była pewna, czy aby na pewno się nie przesłyszała. Odsunęła telefon od ucha, by sprawdzić, czy aby na pewno z kimś przez niego rozmawia, a gdy tylko usłyszała ponownie głos po drugiej stronie słuchawki, przycisnęła go z powrotem do ucha.
    — Jak to czekasz pod moją kamienicą? — spytała zaskoczona, momentalnie krążąc po chodniku. — Blaise, mnie nie ma teraz w domu. Mam próbę zespołu. Będę... —zaczęła, prostując lewą rękę i podwinąwszy tym samym rękaw kurtki nieco do góry, spojrzała na zegarek na nadgarstku. — Będę za jakąś godzinę dopiero. Możesz poczekać w samochodzie. Masz naładowany telefon, to nie będziesz się na pewno nudził.
    Umówili się, że mężczyzna na nią poczeka przez tą godzinę. Z powrotem na próbę wróciła z kilkoma opakowaniami jedzenia na wynos i porozdawała je po członkach zespołu. Zjedli i choć reszta nabrała dobrego humoru i mieli energię do kolejnych piosenek, Winifred była myślami w innym miejscu. Nie denerwowała się tym, co Blaise mógłby jej powiedzieć, bo przecież dowiedział się ostatecznie prawdy i teraz przyjechał ją przeprosić, jednak czuła pewien ścisk w żołądku, że mężczyzna potrzebował solidnego dowodu, by jej uwierzyć. Była nieobecna, więc kilka razy sfałszowała kawałki piosenek, a gdy tylko próba się skończyła, podziękowała i najmocniej przeprosiła wszystkich, że nagle zabrakło jej weny.
    — Następnym razem dam z siebie wszystko, obiecuję kochani. — powiedziała po około godzinie na pożegnanie, gdy wszyscy stali już pod budynkiem, a Winifred chowała klucze do torebki. Pomachała im i każde z nich rozeszło się w swoje strony.
    Winifred skierowała się w stronę stacji metra i po niecałych piętnastu minutach była już prawie pod swoją kamienicą. W oddali widziała Blaise’a, który stał pod budynkiem, gdzie znajdowało się jej mieszkanie i niespokojnie dreptał wzdłuż chodnika. Winnie widziała w nim tą niepewność i strach. Jego postawa była kompletnie inna od tej, którą zaserwował jej niespełna tydzień temu. Zbliżyła się do niego, wyszukując już w torbie kluczy do mieszkania i bez słowa minęła mężczyznę. Wskoczyła po schodach do klatki, a gdy tylko uporała się z psującym się zamkiem do drzwi, odwróciła się do bruneta i kiwnęła zachęcająco głową w stronę korytarza kamienicy.
    —Zapraszam. — powiedziała, otwierając szeroko drzwi i przytrzymując je, by mógł wejść. — Chcesz coś do picia? Kawy? Herbaty? — zapytała, kiedy tylko oboje weszli do małego mieszkania. Rozebrała się z kurtki, położyła torbę na komodzie i skierowała się w stronę kuchni, by nastawić czajnik.— Nie stój tak, siadaj.— uśmiechnęła się lekko do Blaise.

    winifred

    OdpowiedzUsuń
  23. — Nie mam pojęcia, co teraz — powiedziała, zagryzając nerwowo wargi. Czy Ulliel mógł mieć pewność, że to nie dotyczy jej w żaden sposób? Dostała udziały w ramach spadku. Może ten ktoś, chciał wszystko dla siebie? Może faktycznie to jednak dotyczyło jej? Mocniej lub słabiej, ale w jakimś stopniu… — Cholera, wcześniej też zajmowali się tym specjaliści i wszystko było wynikiem choroby. Blaise, wiem, że to trudne… To wszystko jest cholernie trudne, ale może… — Oblizała tym razem wargi, wpatrując się w mężczyznę. Wolałaby uniknąć na ten moment powiedzenia o tym wszystkim Arthurowi, ale przecież obiecywali sobie szczerość. To miała być podstawa ich związku. Jak mogłaby ominąć coś tak ważnego? Wolała jednak mieć pewność, stuprocentową pewność. Teraz jej nie czuła. To nie byłoby kłamstwo w takim przypadku, prawda?
    — Chyba jednak muszę się napić — powiedziała, wypuszczając ciężko powietrze przez rozchylone wargi. Nie tolerowała alkoholu w pracy, ale w obliczu takiej wiadomości… Rozejrzała się dookoła. Na swoim biurku miała tylko butelkę niegazowanej wody. Przed chwilą wzięła też uspokajające tabletki, ale… Po prostu musiała. Chociaż odrobine. — Masz coś na pewno u siebie w biurze. Daj mi — powiedziała stanowczo, spoglądając na Ulliela, który mógł po raz pierwszy widzieć tak stanowcze spojrzenie pani Morrison. Wzięła głęboki oddech, a następnie powoli wypuściła powietrze przez rozchylone wargi. Musiała się jakoś uspokoić, dlatego powtórzyła tę czynność kilka razy. — Serio, słabego, jednego drinka — dodała, spoglądając na niego, tym razem wyczekująco. — Później możesz mnie odwieźć, ale… Muszę wypić, chociaż lampkę wina — jęknęła czując, że to wcale nie był najlepszy pomysł, ale nie potrafiła się uspokoić. To był też moment, w którym chciałaby otworzyć zamkniętą paczkę papierosów w jej torebce, wciąż jednak się przed tym powstrzymywała, powtarzając sobie, że papierosy są z tego wszystkiego najgorsze i nie przyniosą jej nic dobrego. Alkohol też, zwłaszcza, że jej serce nie było w stu procentach sprawne i całkowicie silne, ale… Odrobina nie mogła sprawić, że zaraz coś jej się stanie.
    — Blaise, jak to się stało, że… Nie rozumiem, jak znaleźliśmy się w takim miejscu — jęknęła, patrząc na niego.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  24. Zdecydowanie należeli do innych światów, skoro dla niego to wszystko było naturalne. I to skrajnie różnych światów. Różniłaby się od niego jak dzień od nocy nawet, gdyby miała pracę na etacie, wynajmowała trzypokojowe mieszkanie na Brooklynie i miała normalną rodzinę. Tyle, że nie należała do przeciętnych ludzi ani do przeciętnej rodziny, nie tylko żyła na skraju ubóstwa, ale w dodatku miała zatargi z prawem. No… w sumie tacy jak on też je często mają, tylko w innym znaczeniu tego słowa. Ona kradła portfele, zegarki, albo kosmetyki z drogerii, a przyjemniaczki, podobni do tego tutaj kradli miliony i prali brudne pieniądze. Właściwie, to ten gość mógł potencjalnie stać na czele biznesu, w którym obydwoje z Sethem brali udział. Zawsze wyobrażała sobie barona narkotykowego, jako młodego, przystojnego gościa w garniturze i z sygnetem na ręku. Wolała jednak nie snuć podobnych przypuszczeń. Mógł być przecież bogaty i uczciwy, ale miło było przez chwilę pomyśleć, że mogą mieć chociaż coś wspólnego.
    - Niby tak, ale… - zaczęła, ale pociągnął ją za sobą do środka, więc z nieco nieszczęśliwą miną podreptała za nim. Prywatna sala też nie budziła jej zaufania, szczególnie, kiedy kelner ich opuścił i zostali całkiem sami. Dla niego to naprawdę było normalne? I wcale nie uważał, że obca osoba może czuć się zagrożona w takim miejscu. Jasne, rozumiała mechanizm: pewnie był znany i nie chciał, żeby ktoś go przyuważył z obcą dziewczyną, może miał żonę i tym podobne. Rozumiała. Ale powinien choć przez chwilę postawić się na jej miejscu. Była sama, w zupełnie obcym lokalu, zamknięta z prawie obcym człowiekiem w jednym pomieszczeniu. Poczuła, jak zaczyna robić jej się duszno.
    Zerknęła do karty i tym razem to, że znała francuski trochę utrudniało sprawę, bo większość pozycji w menu, po szybkim tłumaczeniu na angielski wcale nie brzmiało smacznie. Ostatecznie zamówiła jakąś najprostszą sałatkę, która i tak kosztowała tyle, ile cały jej ogromny zapas zakupów na ten wieczór. Chyba obawiała się, że na koniec gość jednak każe jej zapłacić.
    - Dziękuję, nie piję alkoholu – skłamała, kiedy kelner chciał napełnić jej kieliszek. Cóż, piła jak smok, ale tu wolała zachować trzeźwość umysłu.
    - Och, to… - zaczęła, próbując sobie przypomnieć jak to było – w podstawówce szkoła kazała nam wybrać dodatkowe zajęcia językowe. Brali udział w jakimś programie i mieli na to sporo pieniędzy od miasta. Większość osób wzięła hiszpański, bo ponoć jest łatwiejszy i bardziej przydatny w Ameryce, ale mnie ciągnęło do francuskiego. Ten kurs prowadził emerytowany profesor z Columbii, w czymś w rodzaju… czynu społecznego. Po prostu nudził się w domu i postanowił trochę podszkolić dzieciaki w przypadkowej szkole. Bardzo go polubiłam i dzięki temu polubiłam też naukę języka. Miałam odpowiednią motywację. Utrzymywałam z nim kontakt, aż nie zmarł dwa lata temu. Nauczył mnie właściwie wszystkiego, dlatego uważam, że pewien rodzaj więzi z lektorem jest ważny podczas nauczania. Ja nie jestem nawet w połowie tak dobra jak mój profesor, w dodatku nie mam takiej charyzmy, ale będę pracować ciężko, żeby osiągnąć taki poziom – powiedziała, na chwilę odzyskując typowy dla siebie zapał. – a ty? Dlaczego zapisałeś się na kurs grupowy? – spytała zdziwiona, a na jego pytające spojrzenie trochę się speszyła. Nie lubiła oceniać innych po pozorach, a właśnie to zrobiła – po prostu… widzę, że chyba jesteś dość majętny, tacy ludzie jak ty zazwyczaj korzystają z lekcji indywidualnych. Są bardziej efektywne, bo lektor skupia się tylko na tobie – wytłumaczyła się szybko, choć pewnie doskonale to wiedział. Nadal czuła się dziwnie w tej sytuacji, a na domiar złego, teraz zrobiło jej się jeszcze głupio.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  25. Od kiedy Zahra porzuciła karierę na wybiegu i stanęła pod rugiej stronie, zdecydowanie rzadziej pojawiała się na imprezach jak ta, gdzie zbierali się wszyscy celebryci, projektanci i modelki, inwestorzy i wspólnicy, czasami też ci którzy nic z modą nie mieli wspólnego. Fałszu w tym zbiorowisku było tak wiele, aż czasami czuła iż dławi się oddychając z tymi ludźmi tym samym powietrzem. Porzucając swoją karierę modelki, porzucając narkotyki, które niekiedy te dziewczyny brały na śniadanie zamiast słodzika do kawy, wzięła się w garść i zdecydowanie lepiej się czuła wiedząc, że sama jest panią swego losu i nikomu nie musi włazić pod biurko, aby dostać najlepszą kreację w kolejnej kolekcji do prezentowania. W modelingu nie było ani kszty szlachetności, a jeśli już, to tak rzadko, iż tonął on w oceanie dwulicowości, interesów kręconych po znajomości i kłamstw. Ale mimo wszystko nie odcięła się od tego, było w tym coś uzalezniającego i pociągało ją nawet dzisiaj, gdy sama urządzała pokazy dla własnej marki biżuterii.
    Przystanęła w kącie, kończąc drugie martini i powiodła spojrzeniem po zebranych. Większość twarzy kojarzyła, choć nie mogła pojąć czeo szuka tu na przykład aktor, który dopiero co się rozwiódł z żoną – modelką, przez zdradzanie ją z innymi – także modelkami (na jego miejscu uciekałaby od tych długonogich piękności, gdzie pieprz rośnie). Nie wiedziała tez, po cholerę zjawiła się prezenterka pogody z niszowej stacji, choć gdy ujęła pod rękę inwestora od czasopisma modowego, coś zaklikało pod czaszką i Williams już była pewna, że babeczka jest naiwna i marzy o wielkiej karierze, a facet niegłupi i wie jak omamić i skorzystać z marzeń, by ktoś mu grzał łóżko. Uniosła szkło do ust i gdy ostatni łyk drinka spłynął do jej gardła, ciemne tęczówki zatrzymała na znajomych mężczyźnie, którego nie widziała wcześniej na pokazie, choć siedziała na środkowych krzesłach, mając dobry widok na wybieg i widownię również. Oddała pusty kieliszek przechodzącemu obok kelnerowi i spokojnym, pewnym krokiem przeszła salę, chcąc dotrzeć do Blaise'a i się przywitać, bo jeśli już cokolwiek mogło rozkręcić ten wieczór, to on i jego pyszałkowatość. I gdy była obok, ten zawrócił i zniknął gdzieś przy wyjściu. Zamówiła więc kolejny kieliszek z trunkiem i powoli sącząc, obeszła salę z nudów.
    Nie była pewna, która godzina, miała na sobie tylko krótką dopasowaną kremową sukienkę i grube bransolety, żadnego zegarka a telefon zostawiła z szoferem w aucie. Nic się nie działo, poczuła więc że to czas wracać. Zanim jednak opuściła przyjęcie, skierowała się do łazienki.
    - Co ty kurwa robisz?! – wyszeptała na widok Blaise'a pochylającego się nad blatem przy umywalce. Zatrzymała się niestosownie blisko, szczególnie że każdy mógł tu wejść i uznać za dziwne, że w łazience jest ta para, któa niegdyś bez opamiętania pieprzyła się w każdym kącie. Zahra od paru ładnych lat już nie przejmowała się cudzą opinią, a wręcz uwielbiała ludzi prowokować i szokować, nic więc dziwnego, że właśnie ona zbagatelizowała mozliwość zrodzenia się niemiłych plotek.
    Wparła dłoń na biodrze, po czym pochyliła się z niedowierzaniem widząc biały nalot na blacie, którego mężczyzna nie wciągnął. Podniosła na niego zszokowane spojrzenie i poczuła, jak krew się w niej gotuje.

    Zahra, która zaraz dokona pierwszorzędnego morderstwa

    OdpowiedzUsuń
  26. [Hej, napisałam do Ciebie na hg - przejęłam teraz postać Mathilde Morrison i chciałam zapytać, czy razem z Tilly możemy liczyć na jakiś wątek? :>]

    OdpowiedzUsuń
  27. [Cześć tutaj przyjaciel marnotrawny sie zgłasza :( Wątek nam sie gdzieś urwał/zgubił i obstawiam, że to moje gapiostwo do tego doprowadziło - szczerze przepraszam! Pytanie, czy byłabyś chętna kontynuować historię Lucasa i Blaise'a? :)]

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  28. Wieczorne wyjścia pozwalały jej udawać, że nic się nie zmieniło. Tak jak przed laty, spędzała długie godziny, siedząc przy barze, flirtując z jakimś przystojnym brunetem czy wysłuchując żali pijanej kobiety, której związek właśnie się rozpadł. Klub tętnił życiem, ziemia nadal krążyła wokół słońca, a samo słońce - nadal świeciło. Tylko w Tilly tego życia było coraz mniej, jednak, otaczając się swego rodzaju iluzją, lubiła zapominać o swojej chorobie i choć na krótki moment czuła się jak jedna z wielu kobiet chcących się zwyczajnie zabawić.
    Tamten wieczór nie był wyjątkowy. Mathilde po popołudniowej drzemce i niemal godzinnym leżeniu w łóżku wreszcie znalazła w sobie resztki energii, by założyć obcisłą sukienkę, zrobić makijaż i poprawić perukę. Tym razem postawiła na blond. Choć w ciągu dnia nigdy nie rozstawała się z peruką w swoim naturalnym kolorze włosów, na wypadek przypadkowego spotkania z którymś z członków rodziny, to w nocy nie obawiała się, że na nich wpadnie. Ostatecznie ani Arthur, ani Elle nie szwędali się w okolicach, w których Tilly imprezowała. Mogła więc być kimkolwiek chciała. Stworzyć nową siebie od samego początku.
    Postawiła na jeden z dość wyszukanych klubów, w ktorym normalnie nie byłoby jej stać na jednego drinka. Ale teraz nie piła. Sączyła soki czy inne napoje, wymyślając coraz to nowe historie o tym, dlaczego unikała alkoholu, oczywiście poza tą prawdziwą. Znalazła puste miejsce tuż przy barze. Noc była jeszcze dość młoda, więc dziewczyna bez problemu przecisnęła się przez niewielką grupkę tańczących osób i usiadła na skórzanym stołku, gotowa spędzić kilka godzin na bezczynnych obserwacjach innych ludzi i bezsensownych rozmowach. Większość uznawała jej wieczorne eskapady za nietypowe. Ostatecznie ludzie rzadko chodzili do klubu w pojedynkę, zazwyczaj woleli spotykać się w grupach przyjaciół. Poza tym Tilly nie piła, tańczyła też sporadycznie, co więc przyciągało ją do tych głośnych miejsc? Otóż karmiła się energią innych, żyjąc w swojej prywatnej bajce. To była tylko część wielkiego przedstawienia, które odgrywała przed światem, wręcz krzycząc od środka, że jest zdrowa, że jest z nią wszystko w porządku.
    Ta noc nie zapowiadała się szczególnie interesująco. Do klubu wpadła garstka dzieciaków z bogatych domów, która, ku jej zdenerwowaniu, zdawała się przekrzykiwać głośno grającą muzykę. Tilly postanowiła więc wdać się w dyskusję z barmanem na temat obecnej sytuacji politycznej, po czym uznała, że nadeszła pora, by nieco poprawić makijaż. Z gracją obróciła się na stołku i zaczęła iść w stronę łazienki, kiedy zadzwonił jej telefon. Bez zatrzymywania się sięgnęła do torebki, gdy nagle poczuła, jak jej ramię uderzyło o czyjeś ciało. Idący w jej kierunku mężczyzna nie zauważył jej, a raczej to ona czego rezultatem był drink wylany na sukienkę kobiety.
    - Cholera jasna, patrz, gdzie idziesz! - warknęła, przyglądając się mokremu materiałowi ubrania, który w dodatku cuchnął teraz ginem. - I jak to teraz wygląda, jasna cholera - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, nadal zdenerwowana, po czym podniosła głowę, by spojrzeć na człowieka, który właśnie zruinował jej wieczór.
    Jak się później okazało, patrzyła teraz na znajomą twarz.
    - Blaise? - powiedziała niepewnie, trochę jakby zobaczyła ducha. Ostatecznie nie widziała mężczyzny tak długo, jak nie widziała własnego brata, więc jego wizerunek zdążył zatrzeć się nieco w jej pamięci.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  29. Nowy Jork tętnił życiem od rana do nocy, jakby nigdy nie brakowało mu paliwa do wprawiania mieszkańców w ruch. Nie było to nic nadzwyczajnego, gdy ci dzielili się na trzy podstawowe grupy: pierwsza z nich egzystująca w dzień, druga na zmiany w zależności od pracy i upodobań, a trzecia to ta, która czerpała pełnymi garściami z możliwości nocnych uciech. Do niedawna szanowany prawnik oscylował pomiędzy grupą pierwsza i trzecią. Brał z codzienności to co bylo dla niego satysfakcjonujące. Skoro świt zrywał się na siłownie, by od razu po niej stawić się w kancelarii, sądzie, czy prokuraturze. Wieczorami natomiast, wraz z przyjacielem podbijał kolejne kluby, bankiety, czy nawet inne miasta w towarzystwie kobiet, których imion nie próbował zapamiętać. Zapytany w tamtym okresie o rodzinę, czy stabilizację w życiu prywatnym - wykpiłby pytającego. Nie wierzył w coś tak trywialnego jak miłość. Dla niego wręcz namacalnymi wartościami były: pracowitość, lojalność oraz bezkompromisowość. Żył w przekonaniu, ze to sie nigdy nie zmieni, lecz był tylko człowiekiem i nie mógł przewidzieć tego co go spotka. Nie wiedzieć kiedy w jego codzienności zagościły dwie blondwłose damy, które wywróciły ją do góry nogami niszcząc misternie poukładane plany.
    Po burzliwym roku, a za niedługo prawie dwóch, Black był przekonany, że w końcu wszystko wróciło do porządku jakiego oczekiwał - pod jego kontrolą. Zrezygnował z pracy w kancelarii, by w pełni skupić sie na rodzinie, która tworzyli z panna Eagle oraz ich córka Clarissą. Teraz już było to oficjalne i uregulowane prawnie. Elaine została mamą sześciolatki, choć nadal nie rozmawiali o tym, by oboje mieli stanąć na ślubnym kobiercu. Musieli przywyknąć do rzeczywistości w jakiej przyszło im budzić sie co rano. Nowe mieszkanie, nowy rozkład dnia i przyzwyczajenia tej drugiej strony, które nie do końca można było zaliczyć do uroczych. Szatyn wiedział, że kolejne zmiany były nieuniknione chociażby z tego względu, iż nie był stworzony do roli kury domowej.  Potrafił gotować, był zwolennikiem porządku w mieszkaniu, lecz nie do tego stopnia, by sprzątać codziennie, a odkąd Clarissa poszła do przedszkola miał mnóstwo wolnego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skuszony nadmiarem wolnego czasu i zwyczajnym znudzeniem, postanowił więc przyjąć zaproszenie jednej z Nowojorskich uczelni, by poprowadzić zajęcia ze studentami. Lucas nie chwalił się tym na prawo i lewo, ponieważ nie był pewien jak długo zabawi jako profesor. Ustalił z rektorem wszelkie nieścisłości przed wyjściem na pierwszy wykład. Na starcie zaznaczył, że nie będzie przestrzegał sylabusa przedłożonego mu kilka dni wcześniej, w zamian przedstawił swój własny zarys programu. Nie chciał być nudnym profesorem, który tylko nakazuje bezmyślne wykucie całych tomów na pamięć. Miał tylko nadzieję, że trafi na równie ambitnych, co on sam, studentów, a wtedy czeka ich przyjemna przeprawa przez ten semestr. Ubrany w szara koszulę oraz o kilka tonów ciemniejszy garnitur zdecydowanie wyróżniał się na tel grona pedagogicznego, a już na pewno studentów, którzy niemal w ostatniej chwili odnajdywali odpowiednią salę. Na szczęście zrezygnował z kamizelki i krawatu, bo inaczej wyglądałby jak odrealniony kosmita pośródnormalnych ludzi. Bedąc juz na wielkiej sali wykładowej ściągnął marynarkę i przewiesił ja przez krzesło, następnie podszedł do tablicy, by zapisać swoje imie i nazwisko.
      — Lucas Black. Prawo Nowego Jorku. — powiedział pewnym, nieco zbyt zimnym głosem patrząc na wszystkich, a jednocześnie juz wyłapując jednostki, które drugi raz się już tutaj nie pojawią, a nawet nie dał im poczuć tego jak bardzo kierunek, który wybrali jest wymagający.
      — Na rozgrzewkę dla trzeciego roku...   — zaczął i przetarł dłonie, by jako tako oczyścić je z białej kredy, a następnie usiadł na skraju biurka, by mieć lepszy widok na studentów. 
      — Kto streści mi prawo do broni w Nowym Jorku? — spojrzał niemal wyzywająco, chociaż temat jaki podał wydawał mu się najprostszym z możliwych. Nie były to świeżaki i powinni liczyć się z konkretnymi pytaniami,a  mimo to na sali zapadła niemal kompletna cisza.
      Lucas

      Usuń
  30. [Słusznie!]
    Kiedy Blaise zadzwonił i zaprosił ją do siebie, Elaine nie zastanawiała się długo i od razu potwierdziła swoją wizytę. Nawet nie musiała za bardzo kombinować, żeby znaleźć dla niego czas, ponieważ i tak odwołano jej zlecenie jako tłumacza ze względu na niedotarcie odpowiedniego gościa, któremu miała pomagać. Grunt, że i tak jej za małą wycieczkę zapłacili, a miała czas pojechać do przyjaciela. Po ostatnich rewelacjach, z jakimi zawitał Blaise w skromniejszych progach El i Lucasa, kobieta nie zamierzała zwlekać. Wolała mieć pewność, że z Ullielem wszystko w porządku. Spodziewała się, że sprawa może dotyczyć dziadka lub ojca Blaise’a czy też jego biologicznych rodziców. Cokolwiek by to nie było, Ulliel najprawdopodobniej nie powinien być sam.
    Zadzwoniła do jego drzwi i została niemal wciągnięta do środka. Usiadła na fotelu naprzeciwko mężczyzny przyjrzała mu się uważnie. Jej mina wyrażała jedną myśl: „Mów!”. Pewne zniecierpliwienie odmalowane na jego twarzy i wyraz ekscytacji sygnalizowały, że w życiu przyjaciela wydarzyło się coś ważnego.
    Jednak nie tej rewelacji się po nim spodziewała. Popatrzyła na niego zdumiona, a kiedy on wariował ze szczęścia, rozkładał zdjęcia i trajkotał (tak, traj-ko-tał.!), El starała się pozbierać myśli i wyłapać z tego wszystkiego jakiś sens.
    Blaise miał siostrę. Faktyczną siostrę. I wydawał się z tego powodu szczęśliwy. Ale ona była biedna i on chce jej pomóc. I wierzy, że ona go nie rozpoznała… El przygryzła wargę. Nie chciała boleśnie sprowadzać przyjaciela na ziemię, ale z pewnością nie zamierzała ufać obcej kobiecie, że nie skrzywdzi Ulliela.
    - Blaise… Oddychaj. Strasznie się ekscytujesz – powiedziała kpiąco i spojrzała na niego z przyjazną złośliwością. Chciała ukryć za przekornością swój niepokój. Dała się wprowadzić do garderoby, ale nim mężczyzna cokolwiek jej pokazał, El obróciła go do siebie.
    - Ulliel, weź dupę w troki i się ogarnij – mruknęła groźnie, a potem uśmiechnęła się łagodnie. – Cieszę się, że znalazłeś siostrę. To dobrze, że ją poznałeś i w ogóle… Ale weź trochę na wstrzymanie. Nie wiesz o niej zbyt wiele… takie osaczanie może ją wypłoszyć. Uzna cię za wariata lub prześladowcę. Albo coś innego. Może… na początek ją dobrze poznaj? Pomóż jej… w bardziej dyskretny sposób? A potem dopiero wywalaj, ile masz cyferek na koncie. Możesz na początek wybrać dla niej jakiś upominek – zaproponowała. Starała się być dla niego jak najłagodniejsza, ale wcale nie było to łatwe zadanie. Myślała jednocześnie o tym, że poprosi kogoś, by sprawdził tę kobietę i wybadał, czy aby na pewno zasługuje na bliższą znajomość z Blaisem.
    El

    OdpowiedzUsuń
  31. Odebrała szklankę z alkoholem od mężczyzny. Nienawidziła whisky, ale w tym momencie naprawdę czuła, że musi się po prostu napić. Takie stany u Elle zdarzały się naprawdę rzadko. Natłok emocji i informacji sprawił jednak, że poziom stresu znacząco się podniósł. Wiedziała, że nieco wcześniej brała tabletki uspokajające, ale zwyczajnie musiała coś zrobić, aby poczuć się spokojniej względnie szybko, a zażyte do tej pory tabletki, w ogóle jej nie pomogły.
    Wypiła zawartość szklanki na jeden raz, przełykając głośno i zaciskając mocno powieki i usta. Na jej twarzy pojawił się grymas, bo naprawdę nie lubiła smaku tego alkoholu. Oblizała wargi, jeszcze przez chwilę marszcząc powieki.
    — Nie wiem, czy będę potrafiła tak po prostu udawać, że o niczym nie wiem, że nic się nie stało, że… Blaise, to jest straszne — wyciągnęła rękę ze szklanką przed siebie — nalej mi jeszcze odrobinę, proszę — mruknęła, czekając, aż wleje ponownie nieco alkoholu do szklanki. Kiedy to zrobił, ponownie wypiła jej zawartość szybko, raz jeszcze z grymasem na twarzy, jednak tym razem nieco mniejszym.
    Odłożyła pustą szklankę na stolik i chwyciła płaszcz, który podał jej mężczyzna. Założyła go na siebie i westchnęła głośno.
    — Nie mogę wrócić do domu — mruknęła, marszcząc brwi — czuć ode mnie alkohol, a Arthur od razu zauważy, że coś jest nie tak. Muszę trochę ochłonąć. Nie chcę go niepotrzebnie denerwować i stresować. Zwłaszcza, że obecnie mamy sporo swoich własnych problemów w tej chwili i… — zagryzła wargi, wpatrując się w czubki swoich butów — sprawa z moją babcią… Rehabilitacja Arthura — westchnęła, bo naprawdę to wszystko zaczynało ją przytłaczać. Naprawdę zaczynała czuć się tym zmęczona.
    — Muszę się przewietrzyć, nim wrócę do domu — dodała jeszcze, spoglądając na Blaise’a. Było jej go żal, ale nie zamierzała zaprosić go do siebie, wiedziała, że Arthur nie byłby z tego zadowolony. Ona sama zresztą czułaby się chyba skrępowana całą sytuacją. Wiedziała jednak, że nie może pozwolić na to, aby Ulliel ponownie doprowadził się do stanu, w którym był, gdy zbeształ ją z błotem — nie powinieneś pić… Wiesz… Może przewietrzysz się po prostu ze mną? Szybki spacer po jakimś pobliskim parku — oblizała wargi, zerkając na mężczyznę.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  32. Nadal była wściekła z powodu mokrej sukienki, ale gdy zorientowała się, że jej winowajcą był niejaki Blaise Ulliel, złagodniała nieco, ostatecznie przyznając sama przed sobą, że poniekąd to ona spowodowała wcześniejszy wypadek. Nie powinna była chodzić bez patrzenia pod nogi, zwłaszcza w środku tętniącego życiem klubu. Na szczęście mężczyzna zdawał się ignorować jej poprzedni wybuch i zarzucił ją pytaniami, jak gdyby tamta przed chwilą nie zwyzywała go od idiotów. Tilly nie miała więc zamiaru wracać do tamtego wydarzenia. Chciała tylko na krótki moment pójść do toalety, by poprawić makijaż i przy okazji przetrzeć mokry materiał papierem, lecz Blaise nie pozwolił jej na chwilę przerwy.
    Cieszyło ją to poniekąd. Jako jedyny człowiek z jej przeszłości nie obwiniał jej o to, że zniknęła na tak długi czas, gdy wszystko zaczęło się walić. Zarówno Arthur, jak i Elle nie byli zadowoleni z jej powrotu. W grę wchodziło zbyt wiele pytań, zbyt wiele nieporozumień, których Tilly nie miała siły wyjaśniać. Otwartość mężczyzny była więc niesamowicie miłą odmianą. Poza tym TIlly nie miała wątpliwości co do tego, że nie będzie się nudzić. Podziękowała za płaszcz i otuliła nim swoje zmarzłe ramiona, podążając za Blaisem.
    - Wróciłam już jakiś rok temu i póki co nie zamierzam się stąd ruszać! - oznajmiła żywo, orientując się że ukrywała się przed znajomymi przez naprawdę długi okres czasu. - Po prostu nie miałam ochoty pokazywać się ludziom na oczy. Wiesz, kręci mnie trochę taka aura tajemniczości, pomyślałam, że nie zaszkodzi, jeśli nikomu nie powiem o powrocie i będę miała jeszcze chwilę spokoju. Ale chyba pora wrócić do żywych.- Roześmiała się głośno.
    Strefa VIP była względnie pusta w porównaniu z resztą klubu. Kręciło się tu tylko kilka osób, część z nich z pewnością dobrze znała Blaisa, ponieważ na jego widok skinęli głowami. Tilly, nie czekając na decyzję mężczyzny, usiadła na sofie i odwrociła się w kierunku znajomego, po czym wzięła drinka z jego ręki, upiła kilka łyków i postawiła na stole. Ze względu na chemioterapię nie mogła pić zbyt wiele alkoholu, ograniczała się więc, jak tylko mogła, choć z niechęcią musiała przyznać, że promile z pewnością uczyniłyby ten wieczór odrobinę bardziej interesujący. Sama tymczasem zdecydowała się na zamówienie bezalkoholowego mojito.
    - Skąd ten pomysł, że szukam kandydata na faceta, hmm? Takie miejsca po prostu mnie ciekawią - odparła. - Obserwowanie snobów i dupków jest dość... hm... jakby to ująć, fascnujące? Na przykład tamten. - Dyskretnie spojrzała na mężczyznę siedzącego przy barze. - Widziałam go wcześniej jak wychodzi z toalety z wysoką brunetką w czerwonej sukience. A teraz, szczerzy się do tamtej blondynki, trzymają się za ręce, głowę dam sobie uciąć, że są parą. Widzisz? Fascynujące.
    Tilly lubiła żyć życiem innych. Była uważnym obserwatorem i wiedziała zbyt wiele o ludziach, których nawet nie poznała. Było to dość przerażające, ale rzadko kiedy dzieliła się tą wiedzą z innymi. Zazwyczaj tylko patrzyła i kodowała w głowie poszczególne twarze, dopasowując je do różnych sytuacji. W głowie towarzyszyła im w ich historii. Tak silnie, by zapomnieć o swojej.
    - A ty, Blaise Ulliel, co takiego działo się w twoim ciekawym życiu pod moją nieobecność, hm? - zapytała, spoglądając na niego bardzo uważnie.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  33. W innych okolicznościach spotkanie Blaise'a byłoby najlepszą wróżbą na rozkręcenie imprezy i prawdopodobnie załatwienie sobie kilku orgazmów pod rząd, jeśli skończyliby razem w łóżku. A przynajmniej Zahra by się przekonała, czy z wiekiem nabrał nowych umiejętności i nauczył się jakiś wyjątkowych sztuczek, bo gdy kiedyś razem imprezowali, to... cóż, było fajnie. I może przekonałaby się, czy faktycznie jest takis zalony i nieokiełznany jak mówią o nim niektóre bogate dziewczynki z sfer celebrytów. Ale fakt że ciągneło go do narkotyków stprawiał, że w kobiecie wrzało, że budziła się w niej ogromna fala gniewu i w tej sekundzie, jak ją rozpoznał, jej reka poszybowała w kierunku nosa Ulliela. Tak na powitanie, pikantnie go zdzieliła w twarz.
    Zahra sama imprezowała dość ostro, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Pojawiała się na kilku imprezach jednego wieczoru, czasami wychodziła z randomowymi gościami i budziła wiele plotek. Uwazana była za skandalistkę, za osobę dziwną pod względem nieopierzenia kulturalnego, nieco wręcz zachwianą i nieobliczalna, gdyż nie raz zrywała ustalone wcześniej szczegóły do premiery kolekcji kilka dni wcześniej, albo zwalniała niby pod wpływem kaprysu czołowe modelki na swoich sesjach. Tak naprawdę ludzie dużo o niej spekulowali,a le niewiele wiedzieli. Ale jedno było pewne – gdy chodziło o narkotyki, ona skończyła swoją burzliwą przygodę jako małolata z nimi i teraz każdy kontakt budził w niej sprzeciw i wybuchy złości. Nie umiała być cierpliwa, ani tym bardziej wyrozumiała, bo jej młodsza siostra – dla większości nie istniała, a ona pilnowała, by media nie ścigały jej rodziny, właśnie została wysłana do prywatnej szkoły w Anglii, by iść na pierwszy odwyk i kontynuować bezpiecznie naukę. Mimo pozorów szalejącej, beztroskiej skandalistki (a chyba nie do końca były to poory) ona naprawdę dbała o swoich bliskich.
    - Co ty kurwa robisz? - powtórzyła, ściagając brwi i wlepiając w niego rozjuszone spojrzenie. Postąpiła krok do przodu i uniosła dłonie, zaciskając je na jego białej koszuli. - Co się z tobą dzieje, Ulliel? Czemu to bierzesz? Masz kłopoty?
    Mimo tego, że Williams uchodziła za suke, to naprawdę umiała okazać troskę. Blaise może nie był miłością jej życia, ani nikim szczególnie bliskim, ale wystarczająco dobrze wiedziała, że życie jakie prowadził też ma swoją cenę, aby się o nieco zmartwić.


    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  34. Zwykle trzymał nerwy na wodzy, ale tego dnia na wyprowadzenie go z równowagi złożyło się kilka kwestii. Po pierwsze, Blaise niepotrzebnie tak wyeskalował sprawę związaną z chorobą All. Oczywiście Scott był świadomy tego, że nowotwór to bardzo poważna choroba, ale nigdy nie myślał o tym, że Sweeney może tą bitwę przegrać; w przeciwnym razie ześwirowałby, czego dowodem jest ten wybuch sprzed kilku chwil. Tak na prawdę, nie wkurzył go wypadek, ani rozbite auto, ani nawet zachowanie Blaise’a i ich sprzeczka. Z równowagi wyprowadziło go natomiast to głupie gadanie Ulliela a raczej jego czarnowidztwo, dotyczące przyszłych losów ich wspólnej przyjaciółki.
    Zacisną usta w wąską linię, powstrzymując się od powiedzenia tego, czego mógłby potem żałować.
    -Nie powiem nic, z szacunku do All - syknął tylko, w odpowiedzi na te wszystkie jego zarzuty i uszczypliwości. To nie było łatwe, bo Blaise dotknął jednej z jego najbardziej czułych sfer. Mimo to nie chciał dać tego po sobie poznać. W końcu Andretti nie miał słabości. Żadnych. Niezależnie od tego, czy mówiono o jego życiu osobistym, czy zawodowym. Przeżył w życiu tyle, że byle sprzeczka nie robiła na nim absolutnie żadnego wrażenia. Tak przynamniej chciał myśleć.
    -Przynajmniej mam coś, na co zapracowałem sam - powiedział wbijając w jego wzrok - całkiem sam - dodał, zacisnąwszy zęby i usta w wąską linię. Mógł przeżyć na garnuszku rodziców i wiodło by mu się całkiem nieźle, ale wybrał dla siebie inną drogę. Dawał z siebie wszystko i w przeciwieństwie do Ulliela, pisano o nim wtedy, kiedy coś osiągnął, a nie wtedy, kiedy pijany lub naćpany łamał prawo lub obyczaje. Nie negował go, na pewno nie do tej pory, ale słowa które padły z jego ust odbiły się echem w głowie Andrettiego. Allia była bliska jego sercu, ale nie w taki sposób, w jaki bliska sercu mężczyzny może być kobieta. Znał ją od podszewki, ale między nimi nie zaiskrzyło na tyle, by można było zbudować cokolwiek poważniejszego. Mieli różne priorytety, cele i zupełnie inne podejście do życia i związku. Gdyby się tak dłużej nad tym zastanowił, to Sweeney nawet pasowała do Ulliela. Wolała nie myśleć o jutrze i żyć chwilą. Scott potrzebował czegoś więcej. Może i Blaise lubił kobiety, które same nie wiedziały czego chcą. Andretti chciał z kimś spędzić resztę życia. I pod tym względem różnili się najbardziej.
    -Hej! - krzyknął nagle, kierując swój wzrok w stronę przystani, od której dziwił ich krawężnik i pas zieleni.
    -Gówniarz robi nam zdjęcia - wskazał palcem na młodzieniaszka z aparatem w dłoni. Bardziej od kłótni z Blaisem wkurzało go tylko upublicznienie tej kłótni, a żaden z nich nie chciał, by treść ich rozmowy wyciekła do przestrzeni publicznej. Obaj byli wzburzeni i nie do końca myśleli o tym, co sobie wzajemnie wyrzucali. Zarejestrowanie rozbitego samochodu i ich dwóch, tak wzburzonych, ani Ullielowi ani Scottowi nie wyszłoby na dobre.
    -Zaraz mu rozpierdolę ten aparat - warknął, kiedy mężczyzna niezrażony wciąż celował w nich obiektywem.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  35. Typowy Blaise od razu pomyślała, gdy z zszokowanego, wściekłego, lekko przeszedł na zachowanie chętne do imprezowania. Kiedyś sama taka była nieco zachwiana, zmienna i zainteresowana jedynie dobrą zabawą. A dzisiaj... co się zmieniło? Sama nie była pewna, zaczynała się dusić w tym wszystkim i zaczynała się brzydzić samą sobą. Ale może była to tylko kwestia chwili i tego, ze widok narkotyków i faceta z którym kilka razy się przespała, przypomniał jej dno, na jakim się znalazła parę lat temu. I do którego nie chciała za żadne skarby wrócić.
    Uniosła niedowierzająco brwi i wsparła dłonie o biodra, kręcąc głową. Nie chciała bwić się z kimś, kto bierze, bo wiedziała, że nim słońce wzejdzie , on może znów sięgnąc po porcję, a gdyby była w poblizu mógłby jej to zaproponować. Tylko czy wtedy też by odmówiła?
    - Ciebie pojebało, pajacu! - wyrzuciła, nie potrafiąc się uspokoić i gdy miała zamiar znów mu dać w nos, do łazienki wpadła rozchichotana modelka z agentem wytwórni filmowej, więc jasnym było, ze albo on chce poznać długonga piękność, albo ona się wkręcić w kino. Zahra nie chciała oglądać cuzych igraszek, bo wolała przeżywać własne i dlatego podeszła do Blaise i skinieniem wskazała wyjście.- Nie ma w twojej loży nic, czego bym już nie widziała – rzuciła jakby kapryśnie i wyzywająco. - W bajkach nikt nie bierze, ale chętnie pokażę ci jak się bawić na czysto – zasugerowała, chwytając go za rekę i pociągnęła za sobą.
    Sama musiała przetrawić narkotyki i walczyła z nałogiem a wszystko to potęgowało problemy wokół. Nie pojmowała tego długi czas, ale widząc dziś Uliella, była pewna, że on też tego nie rozumie. Możę dzisiaj zamieni się w anioła stróża i go popilnuje...? To nie był głupi pomysł.
    - Chodź – ponagliła, ciagnąc go na salę, bo była pewna, że teraz będzie miał masę energii i chętnie ją spozytkuje. Taniec był dobry na poczatek, poza tym na przyjęciu kilka macanek i szok na twarzach gości nigdy nikomu nie zaszkodziły, a jej to tez nie ruszało. - Rozruszajmy to przyjęcie – zasugerowała, bo choć wydawało się ż ma nagle zapał do zabawy, w gruncie rzeczy chciała mieć oko na tego durnia, który sprawił, że się zmartwiła. Objęła go ramionami i zakołysała biodrami do muzyki, która była mało klubowa i rozrywkowa i nie pasowała do bliskich pląsów, ale za to zaraz większość oczu została skierowana w ich kierunku i to było właśnie jej celem.


    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  36. - Cóż, powiedzmy, że wiedzieli o moim powrocie, ale potem zachciało mi się zniknąć po raz kolejny. Na kolejne... siedem miesięcy - odparła, schylając głowę ze wstydu. Miała nadzieję, że Blaise był już na tyle pijany, że nie zwrócił większej uwagi na jej reakcję. Nie chciała kolejnych niewygodnych pytań.
    Nie była dumna ze swoich decyzji. Opuściła rodzinę wtedy, gdy ta najbardziej jej potrzebowała. Ale była egoistką i nie mogła znieść widoku cierpiącego Arthura. Jego próba samobójcza w połączeniu z jej chorobą sprawiły, że wybrała tę łatwiejszą opcję - ucieczkę. Przestała odbierać telefony, odpowiadać na wiadomości, jakby stała się duchem po raz kolejny. W zasadzie czuła się wtedy jak duch.
    - Blaise, nie jestem wampirem, żeby wstawiać sobie czarne rolety do okien. - Zaśmiała się, słysząc jego komentarz. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wcale cię to nie intryguje, ta moja tajemniczość, hmm? - powiedziała, ostentacyjnie odrzucając włosy na plecy. - Ty jesteś otwartą księgą, właśnie mi streściłeś cały swój ostatni rok w przeciągu kilku sekund. Nie dajesz mi szansy, żeby spędzić tutaj resztę wieczoru i poznać cię bliżej, bo już wiem wszystko. Ja za to... wiesz, mogłam kogoś zamordować w międzyczasie, i możesz mnie tutaj błągać, ale i tak ci nie powiem, co robiłam. TO jest intrygujące - podkreśliła nauczycielskim tonem, nachylając się nad nim, jakby właśnie przekazywała mu swój sekret.
    Czasem miewała ochotę, by podzielić się z kimś prawdą o sobie. Tajemnice miały swój ciężar i Tilly odnosiła wrażenie, że momentami nie jest w stanie go udźwignąć. Wiedziała jednak, że Blaise nie jest dobrym materiałem na powiernika. Był zbyt blisko Arthura i po kilku kieliszkach mógłby zdradzić mu jej sekret. Nie chciała stać się ofiarą w oczach swojej rodziny. Ofiary w końcu otaczano nadmierną troską i uwagą, wszystkim, czym Tilly tak bardzo gardziła. To Arthur był tym słabszym z ich dwójki, to on potrzebował pomocy po tym, co się stało - nie Mathilde. Nie zamierzała więc pozwolić, by cały wsześchwiat zaczął obracać się wokól niej.
    - Wcześnie to odkryłeś - mruknęła ze śmiechem, słysząc jego komentarz. - Morrisonowie też ci nie powiedzieli, że jestem nienormalna i trzeba na mnie uważać? Nieładnie. - udała westchnienie, po czym uniosła kieliszek do gory i powtórzyła za Ullielem: - Za mój powrót do świata żywych.
    Ów powrót budził w niej jednak mieszane uczucia. Bała się konfrontacji z przeszłością, ktorej nie była w stanie uniknąć. Sam fakt, że Blaise zmaterializował się przed nią tamtego wieczoru przypomniał jej, że dawne lata, krok po kroku, zdołały ją dogonić. I tak, kawałek po kawałku, Tilly została pozbawiona swoich murów obronnych, możliwości ucieczki. Nie chciała się odwracać, znikać. Dostała w końcuc ostatnią szansę na odnowienie relacji z rodziną. Nie wiedziała tylko, czy zdoła udźwignąć ten ciężar, rozczarowane spojrzenia brata i jego żony, i tak wiele pytań. Wiedziała jednak, że nie będzie spędzała wieczoru na bezustannym rozpamiętywaniu swoich dawnych win i żali. Dlatego tu przychodziła - żeby na chwilę uciszyć myśli, i choć Blaise sam w sobie był ich zapalnikiem, nie zamierzała rezygnować ze swoich typowych rozrywek.
    - Faceta może nie, ale przygodę na jedną noc, czemu nie? - Zaśmiała się. - Jestem pewna, że większość z panów tutaj obecnych ma niezłe sumki na koncie, a co za tym idzie, niebiańsko wygodne łóżka. To nie to, co materac w mojej rozpadającej się kawalerce - oznajmiła.
    Może kiedyś wierzyła w prawdziwą miłość. Może. Ale wraz z chorobą zrozumiała, że przywiązanie wiązało się z cierpieniem, a Tilly nie chciała inwestować w przyszłość, która być może dla niej nie istniała. Pozostały jej więc te kruche i nietrwałe relacje, na jakich nie zależało żadnej ze stron.




    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  37. Dzień dobry, dziękuję bardzo za przywitanie :)
    Kiedyś na pewno się to rozwiąże, a że uwielbiam (a właściwie uwielbiałam) pisać posty fabularne, już pisząc samą kartę postaci kombinowałam nad pierwszymi notkami :D
    Blaise wydaje się dupkiem nad dupkami, ale skoro ma za sobą próbę samobójczą, to wiem, że jednak ma jakieś pozytywne uczucia. Chcemy go poznać, w związku z czym masz ochotę na wątek?

    Sue

    OdpowiedzUsuń
  38. white chocolate,

    wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 11 lipca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  39. Cieszyła się, że nie próbował zadać jej niewygodnych pytań. Najwyraźniej jakimś cudem mimo upojenia alkoholem zdołał podłapać dyskretne sygnały, jakie mu wysyłała i uszanował jej chęć spuszczenia na te siedem miesięcy zasłony milczenia, jednocześnie obracając to wszystko w żart. Była mu za to niezmiernie wdzięczna. Cóż, najwyraźniej mieli ze sobą więcej wspólnego niż jej się dawniej wydawało. Oboje nie czuli się komfortowo z rozmawianiem na poważne tematy i woleli udać, że ich życie przypominało istną sielankę zamiast stawić czoła rzeczywistości. Przynajmniej wydawało jej się, że właśnie taki był Blaise.
    Zaśmiała się głośno, słysząc jego aluzję.
    - Proszę cię, Blaise, wyobrażasz sobie mnie jako matkę? Prędzej mnie wyślą na księżyc niż urodzę dziecko. - Wzruszyła ramionami.
    Tilly nie miała szczególnego wstrętu do dzieci. Nawet lubiła te małe istotki, a już na pewno przepadała z uroczymi Matthew i Theą. Czerpała dziwną radość z przyglądania się zabawom starszej dziewczynki i trzymania w swoich ramionach małego chłopca. Jednak mimo to wiedziała, że sama nie nadawała się na matkę. Miała w sobie zbyt wiele egoizmu, a w końcu macierzyństwo było kwintesencją wyzbycia się całej chęci postawienia siebie na pierwszym miejscu. Popełniłaby zbyt wiele błędów i bałaby się, że za jej sprawą jej syn czy córka miałaby zniszczone życie. Satsyfakcjnowały ją więc te nietrwałe relacje bez perspektyw i choć wiedziała, że nie będzie przy niej nikogo, kto się z nią zestarzeje, wolała nie podejmować ryzyka, z jakim wiązało się pokochanie drugiej osoby.
    - W takim razie co powiesz na moją tajemniczość w twojej sypialni, hmm? - zasugerowała. - Może niezupełnie optymalnie, ale mam nadzieję, że wystarczy.
    Nie miała pojęcia, czy Blaise nie miał przypadkiem już ustawionej towarzyszki na noc lub aktualnie nie spotykał się z jakąś kobietą (choć przypuszczała, że to drugie jest raczej mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę jego życiorys). Postanowiła jednak, że spróbuje zachęcić go do zabawy bez zobowiązań. Zwłaszcza, że on również wysyłał jej pewne sygnały świadczące o tym, że nie zamierza, by ich drogi rozstały się już w barze. Poza tym nie przypuszczała, by ich relacja zmieniła się w jakikolwiek sposób, nawet gdyby skończyli w łóżku, a najwyraźniej oboje nie widzieli w sobie nic poza narzędziem do zaspokojania własnych potrzeb. Wiedziała, że jeśli oboje myślą tak samo, rano obudzą się bez typowej niezręczności i skrępowania.
    - Lepiej mi nie groź, bo jeszcze i ciebie zamorduję. - Uśmiechnęła się szeroko, celowo w dość przerażający sposób, jednocześnie opierając podbródek na ręce tak, by jej oczy znalazły się na wysokości oczu Blaise'a.
    Zdziwiła się, słysząc, że Blaise nie miał kontaktu z Arthurem. Szczerze mówiąc, umierała z ciekawości, by dowiedzieć się, co się stało, ale jednocześnie czuła, że powinna uszanować jego sekret, tak jak on uszanował jej. Przypuszczała, że prędzej czy później i tak sprawy wyjdą na jaw. Postanowiła więc nie psuć ich przyjemnego wieczoru i grzecznie podążyć za kierunkiem konwersacji wyznaczonym przez Ulliela. Kiwnęła tylko głową, na znak, że rozumie i udała, że Blaise wcale nie przekazał jej tej nieco szokującej informacji.
    - Nieładnie tak się chwalić i nie pozwolić mi wypróbować. - Zachichotała, jednocześnie opierając jedną z dłoni na jego udzie w zaczepnym geście.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  40. [A dziękuję! Opieka Black Dreamer robi swoje ;)]
    - Pewnie tak... - powiedziała powoli. - Po prostu nie chcę, żebyś działał zbyt impulsywnie - dodała ostrożnie.Miała jednak wrażenie, że jeśli wywali przyjacielowi, co na ten temat naprawdę myśli, to ich przyjaźń zakończy się bardzo szybko. El nie chciała robić tego Lucasowi, choć mogła mieć nadzieję, że mężczyźni będą się dogadywali, jeśli Elaine zabraknie w równaniu. Miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.
    - Blaise... nikt jeszcze nie umarł od ciuchów z sieciówki czy z lumpeksu. Przeciwnie, to drugie jest ostatnio dość modne - pokręciła głową. - I uwierz, znam to miasto lepiej od ciebie. Przynajmniej z tej mrocznej strony. Jeśli się tam wychowała, to doskonale potrafi sobie poradzić. Wiem, co mówię - dodała. - I nie jest tak, że nie chcę, żebyś ją z tego wyciągnął. Przeciwnie. Dobrze byłoby, żebyś miał jakąś dobrą duszę przy sobie. Tylko.... pomyśl. - Odetchnęłą głęboko. - Wyobraź sobie, że obcy facet z milionami na koncie staje w drzwiach i mówi, że jest jej bratem. Jeśli jest choć trochę do ciebie podobna, to nie jest głupia. Większość kobiet bez trudu wykorzystałaby takiego naiwniaka, spakowała forsę i znikła. Albo żyła wygodnie na cudzy koszt - przyznała z goryczą. - A ja życzę ci siostry, a nie platonicznej utrzymanki. Prawdziwej więzi. I to o to powinieneś zadbać. Pomóc w znalezieniu dobrej pracy, może jakiś kurs? Zapytać ostrożnie, gdzie marzy jej się zamieszkać i co lubi. A na pewno nie wciskać na siłę. Najpierw może być wystraszona, że chcesz ją sobie kupić, a potem po prostu wyprać cię z kasy - wyznała szczerze. Znała nie jedną kobietę, która tak właśnie by postąpiła. Właściwie... nie była pewna, czy kilka lat wcześniej sama by tak nie zrobiła. Na pewno nie teraz - za bardzo dojrzała. Ale były momenty, kiedy robił głupoty i to za niewielkie pieniądze, a tu na szali stały miliony.
    - Blaise... kocham cię. Nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził. Dlatego proszę cię... o ostrożność - westchnęła i spojrzała na niego błagalnie.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  41. [Hurraaaa witamy spowrotem :) ]

    Scott przez całe swoje życie uczył się technik skutecznego panowania nad emocjami. Potrafił kontrolować stres, strach czy złość i raczej nie zdarzało mu się tej kontroli z byle powodu tracić. Jeśli pozwalał sobie na jakieś wybuchy, to były to przeważnie wybuchy radości, bo to co negatywne zawsze zostawiał dla siebie. Podejście to nie było do końca zdrowe, bo czasami dobrze jest się po prostu wyżyć a sama nauka technik skutecznego panowania nad emocjami miała w zamierzeniu służyć mu głównie na torze, ale szybko okazało się, że pewne skutki uboczne są zwyczajnie nieuniknione; nie da się rozdzielić życia prywatnego od zawodowego, kiedy wręcz przenikają się wzajemnie. Gdyby miał szansę zastanowić się nad tym, co mu przed chwilą strzeliło do głowy, musiałby odwiedzić głębsze zakamarki swojej duszy, miejsca ukryte gdzieś za pozorami niczym niezmąconego szczęścia i pogody ducha; to mogłoby jednak przynieść więcej szkód niż pożytku. W takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem było wyhamowanie, które przy dobrych wiatrach pozwoli im uniknąć zabrnięcia w tę pozbawioną sensu wymianę zdań za daleko. W gruncie rzeczy obaj byli tacy sami, choć na pierwszy rzut oka różniło ich sporo. Pochodzili z dobrze sytuowanych rodzin, co z jednej strony stanowiło ułatwienie a z drugiej swego rodzaju ograniczenie. To z kolei odbijało się na ich zawodowych wyborach, bo chcąc nie chcąc, korzystali z rodzinnych benefitów, w postaci znanego nazwiska czy pieniędzy. Pieniądze i znane nazwisko automatycznie poszerzały zakres ich możliwości i otwierały drzwi, które byłyby poza ich zasięgiem, gdyby urodzili się w przeciętnej amerykańskiej rodzinie, gdzieś na Brooklynie. Był to fakt niezaprzeczalny, choć obaj w pewnym stopniu się tego wypierali, albo raczej chcieli wierzyć w to, że ich życie zależało od nich samych w stopniu większym niż rzeczywiście. Mogli powiedzieć dokładnie te same słowa do samych siebie, stojąc przed lustrem.
    -Niektóre szanuję - mruknął, spuszczając nieco z tonu - na przykład te, które mnie poznały a mimo to nadal ze mną gadają - dodał, nie chcąc wchodzić na bardziej grząskie tematy. Każdy z nich miał do Alli nieco inny stosunek przede wszystkim dlatego, że byli z nią na rożnej stopie znajomosci. Scott znał ją od dziecka, stanowiła przez to nieodłączny element jego tożsamości. Wszystkie beztroskie chwile z przeszłości wiązały się tez pośrednio, choć nie tylko, z nią. Gdyby nie znał jej tak dobrze i nie obawiał się o zniszczenie przyjacielskiej relacji, pewnie nie raz mogliby skończyć razem w łóżku, bo okazji mieli wiele. Andretti jednak za dobrze wiedział, że to co sprawdza się w przyjaźni nie sprawdzi się w związku i wolał nie ryzykować utraty tego co ich łączy dla cielesnych przyjemności, których i tak nigdy mu nie brakowało.
    Pojawienie się obok nich samozwańczego reportera natychmiast przywołało ich do porządku i zakończyło toczącą się od kilku minut kłótnię. Scott nie chciał być bohaterem żadnego skandalu, a treść ich rozmowy stanowiłaby wspaniałe dopełnienie afery, z którą musiał mierzyć się kilka miesięcy temu. Oczyma wyobraźni widział nagłówki postów na portalach plotkarskich i poczuł jak robi mu się trochę cieplej a serce przyspiesza, jakby szykował się do najważniejszego startu w życiu. Gdy Blaise ruszył w stronę chłopaka, Scott zrobił to samo i zrównał z nim krok.
    -Skasować? Panowie, to żyła złota - powiedział, śmiejąc im się prosto w twarz. Mieli związane ręce, bo wciąż rejestrował przebieg zdarzeń. Gdyby zechcieli odebrać mu aparat siłą, musieliby mieć pewność, ze im się to uda, bo jeśli nie, będą musieli liczyć się z tym, że spadną na nich niemałe kłopoty.
    -Zapłacimy więcej - zaproponował, zdając sobie sprawę z tego, w jak kiepskim położeniu się znaleźli.
    -Żartujesz? Czekałem na taki materiał całe życie, frajerzy - mruknął zrywając się do biegu. Scott niewiele myśląc zrobił to samo, chociaż powoli już pogodził się z tym, że będą musieli zmierzyć się z konsekwencjami swojej nieroztropności.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  42. [Dziękuję za miłe słowa i dziękuję za powitanie. Również mam nadzieję, że wpadnę w końcu tutaj, jak śliwka w kompot i będę mogła rozwinąć postać, tak jak sobie zaplanuję, haha :D]

    Bowie Mardsen

    OdpowiedzUsuń
  43. Tilly nie lubiła się zwierzać. Nie teraz, w środku głośnego klubu ani nie później, w zaciszu własnego mieszkania czy na kanapie u przyjaciela. Słowa miały wielką moc sprawczą i kobieta uważała, że dopóki jej zmartwienia istniały tylko w jej głowie, problemy, z jakimi się zmagała wcale nie były tak poważne. Dopiero wypowiedzenie ich na głos nadawało im wagi i zmuszało ją do podjęcia odpowiednich kroków ku ich zwalczeniu. Jednak Tilly nie miała na to siły. Żyła w swojej kruchej bańce budowanej latami na kłamstwach, które sama sobie wpajała. I choć jej ściany miały runąć lada chwila, Morrison nieudolnie próbowała załatać je kolejnymi bredniami, by przynajmniej sprawiały pozory bezpiecznej kryjówki.
    Prychnęła słysząc jego wypowiedź. Wiedziała, że Blaise był diabelsko bogaty i bez jego nieustannego przypominania jej o tym w każdym kolejnym zdaniu.
    - Tak, Blaise, wiem, masz dużo kasy. - Zaśmiała się, teatralnie przewracając oczami. - Zdążyłam zapamiętać. Poza tym twoja twarz na głównych stronach portali plotkarskich nie pozwala mi o tym zapomnieć. Nie, żebym się w tym zaczytywała... wiesz, uważam, że każdy może robić, co mu się rzewnie podoba i nie popieram takiego łażenia za tobą na każdym kroku. Ale czasem mnie ciekawiło, co się u ciebie działo, zwłaszcza kiedy jeszcze siedziałam we Francji. - Wzruszyła ramionami.
    Tilly doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że było to co najmniej idiotyczne. Przecież mogła napisać, mogła zadzwonić. Zamiast tego wolała wklepać imię Ulliela w wyszukiwarkę, by dowiedzieć się, co aktualnie porabiał. Ale nie mogła zdobyć sie na odwagę, by wybrać jego numer. Jego ani kogokolwiek z rodziny. Planowała zostać we Francji na dobre, zdala od wszystkiego, co znała. Wydawało jej się, że gdyby wróciła do Nowego Jorku, każdy skrawek miasta przypominałby jej o wypadku. Ale gdy została postawiona w sytuacji podbramkowej, okazało się, że wszystko wróciło do normy. Nikt nie pamiętał o dwójce ludzi, którzy zginęli na rogu Degraw Avenue i Queen Anne Road. Początkowo obojętność wywoływała w niej wściekłość. Ludzie żyli swoim życiem, przechodzili obok całkowicie nieświadomi tragedii, jaka wydarzyła się w życiu państwa Morrison. Pragnęła na nich wrzeszczeć, bo swoją obojętnością bezcześcili tę świętą ziemię, która została skropiona krwią jej rodziców. Ale wkrótce intensywne emocje spowszedniały i to, czego najbardziej się obawiała, czyli błogie zapomnienie, sprawiło, że Nowy Jork przestał kojarzyć sie jej z wypadkiem i na powrot został po prostu kolejnym miastem.Tylko czasem, w środku nocy, budziła się z krzykiem i pamiętała dokładnie każdy odłamek szkła, jaki odstawał z martwych ciał jej matki i ojca.
    Zgodnie z zaproszeniem Blaise'a, włożyła na siebie płaszczyk i podążyła za nim. Nie przypuszczała, że media będą nią szczególnie zainteresowane, w końcu była tylko kolejną nic nieznaczącą znajomą Ulliela, jednak wolała nie ryzykować. Nie chciała oglądać swojej twarzy na stronie jakiegoś portalu i nie odpuściłaby sobie, jeśli właśnie w ten sposób jej rodzina dowiedziałaby się o chorobie, dlatego też posłusznie podała mu rękę i nie wychylała się z tłumu. Dopiero, gdy oboje znaleźli się w środku limuzyny, zrelaksowała się.
    - W sumie nie robię nic konkretnego. Pracuję w weekendy w warsztacie samochodowym, ale... - zastanowiła się przez moment. Niby jak miała wytłumaczyć, co robi przez resztę czasu?! - Ale szukam lepszej pracy. - wyjaśniła od razu. - I mieszkam na Queens. Nie martw się, jakoś daję radę. - Zaśmiała się, nieco zaskoczona jego troską. Wolała nie wnikać w szczegóły, na wszelki wypadek, gdyby prorpozycja Blaise'a była na serio, a mężczyzna nie mógł znieść myśli, że mieszkała w kawalerce, gdzie jej salon, kuchnia i sypialnia znajdowała się w tym samym pokoju.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  44. Jeśli Blaise miał ją za niepoorną dziewczynkę to właściwie narkotyki już zdołały przeżreć mu mózg. Nigdy nie była nijaka, nigdy się nie maskowała, a to że ostatnio paparazzi niespecjalnie się o niej rozpisywali, to była chyba tylko chwila szczęścia. Jej przygoda z narkotykami zaczeła się dobre ponad dziesięć lat temu i skończyła niecałe dwa później, ale zdązyła spozyć sporo i wpaść w tarapaty. Teraz cokolwiek nie robił i w jakiekolwiek skandale i tarapaty się nie wdawała, to były jej świadome i nierzadko przemyslane wybory. Za to gdy widziała, że ktoś traci kontrolę – zwyczajnie ją to złościło, bo uważała to za słabość i głupotę.
    - Nie sądzę, abyś był w stanie ze mną się tak pobawić - mruknęła mu przy uchu, obracając się przodem do mężczyzny i zarzucając mu ramiona na szyję. Zaśmiała się na wspomnienie tych paru spotkań sprzed jakiegoś czasu, gdy kończyli w łóżku, a co z uczuciami chyba nie do końca miało coś wspólnego. Ona w sumie szczerze wątpiła, aby Blaisea stać było na uczucia.
    Nie musiał się martwić, że przez niego Zahra stanie się celem dziennikarzy, bo ona umiała sama przyciągać i odwracać uwagę. Była zdolną manipulantką i miała też swoje znajomości, które się przydawały w branży sław niejednokrotnie. Dzisiaj powinien martwić się o siebie, bo nie jest powiedziane, że Zahra to wyrozumiała osoba.. Ani tym bardziej opiekuńcza, a narkoman (on w jej oczach właśnie nim teraz był), według Willias zasługiwał na nauczkę i mocne uderzenie rzeczywistości, aby oprzytomnieć i możliwe, żę dzisiaj Zahra wcale nie wesprze mężczyzny.
    - Jaką siostrę bliżniaczkę...? - odsunęła się o krok, ujmując jego twarz w dłonie, aby mu spojrzeć w oczy. - Widzisz podwójnie? Masz zwidy? - spytała zaniepokojona, czująć lekki skurcz w żołądku.
    Zahra dostawała ataku agresji, gdy ktoś tracił panowanie nad swoim życiem. Ona wiele sama straciła i drogo płąciła za to, że uległa prochom i teraz cudze błedy ją wytrącały z równowagi, przypominając o dawnych pomyłkach. Zacisnęła mocno usta i wyprostowała się sztywno, lustrując kilka obiektywów, które były wycelowane w nich.
    - Jestem skończonym kretynem – mruknęła gniewnie i objeła go, przysuwając się blisko, aż w końcu przylgnęła do niego i pocałowała. Czegokolwiek Blaise nie wziął, musieli się teraz stąd wydostać i choć po sekundzie rozbłysły flesze i padły krzyki, wiwaty i pytania, Zahra wiedziała, że ta zagrywka odwróci uwagę od stanu nieprzytomnego Ulliela. - Będziesz mieć u mnie spory dług – oznajmiła do mężczyzny, odsuwając się z roziskrzonym od złości spojrzeniem i objęła go mocno, układając sobie jego dłoń w talii, aby również ją trzymał, po czym śmiało ruszyła do wyjścia, aby znaleźli się na zewnątrz. Miała nadzieję, że tam jest jej, albo jego kierowca z gotowym do odjazdu autem.

    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  45. Miał za sobą wiele doświadczeń z mniej lub bardziej nachalnymi paparazzi, ale nie zdażyło mu się do tej pory mierzyć z sytuacją podobną do tej, w której się znaleźli. Trudno podjąć dobrą decyzję, kiedy każda wdaje się w pewnym stopniu nieodpowiednia i niesie za sobą konkretne, nieprzyjemne konsekwencje. Odebranie taśm byłoby rozwiązaniem najkorzystniejszym, natomiast sama próba odebrania tych taśm, była conajmniej ryzykowna i w najgorszym wypadku mogła skończyć się pozwami o napaść, której dowodem mogło być rzeczone nagranie, bo urządzenie wciąż rejestrowało każdy ich ruch a co ważniejsze, każde ich słowo. Dlatego choć obaj w pierwszej chwili uznali takie podejście za najbardziej odpowiednie i poczynili pierwsze próby ujęcia nieproszonego gościa, ostatecznie odpuścili, ograniczając się jedynie do krótkiej wymiany zdań zanim mężczyzna znikł gdzieś w parkowej alejce.
    Scott na ogół rozwiązywał problemy polubownie, to znaczy, unikał psucia sobie nerwów kłótniami, nie mówiąc już o bijatykach, do których zwyczajnie nie nawykł. Ktoś inny na jego miejscu na pewno nie wahałby się długo przed rozwiązaniami siłowymi, ale on do tego grona nie należał. Blaise najwyraźniej również, bo odpuścił tak samo szybko, jak on, puszczając w eter kilka przekleństw.
    Scott przez chwilę zastanawiał się nad tym, co tak na prawdę padło z ich ust podczas kłótni, ale był wtedy tak zdenerwowany, że teraz nie mógł sobie niczego konkretnego przypomnieć.
    -Nie mają żadnych zahamowań - mruknął wzburzony. Doskonale pamiętał, jak po wypadku paparazzi uciekali się do przeróżnych podstępów, próbując zrobić mu zdjęcie w szpitalnej sali, wliczając w to wspinanie się na drzewa przy jego oknie, próba przekupstwa pielęgniarek czy salowych a nawet oszustwo w postaci podawania się za lekarza. Wszystkie te próby zostały udaremnione tylko i wyłącznie dzięki zapobiegliwości jego matki.
    -Whisky? To chyba jedyne co może mi teraz zrobić dobrze... - ruszył za nim w drogę powrotną do stojącego na zajeździe, nieco rozbitego samochodu Ulliela. Stali tam już dobrych kilkanaście minut a niestety jednym z mankamentów posiadania super drogiego i luksusowego auta było to, że zwraca na siebie uwagę, zwłaszcza, kiedy jest w takim stanie.
    -Zaraz będzie tu laweta, powiedz mi tylko, czy mają go wstawić do warsztatu, czy nie naprawiasz swoich zabawek, tylko wymienisz na nowe? - zapytał, odczytawszy wiadomość od Aarona, firmowego asystenta, do którego dzwonił tuż po wypadku. Ich zabierze Thomas, chłopaki ściągną auto Ulliela i chociaż cześć kłopotu zostanie rozwiązana. O tym jak zareagują na publikacje filmu z ich kłótni będą martwić się wtedy, kiedy film zostanie opublikowany. Na tę chwilę nic innego zrobić nie mogli a na pewno nie zamierzali martwić się na zapas. Poza tym, właśnie przed chwilą Andrettiemu przybyło jeszcze jedno zmartwienie, tym razem o samego Ulliela, tuż po tym jak kątem oka zauważył wysuwającą się z jego kieszeni torebkę z białym proszkiem. Westchnął, poniekąd trochę zły na samego siebie dlatego, że tak niesprawiedliwie go kilkanaście minut temu potraktował. Nie zachował się jak przyjaciel, tylko jak, właśnie, jeden z tych, których obchodzi nie więcej, niż czubek własnego nosa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacisnął usta w wąską linię i już miał schylić się po pakunek, kiedy dostrzegł zatrzymujący się obok nich radiowóz. Pobladł w ułamku sekundy i postawił na narkotyku nogę, bo nie należał do osób, które wiedzą co robi się z narkotykami w przypadku nagłego zatrzymania przez stróżów prawa. Mężczyzna w średnim wieku wysiadł z radiowozu i obszedł auto Ulliela do okoła, szczególną uwagę poświęcając części zniszczonej podczas kolizji.
      -Co się stało? Są jacyś ranni? - zapytał podnosząc na nich wzrok.
      -Wszystko w porządku, to drobna stłuczka, zaraz będzie tu laweta - odparł z pełnym przekonaniem Scott.
      -Poproszę o dokumenty. Kto kierował pojazdem? Greg, sprawdź trzeźwość kierowcy i test na narkotyki - polecił swojemu partnerowi.
      -Ja prowadziłem - niewiele myśląc skłamał i przekazał do weryfikacji swoje dokumenty.
      -Zapraszam - rzucił jeden z policjantów, zatrzymując się przed radiowozem z alkomatem i testem na obecność narkotyków. Zawahał się, bo jak tu zrobić krok do przodu, kiedy pod butem znajduje się dilerka z kilkoma gramami amfetaminy, albo kokainy? Ostatecznie, modląc się, aby ich oczy nie powędrowały na dół podszedł do policjanta i wykonał wszystkie zalecone przez niego czynności, by natychmiast wrócić na miejsce, w którym stał wcześniej. Zupełnie nie wiedział bowiem jak ma pokazać Blaise’owi powagę sytuacji.

      Może jakaś akcja w areszcie? Posiadanie narkotyków, albo zniewaga upierdliwego policjanta? :p]

      Scott

      Usuń
  46. [Haha nic sie nie stało - zdarza się najlepszym :D]
    Słysząc, że ktoś przemówił uniósł spojrzenie swoich błękitnych oczu w kierunku z którego dochodził - jak sie okazało znajomy głos. Jesli myślał, że to będzie spokojny wykład na temat wstępu do Prawa Nowego Jorku, to już wiedział jak bardzo sie pomylił, ponieważ domyslam sie iz przyjaciel przyszedł dać mu popalić.
    — Odpowiadając na Pana pierwsze pytanie Panie Ulliel — uśmiechnął się mierząc z przyjacielem na spojrzenia, gdy ten schodził coraz to niżej. Widać było, że tym wystąpieniem z tłumu zaimponował studenciakom, którzy nie mieli do końca jaj, by wyjść naprzeciw nowemu profesorowi. A oto przed nimi znalazł sie wybawca z ciętym językiem. Och jak bardzo Blaise ich wszystkich wciągał w swoją grę, która mógł dostrzec tylko Lucas. Trochę rozrywki nikomu nie zaszkodziło prawda?
    —   Nie, nie posiadam przy sobie broni, niemniej mam jedną zarejestrowaną na moje nazwisko. Wybaczcie trochę prywaty, ale lubię od czasu do czasu pojawić sie na strzelnicy, a pan Panie Ulliel? Strzelał pan kiedykolwiek? — nie mówił nic co mogło wprowadzić go w tarapaty. Broń rzeczywiście miał zarejestrowana na swoje nazwisko, ale o tych, które już były bez numerów seryjnych nikomu poza Sebastianem nie wspominał, ba nawet obecny na sali przyjaciel nie wiedział o ich istnieniu. Im mniej osób znasz nasze sekrety tym łatwiej, by pozostały sekretami.
    —  A co do drugiego pytania Waszego kolegi z roku, to wybaczcie, że potraktowałem Was zaiste protekcjonalnie. — odepchnął się od biurka i podszedł nieco bliżej studentów siedzących w pierwszych rzędach. 
    —  To miało być pytanie na rozgrzewkę, ale w takim razie może jest ktoś chętny streścić mi spór i wszelkie możliwe strategie między Jeffersonem i Brendsonem? — była to dość głośna sprawa sprzed kilku miesięcy. Lucas nie był obecny na sali rozpraw, lecz Jefferson był klientem Richardson&Black. Spór dotyczył wycieku ustaleń co do połączenia tych dwóch ogromnych firm zajmujących się importem rzadkich stopów metali nie tylko do Wielkiego Jabłka, ale również do kilku innych większych amerykańskich miast. Początkowo podejrzewano zewnętrznego hakera, lecz szybko okazało sie, iż Brendson mógł zyskać znacząca przewage po wygraniu tej rozprawy - zyskałby monopol, a Jefferson poszedłby z torbami. Tyle z dżentelmeńskiej umowy.
    - Czekam jeszcze minutę, jesli ktoś się nie zgłosi do poprawnej odpowiedzi wszyscy będziecie musieli przygotować linie odbrony dla każdej ze stron i lepiej, by nie było to kopiowanie zastosowanych przy tej sprawie juz w sądzie rozwiązań. — skrzyżował ręcę na piersi, a kącik ust zadrgał mu w zawadiackim uśmiechu, gdy podszedł bliżej przyjaciela. Nachylił się nieco.
    — Wiesz, że zgotowałeś im niemałe piekło, nie? — szepnął, ale na tyle cicho, by naet ci siedzący nieopodal nie mogli wyłapac tych słów.
    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  47. - Blaise... - westchnęła i pokręciłą głową. Daleko mu było do opanowania. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby przekonać się, iż mężczyzna wręcz szaleje z ekscytacji. Za dobrze go znała, żeby dać sobie coś wmówić.
    - Wiesz, że większość społeczeństwa nie ma zbyt wiele pieniędzy? Poza tym chodzenie po ulicy też możesz uznać za niehigieniczne. Generalnie rzeczy się pierze. W takiej maszynie z bębnem - rzuciła kpiąco. Kiedy zaczął teatralnie zakrywać sobie uszy, miała ochotę go zdzielić mocno po głowie. Clary mniej kaprysiła, a miała pięć lat!
    - Ulliel, do cholery. Ogarnij się - syknęła. - Lucas wie o mnie niemal wszystko, jeśli chodzi o tryb życia i doświadczenia z przygód po drugiej stronie lustra. Nie musisz się o to martwić - dodała nieco spokojnej. Faktycznie Black był nawet przy niektórych z tych wydarzeń. Znaczną jednak część przeszła sama.... i musiała się z tym uporać. Nie mogła pozwolić, żeby tamte przeżycia wpłynęły na jej nową rodzinę. Starała się odciąć od złych wspomnień i jeszcze gorszych decyzji.
    Elaine pokręciłą głową, słysząć kolejne głupie wypowiedzi przyjaciela.
    - Blaise... nie da się kupić miłości i przywiązania. Ze wszystkich ludzi ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej - powiedziała z wyraźną naganą w głosie. - Możesz... zabrać ją na jakieś super wakacje. I w tym czasie dowiesz się, czego ona chce, jakie ma marzenia. Nie chodzi o to, żebyś spełnił jej marzenia, ale pomógł jej to zrobić. Uwierz... człowiek potrzebuje w życiu celów... inaczej głupieje i wariuje. Popatrz na Lucasa... ile wytrzymał bez pracy? Z resztą sama nie umiałam usiedzieć w miejscu  po postrzale. Praca nie jest potrzebna tylko do zarabiania pieniędzy, ale i do realizowania się. Nie mówię, że masz nie pomagać siostrze, ale... doceń to, kim jest i jak zapracowała na siebie. Jest tłumaczem? Może możesz polecić ją w jakimś dobrym wydawnictwie lub firmie? Spróbuj się dowiedzieć, co chciałaby robić. Albo pomóc jej zacząć coś własnego. Ale nie odbieraj jej tego, kim stała się o własnych siłach. Sam przechodzisz kryzys tożsamości.... chcesz jej zafundować to samo? - spojrzała na niego wyczekująco. Wątpiła, żeby coś do niego dotarło. Bała się, że kobeita wykorzysta przyjaciela, ale jednocześnie zranią się oboje. Tyle że nie ma siły, która wybiłaby Uliellowi głupoty z głowy.Przytuliła się do przyjaciela, chociaż miała ochotę go po prostu udusić.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  48. Wzięła do ręki kieliszek, upijając z niego kilka drobnych łyków. Nie mogła konsumować alkoholu w takich ilościach jak dawniej. Zresztą, nawet niewielkie ilości czasem przyprawiały ją o wymioty. Nie chciała jednak dawać mu żadnych wskazówek czy powodów do obaw, dlatego grzecznie udała, że rozkoszuje się bąbelkowym napojem. Na szczęście podróż nie trwała długo i po kilku minutach znaleźli się przed wysokim budynkiem.
    Tilly zdenerwowała się nieco, gdy Blaise nie chciał odpuścić tematu jej niespodziewanego zniknięcia. Zdenerwowała się jednak nie na niego, lecz na samą siebie. Wiedziała, że kłamstwa, które tworzyła, powoli wymykały się spod jej kontroli i była to tylko kwestia czasu, zanim podwinie jej się noga i zaprzeczy samej sobie. Nie chciała karmić przyjaciela garścią nieprawdy, ale jednocześnie nie czuła się gotowa na to, by opowiedzieć mu swoją historię. Nie chciała po raz kolejny zrobić z siebie ofiary. Nie chciała litości. Wróciła, by skupić sie na odbudowie kontaktów z Arthurem, a jeśli wiadomość o chorobie obiegłaby całą rodzinę, znowu cała uwaga zostałaby skierowana w jej stronę, a starszy Morrison musiałby udawać, że relacje pomiędzy nimi w magiczny sposób zostały naprawione. Nie tak chciała to załatwić. Była gotowa powiedzieć prawdę dopiero wtedy, jeśli Arthur zgodziłby się jej wybaczyć. A póki co zdecydowała się na nieco wymijającą odpowiedź. Tak, by Blaise w końcu zamknął temat.
    - Powiedzmy, że na początku potrzebowałam czasu dla siebie. A im dłużej to trwało, tym trudniej było mi podnieść słuchawkę. Bo niby jak to sobie wyobrażasz... hej Blaise, nie gadaliśmy przez dobre dwa lata, co tam u ciebie nowego? - Zaśmiała się, przedrzeźniając podobny pomysł. - Ale nie martw się. Przysięgam, że teraz nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. - Uśmiechnęła się, w głębi ducha chcąc, by jej słowa były zgodne z prawdą.
    - Wyczytałam, że masz ciekawe i barwne życie. Ale nie pochlebiaj sobie tak bardzo, bo nie jesteś powodem, dla którego wróciłam. A przynajmniej nie jedynym - zażartowała.
    Blaise miał rację. Próbowała się dowiedzieć, co takiego działo się z Arthurem. Ale oprócz nielicznych statusów, które publikował w mediach społecznościowych, jego życie nie było tak przejrzyste jak życie Blaise'a. Musiały jej więc wystarczyć sporadyczne zdjęcia i pozorne zapewnienie, że jej brat żył i miał się dobrze, przynajmniej do czasu. Fałszywy uśmiech na fotografiach sprawiał, że czuła się odrobinę lepiej z samą sobą. Był swoistym usprawiedliwieniem, bo dawał jej jedną, krótką odpowiedź - jej nieobecność nie zruinowała całej rodziny.
    Zaśmiała się w odpowiedzi na jego reakcję. Fakt, Tilly nie należała do szczególnie męskich kobiet, ale była nieco zdesperowana. Poszukiwała pracy, a mało kto decydował się na zatrudnienie pracownika wyłącznie na weekendy. Poza tym ilość dni, kiedy Tilly była zbyt chora, by się zjawić, skutecznie zniechęcała wielu pracodawców. A właściciel warsztatu, w którym pracowała, był nad wyraz miłosierny ze względu na jej sytuację, nie mogła więc narzekać.
    - Spokojnie! Pracuję na recepcji, rozliczam klientów. Nudne, administracyjne sprawy. Niestety nie miałam jeszcze okazji zmierzyć się z zepsutym samochodem. - Wzruszyła ramionami. - Ale nie szukam pracy, ani mieszkania. Wiem, że pewnie ostatni raz widziałeś mnie, kiedy byłam jeszcze prawie dzieckiem, jednak od tego momentu minęło zdecydowanie zbyt wiele czasu, dlatego muszę odmówić tej jakże kuszącej propozycji. Wróciłam, żeby stanąć na własnych nogach, jak dorosły człowiek - wyjaśniła. - Poza tym, powinieneś mnie nienawidzić po tym, jak was wszystkich potraktowałam, znikając bez słowa. A ty mi proponujesz mieszkanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miała pojęcia, czy mówił na poważnie, ale patrząc na ogrom bogactwa, w jakim się pławił oraz jego wyraz twarzy, nie wydawało jej się, że żartował. Nie rozumiała, dlaczego. Arthur i Elle najchętniej nie oglądaliby jej na oczy, a Blaise? Blaise, jak gdyby nigdy nic, zaoferował jej pracę i mieszkanie. Choć jej obecna kawalerka była zdecydowania zbyt ciasna, to Tilly nie mogła przyjąć podobnej propozycji. Chciała stanąć o własnych nogach, całkowicie niezależnie. A poza tym zbyt bliski kontakt z Blaisem sprawiłby, że utrzymanie choroby w tajemnicy osiągnęłoby wręcz nieosiągalną trudność.
      Gdy weszli do środka apartamentu Blaise'a, Tilly nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chyba nigdy w życiu nie widziała podobnego luksusu. Zajęło jej chwilę, zanim utwierdziła się w przekonaniu, że nie śni. Stała więc w miejscu, nieco onieśmielona, czekając, aż Blaise zacznie bawić się w jej przewodnika po tej ogromnej przestrzeni.
      - Masz może... basen? - zapytała dość nieśmiało. - Bo jeśli tak, to chyba nie odmówiłabym kąpieli.


      Tilly

      Usuń
  49. [Ja też! Niby również mam loki, ale nie tak bujne. <3 Pięknie dziękuję, jest mi bardzo miło. Mam nadzieję, że uda nam się rozwinąć skrzydła. A jeśli masz ochotę na wątek, zapraszam do nas. :)]

    Chiara Morello

    OdpowiedzUsuń
  50. Cieszyła się, że znalazła przynajmniej jednego sprzymierzeńca. Kogoś, kto zostawił za sobą jej przeszłość i potrafił skupić się na teraźniejszości. I choć przyjaźń z Blaisem nigdy nie zastąpiłaby jej przyjaźni z Arthurem, w końcu jej brat pełnił w jej życiu znacznie ważniejszą rolę, to tak czy inaczej była szczęśliwa. W tym krótkim, ulotnym momencie była szczęśliwa, na chwilę zapominając o całym trudzie związanym z nieudolnymi próbami wynagrodzenia Morrisonom swojego zniknięcia. Teraz miała sprzymierzeńca, kogoś, kto wziął jej stronę i starał się jej nie oceniać.
    - Dzięki, Blaise - odparła krótko, lecz całkowicie szczerze. Nie była typem osoby, która obnosiła się ze swoimi emocjami czy lubiła rozmowy na poważne tematy. Uznała jednak, że mężczyzna musiał to usłyszeć, ponieważ jako jedyny nie patrzył na nią tak, jakby znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. I była mu za to niezwykle wdzięczna.
    - Tym razem ja też postaram się odwdzięczyć. Może nie zaproszę Cię do mojej rezydencji i nie poczęstuję szampanem w jacuzzi, ale jeśli będziesz chciał pogadać czy się upić, to jestem do twojej dyspozycji. - Uśmiechnęła się. - Teraz możesz mieć pewność, że nigdzie się stad nie ruszam.
    Podczas całej drogi przez apartament mężczyzny, Tilly przystawała co chwilę, chcąc bliżej przyjrzeć się pięknemu I nowoczesnemu wnętrzu.
    - Im więcej widzę, tym bardziej zaczynam rozważać twoją propozycję zostania z Tobą na zawsze - zażartowała, nie kryjąc wrażenia, jakie zrobił na niej budynek.
    Blaise od zawsze był obrzydliwie bogaty, ale to, co widziała teraz, przechodziło jej najśmielsze oczekiwania. Wcześniej nie potrafiła sobie wyobrazić luksusów, w jakich żyły osoby pokroju Ulliela i gdy wreszcie ujrzała je na własne oczy, chciała prosić, by ktoś ją uszczypnął, bo myślała, że śni.
    Zaśmiała się głośno, słysząc jego historię o wizycie w sklepie.
    - Nie umiesz kupić bułki? No proszę, widzę, że masz wiele do nadrobienia. Następnym razem zamiast do baru, musimy się wybrać do Walmarta. Pokażę Ci magię amerykańskich supermarketów. Wrażenia niezapomniane - zażartował, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    Mathilde uważała, że nieposiadanie podobnych umiejętności było niezwykle zgubne. Dawniej żyła chwilą i nie przejmowała się konsekwencjami swoich decyzji, zupełnie jakby miała przed sobą całą wieczność. Ale wieczność okazała się znacznie krótsza niż przypuszczała. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, jak ulotne były wszystkie ziemskie przyjemności na jakich się skupiała, włączając w to pieniądze. Trzeba było przygotować się na każdą ewentualność, nawet jeśli tamta wydawała się niezwykle nieprawdopodobna.
    Tilly chciała znaleźć nową pracę. Owszem, nie mogła narzekać na swoją obecną pozycję, w końcu jej szef był niezwykle wyrozumiały i pomocny. Ale mimo to, nie miała zamiaru tkwić przez resztę życia w warsztacie samochodowym. Dlatego też słysząc już kolejną propozycję ze strony Blaise'a, spojrzała na niego, krzywiąc się przy tym. Nie chciała, żeby ją kusił, bo ostatecznie pęknie i poprosi go o pomoc. A to będzie oznaczało, że utrzymanie w tajemnicy jej choroby będzie wręcz niemożliwe.
    - Oj, Blaise. - Westchnęła. - Nie masz przypadkiem... jakiejś pozycji na pół etatu? Najlepiej na wieczór lub weekendy - Złamała się.
    Teraz patrzyła na niego z niepewnością, przygryzając wargę w niecierpliwym oczekiwaniu na odpowiedź. Zastanawiała się, czy zapyta, dlaczego nie chce pracować na pełny etat. Miała jednak nadzieję, że nie będzie zbyt wścibski. Jeśli udałoby się jej dostać pracę w firmie mężczyzny na kilkanaście godzin w tygodniu na odpowiednie zmiany, powinna być w stanie bez problemu uczęszczać na wizyty szpitalne. A reszta? Może Blaise wcale nie będzie aż tak zainteresowany jej życiem zawodowym? W końcu był szefem szefów. Miał pod sobą ludzi, podczas gdy on sam zapewne nie miał kontaktu z mniej ważnymi pracownikami. Przynajmniej miała taką nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz pokręciła głową z niedowierzaniem, kiedy dotarli do pokoju z basenami. Dawno nie pływała, za to tęskniła za uczuciem unoszenia się w wodzie, za wodą obmywającą jej chude ciało. Korzystając z propozycji, po kilkunastu minutach wybrała strój kąpielowy. Choć dawniej nosiła markowe ubrania, teraz nie miała na nie pieniędzy i kupowała w ciucholandach. Dostała więc niezwykle rzadką szansę poczucia się niczym księżniczka. Przymierzała kilka z nich, wydłużając tym samym oczekiwanie Blaise'a. Ostatecznie zdecydowała się na czarny kostium, odsłaniający jej plecy i boki. W łazience poprawiła jeszcze podkład, jakim zakryła siniaki po wkłuciach I była gotowa do wyjścia.
      Podążając za Ullielem, wskoczyła do wody i z gracją przypłynęła do mężczyzny.
      - W takim razie co Ty na to, żeby oprócz każdego materaca, wypróbować też każdy basen? Nie często zdarza mi się pływać w pojedynkę. Zazwyczaj to obok są spocone I napalone czterdziestolatki oraz wrzeszczące bachory. A teraz wiesz, chcę skorzystać z okazji- rzuciła, kładąc dłonie na jego ramionach.

      Tilly

      Usuń
  51. Elaine doskonale pamiętała swoją ucieczkę z domu i przeprowadzkę do wuja. Potrzebowała wyrwać się z tamtego chorego miejsca i jej psychika z pewnością odetchnęła, gdy znalazła się pod opieką poczciwego ojca chrzestnego, który zawsze ją wspierał i zawsze stał po jej stronie. Niemniej przeskoczenie z domu, w którym za porządek odpowiadała gosposia, która również gotowała i pilnowała, żeby żadne z dzieciaków nie zapomniało o czymś do szkoły, do mieszkania z kawalerem, który ani nie gotował, ani nie zważał na porządek... to było trudne. Po prostu trudne. Musiała się nauczyć tych wszystkich rzeczy, które tak bardzo przerażały Blaise'a: gotowania, prania, sprzątania. Z czasem zaczęła się dziwić, że ktokolwiek może nie potrafić tak podstawowych rzeczy, a przecież była i po tamtej stronie...Pokręciła głową, kiedy Ulliel zasugerował, że powinna unikać chodzenia po ulicach. Uważała, że przyjaciel zaczyna popadać w jakąś paranoję.
    Kiedy jednak stwierdził, że wszystko da się kupić... wmurowało ją na chwilę. Niemal odskoczyła, gdy poklepał ją po plecach. Ich przyjaźń była dziwna, ale... cóż. Myślała, że podstawą ich znajomości było właśnie to, że nie dała mu się kupić. Czy było inaczej? Zacisnęła zęby i odsunęła się od niego. Musiała to przemyśleć, a Blaise w tym czasie paplał niemiłosiernie. Nawet nie słuchała. On się ekscytował, a ona... czuła, że bije w ścianę, a ta tylko rośnie i zamyka ją ze wszystkich stron.
    Kiedy wyciągnął do niej szklankę... odsunęła się jeszcze o krok i potrząsnęła głową.
    - Blaise, dość - powiedziała cicho, jakby chciała samą siebie w czymś przekonać. Potem podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
    - Wychodzę. I nie odzywaj się do mnie, póki tego wszystkiego nie przemyślisz - mówiła cicho i widać było po niej, że czuje się zraniona. Nie przeklinała, nie krzyczała na niego. Po prostu zabrała torebkę i wyszła z jego apartamentu.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  52. Elaine starała się uspokoić, kiedy windą zjeżdżała na dół. Nie chciała wyglądać jak zdesperowana wariatka. Czuła jednak bezsilność i gniew, które niemal dusiły ją od środka. Przyjemny powiew wiatru przypomniał jej o istnieniu świata. Westchnęła ciężko i podeszła do skraju chodnika i zaczęła wypatrywać taksówki. Nadal jednak myślała o Blaisie i jego zupełnie oderwanym od realności zachowaniu. Czy on się nie słyszał? Owszem, bywał ignorantem, ale w gruncie rzeczy nie był głupim człowiekiem. Raczej niezainteresowanym problemami świata. Niemniej nie spodziewała się po nim takich słów... Szczególnie po tych przejściach z ojcem.
    Nagle Ulliel pojawił się za jej plecami. Patrzyła na niego z miną wyrażającą wyczekiwanie i spojrzeniem, które mogłoby zabijać. Faktycznie imponujące było to, że przepraszał. SKoro jednak nie wiedział za co.... to jaki to ma w ogóle sens? Pokręciła głową.
    - Nie chcę twoich przeprosin - odparła. - I nie mów mi, że tak bardzo by ci mnie brakowało! Skoro twierdzisz, że wszystko można kupić, to droga wolna. Proszę, idź i kup sobie przyjaciół. Na pewno znajdziesz wielu chętnych, którzy pomogą ci wydawać pieniądze . - Splotła ręce na piersi. - Mnie do tego nie mieszaj. Chcesz sobie zrobić z siostry kukiełkę? Zapraszam. Chcesz płacić innym za rozmowę? Proszę bardzo. Nie licz, że ci w tym pomogę - warknęła. Uznając rozmowę za zakończoną, sięgnęła po telefon. Miała nadzieję, że może przynajmniej jakiś uber będzie w okolicy...

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  53. Prawdopodobnie bliskość, jaką oboje odczuwali, była pozorna i bardzo powierzchowna. Ostatecznie nie byli gotowi, by powierzyć sobie nawzajem głęboko skrywane sekrety czy nawet porozmawiać na poważniejsze tematy. Ale ta powierzchowność jej wystarczała. Mało - potrzebowała jej. Nie czuła się na siłach, by wchodzić z kimkolwiek, kto nie był jej rodziną, w głębszą relację, a iluzja, jaką owa powierzchowność skutecznie wytwarzała, sprawiała, że nie czuła się aż tak samotna. Dlatego była wdzięczna, że go spotkała i że tamten postanowił zaprosić ją do siebie. Miała tylko nadzieję, że uda jej się uniknąć niewygodnych pytań, a Blaise upije się na tyle, że nie zwróci uwagi na różne niepokojące sygnały. Ale w końcu nie mógł wiedzieć, jak bardzo schudła i zmizerniała w przeciągu ostatnich kilku miesięcy, skoro nie widział jej przez tak długi okres czasu! A to działało na jej korzyść. Na korzyść jej kłamstw i niedomówień, na korzyść gry, w którą grała ze sobą i za światem, dzięki, której mogła udawać, że wszystko było w najlepszym porządku.
    Tilly nie zamierzała znikać, przynajmniej nie z własnej woli. Zbyt wiele straciła przez błędy swojej młodości. Arthur był dla niej jedyną rodziną, jaka jej została. Poza nim nie miała nikogo i choć dawniej wydawało jej się, że bycie wolnym duchem bez korzeni to coś, czego naprawdę pragnie, to teraz widziała jasno i wyraźnie. Widziała swój strach przed samotnością. Przed rzeczywistością, gdzie każda z jej powierzchownych znajomości pryska, gdy pojawiają się najmniejsze niedogodności. Dlatego potrzebowała Arthura i w głębi duszy miała nadzieję, że on potrzebował jej.
    - Nie schlebiaj sobie! - Zaśmiała się głosno. - Jeszcze nie upadłam tak nisko, żeby oświadczać się mężczyźnie. Spokojnie, aż tak niezaspokojona nie jestem. - Prychnęła ostentacyjnie.
    Tilly zapewne nie miała aż tak barwnego życia osobistego jak Blaise, a przynajmniej nie w chwili obecnej. Dawniej - owszem, potrafiła znaleźć partnerów na każdą noc tygodnia, bawił ją przygodny seks w toaletach klubów, wszystko co brudne i grzeszne. Wszystko, co doprowadziło ją do wiadomej zguby. Obiecała sobie, że z tym skończy, że tak czy inaczej seks nie mógł bawić jej tak, jak dawniej. Ale tutaj nie chodziło tylko o seks. Tilly lubiła czuć się pożądaną przez mężczyzn, lubiła, gdy ich wzrok błądził głodnie po jej ciele, gdy doprowadzała ich do utraty zmysłów. Choroba pozbawiła ją pewności, że to nadal możliwe, że nadal ktokolwiek będzie zainteresowany tym szkieletem, na jakim powieszono pobladłą skórę i to właśnie dlatego chadzała po klubach z tą udawaną pewnością siebie, z nadzieją, że nie wróci do domu sama.
    - Wilk nie taki straszny jak go malują. A myślałam, że odwiedzanie niedostępnych zakamarków miasta cię choć odrobinę fascynuje! No ale trudno. - Wzruszyła ramionami. - Najważniejsze, że możesz mnie zabrać w podróż helikopterem. - Zaśmiała się.- Będę miała podróż życia, kolejny punkt do odhaczenia z listy rzeczy, których chcę spróbować przed śmiercią.
    Przez moment zastanowiła się nad tym, jak to jest być Blaisem. Nie chodzić do supermarketów i latać prywatnym helikopterem, mieć swojego szofera, gosposię i centrum basenów w mieszkaniu. Ale im dłuzej myślała, tym dosadniej dochodziła do wniosku, że Blaise musiał żyć w cholernym śnie. Nie potrafiła umysłem objąć bogactwa, w jakim się pławił i przypuszczała, że on również nie był w stanie. Zupełnie tak, jakby pieniądze dla niego nie istniały. Jakby żadna cena nie była zbyt wysoka, a wszystko, o czym tylko zamarzył, mial w zasięgu ręki. Pokręciła głową z szelmowskim uśmiechem na ustach, nie dowierzając, że z nim rozmawia po tylu latach. I że ktoś jego pokroju nadal chciał się z nią zadawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ja pracuję w weekendy i chyba nie jestem nienormalna, prawda? - zapytała, za wszelką cenę nie chcąc zdradzić swojego zakłopotenia tym pytaniem. - I nie mam zawodowego marzenia. To znaczy... mam, ale nie jest to możliwe, więc jakaś obsługa klienta czy coś w ten deseń mnie zadowoli. A z wypowiedzeniem poczekam do kolejnej zmiany. Szef by mnie udusił, gdybym do niego zadzwoniła o tej porze i już nie byłoby sensu skłądać żadnych wypowiedzeń. - Zachichotała, jednocześnie odwzajemniając jego zaczepkę i również ochlapała go wodą. Ale zdecydowanie mniej delikatnie.
      Nie miałą zamiaru się z nim ścigać. Wiedziala, że była z góry na przegranej pozycji, ale z jakiegoś nieznanego jej powodu zanurzyła się w całości i zaczęła płynąć. Chciała przypomnieć sobie, jakie to uczucie - znaleźć się pod wodą. Jednak wystarczyło kilka sekund, by pożałowała swojej decyzji. Upłynęła zaledwie połowę długości, po czym musiała się zatrzymać, dysząc ze zmęczenia.
      - Daj mi chwilke - wymamrotała, opierająąc się o ścianę basenu, chcąc nieco wyrównać swój oddech. - Jak widzisz, moja forma nie jest w najlepszym miejscu, więc co ty na to, żeby wypróbować jeden z tych twoich bosko wygodnych materacy, hm? Albo przynajmniej to ciepłe jacuzzi.


      Tilly

      Usuń
  54. [Hej, dzięki! Odezwałam się na maila. :)]

    Chiara Morello

    OdpowiedzUsuń
  55. [ Okej to zaczynam! Ale jak mówiłam, nie jestem zbyt dobra w tym ;c ]

    Gdy światło dzienne ujrzało to feralne zdjęcie, gdy Scott opuszcza jej mieszkanie o świcie i to w dodatku bez koszulki, nie umiała sobie znaleźć miejsca. Nie chodziło o plotki, to ją nie interesowało. Sama wiedziała, że do niczego między nimi nie doszło. Fakt spiła się wtedy, oblała go i poza głupią gadaniną czy zaśnięciu przy sobie, nie miała nic do zarzucenia, jednak dla innych wyglądało to jednoznacznie. Ją jednak obchodziła tylko jedna osoba. Thomas, jej były chłopak i największy koszmar jaki mógł spotkać ją w życiu. Książę z bajki, który okazał się wilkiem w przebraniu. Uciekła mu i myślała, że pomimo ciągłego lęku, że kiedyś mógłby natrafić na jakikolwiek jej ślad gdzieś, o ile by jej szukał, to teraz była wręcz pewna, że ją znajdzie. W końcu na zdjęciu było widać jej mieszkanie, okolice każdy bardziej ogarnięty detektyw dopasuje, a wtedy ustalenie jej adresu będzie tylko formalnością. Bała się tej konfrontacji. Nie mogła normalnie jeść, spać, funkcjonować. Dotychczas lęk umiała opanować w pracy, gdy zajmowała się obowiązkami, jednak aktualnie nawet to nie przynosiło jej chwilowego ukojenia. Podupadła na zdrowiu. Przez te kilka dni zdecydowanie obciążyła, wręcz wycieńczyła swój i tak nadszarpnięty organizm. Z początku starała się ignorować swoje zmęczenie, jednak wszystko dzieje się do pewnego momentu krytycznego, który w jej przypadku okazał się być upadek w kuchni, gdzie nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wiedziała, że nie mogła dłużej ignorować swojego stanu zdrowia, dlatego zebrała się w sobie i mimo wielkiej niechęci, udała się do lekarza.
    W gabinecie lekarz dokładnie ją zbadał, rozwodząc się nad jej nieodpowiedzialnością i lekkomyślnością, dając jej do zrozumienia, że powinna bardziej o siebie zadbać, bo w przeciwnym razie może się to skończyć o wiele, wiele gorzej. Zdawała sobie z tego sprawę, jednak jak miała bardziej zadbać o siebie, w momencie, gdzie jej życie kompletnie się waliło? Jak jej koszmar mógł znów wrócić? Jak to wszystko, ta cała ucieczka, rozpoczęcie nowego życia nie miało większego sensu?
    Westchnęła cicho, marszcząc nos, gdy zauważyła jak lekarz dość długo przygląda się jej znamieniu nad lewym żebrem, które miała odkąd pamięta. Wyglądało jak mały tatuaż, choć nim nie był. Może to maleństwo w kształcie drzewa lub rogu, nigdy nie umiała tego bliżej określić, było pozostałością po jakimś wypadku z dzieciństwa, który kompletnie wyparował z jej pamięci? Pięć pierwszych lat jej życia było zagadką. W domu dziecka nie raz próbowano z niej wyciągnąć cokolwiek, myśląc, że natrafią na ślady jej rodziny. Jednak nie potrafiła im, ani sobie pomóc. Jak zwykle. Tego w sobie nienawidziła. Bezsilności i poczucia, że jest gorsza, że bez innych nie da sobie rady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Coś nie tak? - spytała z lekkim zwątpieniem w głosie, wyrywając tym samym lekarza z zamyślenia.
      - Wszystko w porządku - oznajmił z wahaniem. - Widzi pani, to znamię jest bardzo nietypowe. - Kobieta przełknęła ślinę, obawiając się, że zaraz dowie się, że na niedomiar złego ma jeszcze jakąś rzadką chorobę. Chyba gorzej już być nie mogło. - Jedna zaginiona prawie dwadzieścia lat temu dziewczynka takie miała, niestety nigdy jej nie odnaleziono... - Zamilkł na chwilę, a Naya przełknęła dość głośno ślinę. Jej życie właściwie zaczęło się dziewiętnaście lat temu, poprzednie pięć były niczym pusta kartka, ale no nie mogła być tą dziewczynką, to jakiś dziwny zbieg okoliczności.
      - To pewnie tylko przypadek, nie ma się nad czym rozwodzić - mruknęła tylko. Nigdy nie myślała o tym, by odnaleźć kogokolwiek ze swojej rodziny. Skoro trafiła do domu dziecka było dla niej jasne, że nikt jej nie chciał, a więcej przykrości, rozczarowań nie było jej w życiu potrzebnych.
      - Nie do końca, znamiona są bardzo unikatowe, podobne mogą występować tylko u osób blisko spokrewnionych - wyjaśnił, a Brown zmrużyła swoje oczy.
      - Dziękuję za informacje, ale ja tu przyszłam w innej sprawie - urwała dość szybko, nie chcąc się nad tym rozwodzić.
      I ku jej zdziwieniu wcale nie dostała tabletek na wzmocnienie jak przewidywała, a lekarz umieścił ją na jednodniowej obserwacji, twierdząc, że omdlenie nie może być zignorowane, a także chciał upewnić się czy kobiecie nie grozi na pewno nic poważniejszego. Brown dość niechętnie na to przystała, jednak zdawała sobie sprawę, że w złej kondycji daleko nie ucieknie, więc może warto ten jeden dzień poświęcić i tu zostać?
      Skąd miała wiedzieć, że nadgorliwy lekarz i tak postanowi wmieszać się w jej życie, drążąc sprawę na pozór nieważnego znamienia?

      Naya

      Usuń
  56. [Dzień dobry!

    Dziękuję serdecznie za tak miłe słowa w stronę Jade. Co do jej pracy to tak, jest to dość ciekawy zawód, sama "liznęłam" go trochę od strony organizacyjnej, więc trochę wiem jak to wygląda. Gdyby była chęć, zapraszam z Jade na wątek, może uda nam się coś razem stworzyć :D]
    Jade Edwards

    OdpowiedzUsuń
  57. [Cześć! Skoro przyszliście nas porwać na wątek to nie mamy innego wyjścia, przychodzimy coś wspólnie stworzyć <3 Prokurator był brzydki, więc zarobił w nos, właściwie Gemma do tej pory uważa, że po jej ataku zaczął wyglądać bardziej atrakcyjnie i powinien jej za to podziękować. W jej oczach Blaise jest zbyt przystojny, żeby marnować jego buźkę, więc może się spodziewać kopniaka między nogi i myślę, że właśnie tak mogłaby się zacząć cała ich znajomość ;) Mam wrażenie, że Blasie i Gemma zostali ulepieni z tej samej gliny – lubią dominować, mieć kontrolę nad swoim życiem i władzę nad innymi, a do tego oboje uwielbiają pieniądze i niezobowiązujący seks. Myślę, że początkowo mogło między nimi dochodzić do intensywnych spięć podszytych pożądaniem, właściwie nie zdziwiłabym się, gdyby z czasem stali się friends with benefits. Mogliby być dla siebie sposobem na odreagowanie, a przy okazji nie musieliby się obawiać, że wkradną się jakieś uczucia, ponieważ oboje są do siebie zbyt podobni i zbyt dobrze się znają, żeby zniszczyć tak dobry układ. Niewiele osób jest w stanie zrozumieć Gemmę, dlatego posiadanie przyjaciela w osobie Blaise’a byłoby dla niej naprawdę dużym wybawieniem; już sobie wyobrażam, jak wspólnie siedzą w mieszkaniu z kieliszkami wina i droczą się ze sobą, ona swobodnie położyłaby długie nogi na jego kolanach i wreszcie mogłaby się zrelaksować po tym, jak cały dzień musiała się mieć na baczności, żeby nikt nie wyczuł nawet drobnej słabości. Co o tym sądzisz, pasowałoby ci takie powiązanie?]

    Gemma

    OdpowiedzUsuń
  58. Studenci na sali byli pod wielkim wrażeniem nieznajomego im śmiałka, który w tak otwarty sposób postanowił zmierzyć się z bądź, co bądź legendą sceny prawniczej Nowego Jorku. Szatyn na wysunięty niskich lotów żart na temat męskich genitaliów przyrównanych do broni, nawet nie drgnął. Za dobrze znał Blaise, by coś takiego mogło go zaskoczyć.
    — Muszę pana rozczarować, ale dżentelmeni o pewnych sprawach nie rozmawiając przy tak okazałej widowni, poza tym nie wiem, czy znane jest panu przysłowie, że głośno szczeka ten pies, który mało gryzie? —po sali rozeszło sie ciche acz znaczące 'uuuu'.  Mierzyli sie na spojrzenia, jakby faktycznie to była dla nich swego rodzaju rywalizacja. Postronni obserwatorzy mogli uwierzyć, iż jeden do drugiego nigdy nie zapała przyjacielskim uczuciem, och jak łatwo było zwieść ludzi.
    — Brawo naczytał sie na brukowców i portali plotkarskich, i o ile czasem mogą one pomóc przy sprawie, o tyle dowodem w sądzie są żadnym. Zapamiętajcie, że brukowce piszą wszystko to co wpłynie im na zwiększenie sprzedaży, a kłopotanie sie ze sprawdzaniem źródeł zlecają... nikomu.—pamiętał, że sam sie kiedyś na tym przejechał będąc samemu jeszcze na studiach. Przyjał za pewnik zamieszczone w jakiejś gazecie informacje, co kosztowało go podchodzenie do egzaminu dwukrotnie. 
    — Zero entuzjazmu?  Skoro mój dobry przyjaciel Blaise Ulliel chce dobrowolnie sponsorować nagrody, to czemu nie —wzruszył ramionami szatyn odkrywając tym samym to jaka relacja łączyła mężczyzn wywołał tym samym konsternacje na wielu twarzach. 
    — Naprawdę nikt nie jest chętny juz na tym etapie załapać sie na staż w kancelarii? —uniół zawadiacko jeden kącik ust ku górze i dopiero wtedy jakby sala ożyła. Studenci podnosili ręce przekrzykując sie z tym, który to bardziej sie nadaje.
    —Czyń honory, skoro taki z Ciebie Devil —zasmiał sie Black zwracając się do kolegi i wskazał mu dłonia całą sale chętnych do 'tej zabawy'.  Na dobra sprawę on mógł teraz tylko stać i sie przyglądać, a z odrobina szczęścia uda mu sie wypłać osoby, które naprawdę będą miały szanse w tym biznesie. Prawko to też biznes jak każdy inny, czym szybciej to pojma tym lepiej dla nich.
    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  59. Nie była zadowolona z faktu, że musiała zostać w szpitalu. Nie uważała, żeby groziło jej coś poważniejszego. Była zwyczajnie przemęczona i poddana długotrwałemu stresowi, co znacznie osłabiło jej organizm. Przyznawała szczerze, że w ostatnim czasie nie miała głowy, żeby o siebie dbać. Nie myślała o zdrowym śnie, regularnych posiłkach czy czymkolwiek takim, a efekt był właśnie taki. Jednak wcześniej nikt jej nie zatrzymał na dłużej. Zazwyczaj leki na wzmocnienie i prośba o odpoczynek to jedyne co dostawała od lekarza, więc skierowanie jej na obserwacje, nawet na dobę, było zwyczajnym przegięciem. Tym bardziej, gdy okazało się, że prowadzący nie odpuścił sprawy jej znamienia, najwidoczniej wmawiając komuś, że jest tym zaginionym dzieckiem. A przynajmniej tak wnioskowała, gdy do jej sali wszedł mężczyzna z bukietem, nawijając nie wiadomo o czym. Przyglądała mu się z szeroko otwartymi oczami, powoli, im dalej w jego monolog, marszczyła brwi, pokazując tym samym nieznajomemu swoją irytację i kompletne zmieszanie. Nie interesowało ją odzyskiwanie rodziny. Fakt, może i kiedyś chciała ją odnaleźć. Kiedyś, gdy chciała poznać odpowiedź na pytanie, co było z nią nie tak, że wylądowała w domu dziecka, co kompletnie spieprzyło jej życie? Jednak później zdała sobie sprawę, że to nie ma najmniejszego sensu, a usłyszenie powodu może niepotrzebnie rozgrzebać ranę, która przez tyle lat mogła być uznana za zagojoną. Nie potrzebowała teraz kolejnych problemów. Miała swój własny, ogromny, z którym nie wiedziała jak sobie poradzić. I na tym chciała się skupić, a nie na rodzince, która kto wie czy tak naprawdę była jej.
    - Słuchaj, ja nie wiem, co wam powiedział ten wścibski lekarz. Nie obchodzi mnie to - zaczęła, czując jak jej żołądek się cały ściska. Była zła, cholernie zła, że ktoś obcy wpraszał się w jej życie, nie pytając jej o zdanie. Nie po to uciekła od swojego oprawcy, by ponownie ktoś za nią decydował. - Szukajcie sobie krewnych gdzie indziej, okej? I nie umarłam, żeby skądkolwiek wracać, cały czas tu byłam. - Podniosła się dość szybko z łóżka, zamierzając zabrać swoje rzeczy i stąd wyjść na własne żądanie.
    Po chwili jednak spojrzała na niego i wzięła głębszy oddech. W złości i przerażeniu, jakie towarzyszyło jej od pojawienia się tego feralnego artykułu, nie umiała nad sobą panować. Jej linia obrony zawsze ograniczała się do odepchnięcia od siebie zagrożenia i ucieczki, co właśnie zamierzała zrobić, wcześniej próbując zniechęcić do siebie każdego. Jednak z drugiej strony nie chciała być wredną jędzą, która udaje kompletnie pozbawioną uczuć.
    - Okej, to było zbyt gwałtowne, ale - odwróciła się do niego przodem, układając mu dłoń na ramieniu - naprawdę, wątpię bym była twoją siostrą. Jestem pewna, że ją znajdziecie, a tymczasem ja już wrócę do swojego życia, bo nie zaginęłam, a podrzucono mnie do domu dziecka, więc już to nie pasuje, a na znamieniu opieranie pokrewieństwa jest... sam rozumiesz.
    Może gdzieś głęboko w środku, była ciekawa. Jako dziecko zastanawiała się nie raz, nie dwa, co skłoniło jej rodziców, by zostawić ją w domu dziecka. Bieda? Może zbyt młody wiek? A być może w ogóle nikt jej nie chciał, a rodzina zorientowała się o ciąży zbyt późno na aborcję. I takie przypadki się zdarzały. Z dwojga złego, zawsze pocieszała się faktem, że nie porzucili jej na śmietniku czy lesie, tylko choć w jakimś procencie dali szansę na lepsze życie.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  60. Nie łatwo było wkurzyć Elaine. Nie tak naprawdę. Czasami wybuchała, czasami kogoś wyklinała, ale zwykle nie była naprawdę wkurzona, a jedynie pozwalała sobie na małe wybuchy emocjonalne. Z resztą i tego starała się unikać. Nie zawsze skutecznie. Tym razem naprawdę była wściekła. Blaise uderzył w czuły punkt. Nie wypominała przyjacielowi jak zawalił sprawę z Maille, uznając, że są dorośli i sami mogą tę sprawę między sobą załatwić. Niemniej jego obecne słowa były znakiem, że Ulliel nie potrafi wyciągnąć lekcji i dalej zamierza zachowywać się jak dupek.
    Chcąc nie chcąc wysłuchała jego przemowy. Syknęła przekleństwo, kiedy zabrał jej telefon. Kiedy roztrzepał jej włosy, spojrzała na niego z morderczą żądzą. Potem westchnęła ciężko.- Ulliel. Jesteś idiotą - stwierdziła i zawiesiła mu się na szyi, żeby go przytulić. Przy okazji wyciągnęła mu z kieszeni swój telefon. Nie wiedziała tylko, że ktoś im zrobi zdjęcie... o tym miała dowiedzieć się dopiero kilka godzin później. W tej chwili po prostu próbowała nie udusić przyjaciela.
    - Nie podoba mi się, że tak podchodzisz do pieniędzy i przekładasz to jeszcze na nasze relacje. Nie mówię, że posiadanie pieniędzy jest złe... ale nie rozwiązuje każdego problemu. Jeśli będziesz siostrze wszystko kupował, stworzysz potwora, który cię wykorzysta i odejdzie, a nie rodzinną więź - powiedziała powoli. Odsunęła się od mężczyzny i spojrzała na niego zmęczona.
    - A ja naprawdę mam cię dość na dzisiaj. Jadę do domu. A ty zastanów się, czego naprawdę chcesz od tej kobiety. Kim ma się dla ciebie stać? Jak możesz to osiągnąć? I nie, kupowanie jej samolotu nie jest odpowiedzią.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  61. [Cześć!
    Dziękuję bardzo za powitanie, i tak, Gwen to silna dziewczynka, która umie sobie radzić, chociaż zdarzają jej się chwile załamania i wtedy nie wie, czy będzie dobrą mamą — ale to się chyba zdarza każdemu.
    Chętnie przygarnę wątek z Blaisem i od razu mówię, że świetny dobry buźki dla niego!
    Faktycznie jest punkt zaczepienia. Ojciec Gwen jest bogatym przedsiębiorcą, więc on i Blaise mogliby robić interesy. Może Gwen i Blaise już się poznali na jednym z biznesowych spotkań? Chętnie poszłabym w taką relację, w której Gwen mogłaby się wyrwać z domu, trochę zaszaleć, żeby może znowu mogła czuć, że nie jest jakaś trędowata, że były narzeczony ją zdradzał. Oczywiście, jeśli coś takiego by Ci pasowało.]

    Gwendolyn Buffett

    OdpowiedzUsuń
  62. Słuchała go dość uważnie, nadal mając gdzieś w środku nadzieję, że to wszystko okaże się jakimś żartem, zwyczajną pomyłką. Chciała prostego życia, wstawania do pracy dzień w dzień, zwyczajne problemy jak na przykład rachunki. Niczego więcej. Po dość burzliwych przeżyciach chciała zwyczajnie odpocząć, nauczyć się żyć samodzielnie, może przestać się bać. Jednak to burzyło całkowicie jej plany, dostarczało kolejnych problemów, bo skoro miała niby wrócić po latach do jakiejś bogatej rodziny, jakiś dziennikarz się zapewne tym zainteresuje, a wtedy kto wie co ją czeka ze strony Thomasa.
    Usiadła, gdy powoli dochodziło do niej, że nie ma w ogóle mowy o pomyłce. Złapała w dłonie testy, czytając je dość uważnie, nawet kilkukrotnie, w nadziei, że może jednak mężczyzna to źle przeczytał, a ona jest po prostu zwykłą, przeciętną osobą. Nikim ważnym, ot zwykłym wychowankiem domu dziecka. Jednak niestety nie zapowiadało się na to, a Naya poczuła jak żołądek jej się ściska, a ciało oblewa się zimnym potem.
    Przez chwilę kompletnie zamilkła, wpatrując się w papierek pustym i nieobecnym wzrokiem, starając się uspokoić, ułożyć to sobie jakoś wszystko w głowie, co wydawało się jej w tym momencie niemożliwe. Zawsze uważała, że jej życie to jakiś pieprzony żart i jedno wielkie nieporozumienie, jednak teraz czuła się jak w jakimś dramacie napisanym w pięć minut na kolanie. Zapewne dla wielu osób, które miała okazję poznać będąc w domu dziecka, taki los niezwykle, by ucieszył. Z biedy nagle zamieszkać w pałacu niczym kopciuszek. Jednak Brown już miała swoją bajkę, swojego księcia na białym rumaku. I jak na tym wyszła? Beznadziejnie.
    - Słuchaj... Nie jestem żadna Charlotte. Jestem Naya, zwykły podrzutek, który nie zastanawiał się, a tym bardziej nigdy nie chciał poznać swoich rodziców - powiedziała cicho, nadal oszołomiona tymi informacjami. Najpierw ten artykuł po jej spotkaniu z Andrettim, a teraz to. Tego było za wiele. - Nadal nie chce nikogo poznawać, okej? Nie godziłam się na żadne durne testy. - Spojrzała na niego kompletnie rozbita, czując jak jej oczy z nerwów, stresu i bezsilności się zaszkliły. Nie miała zamiaru przy nim płakać, użalać się nad sobą. Chciała być silna, stać na własnych nogach, mieć kontrolę nad sobą i swoim losem, co od urodzenia skutecznie próbowano jej zabrać. Choć pójście z Thomasem było jej samodzielną, co prawda, beznadziejną decyzją, ale jednak samodzielną. Podobnie skorzystanie z pomocy Margaret, co na początku wydawało się bardzo dobrą opcją.
    - Mam pracę, więc już pójdę - westchnęła, co oczywiście mijało się z prawdą. Chciała zwyczajnie uciec, jak zawsze to robiła, jednak gdy już go mijała, chcąc wyjść z sali i jak najszybciej uciec, wsiąść do pierwszego lepszego autobusu, coś ją zatrzymało. Może jednak chęć poznania odpowiedzi na dręczące ją pytania była silniejsza niż jej się początkowo wydawało?
    Zagryzła delikatnie wargę i powoli się obróciła do niego, szukając w swojej torebce notesu oraz długopisu, które wysunęła w kierunku jej rzekomego brata.
    - Pomyślę. Muszę to sama przetrawić i - urwała, kompletnie nie wiedząc jak ma się obecnie zachowywać. Z jednej strony nie chciała nigdy nikomu odbierać nadziei czy robić przykrości, to jednak wiedziała, że musi przede wszystkim dbać o siebie. - Zostawisz mi swój numer i adres? Gdy to sobie ułożę, odezwę się. Choć nie obiecuje, pasuje mi moje życie, naprawdę nie będę tym, kogo szukacie - oznajmiła, posyłając mu delikatny, nieco smutny uśmiech.
    Nawet nie wydawał się jej znajomy. Zapewne jej rodzina miałaby wyobrażenia zbudowane na tych pięciu latach, które razem spędzili. Nie chciała nikogo zawodzić, ani też nikogo udawać. Najpierw chciała odnaleźć samą siebie, może choć odrobinkę wybaczyć samej sobie to, co ją męczyło.

    siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  63. [ W ogóle nie zorientowałam się, że nie odpisałam na te słowa odnośnie wyglądu karty :C Dziękuję ♥ Cieszę się, że się podoba :D refleks szachisty xD ]

    Uniosła wysoko brew, gdy okazało się, że spławienie go wcale nie będzie należało do najłatwiejszych. To dołożyło jej dodatkowego stresu, a każde kolejne słowa sprawiały, że miała ochotę uderzyć go w twarz, by się otrząsnął. Nienawidziła takich ludzi jak on. Bogatych dupków, którzy myślą, że mogą decydować o życiu i uczuciach innych. Liczyli się tylko oni i ich zachcianki, a to już raz przeżyła, nie chciała ponownie stać się marionetką, gdzie choć trochę odzyskała niezależność. Choć kto wie, może Thomas już zaczął jej intensywniej szukać? Na zdjęciu, które im zrobiono wyraźnie widać kamienicę i okolicę, więc to tylko kwestia czasu, aż ktoś to skojarzy. Thomasa było stać na dobrego detektywa, któremu znalezienie tego miejsca nie zajęłoby dużo czasu. Bała się, że mógł ją zwyczajnie zaciągnąć do siebie i znów zamknąć, albo co gorsza, wpłynąć na nią, żeby zrobiła to z własnej woli.
    Posłała mu zdenerwowane spojrzenie, gdy chwycił jej ramiona. Z początku gdzieś w niej pojawił się lęk, a jej organizm mocno się spiął. Walczyła z sobą uparcie, choć w jej umyśle i tak pojawiło się drobne wspomnienie, a raczej wyrywek z koszmaru, gdzie właśnie takim chwytem jej oprawca chciał przywołać ją do porządku. I przed totalnym załamaniem w tym momencie chronił ją mimo wszystko wyraz twarzy i wzrok mężczyzny, w którym nie dostrzegała tej furii.
    - Więc chcecie mnie ukryć u was? - spytała drżącym głosem, starając się uspokoić, choć lęk zaczynał ponownie zmieniać się w ogromne pokłady złości. - Jeśli dacie temu spokój nikt się nie dowie, żadni dziennikarze. Nie prosiłam się o to wszystko, więc daj mi święty spokój. Nie chcę nikogo poznawać, skoro macie tyle pieniędzy na pewno chodziłeś do dobrej szkoły, więc nie możesz być takim idiotom, by nie rozumieć czegoś tak prostego - warknęła na niego podirytowana. - Skup się teraz, mam swoje życie i nie chce w nim bandy zadufanych w sobie idiotów, okej? Rozumiem, inaczej sobie wyobrażałeś spotkanie z siostrzyczką, może ty cokolwiek pamiętasz, ale ja nie. Te pięć lat nic dla mnie nie znaczą, a po tym jakże teatralnym spotkaniu nie mam ochoty w to dalej brnąć. Powiedz rodzicom, że to jakaś okropna pomyłka, a ty sobie bądź bucem gdzie indziej - powiedziała, wyrywając mu torbę, by po chwili odepchnąć go lekko, wymijając go.
    To zdecydowanie była słaba komedia, a ktoś kto pisał jej życie musiał być pod wpływem jakiś ciężkich środków. Zdecydowanie.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  64. Tilly obawiała się powrotu do Nowego Jorku. Opuściła miasto, ponieważ w jej oczach było żywym cmentarzyskiem. Każda ulica, każdy zakamarek przypominał jej o tamtym felernym popołudniu, kiedy straciła oboje rodziców. Widząc, jak ludzie przechodzili obok miejsca, gdzie państwo Morrison wzięli swój ostatni oddech, śmiejąc się przy tym, rozmawiając wesoło, nie mając pojęcia o tragedii, jaka się tam rozegrała, nie wiedząc o krwi, która rozlała się na chodniku, gdzie teraz stąpali... Tilly nie mogła tego oglądać. Nie mogła też robić wielu innych rzeczy. Zwykła przejażdżka samochodem wywoływała w niej atak paniki, nagłe i niespodziewane dźwięki sprawiały, że chciała uciekac, a sny, jeśli udało jej się zasnąć, kończyły się jej krzykiem. Morrison obawiała się, że powrót do Nowego Jorku spowoduje, że wszystkie wspomnienia, cały strach, od jakiego próbowała uciec, powróci. Jednak nic takiego się nie stało. Jej ucieczka do Francji skutecznie pozwoliła jej wyzbyć się dawnych koszmarów i Tilly nie miała pojęcia, czy powinna być z tego powodu zadowolona, czy wręcz przeciwnie.
    Blaise był dla niej definicją młodości. Odkąd widzieli się po raz ostatni, nie zmienił się ani trochę. Był dalej tak samo przystojny i tak samo niedojrzały, przynajmniej takie odniosła wrażenie. I choć był częścią jej dawnego życia, ich spotkanie nie wywołało w niej lęku, lecz radość. Czasem czuła się winna, że już nie czuje tamtego strachu, który chwytał ją za serce i uniemożliwiał oddychanie. Że zapomniała o tragedii, jaką się wydarzyła. Że nie tęskni za rodzicami tak, jak dawniej. Ale jednocześnie wiedziała, że tak trzeba. Bo jeśli chciała żyć dalej, musiała częściowo zapomnieć.
    - Nie doceniasz mnie - prychnęła. - Widać kobiecość jest jeszcze bardziej upadła, niż mi się wydawało. - Wzruszyła ramionami.
    Tilly naprawdę krytycznie oceniała kobiety, które poniżały się, by zyskać aprobatę mężczyzn, niezależnie od tego, ile zer na koncie mieli przedstawicieli płci brzydkiej. Sama lubiła łamać męskie serca, uważając, że nie będzie tolerować miernoty. Fakt, nie była idealna, a związek wymagał poświęcenia z obu stron, tolerowania swoich bolączek i dziwactw, lecz na to Tilly nie była gotowa. Dlatego stawiała na krótkie i powierzchowne znajomości, dzięki którym nie musiała oddawać nic w zamian. Brała i pozwoliła, by jej partner również brał, a gdy nie zostało już nic, co można by zabrać, każdy rozchodził się w swoją stronę. Ostatnie miesiące skutecznie zdążyły ją jednak przekonać, że podobne działania prędzej czy później sprawią, że będzie samotna. Ostatecznie mężczyźni stracą nią zainteresowanie i zostanie sama, bez nikogo, kto mógłby potrzymać ją za rękę, gdy zacznie się bać. Nie wiedziała tylko, od czego zacząć swoją przemianę,. a wykorzenienie dawnych nawyków nie było łatwym wyzwaniem
    - W takim razie już nie mogę się doczekać, aż mi powiesz, jak zamierzasz to sprawdzić - powiedziała zaczepnie, śmiejąc się przy tym. - No i aż zaczniesz sprawdzać.
    Mathilde nadal uważała się za pewną siebie osobę, ale jednocześnie była świadoma tego, że jej ciało nie wyglądało tak atrakcyjnie jak dawniej. Dlatego chciała poczuć się wyjątkowo tego wieczoru. Chciała czuć się pożądana, by choć na moment zapomnieć o tym, że choroba zżerała ją od środka.
    - Może ty masz ludzi, którzy bez przerwy za tobą łażą i nie pozwolą, żebyś się gdzieś przypadkowo zadrapał. Ale ja mogę jutro wyjść na ulicę, przejedzie mnie samochód i tyle mnie widziano. - Wzruszyła ramionami. - Dlatego wolę mieć listę. Przypomina mi, żebym korzystała z życia, póki mam taką możliwość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udawanie przed wszystkimi, że nic jej nie jest, dawało jej swego rodzaju komfort. Pozwalało jej zapomnieć, że była pacjentką na oddziale onkologii. Nikt się nad nią nie litował, nikt nie ustępował jej z drogi i nikt nie próbował jej pocieszać, mówiąc, że wszystko będzie w porządku, że z tego wyjdzie. Była normalna. Istniały jednak sytuację, kiedy czuła nagłą potrzebę podzielenia się z kimś swoimi trudnościami. Bo czasem, tak jak każdy człowiek, czuła się osamotniona w swoim cierpieniu i choć nigdy nie przyznałaby tego na głos, czasem potrzebowała, by ktoś ją przytulił, by pozwolił jej się wypłakać i zapewnił, że da sobie radę. Ale język więzł jej w gardle, tak jak teraz.
      - Będziesz się śmiał. Ale od dłuższego czasu zajmuję się grafiką komputerową. Wiesz, robię różne... rysunki i projekty. Ale nie mam do tego żadnych kwalifikacji, uczyłam się z tutoriali, więc żadna ze mnie profesjonalistka i jak najbardziej nie oczekuję, że pomożesz mi znaleźć pracę w tym sektorze. - Machnęła ręką. - Tak jak mówiłam, obsługa klienta mi wystarczy.
      Nie spodziewała się gwiazdki z nieba. Lubiła spędzać godziny przed ekranem komputera, tworząc nowe grafiki, ale konkurencja w tym dziale była zbyt duża i choć od czasu do czasu Tilly udało się zdobybć marne dolary za jakieś projekty, nie wydawało jej się, że kiedykolwiek uczyni ze swojego hobby prawdziwą karierę.
      Złapała za jego dłoń i wyszła z basenu. Nadal była zmęczona, ale przynajmniej udało jej się uspokoić swój oddech. Bez proszenia o zgodę weszła do jacuzzi i rozsiadła się wygodnie. Gorąca woda była niezwykle przyjemna.
      - Gorąco mi - szepnęła i wolnym ruchem zaczęła ściągać z siebie strój kąpielowy. Gdy jej ciało było już całkowicie nagie, odrzuciła kostium na bok i zabrała się za pałaszowanie przystawek.

      Tilly

      Usuń
  65. [Cieszę się, że ci się podoba! Szczerze mówiąc, trudno mi zdecydować, bo wydaje mi się, że obie opcje są fajne do rozwinięcia i opisania w wątku, ale... Chyba bardziej skłaniam się ku temu, żeby byli już przyjaciółmi, a o zadziornych początkach swojej relacji mogą zawsze porozmawiać przy kieliszku wina, co pozwoli nam na wplecenie retrospekcji i jakiś ciekawych fragmentów z ich przeszłości, jeśli ci to odpowiada :)]

    Gemma

    OdpowiedzUsuń
  66. Nie spodziewała się, że po wyjściu z sali mogła na kogoś natrafić. A już na pewno nie sądziła, że będzie to dwójka wielkich ochroniarzy. Przeklęła w myślach, mając naprawdę ochotę usiąść na podłodze i rozkleić się jak mała dziewczynka. Zupełnie jak wtedy, gdy zaprowadzili ją do jej pokoju w domu dziecka, a przynajmniej uznawała to za swoje pierwsze wspomnienie. Wtedy jak i dziś po prostu była tym wszystkich przytłoczona, sama w obcej sytuacji, wśród dziwnych ludzi. Była dorosła, powinna wziąć to na klatę, ale w jej życiu zdecydowanie pojawiło się zbyt wiele rzeczy, niekoniecznie przyjemnych.
    Odetchnęła głęboko, obracając się do niego. Poprawiła torbę, składając dłonie na piersi. Faktycznie, nie miała pojęcia kim właściwie jest jej rodzina, choć to słowo przechodziło jej nawet ciężko przez myśl. Nie miała zielonego pojęcia kim są Ullielowie, ani dlaczego ktokolwiek miałby się nimi aż tak bardzo interesować. Okej, jacyś artyści, kierowcy, sportowcy, jak najbardziej mogli przyciągać uwagę mediów, co nawet ostatnio i ją spotkało. Jednak po zachowaniu tego mężczyzny prędzej strzelałaby, że to jacyś kryminaliści.
    Rozejrzała się niechętnie dookoła i ku swojemu niezadowoleniu musiała przyznać, że faktycznie się im przyglądano, ale normalnie zwaliłaby to na ich głośne zachowanie, a nie cokolwiek innego. Jednak po chwili zrobiło się dziwniej. Stanowczo dziwniej, gdy grupka ludzi zaczęła biec w ich stronę. Niechętnie się wycofała, szybkim krokiem wchodząc do windy, gdzie zaklęła siarczyście pod nosem.
    - Tylko powiesz mi to co chcesz i wracam do siebie - oznajmiła stanowczo. Nie chciała kolejnej sensacji wokół siebie, choć czuła w środku, że sprawa z Andrettim to dopiero burza przed tajfunem. - Pewnie będę musiała to przetrawić, a ty jesteś wkurwiający i natrętny jak mucha.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  67. Blaise miał wiele wad, ale wszystkie były rekompensowane przez jego zalety, pozytywne cechy, dobre serce i wrodzoną przebojowość. Niestety czasami jego wrodzona przebojowość przeradzała się w skrajną głupotę, która zamazywała mu realny obraz rzeczywistości i zaburzała zdolność oceny sytuacji oraz oceny własnych sił i możliwości względem tejże sytuacji. Ulliel uważał, że może wszystko, dosłownie. Miał swoją renomę, znane nazwisko, wielkie pieniądze, swego rodzaju władzę i nienaganną aparycję. Pozycja godna pozazdroszczenia. Tylko w swoim narcyzmie czasami zapominał, że wciąż jest zwykłym śmiertelnikiem, że nawet jeśli może więcej to nie znaczy, ze może wszystko. Zapominał również, że nie każdego można kupić.
    Scott najchętniej zdzieliłby go teraz przez głowę, ale nie mógł zrobić absolutnie niczego, by zamknąć jego usta, a usta wydawały się stracić połączenie z mózgiem. Czasy, w których można było przekupić policjantów bezpowrotnie minęły, chyba, ze mowa o wysokich oficerach mających konotacje z mafią. Nikt z drogówki nie wyda na siebie wyroku, łakomiąc się na łapówkę a ci dwaj od początku wydawali się być zaangażowani w służbę i nastawieni do nich nieprzychylnie. Blaise dolewał oliwy do ognia a Scott na zmianę bladł i czerwieniał, stojąc w jednym miejscu, jak słup soli.
    -Blaise... - próbował go jakoś cicho upomnieć, jakoś dać mu do zrozumienia, że lepiej się nie kłócić, żeby odpuścił, bo wpędzi ich w jeszcze gorsze kłopoty, ale oj wydawał się być niewzruszony.
    -Panowie, kolega trochę się zagalopował, wcale nie chciał nikogo przekupić, ja chętnie przyjmę za tę kolizję mandat, zaraz zabierzemy stąd auto...
    -Na próbę przekupstwa, to są proszę pana odpowiednie paragrafy, tak samo, jak ma znieważanie funkcjonariusza - przerwał mu policjant.
    -Nie ma ludzi ponad prawem, panie Ulliel i zadbam, żeby się pan o tym przekonał na własnej skórze - zwrócił się do Blaise’a.
    -Wsiadają panowie sami, czy mamy w tym pomoc?
    Policjant otworzył tylne drzwi auta a Scott korzystając z tego, ze nie świdruje go już wzrokiem postąpił na przód próbując jakoś odwrócić jego uwagę od tego, co za sobą zostawił.
    -Chyba nie oddał mi Pan dokumentów, może Pan sprawdzić zanim dojedziemy?
    Na miejscu zdażyło pojawić się już kilku gapiów, co tylko pogarszało ich i tak beznadziejną już sytuację.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  68. Tilly nie ufała nikomu na tyle, by podzielić się swoimi najmroczniejszymi sekretami. Czuła się bezpiecznie, będąc tą anonimową, przeciętną kobietą, która w oczach innych nie wyróżniała się z tłumu, nie miała mrocznej przeszłości ani większych problemów w teraźniejszości. Nie obchodziło jej to, że swoją osobowość budowała na kłamstwie. Najważniejsze, że przykrywka normalnego życia zapewniała jej komfort i spokój. Choć lubiła Blaise'a i nie miała nic przeciwko temu, by tamten zwracał się do niej z problemami, czy nawet dzwonił do niej w środku nocy, by porozmawiać, ona sama nie zamierzała odwzajemniać podobnego zaufania. Nie widziała go od dobrych kilku lat i mimo że na pierwszy rzut oka mężczyzna pozostał taki sam, jak dawniej, Tilly nie mogła mieć pewności, czy jej pierwsze wrażenie było słuszne. Pragnęła więc pozostać ostrożna i póki co cieszyć się tą niezobowiązującą znajomością.
    - Takie kobiety nie tracą godności przy tobie, ale przy twoich pieniądzach. - Westchnęła. - Więc nie dziwię się, że taki rodzaj obsesji średnio ci odpowiada. Ale o mnie nie musisz się martwić. Nie stracę swojej godności ani przy tobie, ani przy twoim majątku. - Wzruszyła ramionami.
    Nie miała zamiaru błagać go na kolanach o nowe ubrania czy chociażby o spędzenie tej nocy u jego boku. Jeśli oboje chcieli się ze sobą przespać, to proszę bardzo, droga wolna. Jeżeli jednak Blaise uznałby, że minęła mu na to ochota, wzruszyłaby ramionami i odeszła, bez próśb o to, by zmienił swoje zdanie. Fakt, zapewne byłaby odrobinę rozczarowana, ale prędzej wyskoczyłaby z okna, niż uniżyła się przed mężczyzną. Na szczęście, Ulliel zdawał się być nią tak samo zainteresowany jak wcześniej. Westchnęła cicho, czując jak jego dłoń dotknęła jej uda, a potem powędrowała jeszcze wyżej.
    - Spokojnie, nie mam zamiaru sie w tobie zakochiwać. - Zaśmiała się. - Miłość jest zdecydowanie przereklamowana.
    Poza tym Tilly nie przypuszczała, żeby seks, jaki jej obiecywał, zwalił ją z nóg - i to zdecydowanie nie ze względu na brak umiejętności z jego strony. Najzwyczajniej w świecie choroba Mathilde sprawiła, że kobieta nie mogła cieszyć się już tymi doświadczeniami tak jak dawniej. Ale mimo to ciągnęło ją ku dzieleniu swojej cielesności z innymi mężczyznami. Robiła sobie naiwne nadzieje na to, że jeszcze kiedyś poczuje tę samą przyjemność, co dawniej, po intymnym zbliżeniu. I za każdym razem była tak samo rozczarowana. Lecz nie poddawała się, bo poczucie bycia kochaną i pożądaną wygrywało z bólem, ktory czasem odczuwała podczas seksu.
    - Przywiązać mnie do łóżka? - powtórzyła, śmieijąc się głośno. - Nie miałam pojęcia, że cię kręcą takie rzeczy, ale skoro nalegasz!
    Poczuła jego twardą męskość w okolicy podbrzusza, gdy przysunął się bliżej niej. Nie miała jednak zamiaru pozwolić mu wejść, nie bez gry wstępnej, dlatego odchyliła głowę, racząc się jego delikatnymi pocałunkami. Sama objęła go i przyciągnęła do siebie, obejmując jego szyję, po czym zmusiła go, by na nią spojrzał. Tylko na chwilę, by zaraz gwałtownie wpić się w jego usta.
    - Okej, najbardziej pożądany singlu w Nowym Jorku, dosyć gadania, bo inaczej nie zdążę odhaczyć nawet tego pierwszego! - powiedziała, na moment się od niego odrywając.- Jutro możesz mi opowiadać o tych wszystkich cudach, które są w zasięgu twojej ręki, ale dzisiaj chciałabym ich doświadczyć na własnej skórze - szepnęła zaczepnie, wprost do jego ucha, po czym znów wróciła do pocałunków, jednocześnie jedna z jej dłoni dotknęła jego męskości i pewnie pociągnęła za nią.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  69. [Dziękuję za rozpoczęcie, jest idealne <3]

    Gemma nie sądziła, że nadejdzie jeszcze w jej życiu moment, w którym zacznie komuś ufać i na nim polegać, ale Blaise był nieobliczalny. Najpierw jej śmiertelny wróg, a później najbliższy przyjaciel zupełnie przełamał mur, jaki wokół siebie zbudowała i stał się dla niej kimś ważnym, przed kim była w stanie się odsłonić i chociaż na chwilę przestać odgrywać rolę bezwzględnej suki. Gdyby ktoś inny posiadał tak rozległą wiedzę na jej temat, byłaby przerażona, ale w przypadku Blaise’a z jakiegoś powodu nie obawiała się, że wykorzysta ją przeciwko niej.
    — Wiesz, że w tej chwili mogłabym ci wyznać swoją miłość na wieki? — spytała Gemma, kiedy do jej nozdrzy dotarł słodki zapach świeżych wypieków i cynamonu. Ich relacja nie rozpoczęła się najlepiej, ponieważ Blaise zarobił kopniaka w krocze od Gemmy ze słowami, iż taki dupek jak on nie powinien się rozmnażać, on z kolei obrzucił ją o wiele gorszymi określeniami niż teraz czule wypowiedziany potwór, ale nie zamieniłaby tej przyjaźni na nic innego na świecie. Nie było drugiej osoby, która tak doskonale rozumiałaby Gemmę, co wynikało z tego, że ich temperamenty były do siebie mocno zbliżone, podobnie jak kierujące nimi cele oraz motywacje. Poza tym… jak tu nie lubić faceta, który przynosi ci twoje ulubione przekąski, chociaż powinien siedzieć w pracy? Każdy, kto podsuwał jej pod nos cynamonowe bułeczki z jej ulubionej piekarni zasługiwał na jej uwielbienie po wsze czasy.
    Przesunęła się w progu, wpuszczając go środka. Kiedy tylko odstawił papierową torbę na bok, porwała z niej gorący przysmak i wpakowała go sobie do ust, a z jej gardła wydobył się głośny jęk rozkoszy, kiedy poczuła na języku eksplozję smaków. Oblizała palce z lukru i cynamonu, po czym upiła łyk kawy, która poparzyła ją w wargi, ale zdecydowanie było warto. Kiedy tylko jej żołądek zapełnił ciepłymi słodkościami, od razu poczuła się lepiej. Wygrała sprawę, ale zamiast głośno świętować i chwalić się swoim zwycięstwem, czuła się raczej jak śmieć.
    — Nie zatrudniłeś mnie właśnie po to? Żebym niemożliwe przekształcała w możliwe? — uniosła brwi, uśmiechając się blado, po czym westchnęła ciężko. — Huston powinien się smażyć w piekle albo chociaż zgnić w więzieniu… Zamiast tego będzie cieszył się wolnością do czasu, aż przez niego zawali się kolejny budynek — wymamrotała. — Zrobiłam to tylko dla ciebie i żeby zachować swój idealny bilans wygranych, ale nie powinieneś z nim więcej współpracować. Dwa razy udało mi się go wybronić, lecz za trzecim razem nikt nie okaże mu już łaski. Huston pociągnie cię w dół, jeśli dalej będzie kręcił się w pobliżu — ostrzegła przyjaciela, zaraz jednak skupiła się na winie, bo chociaż przyjechał do niej świętować sprawę, nie planowała, by ten dzień przerodził się w pasmo porad prawnych. Rozlała alkohol do przyniesionych przez Blaise’a kieliszków, po czym spojrzała na niego z zaskoczeniem.
    — Gdybym była twoją siostrą, zrobiłoby się między nami dziwnie, w końcu sypiamy ze sobą. Chyba że to jakaś twoja popieprzona fantazja erotyczna — rzuciła Gemma z wyzywającym, szelmowskim uśmiechem. W przypadku innych osób nie zdecydowałaby się na podobny układ, ponieważ mimo początkowych zapewnień, później często pojawiały się uczucia, które niszczyły dobrą zabawę, ale na szczęście oboje mieli bardzo podobne podejście i mogli spędzać ze sobą noce, nie przejmując się tym, że w jakikolwiek sposób wpłynie to na ich silną relację. Upiła łyk wina, jednocześnie uważnie słuchając słowotoku Blaise’a, po czym pogłaskała go po policzku, przysiadając koło niego na kanapie i podwijając nogi pod siebie, żeby było jej wygodniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nikt nie zgranie twojej pozycji. Od tego masz mnie. Znajdę milion kruczków prawnych, dzięki którym twoi rodzice zapłacą ogromną cenę, jeśli spróbują potraktować cię niesprawiedliwie — zapewniła go łagodnie Gemma, zajmując się w pierwszej kolejności tym, co zdawało się najbardziej go denerwować. — Nawet jeśli łączą ich więzy krwi, nie widzieli się przez… ile? Dwadzieścia lat? Ona była nieobecna, a ciebie wychowywali jako własnego syna, więc wasza relacja jest silniejsza. — A przynajmniej Gemma chciała w to wierzyć. Jej własna rodzina była tak popaprana, że nie czuła żadnej bliskości z Beaumontami. — Poznałeś już tę dziewczynę? Jaka ona jest? — zapytała, trybiki w jej mózgu już obracały się na najwyższych obrotach, kiedy zastanawiała się, czy będą mogli wykorzystać jakoś powrót biologicznej córki Ullielów do własnych celów. — Poza tym jeśli myślisz, że dzięki cynamonowym bułeczkom wybaczę ci to, że nigdy mi nie powiedziałeś, że jesteś adoptowany, to mylisz się. Jak mogłeś to przede mną zataić?

      Gemma, która nie da skrzywdzić swojego dostarczyciela cynamonowych bułeczek

      Usuń
  70. Złożyła ręce ze sobą, mając już serdecznie dość jego zachowania, tonu głosu i sposobu wypowiadania się. Nie chciała nigdy dla nikogo źle, nie chciała być taką osobą, jednak zdecydowanie jemu przydałoby się spojrzenie na życie z innej perspektywy. Był jak wszyscy stereotypowi ludzie, skupiony na sobie, traktujący innych z wyższością. A tak naprawdę, gdyby zabrać im majątek, ci ludzie nie mieliby nic wartościowego do zaoferowania. Byli kompletnie zepsuci, wyniszczeni i spaleni od środka. Poznała takich wielu na tych wszystkich bankietach, spotkaniach czy innych wydarzeniach, na które zabierał ją Thomas. Wszechobecny przepych, przerost formy nad treścią i otaczająca to wszystko sztuczność. Te uśmiechy, wymienianie się uprzejmościami, rozmowy, komplementy. Wszystko ociekało tanim plastikiem. Była tego częścią, uczestniczyła w tym wszystkim i zdecydowanie nie była z tego dumna. Nie chciała przez to znów wszystko przechodzić, nie była najlepszym kłamcą. Tak naprawdę bała się poznać tę rodzinę, być może stać się ich częścią, nie chciała w przyszłości zachowywać się w ten sposób.
    - Dla kogoś, kto widzi tylko czubek własnego nosa zapewne - powiedziała zgryźliwie, nie kryjąc swojej irytacji czy niezadowolenia. Nie miała już po prostu siły udawać, choć wiedziała, że będzie musiała znaleźć motywację do tego wszystkiego. Powoli dochodziło do niej, że nie ucieknie od tego jakby mocno nie chciała.
    Przewróciła oczyma na jego uwagę, po czym odłożyła torebkę na siedzenie obok siebie, rozglądając się dookoła. No i na co było takie auto? Mało praktyczne, a jej kojarzyło się tylko i wyłącznie z kiczem.
    - Chodzenie w kieckach od projektantów i szpilkach Versace mi się już znudziło. Strasznie niewygodne, a jak dla mnie, tandetne - prychnęła cicho, po czym złożyła ręce na piersi.
    Nic o niej nie wiedział, a to w jaki sposób się do niej odnosił, było dla niej niezwykle irytujące.
    - Tak właściwie, czemu tak bardzo zależy ci na tej rozmowie? - spytała, zerkając na niego. - Rozumiem, testy, testami, może nawet uwierzę, że chciałeś mi pomóc w ucieczce przed tymi dziennikarzami, ale dlaczego mam wrażenie, że chodzi o coś jeszcze? - Fakt, nie znała go. Poznali się kilkanaście minut temu, jednak jak na początku był po prostu dziwny i irytujący, to później wydał się jej kolejnym, obślizgłym typem. I skoro miał być jej bratem, wolała, żeby to było po prostu potworne złe pierwsze wrażenie.
    Była strasznie podejrzliwa. Od spotkania Thomasa straciła kompletnie wiarę w drugiego człowieka. Powoli ją odbudowywała, jednak coś takiego to naprawdę długi, mozolny, a przede wszystkim ciężki proces. Zdawała sobie sprawę, że nawet, gdyby ta sytuacja miała drugie dno, nie musiał mówić jej prawdy. Wydawał się jej osobą, która nie brzydzi się skłamać, nagiąć prawdy, by osiągnąć cele. Mimo wszystko musiała zapytać, pokazać, że wcale mu nie ufa, choć pewnie dla niego to i tak bez znaczenia.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  71. [ Dziękuję za powitanie!
    No niestety moje postaci ze mną łatwo nie mają, ale czasem coś się im w życiu udaje :D Twój pan jest na prawdę bardzo ciekawą postacią, kartę czytało się niezwykle przyjemnie i aż szkoda, że taka krótka ;P
    Na wątek jestem chętna choć na tą chwilę nie przychodzi mi nic interesującego do głowy. Chyba, że ty masz jakiś pomysł jakby tu ich drogi skrzyżować ? ]

    Ellen

    OdpowiedzUsuń
  72. [Cześć! Dziękuję za przywitanie i miłe słowa! Zobaczymy jak to z Amelią będzie, wszystko zależy od wątków, hahah.
    Imię Amelia też jest dla mnie sentymentalnym imieniem, chociaż nigdy nie zdarzyło mieć postaci o takim imieniu, aż dziw! To już jednak mała prywata. Dziękuję raz jeszcze!]

    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  73. Dzień jak co dzień. El ostatnio mniej czasu spędzała w barze, ponieważ mieszkanie z Lucasem i Clarissą było wymagające, a sama Eagle oddała część obowiązków menedżerowi, a niektóre swojemu bratu. Dzięki temu miała znacznie mniej na głowie i zwykle nie musiała siedzieć aż do zamknięcia baru. Nie tak często wracała już o piątej nad ranem, a ze względu na to, że Lucas zrezygnował z większości aktywności w kancelarii... wreszcie przestali mijać się w drzwiach. Dosłownie. Niemniej starała się bywać w barze możliwie jak najczęściej. Pańskie oko konia tuczy czy coś w tym stylu...
    Elaine zdziwiła się, kiedy zobaczyła Ulliela u siebie w barze. Zwykle zaglądał wtedy, gdy czegoś chciał, ale ostatnio... bywało między nimi burzliwie, że raczej nie spodziewała się jego wizyt bez zapowiedzi. Poza tym pił piwo. Zwykłe piwo. Może powinna być dla niego bardziej wyrozumiała? Może naprawdę był zagubiony w tej sytuacji z siostrą i zwyczajnie wymagał więcej uwagi niż zwykle. Ale piwo? Nie trunek z wyższej półki? Ostatnio stwierdziła, że zamawia te butelki głównie dla niego, bo mało kogo było stać na picie takich ambrozji.
    - Dzień dobry? - zdziwiła się i pokręciła głową. - Dobra... trochę na ciebie naskoczyłam ostatnio, ale daj spokój. Nie zachowuj się jak jakiś uczniak, bo wyślę cię na pogotowie, Ulliel - mruknęła złośliwie. Usiadła obok niego na wysokim stołku i przyjrzała się mężczyźnie uważnie, po czym skrzywiła się lekko.- Wiem, że dyskutowaliśmy ostatnio o tym, że nie każdy musi chodzić w jedwabiach, a ubrania z sieciówki to nie samobójstwo, ale dres? Przechodzisz kryzys wieku średniego? - zapytała zdumiona. Cóż... nie widziała, żeby Ulliel kiedykolwiek wyszedł w takim stroju z mieszkania, kiedy nie była to akurat wycieczka z Blackiem na siłownię czy z nią na ściankę wspinaczkową. Blaise zawsze chodził ubrany tak, jakby za chwilę miał wystąpić na wielkim ekranie.
    El ominęła bar i usiadła na wysokim stołku obok mężczyzny.
    - No to powiedz... co się z tobą dzieje. Lub z siostrą. Dawaj.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  74. Elaine zmarszczyła brwi, gdy mężczyzna przeprosił, ale wyjaśnienie miało ręce i nogi. Może faktycznie za bardzo dała mu się we znaki ostatnim razem. Jednak jego poglądy na pieniądze i kupowanie wszystkiego nieco wytrąciły ją z równowagi. Jego zdanie na ten temat było dla niej uwłaczające i miała do niego żal. Oczywiście potem tłumaczył się, że to nie obejmuje ich przyjaźni. Ani jego przyjaźni z Blackiem. Niemniej pewna gorycz pozostała. Szczególnie, że naprawdę chciała mu pomóc. Może nie powinna brać tego tak bardzo do siebie, a jej zachowanie też nie było do końca racjonalne, ale dała się ponieść emocjom. Ostatnio dość często jej się to zdarzało i zastanawiała się, w jaki sposób opanować te niekontrolowane wybuchy. Wiedziała, że pierwszym krokiem będzie z pewnością powrót do treningów. Przez liczne wypadki musiała odstawić ćwiczenia z samoobrony, ale obecnie była już mogła sobie pozwolić na zwykły wysiłek i nie bać się dawnych ran. Musiała wrócić do równowagi.
    Na razie jednak należało dojść do ładu z Ullielem.
    Westchnęła ciężko i już miała coś powiedzieć o tłuczeniu szkła, gdy skomentował temat dresów. Spojrzała na niego zdumiona.
    - Biegać? Ty? Po dworze? - Potrząsnęła głową. Oczywiście wierzyła, że jakieś ćwiczenia fizyczne uprawiał. Inne niż seks. Ale na pewno w sterylnych warunkach własnej siłowni. Nie w środowisku wszystkich potencjalnych zarazków.
    Dalsze słowa mężczyzny i jego zachowanie wprowadziło Elaine w jeszcze większy stan oszołomienia. W porządku... mógł przemyśleć sprawę siostry. Jasne. Choć nie wierzyła, że tak łatwo by się poddał. To po prostu do niego nie pasowało.
    - Ćpałeś coś? - zapytała trochę niepewnie. W końcu to było jedyne logiczne wyjaśnienie dla jego zachowania. Chociaż nie. Czekaj. Nic nie wyjaśniało tego, że chciał sprzątać!
    Eagle zeskoczyła ze stołka i ominęła bar. Była tak zdumiona, że nie zdążyła zareagować, a Ulliel już sprzątał podłogę. Popatrzyła z niedowierzaniem na Meg, która była sprawczynią całego zamieszania.
    - Cholera. Meg. Posprzątaj to. A ty - szarpnęła Blaise'a za koszulkę.
    - Na zaplecze. Już - rozkazała. W jej oczach zapłonęły wściekłe ogniki. Pchnęła mężczyznę w stronę drzwi. Nie obracała się, żeby zobaczyć reakcję pracownicy. Po prostu pociągnęła mężczyznę do kantorku, który służył za jej biuro. Tu też któregoś razu zamknęła spitego i zaćpanego przyjaciela. Kiedy pchnęła go na kanapę, obróciła się, do szafy. Wyciągnęła z niej czystą koszulkę i rzuciła mężczyźnie. Koszulka była jeszcze w folii i była firmowym strojem dla osób pracujących w barze.
    - Co jest z tobą nie tak? - zapytała. - Ty nie sprzątasz. Nie biegasz po dworze. I stanowczo nie chodzisz w dresie, gdy ktoś może zrobić ci fotę - wymieniła. - Cholera, Ulliel, nawet kiedy mieszkałeś u mnie, nie potrafiłeś talerza umyć. Co się do k*** nędzy dzieje? - wbiła w niego ostre spojrzenie i wyraźnie czekała na jakieś wyjaśnienia.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  75. Był w tym dobry. Cholernie dobry. Jednak lata praktyki robiły swoje. Tilly nie pamiętała, kiedy ostatni raz seks sprawił jej aż tyle przyjemności. Blaise wiedział, co robił. Na początku był delikatny, lecz gdy rozpoznał, że jej ciało zrelaksowało się wystarczająco, zaczął poruszać się znacznie bardziej stanowczo, doprowadzając ją do długo wyczekiwanego finiszu.
    - Seks w jacuzzi. To też muszę skreślić z mojej listy. - Zaśmiała się, opierając głowę o poduszkę zamontowaną w wannie.
    Wszelaki wysiłek fizyczny bardzo ją męczył i w rezultacie uspokojenie oddechu zajęło jej dłuższą chwilę. Podczas gdy Blaise był już skory do rozmowy, ona leżała w bezruchu, dochodząc do siebie. Dopiero po kilkunastu minutach była w stanie wyjść z jacuzzi. Owinęła się ręcznikiem, siadając na brzegu wanny.
    - Schlebiasz mi - odparła, teatralnie odrzucając swoje włosy do tyłu. - Zwłaszcza, że wiele osob nie podziela twojego zdania na temat mojej godności, ale to już temat na inną rozmowę.
    Tilly nie miała najlepszej opinii wśród swojej rodziny oraz niektórych znajomych. Wiele osób uważało ją za niezwykle arogancką i zbyt pewną siebie kobietę, której zdawało się, że jest centrum wszechświata. A najbliżsi nie mogli powstrzymać się przed wtrąceniem swoich trzech groszy na temat jej rozrzutności. Ale w głębi duszy, mimo wszysto, Mathilde nie była zła do szpiku kości. Czasem po prostu broniła się rękami i nogami, wiedząc, że jej pewność siebie była jedyną formą ochrony przed wszystkimi przeciwnościami, jakie świat wrzucał w jej kierunku.
    Nie dało się ukryć, że sama była niezwykle głodna i z chęcią zjadłaby jakąś porządną kolację. Nie czuła się do końca komfortowo z faktem, że jakiś z pewnością niedopłacony kucharz będzie gotować im posiłek w samym środku nocy, ale ostatecznie uznała, że w domu Blaise'a czuła się bardziej jak w hotelu. Postanowiła więc przymknąć oko na tę sprawę i cieszyć się tym wieczorem, dopóki on trwał.
    - Miałam kilku... facetów na poważnie, w Paryżu. Ale gdy nie byłam z nikim, nie miałam nic przeciwko znajomościom na jedną noc. - Zaśmiała się, wkładając na siebie swoje ubranie. - A skąd to nagłe zainteresowanie moim życiem intymnym, hm? Założę się, że ty nie pamiętasz nawet, ile kobiet w sumie przewinęło się przez twój apartament. Nie licząc pracowników i rodziny oczywiście... a ja naiwnie myślałam, że jestem tą jedyną. - Westchnęła żartobliwie, po czym podała mu rękę i pomogła wstać z jacuzzi. - Chodź, bo kolacja wystygnie.
    - Z tą pracą w twojej firmie... to mówiłeś na poważnie? - zapytała jeszcze raz, nie do końca dowierzając jego propozycji. - Nie widziałeś nawet mojej pracy, nie uważasz, że rozsądniej będzie, jeśli przeprowadzisz ze mną jakaś... rozmowę o pracę? Aż pokażę ludziom z marketingu swoje portfolio? Nie boisz się, że ściągnę twoją firmę na samo dno?
    Owszem, nie miała najmniejszego zamiaru tego robić. Wbrew pozorom, w kwestii pracy była naprawdę odpowiedzialna i choć obecna sytuacja nie pozwalała jej na to, by dać z siebie sto procent, robiła wszystko, co w swojej mocy, by nadrobić stracony na rzyganie w łazience i spanie na sofie dla pracowników czas. Nie miała wątpliwości co do tego, że dołoży wszelkich starań, by pokazać mężczyźnie, że nie popełnił błędu oferując jej tę pozycję. Tylko z jakiegoś powodu droczenie się z nim przynosiło jej niezwykłą satysfakcję i nie miała zamiaru się poddawać. Przynajmniej dopóki nie horyzoncie nie pojawił się temat jej rodziny.
    Nie chciała o tym rozmawiać. Ale przypuszczała, że Blaise czekał cały wieczór, by zadać jej to pytanie. Smutniejąco nieco, Tilly usiadła na podłodze i odwróciła się w kierunku okna, na moment przyglądając się ulewie na zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Widziałam się z nimi. Elle mnie toleruje, Arthur niestety średnio. A dzieci... - Westchnęła. - Żałuję, że nie byłam częścią ich życie wcześniej. Bo to naprawdę świetne dzieciaki. Thea ma już swój charakter, swoje zainteresowania... i trochę mi przykro, że nie byłam tam, przy nich, gdy odkrywała to, kim jest. Na ogół nie lubię dzieci, ale one są wyjątkowe. - Wzruszyła ramionami, na powrót spoglądając na Blaise'a.

      Till

      Usuń
  76. Gdyby ktoś zapytał ją o to, dlaczego zdecydowała się na powrót do Nowego Jorku, prawdopodobnie nie potrafiłaby udzielić jasnej i klarownej odpowiedzi. Tak naprawdę było ku temu wiele powodów i jednocześnie nie było żadnego; przyczyny znajdowały się na dwóch skrajnych biegunach, a Maille była jak ta wskazówka w kompasie, bezradnie kręcąc się w koło i nie potrafiąc wskazać właściwego kierunku. A jednak, coś pchnęło ją ku Wielkiemu Jabłku. Może po cichu liczyła na to, że to właśnie tutaj na nowo odnajdzie spokój? Obecnie jej rodzinny dom w Dublinie nie był już przyjaznym miejscem. Kojarzył się z bólem i cierpieniem, a po odejściu Sloane był pusty, tak jak puste stało się życie samej Creswell. Zabrakło jej mamy. Jej najlepszej przyjaciółki, powierniczki wszystkich sekretów, ulubionego człowieka na ziemi. Zabrakło jej ciepła i wsparcia, zabrakło zrozumienia, a także zdolności do chłodnej oceny danej sytuacji. Sloane zawsze wiedziała, co robić i Maille mogła zwrócić się do niej z absolutnie każdym problemem o radę. Matka towarzyszyła jej przy podejmowaniu każdej znaczącej decyzji, mającej wpłynąć na jej życie. A teraz? Do kogo miała zadzwonić? Do kogo napisać? Komu wysłać znalezionego w sieci śmiesznego mema?
    Liczyła na to, że Nowy Jork ją rozproszy. Jej myśli pochłoną inne przyziemne sprawy, a przeprowadzka wymusi działanie i że w końcu kiedyś będzie dobrze. Ojciec i brat nie mieli jej za złe chęci wyjazdu. Cedric rozumiał i choć on również miał za sobą przygodę w mieście, które nigdy nie zasypia, zdecydował się zostać z tatą. Byli sobie potrzebni nawzajem, Maille z kolei nie potrafiła odnaleźć pocieszenia u bliskich, oglądając codziennie ich cierpienie. Potrzebowała przestrzeni na własną żałobę.
    Po przylocie zatrzymała się u nikogo innego, jak Elaine. Zamierzała zostać u przyjaciółki, dopóki nie znajdzie czegoś na wynajem i jednocześnie od razu rozpoczęła poszukiwania pracy, by już po kilku dniach zostać zatrudnioną jako pomoc kuchenna w restauracji Per Se. Nie miała jeszcze siły i odwagi na otworzenie Tostmanii. Niczego nie miała, dopiero zamierzając na nowo posklejać swoje życie z kawałków, na które to potłukło się w mgnieniu oka, wraz z ostatnim tchnieniem mamy.
    Dziś był ledwo jej drugi dzień w pracy. Wczoraj zdążyła zapoznać się z kuchnią i jej pracownikami, poznając również samego Thomasa Kellera, który dbał o każdego członka swojego zespołu, nawet jeśli ten miał tylko zmywać naczynia i trzeba zaznaczyć, że Maille naprawdę cieszyła wizja tej pracy, a mycie garów w żaden sposób jej nie uwłaczało. Stąd już od kilku godzin stała przy zmywaku, dzielnie walcząc z nożami i patelniami, które wymagały delikatnego traktowania i nie można było tak po prostu wrzucić ich do zmywarki. Sprzęt, na którym pracowali kucharze, był drogi i dobry, nikomu nie uśmiechało się jego zniszczenie. Właśnie walczyła z wyjątkowo dużą patelnią, kiedy w kuchni zapanowało nagłe zamieszanie. Ze swojego miejsca niewiele widziała, dlatego szybko wytarła dłonie w wetkniętą za pasek fartucha ścierkę i podeszła bliżej, zaraz jednak zamarła w bezruchu, spostrzegłszy, kto tak bardzo się awanturuje.
    — Chyba masz jakiś problem z gastronomią — skomentowała, kiedy już odzyskała mowę, nawiązując do ich pierwszego spotkania, kiedy wygrała wejściówkę do nowo otwartej restauracji znakomitego chińskiego szefa kuchni i podczas kolacji Blaise zrugał kelnera, dając popis swoich umiejętności dokładnie tak, jak teraz. — I pierwsze słyszę, żeby sól była alergenem — dodała uszczypliwie, nie zauważając, że pozostali pracownicy patrzą na nią z trwogą. Jak mogła tak śmiało poczynać sobie z ich ważnym gościem?
    W końcu jednak podeszła nieco bliżej i uśmiechnęła się lekko, rozkładając ręce w bezradnym geście w początkowej odpowiedzi na jego pytanie.
    — Wróciłam — przytaknęła cicho, lekko zaciskając wargi i pragnąc nie przyznawać się przed samą sobą, że jego widok poruszył w niej strunę, która zdawała się umrzeć wraz z Sloane.

    MAILLE CRESWELL 💔

    OdpowiedzUsuń
  77. Ich związek zakończył się z zupełnie innego powodu niż ten, przez który Maille opuściła miasto i szczerze powiedziawszy, przebywając w Dublinie, dwudziestoośmiolatka w ogóle nie myślała o tym, co pozostawiła w Nowym Jorku. Dopiero kiedy w jej głowie nieśmiało zakiełkowała myśl o powrocie, zaczęły wracać wspomnienia i nie mogło zabraknąć w nich pewnego wyjątkowo upierdliwego prezesa firmy o międzynarodowym zasięgu. Planowała nawet odezwać się do niego, nie chciała jednak zrobić tego tak szybko – minęło w końcu dopiero kilka dni od jej przylotu. Była kompletnie nieprzygotowana na to spotkanie, ponieważ los zdecydował się przejąć kontrolę i znowu skrzyżować ich ścieżki, jakby nie mogli uciec przed sobą nawzajem.
    Stąd parsknęła niekontrolowanie, wysłuchawszy opinii o soli i o tym, jak bardzo wymagającym klientem jest Blaise. W duchu musiała przyznać, że nic się nie zmienił, choć też liczyła na odrobinę inną reakcję z jego strony. Może sam czuł się za bardzo zaskoczony i nie wiedział, jak się zachować? Tym bardziej, że obserwowało ich naprawdę wiele osób. Tego jednak, co nastąpiło później, kompletnie się nie spodziewała. Każde jego słowo było jak ostry sztylet, który wbijał się w ciało, przeszywając je na wskroś. Czuła fizyczny ból, czuła, jak wszystko w jej wnętrzu skręca się i pulsuje, palone żywym ogniem, podczas gdy Blaise oceniał ją bezlitośnie. Dlaczego? Dlaczego zachowywał się w ogóle w ten sposób? Nie rozumiała i nie zamierzała pytać, starając się nad sobą zapanować. Od dłuższego czasu była emocjonalnie rozbita i naprawdę niewiele było trzeba, by w momencie rozsypała się na tysiące drobnych kawałków, które wciąż i wciąż starała się na nowo pozbierać. Jej oczy zaszkliły się wyraźnie, lecz zagryzła wewnętrzną stronę policzka i mocno zacisnęła wargi, by po policzkach nie popłynęły łzy. Wyprostowała się, wyżej uniosła podbródek i spojrzała na niego chłodno. Tylko dłonie gorączkowo mnące ściereczkę zdradzały jej zdenerwowanie. I złość. Złość, która stopniowo zaczęła dochodzić do głosu, przedzierając się przez wszystkie inne emocje i osuszając szare oczy.
    — Moja mama zmarła po długiej chorobie, Blaise. Wróciłam przed paroma dniami i od czegoś musiałam zacząć — wycedziła przez zaciśnięte zęby, trzęsąc się lekko na całym ciele. Mówienie o tym na głos przychodziło z niebywałym trudem, lecz nie zamierzała go okłamywać i jednocześnie udawać, że jego słowa wcale jej nie dotknęły. — Czy w pakiecie twoich możliwości znajduje się też wskrzeszanie zmarłych? Da się to załatwić dzięki twojemu majątkowi i znajomościom? Bo jeśli tak, to masz rację, chętnie to wykorzystam — wypaliła jeszcze, a jej głos niebezpiecznie załamał się podczas wypowiadania ostatnich słów. Miała ochotę odwrócić się na pięcie i uciec, ale nie, nie chciała dać mu tej satysfakcji i pokazać, jak bardzo była w tej chwili słaba. Przecież zawsze świetnie jej to wychodziło, prawda? Zawsze doskonale ze wszystkim radziła sobie sama, nikogo nie prosząc o pomoc, choć teraz miała wrażenie, że gnije w środku i sama nie powstrzyma panoszącej się po ciele i duszy gangreny.
    Ktoś zaczął zbierać rozbite talerze i rozrzucone jedzenie, ktoś inny mu pomógł, lecz Creswell nie widziała tego, co dzieje się wokół. Wpatrywała się nieustępliwie wprost w oczy mężczyzny, widząc tylko jego twarz; reszta chowała się za zaciemnionym kręgiem, jakby cały świat skurczył się wyłącznie do jego osoby, a sama Maille nie wiedziała czy bardziej ma ochotę uderzyć go w twarz, czy może jednak tak po prostu przytulić, choć zaczęła wątpić, by ramiona Ulliela mogły wciąż dać jej jakiekolwiek oparcie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  78. Uniosła do góry brew. Stanowczo miała podstawy do tego, żeby oskarżać go o ćpanie. Może faktycznie nie powinna. W końcu kiedy wychodził na czysto, nie powinno mu się dokopywać... Niemniej nie potrafiła zrozumieć tego, co się właśnie dzieje z mężczyzną. Nie oceniała tego w perspektywie "dobre" lub "złe". Po prostu było to tak nienaturalne dla niego, że nie wierzyła w to, co widzi. Gdyby nie to, że była stuprocentowo pewna co do tego, że w jej napoju nie było żadnych środków odurzających, samą siebie posądziłaby o przedawkowanie...
    - I ty się zgodziłeś? Z terapeutą? - zapytała ostrożnie. - Wiesz... zgadzam się, że niektóre codzienne obowiązki by cię nie zabiły, ale... - Zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. -...to? Wiesz lepiej ode mnie, że dziennikarze robią historię z pogniecionego kołnierzyka na twojej szyi. Dresu by chyba nie przeżyli. Jeszcze powiązaliby to ze sprawą śmierci twojego dziadka i stwierdzili, że przechodzisz załamanie nerwowe czy coś. Dobrze chociaż, że przyszedłeś tutaj. Nie wpuszczam tych gryzipiórków za próg - westchnęła ciężko i usiadła obok niego na kanapie, żeby przez chwilę pomyśleć nad tym, co mężczyzna jej przed chwilą powiedział. Szczególnie kiedy wspomniał Maille, przygryzła wargę. Stosowała politykę nie mówieniu jednemu o drugim. Tylko w ten sposób mogła przyjaźnić się z obojgiem i nie stać się mieczem obosiecznym.
    - Odwiozę Cię. Nie skończyliśmy tej rozmowy o twojej siostrze... - powiedziała i wstała. - Masz kierowcę? Dobra, zadzwonię po pana Silvera. Lucas i tak pewnie siedzi w nad robotą - westchnęła ciężko, tym razem dręczona zupełnie innymi myślami. - Musicie wyjść gdzieś poszaleć. Mówiłam już to Blackowi. Inaczej znowu wpadnie w pracoholizm - pokręciła głową. Blaise dobrze wiedział, że Elaine jest typem narzeczonej, która wywala partnera z domu, żeby poszedł z kumplem na piwo. A raczej whiskey.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  79. Początkowo słuchała wszystkiego, co miał do powiedzenia z kamiennym wyrazem twarzy, lecz nie była równie dobrą aktorką, co on. Może kiedyś jeszcze byłaby w stanie udawać, że jego słowa nie dotknęły jej do żywego, lecz nie teraz, kiedy nie trzymała emocji na wodzy i cała była jedną wielką, jątrzącą się raną, jakby ktoś zdarł z niej skórę i posypał solą ten ochłap mięsa. Spuściła głowę, odrywając wreszcie spojrzenie od jego twarzy i zacisnęła powieki, orientując się ze złością, że kilka niechcianych łez zrosiło jej policzki. Nerwowo otarła wilgoć wierzchem dłoni i zamrugała szybko, chcąc uspokoić się jeszcze na tych kilka minut, których potrzebowała, by go stąd wyprosić.
    — Ta rozmowa nie ma sensu. — Odetchnęła głęboko i wyprostowała się, unosząc na niego zaczerwienione oczy. — Nie teraz i nie tutaj, przy wszystkich — dodała, tocząc wzrokiem po wciąż skonsternowanych pracownikach kuchni, którzy nadal nie wiedzieli, jak się zachować, nie licząc tych kilku osób, które sprzątały powstały przez Ulliela bałagan.
    — Pierre — zwróciła się do sous-chefa Thomasa, który przejął dziś dowodzenie w kuchni. — Przygotuj proszę nowe danie dla pana Ulliela — poleciła, celowo wypowiadając się o nim w taki sposób, tak by wyraźnie go zdystansować i dać mu do zrozumienia, że nie miał tu już czego szukać. Nie, jeśli zamierzał zwracać się do niej w taki sposób, przy wszystkich. Cóż jednak mogła poradzić? Był sobą. A raczej był dokładnie takim, jakim znała go większość społeczeństwa, podczas gdy ona próbowała odszukać w nim tę część, którą niegdyś jej pokazał. Zdawało się jednak, że tamtego Blaise’a nie ma. Może to właśnie wtedy udawał? Może nigdy go nie było, a ona dała się nabrać, tęskniąc teraz za jego fałszywym obrazem i karmiąc się równie nieprawdziwymi wspomnieniami?
    — Przepraszamy za to niewyobrażalne niedopatrzenie, jak najszybciej naprawimy szkodę. Proszę wrócić do stolika, panie Ulliel. Szef sali na pewno wszystkiego dopilnuje — dodała z nutką satysfakcji, skoro właśnie tego oczekiwał, jednakże niczego ona nie znaczyła pośród żalu, który ją wypełniał. — I pomyśleć, że coś do ciebie czułam… — mruknęła nie tyle już do niego, co do siebie, by wreszcie skapitulować i zgodnie ze swoim początkowym zamierzeniem, odwrócić się na pięcie i odejść. Wróciła na swoje stanowisko, gdzie oparła się o krawędź obszernego zlewu, mocno zaciskając na niej palce. Pochyliła się i zgarbiła, oddychając głęboko, by się uspokoić i wyprzeć to, co przed chwilą miało miejsce. Nie zauważyła nawet, że druga pomocnica, Sandy, przygląda jej się z troską.
    — Maille… — szepnęła i podeszła bliżej, by pogładzić dłonią jej plecy, na co blondynka wyprostowała się jak struna i cała zesztywniała, unosząc dłonie w obronnym geście.
    — Sandy. Proszę, nie — warknęła nie tyle ze złością, co bezsilnością. — Inaczej kompletnie się rozkleję, a mamy jeszcze kilka godzin do przepracowania. — Szczerze nienawidziła okazywać słabości przy innych, szczególnie jeśli były to obce osoby, a tych ludzi przecież ledwo co poznała. Nie zamierzała teraz przeżywać tego, co się stało, choć podejrzewała, że po powrocie do mieszkania nie zdoła niczego ukryć przed Elaine; Eagle zawsze potrafiła prześwietlić ją na wylot.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  80. Jego kolejne słowa puściła mimo uszu, ostentacyjnie mocno odkręcając wodę przy zmywaku, tak by jej szum zagłuszył zdania płynące z niewyparzonej gęby Ulliela. Podobno nie kopało się leżącego i nawet jeśli szatyn nie uznawał tej zasady, to Maille zamierzała zadbać o samą sobie i nie ciągnąć dłużej tej niedorzecznej, a przy tym bardzo dla niej bolesnej wymiany zdań. Nie obejrzała się nawet, by sprawdzić, czy mężczyzna już wyszedł. Dopiero po kilku minutach Sandy nachyliła się do jej ucha, szepcząc, że kuchnia wreszcie opustoszała, a wtedy blondynka tym intensywniej zaczęła szorować patelnię, jakby od stopnia jej wyczyszczenia miało zależeć jej życie.
    Ile właściwie upłynęło czas od pojawienia się Blaise’a w kuchni do jego wyjścia? Pięć, może siedem minut? Niewiele, jednakże wystarczająco, by Creswell myślała o tym przez resztę wieczora, a także po powrocie do mieszkania Elaine i Lucasa. Na szczęście wróciła na tyle późno, że pozostali domownicy już spali i udało jej się niezauważenie przemknąć do łazienki, a następnie gabinetu, gdzie spała na rozkładanej kanapie. Zwinęła się w kłębek pod ciepłą kołdrą, przez dłuższy czas trwając w tej pozie, nim zaczęła wiercić się z boku na bok, nie potrafiąc zasnąć. Jej myśli krążyły nie wokół kogo innego, jak nieszczęsnego Ulliela, za co była na siebie wściekła. Jak mogła w ogóle przejmować się tym dupkiem? A jednak. Nie potrafiła go rozgryźć, nie rozumiała jego zachowania, tym bardziej, kiedy przypominała sobie, co kiedyś ich łączyło. Przed laty początek ich znajomości był równie burzliwy, lecz stopniowo Blaise pokazał jej stronę, którą polubiła, ba! Stronę, w której najzwyczajniej w świecie się zakochała. Był jaki był, miał swoje za uszami i potrafił być wyjątkowo nieznośny, ale pod grubą powłoką pozorów miał dobre serce i myśląc o tym, uśmiechnęła się do siebie, by wreszcie nad ranem zapaść w długo wyczekiwany sen.
    Oczywiście zajście odbiło się echem w restauracji i kolejnego dnia Maille zmuszona była odbyć poważną rozmowę z Thomasem. Wytłumaczyła mu wszystko najlepiej, jak potrafiła, choć na dobrą sprawę nie była niczemu winna. Następnym w kolejce do gabinetu szefa był Pierre i mijając się z nim w korytarzu, Creswell posłała mu pokrzepiający uśmiech, w duchu mając nadzieję, że Blaise mimo wszystko nie opowie krytykom, co go spotkało. A jeśli już, to wspomniani krytycy nie potraktują go zbyt poważnie, chyba że będą bali się, że szatyn zszarga również ich opinie.
    Minęło parę dni i blondynka zdawała się myśleć coraz mniej o niefortunnym spotkaniu, które otworzyło jej oczy i uświadomiło, że jej początkowy pomysł odezwania się do mężczyzny był po prostu zły. Po długim wpatrywaniu się w wyświetlacz telefonu usunęła nawet z kontaktów jego numer i korzystając z wolnego dnia, rozsiadła się przed telewizorem z lampką słodkiego, białego wina. Było wtorkowe popołudnie, a że w tygodniu w restauracji było mniej pracy, to ona i Sandy chodziły do niej na zmianę, dopiero od piątku aż do niedzieli razem trzymając wartę na zmywaku. Lucas wpadł tylko na chwilę, żeby się odświeżyć i wrócił do pracy, a Elaine wzięła Clary na basen. Miała więc kilka godzin na siebie i dała porwać się serialowi, kiedy nagle rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
    El nie uprzedzała, że kogoś się spodziewa, więc teoretycznie mogła to zignorować, lecz gdy natarczywe dzwonienie rozległo się ponownie, odstawiła kieliszek na niski stolik i zwlekła się z kanapy, by otworzyć. Jakoś tak nie pomyślała, by przez judasza sprawdzić kto to, a szkoda.
    — Blaise — tchnęła zdumiona, przytrzymując drzwi jedną dłonią. Ubrana w ciepłą bluzę z kapturem, legginsy i puchate skarpetki prezentowała się co najmniej jak mała dziewczynka, zupełnie niegotowa stawić czoła jak zwykle nienagannemu panu prezesowi i przez to nieco straciła rezon. — Lucasa nie ma — poinformowała, zgadując, po co mógł tu przyjść i zaczesała za uszy luźno puszczone włosy. — Znajdziesz go pewnie w pracy…

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  81. Elaine została postawiona pomiędzy młotem a kowadłem, lecz Maille jeszcze o tym nie wiedziała. Nie miała zielonego pojęcia, że w czasie jej nieobecności ta dwójka zdążyła się zaprzyjaźnić i nie podejrzewała, że to dlatego Eagle postanowiła nie mówić Ullielowi o jej powrocie. Nie miały jeszcze okazji porozmawiać na ten temat, a Maille nie zdążyła pochwalić się przyjaciółce zajściem w restauracji, inaczej być może dowiedziałaby się o tym, w jak niekomfortowej sytuacji znalazła się dwudziestosiedmiolatka. Jedno było pewne – jeśli kiedyś uda im się spotkać w trójkę, a być może nawet w czwórkę, uwzględniając w tym wszystkim Lucasa, którego Creswell ledwo znała, to spotkanie to nie przebiegnie w miłej i spokojnej atmosferze. Szczęście w nieszczęściu, Irlandka przebywała w mieszkaniu sama i była przekonana, że z tego powodu pan prezes szybko sobie pójdzie, zapomniała jednak o tym, że każde jego posunięcie śledzili wścibscy dziennikarze.
    — Co? — mruknęła, gotowa wystawić głowę na korytarz i sprawdzić, co się dzieje, lecz Blaise skutecznie jej to uniemożliwił, szybko zamykając za nimi drzwi. Zdążyła jedynie usłyszeć dudniące kroki i charakterystyczne kliknięcia migawek aparatów, a to wystarczyło, by domyśliła się, o co chodzi i uświadomiła sobie, że byli na siebie skazani, dopóki medialne hieny nie stracą zainteresowania wizytą Ulliela u przyjaciela.
    — Tak — odparła ostrożnie, odwracając się tyłem do drzwi i skrzyżowawszy ręce na piersi, zlustrowała szatyna wzrokiem. — Zatrzymałam się u Elaine i Lucasa, dopóki nie znajdę czegoś nowego na wynajem — wyjaśniła mimochodem, zauważając, że Blaise wyglądał inaczej, niż kiedy widziała go po raz ostatni. Dłuższe kosmyki włosów dodawały mu zadziorności, a lekki zarost pokrywający policzki zazwyczaj gładkiej twarzy sprawiał, że mężczyzna wyglądał poważniej i… zdecydowanie bardziej pociągająco. Co nie zmieniało faktu, że pozostawał przy tym dupkiem, o czym blondynka niezwłocznie sobie przypomniała i zacisnęła usta, krzywiąc się, gdy niespodziewany gość opadł na kanapę, psując jej tym samym całkiem miły i spokojny wczesny wieczór.
    — Dobrze — przytaknęła niechętnie i nie wiedząc, co ze sobą począć, bezradnie przestąpiła z nogi na nogę. Ostatecznie uznała, że będzie zachowywać się jak gdyby nigdy nic i wróciła na kanapę, wciskając się w jej kąt, byle dalej od Ulliela. Chwyciła kieliszek z winem oraz pilota, podciągnęła kolana do klatki piersiowej i włączyła serial, w duchu modląc się, by dziennikarze szybko sobie poszli. Wciąż jednak słyszała niepokojące szmery dobiegające spod drzwi i wywróciwszy oczami, zerknęła przelotnie na swojego towarzysza, w złości lekko wydymając policzki. Mierziła ją jego obecność, coś w żołądku kotłowało się niespokojnie, nie pozwalając jej się skupić na telewizorze. Najchętniej chwyciłaby go za fraki i bezceremonialnie go stąd wyrzuciła, bo co ją obchodziło to, że na drugi dzień mogłaby pojawić się z tego powodu w prasie? Była przecież tylko szarą i nic nieznaczącą Irlandką, to on miałby kłopoty, a ona chociaż satysfakcję. Nie miała jednak siły na szarpaninę i tylko sapnęła cicho, zaraz unosząc kieliszek i upijając kilka drobnych łyczków.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  82. - Słuchać? - wyrwało Elaine, zanim zdążyła zapanować nad odruchem. Co jak co, ale Blaise Ulliel rzadko słuchał kogoś poza samym sobą. Co też ostatnio mu wygarnęła, prawda?
    Pokręciłą głową.- Wiesz dobrze, że teraz bardziej niż kiedykolwiek musisz uważać na to, co piszą w gazetach. Twój ojciec użyje przeciwko tobie każdej możliwej plotki, żeby cię pogrążyć - westchnęła cicho. Wiedziała, że częściowo to całe dziwne zachowanie Blaise'a z ostatnich dni to wynik problemów ze starszym Ullielem.
    Elaine nie bardzo wiedziała, jak na to wszystko zareagować. Z jednej strony wymówki mężczyzny, żeby z nim nie jechała, miały sens, z drugiej... wyraźnie przed nią uciekał. Tego po prostu nie dało się ukryć. Patrzyła na niego poważnie. Szczególnie, gdy zaczął się z nią żegnać.
    Wreszcie powoli skinęła głową.- Ale jedź prosto do domu. I masz się jutro odezwać - powiedziała ostro. Chcę wiedzieć, że niczego znowu nie odpierniczasz... I wyjdź przez zaplecze, ok? Lepiej, żeby nikt więcej cię tak nie widział... - westchnęła.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  83. Wciśnięta w kąt kanapy, z irytacją sięgnęła po pilota i spauzowała serial, by następnie przekręcić się przodem do mężczyzny spojrzeć na niego z konsternacją oraz niedowierzaniem.
    — Nie możesz się po prostu zamknąć? — spytała rzeczowo i niezbyt grzecznie, ponieważ jego paplanina zdecydowanie niczego im nie ułatwiała. — O co ci chodzi? — drążyła jednak wbrew temu, co początkowo powiedziała, czując rosnącą złość, którą wyjątkowo łatwo było w niej teraz wzbudzić, a Blaise był jedyną osobą pod ręką, na której mogła się wyładować i co gorsza, chyba sam starał się napytać sobie biedy. — Czemu w ogóle to wszystko cię obchodzi? Nic dla ciebie nie znaczę, a prawisz mi morały. Chce ci się fatygować? — burknęła, wpatrując się w niego z chęcią mordu w szarych oczach. Po spotkaniu w restauracji przyjęła zgoła inną strategię, bo choć nie znajdowała się w najlepszym momencie swojego życia, nie zamierzała pozwolić mu na zrobienie z siebie ofiary. Może przez te półtorej roku Ulliel zdołał o tym zapomnieć, ale również ona miała cięty język i potrafiła dopiec, a on sam, cóż… Swoim zachowaniem pokazał jej, że nie powinna mieć żadnych skrupułów.
    — Przecież jest ciepło… — bąknęła, widząc jak szatyn przykrywa się kocem i marszcząc lekko brwi, przesunęła wzrokiem po jego sylwetce. Nawet ona, choć była zmarzluchem, jeszcze przed jego przyjściem rozważała zamienienie bluzy na coś lżejszego, tymczasem wyglądało na to, że pan prezes zaczynał trząść się z zimna.
    Wywróciwszy oczami, westchnęła i wstała, odkładając wino na stolik.
    — Uwierz mi, jestem z tego powodu równie szczęśliwa, co ty — odparła, jednocześnie stając przed nim, by nachylić się lekko i przyłożyć dłoń do jego czoła. — Blaise! Jesteś cały rozpalony! — jęknęła z rezygnacją, sceptycznie spoglądając na niezdrowe rumieńce, które pojawiły się na twarzy mężczyzny. — Oprócz dziennikarzy, musiałeś przywlec ze sobą jakieś choróbsko… — mruknęła i spojrzała na niego karcąco jak na dziecko, które coś przeskrobało. Sumienie jednak nie pozwalało jej na pozostawienie go samemu sobie, poza tym doskonale wiedziała, jak człowiek paskudnie czuł się z temperaturą i przez to poszła do łazienki, by przetrząsnąć szafkę z lekami. Wróciła, wręczając mężczyźnie blister tabletek, a po chwili także szklankę wody.
    — Weź jedną, to przeciwgorączkowe — poleciła, ostrożnie przysiadając na kanapie. — Poczujesz się lepiej i szybciej sobie stąd pójdziesz — dodała, posyłając mu sztuczny, kwaśny uśmiech.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  84. Znali się nie od dziś, przeżyli razem niejedno szaleństwo i szatyn był świadom tego, że rozebranie sie do rosołu przed studentami dla przyjaciela to żadne wyzwanie. Był cholernie pewny siebie i mało co, czy też mało kto, potrafił go zawstydzić. Wiadomo od każdej reguły zdarzały się wyjątki, a nim na pewno była El i Maille w przypadku pana Ulliela. Nie rozmawiali o tym zbyt często w końcu spotykali sie, by odrobinę uciec od rzeczywistości, wypić kilka szklanek whiskey za dużo i zapomnieć, że trzeba byc dorosłym i odpowiedzialnym. Teraz oczywiście Lucas musiał nieco bardziej uważać, w końcu został ojcem i nie chciał dopuścić do sytuacji, by jakakolwiek instytucja wątpiła w to, iż nadaje się do tej roli. Nie pozwoliłby nikomu na odebranie Clarissy. Nie to teraz jednak zaprzątało mu głowę, a przyjaciel, który mógłby poważnie zagrozić jego reputacji swym małym pokazem. 
    — Proszę pana rozrywki tak niskich lotów zapewniają odpowiednie klubu, jeśli ma pan tam zatrudnienie to prosze napisać na tablicy adres, a zapewne każda zainteresowana osoba pojawi się na pokazie. —    powiedział unosząc jeden kącik ust zadziornie w geście przyjęcia wyzwania. Nie zamierzał się dac tak łatwo pokonać chociaż była to tylko ich niewinna zabawa.
    —  Prosze państwa macie tutaj źródło z informacjami niemal z pierwszej ręki chyba warto skorzystać — wskazał na pewnego siebie Blaise'a, jednak nikt nie raczył do niego podejść w obawie, że stanie na linii frontu między młotem, a kowadłem.
    — No przepraszam bardzo. Sam pojawiłeś sie niezapowiedziany na moich zajęciach myślałem, że nabrałeś troche oleju w głowie i przyszedłeś się może dokształcić nieco z litery prawa. —  puścił mu perskie oko po czym tylko porkęcił głowa widząc, że przyjaciel zachowuje się jak... cóz jak Blaise. Nieco rozpuszczony, robiący co mu sie żywnie podoba, jednak czy mogł mieć mu to za złe. Sam nie za bardzo chciał tkwić na tej sali do końca dnia, a tak mógł nadrobić zaległości z tym jegomościem.  
      — To plus sprawa, o której mówiłem wcześniej. Nie używajcie linii obrony, które faktycznie zostały zastosowane na sali sądowej, bo na stracie oblejecie kolokwium. — powiedział i dopiero wtedy w sali zrobił sie szum, ponieważ wszyscy zaczęli ruszać do wyjścia. Dało sie usłyszeć różnorakie komentarze zaskoczenia po tego typu zajęciach. 
      —  Tylko na piwo? A co whiskey Ci juz zbrzydła? — zapytał narzucając na ramiona marynarkę i chwytając swoją teczke, która leżała na biurku. Wraz z przyjacielem opuścił mury uniwersytetu.
      — Przyjechałeś tu autem? — zagaił, ponieważ sam niestety był dzisiaj niestety zmotoryzowany, a skoro mieli sie iśc napić będzie musiał zadzwonić po Sebastiana, żeby ich odebrał, a juz na pewno jego samochód.
    Lucas 

    OdpowiedzUsuń
  85. Nie zastanawiała się nad tym, po prostu zadziałała i podała mu leki, choć rzeczywiście, może inna osoba na jej miejscu zachowałaby się inaczej. Maille Creswell jednak nie potrafiła nienawidzić ludzi, nawet jeśli ci serwowali jej najgorsze okropieństwa i choć zachowanie Ulliela ją bolało, choć sama starała się mu dopiec, nie oznaczało to, że życzyła mu źle. Znała go przecież. Na przestrzeni tych niemalże dwóch lat bez wątpienia obydwoje się zmienili, ponieważ ludzie mieli to do siebie, że nigdy nie stali w miejscu, lecz jednak nie stali się sobie zupełnie obcy. Wciąż wiedzieli o sobie pewne rzeczy, wciąż jedno było pewną częścią życia drugiego, nawet jeśli zamknęło się to w przeszłości. I jakkolwiek teraz ciężko było im się porozumieć, Maille nie potrafiła zostawić go na pastwę losu.
    — Podejrzewam, że El nie trzyma w domu takich rzeczy — przyznała cicho. — Ale zawsze możesz udławić się tą tabletką — zauważyła rezolutnie i nawet lekko klepnęła go w plecy, kiedy popijał lekarstwo, uśmiechając się przy tym zupełnie niewinnie. Zdążyła już zapomnieć, jak wiele przyjemności sprawiało jej dokuczanie szatynowi, tym bardziej, że wyglądało na to, iż obydwoje nieco spuścili z tonu. Blondynka naprawdę nie miała sił i chęci na użeranie się z nim; jeśli już byli skazani na spędzenie za sobą czasu, to mogli chociaż postarać się być w tym wszystkim neutralni, prawda?
    — Ja mam uważać? Akurat mnie wcale nie obchodzi, co piszą o mnie jacyś… Blaise?! — nieomal pisnęła, kiedy mężczyzna niespodziewanie ułożył głowę na jej ramieniu i zesztywniała, z trudem spoglądając w dół, na jego twarz. Tego kompletnie się nie spodziewała, nie po tym, co miało miejsce w restauracji i nie była gotowa na coś podobnego. Już zaczynała kombinować, jak odsunąć go od siebie, kiedy Ulliel kontynuował swój monolog, najwidoczniej upojony wysoką gorączką. — Majaczysz — skomentowała, z niedowierzaniem przymykając powieki, kiedy Blaise przylgnął do niej ciasno, jak gdyby nigdy nic. Sama trwała nieruchomo, przyłapując się nawet na tym, że wstrzymała oddech i powoli wypuściła powietrze dopiero po jego kolejnych słowach, nie wiedząc, co powinna z tym wszystkim począć. Bredził, bez wątpienia bredził, a jej zdecydowanie wygodniej było udawać, że wysoka temperatura wcale nie uszkodziła muru, którym szczelnie się otoczył. Tak było po prostu łatwiej, więc delikatnie wyplątała się z jego objęć i odsunęła od siebie, czyniąc to ostrożnie, acz stanowczo. Ułożyła go tak, by ciężar jego ciała opadł na oparcie kanapy i westchnęła ciężko, poprawiając koc, którym się opatulił.
    — I co ja mam z tobą zrobić? — szepnęła ni to do siebie, ni to do niego, lekko kręcąc przy tym głową. — Może poczekajmy, aż trochę zbijemy tę gorączkę — zdecydowała, uśmiechając się niemrawo. Nie podobała jej się ani trochę ta nagła metamorfoza, tym bardziej, że podejrzewała, że kiedy tylko mężczyzna poczuje się lepiej, wszystko wróci do normy. Stąd nawet jeśli chciałaby inaczej interpretować jego zachowanie, nie mogła sobie na to pozwolić. To było bezpieczne. I jakby nie patrzeć, rozsądne.
    — Kiedy wróci Elaine, zapytam czy mogę pożyczyć od niej samochód i cię odwiozę. W twoim apartamencie na pewno będzie miał się kto tobą zająć… — stwierdziła, przesuwając się ku dalszej krawędzi kanapy, by ostatecznie oprzeć dłonie na kolanach i odwrócić głowę. Było jej cholernie ciężko nie myśleć o tym, co właśnie usłyszała i to dlatego zdecydowała na niego nie patrzeć. Nie szukać na siłę tego, co chciała znaleźć.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  86. To dziwne spotkanie z Blaisem nieco zaniepokoiło Elaine, ale życie szybko wyparło troski na rzecz zupełnie innych. Następnego dnia dowiedziała się, że Maille planuje powrót do Nowego Jorku i pytała, czy mogłaby pomieszkać kilka dni u El. Poza tym z Lucasem zajmowali się różnymi sprawami, szukali odpowiedniej placówki dla Clarissy, żeby może gdzieś pochodziła do przedszkola, choć już musieli szukać szkoły od przyszłego roku... Poza tym Lucas miał wykłady, El ruszyły dwa kursy z japońskim... Do tego bar i próba włożenia w to wszystko jakichś obowiązków domowych. Eagle po prostu nie miała zbyt wiele czasu, żeby myśleć o Ullielu, nawet jeśli chciała .Tym bardziej zdziwiła się, gdy mężczyzna do niej zadzwonił i zaprosił do siebie.
    Niemniej nie zamierzała odmawiać. Blaise zachowywał się dziwnie zarówno podczas ich ostatniego spotkania, jak i wcześniej, dlatego warto było sprawdzić, jak sobie radzi i co tym razem mogło strzelić mu do głowy.
    Uśmiechnęła się niepewnie na wejściu, a mężczyzna wypowiedział coś na kształt przeprosin. El zmarszczyła brwi. W końcu... przecież już przepraszał na swój sposób w barze, prawda? Naprawdę uważał, że wkurzył ją do tego stopnia, że musiał się powtarzać? Ok.... może była zdenerwowana.... trochę bardziej niż zła, ale chyba ostatnio dała mu do zrozumienia, że przede wszystkim się o niego martwi i nie rozumie tego dziwnego kryzysu, przez który mężczyzna przechodzi.
    Westchnęła cicho, gdy Blaise uznał, że należy ją nakarmić. Nie wiedziała, czemu ostatnio wszyscy próbują wpychać w nią jedzenie. Nie skomentowała tego jednak, ponieważ to był najgłupszy powód do kłótni, a była ciekawa tego, co mężczyzna chce jej powiedzieć. Usiadła przy stole i spojrzała nieco wyczekująco na przyjaciela.
    - Przecież sama kazałam ci go gdzieś zabrać... żeby nie wpadł w pracoholizm - podparła i pokręciła głową. Przecież rozmawiali o tym ostatnio. - Serio nie zamierzam go trzymać pod kluczem, choć najwyraźniej obaj zachowujecie się, jakbym była starą zrzędliwą ciotką, a Black miał jakiś szlaban czy coś w tym stylu - dodała kpiąco. Spojrzała na wino i popatrzyła na Blaise'a jak na wariata. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co mężczyzna trzyma w rękach. Prowadziła bar do cholery! Miała świadomość różnych trunków, nawet jeśli nie było ją na nie stać. A na ten konkretny to niewielu było stać. I stanowczo nie zamierzała odmawiać. W końcu... nie wiadomo, czy kiedykolwiek spróbuje coś tego poziomu.
    - Rozumiem, że próbujesz przeprosić, ale... nie przesadzasz przypadkiem? - zapytała ostrożnie. Potem jednak nadeszły informacje, na które poniekąd czekała. Zaproszenie Ulliela nie mogło być bezinteresowne.
    - I... co zamierzasz z tym zrobić? - zapytała. - I jak to.. wpływa na twoją pozycję? Ojciec nie będzie próbował się wykluczyć ze wszystkiego? Skoro ma dziedziczkę z krwi? - dopytywała zaniepokojona. Blaise wydawał się zadowolony, ale to wszystko brzmiało dla El dość niepokojąco.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  87. Tilly miała szczerą nadzieję, że na jednym spotkaniu się nie skończy. I nie chodzilo tutaj tylko o seks. Mathilde potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać, kto nie oceniałby jej decyzji i przede wszystkim wybaczył te lata, kiedy próbowała zostawić za sobą całą przeszłość. Jeśli wyszłoby na to, że zaczęłaby pracować w jego firmie, tym bardziej miałaby wymówkę do wspólnych rozmów. I choć Blaise był niezwykle arogancki, przemądrzały i uważał, że był ponad wszystkim, co znajdowało się na ziemi, a pewnie też i w całej galaktyce, z jakiegoś powodu lubił spędzać z nią czas. A ona lubiła jego towarzystwo. Zdawać by się mogło, że mimo upływu lat, pozostał tym samym człowiekiem.
    Zaśmiała się glośno w odpowiedzi na jego uwagę, ale sprawę pozostawiła bez komentarza. Tak naprawdę Tilly nie miała żadnej listy. Choć pragnęła żyć z dnia na dzień, zrobić jak najwięcej, jak najintensywniej, to jedyną rzeczą, na ktorej zależało jej najbardziej na świecie, było znalezienie kogoś, kto sprawiłby, że nie umrze samotnie. Nie chodziło tutaj o żadną wielką miłość, w końcu kobieta uznała, że nie zamierza bawić się w poważne związki, skoro każdy kolejny dzień traktuje jak niewiadomą. Wystarczył oddany przyjaciel, członek rodziny lub inna bliska osoba. Ktoś, kto usiadłby przy jej łóżku, gdy już sama nie będzie potrafiła wstać, i potrzymałby ją za rękę.
    - Tak, od dzisiaj możesz mnie zaliczyć do wyznawców kultu Blaise'a Ulliela. Bo kogo obchodzi zdanie mojej rodziny? - zażartowała i, chcąc odwdzięczyć się za poprzednie szturchnięcie, popchnęła go w kierunku ściany. Odrobinę mocniej, niż on popchnął ją. W konsekwencji mężczyzna stracił równowagę i musiał podeprzeć się ściany, żeby nie upaść, co wywołało w niej falę złowieszczego śmiechu.
    - To smutne, Blaise - powiedziała w końcu, już znacznie poważniejszym tonem. - Ale... ale przynajmniej masz mnie. Ja nie planuję założyć podsłuchu, słowo honoru.
    Widać mężczyzna przyzwyczaił się do takiego stylu życia, ale dla niej było to spełnienie najgorszych koszmarów. Jej codzienność była skromna, dzięki czemu Tilly przez większość czasu pozostawała anonimowa. Nowy Jork był ogromny, przez co rzadko kiedy udało jej się wpaść na starych znajomych. Nikt, oprócz kilku najbliższych osób i sąsiadów, nie wiedział o jej chorobie i dziewczyna bez większych problemów mogła opowiadać wszystkim niestworzone historie na temat tego, dlaczego jest taka chuda, dlaczego prawie wcale nie pije, dlaczego pracuje tylko na pół etatu i dlaczego znika tak wcześnie rano, wracając dopiero po kilku godzinach. Ale on? Musiał uważać. Na to, z kim rozmawia, gdzie chodzi, co mówi. Czasem nie dziwiła się temu, że nie stronił od skandali. Bo niby jak inaczej można wytrzymać taką presję?
    Tilly usiadła do stołu i zabrała się za swoją porcję. Jedzenie było naprawdę pyszne, w rezultacie udało jej się zjeść więcej niż zazwyczaj, czego ostatecznie zaczęła żałować, gdy jej żołądek zaczął się buntować. Żałowała tylko, że nie napiła się wina, które z pewnością pomogłoby w strawieniu posiłku. Wiedziała, że nie może tyle pić. Brała bardzo silne leki, które, w zmieszaniu z alkoholem, doprowadzały do nieprzyjemnych efektów ubocznych. Wypicie lampki szampana oznaczało, że osiągnęła już swój dzienny limit.
    - Dzięki - odparła. - Za kolację. I za to, że wierzysz w moje umiejętności. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. I obejdzie się bez auta. Naprawdę. Metro wcale nie jest takie złe. Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  88. Co? Miała unikać Blaise’a i jego rodziny jak ognia? Teoretycznie dawał jej to do zrozumienia od momentu spotkania w kuchni restauracji, lecz teraz wypowiedział te słowa w zgoła inny sposób. Nie jakby to on nie miał ochoty na utrzymywanie kontaktu z nią, lecz… Jakby martwił się i sugerował, że to ona powinna uważać? Creswell aż przyłożyła dłoń do swojego czoła, sprawdzając, czy przypadkiem i jej nie rośnie temperatura, wszystko jednakże było w jak najlepszym porządku i najwyraźniej źle zinterpretowała słowa Ulliela, chyba niepotrzebnie dokładając do nich to, co chciałaby usłyszeć i doszukując się w nich głębszego przekazu. Mając aż nazbyt wyraźnie w pamięci to, jak Blaise zachowywał się w Per Se, czym prędzej powinna przestać.
    — Gdyby to tylko było takie proste… — westchnęła z nieco zbolałym wyrazem twarzy, wsłuchując się w miarowy oddech szatyna. Przez kilka minut siedziała na krawędzi kanapy, po prostu przyglądając się, jak ten śpi, aż wstała z cichym westchnieniem i zaczęła krzątać się po mieszkaniu, chcąc zająć czymś nie tylko ręce, ale i myśli. Ogarnęła kuchnię po wcześniejszym gotowaniu, poukładała swoje rzeczy w gabinecie, gdzie spała i nie wiedząc, co dalej ze sobą począć, wróciła do salonu. Wcześniej jeszcze cicho podeszła do drzwi, nasłuchując, czy na korytarzy wciąż czekali dziennikarze, lecz nie dosłyszała niczego niepokojącego i nawet ostrożnie wyjrzała na zewnątrz, upewniając się, że było już cicho i spokojnie. Najwidoczniej te hieny znudziły się czekaniem na to, aż ich niedoszła ofiara opuści bezpieczną jaskinię.
    — Chciałabym, ale jeszcze nie przekroczyłeś granicy mojej cierpliwości — odparła, zwracając się w jego stronę i z niemałym zdziwieniem odnotowała, że dokładnie tak było. Blaise niesamowicie ją zdenerwował i zranił, nie na tyle jednak, by posunęła się do rękoczynów. Choć zważywszy na okoliczności, może rzeczywiście powinna? Była dla niego zbyt wyrozumiała. Może to ze względu na ich dawną zażyłość? Czyżby dalej miała do niego słabość? Trudno było jej o tym myśleć, trudno cokolwiek określić. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy jej uwagę przyciągnął krótki sygnał telefonu.
    — Elaine i Clarissa wrócą za pół godziny — poinformowała po wzięciu komórki do ręki i odczytaniu wiadomości. — Dziennikarze już sobie poszli — dodała, sugerując, że chyba lepiej by było, gdyby również Blaise opuścił mieszkanie Blacków. Zaraz też wstała i podeszła do okna, krzyżując ręce na piersi i marszcząc jasne brwi, bowiem coś ewidentnie nie dawało jej spokoju. — Blaise? — zaczęła, odwróciwszy się w stronę mężczyzny. — Dlaczego mam cię unikać? Dlaczego mam unikać twojej rodziny? — zapytała wprost i potrząsnęła głową. — Wiem, że to ja zdecydowałam, żebyśmy się rozstali. Później wyjechałam i nie mieliśmy ze sobą kontaktu, ale… — urwała, zerkając na niego ostrożnie i niepewnie. — Aż tak bardzo mnie przez to nienawidzisz? — spytała cicho, opierając się na tym, jak zachowywał się wobec niej w restauracji.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  89. Przyglądała mu się z pewną dozą ostrożności, wyczekując odpowiedzi. Być może nie powinna tak bardzo się przejmować, lecz wydawało jej się, że mimo wszystko nie zasłużyła sobie na podobne traktowanie. Czy nie była w tym wszystkim zbyt naiwna? Nigdy nie zrobiła mu niczego złego, tymczasem po tym, jak zrugał ją w restauracji, jeszcze potrafiła doszukiwać się winy w samej sobie. Przez to odwróciła się z powrotem przodem do okna, ignorując uwagę o zostaniu terapeutką, a także o tym, że Blaise faktycznie powinien już dać jej święty spokój. Zaczęła nawet żałować, że odważyła się zadać mu podobne pytanie, bojąc się odpowiedzi, jakby nagle zrozumiała, że dość miała wysłuchiwania przykrych słów płynących z ust człowieka, którego niegdyś uważała za kogoś innego. Kiedy jednak zaczął mówić, delikatnie zwróciła się w jego stronę, stojąc bokiem i nasłuchując.
    Uśmiechnęła się pod nosem i lekko skinęła głową na jego pierwszą wypowiedź. Jeśli takie miał zdanie, to była w stanie się z nim pogodzić. Sama przecież przez długi czas tkwiła w podobnym przekonaniu, nim w ogóle dopuściła do siebie myśl, że Blaise Ulliel nie wywoływał w niej wyłącznie irytacji, a znacznie więcej i choć niesamowicie wkurzał ją swoim zachowaniem, a także tym, że jego zdaniem rozwiązaniem wszelakich problemów były pieniądze, to dostrzegła w nim coś więcej.
    — Rozumiem — odparła spokojnie, podnosząc na niego wzrok. — Rozumiem i nie wróciłam tutaj z nadzieją, że znowu będziemy razem, ty zadufany w sobie bufonie — powiedziała, nie mogąc powstrzymać się przed tą uszczypliwością, której wcale nie mówiła w złości. W przeciwieństwie do ich pierwszego spotkania sprzed paru dni, teraz mężczyzna mówił wyjątkowo racjonalnie i jak najbardziej dla niej zrozumiale. Miał przecież prawo nie chcieć kontynuować ich znajomości, prawda? — Masz prawo uważać, że to była pomyłka. Może faktycznie była, nie wiem — kontynuowała, wzruszywszy ramionami. Zbyt wiele było w niej teraz wątpliwości i to nie związanych z samym Ullielem, by znać odpowiedzi na wszystkie pytania. — Ale to, jak zachowałeś się w Per Se było zupełnie niepotrzebne. Przeszedłeś samego siebie, Blaise. A może właśnie taki cały czas byłeś, a to ja widziałam, co chciałam? — rzuciła, spoglądając w dół, na jego dłoń spoczywająca na jej ramieniu. Miała ochotę zrzucić ją i jednocześnie przytrzymać przy sobie, nie zrobiła więc niczego, ponownie podnosząc spojrzenie na jego twarz.
    — Nie martw się. Niedługo się wyprowadzę i nie powinniśmy już przypadkiem na siebie wpadać. Do widzenia, Blaise.
    Dziwił ją niesamowicie własny spokój. Jakby nagle magicznym sposobem udało jej się zamknąć emocje w szczelnej puszce i dać dojść do głosu wyłącznie rozumowi. A może po prostu nie miała już siły się denerwować? Każde pojawienie się Ulliela aż za bardzo ją wzburzało, a on posiadał wyjątkową umiejętność dolewania oliwy do ognia. Czasem jednak również w ten sposób nieostrożnie można było zdusić płomień.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  90. Cała ich relacja była zaskakująca i może właśnie dlatego tak bardzo ją ceniła? Właściwie całe jej życie było zaplanowane, każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jej dnia był rozpisany w grafiku, lecz przyjaźń łącząca ją z Blaisem była nieprzewidywalna i przynosiła jej zaskakująco dużo radości.
    — Już nie przesadzaj. Kocham cię tylko dlatego, że stale dostarczasz mi najlepsze bułeczki cynamonowe w Nowym Jorku i alkohol z najwyższej półki, w przeciwnym razie nie miałbyś wstępu do mojego mieszkania — zaprotestowała od razu Gemma, chociaż drgający kącik jej ust zdradzał, iż tylko się z nim droczyła. Rozmawianie o uczuciach nigdy nie przychodziło jej łatwo; wychowywała się w domu, gdzie każdy, nawet najmniejszy przejaw emocji był oznaką słabości, za którą jej matka surowo karała. Melissa Beaumont słynęła ze swojego lodowatego spojrzenia oraz ciętych słów, których nigdy nie szczędziła swojej jedynej córce. Próbowała wychować pociechę na idealną kopię siebie, jej kontrola sprawiała, że Gemma niemal każdego dnia się dusiła, dopóki się nie zbuntowała i nie postanowiła pójść własną drogą, ale nie potrafiła pozbyć się pewnych przyzwyczajeń wpojonych jej w dzieciństwie. Przez bardzo długi czas pojęcie miłości było dla niej czystą abstrakcją, Melissa nie pokazała jej, czym jest bezinteresowne, szczere uczucie. Później poznała osobę, która ją tego nauczyła, lecz szybko ją straciła i znowu zamknęła się na ludzi. Przed oczami miała tylko swój cel, zaczynała przypominać skorupę, jej dusza była pusta. Nic jej nie cieszyło, nie ekscytowało… Przynajmniej dopóki na jej drodze nie stanął doprowadzający ją do szału Blaise. Nienawiść do niego zaczęła być niejako motorem napędowym jej działań, kiedy tylko się spotykali, szukała najlepszych sposobów na to, aby mu dopiec i wytrącić go z równowagi, on zresztą nie pozostawał jej dłużny. Okazali się być równymi sobie przeciwnikami, oboje byli tak samo pozbawieni skrupułów i zdeterminowani… Mogli zniszczyć siebie nawzajem albo zawiązać nierozerwalny sojusz, który pozwoliłby im podbić Wielkie Jabłko. Wtedy jeszcze nie podejrzewała, że Blaise stanie się kimś, kto będzie przesiadywał z nią na kanapie, rozmawiając czasami przez całą noc i dopiero wschód słońca przypominał im, jak wiele godzin spędzili razem w półmroku; że będzie doskonale przewidywał, kiedy Gemma będzie w paskudnym nastroju i będzie potrzebowała jego towarzystwa, które z niewiadomych jej względów zawsze poprawiało jej humor. Wcześniej nie miewała przyjaciół i może właśnie dlatego teraz tak bardzo jej zależało? Na pewno było jej łatwiej stawić czoła własnym demonom, kiedy u swojego boku miała kogoś takiego jak Blaise.
    — Chcesz mi powiedzieć, że nawet po śmierci będę skazana na ciebie? Co za paskudna wizja — stwierdziła Gemma, krzywiąc się, po czym mrugnęła do niego zawadiacko. — Myślę, że Lucyfer zrezygnuje ze swojej posady, kiedy uświadomi sobie, że będzie musiał się użerać z naszą dwójką. — Nie dało się ukryć, że chociaż teraz byli w swoim najbardziej swobodnym, zrelaksowanym wydaniu, wciąż byli niezwykle niebezpiecznym duetem. Jeśli tylko ktoś im podpadł, nie mieli najmniejszego problemu z tym, aby wysłać go na samo dno. Perfidnie wykorzystywali słabości innych, w odpowiednich momentach posuwając się do szantaży czy bardziej dosadnych środków przekazu i szczerze? Gemma nie czuła w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. Jeśli w ten sposób miała zapewnić bezpieczeństwo swojemu przyjacielowi, była gotowa zrobić o wiele gorsze rzeczy. Nie miała wątpliwości, że Blaise również zrobiłby dla niej wszystko, gdyby tylko tego potrzebowała.
    — Przestań. Oczywiście, że możesz z nią konkurować, bo jesteś pieprzonym Blaisem Ullielem. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz po prostu stać z boku i patrzeć, jak ta dziewczyna zabiera ci wszystko? — spytała Gemma, w jej głosie pobrzmiewała wyraźna nagana, kiedy spoglądała na mężczyznę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie ma znaczenia, że łączą ich więzy krwi. Popatrz na moją rodzinkę, wszyscy się nienawidzimy. Problemem jest to, że czekali na nią tak długo… Ale prędzej czy później uświadomią sobie, że daleko jej do idealnego aniołka, którego musieli sobie wymarzyć. Ona będzie musiała walczyć z ich wyobrażeniami, podczas gdy ty byłeś ich synem przez wszystkie te lata. A ona jest na tyle niewdzięczna, że nawet nie potrafi docenić tego, co jej się trafiło w loterii genetycznej — prychnęła, kręcąc z dezaprobatą głową. Przecież każdy pragnąłby takiego bogactwa i sławy, właśnie o tym śnili zwyczajni ludzie, którzy nie mogli się równać poziomem z Gemmą czy Blaisem. — Ona musi coś ukrywać. Na pewno jest powód, dla którego udaje, że dziedziczenie jej nie interesuje. Będziemy musieli mieć na nią oko — Gemma westchnęła ciężko. Nie wystarczyło, że musieli trzymać rękę na pulsie w firmie, pilnując, żeby tacy idioci jak Huston ich nie zniszczyli, teraz w dodatku będzie musiała pilnować jakiejś nieznośnej małolaty.
      Uśmiechnęła się lekko, kiedy Blaise ułożył głowę na jej kolanach.
      — Nie za wygodnie ci? — spytała ze śmiechem, jednak nawet nie próbowała go zrzucić. Zamiast tego zanurzyła palce w jego czuprynie i zaczęła powoli przeczesywać jego włosy kojącymi ruchami. Lubiła jego bliskość. Większość mężczyzn jej się obawiała, niewielu potrafiło wyjść z inicjatywą, jednak Blaise nigdy nie miał z tym problemów.
      — Powiedziałabym, że mi przykro… Ale to nieprawda. Ta adopcja nie zmienia tego, kim jesteś. Twoi biologiczni rodzice tego nie zmieniają. Dla mnie nic się nie zmieniło, wciąż jesteś tym samym Blaisem — zapewniła go cicho, obserwując go, kiedy dolewał sobie wina. Przysunęła się do niego i objęła go dłońmi w pasie, opierając podbródek na jego barku. — Jeżeli będziesz kiedyś chciał poznać swoją biologiczną matkę… Pomogę ci. Będę przy tobie. Jeśli nie będziesz chciał, również będę cię wspierać. Tutaj nie ma złego lub dobrego wyboru, skarbie. Jest tylko twój wybór i on będzie właściwy.

      wspierająca bff

      Usuń
  91. - Super, dopisz mnie to listy. - Puściła mu oczko. - A skoro mówisz, że takie życie ci odpowiada, to się cieszę - odparła, nawijając makaron na widelec. - Ale gdybyś czasem chciał spędzić czas z kimś, kto nie bedzie cię traktował jak boga, to do mnie zadzwoń.
    Nie rozumiała jego zachwytu podobnym stylem życia. Ale wcale nie musiała. On również z pewnością nie rozumiał, jak można być szczęśliwym, mieszkając w klitce wielkości jego sypialni, a może nawet mniejszej. Jak można być szczęśliwym, pijąc tanią kawę z automatu i zamartwiając się medycznymi rachunkami. Tyle tylko, że Tilly wcale nie była szczęśliwa. Co najwyżej tolerowała swoje życie. Jednak niedosyt owego szczęścia z pewnością nie był spowodowany brakiem środków na koncie, a przynajmniej nie w przeważającym stopniu. Tilly akceptowała swoją codzienność i cierpliwie czekała, aż przyjdzie pora na coś więcej. Coś, co wreszcie sprawi, że będzie mogła odetchnąć pełną piersią i poczuje, że 'było warto'. I jeśli owo coś miało nigdy nie nadejść, starała się zadowolić nieustannym stanem oczekiwania.
    - Jak tak ci zależy na tym, żebym miała czym jeździć, to możesz kupić mi metro - zażartowała.
    Nie chciała, by tamten kupował jej samochód z jednego prostego powodu - nie jeździła samochodem. Owszem, miała prawo jazdy, ale od czasu wypadku, w którym zginęli jej rodzice, omijała pojazdy osobowe szerokim łukiem. I choć częściowo pokonała swój strach i obecnie była w stanie bezproblemowo przejechać pół miasta w taksówce, sama nie odważyłaby się siąść za kółkiem. Ale nie zamierzała mu o tym opowiadać. Jej strach, jej trauma z pewnością nie zaliczały się do lekkich konwersacji, jakie planowała odbyć w środku nocy. Jakie planowała odbyć kiedykolwiek.
    - Jutro rano niestety będę musiała cię opuścić. Ale z pewnością skorzystam z propozycji innym razem - odparła, wstając. - Dobranoc, Blaise - szepnęła na pożegnanie i, idąc o krok dalej, zbliżyła się, by pocałować go w usta.
    Ulliel nie kłamał. Jego pokoje gościnne miały niezwkle wygodne materace. Tak wygodne, że po upływie piętnastu minut, Tilly spała głębokim snem i obudziła się dopiero nad ranem. Czekała ją jeszcze przeprawa do Queens, gdzie musiała się przebrać i wyruszyć do pracy. Nie pożegnała się z mężczyzną, wiedząc, że tamten z pewnością będzie średnio zadowolony, jeśli wyrwie go z objęć Morfeusza. Zostawiła za to karteczkę ze swoim numerem i krótką notatką:
    "Tak jak już mówiłam, piszę się na to jakuzy na dachu. Daj tylko znać kiedy. Tilly"

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  92. Elaine zmarszczyła brwi, kiedy Blaise stwierdził, że przecież wcale mu nie mówiła, żeby zabrał Lucasa na męski wieczór. Potem jednak uspokoiła samą siebie, że pewnie mężczyzna zapomniał o tym w skutek swojego dziwnego szaleństwa, kiedy wpadł do niej do baru. Naprawdę podejrzewała, że mógł być na jakiś dopalaczach, chociaż jego oczy wyglądały całkiem normalnie. - Lucas na pewno potrzebuje rozrywki. Dom-praca, dom-praca.... nie chcę, żeby oszalał, nim Clary osiągnie pełnoletność - odpowiedziała niby żartobliwie, ale w gruncie rzeczy nadal martwiła się o przyjaciela. Szczególnie, że jego kolejne słowa wcale nie przyniosły jej ukojenia. Zupełnie zignorowała dziwne komplementy pod swoim adresem. Najwyraźniej Ulliel próbował na niej technikę odwracania uwagi. Mimo to upiła wina i westchnęła cicho.
    - Blaise.... serio czasami nie rozumiem, jakimi ścieżkami podążają twoje myśli, ale przecież widzieliśmy się. Byłeś u mnie w barze. Opierniczałam cię za dziwne zachowanie. Na pewno jesteś czysty? - zapytała ostrożnie. Patrzyła na niego uważnie. Szczególnie te komentarze o ćwiczeniach. Tym razem brzmiał... tak normalnie według Ullielowych kryteriów. I zupełnie inaczej niż to, o czym mówił ostatnio.
    - Jesteś pewien... że nie powinieneś porozmawiać z psychologiem? Dziwnie się ostatnio zachowujesz... - zasugerowała szeptem. Niemal nie słuchała tego, co mówił o swoim ojcu. Rozważała raczej możliwość schizofrenii. Bo w końcu... to było naprawdę dziwne, że raz mówił to, a innym razem coś zupełnie przeciwnego.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  93. Prawdopodobnie potrzebowała zostać sama, aby móc wszystko poukładać w głowie i przez to niecierpliwie wyczekiwała, aż Blaise opuści mieszkanie Blacków. Czuła się przytłoczona i prawdopodobnie tylko dlatego w tej chwili nie unosiła się emocjami. Niespodziewane spotkanie w restauracji mocno nią wstrząsnęło i rozczarowało, bowiem gdzieś głęboko w środku liczyła, że będzie ono wyglądało inaczej, kiedy jednak przez te kilka dni zdoła to przetrawić, nie odnajdywała już w sobie tamtego gniewu, który Ulliel z powodzeniem w niej wzbudził, mówiąc jej wiele gorzkich słów. Nawet kiedy je sobie przypominała, złość była gdzieś daleko, jakby wtedy nadszarpnął jej granicę i teraz Creswell uznała, że najzwyczajniej w świecie nie warto było się tak unosić.
    Zresztą, mówiła prawdę. Naprawdę nie wróciła do Nowego Jorku z nadzieją, że po półtorej roku rzucą się sobie w ramiona jak gdyby nigdy nic; wciąż miała przecież w pamięci, jak zakończył się ich związek. Jednocześnie jednak pan prezes nie był jej obojętny, co musiała przyznać przed samą sobą. Nikt inny nie potrafił jej tak skutecznie i szybko zdenerwować, nikt inny nie wzbudzał w niej tak gwałtownych emocji, nawet jeśli te były całkowicie skrajne.
    — Mimo wszystko będę to miło wspominać — odezwała się niespodziewanie, przechodząc przez pokój i wracając na kanapę, na którą opadła ciężko. — Może poza końcówką… — dodała ciszej, błądząc wzrokiem po przestrzeni, aż wreszcie uniosła go na mężczyznę i uśmiechnęła się ostrożnie. Nie doszukiwała się w jego słowach drugiego dna i nie widziała, że coś jej nie tak. Długa nieobecność zrobiła swoje, a dodatkowo jej myśli wciąż zaprzątała śmierć mamy. Być może w innych okolicznościach zorientowałaby się, że Blaise nie jest z nią do końca szczery, że mimo swoich umiejętności i tak plącze się w zeznaniach, ale nie dziś. Dziś po prostu chciała już zostać sama i to dlatego gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca, prostując się nienaturalnie, kiedy usłyszała o teście i o tym, że powinna pójść z nim.
    — Co? — wyrwało jej się nieco piskliwie. — Nie, to na pewno nie to, o czym myślisz — bąknęła, jednak ostatecznie zdrowy rozsądek wziął górę i zdawszy sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, Maille po prostu parsknęła śmiechem. — Przepraszam — udało jej się wykrztusić między jednym chichotem, a drugim, kiedy wierzchem dłoni ocierała z kącików oczu łzy wyciśnięte z rozbawieniem. — To po prostu niedorzeczne — dodała na woje usprawiedliwienie i wciąż śmiejąc się cicho, wstała, by pozbierać swoje rzeczy. Wrzuciła do torebki telefon i portfel, a po chwili namysłu również bieliznę na zmianę, gdyby okazało się, że na wynik trzeba będzie poczekać do jutra. Blaise na pewno miał dostęp do najlepszych lekarzy, ale chyba żaden test nie był ekspresowy.
    Kiedy uznała, że ma wszystko, przeszła się jeszcze po mieszkaniu i pouchylała okna, bowiem jeśli Blaise faktycznie rozsiewał wkoło niebezpieczne zarazki, to chociaż tak można było zminimalizować zagrożenie spowodowane tym, że spędził tu kilka godzin. A mogła po prostu wyjrzeć przez judasza i go nie wpuszczać.
    — Możemy iść — oznajmiła, sięgając po kurtkę. W międzyczasie zdążyła się też przebrać i wciągnąć na siebie coraz bardziej reprezentatywnego, niż legginsy, wygrzebując z szafki jeansy. Nie pofatygowała się natomiast, by zmienić bluzę, nie widząc w tym większego sensu. — Ktoś po nas przyjedzie? — zagadnęła niemrawo i bez entuzjazmu, ciekawa jednak, czy Blaise nadal miał kierowcę na zawołanie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  94. [Cześć!

    Niestety, świat choć piękny, nie jest miejscem dobrym ;) Serdecznie dziękuję za przywitanie mojej Amrei 2.0 ;) Liczę, że uda mi się namówić Ciebie na stworzenie jakieś historii dla naszych postaci. Co prawda miałam długą przerwę w pisaniu, ale to chyba tak trochę jak z jazdą rowerem, czyż nie?
    Przeczytałam kartę Blaise i jestem przerażona :O ten pan nie ma serducha. Czy ktoś mu je wyrwał? :> ]

    Amrei Bouchard

    OdpowiedzUsuń
  95. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  96. [Zdecydowanie podejmuję wyzwanie :) Zacznę, może nawet dziś, ale proszę o odrobinę cierpliwości i wyrozumiałość oczywiście, w końcu minęły lata od mojego pisania wspólnie z innymi ;) Dziękuję, że chciałaś nam coś wymyślić, za moich czasów to było wpadanie na siebie w różnych miejscach i komentarze długości do pięciu zdań złożonych. ;)]

    Amrei Bouchard

    OdpowiedzUsuń
  97. [Hej, hej! Przyznam szczerze, że miałam pisać do Ciebie na maila i cieszę się niezmiernie, że dalej chcesz kontynuować wątek :D. Ogólnie u Maisie się trochę podziało - wróciła na trochę do Bostonu i teraz na dniach dopiero wróciła, więc możemy iść w dwie strony:
    1) Uznać, że po tej kolacji utrzymywali kontakt i wiedział o jej przeprowadzce itd. i teraz spotkanie po tym czasie rozłąki;
    2) Nie utrzymywali kontaktu i kolejne spotkanie :D

    Można też bardziej zakręcić i w ogóle i może zgadamy się na mailu? :D]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  98. Poranek nie zapowiadał się wcale nadzwyczajnie. Tilly pojawiła się w szpitalu punkt dziewiąta, by poinformować rejestrację o swoim przybyciu, a następnie usiąść w poczekalni. Jak zwykle zapowiadało się na to, że sprawy się przedlużą, kobieta nie zamierzała więc marnować swojego cennego czasu. Wyjęła z torby książkę, a do uszu wlożyła słuchawki, by zaraz pochłonąć się w lekturze. Jednak coś, a w zasadzie ktoś nie pozwolił jej na święty spokój, jakiego tak bardzo pragnęła. Jakiś mężczyzna awanturował się z jednym z lekarzy. Nie słyszała szczegółów tej rozmowy, tylko podniesione głosy, co samo w sobie uniemożliwiło jej skupienie się na fabule powieści. Odłożyła więc książkę i słuchawki na bok. I wtedy okazało się, że ów głos dochodzący z gabinetu doktora był podejrzanie znajomy.
    - Panie Ulliel, lekarze naprawdę robią, co w ich mocy, żeby Allia z tego wyszła. Po prostu musi pan czekać i być cierpliwy.
    Panie Ulliel?! Cholera jasna, co Blaise robił w jej szpitalu? I kim była owa Allia? Stop, stop, stop. Tożsamość kobiety, o której jej przyjaciel rozmawiał teraz z lekarzem nie miała najmniejszego znaczenia. Liczył się fakt, że Blaise był tuż obok. A co za tym szło, jeśli miał zaraz wyjść z gabinetu, istniało niepowtarzalne ryzyko tego, że jej tajemnica przestanie być już tajemnicą.
    Tilly poczuła, jak adrenalina szykuje jej ciało do ucieczki, dodając jej siły, której wcześniej nie miała. Jeżeli zaraz wstanie, istniała duża szansa, że zdąży zamknąć się w łazience, zanim Blaise wyjdzie na korytarz. Podniosła się więc z miejsca i zaczęła biec w stronę łazienki. Niestety, jej genialny plan był z góry zdany na klęskę, ponieważ Ulliel opuścił gabinet lekarza, gdy Tilly przebiegała obok.
    - Do jasnej cholery, sam patrz pod nogi! - warknęła, równie zdenerwowana, co on, lecz nie dlatego, że właśnie upadła na podłogę.
    Nie chciała, by się dowiedział. On, Arthur, Elle, ktokolwiek. Przyjechała do Nowego Jorku, by pogodzić się z rodziną. By pokazać im, że wiele dla niej znaczą, że mogą na nią liczyć o każdej porze dnia i nocy. Chciała pokazać, że potrafi skupić się na kimś innym niż sobie. A wiadomość o chorobie uniemożliwiała jej zrobienie każdej z tych rzeczy. Ponieważ teraz to ona miała być ofiarą, to ona miała być tą, nad którą litują się inni, wokół której gromadzą się fałszywi przyjaciele, by tylko uspokoić swoje sumienie. Nie tak wyobrażała sobie to wszystko. Nie tego chciała. Dlatego gdy pielęgniarka wypowiedziała jej nazwisko w obecności Blaise'a, posłała jej grobowe spojrzenie, a sama podniosła się z ziemi i zwrociła się w kierunku Blaise'a, na siłę próbując znaleźć jakąś wymówkę. Ale żadna z nich nie brzmiała wystarczająco wiarygodnie.
    - Hej, Blaise. Nie powinieneś się o tym dowiedzieć.... więc może lepiej będzie, jeśli oboje udamy, że nie mamy o niczym pojęcia, dobrze? - zapytała cicho, wbijając w niego błagalne spojrzenie. - Arthur i Elle zwłaszcza, nie mogą się o niczym dowiedzieć.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  99. Obróciła głowę w stronę mężczyzny, z zaskoczeniem wysoko unosząc brwi.
    — Nie zrobiłeś tam porządku? — tchnęła, szczerze zdziwiona. Minęło przecież tak wiele czasu i nawet jeśli jego apartament był pokaźnych rozmiarów, mając przy tym wiele innych pokoi do zaoferowania, to szkoda było marnować jeden z nich, kiedy nie było pewności, czy Maille w ogóle wróci do Nowego Jorku. Nie wspominając już o całym szeregu innych czynników. I kiedy już gotowa była z pewną nadzieją wytknąć mu, dlaczego nie zlecił nikomu wyniesienia rzeczy, jej brwi ściągnęły się w wyrazie nagłego zrozumienia. — Mam nadzieję, że ciuchy są wyprane — rzuciła uszczypliwie, podejrzewając, że w czasie jej nieobecności pokój nie pozostawał pusty i przewinęło się przez niego wiele kobiet. Zrobiło jej się nawet lżej, kiedy pomyślała o tym w ten sposób i zignorowawszy niepokojąco bolesne ukłucie gdzieś w okolicy serca, skierowała się do drzwi.
    — Dobra zabawa raczej nie jest wskazana podczas kwarantanny — wytknęła mu, nie tyle czując się urażoną, co naprawdę kierując się troską o inne osoby, których w tym czasie Blaise nie powinien spraszać do siebie i na wszelki wypadek wolała mu o tym przypomnieć. Niemniej jednak kiedy wsiedli do samochodu i wysłuchała jego kolejnego komentarza na temat ich związku, cała się zjeżyła, ze zdenerwowania nie potrafiąc trafić sprzączką od pasa bezpieczeństwa do klamry.
    — Dobrze, rozumiem — fuknęła, kiedy w końcu udało jej się zapiąć pas i poprawiła włosy, zaczesując je za uszy. — Nie musisz powtarzać mi tego samego co pięć minut, raz naprawdę wystarczy — dodała poirytowana. — Brzmisz, jakbyś usilnie chciał mnie do tego przekonać albo oszukać samego siebie, a mówiłam ci już, że… Zaraz… — urwała gwałtownie, by kolejne słowo wypowiedzieć przeciągle i w zamyśleniu, wzrok natomiast utkwiła w twarzy Ulliela i zmrużyła powieki. — Dlaczego brzmisz tak, jakbyś za wszelką cenę chciał mi to wmówić? Albo sobie? — spytała powoli i podejrzliwie, wwiercaj w niego natarczywe spojrzenie. Coś zaczęło jej przeszkadzać w tej układance; jakiś niepasujący element uwierał w żebra, wzbudzając wątpliwości i podejrzliwość. Nie była głupia, naprawdę wystarczyło, że usłyszała to raz, samej dochodząc do podobnych wniosków, tymczasem Blaise powtarzał to jak nakręcona katarynka, która nie zamierzała się zatrzymać. Droga jednakże minęła im na tyle szybko, że nie doczekała się odpowiedzi na własne pytania, nie zamierzała jednak poddać się tak łatwo.
    — Dlaczego, Blaise? — dociekała, wysiadając za nim z samochodu i zaraz dogoniła go w kilku krokach. — Dlaczego powtarzasz wyuczoną na pamięć formułkę? — powtórzyła swoje pytanie w nieco innej formie i weszła za nim do windy. Może i faktycznie nie będzie potrzebowała oprowadzenia po jego apartamencie i prowadzenia za rączkę, lecz teraz zamierzała być nieustępliwa niczym kilkulatek zadający wiele niewygodnych pytań, chcąc poznać na nie odpowiedzi tu i teraz. Zdawszy sobie z tego sprawę, splotła dłonie za plecami i zakołysała się na piętach, uśmiechają się zgoła niewinnie, podczas gdy jej oczy błyszczały poniekąd dziko. Nie wiedziała już czy bardziej pragnęła mu dopiec, czy może usłyszeć odpowiedź, która miała zmienić wszystko.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  100. Nieznośny ból głowy, który zbudził ją bladym świtem był dopiero nędznym początkiem tego koszmarnego, niedzielnego poranka. Żołądek, a właściwie to jego marne treści, usiłowały podejść jej do gardła przy każdej zmianie pozycji, a świat wirował, jakby dopiero co zakończyła porządną libację alkoholową, której nie powstydziłaby się żadna nastolatka. Zerwała się z kanapy, która notabene była koszmarnie niewygodna, i pognała przed siebie w poszukiwaniu toalety. W duchu przeklinała ten bezmyślny plan, który doprowadził ją do takiego stanu, w jakim się obecnie znajdowała, a strzępki wspomnień z dnia poprzedniego powoli zaczynały zalewać jej umysł, sprawiając, że miała ochotę zapaść się pod ziemię.
    Jak znalazła się w tym cholernym barze? I dlaczego po wypiciu sześciu szotów czystej zachciało jej się wskakiwać na scenę, żeby dołączyć do tego cholernego karaoke? I kim był ten koleś, z którym opróżniła kolejną serię kieliszków? Opuściła toaletę po długim czasie spędzonym przy porcelanie. Żołądek nieco odpuścił, ale głowa nadal pulsowała boleśnie. Udała się w kierunku kanapy, na której nadal leżała jej torebka. Szybko wysypała jej zawartość na podłogę i rozpoczęła gorączkowe poszukiwania proszków przeciwbólowych. Cudem ostała się jedna saszetka, której zawartość rozpuściła w wodzie i wypiła niemalże jednym haustem.
    Wróciła na kanapę, włączyła telewizor i sięgnęła po swoją komórkę. Zegarek wskazywał siódmą. Nie było żadnych nieodebranych połączeń, była natomiast jedna wiadomość. Otworzyła ją i pobrała zawartość. Fotografia przedstawiała pocałunek, a zdjęcie choć nie do końca wyraźne przedstawiało Amrei i mężczyznę, z którym zeszłej nocy została sparowana do duetu w karaoke. Pierwszą budującą myślą było to, że cudem wylądowała w swoim, no może nie łóżku, ale domu. Później, najwyraźniej dzięki temu, że prochy zaczęły działać, zaczęła rozmyślać nad tym kto i po co wysłał jej to zdjęcie. A później zobaczyła jego twarz na ekranie telewizora i aż zachłysnęła się własną śliną.
    Okej, może nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież w mieście takim jak Nowy Jork istnieje, mała bo mała, szansa na to, że wpadniesz na jakiegoś celebrytę, ale żeby telewizja nagrała was w trakcie wykonywania romantycznego utworu, złapała idealnie na nagraniu wasze krzyżujące się spojrzenia i uwieczniła spontaniczny pocałunek wieńczący przedstawienie? Media huczały od plotek i na każdym kanale dziennikarze prześcigali się w spekulacjach dotyczących jej skromnej osoby, a to bardzo jej nie odpowiadało, zważywszy na jej nie do końca jasną przeszłość. Może i była skacowana, ale na samą myśl o tym, że ktoś ma grzebać jej przeszłości oblały ją zimne poty. To mogło zniszczyć renomę firmy jej rodziców, a do tego nie mogła dopuścić. Blaise Ulliel – wyników w wyszukiwarce było sporo, ale w końcu trafiła na właściwy trop.

    Amrei Bouchard

    [Mam nadzieję, że jest to do przyjęcia :)]

    OdpowiedzUsuń
  101. Kilka ostatnich miesięcy w życiu Maisie było bardzo zwariowanych. Musiała podjąć wiele ważnych decyzji, od których zależała reszta jej życia. Przeprowadzała się z jednego kąta w drugi, rozpoczęła pracę nad doktoratem na uniwersytecie, pracowała z najlepszym współpracownikiem swojego ojca, ponadto poznała tę część swojej rodziny, o której nigdy nie słyszała, walczyła o rodzinny dom z nieznośnym wujkiem, zerwała z najlepszym chłopakiem, jakiego do tej pory miała, wplątała się w bardzo skomplikowaną relację i... z ogromnym mętlikiem w głowie wróciła do Nowego Jorku, choć jeszcze niedawno zarzekała, że nie powróci do tego miasta. Nie chciała tu wracać. Zawsze wolała Boston, który był jej rodzinnym miastem. Tam miała dom, przyjaciół, których znała od dzieciństwa, a także grób ojca, na który mogła chodzić w dowolnej i wybranej przez siebie chwili. Czując taką potrzebę, mogła po prostu iść i na nikogo nie patrzeć. Będąc w Nowym Jorku nie miała takiej możliwości. A jednak, znów była w tym mieście. Chciała zacząć wszystko od początku, nie patrząc na to, co działo się w Bostonie. Nie było to łatwe z kilku bardzo ważnych powodów, a jednym z nich była niemożliwość powrotu na uczelnię. Teoretycznie mogła, praktycznie nie wiedziała, co stałoby się, gdyby zobaczyła go na uczelnianym korytarzu, a tym bardziej, co zrobiłaby, gdyby znaleźli się sam na sam.
    Nie wyobrażała sobie tych sytuacji. Nie chciała sobie wyobrażać, nie chciała o tym myśleć. Im rzadziej to robiła, tym było lepiej. Chociaż wiedziała, że myślenie było błędne, to i tak miała nadzieję, że jeśli uda jej się to wyprzeć z pamięci, to będzie znaczyło, że to się nigdy nie wydarzyło. O wiele lepiej byłoby jej żyć w nieświadomości niż zmagać się z takim ciężarem.
    Niestety, w tym temacie nie miała zbyt dużo do gadania. Mleko się rozlało, a Maisie musiała się teraz z tym zmierzyć. Powrót do Nowego Jorku wydał jej się najrozsądniejszą opcją. Miała do wyboru wszystkie miasta w USA, wszystkie uniwersytety stały przed nią otworem, a jednak wróciła właśnie tu. Prawda była taka, że Nowy Jork był jej znacznie bliższy niż się spodziewała. I myśląc nad ucieczką, to to miasto przyszło jej na myśl jako pierwsze. Lubiła swoje życie tu, nim zdecydowała się na wyjazd. Miała nowych przyjaciół, znajomych, a nawet chłopaka. Dopiero będąc w Bostonie, nieco jej odwaliło. Z przyjaciółmi nie miała już tak dobrego kontaktu, większość znajomych odeszło w zapomnienie, a z chłopakiem zerwała chyba w najgorszy z możliwych sposobów. Mimo wszystko, nie żałowała swoich decyzji. Żałowała jedynie tego, że nieco się pospinała z Eleanor. Zarówno Maisie, jak i jej matka, były upartymi kobietami, które zawsze musiały mieć rację. Ich stosunku nigdy nie były za dobre. Miewały lepsze momenty, podczas których świetnie się dogadywały, ale potem zawsze działo się coś, co to wszystko przekreślało i nie odzywały się do siebie przez kilka dni. Pani MacKenzie wiedziała o tym, że jej córka wraca do miasta. Nie popierała jej decyzji, uważając, że skoro raz zrezygnowała z tego miasta, to powinna liczyć się z konsekwencjami. Maisie to rozumiała i nawet zgodziłaby się z jej zdaniem, gdyby nie jeden, ważny fakt – Eleanor nie miała pojęcia, co wydarzyło się w Bostonie, a Maisie była pewna, że gdyby dotarło to do kobiety, to ta inaczej by mówiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego nie mogła wrócić do swojego dawnego pokoju. Musiała znaleźć sobie inne miejsce, gdzie mogłaby przeczekać, chociaż kilka dni, nim znajdzie sobie coś własnego. Do swojej najlepszej przyjaciółki nie mogła iść, bo również i z nią sprawa była znacznie bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Po dokładnym rozważeniu wszystkich za i przeciw, uznała, że poproszenie Blaise`a będzie najlepszym pomysłem.
      I miała rację. W jego mieszkaniu było jej całkiem dobrze, ale i tak chciała znaleźć coś swojego. Biegała po mieście, oglądała różne mieszkania, a potem wracała i narzekała na właścicieli, którzy kłamali w ogłoszeniach albo zawyżali cenę.
      Miała tylko jeden problem – nigdy nie wiedziała, jakie zasady panują. Czy powinna ot tak sobie wejść, czy powinna zapukać, a może zadzwonić i poinformować, że już jest? Potrafiła przez kilka minut stać pod drzwiami. Miała szczęście, jeśli te nagle się otwierały. Gorzej było, jak musiała podejmować decyzję, tak, jak w tej chwili. Ostatecznie doszła do wniosku, że po prostu wejdzie i świat się nie zawali. Nogi ją bolały, bo zwiedziła dziś trzy mieszkania, z czego każde kolejne było gorsze od poprzedniego. Ponadto odebrała przesyłkę z Bostonu, do której Roy wcisnął jej buty.
      – Hej! – zawołała, wchodząc do mieszkania. Przesyłkę odłożyła na bok i rozejrzała się wkoło. – Blaise? – zapytała, a słysząc głosy dobiegające z jego sypialni, tam właśnie się skierowała. Stojąc przed drzwiami, tylko przez krótką chwilę zastanawiała się, co robić. Trochę rozrywki i jej się przyda.
      – Nie mówiłeś, że będziesz miał gości – powiedziała, stając w drzwiach. Przekrzywiła lekko głowę w bok z zadziornym uśmiechem, wpatrując się to w niego, to w jego towarzystwo.

      Maisie

      Usuń
  102. Nie był w barze? Jak to możliwe, skoro rozmawiali, spierali się i jak zwykle musiała go ogarniać? Nie mogła sobie tego wymyślić, szczególnie, że to El była stuprocentowo trzeźwa, a sądząc po zachowaniu Ulliela, on jak najbardziej na takiego nie wyglądał.A teraz w dodatku wybuchł, jakby mu zrobiła jakąś krzywdę! I to on był tym biednym, poszkodowanym, którego nikt nie wspiera i się nie troszczy! Gdyby w rzeczywistości tak było, nigdy nie przekroczyłaby progu jego apartamentu!
    - Ulliel, nie wiem, o co ci chodzi, ale możesz sobie porozmawiać z moimi pracownikami. Tydzień temu rozbiłeś szklankę u mnie w barze i jeszcze w dodatku przeprosiłeś za to Meggan. W życiu cię takiego nie widziałam i gdyby nie to, że co do głupiego załamania na nosie byłeś to ty, to podejrzewałabym, że ktoś się podszywa. Więc nie chrzań mi teraz, że to ze mną jest problem! - nakrzyczała na niego.
    Naprawdę nie rozumiała. Czemu Blaise był tak przeświadczony o swojej nieomylności? O tym, że nic nie pił i nie brał? Nie nikt nic mu nie dosypał? Ale przecież widziała go! Bredził! Kto inny niby miałby to być? Święty Mikołaj w dresiku i po tyrańskiej diecie?

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  103. - Właśnie dlatego, do jasnej cholery, nie chciałam, żebyś się dowiedział!
    Nie miał zamiaru jej posłuchać. Nie miał zamiaru wypełnić jej prośby. A im dłużej na nią krzyczał, tym bardziej wściekła się stawała. Wściekła, przerażona i smutna. Prawie codziennie wyobrażała sobie moment, w którym ktoś bliski dowiaduje się o jej chorobie. Widziała ich łzy i słyszała ich wrzask. A owo wyobrażenie skutecznie powstrzymywało ją przed mówieniem prawdy. Jednak jej słodka tajemnica w końcu wyszła na jaw i, wpatrując się we wściekłe oczy mężczyzny, uznała, że rzeczywistość była znacznie gorsza niż jej przypuszczenia. Patrzyła na Blaise'a błagalnym wzrokiem, jakby dzięki temu mogła sprawić, że zapomni lub przynajmniej zgodzi się na jej chory plan trzymania wszystkiego w sekrecie. Ale jego wyraz twarzy skutecznie burzył jej nadzieję.
    - Zależy mi na tobie, Blaise, i właśnie dlatego nic ci nie mówiłam! - podniosła głos, chcąc go przekrzyczeć i sprawić, by zwrócił na nią uwagę. - Popatrz na siebie, widzisz, jak reagujesz?! Widzisz?! Poza tym, kiedy niby miałam ci powiedzieć?! O hej, Blaise, miło cię widzieć po dziewięciu latach, a tak przy okazji, mam raka?! Słyszysz, jak to brzmi? - Westchnęła, opierając się o ścianę, gdy jej ciało zmęczyło się krzykiem. Im dłużej się leczyła, tym bardziej przestawała czuć się jak człowiek. Obecnie nawet minimalny wysiłek fizyczny doprowadzał ją do granic wytrzymałości.
    - Nie mogłam im powiedzieć, Blaise - odparła, już znacznie ciszej i spokojniej. Choć nienawidziła okazywać swoich uczuć, nieuchronnie w kącikach jej oczu pojawiły się łzy.
    Odwróciła więc głowę, by mężczyzna nie mógł na nią patrzeć. Bolało ją to, że go okłamała. Ale uważała, że doznał większej krzywdy, poznając prawdę.
    - Arthur... on... on przecież próbował się zabić. Wiem, że za mną nie przepada, ale jesteśmy rodziną i wiadomość o mojej chorobie... z pewnością zburzyłaby wszystko, co starał się zbudować. Nie mogłam mu tego zrobić. I nie mogłam tego zrobić jego rodzinie. Poza tym nie potrzebowałam tej fałszywej litości, tego głupiego 'przykro mi, Tilly!' albo "wyjdziesz z tego, na pewno!". Bo to zwykłe kłamstwa. Owszem, mogę pójść na dno, ale to czysty egoizm, chcieć ciągnąć kogoś za sobą. A ja w całym swoim życiu byłam już wystarczająco egoistyczna. Byłam zwykłą suką i zasłużyłam na to wszystko. A tak... jeśli przeżyję, może uda mi się odbudować kontakt z Arthurem na dobre. A jeśli nie, nikt nie będzie zaskoczony. Uznają, że znowu zniknęłam, znowu gdzieś wyjechałam - jęknęła. - I nikt nie będzie musiał przeze mnie cierpieć.


    Till

    OdpowiedzUsuń
  104. Nie mogąc się powstrzymać, wysoko uniosła brwi i zacmokała, kiedy Blaise ją ofuczał, wyraźnie tracąc przy tym nad sobą panowanie. Nie poczuła złości ani irytacji, ponieważ coś jej to przypominało i mimowolnie wróciła wspomnieniami do początków ich znajomości, które były wyjątkowo burzliwe i męczące dla każdej ze stron właśnie ze względu na to, co działo się również teraz. Mianowicie Maille posiadała dziwną umiejętność nie tyle nawet dostrzegania, co wyczuwania, kiedy Blaise wyjątkowo starał się coś ukryć lub koloryzował fakty i kiedy już próbowała do czegoś dociec, nie dawała łatwo zbić się z tropu. Czy poniekąd właśnie nie to doprowadziło kiedyś do tego, że ostatecznie byli ze sobą, nawet jeśli z różnych względów trwało to wyjątkowo krótko?
    I teraz, kiedy Creswell przeanalizowała to, co miało miejsce kiedyś, a co działo się teraz, nieco straciła na pewności siebie i przestała głupio kołysać się na piętach, nie dlatego jednak, że dotknęły ją słowa Ulliela. Raczej… przestraszyła się samej siebie i tego, co mogłoby wyniknąć z jej zachowania, jeśli nie przestanie sobie w ten sposób pogrywać. Przez chwilę bowiem czuła się tak, jakby nic się nie zmieniło. Jakby ona i Blaise wcale się nie rozstali, jakby nie wyjechała na ponad półtorej roku. I to mogło ją zgubić. W tym momencie bowiem na dobrą sprawę nie wiedziała, czego właściwie chce od życia i przede wszystkim, czego oczekuje od relacji z prezesem. Czy w ogóle czegokolwiek oczekuje. I nawet nie chodziło w tym wszystkim o nią, a o niego – nie chciała go skrzywdzić, co uświadomiła sobie boleśnie wraz z jego kolejnymi słowami.
    Idiotka, pomyślała, choć nie zgodziłaby się ze wszystkim, co właśnie usłyszała.
    — W czym niby miałam cię wspierać? W brnięciu w kolejne kłamstwa? — wytknęła mu, wchodząc za nim do mieszkania i celując przy tym palcem w plecy mężczyzny, czego ten na pewno nie mógł widzieć, ale co tam. — Być może inna kobieta by z tobą została — zgodziła się niespodziewanie, przystając w pół kroku, jakby zaskoczona własnymi słowami, ponieważ tak, Ullielowi udało się trafić w czuły punkt. Irlandka długo zastanawiała się nad tym, czy dobrze postąpiła, rozstając się z nim wtedy. Czy nie powinna zostać i pomóc mu na tyle, na ile potrafiła, jednakże na tamten moment jego problemy z narkotykami były po prostu czymś, z czym nie miała ochoty się mierzyć i nie mogła przecież sobie tego wyrzucać, prawda? Może gdyby Blaise jej nie okłamywał. Gdyby od razu powiedział, że znowu zaczął brać… Ale kłamstwo było czymś, czego Creswell nie tolerowała.
    — Może gdybyś mnie nie okłamał — dodała butnie po chwili milczenia, gdzieś jednak uciekła ta iskra, która jeszcze przed chwilą w niej gorzała. Przesunęła wzrokiem bo sylwetce bruneta, który zasiadł przy stole i pozwoliła sobie na ciche westchnięcie. Już się nie odezwawszy, chwyciła talerz ze swoją porcją oraz kieliszek z winem i powędrowała do swojego dawnego pokoju, by po chwili namysłu wrócić jeszcze do jadalni. Nachyliwszy się nad stolikiem, bezczelnie złapała za butelkę z winem i rzuciwszy Ullielowi krótkie, stanowcze spojrzenie, obróciła się na pięcie, wracając z alkoholem do sypialni. W jego barku na pewno nie brakowało innych alkoholi, a ona chyba potrzebowała dziś więcej, niż tylko jedną lampkę i skoro Blaise nie miał od tego zbiednieć, to postanowiła skorzystać z jego gościnności.
    Zamknąwszy się w pokoju, jedynie zerknęła na talerz, za to chętnie sięgnęła po wino. Zawsze mogła zjeść później, teraz jednak nie była głodna i z lamką rozsiadła się na łóżku, by napisać krótką wiadomość do Elaine, tak aby kobieta nie martwiła się po powrocie do mieszkania, gdy nie zastanie tam Maille. Niedługo potem zdecydowała się zadzwonić także do Thomasa i nakreślić mu całą sytuację, gdyby bowiem miało okazać się, że wyniki testów będą pozytywne, nie mogła przecież stawić się w pracy. Thomas zrozumiał, choć nie mógł się nadziwić, co łączyło blondynkę z najlepszym klientem jego restauracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli to jest najlepszy klient, to nie chcę wiedzieć, jacy są ci najgorsi — mruknęła sama do siebie i wniosła toast do ściany.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  105. Cholernie mocno bała się powrotu do Nowego Jorku. Wiedziała, że zostawiła w mieście kilka bliskich sobie osób i to w momencie, w których ich potrzebowała i w momencie, w których oni z pewnością chcieli mieć ją blisko, móc na bieżąco orientować się w jej stanie zdrowotnym. Wyjeżdżając na leczenie do Włoch odcięła się od nich. Odcięła się od wszystkich, bo nie miała pewności, w jaki sposób skończy się walka, której się podjęła. Poza tym jej życie nabrało za dużo komplikacji. Zerwanie z narzeczonym, którego zdradzała nie tylko z Blaisem ale i wieloma innymi facetami, których poznawała w barach. Skomplikowana sytuacja ze Scottem. Alkohol. Za duży problem z alkoholem i pieprzony nowotwór. Chciała znaleźć się w bezpiecznym miejscu, a takim miejscem wydawał się rodzinny dom. Dlatego wróciła, musiała wrócić. Musiała odnaleźć siebie.
    Długo zastanawiała się, jak to ma wyglądać. Ma odwiedzić każdego, kogo zostawiła? Wysłać do wszystkich grupową wiadomość, że wróciła? Odciąć się od nich i zacząć wszystko na nowo? We Włoszech miała odpocząć, wszystko sobie poukładać i myślała, że tak właśnie jest, ale wystarczyło, że stanęła przed kamienicą, w której wcześniej miała mieszkanie i mętlik zaczął się ponownie. Nie powinna w ogóle się tam pojawiać.
    To był impuls. Złapała taksówkę i prosto spod swojego starego mieszkania ruszyła pod drapacz chmur należący do firmy, w której pracował Blaise. Zdecydowanie nie wyglądała jak potencjalna kontrahentka czy klient umówiony na spotkanie. Wyzywający makijaż, fryzura i mocno obcisłe jeansy nie były strojem nadającym się na biznesowe spotkanie. Ale nie było żadnego biznesu. Wchodząc do budynku od razu rozpięła płaszcz, a biała koszulka z czarnym napisem i'm alive bitches była zdecydowanie nie na miejscu.
    — Czy Blaise Ulliel jest u siebie? — Spytała jego sekretarki, uśmiechając się szeroko.
    — Była… Była pani umówiona? — Kobieta zmierzyła Sweeney surowym spojrzeniem, czemu blondynka w ogóle się nie dziwiła. Zdawała sobie sprawę z tego jak wygląda — pan prezes jest poza gabinetem. Mogę panią umówić… Pani?
    — Świetnie. W takim razie na niego poczekam — puściła oczko do sekretarki i wyminęła jej biurko, wchodząc do gabinetu i rozsiadając się wygodnie na prezesowym fotelu za dużym biurkiem. Czas, gdy na niego czekała strasznie się dłużył, ale kiedy w końcu drzwi gabinetu się otworzyły, Sweeney wycelowała we wchodzącego mężczyznę zgniecioną kartką papieru i bez żadnego cześć, witaj, po prostu rzuciła w niego, śmiejąc się przy tym wesoło.
    — Powinieneś być przygotowany na atak z każdej możliwej strony przez cały czas — wyszczerzyła się wesoło.

    Sweeney

    OdpowiedzUsuń
  106. Odnalezienie Blaise nie było jakimś szczególnie trudnym wyzwaniem. W dzisiejszych czasach prawie wszystko można znaleźć w internecie – wystarczy wiedzieć gdzie szukać. Poza tym, ten facet nie specjalnie dbał o swoją prywatność zważywszy na fakt, że nie ona pierwsza stała się w oczach świata jego kochanką. W czasie jazdy pod jego „imperium”, jak zwykł opisywać jego siedzibę dziennikarski świat, przeglądała informacje dotyczące jego osoby, ale wszystko w zasadzie sprowadzało się do jednego – seks, alkohol, imprezy, kobiety. Ten człowiek dobrze się bawił i nie miał nic przeciwko temu by inni się temu przyglądali.
    Taksówka skoczyła na nierównej drodze, a Amrei jęknęła cicho, gdyż miała wrażenie, że jej mózg przez ten uskok zaczął obijać się o ściany czaszki. Odłożyła na bok komórkę i wyciągnęła z torebki butelkę pepsi i dwie tabletki, które kupiła nim przyjechała taksówka. Połknęła pastylki i popiła kilkoma łykami napoju. Nie sądziła, że w jakiś sposób to pomoże, ale próbować warto. Tego kaca powinna po prostu przespać, ale nie mogła zostawić tego tak po prostu. Owszem dziennikarze kiedyś się znudzą, a może nawet dojdą do tego, że Amrei nie jest dla tego bawidamka nikim istotnym, ale zanim to nastąpi, ktoś może dotrzeć do informacji, które nie są jej na rękę.
    Do budynku wpadła jak burza i nikt, a już na pewno nie jego sekretarka, nie mógł jej powstrzymać przed wyjaśnieniem sobie z nim paru spraw, a może nawet zmuszeniem go do sprostowania informacji w prasie.
    - Zdaje się, że mieliśmy ciekawsze rzeczy do zrobienia niżeli przedstawienie się sobie nawzajem – odpowiedziała bez emocji. Chyba nie sądził, że przyszła tu błagać o jego atencję. – Amrei Bouchard – przedstawiła się mimo wszystko. – Nie przyszłam tu jednak na pogaduszki – zabrała głos nim Blaise choćby zdążył otworzyć usta. – Jeśli mam być szczera to kompletnie nie pamiętam zeszłej nocy. No może pewne strzępki wspomnień, gdzieś z tyłu głowy, więc pewnie gdyby nie te hieny z telewizji nawet nie wiedziałabym, że coś takiego miało miejsce – przyznała zgodnie z prawdą. – Nie istotne – podobnie jak i on, skrzyżowała ręce na klatce piersiowej wbijając te swoje czekoladowe oczęta w jego twarz. – Przyszłam prosić o przysługę – nieco spuściła z tonu, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że awanturą nic nie wskóra. Blaise najwyraźniej nie specjalnie przejmował się reputacją by choćby skinąć palcem w kierunku uciszenia tabloidów. – Chciałabym, żebyś zamknął gęby tym dziennikarzom.
    Nie wiedziała jak miałby to zrobić, ale dałaby sobie palca uciąć… ba! Dałaby sobie uciąć obie ręce i nogi, że miał na to swoje sposoby. Nie wnikałaby jak, gdzie i po co. Ważne by temat ucichł.
    - Jest mi wybitnie nie na rękę by ktokolwiek interesował się mną i moją przeszłością tylko po to by w jakiś sposób dotrzeć do Ciebie. Co i tak byłoby bezcelowym przedsięwzięciem, bo to co wydarzyło się wczoraj to tylko zabawa dwójki podpitych… - urwała na chwilę, bo w zasadzie „podpitych” było w tym przypadku olbrzymim nieporozumieniem. - …osób, które w ogóle się nie znają – dokończyła z westchnieniem. – Jesteś w stanie coś takiego zrobić?

    Amrei

    [Dzięki :) tak sobie teraz myślę w jakim kierunku dalej pójdziemy i pomyślałam, że Blaise mógłby się zainteresować, dlaczego Amrei tak bardzo walczy o to by pozostać anonimową, w końcu mogłaby się wybić na jego sławie ;)]

    OdpowiedzUsuń
  107. — Chcesz mi powiedzieć, że nie tylko ja mam wstęp do twojego biura? — Zaśmiała się zaczepnie, obejmując mężczyznę przyjaźnie — w sumie mnie to nie dziwi. Poza tym twoja sekretarka bardzo słabo pilnuje tych drzwi. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby zaraz wparowała tu ochrona — wyszczerzyła żeby w szerokim uśmiechu. Odsunęła się od Blaise’a i poprawiła krótkie włosy. Wiedziała, że będzie musiała mu dużo opowiedzieć, ale nie spieszyło jej się w ogóle. Cieszyła się tą chwilą i zasiadła we wskazanym przez mężczyznę miejscu. — Ja nie piję, Blaise — powiedziała od razu, doskonale znając zwyczaje swojego przyjaciela. Było jej momentami żal, że tak wszystko zostawiła w Nowym Jorku i zabroniła komukolwiek do siebie przylatywać. Tamten czas był jednak dla niej naprawdę bardzo ciężki i przede wszystkim potrzebowała spokoju, aby przemyśleć całe swoje życie. Były momenty, w których była przekonana o tym, że za chwilę to wszystko się skończy, a jednak… Udało się, przetrwała. Wygrała. Tym razem jej się udało.
    — Nim ci cokolwiek powiem, lepiej mi opowiedz o tych grzechach. I naprawdę uważasz, że kto jak kto, ale ja miałabym stanowić przewoźnika dusz do piekła? No nieźle… Powinieneś się modlić, abym trafiła do nieba — zaśmiała się, bo teraz wszystkie troski nie miały znaczenia. Nie było już zmartwień. Była obecna, trwająca chwila i fakt, że nadal mogła oddychać, nadal mogła chodzić po ziemi, cieszyć się takimi drobiazgami, na które wcześniej nawet nie zwracała uwagi.
    — Technologicznym. Przypominam, że jest coś takiego jak linie lotnicze. One mają swoje strony i można na nich kupić bilet na przelot międzynarodowy. No wiesz, na przykład z Europy do Ameryki, a konkretnie z Włoch do USA — zaśmiała się wesoło — teoretycznie powinnam być zdrowa — wiedziała, że czekał na te słowa najbardziej z tego wszystkiego i nie zamierzała go już dłużej dręczyć, nie w tej chwili — muszę być pod stałą kontrolą lekarzy. Za dwa tygodnie muszę się udać do kliniki na kontrole badanie, sprawdzenie, czy to na pewno remisja choroby — pokiwała lekko głową. Przez kilka kolejnych lat wciąż istniało ryzyko, że paskudne raczysko wróci i dopadnie ją ponownie, ale na tę chwilę ona sama czuła się świetnie. Nadal bywały dni, w których była słabsza, ale z każdym dniem było coraz lepiej i lepiej. I tak miało pozostać, tego właśnie najbardziej pragnęła w tej chwili swojego życia. — Opowiadaj mi lepiej, co u ciebie. Ja nie mam żadnych wyśmienitych historii do opowiadania, ale jestem pewna, że u Blaise’a Ulliela jest zupełnie inaczej.

    Sweeney

    OdpowiedzUsuń
  108. Wiedziała, że popełniła błąd. Wiedziała, że schrzaniła, nie powinna wspominać nic o swoim dawnym życiu, nawet w tak niby niewinny sposób. Jednak naprawdę miała dość ciągłego wytykania jej wyglądu. Było jej wygodnie w takich ciuchach, poza tym mieszała się w tłumie i nawet wychodziło jej ukrywanie się. Przynajmniej do czasu spotkania w szpitalu Scotta. Miała wrażenie, że od tamtego momentu jej życie stało się jakimś dennym, tanim serialem, który miał lecieć w tle podczas sprzątania. Zniszczyło to jej cały plan, anonimowość, co spotkanie jej brata wcale nie polepszało. Niby w jej głowie pojawiła się nikła nadzieja, że może gdy będzie miała niby tak ważną, znają rodzinę za plecami, to Thomas zostawi ją w spokoju, jednak mimo wszystko, dosięgało ją przeczucie, że ta sytuacja to dodatkowy koszmar. Koszmar, przed którym się już nigdzie nie schowa.
    Przeszedł ją dreszcz na jego słowa, o czuci się jak u siebie. Za żadne skarby nie chciała się czuć jak wtedy, ale skąd ktokolwiek miał o tym wszystkim wiedzieć? Thomas był dobrym kłamcą, zbyt dobrym, a ona uczyła się od niego. Nikt nie miał podejrzeń, przez tyle czasu nikomu nie przyszło przez myśl, że za drzwiami ich domu mogło rozgrywać się coś więcej niż sielankowe życie.
    - Nie znam cię, to chyba jasne, że ci nie ufam? - mruknęła tylko, po czym szła za nim do jego apartamentu.
    Czuła jak jej serce wali, jak przechodzą ją zimne dreszcze, a brzuch nieprzyjemnie się ściska ze stresu. Właściwie tak, każda dziewczyna z domu dziecka marzy, by okazało się, że jest zaginioną księżniczką. Każdy dzieciak marzył o kochającej, czekającej na niego rodzinie, chciał doświadczyć to ciepło, poczucie bezpieczeństwo, ale potem nadchodziła rzeczywistość, która miażdżyła wszystko. Ciężko było więc uwierzyć, że naprawdę mogła być zaginioną księżniczką.
    Gdy weszli do środka, przełknęła głośno ślinę, rozglądając się dookoła. Zdecydowanie wnętrze mogła określić w jeden sposób; niepotrzebny przepych. Nie komentowała jednak tego w żaden sposób, można powiedzieć, że powoli się uspokajała. Ten pierwszy, największy szok i wściekłość mijały, a ona mogła powoli zaczynać układać sobie to w głowie, choć przeczuwała, że to dopiero początek.
    - Więc, słucham - powiedziała, zostawiając swoją torbę na podłodze. Wbiła w niego swój wzrok, przyglądając się mu uważnie, jakby chciała z niego wszystko wyczytać, nie czekając na jego słowa, wyjaśnienia.

    [ Wybacz, taka kupa mi wyszła, ale będzie lepiej! Rozkręcę się znów! :D ]

    Siostrunia

    OdpowiedzUsuń
  109. — A już miałam nadzieje, że będę mogła poczuć się wyjątkowo — prychnęła z rozbawieniem, uważnie przyglądając się mężczyźnie. Musiała przyznać, że tęskniła za Nowym Jorkiem i to cholernie mocno. — Czy coś ci się nie podoba w moim stroju? — Uniosła wysoko brew, nie spuszczając z niego spojrzenia swoich dużych oczu. — Przypominam, że tu nie pracuję ani nie przyszłam na biznesowe spotkanie. Mnie dress code nie obowiązuję.
    Nie zważając na nic, zsunęła buty z nóg i podwinęła je blisko siebie na kanapę, wygodnie się rozsiadając przy tym i ciągle patrząc na Blaise’a, jakby na tyle stęskniła się za jego twarzą, że musiała na nowo zapamiętać jej wygląd.
    — I jeszcze bezczelnie niszczysz mi fryzurę. Wiesz, jak długo je doprowadzałam do takiego stanu? — Fuknęła, a po chwili roześmiała się głośno — chemioterapia wyżarła wszystko, co była w stanie pochłonąć — oznajmiła, wzdychając ciężko. Nadal ważyła nieco mniej niż przed rozpoznaniem choroby. Nadrobiła już sporo kilogramów, a sterydy które przez jakiś czas przyjmowała nie wpłynęły na jej organizm, aż tak mocno, jak mogłoby się wydawać — tęskniłam za tymi obelgami, familia była miła, ale nie ma to jak stary, dobry przyjaciel. Fajnie byłoby trafić do nieba, a później zaciągnąć wszystkich do piekła. Taka nowa odmiana lucyfera. — Zaśmiała się rozbawiona swoim własnym żartem — pasowalibyśmy idealnie na posłanników samego czarnego pana. Ale obawiam się, że mógłby się wówczas zacząć bać o własny tron. Mówię ci Ulliel, nie trafimy tam prędko — również go szturchnęła, nie pozostając długo wdzięczną. Naprawdę za nim tęskniła i za wszystkim, co było w Nowym Jorku. Kochała rodzinną wioseczkę, ale to te wielkie miasto rozbudzało w niej chęć do czegokolwiek. — Człowiek wraca i liczy, chociaż na odrobinę życzliwości a tu taki kutafon się trafia na pierwszy ogień. Zajebiście, lepiej trafić nie mogłam — udała oburzenie i splotła dłonie pod piersiami, niby to gniewnie wpatrując się w Ulliela. — No proszę czyli wszystko pozostaje bez zmian. Zawsze byłeś kretynem — zauważyła. Nie raz słyszała różne historie od Blaise’a o Maille również słyszała i była pełna nadziei, co do ich związku — jest jaka kolwiek szansa, abyś mógł wynagrodzić jej swoje kretyństwo? No wiesz, kwiaty, czekoladki czy poszalałeś, aż tak, że raczej nie ma co się nastawiać na jakiekolwiek wybaczenie? Poza tym lepiej mi powiedz co zrobiłeś. Zresztą. Opowiedz mi wszystko, w ogóle nie wiem co się dzieje w Nowym Jorku, nie jestem na czasie z żadną dramą!

    Allia

    OdpowiedzUsuń
  110. Możliwe, iz przyjaciela miał racje sądząc, że pośrednio przez córkę Black w ogóle rozważył propozycję pracy na uczelni. Szatyn nie był do końca pewien co go podkusiło, chociaz pewnie fakt, iz tęsknił za prawem w rzeczywistości, która powitała go po przeprowadzce do nowego mieszkania. To on pełnił role gosposi domowej, opiekował sie córka i zrezygnował z pracy na rzecz bezpieczeństwa sześciolatki. Teraz, gdy mała miała lada moment pójść do przedszkola powoli mógł wrócić do życia. Ten wykład był jego pierwszym i póki co nie wydawało się to, aż takie nużące jak mógłby ktoś przypuszczać. To on rozdawał karty, to on miał doświadczenie i wiedział, że większość egzaminów na tej uczelni do niczego tych młokosów nie przygotuje. Był pewien, że za to Ci którzy przetrwają jego zajęcia mają jakąś szansę pozostania na rynku po ukończeniu studiów.  
    Dawny Lucas wcale nie chował sie zbyt głęboko o czym mogła przekonać sie nie tylko jego narzeczona, ale również jego kierowca, przyjaciel Sebastian, gdy musieli ratować biedną Clarisse. Tam nie było ani grama litości, ani spojrzenia na to z perspektywy prawa. Ktoś śmiał krzywdzić bliską mu osobę, więc on nie znał dla tych ktosiów litości. Tej historii jednak Ulliel nie znał w pełnych szczegółach, bo tak było zwyczajnie bezpieczniej dla niego i dla nich. Nie myślał o tym jednak teraz, ponieważ bardziej skupiał się na mężczyźnie, który nieco sabotował jego pierwsze zajęcia!
    — Już myślałem, że wydarzyło sie coś niebywałego i Blaise Ulliel zdziadział wybierając piwo ponad whiskey —zasmiał się idąc już w kierunku wyjścia z sali, a następnie uczelni. To był jego jedyny wykład w dniu dzisiejszym, więc faktycznie przyjaciel trafił w dziesiątkę z tym zaproszeniem. 
    — Ty chyba zapominasz, że ja tez mam kierowcę, ale w odróżnieniu od niektórych —spojrzał na niego wymownie.
    — Doceniam możliwość poprowadzenia od czasu do czasu. —tak zdecydowanie uwielbiał zatracić się na drodze wsłuchując się w to jak pracuje silnik, poczuć wolność poza granicami Nowego Jorku, gdzie nie przejmował sie przekraczaniem prędkości, które jego samochód osiągał w zawrotnym tempie.  słuchajac przyjaciela cos szczerze wątpił, by panna Eagle tak łatwo przystała na jego porwanie. Nie mieli teraz zbyt duzo czasu, by pozwolić sobie na takie wolne od obowiązków, a w szczególności od rodzicielstwa. Wyciągnął więc z kieszeni marynarki komórkę i szybko wysłał smsa do kobiety. Wolał nie stawiać jej przed faktem dokonanym, ale również nie zamierzał teraz jakos specjalnie wykłócać się z przyjacielem na parkingu uniwersytetu.
    — Blaise ostrzegam —zmierzył go zimnym jak lód spojrzeniem, bo już ostatnio szatyn przegiął, jednak wtedy mu odpuścił. Teraz nie zamierzał.
    —Jeszcze raz tak wyrazisz sie o Clarissie to nie skończy się dla ciebie dobrze. Naucz się to jest moja córka, a nie coś. — nie spuszczał z niego wzroku dajać tym samym do zrozumienia, że nawet żart w tym kierunku to nie jest dobre opcja. Nie zamierzał sie rozgadywać na temat sześciolatki, bo wiedział, że to mężczyźni kompletnie nie interesuje, ale wymagał od niego odrobiny szacunku względem kogoś kto był dla niego ważny.  Następnie bez większego ociągania wsiadł do samochodu, a gdy już się w nim znalazł poprosił Sebastiana o to, by odebrał jego wóz spod uczelni, gdy będzie mial wolna chiwlę. Mógł sie założyć, iz mężczyzna zrobi to niemal natychmiast, ale wcale go do tego nie zmuszał. Miał dzisiaj wolne!
    — Czyli klub, drogi alkohol i zero powaznych rozmów? Taki jest plan? —podsumował mniej więcej to co oferował mu przyjaciel.
    Lucas 

    OdpowiedzUsuń
  111. Pochłonięta własnymi myślami, nawet nie usłyszała, że ktoś wszedł do mieszkania. Zresztą apartament był na tyle duży, że salon od sypialni dzielił kawałek drogi i nic dziwnego, że Maille zdała sobie sprawę z obecności lekarza dopiero, kiedy ten wkroczył do zajmowanego przez nią pokoju.
    — Dobry wieczór… — przywitała się ostrożnie w odpowiedzi na pierwsze słowa mężczyzny, jakoby ona i Blaise powinni pić razem. Uznała, że ten najwyraźniej myli ją z jedną z wielu kobiet, które tutaj bywały, lecz czy w ostatecznym rozrachunku sama się taką nie stała? Ich związek nie był długi, Ulliel natomiast uparcie twierdził, że była to fikcja i była coraz bardziej skłonna mu w to uwierzyć. Jakkolwiek mogła wierzyć we własne uczucia, skąd mogła mieć stuprocentowa pewność do tego, co siedziało w głowie bruneta? Być może było dokładnie tak, jak mówił – była jedną z wielu i choć okazywało się to bolesne, Maille wcale nie czuła się oszukana czy rozczarowana. Może odrobinę zawiedziona, jednakże nie miała siły się unosić. To było dawno, zaskakująco dawno temu, jeśli wziąć pod uwagę to, co ostatnio wydarzyło się w jej życiu i jak bardzo była zmęczona walką o gasnące zdrowie swojej matki.
    — Proszę? — odezwała się ochryple i zakaszlała nie tylko dlatego, że właśnie długi patyczek z wacikiem na końcu podrażnił ją w gardło. — O czym pan mówi? — dopytała, odchrząkując i odruchowo złapała lekarza za nadgarstek, by ten nie odchodził zbyt szybko. — Przecież… Przecież jemu jest wszystko jedno — wydukała, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu, aż zawiesiła spojrzenie na marszczeniu pościeli i zmarszczyła brwi, jakby to w materiale miała znaleźć odpowiedzi na wszystkie nie wypowiedziane na głos pytania.
    — Nie — odezwała się niespodziewanie po chwili milczenia, gwałtownie unosząc głowę i wbijając w twarz mężczyzny mocne spojrzenie. — Nie mam siły ani ochoty na niedopowiedzenia, na zabawy w kotka i myszkę — oznajmiła, podnosząc się z łóżka i kierując w stronę drzwi. — Idziemy! — rzuciła do lekarza, oglądając się na niego przez ramię i szarpnąwszy za klamkę, skierowała się wprost do salonu, gdzie zastała siedzącego przy stole Ulliela. Upewniła się tylko, że znajomy doktor bruneta podążył za nią i teraz przystanął nieopodal, wyraźnie zmieszany. Maille tymczasem, mimo że jej szare oczy błyszczały dziko, czuła się wyjątkowo spokojna. Nie chciała niczego więcej, tylko prawdy i zamierzała wyciągnąć ją z tej dwójki, choćby siłą. Przez to płasko oparła dłonie na stole, nachylając się nad nim i opuściła głowę, zbierając się w sobie. Kiedy wreszcie ją podniosła, jej spojrzenie pozostawało chłodne, a umysł spokojny. Do czasu jednak.
    — Teraz powiecie mi, o co w tym wszystkim chodzi — zarządziła. — On — zaczęła, wskazując dłonią na Blaise’a — twierdzi, że nasz związek był jednym wielkim kłamstwem. Ty — jej dłoń wystrzeliła ku lekarzowi — opowiadasz, jak bardzo Blaise za mną tęsknił i jak bardzo mnie teraz potrzebuje — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. — Kurwa! — krzyknęła, wcześniej uniesioną dłonią uderzając płasko o blat stołu. — Nie mam na to siły, rozumiecie? Nie mam siły na żadne cholerne gierki, na słuchanie, jaka to jestem najgorsza. Przyjechałam do Nowego Jorku, bo chciałam świętego spokoju. Chciałam zapomnieć i odciąć się od Dublina i tak, dzięki tobie — nachyliła się, by zajrzeć prosto w twarz Ulliela — faktycznie o tym nie pamiętam. Ale nie mam zamiaru pakować się w większe gówno niż to, które zostawiłam za sobą, rozumiesz?

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  112. Naprawdę miała go dość. Jeszcze nie upadła na głowę, żeby nie wiedzieć, co robiła i co widziała. W przeciwieństwie do niektórych nie nadużywała różnego rodzaju środków. Wyrzucał jej, że go atakuje bez powodu? Zawsze mogła zwyczajnie przestać się o niego martwić. Po co jej dodatkowy problem na głowie?
    - Daj mi jakiś laptop -  poleciła zmęczona. Był prosty sposób, żeby pokazać mu, co widziała. Miała w barze kamery, a kopie nagrań trafiały na zewnętrzny dysk. Takie zabezpieczenie wymyślił kiedyś Matt. Kamer było kilka w strategicznych miejscach - przy wejściu, nad barem i na drzwi od kanciapy. El lubiła mieć tam trochę prywatności, więc w środku jej małego biura kamer nie było.
    Zaczekała aż Blaise wykona jej polecenie, a potem chwilę trwało, aż zalogowała się do systemu. Potem przebiegła po datach, aż znalazła właściwy dzień i przypuszczalną godzinę. Wreszcie zaczęła suwakiem przesuwać, aż znalazła nagranie Blaise'a siedzącego przy barze z piwem i tego, jak z nią rozmawia. Nie było głosu, ale za to twarz widać było zupełnie wyraźnie.
    - Co powiesz na to? - spojrzała wyczekująco na Ulliela.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  113. Miała dość jego krzyku. Gdyby nie to, że zatkanie sobie uszu wyglądało, jakby straciła rozum lub miała pięć lat, z pewnością nie omieszkałaby się przed zablokowaniem wszystkich docierających do niej dźwięków. Ale zamiast tego tylko osunęła się na podłogę, spłoszona, gdy tamten uderzył pięścią w ścianę. Mogła się z nim dalej kłócić, mogła wykrzyczeć mu prosto w twarz, że nie była żadną bohaterką, tylko zwykłym tchórzem, ale to nie miało sensu, a ona nie miała na to siły. Nawet, gdy próbowała po raz kolejny unieść swój głos, poczuła, jak się załamuje, jak jej ciało nie ma w sobie wystarczającej energii, by pozwolić jej mówić.
    - Sam przestań pierdolić - szepnęła tylko, gdy tamten usiadł obok niej. - Walczę z tym cholerstwem już od roku. Najpierw miałam samą radioterapię, teraz chemio-radioterapię. A im dłużej mnie leczą, tym gorzej się czuję. - Westchnęła. - Zresztą, nieważne. Chciałam ci powiedzieć, że nie ciąży na ciebie żadna klątwa, bo o raku dowiedziałam się, jak nie rozmawialiśmy ze sobą od dobrych ośmiu lat. A gdybyśmy na siebie nie wpadli, nadal żyłbyś w błogiej nieświadomości, więc jeśli już chcesz coś nazwać złym zrządzeniem losu, to tylko to spotkanie, nie moją chorobę. - Szybko uwolniła się z jego uścisku, bo nie chciała, by pomyślał, że sobie nie radzi.
    Otarła łzy z oczu, brzydząc się swoją słabością. Brzydząc się tym, jak bardzo reakcja Blaise'a na nią wpłynęła. Nie zamierzała go ranić. Nie zamierzała go wciągać w sam środek tego bałaganu, bo wiedziała, że jeśli z tego nie wyjdzie, pociągnie za sobą niewinne ofiary. A ona pragnęła mieć czyste sumienie przynajmniej przed śmiercią.
    I niby fakt, że któryś z jej przyjaciół wiedział o chorobie, miał być dla niej pocieszeniem?! Śmieszne. Teraz musiała się martwić nie tylko o siebie, ale też o mężczyznę, o to, jak ten poradzi sobie z tą wiadomością. Właśnie dlatego pragnęła pokazać mu, że wszystko było w jak najlepszym porządku, że wcale nie miała teraz ochoty się rozpaść. Wstała więc na drżących nogach, zwracając się do mężczyzny.
    - Przez następne kilka godzin będę sobie siedzieć, podczas gdy pani pielęgniarka będzie zatruwać mój organizm, więc jeśli chcesz... pogadać, to zapraszam.
    Nie wiedziała, czy to najlepszy pomysł. Nie była pewna, czy uda jej się uspokoić rozszalałe emocje, które obecnie sprawiały, że czuła się tak niezwykle bezsilna. Ostatnim, czego teraz pragnęła, to rozpłakać się na jego oczach, bo choć zazwyczaj udawało jej się trzymać swoje zachowanie na wodzy, miała wrażenie, że powoli wszystko wymykało się spod jej kontroli. Ale potrzebowała go, choć nigdy nie przyznałaby się do tego na głos. Wiedziała, że gdyby zostawił ją samą, uciekłaby ze szpitala. Bo czasem nie chciała już przez to przechodzić. Chciała się poddać. Już teraz, już dzisiaj.

    Smutna Tilly

    OdpowiedzUsuń
  114. Nie przerywał przyjacielowi, gdy ten opowiedział mu zgarnięciu kilku mandatów, jednak nie mógł siedzieć cicho na wzmiankę pod wpływem! Miał cicha nadzieje, że jego przyjaciel wyrósł juz w tego typu atrakcji.
    —  Blaise do cholery nie mówi mi, że znów prowadziłeś pijany. Jak tak dalej będzie to nawet ja Cię w sądzie nie wybronie. Mówiłem to już ostatnio. —  nawet nie starał się uniknąć gromienia go wzrokiem, bo czasem miał wrażenie, że przyjaźni się z szesnastolatkiem, który dopiero posmakował dorosłego życia, a nie facetem, który miał łeb na karku jeśli chodzi o interesy.
    — A o narkotykach nawet nie chcę słyszeć. Dobrze wiesz, że jak znów wpadniesz w to świństwo, to El zabije nie tylko ciebie, ale i mnie, że Ci na to pozwoliłem! — miał wielka ochote po prostu zdzielić go po tym durnym łbie, ale powstrzymał sie odbierając od niego szklankę z whiskey. Upił od razu kilka łyków na uspokojenie, bo chyba mieli sie wyluzować tym wypadem, a nie dokładać kolejnych zmartwień, tak? Nie skomentował już nijak kapitulacji na temat przezywania Clarissy, jedynie uśmiechnął sie pod nosem z zadowoleniem. Wiedział, że mężczyzna nie przepada za dziećmi - w końcu sam też nie dawno nie pałał do nich najmniejsza sympatia, a tu proszę jaka zmiana.
    — Nie mów mi, że nagle masz słaba głowe — nieco zadrwił z przyjaciela, gdy ten obawiał się o to, że po pijaku będzie się rozwodził na temat swojego życia miłosnego. Blackowi wcale to nie przeszkadzało, w końcu nie raz miewali szczere rozmowy nad wypełniony alkoholem szkłem. Często oboje za wiele z nich nie pamiętali, jednak nie dało się ukryć, że miały one miejsce w przeszłości.
    Słysząc kolejne słowa Ulliela nieco sie skrzywił i na raz opróżnił pozostała zawartość swojej szklanki. Z Elaine i Clarissą faktycznie wszystko się układało, lecz tak jak mężczyzna przewidział w życiu nie może być zbyt dobrze, zbyt długo.
     — Jakbyś zgadł... — mruknął po czym rozpiął dwa górne guziki koszuli. W samochodzie nagle zrobiło się jakoś tak duszno.
    — Blanka wróciła  —  rzucił, jakby to wszystko wyjaśniało, chociaż powinno, ponieważ Blaise również miał okazję poznać kobietę za czasów studenckich. Razem imprezowali do upadłego. Z Blackiem łączyło ja coś pokroju friends with benefits, a po uniwersytecie krążyły różne plotki jakoby byli parą. Brunetka o przenikliwie zielonych oczach dorównywała im szalonymi oraz przemyślanymi pomysłami. Nie bała sie wyzwań i bardzo często podpuszczała - jeszcze nie do końca - młodego prawnika do różnych spontanicznych decyzji. Ich relacja urwała się nagle, gdy podczas jednej ze studenckich imprez Blanka była świadkiem tego jak otumaniony używkami Black pobił kogoś z uczniów. Nie była to zwykła bójka, poniewaz Lucas był bezlitosny, a jego ofiara z poważnymi obrażeniami trafiła do szpitala. Z racji, iż nikt poza nimi tego nie widział, a sama ofiara była tamtego wieczoru na tyle nietrzeźwia, że jej zeznania nic nie wnosiły - sprawa nie trafiła do sądu. Blanka jednak wykorzystała ten mały haczyk, który miała na nieskazitelnego Lucasa, by teraz żądać od niego spłaty długu
    —  Elaine nic nie wie i ma się nie dowiedzieć — zaznaczył od razu hardo spoglądając na przyjaciela. Naprawde nie chciał narzeczonej ani córki wplątywać w swoje błędy młodości. Blaise jak to Blaise wiedział sporo, ale do tej pory raczej trzymał dziób na kłódkę.
    — Prowadzę jej sprawę rozwodową. — dodał wzdychając ciężko. Gdyby to tylko był zwykły rozwód, ale nie ona musiała związać sie z jakimś rosyjskim typem spod ciemnej gwiazdy i jeszcze oczekiwać od Blacka rozwodu z orzeczeniem o winie męża. 

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  115. - To nic nie da, Blaise. - Westchnęła, bojąc się sposobu, w jaki na nią spojrzał. Zupełnie jakby miała zaraz się rozpłynąć, zniknąć już na zawsze. Jakby jeden niewłaściwy ruch mógł sprawić, że się rozpadnie. Brzydziło ją to i przerażało jednocześnie. Codziennie rano spędzała dobrą godzinę, dbając o to, żeby nie wyglądać jak osoba chora na raka. Teraz widziała jednak, że nawet nieskończone ilości przygotowań wcale nie zmienią rzeczywistości, a ona dalej pozostanie ofiarą tej okrutnej choroby.
    - Ci doktorzy to specjaliści, znają moją chorobę od A do Z. Wydałam cały spadek po rodzicach, żeby mi na nich starczyło. Wbrew temu co powiedziałam Arthurowi, na czas mojego pobytu we Francji pieniądze czekały w moim koncie oszczędnościowym, aż się wyszaleję i zdecyduję, żeby się gdzieś osiedlić na stałe. Teraz nie miałabym na to ani centa. A rak jak był, tak jest. - Westchnęła, odwracając wzrok od mężczyzny i wbijając go w nieokreślony punkt na ścianie. Przed jej oczami przewijały się nieskończone ilości stóp pacjentów i personelu medycznego, gnających na badania i różne zabiegi. Nie zwracała na nich uwagi.
    - Wiesz, czasem żałuję, że się na to zdecydowałam. Mogłabym sobie podróżować. Zwiedzić świat. Zawsze chciałam pojechać do Australii, albo do Chin. Ale to już na nic. Teraz i tak nie miałabym na to siły. - Uśmiechnęła się smutno.
    Momentami nie widziała już większego sensu w leczeniu. Była tak zmęczona tym, kim się stała i nie wyobrażała sobie, że jej życie może kiedykolwiek wyglądać inaczej. Nawet jeśli nowotwór zmniejszył się na tyle, że byłaby gotowa do operacji, prawdopodobieństwo, że rak wróci, było niezwykle wysokie. Tilly wiedziała, że już do końca będzie borykać się z różnymi komplikacjami, które na wiele różnych sposobów będą utrudniały jej codzienność. Pragnęła udawać jak najdłużej, ale prawda była taka, że któregoś dnia mogła okazać się zbyt słaba, by włożyć na siebie perukę, zrobić mocny makijaż i wyjść na miasto.
    - Blaise, ale ty nie masz na to wpływu. Poza tym nie oszukujmy się. Znam cię na tyle, że wiem, że nie będziesz chciał oglądać jak rzygam pod siebie - Odważyła się wreszcie, by znów na niego spojrzeć. - To nic złego. Naprawdę. Nie oczekuję, że przy mnie będziesz w tych najgorszych chwilach. Ale jeśli naprawdę chcesz pomóc, to udaj, że nic się nie zmieniło. Bądź tym samym Blaise co dawniej. Nawet nie masz pojęcia, jak wiele mi to da.
    Prosiła o tylko lub aż tyle. Wiedziała, że niełatwo będzie mu powstrzymać naturalne instynkty traktowania jej jak ofiary. Jednak oczekiwała, że przynajmniej spróbuje. W końcu nie potrzebowała litości. Nie potrzebowała, by ktoś ślęczał przy jej łóżku i płakał, trzymając ją za rękę. Za to pragnęła jednego - by nie zapomnieć, że wciąż była człowiekiem.
    - Dają mi sześćdziesiąt procent szans na przeżycie - odparła wreszcie, gdy zasiadła w przygotowanym wcześniej fotelu i pozwoliła, by pielęgniarka podpięła ją do kroplówki. Podziękowała jej uśmiechem. - Mam jeszcze cztery tygodnie chemio-radioterapii, potem sprawdzą, czy rak się zmniejszył na tyle, że mogą operować. A jeśli nie, to... to będziesz mnie musiał zabrać do tej Australii, bo nie chcę umierać, zanim uda mi się zobaczyć koalę w naturalnym środowisku. - Zaśmiała się z udawaną wesołością. Robiła to dla niego, bo nie chciała, by znów spojrzał na nią w ten bezsilny, przerażający sposób - I jeśli tego naprawdę chcesz, to nie mam nic przeciwko, by mówić ci prawdę. Ale tylko, jeśli obiecasz, że nie będziesz się nade mną użalał! i rzecz jasna, nie powiesz nic mojemu bratu ani jego żonie - podkreślila.
    Początkowo zamierzała odtrącić jego rękę, gdy tamten pogładził ją po włosach. Ostatecznie jednak uznała, że lubiła jego dotyk. Jego dłoń była ciepła, a ona czuła zimno. Zawsze się tak działo w trakcie chemioterapii.
    - Blaise? - wymamrotała ostatecznie. - Podasz mi? - zapytała, wskazując na koc leżący na krześle nieopodal.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  116. Ten człowiek był tak trudny jak go opisywano. Pewny siebie i próżny, a przynajmniej takie właśnie sprawiał wrażenie. Bouchard nigdy nie lubiła tego typu facetów, więc tym bardziej sprawiło jej niemal fizyczny ból obcowanie z nim. Miała przemożną chęć wygarnięcia mu wszystkiego co miala mu do zarzucenia i opieprzenia, ale gdzieś z tyłu głowy siedziała jej myśl, że to tylko pogrzebie jej szanse na polubowne zakończenie tej sprawy.
    - Myślisz, że gdybym była seryjnym mordercą to w ogóle bym Cię o coś takiego prosiła? - jej brew uniosła się nieznacznie ku górze, a usta wygięły się w kpiarskim uśmiechu. - Po prostu zostawiłabym Cię z kulką pomiędzy oczami, a media zajęłyby się Twoją śmiercią, a dopiero potem może moją osobą - oświadczyła beznamiętnie i wywróciła oczyma. - Oczywiście posiłkując się informacjami ogólno dostępnymi na Twój temat potencjalnych podejrzanych byłoby wielu - kontynuowała swój monolog. - A nawet jeżeli dotarliby do mnie to raczej dostałabym lichy wyrok za zbrodnie w afekcie - wzruszyła ramionami. - Wyszłabym za kaucją.
    Nie przyszła tu jednak dywagować na temat tego, co byłoby gdyby kiedykolwiek miała ochotę zmienić profesje na coś mniej legalnego typu właśnie fuchy morderstw na zlecenie. Jej szanse na uzyskanie pomocy ze strony tego człowieka było raczej liche, ale nikt nie zabroni jej próbować. Nie miała jednak zamiaru opowiadać mu o sobie, z resztą on i tak jednym uchem wpuściłby tą historię, a drugim wypuścił. Przetworzył w głowie najmniej istotne fakty i odesłał ją z kwitkiem.
    - Czy Ty nigdy nie robisz nic dobrego? I nie mówię tu o udzielaniu pomocy finansowych fundacjom charytatywnym, bo to w przypadku osób takich jak Ty jest raczej prawie darmowy sposób na reklamę... - rzuciła, nim zdążyła ugryźć się w język. Niestety Amrei Bouchard miała zbyt długi język i często szybciej nim obracała niż myślała. Może właśnie dlatego tak często pakowała się w tarapaty. Zupełnie jakby miała na karku nie trzydzieści, a naście lat.
    - Wyznajesz zasadę, że nie ważne co o Tobie mówią, ważne żeby mówili? - zapytała nagle z westchnieniem. - To raczej nie sprawi, że ludzie Cię polubią - nie byłaby sobą gdyby zamknęła usta po pierwszym przytyku w jego stronę. - I tak, wiem, że Ci na tym zupełnie nie zależy. Znaczy... Podejrzewam, bo przecież znam Cię tak dobrze, jak nikt inny... - rzuciła z nutką ironii. Może i trochę przesadziła, ale jadąc tu naprawdę myślała, że te wszystkie informacje o nim są grubymi nićmi szyte. Niestety Blaise najwyraźniej zbudował wokół swojego serca gruby mur otoczony fosą z krokodylami by nikt nie był w stanie się do niego dostać. - Ktoś kiedyś złamał Ci serce? - zapytała nagle.

    Amrei jędza Bouchard

    OdpowiedzUsuń
  117. Westchnęła dość głośno, nie kryjąc swojego zmęczenia. Była wykończona po takim dniu, po takich kilku intensywnych dniach, ba zmęczona była ciągłym uciekaniem, kryciem się. Życie w ciągłym stresie zdecydowanie wypompowało z niej większość energii. Teraz, gdy mógł ją odnaleźć, gdy nagle stanęła w świetle bardziej niż by chciała, broniła się jak tylko mogła, by znaleźć spokój i wyciszenie. Jednak wtedy pojawił się jej brat z taką bombą, która kompletnie zwaliła ją z nóg. I czuła, że wcale to nie przyniesie jej nic dobrego. Bała się, cholernie się bała tego, co przyniesie jej ta ogromna zmiana. Nie wyobrażała sobie jak to wszystko miało teraz wyglądać. Wiedziała, że za jakiś czas oswoi się z tym, jej myśli się ułożą, wszystko się zrobi klarowne. Nie mogła się doczekać tego momentu. Chwili, gdy będzie mogła wziąć ciepłą kąpiel z jakimś dodatkiem w postaci kuli czy soli, a także kieliszkiem wina. Gdy będzie mogła wsłuchać się w ulubioną muzykę przy świetle świec. Nie przejmować się Thomasem, tym co będzie gdy ją odnajdzie. Chciała nauczyć się bronić, sama i bez niczyjej pomocy.
    - Nic nie knuję w mojej słodkiej, irytującej główce. Nie oceniaj ludzi swoją miarą - powiedziała, siadając naprzeciw niego, nie spuszczając z niego wzroku. Tak choć trochę mogła poczuć się pewnie.
    Na jego pytania, głośno westchnęła. Posłała mu zmęczone, nieco zirytowane spojrzenie, jednak po chwili wzruszyła ramionami.
    - Bo jak się całe życie spędza w bidulu, to raczej się nienawidzi swoich cudownych rodziców - oznajmiła, po czym poprawiła się, by siedzieć wygodniej. - Fakt, przez jakiś czas się tęskni, zastanawia, ma się nadzieje, ale potem człowiek zdaje sobie sprawę, że w większości przypadków, po prostu cię nie chcieli. Przeżyłam bez nich, bez ich pieniędzy, nie narzekam. Radzę sobie - mruknęła. No tak, jakoś sobie radziła, choć gdyby tylko w tym stanie mogła dostrzec szerszą perspektywę, jej brat mógł jej pomóc w rozwiązaniu problemów z Thomasem. Ostatecznie, miałaby dość duże i silne plecy, by go pogonić. Jednak w tym czasie za wiele się w jej głowie działo, by móc choć w jakimś stopniu logicznie myśleć.
    - Poza tym, jak sam mówisz, ta rodzinka jest popieprzona, więc czemu miałabym skakać z radości? Jestem w szoku, czego ode mnie oczekujesz? Że rzucę ci się na szyje, bo jesteś moim bratem? Może kiedyś, ale na razie jesteś mimo wszystko obcą osobą. - Sięgnęła po szklankę z whisky, po czym upiła dość sporego łyka, opierając się o kanapę.
    Nie czuła żeby był warty zaufania. Ogólnie miała ogromny problem z zaufaniem komukolwiek, jednak Blaise nie wydawał się w ogóle dobrym materiałem. Oczywiście mogła się mylić, a chłopak mógł zyskać przy bliższym poznaniu, jednak... wolała go poznać osobiście, sama ocenić. Na razie pierwsze wrażenie było okropne.
    - Więc? Zadowolony z takiej odpowiedzi? Czy powtórzyć jeszcze raz, wielkimi literami, że potrzebuje czasu, by to przyswoić i żeby was poznać. Wtedy zdecyduję czy się cieszę. - Dostawiła szklankę do ust, powoli przechylając ją, sprawnie opróżniając.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  118. Elaine pokazała mu to nagranie, ponieważ nie chciała dłużej słuchać jego bzdurnych oskarżeń i znosić tego pełnego zawodu spojrzenia z jego strony. Naprawdę myślał, że mogłaby zdradzić jego przyjaźń i zwyczajnie mu coś wmawiać? Już poza oczywistą głupotą takiego działania, to co niby miała z tego mieć? Raczej nie skorzystałaby na stracie przyjaciela, a szczególnie takiego, który bliski był również dla Lucasa. A do żartów było jej naprawdę daleko.
    Niemniej to, jak zmieniała się mina Blaise'a.... z złej i oszukanej w zrozpaczoną.... było jeszcze gorsze. O wiele gorsze.
    - Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie - stwierdziła z głupim uporem. - Przecież.... nie możesz mieć takich odskoków bez powodu... - Podeszła do niego i ostrożnie rozwinęła jego ramiona, żeby się w nie wtulić. Położyła policzek na jego klatce piersiowej. Nawet w obcasach była od niego niższa. - Może spróbuj sam siebie nagrywać... żeby wiedzieć, czy coś się zmienia... a jeśli tak... to kiedy. Bo przecież nie możesz być w dwóch miejscach na raz! - Spojrzała na niego z bólem.
    Naprawdę się o niego martwiła. Między innymi dlatego przyszła, choć dość mocną ją ostatnio wkurzał i chwilami miała ochotę go zwyczajnie udusić. Szczególnie kiedy podważał jej system wartości, którego, jako chyba jedna z niewielu rzeczy w życiu, była akurat pewna. Jednak ten właśnie głupi system podpowiadał jej, że niewiele też się liczy bardziej niż te kilka osób, które są po twojej stronie w walce ze światem. 

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  119. Z dłońmi opartymi o blat, pochyliła się nad stołem i śledząc wzrokiem krążącego po salonie Ulliela, bez słowa wysłuchała tego, co ten miał do powiedzenia. Nie było większego sensu, by mu przerywać, więc jedynie łowiła każde wypowiadane przez niego zdanie, nie wiedząc już, co powinna o tym wszystkim myśleć. Chyba nawet nie miała już siły się denerwować i przejmować, przez co z ulgą przywitała chłodną obojętność, która otuliła jej ciało i umysł przyjemnym kokonem. W restauracji, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, coś w jej wnętrzu drgnęło i poruszyło się niespokojnie, jakby do życia wróciło coś, co umarło dawno temu. I nawet jeśli tak faktycznie było, swoim obecnym zachowaniem Blaise brutalnie obcasem buta wgniótł to w ziemię. Zamordował.
    Nie chciała od niego wiele. I naprawdę nie rozumiała, dlaczego tak gorliwie zaprzeczał ich związkowi, kiedy po swojej nieobecności ostatnim, na co liczyła, było jego kontynuowanie. Minęło w końcu zbyt wiele czasu, by mogli od niechcenia wrócić do tego, co było kiedyś i było to dla blondynki jak najbardziej zrozumiałe i normalne. Myślała tylko, że uda im się w spokoju porozmawiać, tak jak robili to dawni przyjaciele. Że opowiedzą sobie, co u nich słychać, powspominają stare czasy. Że po prostu zachowają się jak dorośli i przede wszystkim dojrzali ludzie, tymczasem Blaise… Był po prostu sobą, Blaise’em Ullielem, prezesem firmy o międzynarodowym zasięgu. Dupkiem, może i przy tym całkiem uroczym, a momentami nawet czułym i zagubionym, ale wciąż dupkiem. Na dodatek był też uparty i cokolwiek ubzdurał sobie w tej jego gorącej głowie, Maille wiedziała, że zabrnęli już za daleko, by mogła mu to z niej wybić czy wskórać cokolwiek innego. Jeśli teraz zamierzał mieć takie podejście do ich znajomości, dobrze.
    Wyprostowała się i rozchyliła przymknięte dotychczas powieki, odetchnąwszy przy tym głęboko. Poczuła się lżej, pogodziwszy się z faktami i przez to nawet leniwie obserwowała poczynania mężczyzny, który położył przed nią klucze.
    — Masz rację — zgodziła się wyłącznie dla świętego spokoju. Nie zamierzała zapominać o tym, co ich kiedyś łączyło, nie zamierzała przeinaczać wspomnień i sączyć w nie jad. Nie chciała w ten sposób zatruwać swojego życia. Jedocześnie jednak zaprzestała wszelkich starań, by udowodnić brunetowi, że to ona miała rację. Widać on postrzegał to właśnie w ten sposób i miał do tego pełne prawo. Żałowała tylko, że właśnie w ten sposób musiało się to skończyć. Że nie mogli usiąść i w spokoju napić się wina. Albo kakao. Ze swoim żalem jednakże miała zostać już sama.
    Sięgnęła po klucze i zważyła ich ciężar w dłoni, zerkając przy tym na Ulliela. Zdążyła tylko ściągnąć kurtkę, więc teraz wzięła ją w garść i ruszyła w kierunku wyjścia.
    — Dobranoc, Blaise — powiedziała tylko, zamykając za sobą drzwi wyjściowe.
    Na dole portier pokierował ją do odpowiedniego apartamentu, chyba dziwiąc się temu, że Creswell wysiadła z windy sama. Widziała, że starszego mężczyznę aż korciło, by zadać jej kilka pytań, więc podziękowała mu uprzejmie i pożegnała się szybko, ciekawa, czy oprócz pensji portiera, starszy pan zgarniał niezłe sumki za zdradzanie różnorakim portalom tutejszych ploteczek. Zbyt długo jednak nie zaprzątała sobie tym głowy i zdecydowała zająć się sobą. Skoro już miała spędzić noc w nie byle jakim apartamencie, to chyba należało z tego skorzystać, prawda?
    W pierwszej kolejności wzięła długą i gorącą kąpiel w wannie tak dużej, jakiej jeszcze nigdy na oczy nie widziała. Później przekąsiła co nieco i zasiadła przed kinem domowy, aż poczuła zmęczenie i z przyjemnością zanurzyła się pod satynową pościelą. Skoro i tak nie miała niczego na jutro zaplanowanego, nie nastawiła nawet budzika i obudziła się, kiedy słońce stało już wysoko nad horyzontem. Przewracała się jeszcze przez kilkanaście minut z boku na bok, nim sięgnęła po pozostawiony na nocnej szafce telefon i dostrzegła wiadomość od obcego numeru. To lekarz, który wczoraj pobierał wymaz, informował, że jej wynik jest negatywny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, wyglądało na to, że teraz już rzeczywiście nic jej tutaj nie trzymało.
      Godzinę później zdała klucze na portierni i opuściła luksusowy budynek, zmierzając wprost ku swojemu nowemu życiu w Wielkim Jabłku. I tylko żal ciągnął się za nią smętnie niczym cień, ale czy cienie nie tworzyły się właśnie wtedy, kiedy słońce świeciło najmocniej?

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  120. Po otrzymaniu negatywnego wyniku testu i opuszczeniu mieszkania Ulliela, starała się nie wracać myślami do ostatnich wydarzeń. Zdecydowała się skupić na sobie, potrzebując ochłonąć i poukładać w głowie wszystko to, co powiedział jej Blaise, a kiedy doszła z tym do ładu, postanowiła porozmawiać z Elaine i wprost zapytać przyjaciółkę o pana prezesa. Ta zdradziła jej, że u mężczyzny nie działało się teraz najlepiej, co poniekąd mogło tłumaczyć jego zachowanie, lecz jednocześnie El nie wchodziła w szczegóły, chcąc pozostać lojalną wobec przyjaciela i Maille szanowała to, nie zamierzając ciągnąc jej za język. Wiedziała zatem tylko, że ostatnio w jego życiu miało miejsce wiele dziwnych zdarzeń, że jego dziadek został otruty, a ojciec próbował pozbawić go majątku. To tłumaczyło przynajmniej, dlaczego Blaise chciał, by trzymała się z dala od niego i jego rodziny. Natomiast odnośnie tego, co mówił o ich związku… Postanowiła po prostu przyjąć to do siebie i zaakceptować, ponieważ mężczyzna miał pełne prawo do własnego zdania i najwidoczniej rzeczywiście postrzegał to w ten sposób. Pogodzenie się z tym nie było miłe, ale podczas półtorarocznej nieobecności Irlandka zdążyła ostudzić swoje uczucia względem bruneta i przyszło jej to łatwiej, niż mogła się spodziewać.
    Zajęła się sobą i o dziwo, chcąc jakoś wypełnić w większości wolne dnie, ponieważ pracowała głównie wieczorami, spróbowała zacząć biegać. Nowa znajoma opowiedziała jej o tym sporcie wiele dobrego, a Elaine zasugerowała, że powinna popracować nad swoją kondycją, kiedy dostała zadyszki po wejściu na czwarte piętro i cóż, Creswell nie mogła się z tym nie zgodzić. Stąd ubrana w ciepły sportowy strój, lekkim truchtem przemierzała alejki Central Parku, myślami będąc już przy gorącym prysznicu. To dlatego nie zauważyła mężczyzny, który podążał prostopadle biegnącą alejką do tej, którą sama się poruszała i wpadła na niego w roztargnieniu, cudem tylko nie przypłacając tej stłuczki upadkiem.
    Otrząsnąwszy się po niespodziewanej turbulencji, uniosła głowę i zamarła. Najpierw przypatrywała się znajomej twarzy z bezgranicznym zdziwieniem, później jednak rysy jej twarzy stężały, układając się w zaciętym wyrazie.
    — Blaise — przywitała się chłodno, jakby stwierdzenie, z kim miała do czynienia, miało jej pomóc ustosunkować się do całej sytuacji. Już chciała po prostu go wyminąć i pobiec dalej, kiedy jednakże mężczyzna zaczął mówić i to w taki sposób, że Irlandka zdębiała. Przypatrywała mu się oszołomiona, a jej usta wykrzywiły się w głupkowatym uśmieszku pełnym niezrozumienia. Nie odrywała wzroku od jego twarzy, nawet nie mrugnąwszy, lecz w końcu potrzasnęła głową i parsknęła, przez co spomiędzy jej warg uleciał obłoczek pary.
    — Blaise, daruj sobie — mruknęła, robią krok w tył, by móc bez przeszkód go wyminąć. — Ostatnio powiedziałeś mi, żebyśmy trzymali się od siebie z daleka i przy tym zostańmy, dobrze? — rzuciła, ignorując dudniące w piersi serce i niespokojnie wiercącą się w jej wnętrzu złość. — Naprawdę nie mam siły na taką szarpaninę. Raz tak, raz srak… — warknęła, spoglądając na niego z niezadowoleniem, a następnie obeszła go i powoli zaczęła biec dalej. — Na razie!
    Była zła. Zła i rozdrażniona tym, że ciągle na siebie wpadali, jakby jakaś nieznana siła wyższa zdecydowała, że będzie to przezabawne, podczas gdy jej wcale nie było do śmiechu. Coś ścisnęło ją w gardle, usta wykrzywiły się w grymasie, a pod powiekami szczypały łzy, ponieważ nagle Maille miała ochotę rozpłakać się z bezsilności. Przez to zaczęła szybciej przebierać nogami, mocno uderzając stopami o podłoże, jakby chciała wyrzucić z siebie te negatywne emocje.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  121. Spojrzała się na niego dość mocno poirytowana. W jej oczach zachowywał się jak rozpuszczony kilkulatek, który nie dostał tego, co chciał. Oczywiście miał prawo wyobrażać sobie ich spotkanie znacznie inaczej, to nie podlegało dyskusji, ale wkurwiał ją fakt, że tak ciężko byłoby choć spróbować spojrzeć na jej położenie. Wiedziała, że sama nie ułatwiała mu niczego, ale wizja znalezienia się w takim środowisku, we wiadomościach, zdecydowanie ułatwiłaby Thomasowi odnalezienie jej, a to przysłaniało jej wszystko inne.
    - Nie mam do nikogo o nic pretensji - powiedziała, unosząc wysoko brew. - Mam swoje powody, by nie chcieć znaleźć się w centrum zainteresowania, nie mam obowiązku ci o nich opowiadać - prychnęła, unosząc wysoko swoją brew.
    I pomyśleć, że gdyby nie to porwanie, gdyby nie dom dziecka, mogłaby być taka sama jak on. Cóż za okropna wizja.
    - Przyszłam tu tylko po to, byś powiedział mi, co warto wiedzieć o tej popapranej rodzince. Tylko tyle i znikam - powiedziała, puszczając mimo uszu jego słowa i zachowanie. Niby wiedziała, że nie powinna na nie reagować, ignorowanie działało najlepiej, ale nie była tak bardzo spokojna i opanowana na jaką starała się wyglądać.
    - Więc? Kim była Charlotte Ulliel? Mamy więcej rodzeństwa? - spytała, gdy emocje nieco obadały. - I nie, nie będę czytać o rodzinie w prasie, zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy wyolbrzymiają, a skoro dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie ucieknę od tego wszystkiego to byłabym wdzięczna za parę informacji.
    Miała nadzieję, że mężczyzna się choć trochę uspokoi i raczy opowiedzieć o nich cokolwiek. Może teraz była w wielkich emocjach, w zbyt wielkim szoku, by spędzić tu więcej niż potrzeba, jednak gdzieś w środku się ucieszyła. Naprawdę głęboko, ale kto nie chciałby mieć rodziny, rodzeństwa, gdy całe życie wychowuje się sam pośród obcych? Na razie tylko ciężko było jej jakkolwiek to okazać.

    siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  122. Nie spodziewała się, że Ulliel za nią pobiegnie i przez to nawet nie zwróciła uwagi na dudniący odgłos kroków, który wybrzmiał tuż za jej plecami. Dopiero gdy mężczyzna zastąpił jej drogę, zatrzymała się gwałtownie i odruchowo szarpnęła, poczuwszy na ramionach jego dłonie.
    — Blaise — jęknęła bezsilnie, czując, że tak łatwo mu nie ucieknie i zaciskając wargi, spojrzała na niego żałośnie, ale też ze złością. Jej szare tęczówki pociemniały, jakby zbierały się w nich ciemne chmury i nie wiadomo było, czy na głowy zgromadzonych posypią się gromy, czy może jednak lunie rzęsisty deszcz. — Teraz chcesz się tłumaczyć? — warknęła i szarpnęła się raz jeszcze, lecz bezskutecznie, przez co aż poczerwieniała ze złości. — Miałeś do tego wystarczająco wiele okazji. Akurat dziś coś cię ugryzło? — wycedziła przez zaciśnięte zęby, a zdenerwowanie było jedynym, czego mogła się w tej chwili złapać, by nie rozsypać się przed nim i nie dać całkowitego upustu frustracji, jaką w tej chwili odczuwała. W końcu jednak, wyraźnie naburmuszona, podniosła na niego wzrok i uniosła pytająco brwi, nerwowo tupiąc stopą, jakby odliczała czas pozostały mu na wypowiedź.
    Wysłuchała go, cały czas patrząc przy tym gdzieś w bok. Nerwowo zagryzając dolną wargę, nieustannie poruszała stopą i raz na jakiś czas kręciła głową z niedowierzaniem, aż w końcu parsknęła krótko, prostując się i unosząc głowę, tak by móc spojrzeć prosto w twarz bruneta.
    — Problem w tym, że ja już niczego nie wiem, Blaise — oznajmiła ostro, mrużąc przy tym powieki. — Nie wiem kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę. Kiedy jesteś sobą, a kiedy udajesz kogoś innego. I od kiedy, do cholery jasnej, ty w ogóle biegasz?! — prychnęła oburzona, jakby w tej chwili właśnie to było najbardziej istotną kwestią. Już otwierała usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie poruszyła nimi bezgłośnie i zamilkła, westchnąwszy ciężko. Odezwała się ponownie dopiero po kilku uderzeniach serca.
    — Pierwszy raz, odkąd widzimy się po moim powrocie, mówisz z sensem. I wcale mnie to nie uspokaja, wiesz? Bo mówisz dokładnie to, co chciałabym usłyszeć — zauważyła, co wywołało u niej lekkie rozbawienie i kąciki jej ust aż podskoczyły w lekkim uśmiechu, który jednak szybko zniknął. — A jeszcze parę dni temu twierdziłeś, że mam trzymać się od ciebie z daleka, że nigdy nic dla ciebie nie znaczyłam. Obrażałeś mnie, Blaise! — wytknęła mu, bezceremonialnie dźgając go palcem w pierś. — I teraz chcesz rozmawiać? To masz problem. Bo ja już nie chcę.
    Wykorzystała fakt, że rozmawiali od dłuższej chwili i poczuła, że ucisk palców mężczyzny wyraźnie zelżał. Dzięki temu wyswobodziła się z łatwością, wyminęła go i ruszyła dalej przed siebie. Nie biegła już, a jedynie szła szybko, w głowie mając totalny chaos oraz mętlik. Nie była nawet w stanie wyłapać jednej sensownej myśli, nie mówiąc już o emocjach, które były jak ukrop w postawionym na ogniu kotle. Nie sposób było zanurzyć w nim ręki i sprawdzić, co jest w środku, jednocześnie się nie poparzywszy. Przez to Irlandka nawet nie próbowała nazwać tego wszystkiego, co się z nią działo; pozwoliła jedynie płynąć wszystkiemu przez ciało i głowę, wypełnić tej wezbranej rzece wszystkie tkanki i puste przestrzenie.
    Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo nie wiedziała, co czuje i co powinna zrobić, przez co właściwie nie czuła niczego i też nie podjęła żadnego działania. Nie wiedziała, po prostu nie wiedziała. Miała jedynie ochotę uciec i się schować, odciąć się, tak by nie musieć niczego robić ani z tą sytuacją, ani samą pogmatwaną relacją z prezesem.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  123. - Nie miałam nawet twojego numeru, Blaise - wyjaśniła. - Po śmierci rodziców chciałam zapomnieć o wszystkim, co mnie łączyło z tym życiem. Nie miałam więc nawet możliwości, by się z tobą skontaktować. A nawet gdybym miała, raczej nie oczekiwałabym, że przyjmiesz mnie z otwartymi rękoma. - Wzruszyła ramionami.
    Szczerze mówiąc, gdy dowiedziała się o chorobie, nawet do głowy jej nie przyszło, by prosić Blaise o pomoc. Nie dlatego, że o nim zapomniała. Po prostu nie mieli ze sobą kontaktu przez długie lata, co oznaczało, że ich znajomość nie była na odpowiednim poziomie, by móc prosić siebie nawzajem o pieniężne przysługi. Nawet jeśli owa przysługa przychodziła Ullielowi tak łatwo, jak pstryknięcie palcem. Arthur również był kiepską opcją. W końcu proszenie go o pomoc wiązało się z przyznaniem do problemu, a przecież obiecała sobie, że nie będzie martwiła swojej rodziny. Dlatego nie pozostawało jej nic innego, jak sięgnąć do swoich oszczędności. W końcu trzymało się je albo na duże wydatki, albo na czarną godzinę. A jej czarna godzina właśnie nadeszła.
    Sama nie wiedziała, co myśleć lub jak zareagować, gdy mężczyzna zaproponował, że sam pokryje jej rachunki medyczne. Wiedziała, że suma, którą wydawała na leczenie, nie zrobi mu większej różnicy, za to ją oszczędzi przed braniem ogromnego kredytu, który na dobre przekreśli spełnienie jej marzeń o tym, by osiedlić się gdzieś na stałe. Jednak nie była do końca przekonana, czy to dobry pomysł, bo postrzegała świat w nieco inny sposób niż Blaise. Podczas gdy jego pieniądze bezustannie się mnożyły, jej - dzieliły. A każdy ciężko zapracowany cent był na wagę złota. Nie potrafiła ot tak przyjąć fortuny, nawet jeśli tamta miała ocalić jej życie. Nie, jeśli przez resztę owego życia będzie miała wrażenie, że jest mu coś winna.
    - Ja nie wiem, Blaise... przypuszczam, że tobie to różnicy nie zrobi, ale to przecież ogromna przysługa - jęknęła. - I nie wiem, czy mogę ją przyjąć. Nie wiem po prostu, jak mogłabym ci to wynagrodzić.- Westchnęła.
    I była całkowicie szczera. Może kiedyś przyjmowała pieniądze od brata bez kiwnięcia palcem. Ale dojrzała. Nie była już tą samą Tilly, jaką znał Arthur i Vilanelle. Wiedziała, że pieniądze nie rosły na drzewach i nie zamierzała udawać, że było inaczej, nawet w przypadku Blaise. Wiedziała też, że jej infantylny bunt nie mial prawa bytu, a świat nie był jej nic winien. Chociaż można ująć to nieco inaczej - Arthur nie był nic jej winien.
    Zaśmiała się cicho, gdy Blaise zaczął snuć plany na temat tego, co powinna zrobić ze swoim życiem, gdy już wyzdrowieje. Miała przy tym wrażenie, że Ulliel naprawdę wierzył w powodzenie jej leczenia. Wierzył w to, że, Tilly obudzi się pewnego dnia bez bólu, bez strachu o to, że każdy kolejny oddech może być jej ostatnim. A jego wiara dodawała jej nadziei. I choć uważała, że powinna spodziewać się najgorszego, pozwoliła sobie na to, by pomarzyć razem z nim. Jakby dzięki temu mogła sprawić, że jej nadzieje się ziszczą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie... nie chcę jechać teraz. Chyba, że zamierzasz pchać mnie wszędzie w wózku inwalidzkim, bo sama chyba nie dam rady przejść więcej niż kilometr - oznajmiła. - I to przy dobrych wiatrach. Ale! - zaznaczyła. - Ale jeśli wyzdrowieję, to możemy tam polecieć. Ty zwiedziłeś pół świata... z pewnością możesz mi doradzić, co jeszcze powinnam zobaczyć? Musimy stworzyć listę. Może zawieszę ją sobie na ścianie i będę na nią spoglądać za każdym razem, gdy nie będzie mi się chciało iść na chemię. - Zaśmiała się, mimo że mówiła w pełni poważnie. Potrzebowała małych gestów, drobnych znaków, które były w stanie utrzymać ją przy życiu. - Ale ja cię takim lubię! Nawet jeśli czasem potrafisz być egoistycznym dupkiem - zażartowała.
      Pragnęła normalności. Dlatego nawet jeśli Blaise czasem miał dwie twarzy i potrafił być egoistą, to Mathilde nie miała nic przeciwko temu. O ile robił to szczerze, z głębi duszy. Tak, jak robiłby to, gdyby nie wiedział, że zmagała się ze śmiertelną chorobą. Nie oczekiwała, że przestanie się o nią martwić. Ale miała nadzieję, że przynajmniej w jej towarzystwie uda, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Chciała, by umożliwił jej dalszą zabawę w dobre życie.
      - A to w ogóle jest legalne? - Zaśmiała się, opatulając się przy tym kocem. - Nie uważasz, że taki kangur powinien być... no, z innymi osobnikami swojego gatunku? Chociaż... chociaż zanim zdecydujesz się na bycie dobrym obywatelem i go oddasz do zoo na stałe, to z chęcią bym go poznała. Ma w ogóle jakieś imię? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem. - Ja mam świnkę morską, do której szukam towarzysza. Sąsiad mi ją czasem dokarmia. Wiesz, na wypadek, gdybym wyzionęła ducha i Neo miał zostać bez swojej dziennej porcji sałaty. W ogóle musisz kiedyś wpaść do mojego mieszkania. Zrobię ci wycieczkę. Pokażę ci mój wielofunkcyjny pokój, który jest moją kuchnio-sypialnio-salono-jadalnią.
      Przyjęła jego dłoń bez słowa i tak, jak robiło się, kiedy jeszcze byli dziećmi, drugą ręką uderzyła w ich splecione dłonie na znak, że teraz żadne z nich nie mogło złamać danej sobi obietnicy.
      - Obiecuję. Bez tajemnic. Ale to działa w dwie strony, mam nadzieję?
      Tak też reszta chemii minęła im na rozmowie. A rozmowa sprawiła, że Tilly skutecznie zapomniała o tym, z jakiego powodu znalazła się w szpitalu. Czas minął jej szybciej niż zwykle i choć nie chciała przyznać się do tego przed samą sobą, cieszyła się, że Blaise był przy niej, że poznał jej gorzką tajemnicę. Dzięki temu poczuła, że ciężar, który nosiła na swoich ramionach, stał się znacznie lżejszy. Przestał ją przytłaczać.


      Tilly

      Usuń
  124. Czuła pod powiekami piekące łzy i była całkowicie wyprowadzona z równowagi. Zazwyczaj nie pozwalała sobie na okazywanie emocji w ten sposób, nawet przed bliskimi i kiedy już musiała dać im ujście, robiła to w samotności, teraz jednakże znalazła się na krawędzi i chwiejąc się niebezpiecznie, rozpaczliwie machała rękoma, byle tylko nie runąć w dół przepaści. Było jej gorąco, nawet pomimo tego, że strój do biegania był lekki (aby w trakcie wysiłku fizycznego zbytnio się nie zagrzała), a z ust ulatywały obłoczki pary, co świadczyło o tym, że panująca na dworze temperatura była bliska zeru. Miała ochotę rozpiąć bluzę i pozbyć się oplatającego szyję komina, który ostatecznie lekko odchyliła, uparcie brnąć przed siebie, póki Blaise ponownie nie zastąpił jej drogi.
    Przeklęła w duchu i zatrzymała się, spojrzenie utkwiwszy w płytach, które stanowiły parkową alejkę. Uznała, że skoro wyraźny opór nie przyniósł zamierzonego rezultatu, to wysłucha tego, co mężczyzna miał do powiedzenia, a przynajmniej będzie udawała, że słucha, aby później podjąć kolejną próbę oddalenia się. Skrzyżowawszy ręce na piersi, słuchała więc, nie patrząc przy tym na bruneta. Im dłużej mówił, tym bardziej Irlandka nie wiedziała, co myśleć. Blaise nigdy nie był tak otwarty i wylewny, a przyznanie się do błędu nie przychodziło mu z łatwością. Niegdyś otworzył się przed nią właściwie przypadkowo, przez co udało im się do siebie zbliżyć, a teraz… Coś jej w tym wszystkim nie pasowało, coś kazało być czujną i nie wierzyć w każde jego słowo. Może zbyt wiele razy się sparzyła? Najpierw, kiedy okłamywał ją na temat narkotyków i teraz, kiedy ich pierwsze spotkanie po kilkunastu miesiącach wyglądało tak, a nie inaczej?
    To dlatego wyswobodziła rękę z jego uścisku, a następnie trzepnęła jego dłoń, która sięgnęła ku jej twarzy, jakby odganiała natrętną muchę.
    — Nie dotykaj mnie — oznajmiła, po raz pierwszy od dłuższego czasu podnosząc na niego spojrzenie, które pozostawało wyjątkowo chłodne. Emocje zdążyły nieco opaść i nie buzowały w niej tak mocno, z kolei kontakt fizyczny z Ullielem był ostatnim, na co Irlandka miała w tej chwili ochotę i tej jednej rzeczy była pewna, jak niczego innego.
    Skapitulowała jednakże, kiedy pociągnął ją w stronę kawiarni. Ponieważ czy nie tego właśnie chciała? Tak po prostu, spokojnie z nim porozmawiać? Było jednak coś niepokojącego w postawie mężczyzny, a jego słowa i ich znaczenie docierały do blondynki jakby z opóźnieniem. Czy on właśnie przyznał, że wciąż coś do niej czuł? I dlaczego nie przyniosło jej to choćby znikomej ulgi?
    Poniekąd ciągnięta w stronę lokalu, pozostawała krok za nim i przez to wbiła spojrzenie w plecy bruneta, lokując je dokładnie pomiędzy jego łopatkami. Patrzyła tak niewidzącymi oczyma i zastanawiała się, co w ogóle się dzieje. Nie wiedzieć czemu, czuła się jak zamknięta w szklanej bańce, która odcinała ją całkowicie od zewnętrznego świata. Nie docierały do niej nie tylko hałasy, ale też pozostałe bodźce, jakby blondynka postanowiła schować się w bezpiecznym miejscu, gdzie nic nie miało zaburzyć jej spokoju. Nie wiedziała jeszcze, czy była to dobra strategia, ale podobało jej się to; że w tej chwili niczego nie czuła.
    Może dlatego, kiedy znaleźli się na miejscu, pierwsza ruszyła do wolnego stolika? Rozsiadła się na krześle, łokcie oparła o blat i złożyła dłonie w zgięciach rąk, z obojętnym wyrazem twarzy zerkając na swojego towarzysza, którego obecność tylko delikatnie ją mierziła. Gdy podeszła do nich kelnerka, pozwoliła, aby to Blaise złożył zamówienie i tylko odprowadziła dziewczynę wzrokiem. Przesunąwszy językiem po zębach, przez co wydęły się jej policzki, przeniosła spojrzenie na prezesa i przymrużywszy powieki, przechyliła głowę.
    — W takim razie słucham — zachęciła szorstko, tym samym oddając mu pałeczkę, choć nie miała pojęcia, co zrobi z jego słowami, jakiekolwiek by one nie były. Jakby nagle było jej wszystko jedno. A może po prostu była już tym zmęczona?

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  125. Nawet jeśli ktoś doprowadził ją do granic wytrzymałości, nie potrafiła długo się gniewać ani pozostawać szorstką czy nieprzyjemną. Mówiło się, że jeśli ktoś miał miękkie serce, to powinien posiadać chociaż twardy tyłek, lecz Creswell nie mogła się takowym poszczycić i przez to często pokutowała. Wierzyła w ludzi, tak po prostu. Mimo że uważała świat za paskudne miejsce, a o gatunku ludzkim miała jak najgorsze zdanie, nie przekładała tego na swoje najbliższe otoczenie, ani też na poszczególne jednostki i zwykle potrzeba było naprawdę bardzo wiele, by przestała pokładać w danej osobie jakiekolwiek nadzieje. Blaise jeszcze nie przekroczył tej granicy, co więcej, Maille była przekonana, że mężczyzna na dodatek potrafiłby ją przesunąć i przez to pluła sobie w brodę. Każda inna kobieta na jej miejscu zapewne już dawno dałaby mu w twarz i odeszła, lecz ona nie potrafiła zrobić czegoś podobnego, bo też nie chciała doszczętnie przekreślać ich znajomości. A to spotkanie mogło pozostać niezobowiązującym, prawda? Od samego początku Irlandka chciała jedynie porozmawiać i proszę, miała to, czego chciała, lecz jednocześnie wciąż czuła, jakby na jej piersi spoczywał ciężar utrudniający wzięcie pełnego oddechu. Może właśnie po tej rozmowie miał zniknąć?
    — Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz — zaczęła spokojnie i zerknęła szybko w bok, na kelnerkę, która właśnie podeszła z ich zamówieniem. Posłała dziewczynie lekki uśmiech i przysunęła kubek bliżej siebie, czekając, aż ta odejdzie. Dopiero, gdy ponownie zostali sami przy stoliku, kontynuowała. — Nie wróciłam do Nowego Jorku z myślą o tobie — podkreśliła, tym samym jasno dając mu do zrozumienia, że nie potrzebowała jego obecności, by się pozbierać. Może i brzmiało to niemiło, ale było prawdziwe i prawdę powiedziawszy, niczyja obecność nie mogła pomóc pannie Creswell. Ze śmiercią matki mogła uporać się tylko i wyłącznie sama i robiła to. Na swój sposób sobie radziła.
    — To… jest… — najpierw zająknęła się, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć, a później zamrugała szybko, zaskoczona pojawieniem się dłoni bruneta przy swojej twarzy. Uśmiechnęła się do niego krzywo, jakby chcąc mu nieporadnie podziękować, a potem sama sięgnęła po serwetkę i doprowadziła usta do porządku, choć i tak zapewne miała jeszcze się pobrudzić, nim wypije cały kubek.
    — Nie wiem, co mam ci na to odpowiedzieć… — przyznała wreszcie, wysoko unosząc brwi i ze świstem wypuszczając powietrze. — I pewnie jeszcze długo nie będę wiedzieć — dodała ciszej i oderwawszy wzrok od jego twarzy, zmarszczyła lekko brwi, śledząc strukturę drewna na blacie stolika. — Najpierw niemalże dosłownie mnie sponiewierałeś, teraz to… Nie ogarniam — przyznała i zaśmiała się nerwowo, zerknąwszy na niego szybko. Na dłuższą chwilę zamilkła, skupiając się na gorącej czekoladzie, którą popijała powoli i ostrożnie, by nie poparzyć podniebienia. Pozwoliła, by w tym czasie Blaise mówił, zadając jej szereg pytań, które wywołały w niej zdumienie tak samo, jak jego zachowanie, odkąd na siebie wpadli, lecz to, co wydarzyło się później, zaskoczyło ją najbardziej. Ulliel bowiem najpierw po sobie posprzątał, a później wysmarował własną koszulkę, która na dodatek chyba nie była z najwyższej półki.
    Maille zamarła ze słomką w ustach, aż mocniej zagryzając ją zębami. Zaskoczenie szybko przeszło u niej w strach, kiedy uświadomiła sobie, dlaczego zachowanie mężczyzny tak bardzo ją niepokoi. I dlaczego Blaise może zachowywać się jak nie on. Znała przyczynę. Znała aż za dobrze, ponieważ to przez to się rozstali.
    Nagle cały komfort, który na powrót zaczęła przy nim odczuwać, uleciał w zapomnienie. Irlandka wyprostowała się, niespokojnie wiercąc się na krześle, podczas gdy jej żołądek ścisnął się boleśnie. Serce załomotało w piersi, w dół kręgosłupa spłynął zimny dreszcz, a za gardło ścisnęła ją chłodna dłoń rozczarowania. Bała się zapytać wprost, ale czy miała inne wyjście?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozchyliła wargi, wypuszczając słomkę i przymknąwszy na chwilę powieki, jakby chciała dzięki temu nabrać odwagi, otworzyła oczy i nachyliła się ku mężczyźnie, sprawiając, że ich spojrzenia się skrzyżowały.
      — Blaise, czy ty znowu bierzesz…?

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  126. Spojrzała na niego zirytowana i kompletnie wyprowadzona z równowagi. Nie rozumiała jak się można zachowywać będąc dorosłym jak rozkapryszony bachor. Zdecydowanie nie miała sił na użeranie się z nim. Nie miała powodu, by opowiadać mu o swoim życiu, skoro on nie chciał jej nic powiedzieć. Wstała więc bez słowa, po czym zabrała swoją torbę, zarzucając ją na ramię. Spojrzała się jeszcze na niego, ale ostatecznie dała sobie spokój, pozostawiając to bez żadnego komentarza. Pokręciła lekko głową, wychodząc z jego mieszkania, o dziwo w towarzystwie jednego z ochroniarzy. Przewróciła na to oczyma, ale nie odzywała się w jakikolwiek sposób. Zamówiła sobie taksówkę, by jak najszybciej znaleźć się u siebie w mieszkaniu i jakoś to wszystko poukładać.
    Potem nic nie było lepiej. Spełniły się jej najgorsze sny, a w jej drzwiach stanął Thomas. Przerażenie jakie ją ogarnęło było wręcz nie do opisania, kompletnie ją sparaliżował. I mogłaby udawać, że jej nie ma, ale nie była tego dnia sama, a Scott postanowił otworzyć cholerne drzwi, wdając się w małą szarpaninę, a jej jakże cudowny plan ukrywania się spalił na panewce. Wtedy nie dostrzegała jak bardzo życie się jej zwaliło na głowę, a może bardziej odrzucała tę myśl, chcąc odreagować, w końcu normalnie żyć bez strachu i zamartwiania się o wszystko, co może się wydarzyć. Andretti miał rację nazywają ją mistrzynią czarnowidztwa i musiała to przyznać. Pragnęła nauczyć się inaczej myśleć, nie chciała się już skupiać na wszystkim co najgorsze, a zacząć doceniać pozytywy. Było ciężko, z dnia na dzień nie zachodziła żadna zmiana, a wręcz jej myśli robiły się coraz silniejsze, wpędzając w wielkie poczucie niepokoju. Nie pomógł fakt, gdy pewnego dnia po obudzeniu, sprawdziła wiadomości, a tam zauważyła swoje zdjęcie. Zaklęła siarczyście, od tego momentu nie mogła już się nigdzie skryć, czuła, że będzie ganiania jak stado bydła i ciągnięta do opowiedzenia historii, a na to nie miała najmniejszej ochoty.
    Była spanikowana, a pierwsze co przyszło jej do głowy to ucieczka, toteż szybko spakowała kilka rzeczy, łapiąc taksówkę. Wiedziała, że może powinna choć napisać Scottowi, że opuszcza jego mieszkanie, ale myślenie w tym momencie przychodziło jej z trudem, może dlatego udała się pod mieszkanie swojego brata. Dostanie się tak było nieco trudniejsze niż przypuszczała, Blaise zdecydowanie cenił sobie prywatność. Gdy w końcu udało się jej dostać, oczywiście z dwoma ochroniarzami przy boku, odetchnęła z ulgą. Nie przypuszczała, że tak szybko się tu znajdzie ponownie, w końcu minęło kilka dni.
    - Dobra, miałeś rację, nie ogarnę tego sama - powiedziała, co niechętnie przeszło jej przez gardło. - Nie będę ci się tłumaczyć i tak masz to gdzieś. I tak wiem, mogę sobie pojechać do Bostonu? - mruknęła nie będąc pewna czy dobrze zapamiętała to miejsce. - Ale o tych ludziach nie wiem kompletnie nic, tak samo jak o tym co się dzieje i czemu fakt, że jestem Charlotte miałby aż tak wszystkich interesować. Do rzeczy - westchnęła ciężko, zaczesując włosy za ucho. - Nie mam gdzie mieszkać, więc do czasu, aż nie znajdę czegoś nowego, może mogłabym tu zostać? Poznamy się lepiej, braciszku. - Uśmiechnęła się do niego.
    Oczywiście, nie spodziewała się jakiegoś ciepłego powitania, wręcz oczekiwała kpin, głupich komentarzy czy cokolwiek co miał w zanadrzu. Była w kropce, obrzydzeniem napawało ją to, że musi się go prosić o cokolwiek. Nie rozumiała tego świata, nigdy się w niego nie zagłębiała, zawsze była po prostu ładną ozdóbką u boku Thomasa. Tym razem jednak miała wrażenie, że uroczy uśmiech czy droga kiecka nie wystarczą.

    siostrzyczka w potrzebie

    OdpowiedzUsuń
  127. Lucas naprawdę ostatkami siły powstrzymał się od wywrócenia oczami na słowa, jakiż to jego przyjaciel jest nietykalny. Miał wpływy, dużo wpływów, które w przeszłości również mu się przydały. Oboje dobrze jednak wiedzieli, że gdyby stanęli po przeciwnych stronach barykady to byłaby potyczka z niewiadomym wynikiem do samego końca. Szatyn po tym wszystkim co wraz z Elaine i Clarissa przeszli już nie potrafił patrzeć na kogokolwiek w kategorii Bogów. Było to po prostu abstrakcyjne, poniewaz na każdego można było znaleźć coś lub kogoś niczym w partyjce szachów wykonując mat. Nie zamierzał sie dzielić jednak swoimi spostrzeżeniami z przyjacielem, ponieważ dobrze wiedział jaki jest i że jakiekolwiek próby przemówienia mu do rozsądku nie miały racji bytu. Ich przyjaźń polegała na szeroko pojętym zrozumieniu i akceptacji. Chociaż zgadzał się z jedna kwestia, która poruszył z ludźmi ich pokroju nie warto było zadzierać, ponieważ mieli środki na walkę i kochali dreszczyk rywalizacji.
    — Ostatnio tez tak mówiłeś. Blaise po prostu pamiętaj, że możesz nam, czy to Elaine, czy mnie powiedzieć, jeśli jest zwyczajnie chujowo. —nie przebierał w słowach, ponieważ na swój sposób troszczył się o Ulliela. Upił kilka łyków whiskey, bo zdecydowanie zbyt szybko i intensywnie weszli na poważne tematy, których mieli ponoć unikać na tym wypadzie.
    — Rozumiem. Najwyżej powiem dość za Ciebie —rzucił jedynie nie drążąc tematu leków. Cieszył sie nawet w duchu, że mężczyzna zgłosił sie do kogos po profesjonalna pomoc. Najwidoczniej tego potrzebował i miał nadzieje,że mu to pomoże. Nie miał ostatnio zbytnio czasu porozmawiać z Elainie na temat ich wspólnego przyjaciela, więc nie do końca miał bieżące informacje z jego życia. Ogólnie mało czasu spędzali razem przez to, że do jego życia wróciła Blanka i starał się z całych sił trzymać ja na dystans od swojej nowej i nieco kruchej rodziny. 
    — Wiem, ale Elainie naprawdę nie może się o tym dowiedzieć. Nie chce, by drogi jej i Blanki miały jakkolwiek sie skrzyzowac. —wyjasnił przeczesując nieco nerwowo włosy, a słysząc dalsza wypowiedź przyjaciela zaśmiał sie nieco kpiąco. Następnie przeniósł na niego pełne powagi i zmęczenia spojrzenie.
    —Gdyby to był jakiś zwykły biznesman to żaden problem, tylko, że Blanka musiała sie związać z jakimś rosyjskim mafiozem. Sam fakt, że wnosi o rozwód zakrawa o wyrok na siebie i tych co jej pomogą. A ona jeszcze chce tutaj orzeczenia o winie! —uniósł sie widać było, że całkiem stracił na torem sprawy kontrolę. Aktualnie czekał aż dostanie jakas zwrotna informację z sądu i nawet pokwapił sie o szukanie przydatnych kruczków w nielegalnych źródłach. Pokonaj wroga jego własna bronią - stare, ale czasem jedyne co pozostawało, by wyjść z rozprawy z tarcza, a nie na niej. Zrobiło mu sie nieco lżej, bo mógł w końcu komuś o tym powiedzieć nie stosując półsłówek, czy jakis ogólników.
    Lucas 

    OdpowiedzUsuń
  128. Drgnęła, gdy powiedział, że zgłosi się do psychologa. Chociaż w pełni zgadzała się, że to dobre rozwiązanie i nie miała żadnych uprzedzeń w stosunku do osób leczących się psychiatrycznie, to wypowiedzenie tego na głos... sprawiało, że cała sprawa stawała się bardziej realna... bardziej... nierozwiązywalna przy pomocy starych, dobrych środków - wysokich procentów i dobrego seksu. Naprawdę bała się myśleć o tym, co może dolegać przyjacielowi i do czego może to prowadzić. Może dlatego mocniej się do niego przytuliła, jakby wcale nie była dumną i silną kobietą, a małą dziewczynką, która nie chce puścić swojego misia.
    Skinęła głową, kiedy poprosił, żeby nikomu o tym wszystkim nie mówiła, ale zmarszczyła brwi,gdy do "wszystkich" zaliczył Lucasa. Black był osobą, przed którą naprawdę nie chciała mieć więcej tajemnic niż to konieczne. Szczególnie ostatnio.
    - Na pewno nie chcesz powiedzieć Lucasowi? - zapytała cicho. - Wiesz, że on stanie po twojej stronie.... - spojrzała mu w oczy z troską odmalowaną na twarzy. Potem pokręciła głową. Była w stanie wyobrazić sobie to piekło, które rozpętałoby się, gdyby wiadomość o stanie Blaise'a przenikła do mediów. Wypisywaliby niestworzone rzeczy, które wykorzystałby Ulliel senior, by pozbyć się adoptowanego syna z firmy i pozbawić go jakichkolwiek wpływów. Świat Blaise'a zachwiałby się w posadach i mógłby tego naprawdę nie przetrwać.
    El ostrożnie się odsunęła, ale nie opanowała. Pozwoliła mężczyźnie iść do barku i zaczekała, aż poleje im alkoholu. Sama miała ochotę się napić. Ostatnio faktycznie piła mniej. Chociaż Ulliel pewnie zrzuciłby odpowiedzialność za ten stan na Clarissę, to prawda była taka, że kilka miesięcy leczenia poważnych ran spowodowały, że po prostu nie miała nastroju na picie alkoholu. Teraz jednak przyjęła od niego szklankę whiskey i choć wolałaby swój ukochany rum, bez wahania opróżniła szklaneczkę.
    - Polej więcej - poradziła i ruszyła, żeby rozsiąść się na kanapie. Stanowczo nie zamierzała go oceniać. Sytuacja przedstawiała się upiornie i wiedziała, że sama mogłaby tego spokojnie nie przetrawić. Pamiętała jeszcze czasy, kiedy to na niej wieszano psy, choć była tylko naiwną nastolatką...
    Potrząsnęła głową, żeby odpędzić natrętne myśli.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  129. Wiedziała, że mogła kłócić się z nim w nieskończoność i na dobrą sprawę żadna ze stron zapewne nie odpuściłaby, dopóki jedno z nich nie wyzionęłoby ducha. Zarówno Blaise, jak i Tilly byli niezwykle upartymi ludźmi, którzy nie poddawali się z byle powodu. Jednak tym razem Morrison zwyczajnie nie miała siły na dalsze sprzeczki. Zwłaszcza, że Blaise już podiął decyzję i nawet gdyby próbowała, tamten z pewnością znalazłby jakiś podstępny sposób, żeby zapłacić za dalszy ciag jej leczenia. I... choć tak bardzo się opierała nie dało się ukryć, że była mu za to wdzięczna. Zwyczajnie nie wiedziała, jak to okazać. Przecież gdyby rzuciła mu się teraz na szyję lub wycałowała jego stopy, wyszłoby na to, że tak naprawdę chciała przymusić go do tej przysługi od samego początku. Wolała więc przemilczeć tę sprawę i podziękować mu, kiedy już wyzdrowieje. Jeśli wyzdrowieje. Jednak mimo tego postanowienia, na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech, który wyraźnie oznaczał, że ogromne zmartwienie, jakie od wielu miesięcy na niej ciążyło, spadło jej z serca.
    Może i udawał. Może tak naprawdę czuł się przerażony wiadomością, jaką podzieliła się z nim Tilly. Jednak zgodnie z jej prośbą, zrobił wszystko, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo uderzyła w niego ta informacja. Dzięi temu udało jej się zapomnieć o wcześniejszym szoku, o tym, że była ofiarą swojego organizmu i że powolutku umierała. Blaise na powrót stał się sobą, przyjacielem, za którym zdążyła zatęsknić, gdy zmienił się w tego przytłoczonego bezsilnością człowieka. Zapewne nie miał pojęcia, jak wiele to dla niej znaczyło. Jak bardzo Tilly pragnęła normalności w tym całym chaosie, jego chwalenia się własnym bogactwem i jego głupich żartów na temat swojej nietykalności. Miała nadzieję, że to się nie zmieni, że nawet jeśli jej stan się pogorszy, Blaise będzie mógł od czasu do czasu ją odwiedzić i oczarować swoją osobą.
    - Przydałby ci się post od tych wszystkich zachcianek. Może wtedy zatęsknisz. i przestanie ci tak odpierdalać. - Szturchnęła go w ramię zawadiacko. - W takim razie postaram się w najbliższym czasie skończyć to moje zadanie domowe. Tylko uważaj, o co mnie prosisz, żeby potem nie było, że za bardzo nawymyślałam. - Zaśmiała się. - I dziękuję - dodała raz jeszcze, w tym jednym krótkim słowie skrywając ogrom rzeczy, za które była mu dozgonnie wdzięczna.
    Bez pytań przystała na jego propozycję podwózki przez szofera. Ostatecznie tak czy inaczej miała wezwać takskówkę, a jeśli mogła dzięki temu odrobinę oszczędzić i w dodatku spędzić czas w miłym towarzystwie, to nie miała zamiaru odmawiać. Wsparła się o jego ramię, bo, tak jak Blaise przewidział, zmiana pozycji sprawiła, że zakręciło jej się w głowie.
    - Jak będziesz tak ględzić, to włożę słuchawki do uszu i tyle będzie z twojego kazania - zaprotestowała, gdy opuszczali szpital.
    Zgodnie z obietnicą, za każdym razem, gdy Blaise zaczynał wspominać o tym, ile jeszcze jest w stanie jej zagwarantować, wyjmowała z torby słuchawki, pokazując mu, że to ona ma tutaj przewagę. I robiła tak przez całą drogę do jej mieszkania. Gdy zatrzymali się przed jej blokiem, Tilly podziękowała szoferowi i wyszła z samochodu, jednocześnie ciągnąc mężczyznę za rękę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jesteś gotowy? - zapytała, choć nie czekała na odpowiedź i od razu pociągnęła go w głąb budynku, który, swoją drogą, pozostawiał sobie wiele do życzenia.
      Ściany pokrywało kolorwe graffitti, w niektórych miejscach odpadała farba, a winda już od dawna przestała działać, przy czym właściciel budynku miał sobie za nic skargi lokatorów. Mathilde przez cały czas obserwowała reakcję Blaise, dla którego jej mały kąt przypominał raczej najgorszy koszmar i śmiała się przy tym wesoło.
      - Widzisz, jednak wcale nie widziałeś wszystkiego - odparła zaczepnie, gdy stanęli przed drzwiami prowadzącymi do jej kawalerki. - Rozgość się - dodała zaraz, otwierając je przed nim.
      Mieszkanie Tilly było zapewne mniejsze niż najmniejsza z łazienek Blaise. Jego jedyną zaletą było to, że nie musiałą wstawać z łóżka, by sięgnąć do lodówki. Tak jak wcześniej oznajmiła, jej salon był zarówno sypialnią, kuchnią i jadalnią. Jednak mimo miniaturowych rozmiarów, mieszkanie było przytulne, choć zdecydowanie brakowało mu duszy, co Morrison zrzucała na brak siły i energii, które mogła spędzić na dekorowaniu swojego lokum.

      Tilly

      Usuń
  130. [Zaglądam tak nieśmiało i przychodzę się kajać, że odpis zajął mi tyle czasu, strasznie cię przepraszam :( ]

    — To akurat muszę ci przyznać, masz na tyle atrakcyjną buźkę, że jestem w stanie wybaczyć ci twoje irytujące nawyki i nieskończoną gadatliwość. Gdybyś był mniej przystojny, nie byłabym dla ciebie równie łaskawa. Twoje łóżkowe zdolności też działają na twoją korzyść — stwierdziła żartobliwie Gemma, mrugając do niego porozumiewawczo. Doskonale przekonała się o tym, że Blaise potrafił zajść jej za skórę, niegdyś nie potrafiła wytrzymać pięciu minut w jego towarzystwie bez rzucenia mu się do gardła, ciągle wymieniali się ciętymi ripostami, obelgami i subtelnie ukrytymi między wierszami groźbami, szukali sposobów na to, by pozbyć się siebie nawzajem z branży oraz stosowali naprawdę paskudne chwyty, bo oboje potrafili grać brudno i coś tak wyświechtanego jak zasady moralne nie było w stanie ich powstrzymać. Z czasem jednak Gemma była zmuszona docenić zaciekłość oraz błyskotliwość mężczyzny i zaczęła dostrzegać w nim coś więcej niż tylko narcystycznego maniaka kontroli… A to, że do tego był niezwykle seksowny i potrafił doskonale zaspokoić ją w łóżku, tylko dodawało mu w jej oczach. Normalnie jej kochankowie niezwykle szybko jej się nudzili, wybierała nieosiągalnych facetów, ponieważ to dostarczało jej więcej zabawy w trakcie polowania, lecz kiedy już owinęła sobie nieszczęśnika wokół palca, zupełnie traciła zainteresowanie i bezlitośnie pozbywała się go ze swojej codzienności. Blaise był jedyną osobą, z którą sypiała dość regularnie, co oboje uznawali za niezwykle wygodne; tak jak ich współpraca w biznesie układała się zaskakująco dobrze, mogli na sobie polegać i czerpali same zyski z kooperacji, tak i seks postrzegali jako układ zapewniający im korzyści. Nie obawiali się, że do ich znajomości wkradną się niepotrzebne, żałosne uczucia, a ich temperamenty i upodobania były podobne, dzięki czemu oboje mogli czerpać niezwykłą przyjemność z kolejnych zbliżeń, które w żaden sposób nie wpływały na ich przyjaźń.
    — Nie musisz się martwić, słońce. Jutro z samego rana wykonam kilka telefonów i zaczniemy łowy — zapewniła go z drapieżnym uśmiechem zarezerwowanym dla jej przeciwników. Gemma nie przegrywała; czasami wynikało to z jej perfekcyjnego opanowania na sali sądowej i umiejętności szybkiego łączenia ze sobą faktów, a czasami do głosu dochodziła jej bezwzględność i chłodna kalkulacja. Nie mogła sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi, przez cały czas musiała być przygotowana na atak, dlatego zbierała informacje o każdym oponencie, ale także o każdym swoim kliencie na wypadek, gdyby kiedyś próbował obrócić się przeciwko niej. Zawsze była przygotowana, a jej rozległa siatka znajomości, zwłaszcza tych w przestępczym półświatku, pozwalała jej na uzyskanie koniecznej przewagi. Zaraz jednak skrzywiła się lekko i walnęła go pięścią w ramię. — Tylko zapamiętaj sobie, Blaise, ja niczego nie muszę. Robię to jako twoja przyjaciółka. Wiem, że przez cały dzień odgrywasz prezesa i lubujesz się w wydawaniu poleceń, ale w tej chwili jesteś po prostu Blaise’em, więc nie próbuj do mnie mówić takim tonem — upomniała go Gemma, dając mu lekkiego pstryczka w czubek nosa.
    — Przestań. Nie jesteś jednym z nich. Masz za dobry gust do wina, żeby uważać się za kogoś z niższych sfer — zauważyła, próbując go rozbawić, chociaż potrafiła go zrozumieć. Ona też przeżywała podobne chwile zwątpienia. Oboje wychowywali się w rodzinach bogaczy, nigdy nie musieli się martwić o pieniądze, dorastali w luksusowych apartamentach. Gemma w pewnym momencie straciła to wszystko przez bankructwo ojca i długi matki, jednak wcale nie zrezygnowała z wystawnego życia, dalej lubowała się w najdroższych markach i projektantach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam nadzieję, że nie chodzą ci teraz po głowie głupie myśli, że nie zasługujesz na to wszystko. Nieważne, kto cię urodził. Nie znam drugiego człowieka bardziej przesiąkniętego do szpiku kości przepychem. Nie pasujesz do biedoty. Twoja siostrzyczka może sobie wracać do nędzy, skoro tak bardzo nie chce mieć z wami nic wspólnego. Właściwie sama ją tam wyślę, żebyś nie musiał się nią więcej przejmować. Nie znoszę, kiedy jesteś taki przybity i ta dziewczyna zapłaci za to, że przez nią jesteś w złym humorze — wymruczała z wyraźną złością w głosie. Nie pozwalała ludziom się do siebie zbliżać, ale kiedy już ktoś wkupił się w jej łaski, była niezwykle lojalna. Głaskała go ciągle po włosach, lekko masując również jego kark i co jakiś czas dolewała mu wina, chociaż za trzecim razem spojrzała na niego z troską w oczach.
      — Przecież nigdzie ci się nie spieszy. Jeśli będziesz tak szybko opróżniał butelkę, nie zostanie nic dla mnie, a sam za niedługo padniesz. Albo zarzygasz mi sofę — stwierdziła, krzywiąc się na samą myśl, że miałaby później to wszystko sprzątać.

      Gemma

      Usuń
  131. Oczywiście, że się tego spodziewała, ale nie miała zamiaru się ugiąć. Miała już dość bycia ustawianą tak jak innym się podoba, jak im wygodniej. Miała gdzieś czy mu się to podoba, bo gdy burzył jej świat, choć może w dobrych intencjach, tak naprawdę miał to gdzieś. Więc dlaczego miałaby się nim przejmować i skakać koło niego? Nie czuła się za dobrze z wizją wchodzenia z buciorami do jego życia, w ogóle do tego świata, ale była przyparta do muru i nie za bardzo miała jakiekolwiek wyjście.
    - No widzisz, na dniach, a ja nie mam gdzie się podziać już teraz - oznajmiła, wzruszając ramionami. Przecież nie mogła wrócić do Scotta ot tak, zaraz po tym jak zwiała z jego mieszkania. Do siebie tym bardziej, to pierwsze miejsce, gdzie mogli czekać dziennikarze, a przede wszystkim Thomas. Do Margaret mogła się udać, ale nie chciała jej zrzucać swojego bagażu na plecy, nie ponownie.
    - Są tak samo obcy jak ty, poza tym nie mam z nimi co odbudowywać. Nie jestem tą pięciolatką, którą zapamiętali, ani tym bardziej ich wytworem wyobraźni, który być może sobie stworzyli - westchnęła ciężko, zostawiając torbę na ziemi, podchodząc do niego, by ostatecznie usiąść sobie na kanapie, obserwując uważnie swojego rozmówce. - Słuchaj, mam gdzieś dlaczego mnie nie lubisz. Nie mam zamiaru ingerować w twoją pozycję, zabierać ci niczego czy cokolwiek się uroiło w twoim mózgu. Potrzebuję chwili na oswojenie się, znalezienie nowego mieszkania, a potem z chęcią zniknę z twojego życia. Może być? - spytała, unosząc wysoko brew. - Ewentualnie przysługa za przysługę, choć nie mam nic, co być chciał - dodała, bardziej do siebie, niż do niego.
    Nie oczekiwała, że będzie łatwe, że Blaise tak ot się zgodzi na jej propozycje. Nie miała jednak wyboru i musiała próbować, może dostać się do jego sumienia, o ile je w ogóle miał. Choć nie sądziła, że wykopanie jej na bruk sprawi, że choć mrugnie mu oko, to jednak liczyła, że tak się nie stanie. Nie żeby spanie na ulicy było jej obce, właściwie wiedziała jak sobie radzić i nie było to dla niej przerażające. Bardziej niż tego bała się tych cholernych dziennikarzy, którzy zapewne zbyt szybko się nie znudzą jej osobą.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  132. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 28 grudnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  133. Początkowo jego zaskoczenie zbiło ją z tropu, później Maille poczuła irytację. Jeśli Blaise zamierzał udawać, że tego tematu nie było, to prowadzona przez nich rozmowa nie miała najmniejszego sensu. Panna Creswell bowiem była wyrozumiała i potrafiła naprawdę wiele wybaczyć, ale kłamstwo było czymś, czego nigdy nie tolerowała i na pewno nie zamierzała robić wyjątku dla Ulliela. Skoro chciał iść w zaparte, nie miała mu właściwie niczego więcej do powiedzenia i zacisnąwszy usta w pobielałą kreskę, wyprostowała się sztywno, gotowa podziękować mu tu i teraz za to spotkanie. Wtedy jednak mężczyzna jakby uświadomił sobie, o co chodzi i zaczął gorączkowo się tłumaczyć, co ponownie lekko wytrąciło ją z równowagi. Przyjrzała mu się z ukosa, spod zmarszczonych brwi i delikatnie pokręciła głową.
    — Nie powinnam była poruszać tego tematu — westchnęła jakby z rezygnacją i cofnęła dłoń. Naprawdę nie miała ochoty na to, by brunet ją dziś dotykał, lecz ten jak na złość usilnie szukał z nią fizycznego kontaktu. Tymczasem jakakolwiek bliskość była ostatnim, na co blondynka miała ochotę, kiedy czuła się rozdrażniona i wcale nie zamierzała się z tym kryć. Tym bardziej, że nie miała zielonego pojęcia, co sądzić o słowach, które padały z ust Ulliela. Przypominał jej dziś dokładnie tego Blaise’a, w którym się zakochała, lecz mimo wszystko jakby nie był przy tym sobą… To sprawiało, że czuła się zagubiona i między innymi dlatego spytała o narkotyki, nie potrafiąc znaleźć innego logicznego wytłumaczenia na jego wahanie nastrojów.
    Również kolejne słowa prezesa stanowiły dla niej zaskoczenie i powoli Maille zaczynała czuć się tak, jakby ktoś wpędzał ją w osobliwa pułapkę, a ona sama nie miała jak uciec.
    — Właśnie tego chciałeś podczas naszego spotkania w restauracji — wtrąciła chłodno i straciwszy zainteresowanie gorącą czekoladą, skrzyżowała ręce na piersi. — Nie będę ci niczego obiecywać, Blaise… Po tym, jak mnie potraktowałeś… Nie potrafię od tak uwierzyć w to, co mówisz teraz — wyjaśniła z pozoru obojętnie, lekko wzruszywszy ramionami, choć na jej piersi spoczywał ciężar utrudniający swobodne oddychanie. Naprawdę nie wiedziała, jak powinna to wszystko ugryźć i potrzebowała czasu, by uporządkować zarówno własne myśli, jak i uczucia. Stąd westchnęła, zamiast od razu odpowiedzieć na jego pytania, ale zaraz uśmiechnęła się lekko i nachyliła nad stolikiem, mimo wszystko sięgając jeszcze po gorącą czekoladę.
    — El wynajęła mi swoje mieszkanie po wuju i pomogła z urządzeniem się — wyjaśniła, uśmiechając się szerzej na samo wspomnienie przyjaciółki, na którą mogła liczyć w każdej sytuacji, niezależnie od pory dnia czy nocy. — Także na pewno znasz to mieszkanie — dodała, opierając się pokusie, by pokazać mu język. Wolała go tam nie zapraszać; intuicja podpowiadała jej, by jak na razie spotykali się na neutralnym gruncie, szczególnie że już raz zmuszona była gościć w jego apartamencie i nie było to nic przyjemnego, nie w momencie, kiedy nie byli w stanie określić, co się między nimi dzieje.
    — Podobno… masz jakieś problemy? — spytała ostrożnie, podnosząc na niego spojrzenie. Nie chciała wprost mówić o tym, co wiedziała od Elaine, ale uznała, że nie zaszkodzi spróbować pociągnąć go za język. Spodziewała się jednak, co może usłyszeć. Że żadnych problemów nie ma, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i Blaise doskonale radzi sobie sam, nie potrzebując niczyjej pomocy.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  134. Decyzję o powrocie z Bostonu podjęła odruchowo. Jednego dnia jeszcze świetnie się bawiła, a następnego już pakowała walizki i w międzyczasie bukowała lot do Nowego Jorku. Po prostu po tym wszystkim, co się wtedy wydarzyło i czego się wtedy dowiedziała, nie mogła dłużej zostać w tamtym mieście. Czuła, jakby się dusiła, jednocześnie wpadając do jakieś dziury. Było to przerażające uczucie i dlatego musiała czym prędzej uciekać.
    Blaise uchronił ją przed mieszkaniem w jakimś hotelu albo – jeszcze gorzej – motelu. Co prawda miała jeszcze innych znajomych oraz przyjaciół, których pozostawiła w Nowym Jorku, ale nie chciała z nimi rozmawiać. Musiałaby wtedy tłumaczyć, co i jak, a na to nie miała najmniejszej ochoty. Musiała najpierw sama to wszystko przetrawić, a dopiero potem będzie mogła wyjść do ludzi i obwieścić światu informację o swoim wielkim powrocie. U Blaise miała ten komfort, że nie musiała przedstawiać całej historii, od a do z. Podzieliła się jedynie szczątkowymi informacjami, które z czasem – jak sama dojdzie z tym wszystkim do ładu – rozszerzy o więcej szczegółów.
    Powinna uszanować jego prywatność i grzecznie pójść do swojego pokoju. Może była za bardzo ciekawa albo za bardzo brakowało jej rozrywki, że zdecydowała się na ten krok. Już z oddali słyszała, że dobrze się bawił, a po otwarciu drzwi, tylko się w tym upewniła. Ktoś inny na jej miejscu zapewne pośpiesznie uciekłby, starając się ukryć rumieńce wstydu. Inni, ale nie Maisie. Maisie oparła się ramieniem o framugę i spojrzała młodemu mężczyźnie w oczy.
    – Jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie znajdę mieszkania – westchnęła. – Naprawdę... Na zdjęciach wygląda ładnie, cena jest okej, a na żywo wygląda tak, że głowa boli. Albo się nagle okazuje, że są jakieś dodatkowe opłaty. I jest ich tyle, że to jest zwyczajnie nieopłacalne. Pokazywałam ci tę uroczą kawalerkę na poddaszu, prawda? Okazało się, że to żadna kawalerka, tylko pokój z wydzieloną łazienką. Ktoś przerobił trzypokojowe mieszkanie, na trzy mini kawalerki. Szkoda, że nie zamieścił tego w ogłoszeniu – powiedziała. Jeśli chodziło o mieszkanie, to nie była zbyt wybredna. Chciała, aby było jej po prostu dobrze i aby nie musiała się martwić, że nagle sufit zawali jej się na głowę. Nie chciała się też wstydzić zaprosić znajomych. Na razie jednak wszystko wskazywało na to, że spędzi u przyjaciela znacznie więcej czasu niż początkowo zakładała.
    – Jesteś kochany – powiedziała, na krótką chwilę przenosząc wzrok na jedną z jego koleżanek. Nago nie raz go widziała, ale w takiej sytuacji po raz pierwszy, przynajmniej nie przypominała sobie tych innych razów. – Dziękuję za zaproszenie, ale chyba jestem zbyt zmęczona na imprezę – przyznała zupełnie szczerze. Chodzenie po mieście i oglądanie tych mieszkań naprawdę ją zmęczyło. Do tego dochodziło zamartwianie się tymi pozostałymi sprawami, o których mówić nie mogła. – Zjem coś i pójdę się chyba zrelaksować w jacuzzi – powiedziała, odpychając się ramieniem od ściany.
    – Miłej zabawy! – rzuciła, wycofując się z jego sypialni. Już miała zamykać drzwi, kiedy nagle się zatrzymała i spojrzała na niego przez ramię z zadziornym uśmiechem. – Chyba, że chcesz dołączyć. Mogę poczekać z winem.

    Don't Be So Shy

    OdpowiedzUsuń
  135. - Zgoda - odparła, podając mu swoją dłoń na znak, że potwierdzała jego warunki. - Nie powiem, wakacje spędzone w luksusowych hotelach brzmią zdecydowanie lepiej niż budowanie wioski w afrykańskim buszu. Wiem, że muszę odpokutować swoje błędy, ale mam nadzieję, że sam rak wystarczy i nie będę musiała ratować biednych sierot. Ale... możemy zacząć od tej Australii?
    Tilly była inną osobą niż zaledwie dwa lata temu. Spokorniała, nauczyła się, że świat nie obracał się wokół niej i że jej akcje miały konsekwencje. Ale przede wszystkim zrozumiała że nie byla nieśmiertelna. Że jej dobre zdrowie miało swój imit i że na końcu, jeśli się nie zmieni, zostanie całkiem sama, bez rodziny, bez przyjaciół, bez kogoś, kto mógłby trzymać ją za rękę, kiedy zacznie się bać, a ból stanie się nie do zniesienia. Jednak owa przemiana miała swoje granice i z pewnością nie zrobiła z Mathilde wielkiej filantropki. Dlatego postawiona przed wyborem, bez wahania zdecydowałaby się na luksusowy hotel niż zimny namiot, a budowanie wiosek w buszu zamieniłaby na weekend w spa. Uważała, że jej choroba była karą za zniszczenie rodziny Elle, miała przy tym szczerą nadzieję, że była to kara wystarczająca.
    - Och, Blaise! - jęknęła, przewracając przy tym oczami, gdy zmierzali w kierunku samochodu. - Przecież się leczę. Nie mam wielkiej wiary w to leczenie, ale się leczę. Nie wiem, co innego mogłabym zrobić...
    Wiedziała, że Blaise chciał zapewnienia, że Mathilde zrobi absolutnie wszystko, by stanąć na nogi. Chciał wierzyć, że jej zdrowie było w jej rękach, że jeśli starałaby sie odrobinę mocniej, wszystko wróciłoby do normy. Ona kiedyś również w to wierzyła. Gdy dowiedziała się o chorobie, przez pierwsze miesiąc starała się zadbać o odpowiednią dietę, regularne ćwiczenia, odpowiednią ilość snu oraz unikanie alkoholu oraz innych używek. Jednak niezależnie od tego, jak wiele robiła, jej organizm bezustannie pokazywał jej, że był silniejszy niż jej wola. Pogodziła się z tym. Pogodziła się z faktem, że była zdana na łaskę i niełaskę okrutnej choroby i własnego ciała. Jednak nie winiła Ulliela za to, że jeszcze tego nie zrozumiał, że wciąż naiwnie wierzył, że istniało coś, co mogłoby to wszystko zatrzymać. Potrzebował czasu i Tilly miała zamiar okazać mu cierpliwość, o ile potrafił zapanować nad tym, co mówił w jej towarzystwie i powstrzymać się od niepotrzebnych kazań.
    Gdy dotarli do jej mieszkania, nie potrafiła przestać się śmiać. Reakcja mężczyzny była niezwykle zabawna. Przestała chichotać dopiero, gdy opadła z sił i musiała oprzeć się o ramię Blaise, by złapać oddech.
    - Oj kwiatuszku, nie bądź taki delikatny! - przedrzeźniła go. - Nic cię tutaj nie zje, no chodźże już! - dodała i, mimo oporu ze strony Ulliela, uparcie ciągnęła go w głąb pomieszczenia. - Tak się chwalisz, że wszędzie byłeś, a nie zaliczyłeś mojego mieszkania! Nieładnie takie bujdy opowiadać. A tak przynajmniej, jak wejdziesz do środka, będziesz się mógł pochwalić, że pomogłeś biednej sierocie.
    Kiedy wreszcie udało jej się zmusić Blaise do wejścia do środka, zamknęła za nimi drzwi i, korzystając z resztek energii, popchnęła go na swoje średnio wygodne, jednoosobowe skłądane łóżko, sama układając się tuż obok.
    - No, chyba nie było tak źle, co, Blaise?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  136. Im dłużej słuchała mężczyzny, tym bardziej zagubiona się czuła, a lekki ból głowy ulokowany na wysokości skroni świadczył wyłącznie o tym, że nie znosiła tego najlepiej. Nie potrafiła ot tak uwierzyć we wszystko to, co mówił Ulliel, mimo że zdania składał w istocie piękne i mówił dokładnie to, co chciałaby usłyszeć jeszcze w trakcie ich pierwszego, niefortunnego spotkania. Może dlatego odczuwała rosnący niepokój? Nie chciało jej się wierzyć, że po tym, jak ją traktował, teraz wykazywał tak dużą troskę o jej osobę, jakby zżerały go wyrzuty sumienia, a przecież Blaise Ulliel nie miał sumienia. Nie podobało jej się to. Tak po prostu, choć gdyby ktoś zapytał ją o to, dlaczego, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Nie potrafiła poczuć się swobodnie, uciekała przed jego dotykiem, jakby ten parzył i cóż, coraz bardziej mierziła ją ta rozmowa oraz ckliwe zapewnienia o tym, że teraz będzie inaczej.
    — Nie możemy o tym zapomnieć. Za bardzo mnie to zabolało — odezwała się wreszcie cicho, wyglądała jednak przy tym, jakby myślami błądziła gdzieś indziej. — I nie, nie ma takiej potrzeby — zapewniła szybko i przecząco potrząsnęła głową, kiedy brunet wyszedł z propozycją oczyszczenia jej przed współpracownikami. Nie było to konieczne, poza tym Irlandka obawiała się, że przez niepotrzebne zamieszanie wokół jej osoby Thomas może uznać, że więcej z niej szkody, niż pożytku.
    Wysłuchała go, samej jednak się nie odzywając i jedynie odprowadziła mężczyznę wzrokiem, kiedy ten poszedł odnieść ich kubki. Nawet już nie zwróciła uwagi na to, że nie było to do niego podobne; naprawdę źle się czuła, nie była to jednak choroba pochodząca od ciała, a od ducha. Mimo wszystko fizycznie czuła się źle i kiedy Blaise wrócił do stolika, uśmiechnęła się krzywo.
    — Wiesz, właściwie jestem już na dzisiaj umówiona z koleżanką — oznajmiła, wstając. — Poza tym, źle się czuję. Chyba za lekko się ubrałam na to bieganie. Wrócę do domu i odpocznę — powiedziała i nie czekając na jego odpowiedź czy chociażby reakcję, nieomal rzuciła się w stronę wyjścia. Miała wrażenie, że się dusi. Czuła się przytłoczona i osaczona, głowa pulsowała coraz mocniej i robiło jej się niedobrze; wcześniej nawet nie czuła tego, jak bardzo stresowała się podczas tego spotkania, ale towarzyszące jej objawy był znajome. Zawsze reagowała w ten sposób, kiedy za bardzo się czymś denerwowała.
    Wypadłszy na zewnątrz, złapała haust świeżego powietrza i rozejrzała się gorączkowo w poszukiwaniu taksówki. Los jej sprzyjał, ponieważ udało jej się jedną złapać i po chwili już siedziała na tylnej kanapie samochodu, zostawiając za sobą kawiarnię, a w niej Blaise’a i co dziwniejsze, nie czuła z tego powodu wstydu, a ulgę.
    Coś było nie tak. Nie potrafiła powiedzieć co i wydawało jej się, że być może przesadza, ale nie czuła się przy nim tak źle nawet wtedy, kiedy ten rugał ją na kuchni w Per Se. A dziś, kiedy jego słowa były jak miód na jej serce… miała wrażenie, jakby sączył w jej duszę słodką truciznę. I dziwiła się samej sobie, niczego z tego nie rozumiała, ale postanowiła zaufać intuicji i cóż, uciekła. Po tym, jak Blaise ją potraktował, wcale nie było to najgorszym, co mogła mu zrobić.
    Przez chwilę miała ochotę wyciągnąć telefon i napisać mu wiadomość, że przeprasza. Już nawet sięgała do przypiętej w pasie saszetki, ale pokręciła głowa i cofnęła dłoń. Mama wychowała ją na dobrą kobietę, ale czy dobra kobieta zawsze musiała patrzeć najpierw na innych, a dopiero potem na siebie? Blaise na pewno miał poradzić sobie z jej zniknięciem, a ona… Ona potrzebowała dystansu i przestrzeni.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  137. Założyła nogę na nogę, biorąc głębszy oddech. Kompletnie brakowało jej pomysłu jak mogłaby go przekonać do udzielenia jej pomocy. Powoli żałowała, że uciekła z domu Scotta, w końcu ten o wszystkim wiedział, był gotowy jej pomóc, ale jednak jej twarz w mediach ją nieco przerosła, podobnie jak cała ta kuriozalna sytuacja.
    - Do dobrej niańki to ci daleko - powiedziała tylko z przekąsem. - Słuchaj, nie proszę cię, żebyś mnie niańczył, łaził ze mną czy się przejmował. Nie liczę na to, po prostu mam nadzieję, że udostępnisz mi jeden pokój, których na pewno masz tu wiele. Posiedzę w ciszy, nie będziemy się nawet widywać. Pewnie tego nie zrozumiesz, ale dla kogoś jak ja, wiadomość, że jest córką miliarderów to nie jest coś, co ot tak sobie przyjmuje do siebie i już jest bajka, i jakieś zasrane motylki - powiedziała, oddychając ze stresu i złości nieco szybciej. Delikatnie zagryzła wargę, biorąc głębszy oddech.
    - Nie rozmawiałam z ojcem, nie chcę ci niczego zabrać, nie wiem czego się tak boisz, ale nie jestem twoim wrogiem, nic ci nie zrobiłam, a traktujesz mnie jakbym co najmniej ukradła ci jakąś ukochaną zabawkę. - Przetarła powoli zmęczoną twarz dłońmi. - Nie chcę ich prosić o pieniądze, nie jestem z tych, których obchodzi zawartość portfela. To, że nagle okazało się, że jestem Charlotte Ulliel, nie oznacza, że porzucę całe moje życie. Poznam ich, gdy się z tym oswoję. Nie będę żerować na obcych mi ludziach - prychnęła, biorąc kolejny, głęboki oddech.
    Oparła się i rozejrzała dookoła. Przepych wręcz ją przytłaczał, jednak to nie jej sprawa jak on życie, co robi, nie obchodziło jej to kompletnie, zwłaszcza w tym momencie.
    - Bo mój były jest stuknięty - powiedziała w końcu, zagryzając lekko wargę. Nie łatwo jej było o tym mówić, zwłaszcza, że nie ufała bratu, wręcz spodziewała się jakiś wstrętnych i obrzydliwych komentarzy z jego strony. - Dziennikarze przy nim to mój najmniejszy problem, masz rację. Ale to oni go do mnie doprowadzili przez jakieś durne ploty. - Spojrzała się na niego, unosząc wysoko brew. - Thomas też ma pieniądze, wpływy i znajomości, może nie tak duże jak twoja rodzina, więc jak będę tu, nie odważy się nic mi zrobić. Cały mój ukryty, misterny plan, proszę bardzo. Zadowolony? - prychnęła cicho, spuszczając spojrzenie na swoje kolana. - Zwiałam od niego ponad rok temu i nie po to, by znowu dać się mu zamknąć czy pozwolić mną pomiatać, albo chociażby jeszcze raz mnie tknąć. I to właśnie, dlatego nie pójdę do hotelu, poza tym nie mogę wyjechać, to psychol, a ja muszę być tu, gdyby chciał ruszyć kogoś z moich bliskich. Zapewne masz to gdzieś, ale przynajmniej znasz powód, więc jak będzie? Mogę zostać na kilka dni, aż nie rozgryzę, co mam zrobić?

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  138. Bo jego zagubienie naprawdę ją bawiło, i to przednio. Owszem, Tilly była średnio zadowolona ze swoich warunków mieszkaniowych, jednak nie rozumiała, jak ktokolwiek może mieć jakikolwiek problem z przejściem przez próg jej skromnej rezydencji. Co innego, jakby chomikowała różne rupiecie lub zwyczajnie nie wiedziała, jak użyć miotły. Ale jej mieszkanie było czyste. Ciasne, lecz czyste. W związku z tym Blaise mógł czuć się bezpieczny, a Tilly zamierzała dopilnować, by żadne potwory z Queens go nie dopadły.
    - Okej, niech będzie Australia - odparła, po czym sięgnęła do szuflady w biurku, skąd wyjęła dość gustowny, lecz zdecydowanie nadużyty zeszyt i zapisała w nim kilka słów, nie pokazując mężczyźnie.
    Swoją drogą, fakt, iż jej mieszkanie było tak malutkie, sprawiał, że wcale nie musiała podnosić się z łóżka, by dosięgnąć biurka. A jednak, klaustrofobiczne warunki miały swoje zalety, prawda?
    - Ale Australia jest duża, a my będziemy mieć mało czasu. Musimy skupić się na konkretnym mieście, nie całym kraju. Co powiesz na to, żebyśmy zaczęli tradycyjnie, od Sidney? - zaproponowała, kładąc się na plecach i wbijając wzrok w sufit.
    Ale choć było jej wygodni w tej pozycji, slysząc słowa Blaise wręcz musiała się podnieść - po raz kolejny nie wierzyła bowiem, że tamten mówił całkowicie poważnie. Widząc jednak, iż jego zmartwienia nie były wypowiedziane w formie żarte, Tilly nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
    - Blaise! - jęknęła, chichocząc. - Mój brat nie ma nic do powiedzenia w kwestii tego, gdzie mieszkam. A dodatkowo mogę cię zapewnić, że gdyby to od niego zależało, wepchnąłby mnie do jeszcze większej dziury niż moje obecne mieszkanie. Arthur mnie nienawidzi po tym, jak go zostawiłam i jak rozbiłam rodzinę Elle, i przy tym wcale się mu nie dziwię, bo byłam naprawdę wielką suką. - Wzruszyła ramionami. - Ale odpowiadając na twoje pytanie, nie chcę twojej pomocy, bo... bo...
    Ku temu było kilka powodów. Mathilde nie zmieniła się w jednej kwestii - szanowała swoją niezależność. Nie chciała mieszkać w mieszkaniu Blaise, bo to było mieszkanie Blaise , a w związku z tym gdyby doszło pomiędzy nimi do sprzeczki, nie miałaby pewności, czy tamten nadal zamierzałby okazać jej miłosierdzie. Kolejny powód był znacznie mniej logiczny i racjonalny - Tilly czuła się winna i nieprzyjmowanie pomocy było częścią jej sposobu na ukaranie samej siebie. Jednak żadnym z tych powodów nie zamierzała się z Blaise dzielić, ponieważ wiedziała, że to doprowadziłoby tylko do niekończącej się dyskusji, w której on próbowałby ją przekonać, że jej powodom dało się w pewien sposób zaradzić.
    - Nie bo nie - powiedziała tylko, wytykając w jego stronę język.- Nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć, żebyś się odczepił. Dobrze mi tu. Wygodnie. Mam wszystko w zasięgu ręki, dosłownie.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  139. Szatyn spojrzał uważniej na przyjaciela, gdy ten przyznał, że faktycznie w jego życiu nie jest najlepiej. Może powinien porozmawiać z Elaine na jego temat? Sam był ostatnio z wieloma informacji do tyłu, a nie chciał stracić przyjaciela. Może nie zawsze się zgadzali, a bardzo często rywalizowali tak zażarcie, iz podejrzewano ich o nienawiści, to był mu bliski. Black nie rozszerzał grona znajomych jakoś często, więc cenił sobie tych, których miał.
    —  To że możesz sobie z czymś poradzić nie znaczy, że stary, poczciwy Black nie może trochę pomóc — zażartował puszczając mu perskie oko dla rozluźnienia sytuacji, która jakoś tak gęstniała w samochodzie z minuty na minutę. 
    —  Uważaj — chwycił dłoń, która to tez go poklepał po klatce piersiowej.
    — To, że jestem względem nich taki, nie oznacza, że możesz sobie teraz pozwalać — ni to żartował,ni mowił poważnie, poniewaz szatyn abrdzo nie lubił, gdy ktoś naruszał jego przestrzeń osobistą. Wiadomym było, że do Blaisa nie miał o to pretensji, jednak warto było o tym mężczyźnie napomknąć nim ten się na dobre rozkręci. 
    —  Na razie wstrzymałbym się z angażowaniem Ciebie w cała sprawę, bo wtedy może wyczuć, że próbuje to rozwiązać na swój sposób, a to ostatnie czego potrzebuje. — westchnął znów poważniejąc. Black musiał myśleć o tym, by rozwiązać sprawę tak, by sobie i najbliższym też zapewnić bezpieczeństwo.
    —  Podejrzewam, że już możemy być na celowniku, więc znalazłem zaufanego informatora, by nieco pogrzebać w brudach mafii. Nie pozwolę, by Elaine, czy Clarissie spadł włos z głowy. Jeśli zrobi się nieciekawie to rozumiem, że mogę na Ciebie liczyć, że zajmiesz się nimi? — teraz spojrzał na niego jakoś tak, jakby przewidywał, że ta sprawa może kosztować go znacznie więcej niż kiedykolwiek. Wypił swoje whiskey do końca i na moment zapadła między nimi wymowna cisza.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  140. Po ostatnim spotkaniu z Ullielem miała w głowie niesamowity mętlik, którego w żaden sposób nie była w stanie rozwiązać. Zamiast więc martwić się panem prezesem, postanowiła po prostu o nim nie myśleć, licząc po cichu na to, że w końcu rozwiązanie przyjdzie do niej samo. Wiedziała, że się okłamuje, że nic nie mogło wydarzyć się ot tak, a już na pewno ich skomplikowana relacja nie mogła sama z siebie stać się jasną i klarowną, ale chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo nie wiedziała, co robić.
    Nie wydawało jej się, by po tym wszystkim jeszcze kiedyś mieli być razem. Zdrowy rozsądek, idący zresztą w parze ze słowami samego Blaise’a, podpowiadał jej, by przestała się do niego odzywać, z drugiej strony jednak nie chciała całkowicie tracić z nim kontaktu. Jeśli jednak nic nie miało się zmienić i każde kolejne spotkanie będzie kończyło się wylewaniem na nią wiadra pomyj? Była w kropce. Dlatego pozwoliła, by jej myśli zaprzątnęły przygotowania do świąt – mieli do niej przylecieć Cedric oraz ojciec, więc za punkt honoru postawiła sobie ugościć ich tak, jak trzeba i przez to biegała po mieście, by odpowiednio wcześniej załatwić wszelakie sprawy.
    Dziś przemierzała nowojorskie ulice z dwoma nowymi kompletami pościeli. Kołdry i poduszki zapakowane były w duże, plastikowe torby, przez co wyglądała odrobinę jak bezdomny taszczący cały swój dobytek, ale w ogóle się tym nie przejmowała. Humor jej dopisywał, pod nosem cicho nuciła świąteczne piosenki, a że pościel wcale nie była taka ciężka, to trasę ze sklepu do mieszkania postanowiła pokonać piechotą, nawet jeśli czekał ją półgodzinny spacer. W pewnym momencie uznała, że nie zaszkodzi, jeśli zrobi sobie przerwę na kawę i wypatrzywszy nieopodal szyld kawiarni, nieco przyspieszyła kroku, nie mogąc już doczekać się gorącego, aromatycznego napoju.
    Zatrzymała się jednak gwałtownie, kiedy wyrosła przed nią znajoma sylwetka.
    — Blaise — skomentowała i zamrugała szybko, tym samym przepędzając zaskoczenie. Nie mogła jednak równie sprawnie pozbyć się ciężaru, który na jego widok natychmiast zaległ na dnie jej żołądka, powodując dyskomfort. — Zawsze wydawało mi się, że Nowy Jork jest większy — stwierdziła, nawiązując do tego, że wpadali na siebie wyjątkowo często nawet pomimo tego, że metropolia liczyła sobie ponad osiem milionów mieszkańców. — Nie jesteś w pracy? — zagadnęła dość swobodnie, torby z pościelą chwilowo odstawiając na ziemię. Nie wiedziała, co robić. Co mówić, jak się zachowywać. Szczerze powiedziawszy, czuła się bardzo niezręcznie po swojej ucieczce i na usta znowu cisnęły jej się przeprosiny, ale zagryzła dolną wargę, powstrzymując się przed kajaniem się za swoje zachowanie.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  141. Uniosła wymownie brew na wzmiankę o tym, że los się z nich nabijał. Czyżby miała usłyszeć tę samą śpiewkę, co podczas ich ostatnich niespodziewanych spotkań, pomijając to, kiedy wpadli na siebie w parku i Blaise przybrał zupełnie inny ton? Swoją drogą dziwiło ją, że w żaden sposób nie nawiązał do tamtego dnia, widocznie jednak nie był to odpowiedni czas i miejsce, by o tym rozmawiać.
    — To tylko pościel… — zaprotestowała słabo, kiedy szofer chwycił pakunki, które objętościowo były duże, lecz pozostawały przy tym lekkie. Nie miała jednak ochoty na szarpaninę, wiedząc, że Ulliel i tak zechce postawić na swoim, tak jak zresztą robił to zawsze i nagle uświadomiła sobie, jak bardzo ta jego cecha ją irytowała. Była samodzielna, potrafiła zadbać o siebie i bardzo nie lubiła, kiedy ktoś robił z niej słabą i nieporadną kobietę, którą trzeba było ze wszystkiego na każdym kroku wyręczać. Wiedziała jednak, że dyskutowanie na ten temat z brunetem będzie jak walka z wiatrakami i przez to zmilczała, jedynie zaciskając wargi w cienką, pobielała kreskę, by tym samym powstrzymać się przed rzuconym od niechcenia, nieprzyjemnym komentarzem.
    Wsunąwszy ręce do kieszeni płaszcza, zerknęła na niego z ukosa, słuchając wyjaśnień mężczyzny. Początkowo wyglądała na obojętną, jakby nie wyłapała wzmianki o siostrze, lecz w rzeczywistości ta uderzyła w nią znienacka i już po chwili Maille przypatrywała się Ullielowi szeroko otwartymi oczami, mało elegancko rozchylając przy tym wargi.
    — Czekaj, co? — sapnęła, potrząsnąwszy głową i aż do niego doskoczyła, by zadrzeć głowę i móc spojrzeć wprost w jego oczy. — Powiedziałeś właśnie, że masz siostrę? — nacisnęła, chcąc upewnić się co do tego, że się nie przesłyszała. Nie, nie mogło być mowy o jakiejkolwiek pomyłce. I wtedy, zupełnie nagle, zrozumiała coś jeszcze. — Pracuje w tej kawiarni? — spytała, celując palcem w lokal rysujący się za plecami Blaise’a, lecz nie potrzebowała odpowiedzi na to pytanie i zaraz udzieliła jej sobie sama. Momentalnie jej oczy zabłysnęły dziko, a usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu i Creswell wystrzeliła w stronę drzwi, pchana jakąś nieznaną siłą. Pewnie wparowałaby do środka, gdyby czyjeś palce nie zacisnęły się na jej ramieniu i jej nie zatrzymały. Obróciwszy się, dostrzegła szofera, który posłał jej znaczące spojrzenie i delikatnie, wręcz tak, żeby tylko ona to zauważyła, pokręcił głową. No tak, to był głupi pomysł. Co niby mogła powiedzieć jej ta dziewczyna, czego nie powie jej Blaise?
    — Przenoszę się do mieszkania po jej wuju, nie jest nowe. Czy ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi? — prychnęła, kiedy już znaleźli się w samochodzie, poirytowana tym, że Blaise jak zwykle interpretował fakty po swojemu. — Jeśli uważasz, że nie poradzę sobie z rozpakowaniem pościeli… — westchnęła, wywracając oczami. To był Blaise Ulliel, zawsze wiedział lepiej, prawda? Nie wiedzieć czemu, nagle wyczuliła się na wszystkie cechy, które najbardziej ją w nim irytowały, a które przecież swego czasu nauczyła się ignorować. Była zmęczona tym kalejdoskopem emocji i reakcji, czuła się jak na kolejce górskiej, z której nie pozwolono jej wysiąść. Jednocześnie czuła, że walka i opieranie się niczego nie dadzą, postanowiła więc poddać się wydarzeniom, chwilowo nie zastanawiając się, co będzie dalej.
    Po kilku minutach jazdy w ciszy oderwała wzrok od przesuwającego się za przyciemnianą szybą krajobrazu i poruszywszy się nerwowo, zerknęła na bruneta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie jesteś zły, że tak cię wtedy zostawiłam w tej kawiarni? — spytała cicho i niepewnie, nawiązując do ich ostatniego spotkania. — Byłeś wtedy jakiś taki… Jak nie ty — oceniła, niespodziewanie dochodząc do wniosku, że choć się na niego wściekała i choć dziś znowu zdawał się traktować ją lekceważąco, to cóż… Zachowywał się po prostu jak Blaise, nie wprawiał jej w zakłopotanie i nie sprawiał, że czuła się, jakby nagle stał się kimś obcym. Przez to uśmiechnęła się promiennie, nachyliła się ku niemu i szybko cmoknęła go w policzek. — Dziś jesteś sobą. Kimś, kto wyżej sra, niż dupę ma — podsumowała z zadowoleniem, również dlatego, że w ten sposób zagrała mu na nosie, a przynajmniej taką miała nadzieję.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  142. Tak, "Australia z dupkiem" było zdecydowanie lepszym tytułem, dlatego przekreśliła to, co wcześniej napisała, poprawiając imię mężczyzny na słowo 'dupek', po czym, szczęrząc się w jego kierunku, pokazała mu swoj zeszyt.
    - Zadowolony? - zapytała, choć wcale nie oczekiwała odpowiedzi.- Ale nie martw się. Może i uważam cię za dupka, ale takiego bardzo uroczego.
    Cóż, Ulliel miał w sobie to coś, co sprawiało, że w jednym momencie pragnęła dać mu w twarz, a w drugim przytulić. Był wyjątkowy na swój sposób i Mathilde nie mogła powiedzieć, by w swoim życiu spotkała kogoś, kto nawet w drobnym stopniu przypominałby jej bogatego przyjaciela. Mężczyzna należał do nielicznego grona osób, które, choć niezwykle irytujące, dały się lubić - Morrison nie przepadała za jego nieustającymi przechwałkami, wydumanym ego i przeświadczeniem, że pieniądze mogły wszystkiemu zaradzić, a mimo to z jakiegoś niezrozumiałego powodu czuła się w jego towarzystwie niezwykle swobodnie.
    - Super. Globus mi się podoba. Tylko, żebyś potem nie marudził, jak padnie na jakąś biedną mieścinę w Afryce. Trzeba brać odpowiedzialność za swoje propozycje - odparła tonem wielkiej moralizatorki, celowo, żeby móc go zdenerwować.
    Perspektywa podróży do krajów bez bieżącej wody naprawdę jej się nie uśmiechała. Mathilde była zmęczona i obolała, a jej chęć zwiedzenia różnych zakamarków świata wcale nie wiązała się z pragnieniem niesienia humanitarnej misji. Szuakała raczej komfortu i szansy na nadrobienie straconego czasu. Ale Ulliel nie musiał tego wiedzieć, a oglądanie jego reakcji było warte tak drobnego kłamstwa.
    -Ja?! Ciepła klucha?! - prychnęła. - Jestem trochę milsza i od razu, że ciepła klucha! Phi! Uważaj sobie, ty! Jak wyzdrowieję, to ci jeszcze pokaże, jaka ze mnie ciepła klucha! - powiedziała, udając wściekłą, po czym, żeby dać mu znać, iż officjalnie nie żartowała, zaczęła łaskotać jego bok. - Wojna to wojna! - dodała, nie zamierzając przerywać tortur.
    - Ja nie muszę ci niczego udowadniać, mój drugi! Nie to nie.
    Wiedziała, że się nie podda, dopóki nie wykorzysta wszystkich możliwych argumentów i środków, by namówić ją do zmiany mieszkania. Jednak to ona stanęła na z góry wygranej pozycji - to do niej należała ostateczna decyzja. Nawet jeśli Blaise zaoferuje jej mieszkanie na wymarzonych warunkach, miała prawo odmówić, a w końcu była równie uparta jak Ulliel. Dlatego nie zamierzała się zgodzić - teraz już nie chodziło nawet o różnorakie formalności czy jej sumienie - Blaise po prostu zaczął działać jej na nerwy, a ona nie chciała dać mu satysfakcji z wygranej, przez co, gdy kontynuował swoją wypowiedź, objęła go od tyłu i dłonią zatkała jego usta.
    - Zamknij się już wreszcie, Ulliel! Nie znaczy nie! Nie będę ci się tlumaczyć z moich wyborów, bo nie muszę. Teraz oficjalnie zostałam ciepłą kluchą Tilly, a ciepła klucha Tilly lubi mieszkać w schowku na miotły na Queens.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  143. Uniosła wysoko brew, zaraz mocno zaciskając pięść. Zdecydowanie ochota na uderzenie go rosła z każdym jego głupim komentarzem. Miała ochotę to zrobić, wytknąć mu, nawrzeszczeć, o jego egoizmie, byciu skończonym kretynem i idiotą, jednak zdawała sobie sprawę, że to jej w niczym nie pomoże, zapewne jeszcze pogorszy sprawę, a tego bardzo nie chciała. Co więcej, on i tak miałby to gdzieś, będąc odpornym na każde jej słowo, przekonany o swojej wyższości. Co prawda danie mu w twarz byłoby niesamowicie satysfakcjonujące, jednak mogła to zachować na inne okazje. Te zapewne trafią się nie raz.
    - A co to zmienia, że jestem z domu dziecka? - spytała, przyglądając się mu. - Na ludzi niespokrewnionych ze mną mogę liczyć bardziej niż na rodzinę, jak się okazuje. Ciągle mówisz o swojej wspaniałości i wyższości, a nie umiesz pomóc własnej siostrze? Przypominam, że ja się do tego świata nie pchałam, a to ty zrobiłeś wejście smoka w szpitalu, oczekując nie wiadomo czego - oznajmiła, unosząc wysoko brew.
    - No chyba, że nie chcesz mi pomóc, bo wcale aż tak dużo nie możesz? Wydawało mi się, że taki Ulliel jest wyżej niż Clarke. Cóż, Thomas potrafi zgrywać sympatycznego, wręcz idealnego gościa, musi mieć więcej dobrych znajomości niż zadufany w sobie dzieciak zgrywający panicza - mruknęła, zaraz posyłając mu lekki, ale za to sztuczny uśmiech. - Śmiesznie będzie jak taki temat wyląduje na pierwszych stronach gazet, prawda? Nie umiem rozmawiać z prasą, kto wie, może coś mi się wymsknie? - Zagryzła wargę.
    Czuła jak jej serce wali. W życiu nie sądziła, że kiedykolwiek posunie się do szantażu, nawet w myślach tak tego nie nazywała. Chciała po prostu gdzieś uciec, schować się, dać sobie czas na przystosowanie się do nowej sytuacji, a Blaise okazał się murem nie do przeskoczenia, jednak mimo to próbowała. Ruszyć jakiś jego słaby punkt, co już samo w sobie było okropne, ale o tym chciała myśleć później.
    - Te nagłówki... Wielki, idealny Blaise Ulliel boi się podrzędnego biznesmena, przecież to byłby skandal, prawda? - spytała, zaraz jednak cicho westchnęła, spuszczając wzrok na swoje kolana. - Nie chcę robić takich rzeczy, to paskudne i obślizgłe, ale nie dajesz mi wyboru. Nawet nie wiesz jak to jest jak nie masz nic, żyjesz z człowiekiem, który na każdym kroku ci to udowadnia, jednocześnie traktując jak worek treningowy, jak przedmiot, na którym można się wyżyć za każdą błahostkę - warknęła, opierając się o oparcie, biorąc głębszy oddech. - Więc nie, nigdzie się stąd nie ruszam. Najwidoczniej, braciszku bycie upartym to cecha rodzinna - stwierdziła, wbijając w niego zdeterminowane spojrzenie.

    kochana siostrunia

    OdpowiedzUsuń
  144. Uznała, że w tym konkretnym momencie wchodzenie z Ullielem na wojenną ścieżkę nie miało najmniejszego sensu, a raczej, ona nie miała na to ochoty. Jednocześnie nie mogła zagwarantować, że jej zachowanie nie zmieni się w przeciągu ułamka sekundy. Tylko Blaise sprawiał, że była jak chorągiewka na wietrze, w jednej chwili promienna i uśmiechnięta, w drugiej zaś wściekła i ciskający gromy z oczu. Wcześniej również potrafił w podobny sposób w mgnieniu oka wyprowadzić ją z równowagi, bądź też rozśmieszyć, ale teraz wyraźnie się to nasiliło – Maille po prostu nie miała pojęcia, jak powinna się przy nim zachowywać i jaką strategię obrać. Raz miała ochotę rzucić to wszystko w cholerę i faktycznie kompletnie zignorować jego istnienie, raz kontynuować tę znajomość i koniecznie dowiedzieć się, co u niego słychać, a jeszcze innym razem pragnęła zamordować go gołymi rękoma. Ten kalejdoskop emocji męczył ją niemiłosiernie, lecz nie potrafiła nad nim zapanować.
    Uważnie wysłuchała tego, co miał do powiedzenia o siostrze, w międzyczasie ze zdziwieniem odnotowując fakt, że limuzyna była wyposażana w ekspres. Zadziwiło ją to na tyle, że nie wykonała żadnego ruchu w jego kierunku i tylko uśmiechnęła się nieporadnie, nie wiedząc nawet, od której stronny powinna zabrać się do robienia wspomnianej kawy. Zamiast jednak zaprzątać sobie tym głowę, słuchała dalej, raz na jakiś czas z niedowierzaniem trzepocząc rzęsami.
    — Czasem boję się, czego jeszcze mogę się o tobie dowiedzieć — zauważyła ostrożnie, lekko zamyślona i przesunęła badawczo wzrokiem po twarzy mężczyzny. — Mówisz o niej niezwykle chłodno. Nie cieszy cię jej odnalezienie? — spytała, doskonale pamiętając noc, w którą dowiedziała się o zmarłej siostrze Ulliela. Brunet był wtedy tak poruszony i wstrząśnięty, że Maille nigdy nie miała wyprzeć tego widoku z pamięci, natomiast teraz… Co prawda w przypadku właśnie odnalezionej siostry w momencie jej zaginięcia był jeszcze dzieckiem, ale Irlandce wydawało się, że pan prezes bardziej ucieszy się z odzyskania rodzeństwa, zważywszy na to, jak bardzo przeżył stratę jednej z sióstr.
    — Clarissa nie jest już taka mała — stwierdziła z łagodnym uśmiechem. — Myślę, że niemowlęta bardziej dają w kość — dodała z rozbawieniem. Była ciekawa, co będzie miał jej do powiedzenia na temat spotkania w kawiarni i to dlatego nie odrywała wzroku od jego twarzy. Dzięki temu natychmiast dostrzegła zmieszanie mężczyzny oraz to, że Blaise w ogóle nie podjął tematu, a nawet wręcz przeciwnie – zrobił wszystko, by go nie kontynuować. Sama poruszyła się niespokojnie, kiedy oznajmił, że dojechali na miejsce i rozejrzała się, dziwiąc się, że to już.
    — Ja… — zająknęła się, zbita z tropu. — Dobrze, tak, tak. Już wysiadam — zreflektowała się i szarpnęła za klamkę. Na zewnątrz odebrała swoje pakunki od szofera i nim ten zdążył zamknąć za nią drzwi, nachyliła się tak, by zajrzeć do wnętrza samochodu. — To, nie wiem… Do zobaczenia? — rzuciła ze słabym uśmiechem. — Gdybyś chciał porozmawiać o siostrze, to… — urwała, nerwowo przestępując z nogi na nogę. — To zawsze możesz się odezwać — zaoferowała nieśmiało, czując się z tym niezwykle ciężko. Znowu nie wiedziała, co robić. Czy zostawić go bez słowa, czy jednak nie palić ze sobą mostów? Ostatecznie zdecydowała się na to drugie i wyciągnięcie do Blaise’a ręki. Martwiła się o niego. Może i nie była w stanie stwierdzić, co obecnie do niego czuje, bo zbyt duży miała mętlik w głowie, ale mężczyzna wciąż pozostawał jej bliski i niepokoiło ją to, co się ostatnio z nim działo.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  145. [Hej! Ja tak nieśmiało chciałam się przypomnieć i zapytać, co z naszym wątkiem. Mój odpis znajdziesz tam u górze 19 grudnia, jeśli gdzieś ci się zawieruszył w kolejce ;)]

    Gemma

    OdpowiedzUsuń
  146. [ Ooo jakie fajne zmiany tutaj! :D ]

    Właściwie czuła się na przegranej pozycji. W dodatku ten mały szantaż, do którego tak nieudolnie się posunęła, zostawił wyraźną palmę na jej umyśle i honorze. Nie była tym typem osoby, nie chciała taka być, nigdy. Brzydziła się czymś takim, dlatego teraz czuła się tak okropnie z samą sobą. Było jej wstyd za to zachowanie, nawet wobec kogoś takiego jak jej brat. Mimo to przeprosiny przychodziły jej z ogromną trudnością. Chciała mu dopiec, chciała żeby cokolwiek zrozumiał, spojrzał na świat inaczej niż przywykł, poszerzył swoje horyzonty. Nie rozumiała czemu zaczęło jej zależeć, nie znała go, niby byli rodziną, jednak taką, której kompletnie nie pamiętała, byli dla siebie kompletnie obcymi ludźmi, w dodatku mężczyzna okropnie działał jej na nerwy. Nie chciała się z nim zadawać więcej niż to konieczne, a mimo to, była u niego w mieszkaniu, prosząc o azyl. Możliwe, że była bardziej zagubiona niż chciała przed sobą przyznać.
    Otwierała już usta z zamiarem przyznania się do błędu, jednak wtedy Blaise wykazał po raz pierwszy, a przynajmniej tak się Nayi wydawało, zainteresowanie jej osobą. Przez chwilę trwała w lekkim szoku, powolnie mrugając, aż w końcu ocknęła się, wzdychając dość głośno. Był ostatnią osobą, której chciała się zwierzać, ale wiedziała, że bez tego w życiu jej nie zaufa na tyle, by pozwolić u siebie zostać.
    Przez chwilę milczała, dopierając słowa, a raczej starając się to zrobić, próbując złapać uciekające myśli, przy czym nieco nerwowo zagryzała wargę, dłońmi bawiła się krawędzią swojej bluzki.
    - Czasem, czasem tak - szepnęła cicho, zaraz odwracając od niego wzrok. - Ale starał się panować, w końcu nie chciał plotek, żadnych śladów. Gorzej było jak zamknął mnie w domu, zabronił wychodzić, wtedy nie musiał dbać o takie rzeczy, nie przejmował się.
    Zamilkła na chwilę, by dopiero po wzięciu kilku oddechów, spojrzeć na Ulliela. Nie była pewna czy szum w mediach to coś, co powinien teraz robić. Nie znała granic brata, jego możliwości, które nieco ją przytłaczały. Przede wszystkim nie chciała, by cokolwiek z tego okresu wysło na jaw. Chciała przestać być ofiarą, pragnęła nauczyć się bronić sama, choć im bardziej się o to starała, tym większej pomocy potrzebowała.
    - Co ty, co ty zamierzasz? - spytała niepewnie, nieco zlękniona. Miała nadzieje, że nie planował opowiedzieć o tym prasie, w końcu nadal w głowie nadal czuła się nikim w starciu z Thomasem. Dostatecznie zadbał o lęk, o przerażenie i niepewność, które nie pozwoliły jej choć pomyśleć o obdukcji, pomocy, zgłoszeniu sprawy na policję. W końcu, nikt jej nie wierzył.

    siostrunia

    OdpowiedzUsuń
  147. [ Ogromnie dziękuję za miłe słowa - właśnie taka miała być Molly, choć taka postać stanowi dla mnie nie lada wyzwanie. Zazwyczaj pakuje postaci w nieco większe dramy niż kilka nieudanych randek z tindera...
    Na wątek zawsze mam chęci, ale po przejrzeniu wszystkich Twoich kart, które prezentują niezwykle ciekawe postaci, ciężko mi jest odnaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia...]

    Molly Candlish

    OdpowiedzUsuń
  148. Była zaskoczona. Naprawdę nie przypuszczała, że przeżyje operację. Poniekąd zdążyła już pogodzić się ze swoją śmiercią - z faktem, że kiedy zaśnie przed wjazdem na salę operacyjną, już nigdy więcej nie otworzy swoich oczu. Zrobiła to, co zamierzała. Skreśliła ze swojej listy prawie wszystkie elementy. Odzyskała kontakt z rodziną, pogodziła się z Arthurem, dopięła praktyczne sprawy na ostatni guzik, nawet zaplanowała swój pogrzeb. Była gotowa na odejście, dlatego kiedy jej mózg nieoczekiwanie zaczął rejestrować bodźce z najbliższego otoczenia, bała się przyznać sama przed sobą, że przeżyła. Bo przeżycie oznaczało, że musiała pójść na przód, a ona nie miała planu ani nawet pomysłu na przyszłość. Do tej pory nauczyła się planować rzeczy na kolejne dni, nie na lata i choć różne komplikacje po operacji wciąż mogły zmieć ją z powierzchni ziemi, niespodziewanie pojawiła się nadzieja na to, że być może dostała od losu kolejną szansę. Szkoda tylko, że w danej chwili nie potrafiła patrzeć na to w ten sposób.
    Pierwsze dni były najtrudniejsze. Tilly nie mogła podnieść się z łóżka, a ból stawał się nie do zniesienia mimo regularnych dawek morfiny, jakie wstrzykiwano do jej żył. Dopiero po jakimś czasie kobieta była w stanie pomyśleć o czymś więcej niż o własnym cierpieniu. To wtedy uznała, że najprawdopodobniej wypadałoby poinformować jej znajomych, którzy zdawali sobie sprawę z jej choroby, o tym, że przeżyła operację. Nie było ich wielu. W zasadzie do tego grona zaliczali się wyłącznie Blaise i jej sąsiad, dlatego Tilly wybrała numer przyjaciela, informując go o powodzeniu zabiegu.
    Mężczyzna wydawał się nieco zaskoczony tą informacją, ale Mathilde zrzuciła jego zakłopotanie na własne zmęczenie oraz leki, które zdecydowanie wpływały na jej percepcję rzeczywistości. Ostatecznie Ulliel sam zaproponował, że odwiedzi ją w szpitalu, a Morrison nie miała zamiaru protestować. Do tej pory odwiedzał ją wyłącznie Arthur oraz Summer, wolontariuszka i przyjaciółka w jednym. Mała odmiana w postaci starego przyjaciela mogła więc wyjść jej na dobre.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  149. [Ojeja, będę tego żałowała, bo czasu mam coraz mniej przez sesję, ale zróbmy to! Nie umiem odmawiać wątków ^^]

    Nel Scheridan

    OdpowiedzUsuń
  150. Ze zniecierpliwieniem oczekiwała wizyty przyjaciela. Cieszyła się, że zgodził się ją odwiedzić, chociaż szpitalne środowisko raczej średnio mu odpowiadało. Cieszyła się, ponieważ Blaise był jedną z niewielu osób, a może nawet jedyną osobą, która nie traktowała jej jak obłożnie chorej, skacząc wokoło i zastanawiając się, co jeszcze można było zrobić, by nieco ulżyć jej bólu. Wciąż potrafił żartować i droczyć się z nią jak za dawnych czasów, a Tilly nie potrzebowała w tamtej chwili niczego więcej oprócz normalności, nawet jeśli tamta miała być udawana. No, i kolejnej dawki morfiny. Nie wiedziała, czy w głębi duszy mężczyzna przejmował się jej stanem, lecz sądząc po jego reakcji na wiadomość o chorobie, tak właśnie było, jednak mimo to wychodził na świetnego aktora, ponieważ przy niej potrafił zachowywać się zupełnie tak, jakby wcale nie zmagała się ze śmiertelną chorobą albo jakby miał jej stan głęboko gdzieś.
    Tilly wciąż pamiętała słowa swojego brata, który ostrzegł ją przed Ullielem, ale nie miała najmniejszego zamiaru posłuchać go w tej kwestii. Była dorosłą kobietą i choć doceniała jego zmartwienie, potrafiła za siebie decydować. Cokolwiek stało się pomiędzy nim a Blaisem, nie było winą mężczyzny, tylko nieszczęśliwym przypadkiem i chociaż planowała wypytać blondyna o wszystko, co zaszło, nie miała prawa ot tak zrywać kontaktu. W końcu przez ostatnie miesiące naprawdę się do siebie zbliżyli i Tilly nie zamierzała zaprzepaścić tej relacji. Jedynej prawdziwej wśród tylu innych udawanych i powierzchownych.
    Widząc łepek mężczyzny wychylający się zza drzwi, uśmiechnęła się szeroko i usiłowała podnieść się do pozycji siedzącej. Syknęła przy tym, gdyż każdy ruch sprawiał jej niewyobrażalny ból, ale nie chciała przy nim leżeć ani dawać mu dodatkowych powodów do zmartwień, więc z całych sił zacisnęła zęby. Kiedy jednak Ulliel wszedł do środka, a ona zobaczyła bukiet róż w jego dłoniach, prychnęła głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    - Dzień dobry? Od kiedy ty jesteś taki formalny? I te kwiaty? Nie przypuszczałam, że dożyję momentu, w którym Blaise Ulliel zamieni się w romantyka. A tu no proszę! - Zaśmiała się z wyrazem zaskoczenia na twarzy. - Myślałam raczej, że przyniesiesz mi globus, ale róże też się nadadzą. Dzięki - odparła, wspominając ich ostatnią rozmowę, kiedy to Blaise obiecał jej podróż do Australii, którą oboje mieli zrealizować, gdy Tilly już wygra z chorobą. Jeśli wygra.
    - Czuję się chujowo - mruknęła bez ogródek.
    Wiedziała, że Blaise i tak by jej nie uwierzył, gdyby powiedziała mu, że wszystko było w najlepszym porządku. Poza tym chyba nawet idiota widział jak na dłoni, że jej twarz wykrzywiała się w grymasie bólu za każdym razem, gdy wykonywała jakikolwiek, nawet najdrobniejszy ruch.
    - Na razie wiemy tyle, że żyję. O tym, czy rak sobie poszedł, przekonamy się za kilka tygodni. Ale mam nadzieję, że oferta zabrania mnie do Sidney jest nadal aktualna? - Mrugnęła do niego porozumiewawczo.
    Nie chciała jeszcze niczego planować. Chociaż lekarze obiecywali, że wszystko przebiegało zgodnie z planem, ostatnie miesiące nauczyły ją, że ich słowa czasem należało brać z przymrużeniem oka, dlatego każdy kolejny dzień traktowała jak niewiadomą. Jednak mimo to, wbrew temu, co sobie przyrzekła, gdzieś głęboko w niej zaczynała tlić się nadzieja na to, że nie skończy się na niewypełnionych lekarskich obietnicach.
    Kiedy Blaise usiadł tuż obok, dotykając jej dłoni i wyskakując z 'bardzo się o ciebie martwiłam', zmarszczyła brwi, spoglądając na niego jak na wariata. Cholera, a może jednak była martwa, tylko w niebie zamiast aniołków chodził sobie przemieniony, stroskany Blaise? Ta myśl szczerze ją rozbawiła, ale to nie zmieniało faktu, że mężczyzna zachowywał się co najmniej dziwnie. Widać od ich ostatniego spotkania wiele się zmieniło.
    - Hej, zapomniałeś? Miałeś się o mnie nie martwić. Taka była umowa!

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  151. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 6 marca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  152. Oboje nieczęsto dopuszczali do siebie ludzi. Nawet jeśli miewali kochanków czy znajomych, swoje myśli zostawiali tylko dla siebie, nie otwierali się zbyt łatwo, więc to, że potrafili poczuć się przy sobie swobodnie, zwierzać się sobie nawzajem i nie ukrywać słabości było zaskakujące. Oboje nieustannie musieli mieć się na baczności; Blaise zmagał się z ogromną konkurencją, która próbowała mu się dobrać do tyłka, w świecie biznesu nigdy nie było wiadomo, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem i każdy sprzymierzeniec mógł w mgnieniu oka zmienić stronę. Gemma również nie mogła nikomu ufać, zmaganie się z najohydniejszymi zbrodniarzami sprawiło, że niemal cała ludzkość w jej oczach była brudna i zła. Sama nie była lepsza, posunęła się do wielu rzeczy w swojej bezwzględności i chęci odniesienia zwycięstwa, jednak to sprawiało, że była niesamowicie podejrzliwa i nieprzystępna. Dzięki temu, że po długim okresie wojny zdecydowali się na zawieszenie broni, wreszcie mieli w swoim życiu kogoś, kto ich nie oceniał, kto dawał im przestrzeń do bycia sobą, stanowiąc bezwarunkowe wsparcie. Nawet jeśli nie okazywali sobie otwarcie czułości, Blaise znaczył dla niej więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać i zależało jej na tym, żeby był szczęśliwy. Była gotowa zniszczyć każdego, kto sprawiał, że w siebie wątpił.
    — Zdawałoby się, że przy tylu licznych podbojach nauczyłbyś się wreszcie odpowiednio rozmawiać z kobietami, a ty nadal jesteś tak samo tragiczny w tym zakresie, jak wtedy, gdy się poznaliśmy… — prychnęła Gemma, wzdychając ciężko, jakby Blaise był beznadziejnym przypadkiem, z którym nie dało się już nic zrobić. Podejrzewała, że gdyby nie jego niemała fortuna, ogromna charyzma i piekielnie seksowne ciało, miałby o wiele większe problemy z zapraszaniem panienek na jednonocne przygody, ponieważ był przy tym nieznośnie wręcz arogancki. — Do tej pory powinieneś już się zorientować, jak negatywnie wpływa na mnie porównywanie mnie do większości kobiet, a mimo to nadal to robisz, chociaż jestem jedyna w swoim rodzaju — wypomniała mu Gemma, szturchając go łokciem między jego żebra, nawet jego uśmieszek nie był w stanie złagodzić ukłucia irytacji. W ich gronie nie tylko Blaise mógł się pochwalić wybujałym ego oraz wysokim mniemaniem o sobie, nie mógł jednak zaprzeczyć, że pod wieloma względami była wyjątkowa.
    — Tylko ty możesz w jednej chwili nazywać mnie słonkiem, a w następnej największą suką jaką znasz — stwierdziła Gemma, śmiejąc się głośno. Zaraz jednak uniosła brew do góry. — Wiesz, że mogę pozbyć się jej nawet teraz, jednak to byłoby… mało eleganckie. A mimo wszystko będziemy musieli zachować ostrożność i dyskrecję. Lepiej, żeby twoi rodzice nie dowiedzieli się, że knujemy, próbując usunąć z obrazu ich biologiczną córeczkę — zauważyła. O wiele bardziej wolała skuteczne, odważne metody niż czajenie się w cieniu i zabawę w subtelności, jednak tym razem nie mogli popełnić błędu. Na razie Gemma była przekonana, że państwo Ulliel nie zamierzali zaangażować Charlotte w zarządzanie firmą, faworyzując Blaise’a, który był do tej roli przygotowywany od dawna, jednak gdyby dowiedzieli się o jego planach, na pewno zareagowaliby negatywnie. W końcu odzyskali dawno zaginioną córkę i informacja, że ich adoptowany syn za wszelką cenę stara się jej pozbyć, nie wpłynęłaby dobrze na rodzinną atmosferę. — Jeszcze jej nie spotkałam, a już jej nie znoszę. Jak można pogardzać Cabernet sauvignon? A wszyscy twoi znajomi to nadęte dupki. Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż się z nimi zadajesz. Zwłaszcza że ostatnio spędzasz więcej czasu z nimi niż ze mną i czuję się niedopieszczona — wytknęła mu Gemma, dając mu lekkiego pstryczka w czubek nosa.
    — Gdybym wiedziała, że tak łatwo mogę cię przekonać do kupienia mi nowego apartamentu, już dawno pozwoliłabym ci się zrzygać — zażartowała, chociaż z niejaką ulgą przyjęła to, że odłożył butelkę na bok. Podniosła się z kanapy, włączając muzykę i dworsko mu się pokłoniła. — Czy uczyni mi pan ten zaszczyt i zatańczy ze mną?

    Gemma

    OdpowiedzUsuń
  153. Jakiś czas nie widziała swojego brata i to normalnie nie byłoby dla niej problem, odetchnięcie od niego było czymś przyjemny, jednak bycie samemu w tak dużym mieszkaniu, stawało się przytłaczające. Dodatkowo zaczęła się martwić, bo choć do znikania na kilka dni była już przyzwyczajona, jak obiecała, nie wtrącała się do jego życia, to jednak dłuższa nieobecność pobudzała jej zdolność do tworzenia najczarniejszych scenariuszy. Jednak nie wiedziała, co z tym swoim niepokojem zrobić. Wiedziała, że raczej u rodziców nie jest, a pytanie ich o to, gdzie może podziewać się jej braciszek jest bez sensu, ponieważ z ojcem mieli raczej napięte stosunki, a ona nie chciała się w to mieszać. W dodatku wydzwanianie do niego też nie przyniosło żadnych rezultatów, nie odbierał, nie odpisywał i nie oddzwaniał, więc w końcu się poddała. Zastanawiała się przez chwilę nad zaangażowaniem policji, jednak z drugiej strony, co jak wyjechał sobie na jakieś wakacje, a ona panikuje? Przecież nie raz, nie dwa ponosiła go impreza. Poza tym, był dorosły i nie musiał się jej z niczego spowiadać.
    Tego dnia, w towarzystwie swojego ochroniarza, którego zatrudnili jej rodzice, wyszła na spacer. Mężczyzna był ogólnie mało rozmowny, co ją niesamowicie denerwowało, ale idealnie odganiał pojawiających się od czasu do czasu dziennikarzy, którzy, choć mniej liczniej, to nadal zatruwali jej życie swoimi głupimi pytaniami. Zdecydowanie swoją energię mogliby spożytkować na zajęcie się ważnymi tematami, co nie raz w komentarzach zaznaczała. Jednak wtedy doszukiwano się drugiej dziury, dopowiadając sobie o jej tajemniczości i chęci ukrycia czegoś. No tak, swojej prywatności.
    Podczas wyjścia postanowiła odwiedzić kawiarnię, w której kiedyś pracowała. Tam tez mogła odetchnąć i wróć wspomnieniami do czasów, gdy wszystko było łatwiejsze. I po krótkiej rozmowie, zamówieniu ulubionej kawy, przez szybę zobaczyła swojego braciszka. zmarszczyła nos, zabrała zamówienie, wychodząc szybko z budynku.
    - Blaise! - krzyknęła głośno, by zwrócił na nią uwagę, a gdy tak się stało, powoli do niego podeszła. - Ja rozumiem, że mamy się nie mieszać w swoje życia, nie interesuje mnie, co i z kim robisz, ale jak zamierzasz znikać na taki okres czasu, może następnym razem uprzedź, co? - westchnęła, wiedząc, że zapewne zjedzie ją za jej czepialstwo. No miała dać mu spokój, a on jej, żyli w jednym domu, jednak zupełnie oddzielnie. To jednak chyba nie usprawiedliwiało tego zniknięcia. I choć nie chciała się przed sobą, ani tym bardziej przed nim przyznać, to się poważnie martwiła, ale na szczęście, jak widać, niepotrzebnie.

    Charlotte Naya

    OdpowiedzUsuń
  154. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 12 kwietnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  155. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 23 kwietnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  156. Wiedziała, że nie powinna tego robić, a jednak... tęskniła za zapachem nowych ubrań. Uwielbiała oglądać kreacje zgrabnie opatulające chude manekiny, uwielbiała uczucie świeżego materiału na ciele oraz całą tą ubogaconą otoczkę, jaką tworzyli pracownicy w firmowych ubraniach i drogie dekoracje. Zwykłe sklepy, których ceny nie odstraszały każdego śmiertelnika nie zapewniały podobnych atrakcji. Były pełne rozwrzeszczanych nastolatek i kurzu oraz spoconej, zabieganej obsługi w t-shirtach, a choć Eve nie było obecnie stać nawet na zakup skarpetek w H&M, w jedno z wolnych popołudni urządziła sobie wycieczkę do sklepu Dolce & Gabbany.
    Jednak po raz pierwszy od zawsze czuła się tam niekomfortowo.
    Był to pierwszy raz, kiedy jej wzrok automatycznie szukał metek z ceną, a owa cena została przeliczana na ilość miesięcy, które musiała przepracować, by zarobić na nową torebkę. Pierwszy raz, kiedy, przymierzając drogie ubrania, obawiała się, że przez przypadek je zniszczy i będzie zmuszona zapłacić. Pierwszy raz, kiedy, zamiast wesoło trajkotać z pracownikami, odmówiła ich pomocy i zwyczajnie przechadzała się po pomieszczeniu, opuszkami palców dotykając barwnych materiałów, jakby tamte nabrały dla niej rangi świętości. Nie podobało jej się to. Była na siebie wściekła i jednocześnie rozczarowana, że ta jedyna droga ucieczki do poprzedniego życia nie przyniosła jej oczekiwanej satysfakcji. Jednak nie zamierzała się poddać z nadzieją, że być może po upływie kilkunastu minut zdąży sobie przypomnieć, że należy do rodziny Forbes. Rodziny, która ma pieniądze. Że jest kimś, kto pasuje do tego miejsca jak ulał. Kimś, do kogo podobne ubrania są szyte i projektowane.
    Zatrzymując się przy jednej z kreacji, jej wzrok padł na mężczyznę w szatni, przymierzającego jakiś garnitur. Eve przyjrzała się mu bliżej i nie mogła nie ulec wrażeniu, że ta koszula zupełnie nie pasowała do tego koloru. Wyglądała tak... nudno. Jakby ów facet był zmęczonym życiem czterdziestolatkiem. Pokręciła nawet głową z oburzeniem, gdy pracownica sklepu skomplementowała jego wizerunek i już miała odwrócić wzrok, by skupić się na swoich poszukiwaniach, kiedy coś w niej pękło. Przecież nie mogła dopuścić do tego, by obcy mężczyzna wyszedł stamtąd, kupując tamtą koszule! Widząc, jak tamten podchodzi do kasy, podbiegła do niego i wyciągnęła rękę tak, by móc go zatrzymać.
    - Będzie pan żałował tego zakupu - odparła śmiało. - Ta koszula naprawdę nie pasuje do tego garnituru. Proszę mnie posłuchać.

    Eve

    OdpowiedzUsuń
  157. Nie przypuszczała, że owym nieznajomym okaże się nie kto inny jak Blaise Ulliel. Przeklęła w myślach, ganiąc się za ten lekkomyślny wybryk. Do jasnej cholery, przecież mogła przypuszczać, że istniało dość duże prawdopodbieństwo, iż osoby, które kupują w podobnych sklepach, mogą być jej mniej lub bardziej znajome. Chociaż stan Nowego Jorku był przeludniony, sfera osób, których było stać na wydanie dziesięciu tysięcy dolarów na torebkę, jakby był to pierwszy lepszy ser w supermarkecie, była mocno ograniczona. W pierwszym momencie pragnęła stamtąd uciec, ale mężczyzna niestety rozpoznał ją wcześniej niż udało jej się odwrócić na pięcie i wybiec ze sklepu.
    Cóż, nie zamierzała mówić mu prawdy. Do tej pory wszyscy znajomi, których poinformowała o swojej sytuacji, nawet bliscy przyjaciele, uznali, że spędzanie z nią czasu nie było już warte świeczki, bo przecież nie mogła dłużej wychodzić z nimi na imprezy organizowane na jachtach, jeździć na zakupy do Paryża ani wylatywać na drogie wakacje do Azji. A Eve, choć zaciskała zęby, nie lubiła odrzucenia. Nie różniła się w tej kwestii od większości społeczeństwa i właśnie dlatego zapragnęła udawać, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Poza tym nie znała Ulliela na tyle, by dzielić się z nim swoimi problemami. Zaśmiała się więc głośno, gdy tamten ją rozpoznał i cmoknął w policzek na powitanie.
    - Blaise! Nie wierzę, nie poznałam cię! - odparła i przynajmniej w tej jednej kwestii nie kłamała. - Ja... byłam na studiach... to znaczy, kończę studia, miałam egzaminy i nie miałam czasu... wychodzić na imprezy - Wymyśliła na poczekaniu. - I tak, masz rację, dopiero co przyszłam. To znaczy jestem tu na tyle długo, by zauważyć, że ta koszula nie pasuje do reszty... - wymamrotała, by zaraz odebrać mu ubranie, które planował zakupić.
    Za moment też podeszła do jednej z półek i zdjęła z niej jasnoniebieską, lnianą koszulę, by następnie podać ją mężczyźnie.
    - Przymierz to - zarządziła. - Pasuje o wiele lepiej do takiego letniego garnituru.
    Eve

    OdpowiedzUsuń
  158. [O, cześć! Przyznam, że patrząc na jej oczy sama mam ciary! Dziękuję za tak miłe powitanie i muszę przyznać, że Twój Blaise jest co najmniej intrygujący. Ten jego narcyz! Choć mamy kilka punktów zaczepienia, to patrząc na ich charaktery mam wrażenie, że urwali się z dwóch zupełnie innych planet.
    Może Vera byłaby tą wyjątkową jednostką, która nie uległaby jego urokowi? Czy Blaise mieszka na Manhattanie? Bo możemy założyć, że są sąsiadami i on ma przykładowo romans z jej sąsiadką. :D]

    Veronna Kroes

    OdpowiedzUsuń
  159. - Wybacz, po prostu tak się skoncentrowałam na tej niedobranej koszuli, że wszystko inne jakoś przestało mieć znaczenie. - Zachichotała, mrużąc przy tym oczy i wzruszając ramionami.
    Starała się grać tę typową, uroczą Eve, którą znali i lubili ludzie ze środowiska Blaise. Była odrobinę głupiutka, odrobinę bezbronna, ale koniec końców - wzbudzająca pozytywne odczucia. I choć ostatnimi czasy zaczęła brzydzić się taką wersją siebie, wiedziała, że to właśnie do niej przyzwyczajony był jej nieoczekiwany towarzysz, a zatem nie chciała wzbudzać dodatkowych podejrzeń. Była poniekąd dumna z faktu, że mimo brutalności ojca, udało jej się nie skończyć pod mostem, jednak osoby pokroju większości członków rodziny Forbes wcale nie uznałyby wywijania z mopem za powód do dumy, a ona miała dość komentarzy w postaci 'przecież możesz więcej!'. Może i mogła. Może i mogła wybłagać od brata czy co niektórych przyjaciół jakieś pieniądze, by stanąć na nogi, lecz nie chciałą. Obiecała sobie, że zapracuje na wszystko sama, nawet jeśli po drodze przewróci się dziesiątki razy. Pragnęła pokazać ojcu, że jej nie doceniał. Pragnęła mu pokazać, że wcale go nie potrzebowała, by osiągnąć sukces.
    - Tak, i potem z pewnością potrafiłabym udawać, że znam się na prawie. Przestań, to byłoby głupie. - Prychnęła, spoglądając na niego pytająco.
    Zdawała sobie sprawę z tego, iż Blaise uważał, że wszystko miało swoją cenę. Jednak, jak większość osob z tego świata, znała jego historie. Wiedziała, że swój sukces zawdzięczał właśnie ciężkiej pracy, a nie pieniądzom ojca. Ona również nie była typem, który potrafił wysysać fortunę z rodzinnego konta, wydając ją na drogie ubrania czy samochód, jednocześnie nie dając nic w zamian. Zresztą, jej drogi rodziciel nigdy by na to nie pozwolił. Był żelaznym strażnikiem majątku, a członkowie jego rodziny musieli działać jak w zegarku, by sobie na nią zasłużyć, jak widać na załączonym obrazku zresztą.
    Nie spodziewała się jego propozycji. Wydawało jej się, że Blaise zdecyduje się obrazić o to, że nie do końca załapała jego żart i będzie miała święty spokój od udawania kogoś, kim już nie była. Niestety, nie zapowiadało się na to. A wręcz przeciwnie - jeśli zamierzała wyjść z tej sytuacji obronną ręką, musiała postarać się odrobinę lepiej. Patrzyła w szoku, jak tamten wybiera dla niej ubrania, a następnie kieruje się do kasy. Zanim jednak pracownica sklepu była w stanie zeskanować którykolwiek z produktów, Eve zabrała je jednym ruchem z lady.
    - Zaczekaj, no, Blaise! Nigdy nie byłeś na zakupach z kobietą? Cała frajda w tym, żeby poprzymierzać wszystko w sklepie. A to... to może zająć jakiś czas. Nie chcę cię tutaj zatrzymywać, pewnie masz poważniejsze sprawy na głowie - wymamrotała z uroczym uśmiechem.
    Eve

    OdpowiedzUsuń
  160. [ Jejku, takie entuzjastyczne powitania zawsze mnie nieco krępują, ponieważ nigdy nie wiem co powinnam odpowiedzieć, a przede wszystkim jak to zrobić, by nie kopiować słów pod każdą kratą... xD Niemniej bardzo mi miło, cieszę się, że udało mi się zwrócić również Twoją uwagę. I o ile bardzo chętnie zapoznam Ramy z Ulliel'em, to jednak muszę odmówić propozycji oddania mu posady szefa. Nie dlatego, że coś jest z nim nie tak, po prostu mam na tę osobę konkretną wizję i akurat kreacja Twojego pana, choć bardzo ciekawa, dosyć mocno gryzie się z moim zarysem. Mam nadzieję, że to Cię nie zniechęci i uda nam się jakoś ich powiązać. Tymczasem ja również życzę weny! ;) ]

    Ramy

    OdpowiedzUsuń
  161. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 20 czerwca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  162. - To już ostatni rok, więc głupio by było zrezygnować - odparła, zdając sobie sprawę z ironii własnych słów.
    Ostatecznie właśnie to zrobiła. Poddała się tuż przed finiszem. Chociaż 'poddała się' nie było tutaj prawidłowym określeniem sytuacji - raczej podjęła decyzję, którą pragnęła podjąć już od samego początku, tylko zbyt mocno się bała. Być może słusznie, w końcu reakcja ojca wzbudziła w niej przerażenie oraz miała długoterminowe konsekwencje, z którymi Eve niekoniecznie potrafiłaby sobie poradzić jako osiemnastolatka. Nawet teraz, choć przybyło jej lat, wciąż odnosiła wrażenie, że tonęła i tylko jej usta wystawały ponad powierzchnię wody, umożliwiając jej branie nerwowych oddechów. Czasem zastanawiała się nad tym, dlaczego Marc zareagował aż tak potwornym wzburzeniem. Próbowała go usprawiedliwiać, w końcu odkąd pamiętała, był jej ulubionym rodzicem. Wiecznie nieobecnym, ale ulubionym. Momenty, w których poświęcał jej choć odrobinę uwagi, pamiętała z najdrobniejszymi szczegółami. Nigdy nie mówił 'nie', kupował jej najlepsze zabawki i zabierał na wycieczki. Raz na pół roku, ale jednak! To wystarczyło, by zyskać miłość ślepo zapatrzonej w niego córeczki. A teraz, gdy tak bezceremonialnie wyrzucił ją ze swojego życia, trudno było jej uwierzyć, że tak naprawdę mu na niej nie zależało, dlatego też starała się zrozumieć. I rozumiała, że być może zachowała się nieodpowiedzialnie, że powinna porozmawiać z rodzicami na ten temat przed podjęciem decyzji, że zmarnowała pieniądze ojca... ale wydziedziczenie, pozbycie się jej? Nie przypuszczała, by kiedykolwiek potrafiła pogodzić się z jego wyborem.
    Dlatego zachowanie Blaise tym bardziej ją rozwścieczyło. Zacisnęła mocniej zęby, jakby dzięki temu mogła powstrzymać się przed wyznaniem mu całej prawdy i jednocześnie wykrzyczeniem mu w twarz, że nie stać ją nawet na jedną z wybranych przez niego kreacji. Uważniejszy obserwator zauważyłby kropelki potu na jej czole i czerwony odcień, jaki przybrała jej twarz, ale mężczyzna najwyraźniej był bardziej zaabsorbowany wyborem jej zakupów.
    - Koniecznie musimy, ale może nie dzisiaj? - zaproponowała, nerwowo patrząc na to, jak ekspedientka zaczyna skanować sukienki. - Muszę obejść jeszcze inne sklepy, a potem wrócić do domu. Muszę się uczyć. Mój szofer...
    - Proszę pani, pani karta została odrzucona... - odparła ekspedientka, przerywając ich konwersację i jednocześnie ratując ją przed wymyślaniem kolejnych kłamstw.
    - Tak? Och... - wymamrotała Eve, zerkając do portfela i udając, że czegoś szuka. - Och, jak mi wstyd! - odparła wreszcie, zakrywając usta i chichocząc. - Zapomniałam zabrać drugiego portfela z domu... ale nic nie szkodzi... czy mogłaby pani zarezerwować dla mnie te sukienki? Ja jutro po nie wrócę.
    Była to marna wymówka. Ostatecznie karty należący do ludzi jak ona praktycznie nie miały limitu. Ale każda wymówka była lepsza niż żadna, prawda?

    Eve

    OdpowiedzUsuń
  163. Zaśmiała się, jakby Blaise opowiedział jej najśmieszniejszy żart pod słońcem. Cóż, Ulliel zapewne nie zdawała sobie z tego sprawy, ale w jego słowach naprawdę było coś niezwykle zabawnego - perspektywa Marca Forbesa przekupującego komisję, by umożliwić jej skończenie studiów, była tak abstrakcyjna, że aż wzbudzała w niej rozbawienie. Mężczyzna zapewne nie znał jej rodziny na tyle, by wiedzieć, że Forbesowie reprezentowali nieco inny rodzaj bogaczy. Owszem, posiadali na koncie więcej niż sześć zer, ale Marc, który stał na straży rodzinnej fortuny, nigdy nie pozwolił swoim dzieciom osiąść na laurach i korzystać z dóbr materialnych bez kiwnięcia palcem. Tak też Harry w zasadzie od dziecka zdobywał smykałkę do biznesu, a na jej ramionach miało spocząć wyciąganie firmy z prawnych tarapatów. Ojciec nie mógł sobie pozwolić na to, by któreś z jego dzieci nie było odpowiednio przygotowane do przejęcia swojej roli. Nie znosił sprzeciwu, a jego zdanie nie podlegało negocjacji.
    Nie zdążyła nawet zareagować, gdy tamten niespodziewanie przejął inicjatywę i zapłacił za jej zakupy. Bąknęła nieskładne słowo czy dwa, gapiąc się na niego, jakby zrobił coś pokroju uderzenia w twarz starszej pani. W głowie znów zaczęła kalkulować, ile godzin musiałaby przepracować, by móc zapłacić za każdą z zakupionych przez Blaise kreacji i, mimo dość bystrego umysłu, nie potrafiła dotrzeć do finalnego wyniku. Przypuszczała jednak, że musiałby minąć dobry rok pełen wycierania wymiocin i czyszczenia brudnych toalet, by mogła pozwolić sobie na zakupy o identycznej kwocie. Jeśli przed chwilą jej twarz przypominała dojrzałe jabłko, tak teraz zmieniła kolor na bardziej buraczany. Miarka się przebrała.
    Fakt, mogła dalej grać swoją rolę - udawać głupiutką przyjaciółkę Blaise, podziękować mu za sukienki, a następnie sprzedać je na ebayu, a za zarobioną kwotę zakupić maszynę do szycia. To byłby plan idealny. Tyle tylko, że przez ostatnie miesiące Eve zdążyła poznać wartość pieniądza. Nauczyła się, że wszystko miało swoją cenę i jeśli chciała doświadczyć w życiu słodkości, musiała sobie na to sowicie zapracować. Także, gdy niczego nieświadomy Blaise snuł plany na resztę wieczoru, rudowłosa położyła torby na blacie, nie ruszając się z miejsca.
    - Nie mogę przyjąć tego... prezentu, Blaise - odparła zdecydowanie, nieco naburmuszona, co musiało wyglądać odrobinę zabawnie, ze względu na jej wrodzony urok i drobną posturę. - Ja... ja nie zapomniałam karty. Mój ojciec, on... on mnie wydziedziczył - odparła, starając się ignorować fakt, że oczy wszystkich osób obecnych w butiku były skierowane na nią.
    Nie cieszyła ją ta szopka, którą właśnie urządziła, ale nie widziała żadnego innego wyjścia z sytuacji. Mogła dalej brnąć w swoje kłamstwo, lecz wtedy tak naprawdę wyparłaby się wszystkiego, z czego była tak niezwykle dumna - z umiejętności, jakie pozyskała, gdy zmuszono ją, by zacząć od zera. Jednak to wcale nie zmieniało faktu, że czuła się niezwykle upokorzona. Wiedziała, że ludzie tacy jak Blaise, tacy, jak wszyscy wokoło, gardzili osobami z niższych klas społecznych, uważając ich za gorszych od siebie. A ona, wchodząc do środka była zwykłą oszustką. Nie miała prawa przekroczyć progu tego budynku. Nie miała prawa udawać, że nic się nie zmieniło, że mogła bezceremonialnie mierzyć ubrania najlepszych projektantów. Wstyd, jaki odczuwała, wycisnął z jej oczu łzy i Eve nie widziała innego wyjścia z sytuacji, niż zrobić to, co powinna była zrobić od samego początku - uciec do domu.
    Nie czekając na reakcję znajomego, porzuciła torby z najnowszymi kreacjami i na oślep ruszyła w kierunku drzwi, by następnie zniknąć w najbliższej stacji metra.
    Eve

    OdpowiedzUsuń
  164. Życie Maille bynajmniej nie stanęło w miejscu. Już za parę miesięcy miał minąć rok od jej powrotu do Nowego Jorku i nic nie było takie samo, jak w dniu, w którym ponownie postawiła stopę w Wielkim Jabłku. Zmieniła się przede wszystkim sama Maille; śmierć matki sprawiła, że w pewien sposób przewartościowała swoje życie i dojrzała, zaczynając inaczej niż dotychczas postrzegać pewne sprawy. Przede wszystkim wiedziała, czego sama chce od życia i nie zamierzała tracić więcej czasu i energii na rzeczy, które w żaden sposób nie były dla niej wartościowe. Nauczyła się lepiej doceniać to, co miała, wiedząc, jak szybko i niespodziewanie może to stracić.
    Tego jednakże, co miało miejsce dzisiejszego poranka, w ogóle się nie spodziewała.
    Od kilku dni, jeśli nawet już nie od tygodnia, nie miała żadnego kontaktu z Elaine. Kobieta nie odpowiadała na jej wiadomości i nie odbierała połączeń, Irlandka nie potrafiła również zastać ani jej, ani Lucasa w ich mieszkaniu. Co więcej, również Black stał się nieuchwytny, ponieważ zaniepokojona brakiem odzewu ze strony przyjaciółki, blondynka próbowała skontaktować się również z nim. Jeszcze kilkukrotnie nawiedzała mieszkanie narzeczonych, lecz za każdym razem całowała klamkę, aż właśnie dziś coś ją tknęło i zdecydowała się poszukać El tam, gdzie ta zwykle uciekała w trudnych sytuacjach – w pracy, w jej barze.
    Tam też ją znalazła. I choć miało to miejsce tego poranka, Creswell odnosiła wrażenie, jakby od tego spotkania minęły całe lata.
    Obudził ją dzwonek do drzwi oraz szczekanie Levi’ego, który tym samy zdradził, że przynajmniej jedno z nich przebywało w mieszkaniu. Kobieta nie miała ochoty podnosić się z łóżka i w pierwszym odruchu tylko naciągnęła cienką kołdrę na głowę, lecz dźwięk dzwonka wybrzmiał ponownie i mimo wszystko poirytowana Creswell odrzuciła pościel. Kiedy postawiła stopy na chłodnych panelach i wreszcie wstała, zakręciło jej się w głowie, aż musiała wesprzeć się o ścianę. Nie była już pijana, lecz najzwyczajniej w świecie miała kaca i była mocno osłabiona wypitym rano alkoholem; ona i Elaine sięgały po butelki jak popadnie, nie patrząc ani na gatunek, ani tym bardziej woltaż wybieranych trunków, czego skutki Maille obecnie mocno odczuwała.
    Kiedy uciążliwe wirowanie ustąpiło, sięgnęła po telefon i zerknęła na wyświetlacz. Chyba jeszcze nigdy dotąd nie miała kaca o godzinie siedemnastej, ale nie miały jej dopaść wyrzuty sumienia. Szczerze powiedziawszy, w pierwszym odruchu Irlandka miała ochotę skierować się do szafki z alkoholem, zamiast do drzwi, lecz nieustępliwe szczekanie psa kazało jej sprawdzić, kto postanowił ich odwiedzić. Powlekła się więc do korytarza, ubrana w wymięte ciuchy z rana. Przynajmniej nie miała rozmazanego makijażu, bo też rano nie kwapiła się tym, by się pomalować, ale kto by się tym teraz przejmował? Ewidentnie wczorajsza, choć tak właściwie dzisiejsza, wreszcie otworzyła.
    Obdarzyła Ulliela beznamiętnym spojrzeniem, mając na wszystkie jego pytania tylko jedną odpowiedź:
    — Clarissa nie żyje.
    To powiedziawszy, puściła do tej pory przytrzymywane dłonią drzwi i zostawiwszy je otwarte, cofnęła się w głąb mieszkania. Levi popatrzył po gościu, jakby niezdecydowany, po czym mimo wszystko ruszył za swoją panią. Czy to samo miał zrobić Blaise? Blondynce było wszystko jedno. Przeszła do kuchni, wyjęła z szafki szklankę i nalała do niej wody z kranu, by następnie łapczywie upić kilka łyków. Nie przewidziała tylko, że jej żołądek zaprotestuje nawet przeciwko tak zwykłemu płynowi i zaraz pochyliła się nad kuchennym zlewem, nawet nie walcząc z torsjami.
    W zwyczajnych okolicznościach byłoby jej niemiłosiernie wstyd. Dziś jednakże niedyspozycja ciała pomagała jej choć częściowo nie myśleć o tym, czego dowiedziała się rano, więc ochoczo skupiła się na własnej żałości i już rozumiała, dlaczego Eagle zdecydowała się zaszyć w barze.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  165. Elaine miała za sobą długie i naprawdę bolesne tygodnie. Najpierw porwanie Clarissy, potem jej śmierć i zniknięcie Lucasa. Poczucie straty, zdrady i zupełny brak nadziei na przyszłość. A wreszcie zatrzaśnięcie za sobą drzwi. Dopiero wtedy znalazła ją Maille. Było to już dwa tygodnie po pogrzebie. Elaine zamknęła mieszkanie, które zajmowała z Blackami i oddała klucze siostrze Lucasa. Zabrała swoje rzeczy i przeniosła się do baru. Tu pracowała i mieszkała. Jeśli nie była w barze i nie miała żadnych zobowiązań z pracą tłumacza i lektora, to albo gdzieś piła, albo szukała prostych rozrywek i krótkich znajomości na mieście. Ciągle pozostawała w ruchu. Tylko w ten sposób była w stanie zapomnieć, czuć coś innego niż ogromny żal, który ją dusił, jakby ściskał klatkę i nie pozwalał pobrać powietrza.
    Nie szukała też bliskich. Przeciwnie, nie chciała, żeby ktokolwiek oglądał ją w tym stanie. Maille przyszła sama i nie dała się wyprosić, jak Patrick, którego El zwyczajnie wyrzuciła za drzwi.
    Kiedy więc Blaise stanął przed nią, El spojrzała na niego z nieskrywaną niechęcią. Nie złością. Nie stać ją było na coś takiego. Nienawiść czuła do morderców, którzy odebrali jej dziecko, i Blacka, który przepadł. Dla reszty świata miała co najwyżej pogardę.
    - Nie chcę cię tu widzieć, Ulliel - mruknęła twardo.- Nikogo z waszego środowiska - dodała od razu i odwróciła się, żeby obsłużyć klienta z drugiej strony baru.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  166. Splotła ręce na piersi i czekała niecierpliwie, aż mężczyzna skończy swoją przemowę. Nie interesowało ją, po której stronie stawał Blaise, bo jak dla niej żadnych stron nie było. Tylko jeden drań, który ją zdradził w najgorszy możliwy sposób. I jednego El była pewna - nie zamierzała tego powtarzać.
    - Nie planuję się zadawać z nikim waszego pokroju, więc skoro już załatałeś sumienie, możesz iść. Ja tu pracuję - odpowiedziała zdecydowanie i próbowała go minąć, co wcale takie łatwe nie było, ponieważ mężczyzna był dość duży. - Ulliel, spadaj. Od takich jak wy, nigdy nic dobrego nie przychodzi. Wiem, sprawdziłam, próbowałam. Teraz zamierzam żyć sobie spokojnie bez was.A teraz wyjdź, bo będę musiała wezwać ochronę - powiedziała zdecydowanie i widać było, że to nie jest czcza obietnica.
    Blaise nie powinien się dziwić jej niechęci. Nie chodziło o to, że go nie było, kiedy straciła Clarissę, a potem została sama. Chodziło o to, że po raz drugi czuła się wykorzystana przez osobę z wyższych sfer, do których Ulliel należał, a Elaine zdecydowanie zamierzała się od tego wszystkiego odciąć. W związku z Blackiem zdecydowała się na wiele odstępstw od swoich zasad, na działania, na które zwykle sobie nie pozwalała. Nawet była z nim na spotkaniu u swoich rodziców! Choć trzeba przyznać, że był to raczej katastrofalny wieczór. Po co było to wszystko, skoro miała jak zawsze zostać porzucona jak niepotrzebna nikomu lalka? Nie zamierzała więcej popełniać tego błędu, a plan na to był prosty: nie dać się zranić po raz kolejny. Czy to zbyt wiele?

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  167. Gdy wydawało się, że żołądek kobiety w bolesnych skurczach wyrzucił z siebie większość swej zawartości, Irlandka wzięła głęboki, drżący oddech i zamrugała szybko, przez co z jej rzęs skapało kilka wyciśniętych wymiotami łez. Blondynka odkręciła zimną wodą i przepłukała zlew, a następnie wypłukała usta i obmyła twarz, czując się jedynie odrobinę lepiej. Dopiero teraz była w stanie odpowiedzieć chociaż na jedno z pytań Ulliela.
    — Zamordowano ją — powiedziała, a jej głos był zachrypły zarówno od porannego płaczu, wypitego alkoholu jak i obecnych rewolucji żołądkowych. Nie wiedzieć też czy sprawił to kac, czy może wypowiedziane właśnie ledwo dwa słowa, ale Maille ponownie kurczowo złapała się zlewu i pochyliła nad nim, podczas gdy jej żołądek wywracał się na drugą stronę. Nie miała już nawet czym wymiotować i męczyła się przez kilka minut z suchymi, szarpiącymi i bolesnymi torsjami, nim te wreszcie ustały. Nie przeszkadzała jej nawet obecność mężczyzny, który przez cały ten czas pilnował, by nic jej się nie stało i przytrzymywał te nieszczęsne, potargane włosy, choć jak już zostało wspomniane, w innych okolicznościach blondynka byłaby tak zawstydzona, że niechybnie odrzuciłaby jego pomóc. Dzisiejszy dzień jednakże w żaden sposób nie zaliczał się do zwykłych i spokojnych dni, w jakie raczej obfitowało życie Creswell.
    Ponownie spłukała zlew i przepłukała usta, a także obmyła twarz. Po tym zabiegu odczekała jeszcze chwilę i kiedy już nic nie wskazywało na to, że będzie dalej wymiotować, odwróciła się i powoli, niczym starowinka, dłońmi zapierając się o powierzchnię kuchennych szafek, przykucnęła, a następnie po prostu usiadła na zimnych podłogowych kafelkach i oparła się plecami o drzwiczki szafki ze zlewem, nie mając siły choćby na podejście do stołu. Czuła się paskudnie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, przez co gdy podniosła spojrzenie na bruneta i ukazała mu podkrążone, zaczerwienione oczy, wyglądała na starszą co najmniej o dziesięć lat.
    — Dowiedziałam się dzisiaj rano — wyjaśniła cicho i odchrząknęła. Nie zamierzała odpowiadać po kolei na każde jego pytanie, bo nawet ich wszystkich nie spamiętała, lecz planowała podzielić się z nim tym, czego sama zdołała się dowiedzieć. Zresztą, podejrzewała, że Blaise wcześniej czy później spróbuje się z nią skontaktować i zdążyła zapytać Elaine, czy w ogóle może mu powiedzieć, lecz Ulliel i tak miał się o wszystkim dowiedzieć. Czy to od którejś z nich, czy to właśnie z kancelarii, bo przecież Black był jego prawnikiem.
    — Od kilku dni, jeśli nawet nie od tygodnia nie mogłam skontaktować się z Elaine. Lucas też nie odbierał moich telefonów. Kilkukrotnie byłam w ich mieszkaniu, ale tylko pocałowałam klamkę i byłam już bardzo wystraszona. Dzisiejszego poranka coś mnie tknęło — powiedziała i zrobiła dłuższą przerwę na uspokojenie oddechu, ponieważ zdawało się, że nawet mówienie było dla niej męczące. — Poszłam do baru Elaine i tam ją znalazłam, o dziwo wtedy prezentowała się nawet lepiej, niż ja teraz — zażartowała ponuro i bez cienia uśmiechu na pobladłej twarzy. — Od słowa do słowa powiedziała mi, co się stało. Ta sprawa rozwodowa, którą prowadził Black… Mąż tej kobiety należy do mafii, a ona sama jest w ciąży… Clary… — urwała i pokręciła głową. — Clary była jego zemstą… Porwali ją, a Lucas… Lucas znalazł ją już martwą. Nie włączył w poszukiwania El, nie powiedział jej o niczym, a po wszystkim zniknął. Zostawił ją z tym wszystkim samą. Z pogrzebem, z dociekająca prawdy policją… — mówiła coraz ciszej, a jej głos coraz bardziej drżał. Wzrok, utkwiony w twarzy Ulliale, zaczął błądzić po otoczeniu, aż zatrzymał się na bliżej nieokreślonym punkcie, stając się mętnym i niewidzącym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To… Ja… — zaczęła mówić nieskładnie i choć nie zaniosła się płaczem, po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. — Nie pomożemy jej w żaden sposób. Nie wrócimy Clary życia i nie znajdziemy Lucasa, jeśli on nie będzie tego chciał, zresztą… El nie chce go widzieć, a ja udusiłabym go gołymi rękoma, gdyby się tu pojawił. Boję się, Blaise — tchnęła w końcu, błądząc wzrokiem po sylwetce mężczyzny, aż pochwyciła jego spojrzenie, którego uczepiła się tak, jakby była to jedyna kotwica łącząca ją z rzeczywistością. — Boję się o Elaine.

      MAILLE CRESWELL

      Usuń
  168. Nie zamierzała odpowiadać na jego wiadomości. Nie byli ze sobą blisko, przez co nie czuła się zobowiązana do wyjaśnienia mu, dlaczego obecnie jej życie było tak szalenie żałosne. Sama wciąż nie do końca potrafiła się z tym pogodzić, a ostatnim, czego potrzebowała, były pouczenia ze strony jej bogatych znajomych na temat tego, co powinna robić, by znów wspiąć się na wyżyny. Przypuszczała, że Ulliel prędzej czy później odpuści. Co do jego intencji nie miała najmniejszych złudzeń - uważała, że szukał sensacji i nowego tematu do plotek, nic więcej. W końcu niczym nie różnił się od pozostałych członków nowojorskiej śmietanki towarzyskiej. Poza tym odczuwała najzwyczajniejszy w świecie wstyd. Skompromitowała się nie tylko w oczach Ulliela, ale także pracownic sklepu i innych klientów. Miała szczęście, że udało jej się w miarę szybko uciec, zanim ktoś zdążył zrobić jej zdjęcie. Już wystarczyło, że kilka tygodni temu paparazzi sfotografowali ją w roboczym stroju.
    Nie przewidziała więc, że Blaise uprze się tak bardzo, iż zabawi się w prywatnego detektywa, by ostatecznie zaczepić ją w czasie pracy. W zasadzie, gdy go zobaczyła, nie poczuła ani radości, ani ulgi - jedyną emocją, jaka się w niej nagromadziła, była irytacja. Z racji, że nie chciała robić scen, tak jak podczas ich poprzedniego spotkania, unikała go jak ognia, zamieniając się z inną sprzątaczką, tak, by ominąć miejsce, z którego mógł ją z łatwością wypatrzyć. Niestety, jej genialny plan szlag strzelił, kiedy do akcji wkroczyła menadżerka, zarządzając, by Eve wróciła do swojej sekcji.
    Słysząc jego słowa, początkowo zesztywniała, w głowie rozważając możliwość ucieczki, jednak gdy zdała sobie sprawę, że podobny pomysł spaliłby na panewce, odwróciła się w kierunku Blaise, spoglądając na niego spod zbyt długiej grzywki. A gdyby wzrok mógł zabijać...
    - Nie wiesz dlaczego zniknęłam? - Prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Naprawdę?! Poza tym... nie mam czasu rozmawiać, jestem w pracy, jak widzisz. I tu nawet nie ma o czym rozmawiać. I to nie są moje zakupy. Lepiej je stąd zabierz, bo mimo wszystko okolica bywa nieciekawa, a to wszystko kosztuje kilkanaście tysięcy... tyle ile czyjś czynsz na kilka miesięcy... bardzo dużo. Tyle ile... ile moja roczna wypłata! - Jęknęła, czując, jak łzy zbierają się w kącikach jej oczu. - I może powinieneś być jeszcze bardziej ekscentryczny. Niektóre z tych sukienek wyszczuplają - dodała z naburmuszoną miną.
    Nie miała prawa na niego krzyczeć. W końcu Blaise był Bogu ducha winien. Znalazł się w złym miejscu, w złym czasie i najwyraźniej nie przywiązywał zbyt dużej wagi do jej gestów czy innych, niewerbalnych sygnałów. W dodatku nie znała jego prawdziwych intencji, bo choć założyła, że zależało mu wyłącznie na plotkach, tak naprawdę nie posiadała na to żadnych dowodów. Jednak Blaise przypominał jej o wszystkim, co straciła. Był stereotypowym dzieciakiem, który nigdy nie musiał martwić się tym, czy starczy mu na czynsz. Zupełnie tak jak ona, jeszcze kilka miesięcy temu. I choć niczym sobie na to nie zasłużył, jego obecność działała na nią jak niezwykle skuteczny agresor.
    Zamrugała dwa razy, by pozbyć się łez, choć kilka z nich i tak spłynęło po jej policzkach. Na szczęście ciemność panująca w lokalu znacznie utrudniała widzenie podobnych szczegółów.
    - I to nie ja odcięłam się od rodziny. To oni odcięli się ode mnie. A to spora różnica - poprawiła go, już nieco spokojniejszym tonem, choć skrzyżowała dłonie na piersiach w obronnym geście.


    Eve

    OdpowiedzUsuń
  169. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 3 sierpnia Twoja postać zostanie cofnięte do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  170. [Cześć! Dziękuję za powitanie mojej Sophie, nie sądziłam, że komuś spodoba się sposób napisania karty, bardzo mi miło to słyszeć. Blaise wydaje się być bardzo ciekawą postacią, chętnie napiszę z tobą jakiś wątek, albo co powiesz na jakieś powiązanie? Odezwij się na maila, może uda nam się wymyślić coś ciekawego :)]
    Sophie Blacksmith

    OdpowiedzUsuń
  171. [Dzięki za powitanie! Jeśli masz czas i ochotę na wątek z Leo, to daj znać. Co prawda nie widzę między naszymi panami punktu zaczepienia (poza tym, że chyba obaj mają psiaki :D), ale zawsze mogłabym zacząć, gdyby wpadł ci do głowy pomysł na fabułę.]

    Leo Rossi

    OdpowiedzUsuń
  172. white chocolate,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 25 sierpnia Twoja postać zostanie cofnięte do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  173. Pozwoliła Ullielowi mówić, choć odczuła rosnącą irytację, kiedy ten znowu zdawał się wiedzieć wszystko lepiej i brzmiał tak, jakby to, co się wydarzyło, można było tak prosto rozwiązać, a jego działania miały moc cofnięcia czasu i przywrócenia życia Clarissie. Problem jednakże tkwił w tym, że już nic nigdy nie miało być takie samo i teraz, po fakcie, w żaden sposób nie można było tego zmienić.
    Maille jednakże nie miała siły na to, by protestować. Nie zamierzała mu tłumaczyć, że Elaine najprawdopodobniej się wścieknie, kiedy dowie się o zorganizowanej przez niego ochronie. Nie zareagowała również, kiedy Blaise zaczął bronić Lucasa, ponieważ miała w tym względzie podobne zdanie, co pozostawiona sama sobie przyjaciółka – nawet najgorsza prawda była lepsza, niż kłamstwo i odepchnięcie od siebie tej drugiej osoby po to, by rzekomo ją chronić. Przecież nie po to wiązało się z drugim człowiekiem, prawda? Nie po to, by brnąc przez życie w pojedynkę i zostawać z problemami samemu, lecz widać zarówno Lucas, jak i Blaise rozumieli to inaczej i pod tym względem byli do siebie zaskakująco podobni. Obydwoje brali sprawy w swoje ręce, nawet jeśli wiązało się to z podejmowaniem nieodpowiedzialnych decyzji czy też postępowaniem wbrew woli drugiego człowieka. Dziś Irlandka nie była w stanie złościć się na Ulliela o to, że ten po prostu… był sobą. I reagował we właściwy dla siebie sposób, od razu przechodząc do działania i czyniąc to, co jego zdaniem było słuszne.
    To dlatego przez cały czas, kiedy mężczyzna mówił, milczała. Nie wiedziała zresztą, co sama mogłaby zrobić, by pomóc Elaine i stać ją było wyłącznie na to, by przy niej być. Zamierzała więc stanąć na wysokości zadania, lecz teraz potrzebowała przestrzeni na to, by uporać się z własnym żalem i smutkiem. Dopiero później mogła być silna dla Eagle.
    — Każdy ma swoje granice, Blaise — westchnęła, kiedy ten powiedział, że El była silna. Nie mogła się z tym nie zgodzić, ale w końcu przychodził taki moment, w którym każdy człowiek mógł się ugiąć i Maille obawiała się, że utrata córki była tym, czemu ich przyjaciółka mogła nie podołać. Na pewno nie sama, a obydwoje dobrze wiedzieli, że blondynka niechętnie przyjmowała od kogokolwiek pomoc i zwykle nie obarczała innych swoimi problemami. Nawet gdy straciła dziecko i narzeczonego, Creswell musiała wymusić na niej powiedzenie prawdy.
    Nie miała na to wszystko siły. Nie dziś, dlatego ufnie przytuliła się do szatyna, pozwalając, by jej wycieńczone ciało znalazło oparcie w jego ramionach. Trwała w bezruchu przez długie minuty i początkowo jedynie oddychała głęboko i spokojnie. Im dłużej jednakże czuła zapach mężczyzny i bijące od jego ciała ciepło, tym bardziej puszczały jej wewnętrzne hamulce, aż w końcu po prostu się rozpłakała. Kurczowo zacisnęła palce na materiale jego ubrania i nie zważając na to, że zmoczy jego koszulę prosto od znanego projektanta, szlochała, aż nie zabrakło jej łez i sił. Uspokoiła się jednakże i gdyby nie to, że Blaise wciąż ją do siebie tulił, prawdopodobnie osunęłaby się na podłogę; tak bardzo była zmęczona.
    — Chyba powinnam się jeszcze położyć — odezwała się cicho, a jej głos znowu był lekko zachrypnięty. I tak do niczego innego się dzisiaj nie nadawała i choć dziś wzięła wolne, jutro już powinna stawić się w pracy.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  174. Prychnęła ze złości, kiedy Blaise zdecydował się wypróbować na niej swoją pokręconą logikę.
    - Masz stąd wyjść i nie pokazywać mi się więcej na oczy – odpowiedziała bez wahania. To, co Blaise uważał za swoje zalety, a mianowicie wpływy i bogactwo, było w jej oczach jego największymi wadami. Ostatnie wydarzenia potwierdzały jej tezę, że ze strony majętnych dupków nie należy spodziewać się niczego dobrego, nawet jeśli pozory mogą wskazywać na cokolwiek innego. Elaine zdecydowanie nie chciała powtarzać swoich błędów.
    Kiedy Ulliel zaczął się rozbierać za jej barem, zazgrzytała zębami.
    - W dupie mam dyskryminację. Wynoś się – warknęła po raz kolejny i kiedy mężczyzna stanął na jednej nodze, żeby zdjąć buty, podcięła mu drugą i tym samym powaliła na ziemię. – Przestań robić szopkę i wyjdź. Jeśli mam jakieś twoje rzeczy, wyślij listę. Dostęp do mieszkania Blacka ma jego siostra, więc możesz się do niej zgłosić, a teraz spieprzaj – przeszła nad nim i wyszła na zaplecze.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  175. — Mógłbyś chociaż zapukać — zauważyła nieco zgryźliwie Gemma. — A co gdybym była właśnie w środku robienia sobie dobrze? Chciałbyś zafundować taki widok całemu korytarzowi? — zapytała z nutą rozbawienia, bo akurat przy nim mogła sobie pozwolić na takie uwagi, nie przejmując się tym, że go zgorszy. Pod tym względem idealnie się dobrali.
    — Akurat… za każdym razem, kiedy przynosisz mi cynamonowe bułeczki, oznacza to dla mnie kłopoty — prychnęła Gemma, spoglądając na niego znacząco. — Za jednym zamachem zdobywasz sobie moją przychylność, dokładasz mi kilogramów i zawsze masz jakąś prośbę — wytknęła mu, wywracając oczami, ale i tak sięgnęła po przyniesiony przez niego deser, ponieważ nie umiała się oprzeć słodkiemu zapachowi unoszącemu się w powietrzu. — Jeśli dalej będziesz dostarczał mi smakołyki, nie zmieszczę się w żadną seksowną sukienkę na to przyjęcie. Mogłeś mi powiedzieć wcześniej — jęknęła z przejęciem, jednak zamiast sobie odpuścić, sięgnęła po kolejną bułeczkę. Kiedy skupiała się na pracy, często zapominała o tym, że powinna jeść, a teraz miała naprawdę dużo na głowie, zwłaszcza ze sprawą starego Ulliela. Mężczyzna był sprytny i okrutny, dobrze zacierał za sobą ślady, jednak nie spodziewała się niczego innego po człowieku, który wychował Blaise’a i sprawił, że był on równie błyskotliwy i bezwzględny w swoich działaniach.
    — Nie wiesz, że kłopoty to moje drugie imię? Ciągle jakieś mam. Twój staruszek nie znajduje się nawet na szczycie listy wkurwionych na mnie przeciwników, którzy życzą mi śmierci — podsumowała pogardliwie Gemma, której twarz pozostawała zupełnie beznamiętna w trakcie wygłaszania tego stwierdzenia. Miała świadomość tego, że nie była ulubienicą ludzi, podpadła wielu osobom nie tylko swoim temperamentem i ciętym jak brzytwa językiem, ale także swoją pracą jako prawniczka, która nie bała się sięgać po nie do końca legalne, a już na pewno niemoralne metody, jeśli tylko miały zapewnić jej zwycięstwo. Wiedziała, że ich atak musiał być przygotowany perfekcyjnie, ponieważ stary Ulliel miał odpowiednie pieniądze i wpływy, by zatrudnić dla siebie całą armię elitarnych prawników, a Gemma musiała być od nich wszystkich lepsza, żeby przynieść swojemu najlepszemu przyjacielowi sprawiedliwość. — Dobrze wiesz, że się nie wycofam ani nie zrezygnuję. Pomijając fakt, że ten skurwiel cię skrzywdził, zadarł ze mną, kiedy mnie okłamał i uniemożliwiał mi dotarcie do ciebie. Muszę mu się odwdzięczyć… — urwała, wreszcie unosząc wzrok znad rozłożonych przed nią papierów, by spojrzeć uważniej na Blaise’a. Wpatrywała się badawczo w jego twarz, aż w końcu jej zacięty wyraz złagodniał. — A ty? Jak się masz, Blaise? — spytała cicho, delikatnie. Miał za sobą naprawdę ciężkie tygodnie i chociaż w tej chwili zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, wiedziała, że te wszystkie wydarzenia musiały mocno na niego wpłynąć. Chciała się upewnić, że jakoś się trzymał i dawał sobie radę.
    Słysząc jednak jego pytanie, Gemma szybko odwróciła wzrok i można było powiedzieć, że na jej policzkach pojawiły się nawet delikatne rumieńce… co było zaskakujące, bo niewiele rzeczy było w stanie wybić ją z równowagi, z reguły to ona wprawiała w zażenowanie innych.
    — Tak jakby… tylko się na mnie nie złość — zastrzegła od razu, nadal starannie unikając spojrzenia w jego stronę. — Tak jakby mam męża… od piętnastu lat — wydusiła wreszcie. To był element jej przeszłości, o którym nie rozmawiała z Blaise’em, bo próbowała go wyprzeć z pamięci, jednak przeszłość do niej powróciła, żeby ugryźć ją w tyłek po tylu latach.

    Gemma

    OdpowiedzUsuń
  176. Tak, on nie potraktował jej gorzej ani nie wyśmiał, ale wiele osób przed nim miało nieco inną reakcję na wieść o tym, że Eve spadła na samo dno. Dla większości było to po prostu zabawne. Dziedziczka fortuny jednego z najbogatszych nowojorczyków straciła wszystko, bo nie przyszła na egzamin końcowy. Ironiczne, prawda? Szczególną uciechę miały tutaj tak zwane koleżanki, których rodziny nie dorastały do pięt Forbesom w aspektach finansowych, co Eve lubiła im czasem wytykać, rzecz jasna, nigdy nie bezpośrednio. Karma była suką, tak samo jak Eve, która jak najbardziej zasłużyła sobie na podobne traktowanie. Byli jednak i tacy, którym Forbes była gotowa podarować gwiazdkę z nieba, a którzy nie użyczyli jej nawet kanapy, gdy nie miała gdzie mieszkać. Nic więc dziwnego, że raczej nie oczekiwała, iż Blaise padnie u jej stóp i będzie próbował jej pomóc. Liczyła raczej na coś przeciwnego. Dlatego kiedy jej wybuch potraktował z dziwnym spokojem, przez chwilę stała w milczeniu, przestępując z nogi na nogę i gapiąc się na niego z wyraźnym niedowierzaniem, jakby oczekiwała, że mężczyzna zaraz wybuchnie śmiechem. A kiedy nic takiego się nie stało, odparła, wciąż nieco naburmuszona:
    - A skąd miałam wiedzieć, że mnie nie wyśmiejesz? Przecież to takie zabawne, córka Marca Forbesa bez centa przy duszy, musi sprzątać zarzygany klub, żeby na siebie zarobić. - Prychnęła.
    Zaraz jednak uspokoiła się nieco, a nawet usiadła na sofie obok Blaise'a. Faktycznie, był cholernie uparty. Przecież mu powiedziała, że sam może poprzebierać się w te łaszki, jeśli tak bardzo zależało mu na tym, by nie zwracać ich do sklepu! Nawet jeśli były bardzo ładne, a Eve żyła i oddychała modą, i tą umiejętnością samoekspresji, jaką dawało jej dobieranie nowych kreacji... nie potrafiła się powstrzymać. Zajrzała do jednej z toreb i wyjęła z niej uroczą spódnicę, przytulając ją do siebie, jakby był to najcenniejszy przedmiot, w jakiego posiadanie weszła (cóż, akurat w tym mogło być wiele prawdy). W oku znów pokręciła jej się łezka. Wzdychając, zwróciła się w stronę Blaise'a.
    - Dziękuję. Są piękne.
    Przed odpowiedzią na jego kolejne pytanie zamilkła na moment, niepewna, jak bardzo powinna się przed nim otworzyć. Na pierwszy rzut oka Ulliel nie miał złych intencji, ale kto wie, może jego potulne zachowanie było tylko przykrywką, formą zakładu. Jednak z drugiej strony, jeśli tylko chciał, o całej sytuacji mógł dowiedzieć się z portali plotkarskich. Mimo to, Eve naprawdę nie lubiła wracać do tego, co spowodowało, że zamiast siedzieć na tej kanapie i zamawiać kolejne drinki, wiedziała, że za niedługo musi wstać i te drinki posprzątać. Ale Blaise najwyraźniej nie zamierzał odejść, dopóki nie usłyszy jej wyjaśnień, dlatego zaczęła:
    - Nie przyszłam na egzamin z prawa. Wylali mnie ze studiów. Nie chciałam dłużej robić czegoś, czym nie byłam ani trochę zainteresowana. Gdybym skończyła te studia, przez resztę życia musiałabym pracować dla ojca i radzić sobie z bezsensownymi pozwami na jego firmę. Nie miałam tylko pojęcia, że tak bardzo się wścieknie... wyrzucił mnie z domu, dostałam od niego tylko pięćset dolarów na odchodne. A w dodatku zniszczył moją maszynę i portfolio. - Westchnęła ciężko. - Muszę zacząć wszystko od nowa.

    Eve

    OdpowiedzUsuń
  177. — Co ty nie powiesz? — bąknęła, kiedy Blaise zaczął opowiadać o tym, że Elaine woli radzić sobie sama. To brzmiało tak, jakby mówił o każdym z nich z osobna: o Elaine, ale też o sobie, o Blacku i poniekąd o Maille. Akurat z tej czwórki to ona była najbardziej skłonna do otworzenia się na innych, kiedy borykała się z problemami, z którymi sobie nie radziła, lecz czyniła to wyjątkowo niechętnie i jedynie pośród osób, przy których czuła się bezpiecznie. Zarówno Elaine, jak i Blaise czy Black z kolei odcinali się nie tyle od świata, co od najbliższych. Każde z nich było indywidualistą i każde choć raz zrobiło coś głupiego, by chronić bliskich… W końcu El również nie mówiła Creswell o wielu rzeczach ze względu na jej bezpieczeństwo, a Irlandka doskonale zdawała sobie z tego sprawę i godziła się na ten swoisty pakt milczenia, nie zadając niewygodnych pytań.
    Kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo podobni byli do siebie członkowie ich paczki, parsknęła cichym śmiechem, w którym na próżno było szukać wesołości. Teraz, kiedy Lucas zniknął, została ich trójka – byli jak trzej ponurzy muszkieterowie o przedziwnych koneksjach, ponieważ jedno było gotowe skoczyć za drugim w ogień, a jednocześnie Elaine i Maille często łączyły się w chęci mordu Ulliela, który potrafił w mgnieniu oka wyprowadzić je z równowagi.
    Uwieszona na ramieniu przyjaciela, rozmyślała o tym wszystkim i być może dlatego początkowo nie zareagowała na jego przeprosiny. Wpatrywała się w niego wciąż wilgotnymi, spuchniętymi od płaczu oczami i nie odezwała się ani słowem. Nie protestowała też, kiedy mężczyzna wziął ją na ręce i zaniósł do znajdującej się na piętrze sypialni. Kiedy jednakże już ułożył ją pośród pościeli i zaczął się cofać, zręcznie złapała jego dłoń, przytrzymując go blisko siebie. Mocniej zacisnęła palce na jego skórze i tym gestem wymusiła, by ich spojrzenia się skrzyżowały.
    — Wiem — odparła równie cicho, co on wcześniej i uśmiechnęła się delikatnie. Przez kilka uderzeń serca błądziła wzrokiem po jego twarzy, a przy tym jakby się nad czymś zastanawiała i po chwili, zdecydowawszy się odezwać, mocno nabrała powietrza w płuca.
    — Kocham cię, Blaise. Zawsze na swój sposób będę cię kochać. Ale nie jako partnera — zastrzegła od razu, unosząc palec drugiej ręki, by podkreślić swoje słowa. Uznała, że nie będzie lepszego momentu niż ten, by wyjaśnili sobie wszystko i zdefiniowali to, co między nimi było, a przede wszystkim naprawdę chciała mu powiedzieć, że wciąż był jej wyjątkowo bliski i nie miało się to zmienić. Naprawdę go kochała, szczerze i z całego serca, nie było to jednak uczucie podszyte namiętnością, jakim kobieta obdarzała mężczyznę. Już nie.
    — Nie wyobrażam sobie, żeby miało zabraknąć cię w moim życiu — kontynuowała ostrożnie, nie odrywając wzroku od twarzy szatyna. Była gotowa zamilknąć, gdyby tylko dostrzegła oznaki tego, że powiedziała o jedno słowo za dużo. — Wkurzasz mnie jak nikt inny, ale też jak nikt inny potrafisz mnie rozśmieszać. Jesteś też dupkiem do kwadratu, ale cóż, żadnego innego dupka tak bardzo nie lubię — mruknęła z lekkim rozbawieniem i lekko wzruszyła ramionami. — I nawet ze względu na to wszystko — zamilkła na moment, by następnie wyrzucić z siebie na wydechu: — Nie potrafiłabym z tobą być. Szarpalibyśmy się ze sobą, Blaise. Rozumiesz? — spytała cicho, puściła jego rękę i ostrożnie przyłożyła dłoń do policzka Ulliela. Jednocześnie uświadomiła sobie, jak mocno jej serce tłukło się w piersi, a krew szumiała w uszach. Nie chciała go zranić, ale też pragnęła być z nim szczera. Egoistycznie chciała też zatrzymać go przy sobie, ale była gotowa odpuścić, jeśli podobna, przyjacielska relacja stanowiłaby dla niego zbyt duży ciężar, nawet jeśli i dla niej okazałoby się to wyjątkowo bolesne.

    MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  178. — W porządku, ale tylko jeśli do mnie dołączysz. Skoro mam przy sobie eksperta, nie wiem, czemu miałabym się sama ze sobą zabawiać — zauważyła Gemma, mrugając do niego porozumiewawczo. Co prawda ego mężczyzny było już nieznośnie wielkie, lecz nie dało mu się odmówić łóżkowych umiejętności i aż zadrżała z przyjemności na samo wspomnienie ich ostatniej wspólnej nocy. Naprawdę cieszyła się, że znalazła faceta, który podzielał jej zamiłowanie do seksu, ale przy tym nie wymagał od niej niczego więcej, stąd ich przyjaźń pozostawała silna i nienaruszona, a do tego mogli liczyć na bonus w postaci gorących, satysfakcjonujących schadzek. Gdyby nie to, że byli do siebie zbyt podobni pod względem charakterów i zbyt dobrze się rozumieli, stanowiliby naprawdę doskonały duet, ale ich oboje ciągnęło w zupełnie inne strony pod względem szczerych uczuć. Dbała o niego i troszczyła się jak o nikogo innego, ale przy tym miała świadomość, że nigdy między nimi niczego będzie, bo gdy stali się sojusznikami, przestali być dla siebie nawzajem wyzwaniem, a chyba właśnie tego oboje potrzebowali w życiu.
    — Będziesz musiał mi odkupić nowe buty, skoro dla ciebie zniszczę moje ulubione obcasy. Krew naprawdę trudno się spiera, poza tym nie chcę nosić niczego, co będzie miało styczność z tym skurwielem — stwierdziła wesołym tonem Gemma, jakby nie mówiła właśnie o tym, że zamierzała zniszczyć drugiego człowieka. Czasami naprawdę miała ochotę odnaleźć Willa i wcisnąć obcas swoich niebotycznie wysokich szpilek pomiędzy jego nogi, by ukarać mężczyznę w ten sposób za wszystko, co zrobił Blaise’owi, bo w jej oczach już dawno utracił męskość, teraz musiała jedynie zrobić to w bardziej formalny sposób. — Wyślę ci później link — dodała, mówiąc całkiem poważnie. Niestety, miała niesamowicie drogi gust, ponieważ wychowywała się w domu milionera, a po utracie całej fortuny nigdy do końca nie przyzwyczaiła się do mniejszych funduszy… Na szczęście miała dzianego najlepszego przyjaciela, który ją uwielbiał i rozpieszczał ją do granic możliwości.
    Gemma jęknęła i wywróciła oczami, od razu odpychając od siebie torbę ze smakołykami na drugą stronę biurka.
    — Widzisz? Mówiłam! Za każdym razem, kiedy przynosisz mi słodycze, przychodzisz po jakąś przysługę. Nie mogę uwierzyć, że nadal pozwalam ci przekupywać się jedzeniem — narzekała, patrząc na niego podejrzliwie, ponieważ cokolwiek to było, musiało być pilne, skoro pofatygował się aż do jej gabinetu. Gemma skrzywiła się, gdy wreszcie zdradził, po co do niej przyszedł. — Czy ja ci wyglądam na osobę, która nadaje się do poradnictwa w sprawie związków? Powiedz mi, czy przez te wszystkie lata, odkąd się znamy, byłam w chociaż jednym związku? — zapytała retorycznie. Wybierała sobie nieosiągalnych facetów, których mogła zdobyć, a kiedy oni chcieli czegoś więcej, szybko kończyła relację. Zależało jej na nieskomplikowanym seksie, na niczym więcej. Była emocjonalnie niedostępna i nigdy tego nie ukrywała. — Już pomijając ten fakt… Co ci strzeliło do głowy, że teraz postanowiłeś ją odzyskać? Minęło sporo czasu… Poza tym wiesz, że uważam, że stać cię na więcej. — Gemma zagryzła wargę, przypatrując się przyjacielowi, który wyglądał na naprawdę zdruzgotanego. Odetchnęła, sięgając po jego dłoń i ścisnęła ją delikatnie. — Posłuchaj mnie, Blaise. Wiem, jaki uparty jesteś. Wiem, że chcesz o nią walczyć za wszelką cenę, po trupach, jak zawsze, bo właśnie tacy jesteśmy. Nie umiemy odpuszczać. Ale łączy was kawałek historii i jej również musiało być trudno powiedzieć ci nie. Musiała długo o tym myśleć i zdecydowanie, że nie chce cię więcej w swoim życiu jako partnera, musiało ją mnóstwo kosztować. Skoro znalazła kogoś, z kim jest szczęśliwa, niezależnie od płci tej osoby, powinieneś to uszanować. Ona ruszyła do przodu. Ty też musisz.

    OdpowiedzUsuń