BLAISE ULLIEL
| 26 lat | jedynak | matka Francuzka, ojciec Amerykanin | absolwent ekonomii na Harvardzie |
Rodząc się jako członek jednej z najbogatszych
rodzin na świecie, już od pierwszych chwil swojego życia jesteś niejako
skazany na sukces. Otwierasz oczy w prywatnej klinice, w której pobyt
przekracza roczne wynagrodzenie zwykłych, szarych obywateli; Twój krzyk
obserwuje grono najlepszych lekarzy w Stanach Zjednoczonych, a cały personel dba
o to, abyś już po kilku godzinach nienagannie prezentował się w swoich
śpioszkach, prosto od projektantów z najwyższej światowej półki. Opuszczając
szpital, jesteś na oczach wszystkich, a fotoreporterzy robią ci więcej zdjęć niż członkom brytyjskiej rodziny królewskiej. Tak, już od samego początku
jesteś pieprzonym pępkiem świata, ale tobie w żaden sposób to nie przeszkadza.
Kochasz to, kochasz być w centrum uwagi tak jak kiedyś, kiedy miałeś dwa dni,
tak i teraz, kiedy niebawem skończysz już dwadzieścia sześć lat.
Nie musisz poszukiwać boga, to Ty nim jesteś - gdybyś tylko chciał, świat stałby się twoją religią. Twoją własnością, z którą
mógłbyś zrobić, co tylko zechcesz i na co tylko masz ochotę. Nigdy nie potrafisz
się podporządkować, nigdy nie przegrywasz - to Ty jesteś na samej górze gry, pozostali to
tylko pionki, którymi świetnie grasz w swoim teatrze życia. Kochasz dominować i
mieć władzę nad innymi. Nie musiałeś zaczynać jako goniec w firmie ojca,
założyłeś swoją, wystarczyło odkryć tylko potężne złoża ropy, szczęście
przecież zawsze się do Ciebie uśmiecha. Nie wiesz, co to cierpienie, ból,
strata, nie wiesz, co to bieda ani strach. Znasz tylko pieniądze, władzę, popularność i piękno. Tak, piękno. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, jak
cholernie przystojny jesteś i jak wiele kobiet Cię pragnie. Zdradzają z tobą
mężów, zostawiają dla ciebie swoje rodziny, wrzucają do samochodu swoją bieliznę,
ale Ty pragniesz tylko jednego, dla Ciebie liczy się tylko szybki, przygodny seks i dobra
zabawa. Żadna z nich nie zostanie na noc, żadnej też nie pozwolisz wejść do
swojej sypialni, nigdy nie zaproponujesz śniadania, klasyczne ‘zaspokój się mała i spadaj, tylko nie
trzaskaj drzwiami, są droższe niż twoja pensja’. Nie wierzysz w miłość i nigdy nie potrafiłbyś
się zaangażować. Nie mógłbyś się zakochać, bo miłość wymaga poświęceń, a Ty
jesteś po prostu dupkiem.
Tak Blaise, jesteś pieprzonym, egoistycznym
dupkiem, który żyje jak we śnie; jak w bezpiecznej, pozłacanej bańce mydlanej. Tylko co się stanie, kiedy ta bańka pęknie ? No przecież wiesz, doskonale wiem
to ja i wiesz to Ty. Rozlecisz się, rozpadniesz na miliard kawałków, tak jak
wtedy, kiedy próbowałeś się zabić. Wołałeś o pomoc, ale nikt cię nie usłyszał,
nikt nie chciał cię usłyszeć. Teraz naiwnie wierzysz, że bańkę udało posklejać
się na tyle mocno, że to się nigdy nie powtórzy, przecież jesteś bogiem, a bóg
może wszystko. Pamiętaj jednak, szkło jest bardzo kruche i drugiego upadku może
już nie wytrzymać...
Dzień dobry wszystkim :) Ciesze się, że mogę dołączyć do waszego grona, mam nadzieję, że dacie szansę Blaise'owi i mimo wszystko choć części z was postać ta przypadnie do gustu. To moje zupełne początki jeśli chodzi o blogowanie, więc przepraszam, jeśli w karcie postaci coś poszło nie tak, obiecuję wszystkiego szybko się nauczyć, chętnie także przyjmę każdy wątek :)
Wizerunek : Marcus Hedbrandh
Dzień dobry wszystkim :) Ciesze się, że mogę dołączyć do waszego grona, mam nadzieję, że dacie szansę Blaise'owi i mimo wszystko choć części z was postać ta przypadnie do gustu. To moje zupełne początki jeśli chodzi o blogowanie, więc przepraszam, jeśli w karcie postaci coś poszło nie tak, obiecuję wszystkiego szybko się nauczyć, chętnie także przyjmę każdy wątek :)
Wizerunek : Marcus Hedbrandh
[Witam bardzo serdecznie na blogu :)
OdpowiedzUsuńJuż na wstępie pożyczę Ci udanej zabawy i nieskończonych pokładów weny w zabawie na grupowcach; mam nadzieję, że się wśród nas - tu czy na innym blogu - z łatwością odnajdziesz :)
Gratuluję Ci kreacji postaci; sama wolę nawet nie myśleć o tym, jak wyglądały moje początki w tworzeniu kp xD Wyszło Ci jak najbardziej na temat; dałaś nam poznać swojego pana i trzeba przyznać, że Blaise nie należy do przyjemniaczków... Acz, wywodząc się z takiej rodziny, pewnie trudno o inny charakter; pozorne lub nie rozpieszczenie to jedno, ale nie brakuje ludzi, którzy z przyjemnością weszliby takim osobom na głowę lub z radością ich zniszczyli... Z drugiej strony jest jednak wyraźnie pogubiony i ludzki, więc bardzo fajnie go przedstawiłaś :)
Nie zanudzając, witam raz jeszcze, życząc wielu ciekawych wątków i udanej zabawy na NYC! :)]
Elin Yale || Tony Barnes
[Hej!
OdpowiedzUsuńNa początek przyznam, że mam dziwną słabość do imienia Blaise, choć nie do końca potrafię stwierdzić dlaczego. Sama postać jest wykreowana w niezwykle ciekawy sposób. Bycie takim dupkiem i pępkiem świata pewnie zużywa dużo energii. Ale skoro Blaise się w takim wydaniu odnajduje... :D. Tylko ten motyw z próbą samobójczą kompletnie mi do niego nie pasuje. I aż chciałabym się przekonać, co skłoniło go do tak radykalnego kroku.
Doczytałam, że to Twoje początki, jeśli chodzi o blogowanie - muszę przyznać, że w karcie poszło Ci świetnie. Mam nadzieję, że wątkach będzie Ci szło równie dobrze! :)
Sama bym z Tobą chętnie coś napisała. Jessie bardzo chętnie pokazałaby mu gdzie raki zimują, bo chociaż sama często jest w centrum uwagi, to nie lubi, kiedy ktoś za bardzo się panoszy. Ale żadne szczegóły odnośnie tego nie przychodzą mi do głowy :(
Tak na koniec się przyczepię do małego błędu, mam nadzieję, że się za to nie obrazisz. Ale francuska w określeniu do "matka" jest użyte błędnie, ponieważ jest to przymiotnik określający rzeczownik. Powinno być, albo matka francuska, ojciec amerykański, albo matka Francuzka, ojciec Amerykanin :)
Poza tym, życzę mega udanej zabawy i wielu owocnych wątków! :)]
Jassemine Merrick
To w sumie mój błąd, bo przeoczyłam jakoś. Przepraszam!
Usuń[Cześć, cześć!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim życzę dobrej zabawy i wielu wątków. Po drugie... zapraszam do Elaine. Prowadzi bar, dawniej imprezowy typ. Może coś da się napisać :D]
Elaine
[Dzień dobry, witam Cię serdecznie w naszym gronie i niezmiernie się cieszę, że to NYC wybrałaś/eś na początki swojej blogowej kariery :) Gdyby tylko zrodziły Ci się w głowie jakiekolwiek pytania bądź wątpliwości, wal jak w dym do administracji bądź któregokolwiek z autorów, na pewno wszyscy chętnie pomożemy :)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że mam sentyment do tego imienia. Sama kiedyś prowadziłam pewnego Blaise'a, z którym bardzo się zżyłam i do dzisiaj z uśmiechem wspominam wszystkie wątki, a także napisane opowiadania :) Po cichu mam nadzieję, że Ty również nazbierasz sobie podobnych wspomnień z tą postacią :) Sama karta postaci mnie zaskoczyła. Z każdym zdaniem coraz bardziej go nie lubiłam, aż natknęłam się na akapit wspominający o nieudanej próbie samobójczej i to kazało mi spojrzeć na Blaise'a zupełnie inaczej. Jestem ciekawa, co kryje się głęboko w jego środku, gdzieś pod tą grubą warstwą gry pozorów i ciekawi mnie również, czy komuś uda się to odkryć.
Oczywiście zapraszam również do siebie :) Choć jeszcze nie jestem pewna, czy uda nam się znaleźć coś, co połączy Maille i Blaise'a, ale wspólna burza mózgów chyba nie zaszkodzi, prawda? :)]
MAILLE CRESWELL
[Przybywam z powitaniem :) Blaise kojarzy mi się z postaciami, ktore kiedyś prowadziłam i do których mam szczery sentyment, bo wbrew pozorom tacy bohaterowie dają obromne pole do popisu jeśli chodzi o wątki, ktore właściwie nie mają żadnych granic :) Życzę oczywiscie wielu barwnych wątków i relacji a takze, co najwazniejsze, wielu blogowych przyjaźni, ktore sprawią, że zostaniesz z nami na długo :)
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam do siebie (o ile nie przeszkadzają Ci wątki męsko męskie, bo niektorzy autorzy od tego stronią). Moja postać to Allan Murphy, ktory już tutaj od jakiegos czasu jest, a takze Ryan Collins, ktory pojawi się niebawem i chyba to u nich właśnie widzialabym wieksze pole do gry. ]
[Cześć! Witam serdecznie na blogu :D
OdpowiedzUsuńBardzo miło jest widzieć kogoś nowego w blogosferze, serio :D
Sam Blaise jest bardzo ciekawy. Taki trochę (w moim odczuciu) książę made by USA ;) Właściwie to nie dziwię się, że wyrósł na takiego człowieka na jakiego wyrósł...chociaż ciekawi mnie dlaczego próbował popełnić samobójstwo, co go do tego skłoniło?
No ale...weny czasu oraz wątków :D]
Jonas
Cruz
Zachary
[Muszę przyznać, że mam słabość do takich dupków. A szczególnie, jeśli mają jakiś bagaż, który pokazuje, że chowają więcej, niż się wszystkim dookoła wydaje. Chętnie dowiedziałabym się, co takiego skłoniło Blaise'a do próby samobójczej, bo to naprawdę nie pasuje do faceta, jak on, a to z kolei oznacza, że może to wszystko to tylko maska, a pod spodem jest zupełnie kimś innym? Nie wiem, jakoś tak mnie zaintrygował, bo poza tym co wyżej opisałam, na dodatek jest przystojny. Kurde, nie lubię przystojnych dupków (czytaj: kocham, haha). Życzę mnóstwa weny, ciekawych wątków i wspaniałej zabawy na blogu! Zapraszam oczywiście do mnie, jeśli tylko masz ochotę, bo myślę, że mogłabym mieć jakiś pomysł na wątek.]
OdpowiedzUsuńJuliet Hastings
[Dziękuję serdecznie za te wszystkie miłe słowa, dawno się nie naczytałam tyle dobrego o Maille :) Fakt, Maille i Blaise są jak dwa przeciwnie naładowane bieguny, a wiadomo, że te się przyciągają i to z całkiem sporą siłą, więc myślę, że w wątku między nimi mogłoby być ciekawie. I kiedy się tak nad nim zastanawiałam, zaczęło chodzić mi po głowie jakieś wydarzenie towarzyskie... Coś, na czym mogliby pojawić się oboje, mimo że pochodzą z różnych sfer. Co powiesz na otwarcie restauracji jakiegoś bardziej znanego szefa kuchni? Blaise zostałby tam zaproszony dlatego, że po prostu jest znany, a Maille mogła wygrać zaproszenie w jakimś internetowym konkursie. Oczywiście los (czyli my) sprawiłby, że nasi bohaterowie zostaną usadzeni przy jednym stoliku i zobaczymy, co nam z tego wyjdzie. Co Ty na to? :)]
OdpowiedzUsuńMAILLE CRESWELL
[Niezmiernie się cieszę, że Juliet zaintrygowała Cię tak samo, jak mnie Blaise. Teraz tylko wymyślić im jakieś super powiązanie! Ja oczywiście baaardzo bym się cieszyła z jakiejś okazji na odkrycie zakamarków duszy Blaise'a, ale to tylko zależy od Ciebie :D Bardziej skłaniasz się ku jakiejś nowej relacji, czy może coś z przeszłością?]
OdpowiedzUsuńJuliet
[Dziękuję. Elaine ma sporo za uszami, chociaż ostatnio jest znacznie spokojniejsza. Może jednak spotkanie kogoś takiego jak Blaise by ją wyrwało z tego stanu?
OdpowiedzUsuńI coś przyszło mi do głowy. Ostatnio piszę z Maille wątek o tym, że El szykuje się na jakiś bankiet organizowany przez rodziców. A co jeśli by się tam właśnie poznali? A potem dopiero spotkali gdzieś indziej, w barze czy potrąciłby ją na ulicy samochodem?]
Elaine
[Okej, podoba mi się. Zaczęłabym nam, ale musiałabyś najpierw zdradzić mi jakieś szczegóły na temat tego jego pobytu na uniwersytecie, bo nie do końca wiem, na czym się opierać :D Chyba, że ty wolisz nam coś naskrobać, to ja się nie obrażę!]
OdpowiedzUsuńJuliet
[Jeśli chodzi o zaczynanie, to raczej robię za antyprzykład, ale oczywiście zacznę. Pytanie, czy przechodzimy od razu do baru czy piszemy najpierw o bankiecie. :)]
OdpowiedzUsuńElaine
[Wpadłam na pewien pomysł. Nie wiem, czy genialny, ale w pewien sposób, wydaje mi się, że pasujący do nich :D.
OdpowiedzUsuńOtóż, oba pokazy Jessie odbyły się już tutaj, w Nowym Jorku. Więc Blaise mógł oczywiście zasiąść w pierwszym rzędzie i obserwować. Po głównym pokazie wszyscy poszliby na afterparty w jakimś hotelu, aby świętować nawet ten średni sukces. Na tej imprezie Jessie i Blaise mogliby się do siebie bardzo zbliżyć. Jakieś zalotne uśmieszki, gadka na podryw. Mogliby nawet chcieć się urwać w jakieś bardziej ustronne miejsce, ale ktoś zaczepiłby Jessie, bo jakaś tam sprawa nie była do końca domknięta. Mogłaby mu powiedzieć, że zaraz do niego dojdzie i ma na nią poczekać. Jessie by nie przyszła i zwyczajnie go wystawiła.
Teraz, Blaise może być jednym ze sponsorów, którego znalazł Jack Davis (właściciel sklepów Red Wedding, dla których ona projektuje). I... w sumie, to nie wiem, jak to dalej można pociągnąć ;/]
Jassemine
[Sama jestem zdziwiona, że wczoraj wieczorem wpadłam na ten pomysł, bo zwykle myślenie nad wątkami zdecydowanie lepiej idzie mi rano ^^ A Twój pomysł też jest świetny i jak najbardziej go wykorzystamy! Większość ustaleń raczej mamy już za sobą, skoro nasze postacie i tak mają dopiero co się poznać, więc jeśli tylko uważasz, że wszystko już zostało dogadane, chętnie napiszę dla nas rozpoczęcie :) Myślę, że dziś lub najpóźniej jutro powinno się ono pojawić, w zależności od mojej weny i wolnego czasu :)]
OdpowiedzUsuńMAILLE CRESWELL
[Te pokazy były jakiś rok temu, więc myślę, że lepiej będzie, jak już okaże się, że to on jest tym sponsorem. Biedna Jessie nieco się zdziwi :D]
OdpowiedzUsuńJessie
[Czy to źle że mam słabość właśnie do takich postaci...? Jestem naprawdę zauroczona jego postacią i nie wiem czy to dobrze czy źle. Witaj serdecznie na grupowcach i mam nadzieję, że spodoba Ci się ta zabawa tak bardzo, że zostaniesz na długo! Choć sama jestem autorem dopiero kilka lat to zawsze mi miło witać nowych autorów, którzy dołączają do blogów. Taki moment mi przypomina moje pierwsze kroki w tym świecie. :D
OdpowiedzUsuńŻyczę udanych wątków na blogu oraz dłuuuuugiego pobytu!:)]
Joycelyne Starling & Tyler Brighton
Kilka lat spędzonych na NYU Juliet wspominała jako jeden wielki ciąg czytania podręczników, wykonywania eksperymentów i stresowania się zbyt małą ilością czasu. Jak każdy zbyt ambitny student, spędzała większość wolnych chwil w bibliotece, pijąc zdecydowanie za dużo kawy. Nic nie mogła na to poradzić – chciała być najlepsza. Nauki ścisłe nigdy nie były dla niej trudne, ale studiowanie chemii wymagało naprawdę dużego poświęcenia. Najbardziej cierpiało na tym życie towarzyskie, na które zazwyczaj po prostu nie wystarczało jej czasu i energii. Większość jej znajomych chodziła z nią na zajęcia, bo tylko tam miała okazję kogokolwiek poznać. Nie to, żeby potrzebowała jakiegoś wielkiego towarzystwa – była na tyle wybredna, że raczej wolała samotność, bo wszyscy dookoła ją irytowali. Jedni mówili za dużo, drudzy za mało, jedni byli zbyt optymistyczni, drudzy wręcz odwrotnie – i tak dalej, i tak dalej. Każdy ma jakieś wady, tego nie da się przeskoczyć. Problem Juliet polegał na tym, że za dobrze znała się na ludziach i często widziała coś ponad te wady, coś ukrytego głęboko, coś czego nie umiała zignorować. Widziała prawdziwe twarze, a te rzadko były piękne.
OdpowiedzUsuńJak to więc było z Antonym Hardym? Och, doskonale wiedziała, że udawał kogoś innego. Jednym jednak różnił się od całej reszty – on potrafił udawać. Nie rozszyfrowała go od razu. Tak naprawdę nigdy jej się to nie udało, bo zniknął z jej życia tak szybko, jak się w nim pojawił. Nie miała w zwyczaju się zakochiwać – było to oznaką pewnej słabości, a ona nie okazywała słabości. Na pewno nie przypadkowym facetom, którzy prawdopodobnie chcieli tylko zaciągnąć ją do łóżka. Owszem, zdarzało jej się randkować, ale były to raczej pojedyncze wybryki, przygody na jedną noc. Większość po prostu wydawała się być ciekawa, by zaraz ją znudzić. Z Antonym było inaczej. Im bardziej go poznawała, tym więcej chciała wiedzieć. Miał swoje tajemnice, całe mnóstwo tajemnic, ale to tylko czyniło go bardziej intrygującym. Nigdy nie przyznałaby się nikomu, jak bardzo zaintrygował ją ten chłopak. Nawet samej sobie. To po prostu nie było w jej stylu, a co za tym idzie – przerażało ją.
Byli ze sobą blisko – spotykali się prawie codziennie, pomagali sobie w nadrabianiu zaległości w nauce, poszli nawet na kilka randek, na których bawili się świetnie. Przez jakiś czas Juliet czuła się jak we śnie, i tylko charakterystyczna dla niej zimna ocena sytuacji pozwoliła jej nie zatracić się całkowicie. Dzięki Bogu, bo Antony pewnego dnia najzwyczajniej w świecie zniknął. Przestał pojawiać się na uczelni, w bibliotece… Jakby zapadł się pod ziemię. A ona, jak to ona, oczywiście go nie szukała. I tak polubiła go za bardzo. Nie była aż tak zdesperowana, by biegać za kimś, kto sam postanowił uciec. Najwyraźniej mu nie zależało. Jego strata – to właśnie sobie powtarzała, aż w końcu o nim zapomniała.
Nie myślała o Antonym od wielu lat. Nawet nie pamiętała, ile dokładnie ich minęło. Zawsze jednak miała pamięć do twarzy, jakież więc było jej zdziwienie, kiedy dostrzegła go w morzu przypadkowych osób na jednej z wielu zatłoczonych ulic Nowego Yorku. To było niemal niemożliwe – spotkać kogoś przypadkiem w metropolii tak ogromnej, jak NY. Cóż, cuda się zdarzają, chociaż w tym wypadku bardziej trafne byłoby określenie – katastrofy. Ale przecież nie mogła przepuścić takiej okazji. Nie widziała go tyle czasu, a mimo to wszystko nagle do niej powróciło.
- Och, przepraszam – tak, zdecydowanie wpadła na niego niechcący. – Antony?
UsuńByła naprawdę ciekawa jego reakcji. A może nawet jej nie pamiętał? Uniosła brew, mierząc go wzrokiem. Stali teraz w mniej zatłoczonym miejscu, ale obok nich nadal przelewały się tłumy ludzi. Jego postać zdecydowanie odznaczała się na ich tle – wyglądał po prostu lepiej, jakby miał więcej pieniędzy niż przeciętny mieszkaniec NY. Gdy teraz patrzyła na jego twarz, wydawała jej się ona znajoma. Nie dlatego, że kiedyś go znała. Raczej wyglądał jak jedna z tych osób, które przewijają się w telewizji czy gazetach. Rzadko zwracała na takie rzeczy uwagę, zbyt zajęta własnym życiem, ale zdecydowanie coś jej świtało w głowie.
[Dobra, pozwoliłam sobie zacząć, mam nadzieję, że nic nie pokręciłam :D Przepraszam za takiego tasiemca, czasami mi się to zdarza. Absolutnie nie czuj się zobowiązana do zrewanżowania się tym samym, jeśli chodzi o długość to ja nie jestem wybredna.]
Juliet Hastings
Maille w miarę możliwości starała się śledzić to, co działo się w kulinarnym środowisku, stąd otwarcie w Nowym Jorku nowej restauracji znanego szefa kuchni nie umknęło jej uwadze. Irlandka nie podejrzewała jednak, że będzie miała szansę wziąć udział w tym wydarzeniu, dopóki nie natknęła się na konkurs, umożliwiający dwóm osobom wgranie wejściówek na uroczyste otwarcie restauracji. Wiedząc, że szczęściu należy pomagać, blondynka spełniła wszystkie warunki regulaminu, lajkując post konkursowy, udostępniając go na swojej tablicy i zapraszając do zabawy kilku znajomych. Wyniki miały się ukazać na kilka dni przed planowanym wydarzeniem i szczerze powiedziawszy, nie licząca na wygraną Maille zdążyła zapomnieć, że bierze udział w jakimkolwiek konkursie. Do czasu, aż została oznaczona w jakimś poście i kiedy, nieco zaskoczona, sprawdziła, co to, okazało się, że udało jej się znaleźć w wąskim gronie zwycięzców! Trochę niedowierzając, kilka razy upewniła się, że to prawda i nie doszło do żadnej pomyłki, by dopiero później zacząć zastanawiać się, w co się ubierze. Szef kuchni był Chińczykiem i taki też motyw przewodni miała mieć restauracja serwująca tradycyjne dania kuchni chińskiej. A że ostatnio Maille była na zakupach z Elaine i wpadło im w ręce coś, co idealnie nadawało się na tę okazję… To Creswell czym prędzej skontaktowała się z przyjaciółką i pożyczyła od niej sukienkę w chińskim stylu, wcześniej upewniwszy się, że ta będzie na nią pasować. Leżała niemalże tak dobrze, jak na Elaine, więc żal byłoby nie skorzystać!
OdpowiedzUsuńWieczór otwarcia restauracji przypadł na sobotę. Maille dotarła na miejsce taksówką, nie mając ochoty tłuc się komunikacją miejską w szpilkach i mimo wszystko krepującej ruchy sukience. Przy wejściu została powitana przez samego szefa kuchni, co było dla niej dużym zaskoczeniem, a następnie kelner poprowadził ją do przydzielonego jej stolika. Był on dwuosobowy i kobieta ukradkiem zerknęła na karteczkę tkwiącą przy talerzu drugiej osoby. Blaise Ulliel. Coś mówiło jej to nazwisko, ale nie potrafiła skojarzyć go z konkretną twarzą. Była ciekawa, kto będzie jej towarzyszył podczas kolacji, lecz, o dziwo, nie doczekała się swojego towarzysza. Kolacja rozpoczęła się i kelnerzy zaczęli podawać przystawki. Porcje były degustacyjne, w końcu goście mieli dzisiaj skosztować całego menu i Maille z pewnym żalem dyskretnie zaczęła rozglądać się po sąsiednich stolikach, żałując, że nie ma z kim zamienić słowa o serwowanych daniach lub w ostateczności chociażby o pogodzie. Nie miało to jednak zepsuć jej nastroju – zadowolona z tego, że w ogóle mogła się tutaj pojawić, kosztowała kolejne przystawki, a jej podniebienie aż płonęło od wszystkich smaków.
— Przepraszam — rzuciła, gdy koło jej stolika pojawił się jeden z kelnerów. — Mogę prosić o dolanie wina? — rzuciła z lekkim uśmiechem, delikatnym skinieniem głowy wskazując na pusty kieliszek. Skąd mogła wiedzieć, że młody mężczyzna tak naprawdę wcale nie był kelnerem i że w rzeczywistości wreszcie zjawił się jej towarzysz?
[Rozpoczęcie gotowe i mam nadzieję, że możesz być : ) A tutaj masz sukienkę, o której wspominam: KLIK, bo na pewno nie opisałabym jej tak dobrze, jak odda to zdjęcie. Pierwsza z lewej :)]
MAILLE CRESWELL
Nieco skonsternowana obserwowała, jak w jej mniemaniu kelner zajmuje miejsce naprzeciwko niej, w myślach zaś warzyła jego słowa o winnicach na południu Francji i w następnym ułamku sekundy zorientowała się, jak wielką gafę właśnie popełniła.
OdpowiedzUsuń— Blaise… — mruknęła krótko, jakby samą siebie chciała utwierdzić w przekonaniu, że po dwóch godzinach od rozpoczęcia kolacji jej towarzysz jednak postanowił się zjawić. Przymrużywszy powieki, powoli przesunęła wzrokiem po jego twarzy, którą kojarzyła i po kilku długich sekundach zorientowała się, że kilkakrotnie widziała go w telewizji, którą na dobrą sprawę oglądała sporadycznie. Z tego, co o nim wiedziała, Blaise Ulliel był znany przede wszystkim z tego, że był znany i miał bogatych rodziców. Celebryta, o którym nie wiedziała praktycznie niczego i którego losów nie śledziła, siedział teraz naprzeciwko niej i dzielił ich jedynie okrągły blat stolika. Maille podejrzewała, że wiele dziewczyn dałoby się pokroić, by być teraz na jej miejscu.
— Przepraszam za tą pomyłkę… — rzuciła z lekkim uśmiechem, czując się z tego powodu odrobinę zakłopotaną. — Myślałam jednak, że już nie przyjdziesz i przez to nawet nie zastanowiłam się, kto podszedł do stolika… Dwie godziny to jednak sporo — zauważyła, pozwalając sobie na kąśliwy uśmiech, aczkolwiek w jej stalowoszarych oczach były widoczne iskierki rozbawienia.
Tym razem przy ich stoliku pojawił się kelner. Zaserwował im kolejną fantazyjną potrawę, a przy okazji dolał wina do kieliszka Maille, za co kobieta podziękowała mu lekkim skinieniem głowy.
— Mało kto zwraca uwagę na mój akcent — przyznała z uśmiechem, mając nadzieję, iż nie było widać po niej zmieszania wywołanego jego ostatnią uwagą. — Irlandia, zgadłeś — dodała, unosząc kieliszek z winem. Skinęła nim lekko w jego stronę, jakby w ramach niezobowiązującego toastu za jego znajomość europejskich akcentów i upiła łyk trunku.
— Co cię zatrzymało, Blaise, że nie mogłeś zjawić się na czas? — Ujmując sztućce w dłonie, z lekkim rozbawieniem spojrzała na niego znad swojego talerza. Gdyby tylko wiedziała, że to nie coś, a ktoś był powodem jego spóźnienia, zapewne ugryzłaby się w język i nie zadawałaby tego pytania. Skąd jednak mogła wiedzieć? Na dobrą sprawę nie znała go i nie wiedziała, jaki tryb życia prowadził, choć w mediach zapewne huczało od plotek. Nabierając na widelec kolejny kęs, Maille w duchu postanowiła, że po powrocie do domu postara się dowiedzieć czegoś więcej o swoim towarzyszu, skoro już miała okazję się z nim spotkać. Zapewne ze znalezieniem licznych informacji na jego temat nie będzie miała najmniejszego problemu. Ciekawe, co Blaise sobie pomyśli, kiedy dowie się, że Maille tak naprawdę tylko zdawała sobie sprawę z jego istnienia. Zastanawiając się na tym, zerknęła na niego z lekkim, niezobowiązującym uśmiechem, ciekawa, jakim człowiekiem okaże się pan Ulliel.
[Niczego nie pomieszałaś i poradziłaś sobie doskonale :) Wszystko jest tak, jak być powinno, więc nie musisz się martwić :)]
MAILLE CRESWELL
Och, oczywiście, przemknęło jej przez myśl. Oczywiście, że to nawet nie było jego prawdziwe nazwisko. Czego się spodziewała? Przecież doskonale wiedziała, że kogoś udawał – widziała to lekkie zawahanie na jego twarzy, które pojawiało się rzadko i na zaledwie kilka sekund, ale jednak. Przejrzała go na wylot już w pierwszych dniach znajomości, a mimo to brnęła w to dalej, zaintrygowana tajemnicami, które miała nadzieję kiedyś poznać. W pewnym momencie miała wrażenie, że do niego dociera, że odkrywa jego prawdziwe ja – ale właśnie wtedy zniknął bez śladu, i już więcej o nim nie usłyszała. Do dzisiaj. Ale czy na pewno? Czy na pewno nie widziała go kilka tygodni temu w telewizji, a wczoraj w kolorowym magazynie, który zobaczyła przelotem na jednym ze stoisk – czy to nie była jego twarz? Nagle uświadomiła sobie, że Antony Hardy – lub Blaise Ulliel, jak się przedstawił – był wszędzie, a ona była zbyt ślepa, by sobie to uświadomić. Dosłownie ukrywał się na widoku, a ona, wielka znawczyni ludzi, pracująca w kryminale, nie miała o tym zielonego pojęcia.
OdpowiedzUsuńW ułamku sekundy przez jej głowę przeleciały miliony myśli, a na twarzy pojawiłoby się pewnie wiele emocji, gdyby nie była tak dobra w ukrywaniu ich. Na zewnątrz wydawała się być aż zbyt spokojna, patrzyła na niego zimnym wzrokiem, oceniała go, i doskonale wiedziała, że on to czuje. Wewnątrz niej jednak trwała burza – bo Juliet Hastings pierwszy raz od dłuższego czasu została wytrącona z równowagi. Nie wiedziała tak naprawdę, co dokładnie czuje. Na pewno poczuła się zdradzona, bo nagle cała ich relacja okazała się być kłamstwem. Skąd mogła wiedzieć, co było prawdą, a co nie, skoro nawet jego nazwisko było fałszywe? Co za chory człowiek w ogóle przyjmuje nową tożsamość, by studiować? Nie mieściło jej się to w głowie.
Poczuła się zdradzona nie tylko przez niego – ale także przez samą siebie, bo z jakiegoś powodu w reakcji na jego delikatny dotyk nie wzdrygnęła się z obrzydzeniem, co byłoby jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę jego zachowanie. Zamiast tego poczuła lekkie dreszcze, przypominające o tych nielicznych chwilach, które razem spędzili kilka lat temu. Tak jakby wcale o nim dawno nie zapomniała. A zapomniała. Zdecydowanie.
Wyglądał inaczej, niż kiedy był Antonym – miał na sobie drogi garnitur, cały był wymuskany, jak na bogatego biznesmena przystało. Ale ona widziała na jego twarzy jedną bardzo ważną rzecz, tak okropnie znajomą – cały czas udawał. Nosił maskę, najwyraźniej nie chcąc, by ktokolwiek dowiedział się, kto ukrywa się pod garniturem za kilkanaście tysięcy dolarów. Tak samo, jak te kilka lat temu, kiedy ukrywał swoje prawdziwe ja pod maską Antony’ego.
- Ma pan rację, musiałam pana z kimś pomylić – uśmiechnęła się zimno, a jej głos ociekał sarkazmem. – Panie Ulliel.
Zrobiła krok do przodu, rzucając mu wyzywające, ale jednocześnie lodowate spojrzenie. Postanowiła zaczekać na jego ruch. Nie mogła teraz zrezygnować – spotkała go przypadkiem w Nowym Yorku! Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. Poza tym zależało jej bardziej, niż była w stanie się do tego przyznać, nawet przed samą sobą. Ten kłamliwy idiota stał przed nią od jakichś czterech minut, a już czuła, jak powoli zatapia się w tym samym nieznanym uczuciu, które ogarniało ją wtedy. Przerażało ją wtedy, i przerażało ją teraz. Ale nigdy nie była tchórzem.
[Zdecydowanie nie zawiodłaś, bardzo mi się podoba! Tylko chyba któraś z nas się pomyliła z imieniem, bo wydawało mi się, że mówiłaś wcześniej o Antonym, a napisałaś o Benie - możliwe jednak, że to ja coś przekręciłam, więc jakby co, to mów <3]
Juliet
Z jednej strony nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jego słowa bolały, oczywiście, że bolały, ale także obudziły w niej złość, jakiej od dłuższego czasu nie czuła. Z drugiej jednak strony… Spodziewała się tego. Już po pierwszych wypowiedzianych przez niego słowach wiedziała, jak cała sytuacja się potoczy. Może tylko trzymała się cienia nadziei, że jednak mężczyzna ją zaskoczy. Na pewno nie przyznałaby się do tej nadziei nawet przed sobą.
OdpowiedzUsuńSłuchała jego słów, spokojnie wpatrując się w jego twarz. Ukrywał coś – ukrywał to, jak bardzo wpłynęło na niego to spotkanie. Udawał, że po prostu spotkał jakąś natrętną fankę i musi sobie z tym poradzić. Tak było prościej. Ale z jakiegoś powodu jeszcze nie odszedł, ciągle do niej mówił, a lekki dotyk, który poczuła na ramieniu, wydał jej się jakby desperackim wołaniem o pomoc. Jakby ta osoba pod maską bezwzględnego biznesmena prosiła o zauważenie. To jednak właśnie ten bezwzględny biznesmen obrzucał ją właśnie błotem, postanowiła więc być głucha na jakiekolwiek wołania człowieka, który najwyraźniej był tylko wytworem jej wyobraźni. Jak mógł w ogóle pomyśleć, że chociaż odrobinę obchodzą ją pieniądze? Czyżby w ogóle jej nie znał? Cóż, cała ich relacja mogła się właśnie okazać kłamstwem, ale wydawało jej się, że spotykali się na tyle długo, że przynajmniej się czegoś o niej nauczył. Ewidentnie jednak tak nie było.
Zanim się odezwała, wzięła głęboki oddech, modląc się w duchu, by jej głos nie zadrżał. Nie mogła okazać słabości, nie mogła dać po sobie poznać, jak bardzo zabolały ją jego słowa. Juliet trudno zranić, a jemu jakimś cudem się to udało. Brawo, panie Ulliel – pomyślała z goryczą – udało cię się mnie złamać. Ale prędzej piekła się rozstąpią, niż Juliet Hastings pokaże po sobie, że coś ją dotknęło.
- Jeśli wydaje ci się, że naprawdę mogłabym być taka ślepa, to najwyraźniej ty byłeś nieuważny, Blaise – wysyczała jego imię nie z nienawiścią, ale z okrutną obojętnością; jeśli on był bezwzględny, ona miała zamiar odwdzięczyć się tym samym. – Zawsze wiedziałam, że coś ukrywasz. Mój błąd, bo wydawało mi się, że przyjmowanie fałszywej tożsamości zdarza się tylko w filmach. Cóż, najwyraźniej jednak tacy idioci naprawdę istnieją. Dziękuję za otworzenie mi oczu.
Uśmiechnęła się do niego pobłażliwie, ale jej serce galopowało jak szalone. Miała ochotę go uderzyć – z drugiej strony jednak wydawało jej się to zbyt prymitywne. O nie, ona nigdy nie potrzebowała przemocy, by komuś dołożyć. W końcu znana była ze swojego chłodu, miała więc zamiar go teraz wykorzystać.
- Jeśli chodzi o pieniądze… Możesz załatwić nimi wszystkie inne problemy – wbiła palec wskazujący w jego pierś w oskarżycielskim geście. – Ale myślę, że oboje wiemy, że ja nie jestem jednym z nich.
Nie miała zielonego pojęcia, co więcej mogła powiedzieć. Powinna odejść? Oczywiście, że powinna odejść. Ale coś jakby nie pozwalało jej ruszyć się z miejsca. To coś podpowiadało jej, że jeśli teraz odejdzie, więcej już go nie spotka. A z jakiegoś powodu napawało ją to strachem. Wpadła na niego pięć minut temu, a już zdążył ją obrazić na przynajmniej dwa sposoby. Dlaczego więc perspektywa ruszenia dalej ze swoim życiem wydawała jej się teraz taka straszna? Żyła bez niego od przynajmniej czterech lat – nie myślała o nim, nie zastanawiała się, gdzie jest. Udało jej się zapomnieć, nawet jeśli kiedyś jej zależało. I nagle jego widok sprawia, że już nie wyobraża sobie, jak to było…?
Zdecydowanie coś było z nią nie tak. Umysł kazał jej odejść, a serce pozostawało w jednym miejscu, niecały krok od niego, bo nie zamierzała się wycofywać. Czuła jego perfumy, które w ogóle nie były znajome, ale jednocześnie czuła jego - a to z kolei było przerażająco znajome.
Juliet
To się właśnie nie wydarzyło, prawda? – pomyślała Maille, kiedy Blaise bez zawahania wylał za siebie zawartość kieliszka. Wymieniła szybkie spojrzenie z kelnerem, który wydawał się być mimo wszystko mniej zaskoczony niż ona i przeniosła wzrok na młodego mężczyznę, będąc zmrożoną jego zachowaniem. Jej usta mimowolnie wykrzywiły się w nieprzyjemnym grymasie, a jasne tęczówki błysnęły zimno, gdy taksowała jego sylwetkę wyważonym spojrzeniem. Trzymała głowę nienaturalnie sztywno, powstrzymując się tym samym od rozglądania na boki, co uchroniło ją przed natrafieniem na karcące, pełne dezaprobaty spojrzenia pozostałych gości. A może wcale nikt na nich nie patrzył? Może nikt nawet tego nie zauważył, bo na sali były obecne jedynie osoby pokroju pana Ulliela i jego zachowanie nie wywarło na nich żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do Maille? Blondynka mimo wszystko wolała tego nie sprawdzać. Zerknęła jedynie na kelnera, który zdążył na moment odejść od ich stolika i do niego wrócić, by zetrzeć z parkietu plamę wina.
OdpowiedzUsuńNie skomentowała jego słów na temat wina o nieodpowiedniej temperaturze. Zamiast tego, spoglądając wyzywająco wprost w jego oczy, uniosła kieliszek i pociągnęła z niego spory łyk trunku, który do tanich bez wątpienia nie należał. Nie odrywając wzroku od twarzy Blaise, odstawiła lampkę i dopiero wtedy pochyliła głowę, skupiając się na swoim talerzu. Nic nie mogła poradzić na to, że tym jednym, ale jakże dosadnym gestem potwierdził wszystko, co panna Creswell zdążyła sobie na jego temat wyobrazić i była święcie przekonana, że nie znajdzie z nim wspólnego języka. Co więcej, nabrała dziwnego przekonania, że kiedy tylko zdradzi mu, czym się zajmuje, Blaise potraktuje ją jeszcze gorzej niż nieszczęsnego kelnera. To z kolei sprawiło, że poczuła do niego wstręt i odrazę, mając nadzieję, że kolacja niedługo się skończy i będzie mogła uwolnić się od prezesa firmy o międzynarodowym zasięgu na skromnym bankiecie, który miał się po niej odbyć.
— Nic z tych rzeczy — odparła spokojnie, kiedy skończył wymieniać, kim mogłaby w jego mniemaniu być i niezbyt delikatnie wyszarpnęła serwetkę spod jego dłoni, której palce jeszcze przed sekundą muskały jej skórę. Posłała mu przy tym niewinny uśmiech, a następnie delikatnie otarła kąciki ust, nie martwiąc się przy tym, że rozmaże drogą szminkę, bo dziś takiej na ustach nie miała. — Sprzedaję jedzenie w takim jednym food trucku — oznajmiła lekko, czując przy tym pewną satysfakcję, bowiem tak jak Blaise odpowiadał jej wyobrażeniom o bogatych, zadufanych w sobie osobach, tak ona właśnie rozbiła delikatną, szklaną otoczkę, którą sam wokół niej utworzył, snując rozważania na temat jej życia. Za tą otoczką kryła się całkiem zwyczajna Maille Creswell, która ani nie była córką bogatej pary przedsiębiorców, ani sama nie dorobiła się fortuny, więc w oczach Ulliela zapewne stała się nikim. Niemniej jednak przyglądała mu się z uprzejmym zainteresowaniem, celowo nie pisnąwszy nawet słowem o tym, jak food truck się nazywa i że jest jego właścicielką. Czekała, ciekawa jego reakcji, i nie spuszczała wzroku z jego twarzy, bo nie chciała, by umknął jej najmniejszy szczegół, a była pewna, że Blaise momentalnie przestanie ją zasypywać tanimi komplementami. Chyba, że się co do niego pomyliła. Jednak jak mogła się mylić, skoro wylał wino na podłogę, zamiast jedynie uciec się do grzecznego zwrócenia uwagi? Buc – pomyślała krótko i brutalnie zgasiła tlącą się iskierkę nadziei co do jego osoby.
MAILLE CRESWELL
[Więc jak z tym naszym wątkiem? :) ]
OdpowiedzUsuńJassemine
[O, no widzisz, to Ryan wstrzeli się tutaj doskonale :)
OdpowiedzUsuńProponuję na początek burzę mózgów, co Ty na to?
Ryan dopiero co wrócił z misji i teraz przez pół roku będzie w Nowym Jorku. Może Blaise wyciągnie go na imprezę 'na swoim poziomie', żeby się wyluzował i odstresował po tych zmaganiach w trzecim świecie?]
Ryan Collins
Zaskoczył ją. Kompletnie zbił z pantałyku. A że panna Creswell rzadko kiedy potrafiła zachować kamienny wyraz twarzy, na pewno było to po niej widać. Lekko uniosła brwi, szerzej otworzyła oczy i rozchyliła wargi, wpatrując się w Blaise’a z jawnym niedowierzaniem.
OdpowiedzUsuń— Zachowałeś się jak ostatni gbur — wydukała mimo wszystko, wciąż mając na myśli jego zachowanie wobec kelnera, i uniosła nieco wyżej lewą brew, posyłając szatynowi wymowne spojrzenie. — Przyznam szczerze, że czegoś takiego się nie spodziewałam — dodała dosadnie, pomału otrząsając się z zaskoczenia i wracając do siebie. Wydawało jej się, że celowo nadal drąży temat kelnera, chcąc tym samym dać sobie nieco czasu do namysłu, nim odpowie na jego pytania, Blaise bowiem był jak chorągiewka na wietrze. Jeszcze chwilę temu bez najmniejszych skrupułów upokorzył – bo tak właśnie odebrała to Maille – człowieka, który podawał im do stołu, a teraz całkiem szczerze pytał ją o pracę i przepraszał za swoje zachowanie. Irlandka nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, lecz coś podpowiadało jej, by nie trzymała się kurczowo pierwszego wrażenia, jakie wywarł na niej Blaise, a także swojego wyobrażenia o bogatych dzieciach równie bogatych rodziców. Poniekąd czuła się tak, jakby kluczyła po osobliwym labiryncie i z tego względu postanowiła być ostrożna.
— Lubię moją pracę, a klienci… Są różni — odparła z lekkim, zagadkowym uśmiechem. — Nie tak dawno temu pewien mężczyzna pozwał mnie do sądu. Twierdzi, że zatruł się moim jedzeniem. Sprawa jest w toku — zdecydowała się wyznać, bawiąc się kieliszkiem z winem. Kołysała nim lekko na boki, przez co klarowny płyn w jego wnętrzu przelewał się po ściankach, zostawiając na nich podbarwione czerwienią smugi. — Na szczęście, mam zdecydowanie więcej klientów, którzy są zadowoleni — dodała, zaśmiawszy się krótko. Nie zauważyła przy tym, że mówiła w sposób, który poniekąd wskazywał na to, że jest kimś więcej, niż tylko zatrudnionym pracownikiem food trucka. — Ciekawa jestem, czy tobie by zasmakowało — rzuciła rozbawiona i zerknęła na talerz mężczyzny, na którym spoczywało nietknięte jedzenie, jej zdaniem bardzo smaczne.
Przy ich stoliku ponownie pojawił się kelner. Zabrał pusty talerz Maille oraz pełny Blaise’a, wcześniej upewniwszy się, że pan Ulliel na pewno nie zamierza jeść. Chwilę później zjawił się z deserem. Była to czekoladowa kula w otoczeniu innych słodkich drobiazgów, lecz to nie było wszystko. Kelner sięgnął po ustawioną na tacy sosjerkę, pochylił się nad talerzem Maille i począł polewać czekoladową kulę gorącym, jasnym sosem, który pachniał intensywnie migdałami. Chwilę trwało, nim czekolada zmiękła i się rozpuściła, lecz kiedy czekoladowa kula w końcu pękła, z jej wnętrza zaczął ulatywać powoli biały dym.
— Ale świetne! — Maille nie kryła radości, z szerokim uśmiechem pochylając się nad talerzem. Machnęła nad nim dłonią, rozwiewając tym samym zimne, jak się okazało, opary i nabrała pewności, że wnętrze kuli musi być wypełnione ciekłym azotem, który teraz parował intensywnie i w efektowny sposób. Widząc jej żywą reakcję, kelner uśmiechnął się pod nosem i zajął się talerzem Blaise’a.
MAILLE CRESWELL
[Przed chwilą specjalnie sobie sprawdziłam, bo może to ja coś przeoczyłam. Ale nie. Od Ciebie nie dostałam odpowiedzi i teraz przynajmniej wiem dlaczego :D
OdpowiedzUsuńGrunt, że wszystko jest już wyjaśnione. Na wątek wciąż mam ochotę (w sumie, to gdybym nie miała, to bym się nie upominała :D). I będę naprawdę bardzo wdzięczna, jeśli to Ty rozpoczniesz :)]
Jassemine
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[O rety, ależ mnie miło zaskoczyłaś tym bohaterskim zachowaniem mojej postaci ]
OdpowiedzUsuńLudzie działają odruchowo. Pierwsza reakcja na to, co się dzieje, nigdy nie jest wynikiem przemyśleń ani analiz. To impuls który pcha do działania zanim jeszcze zdążymy przemyśleć chociażby konsekwencje swoich czynów. Dla niektórych reakcją na nieprzewidziane wydarzenie jest ucieczka. Wolą nie widzieć i nie reagować. Odwracają wzrok i odchodzą w nieznanym kierunku, bo mają na głowie swoje własne sprawy. Inni, stoją jakby sparaliżowani, w bezruchu, niepotrafiąc wydobyć z siebie nawet słowa. Oczekuj reakcji otoczenia ale sami, najchętniej zapadliby się pod ziemię lub przywdziali czapkę niewidkę. Ich to przecież nie dotyczy. Niektórymi osobami kieruje ciekawość. Nie boją się, nie odczuwają też chęci pomocy, obserwują widowisko traktując je jako miłą odskocznię od monotonii dnia. Szukają sensacji, robią zdjęcia lub nagrywają filmy, nie podejmując przy tym żadnej refleksji. Jest jeszcze jeden tym człowieka – ten, dla którego pierwszą reakcją jest działanie. Kiedy poziom adrenaliny w ułamku sekundy wystrzela w górę, zrywają się instynktownie, bo nie potrafią biernie się przyglądać. Ryan należał właśnie do tego grona. Nigdy nie paraliżował go widok krwi i bardzo szybko odkrył, co chciałby robić w życiu. Pomysł ten, w ciągu kilku lat, przybierał różne formy, jednak baza zawsze była taka sama. Chciał leczyć, ratować życie. Tego dnia siłował się z Bogiem na rękę, na szali było życie zupełnie przypadkowego, młodego mężczyzny. I walkę tę wygrał, sprowadzając go znów na ziemię.
Spełnił swój obywatelski obowiązek. Jego sumienie pozostawało czyste. Widział wypadek, więc wykorzystując swoją wiedzę i umiejętności, pomógł ofierze. Nie uważał tego za czyn heroiczny, nie wpadło mu nawet na myśl to, by utrzymywać z pacjentem jakikolwiek kontakt. Blaise był leczony w szpitalu, na którym Ryan pełnił swoją rezydenturę, jednak znajdował się na zupełnie innym oddziale. Collins kilka razy dopytał o stan jego zdrowia, ale nie szukał kontaktu. Myślał jak lekarz, którym już prawie był
-Jak widać.- odparł z uśmiechem przyjmując jego żart. Blaise słynął z czarnego humoru i Ryan już dawno zdążył do tego przywyknąć. Nie widzieli się przez ostatnie pół roku, chociaż starali się, w miarę możliwości, utrzymać kontakt za pośrednictwem Internetu.
-To nie koszula jest seksowna, tylko ja.- teatralnie napiął swoje mięśnie, które mocno zarysowały się spod koszuli, która nagle zrobiła się nieco opięta. Zaraz jednak trochę zluzował, biorąc od niego butelkę szampana. Fakt, nie był przyzwyczajony do dużych ilości alkoholu, bo po pierwsze, na bliskim wschodzie nie był on dostępny a po drugie, wiedział jaki destrukcyjny wpływ ma on na organizm człowieka. Przemilczał jednak tę uwagę. Blaise był nieco oderwany od rzeczywistości, ale miał w sobie coś takiego, że porywał za sobą tłumy. Sam wierzył w to, że może wszystko a ludzie chcą otaczać się osobami, które nie mają granic ani barier. Ryan był od przyjaciela starszy i na pewno znacznie rozsądniejszy, dlatego na niektóre jego wybryki patrzył z przymrużeniem oka. Dzięki niemu wracał do czasów młodości, chociaż na chwilę, odrywając się od tego, co przytłaczało go za dnia.
-Ktoś tu zostanie dzisiaj dogłębnie zbadany.- zażartował, kiedy wysiadł z samochodu wprost pod wejściem do klubu, bo chociaż przyswoił niewielką w porównaniu do przyjaciela ilość szampana, to zdążył mu już zaszumieć nieco w głowie. Ilość skąpo odzianych, pięknych kobiet nie uszła jednak jego uwadze.
Ryan C.
Słuchała jego słów z kamiennym wyrazem twarzy, jednocześnie dosłownie krzycząc w duchu. Ze złości, z bólu – sama nie wiedziała. Nie wiedziała już, co czuje, bo nikt nigdy nie wywołał w niej takiej burzy uczuć. Przerażało ją to, cholernie ją to przerażało. Wmawiała sobie, że jest po prostu wściekła, bo ten mężczyzna traktuje ją jak kolejną swoją zabawkę, a ona nigdy nie pozwala się tak traktować – ale oczywiście to nie było wszystko. Była tak wściekła, bo to był on. Bo naprawdę myślała, że ich relacja była prawdziwa, do czego na pewno nie przyznałaby się w tym momencie. Czuła się upokorzona, bo rzeczywiście zaangażowała się w relację z nim doskonale wiedząc, że ma on jakąś tajemnicę. Może naprawdę pociągali ją faceci, którzy mieli coś do ukrycia. W końcu w tych czasach wszystko jest tak oczywiste, tak przezroczyste. Ludzie opowiadają swoje historie życiowe na portalach społecznościowych, a kiedy spotykasz ich na żywo, okazuje się, że są po prostu nudni i nie mają absolutnie nic do zaoferowania. Antony był tego przeciwieństwem, codziennie zaskakiwał ją czymś nowym. Nie spodziewała się, że jego tajemnicą była prawdziwa tożsamość oraz – przede wszystkim – prawdziwa natura. Antony Hardy był naprawdę fajnym facetem, z kolei Blaise… Juliet szczerze nienawidziła Blaise’a Ulliela, bo był dwulicowym dupkiem, który myślał, że może wszystko. Poza tym wywoływał w niej uczucia, których nie rozumiała i których nie chciała.
OdpowiedzUsuńA jednak, z jakiegoś niezidentyfikowanego powodu, nie żałowała tego, że go spotkała.
- Miłego życia, Blaise – cofnęła się o krok, ostatecznie decydując, że nie ma nic więcej do powiedzenia w tej sytuacji. – Tylko pamiętaj – każda zabawa kiedyś się kończy, i dopiero wtedy sobie uświadamiasz, że nie było warto, bo nawet się dobrze nie bawiłeś.
Uśmiechnęła się do niego zimno, ale jednocześnie wiedziała, że w jej głosie słychać dziwny smutek. Jakby naprawdę współczuła temu zimnemu draniowi, który właśnie sprowadził ją do pozycji swojej zabawki. Może rzeczywiście mu współczuła? W końcu czekało go kilka lat ,,dobrej zabawy” i reszta życia w kompletnej samotności. Nikomu nie życzyła takiego losu.
Zawahała się jeszcze przez chwilę – bo zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli teraz odejdzie, prawdopodobnie nigdy już go nie spotka. Ale ostatecznie odeszła szybkim krokiem w kierunku posterunku policji, swojego miejsca pracy. Miała zamiar zająć się stosem raportów oraz żywiła szczerą nadzieję, że trafi się jakaś sprawa w terenie. Wszystko, byleby nie myśleć o tym przypadkowym spotkaniu, które całkowicie wytrąciło ją z równowagi.
Wszystko, byleby nie myśleć o Antonym Hardym, który właśnie przestał istnieć, oraz o Blaisie Ullielu, który wydawał się zdecydowanie zbyt realny.
[Nie chciałam dłużej przeciągać tej rozmowy, bo prawda jest taka, że oboje chcieli ją zakonczyć, wiec dziwnie by było, jakby dalej stali na ulicy i sobie gadali, haha. Musimy teraz wymyślić, gdzie mogą się znowu przypadkowo spotkać :D Chyba, że może pomyślimy nad czymś, co skłoni ich do spotkania, jak wolisz.]
Juliet
[O, no widzisz, Ty to jednak masz świetne pomysły! Czekam więc na odpis <3]
OdpowiedzUsuńJuliet
Jak łatwo można się domyślić, Ryan nie należał do grona ludzi imprezujących tak intensywnie, jak chociażby Blaise. Miał wielu przyjaciół i nie stronił od towarzystwa, ale w miejscach takich jak to, bywał dosłownie dwa, trzy razy w roku, prawie zawsze w towarzystwie swojego młodszego kolegi. Od większych ilości alkoholu także stronił, bo jako lekarz był bardziej świadomy negatywnego oddziaływania nawet najbardziej wyborowych trunków na organizm.
OdpowiedzUsuń-A to całkiem dobry pomysł.- odparł, kiedy Blaise wrzucił mu na otwartą dłoń kilka pastylek. Wrzucił je do ust, rozejrzał się wokół, a kiedy nie znalazł niczego innego do popicia, przystawił do ust butelkę szampana. –Trochę witamin teraz, rano kroplówka z glukozy. Kac jest dla słabych. A już na pewno nie dla tych, którzy mają dostęp do… wszystkiego. Tak, do wszystkiego. - dodał wesoło. Tego triku nauczył się jeszcze jako student medycyny w czasach, w których częściej można było spotkać go zalanego, choć nigdy w trupa.
To, co zobaczył w lokalu, trochę go zaskoczyło. Trochę, bo za każdym razem gdy Ryan wracał do kraju, Blaise wymyślał inny sposób na to, by ich pierwsza impreza była godną zapamiętania, a był w tym mistrzem. Zaskoczyło, bo tym razem przeszedł samego siebie. Wyświetlane zdjęcia wprawiły go nawet w małe zakłopotanie. -Nie wierzę Stary…- pokręcił głową. –Nie wierzę, że to zrobiłeś.- dodał, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu wciskającego się na jego twarz, bo to wszystko było szalenie miłe. Ryan nigdy nie oczekiwał uznania dla swoich czynów. Robił to, co podpowiadało u serce, pomagał tym, którym mało kto chciał pomagać, jeździł w takie miejsca, z których należałoby raczej uciekać. Poświęcał temu swoje życie osobiste, bo mógł się już chyba nazywać starym kawalerem. Ale był to jego własny wybór. Często nachodziły go czarne myśli. Wiele razy miał ochotę rzucić to wszystko w cholerę i zająć jakąś ciepłą posadę w prywatnej nowojorskiej klinice. Nie martwiłby się o to, co przyniesie kolejny dzień, z kieszenią wypchaną pieniędzmi latałby do Afryki tylko na safari. On jednak użerał się z formalnościami dotyczącymi fundacji, bo chciał zrobić więcej. I kiedy ostatnio w każdej sferze coś było nie tak, ta chwila przypomniała mu, dlaczego się na to zdecydował.
-Wariat. Dobrze, że wracam tylko raz do roku, inaczej wpędziłbyś mnie w alkoholizm. I bóg jeden wie w co jeszcze.- skomentował krótko ze śmiechem odbierając od niego drinka, choć jeszcze kilka chwil temu obiecał sobie, że zwolni tempo picia. Potem przywitał się ze swoimi znajomymi i zapoznał z częścią znajomych Ulliela. Poflirtował z kilkoma dziewczynami i wypił z przyjacielem kilka kolejek, które dodatkowo zamajaczyły im w głowie. Czuł się zupełnie tak, jak za studenckich czasów. Jakby odmłodniał o dobrych kilka lat. Blaise był lekkoduchem. Dla niego wszystkie światła zawsze były zielone. Wychowano go w przekonaniu, że może osiągnąć wszystko i przez życie szedł z właśnie takim podejściem. I osiągał każdy cel, jaki sobie stawiał. Ryan zazdrościł mu czasami tego, że potrafi nie martwić się na zapas. On miał w tym zakresie duże braki.
Ryan Collins
Nie wiedziała o tym, że Jack poszukuje jakiegokolwiek sponsora. Z tego co się orientowała, to z pieniędzmi stali całkiem nieźle i jakiekolwiek dodatkowe nie były im potrzebne. Kiedy oznajmił, że znalazł sponsora była w szoku. Szok ten urósł w momencie, w którym dowiedziała się kto tym sponsorem był.
OdpowiedzUsuńPamiętała Blaise`a. Poznała go z bankietu, który odbył się po jej drugim pokazie. Mężczyzna wpadł jej w oko, lecz nie spodobał jej się jego charakter. Kiedy po dłuższej rozmowie poznała go trochę bliżej, doszła do wniosku, że chciałaby utrzeć mu nosa. W jakikolwiek sposób.
I chociaż ich rozmowa na dachu budynku bardzo jej się podobała, to od samego początku wiedziała, że w pewnym momencie coś mu odstawi. Dość długo czekała na jakiś genialny pomysł, bo nie mogła działać zbyt spontaniczne, bo to wszystko by zepsuło. Pomysł właściwie sam do niej przyszedł, kiedy dowiedziała się, że musi zejść na dół, bo ktoś chciał ją poznać.
Umówienie się z mężczyzną w jego pokoju było jedynie formalnością. I już wtedy wiedziała, że na pewno się w tym pokoju nie zjawi. Odeszła, zostawiając go zupełnie samego. I sądziła, że już nigdy wcześniej się nie spotkają.
Stojąc przed nim, nie było jej wstyd. Ba! Nie czuła się nawet w pewien sposób skrępowana. Jedynie nie chciała, aby jej numer wyszedł na jaw. Jakby przez nią Ulliel zmienił nagle zdanie, to Jack z całą pewnością urwałby jej głowę przy samym tyłku. Dlatego więc wolała udawać skruchę i pewne zawstydzenie. To zawsze dobrze działo.
Uniosła głowę dopiero, kiedy się odezwał. Uśmiechnęła się niepewnie.
— Nie jesteś moim szefem — powiedziała dość ostro. Odrobinkę za ostro. Odstawiła ciężką torbę z książkami na krzesło, które wcześniej odsunęła. — Moim szefem jest jedynie Jack, choć to również podlega pewnym wątpliwościom — sprostowała już nieco spokojniej. Uniosła wzrok, nie mając już siły ani ochoty na dalsze udawanie skruchy. Jessie Merrick nienawidziła być zależna. Od kogokolwiek. Dlatego jej układ z Jackiem był dość skomplikowany. Oficjalnie był jej szefem. Nieoficjalnie sprawa rysowała się nieco inaczej, lecz nikt nie musiał o tym wiedzieć.
— Tak. Francuska poezja miłosna — skinęła lekko głową i uśmiechnęła się szeroko w jego kierunku. — Owszem, są zboczeni. A przy tym romantyczni i namiętni. Jedno nie wyklucza drugiego — stwierdziła i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Szybko zabrała mu papierosa i zgasiła w kryształowej popielniczce, która leżała na podłużnym stole.
[Jak na początki, to muszę powiedzieć, że idzie Ci bardzo dobrze :). Ale jeśli mogę dodać coś od siebie, to staraj się nie kierować postacią tej drugiej strony. O ile Jessie jest na tyle plastyczną postacią, której właściwie każda reakcja pasuje, tak z doświadczenia wiem, że niektórzy autorzy tak łatwo do tego nie podchodzą i zwyczajnie nie lubią, kiedy ktoś kieruje ich postaciami :D ]
Jessie
— Niewykluczone — odparła krótko na wzmiankę o tym, że być może próbowałaby go otruć i uśmiechnęła się lekko, przyglądając się mężczyźnie z pewnym rozbawieniem. Zręcznie wyjęła wizytówki z jego dłoni, przejrzała je szybko i stuknęła kilkoma złożonymi kartonikami o blat stolika, by je wyrównać. — Dziękuję, ale moja znajoma już się tym zajmuje. Niemniej, gdyby miało mnie dręczyć więcej takich delikwentów… — urwała i znacząco stuknęła palcem wskazującym w leżące płasko kartoniki, które w następnej chwili znalazły się w bocznej kieszonce jej kopertówki.
OdpowiedzUsuńZdawała się zapominać o tym, co miało miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Obraz rozlewanego wina jakby zacierał się w jej głowie, tracąc na ostrości i znaczeniu, kiedy płynnie przeszli do rozmowy o food trucku. Blaise miał rację – to był jej konik, jej oczko w głowie i mogłaby opowiadać o Tostmanii godzinami, jeśli tylko ktoś chciał słuchać, a Blaise wyglądał na zainteresowanego. Irlandka nie wiedziała czy wynika to z czystej uprzejmości – o którą by go nie podejrzewała – czy może faktycznie wzbudziła jego ciekawość, w końcu food trucki raczej nie należały do miejsc, w których stołował się codziennie.
— Niczego nie mogę ci obiecać… — zaczęła zwodniczo, uśmiechając się przy tym zaczepnie. Powoli przesunęła wzrokiem po twarzy swojego towarzysza, dopiero teraz zauważając, że miał intensywnie niebieskie oczy. — A z tym adresem, to nie taka prosta sprawa. Codziennie staram się sprzedawać w innym miejscu, ale nie martw się — rzuciła wesoło, jakby Blaise faktycznie miał się tym przejmować. — Na mojej stronie na Facebook’u codziennie dodaję lokalizację, więc powinieneś znaleźć mnie bez problemu — wyjaśniła rzeczowo i rozejrzała się szybko po najbliższym otoczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na metalowym stojaku z serwetkami. Wyjęła jedną z nich i rozprostowała ją dłonią, po czym sięgnęła do torebki i wyjęła długopis – zawsze jakiś przy sobie nosiła, nabywając ten nawyk jeszcze podczas studiów. Drukowanymi literami, nieco nierówno, nakreśliła na papierowej serwetce słowo „TOSTMANIA”. Palcem delikatnie sprawdziła, czy tusz się nie rozmazuje, a kiedy uznała, że wszystko jest w porządku, pstryknęła długopisem i z uśmiechem podsunęła serwetkę szatynowi. — Proszę, tak nazywa się mój food truck — oznajmiła z nieukrywaną dumą, bezwiednie prostując się na krześle. Tym samym ostatecznie potwierdziła, że była nie tylko pracownicą, ale również właścicielką tego małego lokalu gastronomicznego na kółkach, uznała jednak, że nie będzie już zwodzić Blaise’a, ponieważ straciło to najmniejszy sens.
Teraz mogła w spokoju zająć się deserem, nie zaczęła jednak jeść od razu. Najpierw, za pomocą deserowego widelczyka i łyżeczki rozebrała wymyślną konstrukcję, odsuwając na bok pękniętą kopułę czekoladowej kuli. W środku kryły się dwie kulki lodów pokryte cienką zmrożoną warstwą, która nadała im śliczne, matowe wykończenie. Urzeczona Maille, mając ogromną radość z tak prozaicznej rzeczy jak ciekawy deser, w końcu zabrała się za jedzenie. Czuła, że czekolada osiada na jej ustach, ale nie podejrzewała, że aż tak bardzo to widać.
— Ubrudziłam się — zauważyła pobłażliwie dla samej siebie, przyjmując podaną jej chusteczkę. Wytarła usta, zauważając, że w istocie, na chusteczce pozostają czekoladowe ślady. — Jeszcze gdzieś? — spytała, zwracając się do Blaise’a, jakby byli starymi znajomymi i lekko wyciągnęła szyję, tak by mężczyzna mógł dokładnie ocenić, czy jej twarzy jeszcze w jakimś miejscu nie zdobiła czekolada.
MAILLE CRESWELL
[Czy ja mogłabym porwać tego Pana do wątku? A może i jakiegoś ciekawego powiązania? Mogłabym? Mogła...? :D Generalnie oboje są raczej z tego samego środowiska, więc znać się no jakby nie patrzeć mogą, żeby nie powiedzieć muszą... Może jakaś znajomość jeszcze z licealnych lat?:)]
OdpowiedzUsuńP. Addams
[O! Miłości moja!:D Ja właśnie po raz setny oglądam "Plotkarę"(prawdopodobnie też stąd taka "Serenowa" postać, ale powstrzymać się nie mogłam;3). Sezon jesienno-zimowy od razu nabiera lepszych barw, więc polecam obejrzeć po raz trzeci, trzynasty, a nawet i trzydziesty! XD
OdpowiedzUsuńNo ale dobrze... przejdźmy do rzeczy najważniejszej, czyli wątku i powiązania, bo skoro Blaise oddaje się w nasze rączki, to pozostaje tylko działać!<3 Proponuję strzelić im jakąś bardziej zawiłą i skomplikowaną relację... Nie chcę przegiąć, ale najwyżej pomysł pójdzie do poprawki. Co powiesz na coś takiego: jak już wspomniałam znajomość od liceum (wspólne kręgi znajomości, ponadto rodziny, które się znają, a może i przyjaźnią, etc.), może kiedyś byli "razem" w jakiś dziwny i pokręcony sposób, no cóż może nie tyle co razem, ale Prim może stanowiłaby wtedy jakiś wyjątek od jego reguły... jako jedyna została na noc, w jego sypialni i śniadanie też wchodziło w grę? (Trzaskanie drzwiami też, a co!:D) Ona ma jakąś dziwną tendencję do lokowania swoich uczuć w nieodpowiednich osobach, a Blaise no... bez wątpienia jest taką osobą; przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo Addams by sobą nie była, gdyby nie starała się udowodnić sobie, jemu i całemu światu, że ten jednak ma serce. Może i ma ale nie chce się do tego przyznawać i kiedy tylko poczuł, że sprawy między nimi zaczynają robić się nieco bardziej poważne postanowił się wycofać? Mogła kiedyś do niego przyjść, a on akurat wypraszał jakąś panienkę, ona chcąc się odegrać zaczęła kręcić z wrogiem, więc "rozstali" się pałając do siebie nienawiścią, bo nienawiść lepsza była w ich mniemaniu niż miłość, później oboje poszli na studia i od tamtej pory widywali się sporadycznie, a może i w ogóle, bo Prim postanowiła zrobić sobie dłuższą przerwę od Nowego Jorku i olewała nawet ukochane święta. A teraz spotykają się zupełnie przez przypadek (obstawiam, że Blaise całkiem dobrze dogadałby się z jej bratem, co też dawałoby im sporo okazji do wpadania na siebie;3) i zimna wojna zdaje się nadal trwać? Ilekroć znajdą się w zasięgu swojego wzroku atmosfera robi się gęsta i chociaż oboje o sobie "zapomnieli", coś nadal wisi w powietrzu i w jakiś sposób ciągnie ich do siebie, czego żadne zrozumieć nie potrafi i broni się przed tym nogami i rękami? :D Taki pomysł, mów ewentualnie co Ci nie pasuje, modyfikuj!<3]
P. Addams
[Albooo... Tak mi jeszcze coś do głowy wpadło przy porannej kawie, więc stwierdziłam, że jeszcze napiszę.:D Jeśli o podstawę znajomości chodzi to mniej więcej tak samo jak wyżej tylko wykreślamy ten ich niby "związek" i uznajemy, że rzeczywiście jakaś chemia między nimi mogła być, ale doszło najwyżej do pocałunku, bo Prim ze względu na jego reputację zimnego drania, w stosunku do kobiet, które zaliczył, wolała tego grona nie zasilać; przyjaźnić się jednak mogli, chociaż też widziałabym to bardziej na zasadzie "frenemies", bo kto się lubi ten się czubi, co nie?:D Po liceum ich drogi się trochę rozeszły, jest od niej starszy, więc rok wcześniej wyjechał na studia. (Tak sobie pomyślałam jeszcze, że może poszedłby z nią na bal maturalny? Tak by się akurat złożyło, że rozstałaby się ze swoim chłopakiem i została trochę na lodzie, a Blaise mógłby wyratować ją z opresji; swoją drogą to byłby chyba dobry moment na ten ich pocałunek, po którym mogłoby się zrobić trochę niezręcznie). Później ona wyjechała do Brown, no i tak jak w pomyśle wyżej widywali się raczej od święta, coś tam między nimi iskrzyło, ale zawsze zostało to uśpione w zarodku, bo Prim ciągle nie miała zamiaru zostać jego kolejną zdobyczą i nawet nie za bardzo była skora do tego, żeby dać mu szansę. Przynajmniej aż do ostatnich wakacji, kiedy to spotkali się przypadkiem, spędzili trochę czasu razem... przeżyli swoje "Greckie wakacje"... a jednego wieczoru wypili trochę za dużo wina i okazało się, że wciąż jest między nimi jakaś chemia i tym razem tylko na pocałunku się nie skończyło i chociaż Prim rzeczywiście mogłaby być wyjątkiem od reguły(no błagam kto by z tą blondi nie chciał zjeść śniadania?!*.*XD), tak no wtedy jej chyba pewności siebie odrobinę zabrakło, bo naprawdę nie chciała być jedną z tych dziewczyn, które zaraz po odprowadza się do drzwi, więc kiedy się obudził jej już nie było; co więcej nie tylko po prostu wyszła, ale i bez słowa wyjechała z tego magicznego miejsca, licząc na to, że to co działo się załóżmy na Kubie, zostaje na Kubie? No a teraz byłoby to ich pierwsze spotkanie po wakacjach? :3
UsuńNo... to jak tam wolisz, masz wybór, a jak żadne nie pasuje to też nic nie szkodzi, coś jeszcze pewnie będę w stanie wymyślić.Chociaż szczerze przyznam, że jak na razie 2 jest moim faworytem:DD]
Addams
W ogóle o nim nie myślała. Dlaczego miałaby o nim myśleć? Sprawa była zamknięta. Antony Hardy okazał się być wymysłem jakiegoś psychicznego dupka, który czerpał przyjemność z kłamstwa i bawienia się ludźmi. Blaise Ulliel zdecydowanie nie był typem faceta, ani nawet człowieka, z którym Juliet chciałaby mieć jakikolwiek kontakt. Nie było więc nic do rozpamiętywania. Nie minął nawet dzień, a ona już nie pamiętała o niemiłym spotkaniu. A przynajmniej to sobie wmawiała… Desperacko pragnęła zapomnieć, powrócić do życia w niewiedzy. Bo dopóki uważała, że Antony po prostu ją zostawił, jakoś mogła z tym żyć. Mogła nawet zapomnieć. Teraz, gdy dowiedziała się prawdy… Już nie było tak łatwo.
OdpowiedzUsuńInformacje na jego temat znalazła szybko – w końcu był osobą publiczną i praktycznie wszystkie podstawowe dane mogła odszukać po prostu wpisując jego nazwisko w Google. Cały dzień biła się z myślami, przekonując samą siebie, że wcale nie chce niczego o nim wiedzieć. Był dupkiem. Dlaczego miałaby… A później spędziła ponad dwie godziny czytając najróżniejsze artykuły na jego temat. Był nie tylko obrzydliwie bogatym biznesmenem, ale także pochodził z obrzydliwie bogatej rodziny – czytaj: nigdy nie musiał na nic pracować, bo wszystko podano mu na tacy. Był na dodatek niezłym kobieciarzem, czyli na pewno miał wysokie mniemanie o sobie (a dokładniej o swoim wyglądzie) oraz nie potrafił znaleźć sobie stałej partnerki przez z kolei niskie mniemanie o swoim charakterze. Szybko go rozgryzła, zawsze była w tym dobra. Nie pomogło jej to jednak ani trochę: im więcej o nim wiedziała, tym bardziej pragnęła znowu go spotkać. Nie potrafiła tylko odgadnąć, dlaczego. Ich ostatnie spotkanie nie należało do najmilszych. Krótko mówiąc, zmieszał ją z błotem i sprowadził do pozycji swojej zabawki, przynajmniej dwa razy wspominając o zaciągnięciu jej do łóżka, poza tym zaproponował jej pieniądze za milczenie na temat ich związku, jeśli można było to tak nazwać. Upokorzył ją za pomocą zaledwie kilku zdań, a chociaż Juliet Hastings niełatwo zranić, coś poczuła. Nie uśmiechało jej się kolejne doświadczenie tego typu – ta burza emocji, których nie rozumiała i nie potrafiła opanować…
Starała się więc robić wszystko, byleby o nim nie myśleć. Nabrała nawyku upominania samej siebie za każdym razem, kiedy nabierała ochoty na czytanie kolejnych artykułów na jego temat. Postanowiła, że jeśli jej serce nie ma zamiaru zapomnieć dobrowolnie, ona je do tego zmusi. W końcu od dziecka była dobra w ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć, nawet przed samą sobą. W pewnym momencie nawet jej to zaczęło wychodzić – rzuciła się w wir pracy i spotkań ze znajomymi. Jako samotniczce z wyboru nie było jej łatwo, ale dosłownie nie dawała sobie szans na chwilę odpoczynku w samotności. Ciągle gdzieś wychodziła, w mgnieniu oka została duszą towarzystwa. Jej znajomi i przyjaciele nie mogli wyjść z podziwu. Ci, którzy słabiej ją znali, po prostu cieszyli się, że wreszcie zaczęła się integrować, ci bliżsi, chociaż było ich niewielu, węszyli jakiś podstęp. A ona grała dalej – nie mogła przecież dać się pokonać Blaise’owi Ulliel’owi. Nienawidziła przegrywać.
Zdeterminowana by utrzymać swój grafik wypełniony po brzegi, nawet nie zastanowiła się dwa razy, kiedy otrzymała anonimowe zaproszenie na przyjęcie powitalne dla niejakiego Ryana Collinsa. Nie znała nikogo takiego, ale jeśli była to okazja do darmowego alkoholu i dobrej zabawy, nie miała zamiaru narzekać. Wzięła więc ze sobą kolegę z siłowni, jako że zaproszenie mówiło o osobie towarzyszącej, i postanowiła po prostu dobrze się bawić.
Impreza była znośna – jednak po jakiejś godzinie jej towarzysz upił się na tyle, by zniknąć w tłumie gości w poszukiwaniu kobiety swoich marzeń. Juliet tylko zaśmiała się na te słowa i pozwoliła mu odejść, wiedząc, że znajdzie go później przy barze. Sama zdecydowanie lekko przesadzała z alkoholem, ale jakoś nie mogła się powstrzymać. Pewien dwulicowy dupek o nazwisku Ulliel cały czas wpychał się z buciorami do jej myśli, nie dając jej nawet chwili spokoju. Zresztą, nigdy nie miała słabej głowy, nie przejmowała się więc za bardzo. Spodziewała się tego, że to ona będzie musiała odprowadzać swoją osobę towarzyszącą do domu, nie odwrotnie.
UsuńW końcu postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza, bo nawet jej mocna głowa w pewnym momencie upomniała się o swoje i Juliet poczuła lekkie zawroty. Na zewnątrz jednak nie było spokojniej niż w klubie – ktoś wzbudził niemałą sensację, bo dookoła zebrał się tłumek dziennikarzy. Juliet zmarszczyła brwi, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Niemożliwe, takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach… Niemożliwe, żeby drugi raz w tak krótkim okresie czasu spotkała go całkiem przypadkowo! W Nowym Yorku odbywały się w tym momencie pewnie setki, jeśli nie tysiące imprez – jaka była szansa na to, że oboje znajdą się na tej samej? No właśnie, prawie żadna. A jednak…
- No dobra, wstajemy – pomogła mu podnieść się do pozycji stojącej, czując od niego na kilometr litry alkoholu. – Nie macie nic lepszego do roboty? – warknęła na dziennikarzy.
Nie miała pojęcia, dlaczego mu pomaga. Może była zbyt zszokowana ponownym spotkaniem, by myśleć jasno. W końcu go nienawidziła, powinna zostawić go na pastwę dziennikarzy – był na tyle pijany, że nie dałby rady uciec o własnych siłach. Jednak wzięła go pod ramię i zaprowadziła do słabo oświetlonego ogrodu na tyłach klubu, gdzie znajdowały się zaledwie trzy osoby palące papierosy. Posadziła go na krześle w najciemniejszym kącie i westchnęła, patrząc na jego postać z politowaniem. Czy osoba publiczna nie powinna bardziej się pilnować, jeśli chodzi o upijanie się?
- Nie ma za co – wymamrotała, nawet nie czekając na jego podziękowanie. – W przeciwieństwie do ciebie mam trochę przyzwoitości, ale na pewno nie jestem głupia, wrócę więc do darmowego alkoholu w środku…
Dopiero teraz uderzyła w nią świadomość, że on naprawdę tu był. Jakimś cudem znowu na siebie wpadli, chociaż uznała to za niemożliwe i spisała go na straty po ich ostatnim spotkaniu. Widzieć go tutaj… To było niemal nierealne. Była zszokowana i zdezorientowana, ale na pewno nie miała zamiaru tego okazać. Zresztą, Blaise i tak był na tyle pijany, że raczej nic by nie wydedukował. Może rano uzna, że spotkanie z nią mu się przywidziało. Albo nawet nie będzie tego pamiętał.
Juliet
[Chyba oficjalnie zostałaś moją bratnią duszą!:D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pomysły przypadły do gustu, no i chyba w takim razie mamy jasność, że przystaniemy na pomyśle numer 2.<3 Nienawidzę wręcz zaczynać, no ale dobrze niech i będzie, wezmę na swoje barki to ich pierwsze spotkanie.:)
Plus: Jak ustalałam z autorką Ryan'a C. wątek to wpadło mi do głowy jeszcze coś, co myślę, że byłoby ciekawym dodatkiem i urozmaiceniem akcji, ale może już nie będę tutaj pod kartą zaśmiecać, tylko poproszę Cię, żebyś odezwała się do mnie na maila: maslo.migdalowe@gmail.com
A tym czasem idę pisać rozpoczęcie:) ]
Addams
[Początki są... no najgorsze są.;3]
OdpowiedzUsuńKażdy kto ją znał wiedział, że jest nad podziw wyrozumiałą osobą, która jest w stanie zrozumieć naprawdę wiele... Jednak równie powszechnie znanym faktem było to, że i jej cierpliwość miewała swoje granice, a cholerny PJ Buckley właśnie przekroczył ją po raz kolejny. Ich relacje w przeciągu ostatnich lat uległy znacznej poprawie, w końcu przestali się jedynie tolerować, a stworzyli całkiem zgrany duet, który jak mówiono zajść mógł naprawdę daleko. A raczej mógłby, gdyby tylko jej szanowny braciszek zaczął brać niektóre sprawy na serio... Ponad dwu godzinne spotkanie z inwestorami, przez które przebrnąć musiała całkiem sama, niemal całkowicie wyprało jej mózg; a chęć mordu na brunecie, była czymś co napędzało ją przez resztę dnia. Postanowiła jednak, w ramach swej wielkoduszności, dać mu czas do wieczora. Szczerze liczyła na to, że ten w końcu wytrzeźwieje, oprzytomnieje, albo chociaż odbierze cholerny telefon! Nic takiego się jednak nie stało... wszystko to co miał załatwić, wciąż zostawało niezałatwione, a głos automatycznej sekretarki autentycznie zaczął przyprawiać ją o mdłości. Nic dziwnego, że w końcu nie wytrzymała. Kto by wytrzymał? Naprawdę nie potrafiła pojąć fenomenu młodego Buckley'a... Sama święta nie była, jej też zdarzały się potknięcia i pewnie niedociągnięcia ale na litość boską! Potrafiła się zmobilizować, być odpowiedzialną i wbrew pozorom nie było to aż takie trudne.
-Mam nadzieję, że jesteś martwy! To Twoje jedyne usprawiedliwienie! - rzuciła na "dzieńdobry" przekraczając prób jego apartamentu, który jeszcze nosił ślady dość udanej imprezy. I właśnie wtedy ją olśniło... Stracony weekend. Ale do cholery jasnej, był wtorek! Przestąpiła kilka kolejnych kroków wgłąb mieszkania, a przez jej głowę przetoczyła się cała masa czarnych myśli... ta głucha cisza nie wróżyła nic dobrego.
-PJ! - krzyknęła i już... już miała dodać coś jeszcze, kolejną groźbę jego rychłej śmierci, kiedy w korytarzu pojawił się ktoś, kogo naprawdę nie spodziewała się zobaczyć. Oczywiście... doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Nowy Jork nie był wcale aż tak duży; wiedziała, że kiedyś w końcu, chcąc nie chcąc, znów na siebie wpadną, ale nie teraz... nie tu. Przez dłuższą chwilę po prostu lustrowała jego twarz z szeroko otwartymi oczyma, zupełnie jakby jego obecność była czymś niewyjaśnionym. Spanikowała, nie spodziewałaby się tego po sobie, ale naprawdę spanikowała, do tego stopnia, że przez moment nawet rozważała ucieczkę... no cóż: stare nawyki, złe nawyki. Już jakiś czas temu zauważyła, że w jego towarzystwie nie może ufać sama sobie, budził w niej tyle sprzeczności, że nie sposób było się w tym wszystkim nie pogubić. Od wakacji minęło już sporo czasu, a ona uparcie wmawiała sobie, że to co stało się na Kubie, zostało na Kubie i nie znaczy zupełnie nic, teraz jednak... nie była już niczego pewna. Głupia! zbeształa się w myślach i otrząsnęła w końcu, przecież była Addams, tak? Uniosła więc dumnie głowę i udając, że jego widok nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia, odezwała się, bo przecież ktoś musiał coś w końcu powiedzieć. Wpatrywanie się w siebie przy akompaniamencie głuchej ciszy było zdecydowanie zbyt niezręczne.
- Blaise... - jej głos był przyjemnie miękki, jakby kokieteryjny, a samo spojrzenie, jakim go obdarzyła niemal prowokowało, ale naprawdę nie robiła tego specjalnie, a może... robiła? - Nie wiedziałam, że jesteś w mieście.
Addams
[Wybacz, że to tyle zajęło... właściwie to myślałam, że Ci odpisałam... :P]
OdpowiedzUsuńNiekiedy Elaine niechętnie, ale zgadzała się na jakieś dziwne pomysły swojej siostry. Na przykład takich jak rodzinne wyjście na bankiet. Odkąd jednak dziewczyny pogodziły się, Lilka próbowała naprawić też relację Elaine z rodzicami. Niespecjalnie jej to wychodziło, ale fakt, że nie warczeli na siebie przy każdej okazji można było uznać za pewien sukces. Z tego powodu też starsza Eagle zgadzała się na te szalone propozycje siostry i wychodziła na niezbyt ciekawe imprezy.
Bankiet okazał się jednak pewnym wyzwaniem. Przede wszystkim dlatego, że El zdążyła już odwyknąć od wizytowych aranżacji samej siebie. Co innego klub, co innego bankiet. Pod tym względem panowie mają znacznie łatwiej - modny garnitur sprawdzi się w każdej sytuacji. Ostatecznie założyła długą suknię ze srebrnego, lejącego się materiału, z wycięciem do uda i odkrytymi plecami, a jednocześnie ładnie zakrywającą dekolt. Nie znosiła, gdy faceci szukali tylko jej biustu w czasie rozmowy. Może gdyby mogła się pochwalić szczególnymi walorami, miałaby inne zdanie na ten temat, ale znała dobrze swoje ciało i wiedziała, że nie tam powinna szukać swoich atutów. Praca modelki przynajmniej tego ją nauczyła.
Za to z radością założyła granatowe szpili, których dawno już nie miała okazji założyć. Dla większości kobiet było to coś, co służy do leżenia w szafie, El za to z całym sercem uwielbiała wysokie buty i potrafiła w nich nie tylko chodzić, ale i biegać. Niestety ostatnio często musiała z nich rezygnować na rzecz szybszych adidasów.
Wreszcie, po umalowaniu się i uczesaniu, wzięła taksówkę i pojechała po siostrę. Zdecydowały się jechać we dwie, ponieważ Lilka nie chciała złościć rodziców obecnością swojego znacznie od niej starszego partnera, którego państwo Eagle nie akceptowali. Lilka była ich oczkiem w głowie, więc nie robili takiej awantury, jak El, ale oddaliby wiele, żeby dojrzały prawnik nie kręcił się wokół ich małego szczęścia.
Dziewczyny zostawiły kurtki w szatni i weszły do sali bankietowej prężnym krokiem.
- Powiesz mi wreszcie, co to w ogóle za okazja i czemu mnie tu wyciągnęłaś? Wiesz przecież, że wyszłam już z tego środowiska... - wymamrotała. Lilka zbyła ją jednak jaką głupotą, a po chwili przeprosiła i gdzieś z kimś znikła.
Tymczasem impreza trwała w najlepsze. Do finału było jeszcze sporo czasu, ale ludzie kręcili się, rozmawiali, dyskutowali i śmiali się w najlepsze. Elaine szczerze nie znosiła tych sztucznych uśmiechów i ciepłych słówek z nożami na językach. Zdecydowanie wolała zakręcić się wokół alkoholu.
Elaine
Nie mogła powstrzymać się, by choć na chwilę nie zjechać spojrzeniem z jego twarzy nieco w dół... To naprawdę było silniejsze od niej. Udawanie, że nic się nie stało, że wcale jej nie pociągał było znacznie łatwiejsze, kiedy nie stał przed nią na wpół rozebrany; z mokrymi włosami i drobnymi kropelkami wody spływającymi po jego idealnym w każdym calu torsie. Przeklęła się w duchu i na ułamek sekundy zamknęła powieki, dla opamiętania lekko potrząsnęła głową i zaraz znów spojrzała mu w oczy, przybierając znacznie bardziej chłodną i obojętną postawę. Nie wiedziała już kogo chciała oszukać, jego? Czy samą siebie? Chyba w obu tych przypadkach była beznadziejna... Zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa poczuła dziwne ukłucie; był w mieście od długiego czasu i ani razu się do niej nie odezwał. Ale przecież włąśnie tego chciała! Zapomnieć o nim. Nie mieć z nim kontaktu. Czy na pewno? A może wręcz przeciwnie... I nieważne na jak wielką hipokrytkę w tym momencie wychodziła, pod całą tą szaradą pozorów, za murem, który starannie wybudowała, chciała zupełnie czegoś innego. Od samego początku, od dnia kiedy postanowiła wyjechać bez słowa, aż do teraz, chciała, żeby ją odnalazł i udowodnił, że to jednak coś znaczyło. Oczywiście, sama nie była bez winy... Nie kto inny, jak ona sama dała mu do zrozumienia, że wszystko to co między nimi było, śmiało można zaciągnąć pod jedno wielkie NIC. Ale czy naprawdę ktoś mógłby winić ją za obawy jakie miała? Przecież każdy dobrze wiedział, jakim był człowiekiem, jakie miał podejście do kobiet, a ona za nic w świecie nie chciała być tylko kolejną jego zdobyczą. Chciała, żeby o nią walczył, podczas gdy dawała mu wszelkie powody do tego, by tego nie robił. Taka właśnie była: pełna sprzeczności, jednak znał ją... lepiej niż ktokolwiek inny, musiał wiedzieć! Zacisnęła zęby i ignorując ten nieznośnie irytujący głosik w jej głowie, który piszczał w kółko: Pocałuj mnie, proszę! Po prostu mnie pocałuj! Postanowiła dalej toczyć swoją gierkę, bo przecież to było znacznie łatwiejsze niż stawienie czoła swoim skrywanym gdzieś głęboko uczuciom. Westchnęła jedynie i minęła go z iście pokerowym wyrazem twarzy, przestąpiła kilka kroków i w końcu z nie małym szokiem rozejrzała się po salonie, który był jeszcze większym pobojowiskiem, niż przypuszczała.Puste butelki po alkoholu z najwyższej półki, woń trawki wciąż unosiła się w powietrzu, a między porozwalanymi żetonami z kasyna dało się zauważyć ślady ciężkich narkotyków. Ani śladu PJ'a... tylko błąkające się po apartamencie półnagie "modelki", których cel wizyty był raczej dość jasny.
OdpowiedzUsuń- Oh... nie przeszkadzaj sobie, cokolwiek to nie jest. - mruknęła spoglądając na niego kątem oka, teraz to ona była zła. Zła i... zazdrosna!
- Zadziwiające, że jak mężczyzna raz spróbuje kawioru, później zadowala się... pasztetem. - stwierdziła niezbyt przychylnie lustrując ciemnooką brunetkę, która jeszcze przed chwilą posyłała w stronę Blaise'a dość jednoznaczne spojrzenie, teraz jednak prychnęła ewidentnie rozjuszona słowami blondynki, która posłała jej zdecysowanie przesłodzony uśmiech.
Addams
Z pewnym zawodem przyjęła fakt, że zdążyła już zjeść cały deser. Nieznacznie odsunęła od siebie pusty, ubrudzony czekoladą talerzyk, wcześniej układając sztućce na godzinie piątej, tak by kelner bez pytania mógł wiedzieć, że skończyła i może zabrać talerz. Westchnąwszy cicho, zgarnęła jasne włosy z karku i odsunęła je na plecy, część kosmyków zakładając za uszy. Zwykle nie lubiła, kiedy łaskotały ją w twarz, co stało się dla niej tym bardziej uciążliwe, odkąd przyzwyczaiła się do noszenia spiętych włosów – w pracy nie mogła sobie pozwolić na ich rozpuszczenie, więc siłą rzeczy odzwyczaiła się od tego typu fryzury.
OdpowiedzUsuń— W takim razie zapraszam, wpadnij kiedyś po treningu — powiedziała i zaśmiała się, wyraźnie czymś rozbawiona. — Przepraszam, ale muszę zapytać… Czy wszyscy bogaci ludzie grają w tenisa? — zagadnęła i lekko, sugestywnie poruszyła brwiami, wciąż nie przestając się śmiać. Niestety, było to tak bardzo stereotypowe, że nie mogła się powstrzymać i uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili, kiedy lekko rozbolały ją policzki. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby Blaise oznajmił jej, że gra jeszcze w golfa, bowiem ta dyscyplina sportu również wspaniale wpisywała się w drogie i poniekąd niszowe hobby. — Co jeszcze robisz w wolnym czasie, kiedy nie jesteś bardzo ważnym prezesem firmy o międzynarodowym zasięgu? — spytała, celowo powtarzając jego własne słowa. Od siebie dorzuciła tylko „bardzo ważnym”. — Jeździsz konno? Latasz prywatnym odrzutowcem? Opalasz się na Bora Bora? — zaczęła wyliczać na palcach prawej dłoni. — Imprezujesz! — To akurat było stwierdzenie, a nie pytanie, bowiem właśnie głównie o tym huczały media i to dlatego Maille znała twarz siedzącego naprzeciwko niej człowieka. Śmiejąc się wesoło, Irlandka ujęła w dłonie kieliszek z winem. W jej pytaniach nie można było wyrzuć ironii czy sarkazmu, a jedynie czyste rozbawienie. Poniekąd w ten sposób droczyła się z młodym mężczyzną, samej dobrze się przy ty bawiąc i wbrew pozorom wcale nie zamierzała go w ten sposób urazić. Ot, była ciekawa, czy jej przypuszczenia się potwierdzą, a że całkiem dobrze im się ze sobą rozmawiało…
Kelner zabrał ich talerze i nie przyniósł nowych, co oznaczało, że kolacja pomału dobiegała końca. Po niej miał jeszcze nastąpić bankiet, ale nie wszyscy goście skończyli już jeść. Policzki blondynki zarumieniły się lekko, jasno wskazując na to, że ostatnimi czasy niezbyt często piła alkohol. Nie miała okazji, pracując od rana do wieczora.
— Co mnie do tego skłoniło? — powtórzyła za nim, tym samym dając sobie nieco czasu do namysłu. Przysunęła kieliszek z winem bliżej siebie, oblizała usta, czując smak czekolady i zawiesiła wzrok na jakimś bliżej nieokreślonym w przestrzeni punkcie, jakby to tam szukała odpowiedzi. — Marzenia — odparła w końcu krótko, skupiając spojrzenie na szatynie i uśmiechnęła się lekko, naturalnie i szczerze. — Ale taka krótka odpowiedź cię nie usatysfakcjonuje, prawda? Zawsze chciałam chociażby zwiedzić Nowy Jork. Chciałam też robić w życiu coś, co będzie mi sprawiało przyjemność, a nie codziennie wstawać do nudnej i męczącej pracy w korporacji… Postanowiłam więc połączyć te dwie rzeczy ze sobą i tak zrodził się pomysł na Tostmanię. Bo czy jest coś lepszego, niż sprzedawanie pysznych tostów codziennie w innym zakamarku Nowego Jorku? — spytała retorycznie i mrugnęła do niego porozumiewawczo, bowiem dla Blaise’a pewnie istniało wiele innych, o wiele lepszych rzeczy. Dla niej niekoniecznie.
MAILLE CRESWELL
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDJ obsługuje swoje obrotowe talerze na platformie umieszczonej ponad parkietem. Stoi w świetle bursztynowego reflektora, otoczony monitorami dźwięku i generatorami, które wydmuchują kłęby białego dymu. Zręcznie umieszcza igłę na kręcącej się płycie. Dwóch młodych mężczyzn zbliża się do nich, idąc po balkonie. Zobaczywszy Blaise’a poklepują go po plecach i krzyczą mu coś do ucha. Obaj ubrani są w drogie garnitury, ale nie mają krawatów. Ryan patrzy na tańczących. Sophie, barmanka w zielonej sukience, przynosi dwie butelki szampana w wiaderku z lodem oraz tacę wysokich kieliszków. Blaise całuje Sophie w policzek, porywa z wiaderka jedną z ociekających butelek i zaczyna ją otwierać. Kobieta stawia kubełek z lodem na czarnym, stalowym stoliku i wraca za bar. Blaise strzela korkiem, wylewając odrobinę szampana na podłogę. Nagle zdaje sobie sprawę, że wszyscy go obserwują i uśmiecha się szeroko. Wydaje się być w swoim żywiole. Nalewa szampana, rozdaje kieliszki i siada na sofie. Ryan pozwala, by szampan pomusował przez chwilę na języku.
OdpowiedzUsuń–Właśnie dlatego Blaise.– odpowiada poklepując przyjaciela po plecach i śmieje się sam z siebie. Często zastanawia się nad tym, jak długo jeszcze wytrzyma. A potem patrzy w te przerażone dziecięce oczy i już wie, że nie może się poddać. Jeszcze nie teraz. – Dlatego, że jest tam tyle cierpienia. I dlatego, że nikogo to nie obchodzi. – dodaje. –Gdybyś to zobaczył… - urywa. Nie liczy na zrozumienie. Wie, że jego przyjaciel wyznaje inne wartości i nie wini go za to. Każdy ma prawo do tego, by żyć na własny sposób. Blaise dorastał w blasku fleszy, był rozpieszczany i stawiany na piedestale. Dla obserwatorów jego życie jest idealne, ale Ryan wie, że to stwierdzenie mocno mija się z prawdą. W ciągu tych kilku lat zdążył go już trochę poznać.
-I pomyśleć, że za pierwszym razem wyjechałem na złość ojcu.- kręci głową ze śmiechem. Pomieszczenie jest zasnute papierosowym dymem. Pięć kobiet tańczy obok, niepohamowanie i czujnie jednocześnie. Ryan widzi ich spojrzenia przeradzające się w oszołomiony podziw, kiedy Blaise skinieniem ręki przywołuje je do siebie. Kobiety z radością otaczają jego przyjaciela. Ryan dopija kieliszek szampana.
-Nie jestem stary.- protestuje natychmiast. Kobiety siedzące po jego dwóch stronach z przekonaniem potwierdzają to co powiedział. –Tylko jeszcze nie spotkałem tej jedynej.- dodaje wymijająco, ale to co powiedział wyraźnie podoba się jego towarzyszkom. Każda z nich chce być „tą jedyną” chociaż zachowuje się jak „jedna z wielu”. Czuje paznokcie sunące po karku. Przymyka oczy i wystukuje na poduszce sofy rytm muzyki puszczanej przez DJ. Temat wydaje się ginąć w dysonansie. Ryan przejeżdża palcami po swoich włosach. Gdzieś głęboko, w podświadomości włącza mu się alarm, pulsujący dzwonek: niebezpieczeństwo! Jeszcze przez moment ma zamknięte oczy i nadzieję, że to wszystko należy do snu, ale ona nie znika, jej język, paznokcie i jej głos wciąż są przy nim. Otwiera oczy i widzi ciemnooką brunetkę obejmującą go, z jednym kolanem przełożonym przez jego uda. Dopada go silne pragnienie, by złamać zasady, ale w przeciwieństwie do przyjaciela, opamiętuje się jakoś. Blaise nie ma takich zahamowań i Ryan wie, jak potoczą się losy jego przyjaciela tej nocy.
Ryan Collins
-Zazdrosna? Nie. - prychnęła pod nosem, dosłownie wyśmiewając go za stwierdzenie, które chociaż sama przed sobą przyznać nie chciała, nie było aż tak dalekie od prawdy. -Zaniepokojona? Owszem. Nie chciałabym powiedzieć a nie mówiłam, kiedy mój drogi braciszek skończy swoje podboje z jakąś chorobą weneryczną. - stwierdziła odprowadzając spojrzeniem grupkę jeszcze chwiejących się na nogach i niebotycznie wysokich podróbkach Louboutin'a panienek do towarzystwa, które najwyraźniej same postanowiły odnaleźć drogę do wyjścia; a kiedy charakterystyczny dźwięk zamykającej się windy obwieścił, że zostali już całkiem sami, zamknęła na chwilę powieki, a kiedy w końcu je otworzyła spojrzała mu prosto w oczy i przez jeden, krótki moment przestała udawać, że jego bliskość wcale nie robi na niej wrażenia. Jej błękitne tęczówki rozbłysły tym samym blaskiem, który chyba tylko on mógł obserwować podczas ich wspólnych wakacji albo i jeszcze wcześniej, podczas jej maturalnego balu, po którym... również się od niego odcięła. Miał rację! Nienawidziła, kiedy ktoś miał rację, ale teraz nie mogła się z nim nie zgodzić. Zawsze, kiedy tylko sytuacja robiła się zbyt skomplikowana brała swoje długie nogi za pas i uciekała, z nadzieją, że problemy nie zdołają jej dogonić. Nikt by się chyba nie zdziwił, gdyby zrobiła teraz dokładnie to samo... Ale przez te wszystkie lata jak na tym wyszła? Chyba pora w końcu dorosnąć i stawić czoła rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńWestchnęła cicho przez chwilę obserwując jak ten kompletnie ją ignoruje, skupiając całą swoją uwagę na butelce piwa trzymanej w ręce. Przestąpiła kilka kroków i rzucając na fotel swoją torebkę, rozpięła kilka guzików płaszcza, który zaraz wylądował na oparciu, co oznaczać mogło nie mniej, nie więcej jak tyle, że panna Addams skończyła z uciekaniem. Podeszła do barku i wyciągając dwie szklanki, które napełniła do połowy szkocką podała mu jedną z nich z lekkim uśmiechem, tym należącym raczej do przepraszających.
-Masz. Czym się strułeś tym się lecz, a obstawiam, że piwo to o wiele za mało. - sama niemal duszkiem wypiła swoją porcję alkoholu i dopiero teraz dotarło do niej jak bardzo potrzebowała czegoś mocniejszego. Zacisnęła usta w wąską kreskę i usiadła obok niego z sercem walącym tak mocno, że prawdopodobnie mógł to usłyszeć cały Manhattan... jeśli nie Nowy Jork.
-Tego ranka dostałam wiadomość od mojego ojca. Dobrze wiesz co tak naprawdę robiłam na Kubie, musiałam tam pojechać. Czekałam na niego, a kiedy wreszcie po prawie trzech godzinach dotarło do mnie, że się nie zjawi... Chciałam wrócić, ale naszły mnie pewne wątpliwości, przestraszyłam się... Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam jakie znaczenie miała ta wspólna noc i czy w ogóle miała jakieś znaczenie. Znam Cię od lat, widziałam to setki razy i... sama nie wiem, to pewnie żałosne, ale nawet mój ojciec nie chce mieć ze mną do czynienia. - nie miała pojęcia co skłoniło ją do takiej szczerości, może rzeczywiście dojrzała? Dopiła resztkę szkockiej i odgarnęła do tyłu kaskadę blond włosów, wzruszyła lekko ramionami, aż w końcu odważyła się spojrzeć mu w oczy - Więc uciekłam, prawdopodobnie mam to w genach.
Addams
Elaine nalała sobie wina musującego, choć nie był to jej ulubiony trunek, i sięgnęła po oliwki. Prawdopodobnie powinna zakręcić wokół przystawek. W końcu dla wielu ludzi tego typu imprezy to zwyczajnie szansa na tanie żarcie. Eagle jednak jakoś zupełnie nie myślała w tych kategoriach. Znacznie chętniej zjadłaby coś u chińczyka na rogu ulicy niż te wymyśle, fikuśne przystanki. Niestety kiedy wchodzisz między wrony...
OdpowiedzUsuńNieznajomy zaczepił ją i wytracił z niewesołych myśli, w których była pogrążona. Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie, a potem zamrugała, żeby się ocknąć.
- Elaine Eagle. I z zasady unikam podobnych... okazji - odpowiedziała spokojnie, ale bez większego entuzjazmu. Wymienili raczej męski uścisk dłoni. Jak na kogoś o jej posturze, nie można było odmówić El sił. Jednak regularne ćwiczenia i praca z kartonami zapewniały jej wystarczający poziom aktywności, aby utrzymać mięśnie w dobrym stanie. A oprócz tego dbała o swój wygląd, aby nie odstraszać klientów swojego skromnego lokalu. Lubiła też zaskakiwać przekonanych o jej słabości mięśniaków, którzy ważyli się zakłócać spokój jej baru. Jako właścicielka cieszyła się dobrą opinią wśród stałych bywalców, którzy też szybko zrezygnowali z wszelkich prób uwodzenia, które dla niejednego nachalnego gościa zakończyły się niezbyt dobrze. Ochroniarze niekiedy żartowali, że mogliby ją ustawić w drzwiach. Prawda jest jednak taka, że jej drobna buzia i chude ciałko nikogo by nie odstraszyły.
- Wnioskując jednak z twojej wypowiedzi, ty natomiast kochasz się w podobnych przyjęciach - dodała i spojrzała uważnie na swojego rozmówcę.
Blaise nie zrobił na niej najlepszego wrażenia. Zbyt wymuskany. Zbyt modny. Jak manekin na wystawie sklepowej, a nie prawdziwy człowiek z krwi i kości. A do tego uśmiech pewny siebie, otwarta postawa ciała i przeszywające spojrzenie. Człowiek, który wyznacza sobie zadani i uparcie je realizuje. Nieelastyczny i prawdopodobnie zadufany w sobie.
Może trochę za szybko go oceniała, ale właściwie nikogo na tej sali nie oceniała lepiej. Jej zdanie na temat zgromadzonego towarzystwa z pewnością nie było pochlebne. Blaise wyróżniał się na tym tle tylko dwoma atutami: trzeźwością, ale to najprawdopodobniej stan chwilowy, i ładnie rozbudowaną klatką piersiową. Ewentualnie mogła mu dodać jakiś punkt za wzrost, skoro nawet w szpilkach go nie przewyższała.
Elaine
Przyszłaś. Zatrzymała się gwałtownie, słysząc jego słowa – chociaż nie było to łatwe, bo Blaise mamrotał pod nosem tak cicho, że ledwo dało się go zrozumieć. Co to miało znaczyć? Czyżby wiedział, że pojawi się na tej imprezie? Ale skąd miałby… Przecież sama nie miała o tym pojęcia, dopóki nie otrzymała anonimowego zaproszenia. Chyba, że… Chyba, że ten dupek specjalnie cię zaprosił, żeby znowu zabawić się twoim kosztem!. Oczywiście, jak mogła być tak głupia i pomyśleć, że ich kolejne spotkanie to szalone zrządzenie losu. Zdecydowanie dała się ponieść wyobraźni i na chwilę zapomniała, jak podstępnym i perfidnym podrywaczem jest Blaise Ulliel. Na chwilę zapomniała, że nie jest Antonym – i to ją zgubiło.
OdpowiedzUsuńOdwróciła się gwałtownie. Miała zamiar coś powiedzieć, może na niego nakrzyczeć, może go uderzyć, ale w ostateczności nie zrobiła nic. Przez dłużącą się nieznośnie minutę po prostu stała przed nim i wpatrywała się w żałosny obraz, jaki sobą reprezentował. Dlaczego ciągle zawracała sobie nim głowę? Dlaczego nie potrafiła przestać o nim myśleć i żyć dalej, tak jak zanim dowiedziała się o jego pokręconej intrydze? Odpowiedź była prosta – zależało jej na nim bardziej, niż mogła to przyznać, szczególnie przed samą sobą. Nigdy tak naprawdę nie zapomniała o Antonym, ale najzwyczajniej w świecie zepchnęła wspomnienia z jego udziałem w najciemniejszy kąt swojego umysłu, oraz swojego serca. Nauczyła się o nim nie myśleć i nie zastanawiać się, co by było, gdyby. A potem wpakował się do jej życia z powrotem, i wywrócił wszystko do góry nogami.
Szczerze go za to nienawidziła. Nienawidziła go za to, że nie potrafiła go znienawidzić. Nienawidziła go za to wszystkie uczucia, które nie pozwalały jej odejść.
- Jeśli to twój sposób na zaciągnięcie mnie do łóżka, to nie działa – prychnęła, splatając ramiona na piersi.
Podjęła wysiłek bycia zimną i sarkastyczną, bo inaczej nie byłaby sobą. Ale, niestety, wypadła w tym naprawdę żałośnie. Jej głos drżał, chociaż z całych sił próbowała go kontrolować, nagle zakręciło jej się w głowie, nie tylko od ilości wypitego alkoholu, i zrobiło jej się nieprzyjemnie gorąco, mimo że temperatura nie była wysoka. Co się z tobą dzieje, Hastings? Weź-się-w-garść!
Po tym komentarzu miała zamiar odejść. Odwrócić się na pięcie i wejść do środka, wypić jeszcze więcej darmowych drinków, potańczyć, a potem znaleźć swoją osobę towarzyszącą i wrócić do domu. Takie zachowanie byłoby logiczne. Miałoby sens. Każdy normalny człowiek na jej miejscu właśnie tak by się zachował.
Ale Juliet nagle zorientowała się, że odkąd spotkała Blaise’a, wiele rzeczy miała zamiar zrobić. A jednak nic jej nie wychodziło, bo nie chciał opuścić jej myśli, jej snów… I wiedziała, że to banalne i głupie, że nie powinna czuć tego, co czuje. Jej postępowanie pasowało bardziej do nastolatki przechodzącej swoje pierwsze zauroczenie, niż do dorosłej kobiety, która wie, czego chce, i nie daje sobą pomiatać. Kiedy Blaise był w pobliżu, jej rozum jakby nagle tracił umiejętność kontrolowania serca, podejmującego same idiotyczne i bezsensowne decyzje. Decyzje najpewniej prowadzące do kolejnej fali obezwładniających uczuć.
- Dlaczego… - zająknęła się, a do jej oczu napłynęły łzy; tak, zdecydowanie nie powinna przeprowadzać tej rozmowy po tylu drinkach, bo przez oszołomienie alkoholem jeszcze trudniej było jej kontrolować swoje emocje. – Dlaczego mnie tutaj zaprosiłeś? Dlaczego po prostu… nie zostawisz mnie w spokoju?
Jej głos nie brzmiał tak, jakby tego chciała, jej słowa również wypadły gorzej, niż się spodziewała. Ale nie dbała o to. Chciała tylko wreszcie przerwać ten nawał uczuć, których nie rozumiała.
Juliet
Oceniała go według pozorów. Miarą stereotypu, który tkwił w jej głowie. W pewnym momencie dotarło do niej, że byłaby niezwykle niezadowolona, gdyby ktoś postępował z nią w ten sposób. Przez jej twarz przebiegł ledwie dostrzegalny grymas, kiedy skarciła samą siebie w duchu i zdecydowała się nieco spuścić z tonu. Unosząc głowę, przesunęła wzrokiem po twarzy swojego towarzysza i lekko przymrużyła oczy, zastanawiając się, co może się kryć za tą przystojną twarzą. O ile coś się kryło, ale tego jeszcze nie wiedziała i tak jak postanowiła, nie zamierzała z góry niczego zakładać.
OdpowiedzUsuń— Jesteśmy chyba w podobnym wieku, prawda? — zaczęła od pytania teoretycznie niezwiązanego z żadnym poruszanym przez nich tematem. — Wydaje mi się po prostu, że przeciętny dwudziestokilkulatek raczej nie może zostać prezesem własnej międzynarodowej firmy — powiedziawszy to, uśmiechnęła się przepraszająco, gdyż tym razem naprawdę nie powiedziała tego z premedytacją — bez wsparcia w postaci bogatych rodziców i przetartych szlaków. Ale dobrze! — rzuciła, lekko stuknąwszy palcem wskazującym w blat stolika dla podkreślenia swoich słów. — Opowiedz mi wszystko od początku. Co to za firma? Czym się zajmuje? Jak ją założyłeś? Skąd taki, a nie inny pomysł? — Zasypała go gradem pytań, poniekąd rysując kształt tego, co chciałaby wiedzieć, by móc wyrobić sobie na temat własne zdanie i poznać fakty, nie chcąc dłużej plątać się w bezpodstawnych domysłach.
— Nie mówię, że to co robisz, jest złe. Mam raczej na myśli, że jesteś nieco oderwany od ziemi — stwierdziła z rozbawieniem, po cichu śmiejąc się z tego, że tak zgrabnie udało jej się nawiązać do wspomnianego lotu helikopterem. — I porozmawiamy o tym, kiedy moje tosty faktycznie będą ci smakować — dodała, po czym opróżniła swój kieliszek z winem, orientując się, że podobna scena z wykorzystaniem helikoptera chyba figurowała w 50 twarzach Grey’a, przez co parsknęła krótko i pokręciła głową. Nieustannie czuwający nieopodal kelner już szykował się, żeby dolać jej więcej trunku, lecz Irlandka uprzejmie odmówiła, uznając, że musi nieco odetchnąć. Nie wątpiła też w to, że na późniejszym bankiecie nie będzie brakowało alkoholu, o czym w niedługim czasie miała się przekonać, bowiem na drugim końcu sali rozsunęły się osadzone na prowadnicach drzwi, ukazując zebranym przyległe pomieszczenie. Pośród stolików pojawił się kucharz, a jednocześnie właściciel lokalu i zachęcił gości do przejścia do dalszej części restauracji, gdzie mogli miło spędzić czas po degustacji menu.
— Oczywiście, że się udało. Mam Tostmanię. I nie wymagam niczego od mojej przygody w Nowym Jorku. Pozwalam jej po prostu trwać — odpowiedziała spokojnie, ponad ramieniem Blaise’a zerkając na gości, którzy powoli opuszczali swoje stoliki i przechodzili do drugiego pomieszczenia. Sam Nowy Jork był dla niej spełnieniem marzeń i nie musiało wydarzyć się nic konkretnego, by Maille odczuła satysfakcję, ponieważ już ją czuła.
Zerknąwszy na mężczyznę, wstała i chwyciła pasującą do sukienki kopertówkę. Przechodząc obok stolika, musnęła dłonią ramię Blaise’a.
— Chodźmy na bankiet. Nie opowiedziałeś mi jeszcze o swojej firmie — rzuciła z zaczepnym uśmiechem, zostawiając go nieco w tyle, podczas gdy sama skierowała się w stronę rozsuwanych, stylizowanych drzwi.
MAILLE CRESWELL
Na słowo "uprzedzenia" uśmiechnęła się kpiąco. Nie był to uśmiech pełnej kpiny, a raczej tak półuśmieszek, który wymknął się cichaczem osobie zwykle śmiałej i zdecydowanej, odwykłej od wyszukanych zagrywek towarzyskich. A jednak jego pytania nieco ją zdziwiły. Nie dlatego, że je zadał czy sama ich forma, ale fakt, że najwyraźniej jej słuchał. Nie był tym typem, który mówi i oczekuje, że druga osoba go słucha, ale należał do tego nieco bardziej rozwiniętego gatunku łowców, którzy wiedzą, że najpierw trzeba słuchać, żeby ofiara nie czuła się ofiarą, a osobą adorowaną.
OdpowiedzUsuńTo nie tak, że nagle wzbudził w niej jakieś pozytywne uczucia. Przeciwnie - uznała, że jest większym zagrożeniem. Inteligenty przeciwnik nie jest czymś, z czego należy się cieszyć. A Elaine naprawę liczyła na to, że będzie mogła szybko i cicho opuścić to zgromadzenie. Niestety kultura wymagała, żeby spędziła tu odrobinę czasu, przywitała się z kilkoma osobami, nim zniknie. Obecności tego mężczyzny, który wydawał się popularny, nie była jej na rękę. A w szczególności to, że inni goście zaczynali na nich zerkać z ciekawością.
Z drugiej jednak strony myślący rozmówca zawsze jest pewnym wyzwaniem. Nie wiedziała tylko, czy godnym podejmowania prób rozmowy.
- Poproszono mnie o to - odpowiedziała spokojnie i bez wahania. A także bez wnikania w szczegóły. - I czemu unikam? Rozejrzyj się. Tu dzieją się trzy możliwe sytuacje. Pierwsza, ktoś próbuje się wkupić w czyjeś łaski. Druga, ktoś próbuje podbudować sobie ego czyimiś komplementami, najprawdopodobniej tego z grupy pierwszej. Trzecia, ktoś szuka partnera do interesu, seksu lub przekrętu - zakończyła i spojrzała na niego z ukosa, żeby sprawdzić, jak mężczyzna zareaguje na coś takiego.
- Mogłabym udawać, że mnie to nie dotyczy, ale wtedy by mnie tu nie było, a co za tym idzie, wychodząc stąd mogłabym ocalić godność - dodała i wzruszyła ramionami. Sięgnęła po koreczka.
Elaine Eagle
[dziękuję pięknie za powitanie! :D o tak, ja wiem, już trochę wątków nazbierałam... ale jakoś samo się tak dzieje, że zaczepiam ludzi :D no i autorką NYCową jestem od zarania dziejów - mimo przerwy, to czuję się tu jak u siebie :D mam nadzieję, że się nie wypalę z takim tempem heh.
OdpowiedzUsuńjesli masz chęci, zapraszam oczywiście na jakieś pisanko :D
Rachel ]
[Cześć!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za przemiłe powitanie! Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić razem z Mirą. No, i oczywiście, chętnie wpadniemy na wątek do Blaise'a. c:]
Belle Dechambeau
Nie podobało się Elaine to jego uważne spojrzenie. To jak niemal nie odrywał od niej wzroku. Czuła się przez to atakowana... osaczana. Dlatego dbała o to, żeby mieć coś innego do oglądania - alkohol, jedzenie gości. Od czasu do czasu pozwalała jedynie by ich spojrzenia się spotkały, ale wtedy jej oczy wyrażały butę i przekonanie o własnych racjach. Stanowczo nie chciała dać mu się podporządkować, poprowadzić za rączkę.
OdpowiedzUsuńZerknęła na niego przelotnie, gdy zadał całkiem proste, ale bezpośrednie pytanie.
- Nie zamierzam dręczyć cię zagadkami. Jestem tu dla siostry. Moja mama jest lekarzem, ojciec prawnikiem - odpowiedziała spokojnie, ale znowu bez szczegółów. Nie zamierzała mu opowiadać o tym, że matka jest dyrektorem jednego ze szpitali, ojciec wziętym prawnikiem. Że Elaine nie dogaduję się z nimi od lat, a jej młodsza siostrzyczka staje na rzęsach, żeby pogodzić skłóconą rodzinę, choć to beznadziejna sprawa. To wszystko sprawy nie przeznaczone dla jego uszu.
- I... chyba wiesz, prawda? Biorąc pod uwagę twoje spóźnienie, nie planujesz nikomu się przypodobać. Nie otoczył cię wianuszek sępów i jesteś młody, zatem nie należysz do tej grupy drugiej. Pozostaje trzecia. Dodajmy, że ze wszystkich ludzi tutaj wybrałeś rozmowę ze mną - dziewczyną strojącą samotnie z boku, odpowiedź nasuwa się sama - przewróciła oczami jakby znudzona, że musi to mówić. Przecież oboje znali odpowiedź od samego początku.
- I wreszcie... dziękuję, ale nie cieszę zbyt dobrą reputacją w tym świętobliwym gronie, a wyjście z tobą to jak potwierdzenie ich wszystkich domysłów, więc wybacz, ale wolę zostać tutaj i nie sprawiać siostrze przykrości - uśmiechnęła się uroczo, po czym rzuciła spojrzeniem na drugą stronę sali, gdzie chwilę wcześniej zauważyła granatową sukienkę swojej Lilki. Od razu spostrzegła, że siostra nadal tam jest.
Przestąpiła z nogi na nogę i sięgnęła po nowy kieliszek z winem, a następnie stanęła przodem do Blaise'a.
- Zatem... bardzo dziękuję za miłą pogawędkę i życzę dobrej zabawy. Z pewnością kogoś sobie znajdziesz - uniosła szkło niczym do toastu, a potem upiła łyk, obróciła się i pewnym krokiem ruszyła przez salę ku Liliannie.
Elaine
Zmarszczyła brwi słysząc jego słowa, serio? Zawsze zarzucał jej to, że ucieka przed problemami, bo w sumie... rzeczywiście tak było, rzadko kiedy się przed kimś otwierała, wolała ukrywać się ze swoimi przemyśleniami i uczuciami pod pozorną maską beztroski, bo tak było po prostu łatwiej. Bezpieczniej.
OdpowiedzUsuńA teraz,kiedy w końcu postanowiła przestać uciekać i zdradzić komuś to z czym gryzła się od kilku miesięcy... On miał jej do powiedzenia tylko tyle?! Liczyła na coś innego. Chociaż czego innego mogła się spodziewać; znała go przecież i dobrze wiedziała, jak działają na niego zwierzenia wszystkich ludzi, ale największy problem polegał na tym, że ona nie chciała być dla niego jedną ze wszystkich.
Odgarnęła z czoła kilka zagubionych blond kosmyków i odgarnęła je do tyłu, tworząc na swojej głowie całkiem uroczy nieład. Przyjrzała mu się przez chwilę spod lekko zmrużonych powiek. Dobrze wiedział co robiła na Kubie, co więcej wtedy zdawał się mieć do tego całkiem inne podejście... Co się zmieniło? Czy naprawdę był jeszcze na nią aż tak zły, czy może to jej wyobrażenie o nim przysłoniło jej pogląd na rzeczywistość? Jedno wiedziała na pewno, nawet siedząc obok niego, tęskniła za tym Blaisem, którego spotkała na Kubie. Nie za tym płytkim, powierzchownym, dupkiem na którego pozował... Tak, pozował, bo Addams już zdążyła przekonać się o tym, że ma on naprawdę wiele do zaoferowania i z całą pewnością nie chodziło o majątek, czy nawet jego umiejętności łóżkowe. Mógł grać i udawać, oszukiwać i nabierać wszystkich, ale tak jak i on po tych wszystkich latach mógł czytać z niej jak z otwartej księgi, ona też zdążyła go przejrzeć.
- Oboje dobrze wiemy, że tak nie myślisz, ale skoro w ogóle o tym mówisz... Cóż, to tylko dowodzi temu, że to nie mój wyjazd, czy jak go nazwałeś ucieczka, była błędem. - stwierdziła sucho; ewidentnie nie chciał słyszeć nic więcej, a ona przecież nie będzie się narzucać. Chciała, próbowała, zaryzykowała i... żałowała. Pora więc na coś co znała najlepiej - ucieczka, chociaż bardziej skora byłaby nazwać to: taktycznym wycofaniem się.
- Miło się rozmawiało - stwierdziła nieco zjadliwie i podnosząc się z miejsca, sięgnęła po swoje rzeczy - Zostałabym dłużej, ale muszę znaleźć PJ'a, zanim...
-Znalazłaś mnie, więc nie przeszkadzajcie sobie... - zachrypnięty głos przerwał jej w pół słowa, w momencie, w którym w holu pojawił się nie kto inny jak jej brat. W objęciach najdroższej szkockiej i dwóch mulatek, z uśmiechem typowym dla rozpieszczonego bachora i wręcz szatańskim błyskiem w oku. - Tyle lat, a wy nadal nie potraficie się dogadać? Chociaż moim zdaniem nie musielibyście nawet rozmawiać. - mruknął przechodząc obok nich, by zaraz zniknąć na piętrze.
Jęknęła pod nosem i pokręciła głową, był naprawdę niemożliwy... ale chociaż żywy, choć w normalnych okolicznościach prawdopodobnie właśnie teraz urwałaby mu łeb, ale zdecydowanie nie miała teraz na to siły, nie miała nawet siły na dalsze przebywanie w tym miejscu.
-Cóż... nie będę kłamać, w tym momencie jest jakieś miliard miejsc, w których wolałabym być bardziej. - stwierdziła i zarzucając na ramiona płaszcz, ruszyła w kierunku windy.
Addams
Spotkali się zupełnym przypadkiem, przez zrządzenie losu. Gdyby osoba zajmująca się zorganizowaniem otwarcia restauracji inaczej rozdzieliła miejsca, mogliby się w ogóle nie poznać. A co za tym idzie, Blaise nie zderzyłby się z zupełnie innym światem, który reprezentowała Maille. Nie musiałby zastanawiać się nad tym, że rzeczy, które były dla niego powszechne, dla niej stanowiły abstrakcję. I nie musiał tego robić, jeśli nie zamierzał wychodzić z ciasnego kręgu ludzi o takim samym statucie społecznym. Dziś został postawiony przed faktem dokonanym i Maille zaczęła zastanawiać się, czy Blaise Ulliel równie chętnie z własnej, nieprzymuszonej woli nawiązałby kontakt z kimś z poza własnego środowiska. Po jego słowach wnioskowała, że nie. Było mu dobrze w jego własnym świecie i akurat tego Irlandka nie mogła mieć mu za złe, nie mogła się mu dziwić. Tylko to pamiętne zachowanie względem kelnera… To ją ubodło. Brak szacunku dla zwyczajnych ludzi, którzy niejednokrotnie pracowali o wiele ciężej, niż on i między innymi po to, by jemu dogodzić. Byli jak dwie pędzące ku sobie galaktyki – ich zderzenie mogło prowadzić jedynie do efektownej destrukcji.
OdpowiedzUsuńGdy zajęli miejsca przy stole, słuchała go uważnie, ku własnemu rozczarowaniu otrzymując bardzo ogólnikowe informacje. Wynikało z nich, że jeszcze jako nastolatek Blaise zainwestował pieniądze w przemysł rafineryjny i na tym się dorobił, poszerzając działalność własnej firmy, ale czy ta firma konkretnie się zajmowała, blondynka dalej nie wiedziała i nie wynikało to tylko i wyłącznie z faktu bycia blondynką.
— No dobrze, ale czym konkretnie zajmuje się twoja firma? — spytała uprzejmie, gdy szatyn skończył swój wywód. Na jej twarzy nie malowało się rozbawienie. Maille pozostawała pogodna, ale jednak była skupiona – lekko marszcząc brwi, nie odrywała wzroku od twarzy mężczyzny. — Obracacie akcjami związanymi z ropą naftową? Zajmujecie się szukaniem złóż i wydobyciem? Dystrybucją i sprzedażą? Bo na razie wiem tylko, że to przemysł rafineryjny i gdzie mieści się centrala — zauważyła z nieco pobłażliwym uśmiechem. — I jeśli dobrze rozumiem, najpierw zarobiłeś na akcjach, a później założyłeś własną firmę? I czy w Stanach nie trzeba mieć ukończonych dwudziestu jeden lat, by otworzyć własną działalność? — Była dociekliwa, ale miała ku temu swoje powody. Chciała, by Blaise pokazał jej, że wie co robi. Że wie, czym przez osiem, jeśli nie więcej godzin dziennie zajmują się pracujący dla niego ludzie. I czy naprawdę doszedł do wszystkiego sam? Czy nie musiał polegać na innych specjalistach, a w ostateczności również na swoich pracownikach? Poza tym musiało być coś, co pozwoliło mu dołączyć do monopolu trzymanego mocno przez największe rafineryjne koncerny. Chociażby zrządzenie losu.
— Nic nie szkodzi, jak widzisz, wciąż mam dużo pytań — odparła i uniosła kieliszek z szampanem. — Za Tostmanię — powtórzyła za nim. Nie przepadała za szampanem jako takim, ale ten tutaj okazał się wyjątkowo dobry.
— Możesz mnie zaprosić do tańca, ale uczciwie ostrzegam, że mogę cię podeptać! — odparła ze śmiechem i wstając ze swojego miejsca, ujęła jego dłoń. Razem ruszyli na parkiet, przy czym Blaise poprowadził ją niemalże na sam środek, czego akurat mogła się spodziewać. — Prowadź, a ja postaram się nie zniszczyć ci tych drogich bucików — zażartowała, układając lewą dłoń na jego ramieniu i puściła mu oczko.
MAILLE CRESWELL
Nagroda dla największego blogowego skurczybyka wędruje do...? :D Fakt, miałam niemałą przerwę od blogowego świata, ale o ile mnie pamięć nie myli, już dawno nie spotkałam tak wybujałego ego - dlatego pogratuluję Ci pomysłu na postać i chyba odwagi do jej prowadzenia. Bo moje to zawsze takie ciepłe kluseczki.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe powitanie, aż muszę postarać się, żeby moja samoocena nie wskoczyła na poziom Blaise ^^ Tobie też na pewno nie brakuje ciekawych wątków - bo z takim panem aż by się to nie godziło - ale gdyby kiedyś naszła Cię ochota na wątek z Florkiem, to zapraszam serdecznie :)
Florian
Blaise nie waha się długo. Po kilkunastu minutach wychodzi w towarzystwie trzech kobiet, gotowych zrobić naprawdę wiele w imię sławy i popularności. Kuse sukienki podkreślają ich kształty. Wyglądają naprawdę ponętnie, ale Ryan odczuwa pewien niedosyt. Odsuwa od siebie kobietę, która jeszcze przed chwilą wbijała paznokcie w jego skórę posuwając się z każdą chwilą dalej. Jest wyraźnie niezadowolona i rzuca w jego stronę jakąś obelgę. Dopija resztę drinka, uzupełnia swój kieliszek szampanem i odchodzi a Ryan mimo upojenia alkoholowego już wie, że podjął dobrą decyzję. Z jednej strony jest z siebie dumny a z drugiej karci się w myślach za zmarnowanie tej okazji. Podchodzi do barierki i z balkonu patrzy na bawiących się gości. Myśli o tym, że chciałby choć przez jakiś czas pożyć tak beztrosko jak jego przyjaciel, ale wie, że jest już na to za stary i ma za dużo zobowiązań. Gdyby nie Blaise, już dawno zapomniałby czym jest dobra impreza tak samo jak zapomniał czym jest seks bez zobowiązań. Z tej chwilowej zadumy wyrywa go czyjś znajomi głos. Długonoga blondynka zaciska swoje ręce na jego szyi, próbując przekrzyczeć muzykę. Rozmawiają przez dłuższą chwilę, wspominając dawne czasy. To pozwala mu trochę wytrzeźwieć. Schodzą razem na dół a potem Ryan przez dłuższą chwilę lawiruje w tłumie, wśród swoich znajomych. Niektórzy już wychodzą, inni dopiero weszli, biały dym wypełnia salę tak, że przez chwilę niczego nie widzi. Kiedy powietrze nieco się oczyszcza, ni stąd ni zowąd wyrasta przed nim Blaise.
OdpowiedzUsuń-Nie ominęło Cię nic, poza wizytą Primrose.- mówi idąc w stronę baru. Sophie obsługuje go w pierwszej kolejności i już po chwili trzyma już w dłoni zimną whisky z kostkami. Ignoruje uwagę, która pada z ust Blaise’a, choć w duchu przyznaje mu rację.
-Powinniście się w końcu dogadać, byłby z tego ładne dzieci. – mówi śmiejąc się, bo wie jak Ulliel zareaguje na ten żart. Ryan nie zna dwojga ludzi, którzy pasowaliby do siebie tak dobrze, jak Blaise i Primrose a zarazem tak bardzo nie mogli się ze sobą dogadać.
Ryan Collins
Zaczekaj - na dźwięk jego głosu odwróciła się gwałtownie, zupełnie jakby z nadzieją, że to jeszcze nie koniec, że nie pozwoli jej tak po prostu odejść. Głupia! Skarciła się w myśli spoglądając na puderniczkę, którą trzymał w ręku. - Dzięki. - rzuciła krótko i zabierając od niego swoją własność odwróciła się na pięcie z zamiarem natychmiastowego opuszczenia apartamentu brata, który choć porażał swoją wielkością w tej chwili wydawał się być zdecydowanie za mały dla nich obojga. Wcisnęła guzik przywołujący windę łudząc się, że może tym razem nie będzie się ona wlec w nieskończoność, a jednak. Ta chwila, którą zajęło jej dojechanie na ostatnie piętro budynku była wystarczająco długa, by Blaise Ulliel zdążył dosłownie zmieszać ją z błotem i zdeptać wszystko to co do niego czuła. Zmarszczyła brwi wbijając chłodne spojrzenie błękitnych tęczówek prosto w jego oczy; gdzieś tam głęboko w środku, podświadomie czuła, że nie mówił serio... że i on najzwyczajniej w świecie uciekał, ale nawet to nie zmieniało faktu, że wszystko co mówił bolało, tak cholernie bolało, że sama Addams chyba nigdy w życiu nie spodziewałaby się, że ktoś mógłby sprawić, że same słowa wywołają niemalże fizyczny ból. Zranił ją, a w tej chwili właściwie złamał jej serce. Ale przecież sama była sobie winna, prawda?
OdpowiedzUsuńChłodny, pełen opanowania cień uśmiechu wstąpił na jej usta, chyba po raz pierwszy w życiu zabrakło jej słów, nie wiedziała co powiedzieć; gdyby chodziło o kogoś innego prawdopodobnie odbiłaby piłeczkę, wbiła szpilę jeszcze głębiej, ale nie mogła. Nie potrafiła się odezwać, szczerze powiedziawszy najchętniej dałaby mu w twarz i nikt nie mógłby powiedzieć, że mu się nie należało, ale to prawdopodobnie dodałoby mu tylko satysfakcji i było jasnym dowodem na to, jak bardzo ją zranił... a ona naprawdę nie chciała mu tego pokazywać; chociaż z całą pewnością i tak doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Charakterystyczny dźwięk obwieścił przybycie windy, ciężkie drzwi rozsunęły się zapraszając ją do środka. Bez słowa weszła do środka, wcisnęła odpowiedni guzik i dopiero kiedy metalowa ściana oddzieliła ich od siebie, pozwoliła sobie na chwilę załamania, która trwała zdecydowanie dłużej niż jazda w dół.
Przez kilka kolejnych dni łudziła się, że w końcu uda jej się o nim zapomnieć i robiła wszystko, by tak się wreszcie stało; tak jak sobie tego życzył unikała go jak ognia, do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczęła też unikać PJ'a i wszystkich ich wspólnych znajomych, co było głupie... z całą pewnością, ale i skuteczne, bo przez ostatnie dwa tygodnie nie widziała go ani razu; ale ta "sielanka" nie mogła przecież trwać w nieskończoność. Jasnym i oczywistym było to, że koniec końców będą musieli się gdzieś spotkać... Manhattan nie był aż tak duży, by mogli unikać się w nieskończoność, zwłaszcza należąc do tego samego środowiska. Bankiety, wystawne brunche, aukcje... wszystko to było ich codziennością. Dzisiejszy wieczór zgromadził w sali bankietowej hotelu Palace całą śmietankę towarzyską Nowego Jorku; dosłownie każdy, kto się liczył obecny był na gali, na której Arthur Buckley odebrać miał nagrodę przedsiębiorcy roku. Miała pewne obawy i wątpliwości, przez krótką chwilę rozważała nawet wykręcenie się chorobą, doskonale zdając sobie sprawę, że i ON tam będzie, ale Art prawdopodobnie w życiu nie wybaczyłby jej nieobecności na tak "ważnym dla rodziny wydarzeniu". Pojawiła się więc. Modnie spóźniona w przepięknej ciemnogranatowej, ręcznie zdobionej sukni, która idealnie podkreślała jej figurę i od razu pochwyciła kieliszek szampana z tacy niesionej przez kelnera. Upijając łyk musującego płynu badawczo rozejrzała się po twarzach zgromadzonych gości i niemal podskoczyła, kiedy ktoś chwycił ją za nagie ramię - Czasami naprawdę żałuję, że zostałaś moją siostrą. - zaczepny głos młodego Buckley'a dobiegł ją z tyłu.
Usuń- Ugh... - jęknęła strącając rękę PJ'a ze swojego barku - Nie masz już kogo dręczyć?
- No co?! Stęskniłem się. Dwa tygodnie temu zapadłaś się pod ziemię. - wzruszył ramionami obserwując blondynkę kątem oka. - Nie ma go. - dodał widząc jak rozgląda się dookoła, Primrose zmarszczyła brwi i obdarzyła go iście morderczym spojrzeniem - Kogo? - spytała niby obojętnie, chociaż oboje doskonale zdawali sobie sprawę o kogo chodziło.
- Ty już dobrze wiesz kogo. Powiesz mi w końcu co takiego się między wami stało?
- Nic. Nic się nie stało. Ale zaraz może się stać, jeśli nie napije się czegoś mocniejszego, na trzeźwo nie zniosę tej farsy. Twój ojciec przechodzi samego siebie, do dzisiaj nie miałam pojęcia, że w ogóle potrafi się uśmiechać... - stwierdziła widząc jak Arthur ściska rękę burmistrza i promiennie uśmiecha się do zdjęcia, naprawdę niecodzienny widok; skinęła mu głową na powitanie i już po chwili odnalazła swoje miejsce przy barze.
[Kochamy! Kochamy!<3 I czekamy na pokutę!:D Pozwoliłam sobie z tej miłości przejść do następnego wątku, klasyk - bankiet, bo za chiny ludowe nie mam dziś weny do wymyślania ciekawszych miejsc XD]
Usilnie powtarzała sobie, że Blaise po prostu zdecydowanie za dużo wypił i dlatego wygadywał takie głupoty. Chcę ciebie, Juliet. Przekonywała samą siebie, że ani trochę nie ruszyły ją jego słowa, że nie uwierzyła mu choćby w małym stopniu. W końcu dokładnie wiedziała, jakim typem faceta był Blaise Ulliel. I nawet jeśli kiedyś znała Antony’ego, to nie miało większego znaczenia. Znała tylko jedną wersję tego mężczyzny, wersję nieprawdziwą, jedną z jego osobowości, wymyślonych na potrzeby uwodzenia kobiet. Nie miała wobec niego żadnych zobowiązań – mogła najzwyczajniej w świecie odejść i zapomnieć o jego istnieniu, o całej tej absurdalnej sytuacji, w którą wpakowała się przez swoje głupie serce. Gdyby tylko potrafiła w tym momencie kierować się głosem rozsądku…
OdpowiedzUsuń- Jezu, Blaise… - zaczęła, kręcąc głową, nie mając zielonego pojęcia, co dalej począć z tym facetem. – Idź z tym do lekarza. Myślę, że medyczne określenie to osobowość wieloraka.
Broniła się jak mogła, a sarkazm był jedną z jej ulubionych form odpierania ataków. Jeśli ktoś zaczynał za bardzo wpływać na jej uczucia, tak jak to właśnie robił pan Ulliel, posługiwała się sarkazmem, bo to sprawiało, że wyglądała na bardziej nieczułą. Kto mógłby przypuszczać, że ktoś, kto ze stoickim spokojem rzuca kąśliwe komentarze, przeżywa wewnątrz burzę?
Blaise jednak nic sobie nie robił z jej komentarzy. Nawet nie zdążyła zareagować, tak szybko znalazł się blisko niej. Ten ruch kompletnie wytrącił ją z równowagi. Wiedziała, że był pijany, może więc spodziewała się pewnych niekontrolowanych ruchów, ale podejrzewała raczej, że Blaise jest w takim stanie upojenia, że raczej nie byłby w stanie wstać… Cóż, niewiele się pomyliła – znalazł siły na podniesienie się z krzesła, ale uwiesił się na niej prawie całym swoim ciężarem. Westchnęła zaskoczona i cofnęła się o krok, ale jednocześnie odruchowo zarzuciła jedną rękę na jego ramię, a drugą podtrzymała go w pasie. Wydawał się pasować do niej idealnie, i to tylko jeszcze bardziej ją rozzłościło. Dlaczego wywoływał w niej wszystkie te uczucia? Co takiego miał w sobie? Czyżby naprawdę miała słabość do wrednych dupków? Och, Juliet, to takie cliche….
Chcę być twoim Antonym… Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że też tego nie chciała. Pragnęła tego bardziej, niż była w stanie się przyznać. Pragnęła zapomnieć o spotkaniu z Blaisem Ullielem, pamiętać tylko Antony’ego. Bo przecież to właśnie w nim się zakochała.
Ale co się stało, to się nie odstanie.
- Blaise… Okłamujesz sam siebie – wyszeptała, odsuwając go od siebie na tyle, by spojrzeć mu w twarz; zachwiał się lekko, ale ostatecznie udało mu się zachować równowagę. – Za dużo wypiłeś. Jutro obudzisz się i pożałujesz swoich słów. Zdecydowanie psują twój wizerunek zimnego macho.
Wpatrywała się w niego niemal błagalnie, ale jednocześnie w jej postawie było pewne wyzwanie. Jakby – nawet wbrew sobie – prosiła go o to, by zaprzeczył. By powiedział, że nawet gdyby nie wypił zbyt dużej ilości alkoholu, byłby w stanie jej to wszystko powiedzieć.
Juliet
Pozwoliła prowadzić się mężczyźnie, jedynie raz na jakiś czas z cichym śmiechem zerkając pod nogi. Początkowo nieco plątała się o własne stopy, ale dość szybko podchwyciła sekwencję powtarzających się kroków, dzięki czemu nie musiała już tak bardzo skupiać się na własnych nogach. Płynąc niczym spieniona fala, gnana przez podmuchy wiatru, ponad ramieniem Blaise’a obserwowała pozostałych, tańczących gości, a także orkiestrę i osoby siedzące przy stołach. Od czasu do czasu spoglądała również na swojego towarzysza, obdarzając go przy tym promiennym uśmiechem.
OdpowiedzUsuń— Dobrze, nie musimy teraz rozmawiać o pracy, ale jeszcze kiedyś mi o tym wszystkim opowiesz — zastrzegła z uśmiechem, nieco unosząc głowę, by móc spojrzeć wprost w jego oczy. Nie dostrzegła w nich emocji, które zaczynały nim targać, lecz sama czuła się nieco rozczarowana brakiem odpowiedzi na swoje pytania, które nie były trudne. O ropie naftowej miała bowiem jedynie taką wiedzę, jaką wyniosła ze szkoły, obecnie opartą na wiadomościach, których nie śledziła zbyt regularnie. Teoretycznie Blaise mógł ją zagiąć pod każdym względem. Praktycznie…? Podążając za jego krokami, blondynka uważnie przesunęła wzrokiem po twarzy szatyna, dostrzegając pierwsze oznaki zmieszania. Chwilę później muzyka ucichła i orkiestra zaczęła przygotowywać się do zagrania kolejnego utworu.
— Ja również dziękuję. Dałam radę tylko dzięki tobie — odparła wesoło i wyciągnęła rękę, by lekko pogładzić jego ramię. Zaraz jednak cofnęła dłoń i zmarszczyła brwi, zaskoczona jego kolejnymi słowami. — O czym ty mówisz? — spytała nieco zdławionym z powodu zaskoczenia głosem, zbita z tropu tą nagłą i niezrozumiałą dla niej zmianą tematu. Z rosnącym zdziwieniem, które jeszcze nie osiągnęło swojego apogeum, obserwowała Ulliela i jego niespokojne, coraz bardziej nerwowe ruchy, aż w końcu on odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia, zdążywszy jedynie jej oznajmić, że zaraz wróci. Skonsternowana Maille została sama na środku parkietu, wśród par oczekujących na kolejny taniec. Obserwowała oddalającą się sylwetkę mężczyzny, aż ten znikł z jej pola widzenia. Stała tak kilka długich chwil, usilnie wpatrując się w punkt, w którym Blaise zniknął, aż w końcu otrząsnęła się i ruszyła za nim. Stawiając długie kroki, lekko chwiała się na wysokich szpilkach, gdy pokonywała salę bankietową i restaurację. Nie skojarzyła, że to jej słowa, jej pytania były powodem jego zachowania. Kompletnie tego nie powiązała.
Znalazła go na zewnątrz, opartego o ścianę pod markizą sąsiedniego sklepu. Dzieliła ich odległość może kilkunastu metrów, które Maille pokonała truchtem, stawiając drobne kroczki. Deszcz siekł jej odsłonięte ramiona i zakryte cienkimi, cielistymi rajstopami nogi, lecz zdawała się na to nie zważać.
— Blaise — sapnęła, gdy już dotarła pod markizę i odgarnęła z twarzy wilgotne kosmyki włosów. — Co się stało? — spytała, stając naprzeciwko niego. Gdy owiał ją papierosowy dym, skrzywiła się lekko, lecz niczego nie powiedziała. — Dobrze się czujesz? — zagadnęła, mając na myśli raczej jego samopoczucie fizyczne, niż psychiczne, ponieważ do tej pory nie zorientowała się, o co może chodzić. Na jej twarzy malował się niepokój i troska, a na ramiona wystąpiła gęsia skórka.
MAILLE CRESWELL
Kolejne minuty mijały, a jedynymi przedstawicielami rodziny Ulliel, jacy zdążyli pojawić się na sali, byli jego rodzice... Szczęście w nieszczęściu; dopiła swoje martini i z nadzieją, że sam Blaise postanowił darować sobie dzisiejsze wydarzenie, przywitała obojga serdecznym uśmiechem, by po chwili wsłuchać się w słowa kobiety o typowej francuskiej urodzie i podzielić jej niezadowolenie z faktu, że nie będą mogły spędzić ze sobą nieco więcej czasu, bo : Z wielką chęcią dowiedziałabym się co u Ciebie słychać, najlepiej podczas wspólnego lunchu, ale niestety udało się nam wyrwać tylko na ten wieczór... Nie miałam nawet okazji przywitać się z Blaisem... Na dźwięk JEGO imienia zamarła na krótką chwilę, szybko jednak oprzytomniała, nie zdradzając się ze swoimi uczuciami nawet przez moment; poskładanie faktów również nie zajęło jej dużo czasu i już wiedziała, że jej nadzieje odnośnie tego, że nie będzie musiała go dziś oglądać legły w gruzach, dobrze wiedziała, że nie przepuści okazji, by chociaż na chwilę zobaczyć się z rodzicami. Nie pomyliła się, pojawił się przy stoliku już po pięciu minutach, wzbudzając w niej tak sprzeczne emocje, że nawet kolejny kieliszek szampana nie był w stanie pomóc jej zapanować nad mętlikiem, jaki miała teraz w głowie. Atmosfera między tą dwójką była tak gęsta, że z powodzeniem można było kroić ją nożem, na szczęście jednak nikt oprócz niej zdawał się tego nie zauważać... W duchu dziękowała Bogu za lekcje aktorstwa, bez których prawdopodobnie nie wytrzymałaby tu nawet piętnastu minut.
OdpowiedzUsuńSłysząc jego słowa zmarszczyła brwi i lekko pokręciła głową -Och, uwierz mi nie mam Ci nic do... - prychnęła pod nosem, kiedy nie pozwolił jej dokończyć zdania i kompletnie nic nie robiąc sobie z oporów, jakie na początku stawiała, chwycił za rękę i pociągnął w stronę wyjścia; znowu miała ochotę dać mu w twarz, ale robienie scen na oczach tych wszystkich ludzi prawdopodobnie uderzyłoby w nią bardziej, wstrzymała się więc z uzewnętrznieniem swych negatywnych emocji do momentu, kiedy znaleźli się z hotelowym lobby. Wyrwała swoją dłoń z jego uścisku i mierząc go pochmurnym spojrzeniem otwierała już usta, by coś powiedzieć, kiedy ten wszedł jej w słowo. Znów stała przed nim niczym sparaliżowana, obserwując jak z każdą chwilą zmniejsza dzielącą ich odległość do minimum i przez naprawdę długą chwilę nie była w stanie nic zrobić... Jego bliskość działała na nią niczym najlepszy narkotyk, a każdy najdrobniejszy nawet dotyk sprawiał, że była coraz bardziej skłonna, by znowu mu ulec. Zamknęła oczy i zagryzła lekko wargi. Opamiętaj się dziewczyno! skarciła się w myśli i momentalnie oprzytomniała, w jej głowie znów rozbrzmiały słowa, którymi uraczył ją podczas ostatniego spotkania, o czym jak o czym, ale o tym tak łatwo zapomnieć nie mogła... Tym razem nie zamierzała wybaczać tak łatwo, niezależnie od tego jak bardzo chciałaby teraz znaleźć się w jego ramionach. Odsunęła się od niego kręcąc głową. - Nie ma czego komplikować, ostatnim razem wyraziłeś się dość jasno. - Spojrzała mu prosto w oczy, zrzucając z twarzy maskę pozornej obojętności, pozwalając na to, by zobaczył jak bardzo zraniona i wściekła w tej chwili była.
-Nigdy już nie będzie tak jak w liceum... Przez te wszystkie lata, nieważne co byś zrobił, nigdy bym się od Ciebie nie odwróciła, zawsze stałam po Twojej stronie, a Ty i tak zrobiłeś jedyną rzecz, doskonale wiedząc, że akurat tego Ci nie wybaczę. Przestałeś mnie szanować, Blaise. Sprawiłeś, że poczułam się jak jedna spośród tych setek dziewczyn, które nie znaczą dla Ciebie zupełnie nic, więc nie... nie możemy się po prostu dalej przyjaźnić, w zasadzie nie jestem pewna czy w ogóle kiedykolwiek byliśmy przyjaciółmi.
[Wciąż go kochamy, ale żeby nie było, że Ona taka łatwa.XD]
Prim
[Chyba od zawsze biorę te wizerunki xD Więc jak już widzisz jakąś postać z tymi mordeczkami to na 99,99% to ja xD W każdym razie zapraszam do wątków. Może coś u Mishy? Może samochód nawali panu B. i przyjedzie, myśląc, że jak Abramovich usłyszy kogo gości to rzuci wszystko w pizzdu i zajmie się autem Blaise'a. A tu taki zonk. Nie dość, że Blaise będzie musiał przystosować się do terminu to jeszcze Misha nie będzie wiedział kim są państwo Ulliel. Jednak mimo wszystko auto zostawi, bo zauważy może jak znajomy jego ojca przychodzi odebrać swoją maszynę i może powie coś w stylu, że tutaj są najlepsi fachowcy xD
OdpowiedzUsuńCo do Lennoxa to może ojciec Farrella jest adwokatem jego rodziny i stąd mogliby się znać i może Blaise młodego traktowałby nieco jak młodszego brata z racji tego, że dosyć często się widywali (jeszcze zanim umarła matka Lenny'ego.
Co do Niny to mogliby się najpierw spotkać u niej w klubie. Może wpadłaby w oko Ullielowi. Najpierw mógłby myśleć, że Nina w klubie tylko pracuje jako zwykly, szary człowieczek, a potem dowiedziałby się, że jest jego właścicielką.]
Maille miała mętlik w głowie. Powoli zaczynała rozumieć, że to prawdopodobnie jej pytania i sama rozmowa o pracy Blaise’a wprowadziła go w taki, a nie inny stan, a to z kolei oznaczało, że jej podejrzenia okazały się słuszne. Trafiła w samo sedno, dokładnie tam gdzie chciała i, choć nie wprost, dowiedziała się też, czego chciała, ale na pewno nie spodziewała się po młodym mężczyźnie tak emocjonalnej reakcji. Podejrzewała raczej, że obróci sytuację w żart, jak to zdawał się mieć w zwyczaju i nijak nie była przygotowana na spektakularną ucieczkę z bankietu, której poza nią samą nikt inny na szczęście nie zauważył. Blondynka pociągnęła za czułą strunę i musiała teraz zmierzyć się z tego konsekwencjami, choć wcale nie to zamierzała. Nie lubiła sprawiać ludziom przykrości, nie lubiła im w jakikolwiek sposób dopiekać. Właściwie wydawało jej się, że tego nie potrafiła, a tymczasem szatyn był ewidentnie poruszony i Irlandka czuła się z tym niezwykle nieswojo.
OdpowiedzUsuń— Rzuciłeś dawno temu, ale zupełnym przypadkiem miałeś przy sobie paczkę fajek — rzuciła, nim pomyślała, co tak właściwie chciałaby powiedzieć i przez to nie zdążyła ugryźć się w język. Rzekomo nie kopało się leżącego, ale jeśli teraz to Blaise był tym metaforycznym leżącym, to Maille właśnie sprzedała mu solidnego kopniaka w brzuch. Westchnąwszy cicho, jakby zrezygnowana, powoli pokręciła głową i przesunęła wzrokiem po sylwetce mężczyzny. Poczuwszy na ramionach ciężar marynarki, zgarbiła się lekko i uniosła głowę, uważnie lustrując wzrokiem twarz Ulliela. Poznali się dzisiaj, zaledwie przed dwoma godzinami i kobieta nie wiedziała, co powinna sądzić o jego propozycji. Bijąc się z myślami, nie odmówiła kategorycznie, co ją samą lekko zdziwiło, miała jednak pewne wyrzuty sumienia z powodu, że to ona doprowadziła do tej sytuacji.
— Dobrze — odpowiedziała w końcu i posłała Blaise’owi lekki uśmiech. — Muszę tylko wrócić po swoje rzeczy. I później ten miły pan odwiezie mnie do domu — postanowiła, zerkając na szofera, który uśmiechnął się nieznacznie. Tymczasem Maille pochwyciła poły marynarki, tak, by nie zsunęła się ona z jej ramion i ponownie truchtem wróciła na moment do restauracji. Zabrała swoją torebkę oraz płaszcz i wyszła na zewnątrz, od razu kierując się do samochodu, do którego wsunęła się powoli, zważywszy na wysokie buty i krępującą ruchy sukienkę. Gdy już rozsiadła się wygodnie, a kierowca zamknął za nią drzwi, ściągnęła z ramiona marynarkę Blaise’a i ułożyła mu ją na kolanach.
— Krew leci ci z dłoni — zauważyła spokojnie w tej samej chwili, wcześniej tego nie zauważając. Sięgnąwszy do torebki, wyjęła z niej paczkę chusteczek i wręczyła ją siedzącemu obok mężczyźnie. — Kakao poprawi ci humor? — spytała żartobliwie, zerkając na niego kątem oka. — Przepraszam, jeśli jakoś cię uraziłam… Wbrew pozorom nie miałam takiego zamiaru — dodała poważniej, spoglądając na niego ze zmieszaniem. W dołku wciąż czuła nieprzyjemny ucisk wywołany stanem, w jakim Blaise się znalazł. Mógł być stereotypowym, bogatym dzieckiem swoich jeszcze bogatszych rodziców, ale to nie upoważniało panny Creswell do traktowania go tak, jakby nie posiadał żadnych uczuć, o czym Maille chyba przez moment zapomniała. Choć, czy słusznie? Potwierdziła tylko swoje podejrzenia. Zmarszczywszy brwi, odwróciła głowę i zaczęła śledzić wzrokiem przesuwający się za szybą krajobraz. Kolorowe neony oraz światła ulicznych latarni odbijały się na jej twarzy to zimnym, to ciepłym blaskiem. Nie wiedziała, co powinna myśleć o Blaise’ie Ullielu, który odpowiadał wszystkim stereotypom i jednocześnie zdawał się im przeczyć.
MAILLE CRESWELL
Była w kropce. Jednej, wielkiej, cholernej kropce. Z jednej strony naprawdę nie chciała przekreślać tego co ich łączyło, a z drugiej… Zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy, nakazywały jej jak najszybciej to wszystko zakończyć, trzymać się od niego z daleka, zapomnieć o tym co było i przede wszystkim wybić sobie z głowy myśli o tym, co mogłoby być. A to w czym trwali teraz, nieuchronnie prowadziło ich do obopólnej destrukcji; nie mogli, pewnie nie potrafiliby być razem, a jednocześnie też nie mogli trzymać się od siebie z daleka… Prawo podobieństwa odnosi się do nietypowych struktur tworzących więź poprzez czystą chemiczną reakcję. Ale nawet najsilniejsze więzi mają swoje granice… I gdy się przerwą, jeśli się tego nie skontroluje eksploduje, jak bomba nuklearna. Primrose doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ten moment prawdopodobnie właśnie nadszedł; stracili kontrolę nad tym co prawdopodobnie najbardziej tej kontroli wymagało – nad własnymi uczuciami, w których Addams zaczęła się gubić, błądząc w nich niczym dziecko we mgle.
OdpowiedzUsuńWestchnęła cicho słysząc jego słowa i splatając smukłe ramiona na wysokości piersi, na krótką chwilę odwróciła wzrok, by uraczyć przechodzących obok ludzi uprzejmym uśmiechem. Zacisnęła usta w cienką linię i zamknęła oczy, podczas gdy przez jej głowę przetoczyła się dobijająca fala wspomnień… o dziwo, głównie tych dobrych: dzieciństwo i czasy liceum, podczas których byli praktycznie nierozłączni, a każdy brał ich za najwspanialszą parę na Manhattanie, długie wieczory, wspólne noce i leniwe niedzielne poranki z ulubioną kawą i francuskimi tostami; wszystkie chwile, jakie spędziła w jego objęciach, kiedy pozwalał jej się poczuć naprawdę wyjątkowo… aż w końcu jej bal maturalny i ostatnie wakacje na Kubie, podczas których zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Nie chciała tego tracić, naprawdę nie chciała, ale ewidentnie potrzebowała czasu na poukładanie tego w głowie.
-Blaise… - zaczęła cicho, łapiąc jego spojrzenie, które wręcz elektryzowało – Naprawdę chciałabym w to wszystko wierzyć, ale to bolało… - urwała w pół zdania, widząc jak sięga po portfel; tego się nie spodziewała, wbiła spojrzenie szeroko otwartych oczu w wisiorek i znów nie wiedziała co powiedzieć.
-Naprawdę nadal go przy sobie nosisz? – uśmiechnęła się lekko, a jej jasne tęczówki zabłysły jakby radośnie na samo wspomnienie tamtej chwili; byli wtedy tacy młodzi, beztroscy.
-Kiedy to wszystko się tak skomplikowało? – spytała szeptem i znów spojrzała mu w oczy, zrobiła mały krok w jego stronę – Zatańcz ze mną… - nie wiedziała wprawdzie, czy jest gotowa wybaczyć i zapomnieć o tym, że ją zranił, ale mogła odpuścić… chociażby na ten jeden wieczór.
Dopiero kiedy znaleźli się w stosunkowo ciasnym wnętrzu samochodu, Maille uderzyło to, jak Blaise dużo mówił. Buzia wręcz mu się nie zamykała, więc kobieta nawet nie próbowała się wtrącić i jedynie słuchała go z uprzejmym uśmiechem, to spoglądając na szatyna, to za okno, by śledzić trasę, którą się poruszali.
OdpowiedzUsuń— Może posiadam jakąś magiczną moc, która te słabości wyciąga? — zażartowała, z rozbawieniem spoglądając na swoje dłonie, które odwróciła wierzchem do góry, nie dostrzegła w nich jednak niczego niezwykłego – nie bił od nich magiczny blask ani nic, co wskazywałoby na to, że Irlandka była kimś więcej niż zwykłym człowiekiem. — A nesquik nawet nie stał obok prawdziwego kakao — skwitowała uszczypliwie, posyłając swojemu towarzyszowi znaczące spojrzenie. Rozochocona jego uwagą o tym, że to dobrze, że otworzyła mu oczy, ponownie pozwoliła sobie na żarty i dopiekanie mu, co chyba miało zostać solidnym fundamentem ich znajomości. Panna Creswell nic nie mogła poradzić na to, że wprost nie mogła się przed tym powstrzymać.
— Przepraszam, dogryzanie ci staje się silniejsze ode mnie — powiedziała, uśmiechając się ładnie i przepraszająco, by następnie roześmiać się cicho. — Będziesz chyba musiał się przyzwyczaić — dodała, bezradnie wzruszywszy ramionami i delikatnie poklepała Ulliela po kolanie, jakby ten gest miał go pocieszyć i poniekąd przygotować na dalsze docinki z jej strony. W tym samym momencie samochód zatrzymał się i Maille wyjrzała na zewnątrz, ze swojego miejsca nie potrafiąc dostrzec szczytu wieżowca. Dopiero, gdy wysiadła, dostrzegła jego wierzchołek i uśmiechnęła się pod nosem. Przekornie nie odezwała się ani słowem, kiedy Blaise wspomniał o kolejnych stereotypach, a jedynie spojrzała na niego wymownie, lekko unosząc kącik ust. Gryząc się w język, przekroczyła próg i rozejrzała się po obszernym hallu, który przypominał raczej recepcję luksusowego hotelu niż klatkę schodową. Poprowadzona w stronę wind, stukała obcasami wysokich butów, a echo niosło się po pustej przestrzeni. W końcu cichy dzwonek oznajmił przybycie windy. Metalowe drzwi rozsunęły się przed nimi i Maille weszła do prostokątnej klatki, która mogłaby spokojnie zmieścić dziesięć osób.
Sunąc w górę, winda szumiała cicho i miarowo. Blondynka obserwowała cyfrowy wyświetlacz, na którym ukazywały się numery kolejnych pięter, jednocześnie myśląc o tym, co usłyszała w samochodzie. Terapeuta, niania… To było stereotypowe, ale jednocześnie ukazywało drugą stronę medalu bycia bogatą osobą. Tą nierzadko brzydką, ciemną, porysowaną stronę, którą każdy starał się ukryć, z dumą pokazując na piersi jedynie idealnie wypolerowany emblemat.
— Zatem, w którą stronę…? — spytała, gdy po wyjściu z windy znaleźli się w obszernym korytarzu. Po wskazaniu jej odpowiedniego kierunku, Maille ruszyła w prawo. Tutaj podłoga była wyłożona dywanem, więc jej obcasy cicho zapadały się w miękkim włosiu. W końcu Blaise otworzył przed nią drzwi i kobieta znalazła się w salonie, który był większy niż całe jej mieszkanie. Nieco przytłoczona, ale też ciekawa, powoli weszła do środka i rozejrzała się po wnętrzu, nie będąc w stanie ogarnąć wzrokiem wszystkiego na raz.
— Wow — wyrwało jej się. — Masz dla mnie jakąś mapkę, żebym nie zgubiła się po drodze do łazienki? — spytała wesoło, spoglądając na niego z rozbawieniem.
MAILLE CRESWELL
Jak to było? Kto się czubi, ten się lubi? W ich przypadku było w tym rzeczywiście dużo prawdy… Musiała przyznać mu rację; kłócili się ze sobą naprawdę często, a jeszcze częściej godzili, taki już chyba był „urok” tej ich relacji. Uśmiechnęła się na jego słowa i chwyciła jego dłoń, by już po chwili znaleźć się na samym środku parkietu; jako taneczna para idealnie się ze sobą zgrywali. Nic w tym dziwnego, w końcu przez te wszystkie lata, przetańczyli ze sobą naprawdę wiele nocy. Przez tych kilka minut trwania utworu prowadził ją w ten sposób, że skłonna była zapomnieć o całym świecie, zwłaszcza kiedy co jakiś czas łapał jej spojrzenie, a na jego ustach mogła dostrzec cień uśmiechu zarezerwowanego dla wybranych. Wiedział jak ją podejść, co zrobić i powiedzieć, żeby ją udobruchać… zawsze tak było i najwyraźniej jego sposoby nadal były niezawodne. Teraz już wiedziała, że nie może go stracić, że bez niego jej świat prawdopodobnie nie byłby już jej światem, niezależnie od tego jak ją czasami wkurzał, zawsze potrafiła mu wybaczyć… I tak też się właśnie stało, a ona już całkowicie zapominając o jego przykrych słowach, chciała jedynie, by ta chwila mogła trwać wiecznie.
OdpowiedzUsuńMuzyka ucichła na ułamek sekundy, by zaraz zmienić swój takt i przerodzić się w nowy utwór, a oni wciąż stali na środku, wpatrując się w siebie jak zaczarowani, co z pewnością nie uszło uwadze fotoreporterów, bo to właśnie błysk flesza wyrwał ją z pewnego rodzaju letargu; widząc zamyślenie na jego twarzy nieznacznie zmarszczyła brwi i lekko przechyliła głowę – Jesteś tu? – spytała cicho i słysząc jego odpowiedź roześmiała się uroczo i chwyciła go pod ramię, pozwalając tym samym poprowadzić się w stronę ich stolika.
-Oczywiście, że są… Twoi rodzice mnie kochają. – stwierdziła z rozbawienie i wolną ręką zaczepnie szturchnęła jego bok; usiadła na swoim miejscu zdecydowanie bardziej rozluźniona, już bez sztucznego uśmiech, od którego bolały ją policzki, a z radosnym błyskiem w jasnych tęczówkach, który mógł zdradzać, że w jej głowie wszystko powoli zaczyna się układać.
Reszta wieczoru minęła w naprawdę przyjemnej atmosferze i zdawało się, że już nic nie jest w stanie tego popsuć; uroczysta gala powoli dobiegała końca, w sali bankietowej robiło się pusto, kolejni zadowoleni goście opuszczali hotel – Na mnie też już pora… - stwierdziła zwracając się do matki, która skończyła właśnie żegnać się jego rodzicami, niezależnie od tego jak bardzo chciała, nie zamierzała opuścić tego przyjęcia z Blaisem... Wolała trochę zaczekać, chciała, żeby tym razem było inaczej.
- Muszę jeszcze wstąpić do Empire. – z uśmiechem przesunęła dłonią po ramieniu matki, ciesząc się, że po kilku naprawdę burzliwych latach, wreszcie udało im się zbudować naprawdę dobrą relację; kątem oka dostrzegła sylwetkę Ulliela, pożegnała się z Victorią i bez zastanowienia ruszyła w jego kierunku, bez słowa stanęła obok niego przy szatni, odebrała swój płaszcz i zaciskając palce na czarnym materiale, zagryzła lekko dolną wargę.
- Chciałam Ci tylko powiedzieć, że być może jestem gotowa zapomnieć o Twoim skandalicznym zachowaniu. – stwierdziła z teatralną powagą, jednak już po chwili rozbawienie wpłynęło na jej twarz.
- Prawdopodobnie miałeś rację, nie potrafimy funkcjonować bez kłótni. Ciągnąłeś mnie za włosy na balu inauguracyjnym Clintona, nikogo nienawidziłam wtedy tak jak Ciebie, a i tak staliśmy się przyjaciółmi. – spojrzała mu w oczy i zmniejszyła dzielącą ich odległość do minimum – Dobranoc, Blaise… - szepnęła cicho, może nieco kokieteryjnie i pocałowała lekko kącik jego ust, odsuwając się zanim któreś z nich zdążyłoby ten pocałunek pogłębić. Mogła mu wybaczyć, ale to nie znaczyło, że nie zasłużył sobie na małą karę. Ruszyła w stronę wyjścia, a kiedy portier otwierał przed nią drzwi, odwróciła głowę posyłając mu już ostatni tej nocy uśmiech.
Wsiadła do samochodu po części naprawdę żałując tego, że tak szybko zakończyła ich wieczór… Najgorsze w torturowaniu Blaise’a, było to, że przy okazji torturowała sama siebie. Przez bite dziesięć minut biła się z myślami, aż w końcu postanowiła, że swoje tortury zacznie od jutra, bo jeśli dziś nie zaśnie obok niego najprawdopodobniej zwariuje. Chciała już sięgnąć po telefon i wręcz zażądać, żeby do niej przyjechał, kiedy zorientowała się, że jej torebka została na stoliku… Wszechświat zapewne próbował powstrzymać ją przed popełnieniem błędu, ale każdy wiedział, że jeśli Addams wbije sobie coś do głowy, nic jej nie powstrzyma. Zawróciła samochód, tłumacząc się tym, że telefon był jej życiem, jest jej zdecydowanie niezbędny i bez niego prawdopodobnie zginie, ale chyba nawet jej kierowca doskonale zdawał sobie sprawę z prawdziwego powodu jej powrotu do hotelu...
UsuńSzybko odnalazła swoją torebkę i już miała wybrać jego numer, kiedy to dostrzegła go w całkowicie opustoszałym już barze w towarzystwie jej matki; zaciekawiona sytuacją, podeszła bliżej kto nie chciałby wiedzieć, o czym ta dwójka mogła plotkować?! Przez chwile wsłuchiwała się w ich rozmowę i naprawdę szybko wszystkiego pożałowała… Tego, że uwierzyła, że jej matka rzeczywiście mogłaby kiedykolwiek przejawiać chociażby odrobinę instynktu macierzyńskiego. Tego, że… Blaise Ulliel w ogóle pojawił się w jej życiu, a ona nie wykopała go z niego przy pierwszej lepszej okazji.
- Jesteście niewiarygodni…
P.
Z Jessie był ten problem, że nie posiadała czegoś, co nazywano instynktem samozachowawczym. A to w połączeniu z jej ogromną pewnością siebie i przekonaniu o własnej świetności nie należało do połączeń zbyt dobrych. Przez to często wpadała w różne kłopoty i problemy. Ale, co ciekawe, zawsze wychodziła z tego wszystkiego obronną ręką. Więc albo miała szczęście, albo jej prywatny Anioł Stróż czuwał bardziej niż się jej wydawało.
OdpowiedzUsuńJessie zawsze była osobą bardzo tolerancyjną. Nie obchodził ją kolor skóry, pochodzenie, przynależność rasowa i religijna. Nawet nie zwracała uwagi na orientację. Jeśli osoba zachowywała się fair i nie grała jej na nerwach (a było ją naprawdę ciężko wyprowadzić z równowagi), to po co miała niepotrzebnie zawracać sobie tym głowę? Kiedy miała dobry humor, to do wszystkich się uśmiechała. A kiedy było jej smutno, to każdy widział ten sam smutek w jej oczach.
Przystojny francuz, który co prawda wpadł jej w oko, należał do tego typu osób, których nigdy nie potrafiła zrozumieć. Świadomość własnej zajebistości była jednym. Lecz pewna pogarda dla innych ludzi… nie. Nie potrafiła tego zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować.
— I tu się mylisz, kochany — uśmiechnęła się uroczo w jego kierunku. — Jest masa zawodów, które można wykonywać samodzielnie. Jesteś sponsorem firmy, więc dofinansowujesz ubrania, które ja projektuję. Nie wiem, jak są podzielone zyski, ale gdyby nie moje projekty, to nie byłoby sprzedaży — stwierdziła wciąż w tym samym kierunku. Oparła się tyłkiem o blat stołu, aby móc go lepiej obserwować. Przez chwilę błądziła spojrzeniem po jego twarzy, aż w końcu zatrzymała się na jego oczach. Zatrzymała się na nich.
— Ty chciałeś — zauważyła, uśmiechając się delikatnie w jego kierunku. — I nie jestem wredna. Może nieco złośliwa, ale na pewno nie wredna — sprostowała. Daleko jej było do chodzącej wredoty, ale co racja, to racja – biorąc pod uwagę ich krótką znajomość, mogła wypaść na taką w jego oczach.
— A chcesz, aby ten twój cholernie drogi garnitur się zniszczył? — zapytała otwarcie, a potem bez skrępowania sięgnęła do jego ramienia i pchnęła go lekko, aby się obrócił. — Nie wiem co tu wcześniej było, ale jest problem z alarmem przeciwpożarowym. Jakby dym doszedł do czujnika, to z sufitu poleciałaby woda — wzruszyła ramionami i powróciła do swojej wcześniejszej pozycji. — Chyba że chcesz zniszczyć sobie garnitur i zalać salę. Proszę bardzo. Ale poczekaj, aż wyjdę, bo moje zamszowe botki nie lubią wody. Ano i nie chcę płacić za nieuzasadnione wzywanie straży pożarnej. — Na koniec uśmiechnęła się zabawnie. Wzięła swoją torbę i przerzuciła ją sobie przez ramię.
— No! To skoro ten etap mamy za sobą, to chodź na lunch. Co jak co, ale jedzenie na dole mają doskonałe — powiedziała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku wyjścia.
Jessie
Ryan miał wiele zobowiązań, które poniekąd wymuszały na nim określone zachowania. Będąc lekarzem a także współzałożycielem fundacji wspomagającej misje medyczne nie mógł być utożsamiany ze skandalami ani kojarzony z hulaszczym trybem życia. Nie oznaczało to jednak, że zupełnie uleciała z niego młodość i chęć do szaleństw. Wiedział, że Blaise ma go czasami za tego sztywnego, starszego brata, który wciąż próbuje być fajny, choć nie wszystko mu już przystoi i czasami tak właśnie czuł się w jego towarzystwie. Głos rozsądku, który na dobre rozgościł się w jego głowie, skutecznie uniemożliwiał mu jakiekolwiek przejawy szaleństwa większego, niż wypicie butelki szampana podczas imprezy takiej jak na przykład ta.
OdpowiedzUsuń-Nie przesadzałbym tak bardzo.- mruknął ze śmiechem obserwując bawiących się na sali ludzi. Wyznanie przyjaciela mocno go zaskoczyło, choć nie dał tego po sobie poznać. Poza tym wciąż był pod wpływem dość dużej ilości alkoholu, by pomyśleć o tym nieco jaśniej. Zdawał sobie również sprawę z tego, że już samo to wyznanie wprawiło go w chwilowe zakłopotanie co poskutkowało szybką zmianą tematu. I on tę zmianę tematu podjął.
-Przecież to lubisz Blaise. Lubisz, kiedy kobiety tracą dla Ciebie godność. - odparł opadłszy na miękką sofę. Dym znów wypełnił salę tak, że przez chwilę widział jedynie kontury ludzi w migocącym, kolorowym świetle stroboskopów. Po chwili powietrze wokół nich znów zrobiło się przejrzyste. Wzruszył lekko ramionami, słysząc pytanie przyjaciela.
- Prawdopodobnie znowu padnie na Afrykę. Może tym razem Sudan. A może wcale. Nie wiem. Chyba zaczynam mieć dość. – na samą myśl o kolejnym wyjeździe mina nieco mu zrzedła. Odpłynął myślami w tamte strony i natychmiast zapragnął wrócić do tego co jest tu i teraz. Wziął do ręki VIP-owską kartę wstępu, którą przekazał mu Blaise i przyjrzał się temu, co jest na niej napisane.
-Kasyno? – pokręcił głową ze śmiechem. Ta rozrywka, o ile w ogóle można to tak nazwać, nie należała do jego ulubionych o ile w ogóle ona tak powiedzieć o czymś, czego nigdy się nie robiło. Ryan nie pochodził z tak bogatej rodziny, przez co miał duży szacunek do pieniędzy i nigdy nie przyszła mu nawet do głowy myśl, aby próbować rozmnożyć je w taki sposób.
-Zakładam, że odesłałbyś mnie pierwszym samolotem do domu. Nie zapominaj, że jestem trochę jak ten starszy brat. – zażartował
Ryan Collins
Patrzyła na nich z niedowierzaniem i już sama nie wiedziała na kogo w tym momencie jest bardziej wściekła. Po obojgu można było spodziewać się dosłownie wszystkiego; od zawsze wiedziała, że jej matka jest gotowa zrobić wszystko, przekroczyć każdą granicę, by tylko postawić na swoim, a Blaise… oczywistym było to, że granice jego moralności są dość mocno zatarte, ale nigdy nie spodziewałaby się, że ulegnie jej matce, że da się wciągnąć w jej kolejną intrygę. Przetarła twarz dłońmi i pokręciła głową, kiedy dotarło do niej dlaczego wtedy zachował się tak jak się zachował, dlaczego nie chciał wysłuchać jej do końca, kiedy zaczęła mówić o swoim ojcu… Dobrze wiedział, jak ważne to dla niej było, a jednak postanowił wbić jej nóż w plecy za kilka procent udziałów w Buckley Industries. Najgorsze było to, że mu uwierzyła… Kupiła dosłownie wszystko co jej powiedział! Pieprzenie o przyjaźni, o tym jak ją ceni i szanuje. Widząc jak wychodzi rzuciła mu jedynie mordercze spojrzenie. Tchórz! Jakaś jej część, drobny ułamek, podpowiadała, żeby go zatrzymać, żeby zapytać przede wszystkim o to dlaczego to zrobił, ale zdrowy rozsądek tym razem na szczęście wziął górę… Chciał iść? Niech idzie! Najlepiej nigdy nie wraca i trzyma się od niej z daleka; przecież i tak wiedziała już wszystko. W żaden sposób nie zareagowała na jego słowa, po prostu patrzyła mu w twarz, a jej wzrok był już kompletnie pusty, całkowicie pozbawiony jakichkolwiek emocji, patrzyła na niego zupełnie jakby był nikim… bo był. W tej chwili był dla niej kompletnym zerem.
OdpowiedzUsuń- Kiedyś mi za to podziękujesz. – usłyszała głos matki, a jej spojrzenie powędrowało w jej stronę – Gdyby chciał się z Tobą spotkać nic, ani nikt by go przed tym nie powstrzymał.
- Skończ. – nie miała nastroju na awantury, nie miała nastroju na przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu… Odwróciła się i szybkim krokiem pokonała korytarz, szarpnęła za drzwi, zanim portier zdążył zrobić jakikolwiek ruch. Mroźne powietrze uderzyło ją w twarz, a kilka głębokich oddechów pozwoliło jej się nieco uspokoić… Chociaż to i tak na nic się zdało. Była w rozsypce. Totalnej rozsypce. Wróciła do domu tylko po to, by spakować walizki i godzinę później pojawić się w apartamencie PJ’a, oznajmiając, że zamieszka z nim dopóki nie znajdzie czegoś nowego… Nawet mijanie się w drzwiach łazienki z jego „dziewczynami”, było znacznie lepsze niż codzienne widywanie matki, która zdawała się nawet nie żałować tego co się stało.
Nie przemyślała jednak jednego faktu: Ulliel był jego przyjacielem, a co za tym szło dość częstym jego gościem… O czym przekonała się już po kilku dniach, kiedy to podczas jej porannego rytuału picia kawy i przeglądania prasy, nie kto inny, jak właśnie ta zdradziecka poczwara postanowiła zakłócić jej spokój. Zmarszczyła brwi odstawiając filiżankę na stół i przechylając głowę lekko w bok przyjrzała mu się znad gazety, którą ze stoickim spokojem i kamiennym wyrazem twarzy również odłożyła… Nie przejmowała się nawet tym, by poprawić krótki, jedwabny szlafrok, który zamiast przysłaniać jeszcze bardziej eksponował jej prawie nagie ciało, którego kształty podkreślała czarna, koronkowa bielizna. Niech podziwia co stracił…
- PJ’a nie ma, więc sugerowałabym, żebyś wyszedł zanim zadzwonię po ochronę, żeby Ci w tym pomogła. – oznajmiła chłodnym, a w zasadzie lodowatym tonem, mrożąc go przy tym równie nieprzyjemnym spojrzeniem.
P.
Elaine podeszła do siostry, która omiotła ją zmartwionym wzrokiem.
OdpowiedzUsuń- Liluś, nic mi nie jest... - wymamrotała starsza z sióstr. Gdyby miała przejmować się takimi typkami jak Blaise, pewnie już dawno zeszłaby z tego świata na skutek silnego stanu depresyjnego albo ataku serca.
Nagle oczy Lilianne rozszerzyły się i spojrzała ponad ramieniem El na zbliżającą się postać. Elaine nawet nie musiała zgadywać o kogo chodzi. Westchnęła tylko w duchu: Co za uparty typ... Miała nadzieję, że się go pozbyła i urażona duma nie pozwoli mu gonić za nią przez całą salę - niestety się pomyliła. Nie dość, że za nią gonił, to jeszcze walnął jakimś kazaniem.
Nie wybuchła jedynie przez wzgląd na Lilkę, która wyglądała na naprawdę zaniepokojoną. El skinęła uspokajająco głową, jakby chciała dać siostrze znać, że wszystko jest pod kontrolą i nie musi niczego złego się obawiać. W rzeczywistości jednak pod kontrolą El miała niewiele. Cudem opanowała się i nie obróciła do mężczyzny, aby powalić go na ziemię. Nie znosiła, gdy ktoś niespodziewanie chwytał ją za ramię i potrafiła w odruchu odpowiedzieć atakiem. Ot, takie pozostałości z dawnych lat.
- Spokojnie, Liluś... wszystko w porządku - zapewniła tym razem słownie, gdy mężczyzna poprosił, żeby młodsza Eagle zostawiła ich na chwilę samych. Potem El spojrzała twardo na mężczyznę.
- Schlebiasz sobie, myśląc, że wybrałam właśnie ciebie na ofiarę mojej złości. Po pierwsze dlatego, że to ty do mnie podszedłeś, więc... raczej się napatoczyłeś niż cokolwiek innego. Po drugie, dżentelmen zwykle nie szarpie kobiet zza ramię. Po trzecie... mylnie odniosłeś wrażenie, że jestem zła lub zdenerwowana. Jestem wyjątkowo spokojna. Nic jednak nie mogę poradzić na to, że jesteś przyzwyczajony do wianuszka adoratorek, które marzą jedynie o tym, byś na nie spojrzał. Wybacz, ale takie upokarzanie się dla poprawienia komuś nastroju nie jest w moim stylu. Powiedz mi lepiej, czemu, skoro cię tak bardzo drażnię i wytrącam z równowagi, gonisz mnie po całej sali? - lekko przekrzywiła głowę na bok i obdarzyła go śrubującym spojrzeniem.
Elaine
Gdyby podczas pobytu Maille w apartamencie Blaise’a do drzwi zapukała jakaś kobieta, a może i nawet kilka kobiet, blondynka najpewniej zareagowałaby niepohamowanym rozbawieniem. Przede wszystkim doskonale odpowiadałoby to wizerunkowi młodego Ulliela kreowanemu przez media. Co jednak ważniejsze, Irlandka znała tego wpływowego mężczyznę zbyt krótko, by stał się obiektem jej pożądania – choć nie można było powiedzieć, że Blaise nie był przystojnym mężczyzną – i nie snuła jakichkolwiek wizji o ich wspólnej przyszłości, by na wizytę którejś z kochanek szatyna zareagować wybuchem złości czy zazdrości. Zamiast tego, najpewniej nie szczędziłaby mu zgryźliwych uwag i docinek, doskonale się przy tym bawiąc. Skoro jednak Blaise postanowił dobrze przed nią wypaść i nie tyle odwołał wszystkie wizyty, co zabronił portierowi kogokolwiek wpuszczać, Maille miała nie mieć okazji do skomentowania tego aspektu życia nowo poznanego bogacza. Skupiła się więc na oględzinach ogromnej przestrzeni, w której się znalazła, wciąż jednak stała w miejscu i jedynie się rozglądała.
OdpowiedzUsuń— Szkoda, ale postaram się nie zgubić. W razie czego będę cię wołać, albo poszukaj mnie, gdyby długo mnie nie było… — poprosiła ze śmiechem i zwróciła się w stronę kanapy. Fakt, zamierzała skorzystać z toalety, ale nie podejrzewała, że zastanie przygotowane dla niej suche ubrania i ręczniki. Nieco zdziwiona, chwyciła starannie ułożoną stertę i uważnie jej się przyjrzała, jednocześnie zastanawiając, czy skorzystać z możliwości przebrania się. Miała mokre włosy, więc ręcznik był jak najbardziej mile widziany, lecz śliski materiał sukienki nie wchłonął zbyt wiele wody. W końcu jednak Maille uznała, że nie ma ochoty dłużej przebywać w stroju, w którym musiała uważać podczas siadania i pochylania się, więc przycisnęła ubrania wraz z ręcznikami do piersi i podeszła do mężczyzny.
— Dziękuję, skorzystam — oznajmiła z uśmiechem. — Ale najpierw musisz mi pomóc — dodała i odwróciła się do niego plecami. — Gdybyś mógł rozpiąć zamek sukienki… — poprosiła nieśmiało. — Tylko do łopatek! Dalej dosięgnę sama! — zastrzegła ze śmiechem i odwracając się przez ramię, pogroziła Blaise’owi palcem. Poinstruowany przez nią, postąpił jak trzeba i już po chwili Maille zniknęła w łazience, której rozmiary oszołomiły ją jeszcze bardziej, niż wielkość salonu. Nie mogła też nie zachwycić się wystrojem. Panna Creswell miała słabość do ładnie urządzonych mieszkań. Lokum mogło być malutkie, ale kiedy było wykończone w stylu, który jej się podobał, metraż nie miał najmniejszego znaczenia. Stąd minęło kilka minut, nim oswobodziła się z sukienki i wsunęła za duże na nią, szare dresowe spodnie oraz luźną, bawełnianą koszulkę. Podwinęła nieco nogawki spodni, by się w nie nie zaplątać i wytarła włosy w ręcznik. Sukienkę i rajstopy złożyła, po czym chwyciła w dłoń buty na obcasie i boso wyszła z łazienki, bez problemu trafiając z powrotem do salonu. Swoje rzeczy ułożyła na kanapie, która była na tyle duża, że spokojnie zmieściłoby się na niej kilka osób. Buty ustawiła na ziemi, przy oparciu i wyjęła z torebki gumkę do włosów, zbierając je w niedbały, wysoki kucyk.
— Wcale nie musiałam długo czekać, spokojnie — powiedziała, bowiem kiedy Blaise wrócił do salonu, ona dopiero co się rozsiadła. — I daj spokój! Byłoby mi głupio, gdybyś się nie przebrał. Ja w dresie, a ty dalej elegancko ubrany — zauważyła, zerkając na swój nowy, niezobowiązujący strój. Jednocześnie nie powstrzymała się od zawieszenia spojrzenia na umięśnionym torsie mężczyzny, kiedy ten się przebierał. Cóż, była tylko kobietą, a chyba każda kobieta lubiła zawiesić wzrok na wysportowanym, męskim ciele, prawda? Pozwalając sobie na tę chwilę przyjemności, Maille uśmiechnęła się pod nosem i kiedy już Blaise ubrał koszulkę, przeniosła wzrok na jego twarz, wcale nie wstydząc się tego, że mu się przyglądała.
— Fakt, zawsze wydawało mi się, że to ja dużo mówię, ale ty bijesz mnie na głowę — zaśmiała się, lekko kręcąc głową. Rozsiadła się po turecku i chwyciła kubek z kakao w dłonie, pozwalając, by ciepłe ścianki naczynia ogrzały zmarznięte ręce. — Przyzwyczaję się — zapewniła, spoglądając na niego z rozbawieniem, a następnie zaciekawiona wysłuchała tego, co miał do powiedzenia o ucieczce z bankietu.
Usuń— W bajce to Kopciuszek uciekł z balu, a Książe musiał ją gonić. Zamieniliśmy się rolami — skomentowała, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo. — Ale skoro co nieco ci uświadomiłam… To co z tym zrobisz? — spytała, przypatrując mu się uważnie. Z kubkiem w dłoni i bawełnianej koszulce Blaise wyglądał całkiem zwyczajnie, choć bogate otoczenie sprawiało, że Maille nie mogła tak po prostu zapomnieć, z kim ma do czynienia. Kiedy jednak usłyszała jego kolejne pytanie, zamrugała szybko, wyraźnie zaskoczona.
— I co ja niby mam ci na to odpowiedzieć? — rzuciła jakby z pewnym wyrzutem, choć wciąż się uśmiechała. — Nie wiem, jaka jeszcze jest Maille — odpowiedziała, nieco go przy tym przedrzeźniając. — Jak mnie lepiej poznasz, to się dowiesz. Ale nie, pan Blaise Ulliel chciałby mieć wszystko podane na tacy. Natrudź się trochę — mruknęła, lekko mrużąc oczy. Drażniła się z nim, ale uznała, że jej słowa były słuszne. Znali się od kilku godzin, a już miała mu streścić cały swój życiorys? — Lubię kakao — dodała niespodziewanie i jakby łaskawie, po czym upiła łyk napoju i roześmiała się serdecznie. Musiała przyznać, że przy bliższym poznaniu Blaise sporo zyskiwał. Wciąż był jakby oderwany od tego świata, co nieustannie ją bawiło, ale poza tym wydawał się całkiem sympatyczny.
MAILLE CRESWELL
- Jest jedenasta. - stwierdziła spoglądając na trzymaną przez niego butelkę alkoholu... chociaż, szczerze powiedziawszy, nie pamiętała, aby wczesna godzina kiedykolwiek powstrzymała ich przed rzuceniem się w wir dobrej zabawy. - PJ jest na brunchu u Buckley'ów... Powinieneś do niego dołączyć, skoro tak dobrze dogadujesz się z moją matką. - dodała zjadliwie i zmarszczyła brwi widząc jak zdejmuje płaszcz i wygodnie rozsiada się na kanapie... Czyżby nie dość wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie chce jego obecności? Ani w tym mieszkaniu, ani w swoim życiu. Podniosła się z miejsca i doskonale zdając sobie sprawę z tego jak duże wrażenie zrobił na nim jej widok, zawiązała czarny szlafrok, podchodząc bliżej, by wziąć do ręki jego płaszcz i wyciągnąć go w jego kierunku, w dość jednoznacznym geście. - Uczeń najwyraźniej przerósł mistrza. - zauważyła opuszczając rękę wzdłuż ciała... serio? Miała rozwiesić mu przed oczami wielki transparent z napisem Zostaw mnie w spokoju, żeby wreszcie załapał aluzję? Przez cały czas trwania ich znajomości często zdarzało mu się naciągać pewne granice, na co ona zwykła przymykać oko... Utarty schemat: on robi coś złego - przeprasza - ona mu wybacza - powtórz. Tym razem jednak miarka się przekracza, a owa granica nie została jedynie lekko naciągnięta, a całkowicie przez niego przekroczona. Wiedział jak bardzo nienawidziła, kiedy matka próbowała kontrolować jej życie, wiedział jak bardzo zależało jej na odnalezieniu ojca i poznaniu odpowiedzi na nurtujące ją od dzieciństwa pytania... Tym razem miarka się przebrała. - Nawet nie próbowałeś mi niczego wyjaśniać. - dodała rzucając jego płaszcz z powrotem na oparcie kanapy, splotła ramiona na wysokości piersi i zlustrowała go świdrującym spojrzeniem, które na dłuższą chwilę zatrzymała na jego dłoniach, w których nerwowo ściskał swój krawat. Denerwował się... nie był to chyba zbyt częsty widok i być może powinna wziąć ten drobny fakt pod uwagę, ale w tej chwili nie mogła. Nie potrafiła. Złamał jej serce zbyt wiele razy. Już miała zamiar wyprosić go po raz kolejny, ale jego następne słowa zamknęły jej usta. Przetarła twarz chłodnymi dłońmi i pokręciła głową - Jakie to wielkoduszne... - rzuciła, nim zdążyła ugryźć się w język i spojrzała mu w oczy, przygryzła lekko dolną wargę, przez chwilę zastanawiając się nad swoimi następnymi słowami, które wypłynęły z jej ust jakby mimowolnie: - Robisz wszystko, żeby mnie stracić. Nikt nie potrafi zranić mnie tak bardzo jak Ty.
OdpowiedzUsuńP.
(O kurczę, naprawdę? Nie wiedziałam, że już wtedy byłam na celowniku, cholibka! Niemniej cieszę się, że udało mi się nie zawieść, choć osobiście nie sądzę, że zasłużyłam na tyle pochwał - kartę miałam dopieścić, a tym czasem opublikowałam ją z niedokończonymi zakładkami. No cóż, pozostaje mi uderzyć się w pierś i je dokończyć, a także podziękować za tyle przemiłych słów i życzyć tego samego. <3)
OdpowiedzUsuńElizabeth C. Flawley
To wcale nie było tak, że Jessie była najgorszą osobą na tym świecie. I nie szufladkowała tak ludzi. Co to to nie! Po prostu miała zupełnie inne spojrzenie na świat, na ludzi i na wszystko co ją wkoło otaczało. A przez to niejednokrotnie nabawiła się kłopotów.
OdpowiedzUsuńLubiła pewność siebie. Lubiła ludzi inteligentnych i takich, z którymi mogła porozmawiać o czymś więcej niż tylko o pogodzie czy kolorze lakieru do paznokci. Jednak nie lubiła typowego zapatrzenia w siebie i swoją zajebistość. Na takich ludzi miała wyjątkowe uczulenie i po prostu omijała ich szerokim łukiem. A nie wiedzieć czemu, to i takie osoby do niej ciągnęły. Jakby się jeszcze o to prosiła… właściwie to nie prosiła się o żadne towarzystwo. A ludzie i tak w kółko się koło niej kręcili.
— Cóż, przy nas raczej nie stracisz. Aczkolwiek niektóre pomysły Davisa są… Nie do skomentowania — uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku. Akurat teraz mówiła prawdę. Red Wedding było dobrze prosperującą siecią sklepów z modą alternatywną. Jednak Jack czasami przeginał, chcąc wprowadzić jakieś nowe udogodnienia. Póki wszystko było dobrze, to tak powinno zostać. A jeśli trafi się inny, genialny pomysł, to wtedy można by to jakoś zmienić.
Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, uważnie przyglądając się garniturowi, który zapewne do najtańszych nie należał. Uśmiechnęła się pod nosem.
— Mógłbyś — skinęła lekko głową. — Jak już je zrobię, to mógłbyś — dodała. Projekty do najnowszej kolekcji już oddała. Zostały one przesegregowane i część z nich trafiła już do krawcowych, które miały przerobić je na prawdziwe stroje. — Mogę ci też pokazać, to co pozostało. Albo jakieś stare projekty — powiedziała. Co prawda w życiu miała ogromny bałagan, w swojej pracowni również mogłaby się zgubić. Ale materiały do pracy miała ułożone w segregatorach, których magiczny kod tylko ona znała. Mogłaby mu co nieco pokazać, ale na nowości nie powinien liczyć.
— Słaby podryw. Ale punkt za próbę — parsknęła śmiechem, po usłyszeniu jego komentarza. Nie widziała sensu, aby obrażać się i fochać za takie komentarze. W swoim życiu słyszała o wiele gorsze teksty, które zbywała parsknięciem śmiechu. Właściwie to wszystko potrafiła zbyć śmiechem. Nawet swój rozwód, ale to był znacznie trudniejszy i poważniejszy temat.
— I zrobię to po raz kolejny, jak ty mnie zirytujesz — powiedziała otwarcie. Nie widziała powodu dla którego miałaby to przed nim ukrywać. Zresztą, to co powiedziała było nawet bardziej niż pewne, więc jedynie poinformowała go o takim stanie rzeczy. — Zresztą, nie lubię, kiedy ktoś przy mnie pali. Potem wszystko śmierdzi dymem — dodała, wzruszając ramionami. O ile zapach alkoholu mogła znieść, tak papierosy… Czasami dochodziło nawet do tego, że wychodziła z danego pomieszczenia, albo głośno krytykowała osobę, która paliła w miejscu publicznym.
— Kolacja? Więc będę musiała ubrać elegancką sukienkę i prowadzić interesujące rozmowy na tematy biznesowe? To chyba nie dla mnie. Chyba… że nie zanudzisz mnie, wtedy okej. Zgadzam się — uśmiechnęła się szeroko, powoli idąc w kierunku windy. Nacisnęła odpowiedni guzik, czekając cierpliwie, aż w końcu urządzenie podjedzie, aby mogli się przemieścić.
Jessie
Miała w głowie mętlik... Ich relacja nigdy nie należała do najprostszych, wręcz przeciwnie, była na tule skomplikowana, że sami momentami zaczynali się w niej gubić, a teraz... Kompletnie zabłądzili i nijak nie potrafili się odnaleźć. Kurczowo trzymali się przyjaźni, nie pozwalając sobie na to, by druga strona dostrzegła prawdziwe uczucia, prawdopodobnie ze strachu przed klęska, przed tym, że kiedy w końcu postawią wszystko na jedną kartę stracą siebie bezpowrotnie. Słuchała jego słów, nawet na chwilę nie odwracając spojrzenia, zarzucano jej ciągłe ucieczki? Nie tym razem... Jej głowę znów zalała fala wspomnień i wszystkie kręciły się wokół niego, było w tym wszystkim naprawdę wiele wątpliwości i niepewności, ale teraz już jedno wiedziała na pewno: oboje muszą stawić czoła temu, przed czym tak zawzięcie uciekali... Musieli dać temu szansę i chociaż spróbować, inaczej prawdopodobnie będą żałować tego do końca życia.
OdpowiedzUsuń- Blaise... - chwyciła go za rękę, kiedy podniósł swój płaszcz i skierował się w stronę wyjścia, nie mogła teraz dać mu odejść... Nie mogła zignorować jego słów, tym razem nie mogła uciec, musiała wreszcie zawalczyć o swoje. - Ucieczka zawsze była najlepszym rozwiązaniem... Mogłam uciec i udawać, że wcale nie zależy mi aż tak bardzo, że wcale nie mógłbyś złamać mi serca. - puściła jego dłoń i przetarta twarz chłodnymi palcami - A kiedy usłyszałam o czym rozmawiasz z moją matką... To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że zostawiając Cię na Kubie postąpiłam słusznie, chciałam w to wierzyć, bo to było zdecydowanie łatwiejsze, niż przyznanie się przed samą, że jednak możesz złamać mi serce, a trzymanie Cię na dystans było łatwiejsze niż przyznanie się do tego, że nie chcę być tylko Twoją przyjaciółką...
Nie mogli uciekać przed tym w nieskończoność... W tym momencie mieli tylko dwa wyjścia: pożegnać się raz na zawsze, albo rzucić się na głęboką wodę i w końcu podjąć ryzyko; obecnie sprawy między nimi były na tyle skomplikowane, że powrót do bycia tylko przyjaciółmi, prawdopodobnie nie wchodził w grę. Ale mimo wszystko była na to gotowa, była gotowa walczyć o swoje szczęście, o niego... o nich. Koniec z ucieczkami. Uśmiechnęła się lekko słysząc jego słowa, ta sytuacja była dla nich zupełną nowością, w końcu nikt by chyba nie pomyślał, że ta dwójka odważy się wreszcie mówić otwarcie i wprost o swoich uczuciach. Zdążyła już zapomnieć o tym, że jeszcze kilkanaście minut temu była na niego zła... teraz nie liczyło się zupełnie nic, tylko tą chwila, która mogłaby trwać już zawsze. Żadną nowością było to, że pod tą twardą skorupą silnej i niezależnej kobiety kryła się romantyczna dusza, która z uporem maniaka szukała swojego księcia z bajki, cały czas mając go pod nosem... Czując jego dotyk na policzku na moment przymknęła oczy, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak bardzo tęskniła za jego bliskością - Może tylko troszkę... - odpowiedziała na jego pytanie odnośnie kłótni, a w jej oczach pojawiły się dwa nieco zaczepne ogniki, w końcu godzinie się miało swoje niezaprzeczalne plusy. Przesunęła dłońmi po jego ramionach, by zaraz wpleść drobne palce w jego zwykle nienagannie ułożone włosy, sama z każdą chwilą co raz bardziej pogłębiała pocałunek, który chociaż tak bardzo podobny do tych wielu poprzednich, teraz był jednak zupełnie inny; pełen tych wszystkich uczuć, które dusili w sobie, a przede wszystkim tęsknoty. Cichy jęk niezadowolenia wyrwał się z jej ust, kiedy usłyszała dźwięk jego telefonu. Automatycznie chwyciła go za ręce i splotła że sobą ich palce, chcąc tym samym dać mu do zrozumienia, żeby nawet nie myślał o tym, aby odebrać. Pierwszy dzwonek na szczęście ucichł, a oni mogli znów skupić na sobie całą uwagę, jej palce sprawnie rozpięły kilka pierwszych guzików męskiej koszuli i zapewne na tym by nie poprzestała, gdyby jego telefon nie postanowił znowu się odezwać. Wywróciła oczami odrywając się od niego z niespecjalnie zadowolonym wyrazem twarzy, przygryzła dolną wargę, obserwując jak odbiera telefon. Z każdą chwilą jego twarz zmieniała swój wyraz, zmarszczyła brwi widząc jak iPhone wypada mu z dłoni.
OdpowiedzUsuń- Blaise? - szepnęła cicho i podchodząc do niego delikatnie dotknęła jego ramiona... Wypowiedziane przez mężczyznę słowa w pierwszej chwili zdawały się do niej kompletnie nie trafiać, aż w końcu spadły na nią niczym silne uderzenie pioruna.
- Co? Kiedy? Gdzie jest? Co z nią? Blaise! - wbiła w niego wyczekujsceptycznie spojrzenie, domagajac się jak najszybszej odpowiedzi.
Nikt nie mówił o tym głośno, ale chyba wszyscy zaczęli już tracić nadzieję na to, że uda się ja odnaleźć...
[Dziękuję i cieszę się, że się podoba <3 ]
OdpowiedzUsuń— A on mój — odpowiedziała, śmiejąc się. Nie dało się ukryć, że między nią z Jackiem panowała dość… dziwna relacja, którą trudno było upchnąć do którejkolwiek szufladki. Ale skoro obojgu im to nie przeszkadzało, to dlaczego mieli z tego rezygnować? Nie robili w końcu niczego złego. Daleko im było do prawdziwych przyjaciół. A jeszcze dalej do kochanków, bo i takie plotki słyszała. Po prostu dobrze się dogadywali. Jednak nie była to typowa relacja szef-pracownik. Zresztą, Jessie chyba nawet nie potrafiłaby pracować w takim układzie. Była wolnym ptakiem i dusiła się, kiedy miała kogoś nad sobą.
— Mój kunszt? Czy mój wygląd? — uśmiechnęła się nieco zadziornie, łapiąc go za słówka i chcąc zmusić do dalszej rozmowy na ten temat. — Żartujesz? Ja nie mam pracowni — powiedziała zupełnie szczerze i zaśmiała się. — Ale jak pójdziesz tym korytarzem do końca, a potem w prawo, to tam będzie mój gabinet. Ale nie trudź się. Głównie mnie tam nie ma — sprostowała, mówiąc zupełnie szczerze. Nienawidziła zamkniętych przestrzeni. Wolała… wolność. Dlatego przesiadywała tutaj tylko wtedy, kiedy naprawdę musiała. Gdyby nie spotkanie z nowym sponsorem, to zapewne dziś nawet by tutaj nie zawitała. Nie miała do oddania projektów, więc jej obecność tutaj byłaby jedynie zbędnym elementem dekoracji.
— Do czego miałabym ci się przydać? Mogę ci zaprojektować bajerancki krawat do garnituru, ale wątpię, aby był elegancki — zauważyła, uśmiechając się zabawnie. Stanęła naprzeciw niego, wyraźnie dając do zrozumienia, że oczekuje jakiś wyjaśnień, jakichkolwiek, bo nieco zainteresował ją tym tematem.
Prawda była taka, że posiadała talent. Ale niekoniecznie lubiła robić, to co ktoś jej kazał. W modzie alternatywnej sama narzucała sobie pewne schematy, których się trzymała. Nie rozumiała zasad, które panowały poza obrębem jej zainteresowań. Nie potrafiłaby zaprojektować CAŁEGO garnituru, który nadawałby się jedynie na eleganckie wyjścia. To samo tyczyło się sukienek i każdego innego rodzaju ubrań.
— No właśnie. Ponadto papierosy śmierdzą. Po co śmierdzieć? — zapytała, odstawiając torbę na bok. Usiadła na krzesełku i spojrzała uważnie na mężczyznę. Już podczas ich pierwszego spotkania doceniła jego urodę, która wpasowała się w jej nieco zdziwaczały kanon piękna, lecz dopiero teraz pozwoliła sobie na nieco dłuższe wpatrywanie się w niego.
— Czyli równie dobrze mogę przyjść w dresowych spodniach i koszulce po starszym bracie? Dobrze wiedzieć — uśmiechnęła się wesoło, wyraźnie sobie z niego żartując. — Ale okej. Jeśli tak stawiasz sprawę, to okej. Pójdę z tobą na kolację. — Na koniec skinęła lekko głową.
W następnej chwili, odwróciła głowę w kierunku kelnera, który właśnie się zjawił. Nie zaglądając do karty, zamówiła swoją ulubioną sałatkę z grillowaną piersią kurczaka oraz świeżo wyciskany sok z pomarańczy i grejpfrutów.
— A tak z ciekawości, Blaise, to dlaczego wybrałeś akurat Red Wedding? Nie było… nie wiem, jakiś ciekawszych? Bardziej przyszłościowych? Cokolwiek? Dlaczego akurat to? Nie to, że narzekam. Po prostu… mnie to zastanawia — powiedziała, zakładając nogę na nogę i zupełnie przypadkowo trącając butem o jego nogę. — Przepraszam, chyba cię nie wybrudziłam, nie? — mruknęła i lekko przygryzła wargę.
Jessie
(Cześć, witam Cię serdecznie i dziękuję za tak miłe powitanie. Pomimo, że Blaise i Jamaica to jak niebo i ziemia, to jednak spróbowałabym ich połączyć w jakimś wątku. Co Ty na to? Masz ochotę? c:)
OdpowiedzUsuńJamaica
Maille również nie podejrzewała, że uroczyste otwarcie restauracji, w którym mogła wziąć udział dzięki wygranej w konkursie na znanym portalu społecznościowym, będzie miało taki finał. Wbrew pozorom wciąż miała w pamięci niefortunne pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Blaise i wtedy, tuż po jego skandalicznym zachowaniu, Irlandka nie podejrzewała, że nawiąże z tym człowiekiem bliższą znajomość. Jakąkolwiek znajomość. Tymczasem właśnie siedziała w jego apartamencie, wygodnie rozparta na skórzanej kanapie i całkiem swobodnie rozmawiała z prezesem firmy o międzynarodowym zasięgu, trzymając w dłoniach kubek z ciepłym kakao. Nie drogiego szampana, nie wytrwane wino, tylko zwyczajnego, ale jakże dobrego nesquika. Uśmiechnąwszy się pod nosem do własnych myśli, blondynka delikatnie pokręciła głową.
OdpowiedzUsuń— Musisz w końcu kiedyś wpaść do Tostmanii, prawda? — rzuciła zaczepnie, kiedy niezwykle pewny siebie Blaise stwierdził, że to nie ich ostatnie spotkanie. — Naprawdę jestem ciekawa, czy ci zasmakuje — dodała, sunąc wzrokiem po jego twarzy. — To zwyczajne, domowe jedzenie, tylko w nieco innej, atrakcyjnej pod względem sprzedaży formie… A ty pewnie jesteś przyzwyczajony do wyszukanych dań z wyższej półki — stwierdziła i unosząc kubek do ust, zerknęła znad niego na swojego towarzysza z rozbawieniem. — Także… Nie wierzę, że to powiem… — zaśmiała się krótko, oblizując wargi po upiciu kilku łyków kakao. — Ale nie mogę się doczekać tej wizyty — oznajmiła wesoło i ze śmiechem. Naprawdę bardzo chciała zobaczyć reakcję mężczyzny i przekonać się, czy jej całkiem zwyczajne tosty mu zasmakują. Była też ciekawa, jak się zachowa, kiedy mu nie zasmakują. Czy jawnie je skrytykuje, do czego oczywiście będzie miał prawo, bo są gusta i guściki, czy może będzie się plątał w zeznaniach?
— Zatem już wiesz, co masz robić, jeśli nagle zapragniesz uciec z kolejnego bankietu — podsumowała i mrugnęła do niego porozumiewawczo, po czym rozejrzała się po salonie, jakby czegoś szukała i w końcu znalazła – duży, elegancki zegar wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą, zatem nie było jeszcze tak późno. Zresztą, samo otwarcie restauracji zostało zorganizowane dość wcześnie, bo już o dziewiętnastej. — A może jak wybije północ, okaże się, że nie siedzimy w drogim apartamencie, tylko w jakieś drewnianej chatce w środku lasu? — zasugerowała z uśmiechem, skinieniem głowy wskazując na wypatrzony wcześniej zegar.
Poważniejąc, wysłuchała tego, co Blaise miał do powiedzenia o swojej firmie. Popijając kakao, spoglądała to na niego, to na drwa palące się w kominku. Gdy szatyn skończył mówić, potrzebowała chwili na zastanowienie się, nim sama się odezwała.
— Wiesz… — zaczęła, poprawiając się nieco. — To oczywiste, że nagle nie zmienisz swojego życia o sto osiemdziesiąt stopni. Nie możesz też dać swoim pracownikom wchodzić ci na głowę, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Inaczej jednak zachowują się osoby, które doszły do bogactwa własną, ciężką pracą, a inaczej takie, które miały wszystko podsunięte pod nos — powiedziała, posyłając mu wymowne spojrzenie. — Ci pierwsi zazwyczaj mają w sobie dużo pokory i szacunku do innych ludzi, bo wiedzą, że te pieniądze nie spadły im z nieba i zdają sobie sprawę z tego, że tak jak wiele czasu zajęło im dorobienie się, tak w mgnieniu oka mogą wszystko stracić. Ci drudzy… Cóż… — cmoknęła, omiatając wzrokiem sylwetkę siedzącego naprzeciwko niej młodego bogacza. — Jeden taki siedzi naprzeciwko mnie — powiedziała jedynie, nie szczędząc mężczyźnie kąśliwego uśmiechu, Blaise jednak zdawał się już co nieco rozumieć i nie musiała mu tłumaczyć, co ma na myśli. — Poza tym… — kontynuowała, odetchnąwszy głęboko. Tym razem to ona ewidentnie się rozgadała, dając mały popis swoich możliwości.
— Gdybym była na twoim miejscu, nie wierzę, że nie korzystałabym z tego, że moi rodzice są bogaci. A te różnice… Zostaliśmy wychowani w zupełnie różnych środowiskach, przez zupełnie innych ludzi… W każdym razie, Blaise, nie chciałbyś zrobić czegoś, co byłoby tylko i wyłącznie twoje? Od samego początku do końca? — spytała, lekko mrużąc powieki i uważnie, z zainteresowaniem mu się przyglądając. Jeśli Blaise przejrzał na oczy, jeśli rozumiał, że swój sukces zawdzięczał w dużej mierze ojcu, to może pierwszym krokiem do zmiany, o ile Ulliel w ogóle takowej chciał, byłoby właśnie zrobienie czegoś zupełnie samemu? Bez pomocy rodziców, bez ich pieniędzy i kontaktów?
UsuńRoześmiała się serdecznie na jego kolejną uwagę i odpowiedziała na toast. Chyba pomału zaczynała rozumieć tego siedzącego tuż obok mężczyznę. Z jednej strony Blaise odpowiadał wszystkim stereotypom o bogatych dzieciach bogatych rodziców, z drugiej zdawał się im zaprzeczać. Maille wydawało się, że jakiś czas temu Blaise się w tym wszystkim zgubił. Odpowiadał mu tryb życia, jaki prowadził, ale jednocześnie czuł pewien niedosyt – czuł, że coś jest nie tak, tylko chyba jeszcze sam nie wiedział, co. Creswell również tego nie wiedziała – nie wiedziała, jakim człowiekiem chciałby być Blaise za kilka lat, ale czuła, że nie odpowiadało mu to, jakim człowiekiem jest teraz. Był zagubiony, jakby rozdarty pomiędzy dwoma osobowościami. Pomiędzy tym, co mu wypadało, a nie wypadało, pomiędzy tym, czego sam by chciał, ale wydawało mu się, że to nie dla niego. Maille jednak nie powiedziała o swoich przypuszczeniach na głos, jeszcze nie teraz. Sama nie miała pojęcia, czy wpadła na właściwy trop, by rozgryźć tego człowieka.
[Dziękuję! ♥ Przejadły mi się zdjęcia, na których mocno była wyeksponowana twarz Maille i miałam ochotę na coś mniej oczywistego, więc tak dla odmiany na zdjęciu Maille świeci nogami ^^ No i Maille się rozgadała, ja się rozpisałam i przez to poszalałyśmy znowu z długością ^^]
MAILLE CRESWELL
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie była w stanie myśleć teraz o czymkolwiek, wszystko to co przed chwilą było dla niej najważniejsze, teraz niemal całkowicie straciło na znaczeniu... Na krótką chwilę ukryła twarz w dłoniach i pokręciła głową; szczęście mieszkało się z przerażeniem, a ono dodatkowo potęgowało wyrzuty sumienia, które uderzyły w nią jakby z potrójną siłą... Już dawno straciła nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy swoją przyjaciółkę, skupiła się na sobie i własnych problemach, a teraz nie mogła wyrzucić że swojej głowy myśli, że może mogła zrobić coś więcej, że zamiast gonić za ojcem po całym świecie, powinna jej szukać... i nie odpuszczać. Nigdy. Była okropną przyjaciółką. Zdecydowanie.
OdpowiedzUsuń- Muszę się ubrać. - stwierdziła podnosząc się z podłogi i spoglądając na Blaise z nieco nieobecnym wyrazem twarzy - Daj mi chwilę, jadę z Tobą. - na krótką chwilę zniknęła za drzwiami sypialni, założyła na siebie pierwsze co tylko wpadło jej w ręce, ale nikogo chyba nie powinno dziwić to, że nie miała teraz głowy do zastanawiania się co powinna ubrać... prawdopodobnie, gdyby nie niska temperatura, wyszłabym z mieszkania tak jak stała, byleby jak najszybciej ja zobaczyć, przekonać się, że wszystko z nią w porządku.
- Blaise! - ponagliła go wciskając przywołujący winde guzik, w między czasie wybierając też numer PJ'a, który zdecydowanie powinien razem z nimi pojawić się w szpitalu. Przeklęła pod nosem, kiedy przywitała ja automatyczna sekretarka, a przy próbie nawiązania kolejnego połączenia usłyszała już tylko urwany sygnał, który towarzyszył jej przez całą drogę do szpitala. Zadzwoniła nawet do swojej matki, która oznajmiła, że PJ godzinę wcześniej, po otrzymaniu jednego telefonu, wyszedł bez słowa... Jak zwykle. Akurat teraz, kiedy był najbardziej potrzebny, postanowił zapaść się pod ziemię.
Szofer zatrzasnął za nimi drzwi, a jej spojrzenie przebiegło wzwyż całego budynku, czuła się jakby zamiast serca miała w środku ciężki kamień, utrudniajacy oddychanie. Nieświadomie chwyciła Blaise'a za rękę szukając wsparcia, które było jej wręcz niezbędne do przekroczenia szpitalnego progu. Agnes wróciła... Odnalazła się i było to największe szczęście, jakie mogło ich spotkać, ale z drugiej strony żadne z nich nie miało pojęcia co tak właściwie zastaną na miejscu, co się stało, w jakim stanie była...
(Bardzo fajny pomysł, a Jamaica będzie zachwycona. On mógłby odwiedzić ją w jej mieszkanku na Brooklynie, a ona mogłaby namalować coś specjalnie dla niego.
OdpowiedzUsuńChcesz nam może zacząć? c:)
Jamaica
Obaj tego wieczoru odkryli przed sobą smutną prawdę, jaka towarzyszyła im na co dzień. Pomimo tego, że ich światy różniły się diametralnie, obaj borykali się z problemami, które w każdym przypadku były trudne do rozwiązania. Blaise był żywym przykładem na to, że pieniądze, choć mocno osładzają życie, nie mogą dać prawdziwego szczęścia. Na szczytach zawsze wieją najmocniejsze wiatry, a Twoi towarzysze niekiedy tylko czekają na to, aby przy najbliższej okazji strącić Cię w przepaść. Jego przyjaciel nie miał lekkiego życia, bo może i nie martwił się tym, za co opłaci rachunki, ale wciąż musiał uważać na to z kim się zadaje a przede wszystkim - komu ufa. Ryan z kolei nie mógł narzekać na brak przyjaciół. Obracał się w gronie dobrych, życzliwych ludzi, na których zawsze mógł polegać. Niestety tryb jego pracy przy przedsięwzięciach, których się podjął, utrudniał mu, jeśli nie uniemożliwiał, ustatkowanie się. Collins nie czuł się w Nowym Jorku samotny, dużo pracował, robił dodatkową specjalizację i bywały takie tygodnie, kiedy ciężko mu było wygospodarować trochę czasu dla znajomych, nie mówiąc już o randkach.
OdpowiedzUsuń-To ma sens.- odparł westchnąwszy ciężko. -Ale na Twoim miejscu nie przejmowałbym się tym zbytnio. Poczekaj, aż będziesz w moim wieku. - dodał pokrzepiająco bo istotnie, Blaise nie przekroczył jeszcze trzydziestki, powinien cieszyć się przywilejami swojego życia. Poza tym szansę na spędzenie ze sobą reszty życia mają Ci, którzy poznają się odpowiednio późno. Wtedy zmniejsza się ryzyko znudzenia sobą nawzajem. Ryan miał nieco negatywne podejście do instytucji małżeństwa. Trudno było mu wierzyć w miłość po grób, kiedy wokół tyle par, z jego rodzicami na czele, rozwodziło się w niezbyt przyjaznych okolicznościach. Wydawało się, że Pani Collins przeżywa teraz swoją drugą młodość. Ryan nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział ją tak promienną i szczęśliwą. Czy oznaczało to zatem, że Pan Collins zmienił się w ciągu tych wszystkich lat tak diametralnie, że jego żona pewnego listopadowego wieczoru powiedziała sobie 'dość'? Czy może wady, wcześniej nawet niezauważalne, z biegiem lat stały się nie do zniesienia? Sam myśląc o ojcu miał mieszane uczucia. Z jednej strony nie mógł powiedzieć o nim złego słowa, bo mimo surowego podejścia, wychował go na dobrego człowieka. Z drugiej jednak strony za wszelką cenę nie chciał stać się taki jak on i pracował nad każdą negatywną cechą, jaką po nim odziedziczył a było ich niemało.
Znał również wiele par, które, poza różnicami charakteru, rozdzielał ktoś trzeci. Te małżeństwa, na pozór dopasowane i szczęśliwe, rozpadały się nieoczekiwanie bo nagle pojawiał się ktoś bardziej interesujący, kto wyrywał z monotonii życia codziennego i przypominał o szaleństwach utraconej młodości. Jakby zapominali o tym, że monotonia prędzej czy później i tak ich dosięgnie, niezależnie od tego z kim zdecydują się związać.
-Racja, ciągle o tym zapominam.- roześmiał się wesoło dopijając swojego drinka. Nieczęsto ma się do czynienia z kimś, kto jest w posiadaniu własnego samolotu, dlatego też nie jest to pierwsza przychodząca do głowy myśl. W przeciwieństwie do przyjaciela nie czuł się aż tak źle, wypił nieco mniej i odpuścił sobie palenie marihuany.
-Jasne. Tylko uważaj na siebie.- rzucił za odchodzącym przyjacielem i jeszcze przez chwilę patrzył, jak przedziera się tym chwiejnym krokiem przez tłum.
Collins
Słysząc jego słowa tylko spojrzala na niego z ukosa, naprawdę wiedział jak człowieka dobić... i chociaż w tym momencie z całą pewnością nie robił tego specjalnie, nijak też nie pomógł jej w opakowaniu nerwów. Zupełnie jakby nie wiedziała, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego jak okropną osobą i jeszcze gorszą przyjaciółką była. Resztę pytań również pozostawiła bez odpowiedzi... Bo co miałaby powiedzieć? Sama zresztą była chyba w jeszcze gorszym stanie niż on. Trzęsąc się z nerwów, zostawiła ho nieco w tyle robiąc kilka szybkich kroków po szpitalnym holu, by zaraz dopaść siedzącą na recepcji pielęgniarkę - Agnes Lavoisier. Przywieźli ją tu dziś, gdzie ona jest? Co z nią? - wbiła świdrujące spojrzenie w twarz kobiety, zasiadając drobne palce w pięści na tyle mocno, że paznokcie zaczęły ranić wewnętrzną stronę jej dłoni.
OdpowiedzUsuń-Państwo są z rodziny?
-Tak! - nie zauważyła nawet, kiedy podniosła głos, zorientowała się dopiero, kiedy kątem oka dostrzegła, że niemal wszystkie oczy ludzi znajdujących się w w pobliżu zrobiły się w jej stronę, odetchnęła cicho starając się zapanować nad targającymi nią emocjami. -Tak, jesteśmy z rodziny, może nam pani w końcu powiedzieć co z nią? - pielęgniarka zmarszczyła brwi i przez chwilę wyglądała tak, jakby miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego wystukała na klawiaturze ciąg liter i po krótkim wglądzie w kartę jej przyjaciółki podniosła się z miejsca by wskazać dłonią windę.
- Trafiła do nas dwie godziny temu, była nieprzytomna i na skraju wycieńczenia, ale na obecną chwilę jej stan jest stabilny. Drugie piętro, więcej informacji udzieli państwu lekarz prowadzący. - jej stan jest stabilny...te słowa niczym echo odbijały się w jej głowie, właśnie to musiała usłyszeć. Przekonać się, że teraz nic już nie zagraża jej zdrowiu i życiu.
Odwróciła się do Blaisea i posłała mu cień pokrzepiajacego uśmiechu, w końcu teraz mogło być już tylko lepiej. - Znajdź jej lekarza, a ja pójdę do dyrektora szpitala, upewnić się, że będą trzymać wszystko z dała od mediów. - powiedziała całując lekko kącik jego ust, oczywiście niczego w tej chwili nie pragnęła bardziej niż ujrzeć swoją przyjaciółkę, ale ktoś musiał jak najszybciej zająć się tym, by nie wybuchł wokół jej osoby potężny skandal. Teraz potrzebowała tylko spokoju. - Jest bezpieczna, teraz już wszystko będzie dobrze. - dodała, ściskając lekko jego ramię i zaraz znów zwróciła się do pielęgniarki, która uprzejmie wskazala jej drogę do biura dyrektora.
Rozmowa była krótka, treściwa i przede wszystkim zadowalająca; obiecano jej jak największą dyskrecję i kilkukrotnie zapewniono o tym, że jej przyjaciółka jest teraz pod najlepszą opieką. Odnalazła Blaisea siedzącego na korytarzu pod wskazaną im wcześniej salą, usiadła na krzesełku obok i chwyciła jego dłoń, a jej serce znów stanęło, gdy tylko dostrzegła wyraz jego twarzy.
-Widziałeś się z nią? Co powiedział lekarz?
Słysząc jego słowa zmarszczyła brwi, naprawdę nie wiedziała czy powinna go teraz przytulić, czy dać mu w twarz, żeby się otrzasnął... Wiedziała, że nie było mu łatwo, wiedziała jak zły ba siebie jest, jak wielkie wyrzuty sumienia towarzyszyły mu w tej chwili... Doskonale wiedziała, bo sama czuła się dokładnie tak samo, ale wiedziała też, że nie może pozwolić sobie na to, żeby się rozpaść... Musiała być silna, musiała się jakoś trzymać. - Blaise! Przestań. - powiedziała wbijając w niego świdrujące spojrzenie - Myślisz, że nie wiem jak okropną osobą jestem? Doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nie musisz co pięć minut przypominać o tym, że to nasza wina, bo naprawdę tego nie wytrzymam... Nikomu tym nie pomożesz. Sobie, Mi, ani tym bardziej Agnes... - urwała w pół zdania, kiedy drzwi jej sali otworzyły się i zaraz zamknęły, kiedy z pomieszczenia wyszedł blond włosy, postawy mężczyzna w białym kitlu, podniosła się z miejsca, by zaraz stanąć mu na drodze.
OdpowiedzUsuń- Może mi pan wyjaśnić co tu się dzieje? Dlaczego nie możemy jej zobaczyć?
- Jestem David Smith, psychiatra pani Lavoisier.-wyciagnął w jej stronę dłoń, którą ta uścisnęła, spoglądając na niego ponaglająco, czekając na jakąś konkretną odpowiedź na zadane przez siebie pytania. - Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, kiedy sama pacjentka tego nie chce.
- Niech mnie pan nie zbywa, musi być coś co może nam pan powiedzieć... Cokolwiek. Dlaczego nie chce nikogo widzieć?
- Cóż... - westchnął cicho, jakby zdając sobie sprawę z tego, że blondynka nie da za wygraną - Przeżyła traumę, z którą sama nie potrafi sobie poradzić... Nie mogę przekonywać jej do czegoś, czego nie chce i na co najwyraźniej nie jest jeszcze gotowa. Ale jedno mogę powiedzieć na pewno, jest silna... - uśmiechnął się lekko i w pokrzepiającym geście ścisnął lekko jej ramię, odrzucając spojrzeniem także Blaise'a. - Bądźcie cierpliwi, dajcie jej trochę czasu, skoro go potrzebuje. Nic więcej póki co nie możecie zrobić. - Primrose zamknęła oczy i pokręciła głową, naprawdę ciężko jej było uwierzyć, że Agnes nie chce się z nimi widzieć... ale z drugiej strony, nikt nie mógł nawet wyobrazić sobie przez co przechodziła i z czym musiała się zmagać. Skinęła głową, kiedy lekarz przeprosił ja i pożegnał, spiesząc się do innych pacjentów i już miała wrócić na swoje poprzednie miejsce, kiedy telefon w kieszeni jej płaszcza dał o sobie znać; zmarszczyła brwi dostrzegając na wyświetlaczu nieznany numer... - Co takiego? - wypaliła, kiedy obcy głos w słuchawce oznajmił jej, że PJ został zatrzymany, a co więcej... Grozi mu proces. Rozłączyła się i całkiem zrezygnowana usiadła na krześle, normalnie zapewne pozwoliłaby bratu spędzić w areszcie 48 godzin w iczekiwaniu na zarzuty, ale nie teraz, nie w sytuacji, kiedy wszyscy powinni się zjednoczyć i być tutaj dla Agnes... nawet jeśli nie była jeszcze gotowa z kimkolwiek rozmawiać.
- PJ jest w areszcie... - powiedziała cicho, spoglądając na mężczyznę kątem oka - Muszę złapać prawnika i wpłacić kaucję... - dodała sięgając po swoją torebkę - Poradzisz sobie? Wrócę jak najszybciej się da...
— W takim razie będę czekać. Możesz zabrać kolegów, podbijecie mi nieco utarg… No, chyba że są jeszcze gorsi od ciebie… — mruknęła i teatralnie wywróciła oczami, by w następnej chwili puścić mu oczko. Cieszyła się, że Blaise już nie traktował na poważnie jej dogryzania mu, lecz poniekąd dziwiła się sama sobie. Maille bowiem pozwalała sobie na tego typu uszczypliwe uwagi tylko wobec osób, które dość dobrze znała i przede wszystkim lubiła, a jeszcze kilka godzin temu ani Blaise’a nie znała, ani tym bardziej go nie lubiła. Teraz co prawda wciąż nie mogli powiedzieć, że znają się jak łyse konie, ale blondynka najwidoczniej czuła do Ulliela coraz grubszą nić sympatii.
OdpowiedzUsuń— Pogapisz się? To jakiś fetysz? — spytała z rozbawieniem, kręcąc głową. — Muszę cię rozczarować, ale nie sprzedaję tostów w kusym fartuszku. Nie o tej porze roku… — dodała, zawieszając głos, jakby sugerowała, że w lato wyglądało to zupełnie inaczej. Oczywiście nie wyglądało, ale znając z mediów jego słabość do kobiet, Irlandka podejrzewała, że Blaise nie miałby nic przeciwko takiemu widokowi, a nawet wręcz przeciwnie. Spoglądając na niego z zadziornym błyskiem w szarych oczach, powoli oblizała usta, co teoretycznie miało wyglądać zmysłowo. Praktycznie Maille niemalże od razu roześmiała się głośno, odrzucając głowę w tył.
— Racja, nie chcemy, żeby twoja międzynarodowa firma przestała być międzynarodowa, bo wtedy będę musiała przestać nazywać cię prezesem firmy o międzynarodowym zasięgu — zauważyła i westchnęła, jakby miało to pozbawić ją sensu życia. Zaraz jednak znowu zaczęła słuchać mężczyzny i zrobiła dość znaczącą minę, kiedy ten zaczął opowiadać o chatce w środku lasu. Mina ta mówiła coś w rodzaju „no tak, kolejna historia stereotypowa dla bogatej rodziny”. Sceptycznie uniosła prawą brew, lekko przy tym wydymając usta, oczywiście wszystko to miało na celu dalsze droczenie się z nim, bo po pannie Creswell wciąż było widać, że doskonale się przy tym bawi.
— Lubię konie, ale chyba trochę się ich boję — przyznała szczerze, obracając kubek w dłoniach. — Próbowałam kiedyś nauczyć się jeździć, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Ja, dziecko wielu talentów, musiałam pogodzić się z tym, że czegoś nie potrafię — oznajmiła, śmiejąc się cicho. Tym samym zdradziła mu co nieco o sobie w toku rozmowy, a nie od razu wykładając kawę na ławę, jak Blaise życzył sobie tego wcześniej. — To my jesteśmy umówieni na lot helikopterem? Myślałam, że stanęło na tostach — zaśmiała się, zdmuchując z twarzy kosmyk włosów, który wyplątał się z wysokiego kucyka. — Chyba też musze zacząć nosić przy sobie notesik. Taki specjalny dla ciebie. Lot helikopterem, jazda konna — wyliczyła, odginając palce lewej dłoni. — Do końca wieczora będę się gubić w tych wszystkich propozycjach! I nie, nie jestem głodna, dziękuję — odparła z uśmiechem. — Najadłam się na otwarciu restauracji.
W skupieniu słuchała długiego wywodu szatyna, uważnie go przy tym obserwując. Czegoś tutaj nie rozumiała i tym razem zamierzała o tym wspomnieć, ale postanowiła mu nie przerywać i zaczekać, aż Blaise skończy. W miarę tego, jak mówił, w zdziwieniu uniosła brwi, kiedy zaczął opowiadać o swoim ojcu. To bowiem rzuciło światło na całą sytuację – było jak kolejny, istotny element skomplikowanej układanki. Jeśli Blaise tylko w niewielkim stopniu mógł sam o sobie decydować, to wiele tłumaczyło. Przyzwyczaił się do tego, poza tym, czyż to nie było wygodne? Nie musieć nosić na barkach ciężaru podejmowania trudnych decyzji i borykania się z ich konsekwencjami? W zamyśleniu Maille zerknęła do wnętrza swojego kubka i z niezadowoleniem zauważyła, że na jego dnie widoczny był jedynie ciemny osad.
— Trochę plączesz się w zeznaniach, Blaise — powiedziała, kiedy po jego ostatnich słowach wybrzmiało między nimi kilka sekund ciszy. Tym razem uśmiechnęła się do niego ciepło i łagodnie, bez cienia złośliwości. — Mówisz, że kochasz swoje życie, ale odnoszę wrażenie, że tak naprawdę stoisz na granicy między miłością a nienawiścią. Kiedy zwracam ci uwagę na kilka istotnych kwestii na temat twojej firmy, przejmujesz się i uciekasz z bankietu. Kiedy okazałam niezadowolenie, gdy tak, a nie inaczej potraktowałeś kelnera… Byłeś wyraźnie speszony. Wydaje mi się, ale mogę się mylić, że gdybyś naprawdę kochał swoje życie, to byś tak nie reagował i miał, za przeproszeniem, w dupie moją opinię — oznajmiła spokojnie i wciąż z uśmiechem. — Także, sama nie wiem… Ale odnoszę wrażenie, że czegoś ci w tym życiu brakuje — podsumowała i lekko wzruszyła ramionami, nie będąc pewną swojej opinii.
UsuńBlaise nie musiał się martwić – Maille nawet nie przyszło na myśl by z tym wszystkim, czego się dzisiaj tutaj dowiadywała, polecieć do pracy. Szczerze powiedziawszy, zapomniała, że coś takiego w ogóle można zrobić i dostać za to całkiem sporo gotówki. Zdecydowanie nie była również świadoma swoich „cudownych mocy”.
Ziewnęła krótko, ale na pewno nie było to spowodowane.
— Przepraszam — powiedziała od razu i zamrugała kilkakrotnie, pozbywając się z oczu nadmiaru wilgoci, która zebrała się tam w wyniku ziewania. — To wina wypitego w restauracji wina, teraz jeszcze ciepłe kakao… Alkohol plus ciepło zawsze działały na mnie usypiająco — wyjaśniła, uśmiechając się leniwie.
[W takim razie nie będę się przejmować, jeśli wyprodukuję kolejnego tasiemca, jak na przykład teraz ♥ ]
MAILLE CRESWELL
- Blaise, nie! - spojrzała na niego jakby karcąco i pokręciła głową, ma jego słowa o znalezieniu jej innego lekarza - Nie zrobisz tego. - powiedziała kategorycznym, nieznoszącym sprzeciwu tonem - Jeśli chcesz drugą opinię, proszę bardzo, ale nikt nie będzie jej wmawiał tego, czego Ty chcesz... Albo od niej oczekujesz. Agnes podjęła taką decyzję, a Ty ją uszanujesz, bo tu nie chodzi o to czy nas krzywdzi, a o to czy dzięki temu dojdzie do siebie i poczuje się lepiej. Jeśli tak, będziemy cierpliwie czekać i damy jej tyle czasu ile potrzebuje. Najważniejsze jest to, że się odnalazła i teraz już nikt jej nie skrzywdzi..
OdpowiedzUsuń- ją też to bolało, cholernie bolało, ale dobrze wiedziała, że nie można było jej do niczego zmuszać... a informacja o tym, jak bardzo oni są jej zachowaniem zranieni nie przyniesie nic dobrego, a wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się lekko na dźwięk jego następnych słów i wzruszyła ramionami w odpowiedzi na zadane pytanie.
- Nie mam pojęcia... Ale po nim można spodziewać się wszystkiego. Postaram się załatwić to jak najszybciej. - podniosła się z miejsca i zakładając na siebie płaszcz posłała mu jeszcze jedno pełne czułości i wsparcia spojrzenie, by zaraz ruszyć w stronę windy z głową pełną obaw, które tylko potwierdziły się, kiedy tylko dotarła na posterunek. Pijany jeszcze PJ z pokiereszowaną twarzą i zdartymi pięściami, awanturujący się z policjantem, ma jej widok od razu zmienił podejście, a jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Załatwienie samych formalności nie zajęło dużo czasu, ale już wtedy wiedziała, że nie może zostawić złamanego brata samemu sobie... Chyba po raz pierwszy w życiu widziała jak płakał, zrzucając całą winę o to co stało się Agnes na siebie. Od razu pp wejściu do jego apartamentu chwycił za butelkę szkockiej i po wypiciu kilku potężnych łyków jednym duszkiem, cisnął nią w ścianę, nie potrafiąc zapanować nad furią jaka nim teraz targała.
- Jadę tam... Muszę ją zobaczyć... - wybełkotał chwytając za swoją kurtkę i prawdopodobnie gdyby nie pomoc kierowcy, który pomógł jej przytargać go do mieszkania, nie udałoby się jej samej go powstrzymać. Uspokoił się dopiero, kiedy duszkiem wypił podaną mu szklankę wody z porcją nasiennych leków, które w niej wymieszała... jednak nawet pomimo tego, że w końcu zasnął jak kamień nie odważyła się zostawić go samego.
Wyszła z domu dopiero rano, kiedy upewniła się, że nic głupiego nie strzeli mu do głowy, ma wszelki wypadek jednak prosząc portiera o telefon, gdyby ten chciał opuścić budynek. W drodze po szpitala zatrzymała się jeszcze po kawę, po nieprzespanej nocy pełnej tylu emocji czuła się jak zombie, ale jednocześnie wiedziała, że i tak nie uda jej się nawet na chwilę zamknąć oczu. Weszła do szpitala i po krótkiej rozmowie z lekarzem, który nie udzielił jej żadnych nowych informacji, ruszyła w stronę jej sali. Kazała Blaiseowi odpuścić, dać jej trochę czasu, a sama była gotowa siedzieć pod drzwiami sali przyjaciółki non stop... Do skutku. Westchnęła cicho dostrzegając go na korytarzu, oczywiście domyślała się, że go to zastanie, ale miała też nadzieję, że chociaż na chwilę wrócił do domu, żeby trochę odpocząć, tymczasem jednak zastała go we wczorajszych ubraniach i ze zmęczonym wyrazem twarzy.
- Blaise... - stanęła tuż za nim i odezwała się cicho chcąc zwrócić na siebie jego uwagę - Idź do domu. - poprosiła, gdy tylko spojrzał w jej stronę. - Proszę Cię... Zamęczysz się tu. - ogarnęła mu z twarzy opadający kosmyk włosów i zatrzymała swoją dłoń na jego policzku nieco dłużej. - Jedź do domu, weź prysznic, zjedz coś i chociaż postaraj się trochę odpocząć. Nie możesz tu siedzieć cały czas... Zaczynasz straszyć pielęgniarki. - dodała żartobliwie, chcąc jakoś rozładować napiętą atmosferę, uśmiechnęła się lekko i przesunęła dłońmi po jego ramionach - Zostanę tu, dopóki rodzice Agnes nie przyjadą. I zadzwonię od razu, jeśli coś się zmieni, ale musisz trochę odpocząć.
Ta noc na długo zapadnie w jego pamięci. Pojawienie się Agnes wywróciło wszystko do góry nogami i kiedy zabrano ją na oddział właściwie nie nadawał się już do pomocy innym pacjentom. Szczęściem w nieszczęściu okazał się fakt, że towarzyszyli mu tej nocy naprawdę zdolni rezydenci, którzy udźwignęli ciężar oddziału ratunkowego spisując się przy tym na medal. Ryan w pierwszej kolejności zlecił Agnes szereg badań, tych koniecznych do oceny stanu jej zdrowia. Musiał się upewnić, ze nic jej nie zagraża. Po dużej dawce leków uspokajających kobieta zasnęła a on mimo skończonego dyżuru, nie potrafił ruszyć się z miejsca. Rano przekazał wyniki lekarzowi, który miał prowadzić jej przypadek a potem utknął przed salą w której się znajdowała i wpatrywał się w nią zza szklanej części ściany. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego to, że powinien powiadomić jej bliskich. Dziewczyna się znalazła, żyła, choć przez ten rok przychodziły im do głowy najczarniejsze scenariusze. Policja była bezradna, stawiano różne hipotezy, od ucieczki przez porwanie po morderstwo, ale nie było żadnego punktu zaczepienia oprócz kilku nic nieznaczących poszlak. Blaise był załamany a sam Collins, kiedy tylko się o tym dowiedział, skrócił o trzy tygodnie swój wyjazd medyczny, by wesprzeć go choć w małym stopniu. Nie wierzył w możliwość ucieczki. Agnes wiodła zbyt idealne życie, by rujnować je w taki sposób. Podczas śledztwa media nie dawały im spokoju, zarzucając coraz to nowszymi spekulacjami na temat jej życia i tego co się stało. Sprawą zajmowali się samozwańczy detektywi, dziennikarze śledczy, brukowce i portale plotkarskie. Mijały dni, tygodnie i temat spowszedniał. Zupełnie tak, jakby z dnia na dzień historia zaginionej kobiety przestała być interesująca. Rodzina wciąż miała nadzieję, choć radzono im przygotować się na najgorsze. Nie na to, że Agnes nie żyje, ale na to, że nigdy się nie odnajdzie a oni sami nigdy nie dowiedzą się co się stało.
OdpowiedzUsuńWyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer Blaise’a. Musiał zadzwonić jeszcze dwa razy, zanim usłyszał jego głos w słuchawce. – Blaise. – zaczął przerywając na moment. – Musisz natychmiast przyjechać do szpitala. – oznajmił nie czekając nawet na jego reakcję. – Agnes tu jest.
Slyszac jego słowa tylko pokręciła głową, domyślała się, że nie łatwo jej będzie przekonać go, żeby poszedł do domu, ale szczerze liczyła, że chociaż on nie będzie zachowywał się jak dziecko i zachowa odrobinę zdrowego rozsądku. Sama była już niemal kompletnie wykończona, ale to było dla niej normalne... Ludzie zarzucali jej egoizm, ale jeśli o przyjaciół i bliskie jej osoby chodziło: ich dobro zawsze było dla niej najważniejsze. Wywrócił oczami, kiedy zaspał ją pytaniami o PJ i wzruszyła ramionami odkładając swój płaszcz na krzesło.
OdpowiedzUsuń- Już w porządku... Tak jakby. Prawdopodobnie jeszcze śpi po końskiej dawce leków nasiennych, którymi go nafaszerowałam po tym jak zdemolował prawie całe mieszkanie. - pomasowała palcami skronie, zupełnie jakby liczyła, że pomoże jej to zwalczyć ból głowy, jaki dopadł ja na skutek tego wszystkiego co się teraz działo. - Jest w rozsypce, prawdopodobnie jak każdy, więc proszę Cię... Błagam Blaise, posłuchaj mnie i jedź odpocząć, naprawdę nie mam siły na to, żeby niańczyć was obu, ale przysięgam, że siłą Cię stąd wywlekę. - spojrzała na niego unosząc dłoń do policzka mężczyzny i uśmiechnęła się lekko - Będzie na Ciebie wściekła, jeśli się dowie, że mnie nie słuchasz. - przymknęła oczy, kiedy się do niej przytulił i sama objęła go smukłymi ramionami, jego blisoosc sprawiała, że mogła poczuć się chociaż odrobinę lepiej -Obiecuje. - odsunęła się od niego, tylko po to, żeby ująć jego twarz w dłonie i spojrzeć mu w oczy - Wróciła, jest tutaj. Jest bezpieczna i na najlepszą opiekę medyczną w całych Stanach. Nie pomożesz jej w żaden sposób, jeśli sam będziesz na granicy wytrzymałości. - sięgnęła po jego płaszcz i wciskając mu go w ręce popchnęła lekko w stronę windy, nie protestując nawet, kiedy zabrał jej kawę, chociaż sama w tej chwili potrzebowała pożarnej dawki kofeiny... No nic, trudno, będzie musiała znaleźć jakiś automat, bo inaczej pewnie sama padnie. Teraz jednak odprowadziła go spojrzeniem, upewniając się, że ten grzecznie wsiada do windy, a zaraz po tym odwróciła się i stanęła przy odsłoniętym oknie do jej sali. Cieszyła się, tal bardzo cieszyła się, że tu była, a jednocześnie serce jej pękło, gdy musiała oglądać ją w takim stanie.
- Pani też powinna odpocząć. - z głębokiego zamyślenia wyrwał ją ciepły głos pielęgniarki, która stanęła obok. Spojrzała na nią i jedynie pokręciła głową - Zostanę tu. - kobieta tylko skinęła głową - W takim razie jeśli tylko będzie Pani czegoś potrzebowała, proszę dać mi znać. Agnes dostała silne środki uspokajające, spokojnie prześpi kilka następnych godzin. Na dole jest kawiarnia, niech chociaż Pani coś zje.
- Dziękuję... - powiedziała, kiedy kobieta posłała jej pokrzepiający uśmiech, by po chwili oddalić się i wrócić do swoich obowiązków. Blondynka usiadła na jednym z krzeseł i przymknęła oczy, nic i tak nie przeszłoby jej teraz przez gardło. Wyciągnęła z torebki telefon, odnajdując w aplikacji galerię zdjęć, która w 90% składała się z fotografii przedstawiających dwie beztroskie, najlepsze przyjaciółki. Uśmiechnięte i radosne dziewczyny, które zdawały się nigdy nie zaznać bólu i cierpienia... Nie zauważyła nawet, kiedy jej policzki zrobiły się mokre od łez, była zbyt pochłonięta modlitwą; nigdy nie była szczególnie religijna, nie pamiętała nawet kiedy ostatnio się modliła, robiła to teraz pierwszy raz od naprawdę długiego czasu, błagając Boga o to, żeby Agnes mogła otrząsnąć się z tego koszmaru.
- Primrose! - poderwała się na równe słysząc znajomy głos, któremu towarzyszył akompaniament szybkich kroków, przetarła zmęczoną twarz i dopiero teraz zorientowała się, że zmęczenie musiało ja dopaść, a ona zasnęła na niewygodnym krześle; spojrzała na rodziców Agnes, którzy stanęli przed nią w towarzystwie znajomego lekarza prowadzącego i już po chwili znalazła się w ramionach Pani Lavoisier. Odwzajemniła jej uścisk i skinieniem głowy przywitała się również z jej ojcem.
Po krótkiej rozmowie, z której wynikało, że stan Agnes zaczyna się poprawiać i kilku groźbach ze strony Mathilde, która kategorycznie rozkazała jej wracać do domu, nie mając większego wyboru opuściła szpital, by zaraz wsiąść do czekającego już na nią samochodu i wybrać numer Blaise'a. W końcu obiecała mu, że zadzwoni... rozłączyła się jednak po zaledwie dwóch sygnałach, dochodząc do wniosku, że skoro jeszcze sam nie pojawił się w szpitalu, najprawdopodobniej udało mu się zasnąć, nie chciała go budzić, chciała, żeby odpoczął, co więcej zaczynało do niej powoli docierać, że i ona tego odpoczynku potrzebowała, chociaż do ostatniej chwili uparcie się przed tym broniła, ale najpierw musiała sprawdzić jak się trzymał, zobaczyć go na własne oczy... A najprawdopodobniej po prostu chciała go zobaczyć.
UsuńPoprosiła więc kierowcę o zmianę trasy i już po dwudziestu minutach stawiała swoje kroki w jego apartamencie; zostawiła swoje rzeczy na fotelu w salonie i westchnęła cicho, dostrzegając na stoliku otwartą butelkę szkockiej. Cóż... nie do końca o taki odpoczynek jej chodziło, kiedy wysyłała go do domu, ale skoro tego potrzebował, nie miała być nawet o co zła. Po cichu otworzyła uchylone drzwi do jego sypialni i stawiając na szafce nocnej szklankę wody i dwie znalezione w kuchni aspiryny, których po przebudzeniu będzie prawdopodobnie naprawdę potrzebował, ściągnęła szpilki, by zaraz wślizgnąć się pod kołdrę i wtulić w jego plecy.
[Przejrzałam wszystkie karty męskich postaci i szczerze mówię: ten tutaj najbardziej się wyróżnia! Podziwiam oryginalność i śmiałość do prowadzenia tak ostrej postaci. Sama wolę przyjazne duszki, dlatego pewnie Susie nieźle by się przy nim uśmiała, gdyby zaczął świecić przed nosem złotymi zegarkami :D
OdpowiedzUsuńHej, zapraszamy na jakiś zabawny wątek jeśli masz ochotę!]
Susanna Genin
Dopiero teraz, kiedy znalazła się w ciepły łóżku dotarło do niej jak bardzo była zmęczona, gdy tylko jej głowa spoczęła na poduszce, momentalnie zaczęła odpływać, a od zaśnięcia dzieliły ją tylko sekundy, jego głos wyrwał ją jednak z tego stanu.
OdpowiedzUsuń- Mathilde praktycznie wyrzuciła mnie ze szpitala… - wymruczała cicho, mocniej zaciskając powieki, z całych sił trzymając się nadziei na to, że pozwoli jej zasnąć, ale ogrom pytań, którymi ją zasypał od razu przesunął chwilę upragnionego przez jej organizm odpoczynku w prawdopodobnie daleką przyszłość. Czując jak przekręca się w jej stronę otworzyła oczy i wbijając spojrzenie w jego twarz, na którą padało jedynie blade światło księżyca, zmarszczyła brwi i westchnęła ciężko, w końcu lekko zagryzając dolną wargę. Czy oni naprawdę chociaż raz mogliby zachować się rozsądnie? Najpierw PJ… a teraz Blaise.
- Jest środek nocy, a Ty prawdopodobnie jesteś jeszcze pijany. – stwierdziła w odpowiedzi na jego ostatnie zdanie i podciągnęła się do pozycji siedzącej opierając się plecami o wezgłowie łóżka.
- Poza tym jest z rodzicami. – przetarła twarz dłońmi, wplatając palce w blond włosy, które odgarnęła do tyłu i spojrzała na niego z ukosa, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła, że tu przyszła… Utknęli w martwym punkcie, odważyli się w końcu zrobić tak wielki krok w swoją stronę, by zaraz cofnąć się o trzy; oczywiście, sama Primrose nie miałaby teraz głowy do układania sobie szczęśliwego związku, ale jedno było pewne: nie tylko Blaise potrzebował wsparcia. Addams broniła się przed tym z całych sił, starała się być twarda i opanowana, ale prawda była taka, że w tej chwili również ona stała na krawędzi i szczerze powiedziawszy, pojęcia nie miała, jak długo uda jej się na niej samotnie utrzymać.
- Fizycznie nic nie zagraża jej zdrowiu, prawdopodobnie niedługo ją wypiszą, czeka ją jeszcze terapia, ale jak będzie ona wyglądać, zależy w dużej mierze od niej… Lekarze mówią, że trzeba być dobrej myśli, poza tym… znasz ją. Jest silna, zawsze była twarda. – uśmiechnęła się smutno do wspomnień, które wciąż przewijały się w jej myślach i potrzasnęła głową, kiedy zaczęły mieszać się z koszmarnymi wizjami tego co jej się przydarzyło, chociaż teraz już nijak nie mogła pozbyć się tych mrożących krew w żyłach, przerażających obrazów. Odrzuciła na bok kołdrę i podniosła się z miejsca doskonale zdając sobie sprawę z tego, że teraz i tak nie będzie w stanie zasnąć. Musiała coś zrobić, zająć się czymś, żeby nie zwariować; może sama wróci do szpitala, albo wróci do domu, żeby uprzątnąć jej pokój, który od roku stał nietknięty, albo pojedzie na policję, żeby przycisnąć kogoś do zaostrzenia śledztwa, które nie przyniosło jeszcze żadnych rezultatów… nie obchodziło jej, że dochodziła już druga w nocy.
- Muszę coś załatwić… - urwała na chwilę i odwracając spojrzenie, sięgnęła po buty, modląc się w duchu, żeby nie zorientował się, że kłamie… naprawdę nie chciała, żeby był świadkiem jej załamania, które miało nastąpić po tym jak faza wyparcia minęła – w Empire… całkiem o tym zapomniałam, muszę podpisać jakieś papiery. – wymamrotała pod nosem i odwróciła się w jego stronę.
- A Ty najpierw wytrzeźwiej, prześpij się jeszcze trochę, dobrze Ci to zrobi… i może weź prysznic.
Choć wcześniej Maille żartowała, to w jeśli faktycznie znajomi Blaise’a w ten sposób traktowali kobiety, to Irlandka mogłaby poczuć się mocno rozczarowana podczas ich poznania i wolała oszczędzić sobie tego typu atrakcji. Mimo wszystko zareagowała śmiechem na uwagę szatyna, wyobrażając sobie kolejnych mężczyzn, w idealnej synchronizacji wylewających wino z kieliszka.
OdpowiedzUsuń— Cieszę się, że czujesz się przy mnie normalnie — odparła z uśmiechem, z policzkami zarumienionymi od śmiechu i ciepła bijącego od kominka. — Zdecydowanie bardziej podoba mi się to twoje normalne wydanie, niż to, które prezentowałeś mi przez pierwsze kilkanaście minut naszego spotkania w restauracji — dodała szczerze, uśmiechając się przy tym odrobinę szerzej. Sama czuła się przy nim zaskakująco swobodnie, choć jeszcze nie tak dawno sądziła, że nie będą potrafili znaleźć wspólnego tematu do rozmowy, a teraz proszę, wręcz nie potrafili się nagadać!
— Gorzej, jeśli w końcu rzucisz się na biednego szefa kuchni… — mruknęła, znacząco zawieszając głos. Na jej ustach błąkał się filuterny uśmiech, który przerodził się w udawany wyraz oburzenia, gdy mężczyzna oznajmił, że powinna go uprzedzić, by mógł założyć luźne spodnie. — Blaise! — krzyknęła karcąco zduszonym głosem i niewiele myśląc, sięgnęła po jedną z poduszek leżących na kanapie, którą następnie ze śmiechem rzuciła w swojego rozmówcę. W rzeczywistości tego typu żarty – chyba, że to nie był żart – rzadko kiedy ją gorszyły. W tym momencie na pewno nie czuła się zgorszona i zawstydzona, a jedynie się z nim przekomarzała.
— No pokaż, co tam masz – rzuciła i przejęła od niego telefon. Pozwoliła sobie na obejrzenie zaledwie jednego filmiku, by nie psuć sobie ewentualnej niespodzianki. — Jeśli chodzi o kuchnię molekularną, sama bawiłam się tylko ciekłym azotem — wyjaśniła, oddając mu telefon. — Więc chętnie bym coś takiego zobaczyła, ale błagam, Blaise, zwolnij, bo co za dużo, to nie zdrowo! — jęknęła, wywracając oczami, by następnie pogrozić mu palcem. — Miło mi, że masz ochotę zapewnić mi tak dużo atrakcji, ale naprawdę, jeśli chciałbyś się kiedyś spotkać, wystarczy, że zaproponujesz mi zwykły spacer — dodała i mrugnęła do niego. Już na samą myśl o tym wszystkim, co miało na nią czekać – o ile w ogóle rzeczy te miały dojść do skutku – czuła się nieco przytłoczona. Po cichu miała również nadzieję, że Ullielem nie kieruje wyłącznie chęć łatwego zaimponowania jej, tak jak zapewne czynił to z innymi kobietami.
— To gotowanie jest moją najmocniejsza stroną! — odparła ze śmiechem. — Wiesz, z dziećmi wielu talentów jest tak, że są w wielu rzeczach dobre, ale nie najlepsze — sprostowała, nieco poważniejąc. — Na przykład kiedyś ładnie rysowałam i malowałam, szybko uczyłam się języków, uprawiałam różne sporty i w każdym radziłam sobie dobrze, ale nie miałam niczego, czemu oddałabym się w całości i co szczególnie bym rozwijała. Ot, próbowałam wszystkiego po trochu, często jedną rzecz rzucając dla drugiej. Teraz raczej już tak nie mam… — urwała i zamilkła na moment, zastanawiając się czy rzeczywiście tak jest. — Skupiłam się na gotowaniu, na pracy i to temu poświęcaj najwięcej czasu — podsumowała, po czym zerknęła na plamkę na jego koszulce. — Taka mała plamka… — cmoknęła, po czym znieruchomiała, kiedy Blaise otarł kącik jej ust. Gdy zbyt długo się nie odsuwał, Maille zachichotała niczym nastolatka, a następnie uśmiechnęła się głupio, by jeszcze chwilę później pokazać mu język.
— Na pewno nie będę przez ciebie klęczeć na grochu… — burknęła z rozbawieniem. — Ale miło mi, że dobrze się przy mnie czujesz i że skłoniłam cię do refleksji. Zobaczymy jeszcze, co z tego wyjdzie — powiedziała z lekkim uśmiechem, po czym stłumiła kolejne ziewnięcie i spojrzała na zegarek. — Dziękuję za propozycję, Blaise, ale wrócę do domu. A tymczasem… Dobrze, nalej nam po lampce wina, jak wypijemy, to się zbiorę — zarządziła, jakby dla podkreślenia swoich słów lekko klepnąwszy się dłońmi w uda. Nie było późno i następnego dnia Maille nie musiała iść do pracy, lecz mimo wszystko nadmiar wrażeń sprawił, że miała ochotę odpocząć i zaszyć się we własnym mieszkaniu, gdzie znała już każdy kąt.
UsuńMAILLE CRESWELL
[Kwestia zdjęcia — cudownie, że tak na nie reagujesz, bo to było moje główne założenie! Miała wywoływać uśmiech i radość. :)
OdpowiedzUsuńPomysł z naprawianiem zniszczonej deszczem/wichurą/śnieżycą fryzury jest oczywiście dobry, nie widzę czemu miałybyśmy go nie wykorzystać. Na pewno wyjdzie nam coś z tego ciekawego, pod warunkiem że Blaise nie będzie zbyt obrażony, jak Su nie zareaguje na jego magnetyczne spojrzenie. :D Później mogą spotkać się po jej występie w teatrze (załóżmy, że Blaise wybrał się na kiepską randkę)... ewentualnie można zamienić miejscami i jak on wejdzie do tego salonu fryzjerskiego, to będzie miał w pamięci, że gdzieś się już widzieli.
Ps: Też zazdroszczę jej loków...]
Susanna Genin
Wiedziała, że nie może mu ulec. Wiedziała, że nie może ulec jego pięknym słowom i obietnicom. Był pijany, gadał głupoty, ale okłamałaby samą siebie, jeśli powiedziałaby, że te głupoty jej nie ruszały, że nie miała nieprzejednanej ochoty w nie uwierzyć. Każda pojedyncza komórka w jej ciele krzyczała, żeby po prostu uciekła, ale jej serce dosłownie wyrywało się ku niemu, błagało, by nie odrzucała go tak szybko, by nie rezygnowała tak łatwo. Przeznaczenie drugi raz postawiło go na jej drodze, nawet jeśli trochę mu pomógł. Coś najwyraźniej naprawdę nie chciało pozwolić, by o nim zapomniała. Ale przecież nie chciała pakować się w relację z kimś takim, jak Blaise Ulliel. Nie chciała dalej brnąć w tą chorą sytuację, chciała o nim zapomnieć i dalej wieść swoje życie wolne od uczuć i zbytniego przywiązania. Gdyby mu uległa, sabotowałaby… Samą siebie. Wszystko, w co wierzyła, wszystko, czym myślała, że jest. Ale co jeśli to było to?
OdpowiedzUsuńCo to w ogóle ma znaczyć?! Utknęłaś w jakiejś ckliwej komedii romantycznej, czy co?
Pokręciła głową, próbując odegnać łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu. Sytuacja wymykała się spod kontroli, i Juliet desperacko potrzebowała odzyskać jej tyle, ile tylko mogła. Kontrola – właśnie to pozwalało jej wieść życie kogoś, kto nie ma wiele do stracenia. Kontrolowała swoje emocje, nie przywiązywała się niepotrzebnie, znalazła swoje miejsce na świecie. Wiedziała, czego chce, i uparcie do tego dążyła. Była niezależna. Dlaczego jeden facet miałby to zmienić? Kumple? Chciał być jej kumplem? Proszę bardzo. Miała wielu kumpli – jedni byli dobrymi towarzyszami imprez, z innymi mogła porozmawiać w pracy. Taka relacja była bezpieczna, bo nie kryła w sobie obietnicy na coś więcej. Prawda?
Wyprostowała się i założyła włosy za uszy, przyjmując swoją normalną postawę. Jego pijackie gadanie wytrąciło ją z równowagi, ale nie miała zamiaru dłużej pokazywać mu słabości. Wszystkie emocje jak za dotknięciem magicznej różdżki zniknęły z jej twarzy, zastąpiła je z kolei chłodna kalkulacja i delikatny, ironiczny uśmieszek. Juliet Hastings wracała do gry. I zamierzała ją wygrać, nawet jeśli nie do końca wiedziała, o co się ta gra toczyła.
- Nie mogę cię rozszyfrować, Blaise – przechyliła delikatnie głowę, przyglądając mu się dokładnie. – Ale jestem w tym specjalistką, poza tym lubię wygrywać. Dobrze zatem, niech będą kumple.
Ujęła jego dłoń i potrząsnęła nią lekko, unosząc brew. Rzucała mu wyzwanie. Z jednej strony miała nadzieję, że je przyjmie, z drugiej zaś desperacko pragnęła, by po prostu wziął nogi za pas i zwiał. Ona zdecydowanie miała na to ochotę, ale nie lubiła wychodzić na tchórza. Zresztą, nie było się czego bać, prawda?
- Więc, co takiego robią kumple, kiedy są na jednej imprezie… - udała zamyśloną. – Nic mi nie przychodzi do głowy. Jakieś pomysły?
Juliet
[Jeśli jest możliwość wykorzystania Cię do zaczęcia, to chętnie skorzystam. Wolę też zresztą nie narzucać w jakim stanie wejdzie do salonu Blaise, a raczej ciężko byłoby napisać to zaczęcie bez uwzględnienia takich kwestii. :)]
OdpowiedzUsuńSusanna Genin
Elaine miała ochotę gościa udusić, ale przecież nie mogła. Nie wiedziała, skąd u niego taki upór i czemu nie może znaleźć sobie kogoś własnej miary. Oczywiście brała pod uwagę opuszczenie tej imprezy. Szczególnie, że wyglądało na to, że niestety nie uda jej się osiągnąć tego, co zamierzała, czyli ugruntowania złożenia broni z rodzicami. Z ogonem w postaci Blaise’a jej ruchy były ograniczone. To jednak z kolei wiązałoby się z tymi smutnymi spojrzeniami Lilki. Tyle była w stanie przełknąć. Tylko jak grzecznie acz skutecznie pozbyć się nachalnego towarzysza?
OdpowiedzUsuńPrzygryzła wargę i zmarszczyła czoło. Wyglądała przez to nieco jak kapryśne dziecko.
- Skąd pomysł, że chcę być dla ciebie poprzeczką? - zapytała nieco kpiącym tonem. - Nie jestem wojującą feministką, ale nawet dla mnie brzmi to jak uprzedmiotowienie – dodała z przekąsem. Przyjęła szampana. Przede wszystkim to, by się czymś zająć, a przy okazji napić się. Nie było szans, żeby upiła się czymś takim, ale zawsze mogła liczyć, że chociaż trochę przyjemniej zrobi jej się w środku.
- Powiedzmy… odpowiem na… trzy twoje pytania, a potem dasz mi święty spokój, co? Coś takiego cię satysfakcjonuje? - zaproponowała. Robienie awantury na bankiecie nie było najlepszym pomysłem, a Blaise swoim złowrogim marszem przykuł zbyt wiele uwagi, by jej ciche wymknięcie się było w ogóle możliwe. Załatwienie tego w formie umowy mogło sprawić, że go się szybciej pozbędzie.
- A do mojej siostry się nawet nie zbliżaj – powiedziała nieco groźniej niż zamierzała. - Nie potrzebne jej zamieszanie związane z twoim kołem adoratorek – spojrzała z wyraźną pogardą na piskliwy tłum.
- Uznajmy, że twoje pierwsze pytanie dotyczy ich zdziwienia Otóż większość z nich nie widziała mnie, odkąd skończyłam 17 lat. Pewnie zastanawiają się, czemu tu jestem i czy jestem groźna – odpowiedziała spokojnie. Nie zamierzała podawać zbyt wielu informacji o sobie i dzielić się z nim połową swojego życia. Szczególnie, że właśnie o tej konkretnej połowie wolałaby zapomnieć.
- A skoro ci się to wszystko nudzi, to rozumiem, że za atrakcję uznajesz wyhaczanie kolejnych lasek? Nie uważasz, że to nieco smutne? - westchnęła. Przebiegła wzrokiem po otaczających ich ludziach. - Obłuda. To już lepiej rozmawiać z pijanymi w barze. Przynajmniej są szczerzy.
Elaine
Maille zamrugała szybko, by odgonić senność i pozbyć się wrażenia, jakby ktoś przyczepił do jej powiek kilkukilogramowe ciężarki, przez co te same opadały. Musiała to zrobić, jeśli chciała nadążyć za swoim rozmówcą. A podobno to kobietom nie zamykała się buzia… Jednak pod tym względem Blaise bił wszystkie jej znajome i przyjaciółki o głowę. Właściwie, będąc niemalże non stop w centrum uwagi, musiał mieć gadane, inaczej żądni sensacji reporterzy szybko by go zjedli. Jednakże w przeciwieństwie do nich, Maille nie miała przy sobie dyktafonu i chcąc, nie chcąc, część słów szatyna po prostu jej umykała, ginąc pod kolejnymi, kolejnymi i kolejnymi zdaniami wyrzucanymi przez niego z prędkością karabinu maszynowego.
OdpowiedzUsuń— Blaise, nie chcę cię martwić, ale miłość rzekomo jest ślepa… — skwitowała z przekąsem, śmiejąc się cicho pod nosem. — Poza tym, już i tak jesteś poczochrany — dodała, spoglądając na jego włosy. Fryzura nie wyglądała tak, jakby ktoś, albo nawet sam Blaise spędził nad nią kilka godzin, chyba że… Chyba że ktoś spędził nad nią kilka godzin, żeby wyglądała tak, jakby Ulliel niczego nie robił z włosami, to również wchodziło w grę. Maille jednak wolała się nad tym nie zastanawiać, ani tym bardziej o to nie pytać, ponieważ nieco obawiała się swojej reakcji, gdyby mężczyzna potwierdził jej przypuszczenia. Na jego kolejną uwagę, o tym, co chciałby z nią zrobić, jedynie ostentacyjnie wywróciła oczami, uznając, że nie ma po co ciągnąć tego tematu.
— Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie, dlaczego to niezdrowe — odparła z nieco złośliwym uśmieszkiem. — I wiesz… Kiedy facet kupuje sobie drogi, duży samochód, mówi się, że leczy się w ten sposób z pewnego kompleksu… — mruknęła i znacząco omiotła wzrokiem apartament, w którym właśnie przebywali, a raczej jedynie tą jego część, którą widziała ze swojego miejsca na kanapie. Nie uważała, by powiedzenie to było prawdziwe, ale nadawało się idealnie, by sprzedać mu kolejnego niegroźnego pstryczka w nos. Niemniej jednak, kiedy Blaise powiedział, że nigdy nie zdobywa kobiet i nigdy się o nie nie stara, Irlandka lekko zmarszczyła brwi. Wesołe iskierki na moment zniknęły z jej szarych oczu, kiedy zawiesiła na nim wzrok, przyglądając mu się badawczo. No tak, zapewne zawsze, bez względu na sytuację, otaczał go wianuszek adoratorek, łasych na jego popularność i pieniądze. Ile z nich chciało jedynie się przy nim pokazać, a ilu zależało na tym, by go poznać? Maille podejrzewała, że była jedną z tych nielicznych kobiet, które porozmawiały z nim dłużej niż pięć minut i tak jak ją to ucieszyło, to jednocześnie zmartwiło. Zrobiło jej się przykro, kiedy uświadomiła sobie, że prawdopodobnie – bo nie miała takiej pewności – większość jego znajomych i przyjaciół utrzymuje z nim kontakt ze względu na sławę i pieniądze. Miała nadzieję, że pod tym względem się myliła.
Jej ponure rozważania przerwała rzucona poduszka, którą złapała tuż przed twarzą.
— Skoro lot helikopterem ma mnie natchnąć do lepszego zrozumienia cię, to ty zaczniesz ze mną jeździć metrem. Jeździsz nim czasem w ogóle? — spytała, wychylając się zza poduszki. Nie zdziwiłaby się, gdyby Blaise odpowiedział jej, że nigdy nie jechał słynnym nowojorskim metrem, przez co parsknęła śmiechem, chowając się za poduszką. Gdy się uspokoiła, przyłożyła ją do piersi i objęła rękoma, jakby się do niej tuliła.
— Lubię gotować, więc gotuję i wcale nie zależy mi na tym, żeby być doskonałą…? — rzuciła, spoglądając na niego z ukosa i przejmując od niego kartkę i długopis. Nie myślała, że szatyn poprosi ją, by coś narysowała. — Blaise, miałeś kiedyś jakieś zwierzątko? Męczyłeś je tak samo, jak mnie teraz? — spytała ze śmiechem, po czym roześmiała się jeszcze głośniej, kiedy jej towarzysz zaczął się prężyć. — Dobrze, po kolei… — odetchnęła, kręcąc głową. Zadał jej tyle pytań, że potrzebowała czasu, by na nie odpowiedzieć.
— Nie narysuję twojego portretu, bo nigdy nie potrafiłam rysować twarzy… Zawsze koślawo mi wychodziły, bez jakichkolwiek proporcji i mało realistyczne, mimo że próbowałam się nauczyć. Narysuję ci konika — zdecydowała, początkowo faktycznie zamierzając narysować zwierzę, lecz kiedy powiedziała to na głos, do głowy przyszedł jej szatański pomysł. Wciąż tuląc poduszkę, zerknęła szybko na mężczyznę, a następnie zmieniła pozycję – podciągnęła kolana, na których oparła poduszkę, a na niej kartkę, dzięki czemu Blaise nie mógł zobaczyć, co rysowała.
Usuń— Ja w liceum grałam w szkolnej drużynie koszykówki, byłam rozgrywającą — zaczęła swoją opowieść o sportach, jednocześnie kreśląc długopisem pierwsze linie. — Całkiem nieźle grałam też w siatkówkę, raz czy dwa byłam na zawodach. Do tego jeszcze bieganie, również zdarzyło mi się reprezentować szkołę, ale wiesz… Na zawodach nagle okazywało się, że wcale nie jestem taka dobra. — Mówiąc, nie spoglądała na niego, lecz na kartkę, którą powoli wypełniał coraz wyraźniejszy kształt. Maille miała nadzieję, że jej wesoły uśmieszek cały czas błąkający się na twarzy wcale nie jest podejrzany. — Jeżdżę też dobrze na łyżwach, uczyłam się sama i jak na samouka, chyba całkiem nieźle mi to teraz wychodzi. Możemy kiedyś wybrać się na lodowisko… — zasugerowała, zapominając, ile już atrakcji mieli w planach.
— Popatrz, w takim razie zaliczyłeś ze mną swój pierwszy raz — rzuciła żartobliwie i mrugnęła do niego porozumiewawczo. Gdy Blaise wstał, by nalać im wina, przycisnęła rysunek wraz z poduszką do piersi. Nie chciała, by cokolwiek zobaczył, zanim skończy swoje dzieło. Gdy Blaise rozlał wino do kubków po kakao, nie potrafiła ukryć zdziwienia. — No, byłam przekonana, że przyniesiesz kieliszki… — sapnęła, naprawdę nie do końca wierząc w to, co się wydarzyło. — Ciekawe, jak smakuje wino z nutą kakao… — mruknęła, skinieniem głowy dziękując na podanie jej kubka. Upiła łyk, po czym niby prawdziwy znawca, zaczęła przelewać wino między policzkami, wydając przy tym bulgoczące odgłosy. Po wszystkim co prawda, jako znawca, powinna wino wypluć, ale zamiast tego przełknęła i w zamyśleniu zmarszczyła brwi. — No, może być… — powiedziała przeciągle, niby to średnio zadowolona, ale tak naprawdę wino było bardzo dobre.
Gdy Blaise usiadł, przyjęła poprzednią pozycję i wróciła do rysowania. Po kilku minutach w ciszy, gdy w skupieniu lekko skubała dolną wargę zębami, rysunek był gotowy. Ewidentnie dumna i zadowolona z siebie Maille uniosła głowę i posłała mężczyźnie promienny, szeroki uśmiech.
— Gotowe — oznajmiła podekscytowana. — Ta dam! — zawołała i uniosła kartkę, odwracając ją w stronę Blaise’a. Na białym papierze, nakreślony niebieskim tuszem, widniał penis. Całkiem ładny penis. Dość realistyczny, z zaznaczonymi najważniejszymi szczegółami, dużo ładniejszy od tych, które rysowało się w szkolnych zeszytach. Maille pokusiła się nawet o cieniowanie, nadając rysunkowi głębi. Miała charakterystyczny styl – nie rysowała długich, prostych linii, za to pełno malutkich kreseczek, które razem tworzyły dany kształt. Trzymany w górze rysunek zaczął się trząść, a wraz z nim Maille, która starała się ze wszystkich sił stłumić śmiech. Ostatecznie jednak eksplodowała niczym… bomba i zaczęła się śmiać tak głośno i wesoło, jak jeszcze nigdy dotąd, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Łzy pociekły jej po twarzy, gdy z coraz większym trudem łapała powietrze. Cóż, naprawdę nie mogła się powtrzymać…
[Przepraszam, ale naprawdę, naprawdę, naprawdę nie mogłyśmy się z Maille powstrzymać… xD xD xD]
MAILLE CRESWELL
Jeśli zachodziła taka potrzeba, Elaine potrafiła potraktował rozmówcę iście poetyckim wianuszkiem przekleństw. Stać ją było również na nieco bardziej wyrafinowane zagrania. Doświadczenie obu światów nauczyło ją wielu rozwiązań i wykorzystywania tych odpowiednich w zależności od sytuacji. Nie sądziła jednak, żeby w tym przypadku musiała posuwać się do ostateczności. Blaine nie reprezentował sobą aż tak wiele. Jego lekceważąca pozycja i ton sprawiały, że trzęsła się w środku. Na zewnątrz jednak zachowywała się spokojnie. Jedynie po napięciu jej ciała można było poznać, że wystarczy jeden nieuważny ruch ze strony mężczyzny, by zaatakowała jak przyczajona pantera. Szczęśliwie dla nich obojga Blaise był tego świadomy.
OdpowiedzUsuńNa chwilę zabłysła iskierka nadziei. Maleńki promyczek. Że facet ma dość. Że faktycznie poszuka sobie jakiejś laseczki na szybki seks w najbliższym hotelu. On będzie szczęśliwy ze swoim podbudowanym ego, El będzie szczęśliwa, gdy się go pozbędzie i laseczka będzie szczęśliwa, że ktoś na nią spojrzał, popodziwiał jej ciało i jak zawsze nie zauważył, że ma coś więcej niż długie nogi. Eagle była już w drodze do wzniesienia toastu w imię zakończenia tego spotkania, gdy Blaise zauważył jej rodziców. Zaklęła w duchu, ale uśmiechnęła się łagodnie, jakby przyjaźnie. Uśmiech ten jednak nie sięgał oczu, które nadal posyłały mu lodowe szpile. Może Blaise sobie pójdzie… no jest szansa. Maleńka, ale realna. Cudowna.
I wtedy nadzieje upadły. Westchnęła ciężko i dopiła swojego szampana. Odstawiła kieliszek na stolik. Jego pytania o Lilkę sprawiły, że coś się w niej zagotowało. Zacisnęła nerwowo wargi i zbliżyła się do niego. Obróciła się i położyła mu rękę na udzie. Wbiła mu paznokcie wystarczająco wysoko, by zaczął się martwić.
- Zapewniam, że nie chcesz się do niej zbliżyć. Trudno byłoby ci zajmował się kolejnymi laskami bez swojego skarbu – szepnęła mu do ucha, ale uśmiechnęła się z pełną uroczego czaru niewinnością. Usiadła na krześle wystarczająco daleko od niego, by nie znosić jego ingerencji w jej przestrzeń osobistą, ale na tyle blisko, by ich rozmowa pozostała poufna.
- Najwyraźniej masz problemy z gospodarką hormonalną, taka zmienność jest charakterystyczna dla kobiet w ciąży. Może spasuj ze sterydami – powiedziała całkiem lekkim tonem. - Jest moją młodszą siostrą. To oczywiste, że się nią opiekuję. Czyżbyś nie rozumiał takim podstaw? - spojrzała na niego kpiąco. - Chociaż biorąc pod uwagę twoje zachowanie… wątpię, żebyś potrafił się martwić o cokolwiek innego niż twoje urażone ego. - Pochyliła się w jego stronę. - Czemu zatem nie pójdziesz łatać swojej urażonej dumy? Posłuchać pochlebstw? Załatwić sobie szybki numerek? Nie mów, że liczysz na coś z mojej strony – prychnęła. Przechwyciła kelnera z tacą i wzięła od niego kolejny kieliszek szampana. - Odpowiadając na swoje…. Głupie, ale ostatnie pytanie, uważają, że jestem niestabilną emocjonalnie lesbijką – uśmiechnęła się niebezpiecznie, aby zasugerować, że w tych plotkach kryje się nawet nie trochę, ale całkiem sporo prawdy. Przecież nie musi mu się tłumaczyć ze swojej seksualności. Ani tym bardziej prostować, że jest jak najbardziej biseksualna i właściwie więcej przelotnych romansów odbyła z mężczyznami niż z kobietami. A nóż wpadłby na pomysł podobny do tego z siostrami.
Czy tym razem go wystraszyła skutecznie?
- Jako, że pytania właśnie się skończyły, możesz radośnie pobiec do swojego kółeczka – zachęciła niemal z czułością.
Elaine
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się blado w odpowiedzi na jego pytanie. Oczywiście, że pamiętała; byli wtedy młodzi, beztroscy i szczęśliwi... i żadne z nich nie pomyślałoby wtedy, że ich dorosłe życie może wszystko zweryfikować, że może przytrafić im się coś złego. Nikt nie mógł tego przewidzieć, nikt nie mógł temu zapobiec, a jednak wszyscy obwiniali się o to co spotkało Agnes, wszystkich męczyło jedno pytanie: Co by było gdyby? Co by było gdyby nie pokłóciły się tamtej nocy, gdyby nie zostawiła jej samej... Ta myśl nie dawała jej spokoju. Zmarszczyła brwi, widząc jak podnosi się z łóżka i cofnęła się o krok, naprawdę nie była pewna, czy powinna zostawać.
OdpowiedzUsuń- Nie, Blaise ja... - westchnęła cicho słysząc jego słowa, a kiedy pocałował ją w czoło przymknęła oczy, nie omieszkał wykorzystać chwili jej nieuwagi i już po chwili znalazła się w jego ramionach, jego bliskość działała na nią jak narkotyk... do tego stopnia, że nie miała już siły się przed tym bronić. Wciąż była nieco rozdarta w środku, ale kiedy tylko ułożył ją na łóżku znów poczuła jak bardzo zmęczona jest. Miał rację, musiała się przespać w innym wypadku jej mózg najprawdopodobniej eksploduje. Przesunęła dłonią po jego torsie i po chwili wtuliła w jego bok całe swoje ciało, układając głowę na jego ramieniu. Mimo wszystkich zawirowań przez jakie przeszli, tylko przy nim czuła się bezpieczna, a teraz właśnie tego najbardziej potrzebowała: poczucia bezpieczeństw, chociaż odrobiny spokoju i odpoczynku. - Dobranoc. - szepnęła cicho i już po niedługiej chwili dało się usłyszeć jak jej oddech ulega znacznemu wyrównaniu, kiedy blondynka pogrążyła się we śnie. O dziwo, mimo tego co działo się teraz w ich życiu, był to spokojny sen, który pozwolił jej zregenerować siły. Obudziła się kilka minut przed siódmą, wciąż wtulona w śpiącego obok mężczyznę, uśmiechnęła się lekko i odgarniając mu z czoła zabłąkany kosmyk włosów, by zaraz delikatnie wyślizgnąć się z jego objęć, postanowiła pozwolić mu na nieco dłuższy odpoczynek, który biorąc pod uwagę wypity przez niego alkohol, z pewnością mu się przyda.
Wyszła z sypialni od razu kierując swe kroki do kuchni, jedyne czego w tej chwili potrzebowała to mocna kawa, która pozwoli jej się do końca rozbudzić, włączyła ekspres i uświadamiając sobie, że nie jadła nic od ponad dwudziestu godzin, zamówiła śniadanie, nawet nie sprawdzając zawartości jego lodówki... jak go znała, doskonale wiedziała, że prawdopodobnie nie ma w niej nic oprócz światła. Upiła łyk kawy i biorąc do ręki drugą filiżankę wróciła do sypialni, by usiąść obok niego na brzegu łóżka. Nachyliła się nad nim i muskając lekko kącik jego ust delikatnym pocałunkiem, podjęła pierwszą próbę wyrwania go ze snu.
W piątki zawsze było sporo roboty w klubie. W końcu przecież zaczynał się weekend i jazdy chciał odpoczac po tygodniu ciężkiej pracy czy też intensywnej nauki. Sporo ludzi wybierało opcje pójścia na karaoke co też i mnie cieszyło. Co rusz obok najstarszych klientów przewijało się od groma nowych twarzy. Byłam też nieźle zaskoczona, że wśród młodych osób znajdowały się i te starsze.
OdpowiedzUsuńByłam całkiem zapracowana. A dzisiaj jeszcze dodatkowo pomagałam swoim pracownikom. Korona mi z głowy od tego nie spadnie przecież. Podwinelam rękawy i przystąpiłam do dzieła.
- Przed kim pan tak się chowa jak tchórz? - Zapytałam się mężczyzny, który przed chwilą wpadł na mnie. - I niech pan uważa jak chodzi, bo kiedyś się pan na prostej drodze zabije. - Upomniałam go. - Miło mi pana poznać panie Blaise. Nina jestem. - Przedstawiłam się lakonicznie. Nie kojarzyłam gościa. Ani ze stałych bywalców, ani z gazet których nie czytałam, bo nie miałam czasu na takie głupoty. Olalalm także pochlebstwa, które płynęły z jego ust. - Czy chce pan jakiś stolik? A może loża dla pana i przyjaciół? Później to juz tylko miejsca przy ladzie będą na sali ogólnej.- Powiedziałam. - Coś się stało? - Zapytałam się, widząc jego niezbyt zadowolona minę. Nie wiem czy coś złego zrobiłam. A jeżeli nawet to w którym momencie.
W tej samej chwili ktoś z sali ogolnej zaczął śpiewać. Momentami czysto, momentami fałszował, ale i tak miło było zobaczyć zadowolona twarz klienta.
Na moment wyjrzałam na zewnątrz i oślepił mnie wręcz błysk flesza aparatu. Czy ktoś sobie tutaj jaja robił? Nie przypominałam sobie, aby ktoś umawiał się na zdjęcia lokalu. Co też trochę mnie wkurzylo. Ale przecież nic nie mogłam zrobić. Nie robili burd, koczowali przed klubem. Szlag by to trafił i krew nagła zalała.
— W takim razie nie kochasz Bruna, swojego zwierzaka? — spytała szybko, krótko i celnie w odpowiedzi na jego stwierdzenie, że miłość nie istnieje. Owszem, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że miłość do pupila to inny rodzaj miłości, niż ta do drugiego człowieka, a to o niej przecież rozmawiali, ale czy faktycznie te dwa rodzaje tak bardzo się od siebie różniły…? Tego Maille nie była taka pewna. — Na pewno jesteś zdolny do kochania kogoś, Blaise — stwierdziła z łagodnym uśmiechem. — Może niekoniecznie swojego kucharza… — urwała, pozwalając sobie na rozbawienie i cichy śmiech. — Ale wydaje mi się, że kiedyś wpadniesz po uszy i bardzo się zdziwisz. Może nie teraz, może za dziesięć lat, a nawet dwadzieścia… Ale kiedyś wspomnisz moje słowa — stwierdziła i lekko pogroziła mu palcem. Domyślała się, czemu Blaise mógł tak uważać. Kobiety traktowały go tak, a nie inaczej, on zresztą je również… Może na tę chwilę był zbyt zapatrzony w samego siebie, by myśleć o innych?
OdpowiedzUsuń— Rany, nie! — zawołała, krzywiąc się mocno i uniosła ręce w obronnym geście, by następnie zatkać nimi uszy. Penis ojca Blaise’a był ostatnią rzeczą, o której chciała teraz słuchać. Był ostatnią rzeczą, o jakiej Maille w ogóle odważyłaby się rozmawiać. Niemniej jednak jej reakcja wciąż była mocno podszyta rozbawieniem, co dało się dostrzec w jej szarych oczach, kiedy w końcu Irlandka otworzyła mocno zaciśnięte powieki i odsunęła dłonie od uszu. Z zadowoleniem zauważyła, że jej rozmówca już zdążył zmienić temat i uśmiechnęła się pod nosem, kiedy ten opowiadał o transporcie publicznym.
— W takim razie masz u mnie gwarantowaną wycieczkę metrem. Nie martw się, od tego się nie umiera — podsumowała i mrugnęła porozumiewawczo, postanawiając, że koniecznie musi go zabrać na przejażdżkę, choćby miała wepchnąć go do wagonika siłą. — Kupimy bilet w kasie, poczekamy na stacji… — zaczęła wyliczać. — Jak każdy cywilizowany człowiek — dodała, chwilowo całkiem poważnie, lecz zaraz roześmiała się dźwięcznie, lekko kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Jak można było ani razu w całym życiu nie jechać metrem?! Blaise nawet nie wiedział, ile go omijało. Choć z drugiej strony, było to całkiem zabawne. To, co Maille uważała za normalne i oczywiste, dla niego było abstrakcją. I odwrotnie. To, co on uważał za normalne, dla Maille było niepojęte. I tak Ulliel dziwił się, że można było poruszać się metrem, a Creswell niedowierzała, że od małego można mieć własnego szofera. To było ciekawe, tym bardziej, że mimo tych wyraźnych, namacalnych wręcz skrajności udało im się spotkać gdzieś po środku i rozmawiać wesoło, siedząc na kanapie i popijając wino z kubków brudnych po kakao.
Słuchając jego słów, blondynka zaczęła zauważać, jak często Blaise wspominał o ojcu i jak duży miał on na niego wpływ. Zaczęła podejrzewać, że relacje między nimi raczej nie należały do tych pozytywnych i może to właśnie ze względu przez niego Blaise stał się takim człowiekiem, jakim był? Bo gdyby nie był ideałem, to jego ojciec mógłby być więcej, niż tylko niezadowolony? Maille uznała, że będzie miała o czym myśleć po powrocie do domu. Jednocześnie uderzyła ją myśl, że jej przyjaciółka, Elaine, pochodziła z tego samego środowiska, co Blaise. Jej rodzice również byli wpływowi i bogaci, a mimo to Elaine nie uległa ich wpływom, dość wcześnie się wyprowadziła i żyła cudownie po swojemu, dokładnie tak, jak chciała, a nie pod czyjeś dyktando. Nie musiała spełnia niczyich, chorych wymagań. Tak, tutaj zdecydowanie było się nad czym zastanawiać i upiwszy kilka łyków wina, Maille na moment przymknęła powieki. Nie była psychologiem, żeby pojąć to wszystko od razu i odpowiednio poukładać, mogła nawet nigdy tego nie zrozumieć, ale zdecydowała się spróbować.
— Możesz zabierać go ze sobą do pracy, bo kto ci zabroni? — spytała z zaczepnym uśmiechem, ostatecznie porzucając temat doskonałości i skupiając się na tym przyjemniejszym. Miała na myśli oczywiście psa mężczyzny. — Gdzieś tam, może w Chinach… Albo i nawet u nas, w Stanach? Nie ważne. — Machnęła ręką. — W każdym razie przeprowadzono eksperyment, w czasie którego pracownicy mogli przyprowadzać do pracy swoje zwierzęta i pozytywnie wpłynęło to na ich wyniki. Mieli nie tylko lepszą wydajność pracy, ale i samopoczucie. A może w tym eksperymencie chodziło o dzieci, a nie zwierzęta… — wymamrotała, lekko drapiąc się po skroni. Zapomniała, co było istotą, więc posłała swojemu towarzyszowi szeroki, niewinny uśmiech.
Usuń— A dziękuję — odparła, przyjmując komplement i wcale się przy tym od niego nie wykręcając, jak to miała w zwyczaju większość kobiet.
Parsknęła śmiechem, gdy Blaise oznajmił, że nie chciałby się połamać. Co jak co, ale byłaby to ostatnia rzecz, o jakiej pomyślałby którykolwiek z przedstawicieli jej męskiego grona znajomych.
— Co najwyżej się poobijasz, a jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz — stwierdziła, kiedy już się uspokoiła i lekko wzruszyła ramionami. — Chyba, że jesteś na to zbyt delikatny, wtedy odpuszczę… — mruknęła z tym już doskonale mu znanym, złośliwym uśmieszkiem. Maille siniaki nie były straszne, ale jeśli Blaise miał coś przeciwko… — Daj spokój, całe życie piję wino z kubków — dodała zaraz, szybko i płynnie zmieniając temat. — No, może co prawda nie po kakao, ale prawie w ogóle go nie czuć — zauważyła wesoło, nie wspominając nic o gosposi, bo przecież skoro szatyn miał kucharza, to oczywistym było, że miał również gosposię.
Faktycznie, kto by pomyślał, że zwykły rysunek równie zwykłego penisa, jakich wiele na tym świecie, wywoła tyle śmiechu. Maille bowiem nie tyle co się śmiała, co piała głośno, gdzieś pomiędzy kolejnymi salwami łapiąc powietrze, którego ostatecznie zaczynało jej brakować. To wtedy nieco się uspokoiła i zaczęła jedynie cicho chichotać. Otarła łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu, rozmazując przy tym odrobinę tuszu. Kiedy Blaise się nad nią nachylił, wciąż się śmiała. Starała się go odpędzić machnięciem ręki, a po jego słowach zaśmiała się głośniej i złapała się za brzuch, który już zaczynał boleć. Całe szczęście, że gdzieś w tym wszystkim odstawiła kubek z winem na stolik, bo inaczej niechybnie rozlałaby trunek.
— O rany, ja już nie chcę… — jęknęła, przekręcając się na brzuch. Wciąż się trzęsła, ale śmiała się już bezgłośnie, aż w końcu wyczerpana, odetchnęła głęboko i pozwoliła, by jej lewa ręka opadła poza kanapę, dotykając podłogi. — Nie omieszkam cię poinformować, kiedy coś podobnego przyjdzie mi na myśl — odpowiedziała ze sporym opóźnieniem na jego słowa, a jej głos był mocno stłumiony przez poduszkę, w którą wtuliła twarz. Wyraźnie zmęczona tym atakiem wesołości, leżała w bezruchu przez kilka długich chwil, aż w końcu przekręciła się z powrotem na plecy, podciągnęła na rękach do pozycji siedzącej i sięgnęła po wino. Nie delektowała się nim, a upiła kilka porządnych łyków, jakby to była woda, ale po tak intensywnym śmiechu musiała zwilżyć gardło.
— W sumie możemy powiedzieć, że narysowałam twój portret — zauważyła, znacząco i z rozbawieniem zerkając na rysunek. — I z chęcią go podpiszę — dodała, szczerząc żeby w uśmiechu. W jej kubku została już tylko odrobina wina, a to oznaczało, że niedługo Maille będzie musiała zbierać się do domu.
[Cieszę się, że wywołałam taki efekt ^^ ♥ I myślę, że w kolejnym moim komentarzu Maille już wypije to wino i zbierze się do domu, bo inaczej Blaise nigdy nie wpadnie na tosty ^^]
MAILLE CRESWELL
Sobota, soboteńka, sobotunia. Jakkolwiek by nie nazwać była dniem iście zajebistym, aby wyjść na jakąś imprezę. Oczywiście nie samemu, bo mnie nigdzie nie wpuszcza. Ale jeżeli miałem odpowiednią siłę argumentu, albo zaplecze wtedy świat stał przede mną otworem. No, może nie tyle co świat, ale kluby jak najbardziej. Nawet te ze striptizem. Chociaż tych za bardzo nie lubiłem.
OdpowiedzUsuńWsiadłem do limuzyny Blaise'a i Usmiechnalem się szeroko do niego.
- Ty to nawet łysej babie nie odpuscisz. - Zaśmiałem się serdecznie. - A moim ojcem się nie przejmuj. Nawet jeśli się dowie to i tak nic mi nie zrobi. Nic też i nie powie. Oleje to tak jak olewał wszystko przez cztery lata. A w domu też nie zamknie, bo już tam nie mieszkam. Wyprowadziłem się z domu. Wynajmuje ogromny pojedynczy pokój. - Uśmiechnalem się delikatnie. - Ale nie ma co liczyć na parapetówkę, bo mieszka ze mną właścicielka mieszkania. Nie chcę się jej narazić. Tym bardziej, że zgodziła się na zwierzeta w domu. - Spojrzałem na niego uważnie. - Nauczyłem się też jeździć na łyżwach. - Co prawda mistrzem olimpijskim nigdy nie będę, ale dla własnej satysfakcji można się było tego nauczyć. - No i od pewnego czasu spotykam się z kimś i podjąłem pracę. - Nie mówiłem mu tego wcześniej, bo to nie było nic pewnego. A nie chciałem zapeszyc w obu sprawach. - Ale nie masz się czego obawiać. Dzieci raczej z tego nie będzie. - Dodałem po krótkiej chwili namysłu, upijając łyk chłodnego szampana, który przyjemnie przepływał przez usta i gardło.
Kiedy nadchodziła zima zawsze w warsztatach było więcej roboty. Ludzie często na ostatnią chwilę sobie przypominali, że trzeba wymienić opony z letnich na zimowe. Że przegląd trzeba zrobić. Że coś tam jeszcze i tysiąc innych powodów. Co prawda powinienem się z tego cieszyć, bo biznes się kręcił, ale czasami to było mi szkoda chłopaków. I często też sam stawałem na warsztat, aby im pomóc. Zawsze to para rąk więcej do pomocy.
OdpowiedzUsuńI dzisiaj też był jeden z tych dni, gdzie kolejek nie było końca. Właśnie wróciłem z podpisywania umowy, wystrojony niczym stróż na Boże Ciało. Wjechałem na swoje miejsce i wyszedłem do warsztatu, ściągając garniak.
- Dzień dobry. Na którą godzinę był pan umowiony? - Zapytałem się jakiegoś chloptasia, który to stwierdził, że jakim prawem on ma czekać. - Nie widzę pana na liście. - Stwierdziłem. Kojarzyłem gościa. Gdzieś w jakiejś gazecie mi mignela jego twarz. - Musi pan niestety czekać skoro nie jest pan zapisany. Sam pan widzi jakie są kolejki. Niektórzy już dwa tygodnie temu się zapisywali i nie widzę powodu dla którego miałbym potraktować pana inaczej niż innych. - Poszedłem na swoje stanowisko. Wszystkie pozostałe pięć też były zajęte. Przez moment zastanawiałem się czy aby nie odesłać niektórych na dwa pozostałe warsztaty, ale po kilku telefonach okazało się, że i tam są ogromne kolejki.
Przystąpiłem od razu do roboty.
Czy zdziwiła go reakcja Blaise'a na wiadomość, którą mu przekazał? Agnes zaginęła wiele miesięcy temu, stawiając tym samym na nogi policję w całym kraju i media na całym świecie. Ludzie śledzili coraz to nowsze doniesienia na temat dziewczyny, co jakiś czas trafiał się ktoś, kto chyba widział coś, co może pomóc śledztwu, jednak każdy trop prowadził donikąd. Ta spirala nakręcała się przez kilka tygodni a po pewnym czasie zaczęła słabnąć. Temat tajemniczego zaginięcia Agnes Lavoisier wywoływał coraz mniejsze emocje opinii publicznej aż w końcu spowszedniał zupełnie i wzmianki o dziewczynie przestały się pojawiać. Policja skrzętnie sprawdzała wszystkie doniesienia i poszlaki, wciąż jednak pozostając z niczym. Agnes rozpłynęła się w powietrzu nie pozostawiając po sobie niemal żadnych śladów. To mocno odbiło się na całej rodzinie dziewczyny. Blaise, mimo iż aktywnie włączał się w poszukiwania, z dnia na dzień był tym wszystkim coraz bardziej wyczerpany. Bezradność powoli zabijała ich od środka a policja radziła, by przygotować się na najgorsze - na to, że kobieta nigdy się nie odnajdzie.
OdpowiedzUsuń-Doktorze, potrzebują Pana na dziecięcym. - głos pielęgniarki wyrwał go z zamyślenia. Odkleił wzrok od szyby, za którą znajdowała się śpiąca kobieta i zamrugał oczami przywołując się do rzeczywistości.
-Tak, już idę Grace. - odetchnął głęboko i ruszył niechętnie białym korytarzem na oddział pediatryczny. Był tu przede wszystkim lekarzem i mimo danego słowa nie mógł przy niej zostać, przynajmniej dopóki w szpitalu nie pojawi się lekarz, którego udało mu się wezwać na zastępstwo. Kiedy mężczyzna w końcu stawił się w placówce i przejął obowiązki Collinsa, ten natychmiast wrócił na oddział, na którym umieszczono Agnes.
-Blaise.- zobaczywszy go na drugim kocu korytarza przyspieszył kroku.
-Jej stan jest stabilny, czekamy na wyniki badań i kolejne konsultacje lekarskie. - był zdenerwowany i nie potrafił tego ukryć. Potrafił rozmawiać na trudne tematy z rodziną pacjentów, ale teraz prawy miały się inaczej. Blaise był jego przyjacielem a on sam czuł się z tą sprawą w pewien sposób emocjonalnie związany.
-Jakiś mężczyzna znalazł ją na drodze za miastem i przywiózł tutaj. - wyjaśnił w skrócie pomijając jednak opis tego w jakim stanie zobaczył ją wtedy na oddziale ratunkowym. Przerażony wzrok kobiety towarzyszył mu za każdym razem kiedy zamykał oczy.
-Policja zabrała go na przesłuchanie. Chcą przesłuchać też Agnes. - wskazał skinieniem na dwóch funkcjonariuszy siedzących na szpitalnym korytarzu.
-Ale to narazie niemożliwe. - stwierdził zdecydowanym tonem głosu spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć więcej, ale nie bardzo wiedział jak ubrać to wszystko w słowa.
Ryan C.
Jego reakcja ją… zaskoczyła? Nie, nie do końca. Zdenerwowała? Rozwścieczyła? O tak, zdecydowanie. Ich rozmowa jakimś cudem zboczyła z kursu przez te kilka minut. Dlaczego nagle to ona wychodziła na tą złą? Czy to przypadkiem nie on był tym, który udawał kogoś innego i zniknął bez słowa? Wypił o kilka kieliszków za dużo, wyznał jej swoje uczucia i ni stąd, ni zowąd, on staje się tym poszkodowanym? Och, po moim trupie!
OdpowiedzUsuń- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – wybuchła, postanawiając skupić się na wściekłości, która ją ogarniała, by nie myśleć o innych uczuciach. – Co jest ze mną nie tak? Co jest z TOBĄ nie tak, Blaise?! Kilka pijackich wyznań i myślisz, że jesteśmy kwita? Wszystko wybaczone?
Ukryła twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko, bo miała wielką ochotę po prostu mu przyłożyć. Z jednej strony była znużona całą tą emocjonalną huśtawką, ale z drugiej… Musiała sobie wszystko z nim wyjaśnić. Nie byłaby w stanie teraz odejść, nie kiedy zaczęli ze sobą rozmawiać. Pragnęła wreszcie wiedzieć, na czym stoi, bo przez ostatnie dni miała nieodparte wrażenie, że wszystko wali jej się pod nogami. Fundamenty życia, które dla siebie zbudowała, które było stabilne i dość proste, przynajmniej w sferze uczuć, nagle zniknęły. Został tylko chaos – ale sam chaos mogłaby znieść. Mogłaby wszystko poskładać od nowa i pewnie czegoś by się dzięki temu nauczyła. Nie, Juliet nie potrafiła znieść przyczyny tego chaosu – nie potrafiła znieść Blaise’a Ulliela i wpływu, jaki wywarł na jej całym świecie w przeciągu kilku dni.
- Musiałeś się upić praktycznie do nieprzytomności, żeby nie zachowywać się w stosunku do mnie jak dupek. – zaśmiała się bez cienia humoru, podchodząc do niego bliżej. – Myślisz, że jesteś taki odważny? Po alkoholu każdy może rzucać romantycznymi wyznaniami, panie zostawiłem cię bez słowa, ale wymamrotałem ckliwą formułkę po pijaku i teraz jestem fajny! Proszę bardzo, patrz.
Rozbieganym wzrokiem spojrzała na przechodzącą obok osobę – traf chciał, że trzymała ona w dłoni butelkę jakiegoś trunku, opróżnioną w mniej więcej połowie. Juliet w mgnieniu oka sobie ją przywłaszczyła, mamrotając ironiczne podziękowanie, którego facet nawet nie zauważył, odchodząc dalej ze wzruszeniem ramion. Juliet uśmiechnęła się tym swoim ociekającym sarkazmem uśmieszkiem do Blaise’a i uniosła butelkę w toaście, po czym pociągnęła kilka głębokich łyków. Oczywiście, że zaraz tego pożałowała, czując zawroty w głowie i znajome uczucie lekkości, ale jej teraz już naprawdę pijany umysł nie ogarnął zbyt dobrze sytuacji i po sekundzie zapomniał o tym, że w ogóle czegoś żałowała. Proszę bardzo, teraz jej kolej na bycie do bólu szczerą. Ciekawe, jak on to zniesie. Ciekawe, czy teraz będzie taki mądry!
Czy świat zawsze tak się kręcił?
- Wiesz co? – wymamrotała, siadając ciężko obok niego, przy okazji racząc się kolejnym łykiem alkoholu. – Nienawidzę cię. Nienawidzę, że sprawiasz, że robię takie głupie rzeczy. Po co w ogóle przyszłam na tą imprezę? Och, tak, bo chciałam przestać o tobie myśleć. Po co ty tutaj przyszedłeś? Ciągniesz się za mną jak jakiś cień…
Odchyliła głowę – nie była pewna, czy niebo naprawdę było tak rozgwieżdżone, czy może jej aż tak kręciło się w głowie, ale nie dbała o to w tym momencie.
- Cholernie przystojny cień, ale nadal wrzód na dupie – nie wiedziała, czy wypowiedziała te słowa na głos, czy może tylko w swoich myślach.
A jakie to ma znaczenie? No właśnie, jakie to miało znaczenie?
Juliet
Słuchała jego słów z niedowierzaniem, nie kwapiąc się tym, by powstrzymać grymas niezadowolenia, który wypłynął na jej twarz. Tylko częściowo raziło ją to, co Blaise uważał o miłości – pod tym względem mogła jedynie mu współczuć. Irytowało ją za to coraz bardziej coś zupełnie innego i to do tego stopnia, że z jej twarzy zniknął wesoły uśmieszek, a stalowoszare oczy stały się wyjątkowo zimne.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, że to co mówi się w twojej rodzinie, nie jest jedyną prawdą objawioną…? — prychnęła bardziej pogardliwie, niż początkowo zmierzała. Zaczynał działać jej na nerwy fakt, że niemalże na wszystko, co miała do powiedzenia, Blaise odpowiadał „w mojej rodzinie…”, „mój ojciec mówił…”, „mój ojciec uważa…”. — Łykasz to wszystko jak młody pelikan… A twoje własne zdanie? Masz takie w ogóle? — spytała, po czym machnęła ręką i pokręciła głową, jakby tym samym chcąc dać mu do zrozumienia, by nie kwapił się z odpowiedzią, która tylko jeszcze bardziej ją rozjuszy. Nagle straciła ochotę na żarty. Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w swojego rozmówcę, po czym utkwiła wzrok w winie kołyszącym się w trzymanym przez nią kubku. Jedynie kiedy Blaise oznajmił, że może zaoferować kobietom wyłącznie seks, uniosła głowę i posłała mu sceptyczne spojrzenie mówiące „Serio? To co ja tutaj w ogóle robię?”.
Chyba nadszedł ten czas, w którym Maille powinna zbierać się do domu. Odniosła wrażenie, że już przedawkowała ilość informacji i poglądów tak diametralnie różnych od jej własnych na dziś i zaczynało być tego zbyt wiele. To przez to zaczęła czuć rosnące rozdrażnienie, a nie chciała nagle stać się opryskliwa i nieuprzejma, tym bardziej, że generalnie bardzo dobrze się bawiła i te kilka godzin w towarzystwie Blaise upłynęło jej szybko i przyjemnie. Nie chciała tego zepsuć z tak błahego powodu, jakim było zmęczenie po całym dniu i lekkie zamroczenie wypitym alkoholem.
— Lot helikopterem w zamian za przejażdżkę metrem — zawyrokowała jedynie w odpowiedzi na jego długi wywód i uśmiechnęła się lekko. — Inaczej do żadnego helikoptera nie wsiądę — zastrzegła, celując w niego palcem, a kiedy zauważyła, że Ulliel zapragnął coś dodać, gwałtownym gestem dłoni dała mu do zrozumienia, że dyskusja na ten temat dobiegła końca. Zrobiła to na powrót z rozbawieniem, gdyż mimo wszystko bardzo zależało jej na tym, by odegnać swój zły humor. Już wcześniej dostała nauczkę, by zbyt pochopnie nie skreślać tego uroczego, aż zbyt pewnego siebie i bez wątpienia zadufanego w sobie szatyna, który miał jej do zaoferowania więcej, niż sam uważał.
— Też nie lubię dzieci — przytaknęła, lekko się krzywiąc i posłała mężczyźnie wesoły uśmieszek. Zatem było coś, co ich łączyło. — Chociaż może to nie tak, że ich nie lubię… — cmoknęła z namysłem. — Ja po prostu nie mam pojęcia, jak się z nimi obchodzić. Także dzieci są fajne tylko na chwilę i to pod warunkiem, że nie płaczą ani nie marudzą — oznajmiła, uśmiechając się pod nosem. Cieszyła się, że znalazł się ktoś, kto podzielał jej poglądy i rozumiał, że małymi dziećmi niekoniecznie trzeba było się zachwycać. — A co zabawniejsze, za jakiś czas zostanę matką chrzestną dziecka mojej przyjaciółki. Mam nadzieję, że nie będę najgorszą matką chrzestną w historii — zaśmiała się, chwilowo chyba nawet nie chcąc zastanawiać się nad tym, jak będzie to wyglądało.
— Okej, możesz wynająć to lodowisko… — westchnęła ciężko, wywracając oczami, a następnie pacnęła go lekko w rękę, którą sprzedał jej pstryczka w nos. Chwilę później roześmiała się głośno, kiedy stwierdził, że nazwała go kutasem. Cóż, jakby nie patrzeć, było to bardzo trafne spostrzeżenie, poza tym Blaise sam przyznawał, że jest dupkiem, a „kutas” było poniekąd synonimem tego określenia.
— Oj, mój kutasku, nie gniewaj się na mnie… — wyszczebiotała czule i zbliżyła się, by w pieszczotliwym i pocieszającym geście móc poklepać go po główce. Po tej rzekomo misternej fryzurze, którą teraz z radością i złośliwym uśmiechem starannie przyklepywała dłonią. Dostała kolejnego ataku śmiechu, ale już nie tak potężnego, jak wcześniej – najzwyczajniej w świecie nie miała na to siły. Blaise jednak miał zagwarantowane, że teraz, oprócz pana prezesa międzynarodowej firmy, będzie pieszczotliwie nazywany kutaskiem.
UsuńOdstawiwszy pusty już kubek na stolik, Maille przeciągnęła się leniwie i zarządziła, że czas na nią. Poprosiła, by Blaise powiadomił swojego szofera, że niedługo mogą ruszać. Przez chwilę miała wyrzuty sumienia, ale uznała, że gdyby zamówiła taksówkę, wyszłoby dokładnie na to samo i tak czy siak ktoś musiałby odwieźć ją do domu. Uśmiechnąwszy się ładnie, wynegocjowała pozostanie w ubraniach mężczyzny – nie miała najmniejszej ochoty na ponowne zakładanie sukienki. Założyła jedynie szpilki, nie chcąc wyjść boso na ulicę. Gdy ubrała płaszcz, swoje rzeczy wcisnęła pod pachę i chwyciła kopertówkę.
— W takim razie do zobaczenia w czwartek — powiedziała z uśmiechem i na pożegnanie krótko uścisnęła mężczyznę, tak jakby byli dobrymi znajomymi. Ale czy poniekąd nie stali się nimi przez te kilka godzin? Może i wciąż wiele ich dzieliło, ale jednocześnie zaskakująco dobrze im się ze sobą rozmawiało. Irlandka nie pamiętała, kiedy ostatnio przegadała tyle godzin z nowo poznaną osobą.
Na dole już czekał na nią szofer. Otworzył przed nią drzwi, Creswell wsiadła do samochodu, a chwilę później ruszyła w kilkunastominutową podróż do domu. A gdy już się w nim znalazła, tuż po długim prysznicu zakopała się pod kołdrą i jak nigdy zasnęła tuż po przyłożeniu głowy do poduszki.
[Będą jeszcze mieli wiele okazji, żeby się nagadać :) Także ja wysłałam Maille do domu i teraz obie czekamy na Blaise’a w Tostmanii :)]
MAILLE CRESWELL
- Abramovich. Milo mi. - Stwierdzilem, kiedy powiedzial swoje nazwisko. - A swoje zdegustowanie tą sytuacją moze pan w kieszen wsadzic. - Unioslem brew, kiedy ten zaczal mowic, ze zaplaci kilka razy tyle. Propozycja byla kuszaca, ale co mi z tego skoro on przyjedzie tutaj raz a ja strace klientow, ktorzy byli juz stali. To mi w ogole sie nie oplacalo. - Wybaczy pan, ale nie. I niech pan nie zapomina, ze mowi pan o ludziach. Podpbnych dp pana panie... Niewazne. - Machnalem na to ręką. - Dzieki tym ludziom ma pan świeże pieczywo na sniadanie, ciepla wode w kranie czy tez prad w gniazdku. - Spojrzalem na chlopakow, ktorzy na minute oderwali sie od pracy. Wybuchneli smiechem, kiedy ten powoedzial o tym, ze moze to zniszczyc. Zaraz potem niewzruszeni wrocili do roboty. - Widzi pan jak sie pana boja? - Zalecialo lekko kpina.
OdpowiedzUsuń- Czesc brat! - Rzucila Anastazja, lawirujac miedzy samochodami. - Ale młyn. Jak w niedziele handlowa. - Zazartowala. - Gdzie jest Lucas? Obiecałam mu że dzisiaj pojdziemy do kina.
Zaraz tez i malec przyszedl. A ja poszedlem robic dalej, zostawiajac krzykacza wraz z moja siostra.
- Wybacz, ale niestety nie moge. - Usmiechnelam sie do niego uroczo. - Nikt za mnie pracy nie zrobi. A czynsz i rachunki same sie nie oplaca. - Puscilam do niego oczko. - Loza za chwile bedzie gotowa. - Stwierdzilam, wysylajac Jacoba, aby ogarnal loze dla vipow. Rzadko kiedy ktos z niej korzystal. Po prostu byla droga. Chociaz i tak nie droga w porownaniu z innymi klubami. - Niestety, ale nie sprzedajemy alkoholu. Ani tez nie pijemy tutaj. - Spojrzalam na niego znaczaco. - Nie wiem czy lubie komplementy. Od tego zaczynal moj przyszly niedoszly maz a skonczyl na tym, ze zostawil mnie przed oltarzem. - Wzruszylam ramionami. - Wybacz, ale musze isc pomoc przy sprzecie. - Zdjelam jego reke. - Mozesz isc ze mna. Pod warunkiem, ze nie bedziesz mi przeszkadzac. - Dodalam. - Albo do lozy, bo widze, ze mój kolega juz wszystko przygotowal. - Skinelam delikatnie glowa w podziekowaniu. - Jezeli chodzi o sama loze to masz do wyboru osobista kelnerke, trzy przekaski do wyboru, napoje. Loza jest wyciszona. Mozesz wybrac muzyke z calego swiata. Poczawszy od amerykanskiej poprzez rosyjska, polska i tak dalej. Jezeli sie na cos zdecydujesz to mozesz zadzwonic i zostac obsluzony poza kolejka. Telefon jest w lozy. Tak samo jak pilot i sprzet do karaoke. - Chyba wymuenilam to co bylo najwazniejsze, ustawiajac piosenke kolejnemu klientowi.
OdpowiedzUsuńCzwartek okazał się dla Maille zadziwiającym dniem. Od samego rana bowiem wśród osób zbliżających się do Tostmanii niecierpliwie wypatrywała Blaise’a. Sama nie mogła pojąć, dlaczego nie potrafiła doczekać się odwiedzin szatyna, tym bardziej, że żywiła wobec niego mieszane uczucia. Były chwile, w których miała ochotę nim mocno potrząsnąć i powiedzieć, żeby przestał być takim egoistycznym kutasem, a także momenty, kiedy w jego towarzystwie śmiała się do rozpuku i bawiła się doskonale. Teraz chciała mu pokazać kawałek swojego świata, właściwie ten najważniejszy kawałek i prawdopodobnie to dlatego czuła tak dużą ekscytację. Była ciekawa, jak Blaise zareaguje nie tylko na podawane przez nią jedzenie, ale też sam food truck i czy tosty mu zasmakują. Nie wiedziała jednak, kiedy dokładnie będzie mogła się o tym przekonać, bo nie dowiedziała się, o której godzinie dokładnie Ulliel kończył trening i ile miał zająć mu dojazd tutaj. Stąd w każdej podchodzącej do wozu osobie wypatrywała tej jednej, szczególnej, aż w końcu kiedy Blaise się zjawił, Maille była zajęta przygotowaniem zamówienia i nie zauważyła, że ten właśnie się zbliżył i stanął w niewielkiej kolejce. Dopiero gdy się obróciła i wychyliła, by podać jedzenie nastolatkowi, spostrzegła stojącego za nim szatyna i obdarzyła go szerokim uśmiechem.
OdpowiedzUsuń— Mówiłam ci, że seksowny fartuszek to tylko w lato. Tak mnie słuchasz! — skarciła go, lekko wydymając policzki. Zaraz jednak na jej twarz powrócił uśmiech, a sama blondynka rozejrzała się ponad ramieniem Blaise’a po okolicy. Wyglądało na to, że chwilowo nikt nie był zainteresowany kwiecistym food truckiem i serwowanym w nim jedzeniem, więc Irlandka opuściła wnętrze wozu przez tylne drzwiczki i stanęła na wprost szatyna.
— Cześć! — przywitała się i wspiąwszy się na palce, lekko cmoknęła go w policzek. — Chodź, musisz kogoś poznać — dodała konspiracyjnym szeptem i wsunąwszy dłoń pod jego ramię, pociągnęła go w stronę przedniej części samochodu. Podprowadziła go pod szybę po stronie pasażera i sama niemalże przycisnęła nos do szkła, zachęcając mężczyznę, by zrobił to samo. — To Levi — wyjaśniła cicho, spoglądając na zwiniętego w kłębek na legowisku z koców, na siedzeniu pasażera czarnego kundelka. — Dwa dni temu zdecydowałam się go przygarnąć, wcześniej od jakiś dwóch tygodni plątał się przy Tostmanii — wyjaśniła, spoglądając na szatyna błyszczącymi z podekscytowania szarymi oczami. — Nigdy nie miałam psa… — dodała z nieco mniejszą radością, jakby obawiała się, czy zapewni czworonogowi odpowiednią opiekę. — Ale Levi sam wybrał mnie na swoją właścicielkę i nie miałam już nic do gadania. Zabieram go ze sobą do pracy, żeby nie siedział sam w domu. — Powiedziawszy to, uśmiechnęła się szeroko. Jeszcze kilka dni temu sama radziła to Ullielowi, a teraz proszę, sama skorzystała z tego światłego pomysłu. — Przeważnie kręci się w pobliżu food trucka… Trafiłeś akurat jego popołudniową drzemkę.
MAILLE CRESWELL
Wiele można o Elaine powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest przeciętna. Miała kilka zalet i całą stertę wad, które sprawiały, że zwyczajnie nie pasowała do obrazka, jakikolwiek by on nie był. Może też dlatego tak dobrze sprawdzała się jako modelka swego czasu – potrafiła zająć sobą cały obiektyw, choć o nadwadze mogła tylko pomarzyć. Stanowczo też Eagle nie zamierzała śpiewać w chórze wielbicielek Ulliela.
OdpowiedzUsuńParsknęła śmiechem.
- Naprawdę się przeceniasz – złożyła ręce na piersi. - Naprawdę myślisz, że potrafisz kogokolwiek zaspokoić, skoro nawet nie potrafisz tego dokonać z samym sobą? Potrzebujesz więcej i więcej… Ani kasa, ani seks nie są w stanie zapełnić pustki w twojej głowie, skarbie – uśmiechnęła się słodko. A jego skok na temat rodzinny, spowodował, że roześmiała się całkiem szczerze.
- To było uroczo słabe. Argument ad personam o rodzinie. Najniższa klasa. Poziom podstawówki – urwała na chwilę, żeby przybrać dziecinną minkę. - „Nie bo twoja matka” - rzuciła pyskatym tonem i ponownie się roześmiała. - A Lilka spuści się do klozetu, skarbie. Jest zajęta – dodała wesoło. - Ale skoro tylu pisków słuchasz, to znaczy, że laski nie dość, że ci się dają, to jeszcze są gotowe udawać orgazm dla twojej frajdy. Żenada. Chyba już bardziej szanuję prostytutki, ponieważ one przynajmniej pracują na siebie, a nie szukają głupiego na dziecko – pokręciła głową. Dopiła swojego szampana.
Jego radocha z wyłapania tekstu o lesbijce dała jej sporo satysfakcji. A więc złapał haczyk. Ledwie powstrzymała uśmiech pełen satysfakcji, który chciał wypłynąć na jej usta. Nawet nie przeszkadzało jej, że ludzie się obrócili. Niech to kupią. Będzie miała spokój. Wyjdzie, bo niemal sami ją o to poproszą, z rodzicami na czele. A goście są już w taki stanie, że do rana o wszystkim zapomną, jeśli tylko nie wywoła większej awantury z Blaisem.
- To możesz mi go dać teraz. Święty spokój mile widziany – zapewniła lekkim tonem. - Już, już. Zmykaj. Nim wianuszek ci się spije z żalu i nie będą się nadawały do niczego sensownego. Chyba że interesuje cię seks z deskami… a może nekrofilia? Kto wie, co pająki przyniosły do twojej głowy – wzruszyła ramionami. Wstała zdecydowanie, a lekki materiał sukni spłynął po jej długich nogach, odsłaniając jeden bok.
- Ciekawe, jak szybko dopadną cię te hieny… - powiedziała cicho. Kątem oka zauważyła, jak trzy panie z wianuszka ruszają w ich kierunku. Najwyraźniej chciały przejąć Blaise’a w chwili, w której Elaine od niego odstąpi.
- Trzy… dwa… - wyprostowała się i ruszyła przed siebie, szepcząc: „Teraz”. A tuż obok niej przemknęła koścista brunetka z piskliwym głosem.
„Blaise, wieki cię nie widziałam! Nie pojawiłeś się na balu u Clainów. Chorowałeś? Tak mówili...” wyglądało na to, że tylko grzmot pioruna jest w stanie zatrzymać ten brzęczący słowotok.
Elaine
— Składasz mi tu takie niemoralne propozycje i czego niby oczekujesz? O nie, kochanieńki — zwróciła się do niego, używając określenia, jakie wykorzystałaby raczej starowinka zwracająca się do swojego kilkuletniego wnuczka niż osoba w jej wieku. — Takie rzeczy to dopiero po ślubie, a przed ślubem musisz przecież poznać moich rodziców — wyjaśniła w odpowiedzi na żarty mężczyzny. Sama starała się zachować powagę i udawało jej się to tylko dlatego, że podczas prowadzenia Blaise’a do samochodu spoglądała przed siebie, a nie na niego. Kiedy jednak już znaleźli się przy szybie, oderwała wzrok od swojego nowego podopiecznego i uważnie obserwowała profil szatyna, ciekawa, jak ten zareaguje na psa. Wiele wskazywało na to, że Ulliel miał więcej serca do zwierząt niż do ludzi, więc powinien ucieszyć się z tej okazji do zawarcia nowej znajomości.
OdpowiedzUsuń— Musisz go tutaj sprowadzić i się przekonamy. Przecież masz gosposię i kucharza… Bruno nie spędzałby całego dnia sam — zauważyła, lekko marszcząc brwi. — Nie wiem co prawda, na ile jest przywiązany do twoich rodziców… — dodała nieco ciszej, wiedząc, że jeśli zwierzak był z nimi mocno związany, to nagła zmiana miejsca, opieka obcych osób w postaci chociażby gosposi i brak obecności Blaise’a mogły rzeczywiście nie okazać się dla niego najlepsze.
— Wiem nie od dziś, że mam dobre serduszko! — odparła ze śmiechem, aczkolwiek kolejne słowa jej towarzysza sprawiły, że poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Może dla kogoś innego przygarnięcie psa nie było żadnym wyczynem, ale blondynka naprawdę potrzebowała zapewnienia, że sobie poradzi. Tym bardziej, że kompletnie nie znała się na potrzebach tych czworonogów i wydawało jej się, że sam fakt, iż kocha Leviego, raczej tutaj nie wystarczy. Musiała przecież jeszcze odpowiednio się nim zaopiekować i nie była pewna, czy takie całe dnie spędzanie z nią w pracy jakoś mu nie zaszkodzą.
— Masz rację, lepiej nie ryzykujmy… — powiedziała cicho, nachylając się w stronę mężczyzny tak, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. Uśmiechnąwszy się figlarnie, odsunęła się od niego i z cichym westchnieniem po raz ostatni spojrzała na śpiącego psa.
— A myślałam, że wystarczy ci napawanie się moim widokiem… — przyznała z rozczarowaniem, kiedy Blaise oznajmił, że powinna go nakarmić. — Ale podobno faceci nie myślą o seksie tylko wtedy, kiedy są głodni, więc ty musisz umierać z głodu… — powiedziała ze śmiechem i lekko, zaczepnie szturchnęła go w ramię. Ruszyła już w kierunku tylnych drzwiczek wozu, ale przystanęła, wysłuchując propozycji młodego mężczyzny. Skrzyżowawszy ręce na piersi, przymrużyła powieki i zlustrowała go przenikliwym spojrzeniem od stóp po sam czubek głowy, jakby miała do podjęcia bardzo ważną decyzję.
— Zwykle pracuję do dwudziestej drugiej… — mruknęła i zwinnym ruchem wyjęła telefon z kieszeni bezrękawnika. Było dopiero po szesnastej, więc teoretycznie miała jeszcze kilka godzin pracy przed sobą, ale z drugiej strony była sama sobie szefową. Powoli schowała telefon do kieszeni, jakby tym sposobem chciała sobie kupić jeszcze odrobinę czasu do namysłu. — No dobrze — odparła w końcu, obdarzając go szerokim uśmiechem. — Mogę dzisiaj zamknąć wcześniej i dać się porwać. Tylko powiedz mi, którego tosta chcesz! — zarządziła, skinieniem głowy wskazując na wypisane kredą menu. Sama wiedziała już, na co ma ochotę, więc dając mężczyźnie chwilę na zastanowienie się, zniknęła we wnętrzu food trucka i zabrała się za przygotowywanie pieczywa. — I chcesz tylko jeden tost czy może dwa? — zawołała ze środka, wciąż jednak doskonale widoczna. Wóz nie był na tyle duży, by Maille przepadła w nim bez śladu.
MAILLE CRESWELL
Nie potrafił znaleźć słów, które mogłyby go w jakiś sposób pocieszyć, bo i sam sobie nie potrafił dodać otuchy. Z medycznego punktu widzenia stan Agnes był poważny, Ryan o tym wiedział. To, że jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo, było tylko połową sukcesu. Prawdziwa walka miała się dopiero zacząć. odnalazła, bo zarówno Agnes jak i całą jej rodzinę, czekały teraz wyjątkowo trudne chwile.
OdpowiedzUsuń– Wyjdzie z tego. – zapewnił tym swoim poważnym i opanowanym tonem głosu, który zawsze działał uspokajająco na pacjentów i ich rodzinę. – Ale na tym kończą się dobre wiadomości – powiedział w końcu ignorując przy tym sugestię przyjaciela. Nie zamierzał jechać do domu ani odpoczywać. Znając siebie nie potrafiłby nawet zmrużyć oczu. Począwszy od wypadku, dziwnym trafem był w pobliżu wtedy, kiedy Blaise tego potrzebował. Tak było w momencie zaginięcia jego kuzynki i tak samo będzie teraz, kiedy w końcu się
– Jest roztrzęsiona. – westchnął ponuro stając obok niego przy szybie. Przed oczami znów stanęły mu wydarzenia minionej nocy, jej przestraszony wzrok i łzy. Obserwował przez chwilę śpiącą kobietę. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo. Kiedy Blaise wysunął w jego stronę kubek z parującą kawą nie odmówił, wypiwszy dwa łyki gorącego napoju zwrócił go do rąk właściciela.
– Boi się, że on po nią wróci. Bez środka uspokajającego nie bylibyśmy w stanie zrobić jej żadnych badań, nie chciała dać się nikomu dotknąć. – słysząc jego słowa odwrócił wzrok od Agnes i zmarszczył brwi.
– Przestań pieprz*yć. Zrobiłeś wszystko, co było w Twojej mocy, rozumiesz? Nie możesz mieć do siebie pretensji o to, że policja umorzyła śledztwo. To chore. – trudno było mu w tej sytuacji zachować chociaż pozory opanowania. Za każdym razem, kiedy nieco się uspokajał jego złość znów rosła. – Agnes jest niedożywiona, cała posiniaczona, ma źle zrośnięte złamanie ręki Blaise. Ona się boi własnego cienia. Przeżywała horror kiedy my piliśmy kawę na mieście, myślisz, że mnie to nie dobija? – wyrzucił z siebie jednym tchem dając mu do zrozumienia to jak poważnie wygląda sytuacja. – Tak jej chcesz pomóc? Użalając się nad sobą? – to powiedziawszy wziął głęboki wdech przywołując się do porządku. Nie mógł pozwolić sobie na takie wybuchy, zwłaszcza w szpitalu. To leżało w jego naturze, ale każdy ma swoje granice. Cała ta sprawa mocno się na nim odbijała.
– Przepraszam. – zreflektował się. – Zabiłbym go gołymi rękami. – syknął.
Ryan
Mi tam akurat moje zycie sie podobalo. Bylem tez idealnym przykladem, ze nie musze miec ukonczonych studiow, aby odnieść sukces.
OdpowiedzUsuń- Dobra panie wyksztalcony i wyedukowany. - Spojrzalem na niego z politowaniem. - Moze i masz jakies zaskórniaki na koncie, ale nadal jestes biedny. To sie nazywa bieda umyslowa.
Jakas kobieta cicho zachichotala. Jakos nigdy nie zachowywalem sie w taki sposob wobec klientow... Byc moze dlatego ze zaden z nich nie zachowywal sie wobec mnie tak jak on. Rozpieszczony do granic mozliwosci gowniarz. O komuno, czemuś nie przywędrowala tutaj? Wszyscy byliby równi i byloby cacy. Pokrecilem glowa ze zrezygnowaniem.
- Niestety, ale nie sądzę, abym mogla w jakikolwiek sposob panu pomoc. Moj brat jest uparty jak osiol. - Usmiechnela sie lekko, ale zaraz usmiech poszerzyl sie na twarzy kobiety, kiedy podbiegl do niej uroczy blondynek.
- Tato, idziemy z ciocia do kina. - Powiedzial dumnie po czym pozegnal sie ze wszystkimi i pojechal z Anastazja. Zaraz tez przyjechal kolejny klient, ale ten to byl tylko po odbior samochodu. Gosc nazywal sie Dixon i byl wlascicielem jakiejs wysoko cenionej firmy. Czy tam spółki, nie pamietam.
- Dzien dobry. - Powiedzial i usmiechnal ssie do awanturujacego sie chlopaka. - Widze Blaise, ze tez naprawiasz samochody u najlepszego fachowca w calym stanie. - Skinal na mnie zanczaco. Zaraz tez przekazalem mu rachunek i fakturę. - To co? Umawiam sie od razu na nastepny przeglad.- Stwierdzil klient, a ja zaproponowalem mu przystepny termin. - Mam nadzieje, ze wrax z otwarviem nastepnego warsztatu beda mniejsze kolejki. - Nie bylo w tym ani cienia zlosliwosci.
- Tez mam taka nadzieje. - Stwierdzilem, odbierajac czek. Zaraz wzialem kobiete na warsztat. Na szczescie miala tylko opony do wymiany .
Elaine musiała jedno przyznać - gdyby nie Blaise ten bankiet byłby nudny jak wszystkie inne, na których miała nieszczęście w życiu się pojawić. Chociaż od lat unikała podobnych zlotów, trudno było zapomnieć jak niezmiernie pasjonujące są tego typu spotkania. Nie bez powodu ich unikała. Bycie na wojennej ścieżce z rodziną długo trzymało ją z dala od tego wszystkiego, ale w chwili, w której zdecydowały się z Lilką zakopać wojenny topór, Elaine powinna była liczyć się z możliwością, że siostra wyciągnie ją na bankiet, bal czy inną imprezę wyższych sfer. Odsuwała od siebie taką perspektywę tak długo, jak to było możliwe. Może zatem dobrze, że natrafiła na Blaise i mogła trochę odreagować. Po tej całej utarczce naprawdę jej ulżyło i wbrew pozorom ostatni potok słuch pozwolił jej się odprężyć. Dzięki temu jego dalszego marudzenia słuchała ze spokoje.
OdpowiedzUsuńOczywiście jego nagła kapitulacja, szczególnie po ostatni zmasowanym ataku była nawet bardziej niż podejrzana. Trzymała się na baczności i uważnie słuchała każdego jego słowa, gotowa odpowiednio zareagować, gdyby rozpoznała sygnał do ataku. Za to chętnie przyjęła alkohol.
- Nie dość, że samozwańczy celebryta, to jeszcze masochista – mruknęła w odpowiedzi na jego szepty. Pokręciła głową. Przez chwilę przemknęło jej przez głowę, żeby faktycznie pokazać mu, co to znaczy zabawić się w łóżku, ale szybko odepchnęła te myśli od siebie. Jeszcze tego jej brakowało, żeby wchodzić w jakiekolwiek relacje z człowiekiem jego pokroju. Stanowczo miała lepsze zajęcia. Gdyby potrzebowała szybkiego numerka, to mogła spokojnie sobie kogoś upolować na mieście. Nie musiała od razu zapraszać tego wpatrzonego w siebie narcyza z przerośniętym ego.
Oddaliła się spokojnie. Korzystając z faktu, że Blaise jest otoczony i zajęty, że nie musiała się martwić, że przyjdzie i wtrąci w swoje dwa grosze, podeszła do rodziców i przywitała się z nimi. Oczywiście musieli ją wypytać o Blaise, a nawet zasugerowali, że człowiek o jego pozycji byłby dobrym kandydatem na męża, szczególnie dla starej panny, jaką w ich oczach była. Spokojnie wytłumaczyła, że niestety jej znajomość z ty mężczyzną raczej nie przejdzie na ten poziom, choć właściwie myślała, że szybciej piekło zamarznie, nim ona zwiąże się z człowiekiem jego pokroju.
Następnie rodzice poszli prowadzić puste rozmowy z innym gośćmi, a El pomknęła w przeciwny kierunku, a konkretnie na drugą stronę sali balowej, gdzie widziała przestronny balkon. Planowała zaczerpnąć świeżego powietrza, a potem po cichu przemknąć się do szatni i bez zwracania na siebie uwagi ulotnić się z imprezy. Nie było jej to jednak dane, ponieważ w połowie drogi na balkon przechwycił ją syn znajomych rodziców. Była przekonana, że to jej matka zakręciła się wokół tego, żeby ktoś poprosił ją do tańca. Nie miała jednak wyboru. Niespecjalnie wypadało mu odmówić, szczególnie, że nie wymyśliła na czas żadnej sensownej wymówki. Dała się poprowadzić na parkiet.
Tańczących nie było zbyt wielu. Większym powodzeniem cieszyły się rozmowy, które dawały szanse ubicie cichego interesu, utrwalenie związków i sojuszów. Kilka pa kręciło się w takt muzyki, córka właścicieli sieci kosmetycznej popisywała się wraz ze swoim partnerem umiejętnościami tanecznymi. Elaine obdarzyła swojego partnera uprzejmym uśmiechem i oddała mu prowadzenie. Dawno nie tańczyła niczego klasycznego i poczuła się z tym nieco nieswojo. Była dość drętwa, dopóki partner nie udowodnił, że wie, co robi. Wtedy odpuściła i dała mu się poprowadzić. To było całkiem przyjemne. Na moment zapomniała o tym całym niczego niewartym towarzystwie i marudnym Ullielu. Może było to takie przyjemne, ponieważ z Thomasem nic jej nie wiązało i ich taniec był lekką, swobodną zabawą. Uśmiechnęła się szeroko i pogodnie.
Elaine
Oczywiście, że próbowała od niego uciec. Od nich wszystkich. A przebywanie blisko Blaise’a sprawiało, że była w centrum uwagi i nie mgła po cichu umknąć z balu.
OdpowiedzUsuńDrgnęła, gdy ktoś dotknął jej ramienia, a potem przejął w tańcu. W jednej chwili spięła się i popatrzyła na niego z zacięciem. Jakby się jeszcze nie nauczył, że nie należy jej zaskakiwać. Zdążyła jeszcze posłać przepraszający uśmiech byłemu już partnerowi, gdy Ulliel sprytnie obrócił ich dalej, jakby jak najdalej od Thomasa.
Dopiero po chwili odetchnęła i spróbowała się rozluźnić.
- Może skorzystam, może nie… skoro już zabrałeś mi kompetentnego partnera, to chociaż przydaj się na coś i zatańcz ze mną chociażby do końca tej piosenki – odpowiedziała nieco wyzywająco. Oparła się wygodne na jego ramieniu.
- No trzymaj tę ramę. To ty masz prowadzić w tańcu – zganiła go i lekko podniosła brodę. Poprawiła przy tym swoją postawę. Spojrzała mu w oczy. Starała się wyglądać groźnie, ale jego oburzona mina była zabawna, a jej własne oczy zaświeciły lekkim rozbawieniem.
- I co? Wyjdziemy na taras, napijemy się, a ty opowiesz mi historię swojego smutnego, ale bogatego życia? Czy może relację z podbojów miłosnych lub taktyk podrywania? Bo jeśli zamierzasz mi się przechwalać technikami minetek, to wybacz, ale jedna butelka wina to stanowczo za mało - ostrzegła uczciwie. Była jak cholerny rzep na psik ogonie. Żeby się go pozbyć, trzeba by sobie sierść wyrwać. Skoro tak, to może faktycznie lepiej poczekać aż sam odpadnie. Może…. Jeśli przestanie z nim walczyć i wyda mu się nudna jak te wszystkie lale, stwierdzi, że woli sobie poszukać jakiegoś innego zajęcia. Bała się tylko nie nie potrafi grać aż tak dobrze...
Elaine
Ryan po chwilowej utracie kontroli znów przybrał poważny wyraz twarzy. Odetchnąwszy głęboko odwrócił się tyłem do sali i oparł plecami o szklaną szybę, oddzielającą ich od Agnes.
OdpowiedzUsuń— W końcu jestem pediatrą. — odparł i uśmiechnął się pod nosem choć w duchu skarcił się za to, że wtyka nos w nie swoje - pod względem medycznym - sprawy. Tak naprawdę Blaise powinien był przede wszystkim porozmawiać z lekarzem prowadzącym, który opowiadając mu o stanie kuzynki będzie obiektywny, na co Collins nie mógł się w tej sytuacji zdobyć. Traktował to wszystko zbyt emocjonalnie i wybuch sprzed kilku minut był na to doskonałym dowodem.
— Blaise, miała wiele szczęścia. Jeszcze wczoraj myśleliśmy, że nie żyje a ona jest tu z nami i to jest teraz najważniejsze. — powiedział spokojnym tonem głosu. Naprawdę tak myślał. Nie chciał mydlić mu oczu i zapewniać, że wszystko jest w porządku, podczas gdy stan Agnes był a prawdę poważny. Uznał, że musi być z nim szczery i przygotować go na to, co czeka ich w najbliższym czasie. Chciał, żeby Ulliel zrozumiał swoją kuzynkę i nie brał do siebie tego, że nie chce go teraz widzieć a żeby tak się stało musiał opowiedzieć mu o tym, czego się dowiedział. Nie zdradzał przecież wyników szczegółowych badań, nie mówił o tym, że być może kobieta na skutek doznanych urazów nie będzie mogła mieć dzieci a to był dopiero wierzchołek góry lodowej.
— Jestem przekonany, że ze wszystkim innym doskonale sobie poradzisz… Poradzimy. — zapewnił go akcentując przy okazji to, że może na niego liczyć w każdej chwili.
— Zupełnie jak nie ona… — powtórzył cicho odbijając się od ściany. Zrobił kilka kroków ale ostatecznie znów zatrzymał się obok Blaise’a i zajrzał do wnętrza sali przez szklaną szybę.
— Wyjdzie z tego. Na pewno nie obejdzie się bez pomocy psychologa. Trochę to potrwa ale to silna dziewczyna, nie poddała się do tej pory i będzie walczyć nadal. — pocieszył go zdecydowanym tonem głosu. Sam w to wierzył. Porywacz nie złamał w niej woli walki, choć wiele razy był tego bliski. Nie poddała się, po dwóch latach udręki uciekła. Niejedna osoba będąc na jej miejscu po prostu nie dałaby rady.
— Muszą go dorwać do chole*ry nie jest przecież piep*rzonym duchem. — pokręcił głową zirytowany. Nie potrafił zrozumieć tego, jakim cudem policja przez tak długi czas nie wpadła na jego trop. Zamyślony pogładził dłonią swój policzek, przyozdobiony trzydniowym zarostem.
Ryan Collins
Przewróciła oczami. Jak na takiego pewnego siebie eleganta prowadził w tańcu zbyt delikatnie i łagodnie. O ile walc akceptował taką postawę, to stanowczo na tango w jego wykonaniu by nie stawiała. Bał się jej? Przecież jasne było, że nie zrobi awantury, która sprowadziłaby na nich oboje gromy. Szczególnie, że i tak byli w centru uwagi i nie dało się tego nie zauważyć. Te spojrzenia... Jedni patrzyli z nienawiścią na nią, inni na niego. Gdyby nie ta głupia mina Ulliela nawet by ją to bawiło.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niego powątpiewająco, kiedy stwierdził, że wcale nie jest na niego zła i z pewnością świetnie się bawi. Ta jego pewność siebie była naprawdę irytująca. Z przyjemnością pokazałaby u otwarcie, co na ten temat sądzi, ale nie było to ani miejsce na to, ani czas. Gdy za pstryknął ją w nos, spojrzała na niego piorunująco.
- Dziwisz się, że jestem "niezaspokojona", jak to określiłeś? Zamiast dobrze się bawić na mieście, jestem tutaj i to w dodatku z tobą - mruknęła. Przecież mu nie powie, że faktycznie dawno się nie bawiła z nikim i właściwie częściej unika tego typu kontaktów niż je nawiązuje.
Gdy piosenka się skończyła, a on dał jej możliwość ucieczki, spojrzała na niego uważnie. Podpucha czy faktycznie chciał jej dać spokój? Cały jej rozsądek krzyczał, żeby biec jak najdalej od niego. Tylko wrodzona ciekawość i upiór trzymały ją na miejscu. Chyba pod tym względem byli podobni.
- Udowodnij, że nie jesteś skończonym dupkiem, a ja napiję się wina - zaproponowała i przyjęła jego ramię. Lekko się na nim oparła. W swoich szpilach dorównywała mu wzrostem, więc służył jej raczej jako równowaga i dekoracja, niż faktyczna podpórka.
Wyszli na taras, gdzie Elaine oparła się plecami o barierkę. Z ulgą odetchnęła chłodnym powietrzem.
Elaine
Irlandka nie zastanawiała się, jakie wrażenie wywarłby na jej rodzicach Blaise, ale nie wątpiła w to, że mężczyzna potrafił czarować. Poza tym która matka nie byłaby zachwycona, gdyby córka przedstawiła jej narzeczonego będącego bogatym prezesem międzynarodowej firmy? Slaine Creswell na pewno byłaby zachwycona, choć nie to byłoby najważniejsze i florystka na pewno dopytywałaby, czy przede wszystkim Maille jest z nim dobrze i czy sam Blaise jest dobrym człowiekiem, a to akurat pozostawało kwestią sporną, co sami zdążyli ustalić. Na szczęście, blondynka nie musiała nad tym się teraz zastanawiać, choć nasunęło jej się na myśl coś innego…
OdpowiedzUsuń— Blaise…? — zagadnęła go, zaczepnie szturchając swoim ramieniem o jego ramię. — A wiesz, że mój młodszy brat, Cedric, jest takim samym kobieciarzem jak ty? — rzuciła ze szczerym rozbawieniem, zdziwiona, że dopiero teraz skojarzyła te fakty. — Zmienia dziewczyny nawet częściej niż skarpetki i spędza tym rodzicom sen z powiek… — wyjaśniła ze śmiechem i pomyślała, że może tak szybko złapała z mężczyzną nić porozumienia, bowiem ten – może nie na pierwszy rzut oka, ale jednak – był nieco podobny do jej brata?
— Koniecznie sprowadź Bruno do Nowego Jorku. Kto jak to, ale prezes międzynarodowej firmy – w tym momencie urwała i puściła do niego oczko – na pewno poradzi sobie z dodatkowym obowiązkiem. A za to będziesz miał przyjaciela na miejscu — dodała z uśmiechem.
Spojrzała w dół, gdy Balise kilka razy stuknął ją palcem w bezrękawnik w miejscu, gdzie znajdowało się jej serce, a poniekąd również lewa pierś. Czuła tylko lekki ucisk, ale posłała mężczyźnie wymowne, odrobinę karcące, ale przy tym wciąż rozbawione spojrzenie i sama postukała się palcem w czoło, kiedy szatyn oznajmił, że jej oczy są piękniejsze niż piersi. Tak, tak mu uwierzyła.
Mało którzy mężczyźni prawili komplementy w tak śmiały sposób jak pan Ulliel. Właściwie, jeśli dobrze się nad tym zastanowić, Maille jeszcze nie miała do czynienia z mężczyzną, który komplementowałby ją w taki otwarty i bezpośredni sposób, nie bojąc się przy tym używać pewnych słów i określeń. Może dlatego traktowała pochwały kierowane przez Blaise’a pod jej adresem z przymrużeniem oka? Chyba jednak wolała bardziej subtelną formę doceniania jej urody, którą bez wątpienia posiadała. Sama Maille lubiła i akceptowała swoje ciało, nie miała żadnych kompleksów, ale wiadomo, gdyby mogła, parę rzeczy pewnie by zmieniła i uważała, że po tym świecie chodzi wiele kobiet o wiele ładniejszych od niej. Komplementy jednak przyjmowała i wcale nie przeczyła im, speszona, jak to większość dziewcząt miała w zwyczaju. Sama również lubiła komplementy prawić i co zabawniejsze, zazwyczaj innym kobietom. Lubiła widzieć uśmiech na ich twarzy, kiedy doceniła nową fryzurę, bluzkę czy biżuterię.
— Kusząca propozycja… — mruknęła, lekko mrużąc oczy. Subtelnie oblizała przy tym wargi i obrzuciła sylwetkę młodego bogacza łapczywym spojrzeniem, nie trwało to jednak długo, bowiem jak można było łatwo przewidzieć, kobieta zaraz roześmiała się wesoło. Lubiła droczyć się z nim w ten sposób i cieszyła się, że znalazła kogoś, przy kim mogła pozwolić sobie na tego typu żarty. Choć też nie była ślepa – Blaise był przystojny i wysportowany. Nie oznaczało to jednak, że od razu myślała tylko i wyłącznie o tym, by zedrzeć z niego ubranie. Bo w to, że on myślał w ten sposób o kobietach, nie wątpiła.
Uśmiechnęła się, widząc podekscytowanie mężczyzny. Nie podejrzewała, że jej zgoda na małą wycieczkę sprawi mu tyle radości i było to bardzo miłe, aż Maille, jakby nagle nieco zawstydzona, spuściła wzrok.
— Skoro i tak zamykam, możesz w sumie wejść do środka. Chodź, nie stój na tym mrozie — zachęciła go. Sama zamyśliła się na moment, a następnie całkowicie oddała się pracy. Zdecydowała, że przygotuje cztery różne tosty, bo czemu nie? Blaise będzie miał okazję spróbować każdego po trochu, dzięki czemu lepiej przekona się, co sprzedawała.
Gotowanie zajęło jej jakieś dwadzieścia minut. Część półproduktów miała już przygotowane, więc wystarczyło je jedynie podgrzać i umieścić pomiędzy dwoma kromkami przyrumienionego, chrupiącego pieczywa. Wszystkie cztery tosty szczelnie owinęła folią aluminiową, mając nadzieję, że stracą jak najmniej ciepła, nim dojadą na miejsce.
Usuń— Gotowe! Tylko nim ruszymy na wycieczkę, będę musiała odstawić trucka na strzeżony parking. Wiesz, gdybym go tutaj zostawiła, to byłby łatwy cel dla złodziei… — wyjaśniła, odwracając się w jego stronę. Miała nadzieję, że Blaise nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby zaliczyli mały przystanek po drodze.
[Byłam ciekawa, ile odpisów minie, nim znowu rozpisze się na dwa okienka… Długo to nie trwało :D]
MAILLE CRESWELL
- Czy dlugo? - Zapytalam sie ni to jego ni to siebie. - Pewnie do ostatniego klienta. - Stwierdzilam, spogladajac na nowowchodzacych ludzi. Zapowiadala sie pracowita noc. - Niestety, ale wlasciciel mieszkania nie jest juz tak laskawy jak ty. - Zasmialam sie cicho pod nosem. - Dlatego tez niestetynie moge skorzystac z twojej propozycji, chociaz jest bardzo kuszaca. - Puscilam do niego oczko. W sumie to nie woem po co to zrobilam. Byc moze przez to chlppak nakreci sie jeszcze bardziej czego chyba nie chcialam. - Klub w zalozeniu mial byc calkowicie dla mlodziezy stad tez i brak alkoholu. Ale skoro i starsi zaczeli przychodzic to nie mialam sumienia ich wypraszac. - Usmiechnelam sie lekko. - To nie jest wcale takie trudne podlaczyc jeden kabel i pilotem wybierac co sie chce. - Spojrzalam na blondyna. Byl nawet przystojny. - Czy moglbys zabrac rękę? - Nie lubilam kiedy ktos obcy mnie dotykal. - Czy umiem spiewac? Chyba tak. Znajomi mowia, ze moglabym zostac jakas gwiazda, ale to chyba nie dla mnie. Wystarczy mi to, ze przed klubem koczuje stado dziennikarzy. - Zazartowalam. - Moze sie skusze na piec minut odpoczynku. - Stwierdzilam idac za nim. - O ile tobie nie bedzie przeszkadzala obecnosc ludu pracujacego. - Po rax kolejny zazartowalam.
OdpowiedzUsuń- Gdyby nie byl uparty i dal sobie wejsc na glowe to watpie, aby zaszedl tak daleko. Zawzze mogl zostac kolejnym bezrobotnym, ktory siedzi przed telewizorem i pije dziesiate piwo. - Powiedziala jakas kobieta, ktora wlasnie wychodzila odbierajac klucze od samochodu.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy Ulliel juz to zauwazyl, ale pieniadze nie byly dla mnie priorytetem. Owszem, byly wazne, ale nie najważniejsze. Ale przynajmniej dzieki rekomendacji tego goscia blondas zaczal grzeczniej mowic. Jakby cos tam sobie przemyslal.
- Rozumiem twoja frustrację i zdenerwowanie, ale jak widzisz sa kolejki. Postaramy sie jak najszybciej z tym sie uporac i zabierzemy sie za twoj samochod. Poza tym moze w tym czasie ktos wypadnie i zalapiesz sie w to okienko. - Staralem sie jak najspokojniej mu to wytlumaczyc. Zabralem sie ponownie do pracy. Kilka jak nie kilkanascie minut później zadzwonil telefon w warsztacie, ktory to odebralem.
- ... Dobrze panie Spencer, doskonale rozumiem. Czyli ze przekladamy? - Zapytalem sie dla upewnienia. Zaczalem w kalendarzach szukac wolnego terminu ktory byl najszybciej. - Proponuje za tydzien na trójkę na godzine dwunasta pietnascie... Niestety szybcoej nie da rady. Dobra, wpisuje. - Zanotowalem w kalendarzu. Odlozylem sluchawke i podszedlem do tdgo nerwusa.
- To twoj szczęśliwy dzien. Zwolnil sie termin. Moge wziac na warsztat za pol godziny. - Powoedzialem do niego.
Pierwszy raz w życiu miała okazję przebywać w miejscu, w którym temperatura spadała grubo poniżej zera i cieszyła się z tego. Racja, nawet przed wyjściem na krótki spacer z psem musiała najpierw ubrać się jak na wojnę z Eskimosami, ale koniec końców gdyby nie mróz to ten uroczy, biały puch na pewno nie utrzymałby się nawet godzinę na ziemi. W pierwsze dni trzęsła się na każdym kroku. Ostatecznie była przyzwyczajona do temperatur plus 25 stopni Celsjusza, nic więc dziwnego, że potrzebowała kilku warstw ubrań, by przetrwać kilkanaście minut na oferowanym przez Nowy Jork zimnie.
OdpowiedzUsuńNa szczęście właścicielka niewielkiego lokalu fryzjerskiego nie oszczędzała na ogrzewaniu i Susanna mogła bez najmniejszej obawy o własne zdrowie przebywać w pomieszczeniu w cieniutkich, gładkich bluzkach. Dreszcz chłodu przechodził jej wzdłuż kręgosłupa tylko wtedy, gdy drzwi otwierane były na całą szerokość i do środka wchodzili nowi klienci. Dzisiaj właśnie w ten sposób odczuła pojawienie się nowej osoby w salonie. Dopiero później go oczywiście usłyszała. Nawet nie zdążyła odwrócić się, powitać go uśmiechem czy zapytać w jakiej sprawie do nich zagląda. Nie chodzi o to, że miały dużo klientów – wręcz przeciwnie! Na jednym z krzeseł siedziała tylko około dziesięcioletnia dziewczynka z pięknymi blond włosami, którą zajmowała się Rose. Susanna podeszła do niej i do jej matki tylko dlatego, że miała chwilę wolnego, a jej koleżanka z pracy musiała pójść na zaplecze poszukać kolorowych ozdób potrzebnych do zrobienia sylwestrowej fryzury.
Susanna uniosła z rozbawieniem swoje ciemne brwi, zerkając tylko na chwilę przez ramię na rozsiadającego się na krześle mężczyznę. Wyglądał… jak ktoś bogaty, komu nie powinno kazać się czekać i kto od razu wymagał działań, najlepiej takich konkretnych. Pewnie dlatego zgodnie ze swoją naturą Susie niczym niewzruszona stała nadal przy krześle małej blondyneczki i rozczesywała jej świeżo umyte włosy.
— Ah, rozumiem… — zdołała tylko wtrącić gdzieś pomiędzy słowa ważne spotkanie i postara się. Słuchała go z rozbawieniem, które ciężko było ukryć z powodu uniesionych kącików ust, nic na to nie mogła jednak poradzić. Lubiła pracować jako fryzjerka. Może dzięki temu jeszcze żaden, najbardziej wymagający klient nie wyszedł od niej niezadowolony, nawet jeśli z początku rządził się jak arystokrata. — Zaraz do Pana podejdę, tylko najpierw skończę z tą młodą damą — uprzedziła, wyjątkowo powoli przesuwając szczotką po długich włosach dziewczynki. Nie musiała właściwie już przy niej stać, mogła po prostu podejść do mężczyzny, bo Rose na pewno zaraz miała wrócić do swojej małej klientki, ale i tak przeczekała te kolejne trzy minuty, zabawiając małą dopóki na horyzoncie nie pojawiła się rudowłosa koleżanka. Dopiero wtedy Susanna przeszła do siedzenia stojącego prostopadle do tego, przy którym stała poprzednio i swoimi szczerymi, szarymi oczami spojrzała w lustrzane odbicie nowego klienta, któremu zabrała całe 3 minuty życia.
— Faktycznie, nie jest najlepiej… — powiedziała z pewnym zwątpieniem w głosie, bo dla niej nic nie wskazywało na to, żeby mężczyzna potrzebował pomocy fryzjera. Być może jego włosy nie były idealnie przygładzone, ale tworzyły artystyczny nieład, który faktycznie do niego pasował. Bez obaw mógł on udać się na swoje spotkanie i nikt nie zarzuciłby mu, że źle wygląda. Ten mężczyzna nie wyglądał zresztą na kogoś, kogo się krytykowało. Pewnie nie powinno się z niego też żartować, ale…
— To co, ja podetnę je ze trzy centymetry, wtedy na pewno będą się lepiej układać i będziemy mogli pokombinować nawet z postawieniem ich na żel, pogoda nie powinna mieć wtedy żadnego znaczenia… — zaczęła swobodnie swój wywód, dotykając lekko smukłymi palcami jego ciemnych włosów. Zdradzały ją tylko oczy, w których wyraźnie migotały radosne ogniki. Zanim jednak mężczyzna zdążył poderwać się z krzesła i uciec gdzie pieprz rośnie, poklepała go delikatnie po ramieniu i sięgnęła po czarny fartuch, który zaraz zarzuciła na niego i zapięła go na szyi. — Tylko żartowałam. Zaraz coś tu poprawię i obiecuję, że nie będę dotykać nożyczek, chyba że chce Pan zaszaleć przez te pół godziny? — Zapytała raczej retorycznie, chcąc wprowadzić nieco spokojniejszą atmosferę w lokalu.
UsuńSusanna Genin
— O nie, Cedric nie potrzebuje żadnych dodatkowych lekcji! — zawołała, unosząc ręce w niby to obronnym geście. — Mama chyba by tego nie przeżyła, gdyby zamiast się pomału uspokoić, stałby się jeszcze gorszym podrywaczem… — wymruczała, lekko wywracając oczami. Sama miała nadzieję, że z czasem jej brat wykaże się nieco większą stałością uczuć, lecz po prawdzie jej samej nie spieszyło się do zakładania rodziny. Jednakże, nie oznaczało to, że nie będąc w stałym związku, Maille skakała z kwiatka na kwiatek i lubiła znajomości tylko na jedną noc – akurat panna Creswell nigdy nie była zwolenniczką tego typu relacji i zachowania.
OdpowiedzUsuń— W sumie… czemu nie? — rzuciła, po chwili namysłu uznając, że wybranie się razem po Bruna to wcale nie jest taki zły pomysł. — Moglibyśmy podskoczyć tam w weekend, żebym nie musiała brać tego wolnego nie wiadomo ile. Ale, czekaj, czekaj… — powiedziała nieco przeciągle, lekko marszcząc przy tym brwi. — Jak to Levi i Bruno mieliby bawić się w samolocie…? Chcesz mi powiedzieć, że masz też prywatny samolot?! — wydusiła, wyraźnie zaskoczona tą informacją, choć wciąż istniało prawdopodobieństwo, że coś źle zrozumiała. Co prawda, teoretycznie mogła się tego spodziewać, jednak własny samolot to był już niebotyczny wydatek, a Irlandka nie przypuszczała, że rodzina Ullielów jest aż tak bogata.
Gdzieś głęboko pod dominującym w tej chwili zdziwieniem, blondynka poczuła też pewną obawę. Obawę przed spotkaniem z rodzicami Blaise’a. Nie miała pojęcia czy taka prosta dziewczyna jak ona, w porównaniu z nimi biedna jak mysz kościelna, niezbyt obyta w świecie przypadnie im do gustu. Jeśli mieliby ją potraktować tak, jak szatyn potraktował tego nieszczęsnego kelnera z początku ich znajomości… Chwilowo jednak kobieta odrzuciła te myśli od siebie, w końcu jeszcze nie miała pewności, czy ta wyprawa w ogóle dojdzie do skutku.
— Ej! — fuknęła niby to groźnie, kiedy mężczyzna poczochrał jej włosy i sprzedał pstryczka w nos. Próbowała się bronić i odepchnąć jego ręce, ale zbytnio jej to nie wyszło. — Ja tylko ćwiczę twoją silną wolę — odparła, przygładzając włosy i bezceremonialnie pokazała mu język, po czym wróciła do pracy przy tostach. Kiedy Blaise zaczął ubolewać nad brakiem fartuszka, który wyjątkowo zapadł mu w pamięci, ze śmiechem kusząco zakręciła biodrami. — Mam urodziny szesnastego stycznia, więc lepiej zacznij się już za jakimś rozglądać — oznajmiła wesoło, oglądając się na niego przez ramię. — A pomysł na to miejsce… Food trucki to znowu nie taka nowość i kiedy jeszcze mieszkałam w Dublinie, bardzo lubiłam różnego rodzaju zloty food trucków. Nie mogłam żadnego ominąć! — przyznała ze śmiechem. — Aż w końcu pomyślałam sobie, że sama mogłabym mieć takie food truck i… voilà! — zaśmiała się, szeroko rozkładając ręce tak, by zaprezentować wnętrze wozu.
— Nie, ty zabierasz jedzenie — oznajmiła z uroczym, niewinnym uśmiechem, wręczając mu starannie zapakowane tosty. — Schowaj je do bagażnika, nic nie powinno im się stać. Poza tym, widzę pewne niedociągnięcia w twoim genialnym planie… — powiedziała, unosząc dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym, by podkreślić swoje słowa. — Raz. Mamy zimę, jest kilka stopni na minusie, a ty chcesz urządzić piknik na łonie natury? — wyliczyła, odchylając palec lewej dłoni i posłała mu sceptyczne spojrzenie. — Dwa. Skoro prowadzisz, to wino jest bezalkoholowe, czy piję tylko ja? — spytała i zatrzepotała rzęsami, wcale nie mając nic przeciwko temu, by raczyć się trunkiem samej.
Ustaliwszy z mężczyzną ostatnie szczegóły, Maille odesłała go do jego samochodu, a sama zamknęła tylną część food trucka i zajęła miejsce za kierownicą wozu. Chwilę zajęło jej odpowiednie wymanewrowanie, ale ostatecznie wyjechała na główną drogę i zerknęła w boczne lusterko, upewniając się, że Blaise jedzie za nią. Droga na parking, o którym wspominała, zajęła im góra dziesięć minut. Irlandka miała tam wykupiony abonament, więc jedynie przywitała się ze stróżem i podsunęła odpowiednią plakietkę pod czytnik. Szlaban uniósł się i blondynka zaparkowała na pierwszym z brzegu wolnym miejscu. Levi zdążył już się obudzić, więc jedynie zebrała swoje rzeczy, zapięła mu smycz, zabierając też jego ulubioną piłkę do zabawy i wysiadła z wozu, ruszając w stronę samochodu Blaise’a, który zaparkował nieopodal wjazdu na parking.
Usuń— Mam go wpuścić na tyle siedzenia, czy jak? — spytała, skinieniem głowy wskazując na merdającego ogonem psa.
[Mi się nie udaje… Za duże gaduły z nich… :D]
MAILLE CRESWELL
Popatrzyła uważnie na Blaise'a.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem. Wiesz... zasada pierwszego wrażenia. A musisz przyznać, że twoje wejście nie było najlepsze - odparła. Spojrzała w niebo.
- Wolę letnie miesiące. Nie dlatego, że jest ciepło, ale dlatego że jest jasno. Zima jest przyjemna, ale w mieście i tak brakuje światła, a zimą nie ma go wcale. Brakuje mi wschodów słońca - odpowiedziała na jego komentarz na temat grudnia. - Chyba powinnam się wybrać na Alaskę w porze długich dni... To pewnie byłby klimat dla mnie - niemal się uśmiechnęła na taką myśl. Niezłe marzenie, ale za co by tam żyła. I czy potrafiłaby opuścić ukochany Nowy Jork?
Zamyśliła się i na chwilę zapomniała o natrętnym towarzyszu. Do rzeczywistości przywrócił ją jego głos. Upiła nieco wina, żeby zwilżyć gardło i zyskać na czasie.
Popatrzyła na niego uważnie. Czy mówił prawdę? A jeśli tak... to po co? Nie prosiła o zwierzenia. Co miałaby z tą wiedzą zrobić?
- Jetem tłumaczem i prowadzę bar - odpowiedziała spokojnie. Nie widziała sensu w ukrywaniu takich rzeczy. W końcu mógłby to sobie wygooglować w kilka chwil. A może lepiej, żeby więcej nie googlował.
- Wiesz... niektóry pracują. Odeszłam z domu, gdy miałam niecałe siedemnaście lat. Wuj mnie przygarnął. A potem poszłam do jednej pracy, drugiej... - wzruszyła ramionami. - Ludzie na całym świecie pracują i żyją z dnia na dzień. To nie takie trudne -spojrzała na niego. - Chociaż... idę o zakład, żeby nie przeżyłbyś miesiąca bez pieniędzy z firmy twojego ojca - dodała. Oczywiście, że wiedziała, kim był. - Do tego trzeba trochę zaradności i bycia... przyjemnym dla innych ludzi - dodała. Niemal się uśmiechnęła. Upiła jeszcze nieco wina.
- Życie z rodziną... to chyba nie moja bajka - dodała cicho. Spojrzała w dół, poniżej balkonu. Zmrużyła oczy, gdy dostrzegła znajomą sylwetkę. Zdecydowanie cofnęła się od balustrady, aby pozostać niezauważoną.
- Blaise? Nie masz ochoty się stąd wyrwać? - zapytała, nawet na niego nie patrząc. Dopiero po chwili ponownie zerknęła poniżej balkonu i nieco zmarszczyła czoło. Zerknęła wreszcie na towarzysza.
Elaine
Wzruszył lekko ramionami. Tak naprawdę zależało to od wyników badań, ale rokowania były dobre. Wstępne wyniki wykluczyły wszystkie poważne powikłania i choroby. Głównym celem było więc teraz przywrócenie sił i witalności jej organizmowi.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że to kwestia kilku dni. Lepiej, żeby przebywała teraz w domu, wśród bliskich, a nie na szpitalnym oddziale. Im szybciej wróci do normalności, tym lepiej. — odparł wcisnąwszy dłonie w kieszenie szarej bluzy z kapturem. Po skończonym dyżurze zdążył bowiem wpaść na moment do szatni i zrzucić z siebie koszulę i lekarski fartuch na rzecz czegoś wygodniejszego i cieplejszego.
— Musimy postarać się o dobrego psychologa. To wydaje mi się teraz najważniejsze. Ona na razie nie chce się z nikim widzieć, ale w końcu będzie musiała się przełamać. Myślę, że fachowa pomoc będzie w tej sytuacji niezbędna. — dodał smętnie. Westchnąwszy spojrzał na przyjaciela. Musiał przyznać mu rację. Obaj byli wykończeni i zamiast kawy, potrzebowali po prostu kilku godzin snu.
— Uda jej się. Przecież to Agnes. — położył mu dłoń na ramieniu. — Na pewno jej się uda. — zapewnił bo sam w to wierzył. Zerknął na zegarek i przywitał się z przechodzącą obok pielęgniarką, która weszła do Sali panny Lavoisier. Przez szybę obserwował, jak zmienia kroplówkę i sprawdza jej stan.
— Prim ma rację. Musisz odpocząć i nabrać sił. Nie chciałbym żebyś i ty wylądował na szpitalnym łóżku, bo nie opracowałem jeszcze metody na rozdwojenie się. — zażartował uśmiechając się lekko. W gruncie rzeczy mogli uznać ten dzień za udany, nawet więcej niż udany. Agnes znów była z nimi i tylko to się teraz liczyło.
— Chodź, podrzucę Cię. — podniósł z krzesła kurtkę, którą zarzucił na plecy. Gdzieś po drodze zgubił swój szalik, więc poprawił kaptur od bluzy tak, by na zewnątrz choć trochę ochronił go przed chłodem.
Ryan Collins
[Właśnie, niby obaj przy kasie, ale każdy z innej gliny ulepiony. Blaise na pewno z tej lepszej, bo nie pilnuje stale swojego konta i nie stara się za wszelką cenę udowodnić, że nie jest już tym słabym dzieciakiem z Bostonu.
OdpowiedzUsuńNa tę chwilę pozwolę sobie wyjątkowo spasować, bo chyba trochę się tam wątków nazbierało, a my mamy też Su i Blaise... chyba wolę się na nim na razie skupić i nie rozbijać czasu przeznaczonego na nich dla Shauna i Agnes. Jak się trochę poluzuje u Wellsa to damy znać!
A na razie dziękuję za powitanie. :)]
Shaun Wells
[Witaj!
OdpowiedzUsuńTak jak już wspominałam Shoutboxie UWIELBIAM postać Blaise'a i bardzo, bardzo, bardzo chciałabym stworzyć jakąś relację między naszą dwójką. Czy Blaise jest zdolny do jakichkolwiek pozytywnych uczuć w stosunku do Mercy?
Daj mi proszę znać jak najwcześniej, czy jesteś chętna na wątek! :)
Pozdrawiam!]
Mercedes
Elaine sama była zaskoczona tym, że przeszła z nim na ten mniej oficjalny ton, ale w gruncie rzeczy było to nawet przyjemne, dlatego nie zamierzała szukać dziury w całym i uznała, że skorzysta z tej chwili wytchnienia i odpręży się nieco. Szczególnie, że spokojne popijanie wina na balkonie sprzyjało relaksacji.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niego uważnie i parsknęła, gdy wspomniał o pracoholizmie.
- Najwyraźniej jest nas dwoje – wtrąciła między jego słowami. - Nie… dawno już nie korzystam z wpływów nazwiska. To nie jest dobry pomysł, kiedy pracuje się w moim środowisku – odpowiedziała i westchnęła cicho.
- I nie licz, że dam ci adres – zaśmiała się. - Jeszcze będziesz mnie nękać w pracy i popsujesz mi reputację. Nie ma takiej opcji – dodała żartobliwie. W gruncie rzeczy jednak unikała jak ognia łączenia tego, co ma związek z rodzicami, ze swoją pracą. Była to nie tyle kwestia jej reputacji, ale reputacji rodziny, a w barze bywało różnie. Chociaż starała się chronić swój lokal przed złymi wpływami, nie zawsze się jej to udawało.
Przyjęła marynarkę i uśmiechnęła się do niego z czymś na kształt wdzięczności. Robiło się chłodno, a jej odkryte ramiona były wystawione na działanie zimnych powiewów wiatru.
- Dziękuję. Jeśli to ty się rozchorujesz, to przynajmniej posiedzisz w domu i odleżysz swój pracoholizm – zażartowała. Mogła mu się wydawać zupełnie inną osobą niż sprzed chwili. W gruncie rzeczy Elaine dla przyjaciół potrafiłaby i księżyc zaszantażować, żeby się uśmiechnął, kiedy jednak ktoś jej na odcisk nadepnął, stawała się tykającą bombą. Blaie już miał okazję poznać ją od tej drugiej strony, ale pierwsza pozostawała dla niego nieznaną.
- Czyżbyś budował swoją pewność siebie na pieniądzach ojca? - zapytała i pokręciła głową. - Nie, wbrew pozorom nie atakuję cię… tym razem. Po prostu myślę, że ta twoja poza supergościa bierze się stąd, że rewanżujesz sobie pochlebstwami innych swoją niską samoocenę. A to już jest nieco smutne, ponieważ tylko my możemy prawić, że nasza wartość nie zostanie umniejszona – powiedziała całkiem poważnie. Uniosła kieliszek w toaście i upiła łyk.
- Za odwagę – potwierdziła i parsknęła, gdy usłyszała jego komentarz. - Żebyś wiedział… - mrugnęła do niego.
Nagłe pojawienie się TEJ osoby wytrąciło ją z równowagi i w gruncie rzeczy odpowiadało El, że Blaise ją dokądś pociągnął. Szczególnie, że w ten sposób wyglądała na wyraźnie zajętą i była szansa, że tamta jej nie zaczepi.
- Przed wspomnieniami – odpowiedziała cicho na jego pytanie, gdy przeprowadzał ją przez tłum. Chyba za bardzo się pospieszył, ponieważ w szatni wpadli na tę właśnie osobę.
Susan – osoba, której Elaine nienawidziła całym sercem, stała w odkrywającej plecy sukni i opierała się na swoim partnerze. Kiedy spostrzegła Eagle, uśmiechnęła się w sposób przypominający hienę.
- Kogo my tu mamy… - zaczęła, a potem zerknęła na Blaise’a. - I to z kim! Widzę, że dobrze się bawisz…
- Najlepiej bez ciebie – oparła El. Odebrała swoja kurtkę i niemal wyciągnęła Blaie’a na zewnątrz.
- Wybacz… to było głupie – westchnęła, gdy znaleźli się na chodniku przed hotelem, gdzie odbywał się bankiet. - I do tego zabrałam cię od tych wszystkich piszczących na twój widok laseczek…. Przetrwasz to jakoś? - zapytała żartobliwie. Do pewnego jednak stopnia była mu wdzięczna, że nie zostawił jej tam samej, a wręcz pomógł się wydostać ze środka.
Elaine
[Ja też bardzo się cieszę, że wcześniej znalazłam kartę Blaise, bo czuję, że bez niego Mercy bardzo by się nudziła;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za miłe słowa co do karty! Starałam się najmocniej, by się spodobała. A miałam co do tego małe obawy.
Piękna pani u mnie i przystojny pan tutaj- oczywiście, że mam już pomysł! Wpadłam na niego, jak tylko przeczytałam ostatni akapit katy Blaise.
Wygląda to tak: jak pewnie się zorientowałaś, Mercy to troche świruska, ale tak naprawdę jest po prostu bardzo, ale to bardzo skrzywdzona i zagubiona. Domyślam się tez, że Blaise miał gorszy moment, który doprowadził do próby samobójczej. Gdyby po niej trafił do szpitala na obserwację- miałabym punkt wyjścia. Założyłam, że gdyby tak było, mógłby poznać Mercy tam i w jakiś sposób mieć do niej słabość (oczywiście wcale nie musiało tak być, jeśli nie chcesz:) ). Teraz Blaise wróciłby na szczyt swojego egoizmu, a Mercy wyszłaby ze szpitala. Mogliby spotkać się przypadkiem przed biurem Blaise- On by z niego wychodził, ona szwendała się po mieście. I to Mercy by go poznała, a on nie chciałby się przyznać, że jest samym sobą- najzwyczajniej by się bał, że na jaw wyjdzie jego moment słabości. Że byłaby w stanie skompromitować go przed ważnymi ludźmi (do czego oczywiście nie byłaby nigdy zdolna, bo jest zbyt kochana :P)
Co powiedz na taki wątek?]
Mercy
[Cieszę się, że cokolwiek zrozumiałaś. Dopiero po opublikowaniu komentarza zdałam sobie sprawę, jak niezrozumiale to wszystko napisałam. :D Chyba chciałam przekazać za dużo myśli na raz. To mi się zdarza. :)
OdpowiedzUsuńNie przedłużając, zaczynam!]
Pierwsze oddechy wolności były odurzające. Nawet zatęchłym powietrzem brudnego Nowego Jorku. Mercedes Howard, ta dziwna świruska, która sama nie wiedziała do końca, czy to dobrze, że oddaliła się z domu w samotności...
Każdy krok, który miała za sobą był jednocześnie niesamowicie ciężki i łatwy za razem. Ciężki- bo nie wiedziała dokąd ją prowadzi; łatwy- ponieważ wcale nie obchodziło jej to, gdzie zmierza. Nagle na horyzoncie dojrzała coś, co niezmiernie ją ucieszyło- jej byłą ulubioną herbaciarnię- TeaWeMe. Sama nazwa była tak banalna, że aż głowa zaczynała ją boleć, ale parzyli najpyszniejsze herbaty w Nowym Jorku. Chwyciła za znajomą w dotyku klamkę i popchnęła drzwi, co przyniosło jej ogromne ukojenie. Zapach był nieziemski- zupełnie różny od każdego innego, który już poznała. Właśnie ten chciała zawsze zamknąć w słoiku i otwierać w gorsze dni. Kiedyś nawet tego spróbowała i, o dziwo, przyniosło pozytywny skutek.
-Poproszę o jeden kubek najlepszej English Breakfast, jaką macie- powiedziała do miłej staruszki, która uśmiechając się do niej, zniknęła za drzwiami zaplecza.
Już po krótkiej chwili wychodziła na ulice miasta z gorącym kubkiem w zimnych dłoniach. Zostawiła za sobą zszokowaną staruszkę, trzymająca stu dolarowy banknot w dłoni. Może i było to lekkomyślne. Nigdy nie była rozrzutna. Lubiła jednak dawać innym ludziom szczęście w zamian za to, że i ona sama choć przez krótką chwilę mogła się tak poczuć.
Czuła się poniekąd zobowiązana do tego, by się odwdzięczyć. W końcu tak rzadko czuła się w ten sposób. W ogóle rzadko cokolwiek odczuwała.
To zmieniło się w ułamku sekundy. Poczuła to w brzuchu i drętwiejących palcach. Wśród wychodzących zza przeszklonych drzwi okazałego biurowca dojrzała znajomą postać. Nie była pewna, czy się nie myli. W końcu nie widziała go od tak dawna... Czy mogłaby zapomnieć te idealnie ułożone włosy i specyficzne ruchy? Co prawda teraz wyglądał inaczej- w śnieżnobiałej koszuli i doskonale skrojonych spodniach- ale nie zmienił się wcale.
Nie myśląc o konsekwencjach, szybko podeszła do chłopaka i spojrzała prosto w jego pewne siebie, zimne oczy.
- Niebo jest dziś wyjątkowo bezchmurne, prawda, Blaise?- zagadnęła.
[Przepraszam za chaos i pitu-pitu. To mój pierwszy wątek od dłuższego czasu! Czekam niecierpliwie na odpis. :) ]
Mercedes
Zawachała się tylko przez jedną, krótką chwile. Później wszystko stało się jasne i czytelne. Kiedy spojrzał na nią w ten sam sposób, jak wtedy, gdy żegnała go w holu... Wiedziała, że się nie pomyliła. Mimo fasady złości, niemal furii, potrafiła dotrzeć do zakamarków, gdzie ukrył się bardzo skrzywdzony chłopak, którego poznała tamtego deszczowego dnia.
OdpowiedzUsuńNie była wcale zdziwiona, że zachował się arogancko. Dokładnie pamiętała, jak próbował już raz odsunąć ją od siebie. Wtedy nie zdrzygnowała i teraz też nie zamierzała. Nigdy nie potrzebowała nikogo w swoim towarzystwie, ale Blaise... to Blaise. On też nikogo nie potrzebował. To właśnie chyba ten aspekt połączył ich nicią porozumienia.
Kiedy zerknął w stronę grupki dokładnie tak samo elegancko ubranych mężczyzn, stojących nieopodal, zrozumiała, że stał się znów kimś ważnym. Co prawda nie powiedział jej o sobie zbyt wiele, ale nie musiał tego robić. Wbrew pozorom była bardzo bystrym obserwatorem i potrafiła czytać między wierszami. Nauczyła się tego już bardzo dawno temu.
- Och, szanowny pan wybaczy! - powiedziała wystarczająco głośno, by tamci mogli usłyszeć. - Ja tylko w sprawie tej akcji charytatywnej na rzecz smutnych pand z ZOO. Pan rozumie, to absolutnie nie może czekać ani sekundy.
Zaśmiała się swoim przerażająco odowatym glosem i delikatnie skinęła na chłopaka, by razem z nią się oddalił. Ostatnią rzeczą jakiej chciała, mimo tego, że była świruską, było pogrążyć kogoś, kto wyszedł na prostą- choćby pozornie.
Kiedy zrobił trzy kroki, o wiele większe niż ona- ponownie wlepiła w niego pusty wzrok.
- Ktoś ci już mówił, Blaise, że dobrze wyglądasz w bieli? - zastanowiła się na głos. - A może jednak trcohe blado? - dodała ciszej, jakby do siebie.
Częste rozmowy ze sobą weszły jej w nawyk.
- Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy. To miło, że zadzwoniłeś - powiedziała z wyrzutem, świdrując wzrokiem mięśnie jego żuchwy, które zaciskały się nerwowo.
[Bardzo, ale to bardzo jestem podekscytowana tym wątkiem! :) ]
Mercedes
Kiedy przybił jej piątkę, zrezygnowana opuściła ręce i roześmiała się wesoło, bo nic innego jej nie pozostawało. Blaise był niereformowalny i Maille musiała pamiętać o tym, by nie zapoznawać z nim Cedrica, kiedy ten ponownie ją odwiedzi. Jej brat już raz był w Nowym Jorku, ale jeszcze wtedy ona i Ulliel się nie znali. Niemniej jednak, podczas swojej wizyty w Dublinie na święta i Sylwestra, blondynka zaprosiła rodzinę na wakacje. Jej brat oczywiście był chętny, ale rodzice, jak to rodzice, musieli się jeszcze zastanowić. Nigdy jeszcze nie byli w Nowym Jorku i Maille bardzo zależało na tym, by w końcu się to zmieniło.
OdpowiedzUsuń— Ja serio muszę sobie kupić ten notesik, specjalnie na spotkania z tobą… — jęknęła, lekko wywracając oczami. Naprawdę zdążyła już pogubić się w tym, co mieli w planach. Teraz realizowali umówione i zaplanowane spotkanie w Tostmanii, ale co tam jeszcze było? Blondynka zamyśliła się, starając się przypomnieć sobie ich ostatnią rozmowę. Lot helikopterem, jazda konna, wycieczka metrem, na którą Blaise nie chciał dać się namówić… Cholera, na pewno o czymś zapomniała! — Może być przyszły weekend, raczej nie mam nic zaplanowane — odparła nieco skołowana, tylko dlatego, że chyba naprawdę powinna sumienniej zacząć prowadzić kalendarz.
— Prywatną wyspę… — powtórzyła tylko, dość słabo, bowiem właśnie udała, jakby miała zaraz zemdleć, oszołomiona nadmiarem informacji i przytłoczona rozmiarem fortuny Ullielów. — Bardzo, kurwa, śmieszne — przytaknęła prześmiewczo, celowo wtrącając do swojej wypowiedzi przekleństwo, by jej słowa miały mocniejszy wydźwięk. Jak zapewne Blaise mógł zauważyć, na co dzień w ogóle nie przeklinała i zdarzało jej się to naprawdę sporadycznie, częściej właśnie celowo, niż przypadkowo, powiedziane w złości. Rzucona przez nią pani lekkich obyczajów bynajmniej nie miała na celu urazić mężczyzny, a jedynie zaznaczyć to, jak bardzo nie mogła objąć umysłem rozmiarów majątku, którym dysponował sam Blaise, a co dopiero jego rodzice.
— Dobrze, że kiedy byłam w toalecie, nie widziałam papieru zrobionego ze studolarowych banknotów — dodała ze śmiechem, choć w świetle nowych informacji, chyba nie powinno jej to zdziwić.
— Ty już lepiej nie przygotowuj niczego specjalnego! — zawołała ostrzegawczo, kiedy szatyn wyraźnie zainteresował się jej urodzinami. — Wystarczy, jak kupisz mi jakiś ładny bukiet kwiatów, o — zasugerowała i lekko poklepała go w pierś, wywróciła jednak oczami, kiedy mężczyzna oznajmił, że postara się ją zaskoczyć. Odrobinę obawiała się tego, co może zrodzić się w głowie dość nieprzewidywalnego prezesa firmy o międzynarodowym zasięgu.
— Na pewno się nie zawiedziesz, chyba że jesteś jak wybredny, francuski piesek — oznajmiła i posłała mu sceptyczne, ale też rozbawione spojrzenie. Niewiele było takich osób, którym nie smakowało przyrządzone przez nią jedzenie i nie tylko o tostach była tutaj mowa. Poklepana po ramieniu, zaśmiała się krótko i pokręciła głową. O tym, czy jej tosty mu zasmakują, Blaise przekona się dopiero, kiedy skosztuje całości.
— Dobrze, zdaję się na ciebie — przytaknęła, nim jeszcze opuścili food truck. Mogła mieć tylko nadzieję, że Blaise zabierze ją w takie miejsce, w którym nie odmrozi sobie kończyn i nie złapie paskudnego przeziębienia. Skoro jednak pan Ulliel miał wszystko zaplanowane, Irlandka postanowiła mu uwierzyć i nie wątpić w jego zdolności organizacyjne. W końcu sam prowadził firmę, więc zorganizowanie pikniku za miastem chyba nie powinno być dla niego wyzwaniem?
— W takim razie zasłoń dach, bo nie wiem, co mu może przyjść do głowy — poprosiła i wpuściła psa na tylne siedzenie. Jego smycz przypięła do pasa bezpieczeństwa, a sam Levi ułożył się wygodnie na tylnej kanapie i położył łeb na przednich łapach. Widać zdążył już przyzwyczaić się do jazdy samochodem dzięki podróżowaniu w food trucku. Upewniwszy się, że czworonogowi nic nie grozi, Maille zajęła miejsce z przodu, obok Blaise’a.
— Ze mną lepiej jedź przepisowo — odparła i pogroziła mu palcem. Nie lubiła szybkiej jazdy, choć to też zależało od samochodu, bowiem w niektórych, tych lepszych modelach wcale nie było czuć rozwijanej prędkości. Mimo wszystko Maille przestrzegała przepisów drogowych, choć też miała na uwadze, że mimo iż ona jedzie ostrożnie, zawsze może wjechać w nią jakiś wariat i tyle z ostrożnej jazdy. — A czego mam się bać? Prędkości, czy tego, że właśnie wjeżdżamy do gęstego lasu? — spytała ze śmiechem, uważnie obserwując otoczenie przez szybę. Skoro miał to być piknik na łonie natury, to niczego innego nie mogła się spodziewać. Gorzej, jeśli Blaise w rzeczywistości nie był miłym chłopcem, a psychopatą i właśnie realizował swój plan zakładający, ze Irlandka nie wróci dziś do domu.
UsuńMAILLE CRESWELL
Przewróciła oczami.
OdpowiedzUsuń- Stary, dobry Bronx – odpowiedziała rozbawiona. - Ale to niezbyt bezpieczne miejsce dla bogaczy. Bronx lubi swojaków – uśmiechnęła się lekko. Wrosła w tę dzielnicę, jej rytm i to dziwne nieregularne pulsowanie. To miejsce przygarnęło ją, gdy tego najbardziej potrzebowała i chyba dlatego oddała mu serce.
- Ty chodząca reklamo, jeszcze by ci tę ładną buźkę obili – pokręciła głową rozbawiona. - Twoi fani by się zapłakali, gdybyś chodził z podbitym okiem lub rozciętą wargę. Poza tym nie jestem przekonana, czy chcę, żeby mój bar przeszedł oblężenie dzieciaków. Jeszcze musiałaby za to odpowiadać… - pokręciła głową.
Parsknęła.
- Faceci… - westchnęła. - A co jakbyś miał… nie wiem…. Dziecko? Od takiego obowiązku nie ma urlopu ani tym bardziej chorobowego. Poza tym pewnie chorujesz tak ciężko, ponieważ twój organizm jest przemęczony pracą i hulankami – stwierdziła mentorski tonem, a potem potrząsnęła głową. - Dobra… muszę się zamknąć, bo zaczynam gadać jak moja matka – westchnęła ciężko.
- Więc twierdzisz, że wesołe psychoanalizy to nie rozrywka? - zapytała zaczepnie. - A wydawało mi się, że czerpałeś jakąś sadystyczną satysfakcję z naszej konwersacji – mruknęła.
Wolałaby, aby nie odzywał się do Susan. Właściwie wolałaby jej zwyczajnie nie spotkać. W gruncie rzeczy rozumiała, że chciał dobrze, że na swój dziwny sposób Blaise właśnie stanął w jej obronie i powinna się cieszyć, że jest to coś miłego. Poczuła się jednak złapana w pułapkę. Na dotyk mężczyzny starała się nie odpowiedzieć agresją, ale spięła się w sobie i poczuła duszności. Rozumiała, że Susan nic jej nie może zrobić, kiedy są w tłumie, a towarzysz Elaine nie odstępuje Eagle ani na krok, a potrafi się przyczepić nie gorzej od pijawki. Jednak znalezienie się tak blisko Susan, zetknięcie się ich spojrzeń spowodowały, że z trudem opanowała panikę. Niemal nie słyszała uszczypliwości, jakimi sypnął Blaise w stosunku do przybyłej.
Elaine odetchnęła dopiero, gdy znaleźli się na zewnątrz. Potrzebowała chwili, żeby opanować chaos, który zapanował w jej głowie, i to okropne uczucie duszności. Kiedy mężczyzna pisał wiadomość, ona zamknęła oczy i pozbierała się w sobie.
- Nie… nie lubimy się – odpowiedziała cicho. O mały włos, a wymsknęłoby się jej, że właśnie poznał powód, dla którego odeszła z domu i zdecydowała się prowadzić życie z dala od tego bogatego grona hipokrytów. A Susan była jak karaluch – chyba żadna siła nie była w stanie jej wybić. Może Elaine poczuła się nieco lepiej z myślą, że jej przyjaciel zwyczajnie nie zakopał Susan w przydrożnym dole, ale wolałaby jej nie spotykać… najlepiej nigdy więcej.
Spojrzała na samochód, który podjechał. Na sama musiałaby zwyczajnie wezwać taksówkę, a wolała nie zostać sama na tej ulicy w tej chwili. Z dwojga złego wolała obecność Blaise’a. Czy jednak chciała z nim gdzieś jechać? Wylądować na kolejnej imprezie? Czy była w nastroju na to? Z jednej chwili miała ochotę ukryć się przed światem w spokoju i tam przeczekać najbliższych…. Sześćdziesiąt lat. Z drugiej włączył się w niej ten szalony program, który nastawiał ją na bycie wśród ludzi, aby zapomnieć, nie zadręczać się, szaleć. Żeby odpłynąć.
Eagle popatrzyła uważnie na Blaise’a. Pusty dom czy zabawa? Dokąd ją to wszystko zaprowadzić?
Wsiadła do samochodu i przesunęła się, aby mężczyzna mógł zająć miejsce obok niej.
- Muszę się napić… - westchnęła. - Pojadę gdziekolwiek pod warunkiem, że obiecasz się upić razem ze mną, a potem zapewnisz mi bezpieczny powrót do domu – powiedziała całkiem poważnie. - I nie licz na żaden trójkąt, jeśli coś takiego głupiego przyszło ci do głowy – dodała niby groźnie, ale w gruncie rzeczy próbowała żartować, żeby oderwać własne myśli od obrazu tych okropnych, stalowych oczu.
- Chociaż pewnie pokazywani się z tobą nie oznacza spokoju, a jedynie ciągłe show, co? - zagadnęła go i przewróciła oczami. Odetchnęła głęboko. - Jeśli zaczniesz puszyć, oddam cię szczurom na pożarcie – pogroziła mu mało poważnie.
Elaine
Zastanawiała ją postawa Blaise'a. Nie dlatego, że był zimny i bezczelny, co to, to nie! Nigdy nawet nie pomyślała, że potrafiłby zachowywać się inaczej. Bardziej interesował ją fakt, jak długo jeszcze będzie potrafił oszukiwać sam siebie, że nie czuje nic poza drogimi perfumami, którymi zrosił swoje równie drogie ubrania.
OdpowiedzUsuńJak powszechnie wiadomo ludzie mogą oszukać wszystkich dookoła tak długo, jak tylko mają ochotę, ale samego siebie niestety nie są w stanie. Prędzej czy później, odpuszczą.
- Czy to dziwne, że człowiek wraca na grób swojego psa? - zapytała metaforycznie, rozglądając się po najbliższej okolicy.
Bywała tutaj często w młodości. Kancelaria jej matki mieściła się w okolicy. Zdaje się, że budynek stojący kilkanaście metrów dalej mógł być jej starą siedzibą.
Pytające spojrzenie Blaise odczytała jako kompletny brak zrozumienia i może nawet wściekłość.
- Daj spokój, chłopie - zagadnęła tajemniczym tonem, uśmiechając się zawadiacko. - Przecież nie przyszłam tu specjalnie. Nie mam zamiau rozwalać muru, którym się otoczyłeś, ani rujnować tego, za kogo wszyscy cię tu mają.
Zapewne nie potrzebował wyjaśnień. Mercy też nie czuła się w obowiązku ich udzielać. Po prostu nagle zrobiło jej się jakby troche smutno, że mógłby pomyśleć o niej w ten sposób. Wystarczy, że zrujnowała swoje własne życie- los innych chciała już zostawić w spokoju. Nie, to jednak nie smutek. To po prostu zimno, które poczuła na swojej skórze. Czyżby herbata już całkiem wystygła? Przeszył ją dreszcz.
- Hej, amigo. Nie jestem, nie byłam i nie będę jedną z twoich laleczek. Nie musisz przepraszać za coś, co nie miało miejsca. Z resztą... co to za przeprosiny bez waty cukrowej i breloczka w kształcie sowy? - oburzyła się, po chwili wybuchając śmiechem. - Tak, coś jeszcze, amigo. Chciałabym, żebyś wiedział, że u mnie już lepiej - wyjąkała z trudem, bo zęby uderzały o siebie z zimna. - No wiesz, u pand już lepiej - poprawiła się szybko. - Nie są już takie creepy. To znaczy, może jednak troche tak, ale jak widzisz, pozwalają im już samemu chodzić po mieście, więc to jakiś progres, czyż nie? - zaćwierkała radośnie.
Odwróciła się na jedną sekundę, by sprawdzić, czy rzeczywiście nie obserwuje jej żaden z bodyguardów ojca. Nie, nie było tam żadnego. Jest wolna.
- I po twojej postawie, panie "idź-już-pando-mam-masę-biznasmeńskich-spraw-na-głowie", widzę, że i ciebie wszystko w najlepszym porządku. - rzuciła, znów bez jakichkolwiek emocji, przypatrując mu się uważnie i szukając jakiegokolwiek śladu po dawnych wydarzeniach. Nie było takiego. Blaise był najwidoczniej jednym z najbardziej przestraszonych ludzi na świecie. Bał się najbardziej tego, że rozpłynie się jego doskonały świat i stanie się zwykłym, szarym człowiekiem... Tak, jakby mogło być w tym coś gorszego, niż bać się własnego siebie.
Mercedes
Parsknęła cicho. Jego mina doskonale obrazowała to, co Ulliel myśli o Bronksie.
OdpowiedzUsuń- Zapewne znaczne bardziej pasuję tam niż tutaj, wiesz? To… miejsce ogromnych sprzeczności, wymieszania kulturowego i… no może podwyższonego ryzyka. Ale jak wiesz, któremu pijaczkowi postawić piwo, a od kogo trzymać się z daleka, można tam żyć spokojnie i pewnie – odpowiedziała. - Tam…. Zagrożenie jest jawne. Nie musisz się zastanawiać, skąd nadejdzie cios, ponieważ to wiesz. A koro wiesz, możesz się przed tym bronić lub atakować wcześniej – wyjaśniła spokojnie i z pewnym sentymentem. Doskonale wiedziała, że wielu ludzi próbuje się stamtąd wyrwać, gdy tymczasem ona czuła się tam bezpiecznie. Takie pokręcone dziewczątka jak Susan traciły odwagę na ulicy, po której bez gazu pieprzowego nie należy się ruszać.
- A co bym miała z tego, że bym cię obroniła? - zapytała rozbawiona. - Chociaż zauważyłam, że lubisz pchać się tam, gdzie cię nie chcą – dodała złośliwie i pokręciła głową, aby rozproszyć niepokorne myśli. - No dobra… może nie dałabym cię poobijać… za bardzo – przyznała. - Wyrzuty sumienia by mnie zabiły. Albo twoje fanki. - Przewróciła oczami, gdy usłyszała jego komentarz na temat gładkości jego twarzy. Miała na to dość prostacką odpowiedź, ale zostawiła ją dla siebie. W końcu… mógłby się obrazić, gdyby stwierdziła, że w takim razie ma dwie dupcie i pewnie obi znalazłyby amatorów. Taka uwaga jednak stanowczo wyszłaby poza warunki ich niepisanego zawieszenia broni.
Za to parsknęła śmiechem, gdy Blaise wyraził swoje święte oburzenie na myśl, że mógłby zostać ojcem, a konkretnie, że małe dziecko mogłoby pojawić się w jego otoczeniu i zakłócić jego poczucie estetyki. Nie ma to jak dobra wymówka… niemal filozoficzna! Z drugiej strony… gdy o tym myślała, coś ją świerzbiło pod skórą. Może to, że ona sama raczej na dzieci nie miała co liczyć? Ale to nie był materiał na temat rozmów z Ullielem.
- Tak… zauważyłam, że wszystko, co wiąże się z zdrową hulanką, przykuwa twoją uwagę – opowiedziała rozbawiona. Dobrze wiedziała, ze te zabawy to właściwie nie jest odpoczynek, ale ucieczka od własnych myśli, od uczuć i próba zagłuszenia niewygodnych faktów. A niespodziewanie dostrzegła coraz więcej rys na tym błyszczącym wizerunku Blaise’a, choć wcale tego nie chciała. Wiedziała, że zbytnie psychologizowanie może doprowadzić do tego, że będzie mu współczuła, lub co gorsza jeszcze się polubią, a raczej nie była to dobra wróżba dla takich wybuchowych typów jak oni. Dlatego zapisana między wierszami prośba mężczyzny, aby dłużej się tym psychoanalitycznym bełkotem nie zajmowali, przypadła jej do gustu.
Czy była wystraszona po spotkaniu z Susan? Niewątpliwie. Ostatnie miesiące żyła w przekonaniu, że ten etap jej życia został zamknięty raz na zawsze. Tymczasem okazało się, że nie tylko zagrożenie nadal błądzi po świecie, to jeszcze odwiedza kręgi, w których obracają się bliscy Elaine. Eagle wystraszyła się, że to wszystko w jakiś pokręcony sposób do niej powróci, a nie była pewna, czy tym razem wystarczy jej sił, żeby się od tego uwolnić.
- Raczej… nie będę chciała gadać – mruknęła, ale poniekąd była wdzięczna mężczyźnie, że zachował się tak mało poważnie i potargał jej włosy. Dał w ten sposób wyraźnie znać, że nie zamierza grzebać w jej życiu i zapewni rozrywkę, która skupi jej uwagę na dłuższy czas, aby nie musiała myśleć o tym, o czym najwyraźniej nie chce.
Prychnęła cicho.
- Jakim cudem to twoje ogromne ego mieści się w twoim ciele, co? - zapytała kpiąco i pokręciła głową, ale uśmiechnęła się do niego z nieśmiałą wdzięcznością.
Roześmiała się. - Chlanie i seks w wieżowcu? Nie sądzisz, że to trochę tandetne? Ja rozumiem, że romantyzm i te sprawy, ale takie sceny pojawiają się w co drugim filmie – odpowiedziała wesoło. Tak, stanowczo powinna zająć myśli czyś tak mało znaczącym jak doprowadzanie się do stanu upojenia z Ullielem. Spojrzała na butelkę i parsknęła cicho. Wzięła od niego szkło i pociągnęła z gwinta porządnego łyka, po czym oddała mu napitek. Skrzywiła się nieco.
- Następnym razem skombinuj butelkę rumu – poleciła. Może nie powinna pic wódki po kilku kieliszkach wina, ale groziło jej co najwyżej przyspieszone upicie.
Usuń- Co powiesz na jakieś jedzenie? - zapytała. - Zjadłabym jakieś sushi…. Albo chociaż chińczyka – stwierdziła po chwili zastanowienia. Trochę bała się, że przy piciu na niemal pusty żołądek mocniej się pochoruje następnego dnia.
Spojrzała na Blaise’a uważnie.
- No chyba, że chcesz mnie upić w ciągu kilku chwil i leczyć jutro cały dzień – dodała żartobliwie.
Elaine Eagle
[Pozwolę sobie przenieść całą ich rozmowę już do samochodu, bo na początku odpisuj jesteśmy jeszcze w trucku, a na końcu już w gęstym lesie i jeśli dalej będziemy to tak rozwlekać, to niedługo koniec odpisu będzie się odnosił np. do wyprawy po Bruna, a na początku dalej będzie Tostmania… xD]
OdpowiedzUsuńByło jej bardzo miło ze względu na to, że Blaise wziął pod uwagę, iż nie przepadała za szybką i brawurową jazdą. Fakt, że pan Ulliel liczył się z jej zdaniem mile łechtał ego młodej kobiety. Ich znajomość od samego początku nie była typowa i nic nie wskazywało na to, że w typową i przewidywalną się przerodzi. W końcu pochodzili z dwóch różnych światów i dopiero zacierali oddzielającą je granicę, na której nie brakowało raniących ciało zasieków.
— Ten notesik to bardzo dobry pomysł. Jeden z twoich nielicznych — dodała uszczypliwie, zerkając z rozbawieniem na siedzącego za kierownicą mężczyznę. — Chętnie go przyjmę — przyznała jednak, pamiętając o tym, by jutro rano nie zignorować pukania do drzwi, jak to często miała w zwyczaju, kiedy nikogo się nie spodziewała. Na tę chwilę taka rozpiska była jej bardzo potrzebna, bowiem Blaise miał tysiąc pomysłów na minutę i w pewnym momencie Irlandka przestała za nim nadążać, pozostając wyraźnie z tyłu. A miała mu przecież do pokazania równie wiele! Chociażby to nieszczęsne metro, na myśl o którym uśmiechnęła się chytrze. — Nie zapomnij wpisać w nasz harmonogram wycieczki metrem — rzuciła niby to beztrosko, choć wyglądała przy tym jak mały, złośliwy chochlik.
Roześmiała się dźwięcznie, gdy nazwał ją niegrzeczną dziewczynką, po czym, chyba już jak zwykle podczas rozmowy z szatynem, z lekkim politowaniem pokręciła głową. Była to jej jedyna rekcja na jego słowa, sama Maille pomyślała zaś, że to bardzo dobrze, że na co dzień nie przeklinała – chyba jednak wolała nie oglądać Blaise’a wykonującego ten osobliwy gest dłonią.
— A ja bym się schyliła! — oznajmiła dobitnie i lekko zadarła podbródek, palcami prawej dłoni bębniąc o udo. — Przy okazji zaznałabym nieco gimnastyki — dodała po chwili milczenia i uśmiechnęła się pod nosem, obserwując krajobraz przesuwający się za samochodową szybą. Zdążyli już opuścić ścisłe centrum Nowego Jorku i teraz znajdowali się na spokojnych przedmieściach, które usiane były jedno lub dwupiętrowymi domkami jednorodzinnymi.
— Żeby wysłać mi notesik, też będziesz potrzebował mojego adresu — zauważyła, uśmiechając się lekko. — Możesz mi go wysłać od razu z kwiatami, co by biedni kurierzy za bardzo się nie nabiegali… — powiedziała z cichym westchnięciem i jakby lekką rezygnacją, wiedząc, że jeśli będzie naciskać na brak prezentu, Blaise tylko bardziej się nakręci i wymyśli coś, na co ona sama w życiu by nie wpadła. Tymczasem ucięła temat, dzięki czemu istniało pewne prawdopodobieństwo, że w nawale obowiązków związanych z firmą, a także bez wątpienia licznymi kochankami, mężczyzna zapomni o jej urodzinach i Maille nie będzie zmuszona przyjmować od niego żadnych kosztowności czy też uczestniczyć w wycieczce na jachcie, który rzekomo posiadał.
— Sugerujesz, że nie cieszę się życiem? — prychnęła, rzucając mu spojrzenie spod byka. — Mogę się założyć, że cieszą mnie mniejsze rzeczy, niż ciebie. A jak będziesz pluł moimi tostami, to na pewno nie zachowam stoickiego spokoju jak ten biedny kelner, o! — zawołała i zacisnęła usta w wąską kreskę, posyłając mężczyźnie wyzywające, ale też groźne spojrzenie, w którym mimo wszystko wciąż można było dostrzec jasne iskierki rozbawienia.
— Gdybyś próbował coś mi zrobić, Levi na pewno mnie obroni — skwitowała i obróciwszy się przez ramię, mrugnęła do leżącego spokojnie czworonoga. Usłyszawszy swoje imię, pies postawił uszy i lekko uniósł łeb, a kiedy pochwycił spojrzenie swojej całkiem nowej pani, zamerdał ogonem, głośno uderzając o tapicerkę kanapy. Maille uśmiechnęła się szeroko na ten widok, nie mogąc się nadziwić, że jeszcze jakiś tydzień temu nie miała psa i usiadła wyprostowana.
Gdy Blaise zatrzymał samochód, blondynka przymrużyła powieki, wpatrując się w rysujący się nieopodal baldachim. Nie chcąc jednak psuć sobie niespodzianki, uznała, że całości przyjrzy się z bliska i starając się nie patrzeć w tamtym kierunku, wysiadła z samochodu, by wypuścić Levi’ego. Gdy odpięła mu smycz, trzyletni – zdaniem pani weterynarz – pies puścił się biegiem przed siebie, by obiec polanę. Irlandka tymczasem założyła ręce na piersi i podeszła kilka kroków bliżej baldachimu. Uważnie sunęła wzrokiem po przezroczystej płachcie, aż w końcu skupiła spojrzenie na palących się w środku specjalnych pochodniach, w pobliżu których płachta pokrywała się mleczną parą.
UsuńNie odezwała się, gdy weszli do środka. Poczuła za to przyjemny podmuch ciepła i rozpięła kurtkę, rozglądając się po wnętrzu.
— Ciii! — skarciła mężczyznę, w wymownym geście przykładając palec do ust, kiedy ten zaczął gadać, standardowo nakręcony jak katarynka. Ściągnąwszy kurtkę, którą rzuciła na najbliższa kanapę, zajęła się odplątaniem z szyi wełnianej chusty. Jednocześnie powoli obeszła wnętrze, obchodząc kanapy oraz stolik, podeszła także po pochodni i przysunęła ręce bliżej płomienia zabezpieczonego stalową siatką. Kiedy odwróciła się ponownie w stronę mężczyzny, na jej twarzy widniał szeroki, promienny uśmiech, a szare oczy błyszczały z podekscytowania. Co tu dużo mówić – Maille była oczarowana.
— Dziękuję! — zawołała, w podskokach pokonując dystans dzielący ją od mężczyzny. Zarzuciła mu ręce na szyję, uścisnęła krótko i radośnie cmoknęła w policzek. — Przyznam szczerze, że czegoś takiego w ogóle się nie spodziewałam — powiedziała cicho, odsuwając się i okręcając wokół własnej osi, by jeszcze raz objąć wzrokiem całe pomieszczenie. W końcu opadła na kanapę i z uśmiechem przyjęła kieliszek szampana.
— Nie dziwię się, że te wszystkie dziewczyny rozkładają przed tobą nogi… — mruknęła żartobliwie i upiła łyk trunku. — Ale ja nie będę niczego rozkładać! — zastrzegła ze śmiechem, prostując się nagle. — Wystarczy, że dostałeś buziaka — dodała wesoło i odetchnęła głęboko świeżym powietrzem, przesyconym zapachem wilgotnego lasu oraz nieco ostrzejszą nutą węgli palonych w pochodniach.
Tymczasem Levi zakończył oględziny polany i zamiast skorzystać z miejsca, w którym płachta przecięta była na pół w pionie, co stanowiło wejście niczym do indiańskiego namiotu, przecisnął się pod fragmentem przylegającym do wymiecionej ze śniegu trawy. Merdając ogonem, podbiegł do Maille i trącił ją nosem, a następnie jednym susem znalazł się przy Blaise’ie i oparł przednie łapy na jego drogich zapewne spodniach, zostawiając na nich mokre plamy. W końcu ta dwójka nie miała jeszcze okazji oficjalnie się poznać! Co Levi, jak widać, koniecznie chciał nadrobić i krótkimi szczeknięciami domagał się krótkiej chociażby pieszczoty.
MAILLE CRESWELL
[Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Nawet się cieszę ]
OdpowiedzUsuńStarał się poświęcać Agnes w miarę możliwości jak najwięcej czasu, co oznaczało, że zaglądał do niej przed swoim dyżurem i po jego zakończeniu. W ciągu dnia był jednak zbyt zawalony robotą i gdyby chciał ją odwiedzić, musiałby się chyba rozdwoić, a na to nikt jeszcze środka nie wynalazł. Spędził u niej całe wczorajsze popołudnie, pomimo tego, że miał za sobą dwunastogodzinny dyżur. W trakcie powrotu do domu musiał bardzo się postarać, aby nie zamknąć oczy będąc za kierownicą, bo od zaśnięcia dzieliła go cienka granica. Ostatnie dni dały mu nieźle w kość i organizm powoli odmawiał mu posłuszeństwa. Właśnie dlatego nie obudził się rano z pierwszym budzikiem i zwyczajnie zaspał. Tak, jemu też się to zdarza, choć nieczęsto. Dotarłszy do szpitala zajął się od razu swoimi pacjentami, przekładając odwiedziny przyjaciółki na później. Kiedy skończył dyżur udał się prosto na oddział, gdzie się znajdowała. Po drodze zrzucił z siebie biały kitel i kupił w automacie tę obrzydliwą kawę, bo głód nikotynowy był silniejszy niż niechęć do walorów smakowych napoju. Będąc przy windach zobaczył na końcu korytarza charakterystyczną sylwetkę Blaise’a.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony jego zachowaniem. – Właśnie skończyłem. – odpowiedział na zadane pytanie wsłuchując się w to co ma do powiedzenia. –Nie mogłem wcześniej do niej zajrzeć, miałem urwanie głowy na pediatrii. – skrzywił się nieco na samo wspomnienie minionego dnia.
– Zaraz, jeszcze raz i powoli. Co się stało? Jak to zniknęła? Z jakim facetem? – wyrzucił z siebie naraz kilka pytań wbrew zasadom poprawnej komunikacji. Blaise nie odpowiedział więc szczegółowo na żadne z nich tylko powtórzył to, co powiedział przed chwilą.
– Co to był za facet? – powtórzył pytanie w nadziei, że Blaise wie o nim coś więcej poza tym, że jest obcy . – I gdzie do chol*ery była wtedy ochrona? Czy nie mieli jej tu cały czas pilnować? – zapytał wzburzony, bo udzieliło mu się zdenerwowanie przyjaciela. Po chwili obaj byli już jak te dwa kłębki nerwów walcząc z najczarniejszymi wizjami, które podsuwała im podświadomość. Ruszył za Blaise’m wzdłuż korytarza do windy, którą zjechali na parter. Po drodze złapał swój płaszcz z szatni i dogonił do przed szpitalem.
– Co jeszcze powiedzieli Ci w recepcji? Od dawna ich nie ma? Co to za ośrodek? – zapytał i nie czekając na odpowiedź wyjął z jego dłoni świstek papieru z adresem.
Tak naprawdę w jej decyzji nie było wcale tak wiele odwagi, raczej strach i szaleństwo. Nie była w stanie dłużej znieść tego, z czym miała do czynienia, coś się w niej złamało. Uciekła. To była dla niej jedyna droga ratunku. Daleko było jej wtedy do tego, aby usiadła i przemyślała wszystkie „za” i „przeciw”, zebrała się na odwagę i ruszyła zdecydowanym krokiem. Raczej impuls. Jedna, krótka myśl, że więcej tego nie zniesie. I wrzucenie najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka. Pytania: „co dalej?” w ogóle nie zadała. Wydarzenia potoczyły się lotem błyskawicy i nim się obejrzała, już mieszała u wuja i chodziła do innej szkoły. Gdyby nie on, możliwe, ze nigdy nie wydostałaby się z domu, ponieważ rodzice zgarnęliby ją któregoś razu z komisariatu i dopilnowali, by nie miała więcej okazji do ucieczki. Sprawa jednak potoczyła się tak, a nie inaczej, dzięki czemu Elaine ułożyła sobie życie według własnego planu.
OdpowiedzUsuńPokręciła głową.
- Wiadomo, że łatwo żyje się w luksusie, kiedy nie musisz liczyć pieniędzy przy każdej wizycie w sklepie… Chociaż ty pewnie nie musisz nawet do sklep chodzi – parsknęła cicho. - Ale wiesz… dopiero tam poznałam prawdziwych przyjaciół, którym mogłabym powierzyć życie i wiem, że oni zrobiliby to samo – westchnęła. - Coś, co tutaj jest po prostu nie wyobrażalne – większość ludzi gra, aby się komuś przypodobać lub przynajmniej sobie nie zaszkodzić. Może mieszkanie na Bronksie oznacza więcej pracy, ale psychicznie to zupełnie inny świat – uśmiechnęła się nieznacznie. - Ale z twojego zaproszenia skorzystam, kiedy zabraknie mi kasy na obiad i wymuszę, żebyś mi coś postawił – mrugnęła do niego.
Potem parsknęła cicho.
- Ja jestem wymagająca? – odparła zdziwiona. - To ty mieszkasz na Manhattanie! - odpowiedziała rozbawiona. - Mnie tak naprawdę bardzo łatwo uszczęśliwić – dodała i uśmiechnęła się niewinnie. - Serio. Prowadzę skromne życie – wzruszył ramionami. Trudno było jej stwierdzić, jakie miał o niej mniemanie, ale chyba nie było ono zbyt pochlebne, skoro wygłaszał podobne farmazony. Czy powinna się ty jakoś specjalnie przejmować? Chyba niekoniecznie… w końcu przede wszystkim stawiał alkohol.
Nie zamierzała się na niego obrażać za uwagi o zołzie. W końcu ona jego traktowała wcale niewiele lepiej. A poza tym jego spojrzenie i uśmiech wyraźnie sygnalizowały, że są to żarty. Mogła odpowiedzieć mu pięknym za nadobne albo zwyczajni zignorować, na co zdecydowanie postawiła, ponieważ jej myśli zajęło coś zupełnie innego.
- Ja nadal nie rozumiem, czemu jesteś taki napalony. I skąd pomysł, że ja jestem zainteresowana seksem z tobą, co? Mówiłam tylko o chlaniu – zauważyła i spojrzała na niego wyzywająco. Pokręciła głową. - Zapomniałeś już, co mówią na mój temat? - mruknęła i przewróciła oczami.
- Zatem urosłeś, bo twoje ego nie mieściło ci się w ciele? Nie jestem pewna, czy medycyna odnotowuje takie przypadki – odpowiedziała spokojnie. - Rozumiem, że siła psychiczna znacznie wpływa na fizyczną kondycję człowieka, ale nie słyszałam, żeby wybujałe ego owocowało dodatkowymi centymetrami wzrostu. No chyba, że masz coś innego na myśli – mruknęła na koniec.
Coraz większa liczba uwag na temat seksu sprawiała, że ponownie zaczynał ją irytować. Może dlatego, że ponownie zaczynał zachowywać się jak bufon, który myśli tylko o tym, by jak najszybciej przelecieć. Coś takiego zupełnie jej nie bawiło. I nawet jeśli faktycznie miała ochotę na seks, a Blaise wydawał się mieć warunki do dobrej zabawy, to jego święte przekonanie, że ona już do niego należy, sprawiało, że miała ochotę trzasnąć go tą butelką w łeb. Może dlatego tylko spojrzała na niego z kpiną.
Usuń- Romantyzm? Szybki numerek z przypadkową osobą? Chyba mamy różne definicje romantyzmu – odpowiedziała bardziej zgryźliwie, niż zamierzała. Liczyła na szybki odlot i niemyślenie, ale jego zachowanie wywoływało w niej pewne obrzydzenie. Może dlatego, że Susan podobnie myślała, że El całkowicie się jej podporządkuje i będzie grzecznie czekać na jej łaskę i niełaskę?
Gdy więc wysiedli z samochodu, miała ochotę po prostu iść w swoja stronę, wejść do jakiegoś baru i się zachlać. Uznała jednak, że ma to pewne niebezpieczne możliwości i chyba najskuteczniejszym rozwiązanie będzie upicie się na tyle szybko by wszystko inne stało się dla niej zupełnie obojętne i nieznaczące. Właśnie dlatego dała mu się poprowadzić i zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie. Portier pewnie nie jedną laskę już widział, więc nawet nie zwróci na nią uwagi. Zastanawiała się tylko, czy można ufać Ullielowi na tyle, by mieć nadzieję, że faktycznie wyląduje w końcu w domu. Na szczęście kotkę miał nakarmić współlokator El.
Wsiedli do windy, a Eagle oparła się o chłodną taflę lustra. Droga na szczyt wydała jej się wyjątkowo długa.
Elaine
[Cześć! Dziękuję za masę miłych słów, pod kartą jak i pod notką. Miło zawsze czyta się takie rzeczy, a słowa są mocno budujące. ♥ Hannah od samego początku miała być właśnie taką wesolutką dziewczyną, dobrą przyjaciółką na której można polegać. :D
OdpowiedzUsuńTak sobie pomyślałam... Czy nie potrzebujesz może panny, która okazałaby się odporna na jego urok i wcale nie miałaby ochoty zrzucać majtek przy pierwszej okazji? :D Można byłoby ich wrzucić na jakiś bal charytatywny, na którym pojawią się oboje z rodzinami. Jakby Ci się spodobało, to trzeba uzgodnić tylko drobne szczegóły, bo fajnie byłoby jakby już się znali z przeszłości, a jak nie, to pomyślę nad czymś innym. :D]
Hannah C.
Blaise był rozgorączkowany i te emocje udzieliły się także Ryanowi. Collins jednak potrafił nad nimi zapanować, dlatego, mimo wszystko sprawiał wrażenie spokojnego. Nie sądził, aby Agnes stało się coś złego. Gdyby personel szpitala zauważył, że dzieje się coś niepokojącego, nie zwlekałby z powiadomieniem odpowiednich służb, czy to ochrony, czy nawet policji. Jeśli jednak ten człowiek był pracownikiem szpitala, to właściwie nie mieli powodów do zmartwień. Może poza jednym, najważniejszym, a mianowicie tym, że Agnes nie poinformowała ich o swoich planach wiedząc, że będą się martwić.
OdpowiedzUsuń— Spokojnie. Zaraz ją znajdziemy i będziesz mógł natrzeć jej za to uszu Byle nie za bardzo. — złapawszy rzucone przez przyjaciela kluczyki do auta odbezpieczył zamki i wskoczył na fotel kierowcy. Już po chwili pędzili jedną z głównych ulic kierując się na północ. — Właściwie to ten adres cos mi mówi. — zmarszczył nieco brwi próbując przypomnieć sobie cos więcej. — Nie wiem, mam czarną dziurę w głowie, ale na pewno o nim słyszałem, bynajmniej nie z kroniki policyjnej — odparł niezadowolony siląc się na czarny żart i przycisnął mocniej pedał gazu. — A Ty nie gadaj głupstw Blaise. Jakie porwać? Jakie zabić? Ty i te Twoje czarne myśli. Oszaleć można. — mówił uspokajając przyjaciela a przy okazji i siebie. Blaise był panikarzem i tą panikę z łatwością przekazywał towarzyszącym mu osobom, dlatego Ryan, by zachować zimną krew, musiał działać i zagadać go pozytywnymi scenariuszami.
— Umierasz ze zmartwienia o ona tam pewnie popija kawę w miłym towarzystwie. — spojrzał na niego kątem oka. — Wiesz, to chyba nawet dobrze świadczy. Myślę, że ona dochodzi do siebie i wraca do życia. Jeszcze kilka dni temu bała się własnego cienia a teraz, proszę, wyjazd do ośrodka za miastem. — skręcił w węższą ulicę, tak jak nakazywała mu nawigacja. Kręta droga wiodła ich przez zalesione podmiejskie tereny. Zgodnie ze wskazówkami skręcił w lewo a wybrukowany podjazd poprowadził ich do wielkiej bramy, zza której wyłaniała się duża rezydencja. Kiedy podjechał bliżej, mosiężna brama rozsunęła się przed nimi a starszy mężczyzna w dyżurce ukłonił się im na przywitanie.
— Tu jest jakby, luksusowo. — skomentował rozejrzawszy się wokół. Zatrzymał auto na parkingu i wysiadł na zewnątrz, dorównując kroku przyjacielowi, który był już przy wejściu do budynku.
Wytrącił ją z równowagi, gdy zaczął przepraszać. Poczuła się głupio, że może trochę się na nim wyżywała od spotkania Susan. Z pewnością tego nie planowała i nie fair było wymaganie od niego cudów, skoro od początku wiedziała, że nie należy spodziewać się po nim zbyt wiele, ale cele jego przyjścia na bankiet ustalili na samym początku ich znajomości.
OdpowiedzUsuńWestchnęła cicho i spojrzała na niego uważnie. W końcu pokręciła głową. Stanowczo zachowywał się całkiem… porządnie. Poprawnie. Chociaż chyba łatwiej się z nim rozmawiało, gdy był wojowniczo głupkowaty, niż kiedy zaczął zachowywać się jak myślący człowiek. Gorzej – prawdopodobnie faktycznie zaczął myśleć, skoro nie zareagował impulsywnie atakiem na atak, tylko poddał ją jakieś pokręconej analizie i uznał, że trzeba przeprosić.
- Zapamiętam – powiedziała cicho. Nadal biła się z myślami i nawet weselsze komentarz Blaise’a jej nie ruszyły. Zastanawiała się, czy naprawdę wygląda teraz tak żałośnie, że nawet Ulliel bez trudu ją odczytał. Gdzie się podziała dawna energia i wola szaleństw? Kiedy… się zestarzała do poziomu marudnej, starej panny z kotem?
Wyszli na dach,a Elaine rozejrzała się wokół. Widok faktycznie zapierał dech w piersiach. Jeśli Blaise stawiał na romantyzm, to miejsce naprawdę było odpowiednie. Tyle, że oni nie byli na romantycznej randce ani nie byli parą. Byli dwójką ludzi, gotowych się upić – dla zabawy czy zapomnienia.
Usiadła obok niego na kanapie i sięgnęła po kocyk. Po chwili zawahania, przysunęła się do niego tak, żeby wygodnie się na nim oprzeć i okryć ich oboje kocem. Potem wzięła od niego butelkę i napiła się porządnie, po czym oddała mu szkło.
- Wybacz… chyba popsułam ci dobrą zabawę – odparła. - Ale nie musisz obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Trochę się tylko… wściekłam? Na tamto spotkanie. Alkohol leczy takie problemy – dodała i uśmiechnęła się nieco sztucznie. Próbowała wymusić na sobie dobry humor i oderwać się od tamtego. Nie bardzo jej jednak to wychodziło.
- Jeśli komuś powiesz, to cię wykastruję… - zagroziła poważnie. - Ale to ona jest powodem mojego odejścia z domu… więc, jak się domyślasz, była ostatnią osobą, którą chciałabym spotkać na bankiecie – wyjaśniła spokojnie i zabrała mu butelkę, żeby ponownie się z niej napić.
- W każdym razie… w sumie dzięki, że mnie stamtąd zabrałeś. Niespodziewanie zachowałeś się jak człowiek – dodała niby złośliwie, ale całkiem szczerze. Zerknęła za niego. - Chociaż chińszczyzny ci nie odpuszczę – dodała niemal żartobliwie. Potrzebowała się oderwać od tego wszystkiego i zamierzała skorzystać z pomocy, którą jej zapewniał.
- Często tu przesiadujesz? Bo widok faktycznie jest niesamowity – przyznała i oparła głowę na jego ramieniu.
Elaine
Słowa przyjaciela skomentował jedynie cichym westchnieniem, zapewne niezauważalnym dla samego Blaise’a. Był trochę rozdarty. Z jednej strony przyznawał mu rację a z drugiej próbował postawić się na miejscu Agnes. Chciała odzyskać kontrolę nad swoim życiem i być może takie spontaniczne decyzje jej w tym pomagały, albo dawały takie wrażenie.
OdpowiedzUsuń— Blaise, tylko nie rób tam scen… — nie zdążył dokończyć bo mężczyzna zatrzasnął za sobą drzwi samochodu i pognał w stronę wejścia do ośrodka. Znał go nie od dziś, takie zachowanie nie było więc dla niego żadną niespodzianką. Blaise często tracił kontakt z rzeczywistością. Zapominał, że świat kręci się swoim własnym tempem, że ludzie, nawet Ci których kocha, żyją swoim własnym życiem, na które nie może wpływać, mimo wielkiej fortuny i wszystkich przywilejów. Pod wpływem emocji postępował pochopnie i nierozważnie. Nie myślał o tym co mówi ani w jaki sposób mówi. Tak jak teraz.
Mina Agnes mówiła mu wiele. Dziewczyna na pewno nie była zadowolona z ich obecności i poniekąd zrobiło mu się trochę głupio. Owszem, mogła sobie znikać bez śladu, ale mogła również zniknąć w bardziej rozsądny sposób. Chyba, że aż tak zmęczyli ją swoją nadopiekuńczością, że wolała po prostu od nich odetchnąć. W końcu odkąd się odnalazła wszyscy traktowali ją jak małą dziewczynkę, którą trzeba się opiekować i której trzeba pilnować. Mimo wszystko mogła ich uprzedzić, zostawić chociażby głupią wiadomość w recepcji. Nie opiekowali się nią bynajmniej z poczucia obowiązku, ale z troski.
Grad pytań i wyrzutów poleciał z ust Blaise zanim jeszcze przekroczyli próg jej pokoju. Przez moment myślał nawet, że nie powinien wtykać nosa w nieswoje sprawy i wtrącać się w kłótnie rodzinną, ale w końcu uznał, że mężczyzna zaczyna, delikatnie rzecz ujmując, przesadzać.
— Wystarczy, Blaise. — zastąpił mu drogę zmuszając go do cofnięcia się o krok w tył a tym samym do oddalenia się od kuzynki —Dość tego! — powiedział podniesionym tonem głosu dzięki czemu mężczyzna spojrzał na niego nieco zbity z tropu. Czy ta oaza spokoju właśnie przed chwilą na niego krzyknęła?
— Czy Tobie już bez reszty odbiło? Możesz, do cholery, chociaż raz przestać myśleć o sobie? — zwykle nie zwracał na to uwagi i nie zdarzało mu się wypominać przyjacielowi egoizmu, który bez wątpienia go cechował i który Ryan zawsze dzielnie znosił.
— Pomyślałeś chociaż raz, jak ona się czuje? Zastanowiłeś się, dlaczego tu przyjechała? — pokręcił głowę z dezaprobatą, westchnąwszy przy tym głęboko. Postukał się w czoło dając mu do zrozumienia, że powinien trochę pomyśleć, zanim coś zrobi albo powie i wrócił do pokoju.
Oh, nie miał zamiaru wykłócać się z nim na korytarzu ośrodka tylko po to, by przeforsować swoje racje. Wykazał się sporą naiwnością wierząc, że Blaise utrzyma nerwy na wodzy i teraz musiał tej sytuacji stawić czoło. Byłoby mu łatwiej, gdyby nie czuł się trochę jak między młotem a kowadłem.
OdpowiedzUsuń- Nie, nie mogę się nie wtrącać. Zachowała się nie fair ale to nie powód, żeby na nią wrzeszczeć. - odpowiedział już spokojniej, jakby wrócił właśnie po rozum do głowy. Takie słowne potyczki działały na jego przyjaciela jak płachta na byka. Za wszelką cenę chciał wygrać, dowieść swojej racji. Collins czasami nie potrafił zrozumieć mechanizmów działających w głowie Blaise’a.
- Na złość? Czy ty siebie słyszysz? Może porwać też się dała, bo chciała zrobić Ci na złość? I siedziała dwa lata w piwnicy z jakimś psychopatą tylko po to, żebyś się martwił? - dla Ryana mechanizmy które kierowały Agnes były oczywiste i nie trzeba było się nad tym długo zastanawiać. Ostatnim co mogło przyjść mu na myśl było to, że dziewczyna chce zrobić im na złość. Kiedy Blaise dał kolejny popis wyżywając się na bogu ducha winnych krzesłach pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wrócił do Agnes.
- Nie wiem co w niego wstąpiło. - odparł westchnąwszy - Bardzo się zmartwił Twoim zniknięciem, obaj się zmartwiliśmy. - zapewnił z nadzieją, że kobieta weźmie te słowa do siebie i więcej nie wywinie im już takiego numeru. Wypuściwszy ją z objęć zaczekał aż założy kurtkę i wyszedł z nią na korytarz. Blaise nadal siedział w tym samym miejscu. Ryan miał nadzieję, że jego emocje zdążyły już opaść i będzie potrafił racjonalnie z Agnes porozmawiać, zamiast na nią krzyczeć. W końcu dopiero co się odnalazła, czy dzięki temu rodzinna relacja nie powinna być silniejsza? Myśleli, że ją stracili a teraz dostali od losu drugą szansę. Kobieta znów była w ich życiu. Czy Ulliel naprawdę chciał tracić czas na awantury?
- Chodź, przejdziemy się. - powiedział położywszy mu dłoń na ramieniu.
Byli jak dwa podrzucane magnesy – raz spadali fortunnie i przyciągali się nawzajem, a zaraz potem odrzucała ich jakaś magiczna siła. Tymi magnesami z pewnością były ich uczucia, które najwyraźniej u żadnego z nich nie było wewnętrznego spokoju i dlatego reagowali na siebie jak jakieś pokręcone katalizatory. Rollercoaster. Szalona huśtawka. I oboje wiedzieli, że na tym nie koniec.
OdpowiedzUsuńTo nawet było zabawne, że ją tak otulał, jakby była małą lalka, którą zaraz coś zdmuchnie.
- Czyli celowo mnie drażnisz i wkurzasz? Tak beztrosko z premedytacją? - zapytała niby oburzona, ale nie udaje jej się ukryć całkowicie tego rozbawienia, które u niej wywołał. Było to miłe, lekki uczucie, tak różne od tego, co ją przytłaczało. Może nie mocne, ale dające nadzieję na ucieczkę.
- Stara dobra wódeczka, co? Czemu mnie to w ogóle nie zaskakuje? Chociaż muszę przyznać, że długo stosowałam tę metodę, ale niestety w końcu praca mi na to nie pozwoliła. Nie mogłam wyglądać jak struta jaszczurka, kiedy o szóstej rano ktoś miał mi robić zdjęcia… - zaklęła cicho w duchu. Miała u tego nie mówić! Za późno… Może nie będzie dopytywał. - Wiesz… jako szef lokalu nie mogę pić w robocie, bo ktoś musi ogarniać tę pijacką bandę. Rezultat tego jest taki, że przez większość tygodnia upijanie się nie wchodzi w grę – przyznała. - Dlatego nie zdziw się, kiedy zacznę bredzić. Głowa już nie ta, co kiedyś – uśmiechnęła się lekko. - A może już bredzę? W końcu siedzę tutaj z tobą… - dodała złośliwie. Odetchnęła głęboko.
To jego spojrzenie. Ten jego dotyk. To było… dziwne. Nie czuła się atakowana, ale czuła się nieswojo. Czy to oznacza, że jednak traktuje go jako intruza, czy po prostu za dawno z nikim nie była? Z pewnością jednak w ten sposób odwracał jej uwagę od wszystkiego, co złe. Napiła się dość pewnie wódki i oddała mu butelkę.
- Nie wiem, czy było warto i czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie. Pewnie nie. Ale… chyba wolę być tym, kim jestem teraz, niż kim mogłabym być – odpowiedziała szczerze. Pokręciła głową.
- Nie… nie chcę zemsty. Wystarczy…. Że nie muszę się z nią widywać i zmuszać się do jakiegokolwiek kontaktu z nią. Byle była jak najdalej. Po prostu… to dzisiaj…. Wiesz…. Chyba nie spodziewałam się jej tam. Przez myśl mi nie przeszło, że ona tam będzie – przyznała z cichy westchnieniem.
Jego objęcie było… trochę niezręczne,ale pocałowała go w policzek.
- Częściej jesteś dupkiem, więc doceniam starania – odparła żartobliwie.
Obserwowała go uważnie, kiedy mówił o tych smutnych myślach, o ucieczce…. O byciu w samotności. W tej jednej chwili Blaise nie wyglądał na tego pustego lalusia, którym przez większość czasu był. A właściwie chciał być. Czyżby aż tak zapędził się w tej grze, że nie potrafił żyć inaczej? Co było z nim tak mocno nie tak? Ojciec?
- Hmm… zawsze możesz uciec do niebezpiecznego Bronksu. Tam nie jesteś aż tak znany, więc jeśli tylko ubierzesz się jak człowiek, to będziesz względnie bezpieczny – stwierdziła spokojnie i uśmiechnęła się do niego niepewnie. Ponownie pociągnęła z butelki.
- Co powiesz….na to, by się zaprzyjaźnić? - zaproponowała z nagła.
Elaine Eagle
[Też myślałam, że ich mamy mogły się ze sobą przyjaźnić. Ogólnie zarys miałam taki, że Celine wyjechała z Francji jak miała mniej więcej dwadzieścia lat, ale to raczej nie problem, skoro obie rodziny mieszkają w US. :D
OdpowiedzUsuńMógłby to być świąteczny bal charytatywny, który odbywał się w Nowym Jorku, albo gdziekolwiek indziej. Ważne chyba, aby było to duże miasto, gdzie ważne osoby przebywają.
Wymianę Hannah wymyśliła sama, nikt jej nie musiał do tego namawiać, co najwyżej mógłby ją podkręcać, żeby leciała do Australii, z czego w końcu zrezygnowała na rzecz Nowego Jorku (i trochę z tchórzostwa, ale cii;D).]
Hannah
— To TY ustaliłeś, że to zagrożenie dla zdrowia i życia — wytknęła mu z premedytacją, oskarżycielsko celując w mężczyznę palcem wskazującym. — Ja niczego takiego nie powiedziałam — dodała, przy okazji zastanawiając się, jak postawić na swoim. Raczej nie mogła zaciągnąć go tam niepostrzeżenie – każde zejście do sieci podziemnych tunelów metra było doskonale, wręcz krzykliwie oznakowane i Blaise od razu zorientowałby, co się dzieje. Albo go przekona, albo mimo wszystko wymyśli sposób, jak zaprowadzi go na stację metra bez jego wiedzy. W końcu zawsze mogła przewiązać mu oczy czarną opaską i wmówić, że prowadzi go na romantyczną kolację-niespodziankę, prawda?
OdpowiedzUsuń— Tylko wiesz, postaraj się, żeby był odpowiednio miękki — zasugerowała, przejmując z jego dłoni wizytówkę i długopis. A mówiła oczywiście o papierze toaletowym ze studolarówek, które same w sobie raczej nie nadawały się do użytku w okolicach intymnych i mogły podrażnić delikatną skórę. Zorientowawszy się, czego dotyczą jej rozważania, Maille siłą powstrzymała się przed zamaszystym uderzeniem otwartą dłonią w czoło. Porzucając zatem myśli o papierze, oparła wizytówkę o udo i napisała na niej swój adres. — Weź tylko pod uwagę, że moje mieszkanie jest o wiele mniejsze od twojego apartamentu i nie pomieści wiele — powiedziała, układając wizytówkę i długopis na znajdującym się pomiędzy nimi stoliku. — Poza tym… Nie musisz dawać mi prezentów, żebym cię lubiła — dodała i mrugnęła do niego porozumiewawczo. Podejrzewała, że poniekąd właśnie poprzez zasypywanie prezentami Blaise zabiegał o względy kobiet… Chociaż nie, mówił jej przecież, że on o kobiety nie musi się starać, bo te same lgną do niego jak pszczoły do miodu.
— Sama nie wiem czy to dobrze, czy źle… — przyznała, nieco zamyślona i zakręciła trzymanym w dłoni kieliszkiem z szampanem, którego sączyła małymi łykami. — Ale na pewno jest coś, czego byś chciał. A raczej ktoś — oznajmiła i uśmiechnęła się filuternie. — Ja! — zawołała, nie trzymając go dłużej w niepewności i roześmiała się głośno i wesoło. Nawiązywała w tym momencie do tych wszystkich uwag rzucanych pod jej adresem, jak chociażby ich przekomarzanie się o fartuszku czy nieszczęsnym rozkładaniu nóg… Była niebrzydką, a w oczach wielu mężczyzn atrakcyjną kobietą, Blaise zaś bez wątpienia był przystojnym mężczyzną. Ich relacja jednak nie opierała się na wzajemnym pociągu fizycznym, co samą blondynkę bardzo satysfakcjonowało. Ciągnęło ją do Blaise’a, do jego osoby, bo chciała go poznać, zrozumieć go, może w pewien sposób otworzyć mu oczy na niektóre sprawy. On z kolei również wydawał się zainteresowany nie tylko jej fizycznością, choć bez wątpienia w jego żartach kryło się wiele prawdy, ale fakt, że Blaise nie widział tylko jej ładnej buzi w pewien sposób schlebiał pannie Creswell.
— Nie chcesz wiedzieć, co bym zrobiła… — rzuciła złowrogo, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek, co miało wyglądać choć odrobinę mrocznie. — I masz rację, Levi mógłby ci odgryźć COŚ — dodała znacząco, kładąc celowo nacisk na ostatnie słowo, po czym roześmiała się diabolicznie niczym czarny charakter z filmów dla dzieci. — A jak tam mój rysunek? Powiesiłeś go w gabinecie? — spytała zupełnie beztrosko, kompletnie zmieniając ton i z niewinnym uśmieszkiem upiła łyk szampana, jakby przed chwilą wcale nie sugerowała, że Blaise może stracić przyrodzenie.
— Codziennie? — jęknęła z rozbawieniem. — Blaise, ja muszę kiedyś pracować. O dziwo, mam też innych znajomych, z którymi się spotykam! — oznajmiła ze śmiechem, niemniej jednak, rzeczywiście, zareagowała na niespodziankę na polanie dość emocjonalnie. Może dlatego, że sama nawet nie pomyślała, że można coś takiego zorganizować?
— Wybacz, że cię rozczarowałam — oznajmiła podniośle, z udawanym chłodem i celowo skrzyżowała nogi. Zaraz jednak roześmiała się cicho i wygodniej rozsiadła się na kanapie. Wcisnąwszy plecy w kąt pomiędzy oparcie kanapy a jej bok, kobieta wyciągnęła nogi przed siebie, uważając, by nie pobrudzić butami materiału obicia kanapy. Następnie sięgnąwszy po koc, zarzuciła go na nogi i tak przykryta, z zadowoleniem sięgnęła wzrokiem poza przezroczyste płachty, wpatrując się w widoczną nieopodal ścianę lasu.
Usuń— A to mały zdrajca… — fuknęła, mimo wszystko z uśmiechem, kiedy Levi wygodnie ułożył się na kolanach mężczyzny. Obserwowała ich przez chwilę, a kiedy szatyn sięgnął po pakunek z tostami, zamarła w niecierpliwym oczekiwaniu. — No to nadeszła chwila prawdy… — szepnęła, kiedy Ulliel wziął pierwszy kęs i uważnie obserwowała, jak przeżuwa. Kiedy zaś mężczyzna z pełną buzią oznajmił, jak to mu tosty nie smakują i spałaszował całego niemalże w mgnieniu oka, Maille roześmiała się i w duchu odetchnęła z ulgą. Nie podejrzewała, że będzie jej aż tak zależało na tym, by jej tosty zasmakowały mężczyźnie. Teraz za to uśmiechała się od ucha do ucha, wręcz z pewnym rozczuleniem.
— Dobra, dawaj jednego, bo ja też jestem głodna! — zawołała i sięgnąwszy po reklamówkę, wyjęła i odwinęła z foli aluminiowej jeden tost. — Faktycznie dobre! — oznajmiła, niby to zaskoczona, ocierając kąciki ust z okruszków. — Gdzie to kupiłeś takie pyszności? — zagadnęła wesołym tonem, śmiejąc się pod nosem.
MAILLE CRESWELL
Wszystko o czym mówił, wszystko to co jej zarzucał... w stu procentach tyczyło się również jego; sobie mógł zarzucić to samo. Z tą różnicą, że ona nie pieprzyła się z połową Nowego Jorku, nie szanował jej, nic więc dziwnego, że postanowiła odpłacić mu się tym samym. Jego postawa tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że odcinając się od niego postąpiła słusznie... Co zmieniłaby kolejna rozmowa? Nic! Zupełnie nic, tak samo jak nic nie zmieniła poprzednia, podczas której odważyła się wprost powiedzieć mu co czuje... Miała wrażenie, że po prostu to wykorzystał; kiedy sytuacja się skomplikowała, kiedy potrzebował wsparcia, nie chciał być sam w całej tej sytuacji z Agnes, więc trzymał ją przy sobie, a gdy tylko wszystko zaczęło się układać... Patrzyła jak wyrzuca łańcuszek do kosza i nie mogła nic poradzić na to, że w pewnym stopniu utożsamiała się z tym kawałkiem szlachetnego metalu i kamienia. Miał jej za złe, że się od niego odcięła, a sam postanowił wyrzucić ją ze swojego życia... Dobrze wiedział, że właśnie tak to się skończy, Addams miała nawet wrażenie, że zrobił to specjalnie. Zaprosił inną kobietę do siebie, mając świadomość, że Ona tam była... Gdyby została, to dopiero byłoby żałosne. Wywróciła oczami słysząc kolejny zarzut, którym próbował udowodnić jej, że to wszystko co się teraz między nimi działo było tylko jej winą. Jego słowa powoli przestawały robić na niej wrażenie... Przynajmniej do momentu, w którym nie poruszył kwestii, która była jej najczulszym punktem; zdecydowanie mniej zabolałoby, gdyby dał jej w twarz. Spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami, które chcąc nie chcąc zaszkliły się niebezpiecznie, zacisnęła usta w ciekną kreskę i zmarszczyła brwi słysząc słowa przyjaciółki... Wiedziała, że mogła czuć się w tym sporze cholernie rozdarta, ale nie mogła, nie miała prawa, wymagać od niej tego, żeby wszystko było jak dawniej; zamknęła oczy słysząc głośne trzaśniecie drzwiami i w całym tym ferworze emocji była skłonna stwierdzić, że to właśnie ona zachowywała się jak dziecko... Chciała czegoś, nie mogła tego dostać, więc próbowała wymusić to emocjonalnym szantażem; zabolało, cholernie zabolało, zostawiła ją w chwili, w której chyba najbardziej jej potrzebowała.
OdpowiedzUsuńPowróciła spojrzeniem do Blaise'a, a jej twarz nie wyrażała już żadnych emocji... tym razem jej lodowaty wzrok nie był tylko grą... Już nie. Zranił ją już zbyt wiele razy, nigdy więcej już mu na to nie pozwoli. Odwróciła się i bez słowa chwyciła za klamkę, by po chwili ruszyć w stronę schodów, nawet na chwilę nie odwracając się za siebie.
Roześmiała się.
OdpowiedzUsuń- Zatem nie dość, że nie odczepiłeś się ode mnie, bo cię wkurzałam od samego początku, to jeszcze uważasz, że działam według tej samej zasady? Czy to nie za duże uproszczenie? No chyba, że zaraz dodasz, że w końcu robimy to wszystko dla seksu, ale wtedy nie zdziw się, jeśli cię zwyczajnie rąbnę – odparła rozbawiona i lekko szturchnęła go łokciem w bok. - Chociaż najprawdopodobniej robimy to wszystko dla tej dobrej wódki – dodała. - Ale chyba muszę zwolnić tępo, gdyż w innym przypadku będziesz mnie znosił na dół – rzuciła niby zgryźliwie, ale nadal się uśmiechała lekko.
Na jego komentarz na temat jej wyglądu odpowiedziała świętym oburzeniem. Zrobiła groźną minę i spojrzała na niego morderczym wzrokiem.
- Uważaj, bo wygarnę ci, co sądzę o tej twojej kiepskiej fryzurce pożyczonej od Kena i wyglądzie lalusiowego elegancika – odpowiedziała. - I jeszcze to ganianie za babami. Można by uznać, że ukrywasz swoją homoseksualność pod pozorem bycia mucho – dodała i spojrzała na niego uważnie. - A może tak faktycznie jest, co? Tylko boisz się do tego przyznać?
Potrząsnęła głową. Stanowczo za dużo już wypiła. Powinna jednak bardziej uważać.
Parsknęła cicho.
- Zero samodzielności. Może przydałby ci się jakiś obóz przetrwania albo kontemplacja w odosobnieniu? Podobno niektóre klasztory udostępniają swoje cele dla potrzebujących – zasugerowała. W gruncie rzeczy trochę mu współczuła. Wyglądał na naprawdę zagubionego.
- Wiesz co? Zrób sobie jakieś wolne na dwa, trzy dni. Mam wolny pokój, więc za drobną dopłatą do żarcia mógłbyś u mnie przenocować. Kupimy ci jakieś dresowate cichy i sprawdzimy, jak sobie poradzisz bez pomocy wesołej kadry stylistów, obsługi i ochrony. No i czy paparazzi są naprawdę na tyle sprytni, żeby cię znaleźć – zaproponowała całkiem serio, a jej oczy błyszczały na myśl o zrealizowaniu tego szalonego pomysłu.
- No, tylko musiałbyś być grzeczny i nie dokuczać mojemu współlokatorowi. I dostał być najmniejszy pokój, bo tylko ten jest wolny – dodała i przyglądała się Blaise’owi z ciekawością. Zastanawiała się, czy ją wyśmieje, obróci to wszystko w żart czy może kupi jej pomysł. - Mielibyśmy okazję poszukania twojego zdania na różne tematy i wyrwania cię choć na chwilę spod kurateli twojego ojca – dodała. Najwyraźniej Ulliel senior potrafił dać się we znaki swojemu synowi i ciążył mu na psychice jak wrzód na…
Uderzyła go ponownie w bok za komentarz na temat buziaka.
- Czułości? To ty cały wieczór trułeś o seksie! No chyba, że jednak jesteś fanem jakiś masochistycznych przedstawień,a le wtedy nawet nie waż się do mnie zbliżać – pogroziła mu palcem.
Uśmiechnęła się lekko, kiedy nie odrzucił jej propozycji przyjaźni, a przyjął butelkę. Potem usiadła nieco wygodniej, kiedy on zabrał się rozpakowywane jedzenia. Upiła łyk wódki, a potem odstawiła ją na ziemię koło kanapy. Czuła, że więcej pić nie powinna. Albo się upije zupełnie i zrobi coś głupiego, albo zaśnie na tym dachu i tyle będzie z wieczora.
Wzięła od niego swoją porcję chińszczyzny. Pałeczkami posługiwała się z taką samą sprawnością, jak sztućcami.
- Smacznego – rzuciła entuzjastycznie i zabrała się za jedzenie zupełnie nieelegancko, ale jak rodowity Azjata. W jej brzuchu już kiszki marsza grały, a raczej chlupotały jak rybki w morzu alkoholu, więc jedzenie wydawało się darem niebios.
Elaine
Nie miał mu tego za złe tego wybuchu gniewu. W końcu i jego samego poniosły wtedy emocje. Obaj powinni byli bardziej nad sobą panować i Ryan na pewno wyciągnie z tej sytuacji lekcję na przyszłość.
OdpowiedzUsuń-Było minęło – machnął niedbale ręką. I naprawdę tak myślał. Był w końcu facetem a faceci nie chowają urazy do swoich kumpli. Nie po czymś takim. I gdyby sytuacja miała się powtórzyć, też stanąłby w obronie Agnes z prostego powodu. Był lekarzem i jej zachowanie postrzegał nieco inaczej a z medycznego punktu widzenia mógł dla niej znaleźć mocne wytłumaczenie. Przeszła wielką traumę i nawet gdyby udawała, że teraz jest silniejsza niż przedtem, Collins znałby prawdę. Właśnie dlatego nie brał do siebie tego co robiła. Na myśl mu nie przyszło to, że Agnes może robić komukolwiek na złość . Te podejrzenia były niedorzeczne.
Ty razem słuchał jej w milczeniu, nie przerywał i nie wtrącał się, zgodnie z prośbą Blaise’a. Sam również uważał, że muszą sobie sporo wyjaśnić i nie zamierzał im w tym przeszkadzać, przynajmniej dopóki Blaise znów nie zostanie wyprowadzony z równowagi.
-Co? – spojrzał na nią zaskoczony tym, co przed chwilą usłyszał. Przesłyszał się? W pierwszej chwili dokładnie takie odniósł wrażenie. Albo tak chciał myśleć. Wydawało mu się, był przekonany, że dziewczyna w szpitalu otoczona była należytą opieką, nad którą, nieoficjalnie, sprawował pieczę a nagle okazało się, że nie został poinformowany o czymś takim? Tak, było to oczywiście zrozumiałe pod względem zasad tajemnicy lekarskiej, ale tu chodziło przecież o dobro pacjentki! Wyznanie Agnes wprawiło w osłupienie również Blaise’a. On jednak, w przeciwieństwie do Collinsa, nie zaniemówił, a zasypał kuzynkę gradem pytań. Ryan natomiast sięgnął po jej rękę i uniósł ją nieco wyżej a następnie podsunął rękaw jej kurtki, jakby nadal nie dowierzał i chciał na własne oczy sprawdzić czy to się dzieje naprawdę.
-Agnes… - wydusił z siebie kiedy na jej nadgarstku zobaczył opatrunek. Nie potrafił jednak znaleźć słów adekwatnych do zaistniałej sytuacji. Spojrzał na przyjaciela z wymalowanym na twarzy niepokojem. To było poważniejsze, niż mógłby się spodziewać. Jak mogli to przegapić?
Dawno nie była na żadnym balu. Jej ojciec był zapraszany na różnego rodzaju imprezy, a kiedy Hannah była wystarczająco duża, aby się nie wiercić na krzesełku i rozumiała polecenia, zaczął zabierać ją tam ze sobą. A po pójściu w jego ślady obecność kobiety była nawet wymagana. Sama co prawda pomóc nie mogła, zwyczajnie nie miała odpowiednich środków na koncie, ale chciała wspierać swoich rodziców. Zwłaszcza ojca, który zawsze z każdego takiego wypadu był niezwykle dumny. A kiedy okazało się, że bal odbędzie się w Nowym Jorku – Hannah od razu zaczęła szukać odpowiedniej sukienki. Wybór ostatecznie padł na złotą sukienkę, która w odpowiednim świetle mieniła się na różne kolory. Jako, że zwracała na siebie uwagę strojem, makijaż był delikatny, zwyczajny, aczkolwiek też efektowny. Włosy zostawiła same sobie. Naturalnie miała falowane włosy, utrwaliła je jedynie gumą do włosów, żeby przetrwały noc.
OdpowiedzUsuńW takich momentach miała okazję poczuć się – trochę to było głupie, ale jak księżniczka. Była jedną z tych dziewczynek, które uwielbiały bale, długie suknie do ziemi i wszystko co związane z takim życiem, a takie bale charytatywne jej to umożliwiały. Była to też okazja do tego, aby porozmawiać z ludźmi, którzy mogli się nią zainteresować i w przyszłości zapewnić miejsce pracy. Chciała zrobić dobre wrażenie na wszystkich, potencjalnych pracodawcach. Samo miejsce, gdzie obywało się przyjęcie, było naprawdę ogromne i zaskakiwało ją swoją wielkością i tym jak ktoś zadbał o każdy drobny szczegół. Przy wejściu witano gości lampką szampana, czego sobie nie mogła odmówić. Muzyka, klasyczna oczywiście, grała wystarczająco głośno, aby nie musieć siebie nawzajem przekrzykiwać. Z początku trzymała się blisko rodziców, był i tak to dopiero początek,więc nie miała kogo szukać. Dopiero kiedy mama wspomniała jej, że widziała gdzieś Blaise i najlepiej będzie, aby Hannah go poszukała, odeszła od nich.
Dobrze było pobyć z kimś w swoim wieku. Starsza siostra Hannah nie mogła przylecieć, była gdzieś ze swoim partnerem i nie mogła z jakiś nieznanych brunetce powodów przylecieć. Nie wnikała w to jaki był powód. Zwyczajnie jej nie było, trudno. Zdarza się.
Chwilę jej zajęło odszukanie Blaise. Stał do niej odwrócony tyłem z kimś rozmawiając. Jak tylko Hannah zdążyła podejść jego rozmówca akurat odszedł.
- Tyle czasu mieszkania w tym mieście, a my się widujemy tylko od specjalnej okazji – rzuciła. Gdyby nie ich mamy, pewnie nawet by się nie znali. Hannah nie obracała się w takim towarzystwie i nie sądziła, że kiedykolwiek będzie. Jak już to tylko okazyjnie, jak teraz.
Hannah
Jessie nigdy nikogo nie udawała. Wychodziła z założenia, że jeśli ktoś ma ją lubić, kochać, czy nienawidzić to za to, jaką naprawdę jest osobą. Od samego początku była jedną z najbardziej optymistycznych osób w otoczeniu. Nawet kiedy w jej życiu źle się działo, to chodziła uśmiechnięta i nie okazywała tego. Nauczyła się, że jej problemy były tylko jej problemami. Między innymi dlatego nikomu nie powiedziała o tym, że Gabriel ją zdradzał. Wszyscy dowiedzieli się dopiero, kiedy było już po rozwodzie, a ona wróciła przez męża przy boku. Nie umiała dzielić się z innymi problemami. Nawet jeśli dotyczyły jakieś błahostki, czy czegoś naprawdę bardzo poważnego.
OdpowiedzUsuń— Nie lubię, kiedy ktoś ma nade mną kontrolę — powiedziała otwarcie i zupełnie szczerze. Uśmiechnęła się delikatnie, mimowolnie poddając się wspomnieniom, które napłynęły jej do głowy. Jej relacja z Maxem nie zawsze była tak czysto braterska i pełna rodzeństwowej miłości. Początkowo częściej się kłócili i awanturowali, bo on starał się ją kontrolować, a jej to bardzo (a nawet bardziej niż bardzo) nie odpowiadało. — Miałabym zostać korposzczurem? Chodzić w tych nudnych mundurkach i awans zdobywając poprzez romans z szefem? Chyba wolałabym sobie w łeb strzelić — przyznała i zaśmiała się. Lekko zmarszczyła brwi, kiedy zdała sobie sprawę, że to właśnie on byłby jej szefem. Nieszczególnie się tym przejęła.
Po tym pytaniu, w jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Spojrzała na niego uważnie, po czym delikatnie i ostrożnie przekręciła głowę w bok. Nie lubiła zbyt dużo mówić o sobie. Im ludzie mniej o niej wiedzieli, tym lepiej. Szczególnie dla niej. Niby chciała uchylić nieco tajemnicy przed mężczyzną, lecz właśnie to czerwone światełko ją przed tym powstrzymywało. Przez chwilę jedynie zastanawiała się, w jaki sposób ułożyć zgrabną odpowiedź tak, aby wprost nie wymigać się od odpowiedzi.
— Zwiedziłam Europę. Kiedy mam zastój, to oglądam zdjęcia — powiedziała jedynie, a w jej tonie dało się wyczuć pewną zmianę. Mówiła to niechętnie, lecz daleko było do jakiejkolwiek wrogości. I nie skłamała. Jedynie nie powiedziała mu całej prawdy. Może kiedyś, kiedy nieco bliżej się poznają, opowie mu coś więcej. Na razie, to powinno mu wystarczyć.
— A czemu nie krawat? — zapytała, śmiejąc się. Krawaty były genialnym dodatkiem do ubioru. A odpowiednio dobrane mogły pasować dosłownie do każdego stylu – eleganckiego, sportowego, wizytowego, czy zwykłego i codziennego. Już ona się postara, aby Blaise dostał swój wyjątkowy i niepowtarzalny dodatek do ubioru. — Chcesz z napisem Jestem szefem-dupkiem, ale się mnie kocha, czy wolisz coś bardziej głębszego? Jak chociażby… — zacięła się, zabawnie wydymając wargi i wyraźnie się zastanawiając nad tekstem. — Może coś z Paulo Coelho? — zapytała, przekręcając głowę delikatnie w bok. — Powiedz mi tylko, jakich kolorów nie lubisz. To ważne. A reszta pozostanie zupełną dowolnością — oznajmiła. Nie chciała mu aż tak bardzo narzucać swojej wizji. Tym bardziej, że czasami jej wyobraźnia działała na naprawdę mega wysokich obrotach. — Czy ludzie, którzy są na wyższych stanowiskach, często się u ciebie zmieniają? — zapytała, bo właśnie do głowy wpadł jej pewien pomysł. Ale do jego realizacji potrzebowała właśnie tej wiadomości. Bo nie chciała napracować się na marne. Naprawdę nie lubiła, kiedy ktoś marnował jej czas. A już tym bardziej, kiedy sama go sobie marnowała, bo znów wkopała się w jakiś dziwaczny projekt.
— I znów to robisz — powiedziała, wznosząc oczy ku niebu. Westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że podczas rozmów z nim też musiała nieco się przestawić. I być nieco mniej wyczulona na uwagi dotyczące bogactwa, pieniędzy i tej całej milionerskiej otoczki.
— W sumie, to może i lepiej? Mam nieodparte przeczucie, że z twoją mamą nie poszłoby tak łatwo — zaśmiała się. Jakoś nie przepadała za rozmowami ze starszymi właścicielami czegokolwiek. Ich światopogląd i wszystko inne czasami były do tego stopnia dla niej niezrozumiałe, że jakakolwiek próba rozmowy kończyła się niczym. A podejrzewała, że mama młodego biznesmena należy właśnie do tego typu ludzi.
Usuń— Wysokość? Kolacja na pokładzie samolotu? — zapytała pół żartem, a pół serio. Właściwie, to wcale nie obraziłaby się za taką kolację. Na pewno byłoby to fajne urozmaicenie i coś oryginalnego. A akurat Jessie ceniła sobie oryginalność jak nikt inny.
Jesssie
[Dodałam Blaise`a do powiązań, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko :D ]
Nie powinien się dziwić, że dostał z łokcia za komentarz na temat kobiet. Nie było to ani miłe, ani kulturalne. Na szczęście wiedziała, że Blaise w jakimś stopniu żartuje. Poza tym… Walczył o nią cały wieczór, więc najwyraźniej opłacało się walczyć… przynajmniej o niektóre kobiety.
OdpowiedzUsuńPotem parsknęła cicho.
- I tak nawiązujesz do seksu, więc co za różnica czy zrobisz to wprost, czy pod pozorem niewinności? - zapytała rozbawiona. - Poza tym… wiesz. Są różne środki wspomagające, więc nigdy nie ma się gwarancji, że facet jest stuprocentowy ogierem czy tylko nafaszerowaną świnką – dodała z niewinnym uśmieszkiem. I tak. Stanowczo przerwa od alkoholu. Długa. Dawno tyle nie paplała i to w dodatku takich głupot.
Potem pokazała mu język i przeczesała włosy palcami, żeby chociaż trochę je poprawić.
- No wiesz? Tyle czasu je układałam… a uwierz, że nie robię tego na co dzień – wymamrotała. To akurat była prawda. Zwykle po prostu dbała, aby były czyste i to wszystko. Do pracy je rozpuszczała, na ćwiczenia wiązała w ciasny kucyk. Dopiero na wyjście układała je i pielęgnowała. Poniekąd dlatego, że przez dłuższy czas nie musiała się tym przejmować – wizażystki szykowały ją przed każdymi zdjęciami.
Roześmiała się, gdy wyraził swoje święte oburzenie dla pomysłu, że miałby zamknąć się w klasztorze. Oczywiście nie mówiła o stały stanie, ale najwyraźniej Blaise gorąco sprzeciwiał się odstawianiu całego tego bogatego życia. Jego hedonizm był niewiarygodny.
- Oczywiście, że jestem szalona. To jedyny sposób, żeby żyć spokojnie własnym życiem i nie dać się pochłonąć normom społecznym i obciążeniom kulturowym. Oszaleć. Człowiek szalony widzi inaczej. Uważam to za zaletę – odpowiedziała żartobliwie. Przyglądała się uważnie Blaise’owi, który najwyraźniej poważnie rozważał jej propozycję. Nie sądziła jednak, że się na to zgodzi, że nie stchórzy. Sądziła raczej, że Ulliel nie wyjdzie poza strefę własnego komfortu. Tu ją zaskoczył. Zwaliła jednak odpowiedzialność za jego decyzję na alkohol, który wypił, i chęć popisania się.
- Będziesz musiał zmywać po sobie. A na zakupy… pójdziesz ze mną – powiedziała poważnie i stanowczo. Była ciekawa, czy się nagle nie wycofa. - Będziesz musiał być… samowystarczalny przez całe trzy dni, ale okażesz się zwykłym lalusiem – dodała, przemycając małe wyzwanie.
Uścisnęła jego dłoń zdecydowanie. Z rozbawieniem popatrzyła mu w oczy.
Jedzenie było naprawdę dobre. Najwidoczniej ktoś tam na dole wiedział, gdzie kupować chińczyka. I nawet nie chciała wiedzieć, ile kosztował. Ważne, że był smaczny i mogła się zapchać, co było jej naprawdę bardzo potrzebne. Po chwili dopiero zerknęła na Blaise’a, który co i rusz się jej przyglądał. Pomimo prób wytarcia buźki nadal miał na twarzy plamy po sosie. Parsknęła cicho i sięgnęła po serwetkę.
- Oj, brudasku… - przetarła mu buzię. - Gorzej niż z dzieckiem – dodała złośliwie. Swoją porcję nieco od siebie odsunęła. Z łakomstwa zjadłaby całe, ale jej żołądek by tego nie zdzierżył.
Siebie też na wszelki wypadek oczyściła.
Rozparła się wygodniej na kanapie.
- Tego potrzebowałam…. - westchnęła cicho. - Chociaż jutro pewnie i tak będę miała kaca – przyznała niechętnie. - Mam nadzieję, że ta oferta bycia panem doktorem jest nadal aktualna – dodała i zerknęła na niego z ukosa.
Elaine Eagle
Ryan na pewno nie był wściekły. Bo i dlaczego? Nie winił jej za to co się stało, tak samo jak nie winił Blaise’a ani siebie. Wręcz przeciwnie, uważał, że nie mają sobie nic do zarzucenia. Byli z nią tak blisko, jak było to możliwe. Nie mogli przecież towarzyszyć jej w każdej minucie i pilnować, czy aby na pewno jest bezpieczna, czy nic sobie nie zrobi. Może sami powinni byli umieścić ją w podobnym miejscu. Ryan jednak ślepo wierzył w to, że Agnes wyjdzie z tego sama. Wszyscy w to wierzyli i spychali na dalszy plan możliwe ryzyko. Mogli teraz dziękować Bogu za to, że ten cały Andy pojawił się w odpowiednim momencie i udaremnił tę próbę.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko nie przerwał wywodu Blaise’a. Wiedział, że przyjaciel potrzebuje to jakoś odreagować i poukładać w głowie. Ta wiadomość była dla nich druzgocąca. Uznał, że porozmawiają później, na osobności. Wtedy powie mu co o tym sądzi i jak to widzi z medycznego punktu widzenia. Prawdę mówiąc potrzebował również chwili czasu na zebranie myśli. Objąwszy dziewczynę ramieniem pocałował czubek jej głowy i pożegnawszy się z nią, razem z Blaise opuścili teren ośrodka.
-Nie wiem co mam o tym myśleć. – odparł kopnąwszy energiczne puszkę po coli, która akurat znalazła się na jego drodze. – Nie wiem. – powtórzył otworzywszy drzwi do auta. Wziął głęboki oddech i zajął miejsce kierowcy. – Przecież można to było przewidzieć. – włożywszy kluczyk do stacyjki spojrzał na przyjaciela. Zapanowała chwila milczenia, którą przerwał miarowy warkot silnika.
– Przecież była pod opieką psychologa. – pokręcił głową wciąż nie mogą ułożyć sobie tego wszystkiego w głowie. Nie wykończył jej psychopata a sama była od tego o krok.
– Masz rację. Musimy się od tego oderwać. I tak nie zmrużyłbym oka. – wzruszył bezradnie ramionami. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Miasto o tej porze budziło się do życia i mieli mnóstwo możliwości.
– Co proponujesz? – spojrzał na niego przelotnie, skupiając większość uwagi na drodze i otoczeniu. W tym czasie zdążył już dojechać do miasta. Nie sądził jednak, aby miał ochotę szlajać się po dyskotekach. Właściwie był gotów zgodzić się na to, co wymyśli jego przyjaciel. Napić mógł się w końcu wszędzie
Elaine nie była wcale agresywna w stosunku do Blase’a, a jedynie go drażniła. Byłby to jak najbardziej niewinne zaczepki. Z resztą sam się o nie prosił, a konsekwencje znał, więc nie powinien się dziwić, że niekiedy dostaje lekkiego kuksańca w bok. Gdyby chciała mu zrobić krzywdę, to nie uśmiechałby się tak głupio cały czas.
OdpowiedzUsuńParsknęła cicho, gdy zaproponował całkowite zawieszenie tematu seksu.
- Sądzisz, że jesteśmy w stanie nie powiedzieć an jednego zdania na temat seksu…. Do końca tej nocy? - zapytała rozbawiona. Najwyraźniej naprawdę postanowił jej udowodnić, że potrafi myśleć też tą drugą głową. Albo przestała być dla niego atrakcyjnym obiektem, który chciałby zaciągnąć do łóżka. Oczywiście ta drga perspektywa odbiła się w jej myślach lekkim ukłuciem w pozytywną samoocenę, ale nic nie mogła poradzić. W sumie oddalenie się od tematu czynności płciowych powinno ją cieszyć, prawda? No… może poza faktem, że rzadko miała na nie okazje i serio zaczęła brać pod uwagę takie zakończenie wieczoru. Najwyraźniej jednak był to głupi pomysł, skoro nawet Ulliel się z niego wycofał. Nie powinna zachowywać się jak obrażona nastolatka i robić z tego scen, dlatego uśmiechnęła się tylko, a potem pokazała mu język, kiedy stwierdził, że potargane włosy lepiej oddają jej charakter.
- Tyranem? Serio? I ludzie dają się na to nabrać? - zapytała zdziwiona, ale trochę poważniała. Blaise wszedł na bardziej osobiste tematy i nie chciała go urazić. Naprawdę. - Może jesteś lekkim sztywniakiem, ale… myślę, że po prostu to taka skorupka. Za rzadko pokazujesz swoją prawdziwą twarz. Chociaż… podobno firmy prowadzące twardą, ale sprawiedliwą ręką prosperują znacznie lepiej…. Z drugiej strony ja nie umiem być dla swoich ludzi katem. Za długo pracowałam tak jak oni i za dobrze ich rozumiem. Wiedzą, że jestem w stanie wiele dla nich zrobić, jeśli oni będą w porządku w stosunku do mnie. Wzajemny szacunek. Ale bar to nie wielka firma. My często musimy razem walczyć o przetrwanie do następnego dnia.
Prychnęła.
- Nie. Przede wszystkim dlatego, że musiałabym robić remont całej kuchni, żeby podłączyć się do kanalizacji, a na to nie mam specjalnie ochoty, wiesz? - pokręciła głową. - To już nie kwestia pieniędzy, ale szalonego bałaganu, który mi się zupełnie nie uśmiecha – przyznała. - Ale na zakupach będę cię prowadzić za rączkę i pilnować, żebyś się nie zgubił i nie zrobił sobie żadnej krzywdy – obiecała i uśmiechnęła się do niego rozbawiona. - Tylko nie łączy mi się to nijak z twoją samodzielnością – pokazała mu język. - Może nawet zabiorę cię raz do pracy? Zobaczysz, jak się fajnie łazi po Bronksie i czwartej nad ranem – dodała żartobliwie. Wcale ją nie przerażało to, że Blaise wyraźnie się napalił na ten szalony pomysł.
- Ja wcale ni chcę cię bić na każdym kroku! - zaprotestowała. - Sam się o to prosisz i to zupełnie nie moja wina. A ze jesteś Brudaskiem to potwierdzony fakt. Jak nie na twarzy, to w głowie – dodała, ale nie ciągnęła tematu, ponieważ obiecali się nim nie zajmować.
Jedzenie przyjemnie uspokoiło jej brzuszek i sprawiło, że zrobiła się nieco senna, więc kiedy ułożył jej głowę sobie na kolanach, pomyślała, że mogłaby tak zasnąć. Żeby jednak tego nie zrobić zaczęła krążyć paznokciem po zewnętrznym boku jego uda, tworząc drobne niewidzialne kółeczka i wzorki. Nie było to wbijanie pazura w bok, a raczej lekkie łaskotanie.
- To dobrze… Glukoza i dobry zestaw elektrolitów to najlepszy przyjaciel człowieka – przyznała. Uśmiechnęła się lekko.
- Ale… dostarczysz mi je do domu, czy zamierzamy przesiedzieć tutaj całą noc? - dodała rozbawiona. - Nie jest mi źle pod tym kocem, ale obawiam się, że ty się nie wyśpisz – spojrzała w górę i mrugnęła do niego.
- A co z twoją mamą? - zapytała cicho. Mówił ciągle o ojcu i przedstawiał go w roli potwora. Ciekawa była, co z drugim rodzicem.
Elaine Eagle
Ryan był tą całą sytuacją zdenerwowany i poruszony. Chyba byłoby lepiej, gdyby Agnes nie wyjaśniła im powodów, dla których postanowiła zamieszkać na jakiś czas w zamkniętym ośrodku. Top wyznanie spowodowało, że zarówno on, jak i Blaise, odczuwali w pewnym stopniu wyrzuty sumienia, choć obaj próbowali je od siebie odsunąć. Gdyby tak nie było, nie tłumaczyliby się i nie usprawiedliwiali sami przed sobą.
OdpowiedzUsuń-No właśnie Blaise. Uciekła z rąk porywacza, po roku. Powinienem był wiedzieć, że to odcisnęło piętno na jej psychice, że może nie poradzić sobie tak dobrze, jakbyśmy tego chcieli. Próby samobójcze są bardzo częste w takich przypadkach Blaise. Tak działa psychika ofiar, które przeszły przez takie piekło. – odparł nawet na niego nie patrząc. W tej chwili obwiniał sam siebie o to, że nie był należycie czujny, bo założył, że Agnes po prostu się z tego wyliże i stanie na nogi. Nawet przy jej silnym charakterze to czego doznała musiało zostawić mocny ślad na jej psychice. Ślad, którego nie można pozbyć się z dnia na dzień, ot tak.
-To nie jej wina Blaise. – tłumaczył mu i najchętniej zabrałby go na serię wykładów z psychologii by ten choć w małym stopniu zrozumiał mechanizmy kierujące ludzkim umysłem. Ryan stał się w pewnym sensie samozwańczym adwokatem Agnes. –Ale wiem, że jeśli ktoś raz próbuje popełnić samobójstwo, to może spróbować jeszcze raz, w gorszej chwili. – dodał ściszonym głosem i zamilknął na chwilę zaciskając zęby. W tym czasie przemknął przez skrzyżowanie na późnym pomarańczowym i dwa razy wymusił pierwszeństwo na jezdni.
-I cały ten Andy, dobrze zrobił kierując ją do tego ośrodka. Tu specjalizują się w pomocy ludziom takim jak Agnes, z traumą. Może on potrafił spojrzeć na nią obiektywnie a mu, ja dałem pod tym względem ciała. – oni w sprawie z Agnes byli po prostu subiektywni. Kierowali się emocjami i uczuciami zamiast twardymi faktami i rozumem.
-Tak, myślę, że tak będzie nawet lepiej. Dajmy jej trochę czasu na dojście do siebie. Ten ośrodek ma naprawdę dobrą renomę. Myślę, że ona tego właśnie teraz potrzebuje. Profesjonalnej opieki a nie towarzystwa rozhisteryzowanego kuzyna i równie rozhisteryzowanego przyjaciela. – odpadł choć sama myśl o tym, że miałby do niej nie zajrzeć przez tych kilka dni sprawiała, że czuł się dziwnie nieswojo. W ostatnim czasie widywali się niemal codziennie, choćby przez chwilę i Ryan czuł się spokojniej kiedy wiedział, że wszystko u niej gra. I było to takie złudne, bo przecież nic u niej nie grało! Westchnąwszy skręcił w ulicę, wiodącą do wielkiego apartamentowca na dolnym Manhattanie, gdzie mieszkał Blaise.
-Też nie mam nastroju na włóczenie się po mieście. – zgodził się z nim i po kilkunastu minutach wjeżdżał już na podziemny parking budynku.
- Ja też nie wierzę, że to mówisz. – powiedział poważnie, nie wchodząc głębiej w ten temat. Jemu takie słowa nie przeszłyby nawet przez gardło. Gdyby się nie odnalazła, pewnie byłoby im łatwiej, ale czy o to właśnie chodzi w życiu? Czy raczej o to by stawiać czoła kolejnym wyzwaniom? Ryan nie pomyślał tak nawet przez chwilę i tak samo byłoby gdyby Agnes była w gorszym stanie. A może w ostatnim czasie przywiązał się do niej za bardzo? Potrząsnął głową jak gdyby przywoływał się tym samym do porządku.
-Nawet tak nie mów Blaise. To nie jest zabawne. – zmarszczył czoło zamykając drzwi samochodu nieco mocniej niż powinien. Ryan znał go dobrze, wiedział, że egoizm to jedna z cech wiodących jego charakteru, ale to co mówił było już stanowczą przesadą.
Ryan Collins
Elaine nie miała swojego małego kącika medytacyjnego, ale rozumiała, że wiele osób takie posiada i wcale się temu nie dziwiła. I może wcale nie było tak, że jej takie miejsce nie przydałoby się… a raczej po prostu nie miała zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad sobą samą. Kiedy dopadały ją nieprzyjemne myśli, miała dość alkoholu pod ręką, by szybko odegnać potwory.
OdpowiedzUsuń- Masz mnie – roześmiała się. W tych słowach zawarła odpowiedź na dwa jego pytania – jeśli chodzi o jej orientację i jego status dupka. Przez chwilę przyglądała się mu z rozbawieniem, a potem pokręciła głową.
- Ale nie słuchałeś mnie zbyt uważnie na sali. Powiedziałam, że ludzie uważają mnie za lesbijkę, a nie, że nią jestem. Chociaż to też nie do końca kłamstwo. Jestem jak najbardziej bi – wyjaśniła wreszcie tę niepewną kwestię. - Więc wiesz… jak chcesz ze mną pooglądać tyłki fajnych lasek, to nie mam nic przeciwko. Tylko że ja gustuję w tych ładnie wyrzeźbionych, a nie płaskich deskach – trajkotała wesoło. Na niektórych siłowniach można znaleźć takie ładne… - westchnęła i potrząsnęła głową. - Ale facetów też lubię. Powiem ci… że to są po prostu dwie różne historie… zupełnie różne podejście, więc wiele zależy po prostu od tego, na co mam ochotę i czy ktoś mi się podoba – wzruszyła ramionami.
- I kto powiedział, że przestałam uważać cię za dupka? No… może nie jesteś nim w stu procentach, ale masz taki… O wiem! - spojrzała na niego żywiej. - „Dupek” to twój podstawowy system operacyjny, który można czasami przełączyć na ustawienia „Człowiek” - zawyrokowała z przekonaniem w głosie.
W gruncie rzeczy naprawdę zaczęła się zastanawiać, czy to trochę tak nie jest. Systemowe ustawienia „Człowiek” zamienione na podstawowe „Dupek”. Takie przeprogramowanie musiało być długotrwałe i nie wątpiła w aktywny udział ojca Blaise’a w tym procesie. A to z kolei by oznaczało, że jego skorupka jest naprawdę… naprawdę gruba.
- Jesteś upierdliwy, wiesz? Może moja kuchnia jest mała i stara, ale ją lubię. Nie musisz mi jej dezorganizować – odpowiedziała i pokręciła głową. - Kup sobie plastikowe talerzyki, jeśli tak bardzo nie chcesz zmywać – dodała żartobliwie.
- Czyli byłeś przekonany, że zabiorę cię do mojego baru? - uniosła brew w wyrazie powątpiewania o jego zdrowiu umysłowym. - I jeszcze mam cię pewnie pilnować, żebyś wyszedł z tego w jednym kawałku i nie wdał się w żadną awanturę, co? To może zamknę cię na zapleczu z alkoholem i będę miała spokój, co? - dodała nieco złośliwie.
Parsknęła cicho. Oczywiście, że musiał podłapać temat „brudaska”. Nie byłby sobą, prawda?
- Sądzę, że to w naszym przypadku nieuniknione. Z drugiej strony… można to potraktować jako swoisty eksperyment: ile czasu można gadać o seksie – stwierdziła niby poważnie, ale uśmiechnęła się wesoło.
Nie przerwała zabawy w pętelki. Właściwie nawet specjalnie się tym nie zajmowała. Po prostu, kiedy leżała tak, miała poczucie, że ma niezajęte ręce, a takie rysowanie palcami miało zająć jej uwagę. W ogóle nie pomyślała, że on może odebrać to w sposób erotyczny. Tak samo jak on bawił się jej włosami. Trochę jak małpki, które się iskają, oni potrzebowali coś robić.
- Może być… Przynajmniej nie obudzę mojego współlokatora… Lenny i tak musi znosić moje powroty nad ranem. Niech chociaż dzisiaj się wyśpi – stwierdziła i w ten sposób zgodziła się na podróż do mieszkania Ulliela.
Słuchała uważnie, kiedy mówił o matce. Widać było, że Blaise nie czuje się z tym dobrze i nawet nie do końca wie, jak o niej opowiedzieć. Schronienie się za butelką było całkowicie zrozumiałe.
- Przykro mi… to musi być…. Cholernie trudne tak żyć – przyznała cicho. - Jestem lekkoduchem, więc takie…. Traktowanie sprawiłoby pewnie, że rozpłynęłabym się jak poranna mgła i można by mnie było szukać po wszystkich kontynentach – przyznała cicho.
Zamknęła oczy.
- Biedny z ciebie dupek, wiesz? - wymamrotała nieco senniej. Jej zmiany nastroju po alkoholu powinny być jakoś oddzielnie badane i dokumentowane. Wystarczyłby teraz zwykły energetyk, żeby chodziła przez resztę nocy jak nakręcona lala.
Elaine
Czasami chcialabym miec czas gdzies wyjsc. Jednak kiedy tylko wracalam do domu to moim marzeniem bylo polozyc sie spac albo cos zjesc i uderzyc w kimono. A moze ja juz po prostu tak stara sie zrobilam i dopadla mnie taka rutyna... Westchnelam ciezko, krecac glowa z niedowierzaniem.
OdpowiedzUsuń- Do ostatniego klienta. - Potwierdzilam. - Ale przyzwyczailam sie juz do tego. W dzien tez mozna sie calkiem niezle wyspac. Zakladasz zatyczki na uszy i spisz. - Zasmialam sie cicho ppd nosem. - Nie rob takiej przerazonej miny. Takie jest zycie. Ktos musi tak pracowac aby inni mogli sie dobrze bawić. - Wzruszylam lekko ramionami. - Pozniej zs to sobie solidnie odpoczywam na urlopie. Co roku jezdze na Floryde i odpocxywam na plazy. - Zasmialam sie ponownie. - Zamieszkać u ciebie? - Parsknelam śmiechem. - Ledwie mnie znasz a juz takie rzeczy proponujesz... Musze sie zastanowic nad tym. -Zazartowalam. - Niestety ale nie mamy koncesji. Ale i tak jest dobrze. Ludzie lubia te miejsce. Wracaja tu czesto. -Stwierdzilam. - Nie wszystkie dzieciaki bawią sie przy alkoholu. - Dodalam po krotkiej chwili. - Kiedys jako mala dziewczynka marzylam o karierze piosenkarki. Ale badzmy realistami. Dzisiaj w wiekszosci to nikt nie ma talentu. Wszedzie tylko gole dupy i cycki na wierzchu. - Pokrecilam lekko glowa, wpuszczajac go do srodka. - Prosze bardzo. Loza dla VIPow. - Poczekalam az usiadzie i sama tez usiadlam zaraz po nim. - Dlaczego jesteś dla nich taka pozywka? Bo ludzie mimo wszystko lubia, kiedy komus lepszemu od nich dzieje sie gorzej. Wtedy im sie wydaje ze moga wszystko, bo tobie powinela sie noga. Prawda jest jednak taka, ze ty chwile sie pobabrasz gdzies w okolicach dna, zaraz jednak wstaniesz i sie otrzepiesz i wrocisz silniejszy, eliminujac bledy. A oni nadal beda tkwic w iluzji, ze sa lepsi. Wybacz... troche sie rozgadalam. - Usmiechnelam sie lekko. - Czym sie tak wlasciwie zajmujesz?
— I tu masz rację… — przyznała niechętnie, kiedy Blaise wspomniał o atakach terrorystycznych w metrze. Sama nie chciałaby, by jej życie zakończyło się w ciasnej metalowej puszce, ale na szczęście nigdy nie zastanawiała się nad tym, kiedy już przyszło jej podróżować w metrze. Aż do teraz. Podejrzewała, że kiedy tylko znajdzie się na stacji metra, przypomni sobie słowa mężczyzny i przez to jej podróż nie będzie zbyt komfortowa.
OdpowiedzUsuń— Dziękuję, doceniam to — odparła, siląc się na powagę, gdy rozmawiali o produkcji mięciutkich studolarówek i w wyrazie wdzięczności delikatnie pogładziła ramię szatyna. Co zabawniejsze, Maille podejrzewała, że gdyby ktoś rzeczywiście produkował taki papier toaletowy, to ci najbogatsi faktycznie mogli się na niego skusić. O ile takie rzeczy już nie działy się na świecie – w tym względzie Irlandka akurat wolała pozostać nieuświadomiona i cieszyła się ze swojej niewiedzy.
— Nie wiem, co mam o tym myśleć — przyznała szczerze, ale że jej nastrój był daleki od prowadzenia poważnych rozmów, to dodatkowo pokazała mu język. — Dla mnie to jest po prostu… Nieco niezręczne i niepotrzebne? — rzuciła i lekko wzruszyła ramionami, ponieważ sama nie wiedziała, jak opisać to, co chodziło jej po głowie i jak ubrać uczucia w słowa. — A to, że dzielisz się ze mną cząstką siebie i swojego świata, to bardzo dobrze i cieszy mnie to — dodała szybko z uśmiechem. — Zaczynam się tylko martwić, że ja nie będę miała ci niczego ciekawego do zaoferowania… — wyjaśniła, lekko zmarszczywszy brwi. — Tym bardziej, że nie chcesz przejechać się metrem! — zawołała niby to oburzona, ale zaraz roześmiała się dźwięcznie. Śmiała się dalej, kiedy Blaise oznajmił, że jego egoizm jest zaraźliwy i wzniósł za nią toast. Lubiła to, że mogli tak swobodnie ze sobą żartować. Dalej jednak dziwiła ją niezwykła więź, która zaczynała ich łączyć i splatała się ciasno pomiędzy nimi pomimo tego, że pochodzili z tak różnych światów. Była ciekawa, czy kiedykolwiek zacznie uważać to za coś normalnego, tymczasem sama upiła łyk szampana.
— Kolejnych klientów? — zawołała, wcześniej lekko zakrztusiwszy się alkoholem. — Jakoś nie marzyłam o kolejne facetów do mojego mieszkania, którzy chcieliby zapozować mi nago — przyznała z rozbawieniem, lekko kręcąc głową. — Wiesz, ja rysuję tylko dla wyjątkowych osób — dodała szeptem oraz z chytrym uśmieszkiem, świadomie łechcząc ego mężczyzny. — Także możesz ich wszystkich odesłać — podsumowała dobitnie, po czym zaśmiała się cicho.
— Aż sama zastanawiam się, czemu jest mu tam tak wygodnie. Może kiedyś sprawdzę — rzuciła od niechcenia i puściła oczko swojemu rozmówcy. Następnie przeniosła wzrok na psa i uśmiechnęła się czule. Levi drzemał w najlepsze, nie zwracając uwagi na ich głośne śmiechy i przekomarzania.
— Cholera, czyli wkopałam się na całe życie… — westchnęła w odpowiedzi na uwagę, że to Blaise był najważniejszy. Cóż, nie mogła jednak się z nim nie zgodzić – ostatnimi czasy to właśnie on absorbował najwięcej jej uwagi i pochłaniał wolny czas, z czego blondynka zdała sobie sprawę z pewnym zdziwieniem. Podczas ich poznania się w nowo otwartej restauracji nawet nie pomyślałaby o tym, że kiedyś z przyjemnością będzie spędzała czas z tym mężczyzną. — Mhm… — wymruczała z zadowoleniem, pogładzona po włosach i na moment przymknęła powieki. Wręcz uwielbiała, kiedy ktoś bawił się jej włosami albo delikatnie gładził po skórze, co samo w sobie było na granicy łaskotania, ale nie mogła zdradzić tego Ullielowi, bo ten już zawsze i wszędzie miałby na nią sposób.
— Naprawdę. Aż czułam tutaj nieprzyjemny ucisk — powiedziała, przykładając go do mostka. — Uwierz mi, sama byłam zdziwiona, że tak się przejmuję — wyjaśniła gdzieś pomiędzy jednym, a drugim kęsem tostu. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zdążyła zgłodnieć i teraz ten prosty posiłek urósł w jej oczach do prawdziwego rarytasu.
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy Blaise komplementował jedzenie przygotowywane przez pewną uroczą blondynkę. Cieszyła się, że mu smakowało do tego stopnia, że poczuła przyjemne ciepło na sercu. Dokończyła jedzenie i sięgnęła po kolejny tost, nie będąc pewną, czy zdoła zjeść go całego. Najwyżej zostawi połowę.
UsuńTymczasem leżący na kolanach mężczyzny pies uniósł łeb i poruszył uszami. Maille zerknęła w kierunku, w którym spoglądał wyraźnie zaciekawiony Levi i dostrzegła poruszającą się na skraju polany sylwetkę.
— Blaise, to ktoś z twoich ludzi? — spytała, obserwując poruszający się kształt, aż w końcu dostrzegła daleki błysk flesza i skrzywiła się z niezadowoleniem, momentalnie cała się spinając. — Chyba mamy towarzystwo… — mruknęła niechętnie i odruchowo pociągnęła nogi pod siebie, zbytnio nie wiedząc, co zrobić z tym faktem. Czuła się jak mała dziewczynka przyłapana na gorącym uczynku, choć przecież nie robiła niczego złego.
MAILLE CRESWELL
Spojrzała na niego spod byka, wyraźnie niezadowolona z tego, że Blaise z taką łatwością znalazł ten jeden kluczowy argument pozwalający mu na uniknięcie wycieczki metrem. Co prawda ataki terrorystyczne w metrze nie zdarzały się codziennie i Maille mogła mu to bardzo łatwo udowodnić, ale uznała, że odpuści, przynajmniej chwilowo. W duchu postanowiła, że albo zwabi go tam podstępem, tak jak wcześniej pomyślała, albo rzeczywiście wymyśli coś innego, mniej ekstremalnego. W końcu nie zaczęli poznawania jego świata od razu od lotu helikopterem, a wizyty w mieszkaniu Blaise’a i… to chyba było to!
OdpowiedzUsuń— Chyba wymyśliłam. Na dobry początek możemy odwiedzić moje małe, zwyczajne mieszkanie, któremu daleko do apartamentu na ostatnim piętrze wieżowca. Co ty na to? — spytała z uśmiechem, wyraźnie zadowolona ze swojego pomysłu. Nie wstydziła się zapraszać szatyna w swoje skromne progi. Jej mieszkanie było posprzątane i zadbane, a że rozmiarami ledwo dorównywało salonowi w apartamencie mężczyzny? To był właśnie ten kawałeczek jej świata, który mógł zobaczyć bez obawy o własne zdrowie.
— Ale chyba wiem, z czego to wynika… — mruknęła, z namysłem kilkakrotnie stuknąwszy palcem wskazującym w usta. — Znowu z tego, że pochodzimy z dwóch różnych światów — wyjaśniła w skrócie ze śmiechem, by zaraz rozwinąć myśl. — Zwyczajny facet, który nie ma tyle pieniędzy co ty, kupuje kobiecie czekoladki, kwiaty, zaprasza ją do kina czy romantycznych knajpek… Trzeba to odpowiednio przeskalować na twój majątek i proszę, mamy propozycje kupna mieszkania, lotu helikopterem i wielu, wielu innych… Dla mnie to nadzwyczajne, a dla kobiet z twojego środowiska pewnie na porządku dziennym — stwierdziła z lekkim uśmiechem i wzruszyła ramionami. Zasmuciła się jednak, kiedy Blaise oznajmił, że jego świat w porównaniu z jej jest bardzo ubogi. — A ty nie jesteś szczęśliwy, Blaise? — spytała cicho, w przypływie troski lekko gładząc go po przyjemnie miękkich włosach. Jednocześnie przyglądała mu się uważnie, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, jakby to z najmniejszego grymasu mogła wyczytać odpowiedź na swoje pytanie.
— Wiesz, nie wiem czemu, ale wyobraziłam sobie tych facetów jako takich starszych panów z brzuszkiem… Bogaczy, którzy są chętni na takie rozrywki. Ale jeśli są choć w połowie tak przystojni jak ty, to zmienię zdanie — oznajmiła i zaczepnie szturchnęła go w bok, ponownie sprzedając mu komplement. Bawiło ją, jak narcystyczny Blaise reagował na pochlebstwa na swój temat, ale też przyjemnie patrzyło się na jego szeroki uśmiech.
— Nie będę odbierała Levi’emu tej przyjemności — odparła dyplomatycznie, tłumiąc śmiech. — A ty brzmisz jak jakiś despota! — zawołała, niby to oburzona, kiedy oznajmił, że powinna pożegnać się z innymi znajomymi. Nie miała jak obserwować jego poczynań ze swoimi włosami, ale z zadowoleniem poddała się jego dłoniom, nie bacząc na to, że wieczorem będzie miała problemy z rozczesaniem się. — Tak, niechętnie musze przyznać, że cię polubiłam — dodała z przekąsem, wyraźnie się z nim drocząc. Mówiła prawdę i wcale nie była niezadowolona z tego, że zapałała do niego sympatią. Cieszyła się z tej znajomości i wiele z niej wynosiła. Dzięki szatynowi mogła nie tylko spróbować nowych rzeczy, ale też na pewne sprawy spojrzeć z zupełnie świeżej perspektywy. Oboje uczyli się przy sobie czegoś nowego.
— Musimy? — jęknęła cicho, rozczarowana, ale nie protestując, wzięła psa na ręce i pobiegła za mężczyzną do samochodu, zdziwiona, że nagle z jednego paparazzi zrobiło się ich co najmniej dziesięciu. Otoczona przez nieznajomych, na moment straciła orientację i była wdzięczna Ullielowi, że ten otworzył przed nią drzwi i pomógł wsiąść do auta. Kiedy znaleźli się we wnętrzu samochodu, zamiast się zasłaniać, Maille przez szybę przyglądała się dziennikarzom, wyraźnie zdziwiona i zaskoczona tym, co miało miejsce.
— Wiesz co, nie wiem… — przyznała, zaśmiawszy się nerwowo, kiedy zostawili za sobą część intruzów. — To źle, że te zdjęcia będą wszędzie? — spytała niepewnie, wyraźnie nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Szczerze powiedziawszy, nie widziała problemu w tym, że jej zdjęcia z Blaisem miały się gdzieś pojawić. Czy miały wyniknąć z tego jakieś nieprzyjemne konsekwencje? Czy on miał mieć z tego powodu problemy, że tak się tym przejmował? Maille nie czytała plotkarskich portali ani kolorowych pisemek, więc pewnie nawet nie zauważyłaby, że gdzieś zrobiło się o niej głośno.
Usuń— Skręć tam — poleciła, wskazując na zjazd w prawo, kiedy zbliżali się do centrum. Znała tę okolicę dzięki sprzedaży tostów i wiedziała, że jeśli wjadą w osiedle, prawdopodobnie uda im się zgubić pościg.
[No popatrz, a mnie jakoś tak spontanicznie naszło xD]
MAILLE CRESWELL
To było naprawdę zabawne.
OdpowiedzUsuńObserwowanie tych wszystkich kobiet, młodych, rówieśniczek i starszych, kiedy traciły głowę dla Blaise. Naprawdę chciałaby pojąć co takiego w nim widzą, ale nie potrafiła. Patrząc na niego widziała swojego kolegę, którego poznała, bo jej mama przyjaźniła się z jego. Trudno byłoby jej spojrzeć na Francuza jak a obiekt zainteresowania. Hannah nie stroniła od towarzystwa mężczyzn, choć teraz dobierała je sobie znacznie ostrożniej, niż wcześniej, to jednak przy tym konkretnym mężczyźnie nie potrafiła poczuć niczego innego poza zwykłą przyjaźnią. O ile mogła tak ich nazwać.
Z uśmiechem patrzyła jak ucieka od kobiet, powstrzymując się od tego, aby nie wybuchnąć śmiechem, kiedy ów kobiety miały niezwykle niezadowolone, bo Blaise je opuszczał na rzecz osoby, która nie była nim kompletnie zainteresowana. A na pewno nie tak jak one.
— Uważaj, bo jeszcze uwierzę, że ich towarzystwo ci nie schlebiało — odparła i przewróciła oczami. Co takiego w sobie ten chłopak miał, że wszystkie kobiety nagle traciły głowę? Możliwe, że była tylko jedyną, która zupełnie tego nie rozumiała, ale mówiło się trudno. Dłużej też nie mogła tego roztrząsać, bo jego obecność skutecznie odciągała ją od tych myśli, popychając w zupełnie inne.
— Trzeba będzie to w końcu nadrobić, jak tylko znajdę trochę czasu. Ledwo wyrwałam się tutaj. Ie powinnam brać teraz żadnego wolnego, ale jak tylko usłyszeli na jakim balu mam się pojawić sami mnie wykopali ze szpitala — przyznała odpowiadając jednocześnie na jego pytanie odnośnie stażu. Miała nadzieję, że porządny makijaż zakrył wszelkie ślady zmęczenia. Od samego rana jechała na kawie i energetykach, aby jakoś przetrwać noc i to całe dzisiejsze szaleństwo. Musiała jednak przyznać, że taki wieczór dobrze jej zrobił.
Była odrobinę zaskoczona, kiedy poprowadził ją w stronę parkietu. Wolała chyba uniknąć tego, aby wszyscy o niej mówili, a kobiety posyłały zazdrosne spojrzenia. Aż się prosiło, aby wystawić jakiś szyld, że są tylko przyjaciółmi, a jak tylko Blaise znajdzie dla nich trochę czasu, mogą go sobie brać żywcem. Brzmiało to dość okrutnie, jakby był kawałkiem mięsa, które można było sobie przerzucać z rąk do rąk.
— Człowiek o wielu talentach — wymruczała wyraźnie zadowolona z tego jak mężczyzna prowadził ją w tańcu. O wiele lepiej się odnajdował w tych poważnych tańcach i wszystkich bankietach. Kątem oka dostrzegła swoich rodziców, którzy chwilę później dołączyli do tańczących par. — Co jeszcze w sobie kryjesz? — zapytała przechodząc jednak na płynny francuski. Po części, bo dawno już nie mówiła tylko po francusku, a innym powodem była chyba chęć wywołania jeszcze więcej zazdrości u niektórych, bo w końcu potrafiła porozumieć się z nim w innym języku, niż tylko angielski, który był tak uniwersalny, że niemal każdy na świecie znał choć kilka słówek.
Hannah
Westchnąwszy oparł się plecami o przeszkoloną ścianę w luksusowej windzie. W przeciwieństwie do przyjaciela, nie czuł się wyprowadzony z równowagi. Wręcz przeciwnie. Był jednak dziwnie przygnębiony. Odbierał to wszystko zdecydowanie zbyt osobiście i tę porażkę poniekąd traktował jako swoją własną. Cała ta sprawa z Agnes była trudna, wymagała od nich bardzo elastycznego podejścia i mocno się na nim odbijała.
OdpowiedzUsuń-Nie Blaise. Nie zgadzam się z tym. – zaprzeczył zdecydowanie. –To dobry ośrodek, mają doświadczenie w prowadzeniu takich przypadków. Trzeba było ją tam wysłać już dawno. Po tym co nam powiedziała, myślę, że nigdzie nie będzie bezpieczniejsza niż właśnie tam. - odepchnąwszy się od lustrzanej ściany poszedł za nim do mieszkania. – Sam mówiłeś, że nie możemy jej pilnować przez całą dobę i tak jest a tam wiedzą, czego mogą się po niej spodziewać, rozumiesz, są gotowi na każdą ewentualność. – nie miał żadnych wątpliwości co do ośrodka, w którym przebywała kobieta. Wręcz przeciwnie. Uważał, że taka pomoc jest jej teraz potrzebna. Nie rękaw do wypłakania się, ani kompan do piwa, tylko profesjonalna pomoc. Widział w tym cień szansy na odzyskanie dawnej przyjaciółki. Na jej powrót do pełni sił i zdrowia.
-Tak, wiem, że dla Ciebie wszystko jest albo czarne, albo białe. Tylko wszystko nie jest takie proste i oczywiste. - nie zamierzał dłużej przekonywać go do swoich racji, bo i nie czuł takiej potrzeby. W pewnym sensie go rozumiał. Ta sytuacja była dla niego zbyt wymagająca. Od kilku tygodni świat kręcił się wokół jego kuzynki i kiedy już mieli nadzieję, na poprawę, okazało się, że sprawa wygląda poważniej, niż ktokolwiek sądził. W pewnym sensie wrócili do punktu wyjścia.
-Nie bronię jej. – zaprzeczył podchodząc do wysokiego okna. Odsłoniwszy zasłonę wyjrzał na zewnątrz wpatrując się w zasnute mgłą miasto. Nie wierzył w to, by Agnes mogła nimi manipulować. Być może kiedyś była do tego zdolna i być może sam padł nieraz ofiarą jej gierek, ale teraz? - Sam nie wiem. – wzruszył bezwiednie ramionami wracając do niego. Być może był w stosunku do niej zbyt ufny. Nie mógł temu zaprzeczyć. Blaise rzucał na to wszystko zupełnie nowe światło. Odebrał od niego szklankę ze szkocką i zakołysał trunkiem zanim, bez zbędnych uprzejmości, upił dość duży łyk.
-Odpuść sobie trochę. – spojrzał na niego nieco łaskawszym okiem, niż jeszcze przed kilkoma chwilami. Blaise nie był złym człowiekiem, ani egoistycznym dupkiem, chociaż czasami bardzo ciężko pracował na to miano. W głębi serca był dobrym człowiekiem, tylko trochę zagubionym. I jemu również ta sytuacja dawała nieźle w kość.
-Popie*przone to wszystko. – westchnąwszy opadł na wielką sofę przymykając na chwilę oczy.
Ryan Collins
[A dziękuję za komplementy, ale niestety mistrzem HTML nie jestem, bo duża część kodów została pożyczona z pomocniczych stronek i trochę przeze mnie dostosowana :) ]
OdpowiedzUsuńChyba nie było mu czego zazdrościć. Blaise okazywał swoje emocje, odzyskując dzięki temu równowagę psychiczną. Ryan wszystko dusił w sobie. Pod warstwą spokoju i opanowania płonął prawdziwy ogień, który trawił wszystko co napotykał na swojej drodze. I nie wiadomo co było gorsze, przynajmniej dla zdrowia jednostki. Ale Collins w przypływie złości jedyne co mógł zrobić, to kopnąć w kubeł na śmieci albo uderzyć pięścią w stół.
-Właśnie i na tym poprzestańmy. – powiedział uśmiechnąwszy się lekko pod nosem. –Ostatnio coś często zapominasz, że ja zawsze mam rację. – odparł tym razem już właściwie żartobliwym tonem głosu. Nie było sensu dłużej się nad tym zamartwiać. W końcu Agnes żyła i była w bezpiecznym miejscu. Rokowania były naprawdę dobre. –Ale powiedzmy, że Ci wybaczam. Każdemu zdarza się zboczyć z właściwiej drogi. – dodał krzywiąc się nieznacznie, upiwszy kolejny łyk ze szklanki, którą kilka chwil temu wręczył mu Blaise. W ostatnim czasie jego tolerancja na alkohol o dziwo wzrosła i kilka razy udało mu się z tego skorzystać. Nie zamierzał przepuszczać dobrej passy.
-Czego się nie robi dla sławy. – zażartował śmiejąc się przy tym wesoło. Nawiązał do wielu koleżanek Ulliel’a, które znosiły jego trudny charakter i niekiedy nawet nieuprzejme zachowanie aby tylko pokazać się z nim publicznie. Blaise z kolei często zachowywał się egoistycznie, ale Ryanowi to nie przeszkadzało. Przynajmniej do momentu, w którym nie zaczynał przesadzać, tak jak kilka chwil temu. Wtedy nie omieszkał mu tego wytknąć.
-Na pewno jeszcze nie raz da nam popalić. Ale chyba już nie będę się nawet o to złościł. Naprawdę mi jej brakowało, mimo tego całego dziecinnego zachowania. A nie raz chciałem się przez nią zapaść pod ziemię. – pokręcił głową uśmiechając się na te wspomnienia. Może rzeczywiście trochę ją bronił, ale nie zgadzał się z niesprawiedliwą i surową oceną Blaise’a a także dlatego, że spędził z nią trochę czasu i widział, że się zmieniła a tragedia, którą przeżyła, okazała się być dla niej punktem zwrotnym. Nie sądził by Blaise mógł wykazać się w tym względzie zrozumieniem dla swojej kuzynki.
-W końcu mówisz do rzeczy. Cały czas próbuję Ci właśnie to przekazać. Ona nie chce się z nami widzieć, bo w głębi serca wie, że oczekujemy od niego tego, że będzie taka jak kiedyś, a ona jeszcze teraz nie potrafi taka być. Może nigdy już nie będzie taka sama, wiesz, ale to nie znaczy, że będzie w jakimkolwiek stopniu gorsza. Jedyne co musimy zrobić to pozwolić jej na to i zaakceptować to. Bo inaczej całkiem się od nas odsunie. – palcami wystukiwał na miękkiej poduszce rytym muzyki, która akurat wybrzmiewała w pomieszczeniu. Zakołysawszy alkoholem w szklance upił kolejny łyk, krzywiąc się przy tym już znacznie mniej niż na początku.
-Jest jeszcze jedna sprawa. – zaczął spoglądając na niego niepewnie. Nie wiedział, czy to odpowiedni moment na poruszanie tego tematu ale z drugiej strony nie sądził, aby odpowiedni moment kiedykolwiek nastąpił.
-Ale tym razem nie chodzi o Agnes. – zapewnił. –Tylko o Primrose. Tak wiem, na pewno nie chcesz o niej rozmawiać ale myślę, że dzieje się z nią coś niedobrego. – usiadł prościej na sofie podając i odstawił na stolik opróżnioną szklankę po alkoholu.
Ryan Collins
Roześmiał się słysząc jego zapewnienia. Nastrój i przekonania jego przyjaciela potrafiły zmienić cię o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu zaledwie kilku minut i Blaise właśnie przed chwilą dał tego popis.
OdpowiedzUsuń- No, zobaczymy czy tak na dobre czy tylko do następnego razu. Ja sobie zapamiętam Twoje słowa i przypomnę Ci je jak znowu będziesz na mnie patrzył tak, jakbyś chciał mnie zabić za to, że przywołuję Cię do porządku. – odparł ze śmiechem. Cieszył się z tego, że Blaise w końcu poszedł po rozum do głowy o spojrzał na to wszystko z należytym dystansem. To było najlepsze co mógł zrobić w tej sytuacji. Po raz pierwszy tego dnia mówił z sensem. Widocznie alkohol podziałał na niego oświecająco.
-Jestem nawet gorszy. – zażartował odbierając od niego napełnioną ponownie szklankę ze szkocką. Kiedy wychodzili na miasto Blaise zwykle nie mógł opędzić się od takich właśnie znajomych a przede wszystkim przyjaciółek. Czasami miał wrażenie, że kobiety ustawiają się do niego w kolejce a potem zachowują się tak, jakby znały go od lat, chociaż zapewne widziały go tylko kilka razy. Ryan nigdy mu tego nie zazdrościł. Wręcz przeciwnie. W takim tłumie ciężko o znalezienie osoby ze szczerymi intencjami. Część kobiet rozmawiało z nim tylko kilka minut a wspólne zdjęcie, które trafiało potem do Internetu, było opisywane jako impreza z Blaise. Collins nie omieszkał z tego żartować.
-Tak wiem, mam manię zamartwiana się o wszystkich wokół. Przepraszam. Nie mogę się od tego odzwyczaić, wiesz? Czasami to naprawdę upierdliwe, ale kiedy zobaczyłem ją na oddziale onkologicznym to nie daje mi spokoju. Nie wiem, może jak zwykle przesadzam i doszukuję się dziury w całym. Masz rację, po prostu spijmy się jak dzikie świnie i zapomnijmy o wszystkim. No, może nie jak dzikie, ale chociaż jak świnie. – zreflektował się szybko. Blaise miał rację, Ryan za bardzo angażował się w cudze sprawy, zwłaszcza, jeśli chodziło o jego najbliższych. D tej pory martwił się o Agnes, a teraz do tego wszystkiego dołączyła jeszcze Primrose i jej choroba a najgorsze było to, że nie mógł nikomu wprost powiedzieć o tym, czego się dowiedział, bo był lekarzem i poniekąd także w tej sprawie obowiązywała go lekarska tajemnica. Być może to był znak, by jednak trzymać język za zębami. Ostatnim czego było mu trzeba, to zagniewana Prim. Upił większy niż zwykle łyk szkockiej, trochę na zapas, i odstawiwszy szklankę na stolik wziął do ręki pada.
-Nie grałem w to całe wieki. – uśmiechnął się pod nosem. Kiedyś odwiedzał Blaise’a częściej i wieczory mijały im na zaciętej grze ale ostatnio obaj nie mieli na to czasu.
Ryan Collins
Jego reakcja na jej deklaracje o własnej orientacji była tak narcystyczna, że musiała się roześmiać. To pasowało do Ulliela idealnie i stanowiło niemal kwintesencję ich bezsensownych rozmów na sali balowej – Blaie jako wielbiciel własnego piękna. Po głowie El przemknął pewien utwór, o którym już tego wieczora wspominali, z tym, że dziewczyna nie miała na myśli tego filmowego Greya, ale książkowego młodzieniaszka – chłopca przekonanego o swoim pięknie, które gwarantuje mu wszelkie prawa i przywileje.
OdpowiedzUsuńParsknęła i pokazała mu język w odpowiedzi na te żartobliwie oświadczyny.
- Jeszcze mi życie miłe – odparła. - Poza tym… wcale nie bez trudu. Musiałaby mi się podobać i w ogóle. A co ważniejsze, nie myśl, że seks z kobietami oznaczałby, że skakałybyśmy wokół ciebie – dodała niby nadąsana, ale naprawdę rozbawiła ją jego reakcja. Wyraźnie potrzebował czasu, żeby się oswoić z nową informacją i przetrawić ją na spokojnie. Jego entuzjazm pokazywał, że nie jest przyzwyczajony do takich sytuacji, choć można pochwalić jego tolerancyjność.
- I jesteśmy umówieni – dodała wesoło. - W sumie… naprawdę mam ochotę iść na siłownię, trochę pobiegać może? Pogoda na zewnątrz nie jest zbyt przyjemna na poranny jogging – zauważyła. - A przy okazji… wiesz, możemy usiąść w ostatnim rzędzie na rowerach i popatrzeć sobie na ludzi przed nami – mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Pokręciła głową.
- Sama nie wiem, czemu przed tobą nie uciekłam…. A może wiem. Próbowałam, ale przyczepiłeś się jak rzep do psiego ogona – odparła złośliwie.
- I nie, nie będziemy zamawiać ciągle na wynos. Wiesz, jakie to nie zdrowe? Nie wie się na czy oni gotują, z czego i jeszcze ile sody w to walą, żeby się szybciej przygotowało… - pokręciła głową. - Poza tym nie gotuję aż tak tragicznie, by kogoś otruć, więc nie musisz się o to martwić – stwierdziła i westchnęła ciężko. - I nie oczekuję, że potrafisz zrobić cokolwiek wokół siebie, dlatego zaczniemy od lekcji przygotowywania kanapek. Jak przekroić bułkę nożem i nie tracić palców? - Kurs dla opornych – uśmiechnęła się lekko.
Parsknęła cicho.
- Mogę lubić moich pracowników, ale i tak zawsze jestem pod telefonem, gdyby coś się działo. I staram się być w pracy każdego dnia. Wyjątkowo robię sobie wolne. A poza tym nie mogę pić w pracy, a siedzenie z pijanym byłoby mało zabawne – odparła.
Jego przemowa na temat seksu spowodowała uśmiech pełen rozbawienia na jej twarzy. Nie powinna spodziewać się po nim żadnego innego komentarza.
- Po pierwsze czemu uważasz, że mogłaby tego chcieć? A po drugie… Lubię swoją sukienkę – powiedziała tonem urażonego dziecka, gdy ktoś zabiera mu zabawkę. Nie była na niego zła czy obrażona. Właściwie nie brała jego słów na poważnie i dlatego nie bardzo martwiła się jego odpowiedzią na temat rozbierania.
Pokiwała na zgodę głową, gdy zdecydował, że powinni jechać. Oboje byli lekko wstawieni i pewnie zmęczeni, więc łatwo mogliby zrobić coś głupiego – jak na przykład zasnąć na dachu.
- Próbujesz zbudować swoją samoocenę z opinii innych…. - pokręciła głową. - Tak się nie da… w sensie da się, ale to nie przynosi szczęścia. Aby być zadowolonym ze swojego życia, trzeba być w zgodzie z samym sobą – odpowiedziała poważnie.
Miała sporą praktykę, jeśli chodzi o słuchanie ludzi. Bar uczył wielu przydatnych umiejętności.
Kiedy powiedział, że kierowca już jest, westchnęła cicho i powoli usiadła. Przeciągnęła się i zadrżała od chłodu. Zerknęła na Blaise’a. Czy kiedy wyjdziemy stąd, znowu zaczniesz grać nieczułego drania, czy może ten wieczór poświęcisz już na bycie człowiekiem? - zapytała żartobliwie.. Wstała, poprawiła swoją obcisłą sukienkę i ruszyła do wejścia, aby poczekać na Ulliela w środku- w cieple.
Elaine
— Obyś ty i twoje ego się w nim pomieścili — odparła żartobliwym tonem, nawiązując nie tyle do jej świata, co tylko niewielkich rozmiarów mieszkania. Nie było jej stać na wynajem niczego większego, zresztą, na dobrą sprawę niczego większego Maille by nie chciała. Jaki był sens mieszkania w czteropokojowym lokum, którego sama nie byłaby w stanie wypełnić i pewnie nawet nie korzystałaby ze wszystkich pomieszczeń? Wbrew pozorom taka duża, pusta przestrzeń przytłaczałaby ją. A tymczasem miała swój mały kąt, gdzie z korytarza kamienicy wchodziło się wprost do salonu połączonego z kuchnią, a jedyny osobny pokój stanowiła nieduża sypialnia, którą całą zapełniało duże łóżko i szafa.
OdpowiedzUsuń— W takim razie czuję się choć trochę wyjątkowa — przyznała z uśmiechem pełnym szczerego zadowolenia. Nie była przyzwyczajona do takiego rozpieszczania i ono samo w sobie nieco ją krępowało, lecz sam fakt, że Blaise nie traktował w ten sposób innych kobiet okazał się zaskakująco miły. Widać zależało mu na ich znajomości i cieszyło to pannę Creswell.
Kiedy odpowiedział na jej pytanie na temat szczęścia, blondynka jedynie skinęła głową. Wiedziała, że ta odpowiedź była wymijająca i domyśliła się, że szatyn prawdopodobnie nie ma ochoty na to, by rozmawiać o tym w tej chwili. Jednocześnie w jego słowach kryło się wiele prawdy – ludzie dokładnie tacy byli. Ludzie czekali na każde jego potknięcie, czyż to nie właśnie newsy o różnych wtopach znanych osób sprzedawały się najlepiej? Maille jednak wiedziała też swoje. Podczas ich rozmów słuchała również tego, co Blaise mówił pomiędzy wierszami i domyślała się chociażby tego, że relacje z jego ojcem raczej nie należały do takich, jakie mężczyzna sobie wymarzył. Było też kilka drobniejszych spraw, o których myśląc, Irlandka lekko przymrużyła powieki i przesunęła wzrokiem po twarz swojego towarzysza, lecz swoje myśli zachowała dla siebie.
— Och, każdemu czasem należy się kilka miłych słów! — odparła, naśladując jego ton i zaśmiała się cicho. — I raczej nie chciałabym cię poznawać od strony tyrana, chociaż pewnie kiedyś będę musiała, skoro masz zamiar stać się moim jedynym znajomym — wytknęła mu, lecz z jej szarych oczu nie zniknęło rozbawienie. Do czasu. Pędzili teraz ulicami Nowego Jorku. Dosłownie pędzili, przez co Maille mocno zacisnęła palce na krawędziach swojego siedzenia, nie przyzwyczajona do tak dużych prędkości. Serce stanęło jej w gardle, kiedy szatyn dość gwałtownie wszedł w zakręt, lecz nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że jeśli chcą uniknąć wścibskich reporterów, to nie był to czas ani miejsce na spokojną jazdę, przez co była w stanie przymknąć oko na to, że znacznie przekraczali przepisową prędkość. Levi leżący na tylnym siedzeniu był wyraźnie wystraszony. Maille spojrzała na niego z żalem i troską, mając nadzieję, że to zaraz się skończy.
— Żartujesz sobie, prawda? — spytała, kiedy Blaise oznajmił, że powinna zadzwonić do rodziny. Przyglądała mu się z uważnie i z lekkim rozbawieniem, ale kiedy spostrzegła, że Ulliel wcale nie był w tym momencie w nastroju do żartów, mina mocno jej zrzedła. — Przecież ja jestem… nikim — rzuciła, uznając, że to słowo będzie pasować do sytuacji. — Nikim interesującym dla mediów. Po co mieliby się chcieć czegokolwiek o mnie dowiadywać? — spytała wyraźnie poirytowana, jednocześnie jednak przeszukiwała torebkę, chcąc znaleźć telefon.
— Co postarasz się odkręcić? Przecież to tylko kilka zdjęć… — mruknęła, nie będąc już taką przekonaną co do słuszności swoich słów. Wciąż nie rozumiała powagi zaistniałej sytuacji i nie czuła zagrożenia, może jedynie lekki dyskomfort spowodowany słowami i reakcją mężczyzny. — To co teraz robimy? — spytała cicho, wpatrując się w jego profil. Znalazła się w sytuacji, w której nie wiedziała, co zrobić. Która była dla niej kompletnie obca i niepojęta – Maille naprawdę nie obejmowała swoim bądź co bądź dość bystrym umysłem tego, że dziennikarze aż tak bardzo interesowali się życiem Blaise’a, że mogli już znajdować się pod jej mieszkaniem. Co chwilę zadawała sobie w głowie proste pytania. „Jak? Po co? Naprawdę?” I uznała, że jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji będzie całkowite oddanie sterów Ullielowi.
UsuńMAILLE CRESWELL
- Zazdrościli? Chyba trzeba być szalonym, żeby czegoś takiego zazdrościć. Żeby przyjąć twoje oświadczyny, trzeba byłoby mieć zapędy masochistyczne - pokręciła głową. - Po pierwsze niektóre laski z pewnością faktycznie chciałby się takiej kandydatki pozbyć, więc trzeba by sobie zaserwować ochronę. Po drugie trzeba by zrezygnować ze świętego spokoju, ponieważ masa ludzi chce do ciebie dotrzeć, a przez narzeczoną byłoby im łatwiej. To oznaczałoby wejście do świata oszustów i hipokrytów. A dodatkowo trzeba by jeszcze zaakceptować fakt, że najpewniej nie jesteś wzorem wierności, więc pewnie będziesz miał kogoś wiecznie na boku. Choć to zależy w sumie, czy faktycznie będziesz kochał swoją narzeczoną, czy może weźmiesz ślub, żeby to ładnie wyglądało w rubryczce twojego życiorysu – odpowiedziała najpełniej, jak na ten moment potrafiła. Pewnie była jeszcze setka innych rzeczy, na które warto byłoby zwrócić uwagę, ale obawiała się, że w pewnym momencie przekroczy granicę i zupełnie niecący go zdołuje.
OdpowiedzUsuńParsknęła śmiechem.
- Czemu w to nie wierzę? Że jesteś taki altruistą w łóżku? - zapytała rozbawiona. Za to zaskoczył ją jego śmiech. Kiedy był szczery, tracił ten irytujący ton wyższości. Była ciekawa, czy jeszcze go usłyszy, kiedy stąd pójdą, czy naturalność zarezerwował jedynie dla tego miejsca.
- No wiesz? Miało być oglądanie damskich pośladów, a nie że ty będziesz się gapił na mój, a mi pozostaniesz tylko ty… to nie fair – odpowiedziała i pokazała mu język. - Poza tym… no wiesz. Publiczne siłownie mają pewne zalety… takie jak prysznice…. - przewróciła oczami. Wiedziała, że Blaise załapie od razu, co ona ma na myśli. W końcu jak mógłby nie uchwycić aluzji do seksu, który widział wszędzie?
Uśmiechnęła się do niego, a w jej oczach błysnęła niebezpieczna iskra.
- To ty powinieneś się cieszyć z nowego przyjaciela. Szczególnie, że lepiej mieć we mnie przyjaciela niż wroga – zapewniła.
- Widzisz? W ogóle nie znasz życia! Poza tym nie pozwoliłabym, żeby jakieś luksusowe auta podjeżdżały pod moją kamienicę codziennie. Ściągnąłbyś mi na głowę okropne kłopoty – odpowiedziała spokojnie. - A sieciówki nie są takie złe i pewnie i tak coś zjesz z nich, jeśli do mnie wpadniesz. I uwierz, że nie będę nawet próbować zaspokajać twojego podniebienia – odpowiedziała rozbawiona. - Miałeś spróbować prawdziwego życia, nie pamiętasz? Powinieneś się cieszyć, że nie zamierzam cię otruć – dodała.
- Nie postawię cię od razy przy krajalnicy – zapewniła. - Pójdziemy metodą małych kroków. Najpierw smarowanie masła, potem krojenie szynki z indyka, potem chleb – powiedziała z miną profesjonalisty i popatrzyła na niego z rozbawieniem. To było wręcz niewiarygodne, że można być aż tak pozbawionym jakichkolwiek praktycznych umiejętności. Najwyraźniej życie nauczyło go tylko tego, że piękni mają łatwiej w życiu.
- To może w ramach wymiany zajrzę do twojej pracy któregoś dnia i sprawdzę, czy faktycznie jesteś takim beznadziejnym szefem, na jakiego wyglądasz – zarzuciła żartobliwie.
Spojrzała na niego z dołu.
- Ty gro wstępna, ty… - pokręciła głową. - Słodzenie mi wcale ci nie pomoże.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Lubię słuchać ludzi – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Spojrzała na butelkę. - Chyba będziemy potrzebowali kolejnej… - zauważyła cicho. Spojrzała na niego zdziwiona, gdy ja okrył. To było miłe, więc dała mu buziaka w policzek. - Dzięki – szepnęła. Owinęła się szczelnie jego marynarką.
Kiedy wsiedli do samochodu, poprawiła swoją sukienkę i spojrzała uważnie na Blaise’a.
- A tak z ciekawości… masz prawo jazdy? - zapytała nagle. Ona sama zrobiła swoje tak dawno temu, że nie była pewna, czy potrafi jeszcze jeździć. Nie miała potrzeby korzystania z samochodu ani pieniędzy, aby marnować na niepotrzebne luksusy. Była jednak ciekawa, czy Ulliel kiedyś sam zawiózł dokądś własny tyłek.
Elaine
To był chyba najgorszy dzień w jej życiu. Nie chciała się wynurzać z domu ani na chwilę, ale chyba nie miała innego wyjścia. Lodówka świeciła pustkami, a w szafkach też nie znalazła nic, co mogłaby zjeść. Żołądek wykręcało jej w każdą stronę. I w sumie nie do końca wiedziała czy jest to spowodowane głodem, czy całym tym stresem. Nie wiedziała jak sobie z tym wszystkim poradzić. Chyba już dotarła do drugiego dna studni i nie wyobrażała sobie, że da się upaść jeszcze niżej.
OdpowiedzUsuńPowinna też zadzwonić do Danielsa by go w jakiś sposób przeprosić, wyjaśnić całą sprawę, ale nie miała ku temu odwagi. Siedziała jak na szpilkach, spoglądając co chwilę na wyświetlacz swojego telefonu, w oczekiwaniu jakiejś wiadomości od Johna. Jednak jej niedoczekanie. Musiała przyznać, że ta cisza z jego strony była przerażająca. Chyba łatwiej by jej było gdyby nawet zadzwonił i zjechał ją od najgorszych kurew. A cisza? Cisza zawsze była najgorsza…
Pchnęła ciężkie drzwi jednej z pobliskich kawiarni i poprawiła kaptur kurtki na głowie. Nie chciała by ktokolwiek ją rozpoznał. Widziała, że co poniektórzy przy stolikach trzymali w rękach gazetę, na której widać było jej zdjęcie. Czasami nawet i kolorowe. Przełknęła nerwowo ślinę i niepewnie podeszła do kasy. Niestety jakoś koleś tak zamaszyście obok niej przechodził, że ramieniem zsunął kaptur z jej głowy. Jej rude włosy opadły bezwiednie na jej ramiona, a światło dotarło do jej bladej buzi, która była zaczerwieniona od zimna, ale i łez. Widać było, że płakała. Zdradzały to przekrwione oczy. Widać też było, że w tej chwili była zdezorientowana, chciała już nawet wybiec z kawiarni, ale stanęła jak wryta. Miałą wrażenie, że ludzie zaczęli szeptać sobie coś na ucho, ktoś wytknął ją palcem. A ona? Ona stała jak ta sierotka Marysia, nie wiedząc co począć.
W jednej chwili zrobiło jej się, więc zerwała się z miejsca i wybiegła przed budynek. Oparła się jedną ręką o mur i pochyliła się nieco. Nie kontrolowała już tego, co się z nią w tej chwili działo. Niestety zwymiotowała na chodnik. Na swoje nieszczęście jeszcze ochlapała męskie, widać było, że drogie, buty. Wytarła rękawem usta i niepewnie podniosła głowę, spoglądając na nieznajomego.
Ida Sullivan
Z pewnoscią każdy mieszkaniec Nowego Jorku znał twarz młodego miliardera. Ida nie była więc wyjątkiem. Kojarzyła Ulliela z gazet, z internetu. Często jego twarz przewijała się to tu, to tam. Poza tym jej Ex, zawsze chciał być taki jak on i często o nim opowiadał. Przy kolacji częściej słyszała jego imię niż swoje własne, dlatego chyba niekoniecznie należała do tych kobiet, które za nim wzdychały. Kiedyś pewnie byłoby zupełnie inaczej, ale o Adamsie nie chciała słyszeć, więc równocześnie i o Blaisie, który się ewidentnie jej z nim kojarzył.
OdpowiedzUsuńNie planowała też tego, że kogokolwiek „uraczy” swoją wydzieliną. Było jej cholernie głupio z tego powodu, co się stało. Jednak gdy tylko podniosła wzrok na mężczyznę zamarła. Zamarła na jego widok. Nie, nie dlatego, że dzisiejszego dnia prezentował, tylko dlatego, że był ostatnią osobą, na którą chciałaby zwymiotować. Jeszcze jej tego brakowało. Oho… Gdyby tylko na ulicy nie panował taki harmider, ktoś nie trąbił, gdzieś dalej ktoś nie krzyczał to z pewnością byłaby w stanie wyłapać dźwięk migawki w momencie gdy tak naprzeciw siebie stali, a pomiędzy nimi doskonale widać było kałużę z jej wymiocin. No super, zapowiada się, że panna Sullivan przynajmniej przez najbliższy tydzień będzie gwiazdą portali plotkarskich i nie tylko. Pewnie jeszcze trochę a pojawią się jakieś memy, wykorzystujące jej wizerunek.
Stała nieruchomo, nie wiedząc nawet co powiedzieć w takiej sytuacji.
- Przepraszam… - bąknęła jedynie i złapała jego nadgarstek w momencie gdy dotknął jej twarzy.
Odsunęła jego rękę od swojej twarzy, jednak skinieniem głowy podziękowała za paczkę chusteczek. Nie chciała niczyjej litości, ale co najważniejsze… Nie chciała męskiego dotyku, którego się brzydziła, bała. Tylko pytanie czego ona w tym momencie się nie bała? Bała się zrobić cokolwiek, bo teraz wszystko mogło obrócić się przeciwko niej. Zwłaszcza, że natarczywy paparazzi miał teraz idealną okazję na to by złapać super ujęcia, o których ta dwójka nawet nie miała w tej chwili pojęcia.
- To wszystkie dziennikarzyny powinny wylądować w tym piekle – szepnęła, co chyba samą ją zaskoczyło. Te słowa do niej nie pasowały, ale chyba już straciła nadzieję na to, że na tym świecie jeszcze są dobrzy ludzie.
Tylko, że to tym razem nie można było winić jedynie prasy za to jak potoczyło się jej życie. Tak naprawdę ruda powinna winić siebie, tylko i wyłącznie siebie za to, że jej życie w tym momencie wyglądało tak a nie inaczej. Owszem, było już blisko odbicia się od dna, ale… No cóż… Nie udało się. Teraz nawet nie wiedziała z czego za chwilę będzie żyć. Chciała rzucić striptiz, ale kto teraz przyjmie do normalnej pracy dziewczynę, o której mówi się, że jest dziwką?
- Po-powinnam już iść… – zająknęła się, rozglądając się niepewnie po ulicy. Tylko dokąd ona teraz pójdzie? Dostrzegła cholernego fotoreportera i nagle znowu coś ścisnęło jej żołądek, jednak tym razem skończyło się jedynie na mdłościach i zakryciu ust ręką.
Ida Sullivan
Nie do końca to była jego wina, że nie pałała do niego wielką sympatią, a raczej wina jej byłego faceta. Po prostu słuchanie o nim doprowadzało ją do szału, ale oczywiście nigdy o tym Adamsowi nie wspomniała.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, mignął jej kilkakrotnie w klubie, ale wtedy tym bardziej szybko uciekała do garderoby albo jeśli już musiała pozostać na sali wybierała facetów, którzy wyglądali po prostu na przeciętnych. Wśród nich czuła się jakoś bezpieczniej. Jeżeli można tak to w ogóle nazwać. Choć oczywiście i wśród nich zdarzały się niebezpieczne sytuacje. Raz nawet jeden z napaleńców wsadził swoją łapę pod materiał jej bielizny i naprawdę wtedy spanikowała, czując jego palce, które przesuwały się po newralgicznym miejscu jej ciała. Nie wspominała tego dnia najlepiej. Poza tym był to jeden z ostatnich dni jej pracy i naprawdę bała się do niej wrócić, bo z dnia na dzień było coraz gorzej. A teraz? Po tej całej aferze już w ogóle mogliby pozwalać sobie na zbyt dużo.
To dobrze, że nie zdecydował się na objęcie jej swoim ramieniem. Kilka miesięcy temu nie odebrałaby takiego gestu w zły sposób, jednak dzisiaj mogłoby być to dla niej zbyt wiele. Wystraszona to ona była w momencie gdy Blaise nagle się odwrócił do faceta z aparatem w ręce i przywalił mu naprawdę mocno. Nie zdążyła nawet zareagować, bo pewnie w normalnej sytuacji by wydarła się na Ulliela i zwyzywała od najgorszych, że nie tak powinien załatwiać takie sytuacje. Ale nie dziś, nie dziś gdy ledwie stała na nogach, a głowie miała tyle myśli na sekundę, że po prostu już sobie z tym wszystkim nie radziła. Chyba potrzebowała jakiś środków uspokajających. Teraz, już, zaraz!
Gdy ją pociągnął za rękę w stronę samochodu nawet nie zaprotestowała. Co jakiś czas jedynie spoglądała przez ramię, na fotoreportera, który coś krzyczał za nimi. Przeklinał ich czy coś. Nie do końca słyszała.
Gdy nieco ochłonęła popatrzyła na plecy mężczyzny, przygryzając dolną wargę. Chciała mu w tym momencie zadać wiele pytać, a szczególnie jedno.
- Nie wstydzisz się paradować po mieście z dziwką? – zapytała cicho.
Dziwnie brzmiało to w jej ustach. Chyba sama zaczęła wierzyć już w to, że tą prostytutką się stała, choć nigdy, przenigdy nie oddała w pełni swego ciała za pieniądze. Owszem, była tancerką erotyczną, ale nie prostytutką. Tylko kto jej teraz w to uwierzy? No kto?
Ida Sullivan
[Cześć! Teoretycznie pan nie prezentuje się najprzyjemniej, ale jakoś mam słabość do takich. Spodziewam się, że możesz mieć sporo wątków, ale jeśli znajdzie się miejsce i może pomysł, to zapraszam do Effie :)]
OdpowiedzUsuńEffie Calvati
[To się cieszę :D I może przejdziemy już do tej kolacji? :D]
OdpowiedzUsuńJessie nie należała osób, które lubią mówić o sobie. Nienawidziła tego robić. Nienawidziła przyznawać się do własnych porażek. Była ich świadoma. Ale świadomość, a mówienie o nich głośno, to były dwie zupełnie inne rzeczy. I nikt, kto chciał dobrze z nią żyć, nie wypominał jej tego.
— Ja nie lubię sterować ludźmi. Ludzie, którzy nie mają własnego zdania są po prostu… dziwni — stwierdziła i wzruszyła lekko ramionami. Doprawdy, nie rozumiała, jak niektórzy ludzie żyją. Ani własnego zdania, ani własnych planów. Sama by tak nie potrafiła. To do niej zawsze należało, to ostatnie słowo. I choćby nie wiadomo co się działo, to i tak nie zrezygnowałaby z tego. Strasznie się irytowała, kiedy gadała jakieś kompletne głupoty, a ludzie jedynie jej przytakiwali. Żadnej rozmowy, żadnej inicjatywy…
— Ale ich asystentki i sekretarki? — zapytała, unosząc brew delikatnie w górę. Niby mu wierzyła, ale nie do końca. Jakby nie było – nad każdym kontroli nie miał. A wiadomo, co wyprawiali jego pracownicy, kiedy szef nie patrzył? Co wiadomo, co obiecywali i na co lubili sobie popatrzeć? Nie oceniała, ale nie do końca potrafiła w pełni mu uwierzyć.
— Dlaczego biegają za tobą nastolatki? — zapytała, zabawnie marszcząc brwi. Doprawdy, nie potrafiła tego zrozumieć. Podrapała się lekko po czole. — Przecież nie jesteś gwiazdą, a nudnym biznesmenem — dodała, jakby to miało tłumaczyć zadane przez nią pytanie. Sama też była fanką niektórych gwiazd. Ale jakoś nigdy nie przyszło jej przez myśl, aby zachowywać się jak niektóre nastolatki, które były po prostu świrnięte (a raczej jebnięte, ale Jessie nie przeklinała).
Pominęła odpowiadanie po co właściwie podróżowała po Europie. To również należało do tych prywatnych spraw, o których nie miała zamiaru mu mówić. Przynajmniej jeszcze nie.
Uwielbiała mieć wolną rękę. Wtedy mogła popłynąć i ograniczała ją jedynie jej własna wyobraźnia. Bardzo chętnie stworzyłaby Blaise`owi krawat z napisem „Jestem szefem-dupkiem”, ale nie była pewna, czy to byłoby prawdziwe stwierdzenie. Wolała postawić na coś bardziej… neutralnego. Ale musiała jeszcze dokładnie to wszystko przemyśleć.
— To dobrze, że się nie zmieniają. A dasz mi listę ich imion i ich stanowiska? Tylko imion — zapytała. Miała już w głowie pewien pomysł. I jeśli Blaise spełni jej prośbę, to jedynie wystarczy to wszystko połączyć.
Pominęła już kwestię jego matki. Jakoś nigdy nie przepadała za rodzicami swoich znajomych, choć nie potrafiła dokładnie sprecyzować dlaczego. Może miała w sobie jakąś taką blokadę, która była wywołana jakimś traumatycznym wydarzeniem? Bardzo możliwe, chociaż nie pamiętała żadnego wydarzenia, które mogłoby tak na nią wpłynąć.
Wzięła od niego wizytówkę i długopis, po czym zapisała mu swój adres. Początkowo chciała zrobić mu małego psikusa i zapisać adres swojej ulubionej pizzerii, w której mieli genialne sałatki z kurczakiem. Doszła jednak do wniosku, że mimo wszystko nie wypada. A ta kolacja, wbrew pozorom, mogła okazać się całkiem przyjemna. I może tym razem obejdzie się bez ofiar. Dodatkowo zapisała mu swój numer. Zrobiła to dość niechętnie, ale stwierdziła, że jest to konieczne. Tak, jakby mu coś nagle wypadło i aby jej nie wystawił.
— Trzymaj. Jak nie będziesz wiedział, jak trafić, to zadzwoń, a cię pokieruję. Albo wyjdę przed kamienicę — powiedziała i wygodniej rozsiadła się na krześle. — A teraz chyba już będę musiała iść. Chyba że jest jeszcze coś, co chciałbyś przegadać.
Jessie
[Podoba mi się :D Zdecydowanie wolę taki luźny pomysł, który można rozwinąć w trakcie. Jednak poprosiłabym o zaczęcie w tej sytuacji, bo wydaje mi się, że taka kolejność będzie bardziej sensowna :D]
OdpowiedzUsuńEffie Calvati
Powinien być sobą, nie powinien silić się na jakąś przesadną litość. Od nikogo jej nie chciała. Nie chciała litości. Owszem, może nie wyglądała najlepiej. Ba, wyglądała wręcz opłakanie, ale to nie znaczyło, że chciała by ktoś się nad nią przesadnie pochylał, dmuchał i chuchał.
OdpowiedzUsuńOwszem, na okładki trafiła po raz pierwszy. I miała nadzieję, że po raz ostatni, bo nie były one zbyt pochlebne. Pewnie kiedyś machnęłaby na nie ręką i zaczęła się śmiać z takich nagłówków, ale nie dziś. Nie w momencie, w którym zanim to wyszło na jaw, ona już się nad tym zastanawiała. Czuła się brudna, brzydka i nic nie warta. Na to Blaise nic nie zaradzi, przynajmniej nie od razu i nie na już.
Nie opierała się temu, że ciągnie ją w tylko jemu znanym kierunku, bo było jej po prostu już wszystko jedno. Pewnie nawet gdyby została sama, to wróciłaby do domu i z pewnością wygrzebałaby od swoich współlokatorów jakieś dragi. Tylko problem był taki, że totalnie się na tym nie znała i mogłoby się to naprawdę źle skończyć. Jeden strzał i to od razu złoty? To byłoby dopiero osiągnięcie. Pierwsze i ostatnie, niestety. Na jego słowa ona nawet nic nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami. Jakoś nie do końca mu wierzyła.
- A tam… Możesz mnie nawet wywieźć do lasu… - mruknęła pod nosem, zapinając pasy – A masz w domu coś mocnego? – zapytała, spoglądając chyba po raz pierwszy na jego twarz.
Normalnie pewnie wysiliłaby się na jakiś uśmiech, choćby delikatny, ale póki co chyba nie była na niego gotowa. Nie uważała go za potwora. Zaimponował jej tym, że poświęcił jej więcej uwagi niż ktokolwiek inny odkąd Adams wyrzucił ją na bruk. Oczywiście Daniels również, ale on nigdy (oczywiście przed dzisiaj) nie wiedział, że dziewczyna nie radziła sobie życiowo.
- Blaise… - zaczęła, po czym zagryzła dolną wargę, naciągając znowu na głowę swój kaptur, choć żaden paparazzi już nie mógł jej dorwać w jego aucie.
Nie wiedziała też czy mogła mu mówić po imieniu, zwłaszcza, że przecież tak naprawdę się sobie nie przedstawili, a on pewnie nawet nie wiedział jak ona się nazywa.
- Dziękuję…
John Daniels
[Oczywiście nie John, a Ida:D Rozpędziłam się]
Usuń[Cześć, bardzo dziękuję za miiiiłe powitanie! Chęci na wątek, jak najbardziej, mam, ale potrzebuję czasu, żeby pomyśleć. O jakiejś normalnej godzinie, przede wszystkim. Chyba że mogę spełnić jakieś Twoje wątkowe marzenie. ;D]
OdpowiedzUsuńLila
Maille naprawdę niewiele rozumiała z tego wszystkiego, wiele jednak wskazywało na to, że niedługo będzie wiedziała więcej, niż kiedykolwiek chciała wiedzieć. Wciąż nie będąc przekonaną co do tego, czy informowanie o całym zajściu jej rodziny jest absolutnie konieczne, wpatrywała się w wyświetlacz telefonu, zastanawiając się, jak wyjaśnić to mamie i przekonać ją, by ona, tata i Cedric przez kilka najbliższych dni nie odbierali telefonów od nieznajomych. Kiedy mniej więcej ułożyła sobie w głowie to, co chciała powiedzieć, wybrała numer i zaczekała na połączenie. Oczywiście opowiedzenie w kilku prostych słowach tego, co się wydarzyło, nie wystarczyło i Maille jeszcze długo musiała tłumaczyć mamie, co się dzieje, jednocześnie zapewniając ją, że jest bezpieczna i to nic takiego, ale lepiej będzie, jeśli Creswellowie posłuchają jej rad. Kiedy upewniła się, że Slaine niezwłocznie przekaże reszcie rodziny niezbędne informacje, rozłączyła się i potarła skronie, gdyż od nadmiaru wrażeń odczuła lekki ból głowy.
OdpowiedzUsuń— Załatwione — oznajmiła, zerkając na swojego towarzysza niedoli. Plusem tej formowy telefonicznej bez wątpienia był fakt, że Maille nie skupiała się na brawurowej jeździe mężczyzny. Teraz znowu musiała znosić nadmierną prędkość i niebezpieczne manewry, przez co serce podchodziło jej do gardła, ufała jednak, że jest to konieczne. Poza tym z tego co zdążyła zauważyć, Blaise bardzo dobrze panował nad samochodem.
— Dalej nie chce mi się w to wszystko wierzyć — westchnęła, po czym zaśmiała się nerwowo. — Ale jak rozumiem, zostanę obsmarowana we wszystkich możliwych gazetach i w sieci tylko dlatego, że miło spędzałam z tobą czas? I na dodatek połowa kobiet w Nowym Jorku mnie znienawidzi? — rzuciła, lecz mimo wszystko w tonie jej głosu można było dosłyszeć rozbawienie. Chyba zaczynała rozumieć, z czym wiązała się obecność reporterów, lecz czy tak naprawdę ją to obchodziło? Gorzej, jeśli miała na tym ucierpieć na przykład Tostmania i jej obroty znacząco spadną. Zszarganą reputację panna Creswell mogła jeszcze przeżyć, ale gdyby nagle nie miała za co żyć i opłacać rachunków… To nie była ciekawa wizja najbliższej przyszłości.
— Blaise, nie martw się. To nie twoja wina — powiedziała łagodnie i uspokajająco ułożyła dłoń na jego ramieniu, kiedy tylko dostrzegła, jak bardzo mężczyzna przejmuje się sytuacją i obwinia się, że ją w to wciągnął. Zaskoczyło ją to, jak bardzo Blaise wziął to do siebie, ale też było na swój sposób miłe.
To było jednak niesprawiedliwe. Miała zostać przedstawiona w złym świetle, ponieważ większość ludzi znała Ulliela od tej gorszej strony. Jako despotycznego szefa, kobieciarza i rozpieszczonego bogacza. Tymczasem Maille zdążyła się przekonać, że ten mężczyzna miał znacznie więcej do zaoferowania i czuła się źle z tym, że tak niewiele osób potrafi to dostrzec. Dziennikarze byli głodni tylko kolejnej sensacji, potrzebowali jakiejś prostej, ale chwytliwej historyjki, którą mogli nakarmić ślepe masy czytelników. Kiedy dotarli pod apartament mężczyzny i Irlandka zobaczyła czekające na nich stado hien, miała ochotę wydłubać im wszystkim oczy i zniszczyć te drogie aparaty.
— Do Bostonu? Teraz, zaraz? — spytała zduszonym głosem, odwracając się w jego stronę. Rozbłyskujące wokół flesze to rozświetlały jej twarz zimnym światłem, to rzucały na nią długie cienie. — Jeśli nie ma innego wyjścia… — mruknęła w końcu, lekko marszcząc brwi. Nie podobało jej się to wszystko, bardzo nie podobało, ale chcąc, nie chcąc, z powodu ataku dziennikarzy znaleźli się w świecie, który należał tylko i wyłącznie do Blaise’a i Maille mogła poruszać się w nim jedynie po omacku. Musiała mu zaufać i co ciekawsze, nie bała mu się zaufać, chcąc pozwolić mu na całkowite przejęcie kontroli.
— Dobrze — przytaknęła już bardziej zdecydowanym tonem i uśmiechnęła się lekko. — Ale nie wydaje ci się, że to będzie dla nich kolejny powód do plotek? — spytała, krzywiąc się na samą myśl o czekających na zewnątrz dziennikarzach. Już we wnętrzu samochodu słychać było ich podniesione głosy, niektórzy wręcz stukali o szyby i szarpali za klamki, lecz drzwi wozu na szczęście były zamknięte od środka.
UsuńMAILLE CRESWELL