Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2006. Wracając do normalności

styczeń 2015

Kuli się przy zimnej ścianie. Jej unieruchomione dłonie coraz bardziej drętwieją, a ciało pod mokrymi ubraniami przenika chłód. Dookoła jest tak ciemno, że nawet nie potrafi rozróżnić zarysów otoczenia. Nie wie nawet, ile czasu już tutaj siedzi. Kilka godzin? Każda chwila dłuży się w nieskończoność.
Wtedy słyszy zbliżające się kroki. Powoli podnosi głowę, mrużąc oczy i próbując wypatrzeć cokolwiek w ciemności. Kiedy zapala się światło latarki, jego nagłe rozbłyśnięcie jest niemal bolesne. Alice zaciska powieki. Słysząc szorstki, męski głos, kuli się jeszcze bardziej. Mężczyzna syci się jej upokorzeniem i lękiem. A nastolatka już wie, że zaraz spadnie pierwszy cios. Boi się.
Krzyczy, czując silne kopnięcie wymierzone pod żebra. Po jej ciele rozchodzi się silny ból. Jej krzyk jest tak głośny, że porusza się niespokojnie i nagle otwiera oczy. Krzyczała naprawdę.
Obudziła się, wciąż krzycząc. Po chwili jednak przestała, gdy tylko uświadomiła sobie, że wcale nie znajdowała się w zimnej piwnicy. Przez duże okno wlewało się wątłe światło świtu, wydobywając z półmroku zarysy jej pokoju. Jasnoniebieskie ściany obwieszone rysunkami. Pościel w miniaturowe podobizny Myszki Miki. Mała lampka z kotem Garfieldem stojąca na szafce nocnej; wciąż bała się zasypiać w zupełniej ciemności. Nowoczesny dywan leżący na jasnych panelach. Stojące pod oknem sztalugi obleczone płótnami. Dość szybko po powrocie do domu zaczęła znowu malować, bo to przynosiło jej ukojenie i zapomnienie.
Dla pewności ostrożnie wsunęła dłoń pod koszulkę od piżamy i przesunęła nią po ciele. Żebra zrastały się i już tak nie bolały. Pod palcami wyczuła tylko kilka blizn, żadnej krwi.
Odetchnęła z ulgą, mocniej obejmując pluszową Myszkę Miki, z którą lubiła spać. Była w domu. Piwnica była tylko złym snem. Tylko przykrym wspomnieniem. Jednak nastolatki wciąż nie opuszczał lęk, nawet kiedy wtulała policzki w miękki materiał ukochanej maskotki, pozwalając, by wsiąkały w nią jej łzy strachu i ulgi.
Nawet, jeśli rodzice usłyszeli jej krzyki, żadne z nich nie przyszło, nie sprawdziło, czy wszystko w porządku. Alice kuliła się na łóżku, ciasno owinięta wokół pluszowej maskotki, która była w tej chwili jej jedynym towarzyszem.

*   *   *

Odkąd Alice wróciła do domu, większość czasu spędzała przed telewizorem, oglądając kreskówki. Kreskówki nie były brutalne, nie przypominały jej o wydarzeniach z grudnia. Uspokajała się, patrząc na kolorowe postacie i słuchając ich beztroskiego paplania. Porwanie i przetrzymywanie w piwnicy, a później pobyt w szpitalu były dla niej ogromnym stresem.
Nie wychodziła z domu. Nie czuła się jeszcze gotowa, by opuścić bezpieczny apartament. Izolowała się od świata, w głębi duszy wciąż rozpamiętując i przeżywając. Rzeczywistość ją rozczarowała. Wciąż trudno było jej się pogodzić ze świadomością, że świat wcale nie był tak bezpiecznym, kolorowym miejscem, jak wierzyła przed tamtym grudniowym dniem. Teraz miała już świadomość, że przemoc i szaleńcy istnieli nie tylko w filmach czy książkach, byli obecni także w prawdziwym życiu i mogli zagrozić każdemu, nawet jej. To odkrycie przerażało ją, bała się, że sytuacja mogłaby się powtórzyć. A ona nie chciała znowu tak cierpieć i czuć takiego lęku. Wystarczyło jej, że prawie codziennie miała koszmary, w których musiała znowu kulić się przy lodowatej ścianie, słysząc zbliżające się kroki i z lękiem oczekując na pierwszy cios.
Ojciec był w firmie, co ani trochę jej nie dziwiło. Codziennie wychodził wcześnie rano, zanim się obudziła, i wracał późno, czasami nawet w ogóle. Z pewnością to, co się ostatnio wydarzyło, nie miało wpłynąć znacząco na ich relacje. Chyba, że na gorsze. Bo choć ojciec poświęcał jej w ostatnich dniach tak niewiele uwagi, czuła, że miał do niej żal. Któregoś wieczora, jednego z pierwszych dni po powrocie do domu, słyszała nawet, że żalił się Isabelle, że musiał wymienić tapicerkę tylnej kanapy w samochodzie, bo nie potrafił pozbyć się plam krwi z drogiej, jasnej skóry.
Często zachowywał się tak, jakby to była jej wina, że ją porwano. A Alice zastanawiała się wtedy, dlaczego w ogóle zadał sobie trud, by ją odzyskać. Dlaczego nie pozwolił, żeby porywacze po prostu ją zabili? Jakiś niemiły głosik z tyłu głowy szeptał jej, że ojciec zrobił to w obawie przed opinią społeczeństwa i zrujnowaniem swojej pozycji, gdyby wyszło na jaw, że jego córka została porwana, a on nie zrobił nic, żeby ją uratować. Nie łudziła się, że zrobił to, bo naprawdę mu na niej zależało. Jeśli tak było, nie potrafił tego okazać. Więc Alice, zastanawiając się nad przyczynami jego decyzji, snuła własne teorie na ten temat.
Choć ją odzyskał, czuła do niego ogromny żal. To on wplątał się w podejrzane interesy, a teraz tak uparcie jej unikał, nie potrafił zdobyć się nawet na zwykłą rozmowę. Zazwyczaj, jeśli już pojawiał się w domu, traktował córkę jak powietrze. Na domiar złego, Isabelle nadal dużo piła i w takim stanie była jeszcze bardziej opryskliwa i nieprzyjemna niż zwykle. Jedyną osobą z rodziny, która starała się dotrzymywać jej towarzystwa, była Constance, jednak starsza siostra nie miała zbyt wiele wolnego czasu, więc nie mogła codziennie do niej przychodzić. Niemniej jednak, porwanie Alice sprawiło, że dziewczyny stały się sobie bliższe niż przedtem. O ile wcześniej podchodziły do siebie z dystansem, teraz przyrodnia siostra nieoczekiwanie stała się dla zagubionej nastolatki największym oparciem. Alice jak przez mgłę pamiętała, że Constance była przy niej tamtego dnia. Kiedy ojciec po dokonaniu wymiany zabrał ją i zaniósł do samochodu, zdążyła ścisnąć krótko rękę dziewczyny, zanim straciła przytomność. Nawet później to Constance, nie rodzice, odwiedzała ją w szpitalu, a nawet przyniosła jej parę książek i szkicownik, żeby jej się tak bardzo nie nudziło. James odwiedził ją tylko raz, wpadł zaledwie na chwilę, żeby jej przypomnieć, by nikomu nie mówiła, co się naprawdę wydarzyło. Wyglądał na naprawdę zdenerwowanego, dziewczyna do tej pory wyraźnie to pamiętała. Greene’owie panicznie bali się skandalu, który mógłby wybuchnąć, gdyby wyszło na jaw, że James prowadził jakieś nie do końca legalne interesy.
Alice stopniowo zaczęła przyłapywać się na tym, że czeka na każdą kolejną wizytę siostry. Mimo wszystko potrzebowała jakiegoś towarzystwa.
— Musisz zacząć wreszcie normalnie żyć — powiedziała do niej Constance pewnego dnia pod koniec stycznia, jakiś miesiąc po powrocie nastolatki do domu.
Była już najwyraźniej zniecierpliwiona tym, że Alice ciągle wykręca się od wyjść i upiera się, by Constance przychodziła do apartamentu Greene’ów.
Alice odwróciła się od okna, przy którym stała, patrząc na Central Park z wysokości dwudziestego piętra, i spojrzała na twarz starszej siostry. Korzystając z tego, że Isabelle udała się na zakupy na Piątą Aleję, Constance postanowiła znowu zajrzeć do apartamentu swojego ojca i jego rodziny. Nigdy nie dogadywała się dobrze z matką Alice, która traktowała ją z pogardą jako nieślubne dziecko Jamesa.
Greene wzruszyła lekko ramionami. Fizycznie czuła się już znacznie lepiej. Połamane żebra zrosły się, siniaki zbladły, a po rozcięciach pozostało kilka podłużnych, różowych blizn na brzuchu i plecach. Przypominały jej o przeżyciach z piwnicy, więc nienawidziła na nie patrzeć. Gorzej było jednak ze stanem jej psychiki. Złe sny nie były jedyną przykrą konsekwencją tamtych wydarzeń.
— Nie możesz spędzić reszty życia, zamykając się w domu — powtórzyła Constance, dostrzegając wyraz jej twarzy. — To nie jest dobre wyjście z sytuacji.
Alice musiała przyznać Constance rację. Przed grudniem się tak nie zachowywała. Ciągle gdzieś wychodziła, czy to do parku, czy po prostu kręciła się po galeriach, sklepach lub przesiadywała w kawiarniach... Zawsze robiła wszystko, by możliwie jak najmniej przebywać w pobliżu Isabelle. Wolała chodzić swoimi drogami, żyć po swojemu, nie tak, jak oczekiwała tego matka. Po porwaniu jednak zdominowały ją lęki. Bała się ponownego porwania i zamknięcia w piwnicy bardziej niż zmiennych nastrojów Isabelle.
— Wiem, ale...
Siostra jednak przerwała jej.
— Im dłużej będziesz zwlekać, tym trudniej będzie ci wrócić do normalności. Ile już siedzisz w domu? Miesiąc?
Alice znowu skinęła głową, nerwowo poprawiając długie, niebieskie włosy.
— Wbrew pozorom wiem, o czym mówię, mała — mruknęła Constance, a przez jej twarz przemknął cień. — Kiedy dowiedziałam się, że moja matka nie żyje, też przez kilka tygodni przechodziłam kryzys. O mały włos nie zawaliłabym ostatniej klasy szkoły średniej. Zostałam wtedy zupełnie sama, bo ostatni facet mojej matki się zwinął, a James... Cóż, wiesz, jaki jest. A ja nie chciałam korzystać z jego wsparcia. Porzucił moją matkę, zanim się urodziłam. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by nie musieć być od niego zależna.
Alice wiedziała, że Constance wcale nie miała tak różowego życia. Wychowywała się sama z matką, a gdy ta zginęła w wypadku, dziewczyna, będąc wtedy nawet trochę młodsza od Alice, została sama. Jednak czasem trudno jej było uwierzyć, by ta twarda, zaradna i pewna siebie dziewczyna mogła kiedykolwiek znaleźć się w dołku. Często podziwiała siostrę za jej pewność siebie i praktyczność, nawet w czasach, kiedy niezbyt się lubiły.
— Ja... eee... Tak. Dobrze — wymamrotała.
Constance skinęła głową z aprobatą. Było jednak kilka rzeczy, które uparcie nie dawały Alice spokoju. Nie chciała pokazywać siostrze, jak bardzo się bała, ale kolejne pytanie i tak niemal samo wyrwało się z jej ust.
— Ale co, jeśli oni znowu się pojawią?
— James chyba powinien uregulować swoje sprawy.
— Szczerze mówiąc, nie wiem. Zawsze mnie spławia, kiedy go o to pytam — przyznała Alice. — Właściwie to cały czas mnie spławia.
Constance westchnęła, wywracając oczami na zachowanie Jamesa.
— Kilka razy próbowałam do niego dzwonić, ale nigdy nie odbierał. A kiedy jakiś czas temu byłam w jego firmie, nawet nie wpuszczono mnie w okolice jego gabinetu.
Obie spojrzały po sobie. Alice sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Siostra jednak najwyraźniej nie miała ochoty rozmawiać dłużej o ojcu, bo szybko zmieniła temat.
— Może poszłabyś ze mną do parku? — zaproponowała nagle Constance. — Niedawno zdałam sobie sprawę, że bardzo dawno nie spacerowałam ot tak, dla przyjemności.
Alice uniosła brwi. Taki pomysł z ust jej starszej siostry zdecydowanie był czymś niezwykłym. Tak bardzo, że zgodziła się, zanim zdążyła się nad tym głębiej zastanowić.
Poszły razem do Central Parku. Było to pierwsze wyjście Alice od czasu powrotu do domu. Mimo obecności siostry, przez cały czas zachowywała się nerwowo i rozglądała się, gdy tylko usłyszała w pobliżu jakiś głośniejszy dźwięk. Central Park, dawniej kojarzący jej się z miejscem przyjaznym i bezpiecznym, gdzie od dzieciństwa lubiła spędzać sporo czasu, spacerując alejkami lub szkicując nad stawem, teraz wydawał się o wiele bardziej obcy i niepokojący. Momentami miała nawet ochotę odwrócić się i czmychnąć z powrotem do bezpiecznego apartamentowca, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Musiała być dzielna. Nie mogła stchórzyć, a już na pewno nie przy Constance. Nie mogła wiecznie zamykać się w swoim pokoju i od rana do nocy oglądać kreskówek. Constance miała rację, to zbyt długo trwało, powinna wreszcie zacząć wracać do normalności. Może kolejne wyjścia będą już łatwiejsze? Zawsze najtrudniejszy był przecież pierwszy krok.
Doceniała jednak fakt, że Constance mimo napiętego planu dnia zdołała znaleźć dla niej chociaż trochę czasu, by zmotywować ją do tego pierwszego wspólnego wyjścia. Przeszły się nad staw, cały czas rozmawiając, tak, jak nigdy nie rozmawiały ze sobą przed porwaniem młodszej z nich. Constance zawsze traktowała Alice jak dziecko, była dojrzała, chłodna i protekcjonalna. Ostatnie wydarzenia jednak wpłynęły także na nią.
Rozmowa pomogła Alice nie myśleć tak wiele o jej lękach. Skupiała się na obecności siostry. Nie czuła się już tak bardzo samotna.
— Właściwie to muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć, Alice — zaczęła nagle Constance, już w drodze powrotnej do apartamentowca, w którym mieszkali Greene’owie.
Alice zerknęła na nią, czując, jak zimny wiatr rozwiewa jej włosy wystające spod kaptura kurtki.
— Co?
— Parę dni temu dowiedziałam się, że będę musiała na pewien czas wyjechać. Zaproponowano mi bardzo korzystne praktyki w Chicago, o których od dawna marzyłam. Głupotą byłoby nie skorzystać z takiej możliwości.
Alice zamrugała szybko.
— Ale... Kiedy wyjeżdżasz? — spytała tylko.
— Za trzy dni.
Miała wrażenie, że na twarzy Constance malował się autentyczny żal.
— Zostawisz mnie samą z Jamesem i Isabelle?
— To tylko kilka tygodni. Wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy. Muszę tam jechać, Alice. Nie chcę być zależna od Jamesa.
Alice nagle poczuła się dziwnie zdradzona i opuszczona. W ostatnim czasie, kiedy Constance regularnie wpadała w odwiedziny, kiedy tylko Isabelle nie było w domu, zdążyła się w pewnym sensie do niej przywiązać i cieszyć z jej towarzystwa. A teraz miała zostać na kilka tygodni zupełnie sama, za jedyne towarzystwo mając egoistyczną, lubiącą zaglądać do kieliszka matkę i ojca zajętego sprawami swojej firmy.
— Mogłaś powiedzieć wcześniej.
— Wiedziałam, że będziesz przeżywać, więc wolałam to odwlec.
Greene westchnęła, opuszczając wzrok. Zostanie zupełnie sama, i to teraz, w czasie, kiedy czuła się tak bardzo zagubiona, tak bardzo potrzebowała kogoś bliskiego, kto by jej nie obwiniał, a po prostu był i rozumiał.
— I pamiętaj, co ci wcześniej powiedziałam. Musisz zacząć wreszcie normalnie żyć, Alice. Tylko tak możesz spróbować uporać się z tym, co się wydarzyło.
Rozstały się przy wejściu do apartamentowca przy Central Park West. Alice jeszcze przez chwilę stała przy szklanych drzwiach, patrząc, jak siostra oddala się chodnikiem i wsiada do zaparkowanej przy krawężniku żółtej taksówki. Chwilę później odjechała.
Pierwsze wyjście było dla Alice pewnym przełomem, ponieważ mimo strachu, przekonała się, że nikt jej nie porwał, nikt nie zwrócił na nią większej uwagi w parku. Spędziła też całkiem miłe chwile z Constance, przynajmniej do czasu, póki ta nie przyznała się, że niedługo wyjeżdża, że na długie tygodnie zostawi Alice samą. Dawniej byłoby jej to obojętne. Teraz nieoczekiwanie odkryła, że zdążyła polubić starszą siostrę i przejęła się jej wyjazdem.
Wróciła do apartamentu Greene’ów. Isabelle wciąż nie było. Alice zrzuciła tylko kurtkę i adidasy, i udała się do swojego pokoju. Musiała odreagować, więc już po chwili stała przy sztalugach, pokrywając płótno mieszaniną kolorowych plam.
Znowu czuła się bardzo samotna i opuszczona.


*   *   *

luty 2015

Szła chodnikiem, zręcznie przeskakując nad zamarzniętymi kałużami. Wystające spod kaptura niebieskie kosmyki podskakiwały przy każdym jej kroku, a oczy śledziły witryny sklepowe. Wmawiała sobie, że tylko ogląda wystawione w nich produkty, że wcale nie doszukuje się w powierzchni szyb odbić śledzących ją postaci w czerni.
Żadnych postaci nie było. Czasem tylko wyobraźnia wmawiała jej, że oni czają się za jej plecami.
Od tamtego dnia zaczęła znowu wychodzić. Wczoraj nawet spędziła parę godzin w ulubionej kawiarni, zdając sobie sprawę, jak bardzo tęskniła za nowoczesnym, ale artystycznie niedbałym wystrojem, niewielkim stolikiem w kącie, gdzie zwykle siadała i przepyszną, gorącą czekoladą. Choć Constance wyjechała pod koniec stycznia, Alice wzięła sobie do serca rozmowę z nią. Musiała wychodzić, musiała zacząć normalnie żyć, tak, jak przedtem. Była ostrożna i często paranoiczna, ale jak dotąd nikt jej nie porwał. Życie toczyło się dalej. Kto wie, może Jamesowi udało się jakoś uregulować swoje sprawy? Kiedy go o to pytała, nadal nie udzielał jej żadnej jasnej odpowiedzi.
Czuła jednak pewien żal do siostry, choć wiedziała, jak ważne jest dla niej ukończenie studiów i znalezienie dobrej pracy. W końcu chciała pozostać niezależna od Jamesa Greene’a. Nie chciała korzystać z wpływów ojca. Alice z jednej strony ją za to podziwiała, z drugiej, choć było to egoistyczne, wolałaby, żeby Constance jednak została w Nowym Jorku. Bo wtedy przynajmniej nie byłaby sama.
Przeszła przez ulicę i wróciła do apartamentowca. Kolejny dzień, kolejne wyjście, podczas którego nic jej się nie stało. Było tak, jak za dawnych czasów, z tą tylko różnicą, że teraz Alice była bardziej ostrożna, już nie tak naiwna i bezmyślna. Teraz już wiedziała, że nawet ją mogło spotkać coś złego. Bo złe rzeczy nie były tylko elementem fikcji.
Była jednak osoba, która wydawała się zadowolona z wyjazdu Constance. Gdy Alice weszła do apartamentu, zobaczyła matkę półleżącą na kanapie przed wielkim, płaskim telewizorem, a obok niej na stole stała do połowy opróżniona butelka.
— Dobrze, że ta okropna dziewucha nie będzie już tutaj przychodzić — mamrotała Isabelle, po czym obrzuciła Constance kilkoma nieprzyjemnymi epitetami.
Sądząc po nikłej woni alkoholu roztaczającej się w salonie, rozpoczęła dzień od picia. Alice skrzywiła się. Przez ostatnie miesiące matka piła coraz więcej. O ile początkowo był to tylko kieliszek na poprawienie nastroju, kiedy James ją zdradzał lub ktoś ze znajomych nie pochwalił należycie jej najnowszej kreacji, później te ilości zwiększały się, aż w końcu kobieta niezauważalnie wpadła w nałóg. Ogarniała się tylko wtedy, kiedy odbywały się jakieś przyjęcia firmowe lub musiała wyjść na zakupy czy ploteczki z koleżankami, a nie chciała, by ktokolwiek wiedział o tym, że miała problemy z nadużywaniem alkoholu. Kiedy zostawała w apartamencie, nic nie powstrzymywało jej przed chęcią utopienia jej próżnych trosk w kieliszku.
— To moja siostra — mruknęła tylko Alice w odpowiedzi na obelgi pod adresem Constance. — Nie mów tak o niej.
Isabelle prychnęła, dość czytelnie wyrażając pogardę do córki jednej z dawnych kochanek jej męża, choć Constance urodziła się zanim James poznał i poślubił Isabelle. Jednak matka i tak zawsze dość czytelnie wyrażała niechęć do kobiet, z którymi zdradzał ją mąż, oraz do jego nieślubnych dzieci z romansów.
— James i tak zrobił dla niej aż za dużo — ciągnęła dalej. Jej głos był bełkotliwy, raz mówiła cicho, niemal szeptem, by potem niemal krzyknąć. — Nie powinien w ogóle pozwalać jej tu przychodzić, mącić ci w głowie... To pewnie ona tak bardzo cię zepsuła!
Sięgnęła dłonią w stronę stojącej na szklanej ławie butelki, jednak Alice, zauważywszy ten gest, chwyciła ją szybciej.
— Chyba już za dużo dzisiaj wypiłaś, mamo.
Ruszyła z butelką w stronę wyjścia z salonu, jednak oburzona Isabelle zawyła i chwyciła córkę za nadgarstek. Alice wzdrygnęła się; mimo upływu tygodni, nadal nie lubiła być dotykana. Poza tym było coś niemiłego w zimnej dłoni matki i długich paznokciach pomalowanych na ciemno bordowy kolor wbijających się w jej delikatną skórę. W ataku szału Isabelle nie wyglądała już tak pięknie. Jej gładka twarz wykrzywiała się, a makijaż był rozmazany.
— Wiedziałam, że ta bezczelna dziewucha przez cały czas próbowała cię zbuntować przeciwko mnie, i proszę, miałam rację!
— Mamo, puść!
Alice udało się wyszarpnąć rękę, choć Isabelle była wyraźnie wściekła, że córka próbowała odebrać jej alkohol. Szła za nią, chwiejąc się lekko, jednak Alice była nie tylko trzeźwa, ale też dużo szybsza, więc udało jej się dotrzeć do kuchni i wylać całą butelkę zapewne drogiego trunku do kranu. Matka wciąż wrzeszczała i lamentowała, z minuty na minutę wydając się coraz bardziej nakręcać. W pewnym momencie szarpnęła ją za włosy i wykonała ruch, jakby chciała ją uderzyć, jednak Alice miała dobry refleks i zrobiła szybki unik. Dłoń matki uderzyła o nowoczesną lodówkę, strącając kilka przyczepionych magnesikami notatek Annie, kobiety, która zajmowała się ich mieszkaniem.
Alice, nie mając zbyt dużego wyboru, szybko wyminęła matkę, zanim ta zdążyła zrobić coś jeszcze. W przestronnym, minimalistycznym przedpokoju znowu zarzuciła na siebie kurtkę i złapała torbę, po czym opuściła apartament, odprowadzana krzykami Isabelle. Ledwie wróciła, znowu musiała szukać sobie miejsca gdzieś indziej. Gdyby wiedziała, że matka będzie w aż tak złym stanie, wróciłaby dopiero wieczorem. Teraz tylko niepotrzebnie się zdenerwowała.
Zjechała na dół windą, po drodze mijając panią Williams, elegancką staruszkę w grubym futrze, która rzuciła jej dziwne spojrzenie, jednak Greene nie zwróciła na nią większej uwagi. Nikt w tym budynku prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co działo się w apartamencie Greene’ów, co kryło się za fasadą pozornie idealnego małżeństwa bogatego biznesmena i błyszczącej na salonach piękności.
Wsuwając dłonie do kieszeni, opuściła hol apartamentowca. Na zewnątrz było zimno, ale i tak poszła prosto do Central Parku. Wybierała jednak częściej uczęszczane alejki, wciąż nie chcąc ryzykować zapuszczania się w jakieś odleglejsze części parku. Czuła się znacznie pewniej niż jeszcze parę tygodni temu, ale i tak była ostrożna.
Mimo wszystko wciąż bardzo lubiła to miejsce, nawet zimą. Central Park miał w sobie niepowtarzalny urok.
Udała się nad staw i oczyściła ze śniegu ulubioną ławeczkę, po czym usiadła, wsuwając zmarznięte dłonie do kieszeni. Spiesząc się, by jak najszybciej znaleźć się z daleka od pijanej Isabelle, zapomniała zabrać rękawiczek i szalika. Mimo to jednak nie zamierzała się wracać. Nie miała ochoty pojawiać się w apartamencie w ciągu najbliższych kilku godzin. Jeśli znowu dopadną ją paranoiczne myśli lub chłód stanie się zbyt dokuczliwy, mogła schronić się w ulubionej kawiarni.
Przez dłuższą chwilę siedziała, wpatrując się w częściowo zamarzniętą powierzchnię stawu, po którym pływał samotnie duży, biały łabędź o długiej szyi. Alice wpatrywała się w jego piękną sylwetkę, mimo zdenerwowania czując pewną pokusę, żeby spróbować go narysować. Był samotny, jak i ona.

Wyjęła z torby szkicownik i rozłożyła go na kolanach. Przygryzła koniec ołówka, zastanawiając się, a po chwili zaczęła szkicować: staw, łabędzia i drapacze chmur widniejące ponad pozbawionymi ulistnienia drzewami. Na papierze stopniowo pojawiały się kolejne linie. Z każdą kolejną Alice coraz bardziej uspokajała się, na moment przestając myśleć o grudniu oraz o pogłębiającym się nałogu matki. Szkicownik stawał się portalem do innego świata, gdzie te troski traciły na znaczeniu.


_________________________________________

Postać Constance jest dostępna do przejęcia!
Nie jestem do końca zadowolona, mogło być lepiej. Niestety wena niezbyt dopisuje. Nawet na tytuł nie umiem się zdecydować xD.

9 komentarzy

  1. [Czytalo sie przyjemnie, ale przez caly czas mialam wrazenie, ze na koncu notki czeka jakas niespodzianka, taki nagly zwrot akcji. Ciekawa jestem, czy ojciec Alice rzeczywiscie zalatwil sprawe tych "podejrzanych interesow", czy ma po prostu gdzies, ze jego corka moze zostac ponownie porwana lub nawet zabita. Tylko jeden blad rzucil mi sie w oczy, "przewrocila oczami na jego zachowanie", ewentualnie cos podobnego. Pisz dalej, ale daj tej Alice troche pozyc! :D]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Twój post umilil mi długie oczekiwanie na zajęcia :) Z góry też przepraszam za literówki, ale piszę z telefonu i nie jestem w stanie wszystkich wyłapać.
    Bardzo podobały mi się początkowe fragmenty pisane kursywą. Mam słabość do opisywania traumatycznych wydarzeń w taki jakby "suchy" sposób, krótkimi, prostymi zdaniami ;) Całość także mi się podobała, trzeba przyznać, że Alice nie ma z Tobą lekko ;)
    Inez pewnie bardzo będzie chciała pomoc jej w sprawie z matką, więc może niedługo Alice będzie miała jedną troskę mniej :)]

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki :).
    Jeśli chodzi o Jamesa, on woli sam załatwiać swoje sprawy, traktuje Alice jak dziecko, więc raczej się nie chce jej zwierzać. Ogólnie tym razem jest raczej spokojniej nie licząc tych koszmarnych snów czy sytuacji z matką; nie mogą w końcu w każdej notce jej porywać ^^. Tym razem bardziej postawiłam na jej przeżycia wewnętrzne i próby powrotu do normalności. Ale że lubię się znęcać nad swoimi postaciami, to nie ma ze mną lekko, oj nie :).
    Inez, cieszę się, że post, choć krótki i raczej spokojny, umilił ci czas oczekiwania na zajęcia xD.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do Twojego stylu pisania nie mam większych zastrzeżeń, słownictwo masz bogate, ortów nie strzelasz, z gramatyką też nie masz problemów.
    Na Twoim miejscu spróbowałabym nadać Alice troszkę charakteru, w tej chwili wydaje się być typową marysujką ( mniej więcej jak Bella ze "Zmierzchu" ), krzywdzoną za nic z każdej strony. No chyba, że Twoim założeniem z góry była słodka, dziecinna postać, dostająca po tyłku przy każdej okazji, buntującą się tylko z nazwy ( np. naćpanie się na złość rodzicom to nie bunt tylko głupota - tak stwierdzam z perspektywy wieku xD)
    Jeżeli takie było Twoje założenie to w porządku :)
    Nie odbieraj tego jako hejt, broń Cię borze zielony! Sama nie jestem perfekcyjną autorką, cały czas pracuję nad swoją postacią i akceptuję fakt, że moja Charlotte też może komuś średnio przypaść do gustu xD
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za szczery komentarz :). Jeśli chodzi o nadanie charakteru, troszkę ciężko to zrobić, pisząc króciutkie, wyrwane z kontekstu posty (raczej jestem przyzwyczajona do pisania długich opowiadań z ciągłą akcją, nie takich miniaturek; wgl to mój pierwszy grupowiec, gdzie piszę posty fabularne). Ale słodka i dziecinna miała być, choć moim zdaniem do bycia idealną jej sporo brakuje, miała być raczej zwyczajną nastolatką, i chciałam pokazać, że nawet w takich bogatych rodzinach mogą zdarzać się patologie oraz niezdrowe relacje ^^. Dostaje po tyłku, bo lubię, jak coś się dzieje i mam słabość do dram, dlatego chętnie pakuję postacie w pokręcone sytuacje. Motyw z porwaniem okazał się być dobrym pomysłem, bo był o nim post i wykorzystuję go także w wątkach. Choć w sumie dostała w poprzednim poście, tutaj jest tylko opis, jak próbuje dojść do siebie po tym wszystkim.
    Ale będę mieć to na uwadze, gdybym pisała kolejne posty :). Dzięki :).

    OdpowiedzUsuń
  6. Długie opowiadania z ciągłą akcją - nie krępuj się i pisz, publikuj!
    Swojego czasu nyc-owcy mieli fazę na dłuuuugie noty, mające po kilkanaście stron w Wordzie, zazwyczaj pisane parami, trójkami ( sama kilka popełniłam w towarzystwie blogowego "męża" i "przyjaciółki-siostry"). Świetna sprawa, to że teraz królują krótsze posty nie oznacza, że nie można publikować długaśnych not :)

    A ja czekam na jakąś pozytywną notę dla Alice, gdzie pokażesz nam ją także jako kogoś cieszącego się życiem :)
    Pozdrawiam

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  7. No, posiadam takie opowiadanie :). Prawdziwy tasiemiec, ponad 200 tysięcy wyrazów. Tutaj to tylko miniaturki skrobię, a nie czuję się zbyt pewnie w takich krótkich formach, pisałam notki po prostu jako dodatek do wątków, gdyby tak ktoś z autorów był zainteresowany dowiedzeniem się o postaci czegoś więcej niż piszę w wątkach i KP. Ogólnie w dwóch autorów pewnie się pisze ciekawiej, bo można zamieścić bardziej interesujące interakcje między postaciami. Z autorką Constance mi się fajnie pisało, szkoda, że zniknęła z bloga :(.
    Ogólnie też snułam pewne plany co do dalszych losów Alice, ale muszę chyba nieco przystopować z dramami w takim razie i spróbować napisać coś nieco bardziej... lekkiego :).

    OdpowiedzUsuń
  8. [Smutne to, ale mnie się podoba jak piszesz. Fajnie opowiadasz i przedstawiasz emocje, że aż się współczuje Alice. Pozostaje jeszcze pogratulować, że tak konsekwentnie ją prowadzisz. Masz swój pomysł i go realizujesz :)]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cieszę się, że ci się spodobało ^^. Lubię komplikować postaciom życie, przynajmniej jest wtedy o czym pisać, kiedy w ich życiu coś się dzieje i to niekoniecznie miłego :).]

    OdpowiedzUsuń