Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1998. You've got a friend in me.

[Zasłoniłam listę obecności - mam nadzieję, że to nie problem. Uprzedzam też, że jest to dość nudna nota, raczej by wprawić się w pisaniu, niż by wnieść coś do historii Lilianne.]

Lilianne nie mogła wygodnie usadowić się na krześle. Podwijała nogi, siadała po turecku, podpierała brodę na kolanie i na rękach, których łokcie opierała o blat biurka. Próbowała skupić swoją uwagę na książce, ale była to już jej czwarta godzina w bibliotece, po sześciu godzinach zajęć i po prostu miała dość. Patrzyła na litery, które co jakiś czas rozjeżdżały się na stronie, ale obiecała sobie, że przed dwudziestą nie wyjdzie z biblioteki. Z biegiem czasu oczywiście piętro pustoszało, kolejni studenci znikali ze swoich stanowisk przy stolikach. Był dopiero początek semestru i nikt raczej nie nocował jeszcze w bibliotece. Ale Lilianne wiedziała, że jeżeli nie zacznie uczyć się od razu, to potem nie nadgoni. Jej zapał znikał wraz z kolejnymi tygodniami. Dlatego teraz robiła notatki, z których potem niewiele da się odczytać, tak naprawdę odliczając jedynie minuty do końca swojego zadania. Nigdy nie zmieniała grafiku. Ale dość często marnowała czas na przykład wpatrując się w okno. Grafik był święty, zadania, które według niego wykonywała już niekoniecznie. Dlatego teraz właśnie robiła wszystko, by nie robić nic konstruktywnego, ale „zaliczyć” godziny.

Wstała z krzesła i wyciągnęła ręce nad głowę, rozciągając mięśnie, prostując plecy. Jęknęła cicho, czując, jak po jej ciele przebiega dreszcz. Potrzebowała co najmniej godziny jogi, by doprowadzić do porządku rozleniwione świętami i sesją mięśnie. Odrzuciła włosy na plecy, chwyciła torebkę i, zostawiając książkę i notatnik na blacie aby nikt nie zajął jej miejsca, zeszła na parter budynku. Poza sesją zazwyczaj było tu pusto, a Lilianne unikała biblioteki w trakcie egzaminów. Wolała wtedy uczyć się w domu, gdzie nikt jej nie rozpraszał. Za to poza sesją uwielbiała bibliotekę – jej miękkie fotele, małe, odgrodzone od świata biurka, warczące komputery... No i kawiarnię znajdującą się na parterze (najlepsza inwestycja uczelni), w której teraz zamówiła kawę, by po chwili przemycić ją na piętro, na które nie można było wnosić napojów ani jedzenia. Cała ta wycieczka zajęła jej zaledwie dziesięć minut, a więc prawie nie przybliżyła godziny wolności.

Powiedziała sobie, że może brać łyka gorącej, karmelowej kawy tylko co rozdział czytanej książki. Starała się notować zagadnienia, myśleć, analizować... Próbowała skupić swoją uwagę na uciekających literach, błądzącym długopisie, ale było to coraz trudniejsze. Nie miała jednak nic innego do roboty, aż do godziny, o której umówiła się ze swoim przyjacielem. Miał na nią czekać pod wschodnią bramą Campusu właśnie o dwudziestej. I zawsze przychodził o czasie. Wiedziała więc, że nie ma wyjścia, musi zając się nauką przynajmniej do dziewiętnastej czterdzieści, bo dojście do bramy z biblioteki zajmowało maksymalnie piętnaście minut. 

O dziewiętnastej trzydzieści zamknęła z trzaskiem książkę. Z szelestem zebrała notatki, zamknęła zeszyt i wrzuciła wszystkie swoje rzeczy do torebki. Odstawiła książkę na wózek i poszła do łazienki, gdzie w oświetlonym jarzeniówkami pomieszczeniu, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze nałożyła na usta czerwoną szminkę, w jakiej nie ośmieliłaby się pojawić na zajęciach. Pochyliła głowę, roztrzepała włosy i odrzuciła je na plecy, by opadły lekko potargane. Zdjęła sweterek i bluzkę na długi rękaw, by włożyć je do torby. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Miała na sobie obcisłe jeansy i  top na cienkich ramiączkach, który kończył się pół centymetra nad spodniami, odsłaniając fragment płaskiego brzucha. Na piersi opadał jej sznur błyszczących naszyjników. Wyglądała dobrze, swobodnie, nie tak, jak zazwyczaj na przyjęciach, na które musiała wkładać balowe suknie lub koktajlowe sukienki, czy w pracy, do której chodziła w szpilkach i żakietach. Tak młodzieżowo jak teraz nie nosiła się od czasów liceum, ale lubiła czasami odmianę od wyprasowanych na listek koszul, lejących się bluzek, modnych spódnic.

Zbiegła po schodach na parter, a potem odbiła swoją kartę, by móc wyjść z budynku. W biegu narzuciła płaszcz, owinęła szyję szalikiem. Na dworze świeciły latarnie, a Campus w ciemności wydawał się trochę straszny. Zewsząd pochylały się drzewa o ciemnych liściach, ścieżki były słabo oświetlone. Po ulicach co jakiś czas leniwie przetaczał się jakiś samochód, który na moment ożywiał jej cień padający na chodnik. Chłodny wiatr bił ją w twarz, ale pochyliła głowę, pozwalając mu bawić się jej włosami. Na trawnikach zalegał śnieg, gdzieniegdzie wydeptany w ścieżki, którymi studenci skracali sobie drogę do budynków.

Jeszcze zanim przeszła przez bramę zauważyła znajomą postać. Johnny stał na rogu chodnika, z rękoma włożonymi w kieszenie. Wpatrywał się w przejeżdżające auta, kuląc plecy. Na pewno wiedział, że ma jeszcze kilka minut do nadejścia Lilianne. Obserwowała go, idąc. Wyróżniał się na tle śniegu, jego postać co chwilę była oświetlana reflektorami samochodów. Był jej najbliższym przyjacielem, jednak nie mogła się nie zastanawiać, czy jemu to wystarczy. Oboje miewali różne związki, ale Johnny angażował się w nie zdecydowanie mniej niż ona. Nigdy nie zdradził swoim zachowaniem głębszych uczuć w stosunku do Lil, ale ona czasem myślała, że może Johnny chciałby od niej czegoś więcej, niż tylko przyjaźni. Jednak jeśli tak było, to ona niczego więcej nie mogła mu oferować. Dlatego nie pytała. A także dlatego, że czasami myślała, że wyobraża sobie tylko taką możliwość, by poczuć się dowartościowana, kochana. Wiedziała, że w oczach rodziny jest idealna, jednak musiała ciężko pracować, by utrzymać ten wizerunek, a Johnny patrzył na nią ciepło nieważne, czy akurat odniosła jedną z nielicznych i głęboko ukrywanych porażek, czy wielki sukces.

Chłopak odwrócił się od ulicy, spojrzał w jej kierunku. Zauważył ją, zrobił kilka kroków długimi nogami i wziął ją w objęcia. Przytuliła policzek do zimnej, śliskiej kurtki przyjaciela.

- W końcu. – Uśmiechnęła się do niego.

- Lil, spotkanie z tobą graniczy z cudem – stwierdził chłopak, biorąc ją pod rękę.

- To nie moja wina. Wiesz, niektórzy są zajęci – powiedziała, przytulając skroń do jego ramienia.

- „Zajęci” to za mało powiedziane. Widuję twój kalendarz. A ostatnio napchałaś tam tyle, że nie wiem, jak ty to wszystko osiągniesz.

- Jak to jak? Przecież ja potrafię wszystko. – Roześmiała się.

Przyjaciel westchnął cicho i pokręcił głową. A potem zaczął narzekać na swoją pracę, opowiadać o tym, z jakimi ludźmi przyszło mu pracować. Lilianne słuchała go z zainteresowaniem, obserwując szczupłą, pociągłą twarz mężczyzny.

Zmierzali w stronę centrum, do jednego z niepozornych pubów, w których raczej nie dochodziło do pijackich awantur, ale nie było też to miejsce spotkań elit, w którym za szota płaciło się jak za butelkę szampana. Planowali to spotkanie od dawna, ale zawsze coś sprawiało, że któreś z nich w ostatniej chwili musiało odwołać spotkanie. Kiedyś regularnie wychodzili wraz z grupą znajomych do jakiegoś baru, żeby spędzić czas w swoim towarzystwie, wypić kilka drinków, zagrać w jakąś grę planszową i ponarzekać. Ostatnimi czasy znajomi się wykruszali, zaczynali żyć własnym życie, a i Lilianne i John mieli ważniejsze sprawy na głowie. Spotkanie grupowe musieli organizować z ogromnym wyprzedzeniem, więc spotykali się we dwójkę, chociaż i to nie było łatwe.

Jego obecność sprawiała, że głowa dziewczyny pustoszała, by dać się wypełnić niskim głosem chłopaka. Oczami wyobraźni widziała wszystkie obrazy, które przed nią roztaczał, nawet jeśli były tak banalne jak papierkowa robota w biurze. Jego osoba napełniała ją ciepłem, które rozlewało się w ciele jak najlepsze wytrawne wino. Przynosił jej zawsze spokój, którego na co dzień brakowało w jej życiu.

Dotarli do baru. Gdy weszli do środka, Johnny od razu zamówił im coś do picia. Zanim odebrał drinki Lilianne znalazła im stolik, zdjęła płasz, wepchnęła szalik do torebki i zdążyła rozejrzeć się po otoczeniu. Pub był dość ciemny, oświetlony lampami wiszącymi na ścianach, dającymi ciepłe, boczne światło. W rogu był mały parkiet, na którym kręciło się kilka dziewczyn, ale żadna z nich nie przyciągała za bardzo uwagi. Wyraźnie goście byli jeszcze zbyt trzeźwi by tańczyć. 

- Dzięki – powiedziała, sięgając po szklankę. – Nawet nie wiesz, ile mam ci do opowiedzenia! – wyrzuciła z siebie. I gdy Johnny zdjął kurtkę i zapytał, co takiego, zaczęła opowiadać. O stażu w Cosmo, o uczelni, o rodzicach, o spotkaniu z Elaine...

Uwielbiała spędzać czas z Johnnym, bo był jedyną osobą, której mogła powiedzieć absolutnie wszystko. Od lat dzieliła się z nim swoimi problemami, pomysłami, radościami i smutkami. Był dla niej ogromnym oparciem. I mimo iż wiedziała, że kiedyś Johnny może odrzucić relację z nią na rzecz romantycznej relacji z jakąś sympatyczną dziewczyną, obecnie czerpała z jego obecności pełnymi garściami, nie zastanawiając się nawet, czy sama oferuje tyle samo. Dlatego też bez skrępowania opowiadała mu o spotkaniu z siostrą, cytując fragmenty tej rozmowy, jej przemyślenia na ten temat. Nie mogła o tym wspomnieć rodzicom, ani koleżankom z roku, bo tak naprawdę ona sama nie znała szczegółów rodzinnej historii, a już na pewno nie rozmawiała na ten temat z dalszymi znajomymi.

Na stoliku pojawiały się kolejne szklanki, a ona cały czas mówiła. Na małym parkiecie w drugim końcu lokalu zaczęły pojawiać się wirujące pary, muzyka wydawała się coraz głośniejsza. Lilianne uśmiechała się coraz szczerzej, czując, jak jej głowa robi się coraz lżejsza, kolory coraz wyraźniejsze, słowa coraz bardziej przypadkowe. Rozmawiali, zamknięci w swoim małym świecie, obserwując ludzi podchodzących i odchodzących od baru. 

- Zatańczymy? – zapytał w pewnej chwili Johnny, chociaż jego pytanie tak naprawdę przewidywało tylko jedną odpowiedź, ponieważ od razu wstał i wyciągnął do niej rękę.

Lilianne nie potrafiła odmówić takiej propozycji. Przez wiele lat taniec był jej pasją. Wygrywała turnieje, zdobywała medale, a jej życie kręciło się wokół treningów. I mimo iż od lat już nie startowała w żadnym konkursie, to nadal, gdy wychodziła na parkiet, likwidowała wszelką konkurencję w pierwszej piosence. Nawet gdy tańczyła do klubowej muzyki potrafiła poruszać się z taką gracją, takim seksapilem, taką lekkością, że przyciągała uwagę wszystkich. Nie wywijała się specjalnie, nie wprowadzała skomplikowanych kroków, dając się prowadzić zazwyczaj mniej wprawnemu partnerowi, ale i tak płynęła w tańcu. I może w tym tkwił jej sekret, że robiła to z naturalnością, której mogły pozazdrościć jej najlepsze tancerki. Toteż gdy Johnny zaoferował jej swoją dłoń wstała natychmiast i dała poprowadzić się na parkiet, by tam, w jednej chwili, przy pierwszym takcie oddać się muzyce. Pozwoliła jej nieść minuty, przepływać im wraz z dźwiękami przez swoje stopy, nogi, biodra, talię, ramiona i dłonie. Czas płynął wraz z dźwiękami, a ona, pijana szczęściem, wirowała w objęciach swojego najbliższego przyjaciela, który był na pewno bliższy jej sercu niż rodzony brat. 


6 komentarzy

  1. [ To ja może jeszcze szybciutko skomentuję poprzedni post, który także przy okazji przeczytałam :) Po pierwsze, gosposia, która ma na imię tak samo jak moja pani, która na dniach zamierzam wrócić ^^ A po drugie, strasznie mi się spodobała ta swoista klamra spinająca cały post, mianowicie chodzi o przebiśniegi, o których wspominałaś :) Poza tym strasznie się cieszę, że zdecydowałaś się na dodanie postu powitalnego, dzięki temu od razu jakoś tak inaczej patrzy się na postać :)
    A przechodząc do obecnej notki... Ona wcale nie jest nudna :) Czytało mi się ją niezwykle przyjemnie i szalenie podoba mi się taki mały zabieg, który wplatasz w tekst. Nie wiem, jak to dokładnie nazwać, ale pisząc o rzeczach zupełnie błahych i przyziemnych potrafisz wpleść w tekst takie słowa i porównania, że dodajesz mu odrobiny... magii? :D Piszę o magii, bo sama potrafię tak pisać chyba jedynie przy jakiś tekstach związanych z fantastyką, wiesz, chodzi mi tutaj właśnie o opisy i ciekawe porównania czy też metafory, przy obyczajówkach zbytnio mi to nie wychodzi i bardzo Ci zazdroszczę tej umiejętności ;)
    Czekam na więcej! :) ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ojej, dziękuję bardzo za taki miły komentarz. Dodaję posty, bo dzięki blogom grupowym w ogóle zaczęłam pisać no i jest dużo łatwiejsze i bardziej motywujące niż napisanie powieści w zeszycie :) Mam nadzieję, że rozdziały Lil będą pojawiać się w miarę regularnie.
    Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa, bardzo mnie podbudowałaś. No i nie mogę się doczekać, aż Twoja Inez pojawi się na blogu! Zapraszam do wątków z Lilianne. Może kiedyś wyjdzie nam z nich wspólna nota?]
    -Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam oba posty naraz, to i naraz skomentuję :). Były krótkie, więc czytało się dość szybko. Ogólnie klimat był dosyć obyczajowy, ale dałaś nam trochę poznać swoją bohaterkę, to w jaki sposób żyje. W sumie to jest dobra strona postów fabularnych, bo można się więcej dowiedzieć o postaciach, co zresztą może się przydać nawet w wątkach.
    Swoją drogą, odnośnie tego posta, tak się zastanawiam, jak wyglądają studia w Ameryce, czy oni tam też mają sesje, tak jak u nas. Niemniej jednak, nie zazdroszczę dziewczynie takiej ilości nauki (szczerze powiedziawszy, to odkąd ja zaczęłam studia, byłam w czytelni tylko... raz xD).
    Ale ogólnie fajny klimat, nawet jeśli nie jestem wielką entuzjastką obyczajówek.
    Z takich uwag bardziej technicznych, ten post przydałoby się wyjustować (uwielbiam schludne formatowanie, z akapitami, justowaniem i wgl). Poza tym - rzuciło mi się w oczy kilka błędów i literówek (w poprzedniej notce np. "wsówka" zamiast "wsuwka", "zanużyć" zamiast "zanurzyć" (może byłoby więcej, ale te najbardziej zapamiętałam) lub zbyt kolokwialnych wyrażeń (np. bluzka "na długi rękaw", zamiast "z długim rękawem" - to jakiś regionalizm, czy co?). Ogólnie nie było tak źle, ale właśnie takie pojedyncze kwiatki się trafiały.
    Życzę dużo weny na kolejne teksty ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Liluś, nota jest super, taka pozytywna, naprawdę idealna do popołudniowej kawki :) Chyba dzielę z Twoją bohaterką miłość do czerwonej szminki, z tym że ja często noszę ją na co dzień <3 I jeszcze to ciepło, gdy opowiadasz o przyjaźni Lilianne i Johnny'ego, cudowne. Prawdą jest to, że w ramionach przyjaciela czujesz się zwyczajnie dobrze, bezpieczna, kochana. Ech, rozkleiłam się xD]

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  5. [Alice - dziękuję za konstruktywną krytykę. Dołożę starań, by kwiatków było jak najmniej :)

    Charlotte - dziękuję za komplement! Bardzo mi miło. No i wiem, jak ważna jest przyjemna lektura do popołudniowej kawy (jestem bez niej jak zombie), więc bardzo się cieszę, że za taką uznałaś moją notę! :D ]
    -Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  6. [Trochę mnie ostatnio nie było i trochę not mnie ominęło. Cieszę się, że powoli rozwijasz tę postać. Bardzo lubię Twoją Lilkę. A poza tym tak ładnie, lekko piszesz. Twoje opisy nie męczą, a raczej sprawiają, że rozczulam się nad postacią :)]

    OdpowiedzUsuń