Tego ranka
odezwały się ptaki. Zupełnie niespodziewanie zaświergotały wesoło, wiosennie,
mimo iż był ledwie styczeń. Cóż, bywało tak ciepło, że pojawiały się
przebiśniegi. Na zimę chyba nie było już co liczyć. Najwyraźniej tego roku
postanowiła zrobić sobie wolne. I mimo ogólnego krzyku wznoszonego przez
obrońców przyrody na temat globalnego ocieplenia, topnienia lodowców,
wymierających misiów polarnych, mieszkańcy Nowego Jorku nie panikowali. Miasto
tętniło życiem tak samo, jak o każdej innej porze roku. Nawet najbardziej sroga
zima nie była w stanie zatrzymać jego rytmu. Nieliczni potrafili przystanąć by
podziwiać śnieg, słońce, zieleń liści. Nieliczni usłyszeli tego ranka ptaki i
zauważyli przebiśniegi.
Lialianne
zwróciła uwagę na świergot dobiegający zza okna tylko dlatego, że nie mogła
spać. Tej nocy budziła się parokrotnie, a nad ranem była już zupełnie
przytomna. Leżała jednak w ciepłej pościeli i wpatrywała się w zasłony
zakrywające duże okno. Światło obramowało je złotem. Promienie wciskało się
przez szpary, padając na biurko, spowijając meble w delikatnym blasku. Nie
można było zauważyć szczegółów, dojrzeć detali bibelotów stojących na półkach,
przeczytać tytułów książek piętrzących się na biurku. Ale nie trzeba było
zapalać lampki, by wstać, mimo iż było jeszcze przed siódmą.
Lilianne
wyciągnęła rękę spod kołdry i sięgnęła po telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Do
rozbrzmiania alarmu budzika miała jeszcze pięć minut. Dotknęła ikonki i
wyłączyła pobudkę. Odrzuciła grubą pierzynę i bosymi stopami stanęła na
puchatym dywanie. Czuła się w pełni rozbudzona. Od razu pościeliła łóżko i
przykryła je narzutą, którą przywiózł jej ojciec z podróży do Indii. Ręcznie
haftowana, ze złotymi zdobieniami była najbardziej wyrazistą ozdobą tego
pokoju. Reszta przedmiotów utrzymana była w odcieniach beżu, które
komplementował wyrazisty, nasycony fiolet narzuty.
Dziewczyna wyjęła z garderoby przygotowane dzień wcześniej ubranie – białą koszulę z szerokim kołnierzem, tiulową spódnicę szyta na kole, granatowy sweterek. Po porannej toalecie dobrała dodatki, które ożywiały ten dość formalny strój, przełamując go żółcią. Do uchwytu torebki przywiązała aksamitną apaszkę, by zawiązać ją na szyi już po dotarciu do biura. Tego dnia zaczynała staż, zaczynała pierwszą pracę. Trochę późno, bo dopiero w dwudziestym pierwszym roku życia.
W tym semestrze miała zajęcia na uczelnie tylko trzy dni w tygodniu, za to od rana do wieczora, toteż spokojnie mogła odbywać praktyki w kolejnych trzech dniach, zostawiając sobie niedzielę na odpoczynek. Była podekscytowana nową rolą, chociaż nie była jeszce do końca pewna, co dokładnie będzie robić.
Nigdy przedtem nie pracowała. Po prostu nie było takiej potrzeby. Była jednak bardzo obowiązkowa, jako że od małego jej grafik wypełniały różnorodne zajęcia: taniec towarzyski, łyżwiarstwo figurowe, pianino... Potem różne kółka szkolne, z przedmiotów w których przodowała (a było ich kilka) i szkolna gazetka. Po liceum dostała się na elitarne studia na Columbia University, gdzie, zgodnie z oczekiwaniami ojca podjęła studia prawnicze. Tego dnia miała pójść pierwszy raz do pracy. Zanużyć się w środowisku nie-akademickim, w którym jej osiągnięcia sportowe, czy wpływy rodziców nie miały znaczenia. Mogła pokazać siebie taką, jaką chciała być postrzegana.
Ostatni raz spojrzała w lustro i poprawiła wsówkę wysuwającą się z włosów. Zajrzała do torebki, by sprawdzić, czy ma tam wszystko, czego będzie potrzebować i zeszła na dół, do jadalni. Była godzina ósma, a więc jej matka, dyrektorka jednego z najlepszych nowojorskich szpitali, powinna właśnie pić kawę przed wyjściem do pracy.
- Dzień dobry, mamo. – Lilianne dotknęła ramienia mamy, mijając jej miejsce i usiadła na krześle obok. Na stole przed nią stało nakrycie, a gdy tylko usiadła, z kuchni weszła ich gosposia niosąc dzbanek kawy. – Inez! Piękny dzień, co? – zwróciła się do kobiety.
- Bardzo ładny. Ale mroźny. Niech pani weźmie gruby płaszcz – odpowiedziała latynoska, uzupełniając filiżankę pani domu, a potem nalewając kawy Lilianne. Dziewczyna odpowiedziała jej uśmiechem i sięgnęła po mleko. Na stole stały dwa dzbanuszki. Matka piła ciepłe mleko ze swoją kawą, jednak Lilianne wolała zimne i było to zawczasu przygotowane.
- Jaki masz plan na dzisiaj? – spytała matka, nie podnosząc wzroku znad gazety, którą czytała.
- Zaczynam dzisiaj staż – odpowiedziała dziewczyna, sięgając po bagle’a.
- Ach tak. Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogłaś odbyć tych praktyk u Martina. Tato mówił, że Martin chętnie by cię przyjął. Renomowana kancelaria. – Matka spojrzała na córkę, unosząc brew. Przesunęła wzrokiem po jej twarzy, oceniając makijaż, fryzurę. Uśmiechnęła się z aprobatą, mimo iż jej słowa były zakamuflowaną reprymendą.
- Oj mamo, chciałam spróbować tam. Z resztą zawsze mówisz, że powinnam eksperymentować, póki jestem na studiach, nie? – Lilianne uśmiechnęła się szeroko.
- Cóż, kochanie, zadecydowałaś. Mam nadzieję, że się tam na tobie poznają. W końcu dużo lepsze firmy dałyby się pokroić za taką zdolną, inteligentną praktykantkę. – Matka sięgnęła do jej dłoni i przykryła ją swoją, zakończoną zadbanymi, idealnie zrobionymi paznokciami. Ścisnęła lekko, tym razem uśmiechając się cieplej. – A co potem? Będzieś świętować? Spotkasz się ze znajomymi? Oni dzisiaj też zaczynają swoje staże, prawda? Nie widzieliście się całe święta.
- No tak, na egzaminach nie da się pogadać.
- Prawda. Pójdziecie gdzieś? Może do tej nowej kawiarni na piątej? Słyszałam, że jest bardzo dystyngowana. Była na liście najlepiej zapowiadających się lokali 2015 roku. Wybieram się tam za kilka dni z Amelią, ale wiesz, trudno nam się umówić. Ona jest taka zajęta. Naprawdę, dziecko w jej wieku!
Lilianne przygryzła wargę. Obawiała się reakcji matki na to, jakie miała plany na popołudnie. Zastanawiała się nad nimi od swoich urodzin. I mimo iż minęło już kilka miesięcy, nadal nie umówiła spotkania, bo, prawdę mówiąc, nie wiedziała, czy powinna.
Nigdy nie miała dobrych relacji z siostrą. Zawsze czuła, że ta odrzucała ją, dystansowała się od rodziny. Lilianne nigdy nie mogła zbliżyć się ani do niej, ani do brata. Może dlatego miała świetny kontakt z rodzicami? Właściwie była na nich skazana w swoim wolnym czasie, bo do pokoju brata czy siostry wstęp miała wzbroniony. Z resztą niewiele łączyło ją z rodzeństwem. Pamiętała, że gdy byli mali bawili się razem, ale z czasem uformował się front ona przeciwko nim. A potem została sama. Wynieśli się z jej życia i chyba nie brakowało im młodszej siostry. Na pewno za specjalnie się nią nie interesowali. Do niedawna nie miała nawet numeru telefonu siostry.
- Wiesz, myślałam, że zadzwonię do Elaine – powiedziała. Imię siostry dziwnie leżało w ustach. Zazwyczaj w ich domu mówiło się o niej „twoja starsza córka” lub „twoja starsza siostra”, jakby samo jej imię mogło sprawić komuś przykrość.
Matka odstawiła z brzdękiem filiżankę na talerzyk. Równocześnie zabrała rękę z dłoni Lilianne.
- Czemu? Czy coś się stało? – spytała, jej głos niższy o kilka tonów, już nie radosny i lekki.
- Nieee. Tak tylko myślałam... Nie było jej na święta... Dawno się nie widziałyśmy...
- Nie rozumiem, Lilianne. To ona wyszła z tego domu. Nikt jej nie wyrzucał. – Matka złożyła gazetę i wbiła w nią wyczekujące spojrzenie.
- Tak, ale... No nie wiem... Może warto by było z nią porozmawiać?
- Lilianne, nie powinnaś marnować czasu na ludzi, którzy niczego nie wnoszą do twojego życia. Niczego nie możesz się od niej nauczyć. Nigdy nie była dla ciebie dobrą siostrą, mimo iż ja marzyłam o dwóch córkach, które by się kochały, były bliskimi przyjaciółkami... To ona jest starsza, powinna być dojrzalsza, interesować się tobą. To, że przyniosła ci na urodziny parę tanich kolczyków nie znaczy, że darzy cię jakimkolwiek uczuciem.
Lilianne otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła i wbiła wzrok w swój talerz, na którym smętnie leżało pół bagle’a. Zabolały ją słowa matki, ale nie mogła się z nimi nie zgodzić. Wiedziała przecież, że jej mama tęskni za córką i synem, że czuje, jakby bezpowrotnie ich straciła, może nawet poległa jako matka. Nie chciała przysparzać jej zmartwień swoimi kontaktami z siostrą, ale miała nadzieję, że Elaine może wyjaśnić jej kilka kwestii. Na przykład co się stało z Patem? Czemu odeszła? Czemu tak bardzo krzywdzi rodziców, którzy całe swoje życie podporządkowali trosce o swoje dzieci i ich przyszłość?
- Nie chcę, abyś się rozczarowała. Pamiętam, jak było ci przykro, gdy ona się wyprowadzała – kontynuowała matka. Równocześnie, nie czekając na odpowiedź, wstała, zostawiając na stole swoje śniadanie i kawę. – Muszę iść do pracy. Dobrze ci radzę, spotkaj się ze znajomymi, rozerwijcie się. Nie zaczynaj nowego semestru rozczarowaniem.
- Miłego dnia, mamo – Lilianne powiedziała do swojego talerza. Czuła się jak mała dziewczynka słuchając kroków mamy. Nie była już głodna, a jej ekscytacja pierwszym dniem pracy rozmyła się w zapachu kawy i tostów.
Niedługo potem Lilianne narzuciła ciepły płaszcz (zgodnie z radą Inez), opatuliła się szerokim, długim szalem i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Zbiegła po schodach na ulicę, nabrała w płuca mroźnego, kłującego powietrza, rozejrzała się za taksówką. Nie powinna była przejmować się tą konwersacją. Właściwie wiedziała, że matka nie będzie zachwycona. No i prawdę mówiąc, nie potrzebowała jej aprobaty, by spotkać się z siostrą.
Powoli na jej
twarz znów wpełzł uśmiech. Zajrzała do torebki, sięgnęła po telefon, ale w
ostatniej chwili cofnęła rękę. Mimo iż faktycznie było zimno na niebie świeciło
blade słońce, a kałuże pokryte były ledwie cienką warstwą lodu, jak folią
spożywczą, która pękała przy nadepnięciu. Do krawężnika podjechała taksówka i
Lilianne podbiegła do niej. Nie zauważyła nawet, gdy zdeptała pęczek
przebiśniegów pokonując drogę do auta.
[Witam serdecznie. Jak przystało na NYC witam się pierwszą notą. Wszelkie poprawki/uwagi/komentarze mile widziane. :) ]
[Jeszcze raz (aż Cię zamęczę :P) powiem, że cieszę się, że wzięłaś Lilkę. Poza tym bardzo ładna notka... aż mi się smutno zrobiło. Żeby z Tobą pisać, będę musiała pozbyć się jej z pamięci, żeby mi El konsekwentna wyszła.
OdpowiedzUsuńZastrzeżeń... do całości nie mam żadnych. Jedyne co, to w ostatnim akapicie chodziło Ci chyba o Lilianne. I bordo... przy fiolecie. W sensie bordo się nadal nie odmienia. Jeśli mogę być jeszcze czepliwa (nie po złośliwości, tylko przez zboczenie zawodowe), to "dokładnie" w znaczeniu "właśnie" nadal nie jest mile widziane przez poprawność językową.
Poza tym, nie mam żadnych zastrzeżeń - przeciwnie - jestem mile zaskoczona. ]
Elaine
[Dziękować. Poprawione. Mam nadzieję, że dobrze będzie nam się współpracować.]
OdpowiedzUsuńLilianne