Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[1994] And I'm gonna show ya, what's really crazy

„Widzisz? Wielu tu chodzi, których mijasz na ulicy.
Chciałbyś widzieć przyjaciół, a tu są sami przeciwnicy.
Sami wrogo nastawieni, sami, to nie ma granic,
bo czy normalna jest opcja, że sami siebie zabijamy?
Popatrz, czy widzisz tępą obojętność w oczach wszystkich?
Zamiast sobie pomagać - walczą ze sobą o zyski, o pieniądz.
Nikt nie myśli głową, sercem, duszą, a kieszenią.
Wszyscy tylko się szprycują kłamstwem, jak narkoman chemią.
Dosyć, nie można znosić tego dłużej, dosyć kurwa,
tylko nienawiść, a miłość w roli chłamu, bubla.”


                Świeże, mroźne powietrze wypełniało niemal całe mieszkanie. Otwarte na całą szerokość drzwi balkonowe skrzypiały lekko przy silniejszych powiewach. Na szklanym blacie stolika w pokoju nocnym stała otwarta i do połowy pusta butelka Johnnie Walkera, obok niej znajdowała się zapełniona petami, dymiąca popielniczka. Na materacu leżał rozrzucony w nieładzie koc, a na podłodze obok męska koszulka. Jej właściciel siedział na podłodze w pokoju służbowym, paląc bezmyślnie kolejnego papierosa.
                Była czwarta nad ranem, a on przesiedział tam kilka godzin, wpatrując się w zabazgrane mazakiem ściany, przekładając poprzyczepiane pinezkami zdjęcia z miejsc zbrodni, ofiar sprzed chwili śmierci i potencjalnych zabójców. Dla kogoś z zewnątrz wnętrze pokoju mogło przywodzić na myśl sceny ze starych thrillerów z Bradem Pittem. Jednak mężczyzna nie był wcale psychopatą, ani seryjnym mordercą, był zwykłym detektywem policyjnym, który rozwiązywał pogmatwane śledztwa. W ten sposób pracowało mu się najlepiej, ważniejsze fakty zapisywał mazakiem, swoje pomniejsze myśli zwykłym długopisem, by domysły nie zacierały faktów.
                W pokoju właściwie nie było żadnych mebli, mężczyzna potrzebował dużo przestrzeni, Nowy Jork był niebezpiecznym miastem i każdego dnia na jego biurko trafiały nowe dokumentacje z miejsc zbrodni, teczki wypełnione makabrycznymi zdjęciami ciał ofiar i wszystkich przedmiotów, które mogły być pomocne przy odnalezieniu sprawcy. Nie miał problemów z kopiowaniem zdjęć, był praktycznie sam sobie szefem, jedyną kulą, która ciągnęła mu się u nogi był jego partner. Świeży absolwent szkoły policyjnej, po dodatkowej specjalizacji i dwóch latach spędzonych na patrolach. Cóż, jedni się do czegoś nadają, a drudzy są stworzeni do całkiem innych spraw. Johnny – bo tak miał na imię partner Huntera – stworzony chyba został przez pomyłkę. Ta sama pomyłka popchnęła go do szkoły policyjnej, wybrała specjalizację i nie pozwoliła mu zrezygnować, gdy mierzył z pistoletu do złodzieja z trzęsącymi się dłońmi, podczas gdy ten podrzynał gardło jego koledze. Nie strzelił. A teraz trafił do Huntera, bo brakowało ludzi, a on miał odpowiednie uprawnienia. Cóż z tego, że nie miał praktyki. Wszystkiego mógł się przecież nauczyć od starszego kolegi.
                Na szczęście detektyw miał wolny wieczór i nie musiał spędzać nawet najmniejszej chwili ze swoim partnerem. Mógł więc spać spokojnie, bo nic nie mogło mu się stać. Zwykle telefony zrywały go ze snu w środku nocy, nawet jeśli nie musiał pilnie jechać do biura, to i tak później miał problemy z zaśnięciem. Tej nocy jednak nie obudził go telefon, brał na siebie zbyt dużo nadgodzin i spraw, dostał więc bezwarunkowe wolne i nie musiał nawet wstawać wcześnie rano. Nie przeszkodziło to jednak bezsenności wkraść się do jego pokoju i skutecznie uprzykrzyć mu wieczór.
                Na początku myślał, że jeśli napije się, to sen przyjdzie sam. Później jednak pozbył się złudzeń i siedząc w fotelu nalał sobie kolejną szklaneczkę whisky. Od dawna nie palił, miał jednak przy sobie awaryjną paczkę Cameli. Najpierw wypalił jednego, później kolejnego, a jeszcze później pół paczki. Oglądając wiadomości myślał o byłej żonie. Miał już za sobą idylliczne małżeństwo, jednak chyba tęsknił czasem za tymi spokojnymi dniami, uśmiechniętą kobietą w kuchni i ciepłym obiadem. Nie był wtedy tak zimny i bezduszny, a właściwie miał nadzieję, że taki nie był. A przynajmniej do chwili, kiedy Lea zachorowała. Później chyba też zrobił się obojętny, wysłuchując wyrzutów i obelg. Jednak to, co widywał niemal każdego dnia w Nowym Jorku zrobiło z niego innego człowieka. Jak nastoletnia córka mogła strzelić do ojca trzydzieści razy, jak żona mogła poderżnąć mężowi gardło podczas snu, jak mąż mógł gwałcić młodą córkę? Czasem sam miał ochotę zabijać, takie potwory, jakimi czasem bywali ludzie. Bywali, bo przecież nie byli nimi zawsze, tylko przez kilka sekund wystrzału, ciosu nożem. Później był płacz, żal, przyznanie się do winy. Ale czy to coś zmienia? Czy przeprosiny zwrócą kobiecie cnotę? Czy przeprosiny wtłoczą krew w żyły męża i przywrócą go do życia? Nie. Wtedy są to już tylko puste słowa, które wypowiadamy dla usprawiedliwienia siebie, wymazania win. Bo przecież przeprosił, on NIE CHCIAŁ. Nie, to tak nie działa. Liczą się czyny, nie słowa. Czasem największą zemstą jest brak wybaczenia. Oprawca, który po latach rozumie, co zrobił i co dzień rano patrzy w lustro i wie, co zrobił. Wie, jakim jest człowiekiem. Błaga o wybaczenie, każdego dnia, kilkakrotnie. Zrobiłby wszystko, by usłyszeć że jest na to jakaś nadzieja. Niestety, dla takich ludzi nie ma wybaczenia.
                Mężczyzna zastanawiał się, jakim człowiekiem jest on sam. Czy świadome zabijanie drugiego człowieka w obronie własnej jest dobre? Oddzielamy pojęcie zabójstwa, robiąc z niego morderstwo lub samoobronę. Po co się zabijamy? Po co niszczymy się sami, dostając tak piękny dar jakim jest życie? To jedyne, co mamy. To nasze świadome wybory kierują nas w życiu i kreują osobowość i to, kim tak naprawdę się stajemy. Czy bieda daje nam prawo do zabijania? Kradzieży? Czy bogactwo daje nam władzę?
                Tak naprawdę to sami zrobiliśmy ze świata ring, na którym walczymy o przetrwanie. Silniejszy zjada słabszego, to jedyna logika w dzisiejszym świecie. Czy kiedyś było inaczej? Niestety nie, od zawsze zwyciężał silniejszy, ten który miał więcej kamieni, większego kutasa, większy pistolet lub więcej kasy.

„Na przestrzeni lat świat się zmienił, a ludzie na ziemi 
wciąż nie mogą się zmienić i docenić samych siebie.
Zamiast pomóc w potrzebie - jeden drugiego chce pogrążyć
i za wszelką cenę dąży, by napełnić własną kieszeń.
Coraz wyżej pnie się, coraz więcej chce za większą cenę,
a rozsądek i sumienie, dawno poszły w zapomnienie.
Dawno już odeszły, dawno temu, jeden brat przeciw drugiemu.
Tylko czemu? Tylko za co? Może w piekle płacą za to.
Za chciwość i zazdrość, już tego mam dość,
świata, który przez kolor skóry mury między ludźmi stawia.
Nie chcę sam świata naprawiać, nie chcę, nie chcę.
Chcę tylko pokazać to, co mówi moje serce.
Mówić więcej o nas samych, o tym jak się zatracamy
w tym co chcemy, z tym co mamy, co bierzemy, a co damy w zamian,
więc zacznijmy się nad sobą zastanawiać.”


                Po nocy spędzonej na rozmyślaniu Hunter zasnął jak dziecko. Zbyt dużo myśli kłębiło się chyba w jego głowie, chciał chociaż na chwilę się ich pozbyć.

*

Addison Brown opuściła prywatny helikopter i przebiegła plac małego lotniska małymi kroczkami, na tyle bowiem pozwalały jej wysokie obcasy drogich butów. Przyciskała do głowy duży, czarny kapelusz, by nie zsunął się z jej bordowych włosów porwany przez wiatr. W drugiej ręce miała dużą aktówkę, pełną służbowych dokumentów. Nie miała ze sobą bagażu. Nigdy nie lubiła przywiązywać się do przedmiotów. Opuściła więc Londyn w swoich najlepszych ubraniach z teczką dokumentów i laptopem, a resztę miała zamiar kupić na miejscu.
Kim była Addie? Najlepszym lekarzem medycyny sądowej w kraju. Postanowiła porzucić Londyn dla rodzinnej Ameryki, w której było więcej ciekawych przypadków, mogła więc mieć większą frajdę z pracy i bardziej się wykazać. Miała nadzieję na owocną współpracę, słyszała, że detektyw Joseph Hunter ma pełne ręce roboty i kiepski zespół, pomimo wielu sukcesów. Musiał więc być bardzo zmęczonym człowiekiem, a Addie postanowiła dać mu odrobinę wytchnienia, wydobywając ze zwłok więcej, niż podstarzała Caroline, która była już niemal ślepa.

*

   Obudził się później, niż zamierzał. Nie miał właściwie jakichś wielkich planów, nadal miał wolne, a telefon siedział cicho, mógł więc na początek zjeść spokojnie śniadanie. Lodówka była pusta, a on sam nie miał ochoty ruszać się z domu. Po spaleniu papierosa i wypiciu gorącej kawy postanowił zadzwonić do swojego partnera.
Chłopak też miał wolne, właściwie to bardziej chorobowe, po serii wymiotów na miejscu zbrodni. Dobrze się składało, mógł więc przywieźć Hunterowi pizzę, w nagrodę dostając kilka dobrych rad od starszego kolegi.
Po niecałej godzinie zapukał do drzwi detektywa. Ten otworzył mu w samych spodenkach, zabrał z rąk karton ze śniadaniem i ruszył do pokoju nocnego. Poza nim i tym służbowym miał tylko kuchnię i łazienkę, więc niestety sypialnię musiał połączyć z salonem.
- Siadaj gdzie chcesz, niestety mam tylko jedno krzesło – powiedział spokojnie, wyciągając z kartonu kawałek pizzy i rozkładając się wygodnie na obrotowym krześle. Johnny stanął w progu pokoju, rozejrzał się niedyskretnie po jego wnętrzu, po czym oparł się o ścianę.
- Siadaj do cholery, materac nie gryzie – dodał po chwili Hunter z ustami pełnymi ciasta. Tym razem chłopak posłuchał, obawiał się chyba tego, że detektyw może zrobić z jego życia piekło. Przez chwilę siedzieli w ciszy, wbijając wzrok w poranne wiadomości. – Jeśli chcesz być dobrym gliną, to musisz się jeszcze wiele nauczyć – Johnny skinął głową, poprawiając materac, który odjechał nieco po tym, jak oparł się o ścianę. – Spróbuj na początek wziąć się do kupy i nie rzygaj jak baba w ciąży, jesteś w końcu facetem i to nie byle jakim. Jeśli przeszkadza ci smród, to kup maść ziołową, jeśli widok, to w każdej chwili mogę pokazać ci milion ohydniejszych rzeczy niż ciało bez głowy lub odwrotnie. Zresztą, chodź, pokażę ci coś – detektyw wstał i skierował się do pokoju służbowego. Wskazał partnerowi zdjęcia z miejsc zbrodni, te najpaskudniejsze oczywiście. Chłopak przełknął głośno ślinę, jednak nie zwymiotował. Miał farta, w przeciwnym razie musiałby kupić Hunterowi nową wykładzinę.
-Skup się, to kilka najtrudniejszych śledztw, których jeszcze nie zamknąłem. Nie słyszałeś o nich, bo przydzielili cię do mnie niedawno, może jedynie z telewizji, popieprzeni reporterzy zawsze wyłażą z najmniejszej dziury, są jak szczury – powiedział spokojnie, zastanawiając się, dlaczego nie zabrał ze sobą pizzy. – Patrzę na te zdjęcia kilka razy dziennie, bo mam nadzieję, że przyjdzie mi do głowy rozwiązanie sprawy, że przypomni mi się coś, co wcześniej pominąłem. Są tu wszystkie moje fakty i poszlaki. Więc posiedź sobie tu trochę, bo może ja coś przeoczyłem.
- Ale jak to? – Zapytał blady Johnny. – Ja? Przecież ja dopiero się uczę i w ogóle …
-To, że się uczysz nie ma żadnego związku, potrzebny mi świeży umysł, ja znam już te śledztwa na pamięć. Więc powodzenia, tam jest kuchnia, gdybyś chciał piwa, a tam jest łazienka – wyszedł z pokoju, zostawiając małolata samemu sobie. – A ja skończę śniadanie – dodał pod nosem,  wracając do pokoju nocnego.


Po kilku godzinach i kilku piwkach Joseph przeniósł się na materac, zaczął boleć go kręgosłup od siedzenia na obrotowym fotelu i właściwie miał dosyć stałego podsuwania się bliżej stołu i jeżdżenia na nim do kuchni po kolejne piwo. Kilka razy zastanawiał się, czy Johnny jeszcze żyje, czy może stracił przytomność po jego wyjściu i umarł już dawno z braku tlenu. To byłby numer, ciekawe, czy uznaliby to za zabójstwo, czy zaklasyfikowaliby do nieszczęśliwych wypadków. Nie musiał się dłużej nad tym zastanawiać, bo po chwili Johnny wślizgnął się do pokoju z plikiem notatek.
- No to tak … - burknął, siadając na krześle bez pytania, na co Joseph uśmiechnął się pod nosem. Może da się jeszcze zrobić z niego dobrego partnera. - … w sprawie zgwałconej staruszki wydaje mi się prawdopodobny motyw sąsiada, jego zeznania jakoś nie kleją się do kupy, sprawdziłbym go, a raczej jego mieszkanie, może ma jakieś fanty z domu kobiety. Dalej, uprowadzony dzieciak, który nagle pojawia się po miesiącu i ma zanik pamięci? To na pewno robota UFO – zerknął na Huntera, który parsknął śmiechem. Chyba powinien częściej zamykać go w pokoju służbowym, po kilku godzinach Johnny robił się nawet zabawny. – Kobieta, której podawano środki nasenne, a następnie gwałcono ją dosyć brutalnie, hmm, dziwne, że odbywało się to zawsze, kiedy mąż nie spał w domu. Ich syn wydał mi się dziwny, z tego co wyczytałem. Nie widział nic strasznego w całym zajściu, a wręcz przeciwnie, uznał, że jego matka powinna się cieszyć, że ktoś w takim wieku chce ją pieprzyć – Hunter kiwnął głową z uznaniem, przypominając sobie przesłuchanie osiemnastolatka i jego oczy wypełnione gniewem i szaleństwem. Niestety wtedy nie mógł mu niczego udowodnić, bo sprawca był bardzo dokładny i nie zostawiał po sobie śladów. – Dalej… zwłoki kilkunastu osób w starym magazynie. Brak ran kłutych, ani śladów po kulach – zrobił małą przerwę dla nabrania oddechu. – Może podano im narkotyki? Albo to jakaś egzekucja narkotykowa? Co do dzieciaka znalezionego w jeziorze, to myślę że po prostu bawił się z kolegami, albo …
- Dobra, dobra, dobra – przerwał mu szybko Hunter, zrywając się z materaca. Zdążył zapomnieć już o tej sprawie, właściwie nie miał pojęcia, dlaczego nadal trzymał kopię jej akt. Powinien dawno je zniszczyć, przypominały mu tylko o tym, co stało się w Kanadzie.
- Poza tym, nie wiedziałem, że miałeś żonę – burknął cicho Johnny, spuszczając głowę.
-Miałem, nie miałem, czy to ważne? Miałeś zająć się tylko śledztwami – odparł dosyć spokojnie detektyw. – I złaź z mojego fotela – chłopak posłusznie podniósł się i podparł ścianę, podczas gdy Hunter zajął jego miejsce i pojechał do kuchni po kolejną puszkę piwa.

*

„ Chciałbym żeby każdy każdemu był życzliwy,
żeby prawda płynęła z ust, a nic co na niby
nie ma miejsca. Prosto w oczy słodkie słowa,
a na plecy przekleństwa, wymowa - to mowa ludzka.
Dość mam tego świata, jak z odbicia w lustrach,
wszystko jest dokładnie odwrotnie.
Trzymasz prawą rękę w górze, lewą widzą przechodnie,
Podasz komuś dłoń by wstał, a jak wstanie to cię kopnie.
Ty będziesz stał tyłem, nie powiesz, że się myliłem,
nie powiesz tak nie, życie nie jest lekkie, czasami słodko pachnie,
przecież to przykimasz, sam wiesz jak jest.
Przyjaciel cię wydymał, powiesz tak nie, nie było.
Jak ten typ nawinął: zawiść, ludzka nienawiść.
Poprosisz o przysługę: "nie ma sprawy",
a później usłyszysz setki razy wypomnienie 
taką właśnie płacisz cenę, nic za friko 
Nic za darmo od nikogo.
Dziś od przyjaciół możesz dostać tyle, ile dałeś swoim wrogom.
Pieniądze, logo, więc płacisz bezcen za każde dobre słowo.
Czy tak powinno być? To nie boli, rusz głową,
Naucz się wśród ludzi żyć i być sobą.”


- To od dziś jest pani stanowisko pracy, jeśli będzie pani potrzebowała kogoś do pomocy, albo po prostu do robienia notatek i kawy, to przyślemy pani kogoś.
                - Dziękuję, komendancie, ale nie chcę tutaj byle kogo. Potrzebuję zaufanej osoby, która wie do czego służy mózg i potrafi nim pracować.
                - Ma pani kogoś konkretnego na myśli?
                - Właściwie to tak, nie współpracuję z kobietami, będzie to więc mężczyzna. Ściągnijcie mi Victora Drew. To najlepszy medyk sądowy, oczywiście zaraz po mnie.
                - Zrobię wszystko co w mojej mocy, mogę coś jeszcze dla pani zrobić?
                - Owszem, kiedy będę mogła poznać detektywa Huntera?
                - Obawiam się, że niebawem. Proszę uważać, kłopoty lgną do niego jak myszy do sera.

*

Victor Drew, a właściwie Vic Drou prowadził dosyć zwariowane życie. Był medykiem sądowym, więc jego praca polegała tak naprawdę na tym, by wywlec z ciała wszystko, co mogło być związane ze śmiercią denata. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na profesjonalistę. Ubierał się dosyć dziwnie jak na mężczyznę w jego wieku, miał mnóstwo tatuaży, właściwie to wyglądał bardziej jak łobuz, niż jak dobrze wykształcony geniusz. Wymieniał asystentów szybciej niż bieliznę, każdy chciał się u niego uczyć, nie każdy dawał radę. W takim zawodzie trzeba było mieć dużo samokontroli, a Vic ani trochę nie ułatwiał uczniom pracy. Większość wymiotowała, płakała, po czym uciekała z kostnicy z wrzaskiem.
Vic nie pieprzył się z niczym, jeśli chciał coś przekazać, to robił to prostym sposobem. Wierzył w to, że praktyka czyni mistrza, więc od samego początku wciskał w łapę roztrzęsionego studenta skalpel, siadając następnie na krzesełku obok i zabierając się za śniadanie. Niektórzy uważali go za niewychowanego wariata, zapominali jednak dodać, że był doskonałym medykiem, który pomagał w rozwiązywaniu jednych z najgłośniejszych spraw w kraju.
Od kilku lat pracował w Phoenix, jednak już od pewnego czasu myślał nad przeniesieniem, miał już chyba dosyć pracowania z rzygającymi i roztrzęsionymi asystentami, wściekłymi i oburzonymi panienkami i płaczącymi facetami. Miał szczęście, jak zawsze zresztą. Odbierając telefon od samego komendanta nowojorskiej policji nie miał nawet pojęcia, co mężczyzna chce mu zaproponować. Zgodził się jednak od razu, czekał na taką propozycję od dawna.

*

                Po kolejnych kilku godzinach partnerzy umierali ze śmiechu przy programach telewizyjnych, w których właściwie nie było nic śmiesznego. Wypili sporo, więc atmosfera nieco się rozluźniła. Hunter miał nadzieję, że przełamie to pierwsze lody i Johnny w końcu zbierze się w sobie i będzie zachowywał się normalnie. No może nie jutro, jutro pewnie będzie miał kaca. Nie był jednak takim gburem, na jakiego wyglądał. Po kilku piwkach rozwiązał mu się język i opowiedział Hunterowi dlaczego wstąpił do policji.
                O tym, jak złodzieje okradali jego dom w nocy. O tym, jak jego starsza siostra próbowała ich zatrzymać. O tym, jak strzelili jej prosto w twarz. O jego matce, która darła się tak głośno, że nie mógł tego znieść. Umilkła dopiero z kulą w piersi. O jego ojcu, który był na nocnej zmianie. W końcu o tym, jak mężczyzna umierał powoli, zatracając się w alkoholu. I o małym Johnnym, który jako dziesięciolatek potrzebował miłości.
__________________
Cytaty w całości z Fenomenu, większość pewnie zna.  

8 komentarzy

  1. [ Jak już powiedziałam, przy okazji przeczytałam sobie też poprzedni post i żałuję, że zrobiłam to tak późno, no ale była sesja i w przerwach od nauki leżałam i patrzyłam się w sufit, nie potrafiąc zabrać się za nic konkretnego. I powiem, dobrze, że Joseph zdecydował się na ewakuację z Kanady, bo z każdym kolejnym napisanym przez Ciebie zdaniem coraz bardziej go lubię. Chłopie, ale Ty fajnie piszesz!!! W tym momencie widać, że to facet prowadzi faceta, wszystko jest tak, jak być powinno, czyli bez zbędnego kobiecego pitolenia ^^
    Motyw jeżdżenia na krześle obrotowym bardzo mi się spodobał, tym bardziej, że mój chłopak robi dokładnie to samo, z tym że trasę ma ograniczoną jedynie do mojego pokoju :D
    A ostatni akapit już w ogóle rozłożył mnie na łopatki. Lubię, uwielbiam wręcz, kiedy nieciekawa i drastyczna wręcz historia jest przedstawiona właśnie w taki sposób. Krótkimi, suchymi zdaniami. Bo właściwie w tym przypadku Ty jako autor nie musisz nic dopowiadać, za to moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach.
    Bardzo, bardzo, bardzo mi się podobało i chcę więcej, zatem produkuj posty ile wlezie :) O, a Inez teraz siedzi w Phoenix, tam, skąd jest Vic. Muszę ją pomału sprowadzić z powrotem, bo mi tęskno ^^ ]

    Neil

    OdpowiedzUsuń
  2. [Widzę, że produkcja u Pana ruszyła, ale to bardzo dobrze :) Kolejne świetne opowiadanie, o ile nie lepsze od poprzedniego. Poruszasz ciekawe tematy i zadajesz dobre pytania. O stylu i reszcie się nie wypowiem, bo się nie znam, ale czyta się to bardzo dobrze. Chyba faktycznie dołączę, o ile będę mogła wymusić na Panu wątek :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Wolę pisać posty, niż komentarze, ale jestem w stanie zmusić się do odpisów wieczorami przy piwku, więc zapraszam, na bloga i do wątków :) ]

    Joseph Hunter

    OdpowiedzUsuń
  4. [Przepraszam, ale mój mózg po studiach na uczelni medycznej po prostu nie akceptuje rzygających studentów na zajęciach z medycyny sądowej. Po prosektorium ludzie są naprawdę uodpornieni xD Formalinka, postrzępione kończyny i grzebanie w ludziach. Miodzio.
    Ale w sumie ludzie są różni...
    Sama notka jak najbardziej jednak na plusik zasługuje, bo bardzo fajna. Ja nie wiem, skąd masz czas i chęci na pisanie? :O Oddaj mi trochę. I pomysłów też, bo wszystko zgrabnie wyszło. Zamiast oglądać serial wole teraz czytać Twoje notki.
    Końcówka taka rozczulająca.
    Emm... kiedy ciąg dalszy? Chcę więcej :D]

    April

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam obie jedna po drugiej :). I sama się sobie dziwię, że tak późno się za to wzięłam, ale muszę przyznać, że obie notki mi się spodobały i zaciekawiła mnie twoja postać. Bardzo lubię różne kryminalno-sensacyjne wątki. Cudowna odmiana w czasach, kiedy przeważają sielankowe, obyczajowe wątki i ciężko znaleźć coś zahaczającego o sensację. A ja tak lubię takie opowiadania! Ale naprawdę bardzo, bardzo się cieszę, że postanowiłeś stworzyć postać policjanta i trochę przybliżyć nam jego życie: w poprzedniej notce trochę o przeszłości, życiu w Kanadzie, które niezbyt mu odpowiadało, o dziwnie zachowującej się żonie i śledztwie, które ostatecznie go zniechęciło do tamtego miejsca, i w końcu wyjeździe do NY, a tutaj już o realiach pracy w tym wielkim mieście. To pewnie ogromny kontrast: praca w małej miejscowości, gdzie wszyscy się znali i rzadko działo się coś złego, a życie w wielkim mieście, gdzie było mnóstwo różnych dziwnych i niepokojących spraw.
    Hunter wydaje mi się intrygującą postacią o specyficznym, nieco oschłym charakterze, ale budzi moją sympatię. Podobały mi się też opisy jego niedoświadczonego współpracownika oraz próby "ogarnięcia go" przez Huntera. Końcówka rzeczywiście była bardzo zaskakująca, nie spodziewałam się takiego wyjaśnienia. Niemniej jednak, może kiedyś uda im się zbudować lepszą współpracę, nawet jeśli teraz Hunter wydaje się zirytowany zachowaniem młodszego kolegi?
    Ogólnie ciekawa notka. Dobrze się czytało obie. Zaciekawił mnie też motyw wprowadzenia nowej postaci, jestem ciekawa, kim ona będzie i czy odegra jeszcze jakąś rolę w życiu twojego bohatera. Mam wrażenie, że jeszcze będziesz kontynuować ten temat, i chętnie poczytam ciąg dalszy poczynań twoich postaci.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. [Należę do leniwców pospolitych i rzadko czytam notki, ale... muszę przyznać, że tym razem nie żałuję. Jest genialna. Może pomyśl o pisaniu kryminałów? Niby nic się nie działo, a nie mogłam oderwać oczy od ekranu. Podziwiam i zazdroszczę! :P]

    OdpowiedzUsuń
  8. Jako siódma osoba z rzędu mam Cię chwalić? No nie... Ale nie dajesz mi wyboru :(
    Post świetny. Chyba lepszy od poprzedniego, choć może to kwestia mojego skupienia. Wydaje się jakbyś bardzo dużo wiedział o tym co piszesz, co jest ogromnym plusem. Świetny pomysł z wprowadzeniem innych postaci. W ogóle to wygląda jak rozdział z jakiejś książki, a nie notka na grupowcu - teraz nie waż się przestać pisać :)
    Wymyśliłam do czego się doczepić: te cytaty jakoś mi nie pasują. Nie chodzi o treść, bo nie czytałam (ciekawiła mnie tylko Twoja twórczość). Zaburzyły mi one ten "książkowy" wygląd i sprawiły, że fajne akapity na pierwszy rzut oka wyglądają jak kilka bezsensownych zdań.
    No i to tyle. Nawet fajne to było ;)

    OdpowiedzUsuń