aktualności

24.12.2025
Wesołych Świąt!
Kochani, życzymy Wam Wesołych Świąt! Zdrowia, szczęścia oraz pomyślności! Najedzcie się pysznego jedzonka, nacieszcie bliskimi i odpocznijcie, a do nas wróćcie pełni sił i zapału do pisania wąteczków 💙
15.12.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
14.12.2025
Azyl to też niewola...
Wszystkich zainteresowanych grą na blogu fantasy zapraszamy na The Last Salvation, które pozostaje otwarte dla wszystkich istot paranormalnych poszukujących azylu...
6.12.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10grudnia karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.12.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.12.2025.
11.11.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

08/01/2015

[1993] Dzień zły.

Uwaga, treści mogą być obraźliwe i brzydkie. (Adminie, nie krzycz!)

Nigdy nie lubił Kanady. Te małe, zapyziałe miasteczka, w których każdy każdego znał, mentalność ludzi, którzy wielbili miejscowych, a przyjezdnych omijali szerokim łukiem i najchętniej spaliliby ich na stosie, srogie zimy, małe, zawijaste drogi na których nie można było rozpędzić auta. Ale to chyba jeszcze nie to. Najbardziej drażniła go głupota ludzi i ich światopogląd. Podczas rozwiązywania śledztwa musiał często gryźć się w język, by nie sprowokować ludzi do rozpalenia stosu. Właśnie tak – stosu. Nie był miejscowy, nie był „swój”. Zawsze przyglądali się mu spod byka, a w ich małych móżdżkach rodziły się zapewne żądze mordu. Nigdy nie mówili mu wszystkiego (bo nie był „swój” i nie musiał o wszystkim wiedzieć), a gdy dowiadywał się czegoś z innego źródła, to pytani wzruszali ramionami i odwracali wzrok (bo co też on może wiedzieć o życiu).
Pech chciał, że jego żona uwielbiała Kanadę. Zresztą, „uwielbiała” to chyba zbyt słabe słowo. Od kiedy tylko tam zamieszkał ( Lea była „swoja”, urodziła się tam) jego uprzedzenia przerodziły się w prawdziwą nienawiść. Dlaczego? Otóż proste. Ich salon, kuchnia, łazienka i sypialnia wypełnione były badziewnymi gadżetami tematycznymi, nawet deska klozetowa miała na sobie miniaturowe flagi (czy to już nie jest przesada?) i za każdym razem, gdy ją widział zdawała się krzyczeć „zdejmij to ze mnie!”. Lea kochała sąsiadów, mieszkańców małego miasteczka, ich dzieci i dzieci tych dzieci. Była nauczycielką w szkole podstawowej, karły legły do niej jak pszczoły do ula, rodzice przynosili jej ciasteczka po pracy i pewnie jeszcze wylizaliby jej tyłek, gdyby im na to pozwoliła.
I w takiej to sielance spędzili cztery lata. Ona cieszyła się każdym dniem, on z każdą chwilą chciał palnąć sobie w łeb.
Wszystko toczyło się w swoim trybie, śniadanie, chwila relaksu (jeśli można to tak nazwać) w pracy, powrót do domu, obiad, ciasteczka znoszone z całego miasteczka, piwo, telewizor, kolacja i spać. I całe to cudowne gówno rozpieprzyło się nagle na początku nowego roku.
Pojechał do pracy, tak jak każdego dnia w ciągu tych czterech, przeraźliwie nudnych lat, a tam już czekała na niego połowa miasteczka. Oczywiście od progu naubliżano mu, co jedynie wywołało niewielki uśmiech na jego twarzy (cieszył się, bo w końcu coś zaczęło się dziać, miał dosyć wypisywania mandatów o treści „źle zaparkowane auto”). Spokojnie więc zrobił sobie kawę i zasiadł za biurkiem, na którym widniała tabliczka „specjalista ds. zabójstw”. Właściwie mógł ją połamać i zjeść, bo w tym miasteczku od ’63 nie było żadnego morderstwa. Przez chwilę z nadzieją obserwował tłum ludzi, kręcąc głową z pogardą na widok sierżanta próbującego każdemu z osobna wyjaśnić przedmiot sprawy. Nawet wyobraził sobie siebie na miejscu sierżanta, jak tłucze pałką policyjną motłoch i wypieprza ich za drzwi. To byłoby chyba zbyt cudowne, dlatego niemożliwe.
- Zaginął młody Sherwood, połowa miasta szukała go przez całą noc, aż w końcu postanowili zdać się na funkcjonariuszy prawa  – burknął sierżant, pojawiając się nagle w gabinecie detektywa Huntera. Czekał chyba na oklaski, bo zamilkł później, wbijając tempo wzrok w przełożonego. Być może składał w głowie kolejne zdanie? Kto  wie. Hunter był jednak szybszy.
- Niech poszukają w jego pokoju, dzieciaki lubią się chować.
-Nie, detektywie Hunter. Przeszukali wszystkie niebezpieczne miejsca w okolicy i naprawdę nigdzie go nie ma – nadzwyczajnie szybko odparł grubiutki sierżant.
-No to chodźmy znaleźć tego dzieciaka – powiedział z udawanym entuzjazmem Joseph, upijając następnie łyk kawy. Narzucił prochowiec i wskazał sierżantowi drzwi. - A może po prostu poszedł po rozum do głowy i uciekł stąd, póki miał okazję – dodał pod nosem tak, by sierżant go nie usłyszał.

*

Dzieciaka Sherwood’ów nie było w jego pokoju. Nie było go także w salonie, u sąsiadów, w barze, sklepie, ani na stacji benzynowej (ośrodki kulturowe miasteczka miał więc z głowy). Gdy tylko w miarę się przejaśniło przywieźli psy tropiące, a jego telefon rozdzwonił się i za cholerę nie chciał przestać ujadać. Żałował, że nie zostawił go w domu. Zrozumiałby, gdyby dzwonili do niego rodzice gówniarza. Ale nie. Wydzwaniała do niego Lea, dopytując się o przebieg poszukiwań, jego przemyślenia, kończąc na oskarżeniach, że do niczego by nie doszło, gdyby był lepszym detektywem i bardziej przejmował się losem mieszkańców.
Zirytowany przeszukał każdy zaułek tego popapranego miasteczka, a dzieciaka nadal nie było. Spędził nad sprawą kilka dni, z nosem w papierzyskach, zeznaniach i łzach matki. Następnie spędził tygodnie w domu, z nosem w papierzyskach, zeznaniach i łzach swojej żony. Dzień rozpoczynał się krzykiem, kończył płaczem. Pracował, gdy ona była w szkole. Do chwili, aż dostała zwolnienie od psychiatry.
Od tej chwili było już tylko gorzej.
Dzień zaczynał się krzykiem, który trwał przez kilka godzin, później znosił bicie, kopanie i tarzanie się po dywanie u jego stóp, następnie były przeprosiny i prośby, by Joseph wziął się w garść i odszukał dzieciaka, bo to „takie dobre dziecko”, a jeszcze później były piski, krzyki, kończyło się na płaczu w łazience (musiał wtedy sikać na dworze).
Jednak w końcu przywykł do tego, zagrzebany w papierach nie zwracał na żonę uwagi, nawet gdy podchodziła do niego z nożem kuchennym, grożąc że go zabije. Być może to była po części jego wina, powinien zaprowadzić ją do specjalisty już dawno. Ale wiadomo jak to jest w małych miasteczkach. „Patrzcie, do czego doprowadził ją ten facet”. „Biedna Lea wyszła za bezdusznego aroganta”. „Od początku nam się nie podobał”. I tego typu docinki, wypowiadane w taki sposób, by Hunter  je słyszał.
Przełom nastał wiosną. W chwili, gdy lód na jeziorze stopniał (na ile to było możliwe, nie oszukujmy się), gdy na niebie w końcu pojawiło się słońce (cholerne chmury wisiały tam chyba bez ruchu przez większość czasu), a ludzie, którzy chcieli spalić Josepha na stosie mogli w końcu zacząć zbierać suche patyki w lesie. Dzień rozpoczął się wyjątkowo spokojnie, gdy robił sobie kanapkę cisza aż raziła go po uszach. Nic też dziwnego, po całej zimie spędzonej na wysłuchiwaniu chorej żony. Po obejrzeniu porannego programu w TV, wypiciu kawy i serii pompek zaczął się zastanawiać, czy Lea nie popełniła może samobójstwa. Właściwie to może i by się ucieszył, choć może dziwnie by to zabrzmiało.
Zrobił sobie jeszcze jedną kanapkę i powędrował do łazienki, gdzie przeważnie spędzała poranki jego żona, wymiotując do umywalki. Obok był sedes, ale robiła to specjalnie, Hunterowi na złość, by nie mógł umyć normalnie zębów i żeby zaczynał poranek od przepychania zlewu. Nie, Lea nie była w ciąży. Nie sypiali ze sobą chyba od ’63, zresztą i tak sypiała na materacu, bo godność nie pozwalała jej zasypiać przy kimś takim jak on. A Hunter? Miał to gdzieś. Ale Lei nie było w łazience, zresztą jej rzygowin w umywalce też nie. Zdziwił się, pozytywnie. Poszedł do sypialni, ale nawet tam jej nie było. Wrócił do kuchni, napił się mleka prosto z kartonu i wtedy to dostrzegł. Koperta leżała na stosie dokumentów i notatek Huntera, widniało na nim jego imię, zapisane odręcznie przez Leę. Bez namysłu zajrzał do środka, a to, co tam znalazł zaskoczyło go bardziej, niż telefon, który otrzymał chwilę później.


Nad jezioro dotarł chyba jako jeden z ostatnich. Było tam już całe zasrane miasteczko, płacząca matka, odgrażający się mu ojciec, łkające kobiety, wrzeszczący mężczyźni. Wszyscy,  oprócz jego żony. Może to i lepiej? Dwóch policjantów w dmuchanym pontonie wyciągali z wody zwłoki dzieciaka spuchnięte do ogromnych rozmiarów (jak na gówniarza), a wszyscy wiedzieli bardzo dobrze, że to dzieciak Sherwood’ów. Mógł zamknąć śledztwo, wraz z całym tym cholernym etapem życia. Od tej chwili mogło być już chyba tylko lepiej.
Nawet nie zauważył kiedy dostał w pysk od syna Sherwood’ów. Oszołomiony wytarł krew z pękniętej wargi i wrócił do auta. Ruszył prosto na posterunek, wyciskając z zapuszczonego auta ostatni dech. Zanim dogonił go „pościg” zdążył zapakować w karton swoje rzeczy (niektóre po prostu wrzucił do kubła na śmieci) – kubek, pojemnik na długopisy z zawartością i kaktus, jedyny kwiat który mógł tu przeżyć – po czym wrócił do auta i zapuścił silnik. Wtedy też obok zaparkował sierżant-idiota i podbiegł do niego, licząc chyba na pochwałę.
- Detektywie, pan się gdzieś wybiera? Możemy zakończyć sprawę, trzeba zrobić notatki…
- Zrób notatki, sprawę zakończy ktoś, kogo przyślą na moje miejsce. Ja spadam z tego grajdołka – zatrzasnął drzwi samochodu i ruszył z piskiem opon, zostawiając za sobą osłupiałego sierżanta, żądne mordu twarze mieszkańców i całą tą popieprzoną Kanadę, której nienawidził od samego początku.

***

W Nowym Jorku nawet powietrze było lepsze. Pachniało pieprzonymi spalinami, ulice zakorkowane całymi dniami, przechodnie sami pchający się pod maskę auta… Hunter aż zaśmiał się pod nosem. Stojąc w korku, oczywiście. Pił paskudną kawę w papierowym kubku, jadł burgera i śpiewał głośno, cholernie fałszując. Znalazł sobie niewielkie mieszkanie, w którym nie było nawet grama tandetnych, kanadyjskich gadżetów, dostał przydział do biura, gdzie w końcu mógł rozwijać swoją specjalność, zmienił auto na nowszy model i zadbał o jego wygląd. Dopóki było ciepło spędzał czas wolny na powietrzu – biegał, jeździł rowerem, czytał książki i robił notatki w parku – gdy zrobiło się chłodniej przeniósł się z notatkami do knajp, a gdy przyszła zima postawił na studio fitness. I nadal biegał, jeździł rowerem, chodził na siłownię.
I pomimo tego całego pośpiechu, wielkości i obojętności, a może właśnie dzięki temu, czuł się cholernie szczęśliwy.
Niedługo przed końcem roku otrzymał plik dokumentów, według których oficjalnie nie był już mężem Lei. Mógł więc zacząć nowe życie.


__________
[Witam ponownie, zaczynam tradycyjnie, po nyc-owsku, z notą, mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem brzydkimi słówkami i takimi tam, spędziłem nad tym prawie całą, cholerną noc! :p ]

4 komentarze:

  1. [W końcu udało mi się przysiąść i przeczytać! Notka akuratna na taki dzień, jak dzisiejszy. Nienawiść do świata i ludzi bardzo urzekające. Poszło więc szybko z przeczytaniem postu, więc chyba ta noc była dobrze zmarnowana :) Tyle akcji, tyle niecodziennych zdarzeń. Nie ma chyba tylko o tym co zdarzyło się w końcu z Leą, albo ja byłam to w stanie przeoczyć. Jednym słowem, Joseph jest super!
    Pamięć moja słaba, więc nie wiem cy kiedyś coś pisaliśmy, niemniej witam! I czuję się coraz bardziej zmotywowana, by coś w końcu napisać. Zazdroszczę wam wszystkim pomysłów, chęci i weny. Eh...]

    April

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Styl pisania wydaje mi się dziwnie znajomy, pewne szczegóły postaci również naprowadzają mnie na pewien trop... Wyglądasz mi na "mojego" starego męża z onetu, ale mogę się mylić xD]

    Charlotte vel Rudzia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dawno nie zaglądałam już na tego bloga, a tu wchodzę, zaczynam czytać i przestać nie mogę. Świetne te opowiadanie. Gratulacje Chłopie ;) Aż zaczęłam rozmyślać nad zapisaniem się.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Dzięki, zapraszam do zapisów :D ]

    Joseph Hunter

    OdpowiedzUsuń