Czym jest chaos? Jak bardzo może być niebezpieczny w życiu przeciętnego człowieka? Nie, Hunter Price nigdy nie zastanawiał się nad tą kwestią. Nie musiał, gdyż w jego do bólu uporządkowanym życiu nie było miejsca na zamieszanie i bezład. Od chwili jego narodzin wiadomo było, co będzie w życiu robił, do jakiej szkoły pójdzie, jakiej pracy się podejmie. Nawet, kiedy na drodze stawały mu jakieś niedogodności, przyjmował je z chłodną powagą, a nawet pobłażliwością, jak gdyby pytał, czy los tylko tyle ma mu do zaoferowania. Nie bał się niedogodności, bo zawsze umiał sobie z nimi poradzić. Nie bał się niczego, bo jego życie było tak drastycznie uporządkowane, że prawdopodobnie nic nie mogło go zaskoczyć.
Czysto i schludnie.
Czym jest więc chaos? Dla Huntera pojęcie to nie istnieje. Jest abstrakcyjnym, mitologicznym bytem, który go nie dotyczy, pomimo tego, że otaczali go ludzie igrający z chaosem. Według słownika chaos jest stanem sprzed uporządkowania wszechświata, jego mianem określa się też bezład, zamieszanie, bałagan. Takie pojęcia również były mu obce, ale nie zawracał sobie głowy wyszukiwaniem ich definicji. W tym momencie interesował go tylko fakt, czy do jego życia podstępem nie wkradł się podstępny Chaos, mający za zadanie zniszczyć jego idealnie uporządkowany świat.
Zamknął encyklopedię i odłożył ją na półkę, przymykając zmęczone powieki. Jeżeli nie był to chaos, to co spowodowało u niego tak drastyczną zmianę nawyków. Zaczął palić. Był bardziej zmęczony. Bardziej skory do spontanicznych odruchów. Bardziej przestraszony. Jeżeli nie był to chaos, to jak miał zdefiniować stan, siejący spustoszenie w jego umyśle? Chyba musiał to raz jeszcze przeanalizować. To niefortunne zdarzenie, które wywołało u niego stan podobny do tego, w którym znajdują się przestępcy ścigani przez policję. Musiał przeanalizować swoje spotkanie z Victorem Fergusonem.
Tamten dzień nie różnił się niczym od wszystkich innych. Życie Huntera Price’a można było nazwać rutyną, stąd początkowo nawet nie pamiętał, w który dzień tygodnia odwiedził go ten mężczyzna. Ostatecznie doszedł do wniosku, że musiał to być czwartek, choć z pewnością tylko po to, aby uspokoić swoje skołatane nerwy.
Jak zwykle, siedział w biurze do późna. Nieświadomy nadchodzącego zagrożenia, beztrosko porządkował papiery na swoim biurku, układając je starannie w odpowiednich segregatorach. Wtedy jeszcze nie wiedział, że nadchodzi nieuniknione, bo gdyby miał chociażby taką świadomość, przygotowałby się jakoś na to. Ale nie miał szans, od początku znajdował się na przegranej pozycji, zamykał kolejny, zapełniony papierami i niezwykle ciężki segregator, gdy z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi.
- Hunter, skończyłeś już? – spytał wysoki, kobiecy głos. Mężczyzna uniósł jasne tęczówki, jakby chciał się upewnić, czy naprawdę należy od do jego asystentki, po czym wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia.
- Nie, jeszcze nie. Muszę jeszcze to wszystko uporządkować.
- Pomóc Ci? – spytała jeszcze, pomimo faktu, że już nakładała na siebie płaszcz i była gotowa do wyjścia. Mimowolnie pokręcił głową na boki. Mógłby jej zrobić na złość i powiedzieć, żeby została, ale niby czemu miał jej odbierać te piętnaście minut z życia prywatnego? Machnął ręką, dając jej tym samym znać, że sam sobie z tym wszystkim doskonale poradzi.
- W takim razie do jutra. – powiedziała tylko na do widzenia, biorąc do ręki swoją torebkę i kierując się w stronę wind.
Price lubił takie momenty. Lubił być w biurze sam, bo przynajmniej miał święty spokój. Nikt nie plątał mu się pod nogami, nie zawracał mu niepotrzebnie głowy, mógł skupić się na sobie i swoim obecnym zadaniu, bo nawet, jeśli nie było dla niego wyzwaniem intelektualnym, to i tak nienawidził tego, że ktoś przeszkadza mu w pracy.
Odłożył ostatni segregator na półkę i rozejrzał się jeszcze po biurze, starając przypomnieć sobie, czy o niczym istotnym nie zapomniał. Na zewnątrz było już ciemno, co znaczyło, że zajęcie to zajęło mu dużo więcej czasu, niż początkowo zakładał. Przeklął cicho pod nosem. Nie lubił wracać do domu tak późno.
Zdjął z obrotowego fotela swoją marynarkę, żeby zarzucić ją sobie na ramiona, miał właśnie sięgnąć po torbę z laptopem i wyjść stąd, wsiąść do samochodu i odjechać do swojego spokojnego, bezpiecznego mieszkania, kiedy powietrze rozdarł niski, chrapliwy głos, którego Hunter miał nie zapomnieć do końca swych dni. Mimowolnie zadrżał na ciele, bo nie musiał odwracać się w stronę swojego rozmówcy, aby wiedzieć, z kim ma do czynienia.
- Dzień dobry, Hunter. – powiedział starszy, wychudzony i zdecydowanie zniszczony przez ostatnich osiem lat Victor Ferguson, stając w drzwiach gabinetu Price’a. Gdyby Hunter miał być szczery, powiedziałby, że nigdy jeszcze nie czuł się tak przerażony. Pierwszy raz w życiu, puste biuro zaczęło go przerażać, bo nawet, gdyby coś mu się stało, nikt nie dowiedziałby się o tym, aż do jutrzejszego poranka. Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać. Nie miał zamiaru dać tej satysfakcji Fergusonowi, który, z pewnością, z aprobatą przyjąłby fakt, że dużo młodszy od niego Hunter się boi.
- Właściwie to dobry wieczór – poprawił go, wyprostowawszy się i rzucając wyzywające spojrzenie mężczyźnie, który zniszczył życie jego najlepszej przyjaciółce. – czego ode mnie chcesz?
Victor zarechotał. Nie, nie roześmiał się. Rechotał, niskim, gardłowym tonem, co nadało jego osobie dziwnie niepokojącego kształtu. Widział w jego oczach palącą nienawiść i żal o te wszystkie lata, które spędził w więzieniu.
- Wiesz, co robią w więzieniach facetom takim jak ja? Pedofilom, gwałcicielom? – spytał, unosząc ku górze krzaczaste brwi i podszedł do okna, z którego roztaczała się panorama Nowego Jorku. – gwałcą. Biją. Twierdzą, że tacy jak ja nie mają prawa chodzić po tym świecie. Na pewno cieszyłeś się myślą, że podobne niedogodności przytrafiają mi się każdego dnia, prawda? Muszę cię rozczarować. Żadna z tych rzeczy mnie nie spotkała. Kiedy masz władzę i pieniądze, każdą sytuację potrafisz obrócić na swoją korzyść. Ja, przez tych ostatnich osiem lat, zastanawiałem się, co z tobą zrobię, kiedy już wyjdę na wolność…
Obrócił swe wyczekujące spojrzenie w kierunku Price’a, który uparcie milczał, wpatrując się w niego z coraz bardziej wrogim spojrzeniem. Miał tupet, żeby do niego przychodzić i jeszcze mu grozić.
- Bardzo mnie zawiedliście. Ty i twoi rodzice. Traktowałem cię jak własnego syna. Uczyłem cię prowadzić samochód, napisałem list polecający do Harvardu, kiedy starałeś się o przyjęcie do grona studentów. A ty wbiłeś mi nóż w plecy. – kontynuował swój wywód Victor, kręcąc przy tym z dezaprobatą głową, jakby faktycznie był mocno zdegustowany postępowaniem niesfornego „syna”. – powinieneś posłuchać Lucasa. Ty i Maya, i siedzieć cicho. Potrafię wybaczyć Bobowi i Jen, że brali w tym wszystkim udział. Im nie chodziło o tę głupią dziwkę, ratowali tylko swoją firmę. Nie mam do nich żalu. Postąpiłbym podobnie na ich miejscu, wykorzystując nadarzającą się okazję. Ale ty…
Hunter naprawdę nie chciał się z nim wdawać w jakąkolwiek dyskusję. Jednak z każdym zdaniem, łypał na niego coraz bardziej wrogo, z każdym kolejnym słowem starego Fergusona rosła w nim furia, tak samo, jak rosło prawdopodobieństwo, że Hunter rzuci się na niego i wypchnie przez panoramiczne ono. Nie przeżyłby upadku z piętnastego piętra, z pewnością. To było takie proste… mógł raz na zawsze zakończyć koszmar swój, swój i Mayi zabijając tego człowieka. Pójdzie siedzieć, ale to nie miało znaczenia. Naprawdę chciał go w tym momencie zabić, ale paraliżujący strach przed tym człowiekiem uparcie trzymał go w miejscu. Nie mógł się ruszyć, nie mógł nawet mu odpowiedzieć. A co dopiero zmusić się, żeby go zabić.
- Wiem, czemu tak bardzo troszczysz się o moją córkę. Przyszedłem tylko, żeby cię ostrzec. Nie wybaczyłbym żadnemu mężczyźnie, który położyłby na niej swoje brudne łapy. To moja Maya, moja malutka córeczka i zostanie tylko moja, aż do śmierci. Jeśli nie przestaniesz się koło niej kręcić… - w tym momencie spojrzał Price’owi w oczy, chcąc dać mu do zrozumienia, że mówi poważnie. – może cię spotkać coś bardzo złego. Nie mam zwyczaju patyczkować się ze swoimi wrogami, Price.
Uchylił powieki, odetchnąwszy ciężko, bo każdy powrót do tych wspomnień był bardzo bolesny. Bał się o Mayę tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu. Victor wyraźnie dał mu do zrozumienia, że po nią przyjdzie, niezależnie od tego, co zrobi Hunter. Policja z pewnością nijak na to nie zareaguje, miał w tym mieście zbyt wiele znajomości i wpływów, aby ponieść realne konsekwencje swoich czynów. Od czasu wizyty Victora minął miesiąc. Wiele razy zastanawiał się, czy nie powinien przypadkiem zgłosić jego pogróżek na policji, ale wiedział, że nic by to nie dało. Nie miał żadnych dowodów, a znając Fergusona, z piętnaście osób potwierdzi, że konkretnego dnia i o konkretnej godzinie był po przeciwległej stronie miasta, aby wykluczyć go z kręgu podejrzeń. Nie miał żadnej realnej broni, przeciwko Victorowi, więc niby jak miał z nim konkurować?
- Hunter, wychodzimy na spotkanie – przypomniał mu głos jego wspólnika, który zajrzał przez uchylone drzwi do gabinetu blondyna. Z pewnością pukał wcześniej, czego Hunter zwyczajnie nie zarejestrował. Potrząsnął głową i uderzył się otwartymi dłońmi w policzki, żeby nieco się docucić z tego niemiłego zamyślenia. – dobrze się czujesz? Jesteś ostatnio strasznie zamyślony – zauważył Paul, przyglądając się z niepokojem partnerowi. Jak na razie Maya była jedyną osobą, która wiedziała o wizycie Victora. Hunter nie miał zamiaru dzielić się tą informacją z innymi i wywoływać paniki. Mieli teraz poważniejsze problemy na głowie.
- Tak, to tylko nerwy – powiedział zdawkowo i energicznym krokiem skierował się w kierunku wyjścia. Przez jego roztargnienie byli już spóźnieni, a sam Price czuł się za to odpowiedzialny.
- To niespotykane, żebyś się tak denerwował przed zwykłym spotkaniem z klientem – zauważył z niejakim rozbawieniem współpracownik Huntera, po drodze jeszcze przeglądając papiery, które mieli przedstawić na spotkaniu. Blondyn jednak nie skomentował jego uwagi na temat zdenerwowania. Z reguły unikał niewygodnych tematów.
- Jak sprawy z żoną? – spytał, otwierając drzwi frontowe budynku i wychodząc na zalaną słońcem ulicę Nowego Jorku. Paul usłyszawszy pytanie natychmiast zaczął się gorączkować, z ożywieniem i niespotykaną u dżentelmena nieuprzejmością komentować zachowanie swojej, jeszcze, małżonki, kiedy …
…kiedy świat się zatrzymał.
(klikamy!)
Czym jest chaos? Według Huntera rozpadem. Nie jest to bezład, który można uporządkować i stworzyć z niego spójną całość. Nie uważał, że na początku świat składał się z chaosu. Życie człowieka zmieniało się w chaos pod wpływem pewnych wydarzeń, których skutków nie można cofnąć. Nawet w tak uporządkowane życie, jakie prowadził Hunter potrafił wedrzeć się nieubłaganie i zniszczyć wszystko, na co mężczyzna latami tak ciężko pracował. Podobno tylko geniusz potrafi zapanować nad chaosem. Jeśli to prawda, Price był kompletnym kretynem.
Nie było jak na filmach. Powietrza nie rozdarł huk, nie było paniki, przerażonych ludzi. Życie wokół toczyło się dalej, nawet Paul szedł przed siebie, spokojnym krokiem, nie zauważając, że jego wspólnik zaczyna niemiłosiernie krwawić. Nawet sam Hunter z początku nie wiedział, że coś się stało. Nie czuł bólu. Czuł się osłabiony. Tak bardzo chciało mu się spać. Zatoczył się do tyłu i upadł na plecy, stopniowo zauważając, jak twarze poszczególnych jednostek przybierają wyraz przerażenia. Niczym skrzętnie przez kogoś zbudowana konstrukcja z klocków domina, reakcja łańcuchowa. Jedna przerażona twarz, druga, potem już cała ulica, krzyki, kilku ciekawskich, filmujących całe zdarzenie telefonami komórkowymi. A on leżał w kałuży własnej krwi, nieświadomy tego, że całe obecne zamieszanie spowodowane jest jego osobą. Przyszło mu tylko do głowy, że coś się komuś musiało stać, trzeba komuś pomóc. Czemu on leży na ziemi, zamiast dzwonić po karetkę?! Przecież ktoś może być ranny…
-…Hunter! Hunter! – jego zamglone myśli rozdarł głos Paula, który z przerażoną mina przyklęknął przy współpracowniku. Jako jedyny nie bał się podejść bliżej niego. Inni przechodnie w obawie przed kolejnymi strzałami oddalili się pospiesznie, albo stali w bezpiecznej odległości, obserwując całe zdarzenie z zainteresowaniem. – Nie stójcie tak! Niech ktoś zadzwoni po pogotowie! Hunter, słyszysz mnie?
Słyszał. I nie miał pojęcia, dlaczego ten człowiek tak krzyczy. Przecież nic mu nie było. Zrobił się jedynie trochę senny. Musiał się przespać, a potem wstanie i pójdzie na spotkanie. Przecież to było takie oczywiste, Dlaczego ten Paul tak krzyczy. Był denerwujący. Niech da mu się wyspać…
- Proszę się odsunąć! Jestem lekarzem! – krzyknął jakiś kobiecy głos nad nim i przycisnął mu zwitek materiału do lewego ramienia. Nadal niczego nie czuł. Chciał tylko spać… - zadzwoniłam już po karetkę, proszę do niego mówić, niech nie pozwali pan, żeby stracił przytomność – powiedziała, zwracając się do Paula, a sama kurczowo przyciskała jakiś… właśnie, co to było… sweter? Koc? Coś dziwnego, miękkiego, do jego ramienia i klatki piersiowej. Dlaczego? Dlaczego robią wokół niego takie zamieszanie?
- Hunter, proszę Cię, nie zasypiaj… obiecałem Ci, że opowiem, jak byłem ostatnio na rybach. Powiedziałeś, że posłuchać o tym sumie, którego złapałem, Hunter. Nie śpij… - pojedyncze krople łez spadły mu na policzki. Dlaczego on tak strasznie histeryzował? Kto niby chciałby słuchać o wyprawie na ryby? Chciał… był taki zmęczony. Zamknął oczy, słysząc już tylko ostatnie, rozpaczliwe.
- Hunter! Obiecałeś…!
Kiedy się ocknął, nie było już tego oślepiającego światła. Nie było Paula, ani nieznajomej kobiety, która z takim uporem starała się na stałe przytwierdzić jego ramię do chodnikowej płyty. Było mrocznie. Jedynie przez wąskie okienka pomieszczenia, w którym się znajdował sączyły się leniwie pojedyncze stróżki światła. Na zewnątrz chyba padało, choć nie był co do tego pewien. Obejrzał się, żeby stwierdzić, że za jego plecami znajdują się zamknięte, solidne drzwi. Przed sobą za to dostrzegł rząd ławek, które zajmowali ubrani na czarno ludzie.
Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się już do panujących w pomieszczeniu ciemności, zrobił pierwszy, niepewny krok w stronę tych ludzi, którzy siedzieli w milczeniu. Podszedł do ostatniej ławy, przy której dostrzegł swojego wspólnika i spojrzał na niego zdezorientowany.
- Paul, co się dzieje? – spytał, ale miał wrażenie, że jego pytanie nie dotarło do mężczyzny, który nadal z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Hunter również obrócił głowę w tamtą stronę. Na czymś, co przypominało ołtarz w protestanckim kościele, leżała otwarta trumna. Serce mu zamarło, bo obawiał się najgorszego. Maya. Dopadł ją, zabił, udusił, a najpierw zgwałcił. A Price nie mógł go powstrzymać. Podszedł chwiejnym krokiem ku odsłoniętej trumnie, ale nie zobaczył w niej swojej najlepszej przyjaciółki. Zobaczył tam siebie.
- Nie… nie, nie! – krzyknął przerażony, cofając się gwałtownie do tyłu. Z paniką w oczach, rozejrzał się po zebranych w kaplicy ludziach, dopiero teraz zorientowawszy się, że są to w przeważającej mierze jego bliscy. Rodzina, współpracownicy, przyjaciele…
Jego oddech gwałtownie przyspieszył, nie mógł powstrzymać rosnącej w nim paniki, myślał, że zwymiotuje, kiedy masywne drzwi naprzeciw niego otworzyły się z hukiem i weszła przez nie Jennifer McKenzie wraz z Robertem. Jego rodzice.
Zmierzył uważnym spojrzeniem swoją matkę, która przebyła dystans dzielący ja od trumny o wiele szybciej, niż jej partner. Miała na sobie czarną sukienkę za kolana i starannie ułożone włosy. Aż miał ochotę prychnąć pod nosem na jej widok. Ile razy powtarzała mu, że zniszczył jej życie? Że gdyby mogła cofnąć czas, to przeprowadziłaby na nim aborcję, żeby nie musieć się z nim teraz użerać? Ile razy wypominała mu, że to on jest powodem wszystkich jej niepowodzeń? Bolało za każdym razem tak samo, nic więc dziwnego, że Hunter nie spodziewałby się jej obecności na swoim pogrzebie.
- Pewnie cieszysz się, że się mnie pozbyłaś… - mruknął tonem, przesyconym gniewnym buntem. Jakby chciał jej powiedzieć, że wreszcie dostała to, czego chciała. Mógł to teraz zrobić. Przecież nie żył. Nikt nie mógł usłyszeć jego głosu.
Ku jego zaskoczeniu, Jennifer przemówiła. Nie usłyszała jego słów, ale zaczęła mówić, na tyle głośno, że inni obecni odwrócili w jej stronę głowy.
- Ma krzywo zawiązany krawat – powiedziała, przyglądając się martwemu ciału, ułożonemu starannie w trumnie. W tym momencie Hunter również zwrócił swoje oblicze, w kierunku, w którym patrzyła Jen. Ktoś nieźle napracował się przy makijażu, aby zakryć sine cienie pod jego oczami, które były widoczne, dopiero gdy podeszło się bliżej. Z ustami już nie wyszło, były niemal czarne. Miał za to starannie ułożone włosy i był ubrany w garnitur. Ktoś zadbał o to, żeby umarł tak, jak żył. – poprawcie mu krawat.
W tym momencie stało się coś, czego Hunter nigdy by się nie spodziewał. Po policzku jego matki spłynęła pojedyncza łza. Nikt nie zareagował na jej słowa, jedynie Bob stanął za jej plecami, aby interweniować w razie potrzeby. Był blady, ale spokojny. Jak zawsze zresztą.
- Zawiążcie mu ten cholerny krawat jak należy! – krzyknęła nieoczekiwanie i tym razem wszystkie twarze obecne w pomieszczeniu obróciły się w jej stronę. Przez otwarte drzwi wszedł też zaniepokojony krzykami pastor, pospiesznie zbliżający się do oszalałej Jennifer. – zawiążcie mu krawat, będzie wściekły, jak zobaczy, że ma źle zawiązany krawat! – krzyczała nieustannie, podtrzymywana przez Roberta, który starał się zaniechać jej nieudolnym próbom dostania się do trumny syna.
- Jeśli się pani nie uspokoi, będziemy musieli panią wyprosić – huknął na nią zirytowany pastor – to miejsce sakralne, proszę okazać szacunek zmarłemu!
- Nikt mnie stąd nie wyrzuci, rozumiesz?! – warknęła na niego wojowniczo, ale zamiast jeszcze bardziej szarpać się w ramionach życiowego partnera, upadła na kolana. – to jest mój syn. To moje dziecko… - załkała żałośnie, ukrywając twarz w dłoniach.
Kilka bardziej wrażliwych osób poszło jej śladem. Sally wtuliła głowę w ramię Paula, który cały czas powtarzał, że to jego wina. Że nie był w stanie go uratować, że Hunter zginął na jego rękach.
- Mamo… - powiedział niepewnie, przyglądając się zapłakanej kobiecie, klęczącej na zakurzonym dywanie. Chciał do niej podejść, przytulić, pocieszyć, cokolwiek, ale za każdym razem, gdy próbował się zbliżyć do kobiety ta oddalała się od niego nieuchronnie. Był martwy. Nie miał wpływu na świat żywych.
Raz jeszcze rozejrzał się po twarzach zebranych w kaplicy. Coś zaniepokoiło go wśród tego zebranego tłumu, nie wiedział jednak co. Przebiegł wzrokiem po prawym rzędzie ław, dostrzegając tam głównie swoich współpracowników i kilku bliższych przyjaciół. Po lewej zaś, siedzieli członkowie jego rodziny, a pierwszą ławkę zajmował niewzruszony całym zdarzeniem Lucas Ferguson. Teraz już wiedział, czemu był tak przerażony tym miejscem. Nie było Mayi. Jego najlepsza przyjaciółka nie przyszła na jego pogrzeb. Dlaczego?
Rozbiegany wzrok mężczyzny przebiegł raz jeszcze po wszystkich ławach, rozpaczliwie szukając pośród zebranych twarzy panny Ferguson,. Nigdzie jej jednak nie znalazł. Zamiast tego, zrobiło się zaskakująco cicho. Początkowo tego nie zauważył, ale wszystkie głosy, które słyszał wcześniej ucichły. Nadal ich widział, swoją płaczącą matkę, która znów zaczęła coś krzyczeć, próbującego uspokoić ją Roberta, ale teraz już nie mógł ich usłyszeć. Słyszał tylko jeden dźwięk. Ten charakterystyczny, chrapliwy rechot, który był mu tak dobrze znany. Który usłyszał wcześniej w swoim biurze. Victor.
Pojawił się znikąd. Stał w drzwiach i z triumfalnym uśmiechem obserwował całe to zamieszanie. Tak samo, jak i Hunter, nie był zauważony przez świat żywych. I jako jedyny mógł dostrzec blondyna, stojącego pośród tego całego zamieszania. Uśmiechnął się, obnażając kły. Nie zęby, tylko ogromne, ociekające jego krwią kły, a upiorny rechot, wydobywający się z jego gardła nie ustępował. Ubrany był w tradycyjny uniform, który nosili szoferzy Hotelu Plaza. Poprawił na głowie niesfornie opadającą mu na czoło czapkę i wyjął zza pazuchy białą kartkę papieru, na której pogrubionymi literami napisane było tylko jedno słowo: Maya.W tym samym momencie, na jego ramieniu spoczęła lodowata, przerażająco wiotka dłoń. Poczuł na sobie odór zgnilizny, żeby z przerażeniem zauważyć, że jego martwe ciało uniosło się z trumny i stało tuż za jego plecami, wpatrując się w jego twarz martwymi oczami.
- Popraw mi wreszcie ten cholerny krawat
Ocknął się. Tym razem naprawdę. Nie umarł, wiedział to. Tym razem bolało. Bolało jak cholera. Przez ten ból nie mógł złapać oddechu. Poza ogromnym bólem w klatce piersiowej poczuł także rozchodzące się ciepło, pulsująco wypływające z rany na ramieniu. Zaczął się dusić, chciał krzyczeć, wołać o pomoc, ale to było niemożliwe. Drzwi pomieszczenia, w którym się znajdował, rozwarły się z hukiem i wpadło do niego kilka osób.
Wszyscy zaczęli biegać, krzyczeć na siebie nawzajem. Hunter też chciał krzyczeć, ale ten przywilej został mu odebrany.
- Ma atak paniki, dajcie mu coś na uspokojenie!
- Jeśli dalej będzie się tak szarpał, to rozerwie szwy, przywiążcie go do łóżka!
- Tlen!
W tym momencie, ktoś przyłożył mu maskę do ust i nosa. Powietrze wdarło się do jego płuc wraz z ogromnym bólem i nutką ulgi, przyćmioną jednak przez wszystkie inne emocje. Przerażenie, cierpienie, niemoc. Znów poczuł się senny i znów nie chciał z tym walczyć. Chciał tylko spać…
(klikamy!)
Kiedy obudził się po raz kolejny nie miał pojęcia gdzie jest. Leżał, przykuty skórzanymi pasami do szpitalnego łoża, bez możliwości nawet najmniejszego ruchu. Odczuwał palący ból po lewej stronie klatki piersiowej. Ostrożnie rozchylił powieki, czując w nich ogromne pieczenie. Od razu musiał je zamknąć, bo poraziło go słońce wpadające przez okno do pokoju. Odwrócił głowę ku dwóm kobietom o ciemnych karnacjach, stojących przy jego łóżku i żywo o czymś rozmawiających. Próbował się z nimi porozumieć, ale z jego ust zamiast słów, wydobył się tylko charczący odgłos. Zwrócił on jednak uwagę pielęgniarek na tyle, aby przerwały zaciekłą dyskusję i zniknęły z pomieszczenia. Czuł się z tym źle. Nie chciał być sam.
- Dzień dobry panie Price. Nazywam się Dolores Garcia, jestem pańskim lekarzem. Pielęgniarki dały mi znać, że się pan przebudził. Może mi pan powiedzieć, jak się pan czuje? - Spytała, przyglądając mu się z mieszaniną troski i zainteresowania. Hunter za to nie odpowiedział. Jego oczy napełniły się łzami bezsilności, a widząc to, pani doktor od razu pokręciła głową na boki. – nie musi mi pan jeszcze odpowiadać, jeśli nie jest pan w stanie. Musieliśmy przykuć pana do łóżka, bo miał pan kilka ataków paniki i istniało zagrożenie rozerwania dopiero co zasklepionych ran. Teraz pana rozwiążę, dobrze? Proszę dać mi znać, gdyby bolało. – odparła i z nienaganną ostrożnością odpięła wszystkie, krępujące go pasy.
Przyniosło mu to niejaką ulgę, nie był już uwięziony, niczym jakieś niebezpieczne zwierzę w klatce. Kiedy już to zrobiła, przysiadła przy jego łóżku, przyglądając się mężczyźnie uważnie.
- Bardzo pana przepraszam, panie Price, wiem, że dopiero się pan przebudził i na pewno jest pan mocno skołowany, ale muszę zadać panu kilka pytań. Może pan potwierdzić, że dociera do pana fakt, że próbuję się z panem porozumieć?
- Rozumiem każe pani słowo – odparł mocno zachrypniętym głosem. Mówienie sprawiało mu ogromny ból, ale kobieta siedząca tuż przy nim, wydawała się usatysfakcjonowana jego postępami.
- W takim razie bardzo się cieszę. Przykro mi to mówić, ale padł pan ofiarą postrzału. Nie jestem upoważniona do tego, aby wdawać się w szczegóły, ale przedstawię po krótce stan pana zdrowia. Strzał został oddany tuż pod lewym obojczykiem. W wypadku utracił pan dużo krwi, ale na miejscu znajdował się lekarz, który udzielił panu fachowej pierwszej pomocy. Po zagojeniu rany, będzie pan potrzebował rehabilitacji, ustaliliśmy już z pana rodziną, że nie wykonuje pan zawodu, który wymagałby od pana całkowicie sprawnej lewej ręki, dlatego nie poddawaliśmy pana kolejnym operacjom. Były bardzo ryzykowne, dlatego postanowiliśmy z nich zrezygnować. Jednakże w wyniku nieodwracalnych zmian, pana lewe ramię nigdy nie będzie tak sprawne jak kiedyś. Rehabilitacja powinna w znacznym stopniu pomóc, jednak może mieć pan problemy z manualnymi czynnościami, wykonywanymi lewą ręką, oraz nie będzie pan mógł unieść ramienia po kątem wyższym niż dziewięćdziesiąt stopni. Mięśnie w miejscu postrzału zostały trwale uszkodzone, stąd taki rezultat.
- Będę niepełnosprawny…? – spytał niepewnie, przyglądając się niepewnie kobiecie. Nie miał pojęcia, czy dobrze pojął sens jej słów.
- Technicznie rzecz biorąc, tak. Jednak nie powinno to bezpośrednio wpłynąć na pana życie, panie Price. Uraz nie jest na tyle poważny, abyśmy ryzykowali pańskie zdrowie jeszcze bardziej dla sprawnej ręki
– Przepraszam, że pani przerwę… czy „Price”, to moje imię? – dodał niepewnie, spoglądając na nią ufnie. Dolores na moment zaniemówiła, a jej oczy rozbiegały się w kilku kierunkach.
- Nazywa się pan Price. Hunter Price. Nie… nie pamięta pan swojego nazwiska? Pamięta pan cokolwiek, na swój temat? Adres? Imiona rodziców? Gdzie pan pracuje?
Pod natłokiem tych pytań, oczy Huntera na powrót się zaszkliły. Pokręcił tylko głową na boki, bo nie mógł odpowiedzieć na ani jedno z jej pytań.
- Czy wie pan, który obecnie mamy rok? – spytała za to, co mężczyznę mocno skołowało. Odpowiedział jednak natychmiast, bez choćby najmniejszego wahania, co zaskoczyło samego Huntera.
- 2014.
- Kto jest obecnie prezydentem USA?
- Barack Obama.
- Stolica Norwegii?
- Oslo.
- Kto jest prezydentem Wielkiej Brytanii?
-… Wielka Brytania nie ma prezydenta. Ma królową. Elżbietę II.
- Potrafi pan nazwać ustrój polityczny Wielkiej Brytanii?
- Monarchia Konstytucyjna? – spytał, gdyż odpowiedzi na to pytanie nie był już pewien.
Dolores, widząc, że Price sam jest zaskoczony swoją wiedzą na temat różnych krajów i obecnego czasu, wstała raptownie i przeprosiła go, tłumacząc, że musi porozmawiać z neurologiem i psychiatrą, na temat jego stanu. Hunter za to znów poczuł się opuszczony i zaniedbany. Czuł się fatalnie, nie wiedział gdzie jest, nie wiedział kim jest, nie wiedział nawet co mu się stało i czemu ramię boli go tak bardzo. Miał ochotę zawinąć się w szpitalne prześcieradło i zasnąć. Obudzić się dopiero w momencie, kiedy to wszystko się skończy. Ten chaos, ta ruina…
Godziny mijały, odwiedzali go kolejny lekarze, odziani w białe kitle, zadający mu różne pytania, w różnych językach, pokazujący mu różne obrazy, które musiał rozpoznawać, w końcu zgodnie wydali werdykt jego obecnego stanu.
- Amnezja dysocjacyjna? – spytała z niedowierzaniem Jennifer, siedząc w gabinecie doktor Dolores Garcia. Po jej minie można było rozpoznać, że jest przerażona, gdyż nie ma pojęcia, co lekarka stara się jej przekazać.
- Tak, państwa syn utracił wspomnienia dotyczące swojego życia. Bezbłędnie potrafi wymienić stolice państw, nazwiska rządzących, bardzo dobrze mówi po hiszpańsku i angielsku. Nie utracił umiejętności, które nabył w życiu, a jedynie wspomnienia z nimi związane. To bardzo pozytywna diagnoza.
- I to niby dobrze?! Mówi pani, jakby opowiadała o przyjemnym spacerku po parku! – odhuknęła jej rozeźlona McKenzie, ale przerwało jej ostre spojrzenie Boba. Umilkła więc, ale nadal wpatrywała się w kobietę, jakby tak naśmiewała się z jej syna.
- Moim zdaniem tak. Hunter nadal posiada swoje wspomnienia, po prostu jego umysł je wyparł. To częsty przypadek, wśród osób, które są prześladowane, lub które przeżyją traumatyczny wypadek. To tylko moje domysły, ale wydaje mi się, że pan Price mógł wiedzieć, kto chce go zabić, ta świadomość i życie w ciągłym stresie, a w końcu próba zabójstwa doprowadziły go do stanu, gdzie w odruchu obronnym pozbył się wspomnień związanych z mordercą i przy okazji wszystkich innych, aby nie zwariować.
- Da się to jakoś wyleczyć? Ile będzie trwał w takim stanie? – wtrącił się w jej monolog Robert, w odpowiedzi jednak, kobieta tylko rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie istnieją obecnie żadne metody leczenia. Takie urazy są najczęściej przejściowe i znikają nagle. Nie jestem jednak w stanie sprecyzować, jak długo zajmie mu odzyskanie wspomnień. Mówimy tu o czasie, który może trwać zarówno tydzień, jak i dziesięć lat. Jako, że są państwo jego rodzicami, myślę, że możemy państwu zaufać. Hunter jest teraz w niebezpieczeństwie, najważniejsze, żeby nie dał się teraz sprowokować nikomu, kto mógłby chcieć jego krzywdy, albo próbowałby go wykorzystać. Potrzebuje teraz szczególnej ochrony, ponieważ jego psychika jest bardzo niestabilna. Proszę go uprzedzić przed tym, aby nie ufał każdej napotkanej osobie. To może być dla niego bardzo niebezpieczne.
- Szczególnie, że nadal nie ujęli sprawcy…
- W razie problemów, proszę się do mnie zgłosić i pamiętać, aby nie wywierać presji na synu. W jego głowie i tak wyjątkowo dużo się teraz dzieje.
Chaos… czym on właściwie jest? Jak w tym momencie zdefiniowałby go Hunter, stojący w swoim gabinecie, z encyklopedią w dłoni? Nie potrafiłby z pewnością zgodzić się z definicją zawartą w książce. Z chaosu nie powstawał ład i porządek, chaosu nie da się ot tak uporządkować. Tylko geniusz panuje nad chaosem, ale nawet on nie jest w stanie go poskładać do kupy. Chaos powstaje, gdy zbalansowane i spokojne życie ulega diametralnej przemianie. Gdy wszystko, o czym marzysz, co w życiu osiągnąłeś odchodzi w niepamięć, upada niczym delikatny domek z kart. Gdy porządek Twojego świata zostaje zakłócony, wtedy właśnie powstaje chaos. Niczym niezmącony, bezładny, w którym nie istnieją prawa, ani reguły. Miejsce w twoim umyśle, gdzie toczy się nieustanna walka o przetrwanie, o własne, indywidualne „ja”. Tym właśnie jest teoria chaosu.
[Poryczałam się, pisząc scenę pogrzebu Huntera… chyba za bardzo wczuwam się w mojego bohatera.
Od razu zaznaczam, że to 11 stron Worda kompletnej grafomanii, więc jak komuś się nie chce czytać, ma skróconą wersję w nowej karcie! (Inez ładnie wstawi Hunterowi nową kartę do linków, jak poproszę <3)
Lubię mieszać, więc ze złośliwego Huntera, moja postać zmieniła się w ciapę Huntera. Będzie fajnie. Jako, że ja porzuciłam wszystkie poprzednie wątki, będę zaczynać, tylko błagam o pomysły, niekoniecznie z wizytą w szpitalu. Notka nie powala, ale jak komuś się nudzi i jednak ją przeczyta, to enjoy!
A i wiem, że dialogi są w nierównych odstępach, ale serio - nie mam czasu się z tym teraz bawić... sesja -.-']
[Miałam iść na wykład, ale zamiast tego zaczęłam czytać. Bardzo podoba mi się zwrot akcji, choć narobił niesamowitego bałaganu w życiu Hunter'a. Ciekawe, czy kiedyś odzyska wspomnienia na temat tego wszystkiego.
OdpowiedzUsuńW każdym razie gratuluję weny twórczej, scena pogrzebu jest rewelacyjna.]
czekałam na tą notę!
OdpowiedzUsuńTo serio było 11 stron? Nie odczułam tego, bardzo dobrze się czyta.
Smutno mi się zrobiło na pogrzebie,bo tak- sądziłam, ze Hunter wstanie z trumny nagle, ale potem doszłam do tego, ze chyba raczej nie. I wtedy pomyślałam, że jeśli Hunter zniknie z NYC to smutno będzie. Co prawda widziałam, ile noty jeszcze do przeczytania, ale jakoś tak skupiłam się na tym, ze martwy jest i tak już zostanie.
Mama i krawat- tak bardzo Hunterowe :D
No i nowe wcielenie Price'a- nie mogę sie doczekać, w końcu to nie on z Tommie się będzie śmiał :D
Samej sytuacji oczywiście współczuję i smutno,że w ogóle do tego doszło,ale wizja nowego Huntera jest naprawdę kusząca :D
Tommie
[Sama nie wiem jak dużo czasu zabrało mi zbieranie myśli po przeczytaniu tekstu, aby napisać jakiś sensowny komentarz. W prawdzie sądzę, że to co zaraz opublikuję i tak będzie brzmiało jak bełkot, ale... przynajmniej się starałam, doceń to!
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do sedna - pozytywnie mnie zaskoczyłaś publikacją tej notki. Spodziewałam się zobaczyć ją mniej więcej za cztery lata, w najlepszym przypadku za trzy, a tutaj taki przyjemny prezencik akurat na odstresowanie po maturach. Teoretycznie wiedziałam mniej więcej co będzie zawierał Twój post (chodzi o wątek Victora), ale całości nie byłam w stanie sobie wyobrazić, mój umysł nie pomyślał, że możesz tak bardzo skomplikować życie Huntera. Mi samej jest go bardzo szkoda, więc wyobraź sobie co czuje Maya, która w pewnym sensie jest odpowiedzialna za cały ten chaos, który wdarł się do życia Price'a. Biedna dziewczyna pewnie do końca życia tego sobie nie wybaczy, ale akurat jego przemiana w ciepłą kluchę dobrze im zrobi. Ferguson będzie mogła wreszcie mu w czymś pomóc i coś czuję, że znowu się do siebie zbliżą, bo przynajmniej nie będą mieli o co się kłócić :D
Podsumowując, tekst jak najbardziej mi się podobał i chociaż jest raczej smutny, to ja i tak czepiam się tej malutkiej iskierki nadziei na to, że wszystko jeszcze jakoś się ułoży.
A tak w ogóle, to pisz częściej, o! :)]
Maya
[O bosze, bosze, bosze. Aleś namieszała! Co jak co, ale spodziewałam się po tej nocie wszystkiego, tylko nie czegoś takiego. I chyba jestem w małym szoku. I wiesz, co sobie myślę? Myślę sobie, że muszę pogratulować Ci odwagi. Odwagi do wykonania tak śmiałego kroku.
OdpowiedzUsuńJakoś tak mimowolnie postawiłam w takie sytuacji Inez i cholera, strasznie ciężko byłoby mi tak po prostu wymazać jej wszystkie wspomnienia, wręcz pozbawić ją dotychczasowego życia... Po prostu wiem, jestem pewna, że nie potrafiłabym zrobić jej czegoś takiego. Dlatego podziwiam i gratuluję odwagi.
Wcale nie odczułam, że to było 11 stron, czytałam szybko, bo też byłam niezmiernie ciekawa, co dalej. A teraz nie mogę doczekać się wątku z poniekąd nowym Hunterem i jestem szalenie ciekawa, jak teraz będzie się zachowywał!
O bosze, bosze, bosze, dalej jestem w szoku...]
[Bardzo dobra notka, a właściwie nota :) To wcale nie grafomania, pochłania się całość, zdanie po zdaniu w przeciągu kilku minut. Bardzo urzekła mnie zwłaszcza wizja pogrzebu, można naprawdę wczuć się w sytuację Hunter'a. Sam pomysł z amnezją bardzo mi się podoba - dostał jakby nie patrzeć czystą kartę. Miłego pisania i oby częściej! :)]
OdpowiedzUsuńGratuluję wszystkim wytrwałym, którzy przebrnęli przez te jedenaście stron i bardzo dziękuję za zainteresowanie! A teraz indywidualnie:
OdpowiedzUsuńOphelia - Przeze mnie ucierpiała Twoja edukacja? Czuję się z tym tak autentycznie... źle. Mogłam poczekać z tą notą do wieczora ;D Jak w życiu postaci nie ma zwrotów akcji, to autor się nią nudzi. Trzeba trochę bałaganu narobić, przynajmniej ja tak twierdzę ;)
Tommie - Nie mogę się powstrzymać: Hunter tak bardzo, krawat taki wow, mamuśka taka zwariowana ^^ No i tylko Ty mogłaś się zacząć nabijać z tak dramatycznej sceny. Naprawdę myślałaś, że go zabiję? I co wtedy bym robiła? Jego duch nawiedzałby postacie z NYCa we śnie? ... w sumie to nawet do niego pasuje. Haha, nie, jestem w stanie mu wiele zrobić, ale nie posłałabym go na śmierć, zaryczałabym się chyba, bo bardzo Huntera lubię. Jaki będzie ten nowy, to jeszcze zobaczymy. Mam zamiar dłuższy czas nim pisać, więc każdy będzie miał okazję się przekonać :)
Maya - Nie zakładaj od razy, że to Victor próbował go zabić, nigdzie nie jest to napisane. Właściwie, to chciałam uskutecznić taki drastyczny zwrot akcji w jego życiu, żeby ciekawiej mi się nim pisało, a sama historia z tej notki nie jest przecież skończona, więc będę mieć motywację do tego, aby Price'a rozwijać, niezależnie od tego w jakiej teraz znajduje się formie. W końcu trzeba całą sytuację wyjaśnić ;)
Inez - Dziękuję. Szczerze powiem, że motyw z amnezją wykorzystałam do tej pory tylko wobec jednej postaci i nie mam z tym miłych wspomnień, bo inni autorzy potraktowali wtedy moją postać okropnie. Myślę jednak, że tym razem podołam i wyjdzie to nieco inaczej, bo początkowo faktycznie myślałam o samym wątku z próbą zabójstwa i lekkim kalectwem, dopiero w ostatniej chwili naszło mnie na wymazanie mu wspomnień. Chciałam tę postać troszeczkę odświeżyć, bo bałam się, że Hunter zwyczajnie by mi się znudził. Teraz przynajmniej mam motyw, żeby dalej nim pisać ;)
Mathieu - Słowo grafomania zostało tu użyte, ponieważ potrafię pisać dużo lepiej, nie mogłam sobie jednak na to tym razem pozwolić z powodu braku czasu. Przy kolejnej notce bardziej się postaram! Tak, na tej czystej karcie mi najbardziej zależało, bo mogę, przynajmniej chwilowo, budować jego osobowość na nowo, tak trochę spontanicznie ;) Dziękuję i postaram się!