"Trzymasz w ręku zapaloną pochodnię: jeśli trzymasz ją prosto, płomień kieruje się ku niebu; jeśli ją przechylisz, płomień wznosi się wciąż ku niebu; jeśli ją odwrócisz, czy płomień zwróci się ku ziemi? Niezależnie od ustawienia pochodni, płomień nie zna innej drogi: zawsze wznosi się ku niebu. Najpotężniejszą bronią na ziemi jest rozpalona ludzka dusza."
(Ferdynand Foch)
26 grudnia 2013
Joyce Clarice Jareau czuła się jak tchórz. Owo uczucie towarzyszyło jej w wielu momentach życia i nie było ani trochę obce. Od chwili, gdy dowiedziała się o ciąży, poczucie tchórzostwa nie opuszczało jej praktycznie wcale. Nie chciała cieszyć się ciążą, nie oglądała uroczych ubranek,
nie planowała zakupu łóżeczka ani innych bobaskowych bambetli. Tylko nocami nuciła kołysanki, gładziła rosnący brzuszek i przemawiała słodko do rozwijającego się pod jej sercem ludzika.
Nie powiedziała Carmine’owi o dziecku i nie wiedziała jak to zrobić. Unikała skype’a jak ognia, nie odpisywała na maile, omijała miejsca, w których mogłaby spotkać jego znajomych. Jak rasowy tchórz, chowała się do dziury i udawała, że jej nie ma. Tak było prościej, ale czy łatwiej?
Na to pytanie mogła sobie odpowiedzieć tylko ona, jednak również i w tym przypadku nie chciała na nie odpowiadać.
Na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Na stawienie czoła rzeczywistości również. Zmiażdżona pobytem w domu rodzinnym i reakcją najbliższych JJ wróciła do swojej kawalerki w drugi dzień świąt wieczorem. Nie płakała, nie histeryzowała, zachowała stoicki spokój. Rozpakowała walizkę, zrobiła sobie herbaty, wzięła prysznic i usiadła na łóżku, zawinięta w koc, z laptopem na kolanach. Odpaliła komunikator z drżącym sercem i oczywiście, Carmine miał status „dostępny”. Ruda wzięła więc głęboki oddech i kliknęła dwukrotnie na ikonce. Powietrze wypuściła dopiero wtedy, gdy na ekranie pojawiła się informacja o zaakceptowanym połączeniu.
- JJ, nareszcie! Jak długo zamierzałaś mnie do jasnej cholery unikać? – Tak, na monitorze pojawił się Carmine Dwight we własnej osobie. Wyglądało na to, że schudł i nie golił się od paru dobrych dni. Gdyby jakość obrazu była lepsza to pewnie udałoby się JJ wyłapać także inne szczegóły.
- Gdyby to ode mnie zależało to unikałabym Cię do końca świata – odpowiedziała Jareau, ale nie udało się jej ukryć wzruszenia. Głos jej drżał, a w oczach pojawiły się łzy. Tak cholernie za nim tęskniła, wystarczyło, że usłyszała jego głos i zobaczyła twarz, by na dobre się rozkleić.
- Tym bardziej jestem zaszczycony, że zdecydowałaś się ze mną skontaktować – kontynuował mężczyzna, nieświadomy tego, co zamierza mu wyjawić Joyce. – Nie obraź się, ale wyglądasz jakbyś miała zaraz zwymiotować.
- Czy mógłbyś się zamknąć?! – Warknęła JJ, doprowadzona do skrajnej pasji. Luz i ekstrawagancja w głosie i spojrzeniu Dwighta nie pomagała jej wcale, wręcz przeciwnie, zagotowała w niej krew. – Zbieram się, żeby Ci w końcu o czymś powiedzieć, żebyś nie doznał szoku, kiedy wrócisz. Czy mógłbyś zamilknąć na chwilę?
Carmine nie powiedział ani słowa, spojrzał uważnie na Joyce i czekał, aż wreszcie powie, co ma powiedzieć. Nie rozumiał jej, nigdy nie rozumiał i chyba nigdy nie zrozumie. Coś w niej było, co kazało mu krążyć wokół niej i jednocześnie uciekać gdzie pieprz rośnie. Tęsknił za nią, za jej głosem, zapachem masła do ciała, perfumami, ustami i ciałem. Czasami, gdy budził się nad ranem, wydawało mu się, że jest obok niego, że czuje ciepło jej skóry i muskanie włosów na ramieniu. Gdy to wszystko okazywało się iluzją ogarniało go coś na kształt smutku. Zaraz jednak wracał do rzeczywistości. Był w Afganistanie, w Ghazni, w centrum działań wojennych. Wokół niego wybuchały miny, rozbijały się samochody wojskowe, codziennie ginęli ludzie. Nie było miejsca na uczucia, wspomnienia, przeszłość. Był żołnierzem, a oni cierpieli w milczeniu, całkowicie oddani krajowi.
- Odwagi, JJ, miej to za sobą – pomyślała Joyce i odsunęła laptopa od siebie na tyle, by móc wyprostować się i pokazać swój zaokrąglony brzuch. Wzięła głęboki oddech i wypaliła:
- Będziemy mieć dziecko.
Po drugiej stronie zaległa cisza. Zszokowany mężczyzna wpatrywał się w wypukłość na ciele Joyce z niedowierzaniem w oczach. JJ modliła się, by powiedział cokolwiek, by ta cisza w końcu została przerwana. Czuła, że umrze jeżeli on nie wypowie ani słowa.
- Nie mogę mieć teraz dziecka – wykrztusił w końcu Carmine. – Tylko nie teraz. Nie mogę.
Nie o takie słowa jej chodziło. W tym momencie Joyce pożałowała tego, że jeszcze żyje. Zdruzgotana nie była w stanie nic odpowiedzieć. Dopiero po dłuższej chwili spytała słabym głosem:
- Wolałbyś, żebym zabiła nasze dziecko?
Carmine nie odpowiedział wprost. Zmarszczył czoło i odparł pytaniem na pytanie:
- Czy jesteś pewna, że to moje?
Tak, to pytanie było czystym skurwysyństwem. Dobrze wiedział, że był dla niej jedyny i nie było możliwości, by spała z kimś innym. Dlaczego więc zakwestionował swoje ojcostwo? Tak było lepiej. Nie mógł teraz wrócić i zająć się obsranymi pampersami. Był potrzebny na służbie. Tydzień wcześniej przedłużył swój pobyt do roku, zostało mu jeszcze ponad jedenaście miesięcy, nie mógł i nie chciał wracać. Mógł w każdej chwili zginąć. Nie chciał tego fundować JJ ani ich dziecku. Tak było po prostu lepiej. Wiedział, że Joyce w końcu ułoży sobie życie z kimś normalnym. Kto będzie dla niej dobrym mężem i tatą dla malucha. On do tej układanki nie pasował.
- Jesteś skurwielem, wiesz o tym? – Joyce prawie zakrztusiła się powietrzem. Gdyby Dwight znajdował się blisko niej to prawdopodobnie już by nie żył. – Kiedy dziecko się urodzi to za szmaty zaciągnę Cię na badania DNA, ale nie po to by wyciągać od Ciebie cokolwiek. Chcę, żebyś wiedział, że to Twoje dziecko. Dam Ci szansę, nie zabiorę maleństwu ojca, ale musisz sam tego chcieć. U mnie już jesteś spalony. Nie wybaczę Ci tego, że zwątpiłeś, jak możesz wątpić?
- Dbaj o siebie, JJ, szczęśliwego nowego roku – skwitował jej słowa Carmine i zwyczajnie się rozłączył. Joyce jeszcze przez parę minut wpatrywała się bezmyślnie w monitor laptopa.
Na rodzinę nie bardzo mogła liczyć, teraz okazało się, że Dwight również umył ręce od odpowiedzialności. Rozpłakała się, bo cóż innego mogła w tej sytuacji zrobić. Serce popękało jej na miliony maleńkich kawałeczków, a dusza wyła z bólu. Tego było za dużo.
- Wszyscy nas zostawiają, maleństwo – załkała, otaczając brzuszek dłońmi w obronnym geście. - A ja nie jestem materiałem na dobrą mamę…
1 stycznia 2014
JJ była praktycznie pewna, że nie zdoła przeboleć ostatnich przeżyć. Ku jej zdziwieniu udało się i jedyną reakcją organizmu na stres było krótkie omdlenie na lodowisku, gdzie bohaterski Jeremy uratował jej głowę przed rozbiciem i zapewnił, że w jego towarzystwie nie pójdzie już ani na łyżwy, ani na rolki, rower, generalnie na żadne aktywności fizyczne poza spacerem. Najlepiej, żeby leżała pod kocem i jadła ogórki kiszone, już on o to zadba.
Tylko Jerry na razie wiedział o rozmowie Joyce z Carmine’m i solennie obiecał trzymać buzię na kłódkę. Oczywiście obiecał również brutalny i bolesny mord na mężczyźnie przy najbliższej okazji, która raczej nie miała nadarzyć się szybko. Szczerze mówiąc miał ochotę wpakować się do samolotu i własnoręcznie wepchnąć delikwenta na jakąś minę, która rozerwałaby go na tyle kawałków na ile pękło serce jego przyjaciółki.
Joyce nie chciała psuć przyjaciółkom imprezy sylwestrowej i dzielnie ukrywała prawdę, starając się naprawdę dobrze bawić. W 2014 rok weszła z uśmiechem na ustach i bezalkoholowym mojito w dłoni, obiecując sobie, że da radę. Dla siebie i dla swojego synka. Tak, miała urodzić chłopca, jak wykazało badanie zrobione dwa dni wcześniej...
[Nezia od początku powtarzała, że chce zrobić Karmelkowi krzywdę i teraz będzie chciała mu ją zrobić jeszcze bardziej. I w razie czego chętnie poleci z Jerrym do Afganistanu, żeby pomóc mu z tą miną, także proszę o Nezi nie zapomnieć, gdyby taki wylot doszedł do skutku!
OdpowiedzUsuńOj, JJ, Ty to lubisz komplikować życie swoim postaciom ^^ W sumie gdybym miała większą ochotę i wenę na napisanie notki, też już jakiś czas temu skomplikowałabym życie Inez, no ale... Muszę poczekać na natchnienie i wtedy wszystko się wyjaśni :D Tak czy siak, mówiłam już, że uwielbiam Twoje notki? Tak? Ale powiem jeszcze raz. Uwielbiam DżejDżejowe notki ^^]]
[Notka świetna! Mam ochotę już zaraz wpakować się do samolotu, znaleźć faceta, za fraki go do JJ przywlec, by ta tylko mogła mu powiedzieć krótkie "spieprzaj" :D]
OdpowiedzUsuń[Notka wspaniała. A teraz wszyscy na NYCu chcą zabić Carmine'a! Dobrze mu tak, dobrze! JJ będzie świetną mamą. :)]
OdpowiedzUsuńJose/Greg
[Smutne. I bardzo dobrze napisane, bo jeśli już mnie się podniosło ciśnienie, to coś jest na rzeczy. Ależ my lubimy komplikować życie postaciom, Ty chyba szczególnie ;) Ale dobrze, ja lubię dramaty.
OdpowiedzUsuńI ja również zgłaszam chęć do zamordowania tego frajera.]