Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1942. Tak bardzo

Niebieskooka brunetka na ekranie telewizora miała smutny wzrok. Patrzyła w kamerę, czasem wyginała usta w uśmiech, ale w oczach wciąż tkwił smutek. Tak było niemal od kiedy pojawiła się w telewizji. Zawsze nienagannie ubrana i uczesana, z poprawną dykcją i darem przekonywania, że czy deszcz czy słońce to będzie dobrze i pięknie. Ale z zawsze z tym smutkiem, jakby był jej częścią, jakby w niej mieszkał.
Wpatrywała się w ruch jej warg i gesty dłoni. Dziewczyna z ekranu spokojnym głosem mówiła o deszczach na północy i upałach w środkowej części kraju. A potem przeszła do pogody w stanie Nowy Jork. Nie interesowało jej to ani trochę, ale wciąż wpatrywała się w ekran, jakby cały świat nie istniał. To była jej chwila z nią. Ich chwila sam na sam.
-Mogłabyś do jasnej cholery zareagować, gdy dzieciak wrzeszczy na całą okolicę- warknął mężczyzna, wyłączając jednym ruchem dłoni telewizor. Wszedł całą przemoczony, w zabłoconych butach,  zabrudził całą podłogę. A ona zamknęła oczy, utrwalając w myślach obraz brunetki. Schudła, rzadziej nosi spódnice, częściej związuje włosy. Dziecko wciąż płakało w pokoju obok.

-Co Ty widzisz w tych poetach?- Spytał Peter, wpatrując się w siostrę, która usiłowała ustawić rower tak, by nie zamoczył całego przedpokoju. W jednej dłoni trzymał butelkę piwa, w drugiej tomik poezji Marcina Świetlickiego, który October znalazła w zakamarkach jakiejś polskiej księgarni.
-Nie owijają w bawełnę.- Odpowiedziała zabierając mu książkę z rąk, po czym położyła ją na blacie w kuchni. Wyjęła z lodówki butelkę wina, nalała trochę do kieliszka i upiła łyk.
-Masz od cholery Amerykańskich i Brytyjskich, po co czytasz polskich, których nawet nie do końca rozumiesz?- Nie chciał dać za wygraną, choć wiedział, że jego siostra tak ma i już. Zawsze lubiła to co dziwne i inne. Sama zresztą od zawsze była trochę inna, choć to nie było złe.
-Mam słowniki. Zresztą, „jedna rzecz dobrze by Ci zrobiła: gdybyś przestał myśleć”. Co Ci za różnica?- Lubiła mówić do niego cytatami. On zazwyczaj nie wiedział, co ona dyktuje, choć nauczył się już wyłapywać te momenty. – Eric-Emmanuel Schmitt- Uprzedziła od razu jego pytanie. Zawsze pytał, wiedział bowiem, że ona lubi dzielić się tym co wie.
-Robisz postępy, tym razem nie Polak!- Nie przeszkadzało mu to tak bardzo, ale poza nazwiskiem i kilkoma podróżami w dzieciństwie nie mieli z tym krajem nic wspólnego. A ona nagle wyleciała z polską poezją. I nie umiała w żaden sposób tego wytłumaczyć. A zawsze wszystko umiała mu wytłumaczyć. Czuł się czasami tak, jakby te wiersze budowały między nimi jakiś mur. Bo choć zawsze wiele ich dzieliło to nic w tak wielkim stopniu.
-Tym razem mam zamiar się upić ucząc się do egzaminu z technik położniczych- Zakończyła rozmowę, biorąc do jednej ręki kieliszek i butelkę, do drugiej zaś książkę.
-Tyśka! Ty nawet nie chcesz tego w przyszłości robić!- Krzyknął za nią wściekły, zupełnie nie wiedząc co ma zrobić i jak z nią rozmawiać.

Miał rację. Miał tą cholerną rację i oboje o tym wiedzieli. Poszła na położnictwo choć robiło jej się słabo gdy tylko widziała krew. Wiedziała, że jeśli skończy te studia to i tak nie będzie robiła niczego w tym zawodzie. A najpewniej nie skończy ich, bo nie przeżyje czasu praktyk. To nie miało najmniejszego sensu.
Nawet nie otworzyła książek lub notatek. Wciąż trzymając w ręku butelkę i kieliszek otworzyła okno i wyszła na schodki pożarowe. Weszła trochę wyżej, tak, by znaleźć się między piętrami i usiadła na nich. Peter był właściwie najbliższym jej człowiekiem, jedynym z rodziny którego miała. Zoe… Tak, była jeszcze Zoe, ale tak naprawdę jej wcale nie było. Jak długo można za kimś tęsknić? Ile lat można kogoś opłakiwać i czekać, aż zapuka do twoich drzwi? Ona czekała od trzech lat. Żadnego listu, zdjęcia, najmniejszego znaku. Więc może najwyższy czas odpuścić? Zostawić to wszystko i zrobić krok naprzód?
Odstawiła kieliszek, przez przypadek przewracając go. Wino się wylało, a on sam spadał po schodkach coraz bardziej pękając i rozpadając się na części. Przez chwilę wpatrywała się w ten rozlatujący się kawałek szkła. Po chwili jednak podniosła butelkę do ust i wypiła łyk wina. Jeden, drugi, piąty. Właściwie dobrze że odeszła. Bez niej jest łatwiej, bez niej nie ma tylu problemów. Bez niej jest w końcu poukładanym człowiekiem a nie nierozważną dziewczyną, która jedzie dookoła Ameryki zamiast pojawić się w szkole na egzaminach. Bez niej nie pali i spędza noce w domu. Bez niej chodzi do pracy i na uczelnię. Bez niej jest do dupy. O tym, ze pora wstać informuje budzik, a o tym, ze czas zasnąć- zegar. Bez niej nie jest już tak odważna jak kiedyś i rzadziej się uśmiecha. Bez niej zakłada długie spodnie i płaskie buty. Bez niej jest szaro i jakoś nie tak.
-Znajdź ją- Z zamyślenia wyrwał ją głos brata. Siedział obok niej, pewnie już od dłuższej chwili. Na ramiona zarzucił jej bluzę, chusteczką zaś wytarł jej policzki. Zawsze wiedział o kim myśli, zresztą o kim innym mogłaby myśleć i płakać?
-Tylko Tobie ona pozwoli się w końcu znaleźć- Dodał cicho, niemal błagając ją o to. To był jeden z niewielu razy, gdy pokazywał, że on też tęskni.
-Szukają jej policjanci i detektywi.
-Tyśka, nikt nie zna jej tak, jak Ty


Nowy Jork, dzień 1091

Wiesz, za pięć dni miną dokładnie trzy lata.
Tak bardzo Cię dziś nienawidzę.


_________________________________
_________________

Sesja męczy. Ale chyba najwyższy czas wrócić do żywych.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz