Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1941. My name is Haywood. Vivienne Haywood.


            Siwowłosy, ale wciąż zachowujący młodzieńczy urok mężczyzna ze złością strzepnął z rękawa marynarki niewidzialny pyłek i cisnął w swojego młodszego rozmówcę kopertą, której zawartość sprawiła, że cała krew odpłynęła mu z twarzy.
            - Jak to możliwe? – syknął przez zaciśnięte zęby, swój zarzut kierując w stronę towarzysza. – Jak to, cholera, możliwe?
Tamten pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu, intensywnie wpatrując się w starannie wykaligrafowany napis umieszczony na odwrocie zdjęcia wydrukowanego na kartce formatu A4. „Pozdrowienia spod ziemi” krzyczały czarne literki, zupełnie nieświadome powagi sytuacji. Młodszy z mężczyzn ujął fotografię między palce i raz jeszcze spojrzał na uwiecznioną na niej postać. Przełknął głośno ślinę i zmiął papier w dłoni, starając się wymazać z pamięci obraz przeraźliwie bladej twarzy Johna, na której wyraźnie odcinał się nienaturalny, poszerzony za pomocą ostrego narzędzia groteskowy uśmiech. Odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za sobą drzwi z zamiarem uzupełnienia dokumentacji.
„John Smith, zamordowany 19.03.2013r. Sprawca: Joker, jak dotąd nieuchwytny.”

***

            Szara mysz zatopiła zęby w znalezionym przed chwilą kawałku herbatnika, obserwując zza komody fruwające po całym pokoju ubrania. Wycofała się potulnie, ciągnąc za sobą ciastko, podczas gdy długowłosa kobieta przetrząsała szafę w poszukiwaniu odpowiednich ubrań. Zostawiła przygotowanie ich na ostatnią chwilę i była już o włos od spóźnienia się na najważniejszą rozmowę w jej życiu. Nie chciała wyglądać zbyt formalnie, dlatego odrzuciła białą bluzkę i czarną, ołówkową spódnicę, z drugiej strony niechlujny strój również nie mógłby jej pomóc. Ostatecznie zdecydowała się na czarne, dopasowane bryczesy, całkowicie ignorując ich pierwotne przeznaczenie, białą bokserkę i ciemny żakiet. Co prawda czuła się nie do końca pewnie, w zasadzie marzyła o przebraniu się, ale sekundnik tykał niemiłosiernie, przypominając jej o upływie czasu. Roztrzepała włosy palcami i w chwili, kiedy wyjmowała z torebki klucze, zawrócił ją dźwięk otrzymanej wiadomości. W pośpiechu zasiadła przed komputerem, by kilka sekund później zakląć siarczyście.
Z powodu przyczyn, o których poinformować Pani nie mogę, zmuszony jestem odłożyć nasze spotkanie na przyszły tydzień. W piątek otrzyma Pani szczegóły dotyczące dnia, godziny i miejsca.
Ot, naskrobana naprędce notka. Żadnego podpisu, żadnych przeprosin. Odrzuciła na bok laptop i opadła na łóżko, zasłaniając twarz poduszką, by zdusić krzyk złości. 

***

- Joker wodzi nas za nos, a bardzo tego nie chcemy. Pozwala nam uwierzyć, że wiemy o nim wszystko, daje nadzieje na pomyślność naszej akcji, by niedługo po tym wylać na nas kubeł zimnej wody. To już trzeci agent, który prawie go dopadł. Zawsze wysyła nam takie same zdjęcia. Ma świadomość, że nazywamy go Jokerem, bo kasuje wszystkie nasze asy, każdy cień przewagi i kurewsko go to bawi.
Czerwonowłosa kobieta splotła ramiona na piersiach i uniosła brwi, intensywnie wpatrując się w szarobłękitne tęczówki. Słuchała jego wywodu od dobrych piętnastu minut i nadal nie wiedziała, po co on jej o tym opowiada.
- Ale jaki to ma związek z moim szkoleniem? – spytała w końcu, nie dając po sobie poznać zniecierpliwienia. Ponad pół roku temu zgłosiła chęć odbycia szkolenia policyjnego. Od tego miała tylko zacząć, chciała zdobywać kolejne umiejętności, by w końcu zostać w pełni wykwalifikowaną agentką Secret Service. Została zaproszona na rozmowę wstępną, na biurku leżała teczka z jej dokumentami, a oni opowiadali jej o bandziorze, z którym nie mogli sobie poradzić.
- W walkę z Jokerem angażowaliśmy najlepszych, najlepiej przygotowanych, najsprytniejszych agentów. – W tym momencie podał jej trzy zdjęcia zwłok ułożonych w taki sam sposób. Każdy z mężczyzn miał rozcięte policzki, co czyniło jego uśmiech przerażająco bezdusznym. Vivienne udała, że nie wzruszył jej ten obraz i odłożyła fotografie na biurko. Mężczyzna tymczasem ciągnął: - Żaden z nich nie przeżył, każda z tych śmierci była jednakowo bezsensowna, bo żadnemu z nich nie udało się przekazać nam żadnych informacji.
- Nadal nie rozumiem – mruknęła zbita z tropu.
Mężczyzna oparł łokcie na biurko, wspierając jednocześnie brodę na zaciśniętych w pięści dłoniach. Jego twarz wyraźnie spochmurniała, choć do tej pory udawało mu się zachowywać ją bez jakiegokolwiek wyrazu. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, aż poczuła, że jej twarz zalewa się rumieńcem. Miała już serdecznie dość tej rozmowy.
            - Zawsze nosisz rozpuszczone włosy?
Poraziła ją absurdalność tego pytania. Po raz pierwszy od jakichś dwudziestu minut zwrócił się bezpośrednio do niej i mówił o niej, zamiast kluczyć wokół tematu morderstw i Jokera. Zdziwiona rozchyliła usta nie mając pojęcia, dlaczego zadał to pytanie i co powinna odpowiedzieć. Paliły ją policzki, bo momentalnie dotarło do niej, że w leżącej na biurku teczce znajduje się coś więcej niż przesłane przez nią dokumenty i wyniki badań lekarskich. Milczała, czując narastające napięcie. Mężczyzna zauważył jej zdenerwowanie i uśmiechnął się półgębkiem, kładąc dłoń na bladoniebieskim folderze.
            - Wiem o twoim tatuażu, wiem o twojej przeszłości, wiem o tym, co zro…
            - Więc po co ta cała szopka? – fuknęła zdenerwowana, gwałtownie podnosząc się z krzesła. – Po co ta paplanina, skoro od początku pan o wszystkim wiedział? Wystarczyło nie przysyłać mi zaproszenia na tę rozmowę, zrozumiałabym. Wiem, że za błędy trzeba płacić. Szkoda tylko, że tyle pieprzycie o resocjalizacji, a nie dajecie ludziom drugiej szansy.
Kobieta odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem zmierzyła w kierunku drzwi. Odruchowo sięgnęła dłonią za prawe ucho, przykładając opuszki do niewyczuwalnego tatuażu. Szczeniacki wygłup, ten malutki rewolwer właśnie zniszczył jej misternie ułożony plan. Nie była na siebie zła, sądziła, że każdy ma prawo do błędów. I dlatego nie zdecydowała się na usunięcie: miał przypominać jej o tym, jakich decyzji nie podejmować.
            - Chcemy, żebyś dla nas pracowała – usłyszała spokojny, pobrzmiewający rozbawieniem głos. Przystanęła i spojrzała za siebie, jej twarz wyrażała kompletną dezorientację.
            - Nie rozumiem..
            - Usiądź, wytłumaczę ci.
Posłusznie wróciła na wygodny, skórzany fotel i założyła nogę na nogę, patrząc na niego wyczekująco.
            - Bez owijania w bawełnę – ponagliła go, ostentacyjnie zerkając na wiszący nad jego głową zegar.
            - Wiemy, że należałaś do gangu. W zasadzie do gangu było wam daleko, ot, grupa szczeniaków ubzdurała sobie, że będą postrachem okolicy. – Chciała mu przerwać, jakoś się bronić, ale uciszył ją gestem dłoni. – Podobno zależy ci na czasie – przypomniał jej. – Zostałaś naznaczona, przeszłaś inicjację czy jak to tam nazywaliście, w każdym razie masz ten tatuaż. Z czasem rzeczywiście rozrastaliście się, rośliście w siłę i kiedy ktoś doszedł do wniosku, że możecie zaprowadzić własny porządek, zaczęłaś się bać, prawda? Handel narkotykami czy bronią, to jeszcze mogłaś znieść, ale kiedy w grę wchodziły morderstwa postanowiłaś się wycofać. Nie zmienia to faktu, że w twojej przeszłości znajdują się kryminalne rozdziały. I o to nam chodzi. – Znów uciszył ją ruchem dłoni, nie dopuszczając do słowa. – Naszych agentów gubiło to, że byli wyszkoleni. Każdy z nich był niesamowicie przebiegły, ale ich ruchy były do przewidzenia, były wystudiowane, powtarzalne, poprawne. Joker prędzej czy później orientował się, z kim ma do czynienia i ich likwidował. Jest nieufny, rzadko dopuszcza do siebie nowych ludzi. Wiemy o nim wszystko. Wiemy, jak się nazywa, do której szkoły chodzi jego córka, gdzie robi zakupy jego żona, gdzie jadają kolacje w jej urodziny, gdzie trzyma brudne pieniądze. Ale co nam z tej wiedzy, skoro nie mamy dowodów? Co nam po tym wszystkim? I tu wchodzisz ty. Wiemy, że skończyłaś z wyróżnieniem kurs gotowania, i to nie byle jaki.
            - Jest coś, czego o mnie nie wiecie? – prychnęła wzgardliwie, by ukryć rosnące zaciekawienie.
            - Czy to twój naturalny kolor włosów, na przykład – odparł sucho i Viv nie wiedziała, czy powinna się uśmiechnąć czy skrzywić. Dała mu znak, by kontynuował.
            - Nie przejdziesz szkolenia, żeby uniknąć błędów poprzedników. Każdy twój ruch będzie zagadką nawet dla ciebie, więc i on cię nie przejrzy. Będziesz pracować legalnie w jednej z restauracji, w których on bywa. Często wynajmuje tamtejszą ekipę na prywatne przyjęcia w swoim domu, czasem rezerwuje całą salę balową, którą będziesz obsługiwać. Znajdziesz sposób, żeby się do niego zbliżyć, ale pamiętaj, że może ci to zająć tydzień, miesiąc, rok czy nawet kilka lat. Nic na siłę, nie rób niczego podejrzanego, staraj się, żeby każde twoje posunięcie wydawało się naturalne. Tamten epizod z przeszłości tylko uwiarygodni twoją postać, rozumiesz? – W odpowiedzi z wolna skinęła głową, układając w głowie te wszystkie informacje. – Poza tym, ma słabość do pięknych kobiet – dodał, wygodniej rozsiadając się z fotelu. – Wykorzystuj wszelkie atuty, każdą sytuację. I co jakiś czas, nieregularnie, przesyłaj nam raporty. Nie korzystaj z domowego komputera, sprawozdania wysyłaj nam z kawiarenek internetowych, ze sklepów komputerowych, za każdym razem z innego miejsca. – Przesunął w jej stronę malutką karteczkę z adresem mailowym. – Nie będziemy spotykać się osobiście, w zasadzie będziesz żyła swoim życiem, pracą, przyjemnościami.
            - A co z pieniędzmi?
            - Wszystko, co zarobisz w restauracji i z prywatnych przyjęć jest twoje.
            - To chyba jasne, prawda? Pytam, w jaki sposób zamierzacie mi płacić.
Mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem, mierząc ją spojrzeniem.
            - Czy mam to rozumieć jako akceptację?
Vivienne milczała przez dłuższą chwilę, po czym wstała i ruszyła w stronę wyjścia.
            - Do końca tygodnia dam znać.
Nie minęło pięć sekund, kiedy mężczyzna podniósł słuchawkę leżącego na biurku telefonu i, gdy usłyszał po drugiej stronie oddech, zakomunikował:
            - Wydaje mi się, że tym razem się uda. Nie, ja jestem pewien, że tym razem nam się uda.


Wyszłam z wprawy albo się starzeję. Życzcie mi, żeby Viv żyła tak długo, jak Narcisse, albo i jeszcze dłużej! (;

1 komentarz

  1. [zainteresowałaś mnie Vivienne :)
    Szczerze powiedziawszy zaczynam już pałać sympatią do niej, no i zdaje się być bardziej wyrazista niż Cyzia była, a takie postaci bardzo, bardzo lubię.
    A to jak piszesz to lubię od dawien dawna więc nawet nie mam co sie nad tym rozwodzić :P]

    OdpowiedzUsuń