Samotność. Pewnie znasz to uczucie, kiedy mimo otaczających cię
ludzi, czujesz się nawet bardziej samotny niż gdybyś był sam. Ludzie mijają
cię, ignorują i odchodzą. Ogarnia cię pustka, której nie sposób zapełnić.
Dlaczego? Bo oni nie akceptują kogoś, kto wychyla się poza margines. Każdy, kto
choć trochę się wyróżnia i ma własne zdanie, kto nie da sobie wmówić byle
czego, jest traktowany jako potencjalne zagrożenie, osobę, z którą nie warto
się zadawać. W dobie klonów sławnych gwiazdeczek, sztucznych uśmiechów i ogólnej
fałszywości, prawda i szczerość często mylona jest z arogancją, bo kto w tych
czasach potrafi jeszcze nie zgubić się wśród tłumu, wyłamać się i iść pod prąd?
Ludzie chodzą na skróty, nie lubią stawiać czoła problemom, nie potrafią
zrozumieć innych od siebie, a nawet nie próbują. Po co się nimi przejmować? To
ich problemy, nie będę się wtrącać – pomyśli zdecydowana większość. Jednak
chyba odbiegłam trochę od głównego tematu, więc może wrócimy się trochę wstecz?
Tego właśnie doświadczyła, kiedy w szkole
nikt nie potrafił wyłamać się i powiedzieć głupiego „cześć”. Może miała pecha,
że trafiła akurat do tego prywatnego liceum, gdzie poziom tolerancji sięgał
poniżej zera. Tutaj wyjątkowość tępiło się tak, by nauczyciele nie mieli o
niczym pojęcia, bo ich w gruncie rzeczy nie obchodziło, jak wyglądają
uczniowie, póki nie pojawią się w szkole całkowicie roznegliżowani. Cały rok
znosiła docinki, ignorując oprawców lub czasem odcinając się równie ostro, by
zamknąć na jakiś czas niewyparzone buźki całej reszcie. Gdyby nie była
dziewczyną, już od dawna nosiłaby ślady licznych bójek. Na szczęście
„koleżanki” miały na tyle oleju w głowie, by nie zbliżać się do potencjalnie
niebezpiecznej i agresywnej buntowniczki. Póki trzymała się na uboczu i nie
odbiła żadnej z nich chłopaka, miała spokój od damskich wyzwisk. Najgorsza była
szkolna elita, uważali się za najlepszych, więc żeby podreperować swoje i tak
bujne ego, musieli trochę pośmiać się z innych, czyż nie? Tylko kto by się
spodziewał, że taki odmieniec może mieć własne zdanie, ba, wyrazić je na głos i
jeszcze się odgryźć tak, by zabolało?
Trafiła kosa na kamień, mówi się w takich sytuacjach. Sytuacja rodem z
komedii romantycznych dla niestabilnych emocjonalnie nastolatek. Już się
domyślacie, co zaszło?
Nadeszła druga klasa liceum a wraz z nią,
pełno niespodziewanych wydarzeń, których konsekwencje ciągną się za nią do
dzisiaj. Miało być spokojniej, wielu zrozumiało już, że głupimi tekstami nic
nie wskórają, a ona nauczyła się żyć w samotności. Miała brata. Aaron zawsze
był dla niej wsparciem, kiedyś bronił jej przed rodzicami, potem nauczył jak
radzić sobie z natrętami. Cichy anioł stróż, który wspomagał ją w trudnych
sytuacjach. Tylko, gdzie tutaj scenariusz z filmu? Ano, los zgotował jej
ciekawą niespodziankę w osobie nowego ucznia. Doszedł do jej klasy, rozsyłając
wszystkim swój promienny uśmiech, od którego dziewczynom miękły nogi.
Całkowicie przekonany o swojej wartości, od razu wydał się podejrzany. Dosiadł
się do niej, chociaż jeszcze dwie ławki były wolne, a co najmniej kilka innych
osób zachęcało go do wstąpienia w „lepsze” grono. Czemu to zrobił? Zapytany,
odpowiadał, że spodobały mu się jej fioletowe włosy. Był to pierwszy komplement
z ust płci przeciwnej, jaki usłyszała. Gdyby nie ostrzeżenia brata i trochę
oleju w głowie, pewnie zdobyłby jej sympatię samym tym stwierdzeniem. Trafił
jednak na ciężki orzech do zgryzienia.
- Nie musisz być miły – stwierdziła,
mimowolnie zakładając kilka kosmyków za ucho.
- Ale chcę, naprawdę są świetne – odpowiedział,
a w błękitnych tęczówkach zatańczyły wesołe iskierki.
Spojrzała na niego podejrzliwie, szukając
jakiś oznak tego, że się z niej nabijał, ale nie znalazła ich. Przewrażliwiona
była, odkąd zdążyła usłyszeć już kilka nieprzyjemnych zaczepek ze strony innych
chłopaków. Jakimś dziwnym trafem, temu jednemu nie chodziło wcale o to, by jej
dogryźć. To już samo w sobie kazało jej
zachować czujność.
- Czemu dosiadłeś się akurat do mnie? –
zapytała, wiedziona ciekawością. Mało kto spędzał z nią czas dobrowolnie, tak
to już wyglądało.
- Bo chciałem cię poznać – powiedział, tak
po prostu, unosząc jeden kącik warg w przyjaznym uśmiechu.
Zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem,
jakoś ciągle nie potrafiąc uwierzyć jego słowom. W sumie, nie wyglądał na
typowego chłopaka z „elity”, który chciałby się dowartościować, dokuczając
innym. Był raczej tym pewnym siebie typem świadomym własnej wartości.
- Nie jestem dobrym materiałem na koleżankę
– mruknęła, ale nawet nie włożyła w to tyle chłodu, ile by chciała. Odwróciła
od niego wzrok, próbując skupić się na temacie omawianym przez nauczyciela.
- Jakoś ci nie wierzę – usłyszała
rozbawiony szept przy swoim uchu.
- To uwierz – odrzekła zimno, ale chłopak
nie dał się nabrać.
Był to najbardziej irytujący typ człowieka,
jaki przyszło jej poznać. Niemal nie zwracał uwagi na jej złośliwości czy
krótkie odpowiedzi, zarażając swoim nonszalanckim uśmiechem, który z czasem
polubiła. Właśnie tak, pomimo niezbyt obiecującego startu, zwykła znajomość przerodziła
się w przyjaźń. Rak wychyliła się nieco zza swojego muru, a potem nie wiele już
brakowało, by ją zza niego wyciągnąć. Została wyrwana ze swojego małego światka
i porwana w całkowicie inny, pełen śmiechu i tych błękitnych oczu. Alan – tak
miał na imię. Kiedy już bliżej się poznali, okazało się, że sam nie jest taki
święty. Ich rozmowy pełne były niewielkich złośliwości i dogryzek, a rozumieli
się lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dzięki niemu otworzyła się na
ludzi, zdobyła przyjaciół, zaczęła cieszyć życiem. Mówią, że pasja łączy ludzi –
jakże trafne to stwierdzenie było w tym przypadku. Połączyła ich właśnie
wspólna pasja, razem tańczyli i upadali. Zabawne, że wystarczyła jedna osoba,
by wszystko zmienić.
Oczywiście nie mogło być wiecznie kolorowo i
radośnie. Po trzech latach nauki tańca na rurze, Aaron otworzył klub i poprosił
siostrę o przysługę. Zgodziła się, bo jak mogłaby odmówić? Jakiś czas potem
rzuciła studia. Zaczęła występować, a to wcale nie spodobało się chłopakowi.
Przyjaźnili się, mówił, że będzie ją we wszystkim wspierał, ale tego nie chciał
zaakceptować.
- Myślałem, że bardziej się szanujesz –
warknął na nią pewnego razu, gdy mu o tym powiedziała.
Zmrużyła powieki, kiedy poczuła
nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca.
- Co ci w tym przeszkadza? – zapytała
chłodno, zakładając ręce na piersiach.
Spojrzenie, które jej posłał, pełne było
gniewu i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła określić.
- Jeszcze się pytasz?
Zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc o co
może mu chodzić. Powiedziała już, że nie ma zamiaru się rozbierać więc, czy
mógł być… Nagle otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się lekko złośliwe, kiedy
doznała olśnienia.
- Czyżbyś
był zazdrosny? – Uniosła jedną brew, a chłopak założył ręce na piersi i
spojrzał jej twardo w oczy.
- Oczywiście – odparł po prostu, bez cienia
krępacji.
Przez chwilę milczeli, a Rak próbowała
sobie przyswoić nową informację. Czy miał prawo być zazdrosny? Byli
przyjaciółmi, podobno.
- A jeśli zatańczę dzisiaj dla ciebie? –
Uśmiechnęła się lekko, unosząc jeden kącik warg.
Zmiękł, ten uśmiech zawsze tak na niego działał
i ona doskonale o tym wiedziała. Spojrzał na nią podejrzliwe, szukając oznak
jakiegoś podstępu, jednak nie doszukał się takowego.
- Zależy jak zatańczysz – odpowiedział,
odwzajemniając znaczący uśmiech.
Zrobiła, jak postanowiła. W klubie zebrał
się spory tłumek, by zobaczyć pierwszy występ, który miał należeć tylko do
niej. Zgodnie z obietnicą, zadedykowała go mu. Gwar ucichł nieco, gdy w klubie
rozbrzmiały pierwsze nuty wolnej piosenki, która zdawała się pobudzać zmysły.
Dla niej świat przestał istnieć wraz z pierwszym ruchem, kiedy pozwoliła muzyce
swobodnie płynąć przez swoje ciało. Chłód metalu był dla niej jak zastrzyk
adrenaliny, słodka obietnica rozkoszy i namiętności, jaką okazywała tylko przez
taniec. Była bardziej niż świadoma palącego spojrzenia, które tylko nakręcało
ją jeszcze bardziej. Nie spieszyła się, powoli przechodząc z jednej pozycji do
drugiej, wpasowując się niemal idealnie w muzykę, co zostało nagrodzone
zbiorowym westchnięciem. Chciała, by wyszło spokojnie i zmysłowo. Chciała, by
nie mogli oderwać wzroku, kiedy odrzuci włosy i spojrzy mu w oczy, dostrzegając
w nich namiętność, której nigdy u niego nie widziała. Tamtego wieczoru zwykła
przyjaźń przerodziła się w coś zupełnie innego.
Nic nie powiedział, ale jego wzrok mówił
sam za siebie. Zaproponował, że ją podwiezie, ale koniec końców wylądowali w
jego mieszkaniu, nie miała zamiaru siedzieć w swoim pokoju, kiedy jej brat
prawdopodobnie kogoś sobie sprowadzi. Nieco bardziej zdenerwowana niż zwykle
podążała za nim w głąb mieszkania i choć była tam już wiele razy w ciągu tych
paru lat, tym razem czuła się dziwnie podekscytowana. Chłopak chwycił ją za
dłoń i pociągnął w stronę jednego z pokoi, dobrze wiedziała którego.
- Alan, czy ty… - Chciała jakoś
zaprotestować, obronić się przed tym co oczywiste, ale nie zdołała nic więcej
powiedzieć.
Została przyciśnięta do drewnianych drzwi,
a chłopak znalazł dla niej o wiele lepsze zajęcie od mówienia, nakrywając jej
wargi swoimi. Napięcie, które nimi targało, osiągnęło swoje wyżyny, a z gardła
dziewczyny wyrwało się ciche westchnięcie. Kiedy przesunął palcami po jej
rozpalonej skórze, zadrżała pod delikatnym dotykiem, a on poczuł dreszczyk
satysfakcji, gdy zdał sobie sprawę, że potrafi doprowadzić jej silne ciało do
drżenia. Zabawne jak jeden impuls potrafił doprowadzić człowieka niemal do
granicy, którą przekroczyli tamtej nocy.
Mogłoby się zdawać, że lepszego scenariusza
życie nie mogło im wymyślić. Przyjaźń, która z czasem zamieniła się w piękne
uczucie, łączące ich bardziej niż cokolwiek innego. Ktoś mógłby powiedzieć, że
byli dla siebie niemal stworzeni. Wiecie jak to jest, kiedy jedna osoba wpływa
na drugą tak, że oboje chcą być lepsi dla tej właśnie osoby? Scenariusz jak z
bajki, który przydarzył się naprawdę. Tylko, że w życiu nie ma szczęśliwych
zakończeń, zwłaszcza jeśli wszystko układało się prawie cały czas ładnie i
pięknie. Oczywiście nie licząc niewielkich kłótni i cichych dni, które przeżył
chyba każdy. Jednak plusy bez minusów nie istnieją, zawsze musi pojawić się
jakiś negatyw, który nie raz potrafi wszystko zepsuć. Wystarczył jeden wyjazd,
rozłąka na dwa tygodnie, by wszystko się posypało.
Rodzinne wakacje, świetna sprawa, jeśli
lubisz swoją rodzinę. Znów nasłuchała się, że nie ma przyszłości, bo
zrezygnowała z zostania astrofizykiem. Idealny początek wakacji. Skończyła już
dwadzieścia cztery lata, a oni ciągle próbowali ją pouczać i mówić, jak powinna
żyć. Nawet co do Alana mieli jakieś ale, chociaż byli już ze sobą dwa lata, a
przyjaciółmi byli jeszcze na długo przedtem. To akurat jest zabawne – znając kogoś
taki szmat czasu można się spodziewać, że wie się o nim już niemal wszystko, a
potem okazuje się, w jakim błędzie byliśmy, myśląc w ten sposób. Tylko Włochy
okazały się być pozytywnym aspektem tego wyjazdu, bo jak się później okazało,
kiedy wróciła, wszystko się zmieniło.
Gdy postawiła stopę w mieszkaniu, niemal w
podskokach wbiegła do pokoju, by wszystko zostawić, przebrać się i wybiec,
odprowadzana przez zdziwiony wzrok brata. Miała już po dziurki w nosie
przytyków rodziców i jedynym czego chciała, to znów znaleźć się blisko
chłopaka. Z uśmiechem na ustach wkroczyła do jego mieszkania. Powinien się był jej
spodziewać, zostawiła mu wiadomość jeszcze zanim wylatywali z Włoch. Nigdy nie
spodziewałaby się tego, co tam ujrzy, a co rozłamało jej serce na dwie równiutkie
połówki. Gdy tylko zobaczyła, jak chłopak leży na łóżku z jakąś nieznaną jej blondynką
w bardzo jednoznacznej pozie, poczuła, jakby ktoś wbił jej sztylet w plecy i
przekręcił nim kilka razy, by na sam koniec wyszarpnąć i zostawić bliznę, która
nigdy się nie zagoi.
- A więc tak się zabawiasz, gdy mnie nie
ma? – odezwała się chłodno, zakładając ręce na piersi.
Jedyne czego teraz pragnęła, to uciec i
pozwolić łzom na swobodne spłynięcie po jej bladych policzkach, ale nie
potrafiła się odwrócić. Szatyn nagle oderwał się od dziewczyny i spojrzał na
nią z szokiem wymalowanym w oczach. Odskoczył od blondynki jak oparzony, zdając
sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił.
- Rak, ja… - zaczął, ale zamilkł równie
szybko, kiedy uniosła dłoń.
- Tylko nie mów, że to nie tak jak myślę –
syknęła. Jej morderczy wzrok spoczął na przestraszonej dziewczynie, która
pewnie dopiero teraz domyśliła się, kim była fioletowo włosa. – Miłej zabawy
życzę – dodała jeszcze chłodno i wybiegła z mieszkania.
Nie chciała dłużej słyszeć jego głosu,
który wołał za nią jeszcze przez chwilę, zanim nie zdołała wtopić się w tłum
przechodni i ukryć w jakiejś uliczce. Uczucie, jakby ktoś rozerwał ci serce na miliony
drobnych kawałków, wcale nie było przyjemne. Niemal uniemożliwiło oddychanie, ściskając
w klatce najgorszym bólem, jakiego można doświadczyć. Beznadziejność, jaka
ogarnęła wtedy jej umysł, była gorsza niż cokolwiek co zdołała do tej pory
przeżyć. Świadomość, że nie była dość dobra, bo nawet nie warta tego, by na nią
poczekać. Myśl, że przecież mogła się tego spodziewać po kimś tak
rozchwytywanym. Wszystko zwaliło się na nią w tym krótkim momencie. Pewnie nie
wytrzymał presji otoczenia – prychnęła pod nosem, próbując jakoś powstrzymywać płacz.
Miała ochotę krzyczeć i łkać jednocześnie, zaszyć się w jakimś ciemnym kącie i
nigdy nie wyjść. Wiedziała, że zbytnia wrażliwość kiedyś ją zgubi, a wtedy
niewiele już do tego brakowało. Gdyby nie miała choć trochę oleju w głowie,
pewnie zostałaby siedzieć w tej ciemnej uliczce, a nocą znaleźliby ją jacyś
niezbyt przyjemni osobnicy. Zadzwoniła po brata, a on nawet nie pytał co się
stało, tylko przyjechał i zabrał ją do domu.
- Powiedz tylko słowo – zaczął, wyraźnie wściekły.
Nikt nie miał prawa krzywdzić jego małej siostrzyczki.
- Nie, sama to załatwię – szepnęła, kreśląc
dziwne szlaczki na szybkie samochodu.
Kilka następnych dni spędziła w swoim
pokoju, z muzyką puszczą tak głośno, że nawet sąsiedzi zaczynali się upominać,
by trochę to przyciszyła. Ćwiczyła, całymi dniami doskonaliła już dopracowane
techniki, uczyła się wszystkiego, czego była w stanie. Ratowała się jedynym, co
jeszcze jej pozostało, bo przez taniec mogła wyrazić wszystko to, czego nie
potrafiła ubrać w słowa.
Aaron był wściekły, kilka razy już jej
mówił, że ten idiota przychodził niemal co noc do klubu, bo do mieszkania nigdy
by go nie wpuścił. Klientów ubyło, bo i główna atrakcja nagle zniknęła, nie
mogąc poradzić sobie z nieznośnym uciskiem w klatce piersiowej. W końcu jednak
musiała wrócić, weszła na scenę, witana oklaskami. Spojrzała mu w oczy, te
które kiedyś tak kochała, a jej wzrok jasno mówił „patrz, co straciłeś”. Zatańczyła
tak, jak jeszcze nigdy wcześniej, bo przelała w swoje ruchy wszystko to, co
teraz nie pozwalało jej normalnie funkcjonować. Złość, bezsilność, smutek i
żal, bo tancerz nie powinien myśleć, tylko czuć. Przez cały jej występ nikt nie
się odezwał, nikt nie odważył się nawet szepnąć, by na sam koniec oklaski mogły
zabrzmieć donośniej niż kiedykolwiek.
Zeszła ze sceny, odprowadzana bardzo
jednoznacznym spojrzeniem. Teraz zrozumiał, ale przecież było już za późno.
Spotkała kogoś, jeszcze zanim poszła zatańczyć. Czekał na nią zaraz przy barze,
gdy już wróciła z garderoby w pełni ubrana. Nikt ważny, nic do niego nie czuła,
ale stwierdził, że może jej pomóc. Skorzystała. Syglądał na typowego złego
chłopca, w skórzanej kurtce i zmierzwionych, czarnych włosach. Domyślił się już,
na kim chciała się odegrać. Wyszli razem z klubu, a gdy tylko zobaczył, że
chłopak za nimi podąża, przyciągnął dziewczynę do siebie. Zdołała jeszcze
kontem oka zobaczyć zdziwioną minę Alana, a już po chwili została zajęta przez
wymagające wargi nieznajomego. Poddała się. Dziecinna ciekawość kazała jej
sprawdzić, czy będzie zazdrosny, czy choć trochę mu zależało, by się tym
przejął. Gdyby wtedy zdawała sobie sprawę z konsekwencji tego czynu, nigdy nie
zgodziłaby się na propozycję nieznajomego, który wyglądał co najmniej podejrzanie.
Została brutalnie odciągnięta, a już po
chwili usłyszała trzask łamanej kości. Nieznajomy trzymał się za nos, a między
jego palcami ciekła krew.
- Nie waż się jej tknąć – warknął szatyn,
mierząc go wzrokiem.
- Nie zabronisz mi – syknął tamten i wtedy
rzucił się z pięściami na chłopaka.
Gdyby mogła, gdyby potrafiła, pewnie jakoś by
zainterweniowała, ale mogła tylko krzyczeć, by się uspokoili. Nic to nie dało.
Chciała jakoś ich powstrzymać, jednak i wtedy została brutalnie odepchnięta, a
jej głowa uderzyła o beton. Ostatnim, co usłyszała, był wystrzał – ktoś miał
przy sobie broń, ale wtedy już nie
zdołała się nad tym zastanowić, bo ogarnęła ją ciemność.
Dziś już wiedziała, nieznajomy okazał się
kryminalistą, a ona straciła jedyną osobę, którą pokochała i którą zawsze
uważała za przyjaciela. Co gorsze, straciła ją podwójnie, a poczucie winy nigdy
nie dawało o sobie zapomnieć i pojawiało się zawsze w najbardziej
nieodpowiednim momencie. Żyła ze świadomością, że przez nią zginął człowiek,
którego, pomimo zdrady, przecież kochała. Czy byłaby w stanie pokochać znów?
Pewnie tak, ale przez ten incydent znów schowała się za swoim murem i nie
dopuszczała do siebie prawie nikogo. Nie wie czy jej wrażliwa dusza byłaby w
stanie przetrwać kolejną stratę, bo chociaż wydaje się być twarda jak mało kto,
są to tylko pozory. Jednak, kto dzisiaj nie idzie na skróty i próbuje obejść
nawet najwyższy mur? Pokonać przeszkody, które innych przerastają?
Samotność. Nauczyła się z nią żyć. Obdarzy
cię przyjaznym półuśmiechem, ale jej dusza będzie krzyczeć. Usłyszysz ją?
Jeden tatuaż na lewej łopatce, pamiątka,
która zawsze będzie przypominać.
Then I lost
it all.
Who can save me now?
***
[Eh, nie potrafię zawrzeć całej historii w jednej notce, ale chciałam ją opisać w całości, więc wyszło, jak wyszło. Pewnie nastrzelałam byków, jeśli wyłapiecie błędy, proszę o wytknięcie. Gratuluję tym, którzy dotrwali do samego końca.]
[Jak dla mnie bardzo ładnie napisane :) przyjemnie się czyta :)]
OdpowiedzUsuń[W końcu udało mi się zabrać za czytanie, a uwierz mi - nie mogłam się doczekać :D I nie myliłam się, bo notka powaliła mnie na kolana, naprawdę. Jest lekko napisana, ale jednocześnie pełna emocji i bardziej przybliżyła mi postać Rak. Naprawdę, naprawdę niezła notka :D Gratuluję ;)]
OdpowiedzUsuńAmelia
[Błąd jest na pewno w tytule postu - "ever" zamiast "never" ;)]
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że ten błąd to taki zamierzony... Notkę przeczytam dzisiaj, jak wrócę do domu ;)
OdpowiedzUsuń[Najpierw dziękuję, nieźle się natrudziłam nad tą notką, żeby móc chociaż trochę przybliż postać Rak.
OdpowiedzUsuńNie jest to błąd a nawet jeśli, to zamierzony. W tłumaczeniu "Jesteś najlepszym romansem, jakiego nigdy nie miałam". Dodam, że jest to cytat z piosenki, a w takich różne dziwy można spotkać ;P]