Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1939. „You are the best romance I’ve never had”


    Samotność. Pewnie znasz to uczucie, kiedy mimo otaczających cię ludzi, czujesz się nawet bardziej samotny niż gdybyś był sam. Ludzie mijają cię, ignorują i odchodzą. Ogarnia cię pustka, której nie sposób zapełnić. Dlaczego? Bo oni nie akceptują kogoś, kto wychyla się poza margines. Każdy, kto choć trochę się wyróżnia i ma własne zdanie, kto nie da sobie wmówić byle czego, jest traktowany jako potencjalne zagrożenie, osobę, z którą nie warto się zadawać. W dobie klonów sławnych gwiazdeczek, sztucznych uśmiechów i ogólnej fałszywości, prawda i szczerość często mylona jest z arogancją, bo kto w tych czasach potrafi jeszcze nie zgubić się wśród tłumu, wyłamać się i iść pod prąd? Ludzie chodzą na skróty, nie lubią stawiać czoła problemom, nie potrafią zrozumieć innych od siebie, a nawet nie próbują. Po co się nimi przejmować? To ich problemy, nie będę się wtrącać – pomyśli zdecydowana większość. Jednak chyba odbiegłam trochę od głównego tematu, więc może wrócimy się trochę wstecz?
    Tego właśnie doświadczyła, kiedy w szkole nikt nie potrafił wyłamać się i powiedzieć głupiego „cześć”. Może miała pecha, że trafiła akurat do tego prywatnego liceum, gdzie poziom tolerancji sięgał poniżej zera. Tutaj wyjątkowość tępiło się tak, by nauczyciele nie mieli o niczym pojęcia, bo ich w gruncie rzeczy nie obchodziło, jak wyglądają uczniowie, póki nie pojawią się w szkole całkowicie roznegliżowani. Cały rok znosiła docinki, ignorując oprawców lub czasem odcinając się równie ostro, by zamknąć na jakiś czas niewyparzone buźki całej reszcie. Gdyby nie była dziewczyną, już od dawna nosiłaby ślady licznych bójek. Na szczęście „koleżanki” miały na tyle oleju w głowie, by nie zbliżać się do potencjalnie niebezpiecznej i agresywnej buntowniczki. Póki trzymała się na uboczu i nie odbiła żadnej z nich chłopaka, miała spokój od damskich wyzwisk. Najgorsza była szkolna elita, uważali się za najlepszych, więc żeby podreperować swoje i tak bujne ego, musieli trochę pośmiać się z innych, czyż nie? Tylko kto by się spodziewał, że taki odmieniec może mieć własne zdanie, ba, wyrazić je na głos i jeszcze się odgryźć tak, by zabolało?  Trafiła kosa na kamień, mówi się w takich sytuacjach. Sytuacja rodem z komedii romantycznych dla niestabilnych emocjonalnie nastolatek. Już się domyślacie, co zaszło?
    Nadeszła druga klasa liceum a wraz z nią, pełno niespodziewanych wydarzeń, których konsekwencje ciągną się za nią do dzisiaj. Miało być spokojniej, wielu zrozumiało już, że głupimi tekstami nic nie wskórają, a ona nauczyła się żyć w samotności. Miała brata. Aaron zawsze był dla niej wsparciem, kiedyś bronił jej przed rodzicami, potem nauczył jak radzić sobie z natrętami. Cichy anioł stróż, który wspomagał ją w trudnych sytuacjach. Tylko, gdzie tutaj scenariusz z filmu? Ano, los zgotował jej ciekawą niespodziankę w osobie nowego ucznia. Doszedł do jej klasy, rozsyłając wszystkim swój promienny uśmiech, od którego dziewczynom miękły nogi. Całkowicie przekonany o swojej wartości, od razu wydał się podejrzany. Dosiadł się do niej, chociaż jeszcze dwie ławki były wolne, a co najmniej kilka innych osób zachęcało go do wstąpienia w „lepsze” grono. Czemu to zrobił? Zapytany, odpowiadał, że spodobały mu się jej fioletowe włosy. Był to pierwszy komplement z ust płci przeciwnej, jaki usłyszała. Gdyby nie ostrzeżenia brata i trochę oleju w głowie, pewnie zdobyłby jej sympatię samym tym stwierdzeniem. Trafił jednak na ciężki orzech do zgryzienia.
    - Nie musisz być miły – stwierdziła, mimowolnie zakładając kilka kosmyków za ucho.
   - Ale chcę, naprawdę są świetne – odpowiedział, a w błękitnych tęczówkach zatańczyły wesołe iskierki.
    Spojrzała na niego podejrzliwie, szukając jakiś oznak tego, że się z niej nabijał, ale nie znalazła ich. Przewrażliwiona była, odkąd zdążyła usłyszeć już kilka nieprzyjemnych zaczepek ze strony innych chłopaków. Jakimś dziwnym trafem, temu jednemu nie chodziło wcale o to, by jej dogryźć. To już samo w  sobie kazało jej zachować czujność.
    - Czemu dosiadłeś się akurat do mnie? – zapytała, wiedziona ciekawością. Mało kto spędzał z nią czas dobrowolnie, tak to już wyglądało.
    - Bo chciałem cię poznać – powiedział, tak po prostu, unosząc jeden kącik warg w przyjaznym uśmiechu.
    Zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem, jakoś ciągle nie potrafiąc uwierzyć jego słowom. W sumie, nie wyglądał na typowego chłopaka z „elity”, który chciałby się dowartościować, dokuczając innym. Był raczej tym pewnym siebie typem świadomym własnej wartości.
    - Nie jestem dobrym materiałem na koleżankę – mruknęła, ale nawet nie włożyła w to tyle chłodu, ile by chciała. Odwróciła od niego wzrok, próbując skupić się na temacie omawianym przez nauczyciela.
    - Jakoś ci nie wierzę – usłyszała rozbawiony szept przy swoim uchu.
    - To uwierz – odrzekła zimno, ale chłopak nie dał się nabrać.
    Był to najbardziej irytujący typ człowieka, jaki przyszło jej poznać. Niemal nie zwracał uwagi na jej złośliwości czy krótkie odpowiedzi, zarażając swoim nonszalanckim uśmiechem, który z czasem polubiła. Właśnie tak, pomimo niezbyt obiecującego startu, zwykła znajomość przerodziła się w przyjaźń. Rak wychyliła się nieco zza swojego muru, a potem nie wiele już brakowało, by ją zza niego wyciągnąć. Została wyrwana ze swojego małego światka i porwana w całkowicie inny, pełen śmiechu i tych błękitnych oczu. Alan – tak miał na imię. Kiedy już bliżej się poznali, okazało się, że sam nie jest taki święty. Ich rozmowy pełne były niewielkich złośliwości i dogryzek, a rozumieli się lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dzięki niemu otworzyła się na ludzi, zdobyła przyjaciół, zaczęła cieszyć życiem. Mówią, że pasja łączy ludzi – jakże trafne to stwierdzenie było w tym przypadku. Połączyła ich właśnie wspólna pasja, razem tańczyli i upadali. Zabawne, że wystarczyła jedna osoba, by wszystko zmienić.
    Oczywiście nie mogło być wiecznie kolorowo i radośnie. Po trzech latach nauki tańca na rurze, Aaron otworzył klub i poprosił siostrę o przysługę. Zgodziła się, bo jak mogłaby odmówić? Jakiś czas potem rzuciła studia. Zaczęła występować, a to wcale nie spodobało się chłopakowi. Przyjaźnili się, mówił, że będzie ją we wszystkim wspierał, ale tego nie chciał zaakceptować.
    - Myślałem, że bardziej się szanujesz – warknął na nią pewnego razu, gdy mu o tym powiedziała.
    Zmrużyła powieki, kiedy poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca.
    - Co ci w tym przeszkadza? – zapytała chłodno, zakładając ręce na piersiach.
    Spojrzenie, które jej posłał, pełne było gniewu i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła określić.
    - Jeszcze się pytasz?
    Zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc o co może mu chodzić. Powiedziała już, że nie ma zamiaru się rozbierać więc, czy mógł być… Nagle otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się lekko złośliwe, kiedy doznała olśnienia.
    - Czyżbyś był zazdrosny? – Uniosła jedną brew, a chłopak założył ręce na piersi i spojrzał jej twardo w oczy.
    - Oczywiście – odparł po prostu, bez cienia krępacji.
    Przez chwilę milczeli, a Rak próbowała sobie przyswoić nową informację. Czy miał prawo być zazdrosny? Byli przyjaciółmi, podobno.
    - A jeśli zatańczę dzisiaj dla ciebie? – Uśmiechnęła się lekko, unosząc jeden kącik warg.
    Zmiękł, ten uśmiech zawsze tak na niego działał i ona doskonale o tym wiedziała. Spojrzał na nią podejrzliwe, szukając oznak jakiegoś podstępu, jednak nie doszukał się takowego.
    - Zależy jak zatańczysz – odpowiedział, odwzajemniając znaczący uśmiech.
    Zrobiła, jak postanowiła. W klubie zebrał się spory tłumek, by zobaczyć pierwszy występ, który miał należeć tylko do niej. Zgodnie z obietnicą, zadedykowała go mu. Gwar ucichł nieco, gdy w klubie rozbrzmiały pierwsze nuty wolnej piosenki, która zdawała się pobudzać zmysły. Dla niej świat przestał istnieć wraz z pierwszym ruchem, kiedy pozwoliła muzyce swobodnie płynąć przez swoje ciało. Chłód metalu był dla niej jak zastrzyk adrenaliny, słodka obietnica rozkoszy i namiętności, jaką okazywała tylko przez taniec. Była bardziej niż świadoma palącego spojrzenia, które tylko nakręcało ją jeszcze bardziej. Nie spieszyła się, powoli przechodząc z jednej pozycji do drugiej, wpasowując się niemal idealnie w muzykę, co zostało nagrodzone zbiorowym westchnięciem. Chciała, by wyszło spokojnie i zmysłowo. Chciała, by nie mogli oderwać wzroku, kiedy odrzuci włosy i spojrzy mu w oczy, dostrzegając w nich namiętność, której nigdy u niego nie widziała. Tamtego wieczoru zwykła przyjaźń przerodziła się w coś zupełnie innego.
    Nic nie powiedział, ale jego wzrok mówił sam za siebie. Zaproponował, że ją podwiezie, ale koniec końców wylądowali w jego mieszkaniu, nie miała zamiaru siedzieć w swoim pokoju, kiedy jej brat prawdopodobnie kogoś sobie sprowadzi. Nieco bardziej zdenerwowana niż zwykle podążała za nim w głąb mieszkania i choć była tam już wiele razy w ciągu tych paru lat, tym razem czuła się dziwnie podekscytowana. Chłopak chwycił ją za dłoń i pociągnął w stronę jednego z pokoi, dobrze wiedziała którego.
    - Alan, czy ty… - Chciała jakoś zaprotestować, obronić się przed tym co oczywiste, ale nie zdołała nic więcej powiedzieć.
    Została przyciśnięta do drewnianych drzwi, a chłopak znalazł dla niej o wiele lepsze zajęcie od mówienia, nakrywając jej wargi swoimi. Napięcie, które nimi targało, osiągnęło swoje wyżyny, a z gardła dziewczyny wyrwało się ciche westchnięcie. Kiedy przesunął palcami po jej rozpalonej skórze, zadrżała pod delikatnym dotykiem, a on poczuł dreszczyk satysfakcji, gdy zdał sobie sprawę, że potrafi doprowadzić jej silne ciało do drżenia. Zabawne jak jeden impuls potrafił doprowadzić człowieka niemal do granicy, którą przekroczyli tamtej nocy.
    Mogłoby się zdawać, że lepszego scenariusza życie nie mogło im wymyślić. Przyjaźń, która z czasem zamieniła się w piękne uczucie, łączące ich bardziej niż cokolwiek innego. Ktoś mógłby powiedzieć, że byli dla siebie niemal stworzeni. Wiecie jak to jest, kiedy jedna osoba wpływa na drugą tak, że oboje chcą być lepsi dla tej właśnie osoby? Scenariusz jak z bajki, który przydarzył się naprawdę. Tylko, że w życiu nie ma szczęśliwych zakończeń, zwłaszcza jeśli wszystko układało się prawie cały czas ładnie i pięknie. Oczywiście nie licząc niewielkich kłótni i cichych dni, które przeżył chyba każdy. Jednak plusy bez minusów nie istnieją, zawsze musi pojawić się jakiś negatyw, który nie raz potrafi wszystko zepsuć. Wystarczył jeden wyjazd, rozłąka na dwa tygodnie, by wszystko się posypało.
    Rodzinne wakacje, świetna sprawa, jeśli lubisz swoją rodzinę. Znów nasłuchała się, że nie ma przyszłości, bo zrezygnowała z zostania astrofizykiem. Idealny początek wakacji. Skończyła już dwadzieścia cztery lata, a oni ciągle próbowali ją pouczać i mówić, jak powinna żyć. Nawet co do Alana mieli jakieś ale, chociaż byli już ze sobą dwa lata, a przyjaciółmi byli jeszcze na długo przedtem. To akurat jest zabawne – znając kogoś taki szmat czasu można się spodziewać, że wie się o nim już niemal wszystko, a potem okazuje się, w jakim błędzie byliśmy, myśląc w ten sposób. Tylko Włochy okazały się być pozytywnym aspektem tego wyjazdu, bo jak się później okazało, kiedy wróciła, wszystko się zmieniło.
    Gdy postawiła stopę w mieszkaniu, niemal w podskokach wbiegła do pokoju, by wszystko zostawić, przebrać się i wybiec, odprowadzana przez zdziwiony wzrok brata. Miała już po dziurki w nosie przytyków rodziców i jedynym czego chciała, to znów znaleźć się blisko chłopaka. Z uśmiechem na ustach wkroczyła do jego mieszkania. Powinien się był jej spodziewać, zostawiła mu wiadomość jeszcze zanim wylatywali z Włoch. Nigdy nie spodziewałaby się tego, co tam ujrzy, a co rozłamało jej serce na dwie równiutkie połówki. Gdy tylko zobaczyła, jak chłopak leży na łóżku z jakąś nieznaną jej blondynką w bardzo jednoznacznej pozie, poczuła, jakby ktoś wbił jej sztylet w plecy i przekręcił nim kilka razy, by na sam koniec wyszarpnąć i zostawić bliznę, która nigdy się nie zagoi.
    - A więc tak się zabawiasz, gdy mnie nie ma? – odezwała się chłodno, zakładając ręce na piersi.
    Jedyne czego teraz pragnęła, to uciec i pozwolić łzom na swobodne spłynięcie po jej bladych policzkach, ale nie potrafiła się odwrócić. Szatyn nagle oderwał się od dziewczyny i spojrzał na nią z szokiem wymalowanym w oczach. Odskoczył od blondynki jak oparzony, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił.
    - Rak, ja… - zaczął, ale zamilkł równie szybko, kiedy uniosła dłoń.
    - Tylko nie mów, że to nie tak jak myślę – syknęła. Jej morderczy wzrok spoczął na przestraszonej dziewczynie, która pewnie dopiero teraz domyśliła się, kim była fioletowo włosa. – Miłej zabawy życzę – dodała jeszcze chłodno i wybiegła z mieszkania.
    Nie chciała dłużej słyszeć jego głosu, który wołał za nią jeszcze przez chwilę, zanim nie zdołała wtopić się w tłum przechodni i ukryć w jakiejś uliczce. Uczucie, jakby ktoś rozerwał ci serce na miliony drobnych kawałków, wcale nie było przyjemne. Niemal uniemożliwiło oddychanie, ściskając w klatce najgorszym bólem, jakiego można doświadczyć. Beznadziejność, jaka ogarnęła wtedy jej umysł, była gorsza niż cokolwiek co zdołała do tej pory przeżyć. Świadomość, że nie była dość dobra, bo nawet nie warta tego, by na nią poczekać. Myśl, że przecież mogła się tego spodziewać po kimś tak rozchwytywanym. Wszystko zwaliło się na nią w tym krótkim momencie. Pewnie nie wytrzymał presji otoczenia – prychnęła pod nosem, próbując jakoś powstrzymywać płacz. Miała ochotę krzyczeć i łkać jednocześnie, zaszyć się w jakimś ciemnym kącie i nigdy nie wyjść. Wiedziała, że zbytnia wrażliwość kiedyś ją zgubi, a wtedy niewiele już do tego brakowało. Gdyby nie miała choć trochę oleju w głowie, pewnie zostałaby siedzieć w tej ciemnej uliczce, a nocą znaleźliby ją jacyś niezbyt przyjemni osobnicy. Zadzwoniła po brata, a on nawet nie pytał co się stało, tylko przyjechał i zabrał ją do domu.
    - Powiedz tylko słowo – zaczął, wyraźnie wściekły. Nikt nie miał prawa krzywdzić jego małej siostrzyczki.
    - Nie, sama to załatwię – szepnęła, kreśląc dziwne szlaczki na szybkie samochodu.
    Kilka następnych dni spędziła w swoim pokoju, z muzyką puszczą tak głośno, że nawet sąsiedzi zaczynali się upominać, by trochę to przyciszyła. Ćwiczyła, całymi dniami doskonaliła już dopracowane techniki, uczyła się wszystkiego, czego była w stanie. Ratowała się jedynym, co jeszcze jej pozostało, bo przez taniec mogła wyrazić wszystko to, czego nie potrafiła ubrać w słowa.
    Aaron był wściekły, kilka razy już jej mówił, że ten idiota przychodził niemal co noc do klubu, bo do mieszkania nigdy by go nie wpuścił. Klientów ubyło, bo i główna atrakcja nagle zniknęła, nie mogąc poradzić sobie z nieznośnym uciskiem w klatce piersiowej. W końcu jednak musiała wrócić, weszła na scenę, witana oklaskami. Spojrzała mu w oczy, te które kiedyś tak kochała, a jej wzrok jasno mówił „patrz, co straciłeś”. Zatańczyła tak, jak jeszcze nigdy wcześniej, bo przelała w swoje ruchy wszystko to, co teraz nie pozwalało jej normalnie funkcjonować. Złość, bezsilność, smutek i żal, bo tancerz nie powinien myśleć, tylko czuć. Przez cały jej występ nikt nie się odezwał, nikt nie odważył się nawet szepnąć, by na sam koniec oklaski mogły zabrzmieć donośniej niż kiedykolwiek.
    Zeszła ze sceny, odprowadzana bardzo jednoznacznym spojrzeniem. Teraz zrozumiał, ale przecież było już za późno. Spotkała kogoś, jeszcze zanim poszła zatańczyć. Czekał na nią zaraz przy barze, gdy już wróciła z garderoby w pełni ubrana. Nikt ważny, nic do niego nie czuła, ale stwierdził, że może jej pomóc. Skorzystała. Syglądał na typowego złego chłopca, w skórzanej kurtce i zmierzwionych, czarnych włosach. Domyślił się już, na kim chciała się odegrać. Wyszli razem z klubu, a gdy tylko zobaczył, że chłopak za nimi podąża, przyciągnął dziewczynę do siebie. Zdołała jeszcze kontem oka zobaczyć zdziwioną minę Alana, a już po chwili została zajęta przez wymagające wargi nieznajomego. Poddała się. Dziecinna ciekawość kazała jej sprawdzić, czy będzie zazdrosny, czy choć trochę mu zależało, by się tym przejął. Gdyby wtedy zdawała sobie sprawę z konsekwencji tego czynu, nigdy nie zgodziłaby się na propozycję nieznajomego, który wyglądał co najmniej podejrzanie.
    Została brutalnie odciągnięta, a już po chwili usłyszała trzask łamanej kości. Nieznajomy trzymał się za nos, a między jego palcami ciekła krew.
    - Nie waż się jej tknąć – warknął szatyn, mierząc go wzrokiem.
    - Nie zabronisz mi – syknął tamten i wtedy rzucił się z pięściami na chłopaka.
    Gdyby mogła, gdyby potrafiła, pewnie jakoś by zainterweniowała, ale mogła tylko krzyczeć, by się uspokoili. Nic to nie dało. Chciała jakoś ich powstrzymać, jednak i wtedy została brutalnie odepchnięta, a jej głowa uderzyła o beton. Ostatnim, co usłyszała, był wystrzał – ktoś miał przy sobie broń, ale wtedy już  nie zdołała się nad tym zastanowić, bo ogarnęła ją ciemność.
    Dziś już wiedziała, nieznajomy okazał się kryminalistą, a ona straciła jedyną osobę, którą pokochała i którą zawsze uważała za przyjaciela. Co gorsze, straciła ją podwójnie, a poczucie winy nigdy nie dawało o sobie zapomnieć i pojawiało się zawsze w najbardziej nieodpowiednim momencie. Żyła ze świadomością, że przez nią zginął człowiek, którego, pomimo zdrady, przecież kochała. Czy byłaby w stanie pokochać znów? Pewnie tak, ale przez ten incydent znów schowała się za swoim murem i nie dopuszczała do siebie prawie nikogo. Nie wie czy jej wrażliwa dusza byłaby w stanie przetrwać kolejną stratę, bo chociaż wydaje się być twarda jak mało kto, są to tylko pozory. Jednak, kto dzisiaj nie idzie na skróty i próbuje obejść nawet najwyższy mur? Pokonać przeszkody, które innych przerastają?
    Samotność. Nauczyła się z nią żyć. Obdarzy cię przyjaznym półuśmiechem, ale jej dusza będzie krzyczeć. Usłyszysz ją?
    Jeden tatuaż na lewej łopatce, pamiątka, która zawsze będzie przypominać.

Then I lost it all.
Who can save me now?


***

[Eh, nie potrafię zawrzeć całej historii w jednej notce, ale chciałam ją opisać w całości, więc wyszło, jak wyszło. Pewnie nastrzelałam byków, jeśli wyłapiecie błędy, proszę o wytknięcie. Gratuluję tym, którzy dotrwali do samego końca.]

5 komentarzy

  1. [Jak dla mnie bardzo ładnie napisane :) przyjemnie się czyta :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [W końcu udało mi się zabrać za czytanie, a uwierz mi - nie mogłam się doczekać :D I nie myliłam się, bo notka powaliła mnie na kolana, naprawdę. Jest lekko napisana, ale jednocześnie pełna emocji i bardziej przybliżyła mi postać Rak. Naprawdę, naprawdę niezła notka :D Gratuluję ;)]
    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Błąd jest na pewno w tytule postu - "ever" zamiast "never" ;)]

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że ten błąd to taki zamierzony... Notkę przeczytam dzisiaj, jak wrócę do domu ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. [Najpierw dziękuję, nieźle się natrudziłam nad tą notką, żeby móc chociaż trochę przybliż postać Rak.
    Nie jest to błąd a nawet jeśli, to zamierzony. W tłumaczeniu "Jesteś najlepszym romansem, jakiego nigdy nie miałam". Dodam, że jest to cytat z piosenki, a w takich różne dziwy można spotkać ;P]

    OdpowiedzUsuń