2006
- Przedawkowała.
Głośne przełknięcie śliny, wciągnięcie powietrza, zatrzymanie go w płucach. Powolne zamknięcie powiek, zaciśnięcie dłoni w pięści. Kolejny wdech, jedna łza, druga, trzecia i kolejne. Wilgotne ślady na bladych policzkach, zaciśnięta szczęka, napięte mięśnie.
Zwykłe, banalne, powtarzane codziennie w telewizji czy radiu, wcześniej nie wywołujące w nim jakichkolwiek emocji słowo sprawiło, iż nagle coś w nim pękło. Coś, skrywane od bardzo dawna, czekające tylko na odpowiedni impuls, który umożliwi wybuch. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Zwęziło się pole widzenie, oczy zaszły mgłą, wszystko działo się w zwolnionym tempie. Bezwładnie osunął się na podłogę, opadł na zimną posadzkę niczym marionetka, której nitki zostały przerwane. Przerażający krzyk pełen bólu i nieopisanego smutku wydarł się z jego krtani, jednak nie poczuł ulgi. Wręcz przeciwnie, pojawiła się w nim niemoc, narastająca z każdą sekundą. Zaczęła wypuszczać swe macki w głąb jego duszy, oplatała każdy zakamarek jego rozchwianej świadomości. Zatracał rzeczywistość, zamykał się w sobie, wyłączał na bodźce zewnętrzne. Słyszał głosy, ale ich nie rozumiał. Czuł szturchnięcia, lecz nie reagował. Nastała błoga ciemność.
2009
- Wyjeżdżam – powiedział, zakręcając butelkę z mlekiem. Przeniósł wzrok na mężczyznę siedzącego przy okrągłym stole i mozolnie stukającego w klawiaturę. Ten jedynie zerknął na niego i wrócił do wcześniej wykonywanej czynności, jak gdyby nic nie usłyszał. Brunet przytknął szklankę do ust i upił kilka łyków, uparcie wpatrując się w swoją starszą wersję.
- Nic nie powiesz? – zapytał w końcu, nie mogąc znieść dłuższej ciszy. Mężczyzna zdjął z nosa okulary, przetarł oczy i minimalnie uniósł kąciki warg do góry, spoglądając ponownie na swojego syna.
- Nie jestem zaskoczony twoją decyzją. I doskonale wiesz, że ją popieram. Co jeszcze chciałbyś usłyszeć? – odparł łagodnie, co znacznie kontrastowało z jego surowymi rysami twarzy. Brunet cicho odetchnął i uśmiechnął się szeroko, czując znaczną ulgę. Rozmowy o wyjeździe były dość częstym tematem w domu i teoretycznie rzecz biorąc wiedział, iż ojciec jest przychylnie nastawiony do jego pomysłu, a mimo to wciąż tkwiła w nim nutka niepewności. Została ona jednak zupełnie rozwiana w tejże chwili. Wystarczył ciepły ton i ten ledwo widoczny uśmiech, by zrozumiał, iż jego decyzja jest słuszna.
- Dziękuję, tato – szepnął, a oboje poczuli, że nie chodzi tu jedynie o zgodę na wyprowadzkę.
2013
Niedziela, dzień jak co dzień. Zbliżała się godzina trzynasta, a Landon jak zwykle usadowił się na kanapie z laptopem na kolanach. Veli zajął miejsce obok niego, zwijając się w jedną wielką puszystą kulkę. W rodzimych Helsinkach zbliżała się właśnie godzina dwudziesta, a by tradycji stało się zadość, Vaara jak co tydzień łączył się z tatą na Skype. Była to ich ustalona od dawien dawna pora, która pasowała im obojgu i sporadycznie zdarzało się by dzwonili do siebie w inny dzień, o innym czasie. Kliknął w zieloną słuchawkę i już po chwili w mieszkaniu rozległ się specyficzny dźwięk oczekiwania na rozmówcę. Po kilkunastu sekundach w okienku na ekranie pojawił się ojciec Landona, mężczyzna w średnim wieku o jasnych włosach, które były najprawdopodobniej jedyną cechą wyglądu, jaka ich różniła. Poza tym, byli niemal identyczni – to same czekoladowe spojrzenie, te same kości policzkowe, kształt nosa i ust.
- Hei – mężczyzna przywitał się, posyłając synowi ciepły uśmiech.
- Cześć tato. Co u ciebie? – zaczął brunet, przekrzywiając lekko głowę i włączając kamerowy obraz na cały ekran. Vaara nie wstydził się przyznać, iż szczerze tęsknił za rodzicem. Przeżyli we dwójkę zarówno dobre, jak i złe chwile, choć te drugie niestety bardziej dały im się we znaki. Wiele zawdzięczał swemu ojcu i dlatego kontakt z nim był tak ważny dla młodego Fina.
Rozmowa toczyła się według niepisanego schematu – nowości z tygodnia ze strony ojca, potem relacja Landona. Kilka ploteczek z zimnego, rodzinnego miasta i pozdrowień od dawnych przyjaciół, które brunet przyjął z uśmiechem.
- Landon, mam do ciebie prośbę – zaczął mężczyzna siedzący po drugiej stronie ekranu w momencie, kiedy brunet już otwierał usta by zacząć się żegnać.
- Jasne, wal śmiało – odparł automatycznie, wzruszając lekko ramionami.
- Pamiętasz doktora Koivu?
Zamarł. Nie sposób było zapomnieć o człowieku, który pomógł ci się wygrzebać z największego bagna, w jakie się wpadło. Landon zmarszczył lekko czoło i odstawił szklankę na stolik, zastanawiając się, do czego zmierza jego rodzic.
- Oczywiście, że tak – odparł wolno, jakby zastanawiając się pięć razy nad każdym wypowiedzianym słowem. – A o co chodzi?
- Spotkałem się z nim ostatnio. Pytał co u ciebie… Odpowiedziałem, że świetnie sobie radzisz – zaczął ostrożnie starszy z Finów. Brunet nie sądził, by na tym miała się ta rozmowa skończyć; jego ojciec wyraźnie do czegoś dążył, choć nie potrafił się do końca przemóc i wysłowić. Landon odmruknął coś niewyraźnego, umożliwiając tym samym dalsze kontynuowanie myśli ojca. Ten jednak jedynie westchnął i zagryzł wargi, drapiąc się po policzku.
- Coś jeszcze? – zapytał zniecierpliwionym tonem.
- Doktor uważa, że powinieneś… Powinieneś zgłosić się na kontrolę. Ma przyjaciela w Nowym Jorku, bardzo dobry psychiatra, z pewnością…
- Nie potrzebuję pomocy – uciął ostro. Wziął głębszy wdech by się uspokoić i powstrzymać złość, która już powoli zaczynała w nim buzować. – Wszystko jest dobrze, po co mam więc znowu o tym wszystkim opowiadać komuś obcemu?
- Proszę, Landon. Wierzę ci, ale chciałbym… Chciałbym mieć pewność, że wszystko jest w najlepszym porządku, że potrafisz o tym wszystkim mówić.
Brunet wymruczał ciche przekleństwo pod nosem i przeczesał ciemne kosmyki smukłymi palcami. Wytłumaczenie ojca wcale mu się nie podobało, wiedział, że ta prośba musi mieć jakieś głębsze dno. Sam pomysł uważał za kompletnie idiotyczny i niepotrzebny, ale mógł się poświęcić dla ojca. Zrobiłby dla niego wszystko i mimo, iż wizja spotkania z kolejnym lekarzem ani trochę nie nastrajała go pozytywnie, zgodził się.
- Podaj mi jego imię, nazwisko i numer telefonu – powiedział po dłuższej chwili milczenia. Ojciec uśmiechnął się z ulgą, lecz Landona było stać jedynie na niewyraźny grymas.
*
Doktor Fumey był mężczyzną dochodzącym pięćdziesiątki. Ciemnobrązowe włosy przyprószone były siwizną, zaś niebieskie oczy schowane za prostokątnymi okularami. Delikatny uśmiech błąkał się po jego twarzy, gdy witał się z Landonem, co zdecydowanie sprawiało, iż wyglądał na miłego osobnika.
Początkowo rozmowa przebiegała bardzo niewinnie. Pytania o przyjazd do Nowego Jorku, pracę, zainteresowania… Banalne, można by rzec. Brakowało kawy i widoku na ulicę, a wyglądaliby jak para nieznajomych osób, która zawierała właśnie nową znajomość. Niestety, sielanka się skończyła, gdy Fumey postanowił zejść na wrażliwsze tematy. Wyjaśnił, iż jako jego nowy lekarz uzyskał jego wcześniejszą kartę i mimo, iż doskonale znał jego historię, chciał usłyszeć ją z ust Landona.
- Nie chcę o tym rozmawiać – odparł brunet. Pogodny ton głosu, tak bardzo dla niego typowy, zmienił się diametralnie – był zimny, szorstki i beznamiętny.
- To część terapii.
- Terapię mam już za sobą.
- Najwyraźniej nie, skoro wciąż boisz się o tym mówić – uciął krótko lekarz, tym samym zatykając usta Landona. – Nie musisz się spieszyć, mamy dużo czasu.
Wargi bruneta zacisnęły się w wąską linię. Przymknął powieki i przesunął palcami po skroni. Nie uśmiechało mu się przywoływanie tych wszystkich wspomnień. „Zrób to dla taty. Pokaż, że pokonałeś wszystkie lęki” powtarzał sobie w myślach, lecz mimo to poczuł ogromną gulę w gardle.
- Od czego mam zacząć? – spytał z trudem, spuszczając wzrok na swoje dłonie, splecione ze sobą.
- Najlepiej od samego początku. Opowiedz o Kellinie, twoim bracie – zaproponował spokojnie specjalista. Nieprzyjemne dreszcze przebiegły po plecach bruneta, a włoski na karku stanęły dęba. Przełknął powoli ślinę, rozpaczliwie rozglądając się po pomieszczeniu, jak gdyby w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do ucieczki. W końcu wziął jednak głęboki wdech i wbijając wzrok w podłogę zaczął opowiadać, z każdym słowem czując narastający ból.
- Kellin był dwa lata starszy. Świetnie się dogadywaliśmy, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Zdarzały się sprzeczki, to oczywiste, ale… Zawsze stanowił dla mnie wzór do naśladowania. Kiedy miałem czternaście, a on szesnaście lat, Kellin zaczął interesować się nielegalnymi wyścigami. Początkowo chodził tylko popatrzeć, ale po roku czasu sam brał w nich udział. Wiedziałem, że to niebezpieczne, powtarzałem mu to tysiące razy. Ale on wciąż prosił, bym go nie zdradzał rodzicom. Mówił, że to jego pasja, że to dobry trening, skoro chciał zostać kierowcą rajdowym – brunet urwał, pochylając się i zakrywając dłońmi twarz. Zacisnął zęby, starając się powstrzymać łzy napływające mu do oczu.
- Co działo się dalej? – usłyszał spokojny, wyważony głos mężczyzny. Miał ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że doskonale wie, co się stało i jaki jest cel w torturowaniu go tą rozmową, lecz najzwyczajniej w świecie zabrakło mu sił. Krótka wzmianka o bracie sprawiła, iż czuł się fatalnie słabo. Czując na sobie świdrujące spojrzenie, wyprostował się. Kiedy zaczął kontynuować, jego głos był cichy i drżący, a mimo to wypełniał każdy centymetr kwadratowy pomieszczenia.
- Był wrzesień, dwa tysiące piąty rok. Sobota jak każda inna. Kellin nie wrócił na noc, jak zwykle się ścigał. Wiedziałem o tym, ale dotrzymywałem tajemnicy, tak jak obiecałem. Było koło dziewiątej rano, kiedy zapukali do drzwi. Znaleźli… On… Wypadek. Nie dali rady mu pomóc – wydusił z siebie. Zacisnął palce na podłokietnikach, sprawiając iż pobielały mu knykcie.
- Proszę, kontynuuj.
Minęła dłuższa chwila, nim Landon zdołał się ponownie odezwać.
- Matka z ojcem dowiedzieli się o wyścigach i o tym, że cały czas go kryłem. Tata przyjął to spokojniej. Mama nic nie mówiła, ale czułem, że obwiniała mnie o całe zajście. Przecież gdybym… Gdybym powiedział, może wybili by mu to z głowy? W domu stało się cicho… Mijały tygodnie i miesiące, a wciąż panowała grobowa atmosfera. Mama nie odzywała się. Zrezygnowała z pracy. Początkowo sądziliśmy, że to jej sposób przeżywania jego śmierci. Ale ona… Wpadła w depresję. Bardzo zaawansowaną. Zaczęło się od wizyt u psychologa. Potem były pigułki, aż w końcu szpital. Nie chciała widywać ani mnie, ani taty. Traktowała nas zupełnie jak obcych ludzi. Za każdym razem jak na mnie patrzyła widziałem… Widziałem w jej oczach, że mnie nienawidzi.
Po paru miesiącach wypuścili ją do domu. Podobno nastąpiła poprawa, my jednak jej nie zauważyliśmy. Całymi dniami przesiadywała w sypialni. Nie jadła, nie wychodziła… Egzystowała, nie żyła. Musieliśmy pilnować, by łykała odpowiednią ilość tabletek, aby nie przesadziła. Zdarzało się, że zabieraliśmy ze sobą wszystkie leki, żeby będąc sama w domu, nic nie zrobiła. Mimo to znalazła na nas sposób. Nie wiem jak, ale odłożyła sobie jedno pudełeczko. Byłem w szkole, tata w pracy, minął ponad rok od śmierci Kellina. Wyszła do sklepu, kupiła wódkę i wróciła do domu. Wzięła… Wzięła wszystko, zapiła wódką. Wróciłem do domu, jak zwykle zastałem ciszę. Zajrzałem do sypialni, chciałem się przywitać. Ale ona leżała… Leżała i nie oddychała. Próbowałem coś zrobić, cokolwiek, dzwoniłem, próbowałem… Ale było za późno… Ona… - głos całkowicie mu się załamał. Łzy spływały jedna za drugą po jego policzkach, kapiąc na koszulkę i spodnie. Cała ta sytuacja pojawiła mu się przed oczami, przypomniał sobie każdy detal. Zakrył usta dłonią. Czuł się przytłoczony całą tą sytuacją. Niepotrzebnie zdecydował się na przyjście.
- Opowiedz, co wtedy czułeś, jak wszystko się dalej potoczyło?
Landon nie chciał mówić. Chciał zniknąć, zaszyć się we własnej sypialni. Jakaś cząstka jego świadomości podpowiadała mu jednak, że skoro już odważył się otworzyć, musi dokończyć historię.
- Byłem… Czułem się winny. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Kellin, mama… Gdyby nie ja wciąż by żyli. Trafiłem do doktora Koivu. Były ciężkie chwile, ale ojciec mnie wspierał. Zostaliśmy przecież tylko we dwójkę, musieliśmy stać się dla siebie oparciem. Chociaż w tamtych czasach to on był opoką dla mnie. Zwykłe wizyty nie wystarczały, nie umiałem funkcjonować normalnie. Zachowywałem się trochę jak mama. Zamknąłem się we własnym świecie, wyłączyłem na bodźce zewnętrzne. Gdyby nie ten pobyt w szpitalu… Nie wiem czy dałbym radę z tego wyjść – przyznał cicho, ocierając wilgotne policzki wierzchem dłoni.
- Landon, odpowiedz mi szczerze już na ostatnie pytanie. Czy nadal czujesz się winny?
W gabinecie zapanowała cisza, która trwała o wiele dłużej niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Brunet wpatrywał się w swoje kolana, nie mogąc się odezwać.
- Landon, czy czujesz się winny? – powtórzył Fumey.
- Tak, ale nauczyłem się z tym żyć.
____________________
No, to zarys historii Landona mam już za sobą. Czekam na słowa krytyki :3
[nie wiem jak reszta, ale on zaczyna mi się coraz bardziej podobać ;D i przy okazji uświadamiasz mi, że czas ruszyć dupe i cos skrobnąć ;p a na razie będzie to tylko drugi rozdział w pracy ;/ ]
OdpowiedzUsuń[Po pierwsze - *Emilka bardzo mocno tuli Lanny'ego*. Po drugie - słów krytyki? Chyba żeś oszalała. Notkę czytało mi się przyjemnie. Myślałam sobie - ponad cztery strony w Wordzie, trochę mi to zajmie, powinnam najpierw uporać się z encykliką, ale nie... Szkoda, że tak krótko, ale dobrze jest poznać historię Landona. Notka mi się podobała. A pierwszy fragment? Bardzo... Hm, genialny! Aczkolwiek gdybyś bardzo się tam rozpisała w ten sposób, wmieszała nieco plastycznych uczuć - byłoby mistrzowsko. Ogólnie post udany, cudowny. No, kocham Landona.
OdpowiedzUsuńGłupio jednak trochę, że matka obwiniała go o śmierć brata. I głupio, że stracił dwójkę ludzi sobie bliskich w tak krótkim czasie, bo matkę stracił już po śmierci starszego brata, nie ma z czym tutaj dyskutować. A ja robię z Emy wielką ofiarę... ;/ Bardzo ładnie, bardzo! <3 Więcej takich not.]
[ Dzięki, nie wiedziałam, że tak pozytywnie zostanie ta notka odebrana - w sensie stylu pisania, nie samej treści.
OdpowiedzUsuńCo do pierwszego fragmentu - też mi czegoś tam zabrakło. Chciałam coś więcej dopisać ale ni cholerę nic mi do głowy nie przychodziło, a nie chciałam niczym zepsuć, toteż zostawiłam to tak jak jest ;) ]
[Nawet nie wiesz, jak lubię takie historie! Dramaty tego typu to mój chleb powszedni.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu pierwszego fragmentu pojawiła się we mnie nutka nadziei, że znalazłam kogoś piszącego podobnym stylem do mojego, ale jednak nie - potem pojawiły się takie peeełne i złożooone zdania (co nie jest jakieś złe, ja osobiście uwielbiam równoważniki, pojedyncze wyrazy i tak dalej).
Do sedna - począwszy od fragmentu, gdy wypowiada się ojciec, kończąc na opowieści Landona - cały czas miałam wrażenie, że dialog jest odrobinę... sztywny. Jakby nienaturalny. Przecież niby był zrozpaczony, mówienie o tym sprawiało mu ból, a jednak kiedy zaczął opowiadać, to jak z karabinu maszynowego słowa się posypały, bum, strona w wordzie! :D Później w sumie było już lepiej. Parę wielokropków, krótkie zdania - tak, jak zwykle mówią ludzie.
Błędów jako takich nie dostrzegłam, wszystko okej, no i ten dramatyzm <3]
[ Powiem ci Wolfie, że ja osobiście uwielbiam czytać teksty w stylu tego mojego pierwszego akapitu, ale jakoś sama czuję się w nich niepewnie, dlatego bardzo szybko przerzuciłam się w notce na zdania złożone :D
OdpowiedzUsuńI tutaj też się z tobą zgodzę. Pisząc to, wiedziałam, że normalny człowiek, odczuwający niesamowity ból po stracie dwóch takich ważnych osób, nie byłby w stanie otworzyć się tak szybko. Nie chciałam jednak dzielić notki na kilka części, a bałam się, że częste wielokropki i zawahania ze strony Landona staną się monotonne i męczące, więc po prostu postanowiłam, że jakimś cudem uda mu się to wszystko opowiedzieć w miarę składnie ^^
I dziękuję bardzo za opinię, takie komentarze naprawdę dużo dla mnie znaczą. Pamiętam, jak dawno temu pisało się notki, a połowa komentarzy (jak nie trzy czwarte) wyglądało mniej więcej tak: "fajnie piszesz ;*" itp. To było dość dołujące i aż odechciewało się wszystkiego, a tak to przynajmniej chce się człowiekowi dalej rozwijać C: ]