Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1926. Non omnis moriar.


Tego dnia w szpitalu panowało niemałe zamieszanie i choć sezon zimowy dobiegał końca, na izbie przyjęć nie brakowało pacjentów ze złamaniami i zwichnięciami. Po ostatnich opadach śniegu prawie nie było śladu, zastąpił go rzęsisty deszcz – Nowy Jork przypominał więc ogromną kałużę. Taka pogoda nie sprzyjała spacerom, ale nowojorczyków nic nie zniechęcało, a ruch uliczny nie zmniejszał się, podobnie jak korki. Mieszkanie w dużym domu na przedmieściach miało wiele plusów, zwłaszcza latem, gdy bez obaw o pretensje sąsiadów z mieszkania piętro niżej mogła zapraszać przyjaciół na imprezy, ale i minusy – był nim czas spędzany w podróży do centrum. Tego dnia szczególnie jej się spieszyło, jechała do szpitala.
Poród zaczął się kilka tygodni wcześniej niż to było zaplanowane i choć wiedziała, czego się spodziewać, bała się. Nie opuszczały jej złe przeczucia. Po dotarciu do szpitala – nareszcie! – od razu została „posadzona” na wózku, a pielęgniarka wezwała lekarza prowadzącego i kazała przygotować salę. Podczas porodu wystąpiły komplikacje, zapanowała nerwowa atmosfera. 

Rodzina czekająca na korytarzu niecierpliwiła się, a mąż nerwowo przestępował z nogi na nogę. Nie mógł doczekać się narodzin pierwszego dziecka, był więc naprawdę podekscytowany. Moment, w którym dowiedział się o ciąży pamiętał bardzo dobrze – akurat byli na spacerze w parku, w jego rodzinnym mieście. Kłótnia wisiała w powietrzu, chodziło o drobiazgi związane ze ślubem, który miał odbyć się już dwa dni później, ale niespodzianka żony sprawiła, że drobne nieporozumienia odeszły w niepamięć. Wychowywali już córkę żony z pierwszego małżeństwa, kochał dziewczynkę jakby była jego biologicznym dzieckiem i starał się być jak najlepszym ojcem – dla nowo-narodzonego synka również. 
Wiedząc, że urodzi mu się potomek płci męskiej, pękał z dumy.Miał uczestniczyć w porodzie, ale dowiedział się za późno i kiedy dotarł do szpitala, nie mógł już wejść na salę.Cholerne korki!
- Przykro nam, ale matki i dziecka nie udało się uratować.Gdy lekarz odszedł, mężczyzna ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.

  Rose, obudziwszy się z krzykiem, gwałtownie usiadła na łóżku. Kilka minut zajęło jej unormowanie oddechu, dopiero wtedy powoli wstała. I tak musiała przy tym przytrzymywać się szafki nocnej, bo choć oddychała spokojniej, kręciło jej się w głowie. Obijając się o ściany, jak w amoku wyszła z sypialni na korytarz. Wciąż jeszcze miała przed oczami obrazy ze swojego snu, zastygłą w przerażeniu twarz umierającej kobiety i jej zrozpaczonego męża, do którego chyba jeszcze nie docierało to, co się stało. W uszach dźwięczał jej płacz dziecka, tak gwałtownie urwany… Musiała upewnić się, że z Rae wszystko w porządku. Jej pokój wyglądał tak, jak zawsze, każdy przedmiot był na swoim miejscu, wiele zabawek rozrzucono w „artystycznym nieładzie”. W obawie przed potworami wychodzącymi spod łóżka, zostawiono zapaloną stojącą na komodzie lampkę. Poprawiając dziewczynce kołdrę, która jak zwykle znalazła się w nogach łóżka, wsłuchiwała się w jej rytmiczny oddech. Mała najwyraźniej śniła o czymś przyjemnym, bo co jakiś czas leciutko się uśmiechała. Przed wyjściem pocałowała ją w czoło, a potem cicho zamknęła za sobą drzwi.
Koszmar, który obudził Rosalie, nie był pierwszym takim snem, choć nikomu o nich nie opowiadała. Była przemęczona, ostatnio ciężko pracowała – chciała przecież założyć firmę. Potrzebowała krótkiego urlopu, choćby kilki dni, odpoczynek na pewno dobrze by jej zrobił. Zastanawiało ją tylko, dlaczego w jej snach pojawia się kobieta w ciąży. To jakiś znak? Powinna sięgnąć po sennik? Nie wierzyła w przesądy, znaczenie snów i magię, była sceptycznie nastawiona do wszelkich zjawisk paranormalnych. Dla UFO robiła wyjątek. W przedpokoju odruchowo spojrzała w lustro i kierując się kobiecą próżnością, poprawiła nieco potargane włosy. Okręciła się też wokół własnej osi, uważnie lustrując swoją sylwetkę – nawet podciągnęła za duży o kilka rozmiarów t – shirt, w którym sypiała. Wyglądała całkiem nieźle, tylko żebra trochę za bardzo jej wystawały… Joker, biszkoptowy labrador, leżąc na dywanie, obserwował właścicielkę z psim zdziwieniem widocznym na pysku. Kuchenny zegar wskazywał godzinę czwartą. Po chwili namysłu Rose stwierdziła, że nie opłaca jej się iść spać, ale nie jest to też odpowiednia pora na śniadanie. Z szafki wyjęła więc kieliszek i butelkę wina – słodkie, prosto z winiarni Sol. Na wino każda pora jest dobra.

__________
Prawdę mówiąc, w tej nocie Rose miała rzucić się z wieżowca, ale jak widać to jeszcze nie jest TEN czas. 

3 komentarze

  1. [ jezusie.. wystraszylas mnie koncem pierwszego fragmentu!! Już chcialam na ciebie krzyczeć, ale na szczescie nic nie zrobiłaś Rosalie ;) Dlaczego chcesz ja usmiercic? :( Si się nie zgadza! :(]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja też się nie zgadzam! Zobaczysz, jak tylko spróbujesz coś takiego zrobić, to znajdziemy z Si odpowiednie księgi, poszukamy jakiegoś nekromanty, odprawimy miliony rytuałów i sprowadzimy Rose z powrotem! Więc skoro na to samo wyjdzie, to może lepiej nic nie kombinować...?:D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ O nieee, Różyczko, bez takich numerów. Nota jak wiadomo napisana dobrze, chociaż prawie zeszłam przy czytaniu pierwszej części. Nie pozwolę skrzywdzić ani Rose ani jej dzieciaczków, no waaay! Zaraz lesbijska część mojej Joyce zaprosi ją na randkę i się nią zajmie :p ;D]

    Joyce.

    OdpowiedzUsuń