Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1921. Szczęście bywa niekonwencjonalne


Przez szeroko otwarte okna wpadało do pokoi gorące powietrze. Niebo było bezchmurne, a słońce mocno grzało. Pogoda jak z bajki. Wymarzony dzień, by popływać w basenie lub poopalać się leżąc na trawie. Jednak ani w basenie ani w ogrodzie nie było żywego ducha.
Dom od wielu już dni stał niemal pusty. Żadnych biegających z krzykiem dzieci, żadnych głośnych kłótni zakochanych, żadnych wybuchów radości. Gosposia, pani Lovrett, przychodziła tu codziennie, choć niemal nic tu nie robiła.  Czasami coś odkurzyła, codziennie wietrzyła dom, czasem też coś ugotowała dla gospodarzy, ale Ci z dnia na dzień jadali coraz mniej. Jej mąż, Antoine Lovrett, spędzał całe dni w winnicy, która  znajdowała się teraz pod jego wyłączną opieką. Było im tu dobrze, kochali to miejsce, ale wciąż z nostalgią wspominali, jak to było dawniej.
Blisko dwadzieścia lat wcześniej to miejsce tętniło życiem. Blondynka i brunetka- dwie kuzynki- były to oczka w głowie wszystkich mieszkańców. Ich dziadek spędzał całe dni w winnicy, gdzie też one często się bawiły, i z prawdziwą pasją opowiadał im o tym, jak wytwarza się wino. Jego żona, a babcia dziewczynek, rozpieszczała swoje wnuczki najróżniejszymi potrawami. Ciasto? Codziennie inne. Obiad? Zawsze najsmaczniejszy. Pieczywo? Domowej roboty. 
Rodzice dziewczynek zazwyczaj pojawiali się tu wieczorami, w dzień bowiem pracowali w mieście. Blondynka miała tylko ojca, ale to nie miało znaczenia. Ciotka, babcia i kochana pani Marianne Lovrett- te trzy kobiety obdarzały ją taką miłością, że nie odczuwała braku matki. 
Później wszystko się zmieniło. Blondynka, wraz z ojcem, wyjechała do Kanady, tu zaś została brunetka. Poszła do szkoły, później na studia. W międzyczasie wrócił tu ojciec blondynki, osiem lat temu zaś niespodziewanie przyjechała  ona sama. Dom ten na nowo zaczął tętnić życiem. Urodziła się wierna kopia blondynki, nowe oczko w głowie wszystkich mieszkańców.
Teraz, po tych czasach, zostały tylko wspomnienia i pies. Mieszkańcy miasteczka często zastanawiali się, dlaczego państwo Greece są sami, dlaczego wnuczki ich zostawiły, dlaczego nie widują swoich prawnuków. Syna stracili, córka mieszkała w Paryżu. Co się stało, że sami mieszkali w tak pięknej posiadłości, co się stało, że nikt z rodziny nie pomagał im w winnicy?
Ludzie lubią plotki, czym byłby świat bez nich? O tej rodzinie też dużo plotkowano, w końcu było o czym. Mówiło się, że brunetka, Patricia, pracuje w więzieniu. Skończyła psychologię i pedagogikę, to wszystko nawet do siebie pasowało. A blondynka… Ona była o wiele ciekawszym tematem rozmów. Pojawiła się tu kiedyś z dzieckiem, jako samotna matka. Skąd ono się wzięło, czyje było? Tego nikt nie wiedział. Wzięła tu ślub, ale potem wyjechała, rozwód zaś nastąpił bez spotkania. Nikt nie wiedział gdzie mieszka, co robi. Idealna podstawa do plotek. A te były bardzo różne. Jedni mówili, że jest prostytutką, inni, że poślubiła jakiegoś miliardera i żyje nic nie robiąc, jeszcze inni sądzili, że prowadzi nieczyste biznesy. Taka czarna owca w rodzinie. Jakaś przecież musi być, prawda? No i jak ta blondynka miałaby uczciwie pracować, skoro ma nie wiadomo czyje dziecko i nie odwiedza własnych dziadków?



Ponad sześć tysięcy kilometrów dalej, w Nowym Jorku, rozbrzmiewał wesoły śmiech małej Hayley. Razem z bratem ganiali się po mieszkaniu, walcząc tym samym o ostatniego gofra z czekoladą. Cassidy zmywała niespiesznie talerze, patrząc na nich z uśmiechem na twarzy. Każdy wieczór spędzony z dziećmi bardzo ją cieszył, były to przecież najpiękniejsze wieczory w jej życiu.  Po dniu spędzonym w kawiarni lubiła ten czas, gdy mogła zapomnieć o wszystkim, nie martwić się o pieniądze i po prostu być z rodziną. Czasami zastępował ją ojciec dzieci, ona wtedy wychodziła by spędzić czas z przyjaciółmi. Czasami bawiła się w klubie, czasami też spędzała czas na cmentarzu, rozmyślając, jakby to było, gdyby Hope lub też ojciec Cass dziś żyli. Zdarzało się też, że wcale z domu nie wychodziła, szła spać wcześniej lub przeglądała plany Charlotte na nowy klub. Ta chciała, by Cass jej pomogła, zaangażowała się w ten projekt, może nawet nie wkładała w to żadnych pieniędzy, ale zaprojektowała wnętrze, dała jakiś pomysł. Z jednej strony Cass traktowała to z lekką rezerwą, z drugiej zaś wiedziała, ze jeśli się nie zgodzi to będzie tego długo żałowała. Poza tym to dałoby jej szansę na zarobienie wystarczających pieniędzy, by wyjechać z dzieciakami na wakacje do Francji, odwiedzić w końcu dziadków.
Ale teraz nie był czas na to, by się nad tym zastanawiać. Heath wygrał, dostał ostatniego gofra. Nikogo to nie zdziwiło, zawsze wygrywał. 
Za tydzień znów będzie czwartek, dzień gofrów,  dzieciaki będą walczyły o ostatniego z nich a Cass będzie sprzątała po kolacji ciesząc się z życia, jakie ma. O lepszym przecież nawet nie śniła.

Niczego w zasadzie do historii Cass to nie wnosi, ale dawno nic nie pisałam, a miałam ostatnio trochę czasu i tak na to mnie naszło :) I nie krzyczeć, kiedyś w końcu się rozpiszę i będzie lepiej :P

Brak komentarzy

Prześlij komentarz