Przez szeroko otwarte okna wpadało do pokoi gorące
powietrze. Niebo było bezchmurne, a słońce mocno grzało. Pogoda jak z bajki.
Wymarzony dzień, by popływać w basenie lub poopalać się leżąc na trawie. Jednak
ani w basenie ani w ogrodzie nie było żywego ducha.
Dom od wielu już dni stał niemal pusty. Żadnych biegających z krzykiem dzieci,
żadnych głośnych kłótni zakochanych, żadnych wybuchów radości. Gosposia, pani
Lovrett, przychodziła tu codziennie, choć niemal nic tu nie robiła. Czasami coś odkurzyła, codziennie wietrzyła
dom, czasem też coś ugotowała dla gospodarzy, ale Ci z dnia na dzień jadali
coraz mniej. Jej mąż, Antoine Lovrett, spędzał całe dni w winnicy, która znajdowała się teraz pod jego wyłączną
opieką. Było im tu dobrze, kochali to miejsce, ale wciąż z nostalgią
wspominali, jak to było dawniej.
Blisko dwadzieścia lat wcześniej to miejsce tętniło życiem. Blondynka i
brunetka- dwie kuzynki- były to oczka w głowie wszystkich mieszkańców. Ich
dziadek spędzał całe dni w winnicy, gdzie też one często się bawiły, i z
prawdziwą pasją opowiadał im o tym, jak wytwarza się wino. Jego żona, a babcia
dziewczynek, rozpieszczała swoje wnuczki najróżniejszymi potrawami. Ciasto?
Codziennie inne. Obiad? Zawsze najsmaczniejszy. Pieczywo? Domowej roboty.
Rodzice dziewczynek zazwyczaj pojawiali się tu wieczorami, w dzień bowiem
pracowali w mieście. Blondynka miała tylko ojca, ale to nie miało znaczenia.
Ciotka, babcia i kochana pani Marianne Lovrett- te trzy kobiety obdarzały ją
taką miłością, że nie odczuwała braku matki.
Później wszystko się zmieniło. Blondynka, wraz z ojcem, wyjechała do Kanady, tu
zaś została brunetka. Poszła do szkoły, później na studia. W międzyczasie
wrócił tu ojciec blondynki, osiem lat temu zaś niespodziewanie przyjechała ona sama. Dom ten na nowo zaczął tętnić
życiem. Urodziła się wierna kopia blondynki, nowe oczko w głowie wszystkich
mieszkańców.
Teraz, po tych czasach, zostały tylko wspomnienia i pies. Mieszkańcy miasteczka
często zastanawiali się, dlaczego państwo Greece są sami, dlaczego wnuczki ich
zostawiły, dlaczego nie widują swoich prawnuków. Syna stracili, córka mieszkała
w Paryżu. Co się stało, że sami mieszkali w tak pięknej posiadłości, co się
stało, że nikt z rodziny nie pomagał im w winnicy?
Ludzie lubią plotki, czym byłby świat bez nich? O tej rodzinie też dużo
plotkowano, w końcu było o czym. Mówiło się, że brunetka, Patricia, pracuje w
więzieniu. Skończyła psychologię i pedagogikę, to wszystko nawet do siebie
pasowało. A blondynka… Ona była o wiele ciekawszym tematem rozmów. Pojawiła się
tu kiedyś z dzieckiem, jako samotna matka. Skąd ono się wzięło, czyje było?
Tego nikt nie wiedział. Wzięła tu ślub, ale potem wyjechała, rozwód zaś
nastąpił bez spotkania. Nikt nie wiedział gdzie mieszka, co robi. Idealna
podstawa do plotek. A te były bardzo różne. Jedni mówili, że jest prostytutką,
inni, że poślubiła jakiegoś miliardera i żyje nic nie robiąc, jeszcze inni
sądzili, że prowadzi nieczyste biznesy. Taka czarna owca w rodzinie. Jakaś
przecież musi być, prawda? No i jak ta blondynka miałaby uczciwie pracować,
skoro ma nie wiadomo czyje dziecko i nie odwiedza własnych dziadków?
Ponad sześć tysięcy kilometrów dalej, w Nowym Jorku,
rozbrzmiewał wesoły śmiech małej Hayley. Razem z bratem ganiali się po
mieszkaniu, walcząc tym samym o ostatniego gofra z czekoladą. Cassidy zmywała
niespiesznie talerze, patrząc na nich z uśmiechem na twarzy. Każdy wieczór
spędzony z dziećmi bardzo ją cieszył, były to przecież najpiękniejsze wieczory
w jej życiu. Po dniu spędzonym w
kawiarni lubiła ten czas, gdy mogła zapomnieć o wszystkim, nie martwić się o
pieniądze i po prostu być z rodziną. Czasami zastępował ją ojciec dzieci, ona
wtedy wychodziła by spędzić czas z przyjaciółmi. Czasami bawiła się w klubie,
czasami też spędzała czas na cmentarzu, rozmyślając, jakby to było, gdyby Hope
lub też ojciec Cass dziś żyli. Zdarzało się też, że wcale z domu nie
wychodziła, szła spać wcześniej lub przeglądała plany Charlotte na nowy klub.
Ta chciała, by Cass jej pomogła, zaangażowała się w ten projekt, może nawet nie
wkładała w to żadnych pieniędzy, ale zaprojektowała wnętrze, dała jakiś pomysł.
Z jednej strony Cass traktowała to z lekką rezerwą, z drugiej zaś wiedziała, ze
jeśli się nie zgodzi to będzie tego długo żałowała. Poza tym to dałoby jej
szansę na zarobienie wystarczających pieniędzy, by wyjechać z dzieciakami na
wakacje do Francji, odwiedzić w końcu dziadków.
Ale teraz nie był czas na to, by się nad tym zastanawiać. Heath wygrał, dostał
ostatniego gofra. Nikogo to nie zdziwiło, zawsze wygrywał.
Za tydzień znów będzie czwartek, dzień gofrów, dzieciaki będą walczyły o ostatniego z nich a
Cass będzie sprzątała po kolacji ciesząc się z życia, jakie ma. O lepszym
przecież nawet nie śniła.
Niczego w zasadzie do historii Cass to nie wnosi, ale dawno nic nie pisałam, a miałam ostatnio trochę czasu i tak na to mnie naszło :) I nie krzyczeć, kiedyś w końcu się rozpiszę i będzie lepiej :P
Niczego w zasadzie do historii Cass to nie wnosi, ale dawno nic nie pisałam, a miałam ostatnio trochę czasu i tak na to mnie naszło :) I nie krzyczeć, kiedyś w końcu się rozpiszę i będzie lepiej :P
Brak komentarzy
Prześlij komentarz