Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[1917] To była zła kobieta.



Szczupła, dosyć wysoka blondynka wyszła z samolotu do budynku lotniska, zsunęła z nosa okulary przeciwsłoneczne i poprawiła chustkę, którą miała owiniętą dookoła głowy. Skierowała kroki ku wyjściu – poza niewielką torebką nie miała ze sobą żadnego bagażu. Bo i po co? Miała wystarczająco pieniędzy, żeby kupić na miejscu potrzebne rzeczy, zresztą pobyt w Nowym Jorku według jej planów miał trwać maksymalnie tydzień.
Miasto wyglądało zupełnie inaczej niż Moskwa. Było bardziej – jakby to powiedzieć? – kanciaste i kwadratowe, a budynki przypominały makietę z kartoników, którą jej córka trzymała w rogu pokoju. Miszka Globenko miała dopiero – a może już? - cztery lata, uwielbiała zwierzątka i lalki. Jej ojciec – prawie czterdziestoletni Aleksiej pracował od świtu do zmierzchu, by jego żonie było jak najlepiej. Natomiast żona Aleksieja Globenko – Diebora – wsiadała właśnie do taksówki w jednym z najbardziej zatłoczonych miast Stanów Zjednoczonych, czego Aleksiej nie był w najmniejszym stopniu świadomy.
Pomimo ogromnych różnic między Moskwą Diebora Globenko poprosiła taksówkarza o pokazanie najciekawszych miejsc w mieście – zapłaciła przy tym suto rublami. Mężczyzna widząc obcą walutę postanowił być miły i uczynny. Turyści zawsze mieli walizki pełne szmalu. Tak więc Diebora w przeciągu całego popołudnia zwiedziła w taksówce niemal całe miasto, wydając przy tym niewiele ponad jedną dziesiątą tego, co miała, nie szczędząc przy tym napiwków. Ostatecznie kazała zawieźć się do najlepszego hotelu w Nowym Jorku. Tam zamówiła sobie pokój dla jednej osoby, kolację, którą miał osobiście przynieść kelner do jej pokoju, zapłaciła nawet jednej z dziewczyn do towarzystwa, żeby poszła w miasto i kupiła jej jedwabną koszulę nocną. Próbowała nie obnosić się z pieniędzmi, jednak nie mogła się powstrzymać przed wydawaniem tego wszystkiego. Nie miała nawet większych wyrzutów sumienia związanych z faktem, iż pieniądze w całości należały do jej męża, który ciężko pracował na dwie zmiany, by móc coś odłożyć. Nie mogła przyznać, że nie kochała swojej córki. Owszem, kochała ją. Ale miała dopiero nieco ponad dwadzieścia trzy lata, a ciągnął się już za nią wiecznie zmęczony, prawie stary już mąż, czteroletnia córka i widmo idealnej żony i matki. Tyle, że Diebora nigdy taka nie była. W wieku osiemnastu lat myślała, że cudownie jest mieć faceta z pieniędzmi, dużo starszego, który wszędzie ją zabierał i wszystko kupował. Była niemal pewna, że koleżanki zazdroszczą jej takiego życia. Tak było w Petersburgu – każdy dzień wydawał się idealny. Później wyjechała z Aleksiejem do Moskwy – miał tam dobrze płatną pracę, dzięki której starczało mu pieniędzy na zachcianki swojej młodej kobiety. Niewiele po tym, jak wspólnie osiedlili się w Moskwie okazało się, że Diebora jest w ciąży. Aleksiej był szczęśliwy, marzył o zostaniu ojcem. Jego przyszła żona nie była aż tak zachwycona. Była wręcz zrozpaczona. Wtedy też miała jeden, jedyny przebłysk świadomości w swoim życiu, przebłysk myśli, że coś jej się nie udało, że coś zepsuła, zrobiła nie po kolei, że w pewnym miejscu dokonała złej decyzji. Ale było już za późno. Urodziła dziewczynkę i udawała szczęśliwą, żyjąc z narastającym żalem do siebie i do całego świata.
W chwili obecnej Diebora Globenko miała dwadzieścia trzy lata i całe życie przed sobą. W odruchu tęsknoty za dawnym życiem – takim, które wiodła w Petersburgu zanim poznała Aleksieja – wróciła do rodzinnego miasta, nie mogąc doczekać się spotkania ze swoją dawną przyjaciółką, z którą od chwili wyjazdu do Moskwy nie utrzymywała kontaktu. W Petersburgu okazało się, że ktoś, na kogo oczekiwała z natchnieniem już od dawna tam nie mieszka. Z goryczą wysłuchała informacji o tym, że jej siostra z wyboru wyjechała do Szwecji, zmęczona życiem wśród tych samych, zniszczonych przez historię i państwo ludzi. Nie zwlekając ruszyła na lotnisko, kupiła bilet do Szwecji, szukając w Internecie miasta o nazwie Ystad. Kilka dni zajęło jej odnalezienie śladu po przyjaciółce. Gdy była już niemal u kresu spotkała Duńczyka – Larsa Erikssena. Okazało się, że studiował z jej znajomą psychologię, obydwoje, jako jedni z niewielu dotrwali do końca i zaliczyli wszystkie egzaminy. Powiedział, że do tej pory utrzymują ze sobą kontakt mailowy, bardzo chwalił i cenił byłą obywatelkę Rosji. Diebora poprosiła o informacje dotyczące miejsca jej pobytu. I tak oto znalazła się w Nowym Jorku. Lars Erikssen podał jej adres uczelni, na której pracowała jako wykładowca.
Diebora ciekawa była, jak jej ułożyło się życie. Pamiętała, jak przyjaciółka za każdym razem powtarzała jej, że miłość to bzdura, a jej niechęć do potomków widoczna była już z daleka. Była więc wykładowcą na uniwersytecie. To o wiele więcej niż niezaliczony kurs języka angielskiego i ukończenie obowiązkowej szkoły w Petersburgu. Być może Diebora miała żal do swojej przyjaciółki o to, że kiedy podejmowała decyzję o zaręczynach z Aleksiejem i wyjeździe do Moskwy ta nie przekonywała jej skuteczniej o swoich racjach. Mając osiemnaście lat nie mogła być w stanie dobrze ocenić sytuacji. Więc dlaczego jej najlepsza przyjaciółka, siostra z wyboru pozwoliła jej na to wszystko? To ona znała się bardziej na życiu i na facetach, dlaczego zgodziła się na to, by Diebora przyjęła zaręczyny od dużo starszego od siebie mężczyzny i wyjechała za nim do Moskwy?
Odpowiedzi na te pytania postanowiła poszukać następnego dnia po południu, dziś chciała się jeszcze trochę zabawić. Wyciągnęła z torebki swoją jedyną sukienkę, poprawiła makijaż i ruszyła do wyjścia. W recepcji zapytała o najlepszy klub w mieście, chciała się bardzo dobrze bawić, jak wtedy, kiedy miała osiemnaście lat.
Hotelowy samochód wysadził ją na ulicy, której nigdy w życiu nie widziała. Nieco zdenerwowana ściskając torebkę kierowała się w stronę neonowej nazwy klubu. Kierowca coś jej tłumaczył, zanim wysiadła. Powtarzał wciąż: „-No Panthera!”. Diebora, nie rozumiejąc ani słowa z jego paplaniny skierowała kroki ku niebieskiemu neonowi przedstawiającym dużego kota. Nie zwróciła uwagi na napis i zeszła w dół po obsypanych solą schodkach. Wewnątrz było już bardzo tłoczno, większość klientów klubu była mężczyznami, a pod ścianą, naprzeciw wejścia zrobiona była wielka, błyszcząca scena. Diebora usiadła przy barze i wodząc wzrokiem za niewiarygodnie szybką barmanką o niebieskich włosach zastanawiała się, co zamówić. Jedyne słowa, które znała po angielsku to ‘piwo’ albo ‘cycki’. W pewien sposób dogadała się z barmanką, która na dźwięk jej głosu nieznacznie się skrzywiła, zamówiła piwo i zapłaciła od razu. Odwróciła się twarzą do sceny i zobaczyła niemal nagą kobietę tańczącą na niej. W pierwszej chwili odruchowo odstawiła butelkę na blat baru i chciała wyjść, jednak opamiętała się szybko. Nigdy jeszcze nie była w barze ze striptizem. Być może powinna spróbować czegoś nowego? Odeszła od Aleksieja po to, by szaleć. Tak więc powinna to robić. Uśmiechnęła się do siebie głupkowato i podeszła do stolika, przy którym siedział samotny mężczyzna. Zmierzył ją wzrokiem, a w końcu wskazał fotel obok siebie. Diebora uśmiechnęła się pod nosem. Rozpoczynał się jej pierwszy romans w nowym mieście!

Jacqueline Anette Rosseau miała dziś straszne urwanie głowy. Na barze była zawsze sama, jednak dziś klienci dawali się we znaki. Nowa tancerka Zoey potrafiła przyciągnąć oko, dlatego też mieli dziś w klubie tłumy od chwili otwarcia. Od tygodnia wraz z małoletnim monterem zatrudnionym na stałe rozklejała po mieście plakaty z wizerunkiem roznegliżowanej Zoey, które miały ściągnąć klientów kusząc ciałem tancerki i darmowym wejściem do północy. Około jedenastej za barem stanął na dziesięć minut główny kierownik sali, Jacqueline miała dzięki niemu chwilę przerwy. Zapaliła dwa papierosy pod rząd, zastanawiając się, ile czasu potrzebuje to stado ogierów, by upić się do nieprzytomności. Zostało jej jeszcze kilka minut, dlatego wymieniła puste skrzynki na pełne i doniosła kilka butelek z zaplecza, czym zaimponowała po raz kolejny kierownikowi.
-O pierwszej dam Ci pół godzinki dla siebie. – Powiedział jej na ucho, starając się przekrzyczeć muzykę i wrzawę wewnątrz klubu. Jacqueline potrząsnęła głową na znak, że zrozumiała i wróciła za bar, obsługując najszybciej jak umiała. Rutynę przerwał kobiecy głos z rosyjskim, miękkim akcentem. Wspomniała czasy spędzone w mateczce Rosji, ale był to jedynie szybki przebłysk dawnych lat. Szczerze miała nadzieję, że te czasy nigdy nie wrócą. W Nowym Jorku było jej bardzo dobrze, tu pracowała i zarabiała sama na siebie, nikt nie wydzierał jej pieniędzy – a nawet jeśli chciał to zrobić na ulicy, to traktowała go paralizatorem – nikt nie pouczał, nie tłumaczył, co wypada, a czego nie. W Nowym Jorku wszystkie zasady i nauki były mało ważne, tak naprawdę to można było wsadzić je sobie w miejsce, gdzie kończył się kręgosłup. Szybko otrząsnęła się jednak z wspomnień o Petersburgu. Kobieta o rosyjskim akcencie powtarzała uparcie jedno słowo w odpowiedzi na każde jej pytanie, tak więc skonsternowana Jackie podała kobiecie piwo najczęściej zamawiane przez tutejszych i podała jej rachunek. Blondwłosa zapłaciła rublami. Jacqueline blisko było do całkowitej irytacji. Wcisnęła monety do kasy z ogromną siłą, mało nie urywając wysuwanej szuflady.
W klubie pojawił się Joseph Volkmann. Jacqueline od razu go rozpoznała i wodziła za nim wzrokiem, ciekawa, co robi tu detektyw. Mężczyzna usiadł samotnie przy stoliku, obserwując pustą jeszcze scenę. Barmanka korzystając z chwilowej wolności podbiegła do Josepha, pochyliła się nad jego uchem i wykrzyczała całą stertę obelg i złośliwości pod jego adresem.
-Złotko, jestem tu służbowo. – Odparł z szerokim uśmiechem, gładząc ją po policzku. Kobieta zrobiła się na chwilę czerwona ze złości.
-Co tak bardzo służbowego możesz tu dla siebie znaleźć? – Zapytała opryskliwie, wbijając paznokcie w obicie fotela, w którym siedział detektyw.
-Dostałem polecenie pilnowania niejakiej Zoey Dixon, zgłosiła nękanie przez jakiegoś faceta. Mam gdzieś jego zdjęcie… - Zaczął szperać po kieszeniach, jednak Jackie poklepała go po czubku głowy i wyprostowała się.
-Nie szukaj złotko, wierzę Ci. – Uśmiechnęła się i mrugnęła do niego zabawnie, kierując się za bar. Wiedziała dobrze, że Zoey była piękną kobietą, a w Nowym Jorku nie brakowało zboków.
Joseph wodził przez chwilę za nią wzrokiem, aż zniknęła w tłumie klientów. Zdawał sobie sprawę z tego, że miał wielkie szczęście spotykając się z panną Rosseau. Była wyjątkową kobietą, kochanką i przyjaciółką. Rozmyślania przerwało mu wejście na scenę jego klientki, Zoey Dixon. Była piękną kobietą, wiedziała, co zrobić z ciałem, żeby całe stado mężczyzn śliniło się na jej widok. Miała wielu wielbicieli, dlatego też kiedy pojawiła się w jego biurze nie był zdziwiony. Sława wiąże się z fanatykami nie posiadającymi granic. Dlatego też spędzał wieczór w klubie Panthera, gdzie dziwnym trafem pracowała jako barmanka kobieta, którą podświadomie kochał.
Kątem oka dostrzegł stojącą przy jego stoliku postać. Na początku myślał, że to kelnerka. Dopiero kiedy zaczęła mówić coś do niego w dziwnym języku zmierzył ją wzrokiem. Nie miał pojęcia, o czym mówiła, więc wskazał jej fotel obok siebie i uśmiechnął się z nutą politowania. Kobieta mówiła do niego żywo w swoim języku, jednak Joseph tylko potakiwał skinięciem głowy lub uśmiechem. Zastanawiał się, czego oczekuje od niego blondwłosa, wychudzona turystka. W końcu odpuścił sobie myślenie o nieznajomej i skupił się na pracy, śledząc wzrokiem Zoey Dixon śmigającą w różnych pozycjach po scenie.  

Około godziny trzeciej Zoey uszykowana była już do wyjścia i czekała na Josepha Volkmanna. W jego towarzystwie czuła się bezpiecznie. Pokątnie dowiedziała się, że detektyw służył kiedyś w jednostce RAF-u, co pociągało ją w nim bezgranicznie. Lubiła silnych facetów. Takich, którzy potrafili o nią zadbać i w potrzebie uratować z opresji. Być może zatrudniła Volkmanna nie tylko po to, by bronił jej przed nachalnymi pijaczynkami? Pytanie to pozostawiła bez odpowiedzi, zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że detektyw Volkmann zadurzony był bez reszty w barmance Jackie, którą Zoey polubiła od pierwszego ich spotkania w klubie.
Tancerka zastanawiała się jedynie, kim w takim razie była kobieta towarzysząca Josephowi niemal cały wieczór. I właściwie – dlaczego Jackie na to nie zareagowała. Jacqueline była typem kobiety, który nie dawał sobie wejść na głowę, ani zabierać swoją własność. Pomimo swojego wzrostu była silną kobietą, nie potrzebowała kogoś takiego jak detektyw, by czuć się bezpiecznie. Zoey odchrząknęła i spuściła wzrok. Nie miała ochoty patrzeć dłużej na odbicie lustrzane kobiety, która bała się własnego cienia, a nie wstydziła się rozbierać w klubie.
Zoey usłyszała cichutkie pukanie do drzwi, które po chwili uchyliły się. Zza czerwonych, pikowanych drzwi wychyliła się niebieska głowa barmanki.
-Można? – Pomimo późnej pory i zmęczenia Jacqueline nadal się uśmiechała, a jej ruchy były energiczne i pełne. Zoey skinęła głową, odwzajemniając uśmiech. – Joseph musiał odebrać telefon, za chwilę będziemy mogli wyjść. – Dodała obserwując swoje odbicie w dużym lustrze umieszczonym w garderobie striptizerki. Przez króciutką chwilkę Jackie zamarzyło się takie lustro i taka garderoba. Później jednak przypomniała sobie, dlaczego tu stoi i dlaczego jest tu Volkmann, co przyczyniło się do szybkiej zmiany zdania.
-Znasz tą blondynkę, która siedziała z Josephem? – Zapytała niespodziewanie Zoey, zerkając z zaciekawieniem na Jacqueline.  Ta zamyśliła się na chwilę, starając się sobie przypomnieć twarz kobiety.
-Wiesz, że chyba nie? – Jackie myślała jeszcze przez chwilę intensywnie. – Raczej nie, to jakaś turystka, w ogóle nie zna laska języka. Wydaje mi się, że to Rosjanka. – Podrapała się po karku. – Swój pozna swego. – Dodała ciszej. W tym czasie w drzwiach ukazał się detektyw Volkmann.
-Witam moje panie. – Uśmiechnął się pod nosem. – Auto już czeka, zapraszam. – Wskazał tylnie wyjście z lokalu, gdzie zaraz za drzwiami zaparkowane było czarne mitsubishi galant rocznik 96. Obie kobiety wsiadły szybko do samochodu, który był prawie nowym nabytkiem Josepha. Mężczyzna co jakiś czas zerkając w lusterko wsteczne spokojnie dojechał do mieszkania Zoey, pod drzwiami której siedział na krzesełku czarnoskóry mężczyzna czytający gazetę. Volkmann przywitał się z nim uściskiem dłoni, następnie sprawdził mieszkanie striptizerki, zostawił numer prywatnego telefonu i życzył dobrej nocy.
-Co powiesz na szklaneczkę whisky? – Zapytał, gdy zbiegali po schodkach na chodnik. Jacqueline bez namysłu przystała na pomysł, więc od razu pojechali do niej. Mieszkanie Zoey Dixon znajdowało się jedynie kilka ulic za kamienicą, w której mieszkała Jackie.
Gdy tylko naleźli się w mieszkaniu kobieta wskoczyła pod kołdrę, próbując rozgrzać zmarznięte ciało. Joseph wyciągnął spod stolika otwartą już butelkę Jacka Danielsa i nalał sobie do jednej ze szklanek stojących od jakiegoś czasu na blacie stołu. Dwie szklaneczki później dołączył do Jackie, opowiadając na jej życzenie o czasie spędzonym w jednostce RAF-u. Zasnęli oboje nad ranem, zmęczeni pracą i obowiązkami, które wlekły się za nimi i nie chciały puścić. 

Detektyw podwiózł ją na uczelnię – położyła się zbyt późno i tak też wstała. Jednym z wielu plusów spotykania się z Josephem było między innymi to, że od czasu do czasu podwoził ją lub odbierał z pracy. Miała nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie odrobinę luźniejszy, miała już dosyć pracy do chwili, aż padnie na twarz.
Niemal biegnąc korytarzami budynku zdała sobie sprawę, że wcale się nie spóźniła – lepiej – była na czas. Brakowało jej jedynie papierosa, którego nie zdążyła zapalić rano, jednak postanowiła odłożyć to na przerwę między wykładami. Z pokoju wykładowców wyciągnęła klucze do odpowiedniej sali, wpuściła studentów do środka i zajęła miejsce przy swoim biurku. Czekały ją ponad dwie godziny obserwowania i tłumaczenia malowania martwej natury. Miała jednak nadzieję, że studenci szybko załapią tak prosty temat, dlatego też z miejsca zabrała się za układanie na paterze świeżych owoców, które kupiła po drodze.
-Zajmiemy się dziś martwą naturą, jeśli daliście sobie radę z rzeźbą, to to nie będzie dla was niczym specjalnym. – Uśmiechnęła się pod nosem, ukazując tym swój nadzwyczaj dobry humor. Studenci wzięli to za dobry znak, dzięki temu zabrali się za przygotowywanie stanowisk i urywane rozmowy szeptem na mniej lub bardziej ważne tematy.
Rozpisała na tablicy kilka punktów, do których powinni się stosować, następnie rozparła się wygodnie w fotelu, walcząc z ochotą położenia nóg na biurku. Wyciągnęła z torebki niewielki szkicownik i sama zabrała się za rysunki, by w razie co udowodnić niedowiarkom, że ‘się da’. Przez salę przewinęło się kilku interesantów i studentów, którzy mieli oddać zaległe prace w ostatnim terminie. Pół godziny przed końcem zajęć do pracowni wślizgnęła się wysoka, szczupła blondynka w butach na wysokim obcasie. Widać było, że buty są niewygodne, albo że kobieta nie umie w nich chodzić, dlatego też wywołało to lekkie rozbawienie w pannie Rosseau. By dłużej trwać w dobrym nastroju ukradkowo obserwowała kobietę, siedząc nadal na swoim miejscu. Gdy ta znalazła się już niedaleko biurka Jacqueline zmarszczyła brwi, jawnie obserwując kobietę. Zdawała sobie sprawę, że gdzieś już widziała blondynkę, jednak nie mogła sobie przypomnieć. Dopiero jak usłyszała jej rosyjski akcent przypomniała sobie, że obsługiwała ją poprzedniej nocy w klubie. Zapamiętała dobrze jej twarz – kobieta doprowadziła ją niemal na skraj nerwicy, w czym zdawała się być lepsza niż studenci, których uczyła. Kobieta wymówiła kilka słów łamaną angielszczyzną, przez co Jackie znów skoczyło ciśnienie. Czego to głupie stworzenie od niej chciało? Wydawało się być wszędzie, gdzie tylko obracała się Jacqueline.
-Mogę w czymś pomóc? – Rzuciła płynnie po rosyjsku, mając już dosyć rozmów i katowania się półsłówkami. Chciała wyjaśnić, w czym tkwi problem i odesłać blondynkę do diabła. Gość rozpromienił się, słysząc ojczysty język. Kobieta wyrzuciła z siebie potok słów, których Jackie nie zdążyła nawet wyłapać. Powtórzyła więc swoje pytanie powoli, odkładając z impetem szkicownik na biurko. Blondynka rozpłakała się i objęła szyję panny Rosseau, której było to całkowicie nie w smak. Studenci wybałuszali oczy na tą scenę, co jeszcze bardziej irytowało wykładowczynię, bo zamiast jej pomóc, patrzyli tylko bezczynnie.
-Jackie! – Wykrzyknęła blondwłosa kobieta, podskakując przed obliczem Jacqueline. Ta zaś spuściła wzrok na buty, by odrobinę się opanować. Dłonie jej się trzęsły ze złości. Nienawidziła osób takich, jak owa blondynka. Szczęśliwych, rozradowanych dzieci słońca. Postarała się opanować złość i skołatane nerwy, dopiero po chwili więc chrząknęła.
-Kim jesteś i co robisz na moim wykładzie? – Zapytała w swoim ojczystym języku, wyczekując pochmurnie odpowiedzi.
-Nie pamiętasz mnie? – Odparła blondynka. – Jestem Diebora Globenko, twoja najlepsza przyjaciółka! – Miała zamiar znów rzucić się na szyję zszokowanej Jacqueline, jednak ta odepchnęła ją szybkim gestem.
-Nie rozumiem, Diebora Globenko, która wyjechała jak idiotka ze starszym od siebie facetem i urodziła mu durne jak matka dzieciary? – Wycedziła przez niemal zaciśnięte zęby panna Rosseau, spoglądając na pokrywające się purpurą oblicze kobiety.
-Jackie, ja już rozumiem, wszystko rozumiem, odeszłam od Aleksieja! – Wykrzyknęła z nadzieją, że poprawi to opinię, jaką Jacqueline miała o niej. Nawet jeśli miała taką nadzieję, to wcale nie pomogła ona uzyskać czegokolwiek w oczach dawnej przyjaciółki poza jeszcze większą pogardą.
-Jesteś jego żoną, urodziłaś mu dziecko … - Wykrzyknęła Jackie, przestając panować powoli nad słowami, które wypływały z jej ust. Mruknęła pod nosem kilka brzydko określających przybyłą kobietę słów, po czym sięgnęła do torebki po paczkę papierosów.
-Cooper! – Rozejrzała się po studentach, którzy nagle wrócili do malowania martwej natury. Chłopak o owym imieniu wyjrzał zza swojej palety, unosząc pytająco głowę. – Za dwadzieścia minut macie koniec wykładów, gdybym nie zdążyła wrócić, to do końca tygodnia macie przynieść mi dzisiejsze prace, a Ty zamkniesz salę i przyniesiesz mi klucz. – Nigdy nie wychodziła z wykładów, by zapalić, ale tym razem marzyła jedynie o tym, by na chwilę zapomnieć o pani Globenko, która zaszczyciła ją odwiedzinami po kilku latach ciszy.
Kiedy niemal biegła korytarzem w stronę głównego wyjścia słyszała towarzyszący jej stukot czarnych, kiczowatych kozaczków, których właścicielka nie zamierzała chyba opuścić Jacqueline ani na moment. Powietrze było orzeźwiające i chłodne, w każdym razie nie było już mroźne i nie szczypało w policzki. Jacqueline odpaliła papierosa, a w jej ślad poszła pani Globenko, która niegdyś zarzekała się, że rzuci palenie dla męża i dziecka.
-Ty nic nie rozumiesz. – Odezwała się szeptem Diebora, próbując rozjaśnić nieco sytuację. – Aleksiej cały czas pił do nieprzytomności, powiedział mi, że chce odrobiny własnego życia! A przecież w małżeństwie nie ma podziału na moje i twoje! – W oczach Diebory pojawiły się łzy. – Dlaczego mi nie powiedziałaś wtedy, przed wyjazdem, że to zły pomysł? – Wyrzuciła z siebie szybko, zaciągając się dymem tytoniowym.
-Słucham!? Byłam pierwszą osobą, która Ci to odradzała! – Głos Rosseau urósł do krzyku, kobieta obróciła się twarzą do byłej przyjaciółki. Była na nią wściekła. Kto tak robi? Wyszła za faceta, którego ponoć kochała, a teraz zwala winę na kogoś innego, bo w życiu zapomniała sobie przypadkiem pożyć? – Zresztą … Zawsze byłaś nieodpowiedzialna i nie potrafiłaś walczyć o swoje. Wszystkiemu ulegałaś, a później bałaś się przyznać przede mną do błędu. Jesteś żałosna.  – Dodała już nieco spokojniej, rozkoszując się palonym papierosem.
-Dlaczego do mnie nie pisałaś? Miałam tyle problemów, a żadnej osoby, z którą mogłabym o nich porozmawiać. – Mruknęła po chwili ciszy Diebora, odpalając drugiego papierosa.
-To Ty uciekłaś z Petersburga w wieku osiemnastu lat z facetem, a teraz, kiedy masz prawie dwadzieścia trzy przylatujesz tu i zostawiasz rodzinę. – Odparowała szybko Jacqueline, nie pozostając dłużną Dieborze. Ta zaś zamilkła, po raz pierwszy od wyjazdu zastanawiając się, czy zrobiła dobrze. Chciała spotkać przyjaciółkę i z nią porozmawiać, potrzebowała tylko rozmowy. Spodziewała się, że wszystko inaczej się potoczy. Że będą chodzić po klubach, upijać się i puszczać, bo o tym właśnie marzyła. O chwili zapomnienia.
-Mieszkam w Hotelu Giraffe w pokoju 2329. Jeśli chcesz, to możesz wpaść wieczorem. Spędzę tu jeszcze kilka dni. – Rzuciła na odchodne Diebora Globenko, wyrzucając do połowy spalonego papierosa na trawnik. Jacqueline nie żegnając się z nią wślizgnęła się do wnętrza uczelni, zastanawiając się, co robią jej studenci i jak, do cholery odnalazła ją była przyjaciółka.

Wieczór ze szklaneczką szkockiej i paczką Marlboro na balkonie pod kocem był czymś wspaniałym, dlatego też Jackie nie zamierzała się stamtąd ruszać, nawet w nagłym przypadku. Miała dziś wolne, klub ze striptizem przechodził niewielki remont, polegający głównie na odświeżeniu ścian i wywietrzeniu papierosowego dymu. Miało to trwać łącznie tydzień, a perspektywa relaksu i odpoczynku wpływała bardzo dobrze na resztę personelu, nie tylko na barmankę.
Pomimo godzin wieczornych powietrze nie ochłodziło się zbyt wiele, dlatego kobieta ubrana była tylko w szary dres z przeceny i dodatkowo otuliła się kocem. Co jakiś czas przychodził potowarzyszyć jej Zwłoki, jednak czując dym tytoniowy i słysząc psie zawodzenie prychał pogardliwie i chował się w mieszkaniu pod kołdrą.
Drzwi balkonowe uchyliły się mocniej i na balkonie pojawił się Joseph Volkmann niosący ostrożnie dwa kubki z kawą. Jacqueline spojrzała na niego lekko zdziwiona, jednak szybko doszła do wniosku, że tego dnia już nic jej nie zaszkodzi. Nie wiedziała jeszcze jednak, jak bardzo się myliła.
-Zaskoczona moim widokiem? – Zapytał detektyw, siadając obok na płaskiej poduszce. Postawił kubki na kafelkach podłogowych i uśmiechnął się pod nosem. – JJ mnie wpuściła, a twojemu kotu niemal udało się mnie tym razem obsikać. – Słysząc to kobieta roześmiała się i potrząsnęła głową.
-Zwłoki naprawdę Cię lubi, chce tylko zaznaczyć swoje terytorium. – Powiedziała cały czas uśmiechając się pod nosem Jackie. – Ale wiesz, nie uwierzysz, kto mnie dzisiaj odwiedził. – Jej uśmiech nieco przygasł, a już chwilę później opowiedziała detektywowi o spotkaniu z byłą przyjaciółką. Wspomniała również o okolicznościach, w jakich się rozstały i jak to wszystko wpłynęło na wyjazd Jackie z rodzimego kraju. Usłyszawszy wszystkie szczegóły Joseph milczał przez chwilę, wpatrując się w ciemniejące, nowojorskie niebo.
-Wydaje mi się, że powinnaś ją odwiedzić. – Powiedział w końcu, upijając trochę letniej już kawy. – Bądź co bądź, byłyście przyjaciółkami przez kilka lat, niezależnie od tego, jak się rozstałyście i co kto powiedział lub zrobił. – Słysząc to Jackie nadymała policzki, nie chcąc przyznać racji mężczyźnie. To ona zawsze była tą mądrzejszą połową w tym związku, Diebora była jedynie bezmyślnym, głupiutkim stworzonkiem. – Zatrzymała się w Nowym Jorku? Mogę Cię podwieźć. – Dodał po chwili, uśmiechając się przy tym szelmowsko. Jacqueline nie odzywając się słowem wrzuciła peta do słoiczka z wodą specjalnie po to tam postawionemu i podniosła się z podłogi. Narzuciła na siebie tylko kurtkę, w szarym dresie też dobrze wyglądała.
Zeszli razem do auta, następnie Volkmann pognał ulicami miasta kierując się do Hotelu Giraffe. Na miejscu oznajmił, że na nią poczeka. Jackie z ociąganiem wysiadła z auta, zapaliła jeszcze papierosa i dopiero wtedy wślizgnęła się do wnętrza. Od razu pomyślała, że nie pasuje tutaj ani trochę, wszyscy goście ubrani byli elegancko, ona zaś miała na sobie tylko sprany dres. Porzuciła jednak szybko te myśli i skierowała się do recepcji, by zapytać o pokój 2329. Okazało się, że trzeba było wjechać windą na osiemnaste piętro, pójść do końca korytarza i w prawo. Tak też zrobiła. Zapukała cicho do drzwi pokojowych i wślizgnęła się do środka. To, co zastała w pokoju przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Zapakowane walizki leżały koło łóżka, włączony telewizor wypluwał z siebie miliony obrazów i dźwięków, a wiszące pod sufitem ciało Diebory chwiało się w lewo i prawo. Usta miała otwarte w okrzyku przerażenia, a pasek, którym owiniętą miała szyję wpił się gładko w jej ciało. Westchnęła pod nosem, a ból wypełnił jej duszę.
-Diebora, Ty głupia, głupia dziewucho. – Wyciągnęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do Josepha. Zaskoczony mężczyzna zgodnie z poleceniem przyszedł do pokoju numer 2329. Zdziwiony tym, co zobaczył wykonał kilka telefonów, a następnie przytulił mocno Jackie, z której oczu płynęły nieprzerwanie łzy.     
_________
Dla Blondyny, której los był inspiracją.
Szkoda, że tego nie czyta, może by ciut zmądrzała.

2 komentarze

  1. [łał, dobry rozdział, jak z początku zaczęłam czytac jakos bez przekonania, tak na koniec, gdzie posypały sie wykrzykniki oderwac oczu nie mogłam ;D ]

    OdpowiedzUsuń