Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

|1914| Balzac.




Brązowy dodge challenger sunął stałą prędkością drogą stanową numer 395 w promieniach zachodzącego słońca. Do celu pozostał jeszcze kawał drogi, chociaż mężczyzna siedzący za kierownicą samochodu prowadził już kolejny dzień, robiąc jedynie przerwy na toaletę, czy papierosa. On sam nie palił, ale paliła kobieta, która aktualnie spała na siedzeniu pasażera z opartą o szybę głową. Nie była jego dziewczyną, aczkolwiek chciała nią być. Corey zgodził się zabrać ją ze sobą, ale niczego nie obiecywał. Z góry powiedział jej, że gdy dotrą do Nowego Jorku ich drogi się rozejdą i tylko jeśli będzie miała kłopoty, to będzie mogła się z nim skontaktować.
Taki już był. Nie miał wobec nikogo zobowiązań i nie chciał ich mieć. Tak było lepiej. Bezpieczniej. Czuł dług wobec jednej jedynej osoby, o której z nikim nie chciał rozmawiać, bo też nikogo nie powinny obchodzić jego sprawy prywatne i to, jak sobie z nimi radzi. Był sam jeden sobie panem i to on wyznaczał granice.
Co do granic – nie posiadał ich. Mógł zrobić wszystko i niczego się nie bał. Czasem budziło się w nim coś na kształt sumienia. Dlatego tylko zabrał Michelle. Na wyścigach była jego pilotem – kierowała nim i wymyślała, jak obejść zasady. Cenił jej profesjonalizm i to, że nie okazywała uczuć jak reszta dziewczyn, które poznał na wyścigach. Zabierał je do łóżka, a rano mówiły, że chcą zostać i wyznawały mu miłość. Nie czuł wobec nich zobowiązań, dlatego uśmiechał się przyjaźnie i wychodził. Michelle była inna. Jednak i ją w końcu dopadły hormony. Głównie dlatego zdecydował się wyjechać. Chwilę przed odjazdem przyszła do niego pijana niemal do zgonu i prosiła, by zabrał ją ze sobą, bo jeśli on wyjedzie to już nic nie będzie jej trzymać w tym mieście. Widząc jej stan i słysząc bełkot uśmiechnął się tylko i wpuścił do auta.
A teraz jechał do Nowego Jorku, do miasta, w którym mieszkała Bonnie, a w którym nie był od ponad trzech lat. Do wyjazdu zmusiły go palące wyrzuty sumienia, które były nie do zniesienia, gdy patrzył na Bonnie. Jak męczyła się z ubraniem kurtki, gotowaniem, które kochała i w chwili, kiedy odchodził od niej narzeczony. Bez zbytniego namysłu wsiadł w auto i odjechał na północ, nie zastanawiając się nad tym, że samotna Bonnie po jego wyjeździe będzie jeszcze bardziej samotna. Czasem zastanawiał się, czy powinien coś zrobić, jakoś spróbować to naprawić. Zawsze jednak kończyło się to butelką wódki i treningiem do rana.
Rozmyślania przerwał mu nieznaczny ruch na siedzeniu pasażera.
-Cholera jasna. – Usłyszał ciche słowa przekleństw, a później całą ich wiązankę, gdy Michelle ułożyła się w pozycji całkowicie siedzącej i przytomnej. – Gdzie jesteśmy? – Zapytała pocierając czerwony policzek.
-Całkiem niedaleko Nowego Jorku. – Odparł z uśmiechem Corey, skupiając się na drodze.
-Kiedy zrobimy przerwę? – Zapytała szukając jednocześnie pod nogami butelki z wodą, którą położyła tam wcześniej. Corey skręcił szybko na stację benzynową, Michelle niczego się nie spodziewając uderzyła głową w boczne drzwi, po czym zasyczała wściekle. – Mam kaca, kretynie. – Wycedziła, masując obolałe miejsce. Corey uśmiechając się łobuzersko wyszedł na zewnątrz, żeby zatankować. Owiał go momentalnie chłodny, wieczorny wiatr zwiastujący śnieg. Marzył o dużym, pustym parkingu i małym torze przeszkód. W czasie, kiedy on tankował i robił niewielkie zakupy Michelle odeszła kawałek i zapaliła papierosa. Zdążyła wsiąść do środka i trzęsąc się z zimna sięgnąć po koc, kiedy wrócił. Podał jej parującą mini-pizzę i czteropak napoju energetyzującego, który był dla niego jak woda.
-Pasuje Ci kolejna noc w aucie, czy wymagasz hotelu? – Zapytał zapuszczając silnik dodge’a. Michelle przełknęła gryza pizzy, myśląc przez chwilę intensywnie.
-Jak dla mnie może być i kolejna noc w aucie. – Odparła wyciągając z opakowania puszkę napoju. – Chcesz też? – Zapytała patrząc na niego mętnym wzrokiem. Corey zaprzeczył ruchem głowy.
-Zostaw na rano, przydadzą się. – Wyjechał na drogę, szukając miejsca, gdzie mogliby się przespać kilka godzin. Niewiele dalej za stacją paliw dojrzał duże centrum handlowe. Postanowił postawić tam auto i odpocząć, rano mieli być już w Nowym Jorku.
Zaparkował w rogu parkingu nieopodal budynku, uprzednio robiąc trochę hałasu jazdą rajdową po betonowej płycie. Gdy tylko wyłączył silnik zasłonił okna specjalną matą i zamknął auto od środka. Michelle rozbudziła się trochę, więc nie zamierzała iść spać, ani dać spokoju kierowcy. Ostatecznie jednak nieczuły i niechętny do rozmów Corey rozłożył fotel i nakrył się bluzą, co zniechęciło Michelle do dalszych prób nawiązania z nim kontaktu. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła wyjeżdżając z nim. To był tylko pijacki impuls i nuta zazdrości, że mógłby teraz być z inną. Była na siebie wściekła. Corey traktował ją niemal jak siostrę, a po jej wybuchu uczuć nawet nie chciał z nią rozmawiać, nie mówiąc już o wygłupianiu się tak, jak mieli to w zwyczaju wcześniej. W czasie, kiedy dla niego pracowała jako pilot nie spali ze sobą ani razu, pomimo tego, że Corey miał opinię miejskiego podrywacza. I niespodziewanie okazało się, że zakochała się w nim. Chciała jak najdłużej przeciągnąć trasę do Nowego Jorku, wiedziała bowiem, że tam ich drogi się rozejdą. Co stało się z tą bezuczuciową Michelle, lekceważącą zaloty i idiotyczne teksty? Prawie popłakała się ze złości i bezsilności. Zarzuciła na ramiona koc, zabrała z deski rozdzielczej paczkę Marlboro i wyszła na dwór, zatrzaskując delikatnie drzwi. Nie chciała budzić kierowcy, bo wtedy byłby jeszcze bardziej wściekły. Otuliła się szczelnie kocem tak, że wystawały jej spod niego tylko nogi, blond głowa i dłoń przystawiona do ust z papierosem. Miała ochotę na mały spacer, ale bała się, że wyskoczy gdzieś z krzaków sadystyczny morderca, dlatego też spaliła szybko, chwilę potuptała w miejscu, wietrząc się z papierosowego zapachu, za którym Corey nie przepadał. W końcu wróciła do auta, zamknęła od środka drzwi i zapadła w błogi sen.

Corey Carpenter obudził się o świcie, kiedy pierwsze samochody pracowników centrum handlowego zaczęły zjeżdżać się na parking. Nie budząc Michelle poszedł kupić świeżą gazetę i kilka ciepłych bułek. Zamówił do tego dwie sałatki na wynos, po czym wrócił do auta. Zanim jego towarzyszka obudziła się zdążył przejrzeć oferty mieszkań do wynajęcia w Nowym Jorku, zjeść sałatkę i dwie bułki, wypić puszkę napoju energetyzującego. Dopiero wtedy ostatecznie się dobudził, chociaż spacer w bluzie po mroźnym powietrzu działał podobnie. Zanim zdjął maty ochronne z szyb zadzwonił jeszcze pod jeden z podanych w gazecie numerów. Dogadał z właścicielem warunki wynajmu i miesięczną cenę dzierżawy, a następnie wykonał jeszcze jeden telefon, rozmawiając w ten sam sposób z kobietą, która zgodziła się za niską cenę wynająć mu niewielką kawalerkę. Obydwa adresy zanotował wraz z podstawowymi informacjami, jedną kartkę włożył do paczki z papierosami Michelle, drugą zostawił sobie. Chwilę później zapuścił silnik dodge’a i ruszył w dalszą trasę.
Blondynka spoczywająca na fotelu pasażera obudziła się dopiero dwie godziny później, kiedy znajdowali się na obrzeżach Nowego Jorku. Zdenerwowana tym poprosiła o przerwę na papierosa. Corey w tym czasie wypił energy drinka i wyrzucił puszkę przez okno.
-Gdzie Cię wysadzić mała? – Zapytał gdy zaczęli zbliżać się do centrum. Michelle na te słowa spięła się i zaczęła się jąkać.
-Nie mogę zostać z Tobą? – Wyjąkała z nutą paniki w głosie. Corey słysząc to westchnął pod nosem.
-Rozmawialiśmy przecież o tym. Wszystko było jasne, na wszystko się zgodziłaś. Więc po co te bezsensowne rozmowy? – Mruknął dociskając mocniej pedał gazu. Nie zamierzał dłużej o tym rozmawiać, dlatego kierował auto pod adres jednego z wynajętych mieszkań. Gdy znaleźli się na miejscu zaparkował na chodniku i patrząc przed siebie uśmiechnął się.
-Nie do zobaczenia Michelle. – Powiedział spokojnie Corey, czekając aż kobieta opuści auto. – Nie zapomnij Marlboro. W środku jest coś dla Ciebie. – Michelle nie mogła nic z siebie wydusić. W końcu jęknęła przeciągle.
-Raczej ‘do zobaczenia’.
-Nie, Michelle. Ja tylko sprowadzam kłopoty. Więc jeśli jeszcze kiedyś mnie spotkasz to wiedz, że je masz. – Kobieta nie ociągając się więcej cmoknęła szybko kierowcę w policzek i wysiadła z auta, zabierając ze sobą koc i paczkę papierosów. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwiczki auto ruszyło z piskiem opon, unosił się za nim jedynie siwy dym i zapach spalonych opon. Patrzyła za nim, póki nie zniknął jej z oczu. A później wyciągnęła papierosa i usiadła na schodkach budynku, zastanawiając się, co dalej.   

Gdy tylko zainstalował się w nowym mieszkaniu pod numerem 707 wykonał kilka telefonów do starych znajomych, dzięki którym miał wrócić do gry. Do południa miał już pełen zestaw ubrań z pobliskiej galerii handlowej, należało jeszcze kupić na złomie kabinę do auta, które chciał sam poskładać. Kilkakrotnie odrzucił połączenie od Michelle, nie miał ochoty na babskie mazgaje.
Znużony przespał się kilka godzin, a gdy się przebudził zaczął poważnie zastanawiać się, czy powrót tutaj to dobry pomysł. Impulsywnie zbiegł na dół i ruszył samochodem w centrum miasta. Znalazłszy poszukiwaną kamienicę zatrzymał się po drugiej stronie obok dużego transportera tak, by nie był za nadto widoczny. Spędził tam resztę dnia. Gdy po schodach zbiegła niewysoka, piękna kobieta wyprostował się na siedzeniu, ściskając mocno dłońmi kierownicę. Bonnie Carpenter wyprowadzała dużego owczarka niemieckiego, który ciągnął ją w sobie tylko znanym kierunku. Odruchowo wyskoczył z auta i w pewnej odległości z kapturem na głowie szedł za kobietą, patrząc jak wygłupia się przy każdej możliwej okazji z Balzac’em. Zawsze dziwił się, dlaczego nazwała tak psa. To nazwisko pisarza, nie imię dla psa. Ale Bonnie wiedziała lepiej, dlatego Corey nie protestował więcej.
Gdy znalazł się w parku, mając Bonnie w odległości stu metrów, Balzac zatrzymał się i zaczął nawąchiwać. Kobieta przystanęła na chwilę – nie była w stanie zmusić silnego psa do dalszego spaceru. Pies momentalnie pociągnął ją w stronę, z której przyszli. Mało brakowało, a Bonnie poślizgnęłaby się na chodniku. Owczarek niemiecki ujadał wściekle, wbijając wzrok w Carpentera. Ten jednak miał kaptur na głowie i stał ukryty w cieniu drzew. Odruchowo chciał podbiec po siostry i pomóc jej z wyrywającym się psem. Ostatecznie jednak odwrócił się na pięcie i ze wzrokiem ostrym, jak opadający topór maszerował szybkim tempem do auta. Nienawidził siebie za swoje zachowanie. Bonnie zasłużyła na coś więcej. Na więcej niż brat – kretyn, bojący się spotkania i uciekający od poczucia winy.  Zasłużyła na więcej …      

***
uf, w końcu skończyłem notę, więc Corey oficjalnie jest mieszkańcem NY :)
Dla Joyce, która jest wyjątkowo bystrą dziewczynką. :D

9 komentarzy

  1. [ Bo autorka Joyce to geniusz w glanach i spódnicy ;p Schatz, Twój styl pisania poznam wszędzie ;p ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. (A miała być taka konspiracja ;p )

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Nie pykło ;p]

    OdpowiedzUsuń
  4. (Nic nowego, zawsze mnie ktoś odkryje na samym początku ;] )

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Jak się czyta swoje noty to potem wzajemnie od razu idzie się poznać ;p Aleee ciiii, nikomu nie powiem ;p]

    OdpowiedzUsuń
  6. (A miałem już nie dołączać do nyc, ale tak zerkałem i zerkałem i zobaczyłem, że nawet Kathś dołączyła, to i ja wróciłem ;])

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Ciągnie na stare śmieci, nie? xD]

    OdpowiedzUsuń
  8. (A mi się podoba rozdział i tyle! :) )

    OdpowiedzUsuń