Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1913 cząstka snu

Na umilenie czasu i snu: The Smiths.



   Jutrzejsze wczoraj minęło tydzień temu, a on znowu ledwo oddychał. Budzik, który zostanie lada chwila odłączony od respiratora baterii, nie dzwonił, nie tykał, nawet sapanie nie było jego. Czerwony lakier matowiał, metalowe wskazówki nie błyszczały jak dopiero-co-naoliwione. A szkoda, taki młody był!
   Ale nie płacze, dzielny. Nie opłakuje straty rodziny, pracy, życia. Czy dla niego to też jest koniec? Może wierzy w reinkarnacje? Albo nie wierzy w nic, czeka na nicość. Przecież nie będzie widział tak wiele z tego, czego nie chce: bo nie będzie nic. Ateista, nie wierzy w życie po wyjęciu baterii. Niedowiarek, czy mędrzec? Przecież ma takie dobre opinie wśród innych, tak wielu ufa mu bezgranicznie, a ich wskazówki podążają za nim, gdziekolwiek by się nie pojawił.
   Chce to wszystko zaprzepaścić?

   Kiedy już odwiedzisz odmęty śmietnika niewiele jest cię w stanie zaskoczyć. Czy to samoczyszczący się kot, czy to nielegalny imigrant z Armenii, który wraz z ściągnięciem spodni ściągnął całą swoją rodzinę do małej klitki niżej. Tak czy inaczej - to przykry widok. Dobrze, że wyjęto baterie.

   Zamykając się na większość bodźców, bo miał nadzieję jakoś przyjemnie i spokojnie przeżyć ten morderczy poranek, starał się ogarnąć jedynie wzrokiem pobojowisko.
   Obrzydzenie do samego siebie poganiaczem najszybszym.

   Skoczył z piętra ostatniego - mały, przedpotopowy budynek. Przytłaczający w swej niedokończonej budowie, niechętny do wprowadzenia zmian: wszystko bez sensu. Boląca, poszarpana brakiem czułości i czasem konstrukcja wypierała jeszcze gdzieniegdzie dostrzegalne fragmenty oryginału, świetności dawno przebrzmiałej. Nie chciała się bawić, odklejana niczym mięso od kości przez rzeźnika - szybko, efektywnie, brutalnie.

   Ale lot był piękny.

   Nocne niebo było pięknie przytłaczające, z całym swym brakiem odoru śmieci, koszem rozrzuconych niby to losowo gwiazd i nieskazitelnym mruczeniem, które było najbliższą formą ciszy w tym mieście. Rzeka, czy też raczej uczłowieczony zbiornik wodny, który był tutaj najbliższy dzikiej wodzie niesplamionej człowiekiem; pozwoliła dzisiaj bawić się kochankowi, który szumem swoich liści chował jej ciche piski.
   Rozburzone korony drzew wyganiały ptaki, plącząc się między sobą gałęziami i psując plany uciekającym kłębom rudych igieł. Brak harmonii odbił się w resztkach lodu, chociaż te przypominające wodolubne ryby pierzaste skrzydła nie były tak ciche, jak wytresowane przez drogie mamki dzieci, którym głos został odebrany chwilę po narodzinach. Armia cichych szaleńców z gazem pieprzowym w przedszkolu, nożami w szkole i bronią automatyczną na studiach. Pokojowo nastawione społeczeństwo.
   Nie był van Goghiem, choć jego niebo też było niespokojne, pośród tak wielu niedomówień i  pozornie źle rozłożonych przypadków. Wszystko było zaplanowane, gdzieś-tam, na pewno. Czy inaczej pasowałoby tak dobrze?
   Tym razem mogło być inaczej, choć było już i tak zupełnie różnie od poprzednich starań, płaczów i jęków, ochryple cichych w tak hałaśliwej codzienności. Czego innego można by się spodziewać, po krainie tak pięknej, jak brutalnej?
   Przecież to dla tego brutalnego ciosu na końcu każdej drogi w nią właśnie się wyrusza. Marzenia są piękne, tak nierealne jak i śmieszne dla sceptyków kryjących się za każdym z rogów niezajętych przez miejscowe i zamiejscowe działaczki praw pieniądza. Pilnują swoich inwestycji, same będąc inwestycjami. Koło się nie zamyka, zanim nie uformuje się w wielką, otaczającą cały świat epidemię. Potem może łaskawie opatulić dłonie białymi rękawiczkami i pozwolić sobie na areszt domowy.

   Zielony kot przeskoczył swoje fluorescencyjne granice, przy prychnięciach tworząc kolejne puste szklane butelki. Chciałoby się mleczka, kochanie? O nie, nie ma! Ten twój przyjaciel, błękitny wieloryb, co to sunie tam, nad nami, całą porcję zatrzymał dla siebie. Obdarowuje tylko swoich wybranych: gwiazdy, małe dzieci, kochanki. Na co ty liczysz, słoneczko? W świecie tak pełnym latających dywanów nie ma przeszkód, nie ma obowiązków, ani przywilejów większych nad te, które sam tworzysz. Nie łudź się, nie zostaniesz nikim wielkim, a tym bardziej łodzią.
   Nocne sklepy pełne cynamonu otwierają się, kusząc ciasteczkami i pomarańczą. Czyż nie jest to kwintesencją życia, przepięknie nucącego do snu? Wystawy kolorem złota rozświetlają nocne błękity, ultramaryny i tłumią indygo, które przemycają turkusowe ślimaki. Wygrywa mały wróg, cichym zwycięzcom nie pozostaje nic innego, jak zamknąć się w swym milczeniu jeszcze głębiej, choćby i tylko po to, by nie rozpocząć swych niecnych knowań raz jeszcze, a potem kolejny. Okupowane wierzby płakały za swymi, których już nigdy nie odzyskają. Podgryzanie korzeni nie było niczym innym, niż migreną stojącej na głowie matrony. Szczury kryły się w purpurze, uciekając przed złotem ze swoimi obryzganymi nieczystościami pyskami. Łatwiej było ukryć kłamstwa w ciemnościach, gdzie przenikające do szpiku kości spojrzenie łatwiej można było oszukać. O, zapach wanilii.

   Lądowanie było obdarte z klasy.
   Jak zwierzątko futerkowe.

   Oczy nie otworzyły się od razu po tym, jak już wróciła świadomość zakończenia odwiecznie powtarzającego się cyklu. Przecież wciąż czuć zapach słodki, duszący - w dodatku tak cudownie blisko! Czy to nie było odpowiednie wynagrodzenie dla słodkich tortur, cierpień, niekończących się historii? Pragnienie, aby dokończyć tego, co rozpoczął Piaskowy Dziadek nie mogło powstrzymać nowego wcielenia budzika pozbawionego baterii kosztem innej małej bomby energii.
    Ani powoli powracającej świadomości.
    Nic jednak nie powstrzymało jednak ręki, reagującej na bodźce szybciej, niż jakikolwiek inny członek śmiałby przyznać.
   I ktoś wreszcie wyskoczył z okna, budzikiem.



Aż wstyd, że tak krótko.

4 komentarze

  1. [Jestem urzeczona tym rozdziałem. Malujesz słowem i niedomówieniem, tego rozdziału się nie czyta, jego się widzi, czuje i smakuje. Obrazy nasuwają się same i to jest w tym piękne.
    I nie wstyd, a szkoda, że krótko. Choć z sensem, rozpoczęte i zakończone ładną klamrą.
    Brawo.]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Chciałabym potrafić napisać coś takiego. Chociaż nie wszystkie metafory były dla mnie jasne. Ale może to lepiej kiedy czytelnik może sobie coś sam dopowiedzieć :) "Nie chciała się bawić, odklejana niczym mięso od kości przez rzeźnika - szybko, efektywnie, brutalnie." - te zdanie, nie wiedzieć czemu, poruszyło mnie najbardziej. Świetne porównanie. Również brawo i owacje na stojąco ;)]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wow, dziękuję.
    Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się pozytywnego odzewu - ale milo, że komuś się to podoba: to naprawdę buduje, no i dodaje motywacji.]

    OdpowiedzUsuń
  4. (Jestem oczarowana innością tego postu. Tego szukam, to lubię, to czytam.
    Zaskakujące, kreatywne. Szalone(?).
    Trzeba czasu, żeby zrozumieć wszystko. Trzeba się wczuć. Trzeba pomyśleć. Trzeba przeczytać. Zdecydowanie.)

    OdpowiedzUsuń