Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[1911] W drodze do nowego życia.

     Obudziła się wyjątkowo późno, jak na rannego ptaszka. Kiedy tylko otworzyła oczy, obróciła się na plecy i przeciągnęła mrucząc przy tym cicho. Uśmiechnęła się sama do siebie i poleżała jeszcze chwilę w pościeli. Nie wiedziała dlaczego ten dzień wydawał jej się taki przyjemny, w końcu dopiero się zaczął. Ale pomimo tego, że wyjątkowo miała ochotę poleniuchować to wyszła z przyciągającego łóżeczka i skierowała się do kuchni, żeby zaparzyć kawę. W pomieszczeniu nie było nikogo, więc doszła do wniosku, że rodzice już są w pracy. Bo gdzie indziej mieliby być? Kiedy włączyła też radio trafiła akurat na wiadomości. Cóż, spiker radiowy oznajmiał właśnie, że trwają kolejne zamieszki w Afganistanie, tym razem na tyle poważne, że w przeciągu kilku godzin, było wiele strat w amerykańskim wojski. Kolejnym newsem był jakiś wypadek. A mianowicie w Niemczech jest w tej chwili największy karambol świata, co Alessy zbytnio nie zdziwiło. W końcu tamtejsze autostrady są wyjątkowo dziwne. Dużo wypadków, mało trupów. Kiedy jednak usłyszała słowa mężczyzny ‘A teraz wracamy na A5, największe złomowisko Europy’ mimowolnie się zaśmiała, choć było to nie na miejscu. Usprawiedliwiała się tym, że rozbawiły ją słowa, a nie całe zdarzenie.
     Wypiła kilka łyków kawy i uciekła pod prysznic, by chwilę później wybrać odpowiedni strój… na dzień wolny. Tak, zmęczona lataniem od pracy dorywczej do następnej, Alessa Cascio postanowiła, że przez jeden dzień będzie odpoczywać. Może nawet zrobi sobie domowe SPA? Mogłaby to robić oczywiście częściej, ale była jaka była i tego nie zmieni. Wolała łapać się różnych zajęć i czym prędzej wyrwać się z tego mieszkania.
     Już miała wyjść do pobliskiego sklepu, żeby zaopatrzyć lodówkę na kilka kolejnych dni, kiedy zadzwonił telefon domowy. Nie zdziwiło ją to, że ktoś z nieznanego jej numeru dzwoni na domowy, bo była prawie całkowicie pewna, że to któryś z klientów jej ojca lub matki. Zdarzało się to na tyle często, że była do tego całkowicie przyzwyczajona. Tutaj rozwód i podział majtku, tam znowu kieszonkowiec i jakiś inny adwokacina.
     - Halo? – odebrała jednocześnie szukając w torebce portfela.
     - Dzień dobry, generał Michael Gosseu. Rozmawiam z… - usłyszała szelest papierów.
     - O  co chodzi? – zapytała zdziwiona prostując się. Generał? Dobre żarty.
     - Czy pani ojcem jest John Baker? – dopytywał oficjalnym tonem owy generał.
     - Nie? – odpowiedziała tym razem bardziej pytaniem. - To musi być pomyłka. Mój ojciec jest prawnikiem, więc jeśli potrzebuje pan porady prawnej… - mówiła automatycznie wpatrując się w ścianę przed sobą.
     - Nie, przepraszam. W takim razie to pomyłka, nie chciałem niepokoić. Do widzenia. – Mężczyzna szybko się rozłączył, a Alessa usiadła na krześle. Jakiś generał miał właśnie przekazać jakiejś córce złe wieści. Tego była pewna i nagle humor uleciał z niej, jak z puszczonego wolno balonika. Musiała zająć się czymś przyjemnym, żeby starać się zapomnieć. A może miało to coś wspólnego z porannymi wiadomościami? Co by zrobiła, gdyby ktoś próbował przekazać jej tak koszmarne informacje? Jak by się czuła?
     Alessa pokręciła głową. Bardzo łatwo zaczynała myśleć o smutnych rzeczach i łączyć się w cierpieniu z innymi.

     Zawsze lubiła patrzeć na mapy i globusy. Nigdy nie opanowała (i już pewnie tego nie zrobi) tej całej skali, poziomic czy jeszcze innych, dziwnych informacji odnośnie terenoznawstwa. Zapamiętała tylko tyle, że mech na drzewach rośnie od strony północnej. Chyba. To zapewne dlatego ma bardzo kiepską orientację w terenie. Nie pomagało jej oczywiście to, że przeprowadzała się już sześć razy, przemieszczając się po Stanach Zjednoczonych od jednej części do drugiej. Mimo to, patrzyła na najróżniejsze państwa i wyobrażała sobie, że wyrusza w długą podróż - w nieznane. Ahoj, przygodo!
     Afryka, Czad. Od jakiegoś czasu naszło ją pragnienie , żeby nauczyć się języka hausa. Zupełnie nie wiedziała, skąd taki pomysł. Ba, nie potrafiła usprawiedliwić się przed samą sobą. Czad. Czytała, że było to jedno z najbiedniejszych i najbardziej skorumpowanych państw na świecie. Czuła się silną osóbką, jednak doskonale wiedziała, że miało to swoje granice. Nie wytrzymałaby tego widoku. Kiedy ona miała dom i praktycznie wszystko czego zapragnęła, tamtejsze dzieci nie miały praktycznie nic. To było nie w porządku.
     Szwecja, Fjällbacka. Tak, tak. Naczytała się skandynawskich kryminałów i pięknych opisów tamtejszej przyrody i teraz ubzdurała sobie, że tam pojedzie. Kolejne miejsce na jej magicznej liście, które bardzo pragnęła odwiedzić. Kiedy znalazła dane z dwutysięcznego dziesiątego roku, dowiedziała się, że mieszkańców w położonej sto sześćdziesiąt pięć kilometrów od Oslo miejscowości jest dokładnie osiemset pięćdziesięciu dziewięciu. Nawet nie mogła sobie tego wyobrazić. Za to oglądając zdjęcia domków, łodzi, była zachwycona.
     Irlandia, Waterford. Wszystko zaczęło się od konkursu tańca, który oglądała w pewien nudny wieczór. Jedna z par zaprezentowała irlandzki taniec, a Alessa od razu rzuciła się do komputera, żeby poczytać, co ciekawego jest w tym państwie. Wybór padł na takie, a nie inne państwo zupełnie przez przypadek. Układając sobie malutki plan zwiedzania, na pierwszym miejscu umieściła muzeum, w którym będzie mogła zobaczyć kolekcję unikalnych przedmiotów dokumentujących ponad tysiąc lat historii Waterford. Czyż to nie było wspaniałe?
     Sunęła palcem przez mapę, wcale nie przejmując się tym, że zachowuje się troszeczkę jak mała dziewczynka. To ją odprężało, pozwalała swoim myślom spokojnie błądzić. Zatrzymała się dopiero, kiedy jej opuszek natrafił na Hiszpanię. Tak, tam już była i zakochała się od pierwszego wejrzenia. Ciągle chciała tam wracać, poznawać jeszcze nie odkryte przez nią cuda tego kraju. Barcelona, Madryt, Saragossa - to już znała, zagłębiając się w najbliższe wioski. To chyba te mniejsze miasteczka, gdzie nie roiło się od turystów, zrobiło na niej największe wrażenie.
     - Alessandro! Zejdź proszę - usłyszała miły, ale dość stanowczy głos swojego ojca. Westchnęła cicho zamykając atlas. Musiała wrócić do rzeczywistości. Kochała 'tatusia', ale to jemu wiecznie nic nie pasowało, on chciał dyktować jej, co ma robić. Miał gotowy plan odnośnie jej przyszłości. A panna Cascio robiła wszystko, żeby w końcu wyjść na swoje, żeby odciąć się od wpływowego środowiska. Nie chciała pieniędzy rodziców, nie chciała, żeby ludzie znali ją jako 'córkę tego małżeństwa'.
     Marcello Cascio, który urodził się i wychował we Włoszech miał wpojone (wklepane) zasady postępowania. Wpływowy adwokacik, który nawet po domu w gorące dni chodzi w garniturze. Gabinet na drugim piętrze, do którego nikt nie miał wstępu, sąsiadował z dużą biblioteczką i pokojem Alessy. Dziewczyna musiała jeździć do Włoch przynajmniej na dwa tygodnie do rodziców Marcella. Robiła to też dlatego, że pomimo fanatycznych poglądów dziadków, bardzo za nimi tęskniła. Oni przynajmniej cieszyli się na jej widok, a nie oczekiwali samych sukcesów.
     A Alicia?  Dość wcześnie pożegnała się ze swoimi rodzicami, ale nie zmieniło to faktu, że wyrosła na prawdziwą damę, znającą swoje walory i lubiącą się podobać. Pomimo czterdziestki na karku, nadal świetnie się prezentowała i oczywiście tego samego oczekiwania po swojej córce. Okulary, które zakładały przeglądając papiery nadawały jej służbowego wyglądu, a mocno upięty kok na sali rozpraw pokazywał, że mają do czynienia z silną osobą.
     Wesoła rodzinka.
     Chcąc nie chcąc, musiała zejść na dół. Już na schodach wiedziała, że mają gościa. Te śmiechy, serdeczność. Alessa musiała bardzo się skupić, żeby tylko nie pokazać niesmaku malującego się na jej twarzyczce. Zmusiła się, żeby stworzyć maskę uśmiechu, nawet jeśli był on sztuczny. Wiedziała, że i tak nikt nie zwróci na to uwagi. Ważne, żeby dobrze się zaprezentować.
     - Alessandro, spójrz kto nas odwiedził. - Ojciec dziewczyny objął ją ramieniem, ale był to gest tak bardzo daleki, że miała ochotę się wyrwać. Powstrzymała się jednak, chociaż czuła się bardzo nieprzyjemnie.
     Jej oczka mogły teraz obserwować wysoką postać w garniturze, z przyklejonym, szelmowskim uśmiechem i bukietem róż w lewej ręce.
     - Pamiętasz Jonathana, prawda? Studiuje prawo i niedługo zatrudnię go w mojej kancelarii na staż - powiedział bardzo dumnym głosem Marcello, patrząc na chłopaka wręcz z uwielbieniem. Alessa chyba nigdy nie została obdarowywana takim spojrzeniem przez ojca. A nie, wróć. Została. Jak przyniosła ojcu list z dobrej uczelni. Uśmiech znikł jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy zobaczył jaki kierunek wybrała.
     Dziewczyna była zmuszona wysłuchiwania samych superlatyw o studenciku. On zaś stał z tymi kwiatami i potakiwał, widać było, że jest w siódmym niebie, choć oczywiście udawał skromnego. Skąd tacy ludzie się biorą?! Panienka Cascio starała się teraz nad sobą zapanować, bo zdała sobie sprawę do czeka zmierza Marcello.
     - Będzie naprawdę świetnym prawnikiem, już ja się o to postaram - dodał jeszcze klepiąc Jonathana po ramieniu.
     - Tak? - powiedziała nagle Alessa odsuwając się od ojca. W jej oczach pojawiły się pioruny, nie była już w stanie stać i pozwalać ojcu na to, co robił. - W takim razie się z nim ożeń - dodała, jakkolwiek miałoby to zabrzmieć. Ominęła zdziwione towarzystwo i wyszła z mieszkania. Nie przejęła się tym, że nie ma ze sobą ani portfela, ani telefonu. Wyszła jak stała, a że chwilowo była wciekła na tatuśka musiała jakoś ochłonąć.
     Zapomniała nawet o nieszczęsnym telefonie. Teraz była tak wkurzona, że bała się swoich możliwości. A jak zacznie kopać jakieś kosze na śmieci i aresztuje ją policja pod pretekstem wandalizmu? Przecież ona nigdy nie była nawet w komisariacie!
     Zatrzymała się w pół kroku, kiedy zauważyła porzuconą na chodniku gazetę. Podniosła ją sprawdzając datę, a kiedy tylko upewniła się, że jest dzisiejsza, zaczęła przewracać strony. Natrafiając na ogłoszenia o pracę, więc zaczęło sunąć palcem z góry na dół. Znalazła trzy oferty, których warunki spełniała. Musiała tylko znaleźć jakiś telefon.
     Tym razem z uśmiechem na ustach ruszyła do wynajmowanego przez znajomą mieszkania. To Alessa zazwyczaj pomagała innym, ale teraz sytuacja na chwilkę się odwróciła. Potrzebowała pożyczyć telefon i zadzwonić pod trzy numery. Znowu będzie mogła odłożyć pieniądze na wynajem czegoś własnego. Będzie samodzielna i szczęśliwa. Jednak wychodziło na to, że nici z wolnego dnia. Trudno, ot co.
   
     Zamknęła za sobą drzwi najciszej, jak potrafiła i zsunęła z nóg trampki. Chciała równie dyskretnie przedostać się do swojego pokoju, żeby uniknąć rozmowy z rodzicami, ale kiedy tylko dostrzegła zapalone światło w kuchni, straciła wszelkie nadzieje. Była na tyle dużą dziewczynką, żeby znaleźć w sobie siły na odważne stawienie czoła problemom, prawda? Kiedy jednak w grę wchodziły rozmówki między ojcem, a córką cała odwaga z niej spływała. Zastanawiała się, co było tego powodem. Gdyby jej ojciec był Hiszpanem, też miałby taki charakterek? A może uśmiechałby się na lewo i prawo i zabierał swoją córeczkę do kina, żeby spędzić z nią trochę czasu, świetnie się bawiąc?
     Stawiała właśnie swoją stopę na pierwszym schodzie, kiedy usłyszała znajomy głos.
     - Alessandro, pozwól do nas. - Dziewczyna wywróciła oczami, ale skierowała się do nieszczęsnej kuchni. Spojrzała najpierw na matkę, a dopiero potem na ojca, siedzącego tuż obok. Ona opadła zaś na krzesło na przeciwko rodziców. Wsunęła kosmyk włosów na ucho i czekała. Raczej nie wołali jej, żeby posiedzieć sobie w ciszy. A szkoda.
     - Gdzie byłaś? - zapytał ojciec dość surowo. Alessa ucieszyła się widząc, że Alicia trąca go łokciem. Czasami była matce wdzięczna za to, że starała się panować nad sytuacją.
     - U znajomej z uczelni - odpowiedziała mimo wszystko, kładąc dłonie na swoich kolanach. Teraz wyglądało to jak przesłuchanie przestępcy przez dwóch komisarzy. Smutne, ale prawdziwe.
     - Twoje dzisiejsze zachowanie... - zaczął Marcello, ale panienka Cascio od razu mu przerwała.
     - Przeprowadzę się - oznajmiła. - Jestem właśnie na dobrej drodze, żeby mieć stałą pracę. Odkładam kasę na pokój, potem wynajmę coś większego. Nie mogę mieszkać z wami do końca życia, bo prędzej się pozabijamy. I tato - zaczęła spoglądając na ojca. - Im wcześniej zrozumiesz, że nie będziesz planować mojego życia, tym lepiej.
     - Alessandro...
     - Nie. Kocham was, ale nie mogę tak dłużej żyć. I przykro mi, że nie będę światowej sławy prawnikiem - dodała ciszej. Wyszła z kuchni zanim zdołali ją zatrzymać. Zdawała sobie sprawę, że jeszcze musi tu mieszkać, bo nie znajdzie niczego tak szybko, jakby chciała. Zdawała sobie sprawę, że kiedy już Marcello przetrawi dzisiejsze informacje, to jutro będzie jej suszyć głowę w każdym możliwym momencie i nie da jej spokoju przez najbliższe dni. Mimo wszystko cieszyła się, że udało jej się powiedzieć to, o czym myślała wiele razy. Musiała coś zmienić. Może i małymi kroczkami, ale lepsze one, niż nic. Alessandra Cascio musiała dać sobie radę.

_________________________________
Zdaję sobie sprawę, że tekst najlepszy nie jest, ale to takie wprowadzenie i lekkie scharakteryzowanie postaci ;) następny post na pewno będzie ambitniejszy.

1 komentarz

  1. [Właśnie tego mi brakowało. Brakowało mi na wszystkich innych grupowcach not, które pojawiały się zamiast karty postaci i od razu wnosiły co nieco do jej historii. Dlatego nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawiło mi przeczytanie Twojego posta :) Od razu zarysował mi się w głowie obraz Alessy i już teraz wiem, że z miłą chęcią rozpoczęłabym z Tobą wątek, co by się nasze panie poznały. Stąd tutaj już kończę i zaraz przeniosę się pod kartę ;)]

    OdpowiedzUsuń