Z pięknego snu o ptaszkach i motylkach brutalnie wyrwał Jacqueline dzwonek telefonu. Krzywiąc się i mrużąc oczy przed wypalającym oczy światłem dziennym kobieta sięgnęła po telefon, przeklinając dyrektora uczelni. Zanim zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek słowo wtrąciła swoje zdanie.
-Panie – zrobiła niedługą przerwę, bo w myślach dodała ‘ku*wa’ – dyrektorze. Jest zbyt wcześnie, bym była w stanie rozpatrywać pańskie problemy. Wykłady zaczynam dziś dopiero po południu, więc spotkamy się na uczelni. – Mówiąc to wyciągnęła z paczki papierosa i rozejrzała się za zapalniczką.-Panno Rosseau, dzwonię do pani w sprawie, którą chciałbym pilnie przedyskutować w moim gabinecie. Czy w trakcie godziny będzie pani w stanie znaleźć się na uczelni? – Po jego słowach nastąpiła chwila ciszy, w trakcie której Jackie wymyślała miliony obrzydliwych określeń na właściciela tego całego bajzlu.
-Taa… Pasuje. Do zobaczenia. – Mruknęła w końcu do słuchawki i rozłączyła się, trzęsąc się ze złości. Narzuciła na bieliznę koszulę, następnie wyszła na balkon, gdzie znalazła na parapecie zapalniczkę. Odpaliła papierosa, starając się rozbudzić szare komórki, by przygotowały gotowe pyskówki, którymi powinna odpierać ataki słowne dyrektora.
-Zabić to za mało. – Powiedziała w końcu głośno, paląc powoli. Po chwili namysłu wyrzuciła papierosa przez balkon i zniknęła we wnętrzu pokoju, szukając czystych ubrań w rażących kolorach. Miała nadzieję, że chociaż tym zdenerwuje dyrektora.
Droga na Uniwersytet ciągnęła się w nieskończoność, Jackie nienawidziła metra. Pełno tam było brudasów i zboków, którzy mogli czegoś od niej oczekiwać. Już dawno zawiodła oczekiwania wszystkich, przede wszystkim rodziców, dlatego też nosiła w torebce paralizator, który już nie raz i nie dwa uratował jej tyłek. Przez chwilę zatęskniła za mateczką Rosją, gdzie większość populacji była zbyt pijana, by zaczepiać na ulicy kogokolwiek. No, poza Rumunami. Oni wiecznie żebrali na ulicach o łatwe pieniądze czy jedzenie. Dla Jacqueline byli jedynie nierobami i leniuchami. Jeżeli ona potrafiła na siebie zarobić, to każdy inny też mógł.
Dostała wiadomość, jednak zważając na to, że znajdowała się w metrze olała to i udawała, że to nie jej telefon. Kilka krzesełek obok siedział chłopak w kapturze dziwnie zerkający na nią zza materiałowej zasłonki. Nie zastanawiając się dłużej wysiadła na następnym przystanku i zdecydowała się resztę drogi pokonać pieszo. Po drodze wymyśliła całą masę wymówek i zapaliła papierosa, rozglądając się za jakimś Starbucks’em.
Na swoje nieszczęście żadnego nie było pod ręką, więc pokonała szybko kilkanaście marmurowych schodków i wślizgnęła się do wnętrza budynku uniwersytetu. Na korytarzach było cicho, tylko kilku studentów siedziało na parapetach szkicując coś lub słuchając muzyki na słuchawkach w zamyśleniu.
Bez pukania weszła do sekretariatu, puszczając oczko do nowej sekretarki, która nadal nie rozumiała obsługi telefonu i funkcji przełączania rozmów na inny telefon. Jacqueline potrząsnęła głową z politowaniem i wślizgnęła się do pokoju dyrektora przez uchylone drzwi. Mężczyzna wycierał papierową chusteczką stalowy krawat, na którym tkwiła plama z kawy. Mało brakowało, by roześmiała się pod nosem.
-Panna Rosseau, proszę usiąść. – Wskazał miejsce naprzeciw swojego. Kobieta usiadła w oczekiwaniu. – Doszły mnie słuchy, że studenci napisali petycję z prośbą o zmianę nauczycielki malarstwa na, cytuję, „mniej sukowatą”. Czy wie pani, o czym mówię? – Kobieta oniemiała, wbijając przez chwilę tempo wzrok w twarz dyrektora. Momentalnie jednak otrząsnęła się i zrobiła czerwona ze złości, myśląc nad mądrą i złośliwą ripostą. W końcu wymyśliła.
-Z przykrością muszę stwierdzić, że kompletnie nie rozumiem takiego postępowania. Jeżeli moi studenci są na tyle słabi, że nie potrafią sobie poradzić na moich zajęciach, to chyba powinni zmienić kierunek studiów. Wiele z nich stara się usilnie pokazać, że coś potrafią, jednak efekty są dosyć mierne. Jest pan w stanie podać mi nazwisko osoby, która wystąpiła jako prowodyr tego zjawiska? – Uśmiechnęła się, zaciągając z gracją włosy za ucho.
-Nie jestem pewien, panno Rosseau, czy powinienem. Jeśli okaże się, że wyciągnie pani pewne konsekwencje od osób, które były w to zamieszane, to wtedy zostanie podkopany mój autorytet, a tego bym nie chciał.
-Nie chodzi mi o konsekwencje. – Odchrząknęła. – Zależy mi jedynie na poznaniu osoby, która tak bardzo mnie nie lubi. – Ponownie się uśmiechnęła, zastanawiając się, co zrobi z osobą, która napisała petycję do władz uczelni.
-Mam nadzieję, że pozostanie to między nami, panno Rosseau. Pan Smith nie byłby zachwycony, gdyby do końca roku akademickiego byłaby pani wobec niego wrogo nastawiona.
-A więc to Cooper Smith? – Uniosła brew, mając przed oczami twarz akademickiego podrywacza i imprezowicza. Za grosz talentu, wiecznie robi dobrą minę do złej gry. – Czy to wszystko, dyrektorze? Chciałabym jeszcze wyskoczyć na kawę i przygotować się do wykładów, zanim będę musiała je rozpocząć.
-To by było na tyle, mam nadzieję, że zmieni się stosunek pani do studentów i odwrotnie. Nie chciałbym rozmawiać z panią na ten temat ponownie. Myślę, że sprawa została rozwiązana. – Jacqueline podniosła się i uścisnęła wyciągniętą dłoń mężczyzny.
-Oczywiście, do zobaczenia. – Powiedziała na zakończenie, zerkając mimochodem na zegarek. Mijając siedzącą za biurkiem sekretarkę Wendy uśmiechnęła się do niej i wyszła na korytarz. Do wykładów pozostało jej nieco ponad dwie godziny. Postanowiła iść na kawę i przygotować tematy do kolejnych zajęć, a w międzyczasie zastanowić się nad dalszym losem Coopera. Osobiście nie tolerowała tego chłopaka, jednak starała się to ukryć, by nie czuł się poszkodowany odgórnie.
Spacerując z papierosem natrafiła na niewielką kawiarnię z ogródkiem, co bardzo jej przypasowało. Przyniosła sobie popielniczkę, zajęła miejsce w wiklinowym fotelu pod parasolem, wyciągnęła ze szmacianej torby potrzebne notatniki, zeszyty i laptopa w czarnej, matowej obudowie. W tym czasie dotarła do niej kelnerka. Zamówiła więc mocha latte i dwa croissanty, szukając w torbie długopisu. W pierwszej kolejności sprawdziła wiadomości na poczcie, przez które przypomniała sobie o smsie, którego dostała w metrze. Wyciągnęła zatem telefon i sprawdziła, kto tym razem miał do niej interes. Wiadomość była od Josepha Volkmanna. Chciał się z nią jak najszybciej spotkać, wyjątkowo dziś przestępcy wiedzieli, że chce wziąć dzień wolny i przestali rabować, bić i mordować. Odpisała mu krótko samym adresem kawiarni i schowała telefon do kieszeni. Zabrała się szybko do oceniania prac teoretycznych swoich studentów. Większość z nich nie miała pojęcia, o czym pisze, co wywołało u niej lekką konsternację. Odpaliła więc papierosa robiąc sobie małą przerwę.
Nadal tkwiła jej w głowie głupkowata petycja trzydziestki stłamszonych studentów, zdawała sobie sprawę, że nie może puścić płazem tego wybryku. Rozmyślania przerwał jej detektyw Volkmann, który zajął miejsce naprzeciw.
-Jak idzie edukacja przyszłych pokoleń? – Jego uśmiech był tak szeroki, że Jackie miała głupie wrażenie, że mężczyzna zje zaraz cały świat i nawet tego nie zauważy. Rzuciła mu spojrzenie spod byka, wydmuchując dym z płuc.
-Moi studenci to idioci. – Burknęła zamykając laptopa. Do stolika wróciła kelnerka z zamówieniem.
-Podać coś dla pana? – Zapytała z uśmiechem nie mniej szerokim niż ten na twarzy Josepha.
-Rozpuszczalną z cukrem i mlekiem. – Mruknęła Jacqueline, nie patrząc nawet w jej stronę. Kelnerka nieco się speszyła.
-Dokładnie tak. – Dodał Joseph puszczając oczko młodej kobiecie. Jacqueline schowała w tym czasie laptopa, by następnie zmiażdżyć detektywa wzrokiem.
-Panie lowelas od siedmiu boleści… - Zaczęła złośliwie, mając ochotę zetrzeć uśmiech z twarzy mężczyzny. Najlepiej pięścią. Butem też mogłoby być. - … po cholerę zawracasz mi głowę? – Wyciągnęła ze sterty prac tą napisaną przez Coopera Smitha i otworzyła na pierwszej stronie, udając brak zainteresowania detektywem.
-Mam dziś dzień wolny i chciałbym Cię zabrać w wyjątkowe miejsce, coś na kształt randki. – Jacqueline parsknęła śmiechem czytając pierwszy akapit rozprawy o rzeźbie. – Nie masz ochoty wyrwać się na trochę? – Dodał lekko zmieszany Volkmann.
-Za niecałe dwie godziny, panie Volkmann, mam wykłady. Przeciągną się do 16. O 20 muszę być w klubie, gdzie zatrzymają mnie do 3. Co pan na to? – Odparła zaczepnie, na chwilę podnosząc wzrok. Mężczyzna przez moment siedział w milczeniu, obserwując kelnerkę niosącą mu kawę.
-W takim razie od godziny 16 do 20 masz wolne. – Powiedział zamyślony, upijając łyk kawy. – Co powiesz na spacer po Central Parku i małą wycieczkę na Statuę Wolności? – Jackie uniosła nieco brew.
-Aleś Ty romantyczny. – Odparła z uśmiechem, wyciągając papierosa. Rozejrzała się po ulicy, co miała w zwyczaju. Życie nauczyło ją, że trzeba zawsze uważnie się rozglądać, wtedy nigdy nikt nas nie zaskoczy. A nawet jeśli, to miała pod ręką paralizator, zaś naprzeciw niej siedział uzbrojony glina. – Możesz odebrać mnie z uczelni. – Odparła w końcu, wypuszczając kółeczka z papierosowego dymu. – W mieszkaniu muszę być najpóźniej o dziewiętnastej. – Dodała rozkoszując się ciepłym latte. Joseph uśmiechnął się nieznacznie znad swojego kubka.
Tematem wykładów w klasie była po raz kolejny rzeźba. Modelem został niewielki hipopotam-skarbonka z otwartym pyskiem. Od przeszło pół godziny studenci babrali się ze swoimi kawałkami gliny. Niestety – efekt był żenujący. Większość z nich na swoich stanowiskach miała bezmyślne papki w niczym nie przypominające hipopotama, a właściwie nawet czegokolwiek. Jacqueline klęła w myślach, zastanawiając się jednocześnie, czy jej uczniowie to sześcioletnie dzieciary, a jej zajęcia mają poziom najmniejszy z możliwych.
Ostatecznie postanowiła ulepić własnego hipopotama, by udowodnić, że się da. Zapakowała więc sprawdzone już prace do teczki, by potrzymać studentów jeszcze trochę w niepewności, a następnie wzięła trochę masy i znalazła sobie wolne stanowisko na końcu sali. Zgrabnymi ruchami zaczęła kształtować figurkę, skupiając się najpierw na pysku. Kilku uczniów zerkało z zaciekawieniem w jej stronę, kilku innych miażdżyło wściekle pięściami swoją glinę.
-Panie Smith. – Powiedziała w momencie, kiedy pozostały jej do ulepienia nogi i tył. Student podniósł skupiony wzrok ze swojego zniekształconego hipopotama, rozglądając się za wykładowcą. W końcu dojrzał kępkę niebieskich włosów wśród ramion kolegów. Profesor Rosseau była dla niego jedynie maleństwem, które próbowało być groźne i straszne. Nie przepadał za nią, dlatego podpuścił bezmózgich kolegów z wykładów, by podpisali się pod petycją. Swoją drogą – ciekawe, co z nią zrobią.
-Tak, pani profesor? – Uśmiechnął się do niej prowokacyjnie, wycierając ręce w brudną, roboczą koszulę w kratę. Kilka osób się przesunęło, by Jacqueline mogła widzieć Coopera. Kobieta nie przerywała rzeźbienia w glinie, dzięki czemu papka coraz bardziej przypominała zwierzę.
-Proszę mi powiedzieć, jak ocenia pan swoje prace z malarstwa i rzeźby. – Powiedziała spokojnie, obmywając ręce wodą, a następnie gładząc grzbiet hipopotama. Cooper na chwilę zamyślił się, a w końcu ponownie szeroko uśmiechnął.
-Wybitne one nie są, ale nie należą też do chłamu, tak myślę. – Odparował pusząc się z dumy. Jacqueline parsknęła śmiechem.
-Prace większości z was należy do chłamu. – Powiedziała spokojnie Jacqueline, skupiając wzrok na swojej rzeźbie. – Uważam również, że jeśli nie dajecie sobie rady, to powinniście zmienić kierunek na pedagogikę. Albo zacząć pracę w podrzędnej garkuchni na zmywaku. – Ciche rozmowy studentów urwały się, wszystkie bowiem oczy skierowały się na profesor Rosseau. – Czytałam wasze prace z rzeźby. Większa część oblała, pan Smith również. Jego praca została sprawdzona dwukrotnie, przeze mnie i przez mojego znajomego profesora z uniwersytetu w Ystad. – Skończyła swoją figurkę zwierzaka, umyła ręce i wróciła na środek klasy. – Na za tydzień proszę przygotować prace z architektury antycznej. Mam na myśli wszystkie rzeźby, płaskorzeźby, teatry, dosłownie wszystko, co zostało określone przez współczesnych mianem ‘antyk’. Mam nadzieję, że odechciało wam się pisania petycji. Temat dla was przygotował profesor z Ystad, który chętnie zajmie moją posadę. To nie przelewki. – Skłamała, robiąc poważny wyraz twarzy. Widząc zrozpaczone miny studentów uśmiechnęła się w duchu na moment, jednak ostatecznie westchnęła cicho. Wskazała wyciągniętą ręką drzwi. – Cooper Smith, proszę za mną. – Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Jacqueline usłyszała lamenty studentów, dla których wykonanie wielu z prac było wręcz niemożliwymi. Aczkolwiek zasługiwali na karę. Cooper Smith szedł za nią w milczeniu. Nie wiedziała dokładnie, co ma zamiar z nim zrobić. Przebiegła jej przez głowę myśl, że być może powinna zachęcić swoich studentów do jeszcze większych starań. Zastanawiała się, czy nie są oni już zniechęceni wysokim pułapem zadań i wykładów, który im ustaliła. Osobiście nigdy nie była na wykładach z malarstwa z perspektywy ucznia, dlatego też nie była pewna, czy jej zajęcia są w stu procentach idealne. W zamyśleniu wyszła na zewnątrz, drapiąc się po karku.
-Panno Rosseau, co my tu robimy? – Zapytał niepewnie Cooper Smith, który nadal za nią podążał, a o którym zapomniała. Spojrzała na niego, skupiając się na jego pełnej napięcia twarzy. Westchnęła ponownie.
-Szluga? – Zapytała wyciągając z kieszeni paczkę Marlboro. Student wybałuszył oczy i zmarszczył automatycznie czoło. Jacqueline wyciągnęła dla siebie papierosa zaraz po tym, jak Cooper wziął jednego. Oparli się o grubą, betonową, pokrytą gdzieniegdzie mchem balustradę i palili w ciszy, patrząc gdzieś w dal. Spokój przerwał chłopak, odchrząkając.
-Dlaczego pani to robi? Za chwilę zostanę wyrzucony ze szkoły? – Zapytał nieco nerwowo, starał się to ukryć, ale słabo mu to wychodziło. Jacqueline uśmiechnęła się pod nosem.
-Przestań pieprzyć Smith, przyszliśmy tu zapalić. – Odparła zadowolona, zaciągając się dymem papierosowym.
-To nie jest jakaś głupia podpucha? – Zapytał jeszcze raz, do końca niepewny co do słów pani profesor.
-Zamknij się i udawaj, że masz przechlapane. – Mruknęła na koniec i wyrzuciła peta na trawnik, następnie wślizgnęła się do wnętrza. Wychyliła głowę przez szczelinę w drzwiach. – Idziesz? – Zapytała z figlarnym uśmiechem. Chłopak wyrzucił niedopałek i podążył za nią. Na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Jacqueline Anette Rosseau nie była chyba aż tak straszną suką, jak do tej pory mu się wydawało.
Wracała do domu pieszo, co chwila rozglądając się po okolicy. Od dłuższego czasu mieszkała w Nowym Jorku, jednak pierwszy raz znalazła ulicę wypełnioną tak pięknymi budynkami i tak słabo zatłoczonymi knajpami. Sama niejako w jednej pracowała, dlatego wiedziała jak ciężko jest napić się ze znajomymi w przepełnionym pubie. Zebrała z lokali kilka wizytówek i wsunęła je do tylnej kieszeni spodni, miały tam czekać na wolny wieczór spędzany z Joyce lub Josephem lub z obydwojgiem. Niecałą godzinę wcześniej odebrała wiadomość od byłego komandosa. Na rogu szóstej zdarzył się wypadek, kilka postrzałów, dwa przypadki śmiertelne. Gliny wezwała jakaś przestraszona turystka. Głupiutka. Nie wiedziała, że nią gangi zajmą się później.
Tak więc Jackie była wolna co najmniej do godziny dziewiętnastej, później musiała wyjść z mieszkania, by zdążyć do Pantery – taką bowiem nazwę nosił klub ze striptizem, w którym była barmanką. W tygodniu przez lokal przewijały się tłumy samotnych lub żonatych mężczyzn w przedziale od dwudziestu pięciu do czterdziestu lat. Wypijali hektolitry wódy i piwska, a później bez oporów wciskali pod bieliznę tancerkom pieniądze. Ostatecznie około trzeciej nad ranem po lokalu przechadzał się ochroniarz – kupa mięśni – Tylor Hurt. Wypraszał śpiących na stolikach umierających, pijanych mężczyzn, a także tych jeszcze w pełni sił, wciskających się na scenę i zaczepiających tancerki. Taylor lubił Jacqueline, uważał, że jest śmiesznie malutką istotką i nie wiedział, jak ktoś tak niski potrafi tak odważnie odpierać zaloty pijanych nowojorskich podrywaczy. Przeważnie zaglądał do baru w chwili, kiedy skończyły się wejściówki, a klientela była jeszcze na chodzie i nie robiła głupich numerów wymagających interwencji Taylora. Pochodził z Toronto i często wspominał o latach spędzonych na siłowni i na wybrzeżu. Zawsze to coś innego niż historie z mateczki Rosji. Postanowiła, że postawi dziś Taylorowi drinka i namówi do kolejnych opowieści o surfingu.
Spacerując ulicami miasta myślała o tym, jak wypełnić czas wolny. Ostatecznie wyciągnęła z portfela wizytówkę galerii i wykonała telefon. Arabella cała w skowronkach przywitała się i zaprosiła ją na wystawę, dodatkowo poprosiła o przyniesienie jej swoich prac, może coś nada się do najbliższej wystawy. Jacqueline obiecała, że ją z pewnością odwiedzi w czasie wolnym od zajęć na uniwersytecie. Miała wobec niej dług wdzięczności, to dzięki Arabelli przyjęli ją do pracy jako wykładowca. Dlatego też czasami podrzucała jej swoje prace na wystawę, które Bella sprzedawała i zostawiała dla siebie połowę zysku.
Kierując się w stronę kamienicy, w której mieszkała myślała o czymś, co mogłaby namalować i podrzucić Arabelli. Wbiegła szybko na swoje piętro – każdy potrzebuje odrobiny ruchu – i po otwarciu zamka wślizgnęła się do mieszkania. Joyce nie było, jedynie Zwłoki kręcił się gdzieś po pokojach, słyszała jak drapie o meble.
Zawiesiła kurtkę na wieszaku w przedpokoju i poszła do kuchni w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. W lodówce znalazła pojemnik z musztardą, stary, spleśniały ser i puste opakowanie po maśle. Fakt faktem ona jak i Joyce rzadko jadały w domu. Więcej czasu spędzały na mieście, dlatego często również na mieście chodziły zjeść coś śmieciowego. Nie przepadała za śmieciowym jedzeniem – mówiła tak o barach szybkiej obsługi i ich daniach pokroju hamburgera – aczkolwiek często była na nie skazana. W jednej z szafek znalazła płatki kukurydziane. Nasypała sobie trochę na dłoń i z całą paczką zniknęła w swoim pokoju.
W przeciągu dwóch godzin sprawdziła resztę zaległych prac, zrobiła szkic i notatki do obrazu, który miała przekazać Arabelli i przygotowała temat następnych zajęć. Zjadła przy tym prawie całe opakowanie płatków. Zwłoki przez pewien czas mrucząc spał jej na brzuchu, jednak w końcu uciekł na balkon, gdzie stała jego kuweta. Ułożyła prace alfabetycznie na półce – lubiła mieć porządek w papierkowej robocie. Włączyła jeszcze laptopa i odpisała na maila od kolegi ze studiów z Ystad. Duńczyk pisał o zaletach pracy w ich zawodzie. Był psychologiem z krwi i kości, umiał rozwiązać nawet najbardziej zawiłe problemy ludzkie. Dlatego mailowała z nim od pewnego czasu, warto było mieć jakiegoś przyjaciela po drugiej stronie oceanu w przypadku, gdyby Nowy Jork okazał się totalną klapą.
Zerknęła na zegarek i doszła do wniosku, że czas najwyższy zbierać się do pracy na drugą zmianę. Za niewiele ponad godzinę klub powinien być otwarty, a bez barmanki nie mogło to dojść do skutku. Dlatego wskoczyła do kabiny prysznicowej na szybką kąpiel, poprawiła makijaż i ubrała się stosownie do miejsca pracy. Krótka czarna spódniczka ledwo zakrywała jej tyłek, a dekolt jej czarnej koszulki sięgał niemal do samej ziemi. Na nogi wsunęła trampki do kostki – wygoda przede wszystkim. W końcu miała kilka najbliższych godzin spędzić na nogach za barem.
Spakowała do torebki kilka niezbędnych rzeczy, dosypała Zwłokiemu karmy w małą miseczkę i śpiesznie wyszła. Po drodze zapaliła papierosa. Klub mieścił się cztery ulice dalej, jednak postanowiła być dziś w pracy trochę wcześniej. Napisała wiadomość do Josepha z pytaniem, jak idzie w śledztwie i małym wejściem pod budynkiem przebiegła na tyły klubu. Główne wejście było jeszcze zamknięte, otwarcie było dopiero za niecałą godzinę. Będąc już w środku przyniosła kilka butelek z alkoholem za bar, uszykowała szklanki i podstawki, przetarła blat baru i przysunęła jeszcze kilka skrzynek z piwem. Lubiła mieć wszystko pod ręką, a szef lubił jej profesjonalizm i szybkość, z jaką obsługiwała klientów. Przewiązała sobie przez biodra niewielki, czarny fartuszek z logiem klubu, na koniec tylko ustawiła równo krzesełka stojące po drugiej stronie. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno, personel był już w komplecie. Z sali zniknęły sprzątaczki i szef, został jedynie główny kierownik i dwójka ochroniarzy. Tancerki miały osobny pokój – garderobę, w której przygotowywały się do występów. Kierownik szybko jednak zniknął, musiał odebrać dostawę alkoholu na zapleczu. Trzech młodych chłopaków nosiło skrzynki, uśmiechając się figlarnie do barmanki. Jacqueline jednak nie była zainteresowana tego typu facetami, więc szybko się nimi znudziła. Gdy tylko zniknął kierownik i dostawczak wyszła tylnym wyjściem na dwór, by jeszcze zapalić przed pracą. Dołączył do niej Taylor w czarnym uniformie ochrony i słuchawką w uchu. Mit słuchawki został obalony – ochroniarz wcale nie łączył się z szefem, ani ze swoim mózgiem – po prostu słuchał na tej jednej słuchaweczce muzyki. Odpalił papierosa, zasypując kobietę stertą żartów z Toronto. Jackie co chwila parskała śmiechem, przez co musiała zapalić jeszcze jednego.
Przez drzwi wyjrzał kierownik.
-Idę otworzyć, Jackie, jak skończysz to zapraszam za bar. – Uśmiechnął się do najmniejszej kobiety w całym personelu klubu i wrócił do środka. Jacqueline skończyła papierosa i wyrzuciła niedopałek gdzieś niedaleko.
-Zabawmy się! – Zawołała w końcu, puszczając oczko do Taylora wyrzuciła ręce w górę i wślizgnęła się do środka.
_______________
Dla J., którego pijackie smsy inspirowały mnie w pisaniu.
[ Pijackie sms-y tworzą nową rzeczywistość <3 Jackie, nota bomba, chociaż ja bym tego studenciaka mocniej przycisnęła ;p Whatever ;p
OdpowiedzUsuń[Osobiście też bym go przycisnęła, ale Jackie to w głębi duszy dobra kobieta! - bardzo bardzo w głębi ;p]
OdpowiedzUsuń[ z d*py strony chyba :P]
OdpowiedzUsuń[haha ;p być może ;p ]
OdpowiedzUsuńwyjątkowy blog w sam raz dla mnie <3 sama zaczynam pisać, wiec jak możecie to luknijcie, bo nie wiem czy dalej pisać, bardzo mi zależy, jak możecie skomentujcie ;)
OdpowiedzUsuńszmaragdowytalizman.blogspot.com
I blog quite often and I genuinely appreciate your content.
OdpowiedzUsuńThis great article has truly peaked my interest. I am going to
book mark your website and keep checking for new
details about once a week. I subscribed to your Feed as well.
Stop by my blog post: what are the ingredients in powerade
Hello just wanted to give you a quick heads up and
OdpowiedzUsuńlet you know a few of the images aren't loading properly. I'm not sure why but
I think its a linking issue. I've tried it in two different web browsers and both show the same results.
Look into my weblog: schick silk effects coupons
Spot on with this write-up, I seriously feel this website needs
OdpowiedzUsuńa lot more attention. I'll probably be returning to read more, thanks for the advice!
Visit my page ... whole wheat egg noodles ronzoni