Minęło dziewięć miesięcy od powrotu Maxa do Nowego Jorku. To tutaj osiadł na stałe, ponieważ otrzymał kontrakt w New York Rangers, ale także miał sentyment do tego miasta – przez wspomnienia. Od marca miasto zdążyło okryć się białym puchem, który mężczyzna naprawdę lubił, czuł że zbliżają się święta i obiecał sobie, że tym razem spędzi je pogodnie. Kto by pomyślał, że te święta będą inne od poprzednich, on z pewnością nie.
Uśmiechał się cały czas pod nosem, stukając palcami o kierownicę swojego auta i uważając na inne samochody na drodze. Jechał właśnie do swojego przyjaciela, o którym nigdy nie zapomni mimo, że nie może go zobaczyć czy napić się razem z nim herbaty. Wiedział i tak, że Daniel zawsze go wysłucha i choć nie może tak naprawdę doradzić, to chwila refleksji nad jego nagrobkiem zawsze sprawiała, że brunet wybierał odpowiednie rozwiązanie problemu, tak jakby starszy kolega i tak nad nim czuwał, i mówił, co jest najlepsze.
Wysiadł z auta i poprawił na szyi gruby szalik, który w tym momencie miał osłaniać go przed lodowatym wiatrem. Zmrużył oczy i naciągnął na swoje bujne loczki kaptur grubej kurtki, by ochronić się przed dużymi płatkami śniegu, które właśnie spadały z nieba. Odetchnął głęboko, po czym ruszył doskonale mu znaną ścieżką, bo przecież już tyle razy tu bywał. Zatrzymał się dopiero przed dość dużą tablicą w ziemi, a następnie kucnął, by zetrzeć z niej śnieg. Jego czekoladowym oczom ukazał się wypiaskowany napis, który znał na pamięć – milimetr po milimetrze, literkę po literce i cyferkę po cyferce.
DANIEL RYDER
14.02.1987 - 12.11.2009
NIE PŁACZ NAD MOIM GROBEM.
MNIE TAM NIE MA. JA NIE UMARŁEM.
Nie pamiętał nawet kto wymyślił taką inskrypcję. Nie wnikał w to nawet za bardzo, przynajmniej nie trzy lata temu, ale kto by pomyślał, że po tylu latach te zdania odkryją swój prawdziwy sens.
- Cześć, Stary… - mruknął, wstając na równe nogi i popatrzył na kwiaty, które zamarzły przez te ostatnie mrozy. Jednak, coś mu się tu nie zgadzało, było ich za dużo. Kucnął z powrotem – No, powinieneś mi się przyznać, kto cię tu jeszcze odwiedza – odparł i wziął między palce jasny płatek białej róży, która wyjątkowo dobrze się zachowała – Wiesz? Próbowałem znaleźć kontakt do Irmelin, chciałem dowiedzieć się, co tam u niej, ale nic… Kompletna pustka, w żadnym szpitalu albo nie chcą mi dać informacji, albo o niej nie słyszeli. Nie uważasz, że to dziwne? – zmarszczył brwi, a w pewnym momencie usłyszał skrzypiący śnieg pod czyimiś stopami. Był to znak, że ktoś się do niego zbliża.
- Witam? – zapytała zaskoczona kobieta w średnim wieku, ubrana w najmodniejszy płaszcz w tym sezonie. Zdjęła z oczu przeciwsłoneczne okulary, choć mieliśmy środek zimy. Brunet uniósł nieznacznie swe brwi i wstał, po czym odwrócił w kierunku kobiety.
- Dzień dobry… - mruknął jedynie, nie bardzo wiedząc z kim ma w tym momencie do czynienia. Rodzina Daniela znikała w dziwnych okolicznościach przez, co był wręcz pewien, że nie może być to nikt z nim blisko spokrewniony.
- Wiedziałam, że w końcu wpadnę na kogoś z rodziny pana Rydera – uśmiechnęła się kącikiem swoich krwiście czerwonych warg i wyciągnęła w jego kierunku swą smukłą dłoń, wcześniej zsuwając z niej skórzaną rękawiczkę – Amanda Hopkins, prywatny detektyw. Zaintrygowała mnie historia Ryderów, dlatego zajęłam się tą całą sprawą.
Chłopak z każdą chwilą stawał się coraz bardziej podejrzliwy, nie miał pewności czy nieznajoma mówi prawdę. No dobrze, ta rodzina nie należała do najnormalniejszych, ale… To nie znaczy zaraz, że ktoś tak po prostu ma prawo do tego, by grzebać w jej przeszłości. Umarli, nie ma – koniec.
- Przykro mi, ale ja pani nie pomogę, bo nie uważam by było o czym rozmawiać, do widzenia… Tu nie ma żadnej sprawy do rozwikłania - odparł, nie przestawiając się nawet i nie dając powodów do tego, by ona teraz zainteresowała się nim. Choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie problem jest go odnaleźć, zwłaszcza teraz, gdy jest osobą publiczną. Uprawia sport, który jest popularny w Ameryce, gra w renomowanej drużynie, pierwszym składzie i środku sezonu, który naprawdę doskonale się zaczął. Wystarczyło włączyć wiadomości sportowe by natknąć się na jego zdjęcie i nazwisko, a reszta dla dociekliwej pani detektyw to żaden problem. Max przeklął pod nosem i wsiadł od razu do samochodu.
- No, Stary… Tobie nawet teraz ludzie nie chcą dać spokoju. Czasami myślę, że chyba ktoś faktycznie specjalnie rzucał ci kłody pod nogi… - mruknął pod nosem i odpalił silnik swojego Jeepa, po czym ruszył z piskiem opon – Początkowo sielankowe życie, utrata dziecka, głupi motor, amnezja, wyjazd Eli, całkiem dobry okres z Irmelin, potem kryzys w jej ciąży, dzieci, pojawienie się jakiejś dziewczynki, niby kuzynki, a w między czasie przynosząca milionowe zyski firma, ale… Musiał się pojawić ten pieprzony samolot… Nie za dużo jak na jedno życie? – pokręcił głową – Jeżeli Irm gdzieś tam jest i twoje dzieci żyją to wtedy się uspokoję, wiesz Stary? – tak, mówił do siebie. Jeżeli zwracał się do Daniela zawsze mówił do siebie na głos, nie zwracając uwagi na to, że z boku mogłoby to po prostu dziwnie wyglądać.
Będąc już w swoim apartamencie wyrzucił na stół pocztę i odłożył torbę z zakupami. Jego uwagę przykuła dość duża koperta. Otworzył ją i ku jego zdziwieniu w bąbelkowym opakowaniu była jakaś płyta. Usiadł na kanapie i wsadził ją do odtwarzacza w swoim laptopie.
Samoistnie odpalił się jakiś dość krótki filmik, a na czarnym ekranie pojawił się biały napis: 27 listopad 1992 rok. Ewing niedaleko Nowego Jorku.
Mężczyznę zatkało, szybko zatrzymał odtwarzanie i złapał za kopertę, jednak na papierze nie było żadnego adresu zwrotnego, a nie sądził by coś takiego wysłała mu matka. Gdzie ona? Była beztalenciem elektronicznym i ledwie, co potrafiła obsłużyć przeglądarkę internetową by sprawdzić sobie pocztę. No ale dobrze, wróćmy do rzeczywistości. Brunet odetchnął głęboko i wcisnął ponownie przycisk „play”, czekając na rozwój wydarzeń.
Pięcioletni chłopczyk biegał w ogródku, który zasypany był świeżym śniegiem, który zapewne spadł zaledwie dzień wcześniej.
- Tato! Tato! – wrzeszczał w niebogłosy, uśmiechając się szeroko i podskakując wesoło.
Mężczyzna, który był z nim, lepił właśnie wielkiego bałwana. Mały Daniel był tak pochłonięty maratonem wokół białego ogródka, że nie zauważył bałwana i wpadł na niego z impetem.
- Daniel! – pan Joseph roześmiał się, widząc swojego syna przypominającego śnieżny posąg – I z bałwana nici.
- Teraz ja jestem bałwan! – mały uniósł do góry ręce, pokazując obklejone śniegiem rękawiczki.
- I renifer czerwononosy – mężczyzna wziął blondyna na ręce i podszedł do osoby, która kręciła to wszystko – Z wujka Philla też trzeba zrobić bałwana!
Można było usłyszeć śmiechy całej trójki, jednak obraz został zamazany przez kulę śnieżną, która wylądowała na obiektywie.
Kolejne ujęcie miało miejsce już w domu, w kuchni, gdzie blondwłosa kobieta gotowała zapewne kolację.
- Jesteśmy!
- Uważałeś na niego? – kucharka odwróciła się tyłem do blatu.
- Bardziej niż na siebie – oświadczył z dumą pan Ryder (którego Max już wcześniej rozpoznał), nie zwracając najmniejszej uwagi na pięciolatka, który nie zmieścił się przez niego w drzwiach i walnął czołem o ich framugę, wywołując przy tym niemały huk – Nie wal w nic głową, patrz jak chodzisz… – zwrócił się ojciec do syna, a mały jedynie zmarszczył brwi, trzymając się za czoło.
- Właśnie widzę – Rita, matka Daniela, roześmiała się.
- Ktoś próbuje mi o tobie przypomnieć, ale kto? – chłopak zmarszczył brwi i zamknął laptopa. Coraz mniej mu się to wszystko podobało, ale postanowił jeszcze poczekać. Póki, co nie miał punktu zaczepienia, a wynajem detektywa byłoby zbyt proste, prawda? Podrapał się po policzku i spojrzał na zegarek.
- Cholera! – przez to wszystko stracił poczucie czasu i zupełnie zapomniał o treningu, co zdarzyło mu się naprawdę pierwszy raz w życiu. Zerwał się na równe nogi i złapał szybko za torbę, po czym zbiegł na dół by tylko zdążyć dojechać na czas na lodowisko. Pewnie gdyby ktoś nad nim nie czuwał dzisiaj spowodowałby jakiś poważny wypadek, ale na szczęście nic złego się nie stało.
Wieczorem rzucił klucze od mieszkania na blat w kuchni i pierwsze, co zrobił usiadł do komputera. Nawet na treningu nie potrafił się skupić.
- Niemożliwe byś żył… Takie cuda się nie zdarzają – mruczał pod nosem, przeszukując cały Internet w poszukiwaniu nazwisk ofiar z dwunastego listopada dwutysięcznego dziewiątego roku. Nazwiska stu trzydziestu ośmiu ofiar znalazł w końcu na jednej ze stron poświęconej tej katastrofie. Przeglądał ją kilkakrotnie i coraz więcej niejasności pojawiało się wokół śmierci Daniela.
- Niemożliwe, niemożliwe… - mruczał i kręcił głową – Fuck! – walnął pięścią w blat, ale szybko tego pożałował.
- Ja rozwikłam tę zagadkę… - wymamrotał i popatrzył na stronę, gdzie wyświetlało się nazwisko „Amanda Hopkins” wraz z kontaktem.
Kilka tysięcy, albo i więcej, kilometrów dalej na innym kontynencie, jednak bardzo podobnym, bo również zasypanym śniegiem:
- Oto pańskie wyniki, dużo lepsze od poprzednich. Tu ma pan także receptę na karbamazepinę – uśmiechnęła się czarnowłosa lekarka i popatrzyła na blondyna, który nigdy nie wydawał się jej szczęśliwy, ba… Nigdy nawet się nie uśmiechał w jej towarzystwie – Wraca pan do kraju?
- Dobrze pani wie ile razy próbowałem wsiąść do samolotu i ile razy się wycofywałem, więc… Nie, nie wiem – odparł jedynie i wziął swoją receptę, po czym wyszedł z gabinetu.
Tak, jest jednym z czterdziestu dwóch osób, które przeżyły, jednak leżał w śpiączce przez okrągły rok, w dodatku jako bezimienny. Po wybudzeniu przechodził dwuletnią, ciężką rehabilitację ruchową, ale także i psychiatryczną. Zdawał sobie sprawę z tego, że przyjaciele uważali go za zaginionego, jednak nie wiedział o tym, że oni go pochowali, a przynajmniej tak im się zdawało, że to jego ciało leży w grobie. Jednak… Takie pomyłki się zdarzają, choć wszyscy byśmy sobie życzyli, by tak się nie działo. Mężczyzna także zabronił lekarzom z kimkolwiek z jego bliskich się kontaktować. Chciał to zrobić sam, dlatego też poprosił o numer telefonu do pewnego bruneta.
Siedział właśnie w swoim hotelowym pokoju, stukając palcem o blat biurka i przykładając słuchawkę do ucha.
- Słucham? – usłyszał w końcu po drugiej stronie doskonale mu znajomy głos i zawiesił się, kompletnie nie wiedział co powiedzieć, jednak w końcu się przełamał.
- Dzień dobry… E… Nie, dobry wieczór? – palnął się otwartą dłonią w czoło, zupełnie zapominając o różnicy czasowej – Cholera…
Najwidoczniej rozmówca również zamarł, bo słychać było jedynie niespokojny oddech.
- D-Dan? Tam u góry są telefony? – jęknął przerażony, co mogło wydawać się komiczne, ale to było pierwsze, co przyszło Maxowi do głowy.
- Nie… Wracam do domu – odparł nieco ciszej.
- Co? Ale jak? Zmartwychwstajesz? Ktoś cię wskrzesi, jak smocze kule w Dragon Ballu?
- Max, nie… Ja żyję do cholery, ja żyłem. Ja wiem, że to nie do wiary, ale… To nie rozmowa na telefon […]
[Dawno nic nie pisałam, więc... Wszelkie błędy proszę mi wybaczyć, muszę wejść znów w wprawę. No i witam ponownie, na nowej platformie]
Jest Daniel, Eli, Irmelin.
OdpowiedzUsuńJak rodzinnie.
Miałam przeczucie, żeby zajrzeć dzisiaj na NYCa ;)
Notka udana, jak najbardziej.
[Ale ekstra! O.O Za co mam gryźć, ja tam uważam, że to fajna sprawa. Notka naprawdę udana ;)]
OdpowiedzUsuń[Eli, to Ty tak nie zaglądaj, tylko wróć ;x
OdpowiedzUsuńZa, co? Za to, że ja nie wiem co dalej z fantem zrobić, bo na dwie postacie to ja i tak nie ujadę, więc będę musiała coś wymyślić, a nie wiem czy Daniel zasłużył na postać poboczną, po tak bujnej historii ;D]
Pytanie brzmi, po co Eli miałaby wracać? Według mnie, jej historia tutaj się skończyła. Chyba... ;) A co do Daniela - nie zasłużył na postać poboczną, co to, to nie.
Usuń[Daniela też się niby zakończyła i co? I ja mam do niej cholerny sentyment jak widać ;x]
OdpowiedzUsuńOch, widać, widać. Ale ja nie miałabym pojęcia co począć z nieśmiałą, cichutką Eli, która boi się własnego cienia ;P Jakby nie było, jest moją pierwszą, blogową postacią, ale i czasu brak, i pomysłów.
UsuńAle cieszę się, że Daniel żyje ;)
[No tyle lat minęło, że mogło się coś pozmieniać prawda? ;D Mogłaby być wręcz inną osóbką]
UsuńNie byłaby wtedy Eli. A nawet, gdyby - to nie wiem czy pamiętam jak pisać, w cholerę długo nie było mnie na blogach ;P
UsuńAle chyba muszę się z tą myślą przespać ;)
Dobrej nocy.
[To dobrej nocy, ach... Ja też długo nie mogłam się przemóc. Pisanie kart strasznie wypala, więc wolę tego tu w ogóle nie robić jednak ;) ]
OdpowiedzUsuń[łoho, jakie fajne to ;D przypomniał mi sie urok notek, których zwykle na grupowcach brakuje, bo wszędzie te parszywe karciochy ;p ]
OdpowiedzUsuńTaka notka właśnie kiedy postanowiłam zobaczyć jak się miewa NYC...!I jak na moje nie ma po co gryźć, notka super!!!
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńwiem, że nikt nie lubi spamowania, lecz dopiero zaczynam i nie mam jeszcze czytelników. Piszę powieść fantasy, jeśli Was to zainteresowało, proszę odwiedźcie mojego bloga: http://kocie-oko22.blogspot.com/
Z góry dzięki ;)