Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

6. Olimpiada Morozow & Lucas Black

W tym szczególnym świątecznym czasie chciałybyśmy Was prosić, byście rozejrzeli się wokół siebie. Tworząc odpisy do zabawy, zapewne siedzicie w ciepłym mieszkaniu bądź domu, jesteście najedzeni i akurat macie chwilę dla siebie. A może nie trafiłam? Może wracacie ze szkoły, uczelni, pracy? Znajdujecie się w komunikacji miejskiej, zmarznięci i głodni, marzycie o momencie, w którym przekroczycie próg mieszkania i zamkniecie drzwi. Ale macie dokąd wrócić, macie co zjeść i znajdujecie chwilę na przebywanie na blogu. Prosimy, cieszcie się z tych małych rzeczy, ponieważ macie o wiele więcej, niż niektóre osoby. Jeśli się rozejrzycie, na pewno dostrzeżecie je wokół siebie. Czasem nie trzeba wiele. Wystarczy jedno kliknięcie, jeden SMS, które mogą zmienić wszystko. Stąd przy okazji naszej świątecznej zabawy prosimy Was o zajrzenie na podane niżej strony. Kliknięcie w brzuszek Pajacyka. Wysłanie SMS-a na wybraną zbiórkę. Zróbmy razem coś dobrego!




Wraz z legendą o północy w wigilię zwierzęta są w stanie przemówić ludzkim głosem. Wszyscy wtedy liczą, że usłyszą od swoich pupili miłe podziękowania, jednak nie wszystkie czworonogi mają tyle szczęścia w postaci dbającego o nich właściciela lub właścicielkę. Waszym zadaniem jest zawieść koce i zapasy karmy do jednego z nowojorskich schronisk dla zwierząt. Tylko pamiętajcie, że nie wszystkie psiaki lubią być głaskane!

5 komentarzy

  1. Świąteczny klimat w Nowym Jorku był nie do przeoczenie, a ludzie zdecydowanie zbyt łatwo ulegali fali konsumpcjonizmu. Black jak co roku postanowił trzymać się od całej szopki jak najdalej. Niestety przez zawirowania w życiu prywatnym został poniekąd zmuszony do zainteresowania tym całym szaleństwem. Jednakże postanowił to ograniczyć do minimum. Tym samym jego kierowca wziął na swe barki zakupy i opiekę nad Clarissa, a Lucas mial zawieźć jakieś stare koce i ogromne worki z karma do pobliskiego schroniska. Już wsiadajac do samochodu żałował swojej decyzji, ponieważ odor psiej karmy był zbyt intensywny. Przeklinał w myślach ten pomysł. Nie był zbytnim sympatykiem czworonogów, więc jego podwładny bardzo dobrze wiedział, iż wystawia cierpliwość szefa na próbę.
    - Dzień dobry przywiózłem koce dla zwierząt - powiedział pochylajac się do małego okienka za którym siedziała starsza kobieta zaaferowana jakimiś dokumentami. Cały budynek nie zachwycał wyglądem, a także zapachem. Miejsce niemal krzyczało o remont, wiec samochód, który zaparkował przed nim wyróżniał się niczym latarnia w bezgwiezdną noc. Sam też nie pasował do tego miejsca w eleganckim płaszczu i ciemnych spodniach. Sądził, iż ten obowiązek zakończy się w momencie przekazania darów. Jakże się mylił.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdę powiedziawszy nigdy bym się nie spodziewała, że moja noga kiedykolwiek przekroczy próg takiego posępnego i nędznego miejsca jakim było schronisko dla zwierząt, a już szczególnie w czas całej tej udawanej powszechnie życzliwości związanej z nadchodzącymi Świętami Bożego Narodzenia. Dodatkowym minusem był z całą pewnością fakt, że nie mogłam zabrać tam żadnej broni palnej, bo zbytnio rzucałabym się w oczy, czego z racji mej prawdziwej działalności wolałam uniknąć. Nic więc chyba dziwnego, że w chwili, gdy drzwi stajni przekroczyła rudowłosa dziewczyna imieniem Estera dźwigająca oprócz zwyczajowego sprzętu jeździeckiego dwie wielkie torby wypakowane po same brzegi rozmaitych rodzajów karmami, kocami i zabawkami, zmierzyłam ją tylko zaskoczonym spojrzeniem i wracając do przerwanych obowiązków, rzuciłam:
    - Połóż to wszystko pod ścianą i idź jak najszybciej do boksu Hipolity, bo inaczej spóźnicie się na wyścig.
    - Tak, właśnie zrobię, ale mam małą prośbę w kwestii tych rzeczy... - odparła, spuszczając lekko oczy.
    - Tak? - niechętnie znów skupiłam się na jej osobie, podskórnie wyczuwając do czego to wszystko może zmierzać.
    - Otóż miałam je dzisiaj dostarczyć do schroniska na Queens, a jako, że obawiam się, że może mi się to nie udać, chciałabym zapytać, czy nie mogłabyś mnie wyręczyć. - wyjaśniła.
    I tu normalnie wzruszyłabym tylko ramionami, mówiąc,iż nic mnie to nie obchodzi, lecz akurat ta klacz nie słuchała nikogo oprócz tej konkretnej kobiety. Zamiast więc to uczynić, westchnęłam ciężko, kiwając głową na znak zgody.

    ***

    W ten oto sposób stałam teraz samotnie z nieporęcznymi workami w ramionach za obcym mężczyzną rozmawiającym z jedną z tamtejszych pracownic, usiłując z całych sił wtopić się w otoczenie i tym samym pozostać niezauważona, co z racji eleganckiej kurtki, w której każdy rodowity Amerykanin przy temperaturze panującej na zewnątrz niemal na pewno by zamarł oraz kryształowoniebeskich, rozbieganych z powodu pierwszej tego dnia dawki zażytych narkotyków oczu było prawie niemożliwe do wykonania.

    Olimpiada [Wybacz jakoś, ale wstanie o 5-tej po weekendzie robi swoje.]

    OdpowiedzUsuń
  3. Mężczyzna dopiero po chwili zauważył nowo przybyła kobietę. Bo krótkiej obserwacji mógł stwierdzić, iż pasowała do tego miejsca równie dobrze jak i on.
    -Przyniosę karmę i koce-powiedział w końcu zrezygnowano do kobiety po czterdziestce siedzącej za małym zbyt brydnym okienkiem. Sebastian mu jeszcze zapłaci za tą całą podróż. Wychodząc z budynku przelotnue spojrzał na kobietę, więc nie zauważył rozbieganego wzroku. Stary Black minął by ją bez słowa, lecz nowy w roli ojca stawał się nieco bardziej nieprzewidywalny.
    - Panią też ktoś wrobił, hm? - zagadnal I wyszedł nie oczekując odpowiedzi. Na zewnątrz zauważył oprócz swojego samochodu jeszcze jeden zbyt drogi, by należał do wolontariuszy czy pracowników schroniska. Nie ciężko, więc było dodać dwa do dwóch i wywnioskować, iż nieznajoma jest jego właścicielką.
    Mężczyzna zabrał narecze karmy i koce, by wnieść je do środka, a następnie się stąd ewakuować.
    -Świetnie się składa - usłyszał głos pracownicy, która wstała od swego biurka.
    -Dzisiaj brakuje nam rąk do pracy, więc skoro już tu jesteście zapraszam - uśmiechnęła się dobrodysznje i popchnela ich dwójkę w głąb budynku. Za rogiem zaczynały się pierwsze kojce z psiakami.

    Lucas
    [wybacz za jakość pisane w trasie niestety :(]

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy tylko mężczyzna rzuciwszy mi retoryczne pytanie, oddalił się, schwyciłam mocniej przyniesione worki i powoli podeszłam do tego nieszczęsnego, zmuszającego jak zwykle w tego typu miejscach, lekkiego pochylenia, małego okienka i zaćwierkałam wcielając się znów w rolę dobrze wychowanej, słodkiej aż do bólu panny:
    - Z okazji zbliżających się Świąt chciałabym wesprzeć trochę naszych braci mniejszych i ofiarować im chociaż kilka drobiazgów.
    Kobieta natychmiast całkowicie się rozpłynęła i oświadczyła:
    - Bardzo Pani dziękujemy, proszę postawić swoje dary pod drzwiami do przechowalni, a nasi wolontariusze później się nimi zajmą.
    - Z wielką chęcią. - to powiedziawszy skierowałam się w wyznaczone miejsce, a odstawiwszy opakowania w odpowiednim miejscu, zaczęłam się taktycznie wycofywać w stronę wyjścia. Nim jednak zdołałam do niego dotrzeć, poczułam czyjeś ręce na barkach, a chwilę później znalazłam się wraz ze spotkanym wcześniej nieznajomym w korytarzu prowadzącym do kilkudziesięciu klatek z różnego rodzaju zwierzakami. Niby z racji posiadania własnej hodowli koni powinnam przywyknąć do wykonywania podobnej pracy, lecz jedno spojrzenie w ich stronę wystarczyło mi, by stwierdzić, że tym razem nie będzie to w cale przyjemne zadanie. Z tego też powodu, upewniwszy się, że schroniskowa pracownica jest za zamkniętymi odrzwiami i najprawdopodobniej nie może nas usłyszeć, postanowiłam dać upust emocjom, toteż zaklęłam siarczyście pod nosem, obiecując sobie w duchu, że jeśli tylko Estera nie przywiezie z dzisiejszych zawodów żadnego medalu, to wymyślę jej takie ćwiczenia, że mnie długo popamięta. Ulżywszy sobie trochę w ten sposób, zwróciłam się do stojącego obok dżentelmena:
    - Skoro już jesteśmy zmuszeni do wspólnej pracy, to chyba wypadałoby się trochę bliżej poznać. - to mówiąc, wyciągnęłam do niego dłoń. - Jestem Olimpiada Corinne Morozow.

    Olimpiada

    OdpowiedzUsuń
  5. Mężczyzna chciał zareagować podobnie, jednak siarczyste przekleństwo tak go rozbawilo w obecnej sytuacji, iż śmiech zamaskował wymuszonym kaszle. Nie było to wcale trudne z uwagi na panującą temperaturę na zewnątrz.
    -Lepiej bym tego nie ujął - przyznał po chwili i rozejrzał się dookoła. Sebastian naprawdę chciał się pożegnać z premią na nowy rok. Black nigdy nie opiekował się zwierzętami, a jeśli już jakieś znajdowało się w jego otoczeniu to zwykło zachowywać dystans, jakby wyczuwajac zagrożenie.
    - Lucas Black - powiedział wciągając dłoń z kieszeni w kierunku kobiety. Niezależnie od sytuacji starał się zachowywać jak na gentelmana przystało. Jego swidrujace spojrzenie skupiło się ponownie na twarzy nieznajomej. Czy ostatnio dotknęła go jakaś klątwa jeśli chodzi o blondynki? Zewsząd tylko jasnowłose i trudne z charakteru przedstawicielki płci pięknej.
    -Rozumiem, że oboje mamy lepsze rzeczy do zrobienia, lecz szybko stąd nie wyjdziemy - zauważył w tym samym czasie ściągając płaszcz i kładąc go w najczystszym miejscu. Następnie sprawnie podwinal rękawy koszuli, by i jej nie ubrudzic, chociaz przypuszczal iż po wizycie tutaj odzienie trafi na śmietnik.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń