Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2193. All of me changed like midnight

AKT I: Obietnice

• lipiec •

Kilkanaście pierwszych sekund po przebudzeniu było ulubioną porą dnia Erin Hawthorn. Beztroskie, leniwe chwile, pozbawione jeszcze strachu i stresu, nieskażone lękiem, boleśnie nieświadome tego, że zaraz dopadnie je szara rzeczywistość. Ilekroć jej mózg zaczynał pracować na nieco wyższych obrotach, beznadziejność sytuacji spadała na nią momentalnie, chwytając długimi pazurami i trzymając tak mocno, że Erin nijak nie potrafiła jej od siebie odsunąć. Od blisko trzech miesięcy ani jednej nocy nie przespała spokojnie, co odbijało się na ciemnych cieniach pod jej oczami i wyrazie wiecznego zmęczenia na twarzy. Pozornie nic się nie zmieniło; różnicę było jednak widać w jej gestach i w jej spojrzeniu, w postawie człowieka niosącego na swoich barkach ogromny ciężar. Czasami, gdy zaglądała w lustro, czuła nieprzyjemny dreszcz. Nigdy nie przypuszczała, że cholerna niepewność może być aż tak zabójcza. Patrzyła sobie prosto w oczy, dostrzegając ten ich matowy błękit, choć jeszcze niedawno lśniły jak dwa szklane kamienie, i zastanawiała się, czy to możliwe, żeby wypłakać z tęczówek cały pigment. A jeśli tak — to czy można go potem odzyskać?
Schudła, bo mało co jadła, najczęściej po prostu o tym zapominając, w dzień przeglądała odpowiedzi na ogłoszenie o zaginięciu, nocami śniła koszmary. Koledzy z pracy byli dla niej bardzo mili, usiłując ją nieco dokarmiać, pocieszać albo rozweselać, ale wszystkie te próby rozwiewały się jak dym w zestawieniu z miażdżącą wnętrzności niepewnością. Nie miała przyjaciół, żeby móc zwierzyć się komuś ze swoich zszarganych nerwów czy z tego, że na każdy dźwięk telefonu umiera z niepokoju. Jej przyjaciółką zawsze była Esther i teraz to do niej miała ochotę pójść, wypłakać się na ramieniu — problem polegał na tym, że to właśnie jej nieobecność spowodowała takie obrażenia. Miała bliższe relacje z dwiema koleżankami z pracy, Alex i Zoe, a czasami wydawało jej się, że mogłaby naprawdę zaprzyjaźnić się z Alex. Ale w tej trójce to nie Zoe była na doczepkę, tylko właśnie Erin. Nigdy nie angażowała się w bliższe znajomości z powodu ogromnej obawy przed odrzuceniem, i w takich chwilach jak ta, była zmuszona liczyć wyłącznie na siebie.
Martwiła się też o Mayę, która praktycznie przestała mówić, na równi z tym, że przestała się też uśmiechać, i chociaż naprawdę chciała pomóc, zwyczajnie nie wiedziała jak. Tak właściwie nie potrafiła zajmować się dziećmi. A to w dodatku było dziecko o ciemnych włosach i ciemnych oczach jej siostry, tej zaginionej siostry, której brak zdawał się wręcz fizycznie boleć. Czasami, kiedy nie mogła w nocy spać, zastanawiała się, co zrobi, jeżeli Esther już się nigdy nie odnajdzie. Chciałaby móc odpowiedzieć, że bezsprzecznie zaopiekuje się Mayą, ale tak naprawdę ona sama wciąż jeszcze potrzebowała opiekuna, który poprowadziłby ją za rękę przez niektóre meandry dorosłości. Czuła się zdecydowanie za młoda na to, by podejmować dojrzałe decyzje i dokonywać rozsądnych wyborów. Okres dzieciństwa obfitował raczej w obowiązki godne kogoś, kto trochę już wiedział jak żyć, a nie chudej, znerwicowanej kilkulatki, która po powrocie ze szkoły chowała się w szafie i modliła się, żeby zniknąć. Dopiero pobyt u ciotki uświadomił jej, jak to jest być naprawdę dzieckiem, i wcale nie chciała tego miłego okresu kończyć. A jednak gdzieś ktoś postanowił za nią, że musi jak najszybciej dorosnąć.
Wydawało jej się, że życie nie wróci na właściwe tory dopóki Esther się nie odnajdzie. Nie miała najmniejszego pojęcia, jak żyć bez siostry u boku. Nigdy nie miały dużej rodziny, ale miały siebie nawzajem, a teraz Erin czuła się bezgranicznie samotna, tym specyficznym rodzajem samotności, który najczęściej ogarnia w tłumie innych ludzi.
W pierwszych tygodniach po zaginięciu siostry wciąż była naładowana adrenaliną, gotowa do działania tu i teraz, z umysłem pracującym w szaleńczym tempie, byleby tylko się czegokolwiek dowiedzieć. Jednak im dłużej to trwało, tym bardziej wysysało z niej jakąkolwiek wolę życia. Doszło do tego, że w pewnym momencie wychodziła tylko do pracy, resztę czasu zabijając bezmyślnym oglądaniem głupich programów w telewizji. Miała w sypialni opuszczone rolety, jakby ciemność pozwalała jej skryć się bezpiecznie w swoich ramionach; owinięta kocem jak naleśnik, leżała bezwładnie i nieruchomym wzrokiem gapiła się w ekran. To Ruby musiała odprowadzać Mayę do szkoły i ją odbierać, a przecież miała też swoją pracę, w której powinna się pojawiać. Jakiś czas temu domowy porządek został przywrócony i dzieliły się opieką nad sześciolatką mniej więcej po równo, ale Erin czuła niekiedy, że tylko jeden krok dzieli ją od ponownego osunięcia się w czarną rozpacz. Starała się jednak koncentrować na przetrwaniu, na tu i teraz, zamiast błądzić myślami, roztrząsać wszystkie a jeśli…? i tworzyć nierealne scenariusze. Działała mechanicznie, wręcz robotycznie, ale przynajmniej robiła, co do niej należało.
Brak działań ze strony policji frustrował ją i kłuł niczym wbita w oko drzazga, ale śledztwo na własną rękę również nie wykazało wiele więcej. Podejrzenia Erin wciąż i wciąż wracały w kierunku Coltona Wayne'a byłego chłopaka siostry; chociaż od sześciu lat nie byli już razem, on nadal wykazywał na jej punkcie niezdrową obsesję. Poza tym był w ogóle typem człowieka, przy którym nie sposób było zaznać spokoju; kręcili się wokół niego podejrzani znajomi, załatwiali jakieś szemrane interesy — treść tychże jednak nigdy jej szczególnie nie interesowała. Wiedziała o nim dosyć, by dla własnego dobra trzymać się z daleka, a zarazem dosyć, by móc otwarcie podejrzewać go o niecne zamiary. Erin nieraz próbowała samą siebie przekonać, że te podejrzenia wynikają ze zwykłej niechęci, ale coś jej mówiło, że kryje się w tym wszystkim jakieś drugie dno.
Ilekroć spotykała Coltona gdzieś na mieście, starała się go unikać, schodzić z drogi, iść w prawo, zamiast w lewo, głównie z obawy, że jeśli znajdzie się zbyt blisko niego, niechybnie drania zamorduje. Podsunęła policji ten trop, używając określeń, które zwykle bywają w takich sprawach zapalnikiem (były chłopak, konflikt, ojciec Mayi, agresywny bandzior), ale była niemal pewna, że nawet pobieżnie go nie sprawdzili. A przecież podjęła się pewnego ryzyka — gdyby wiedział, że ktoś nasłał na niego policję, od razu wiedziałby także kto. Mogła tym samym ściągnąć na siebie jego gniew, a miała świadomość, że nikt, kto padł ofiarą tego gniewu, raczej nie wychodził z takiej potyczki bez szwanku. Boże, jak ona go strasznie nie znosiła. Zresztą — z wzajemnością. Nie można było odmówić mu urody i nawet tego szczególnego rodzaju charyzmy; siłą rzeczy nawet nienawiść nie oślepiała Erin na tyle, by przestała dostrzegać to, co prawdopodobnie pociągało jej siostrę. Według niej samej był jednak synonimem trującego owocu, miłego dla oka i zgniłego w środku.
Któregoś lipcowego popołudnia, siedząc na parapecie i wpatrując się w złote promienie słońca, Erin Hawthorn obiecała sobie, że odkryje, co się stało z Esther — choćby miała wydrzeć tę prawdę spod ziemi.



AKT II: Oskarżenia

• lipiec/sierpień •

Natarczywe dzwonienie do drzwi, połączone z czymś, co brzmiało jak walenie w nie pięściami, wyszarpnęło ją ze snu tak gwałtownie, że potrzebowała chwili, by uspokoić rozszalałe serce. Zerwała się z łóżka, narzuciła na siebie cienką koszulę, sięgającą jej do połowy uda i w tak ukrytym negliżu zbliżyła się nieufnie do drzwi. Ostrożnie przyłożyła do nich ucho, usiłując wyłapać jakieś fragmenty rozmowy, albo przynajmniej głos któregoś z intruzów, ale, na jej nieszczęście, nic nie usłyszała. Zajrzała przez wizjer i zadrżała. Najciszej jak tylko potrafiła wycofała się do kuchni, w duchu błogosławiąc, jak i przeklinając fakt, że była sama w domu. Na korytarzu dojrzała bowiem Coltona Wayne'a we własnej osobie, razem z drugim mężczyzną, którego nie znała. Żaden z nich nie sprawiał wrażenia, jakby przyszedł tu na przyjacielską pogawędkę. Walenie do drzwi było coraz bardziej intensywne i Erin, z sercem w gardle, zaczęła się gorączkowo zastanawiać, gdzie zostawiła telefon. Nie miała zamiaru dzwonić na policję — po ich podejściu do sprawy Esther kompletnie straciła do nich zaufanie — ale świadomość, że mogłaby ściągnąć chociaż któregoś z kolegów z pracy odrobinę ją uspokajała.
— Otwieraj, suko! — ryknął Colton, z całej siły wciskając dzwonek, jakby mógł w ten sposób zmusić ją, by go wpuściła. Starając się poruszać tak bezszelestnie, jak tylko umiała, przeszła do sypialni i zaczęła przetrząsać pokój w poszukiwaniu telefonu. — Wiem, że tam jesteś! Otwieraj, kurwa, albo wyważę te pieprzone drzwi!
Wiedziała, że Colton potrafi być niebezpieczny, ale nigdy dotąd nie poczuła tak bezpośredniego zagrożenia z jego strony. Czasami przyglądał się jej jak jastrząb, który zamierzał upolować mysz, a czasem rzucał w jej stronę zawoalowane groźby, jednak nie posunął się jeszcze do fizycznego ataku. Esther ostrzegała ją parę razy, że lepiej go nie drażnić, ale ona naiwnie zbywała to ostrzeżenie kpiącymi uwagami. Teraz po raz pierwszy pożałowała, że nie posłuchała siostry. Okazało się, że wcale nie była tak nieustraszona, jak dotąd sądziła.
Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a drzwi naprawdę ustąpią przed wściekłym mężczyzną i wówczas nie pozostanie jej nic innego, jak ratować się ucieczką. Co mogło być nieco utrudnione, jako, że mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze. Nie uśmiechało jej się skakać z takiej wysokości i ryzykować złamania, ale równie mocno nie uśmiechała jej się konfrontacja z agresywnym Coltonem i jego towarzyszem. Zwłaszcza w obliczu potężnej budowy tego drugiego. Nigdy nie była siłaczką, a te tygodnie zaniedbywania posiłków sprawiły, że wyglądała mizernie i słabo, i tak też się czuła. Wiedziała doskonale, że w bezpośrednim starciu z napastnikami będzie od razu na przegranej pozycji.
Niespodziewanie walenie ustało, a po chwili rozległ się dźwięk wyłamywanych z zawiasów drzwi. Erin osunęła się po ścianie, z okrągłymi ze strachu oczami i spróbowała przesunąć się w stronę szafy — ostatniej deski ratunku. Mogła się tylko modlić, żeby jej nie znaleźli; a to i tak dawało większy ułamek nadziei na przetrwanie, niż pozostanie na widoku. Liczyła na to, że pobieżnie przeszukają mieszkanie i sobie pójdą.
Sekundy wlokły się w nieskończoność. Słyszała stukot ich butów w zetknięciu w podłogą i starała się nawet nie oddychać, żeby nie zdradzić swojego położenia. Chodzili po wszystkich pokojach. Docierały do niej strzępki rozmów, z których nie potrafiła niczego wywnioskować, i przewracanie jakichś rzeczy, może książek, a może roślin. Któryś coś stłukł. Erin miała wrażenie, że serce bije jej tak głośno, że zaraz je usłyszą. Zastygła jak marmurowy posąg, słysząc kroki tuż obok siebie. Nastała złowroga cisza. W następnej chwili Colton wyszeptał do niej:
— Jeszcze raz zajdziesz mi za skórę, a naprawdę tego pożałujesz.
Dobrze wiedział, gdzie się ukryła i bawił się wyśmienicie, igrając z jej strachem.
— Jesteś małą, wścibską suką, a takie jak ty nigdy nie kończą dobrze. Zapamiętaj to sobie, Erin. Żebyś później nie mówiła, że cię nie ostrzegałem.
Dobiegł ją odgłos oddalających się kroków i wredny śmiech Coltona, po czym wszystko ucichło.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim odważyła się wysunąć głowę z szafy, ale kiedy już to zrobiła, kolana odmówiły jej posłuszeństwa i roztrzęsiona skuliła się na podłodze. Strach z wolna ustępował jednak miejsca wściekłości. Jakim prawem ten pieprzony idiota wdarł się do jej mieszkania, kto mu pozwolił tu łazić, grzebać w szafkach, zachowywać się jak u siebie? Na samą myśl o tym, że dotykał tych wszystkich rzeczy, zrobiło jej się niedobrze. Miała ochotę natychmiast zacząć je szorować, a najlepiej całkiem się ich pozbyć. Wiedziała, że przez dłuższy czas będzie widziała odciski jego wstrętnych łap, jakby ktoś je tam namalował.
Z niejakim trudem podniosła się na nogi i poddała mieszkanie dokładnym oględzinom. O dziwo nie doznało większych szkód. W kuchni leżała stłuczona szklanka, w salonie przewrócona doniczka i kilka podeptanych książek, ale spodziewała się czegoś znacznie gorszego. Największy problem stanowiły drzwi — jeżeli chciała ukryć ten żałosny incydent przed ciotką (a taki właśnie miała zamiar), musiała działać szybko. Szczęśliwy traf chciał, że jeden z kolegów w pracy zajmował się po sąsiedzku takimi rzeczami, toteż Erin wybłagała u niego niemal natychmiastową wizytę, a sama, wciąż jeszcze lekko drżącymi dłońmi, zaczęła sprzątać bałagan. Wcisnęła koledze jakiś kit o głupim dowcipie byłego chłopaka, podziękowała wylewnie i wręczyła mu butelkę whiskey w zamian za dyskrecję.
Odetchnęła z ulgą, kiedy sobie poszedł. Drzwi wyglądały na nieuszkodzone, więc przy odrobinie szczęścia powinna zdążyć ogarnąć resztę, zanim Ruby wróci z pracy, i cała sprawa rozejdzie się po kościach.
Nigdy nie była strachliwa, ale musiała przyznać, że na wspomnienie tych kilku minionych chwil przechodził ją dreszcz. Tym ważniejsze było, żeby ani ciotka, ani Maya (a już zwłaszcza ona) nie dowiedziały się, co tu zaszło. Z udawanym spokojem doprowadziła mieszkanie do porządku, starannie zamknęła drzwi, a potem połknęła garść tabletek przeciwbólowych i poszła się położyć. Pękała jej głowa.
Zwinęła się w kłębek na łóżku, owinięta szczelnie pościelą. Pomimo panującego na zewnątrz upału, ona wręcz drżała z zimna. Nie potrafiła się wyłączyć, przestać obracać w myślach wydarzeń tego poranka, krok po kroku analizując, co się właściwie stało i jak zapobiec temu w przyszłości. Kilka razy zapadła w niespokojny, krótki sen; śniła o złamanych obietnicach i złowieszczych ostrzeżeniach, ale głównie leżała bez ruchu, intensywnie myśląc. Nie doszła jednak do żadnych godnych uwagi wniosków i to martwiło ją najbardziej.
Ruby zajrzała do niej po powrocie z pracy, ale Erin wymówiła się przeziębieniem, więc ciotka zostawiła ją w spokoju. Właściwie nie kłamała, naprawdę źle się czuła. Po prostu z innej przyczyny.
Spała kiepsko, gorzej niż zwykle. Przyśniła jej się Esther, która dokądś biegła. Przyśniła się jej Maya, sześcioletnie dziecko leżące w kałuży krwi. A potem Colton. Stał tylko i na nią patrzył. Z trudem powstrzymała się, by nie wrzeszczeć, kiedy otworzyła oczy. Pomyślała o jego ostrzeżeniu. Czy pod pożałujesz mogło się kryć widmo śmierci? A jeśli tak, czy była w ogóle szansa, że zabije ją szybko i w miarę bezboleśnie?
Wolała udawać nawet sama przed sobą, że nie zna odpowiedzi.



AKT III: Ofiary
• sierpień •

To się zdarzyło pod koniec sierpnia, gdy życie jako-tako przyzwyczaiło ją do nowej rzeczywistości. Ponad czteromiesięczna nieobecność Esther, choć wciąż bolesna i pełna niepewności, nie była już tak szokująca, jak przez te pierwsze tygodnie. Dziwiło ją nawet czasami, że Ziemia wciąż kręci się wokół słońca, i złościło, bo zaginięcie siostry było dla niej niemal równoznaczne z końcem świata — lecz okazało się, że dotyczyło to wyłącznie jej świata. Życie toczyło się nadal w tym samym rytmie. Chodziła do pracy, Ruby chodziła do swojej wtedy, gdy Erin miała wolne, bo w okresie wakacyjnym któraś musiała opiekować się Mayą. Ta z kolei wciąż wydawała się nieobecna. Próbowały zabierać ją na wycieczki, do kina albo do zoo, gdzie Erin postarała się o niespodziankę w postaci karmienia fok, ale mała ciągle była milcząca i przygaszona. Na szczęście nauczyciele byli na tyle wyrozumiali, że pozwalali jej podawać odpowiedzi na kartkach — miała nadzieję, że w nadchodzącym roku szkolnym nadal będą to akceptować, bowiem przez wakacje nie poczyniły żadnych postępów. Siódme urodziny Mayi nadeszły i minęły. Jakoś żadna z nich trzech nie miała szczególnej ochoty na świętowanie. Poza tym wszystko było jak zwykle; wydawać się nawet mogło, że tej rodziny nie dotknęła żadna tragedia.
Zaczęła się szkoła i Erin odetchnęła z ulgą. Ciężko było patrzeć na Mayę, która wyglądała, jakby uszło z niej życie, lecz równie ciężko było jej współczuć, gdy ona sama wcale nie cierpiała mniej z powodu tej straty. Nie wiedziała, jaki rodzaj miłości jest pomiędzy rodzicem i dzieckiem, ale wiedziała, że dla niej Esther zawsze była kimś najważniejszym na świecie. Nagły brak takiego człowieka nie był lekkim otarciem na sercu. Raczej tępym nożem wbitym w sam jego środek.
Czuła się winna, że nie potrafi wziąć się w garść i pomóc siostrzenicy przejść przez to wszystko. Ale sama potrzebowała kogoś, kto by ją pocieszył, uspokoił, kto byłby wsparciem. Ruby nigdy nie nadawała się na pocieszycielkę i Erin dobrze ją rozumiała. W głębi duszy czuła mroczną pustkę. Nie istniało bowiem określenie na człowieka, który kiedyś miał rodzeństwo, a teraz nie. Czy mógł wciąż jeszcze nazywać się bratem (lub siostrą), chociaż brata (lub siostry) już nie było? Czy od tej chwili stawał się jedynakiem?
Nie potrafiła wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała przyszłość. Maya była jeszcze dzieckiem, ale za kilka lat stanie się nastolatką. Ruby nie robiła się młodsza, a życie Erin przypominało w tym momencie wieżę z byle jak ułożonych klocków, taką, która w każdej chwili groziła zawaleniem. Nigdy zresztą nie planowała się zakochiwać, wychodzić za mąż, mieć dzieci. A takiej sytuacji, w jakiej się aktualnie znajdowała, w ogóle nie brała pod uwagę. Nie była w stanie przewidzieć, jak dalej potoczy się ich historia. W duchu błagała los, żeby Esther odnalazła się cała i zdrowa, nie tylko ze względu na Mayę, ale również na siebie.
To się zdarzyło pod koniec sierpnia, po południu, kiedy przyszła odebrać siostrzenicę ze szkoły. Na korytarzu panował taki sam rozgardiasz jak zwykle i Erin nieodmiennie była wdzięczna, że skończyła podstawówkę wiele lat temu. Nie wspominała dobrze tego okresu, a wrzaski i piski przywoływały wspomnienia zasmarkanego dzieciństwa, które najchętniej wyparłaby z pamięci. Uśmiechnęła się krzywo pod nosem, idąc prosto pod drzwi, gdzie klasa Mayi miała lekcje. Już z daleka dostrzegła kilka dziewczynek, z którymi mała bawiła się najczęściej, ale jej samej nigdzie nie było widać. Rozejrzała się dookoła, szukając dziewczynki wzrokiem, jednak Mayi nie było.
— Erin? — zdziwiła się pani Awberry, wychowawczyni, stając w drzwiach klasy. — A co ty tu robisz?
— Przyszłam po Mayę — odpowiedziała z wahaniem, marszcząc brwi. Czyżby coś jej się pomieszało?
— Ależ… Mayi nie było dzisiaj w szkole — odparła kobieta, poprawiając ciężar trzymanych w dłoniach książek. — Nawet się nieco zdziwiłam, ale wiem, jaka jest sytuacja i… Erin?
Bo Erin już biegła w kierunku wyjścia, spanikowana jak nigdy, z sercem w gardle bijącym tak mocno, że miała ochotę je wypluć. Mgła strachu przesłoniła jej oczy, więc na oślep wybrała numer ciotki i gorączkowo błagała ją, by odebrała.
— Odprowadzałaś rano Mayę do szkoły, prawda? — wydyszała do słuchawki, czując, jak uginają się pod nią kolana. Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą poczuła się jeszcze gorzej. Trzęsły jej się ręce i ściskało ją w żołądku. — Ruby… ona zniknęła.
Przed oczami przesuwały się jej obrazy z dnia, w którym zniknęła Esther; z dnia, w którym ktoś napisał pod ogłoszeniem: Wiem, co się stało z twoją siostrą, kazał jej przyjść do Central Parku, a chociaż spędziła tam cztery godziny, nikt się nie pojawił; z dnia, kiedy policjanci co chwilę wymieniali porozumiewawcze spojrzenia nad jej głową, słuchając, co miała do powiedzenia; kiedy to ostatecznie trzasnęła drzwiami komisariatu i już nigdy tam nie wróciła. Czuła się jakby na nowo przeżywała ten sam pieprzony koszmar.
Tym razem nie zaangażowała policji. To Ruby zgłosiła zaginięcie, a policjanci z okolicy natychmiast podjęli się poszukiwań — w końcu chodziło o dziecko. Trwało to całą noc, godziny zdawały się ciągnąć jak całe lata, a ona siedziała nieruchomo w kuchni, piła jedną kawę za drugą i rozważała, czy to, co ukryła przed ciotką, mogło mieć jakiś związek ze zniknięciem Mayi.
Telefon zadzwonił nad ranem i Erin, która nie zasnęła nawet na moment, odebrała błyskawicznie. Nie na takie wieści czekały. A jednak były przeznaczone dla nich.
Niewiele pamiętała. Brała garściami leki przeciwbólowe i uspokajające, i właściwie nie wychodziła z łóżka. Utkwiły jej w głowie jedynie fragmenty pogrzebu, mała trumna i morze kwiatów. I tłum nieznajomych, przyciągniętych przez tę makabrę, rozgrywającą się niemalże na ich oczach. Smutne oczy kontra smutne oczy. Niedowierzanie kontra lęk, jakby pech był zaraźliwy jak wirus i mógł zniszczyć życie kolejnej rodziny.
— Erin, cholera, co z tobą? Erin!
Otworzyła nieprzytomne, mokre od łez oczy, patrząc prosto w zaniepokojoną twarz Ruby, która trzymała ją za ramiona. Nie była pewna, co się właściwie stało. Prześladowały ją mgliste wspomnienia czegoś potwornego, czegoś, co nigdy się nie powinno wydarzyć… I nagle to — świadomość.
— Więc… to był sen — szepnęła sama do siebie, z dziwnym uczuciem w sercu, połowiczną ulgą i paraliżującym strachem. Za oknem właśnie wschodziło słońce.
— Erin. Znaleźli ją. Znaleźli Mayę.

2 komentarze

  1. Nawet nie będę ukrywała, że miałam ochotę Cię rozszarpać, kiedy dotarłam DO TEJ części postu. 🙂 Sama zresztą wiesz, bo odpaliłam się w wiadomościach prywatnych gotowa do tego, aby przemówić Ci do rozsądku. Masz szczęście, że to był tylko (spróbuj zrobić inaczej🤬) sen i Maya się odnalazła. Mam nadzieję, że cała i zdrowa. Może ten dziecięcy móżdżek pomyślał, że sam znajdzie mamę i wybrała się na wycieczkę po okolicy z nadzieją, że ją znajdzie? Oby to właśnie było to, a nie ojciec, który zafundował jej już wystarczająco dużo traum.
    Tak się cieszę, że nas rozpieszczasz tymi postami. Cudownie się czytało każdy jeden z nich i jestem głodna na kolejne części. Czekam równie mocno na ciąg dalszy historii Billie i Erin, choć chwilowo chyba bardziej czekam na Erin. Z wiadomych powodów. 🤭 Wspomnę jeszcze tutaj, ale piszesz cudownie i już od pierwszego zdania byłam kupiona. Pisz dalej i więcej, o tyle powiem. 🩷

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się pod słowami Ice Queen, również nabrałam ochoty, żeby Cię rozszarpać! 😡 Potrafisz Ty zbudować napięcie, oj potrafisz! Tak zgrabnie to wszystko opisałaś, że - choć ta kursywa nieco dała mi do myślenia - byłam przekonana, że to mimo wszystko nie sen i Maya faktycznie zginęła. Masz przeogromne szczęście, że jednak okazało się to koszmarem, ponieważ coś mi się wydaje, że w innym przypadku miałabyś na głowie interwencję moją i Ice ;)
    Cóż jeszcze mogę dodać. Mimo że tematyka posta jest taka, a nie inna, pięknie to wszystko opisałaś. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się ten jakże wymowny podział na akty. Dodaje on smaczku całości. I co? I tak jak za każdym poprzednim razem, tak i teraz czekam na ciąg dalszy 💙 Choć mam wrażenie, że zbyt szybko nie zdradzisz nam, co się za tym wszystkim kryje ;) I dobrze! Bo Twoje posty mogę czytać w nieskończoność!

    OdpowiedzUsuń