Wychodząc za mąż dziewięć lat temu, Hannah Milton była najszczęśliwszą osobą na świecie, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie i takiej myśli trzymała się na tyle kurczowo, że była w stanie uwierzyć w to sama. Mając u boku kogoś takiego, jak Thomas Evans nie była w stanie nie uśmiechać się każdego dnia, co ułatwiało jej życie w przekonaniu, że będzie dobrze, że postąpiła słusznie.
Jej pogodne usposobienie przyciągało do niej innych, nie narzekała na brak znajomych, a także na brak zainteresowania mężczyzn, przez całą szkołę średnią była adorowana przez co najmniej połowę swoich rówieśników, bo jej lekko zadarty, piegowaty nos, dźwięczny śmiech i burza kręconych włosów tworzyły całość, której trudno było się oprzeć. A jednak wybrała jego – Tommy’ego. Chłopaka z klasy średniej, ze schorowanym ojcem i matką, na której zawsze można było polegać. Wydawało jej się, że nigdy nie pożałuje swojej decyzji, że ciepło i bezpieczeństwo, które oferował jej Thomas, będą czymś, co będzie warte poświęcenia namiętności i żądzy przygód, że będzie warte poświęcenia znajomości z kimś, kto nigdy nie powinien pojawiać się w jej życiu.
Stagnacja i rutyna, w którą popadli jako rodzina, przestawała być dla niej wygodna. Każdą niedzielę spędzali w domu albo bawiąc się z dziewczynkami na podwórku, albo przy gorszej pogodzie grając z nimi w kolejne planszówki, które Thomas dorwał w pobliskim lombardzie. Tej niedzieli grali w Monopoly, co przy jeszcze mało rozgarniętej pięciolatce, nie miało żadnego sensu. Hannah nie czerpała żadnej radości z gry, która nie miała żadnych reguł, a wartość zabawkowych banknotów nie miała żadnego znaczenia. Grę przerywał wesoły śmiech Hazel, która ustawiała małe domki przy każdym możliwym polu i słowa niezadowolenia Harper, której zależało na tym, żeby grać uczciwie i zgodnie z zasadami. Hannah uśmiechała się delikatnie, uważnie przyglądając się zarówno jednej, jak i drugiej córce, jakby starała się zapamiętać każdy szczegół ich dziecięcych twarzyczek. Teściowa krzątała się w kuchni, szykując dla nich wszystkich kolację i podśpiewywała pod nosem Respect Arethy Franklin. Wszystko to stwarzało obrazek pozornej beztroski i niewysłowionego szczęścia. Wszystko poza Thomasem, w którego kierunku Hannah bała się po prostu spojrzeć. Wiedziała, że siedział spięty przy niewielkim, okrągłym stole, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że bielały mu knykcie.
— Kupuję! — krzyknęła Harper, kiedy stanęła na jednym z czarnych pól. Rozpoczęła transakcję z Thomasem, który podczas tej gry odpowiadał za obsługę banku.
— Muszę wyjść — Hannah odezwała się na tyle cicho, że starsza córka nie zwróciła nawet na nią uwagi. Wstała od stołu i po prostu skierowała się na piętro domu, skąd zeszła po niecałych pięciu minutach ze sportową torbą przerzuconą przez ramię, krótko spoglądając w kierunku pomieszczenia, gdzie jej cała rodzina, najbliższe jej na świecie osoby nadal grały w grę. Tylko mała Hazel podniosła głowę i pobiegła za nią.
Hannah ubrała przeciwdeszczowy płaszcz i ocieplane botki. Tegoroczna jesień nie należała do najpiękniejszych, a miała okazać się jeszcze paskudniejsza. I to przez nią. Tylko i wyłącznie przez nią.
— Mamo, dokąd idziesz?
Hannah już miała nacisnąć na klamkę drzwi wyjściowych, kiedy usłyszała za sobą dobrze jej znany, najsłodszy głos na świecie. Czuła wzbierające się w oczach łzy, ale odwróciła się i kucnęłą przed córką.
— Idę poszukać dla ciebie prezentu urodzinowego, Haze — odpowiedziała miękko, gładząc delikatny policzek swojej młodszej pociechy, a buzia dziecka rozjaśniała w promiennym uśmiechu. Mała Hazel niemal podskoczyła z radości na słowa matki i podbiegła do ojca, który niespodziewanie znalazł się tuż za nią. Dziewczynka uczepiła się jego nogi, dzieląc się nowiną. Thomas stał nieruchomo z posępną miną, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni i zastanawiał się, w jaki sposób miał wytłumaczyć córkom, że ich matka nie wróci z prezentem. Że nie wróci. Tak po prostu nie wróci.
czwartek, 16 czerwca 2011 r., Winona, Minnesota
Piętnastoletnia Hazel z zazdrością obserwowała starszą siostrę. Siedziała na szerokim, dwuosobowym łóżku w pokoju Harper, przyglądając się dziewczynie, a właściwie już młodej kobiecie, która przymierzała kolejno wszystkie sukienki z szafy. Harper na jutrzejszym zakończeniu roku szkolnego chciała wyglądać perfekcyjnie i choć podczas ceremonii rozdania dyplomów kreacja miała być zasłonięta uczniowską togą, to zależało jej na nienagannym wyglądzie.
— Jak myślisz, Haze? Ta? — Harper okręciła się wokół własnej osi w jasnoróżowej, rozkloszowanej sukience, która nijak nie nadawała się na uroczystość szkolną. Harper, w odróżnieniu od swojej młodszej siostry, starała się podkreślać najpierw swoją dziewczęcość, a teraz kobiecość niezależnie od sytuacji. Hazel uwielbiała rysować przepiękne suknie i wyobrażać sobie, jak modelki przemykają w nich po największych wybiegach świata, a jednocześnie ubierała się przede wszystkim w jeansy i luźne koszulki.
Westchnęła i pokręciła głową, kiedy Harper poprawiała cienkie ramiączko sukienki, która odkrywała zbyt wiele, bo i pięknie opalone plecy dziewczyny, i długie, zgrabne nogi.
— Harper, nie. Nie ta. Idziesz do szkoły, a nie na kolejny bal maturalny… — mruknęła cicho, pamiętając chłodny wieczór, kiedy pomagała Harper wyglądać olśniewająco. Zazdrościła siostrze tego, jak wygląda i jak nie boi podkreślać się tego, czym obdarzyła ją natura. Zawsze jej zazdrościła, co nie było takie trudne, kiedy wokół starszej Evans wiecznie kręcili się adoratorzy i wianuszek rozchichotanych przyjaciółek.
— Ubierz tę grafitową. — Hazel wstała z łóżka i podeszła do obszernej szafy siostry. Wyciągnęła grafitową, prostą sukienkę, która mimo skromnego kroju podkreśliłaby figurę Harper. — Wiesz, że uszyłyśmy ją z babcią specjalnie na tę okazję. — Mruknęła i podała sukienkę siostrze. Harper początkowo nie była przekonana, ale ostatecznie uśmiechnęła się szeroko, na co Haze też odpowiedziała uśmiechem i wróciła na wygodne, wysokie łóżko, w którym bardzo często spały razem, w którym do późnonocnych godzin obgadywały kolejnych chłopaków ze szkoły bądź straszyły się nawzajem zasłyszanymi opowieściami o duchach. Dopóki w życiu Harper nie pojawił się Ed, siostry Evans były nierozłączne. Hazel bardzo często miała wrażenie, że potrafiły też zrozumieć się bez słów.
— Kiedy się uśmiechasz, wyglądasz dokładnie tak jak ona — wymamrotała Harper, wciskając się w dopasowaną kreację.
— Jak kto? — odpowiedziała Hazel, która przeglądała teraz jedno z czasopism modowych, które kupiły z siostrą ze swoich kieszonkowych. Nawet nie spojrzała na Harper, skupiając się na oglądaniu kolorowych, pięknych strojów. Wpatrywała się teraz w intensywnie niebieskie oczy Raquel Zimmermann w kampanii dla H&M.
— Jak mama.
Teraz głos Harper był cichszy, nieco wycofany, niepewny. Hazel podniosła głowę znad czasopisma i zerknęła na siostrę bez cienia uśmiechu na ustach.
— To mam pecha. — Warknęła i poderwała się z łóżka, zostawiając na nim otwarte czasopismo. Chciała już wyjść z pokoju siostry, ale zatrzymała się niedaleko niej, sięgając już ręką do klamki. — Ładnie wyglądasz, Harper — dodała tylko i wyszła, a po chwili dało się słyszeć głos ich ojca, wołającego ich na dół, aby łaskawie zeszły i pomogły przy kolacji.
niedziela, 24 września 2023 r., 72nd Road, Queens, Nowy Jork
Było grubo po północy, kiedy Hazel wróciła do mieszkania z Coney Island. Nie umiała zasnąć, bo targały nią emocje, których nie była nawet w stanie nazwać. Leżała w bieliźnie na wąskim łóżku i wpatrywała się w sufit. W Nowym Jorku nigdy nie było ciemno, uliczne światła pozwalały jej rozeznać się w przestrzeni niewielkiego pokoju bez zapalania nawet lampki przy łóżku. Westchnęła. Jeszcze tego wieczoru brylowała wśród gości zaproszonych na imprezę organizowaną przez Vogue. Jeszcze tego wieczoru miała na sobie przepiękną, bordową suknię balową, w której – mimo wrodzonej skromności – czuła się jak księżniczka. Jeszcze tego wieczoru po raz pierwszy zobaczyła zaprojektowane przez siebie kreacje podczas małego pokazu poświęconego tylko i wyłącznie jej – jako odkryciu nowojorskiego świata mody.
Tego wieczoru poczuła też coś niewypowiedzianego, kiedy patrzyła się w czyjeś oczy i śmiała się z najgłupszych żartów. Tego wieczoru zapomniała o całym świecie, a kiedy rzeczywistość uderzyła w nią ze zdwojoną siłą, nie wiedziała co robić. Nie wiedziała co czuć i jak się zachować. Nie wiedziała nawet co myśleć. Chciało jej się płakać i śmiać jednocześnie. Nie była pewna, jak to się stało, ale po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy, a z ust wydobył się histeryczny śmiech.
— Hazel, wszystko gra?
Drgnęła niespokojnie, słysząc czyjś głos. Nie usłyszała ani nie zauważyła, kiedy drzwi do jej pokoju się otworzyły, a zza nich wychylił się rozespany Matthew, którego pokój przylegał do jej niewielkiej sypialni. Hazel szybko sięgnęła po bluzę, którą do tej pory miała pod głową i ubrała się, siadając na łóżku. Otarła mokre policzki wierzchem dłoni i kwinęła głową.
— Nigdy nie było lepiej. — Odpowiedziała zgodnie z prawdą, a kierowany ciekawością współlokator wszedł do pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i prędko umościł się na jej łóżku. Wsparł się na łokciu i nakrył Hazel kołdrą, jakby szykował ją do snu. Ale wiedziała, że nie zaśnie, nie byłaby w stanie spać spokojnie, kiedy targało nią tyle emocji. Raz, że trudnych do nazwania, a raz, że gromadzących się w niej od dłuższego czasu. I kiedy wiedziała, że za kilkoma ścianami znajduje się jeden z powodów jej aktualnego stanu.
— Opowiadaj. — Mruknął zachęcająco, a Evans zaczęła mówić o tym, co miało miejsce tego wieczoru. O imprezie, o sąsiedzie, którego tam spotkała, o późniejszych odwiedzinach w pizzerii nieopodal ich mieszkania, o wycieczce do Luna Parku na Coney Island, gdzie ostatecznie zabrakło prądu i gdzie dorwała ją nawiedzona cyganka, przepowiadając jej, że pewna osoba jej nigdy nie opuści, że musi sprawdzić swoich bliskich, że będzie miała trójkę dzieci, że zapłaciła jej za to wszystko dwadzieścia dolarów i wyszła biedniejsza o tę sumę, ale bogatsza o kolejne przemyślenia, które zwyczajnie ją przytłaczały.
— Trójka do ciebie pasuje. — Rozbawiony Matthew do tej pory słuchał jej bez żadnego komentarza, pozwalając sobie tylko na ciche westchnięcia i krótki śmiech. — Ale żeby on? Sąsiad? — zapytał z niedowierzaniem i poprawił kołdrę, którą wcześniej nakrył swoją współlokatorkę. Hazel znowu się roześmiała i nie potrafiła przestać, bo tak samo jak Matthew nie wierzyła w większość tych rzeczy, o których teraz mu opowiedziała. A myślami wróciła do tych nocy, które w podobny sposób spędzała ze starszą siostrą i poczuła ukłucie trudnej do wypowiedzenia tęsknoty za wykrochmaloną pościelą, szeptem Harper i zapachem ich rodzinnego domu.
— Odpocznij, Haze — powiedział w końcu, kiedy rozbawienie minęło. Podniósł się z łóżka i wyszedł po cichu z jej pokoju, a kiedy Evans usłyszała szczeknięcie zamka, przymknęła oczy, a spod powiek popłynęły kolejne łzy.
Nie przypuszczała nawet, że kiedykolwiek doprowadzi się do takiego stanu, w którym nie będzie w stanie poradzić sobie z własnymi emocjami. Zrzucała to na karb ogólnego przemęczenia i tego, co na nią czekało w najbliższej przyszłości.
sobota, 30 września 2023 r., nad Jeziorem Otsego, Michigan
Kubek z herbatą przyjemnie ogrzewał jej drobne, spracowane dłonie, kiedy napawała się otaczającą ją niemal obezwładniającą ciszą, przerywaną jedynie szumem nieodległych drzew i świergotem ptaków. Wystawiła twarz ku słońcu i poprawiła się na drewnianym leżaku, ciesząc się z tego, że jesień tego roku była ciepła i słoneczna. Nie mogła wymarzyć sobie lepszych dwudziestych siódmych urodzin. Z uśmiechem na ustach wspominała wczorajszą imprezę-niespodziankę, którą zorganizowali jej współlokatorzy w porozumieniu z sąsiadami. Do samego końca nie wiedziała, co się święci, będąc przekonaną, że po powrocie z pracowni obejrzy Minionki i zje sajgonki z warzywami, obficie zanurzając je w słodko-pikantnym sosie.
Dopiła herbatę i odstawiła kubek, wyciągając po krótkiej chwili przyjemnego nicnierobienia telefon z kieszeni długiego swetra. Oddzwoniła do siostry, ze śmiechem przyjmując składane jej życzenia, ze wzruszeniem wysłuchując śpiewu siostrzeńców. Otarła nawet wierzchem dłoni łzy, kiedy cała czwórka jej rozmówców gromko krzyknęła, że ją kocha.
— Hazel… — zaczęła Harper, kiedy zostały na fonii i wizji już same. — Nie jesteś w Nowym Jorku — zauważyła, marszcząc przy tym brwi.
— Nie jestem, wyjechałam na weekend. Słuchaj, Harper — odpowiedziała szybko, żeby uniknąć kolejnych, niewygodnych pytań dotyczących niespodziewanego weekendowego, a właściwie urodzinowego wyjazdu. — Harper, mam bilety na samolot. Przylecę może na święto Dziękczynienia i…
— Haze. — Tym razem to starsza siostra weszła jej w słowo. — Byłoby wspaniale, ale… planujemy wyjechać z Edem na święta. Zabierzemy dzieciaki, spakujemy plecaki i może urządzimy sobie wycieczkę. Ale skoro masz bilety lotnicze, to… wpadnij może w najbliższym czasie. Porozmawiamy na spokojnie.
Hazel widziała na ekranie swojego telefonu szeroki, ciepły uśmiech Harper. Zabolało ją trochę to, że nie została uwzględniona w planie rodziny rodzonej siostry, ale… Wiedziała doskonale, że powinna zadbać o swoje własne życie, o to, żeby mieć z kim spędzać mniej lub większe okazje. W końcu to ona postanowiła opuścić Winonę, kiedy pewnego dnia oznajmiła bliskim, że wyjeżdża do Nowego Jorku, który pochłonął ją niemal od razu. I nie chciał oddać.
— Nie ma problemu, wpadnę niedługo. Porozmawiamy — potwierdziła, odpowiadając siostrze uśmiechem. Gdzieś za Harper rozległy się głosy dzieciaków, które domagały się śniadania, a Ed widocznie nie był w stanie sprostać ich wymaganiom. Zresztą, wcale nie dziwiła się Abigail i Thomasowi – Harper robiła najlepsze pancake’i pod słońcem. — Dam znać z wyprzedzeniem, kiedy przylecę. Uciekaj, Harper. Jesteś tam potrzebna.
— Jeszcze raz, Haze, spełnienia marzeń. Kocham cię! — Harper nie zwlekała z rozłączeniem się i prawdopodobnie miała w głowie setki pytań dotyczące tego, gdzie i z kim znajdowała się teraz Hazel, ale nie była w stanie poświęcić dobra własnej rodziny nad swoją własną ciekawość. Evans zaś odetchnęła z ulgą i wróciła do błogiego odpoczynku, mając wrażenie, że czas zwolnił. Delikatny uśmiech wpełzł na jej usta, kiedy rozkoszowała się jesiennym, jeszcze przyjemnie ciepłym słońcem.
I wszystko było tak, jak powinno być. Tak, jak sobie wymarzyła.
czwartek, 16 listopada 2023 r., Winona, Minnesota
Hazel od dwóch tygodni pomieszkiwała z powrotem w swoim rodzinnym domu. Przed wyjazdem z Nowego Jorku zamknęła wszystkie przyjęte wcześniej zlecenia, zrezygnowała też z uruchamiania sklepu internetowego i ogłosiła urlop. Urlop, który po trzech ciężkich latach po prostu jej się należał, a jednocześnie nie był zbyt rozsądnym pomysłem. Początkowo planowała, że nie będzie jej w Nowym Jorku przez tydzień, ale nie chciała tam wracać. Bała się, że zbyt często będzie spotykać Mortimera i wtedy zacznie żałować bardziej podjętych przez siebie decyzji. Będzie żałować tego, że odeszła. Od 7 października zmieniło się sporo. Wszystko wróciło do normalności sprzed poznania Prestona i Hazel znowu skupiała się tylko i wyłącznie na pracy. Jej pracownia i butik funkcjonowały coraz lepiej, dlatego decyzja o tymczasowym zamknięciu działalności była jeszcze trudniejsza, ale konieczna. Potrzebowała zebrać siły na to, aby przenieść własny biznes na wyższy poziom. W Winonie spędzała czas przede wszystkim na planowaniu, na uczestniczeniu w webinarach dotyczących zarządzania w biznesie, na szkoleniach, które miały wprowadzić ją w rolę szefowej, żeby mogła skutecznie przeprowadzić rozmowy o pracę i zarządzać ludźmi. Nie próżnowała, ale też nie przemęczała się nadto, poświęcając mnóstwo czasu siostrzeńcom i Harper, która okazała się być w trzeciej ciąży. Pomagała jej tyle, ile mogła, przygotowując rodzinę siostry do świątecznego wyjazdu. Znowu z pewną zazdrością spoglądała przez wszystkie te dni na szczęśliwą Harper otoczoną przez ludzi, dla których była wszystkim.
Blondynka miała w głowie słowa wróżki z Coney Island, która zaleciła jej, aby upewnić się, czy u bliskich osób Hazel wszystko jest w porządku. I było. U wszystkich, poza samą Hazel, która poważnie zastanawiała się nad przeniesieniem działalności do innego miasta. Może Los Angeles? Albo Londyn? Nigdy nie była w Europie i każda taka myśl wydawała się być nie tylko przerażająca, ale też ekscytująca.
Od dwóch tygodni nie odebrała telefonu od nikogo, kto był związany z jej życiem w Nowym Jorku. Właściwie niemal bez przerwy miała wyłączony telefon, żeby nie wykonać tego jednego połączenia, którego mogłaby później żałować.
Bardzo często sięgała do zapasów wina, które przez lata zgromadziła Harper, pewnie przyjmując te butelki w postaci prezentów na różne okazje. Evans musiała pić, żeby móc spać. A musiała spać, żeby w ciagu dnia jakoś funkcjonować.
Dwa tygodnie w pełnym ciepła domu, w otoczeniu ludzi, którzy zawsze byli ważni dla niej i dla których ważna była ona, nie pomogły jej. Nie pomogły w tym, żeby mogła się pozbierać i zadecydować, co dalej. Nie była zdecydowana co do tego, czy powinna kupić bilet lotniczy w jedną stronę. Do Europy. Nie była zdecydowana co do tego, czy nie powinna czasem zamknąć swojej działalności i wrócić do spokojniejszej pracy na etacie. Nie była pewna niczego. I nie wiedziała nic. I w takim stanie miała wrócić do Nowego Jorku. Zrezygnowana. Pokonana. Nic już nie było tak, jak sobie wymarzyła. Nic.
Święto Dziękczynienia – czwartek, 23 listopada 2023 r., 72nd Road, Queens, Nowy Jork
Nie zależało jej na tym, aby otaczać się dzisiaj ludźmi. Pożegnała ostatniego ze współlokatorów, który – jak zapewne większość Amerykanów tego dnia – zamierzał spędzić świąteczny wieczór w towarzystwie rodziny. Mieszkanie, które zwykle tętniło życiem, w którym cicho było zaledwie przez kilka godzin w ciągu doby, zamarło. Hazel została sama na powierzchni ponad osiemdziesięciu metrów kwadratowych i nie wiedziała, gdzie mogłaby się podziać. Wybrała salon, dużą, wygodną kanapę, ogromną miskę popcornu i co najmniej trzy butelki wina, które ustawiła w równym rzędzie na blacie stolika. Historia hobbita, który zmagał się z magicznym pierścieniem wciągnęła ją na tyle, że nawet nie zauważyła, kiedy na dworze zapadł zmierzch. W przerwie między jedną a drugą częścią filmowej trylogii postanowiła z wina przyrządzić grzaniec, który lepiej wpasowywał się w klimat Święta Dziękczynienia.
Dźwięk przychodzącego smsa zakłócił balladę w wykonaniu Britney, której wtórowała z ogromną pasją podchmielonej licealistki. Hazel sięgnęła po telefon, a widząc na wyświetlaczu imię Prestona, poczuła jak jej serce przyspiesza. Tak długo czekała na podobną sytuację, że widząc treść smsa zagotowała się ze złości. Hazel, jesteś u siebie? Bo właśnie robię twojej matce kawę. I tak, jak stała – z kubkiem grzanego wina w dłoni – wybiegła na korytarz. Jej wtargnięcie do sąsiedniego mieszkania okraszone było trzaskami dwóch par drzwi, przez chwilę miała wrażenie, że cały budynek już wie, że Evans jest w drodze.
— Chyba sobie kpi… — urwała, wpadając z impetem do salonu. Pierwszego zobaczyła Mortimera i zabrakło jej tchu w piersi, kiedy dotarło do niej, jak dawno go nie widziała i jak bardzo go potrzebuje, jak jej ciało reagowało tylko na sam jego widok, jak… A potem kątem oka dostrzegła ruch przy kanapie.
— Cześć, córeczko.
Hazel przed oczami miała starszą wersję siebie. Ten sam nos, tylko z nieco bardziej widocznymi piegami, nieco bardziej pokręcone włosy, zdrowo zaokrąglona sylwetka. Kubek z grzańcem wypadł jej z dłoni, a trunek rozlał się na jasny, kwiecisty dywan, który zasłaniał wypalone podczas domówki panele.
— Ja… Powinnam cię uprze…
— Morty… — Evans szepnęła błagalnie, nie dając dokończyć swojej matce. Mając nadzieję, że to wszystko, co związane z kobietą, której nie powinno tu być, to tylko sen.
Zakończyłaś notkę w takim momencie, że ciekawość spaliła mnie od środka! Koniecznie musisz nam to dokończyć, i to w najbliższym czasie! Tyle lat minęło, odkąd Hannah odeszła... Dlaczego w ogóle to zrobiła? Dlaczego wróciła? Dlaczego akurat teraz, a nie rok temu, czy dopiero za rok? Dodatkowo odeszła w dwudziestym trzecim dniu miesiąca i w dwudziestym trzecim powróciła, cudownie. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi! :) Bardzo ładnie przedstawiłaś siostrzaną relację i odczucia Hazel. Tak ładnie, że zrobiło mi się jej naprawdę szkoda, już szczególnie w chwili, w której rozmyślała nad przeniesieniem działalności gdzieś daleko hen. W ogóle, czy to przypadek, że wszystkie trzy kobietki mają imiona na literkę H? Lubię takie smaczki. Musisz pisać dla nas zdecydowanie częściej, wiesz? Ja z niecierpliwością czekam na więcej! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za tyle pięknych słów! Na pewno nie jest przypadkiem to, że wszystkie trzy mają imiona na literkę H. Zrobiłam to celowo.
UsuńI przypadkowe nie są daty, trochę się nagłówkowałam, żeby to wszystko tworzyło taką spójną klamrę czasową, dlatego bardzo mi miło, że to zauważyłaś.
Mogę obiecać, że pojawi się ciąg dalszy historii z Hannah i Hazel, ale nie mogę obiecać kiedy. ;)
Popieram wszystko powyższe. Zdecydowanie musisz pisać częściej, bo po zakończeniu czuję niedosyt. Co nieco już wiem, a i tak chcę wiedzieć więcej, więc chodź, bo musimy się przekonać, o co naprawdę chodzi z jej matką. A to że świetnie piszesz, to wiesz, więc nawet o tym nie wspominam. Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńDziękuję! I jednak miło mi, że o tym wspomniałeś. ♥
UsuńKończenie czegokolwiek w taki sposób powinno być karalne. Chcę wiedzieć więcej, co się dalej tam wydarzyło? Jak potoczyła się rozmowa? I dlaczego Hannah zdecydowała się zniknąć na dwadzieścia dwa lata. Co się z nią przez ten czas działo? Ahh, obudziłaś w człowieku ciekawość. Będę teraz przebierała nóżkami i wyczekiwała kolejnej części i naszych wątków, bo może tak coś się wyjaśni?👀 Mam nadzieję, że nie będziesz kazała nam długo czekać na rozwinięcie tej historii. Inaczej chyba ciekawość pożre mnie od środka. ^^
OdpowiedzUsuńW takim razie czekam na wymierzenie kary, bo uwielbiam takie zakończenia. Hihi. ♥ Postaram się kolejną część napisać jeszcze w tym roku. Ale nie obiecuję. :D
UsuńUwielbiam piosenkę, która nam tutaj podlinkowałaś i myślę, że idealnie pasuje do notki 💛 Notki, którą urwałaś w najmniej odpowiednim momencie, niedobra Ty! Ja chce więcej! Ach, bardzo lubię Twoje pióro i tę lekkość, z jaką opisujesz nawet najtrudniejsze emocje. Potrafisz oddać je w kilku prostych zdaniach i sprawić, że przeżywam je razem z Hazel.
OdpowiedzUsuńNasze biedactwo 💛 Pożarłam te notkę, ponieważ byłam głodna informacji o naszej ulubionej sąsiadce i cieszę się, że mogłam dowiedzieć się o niej więcej (a przy okazji również Nick zakoduje, co trzeba 😉).
To co, kiedy dostaniemy ciąg dalszy? Czy teraz moja kolej na to, żeby Cię zasłonić i tak będziemy się poganiać? 😉
Dziękuję, Minku, za te wszystkie miłe słowa! ♥ Jeżeli faktycznie jest tak, jak piszesz, to aż mi się cieplutko na serduszku robi. Aww. ♥
UsuńJa bardzo chętnie poczekam z kolejną notką na to, aż mnie zasłonisz. Także działaj! :D