Wszyscy wiedzieli, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Jednak teraz, kiedy to wszystko miało się wydarzyć, ludzie dookoła powtarzali im, że są szaleni. Nikt nie widział sensu, aby zmieniali tu i teraz swój status, żeby odwracali własne życie o sto osiemdziesiąt stopni. Po co? Mieli tyle lat, żeby to zmienić i niezliczoną ilość razy podkreślali, że przecież im się nie śpieszy, że nie potrzebują dokumentu na potwierdzenie tego, co istniało między nimi. Nikt nie chciał wierzyć w to, że traktowali to jak zwykłą formalność, jak przypieczętowanie czegoś, co było naturalne i istniało między nimi od wielu lat, jako potwierdzenie pewnego faktu i zabezpieczenie swojej przyszłości. Widzieli między nimi to uczucie, którego zazdrościć mógł każdy, kto miał w sobie chociaż odrobinę romantyczności.
Wszyscy wiedzieli, że ten dzień kiedyś nadejdzie, jednak nie spodziewali się, że tak późno. Ona też się tego nie spodziewała. Czekała miesiącami, które nieubłaganie zmieniały się w lata. Długie, ale szczęśliwe lata. Szczęśliwie głównie dzięki niemu, jego sile i trosce, jego oddaniu i miłości. Czekała, bo on chciał czekać. I mimo tego, że przeglądając ślubne katalogi i oglądając programy z pannami młodymi w rolach głównych czuła nieprzyjemny ścisk wewnątrz siebie, to postanowiła czekać. I czekała razem z nim.
Przyglądała się swojej sylwetce w wysokim lustrze. Złocone ramy nadawały przedmiotowi elegancji, a jej odbicie w nim było niemal królewskie. Długa, biała, ale niezwykle skromna i prosta suknia była spełnieniem jej marzeń. Wyobrażała sobie samą w tej sytuacji przez długie lata, w końcu każda dziewczyna ma pragnienia i wizje dnia ślubu. Dnia, który powinien być jedynym w swoim rodzaju, który powinien zapadać w pamięć wszystkim, a zwłaszcza młodej parze.
Przesunęła dłońmi po biodrach, wygładzając materiał, następnie drżącymi palcami wsunęła niesforny kosmyk ciemnych włosów za ucho i odetchnęła. Nie miała gorsetu, zdecydowała się na dopasowany fason sukni, jednak bez zbędnych usztywnień, a mimo to oddychało jej się ciężko. Dopadł ją paskudny stres, ciało już od paru godzin odmawiało posłuszeństwa, przez co sporą część przygotowań spędziła w toalecie. Odetchnęła raz jeszcze, podchodząc bliżej lustra. Dostrzegła zmarszczki, których nie był w stanie ukryć profesjonalny makijaż. Pierwszy raz od dawien dawna widziała w swoich oczach tyle smutku. Było to absurdalne spostrzeżenie, bo wewnątrz czuła się szczęśliwa, zmierzała do własnego spełnienia i nie mogła uwierzyć w to, że jej własne odbicie jest takie nieszczęśliwe.
— Wyglądasz pięknie, Eleanor.
Nie usłyszała, kiedy drzwi do sypialni się otworzyły, nie usłyszała kroków młodej kobiety, która teraz stała tuż za nią. Nieco niższa od niej, drobniejsza i taka… Eleanor przed samą sobą musiała przyznać, że córka Deana wyglądała wręcz przepięknie.
— To ty powinnaś stać na moim miejscu, Zoey. Jesteś taka młoda i…
— I co? Wyglądałabym adekwatniej? Nie wygłupiaj się, El. To jest spełnienie twoich marzeń, nie moich. — Zoey stojąc za macochą, uśmiechnęła się. — Obawiam się jedynie o ojca. Kiedy cię zobaczy, jest spora szansa, że jego serce się zatrzyma — powiedziała niby to żartobliwie, ale każdy doskonale wiedział o tym, jak Dean szalał za swoją wieczną narzeczoną. A Eleanor dzisiaj wyglądała jak gwiazda, tak jak panna młoda powinna wyglądać.
Dłonią pogładziła jej plecy, aby po chwili objąć ją w talii i delikatnie do siebie przytulić. Brodę wsparła na odkrytym ramieniu starszej kobiety i w tym momencie westchnęły obie. Młoda Carter roześmiała się, a po chwili dołączyła do niej Eleanor, czując jak powoli ulatnia się z niej cały ten stres, jak nagromadzone od wczorajszego wieczora negatywne emocje w końcu znajdują ujście. To był jej dzień. Dzień, na który czekała prawie dwadzieścia lat. Nie mogła pozwolić na to, żeby cokolwiek zepsuło tę uroczystość, nawet fakt, że mimo wczesnej godziny wyczuła od Zoey zapach alkoholu. Nieskutecznie maskowany gumą do żucia i drogimi perfumami.
Rezydencja wynajęta specjalnie na tę okazję zapierała dech w piersiach, goście z zachwytem komentowali śnieżnobiałą fasadę, wysokie, stylizowane okna i szerokie, dwuskrzydłowe drzwi, które prowadziły ich do wyjątkowo przestronnego holu. Przybywających witał okrągły stół, na którym piętrzyły się ułożone kieliszki z szampanem. I chociaż pierwotnie zamysł był taki, aby urządzić kameralne przyjęcie dla najbliższych, Eleanor szybko wyperswadowała ten pomysł narzeczonemu, w końcu ona w przeciwieństwie do niego brała właśnie swój pierwszy ślub i chciała przeżyć go tak, jak należy – łącznie z tą całą huczną, weselną otoczką. Początkowo przyjęcie miało odbyć się w jednej z ogromnych sal, ale po przeanalizowaniu prognoz pogody państwo młodzi zdecydowali się przenieść je do przepięknego ogrodu, w którym ustawiono przestronny namiot i zamontowano drewniany parkiet. Orkiestra już się stroiła, a wszyscy zmierzali do miejsca, gdzie w równych rządkach ustawione były białe, ozdobione czerwonymi wstążkami krzesełka. Eleanor spoglądała na to wszystko z zachwytem, a wypieki na jej rumieńcach świadczyły o tym, że jest dzisiaj najbardziej szczęśliwą osobą na globie. Stała w oknie jednej z sypialni, które z Deanem mieli tylko dla siebie. Obserwowała gości, którzy rozglądali się po ogrodzie, wskazując palcami to na fontannę, to na basen, to na namiot. Widziała na ich twarzach malujący się zachwyt. I sama była tym wszystkim coraz bardziej zachwycona. Nic nie mogło zepsuć tego dnia.
— Ani nikt… — szepnęła raz jeszcze do samej siebie i podjęła w końcu decyzję o tym, że jest gotowa do wyjścia. Córka Deana nie dawała jej spokoju. Już dawno temu spostrzegła, że dziewczyna ma problem, który rujnuje całe jej dotychczasowe życie i nie pozwala na zbudowanie czegoś nowego. Zdawało się jednak, że nikt poza nią nie zauważał problemu, z jakim borykała się młoda Carter. Eleanor odetchnęła, spoglądając raz jeszcze na swoje odbicie w wysokim lustrze. Zdecydowała, że nie jest to moment na zajmowanie się kimś innym, musiała dzisiaj być tak bardzo egocentryczna, jak tylko potrafiła. Chciała mieć już na palcu skromną obrączkę, chciała już oficjalnie nazywać się żoną mężczyzny, który skradł jej serce wiele lat temu, ale dopiero teraz zdecydował się przed wszystkimi przyznać, że Eleanor jest miłością jego życia. Była na to gotowa. Jak nigdy.
Dean Carter ubrany w czarny, klasyczny smoking stał przy ołtarzu obficie przystrojonym wiosennymi kwiatami. Końcówka maja przyniosła im przepiękną pogodę, temperatura w cieniu sięgała dwudziestu trzech stopni, wiatr pojawiał się sporadycznie, a na niebie nie zagościła ani jedna chmurka. Nikt nie mógł wyobrazić sobie wspanialszych warunków na ten dzień. Dzień, który według większości jego znajomych przyszedł zbyt późno, ale z racji tego, że był tak wyczekany – przynosił jeszcze większą satysfakcję. Pękał z dumy, kiedy zobaczył jak w stronę ołtarza idą jego dzieci. Starszy syn ubrany w strój podobny do jego własnego zdawał się puszyć równie mocno, co sam Dean. Szeroki uśmiech nie znikał z twarzy Michaela, który prowadził w kierunku ojca swoją siostrę. Zoey Carter w długiej sukni w kolorze czerwonego wina wyglądała niczym dekoracja dzisiejszego dnia. Puściła oczko do swojego ojca i ustawiła się w miejscu, które w zaszczycie przypadało druhnie honorowej. Pękał z dumy. Z dumy, że stworzył rodzinę, która stała za sobą murem, która nie pozwalała na to, aby jakiekolwiek problemy ich rozdzielały. Mimo odejścia pierwszej żony, zdecydował się na samotną opiekę nad dwójką dzieciaków, które potrzebowały wzorców i tego, aby ktoś je ukształtował. Gdyby w pewnym momencie w ich życiu nie pojawiła się Eleanor, którą przez długie lata nazywał przyjaciółką, nie mógłby odnotować tak ogromnego sukcesu w byciu rodzicem. Może właśnie ten sukces nie pozwalał mu spojrzeć na swoją rodzinę z innej perspektywy, może właśnie dlatego dostrzegał głównie same plusy. Jako ojciec był niemalże niepoprawnym optymistą i nie wierzył w to, że jego dzieciaki może spotkać coś złego.
Dean Carter ubrany w smoking nie przypominał samego siebie – detektywa nowojorskiej policji, który lubował się w mniej formalnych koszulach i jeansowych spodniach, ale widok kroczącej w stronę ołtarza wybranki dał mu do zrozumienia, że było warto. Warto wcisnąć się w białą wyprasowaną koszulę, dopasowaną marynarkę i szyte na miarę garniturowe spodnie. Widok Eleanor zapierał dech w piersi. Kobieta skończyła czterdzieści pięć lat, a dzisiaj wyglądała jak dwudziestolatka. Biała suknia podkreślała krągłości jej figury i jednocześnie maskowała te mankamenty, które dostrzegała jedynie sama zainteresowana. Włosy upięte w wysoki, gładki kok lśniły w słońcu. Smukłą szyję zdobiła kolia, będąc zarazem jedyną błyskotką na jaką pozwoliła sobie panna młoda. Biżuteria rozświetlała twarz kobiety, czyniąc ją jeszcze bardziej promienną. Do tej pory sądził, że emocje nie mogą przybrać materialnej postaci, ale dzisiaj był w stanie uwierzyć w to, że jest inaczej. Eleanor wyglądała jak szczęście. Jego szczęście.
Sakramentalne tak jeszcze długo rozbrzmiewało wśród zebranych. Gratulacjom i życzeniom samych wspaniałości nie było końca, do młodej pary ustawiały się długie kolejki bliskich osób dla obu stron. Rodzina, najbliżsi przyjaciele, współpracownicy, znajomi z sąsiedztwa – wszyscy chcieli uścisnąć dłonie świeżo upieczonych małżonków, objąć ramieniem i wesprzeć dobrą radą.
Wielobarwne postaci z szerokimi uśmiechami wymalowanymi na twarzach, które w tym roku zdążyło już musnąć wiosenne słońce, wypełniały ogród, tłocząc się nieopodal namiotu. Goście weselni rozmowami zagłuszali muzykę, która nieśmiało sączyła się ze strategicznie rozstawionych głośników, radośnie gestykulowali, dobierali się w grupki albo podtrzymując znajomości, albo zawierając nowe. Zoey obserwowała to wszystko z boku. Jako jedyna trzymała w dłoni szklankę z mocnym drinkiem, chociaż nie zdążyli jeszcze usiąść do stołów, jednak podobnie jak wszyscy uśmiechała się wesoło, rozmawiając z każdym, kto zdecydował się ją zagadnąć. Osoby odchodzące z kolejki przystawały przy jej boku i komentowały lokalizację, stroje innych, a między zachwytem nad młodą parą, ludzie decydowali się też komplementować młodą Carter i jej starszego brata, niby to dyskretnie pytając o to, kiedy przyjdzie w końcu i ich kolej. Niesłychanie intensywnie ubolewali nad tym, jak szybko mija czas. W końcu była młoda i taka piękna! A Mike taki przystojny i niemożliwie czarujący! Jak mogła nie przyjść tutaj ze swoim narzeczonym? Jak mogła ukrywać go przed całym światem? I na nic zdały się odpowiedzi, że nie posiada narzeczonego, że nie miałaby z kim przyjść, bo nie chciałaby krępować nikogo swoją osobą i samej siebie czyimś towarzystwem. Do nikogo nie docierało, że wolała poświęcić się roli druhny i córki. I mimo niegasnącego uśmiechu, czuła się poirytowana coraz bardziej. Z każdą kolejną osobą, która do niej podchodziła, traciła odrobinę cierpliwości. Jej zapasy uzupełniała za pomocą kolejnych drinków, wbrew wszystkiemu czując się coraz swobodniej. Dopiero teraz była w stanie docenić moc alkoholu – jak zbawiennie wpływa na jej organizm, jak rozluźnia napięte mięśnie i jak uspokaja myśli, otępia i otumania. Dzień z każdym kolejnym łykiem nabierał coraz cieplejszych barw.
Siedzieli przy długim stole, raz po raz do niego wracając pomiędzy tańcami. Eleanor po prawej stronie małżonka czuła się wniebowzięta, jednak co chwilę zerkała ostrożnie w stronę siedzącej obok niej Zoey. Młoda kobieta od dłuższego czasu nie opuszczała swojego miejsca przy stole, natomiast w tempie ekspresowym opróżniała kolejne drinki. Mimo sugestii Eleanor, Dean nie przejmował się stanem córki, brylując teraz w towarzystwie. To był jego dzień, jego wieczór i planował, że noc również będzie jego. Niewiele osób wiedziało, że jego córka nie wylewa za kołnierz, ale dlaczego miałby więc się tym przejmować, skoro Zoey była zupełnie nieszkodliwa?
Słońce już dawno schowało się za horyzontem, a na bezchmurnym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, które w centrum miasta nie były widoczne, więc zachwycały niemal każdego, kto zdecydował się przybyć na dzisiejsze wesele. Wieczór robił się coraz chłodniejszy, ale nikt z gości zdawał się nie mieć z tym problemu. Parkiet wiecznie zapełniony był przez spragnionych tańca ludzi, niektórzy spacerowali po wytyczonych ścieżkach, przysiadywali na ławkach i prowadzili ożywione dyskusje.
Michael już jakiś czas temu stracił ją z pola widzenia, do tej pory śledził uważnie każdy jej ruch i liczył wypitą przez nią ilość drinków. Naprawdę nie wierzył w to, jak bardzo w ostatnim czasie stoczyła się jego siostra, jak przestała żyć marzeniami, a skupiała się jedynie na banalnej egzystencji, zapijając każdą nawet najmniejszą porażkę coraz większą ilością alkoholu. Nie potrafił już do niej dotrzeć, nie chciał słyszeć jej kolejnych wymówek, ale ona wydawała się być jeszcze bardziej głucha na jego prośby. Nie było sensu martwić się o osobę, która zawsze wiedziała lepiej, która nie widziała nic złego w tym, że niszczy siebie, jednocześnie nie widząc jak destrukcyjnie wpływa tym samym na swoje otoczenie. Najgorszym jednak było to, że nikt tego nie dostrzegał. Wszyscy widzieli tylko uśmiechniętą, radosną i pomocą Zoey – kobietę, która nie mogła mieć problemów, która świetnie funkcjonowała w otaczającym ją świecie.
Dostrzegł ją przemykającą przez parkiet. Długa, bordowa suknia skutecznie udaremniała jej szybką ucieczkę spośród ludzi, którzy próbowali zachęcić ją do tańca. Goście w szampańskich nastrojach zdawali się nie widzieć, że coś jest nie tak, że niezdrowo zbladła, że ledwo trzyma się na nogach. Niemal upadła i gdyby nie asekuracja Eleanor, która znalazła się przy niej w ostatnim momencie, leżałaby teraz pomiędzy stopami wszystkich zebranych na parkiecie.
— Nie powinnaś już pić, Zoey. — Eleanor nie uniosła się, nie krzyczała, nie była zła. Mówiła spokojnie, podnosząc głos jedynie na tyle, aby być dosłyszalną mimo granej piosenki. Trzymała młodą Carter mocno za ramię, chcąc ja tym samym sprowadzić do pionu – dosłownie i w przenośni. Nie mogła uwierzyć, że wszyscy dookoła byli tacy ślepi, tak bardzo skupieni na powierzchowności, że nie zauważali tego, co najważniejsze. Poranionej duszy, która potrzebowała pomocy. Niestety ona sama nie miała takiej siły przebicia, żeby zwrócić uwagę na ten problem, choć próbowała. I to wielokrotnie.
— Musisz z tym przestać — dodała, przyciągając szatynkę jeszcze bliżej siebie. Dostrzegła teraz jej nienaturalnie bladą buzię, czego nie mógł nawet zamaskować profesjonalny makijaż. Dostrzegła też puste spojrzenie.
— El, nie teraz… Proszę. — Zoey próbowała wyszarpać swoją rękę, ale starsza kobieta nie ustępowała. Trzymała mocno, próbując zmusić Carter do spojrzenia na nią. Nie była w stanie…
Było za późno na uratowanie sytuacji, kiedy Dean dostrzegł, że na samym środku parkietu zrobiło się niemałe zamieszanie. Goście otoczyli jego żonę i córkę, szepcząc coś między sobą. Nawet z tej odległości mógł dostrzec, jak Zoey przykłada dłoń do ust i próbuje się odwrócić, ale Eleanor stała niewzruszona. Widziała jedynie poruszające się wargi żony, która najwidoczniej usiłowała właśnie teraz przemówić Zoey do rozsądku, widział jak napina mięśnie, jak... wymiociny młodej kobiety lądują na kremowobiałej sukni panny młodej. Dean teraz zrozumiał, że Zoey nie dość, że rujnowała swoje życie, zrujnowała właśnie jeden z najważniejszych dni w jego życiu. Czuł się winny, cholernie winny, ale w końcu mógł przejrzeć na oczy.
Uścisk Eleanor w końcu zelżał, Zoey zdołała tylko wyszeptać przepraszam, które zostało skutecznie zagłuszone głośną reakcją otaczających ich gości. Zebrała materiał sukni i uciekła, przebiegła przez rezydencję, dobiegając do parkingu, na którym ustawione były w równych rzędach samochody weselnych gości. Kręciło jej się w głowie, ale zdołała z niewielkiej torebki wyciągnąć kluczyki i wsiąść do starego forda, który już od wielu lat zasługiwał na to, aby przejść na emeryturę. Była pijana, ale jednocześnie płonęła ze wstydu, było jej gorąco i niedobrze, w ustach nadal czuła kwaśny posmak wymiocin. Odjechała z parkingu, we wstecznym lusterku widząc Mike’a, który przez krótką chwilę próbował ją dogonić. Wcisnęła tylko mocniej pedał gazu. Nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby opisać to, co teraz czuła – ten upokarzający wstyd, ten ból i niechęć do samej siebie. Dlaczego Eleanor miałaby jej wybaczyć? Dlaczego ojciec miałby chcieć znowu na nią spojrzeć? Dlaczego Mike…
Nie wiedziała skąd ten pieprzony kundel wziął się na środku drogi, jego oczy błysnęły w świetle reflektorów starego samochodu, a Zoey w prymitywnym odruchu skręciła mocno kierownicą. To był ułamek sekund, ale huk, który dotarł do jej uszu był najgorszym dźwiękiem, jaki do tej pory przyszło jej usłyszeć. Ford wbił się w szeroki pień starego drzewa, ale nawet tak silne uderzenie nie sprawiło, że poduszki powietrzne zadziałały. Powinna była wierzyć mechanikowi, kiedy zapewniał ją, że auto nie jest całkiem sprawne, a naprawa przewyższy jego wartość. Poczuła tylko jak uderza głową w kierownicę, a ostatnim co usłyszała był nieprzerwany dźwięk klaksonu.
— Jest kompletnie pijana — powiedział lekarz, stojący naprzeciwko Deana. W ręku trzymał wyniki wstępnych badań, ale nie miał zbyt dobrych wieści. Mijało ich sporo szpitalnego personelu, ale po minie detektywa nowojorskiej policji wnioskował, że nie powinien mówić o tym zbyt głośno. — Ilość promili…
— Na pewno? — Dean warknął. Nadal był w swoim weselnym stroju, ale nastrój diametralnie różnił się od tego, który towarzyszył mu przez cały dzień i niemal cały wieczór. Był nawet w stanie uwierzyć w to, że już nic nie zepsuje tego pięknego dnia. Nie spodziewał się także, że za całą niezapowiedzianą katastrofę odpowiedzialna będzie jego córka. Nieopodal stała Eleanor, którą w objęciach uspokajał Mike. Zerknął krótko w ich stronę, a potem gwałtownie złapał lekarza ramię i nachylił się do jego ucha. W szumie, który nieustannie towarzyszył na ostrym dyżurze nikt nie mógł go usłyszeć, ale mina medyka świadczyła o tym, że to, co właśnie usłyszał, nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy.
— Zobaczę, co da się zrobić.
Lekarz odszedł, ruszył przed siebie, w dłoni gniotąc kartkę z wynikami Zoey Carter. Miał dług, który właśnie teraz musiał spłacić.
Zoey była przytomna, kiedy wszedł do sali, którą jej przydzielono. Była tu sama, chociaż naprzeciwko stało jeszcze jedno wolne łóżko. Założyli jej parę szwów na czole, unieruchomili bark i stwierdzili, że parę pękniętych żeber nie będzie stanowiło większego problemu, jeśli tylko nie będzie się nadwyrężać. Z jednej strony odetchnął z ulgą, że jego córce nie zagraża nic poważnego, z drugiej jednak nie mógł opanować złości. Był wściekły. I na siebie, i na nią. Zamknął za sobą drzwi, wcześniej prosząc Mike’a o to, aby wyprowadził ze szpitala Eleanor. Nie chciał, aby udaremniła mu to, co zamierzał zrobić. Nie chciał, żeby żona była świadkiem tego, jak zamierza potraktować córkę. Był pewien, że Zoey była świadoma jego obecności w szpitalnej, ale nawet nie odwróciła głowy, żeby na niego spojrzeć. Nie drgnęła, tępo wpatrując się w szerokie okno.
— Załatwię ci miejsce na odwyku. Postaram się zrobić to jak najszybciej, a ty przez jakiś czas trzymaj się z dala od mojej rodziny.
Bolały go te słowa. Bolało go, że musiał zdecydować się na taki krok. Wiedział, że Zoey potrzebuje pomocy, ale potrzebowała też szoku. Miał tylko nadzieję, że przyniesie to oczekiwany skutek, miał nadzieję, że dotrze do niej i że wcale nie było za późno. Do tej pory był dumny z tego, jakim był rodzicem. Był dumny ze swoich dzieci, a teraz czuł, że zawiódł i nie umiał sobie tego w tej chwili wybaczyć. Nie miał pewności, czy nie było za późno na tak nieudolne metody wychowawcze, ale czuł, że nie ma innego wyjścia. Nie doczekał się żadnej reakcji z jej strony, więc po prostu wyszedł.
Dopiero w momencie, w którym usłyszała jak zamek w drzwiach delikatnie zaskakuje na swoje miejsce, spojrzała w tamtą stronę. Zacisnęła dłonie na pościeli, ale nie pozwoliła sobie na to, aby uronić chociażby jedną łzę.
Och, bardzo ładnie napisany tekst. Niesamowicie przyjemnie mi się go czytało. Szkoda, że musiało dojść do takich wydarzeń. Nie bardzo się orientuję w życiu Zoey, ale mam nadzieję, że nie masz samych podłych planów względem niej! No i liczę na kolejne posty fabularne od Ciebie, naprawdę miło było przeczytać!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa! ♥ Mogę jedynie powiedzieć, że wyłącznie podłych planów względem Zoey nie mam, ale na razie chyba takie będą się pojawiać.
UsuńNo wiesz? Ja żądam więcej. Znacznie więcej. Bardzo chcemy z Noah poznać historię Zoey. Bardzo ładnie opowiedziane. Bardzo podobają mi się te zmienne punkty odniesienia. Oczywiście trochę brakuje mi głosu samej Zoey, ale to chyba lepiej, prawda? Dzięki temu lepiej czuje się ten brak zainteresowania dziewczyną. Jej izolację i samotne przeżywanie problemów. Świetnie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wena cię nie opuści i już niedługo napiszesz coś więcej!
Żądasz? To będziesz miała, ale jeszcze nie wiem kiedy. :D Dziękuję za tak pochlebną opinię! Mam nadzieję, że niebawem będzie dane wam poznać kolejny fragment jej hsitori. ♥
UsuńWięcej, więcej, więcej, ja chcę więcej!
OdpowiedzUsuńMiałam czytać już w dniu publikacji, ale coś mi nie było po drodze. Potem ciągle coś, ale jestem już teraz i jestem absolutnie oczarowana Twoim stylem pisania, tym jak lekko się wszystko czytało i jak bardzo potrzebuję kontynuacji tego postu, co było dalej? Aż żałuję, że nie można przekręcić kartki (w tym wypadku strony) i czytać dalej, więc mam nadzieję, że niedługo pojawi się kolejny post. Szczerze, już dawno nic mi się tak nie podobało, jak Twój wpis. Jest mi ogromnie żal Zoey, a jednocześnie jestem na nią wściekła. Chyba nic mnie tak nie drażni jak osoby, które wsiadają za kółko po alkoholu. Tyle w tym dobrego, że jej samej nic poważnego się nie stało, a uszkodzone zostało jedynie auto i drzewo. Muszę przyznać, że scena na parkiecie była spektakularna i wszystko sobie aż za dobrze wyobraziłam, ale to dobrze świadczy. Uwielbiam, gdy czytany tekst dosłownie widzę przed oczami. :) I to co w poście jest również interesujące, to to, że mamy perspektywę innych osób. Zauważyłam, że to nie jest częsty krok przy postach fabularnych, ale daje poznać postać z nieco innej perspektywy. Osobiście uważam, że to zawsze jest ogromny plus przy opowiadaniach. :)
Och, mogłabym się rozwodzić dalej nad tym, jakie to było cudne i przyjemne w czytaniu, ale obawiam się, że mogłoby mi miejsca zabraknąć. Powtórzę tylko, że jest naprawdę świetne i że chcę więcej. Mam nadzieję, że niedługo znów wrzucisz kolejny post, bo ja naprawdę muszę wiedzieć co będzie dalej!
Dużo weny i czasu na pisanie! ^^
Ojejku! Takich ochów i achów to ja się nie spodziewałam, ponieważ to pierwszy dłuższy tekst, który napisałam po druzgocącej przerwie, ale naprawdę się cieszę, że Ci się podobało. ♥
UsuńTeż nie toleruję osób, które wsiadają po alkoholu za kierownicę, ale Zoey nie myślała wtedy trzeźwo, a dodatkowo upokorzenie, na które się naraziła... Grunt, że żyje! :D
I cieszę się, że mimo zmiennych perspektyw byłaś sobie w stanie wyobrazić, co się dzieje na weselu. Aj, jeszcze raz pięknie dziękuję za takie miłe słowa. ♥
Zawsze uwielbiałam Twoje notki 💚 A ta to kolejne małe dzieło, po którego przeczytaniu czuje się tylko niedosyt. I kto by pomyślał, że przeszłość Zoey skrywa takie tajemnice? Bardzo lubię takie odkrywanie kart za pomocą postów fabularnych i mam nadzieję, że w niedługim czasie uzbieramy całą talię ;) To rozdanie prowadzone niekoniecznie przez główną zainteresowaną, to zabieg, który również niesamowicie przypadł mi do gustu. Co tu dużo mówić, chcę więcej! Także szybciutko pisz dla nas kolejny post ^^
OdpowiedzUsuń