aktualności

26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

15/09/2025

[KP] But now I'm dancing to a band. With all the demons in my head

Noah Locke







Każdy krok na szpitalnym korytarzu uczy go odpowiedzialności, zapisane kartki, monitory bijące rytmem serc pacjentów, cichy szelest sprzętu - wszystko to tworzy pulsujący, żywy organizm, w którym czuje się dziwnie… jak w domu. Wie, że do kardiologii droga jest jeszcze daleka, a jednak w tym chaosie rutyny i precyzji, w rytmie dyżurów i procedur, odnajduje swoje miejsce. Na co dzień nosi w sobie mieszankę skrupulatności i ciepła. Każdy wynik badań przegląda z uwagą, której inni nie poświęciliby nawet minuty, a drobne nieścisłości potrafią spędzać mu sen z powiek. Perfekcjonizm, odziedziczony po ojcu, jest dla niego tarczą, ale też źródłem napięcia. Czasem nachodzi go uczucie, że nigdy nie wystarczy - ani jako lekarz, ani jako człowiek, którego serce ciągnie ku marzeniom i ludziom. Na pierwszy rzut oka Noah nie wygląda jak stereotypowy lekarz. Ma w sobie coś z wiecznego marzyciela - ciepłe spojrzenie, które zatrzymuje się na ludziach odrobinę dłużej, niż wypada, i uśmiech tak szczery, że wydaje się rozjaśniać nawet najbardziej ponury dzień. Nosi proste koszule, często niedbale podwinięte rękawy, a w kieszeni fartucha zawsze znajdzie się jakaś drobna karteczka z zapisaną myślą, cytatem albo szkicem ulubionego komiksu. Jest niepoprawnym romantykiem - wierzy w wielką miłość, w spotkania, które odmieniają życie, w drobne gesty, które mają większą moc niż wielkie deklaracje. Potrafi przygotować dla kogoś kolację tylko po to, żeby zobaczyć uśmiech tej osoby, albo wręczyć bukiet polnych kwiatów, bo „tak pięknie do ciebie pasują”. Koledzy z pracy czasem śmieją się, że jego serce jest równie zajęte marzeniami, co medycyną, ale on nie uważa tego za wadę, przeciwnie, wierzy, że bez tej miękkości nie potrafiłby naprawdę leczyć. Jego rodzice, znani i cenieni lekarze, wychowali go w duchu pełnym miłości i wsparcia. W ich domu zawsze było miejsce na śmiech, długie rozmowy i drobne gesty troski, które Noah nosi w sobie do dziś. Właśnie dzięki temu potrafi łączyć zawodową precyzję z ludzkim ciepłem. Rodzice nigdy nie wymagali od niego sukcesu, a jednak on ciągle nosi w sobie cichy strach, że nie sprosta oczekiwaniom – zarówno własnym, jak i świata, który widzi go przez pryzmat wiedzy i zdolności. To napięcie między tym, kim jest w sercu, a tym, kim musi być w pracy, nadaje jego dniom nieustanny rytm refleksji i czasem słyszalnej samotności. Noah balansuje między tym, co wymaga dokładności i odpowiedzialności, a tym, co podpowiada serce - i w tym balansie, czasem chwiejny i bolesny, odnajduje swoją prawdziwą siłę.

14 komentarzy:

  1. [Ojej, pan z Tego lata stałam się piękna..., tak mnie ta high school (young adult) drama wkręciła, że aż mi wstyd! :D Chodź w końcu na jakiś wątek. Ze względu na zawód, poleciłabym Olivię, ale chyba może rozruszałabym w końcu Andy? ^^ Wybierz!]

    Andrea Wilson, Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  2. [Rany, jaki ten pan jest przyjemny! A jaki ma przyjemny wizerunek! Aż chciałoby się go potraktować jak taką słodką przytulankę ^^ W związku z tym nie dziwię się, że koledzy z pracy trochę się z niego śmieją, ale mam wrażenie, że to jest takie "pozytywne" śmianie się, podszyte ciepłem i sympatią :) Mam nadzieję, że ze względu na to swoje rozmarzenie, Noah nikomu nie da się zjeść, bo życie jest brutalne, a ludzie okrutni. Stąd tym bardziej takich ludzi jak Noah trzeba cenić :)
    Nad wątkiem będziemy sobie myśleć, a ja życzę Ci dobrej zabawy z nową postacią!]

    MAXINE RILEY & CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT - rany, kiedy mi się ich tyle namnożyło...

    OdpowiedzUsuń
  3. A wiesz, że za mną swego czasu chodził Gavin? To zabawne, jak przesiąknęłam tym serialem, mimo że go nie widziałam. xD Mamy chłopców w podobnym wieku, a Marcus nie stroni od kłopotów. Czy Noah bylby tak uprzejmy, żeby go czasem w sekrecie poskładać? W pełni odpłatnie, rzecz jasna. :D Bawcie się dobrze, powodzenia z kolejną postacią!

    MARCUS LOCKHART

    OdpowiedzUsuń
  4. Przygotowania do nakręcenia tej jednej sceny, którą w scenariuszu ubzdurał sobie Kevin, ciągnęły się w nieskończoność, a i tak koniec końców to na głowę Andrei spadł wazon. Ciężki, ceramiczny wazon. Chciałaby winę zrzucić na tych, którzy zwali się scenografami, ale to ona, kiedy sprawdzała, czy wszystko znajduje się w odpowiednim miejscu, tak, aby uchwycić wszystko w tym jednym, konkretnym kadrze. Musnęła ramieniem kolumnę, na której stał wazon. Pech chciał, że kolumna była niestabilna, bo ktoś postawił ją na grubym kablu od reflektorów. Pech chciał, że Kevin nie zdołał złapać wazonu, a Andy z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu i rozciętą skronią, potężnym siniakiem i nieznośnym bólem głowy trafiła na szpitalny oddział ratunkowy.
    Założono jej trzy szwy i zostawiono na obserwację. Leżała na otwartej sali, a jej łóżko można było oddzielić błękitnym parawanem. Nikt jednak tego nie robił, a Andy wokół siebie miała ludzi w znacznie gorszym stanie. Co kilka minut na oddział wpadali ratownicy z ofiarami wypadków. Andrea żałowała, że nie ma ze sobą swoich słuchawek.
    Leżała niemal nieruchomo, wpatrując się w sufit. Miała tyle szczęścia, że nad jej głową nie było żadnych jarzeniówek. Próbowała odciąć się od tego hałasu, ale wtedy niespodziewanie ktoś w jej ręce wcisnął bukiet kwiatów. Andy, poza tym, że transportował ją tu karetką, radziła sobie sama. Wiedziała, że wyjdzie stąd dzisiaj i nie oczekiwała niczyjej pomocy. Była w szoku.
    Jej zdziwienie uległo pogłębieniu, kiedy zrozumiała, że przy jej łóżku stoi ktoś nieznajomy. Ktoś, czyja buzia się nie zamykała. A może gdyby się zamknęła, to Andy uznałaby ją za przystojną?
    Po prostu słuchała tej paplaniny, unosząc przy tym brew, a kiedy to zrobiła, poczuła potworny ból rozchodzący się z zszytej rany po całej głowie, która i tak pulsowała tępym, nieustającym bólem. Skrzywiła się, zaciskając dłonie na bukiecie. Nieznajomy zajął wolne krzesło. Andrea zamrugała.
    — Kim ty, kurwa, jesteś? — sapnęła w końcu. Straciła pamięć w wyniku wypadku? Nie. To niemożliwe, w końcu jak tu przyjechała, wiedziała jak się nazywa, który jest dzień i skąd pochodzi. Wyciągnęła bukiet kwiatów jego stronę.
    — Weź je, bo w tym, co robisz, nie ma nic romantycznego — mruknęła. — Nie powiem ci nic więcej, bo się ciebie boję — przyznała. Domyślała się, że młody mężczyzna mógł znać tę przeklętą Maxine, przez którą życie Andy stało się nie do zniesienia, ale jednocześnie to wszystko wyglądało tak, jakby było ustawione. Jakby była w ukrytej kamerze.
    — Wyjaśnij, kim jesteś albo wzywaj ochronę — dodała. Guziczkiem podniosła oparcie łóżka, aby być w pozycji półleżącej, a nie leżącej plackiem i mieć lepszy ogląd na nieznajomego. — Gadaj — pogroziła mu palcem, który podpięty był do pulsoksymetru. W tej samej ręce miała wkłuty wenflon, a z kroplówki skapywały wprost do jej żyły zbawienne elektrolity i coś przeciwbólowego.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  5. Andrea nie wierzyła w to, co się dzieje. Nie wezwała ostatecznie ochrony, bo młody mężczyzna posłusznie złapał bukiet kwiatów, którym gotowa była rzucić. Zaczął też mówić, ale nadal mówił bez sensu. Trochę jednak tak, jakby znał się na tym, o czym właśnie na bredził. Na medycynie. Westchnęła ciężko, ale nie przerywała mu. Patrzyła jednak na niego tak, jakby był co najmniej wariatem. Może zbiegł z oddziału psychiatrii? Rozejrzała się dookoła. Żadna z mijających ich pielęgniarek, żadne ze stażystów, rezydentów czy lekarzy specjalistów w ogóle na nich nie patrzyli. Nie zwracali uwagi na Andy, która miała wrażenie, że ciągle śni i że to leki, które jej podali.
    Kiedy sięgnął po jej kartę, miała nadzieję, że doczyta tam jej nazwisko i sytuacja się rozjaśni. Nic się nie rozjaśniło. Młodzieniec wydawał się być naprawdę zatroskany i przejęty, a Wilson zupełnie nie wiedziała o co chodzi.
    — Poczekaj. Zwolnij — poprosiła go, kiedy oferował się, że spędzi przy jej łóżku całą noc. — Podaj mi torebkę — mruknęła, wskazując lekkim ruchem głowy tę półeczkę, na której odłożył kwiaty. Mała, czarna torebka tam była. I kiedy Noah ją podał, Andrea sięgnęła po nią bez wahania. Nim jednak ją otworzyła, spojrzała na nieznajomego. Posłała mu blady uśmiech. Tylko w Nowym Jorku mógł ją spotkać taki teatr pomyłek.
    — Wszystko pamiętam i wiem, kim jestem. Okej? Możesz mi zaufać. Zbadali mnie — mówiła spokojnie, jakby to nie ona była pacjentką, a Noah właśnie. — Nazywam się Andrea Wilson. I zakładam, że mogłeś pomylić mnie z kimś, kto wygląda dokładnie tak samo, jak ja — kiedy to mówiła, w jej ręce znalazło się prawo jazdy wydane w stanie Kalifornia. Wyciągnęła je w kierunku młodego mężczyzny, zachęcając go lekkim machnięciem, aby obejrzał sobie dokument. To nie była fałszywka.
    — Nie jestem Maxine.
    To było krótkie i konkretne. Może nawet odrobinę bolesne. Westchnęła. Ból głowy nie ustępował, mężczyzna nie znikał. Na chwilę uciekła spojrzeniem, aby móc przymknąć powieki. Szum szpitalnej izby przyjęć nie ustał.
    — Jeśli jednak jesteś jej przyjacielem, mogę jej tylko zazdrościć, ale naprawdę nie musisz ze mną zostawać. Zresztą, nie planuję tu zostać, więc… — teraz odwróciła głowę w jego stronę. Domyślała się, że pewnie po prostu wstanie i sobie pójdzie. W końcu nie była tą, za którą ją wziął. Wydawał się być… miły. I nie mogła się nie uśmiechnąć, choćby lekko, na myśl o tym, że ta, która wyglądała dokładnie tak samo, jak ona, miała tak wspaniałych przyjaciół.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  6. Opcja z Ethanem kusząca, ale... chyba porwę na wątek Noaha. Mam pewien pomysł, trochę może oklepany, ale pozwoli nam odnaleźć dynamikę między naszymi postaciami. Na dniach Ci zacznę bez zdradzania szczegółów w ramach wątku-niespodzianki, jeśli pozwolisz :) Wykorzystam do tego motyw sąsiedztwa.

    D e l p h i n e

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Ale ten pan jest super dopracowany! Ten charakter idealnie oddany przez opis, cudownie dobrane zdjęcie! Nic, a ma się tylko ochotę go wyściskać i pobyć przy nim dłużej, wdać się w rozmowę, bo na pewno wyszłoby z tego coś ciekawego!
    Dużo weny, dobrej zabawy i czasu! Gdyby była ochota na wspólny wątek, zapraszam do mojej gromadki! ]


    Charlotte Ulliel, Nathaniel Park i Caleb Crowe

    OdpowiedzUsuń
  8. Był miły. Był miły i głupi. A głupiemu nie przegadasz, pomyślała Andrea, cytując swoją własną matkę. Nie przegadasz. Dlatego Andy tylko słuchała tego, jak sfrustrowany młody mężczyzna wylewa na nią swoje żale. Z każdą kolejną chwilą te żale wbijały ją coraz mocniej w szpitalne łóżko, które było cholernie niewygodne. Chciała do domu, najlepiej do Los Angeles, ale tutaj pozostawał jej powrót do akademika. Mruknęła coś pod nosem, kiedy ten cisnął pogniecionym już bukietem i odszedł. I dobrze. Głowa bolała ją coraz bardziej.


    Kilka wieczorów później, Andrea nadal była w akademiku. Rozważała co prawdę opcja wynajęcia mieszkania, nawet studenckiego, z Violette i Carlie, ale póki co jej budżet nie wystarczał nawet na pokrycie jednej trzeciej kaucji, którą żądał niemal każdy wynajmujący. Musiała zacisnąć zęby i zacząć oszczędzać, ale nie miała z czego. Pensja z godzin przepracowanych na siłowni ledwo wystarczała na opłacenie akademika, jedzenie i kilka przyjemnych wieczorów na mieście. Nie miała więcej czasu na pracę, miała studia, pasje i przyjaciół, choć ci w większości zostali w Kalifornii. Andrea chciała wydłużyć dobę, a teraz, pod wieczór, niemal zasypiała nad czytaną książką. Nie była to lekka, przyjemna lektura, a kolejna pozycja niezbędna do zaliczenia fakultetu. Prawdopodobnie błędem było to, że Andrea zaczęła ją czytać w łóżku, na leżąco, a nie przy biurku, gdzie musiałaby skupiać się na tym, aby utrzymać głowę w pionie, a ta — nadal pobolewała po wypadku. Szwy miała ściągać w następny piątek, siniak powoli zmieniał kolor, ciemniał, stawał się brzydszy. Andy unikała więc patrzenia na swoje odbicie w lustrze.
    Przysnęła, dlatego nie usłyszała pierwszego pukania w drzwi. Violette wyszła, nie było więc nikogo, kto mógłby Wilson obudzić. A nie. Okazało się jednak, że pukający był wytrwały. Zapukał drugi raz. Głośno. Drgnęła, opasłe tomiszcze spadło z hukiem na podłogę, kiedy zsunęła się z brzucha przestraszonej dziewczyny. Studentka wstała, wyprostowała się i przeciągnęła. Coś strzeliło kilkakrotnie w plecach. Przydałby jej się masaż.
    Poczłapała do drzwi. Po ich otwarciu, pierwsze co poczuła to zapach cukru i cynamonu. Niemal jęknęła, kiedy jej kiszki boleśnie skręciły się z głodu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie zjadła obiadu.
    Uniosła głowę, jej spojrzenie trafiło na znajomą-nieznajomą twarz. Początkowo nawet nie zarejestrowała, skąd go kojarzy, ale wystarczyło, że się odezwał. Jęknęła, gdy zaczął mówić. Wsparła się bokiem ciała i głowy o framugę, krzyżując ręce pod piersiami. Nadal była lekko zaspana, ale słuchała go. Za jego plecami przechodzili studenci i studentki, niektórzy z nich ciekawie zaglądali w kierunku pokoju, którego wejścia strzegła drobna Wilson. Jej metr sześćdziesiąt w tej konfiguracji było po prostu śmieszne, kiedy stała naprzeciwko niego na bosaka, ale co mogła?
    — Przestań — mruknęła, dając mu znać, aby skończył. — Też nie wiedziałam, że mam siostrę bliźniaczkę — dodała, a słowa te z trudem przeszły przez jej gardło. Tym samym chyba jednak przyjęła jego przeprosiny. — Poczekaj. — Rzuciła jeszcze, wcale nie sięgając po paczkę z cynamonkami, choć nadal skręcało ją z głodu. Zamknęła Noah drzwi pod nosem, po prostu znikając w pokoju. Minęła może minuta, może dwie, a Andrea otworzyła je z powrotem. Ubrana w lekką kurtkę, z szalikiem owiniętym wokół szyi i adidasami na stopach. Spod kurtki wystawała klasyczna kangurka z kapturem, a dopasowane jeansy wieńczyły resztę stroju.
    — Przejdziemy się? — spytała, bo raz, że nie chciała zapraszać go do swojego pokoju, a dwa — zamierzała zjeść te słodkie bułeczki. — Zachowałeś się jak dupek — zauważyła, sięgnęła po papierowe opakowanie i wyciągając jedną ze słodkości, ruszyła ku klatce schodowej, aby zbiec z drugiego piętra i wyjść na rześki, jesienny wieczór.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  9. W domu Riley’ów zapanował niepisany zwyczaj, że na badania kontrolne z Lucy najczęściej jeździła Maxine. I choć te wizyty na oddziale kardiologii przypominały Max o najgorszym dniu w jej życiu, lubiła to. Teraz, kiedy już nie musiała się bać, lubiła wiążącą się z tym rutynę. Lubiła to, że w dniu umówionej wizyty urywała się z zajęć na uczelni, bo ta zazwyczaj była umawiana do południa. Opuszczała wykłady i ćwiczenia tak rzadko, że mogła sobie na to pozwolić, nawet teraz, na ostatnim roku studiów. Lubiła to, że wtedy ona prowadziła Land Rovera, zawożąc Lucy do szpitala i przywożąc ją potem do domu. Lubiła to, że w drodze powrotnej wpadały na kawę i kawałek ciasta, zawsze do innej kawiarni, którą wyszukiwały po drodze. Lubiła ten czas, który mogła spędzić z mamą i lubiła to, że podczas gdy Lucy była badana, czas oczekiwania umilał jej Noah.
    Tę wizytę kontrolną miała wpisaną do kalendarza w telefonie od trzech miesięcy, jednakże w przeciągu tych trzech miesięcy wiele zdążyło się zmienić. A w zasadzie w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Dwa tygodnie temu, na imprezie integracyjnej ze studiów, Maxine dowiedziała się, że ma klona i jakoś tak złożyło się, że jeszcze słowem nie powiedziała o tym rodzicom. Nie wiedziała, jak. Stąd, kiedy dzień wcześniej w telefonie wyskoczyło jej powiadomienie o wizycie kontrolnej, tylko westchnęła ciężko. Zawsze mogła udać, że coś jej wyskoczyło. Że miała takie zajęcia na uczelni, których absolutnie nie mogła opuścić, ale to nie była prawda. Już parokrotnie w podobnej sytuacji umawiała się z prowadzącymi na inny termin, a ci, jako że Max była jedną z najlepszych na roku i nigdy nie opuszczała zajęć bez powodu, chętnie na to przystawali.
    Dlatego krótko po godzinie dziewiątej Maxine wykręciła Land Roverem z miejsca parkingowego przed domem na President St. Lucy siedziała obok, na miejscu pasażera i choć nie gawędziły wiele po drodze do szpitala, to uśmiechały się do siebie co jakiś czas. Lucy całkiem swobodnie, Max odrobinę sztywno, a na pewno smutno.
    Miejsce na przyszpitalnym parkingu znalazły przed dziesiątą. Pani Riley miała wizytę na dziesiątą piętnaście, więc w hallu zgodnie rozeszły się każda w swoją stronę – Lucy na oddział kardiologii, a Maxine do kawiarni na piętrze. Po drodze, uważając na to, by nie potknąć się na schodach, Max napisała smsa do Noah. Wtedy też zauważyła, że Noah niczego nie odpisał na jej poprzednią wiadomość o odwołanym spotkaniu i odrobinę ją to zastanowiło, nie na tyle jednak, by rozmyślała o tym nadal po wejściu do kawiarni. Po przekroczeniu progu uderzył w nią zapach świeżo mielonej kawy i słodkich cynamonek, przez co od razu podeszła do lady i zamówiła latte dla siebie na miejscu, a także kawę dla Noah na wynos. Zadbała o to, by ten mógł zabrać ją ze sobą i dopić w biegu, gdyby nie zdążył tego zrobić podczas ich spotkania.
    Zajęła miejsce przy stoliku przy oknie. Kilka minut później kobieta w średnim wieku doniosła jej zamówienie i ustawiła przed Max prostą, biała filiżankę, a także papierowy kubek zamknięty plastikowym wieczkiem. Ta uśmiechnęła się z wdzięcznością, odprowadziła wracającą za ladę kobietę wzrokiem, a potem pochyliła się nad filiżanką, ujęła ją delikatnie w obie dłonie i uniosła do ust. Akurat gdy dmuchała lekko w napój, by go ostudzić, do kawiarni wszedł Noah. Nie, nie wszedł. Wpadł.
    Riley odruchowo uśmiechnęła się ciepło na jego widok, ale ten uśmiech natychmiast zbladł, kiedy Noah zatrzymał się przy stoliku i ciężko oparł dłonie na blacie. Nachyliwszy się, górował nad Maxine, która podniosła na niego zaskoczone spojrzenie i powoli odstawiła filiżankę na spodeczek.
    Noah zaczął mówić, szybko i chaotycznie. Początkowo Maxine niczego z tego nie rozumiała. Przypatrywała mu się brązowymi, szeroko rozwartymi oczami, w których błyszczało niezrozumienie, a na jej piegowatych policzkach pojawiły się delikatne wypieki, ponieważ Noah opieprzał ją za coś, o czym nie miała pojęcia i czego w życiu by nie zrobiła. Za bardzo ceniła znajomość z nim, by naigrywać się z niego w ten sposób.
    Wtem w jej głowie coś kliknęło. Andrea Wilson.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacisnęła wargi, a jej spojrzenie stwardniało. Nie przerywała Noah. Wpatrywała się w niego, pozwalając mu na wyrzucenie z siebie tych wszystkich słów pełnych pretensji, a sobie na to, by rosła w niej złość i coś jeszcze. Poczucie żalu. Pierwszy raz zrobiło jej się przykro z tego powodu, że nawet jej przyjaciele nie potrafili odróżnić jej od tej całej Wilson. I że z tego powodu Noah wylewał teraz na nią wiadro pomyj.
      — Noah — odezwała się tak samo, jak na niego patrzyła. Twardo wypowiadając jego imię, jakby tonem głosu chciała przywołać go do porządku. Dłonie miała płasko położone na blacie stolika, po obu stronach filiżanki ustawionej na spodeczku, z której nawet nie zdążyła pociągnąć łyka latte.
      — To nie byłam ja — poinformowała i znowu zacisnęła usta, które po chwili nerwowo oblizała koniuszkiem języka. Wciąż na niego patrzyła, ale teraz delikatniej. W jej spojrzeniu pojawił się ten żal, który czuła - nie do Noah, a do świata, który ją oszukał.
      Nie dodała niczego, choć mogłaby od razu zacząć tłumaczyć mu, o co chodzi. Żeby jednak miało to sens, Noah musiał się uspokoić i przestać na nią krzyczeć, nawet jeśli wcale nie krzyczał, a tylko podniósł głos, który pod koniec wyraźnie mu zadrżał.
      — Siadaj — kazała mu w końcu, głową sztywno skinąwszy na wolne krzesło naprzeciwko siebie. Siedziała prosto, wyraźnie spięta i już nie tak spokojna, jak jeszcze przed minutą, co Noah na pewno mógł zauważyć i być może to jej zachowanie miało dać mu do myślenia na tyle, że zechce usiąść przy stoliku.

      MAXINE RILEY

      Usuń
  10. Przez cały ten czas Maxine nie spuszczała wzroku z Noah. Widziała, jak to wzburzenie, które przygnało go do stolika i kazało gwałtownie oprzeć dłonie o blat, po jej słowach ustępuje miejsca zaskoczeniu. Wyraz twarzy Maxine się nie zmienił, spojrzenie wciąż miała ostre, a wargi zaciśnięte, ale poczuła delikatną ulgę. Noah był gotów jej wysłuchać, a to już było coś.
    Uśmiechnęła się blado, kiedy mężczyzna tchnął to jak to… nie ty? Wtedy też opuściła wzrok na filiżankę z nietknięta kawą. Westchnęła cicho, odsunęła prawą dłoń od blatu stolika i chwyciła filiżankę za uszko. Uniosła ją do ust i ostrożnie upiła drobny łyk, ale i tak lekko oparzyła górną wargę. Oblizała ją koniuszkiem języka i znowu odstawiła filiżankę na spodek, czemu towarzyszył cichy stukot ceramiki. Podniosła wzrok wyżej, przez dłoń Noah zaciśniętą na oparciu krzesła do jego ładnej twarzy, na której zawsze malowała się cała gama emocji. Nie inaczej było tym razem.
    — Naprawdę, Noah? — rzuciła, przymrużając powieki i nie spuszczając z niego wzroku. — Ja z chłopakami z oddziału? Zrobiłabym coś takiego? — wytknęła, bo ten żal, który wcześniej poczuła, okazał się silniejszy, niż mogła przewidzieć. Po prawdzie, to w ten sposób tylko broniła się przed tym, co ją spotkało. Była skołowana. Nie miała pojęcia, co się dzieje i dlaczego na studenckiej imprezie integracyjnej Angela przyprowadziła do niej jej sobowtóra. Nie, nie sobowtóra. Klona. Skórę zdjętą z Maxine i nałożoną na kogoś innego tak perfekcyjnie, że ona i ta dziewczyna były nie do odróżnienia.
    Pozwoliła Noah mówić, nie przerywała mu więcej. Dłonie, które do tej pory trzymała na blacie stolika, opuściła na uda. Splotła ze sobą palce, paznokciem zaczęła skubać skórkę przy kciuku. Opuściła też głowę, nie na tyle jednak, by nie widzieć Noah, kiedy podnosiła wzrok. Przeskakiwała tak spojrzeniem pomiędzy nim, a filiżanką z kawą. Aż westchnęła głęboko i uniosła głowę, jakby tym sposobem sama sobie chciała dodać otuchy.
    — Nie wiem — odparła równie cicho, co Noah pytał. — Jedyne racjonalne wytłumaczenie jest takie, że mam siostrę bliźniaczkę. I że jestem adoptowana — powiedziała, a że właśnie pierwszy raz przyznała to na głos, także przed samą sobą, to zaśmiała się głośno i nerwowo. Ten śmiech, pusty i głuchy, pozbawiony choćby cienia wesołości tak zaskoczył i jednocześnie przestraszył Max, że natychmiast go urwała i panicznie przytknęła obie dłonie do ust. Popatrzyła tak na Noah, z szeroko rozwartymi oczami, a potem pochyliła się powoli nad filiżanką w tej pozycji, nieomal jej dotykając.
    To było absurdalne. I nie mieściło jej się w głowie. Maxine nie chciała, by to w ogóle zmieściło się w jej głowie i by jej poukładane życie wywróciło się do góry nogami. By wszystko, co do tej pory znała i rozumiała, okazało się nieprawdą.

    MAXINE RILEY

    OdpowiedzUsuń
  11. Andrea zajadała się cynamonką, idąc obok Noah. Właściwie to wiedziała, jak miał na imię, tylko dlatego, że zbłaźnił się przy jej szpitalnym łóżku, odgrywając oskarową rolę zatroskanego przyjaciela. Kolejny raz do Andy docierało, że Maxine miała sporo przyjaciół i że wcale nie musiała być tak tragiczna, za jaką uważała ją Wilson. Nie chciała jednak na razie myśląc ciepło o dziewczynie, która niespodziewanie pojawiła się w jej życiu.
    — Znowu robią cię w balona? — spytała cicho, spoglądając na niego kątem oka, kiedy wyszli przed budynek akademika. Columbia nie miała ich zbyt wiele, wynajmowała też studentom mieszkania, ale Andy jako studentka z wymiany zyskała pierwszeństwo w wyborze bazy noclegowej. Oczywiście, że wybrała tę najtańszą, bo stypendium nie pokrywało i tak wszystkich kosztów, a życie w Nowym Jorku do tanich nie należało.
    Słuchała młodego mężczyzny, uśmiechając się pod nosem. Pokręciła lekko głową, a podmuch pędu sprawił, że niesforny kosmyk przykleił się do cynamonki, którą akurat miała przy ustach. Musiała sobie pomóc drugą dłonią.
    Zaskoczył ją swoimi słowami. O tym, że cieszył się, że ją poznał. Niemal prychnęła. Andrea nie miała problemów ze szczerością, wolała to niż potem nie spać po nocach, bo gryzło ją sumienie.
    — Czemu dajesz robić się w balonach? — spytała trochę z niedowierzaniem, kiedy przystanęła na szerokim chodniku. Kilkanaście metrów przed nimi była już ruchliwa ulica, a bez sensu było iść tak bez celu. Wsunęła do buzi ostatni kęs cynamonki, palcami przesuwając po kącikach ust. — I to nie kwestia cynamonki, a jedzenia, które kojarzy się z domem. Wiesz… comfort food — podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. — U mnie to mogą być cynamonki, bo moja mama robiła najlepsze. Te im prawie dorównują — zauważyła z cieniem uśmiechu.
    Jako kurdupel, zadarła głowę ku górze, aby spojrzeć na stojącego przed nią mężczyznę. Dużo mówił. I zadawał dużo pytań, ale Andrea nie czuła oporu, aby na nie odpowiadać. Noah wydawał się autentyczny. Prosty.
    — Jestem na wymianie studenckiej. Przyleciałam z Los Angeles — dodała. — Reżyseria i produkcja filmowa — mówiła nadal ze spokojem, unosząc lekko brwi. — I masz rację, brakuje mi doby, ale wiesz co… — mruknęła. — Zjadłabym kolację. Idziemy na kolację?
    Bezpośrednio. Prosto z mostu. Skoro już ją wyciągnął z akademika i miał sporo wyrzutów sumienia, co było widać, wypadałoby umożliwić mu odpowiednią rekompensatę, prawda?
    — Skąd znasz Riley? — spytała nagle, podejmując ten ich dziwny spacer.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń
  12. Pochylona nad filiżanką z kawą Maxine, z dłońmi przyciśniętymi do ust, w końcu się wyprostowała. Powoli i sztywno, jakby w ten ruch musiała włożyć wiele siły i walczyć przy tym z ciałem stawiającym opór. Zmieniła ułożenie rąk; lewą objęła się za brzuch i złapała za łokieć prawej, którą przysunęła bliżej ust. Zagryzła zęby na końcówce paznokcia kciuka i popatrzyła tak na Noah, który właśnie pytał, czy nie żartowała. W wielu zawoalowanych i niecenzuralnych słowach miała ochotę odpowiedzieć mu, że nie, lecz zamiast tego mocniej zacisnęła zęby na paznokciu, czując, jak ten odkształca się pod ich naciskiem, ale nie łamie.
    Tymczasem Noah nadal mówił. I naprawdę nie musiał tego wszystkiego Maxine tłumaczyć. Widziała ją. Andreę Wilson. Stanęła z nią twarzą w twarz na tamtej studenckiej imprezie i długo nie chciała uwierzyć w to, co widzi, a raczej kogo widzi. A widziała samą siebie, jakby spoglądała w lustrzane odbicie. Inaczej uczesaną i pomalowaną, a także inaczej ubraną, ale to wciąż była ona. Nie Andrea Wilson, a Maxine Riley. To lustrzane odbicie jednak, niczym w horrorach, nie synchronizowało się z Max. Nie odzwierciedlało jej ruchów ani tym bardziej mimiki twarzy, nawet nie myślało tak samo. To lustrzane odbicie było odrębną, samodzielnie funkcjonującą jednostką, całkowicie wyjętą spod kontroli Maxine. I to było przerażające.
    — W porządku — mruknęła w końcu i machnęła ręką, przez co odjęła ją od ust, ale tak naprawdę nic nie było w porządku. Przez jej twarz przemknął grymas, Maxine zmarszczyła brwi, przymrużyła oczy i skrzywiła wargi. Nie patrzyła już na Noah, a na blat stolika, przy którym siedzieli. To, co mówił Noah – że Maxine i Andrea były nie do odróżnienia – bolało. Riley miała wrażenie, jakby ktoś zabrał jej cząstkę siebie. Jakby ktoś z czegoś ją odarł, ale nie wiedziała do końca, z czego. Poczucia bezpieczeństwa? Poczucia bycia sobą, jedyną i niepowtarzalną? Może to było niedorzeczne, ale oprócz tego, że Maxine była wystraszona, czuła się też zagrożona.
    — Nie, ja… — zajęknęła się, gdy Noah zaczął mówić o tym, że powinni to sprawdzić. Że to nie mógł być przypadek. Przełknęła głośniej ślinę i podniosła wzrok na przyjaciela. Zupełnie nagle, jakby Max sobie o czymś przypomniała, jej brązowe oczy rozwarły się szerzej i wypełniły strachem.
    — Moja mama tu jest — rzuciła w sposób, który pozornie wydawał się wyrwany z kontekstu. — Rodzice jeszcze niczego nie wiedzą. Nie powiedziałam im — dodała w ramach wyjaśnienia, ponieważ prawdopodobnym było, że Noah prędzej czy później wpadnie na Lucy.
    — Nie wiem nawet, co miałabym im powiedzieć. Chyba powinnam przyprowadzić do domu tę całą Andreę, pokazać im i zażądać wyjaśnień. Przecież… — urwała i odetchnęła głębiej, a potem objęła się już obiema rękoma. — Przecież ona musi być moją siostrą — powiedziała cicho, niemal szeptem. — Bliźniaczką w dodatku. Tylko… jak? — tchnęła i popatrzyła na Noah tak, jakby oczekiwała, że to właśnie on udzieli jej odpowiedzi na to jedno pytanie. Zaraz jednak zamrugała szybko i pokręciła głową.
    — Tylko nie mów nic mojej mamie — zastrzegła tak, jakby miała lat trzynaście, a nie dwadzieścia trzy.

    MAXINE RILEY

    OdpowiedzUsuń
  13. — Na czole?! — Andrea pochwyciła jego sugestię w lot. Mimo tego, że nadal szli, pozwoliła go sobie wyminąć i zaczęła iść tyłem, kompletnie ignorując wszelkie niebezpieczeństwa mogące pojawić się za jej plecami. Zresztą, z tego, co zdążyła zauważyć i zrozumieć, Noah był lekarzem. Chyba mogła czuć się przy nim bezpiecznie? Uśmiechnęła się, a Noah mógł po raz pierwszy zobaczyć szczery, promienny uśmiech w wykonaniu Wilson. Nie miała mu za złe sytuacji w szpitalu. Wtedy — owszem, czuła się nawet zgorszona, że ktoś zarzucał jej kłamstwo, ale teraz, kiedy zaczynała godzić się z tym, że jej klon mieszka w Nowym Jorku od urodzenia, było jej trochę wszystko jedno. No może nie do końca, ale nie mogła tym obarczać Noah.
    — Nic nie widzę — zauważyła zupełnie niewinnie, gdy utkwiła spojrzenie na czole młodego mężczyzny. Wsunęła ostatni kęs cynamonki do ust i otrzepała dłonie, wzruszając ramionami, gdy podjął temat reżyserii. — Trochę tak, ale… żeby wszyscy chcieli się ciebie słuchać — machnęła ręką, a potem wróciła do tego, aby podjąć spacer u jego boku, a nie naprzeciwko niego. — Strasznie dużo mówisz — zauważyła, a potem dotarło do niej, że chciała to tylko pomyśleć, ale powiedziała. Spojrzała na niego nieco spłoszona, mrugając intensywnie. — Nie przeszkadza mi to — dodała od razu, a potem wzruszyła ramionami.
    — Zdaję się na ciebie i na twój wybór. Jestem w Nowym Jorku trochę ponad dwa miesiące i… — uśmiechnęła się lekko. Celowo ominęła temat matki Riley, trochę żałując, że w ogóle o to zapytała. Miała jednak przed sobą, a teraz już obok siebie człowieka, który Maxine znał. I rozmawiał z Andreą, nie patrząc na nią, jak na wroga, a takie wrażenie Wilson odnosiła, gdy patrzyli na nią znajomi Riley, którzy już wiedzieli, że ona nie jest Riley.
    Temat rodziców Maxine był też na tyle skomplikowany, że Andrea nie miała pewności, że to nie są też jej biologiczni rodzice, a ten temat akurat był bolesny, mimo tego, że próbowała wmawiać sobie i całemu światu, że jest inaczej.
    — Za Los Angeles tęsknię cały czas — przyznała całkiem szczerze, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy. — Mam to rodzinę. Rodziców, rodzeństwo, psy i koty — mówiła nadal, teraz to ona przejęła pałeczkę gaduły. Nikt do tej pory nie zapytał jej o coś tak prozaicznego, jak tęsknota za domem. — A Nowy Jork… Nie poznałam tego miasta zbyt… dobrze. Mam wrażenie, że nie znam go wcale — dodała, pochylając głowę, teraz wpatrywała się w czubki swoich butów.

    Andrea Wilson

    OdpowiedzUsuń