Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2091. Nie jesteś problemem do naprawienia. Jesteś cudem do odkrycia.

Wczoraj minęło dokładnie pół roku od tego pamiętnego dnia, w którym straciłam prawie wszystko, co wiązało się z moim dotychczasowym życiem i zamieszkałam pośród ponad ośmiu milionów zupełnie obcych ludzi w Wielkim Jabłku, a ja wciąż nie mogłam się z tym pogodzić i zapewne, gdyby nie towarzystwo wiernych czworonogów, pogrążyłabym się w otchłani rozpaczy, przekonana, że na zawsze będę już tylko pustą marionetką pozbawioną wielu ważnych fragmentów nieśmiertelnej duszy.
Bo co prawda od blisko tygodnia zauważyłam pewne zmiany zachodzące w swoim wnętrzu, a większość dawniej luźnych ubrań stała się zdecydowanie za ciasna, lecz zwykle trzeźwo myślący umysł z uporem osła odrzucał jakże proste rozwiązanie kryjące się pod jednym krótkim, lecz zarazem przerażającym dla mnie słowem: ciąża. Przecież tylko raz zdarzył mi się szybki kontakt intymny z mężczyzną z trupy, który w dodatku teraz przebywał w krainie zmarłych, więc o niczym takim nie powinno być mowy. Nie mogłam urodzić pogrobowca jedynie przez zwykłe zagapienie się. Stałam właśnie u szczytu kariery zawodowej, a dziecko uniemożliwiłoby mi skutecznie jego zdobycie. Zresztą komu miałabym przekazać zarządzanie szkołą, gdy sama podjęłabym się obowiązku jego wychowania? Żadna z pomagających mi dziewczyn zwyczajnie się do tego nie nadawała. Były zbyt młode i roztrzepane.
Z takimi właśnie myślami jak co dzień w asyście depczącego mi po piętach Takara przekroczyłam próg budynku Dancing Heroes gotowa na kolejne spotkanie z uczniami. Tyle, że prowadzące na piętro schody już po kilku stopniach wydały mi się przeszkodą nie do przebycia, a niespełna minutę później otoczyła mnie nieprzenikniona ciemność. Czyżbym wreszcie miała się połączyć z rodzicami?

***

Najwidoczniej mój czas jednak jeszcze nie nastał, gdyż otworzywszy oczy, stwierdziłam, że leżę wraz z kilkoma innymi kobietami w wielkiej szpitalnej sali, a obok mnie stoi młody mężczyzna w białym uniformie.
-Cieszę się, że się Pani wreszcie ocknęła, Pani Park. - odezwał się. - Jestem tutejszym lekarzem położnym i to właśnie ja wykonałem badania, które jednoznacznie potwierdziły, że w przeciągu kilku godzin powinna Pani spodziewać się maluszka. Niestety wygląda na to, że wykazuje pewne problemy.
-A mianowicie? - spytałam nawet nie dając mu dokończyć i prostując się na łóżku.
-Radziłbym ograniczyć wszelkie nagłe ruchy. - ostrzegł. - Otóż wygląda na to, że płód jest nosicielem mutacji genetycznych, które w niedalekiej przyszłości mogą stać się przyczyną wielu chorób, między innymi epilepsji. Będzie musiał być, więc pod stałą opieką medyczną.
-Rozumiem. - potwierdziłam krótko, przyswajając nowe informacje.

***

Jeszcze tego samego wieczoru stałam się chyba najszczęśliwszą osobą na tym globie, a to za sprawą średniej wielkości noworodka, który może i miał wrodzony defekt, ale patrząc na niego podczas, gdy ssał swój pierwszy płynny pokarm, przed ludźmi i niebem złożyłam uroczystą przysięgę, że nie ważne jakie przeciwieństwa przygotowałby dla nas przewrotny los, pokonamy je wspólnie.



***

Cytat użyty w nagłówku za Eweliną Stępnicką.

2 komentarze

  1. [Oby Devon wszystko wiodło się teraz dobrze szczęśliwie, chociaz znając oreferencje autorów, pewnie szybko w pełni szczęśliwa nie będzie, hm?]

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja tak tylko nieco się doczepię do estetycznej strony i powiem, że o wiele lepiej by się czytało, gdyby tekst był wyjustowany :)
    Devon, swoją drogą bardzo ładne imię, natomiast życzę dużo siły, aby sprostowała i spełniała się w nowej roli.

    OdpowiedzUsuń