Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] make love, then we fight

Villanelle Morrison
Utkwiła spojrzenie w lustrze, zaciskając mocniej palce na rancie umywalki. Oddychała spokojnie, powoli odkręcając baterię, ustawiając ją tak, aby leciała zimna woda. Musiała zmyć z twarzy zmęczenie minionego dnia. Musiała pozwolić sobie na chwilę niekontrolowanej słabości. Nie chciała kolejny raz budzić w środku nocy swojego męża, aby zmoczyć jego koszulkę łzami. Powinna zacząć sobie radzić sama, przecież nie chciała być tylko ciężarem. Zresztą, nie była głupia. Dobrze wiedziała, że oboje cierpią, a przecież nie mogła ciągle przelewać swoich słabości na Arthura, nie, kiedy dobrze wiedziała, że i ona musi być dla niego. Chciała być, tylko to wszystko w ostatnim czasie było dla niej niesamowicie trudne. Bała się, że znowu zacznie jedynie brać, jednocześnie nic nie dając od siebie, a do tego nie mogła dopuścić kolejny raz. Dlatego na płacz pozwalała sobie tylko w łazience, z maksymalnie odkręconą wodą w umywalce, czy podczas ciepłego prysznica, którego szum miał zagłuszyć cały jej smutek, cały jej ból i strach. Tej nocy, było dokładnie tak samo. Włączona woda w umywalce, nieobecne spojrzenie przyglądające się własnemu odbiciu, które z trudem była w stanie rozpoznać oczami pełnymi łez i ciche łkanie.
Wibrujący budzik, ustawiony w telefonie według ściśle ustalonego harmonogramu. Co dwie godziny za dnia, co trzy w nocy. Weszła pierw do różowego królestwa swojego króliczka i upewniła się, że maleńka śpi. Przypatrywała się jej ze spokojem. Jeszcze chwila i będą świętować jej pierwsze urodziny… Głaskała ostrożnie jej główkę i uśmiechnęła się, widząc, jak Thea rozczulająco mlaska przez sen. Zagląda jeszcze do pokoju obok, jego ściany pomalowane były w odcieniach szarości. Na środku stało łóżeczko i duży fotel, który miała wykorzystywać w zupełnie inny sposób.
Wróciła do sypialni. Usiadła powoli na łóżku, podciągając ostrożnie nogi pod brodę. Rana po rozcięciu była teraz różową blizną, ale wciąż musiała uważać na to, co robi. Wbiła spojrzenie w dostawne łóżeczko, w którym spało maleństwo. Przypatrywała mu się uważnie, wstrzymując własny oddech, aby mieć pewność, że i on oddycha. Wpatrywała się w maleńką główkę, próbując wmówić sobie to, co mówią inni: to nie twoja wina, Elle. Sprawdziła, czy monitor oddechów na pewno jest włączony i po chwili wsunęła się pod kołdrę. Ułożyła ostrożnie, powoli na sobie ramię męża. Wsunęła dłoń pod poduszkę i docisnęła ją pod głowę, uprzednio odwracając się twarzą do Arthura.
— Tak bardzo cię kocham — wyszeptała cicho, wpatrując się w jego spokojną, pogrążoną we śnie twarz. Westchnęła cicho i przymknęła oczy, aby za niecałe trzy godziny obudzić się ponownie… odciągnąć mleko, upewnić się, że Matthew oddycha, sprawdzić, co z jej córeczką i wrócić do męża, by wszystko powtórzyć.
O poranku otworzy oczy z myślą, że udało im się przetrwać kolejny dzień. Uśmiechnie się delikatnie na widok swojego maleństwa. Odwróci się w drugą stronę i delikatnie przesunie palcami po policzku ukochanego męża. Wstanie, aby ubrać na siebie jego bluzę czy pozostawioną na pufie koszulę, sięgającą jej do połowy ud. Stanie, opierając się ramieniem o framugę i będzie im się przypatrywać, aby po chwili ruszyć do kuchni, gdzie przygotuje dla siebie herbatę, dla niego kawę. Wróci do sypialni i usiądzie na skraju łóżka po jego stronie. Będzie obserwowała, jak sięga dłonią komórki, aby wyłączyć budzik i w tym momencie powita go ciepłą, aromatyczną kawą. Uśmiechnie się, a później czule muśnie jego warg.
Obiecała sobie, że już zawsze będzie się o nich troszczyć. O niego, bo to, co musieli przejść, aby znaleźć się w tym punkcie było przerażające, a Villanelle potrzebowała teraz w swoim życiu stałych elementów. Rutyny, która nie miała się zachwiać.
Za dnia silna, troskliwa i pełna energii. Wierząca, że każdy kolejny dzień będzie kończył się sukcesem, bo przecież nie mogłoby być inaczej. Ukrywa zmęczenie, odnajduje czas na naukę i napisanie kilku esejów na temat starożytnej architektury zestawionej ze współczesnym projektem. Stara się żyć i nie pamiętać o tym, że jej brzuszek wciąż powinien jeszcze rosnąć. Cieszy się, że malec jest z nimi w domu i żyje, bo ma świadomość, że są rodziny, które opuszczają oddział neonatologii, zostawiając na nim maleńkie serduszka.
Zagryza, więc wargi i stara się być: najlepszą żoną, najlepszą mamą i przyjaciółką. Próbuje żyć pełnią życia, skupiając się na tym, co dostała od życia.
Dwa razy w tygodniu zamyka drzwi gabinetu psychologa i opowiada mu, że coraz chętniej i śmielej dotyka swoje dziecko, że zaczyna czuć to, co powinna była czuć od samego początku, że to chyba naprawdę nie jej wina i, że ma wrażenie, że w końcu wszystko się układa.
I wszystko jest dobrze, wszystko jest pięknie… do momentu, w którym ma pewność, że może zamknąć się w łazience, ukucnąć w kabinie prysznicowej, włączyć gorącą wodę i próbować zmyć z siebie wyrzuty sumienia. Później nadchodzi kolejny ranek i znowu wszystko jest takie, jakie powinno być...

❤ powiązania dodatkowe ❤



PS. Elle pofarbowała włosy na blond, ale niestety nie mogłam znaleźć żadnego zdjęcia Emmy w takim kolorze włosów, na którym nie wyglądałaby na dwanaście lat :) wszelkie pytania, ustalenia i cokolwiek ode mnie chcecie wyborowealoe@gmail.com

200 komentarzy

  1. [Myślę, że Owen nie ma na tyle czasu, aby prowadzić regularne warsztaty, co nie jest w pełni wykluczone chociażby ze względu na pojedyncze sesje kulinarne z grupą chociażby na potrzeby programu :D]

    Owen G.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miała nadzieję, że uda im się spędzić teraz trochę czasu we dwie i nadrobić zaległości. Elle potrzebowała tego, aby oderwać się od przykrych myśli, a Carlie chciała spędzić czas z bliską sobie przyjaciółką. Miały świetny plan oglądania filmu z Leonardo DiCaprio, mogły się ślinić i na niego gapić bez myślenia, że ktoś zagląda im przez ramię, a Thea przecież ich nie wyda, a może nawet i sama będzie w przyszłości z sympatią patrzeć na tego aktora. W końcu nie byłoby to wcale takie złe wyjście, gdyby tak właśnie robiła.
    — Gdybyś coś przyniosła z mięsem, po prostu bym je wyskubała — zapewniła i uśmiechnęła się lekko. To nie było tak, że gnoiła wszystkich, którzy w jej otoczeniu jedli coś z mięsem. Nic nie stało jej na przeszkodzie, aby wyjąć je dajmy na to z pizzy, jeśli została zamówiona i akurat miała ona mięsko. Po prostu je ściągała i jadła normalnie. Po części nawet miała nadzieję, że Thea się obudzi, ale nic takiego się nie wydarzyło. I za nią dziewczyna się stęskniła, naturalne wydawało się jej to, że chciała ją wziąć na ręce i zobaczyć, jak bardzo się pozmieniała przez ostatnie tygodnie, kiedy się z Elle nie widziała. Wychodzić jeszcze nie wychodziła, więc pewnie dziewczynka jeszcze później się przebudzi. Dzieci przecież nie spały przez cały czas, prawda? No a przynajmniej tak się jej wydawało.
    Carlie nawet się nie spodziewała, że może tego Elle przynieść aż tyle. Sama mogła po drodze coś kupić, ale nie podejrzewała, że będą spędzać tak czas. Gdyby wpadła tu z torbami z jedzeniem to mogłoby być źle odebrane, a tego przecież Carlie nie chciała. Na kolejny raz będzie wiedziała i zamierzała wpaść z torbą jedzenia, które będzie pasowało im obu. A gdyby zgłodniały i niekoniecznie miały ochotę na to, aby coś gotować mogły zamówić. Od dawna marzyły się jej sajgonki i makaron.
    — Tak, dobrze słyszałaś i nie przejmuj się tą czekoladą, serio — zapewniła z lekkim uśmiechem — poza tym, nie jem tylko mięsa. Co prawda rzadko kiedy sięgam po jakieś nabiały i takie tam, ale się zdarza, więc nie zdziw się, jeśli i ja się skuszę po kostkę — dodała i puściła oczko przyjaciółce. Na razie chyba bardziej ciągnęło ją do tych zdrowszych przekąsek. Zwłaszcza, że ostatnie tygodnie spędziła głównie jedząc fast foody i odczuwała to, kiedy patrzyła na swój brzuch. Nie aby narzekała, bo zwykle był dość płaski i nie musiała wyjątkowo nawet ćwiczyć, aby utrzymać go w takiej kondycji, ale z pewnością przybyło jej trochę więcej przez ten czas. Pozostawało jej tylko wzruszyć ramionami i jeść dalej, nie miała się czym martwić.
    — Matthew to kuzyn mojej przyjaciółki, jeszcze z Los Angeles i teraz wyszło tak, że obie mieszkamy w Nowym Jorku — zaczęła wyjaśniać — Jennifer nie miała za bardzo czasu, aby nas ze sobą zapoznać i w którymś momencie uznaliśmy z Mattem, że pora to zrobić samemu. Zanim się obejrzałam byłam z nim już na trasie koncertowej. Niiigdy nie przeżyłam czegoś takiego, a wiesz, że jak chodzi o festiwale i koncerty to jestem pierwsza. Ale oglądanie tego zza kulis… mówię ci, zupełnie inna bajka. Coś pięknego, naprawdę. Teraz koncerty już nie będą takie same, zawsze będę pewnie porównywać do tego, co widziałam i jak się czułam wtedy. Będę musiała cię kiedyś zabrać! — zawołała nagle, chyba nawet nieco głośniej zapominając, że tu wciąż śpi Thea. Zmarszczyła czoło i ściszyła głos, kiedy zdała sobie sprawę co zrobiła. — Przepraszam, łatwo idzie zapomnieć, że tu śpi mały człowiek. Ale koniecznie będę musiała cię zabrać. Pewnie Matt nie miałby nic przeciwko temu, żebym cię ze sobą zabrała, gdyby grał coś w Nowym Jorku czy w okolicy, bo co to za problem się przejechać, prawda?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie miał zamiaru ukrywać jak bardzo jest wściekły. Wysłał przyjaciółkę na spotkanie z klientem bo jej ufał i wierzył, że załatwi to wszystko lepiej i szybciej niż inni. Telefon od Compsona zupełnie wytrącił go z równowagi, tym bardziej, że mężczyzna przedstawił jego pracownicę jako kompletnie niekompetentną i nieprzygotowaną do zawarcia końcowej transakcji. Wiedział, że Elle jest po trudnych przejściach i ma za sobą jeden z najgorszych okresów w życiu, ale nie przypuszczał, że to wszystko aż tak odbije się na jej pracy. Przed jej urlopem macierzyńskim była jedną z najlepszych dziewczyn w swoim dziale i naprawdę ciężko było mu uwierzyć, że aż tak spieprzyła pozornie prostą sprawę.
    - Dłużej się nie dało? – warknął, odrzucając na bok dokumenty i podrywając się z krzesła. Dziewczyna i tak błyskawicznie znalazła się w jego biurze, ale do niego niewiele na moment obecny dochodziło i był skłonny przyczepić się o każdy najmniejszy i nieistotny szczegół.
    - Milion razy pytałem czy jesteś gotowa wrócić do pracy i za każdym razem zapewniałaś, że tak. Dobrze wiesz ile warta była ta transakcja, jak mogłaś to aż tak spierdolić, hm? – jęknął, opierając się plecami o brzeg biurka i mierząc ją piorunującym wzrokiem. Początek ich znajomości był co prawda wyjątkowo burzliwy, ale jego złość podczas jej pierwszego dnia stażu była niczym w porównaniu z tym co teraz czuł i co malowało się na jego cholernie wściekłej twarzy.
    - Trudne? To spotkanie było trudne…- zironizował, powtarzając za nią wypowiedziane przed chwilą słowa – To było banalne kurwa, banalne. Miałaś tam pójść, uśmiechać się, potakiwać i dać mu tą pieprzoną umowę do podpisana, co w tym trudnego, hm? Razem z dzieckiem z macicy wyszedł ci też twój mózg czy co do cholery! – uderzył pięścią w stół, nerwowo krążąc po tym po swoim gabinecie – Straciłem przez ciebie miliony dolarów, jak chcesz to teraz naprawić, hm? Mam zwolnić przez ciebie cały twój dział? To pewnie i tak byłaby dla ciebie niewystarczająca nagana, może od razu mam zwolnić całą firmę, bo ich tępa koleżanka zjebała sprawę po całości i teraz stracę pewnie wszystkich najważniejszych klientów – dodał, kręcąc zrezygnowany głową. Rozdzierająca go od środka złość rosła z każdą chwilą i czul, że zaraz coś niczym bomba atomowa rozsadzi go od środka.

    Prezes

    OdpowiedzUsuń
  4. [Pewnie, że mi nie przeszkadza! :D Liczę na coś totalnie luźnego oraz zabawnego i nawet jeśli się okaże, że Freddie ostatecznie skończy jako ofiara swojej podstępnej gry, to… dobrze mu tak, będzie mieć za swoje. Chcesz zacząć czy ja mam to zrobić? :)]

    Frederick Connolly

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jaka ładna fotka!
    A co do Diego... moglibyśmy chociaż ustalić, o co tam chodziło.]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  6. Nigdy nie tolerował spoufalania się w miejscu pracy i nawet jeśli dziewczyna była jego bliską przyjaciółką, w firmie postrzegał ją tak samo jak każdego innego pracownika. Nie mogła liczyć na żadną taryfę ulgową, tym bardziej, że sama go kiedyś o to poprosiła. Naraziła jego ukochane dziecko na utratę dobrej opinii i straty rzędu milionów dolarów, nie miała się co dziwić, że był cholernie wściekły i miał ochotę ją udusić.
    - Ja, ja, ja, co ja?! – warknął, mierząc ją wściekłym wzrokiem – Zachowujesz się jak mała dziewczynka, dlaczego nie potrafisz wziąć odpowiedzialności za swoje czynny, hm? – dodał rozzłoszczony, nie spuszczając z tonu. Nie obchodziło go w jakim stanie jest Ella i jak się teraz czuje, spieprzyła sprawę i nawet jeśli wybuchłaby przed nim płaczem głośniejszym od głodnego niemowlaka, nie zasługiwała na żadne politowanie z jego strony. Nawet jeśli jej mąż całkiem nieźle zarabiał, a ona otrzymywała wysokie premie w jego firmie, w życiu nie wypłaciliby się za straty, które przez nią dzisiaj poniósł. Zresztą, nie chodziło nawet o kwestie finansowe, bo te zawsze można było szybko odrobić, ale o dobre imię i renomę firmy, którą przez konflikt z znaczącym w branży klientem mógł zwyczajnie utracić, a czego tak łatwo odbudować się już nie uda.
    - W takim razie czas zwolnić kierowcę, skoro nie potrafi dotrzeć na miejsce na czas – westchnął, stukając nerwowo palcami o biurko. W tym momencie był tak wściekły, że gotów był zwolnić połę swoich pracowników tylko po to, aby odegrać się na Elle i poczuć dzięki temu nieco lepiej.
    - Podpisał? Podpisał i podarł? Kurwa Ell, co ty odpieprzyłaś? Ja pierdolę! – krzyknął, klnąc w jednym zdaniu więcej niż przez cały poprzedni tydzień. Kompletnie nie rozumiał dlaczego jego partner biznesowy ot tak wycofał się z transakcji, tym bardziej że był poważnym i opanowanym człowiekiem. Wszystko było już dograne, mężczyzna złożył swój podpis na dokumencie i jego pracownica musiała w tym wypadku palnąć naprawdę mocną gafę, skoro wszystko poszło z dymem.
    - Chciał się umówić? Po prostu chciał się umówić, a ty go olałaś? Zachowujesz się i jęczysz tak, jakby chciał cię co najmniej zgwałcić! Ile ty masz lat dziewczyno, co? Na jakim ty świecie żyjesz? Trzeba było podać mu adres albo numer telefonu, który nie istnieje, a ja wysłałbym do niego ładniejsze od ciebie koleżanki – krzyknął, robiąc już niemalże dziurę w podłodze od krążenia w kółko niczym samolot bez zgody na lądowanie.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  7. [Hej, cześć! Twoja karta jest również cudownie napisana, ale jaka ona smutna, jejku. Treść i zaskakuje i łapie za serducho. Bardzo chętnie przyjmiemy Villanelle na przyjaciółkę i na klientkę w jednym, to takie najlepsze połączenie. Poza tym nic nie łączy tak kobiet, a że obydwie swoje przeszły, a nawet przechodzą dalej, to myślę, że powinny odnaleźć wspólny język :3]

    Barbra Roberts

    OdpowiedzUsuń
  8. Roześmiał się z powodu tych ciemnych spodni; zanim wybrał się do Villanelle i dzieciaków, wiedział co się szykuje. Blondynka nie pozostawiłaby bez komentarza tego, że nie zdecydował się ponownie na beżowy odcień. Czy to była zasługa przyjaciółki? Na pewno, bo głupio mu było zapytać żonę o zmianę jednej części garderoby. Nie znali się tak dobrze, aby Jasper miał wystawić opinie o jej ubraniach albo miałaby zrobić to Willow. Może przyjdzie w ich życiu taki moment, w którym on poprosi brunetkę o założenie krótkich spodenek i stanika, a ona będzie przepadała za nim w danej stylizacji.
    — To w pełni Twoja zasługa, bo z moją żonę rozmawiamy o czymś innym. Poznajemy się krok po kroczku, więc troszeczkę minie, kiedy dopuszczę ją do mojej szafy. — podniósł się z Theą i ponownie posadził ją w chodziku, który wzbudził jej ogromne zainteresowanie.
    Nie tylko Heather powtarzała, że pakuje się w kłopoty, bo może Małecki nie powiedział tego wprost, ale wysłuchując relacji o rewelacyjnym wykładowcy, wzdychał jedynie i przewracał oczami. Martwił się o swoją przyjaciółkę; może nie miał okazji wtedy poznać Arthura, ale wydawało mu się, że albo zniszczy życie swojej studentki, albo będzie miała problemy z ocenami u niego, gdy dowie o jej zauroczeniu. Odradzał dziewczynie Nicolasa, jednak ten starszy mężczyzna wydawał mu się gorszym wyborem. Wielokrotnie słyszał w telewizji o tym, że wykładowcy uprawiają seks ze swoimi uczennicami, aby wpisać im na koniec wymarzoną piątkę, a Villanelle nie było to potrzebne. Na szczęście okazało się, że Jasper był jedynie przewrażliwiony, a blondynka stworzyła z tym człowiekiem wspaniałą rodzinę; gdyby nie on, to na pewno mogłaby pomarzyć o uroczej córeczce lub tym śpiącym, malutkim synku. Pewnie dalej wysłuchiwałby o przypadkowym chłopaku, który wpadł jej w oko, a w ten sposób cieszył się szczęściem pani Morrison.
    — Nie tylko Ty widzisz moje szczęście, bo moje babcie, siostry i mamusia nie mogą uwierzyć w to, że jedna kobieta tak mnie odmieniła. Wiesz, że łatwiej mi się wstaje z łóżka, kiedy widzę tą obrączką na palcu? — popatrzył na dziewczynkę, która dotknęła jego dłoni z biżuterią. — Nie martw się, skarbie. Dla wujka i tak będziesz najważniejsza — ucałował ją w policzek. — Póki mam pieniążki, to mogę im kupować prezenty, Elle. Pozwól, że przy okazji zapytam, a mężulek nie zrobił na Ciebie ataku?
    Wspólnie z Theą wyznaczyli sobie większy obszar, dlatego starając się być cicho, zniknęli z salonu. Patrząc na nią miał wrażenie, że ma do czynienia z córką którejś ze sióstr, ale Karolina skończyła już osiem lat, a Eliza podczas jego urlopu, zdmuchnęła świeczkę o kształcie piątki. Dawno samodzielnie chodziły, więc wcale się nie zdziwi, kiedy córeczka Villanelle i Arthura niedługo podbiegnie do niego bez pomocy człowieka albo zabawki.
    — Żeby tylko rodzinka się nie powiększyła, bo później będzie moja wina - wyjął Theę z chodzika i zaczął ją podnosić do góry, a mała cicho się śmiała. — Idziemy budować domek czy pałac?

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  9. Nic nie powiedział, bo nie było sensu wywlekać spraw, na które nie mieli wpływu. Głównie dlatego, że choć stało się to niedawno, to była przeszłość, a tej nie sposób zmienić. Mógł jej wybaczyć, mógł nie wracać do tematu, ale nie znaczyło to, że zapomniał. O wielu rzeczach nie zapominał, a im więcej było takich sytuacji, tym gorzej to znosił, czego idealny przykład stanowiła sytuacja w szpitalu.
    Smutny uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy spoglądał na ciemną koszulę. Jego twarz pozostawała bez wyrazu, który zmienił się dopiero, kiedy stanął przed swoją żoną. Obserwował ją uważnie, jej dłoń przesuwającą się po materiale, a przez to też po jego torsie, poczuł na plecach delikatne ciarki, czując jej palce na swoim ramieniu i był na siebie zły, że nie potrafi powstrzymać swojego ciała przez takimi reakcjami na nią.
    Uśmiechnął się z lekkim pobłażaniem, słuchając kolejnych komplementów pod swoim adresem. Nie musiała tego robić, przecież o tym wiedziała. Dlaczego ich związek miał taką tendencję do popadania ze skrajności w skrajność? Dlaczego najpierw wytykała mu błędy, a potem starała się… Nadrobić? Sprawić, że tamten moment zniknie?
    - Chyba trochę przesadzasz – skomentował, kręcąc lekko głową. – Zrobimy to, czego będziesz chciała – dodał po chwili, tym razem znowu się uśmiechając, ale z czułością. Oparł dłoń na jej talii i przesunął palcami po satynowej bluzce. Dopiero wtedy jakby zarejestrował, że czegoś brakuje. Nawet nie kryjąc się z tym, że zerka jej w dekolt, odchylił palcem wskazującym drugiej ręki jego krawędź i zajrzał, mimowolnie cicho wzdychając. – Nie masz bielizny – powiedział, chociaż sam nie wiedział, czy to stwierdzenie, czy może raczej pytanie. Wypuścił materiał i wyprostował się, wbijając wzrok w ciemne oczy Villanelle, które błyszczały od wypitego alkoholu. Jego na pewno nie wyglądały lepiej, o ile nie gorzej, bo, jakby nie patrzeć, wypił zdecydowanie więcej bursztynowego trunku. Kiedy Elle wychodziła z łazienki, on zdołał opróżnić jedną trzecią butelki.
    - Możesz odmówić. Mówiłem ci już, zrobimy to, co będziesz chciała. Zazwyczaj to ja planuję nasze randki i nawet nie pytam, czy sobie tego życzysz. Teraz tak nie będzie – wymruczał, obejmując ją obydwoma rękami i splatając palce na jej lędźwiach, tuż nad pośladkami. Wystarczyło nieco się nachylić, żeby ich dosięgnąć, ale… Nie chciał niczego wymuszać na Elle, dokładnie tak, jak wcześniej tego dnia. – Jeśli chcesz tańczyć na plaży i pływać łódką, właśnie to zrobimy. Jeśli chcesz, żebym najpierw zerwał z ciebie ubrania i kochał się z tobą na podłodze, a dopiero potem zacząć tę magiczną randkę, tak będzie – powiedział cicho i pochylił się, muskając ustami jej wargi. Nie pogłębił jednak pocałunku, odsunął się, patrząc na nią wyczekująco, gotów zrobić wszystko, czego będzie chciała. Bo nie tylko Elle popadała ze skrajności w skrajność, Arthur również to robił, ale nie słowami, a czynami.

    Najlepszy magister/mąż świata ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Chciał to jakoś skomentować w typowy dla siebie sposób, ale ugryzł się w język, bo nie mógł zepsuć tej chwili. Jeśli chcieli to naprawić, oboje musieli się zaangażować, iść na pewne ustępstwa i znajdować kompromisy. Arthur mógł być lekkoduchem w każdej innej chwili, ale nie, gdy ważyły się losy ich przyszłości. Dlatego ’typowa kobieta’ zostawił dla siebie, jedynie cicho wzdychając. Słuchał jej, a wyobraźnia wskakiwała na coraz wyższe obroty. Nie raz widział jej ciało, miał je za najpiękniejsze, idealne, a teraz mógł widzieć je w całej okazałości nie tylko podczas seksu. I właściwie nie miałby nic przeciwko, bo… Przez wcześniejsze wątpliwości Elle bardzo zależało mu na tym, żeby czuła się przy nim swobodnie. A co mogłoby być lepszym tego przejawem, niż bycie nagą przy nim przez cały czas? Miała rację, tutaj nie było nikogo poza nimi.
    - Owszem. I nie miałbym nic przeciwko, gdybyś to robiła – przyznał cicho, trącając nosem jej nos. Splótł ze sobą ich palce i chyba tylko to powstrzymało go przed podwinięciem skąpego materiału spódniczki.
    - Ja ciebie też – wymruczał, przyciskając ją do siebie mocniej i odwzajemniając pocałunek. Odchylił głowę do tyłu, kiedy przycisnęła wargi do jego szyi i odetchnął ciężko, czując rozlewające się po ciele podniecenie. Wciąż nie rozumiał, jakim cudem ta dziewczyna nie musiała zbytnio się starać, żeby tak bardzo jej pragnął. – Zapamiętaj te słowa, żeby nic w ten weekend cię nie zaskoczyło – wyszeptał, nie będąc dłużnym i również wsuwając palce pod cienki materiał bluzki, którą Elle miała na sobie. Przycisnął do siebie jej ciało, mając na względzie w tej chwili jedynie to, by poczuła wyraźnie, jak cholernie na niego działa nawet mimo tego, że z tyłu głowy wciąż miał swoją porażkę. Z każdym pocałunkiem na skórze odpychał to coraz dalej i wiedział, że Elle również doczeka się spełnienia, ale z nawiązką. Taką miał przynajmniej nadzieję.
    - Zaczekaj chwilę – wymruczał i pochylił się, całując ją krótko, acz intensywnie, a zanim się odsunął, klepnął ją w pośladek i uśmiechnął łobuzersko. Wrócił do domu i dopadł do pierwszej lepszej szafki w poszukiwaniu jakichkolwiek świeczek. Nie zarejestrował, że te są ustawione w każdym kącie salonu, był zbyt zaaferowany Elle, dlatego jedynie westchnął ze zrezygnowaniem i zabrał z kanapy puchaty koc, a z kuchni dwa kieliszki i napoczętą butelkę wina. Koc wcisnął pod pachę, żeby mieć wolną dłoń i wyciągnął ją do dziewczyny, bez słów sugerując, że powinna ją ująć i iść razem z nim w kierunku niewielkiej plaży i maleńkiego, zaledwie kilkumetrowego molo. – Miało być bardziej magicznie, chciałem przygotować świeczki i poustawiać je na piasku, ale… Chyba koc i wino muszą nam wystarczyć – powiedział, uśmiechając się przepraszająco, jakby czuł się winny zaistniałego stanu rzeczy. Wręczył brunetce wszelkie szkło, po czym rozłożył koc na ziemi, a potem trochę bezpardonowo odpiął guziki koszuli i ją z siebie zdjął. Popołudniowe, czy nawet trochę wieczorne powietrze było ciepłe i choć w pierwszej chwili na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, nie było mu zimno. – Twierdzisz, że mogłabyś chodzić bez ubrań, ja też mogę – wymruczał gwoli wyjaśnienia i zrzucił buty, a potem zabrał się za rozpinanie spodni, chociaż wolał, żeby Elle to zrobiła. Dlatego popatrzył na swój pasek i zrobił teatralnie bezradną minę. – Pomożesz?

    Artek, któremu wrócił nastrój ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. [Postanowiłam odezwać się na maila :>]

    Barbra

    OdpowiedzUsuń
  12. Thea położyła malutkie rączki na uszach, a Jasper cicho się roześmiał na reakcję dziewczynki związanej z płaczem brata. Przypomniała nieco jego z przeszłości; przez pierwsze dni niechętnie przebywał z Rachel, która przyszła na świat trzy lata po nim. Według opowieści mamy wiele zmieniło się, kiedy córka skończyła dwa tygodnie, a on nie widział świata poza nią. Nie wyobrażał sobie, że mógłby być jedynakiem; kochał siostrę najbardziej na świecie, mógł liczyć na wspólne zabawy, psoty i dziecięcą radość. Ucieszył się również poznając Olę i Ewę, które okazały się starszymi, przyrodnimi siostrami. Poznali się o siedem lat za późno, ale szybko narodziła się między nimi prawdziwa przyjaźń. Lubił swoją pokręconą historię rodzinną i za żadne skarby nie oddałby rodzeństwa, dlatego wiedział, że Thea przyzwyczai się do płaczu Matta, a za rok przychodząc do nich zobaczy jak pięknie się ze sobą bawią.
    — Elle, ten miesiąc to stanowczo za krótko. Poznajemy się bardzo stopniowo, a wręczając jej kwiaty usłyszałem stwierdzenie nie jestem chora. O więcej nie pytaj. Sam boję się sierpnia, dlatego nie robię nic na siłę, ale z drugiej strony staram się być takim mężem, o którym marzy każda kobieta. — podał małej wskazane przez nią klocki i pomógł jej ułożyć wysoką wieżę. — Nie przejmuj się mną, bo ani nie jestem głodny, ani spragniony. Będę wołać.
    Kiedyś śmiał się sam z siebie, że umrze z głodu. Czasami miał dosyć tych potraw, które jako jedyne potrafił ugotować. W końcu gotujący mężczyzna to skarb, ale on uciekał z kuchni niczym poparzony. Nie słuchał rad mamy ani babci, które chciały nauczyć go czegoś łatwego, jednak dla niego ważniejsze były randki, treningi i kurs fryzjerski. Dzisiaj żył na płatkach czekoladowych z mlekiem, rogalu z nadzieniem wiśniowym i niewielkim kawałku tortu, który przyniósł kolega z pracy, świętując swoje dwudzieste piąte urodziny. Czy ta aluzja do zostania ciocią miała coś wspólnego z nim? To Małecki miał zostać ojcem, aby Villanelle mogła przyjść do nich i za jakiś czas bawić się tak dobrze z maleństwem, jak on w tej chwili ze słodką brunetką? Na pewno za dziewięć miesięcy nie powita na świecie własnego syna lub własnej córki. To miała być przemyślana decyzja, bo powołać kogoś do życia to bardzo łatwo, ale trzeba dziecko pokochać, wychować i być dla niego najlepszym rodzicem.
    — To sobie poczekasz — zerknął na nią, a Thea w tym czasie jednym kopnięciem zburzyła budowlę. — Lubię takie szkraby, jednak do stworzenia dziecka trzeba dwojga, pani Morrison. Albo zostanę tatusiem, kiedy Willow się zgodzi, albo z inną kobietą założę rodzinę. — wzruszył ramionami i posadził dziewczynkę na kanapie.
    Pamiętał doskonale aferę związaną ze swoją pierwszą dziewczyną; tą, która zdradziła go z innym koszykarzem i to jeszcze w samochodzie należącym do Jaspera. Omal nie zemdlał na tym parkingu i najchętniej wyzwałby ją od najgorszych, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Cały ból zaleczył na częstych wizytach u znajomej psycholog i z niedowierzaniem przyjął byłą miłość, która przyniosła mu test ciążowy z pozytywnym wynikiem. Roześmiał się głośno i wyprowadził ją z własnego domu. Jak ona mogła tak kłamać mu w żywe oczy? Jakim cudem mogła być w ciąży? Pamiętał, że przynosił jej ulubione chipsy i wspierał ją podczas okresu, znosząc jej humorki, a do seksu podchodzili świadomie; on używał prezerwatyw, a dziewczyna brała tabletki antykoncepcyjne. Za jakiś czas przekonał się, że na pewno nie jest w ciąży, gdyż piła duże piwo, paląc papierosa.
    — Kiedy młody się urodził? — uśmiechnął się do niego i pozwolił, aby chwycił go za palec. — Mogę go wziąć na ręce?

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  13. Bywały takie chwile, że nie potrafił uwierzyć w to, jak jego żona na niego działała. W ciągu kilku sekund potrafił zapomnieć o tym, co jeszcze niedawno go dręczyło. Nieudany stosunek przestał mieć znaczenie, tak samo jak wszystkie wcześniejsze przemyślenia. Elle stanowiła centrum jego prywatnego wszechświata i gdyby mógł, wpatrywałby się w nią bez mrugnięcia okiem i trzymał w swoich ramionach przez cały czas, ani myśląc o tym, żeby się odsuwać.
    To jednak nie był film, a życie. Bardzo nieidealne i pogmatwane, ale w tym momencie na swój sposób piękne. Arthur z zagryzioną wargą obserwował uważnie, jak Elle pochyla się, żeby odstawić szkło i odetchnął głębiej, kiedy spódniczka się podwinęła, ukazując czarne majtki.
    - Więc jednak masz bieliznę, kłamczuszku – wymruczał, uśmiechając się kącikiem ust. – Tak, będziemy tu siedzieć całkiem nago. Chyba, że ci to przeszkadza, ale, szczerze… Nie widzę zbytniego oporu – dodał, prostując się, by ułatwić jej dostęp do swojego paska. Patrzył z góry na twarz ukochanej i chociaż bardzo próbował się powstrzymać, nie zdołał utrzymać rąk przy sobie. Najpierw oparł dłonie na jej talii, potem przesunął je na plecy, a na sam koniec w dół, na pośladki, które ścisnął, kiedy Elle odpięła jego spodnie. – Bardzo. Ale to jedna z rzeczy, za które cię kocham – wyszeptał i odwzajemnił pocałunek, wbijając palce w jędrną skórę przez cienki materiał bielizny. Całował Elle, chociaż skupiał się raczej na tym, by wsunąć kciuki pod majtki i pociągnąć je mocno. Na tyle, że koronka rozerwała się z charakterystycznym dźwiękiem, a Arthur uśmiechnął się pod pocałunkiem. – Ups – wychrypiał i ponownie złapał za materiał, a niedługo później ten wisiał w strzępkach na biodrach Elle, nie spełniając w żadnym stopniu swojej roli. Zanim jeszcze zdołał go podrzeć doszczętnie, poczuł znajomą wilgoć, a pocałunek przybrał nieco na intensywności. – Chyba musimy odsunąć ten taniec w czasie – wymruczał, muskając opuszkami palców kobiecość dziewczyny, a drugą ręką przycisnął ją do siebie. – Najpierw moja żona musi dostać to, czego chciała już wcześniej – dodał i sprawnym ruchem złapał uda brunetki, żeby oplotła nogami jego biodra i ostrożnie ukląkł na kocu, układając Elle na plecach. – Resztą zajmę się później – mruknął bardziej do siebie, niż do dziewczyny i pobieżnie podrażnił palcami jej piersi, a potem rozsunął jej uda i ułożył się między nimi, bez żadnego ostrzeżenia wsuwając palec w ciepłe wnętrze. Nie miał najmniejszego zamiaru tracić czasu, więc bez ogródek przeszedł do rzeczy, odnajdując językiem nabrzmiałą łechtaczkę, a opuszką drażniąc chropowaty punkt, z którego znalezieniem większość facetów miała tak wielki problem. – Dojdź dla mnie, proszę – wyszeptał, oddychając głęboko i odsuwając się jedynie na krótką chwilę, żeby pocałować wilgotnymi wargami rozgrzaną pachwinę dziewczyny, a potem wrócić do pieszczenia jej. I nie miał zamiaru poprzestać na jednym orgazmie. Zwyczajnie czuł się winny i chciał jej to wynagrodzić całym sobą.

    Bardzo pewny Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  14. Elle zapewne nie miała pojęcia, jak ogromną przyjemność czerpał z jej przyjemności, a każdy skurcz wokół swoich palców traktował jak nagrodę, przez co chciał więcej i więcej. Poza tym, cudownie było słyszeć zadowolenie u żony, którą jakiś czas wcześniej zawiódł swoim falstartem. Miał jedynie nadzieję, że dziewczyna wiedziała, iż gdyby zaszła taka potrzeba, stanąłby na rzęsach, żeby jej to wynagrodzić.
    Zamruczał cicho, gdy wplotła palce w jego włosy. Nie podniósł się jednak od razu. Pieścił jej kobiecość jeszcze przez dłuższą chwilę, a odsunął się dopiero, kiedy podbrzusze zapulsowało tępym bólem. Wargi przycisnął do skóry po wewnętrznej stronie uda brunetki, powoli kierując się z pocałunkami ku górze i zostawiając po sobie wilgotne ślady wcale nie swojej śliny. Najpierw zawisł nad Elle, a potem ukląkł i przysiadł na piętach, palcami łapiąc za krawędź spódniczki, która w tej chwili nie zakrywała właściwie nic, stanowiła zwinięty kawałek materiału nad biodrami, co w towarzystwie porwanych majtek stanowiło... Cholernie ponętny widok, przynajmniej zdaniem Morrisona, tak samo jak falujące pod wpływem przyspieszonych oddechów piersi.
    - Chcesz mnie – powtórzył cicho, ale nie było to pytanie. Z łobuzerskim uśmiechem zsunął spódniczkę z ciała ukochanej, a potem to samo zrobił z satynową bluzką, jednak o ile pierwsze odrzucił na piach tuż obok swoich rzeczy, tak drugie zwinął w rulon. – Na pewno? Nie wolisz napić się wina? Albo wykąpać w jeziorze? – wymruczał i ujął nadgarstek dziewczyny, by owinąć go cienkim materiałem. To samo za chwilę spotkało drugą rękę, a na koniec brunet zawiązał niewielki supełek z ramiączek. Węzeł był bardzo prowizoryczny i jeśli Elle by chciała, wyplątałaby się z niego w ciągu paru sekund, ale Arthur liczył, że tego nie zrobi. – Bo ja chciałbym się napić. Z ciebie – oznajmił, pochylając się nad dziewczyną i delikatnie acz stanowczo ciągnąc jej nadgarstki, żeby ułożyć je na ziemi ponad jej głową. Wyprostował się i popatrzył z zadowoleniem na nagie ciało żony, po czym sięgnął po butelkę wina. Może nie było lodowate, ale wystarczająco schłodzone.
    Powoli przelał nieco alkoholu do kieliszka, nie przestając się uśmiechać i wziął niewielki łyk. Pochylił się nad Elle i kciukiem rozchylił jej wargi, by zaraz po tym pocałować ją głęboko i tym samym podzielić się z nią winem.
    - Kocham cię za to, że jesteś moją żoną – wymruczał, przypominając sobie wcześniejsze pytanie. Przesunął się nieco niżej i przechylił kieliszek, rozlewając zimny alkohol najpierw na jednym sutku, a potem na drugi. Większość cieczy spłynęła na koc, a smak słodkiego wina na języku Arthura mieszał się ze słonym smakiem ciała Elle, ale to było jeszcze bardziej obłędne, niż picie samego alkoholu. Dlatego nie poprzestał na piersiach i klasycznie, wręcz oklepanie nalał jasnego płynu w pępek Elle. Stamtąd nic nie spłynęło, a brunet z zadowoleniem zanurzył koniuszek języka, by chwilę później podnieść się gwałtownie, zacisnąć palce obu rąk na biodrach ukochanej i powoli wsunąć się swoją męskością w jej ciepłe wnętrze z cichym jękiem. - I za to, że zawsze dajesz mi drugą szansę - wydyszał i wpił się w jej wargi.

    pan magister ❤

    OdpowiedzUsuń
  15. Jego siostry nie mogły wyjść z podziwu, kiedy widziały jak brat zajmuje się ich malutkimi dziećmi. Pamiętał, że dzień przed narodzinami najstarszej siostrzenicy przyleciał do Poznania. Wspierał najstarszą z rodzeństwa Małeckich i przyszłego szwagra. Spędził ponad dwa tygodnie przy słodkiej dziewczynce i z radością został jej ojcem chrzestnym. Liczył na to po cichu i od tamtej pory mała powtarzała — mam najlepszego wujka na świecie. Bardziej pewnie przywitał na świecie Wiktora, Elizę i synka rodzonej siostry. Według najnowszych informacji miał podać do chrztu małego Feliksa, który skończył trzy miesiące i był kopią własnej mamy. Po chwili usiadł obok Thei i odpowiednio ułożył ręce. Tego Villanelle nie musiała go uczyć, bo od ośmiu lat znał to na pamięć. Wiedział, że mając takie doświadczenie nie zrobi chłopcu krzywdy. Rozumiał obawę przyjaciółki, bo Matt jednak był wcześniakiem i wszyscy się o niego martwili, ale w ramionach Jaspera nie stanie mu się żadne nieszczęście. Wielokrotnie słyszał od Ewy, Oli i Rachel, że gdyby nie fryzjerstwo, to powinien śmiało kandydować na niańkę. Miał cierpliwość do tych małych istot; dzieciaki go kochały i on dla nich tracił głowę.
    — Dam radę — odpowiedział z pewnością w głosie i wziął synka Elle i Arthura. — Jeżeli kiedyś będziesz chciała pobyć z mężem tylko w dwójkę, to z chęcią zajmę się Theą i Mattem. — uśmiechnął się i pogładził chłopca po główce. — Chyba mu się podoba u wujka. Obiecuję Ci młody, że będziemy razem grać w kosza i masz u mnie darmowe usługi. Mam takie fajne stanowiska dla dzieci, dla dziewczynek tron, a dla chłopców motor, więc w przyszłości zapraszam Was do mnie.
    Dla dzieciaków wszystko co nowe było stresujące, lecz to rodzice byli bardziej przewrażliwieni. I jedni i drudzy obawiali się pierwszych kroków, samodzielnej jazdy na rowerze, wspólnej zabawy z rówieśnikami i pójścia do przedszkola. Wizyta u fryzjera też nie należała do najprzyjemniejszych; maluchy chciały płakać albo uciekać, a matki najchętniej zabrałyby od niego nożyczki lub maszynkę i same wykonały skrócenie włosów. Jasper na początku starał się rozśmieszyć najmłodszych klientów, a dopiero wtedy wykonywał daną fryzurę. Następne wizyty były już wielką radością.
    — Masz prawdziwe słodziaki, Villanelle. — poczuł jak Thea przytula się do jego ramienia. — To co wybieramy się na krótki spacer? Jest taka piękna pogoda, że chyba musimy z niej skorzystać.
    Nie chciał do niczego namawiać blondynki, jednak potrzebowali wyjścia z domu. Poprzez zmianę koloru włosów zapewnił jej rozrywkę, lecz wspólne wyjście, być może do kawiarni okazałoby się jeszcze lepsze. Na pewno łatwiej będzie dla studentki, jeżeli pójdzie z nimi, bo wiedział, że trudno byłoby jej zapanować nad prawie roczną córeczką i maleńkim synkiem, dla którego najbardziej liczyło się teraz jedzenie i spanie.
    — Jadąc do Was widziałem przytulne miejsce, gdzie można napić się kawy, świeżo wyciskanych soków i zjeść pyszne lody. — szepnął cicho i zerknął na Matta, następnie na Theę i Villanelle. Podejmując szybką decyzję zdążycie przed powrotem tatusia i męża.

    przyjaciel i wujek <3

    OdpowiedzUsuń
  16. [Allia zniknęła, jak widzę, zostaje więc Villanelle. Zapraszamy na kolację po włosku w takim układzie, a dla stałych klientów na pewno znajdzie się jakaś zniżka albo życzenie, które uda się spełnić. ;D]

    David Silvani

    OdpowiedzUsuń

  17. Tym razem nie pozwolił sobie na rozczarowanie jej i starał się wytrzymać jak najdłużej. Wyszło mu to na tyle dobrze, że kiedy Elle szczytowała, on wciąż poruszał biodrami, osiągając spełnienie dopiero chwilę po niej. Dopiero wtedy poczuł, że plecy szczypią i pulsują, zapewne miejscami też krwawią, ale jedyną reakcją, jaką to wywołało, był zadowolony uśmiech na twarzy Arthura.
    - To chyba znaczy, że nie muszę pytać, czy teraz jesteś zadowolona – wychrypiał, dysząc ciężko pomiędzy kolejnymi słowami. Leżał, wpatrując się w zarumienioną twarz ukochanej i odruchowo oparł się na jednej ręce, by drugą unieść i przeczesać palcami jej ciemne włosy, które przykleiły się do zroszonej potem skroni. Pochylił się na tyle, żeby móc złożyć na ustach dziewczyny czuły pocałunek. W tej samej chwili objął ją w talii i przekręcił się na plecy, ciągnąc Elle za sobą tak, że leżała na jego torsie. Delikatnie uniósł jej biodra i z cichym westchnieniem wysunął się z jej ciepłego wnętrza. W tym samym momencie zdał sobie sprawę z tego, że nawet nie pomyślał o czymś tak ważnym, jak ewakuacja przed czasem. Już raz przecież wiedza, według której podczas karmienia nie można było zajść w ciążę, ich zawiodła. – Nie chcę psuć chwili, ale… Chyba musimy porozmawiać o zabezpieczeniu – mruknął, wodząc opuszkami palców po kręgosłupie brunetki. – Dwoje dzieci na ten moment wystarczy, a mamy nauczkę. Problem w tym, że jak jesteś blisko, nie potrafię się skupić na tak trywialnych rzeczach, jak założenie gumki – przyznał, parskając cichym śmiechem, chociaż nie było w tym tak naprawdę nic śmiesznego. Nie powiedziałby o tym Elle, nie powiedziałby o tym nikomu, nie chciał nawet w myślach, ale bał się opieki nad dwójką małych dzieci. Zwłaszcza, że nie mieli jeszcze okazji, bo Matt wciąż nie był gotów do opuszczenia inkubatora. Thea była coraz starsza, zaczynała chodzić i mówić po swojemu, wymagała dużo więcej uwagi, niż gdy była kilkumiesięcznym maleństwem. Do tego przeprowadzka, ta głupia praca, którą musiał w końcu napisać, studia i staż Elle… W krótkim czasie ich życie nabrało ogromnego rozpędu i nie dziwne, że powoli gubili się nie tylko w tym, ale też w swoich uczuciach. Potrzebowali tego wyjazdu jak tlenu.
    Ponownie westchnął, tym razem nieco lżej, jakby pozbył się ciężaru i delikatnie pokręcił głową, po czym podniósł się do siadu, wciąż przytrzymując Elle na sobie i stabilniej sadzając ją na swoich skrzyżowanych nogach. Przez atmosferę między nimi Arthur czuł się jeszcze bardziej pijany, ale i tak sięgnął po pusty kieliszek, by podać go Elle, następnie nalał do niego wina, a swój własny uniósł do ust po odstawieniu butelki i upił łyk, rozkoszując się chłodną cieczą.
    - Chciałbym, żeby zostało tak na zawsze – wymruczał, opierając czoło na obojczyku brunetki, po czym musnął wargami jej pierś. – To znaczy, między nami. Żeby było dobrze. Nie chcę więcej problemów, chcę, żebyśmy byli szczęśliwi, razem. Teraz jest... Idealnie i nie wyobrażam sobie, żebym mógł kochać cię mocniej, niż w tej chwili. Chociaż kilka razy już tak myślałem i za każdym razem się myliłem – wyznał cicho. – Boję się wrócić do domu – wyszeptał. – Boję się, że to nas przerośnie... Nie powinienem ci tego mówić, obiecałem sobie, że będę dla ciebie wsparciem, ale mieliśmy sobie mówić wszystko, więc... – urwał i wzruszył ramionami, jakby kończenie tego zdania nie miało najmniejszego sensu.

    Artie i stęskniona za odpisikami owieczka ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  18. Wiedział, że Villanelle nie powiedziała tego, aby nie zrobiło mu się przykro, ale naprawdę łaknęła jego towarzystwa. Jasper mógłby przychodzić do domu państwa Morrison niemal codziennie, jednak nie chciał nikomu się narzucać. Miał swoje cztery ściany, rodzinę i od czwartego lipca żonę. Na pewno czuł się lepiej w towarzystwie blondynki niż poślubionej kobiety. Willow Cleeves nie była dla niego tak bliska. Wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary i uśmiechając się do studentki architektury, delektował się tym popołudniem. Dla obcych ludzi przypominali prawdziwą, kochającą się rodzinę. Mama. Tata. Dwójka pięknych i spokojnych dzieci.
    — Tutaj miałem swój pierwszy trening koszykówki — westchnął rozmarzony, powracając do przeszłości.
    W tym sporcie zakochał się jako siedmiolatek. Był wtedy w Poznaniu, aby poznać biologicznego ojca. Nie mogli na początku znaleźć wspólnych tematów do rozmów; posługiwali się językiem angielskim, a on zazwyczaj kiwał głową na tak albo kręcił na nie. Rachel skakała przy nich radosna i zdobywała całą uwagę Rafała, lecz Jasper nie mógł przełamać tej blokady. Dopiero następnego dnia widząc wysokiego mężczyznę z zakupioną piłką do koszykówki, zerwał się od stołu i wtedy nie potrzebowali słów. Spędzili dwie godziny na wspólnej rozgrywce, a po przeprowadzce do Nowego Jorku zapisał się do powstającej drużyny.
    — Jeżeli dostanę zgodę od Twoich rodziców, to będziemy w tym miejscu grać w kosza. Już wyobrażam sobie nasz skład. Ja, Ty, Twój tata i moi siostrzeńcy — zerknął na zasypiającego chłopca. — Chyba go znudziły opowieści starego wujaszka.
    Za następnym zakrętem otworzył furtkę, za którą znajdowało się to przytulne miejsce. Mógłby założyć się o to, że kawiarenka prowadzona jest z pokolenia na pokolenie; młode kelnerki roznoszące gorące kawy lub świeżo wyciskane soki musiały być córkami właściciela, który roześmiany wręczył małemu chłopcu loda o smaku truskawkowym z kolorową posypką. Wskazał przyjaciółce wolny stolik pod parasolem i pomógł jej ustawić prawidłowo wózek.
    — No to jesteśmy — podał blondynce menu i wyjął Theę z wózka. Posadził dziewczynkę na swoich kolanach i musnął delikatnie jej czoło. — W fajnej okolicy udało Wam się zamieszkać. Taka rodzinna i zupełnie nie przypomina zatłoczonego Nowego Jorku. Przyprowadziłbym tutaj Will, ale nie jest fanką słodyczy — przeczesał włosy i poprawił małą tak, aby mogła się w niego wtulić. — Chyba mnie lubisz, co? — szepnął do Thei. — To co zamawiamy? Królowa i księżniczka mają pierwszeństwo.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  19. Villanelle była w stanie powstrzymać śmiech, ale Jasper nie dał rady. Roześmiał się radośnie. Po chwili się uspokoił, aby nie wybudzić przebywającego w krainie Morfeusza małego Matta. Chłopiec nie mógł obudzić się przez niego, dlatego zerknął kontrolnie w stronę wózka i odetchnął z widoczną ulgą, kiedy synek państwa Morrison uniósł rączkę do góry, jednak nie otworzył oczu nawet na chwilę. Odwrócił się w kierunku przyjaciółki oraz młodej, speszonej kelnerki. Dziewczyna skubała dolną wargę, a na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Małecki pokiwał głową i dotarło do niego coś bardzo istotnego; gdyby nie miał żony i nie chciałby zbudować między nimi dobrej relacji, to zrobiłby wszystko, aby nieznajoma następnym razem napiła się z nim kawy, zamiast ją podawać.
    — Chyba leżałbym trzy metry pod Ziemią, jeżeli okazałoby się, że jestem tatusiem tych słodziaków — uniósł brew i odebrał od kelnerki kartkę, a następnie podziękował za opakowanie kredek. — Jestem jedynie autorem nowego koloru tej młodej mamy — wskazał na blondynkę i przypomniał sobie jej reakcję, kiedy została nazwana kurczaczkiem. — Poprosimy lody waniliowe z bitą śmietaną i owocami oraz Cappuccino. Elle, napijesz się czegoś?
    — Osobiście polecam tłoczony sok jabłkowy albo pomarańczowy — zaproponowała kelnerka, która poprawiła fartuszek z nazwą kawiarni. — I najmocniej państwa przepraszam. Głupio wyszło, ale byłam pewna, że są państwo małżeństwem. Zobaczyłam obrączki i mała tak się w Pana wtulała. — posłała nieśmiały uśmiech.
    Po chwili odeszła z pozycjami, które musiała przygotować i wrócić do stolika z numerem szesnastym. Jasper wyjął z pudełeczka kilka kredek i zaczął pokazywać każdą z osobna. Thea od razu się nimi zainteresowała i z jego pomocą tworzyła bliżej nieokreślone znaki. Brunet jednocześnie mówił jej nazwę kolorów. W ten sposób nauczył tego ośmioletnią Karolinę i sześcioletniego Wiktora. Całe wakacje spędzili na świeżym powietrzu i prawie codziennie jeździli do księgarni po nowe kolorowanki, które kończyły się z prędkością światła.
    — Pytałaś jak znalazłem to miejsce, więc polecam z całego serca jeździć skrótami. Omijasz korki i jednocześnie znajdujesz przytulny kącik — położył okulary przeciwsłoneczne obok serwetek. — Jeżeli Will ze mną zostanie i chciałaby się przeprowadzić, to chyba zostaniemy sąsiadami. Cudownie odpocząć od zgiełku miasta, a do salonu nie miałbym tak daleko — poprawił kręcącą się na kolanach brunetkę i odwrócił kartkę. — Wtedy może w trójkę zostaniecie naszymi cheerleaderkami, a do grona koszykarzy dołączy może jeszcze mój tata i partner Rachel.
    Rozmawiał o swojej pasji z takim spokojem, że sam nie mógł w to uwierzyć. Jeszcze niedawno cokolwiek związanego z koszykówką denerwowało go i wtedy zamykał się w sobie. Przeszedł przez ten trudny czas i bywało również tak, że chciał wyrzucić przez okno wszystkie piłki, medale oraz puchary. Załamał się i zadawał sobie w kółko jedno pytanie — dlaczego to ja musiałem nabawić się tej cholernej kontuzji? Kolano czasami bolało na zmianę pogody i musiał zażywać leki przeciwbólowe, ale zdążył to zaakceptować. Najważniejsze było teraz fryzjerstwo. Do tego zawodu nie musiał mieć sprawnej tej części ciała. Podał dziewczynce zieloną kredkę i przytrzymywał te, które chciały zsunąć się ze stolika, kiedy zobaczył swoją byłą, pierwszą dziewczynę. Ucieszył się, gdy nie zarejestrowała jego obecności i zajęła miejsce niedaleko.
    — Chyba idzie nasze zamówienie. — westchnął zrezygnowany, tracąc ochotę na kawę.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie chciał wyjawiać prawdziwego powodu, który popsuł jego doskonały humor. W końcu od samego rana wykonał udane koloryzacje, mógł zakończyć pracę wcześniej i spędzić czas z przyjaciółką, rozbawioną Theą i śpiącym Mattem. Za każdym razem, kiedy spotykał się z Villanelle nie odczuwał tych minionych dziesięciu lat; miał wrażenie, że dalej ma osiemnaście lat, a ona zaledwie trzynaście. Gdyby nie miał przy swoim boku Willow to nie mógłby pogodzić się z wyborem blondynki. Podobała mu się. Miałby z nią dzieci i pewnie niczego im by nie brakowało, jednak pragnął szczęścia kobiety. Ona nie czułaby się przy nim tak dobrze. Arthur był lepszym kandydatem na męża i ojca, gdyż Małecki właśnie zamiast zapoznać dziewczynę i iść z nią do ołtarza, to wolał poddać się eksperymentowi społecznemu, któremu przyglądały się miliony obcych ludzi. Westchnął cicho, upił pierwszy łyk doskonałego Cappuccino i z niechęcią postanowił podzielić się niezbyt przyjemną informacją.
    — Przy stoliku numer jedenaście siedzi moja była dziewczyna. Nienawidzę tego, że ten świat musi być taki mały — oddał Theę na kolana Elle, aby mogła swobodnie spróbować owoców znajdujących się na bitej śmietanie. — Pewnie byś ją poznała, bo od tamtego czasu wcale się nie zmieniła.
    Kochał ją jak szaleniec. Kochał ją najmocniej na świecie. Kochał ją każdego dnia i każdej nocy. Czuł się przy niej wolny i przede wszystkim szczęśliwy. Uwielbiał w niej tą dziecięcą radość, kiedy przynosił jej kawę z mlekiem do łóżka, przygotowywał na zmianę jajecznicę albo naleśniki i odprowadzał pod same drzwi mieszkania rodziców. Wszyscy znajomi i bliscy wróżyli im wspaniałą przyszłość; miał być ślub, wesele, własne gniazdko, pies albo kot oraz trójka dzieci. Oboje pochodzili z dużych rodzin; on miał jedną rodzoną i dwie przyrodnie siostry, a brunetka miała czterech starszych braci oraz młodszą siostrę. Zerknął przelotnie na nią; znowu eksperymentowała z kolorami ubrań. Miała na sobie pomarańczowy top na ramiączkach i luźną różową spódnicę do kostek, do tego długie kolczyki w kształcie gwiazdek i długie naszyjniki z kolorowymi kuleczkami. Nigdy nie nosiła czarnych ubrań, dlatego umiejętnie zarażała go tą radością.
    — Mała, wracając do Twojej poprzedniej wypowiedzi, to nigdy nie zrobiłbym czegoś wbrew Tobie. Nie wykorzystuję ani trzeźwych, ani pijanych kobiet. Seks musi być za zgodą dwóch osób — zaśmiał się cicho, kiedy Thea pokręciła głową i zasłoniła usta rączką przed kolejną porcją owoców.
    — Mówi Pan tak jak mój były — odezwała się brunetka i podeszła do ich stolika. — Ma Pani szczęście... — zerknęła na nich i przeczesała włosy, zagryzając wargę. — Jasper? Villanelle? Cóż za cudowne spotkanie! — pomachała do blondynki i musnęła policzek fryzjera, zostawiając ślad po widocznej różowej szmince. — Kiedy ze mną zerwałeś, byłeś jeszcze nastolatkiem, a teraz jesteś prawdziwym i bardzo przystojnym mężczyzną — przysiadła się i ułożyła swoją dłoń na jego dłoni.
    Teraz wystarczyłaby obecność Cleeves, która widząc ich w takiej pozycji zrezygnowałaby wcześniej z małżeństwa. Niech od razu przyjdą operatorzy z kamerami i nagrają ten arcyważny moment. Ewentualnie mogą pojawić się wszystkie fanki Weeding At First Sight. Od razu zabrał dłoń i dotknął nimi gorącą filiżankę. Dlaczego akurat usłyszała te słowa? Dlaczego zareagowała? Dlaczego musiała do nich podejść i rozpoznać byłego chłopaka oraz jego najlepszą przyjaciółką? Czuł się skrępowany.
    — Może i byłem, nie wracajmy do tego...

    Jasper, który chce uciec na koniec świata

    OdpowiedzUsuń
  21. Wzięła od Elle szklankę i upiła od razu łyk wody. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że była spragniona o wiele bardziej niż się spodziewała. Carlie w ostatnim czasie była bardzo zabieganym człowiekiem, ale teraz na szczęście wszystko powoli się kończyło. Miała ostatnie zajęcia, Nowego Jorku miała nie opuszczać przez wakacje, a taki był na pewno plan. Chciała trochę popracować, a do tego potrzebowała przecież być na miejscu. Działo się naprawdę wiele przez ostatnie tygodnie i czasem sama nie wiedziała co się dzieje, a to wszystko wydawało się być tylko i wyłącznie dziwnym snem, ot co.
    ― Za smakiem czekolady? ― spytała. Sama uwielbiała słodycze, jej szafki zawsze były pełne słodkości, które lubiła zabierać ze sobą do łóżka i oglądać w nim seriale przez pół nocy, a później budzić się z zaschniętą czekoladą na policzku i papierkami pod poduszką. Każdemu chyba się czasem zdarzały takie wieczory, nawet tym najlepszym. Carlie zmarszczyła czoło, zerkając na przyjaciółkę. ― Wszystko okej?
    Tęskniła za obecnością Villanelle w swoim życiu. Potrzebowała przyjaciółki, z którą mogłaby o wszystkim porozmawiać czy wyciągnąć ją wieczorem na miasto, aby porozmawiały o swoich problemach, zwierzyć się czy śmiać z głupich żartów, jakby miały po naście lat. Były niby młodymi dorosłymi kobietami, ale czy zawsze musiały się tak zachowywać? Oczywiście wiedziała, że Elle byłą teraz mamą i nie zawsze będzie mogła sobie pozwolić na to, aby spędzać czas z rudowłosą, która takich obowiązków nie miała. I jakoś jak na razie nie chciała ich mieć. Próbowała sobie wyobrazić, jak można pogodzić bycie na studiach i bycie mamą w jedno, sama raczej by tego nie potrafiła i z czegoś trzeba byłoby zrezygnować, a jej plany były zbyt ambitne, aby teraz zakładać rodzinę. Zresztą, nie miała tak do końca z kim.
    ― Tylko dlatego, że to kuzyn dziewczyny, z którą się znam od dzieciństwa ― powiedziała przewracając oczami. Miała wiele do powiedzenia, ale musiała trzymać język za zębami, choć cholernie kusiło ją do tego, żeby się wygadać. ― Elle, za kogo mnie masz? Znalazłam się tam czystym przypadkiem, mieliśmy się zapoznać już dawno, ale coś nie było po drodze. Wiem za to, że after party po koncertach potrafią być… jedną wielką dziurą w pamięci ― wyznała i zaśmiała się. Faktycznie większości nie pamiętała, a ktoś i chyba głównie Carter, menadżer Matthew, wciskał jej kolejne shoty. ― Wiem, że to zabrzmi… źle, ale najbardziej chyba podobały mi się hotele. Te pokoje były takie śliczne, nawet nie chcę myśleć, ile musiała kosztować jedna noc w takim hotelu.
    To zdecydowanie była przygoda życia. Kochała wszelkie festiwale czy koncerty i jak tylko coś działo się obok niej, to pierwsza biegła kupić bilety. Szła sama albo z bliskimi, ale być musiała. Teraz koncerty z Mattem to był zupełnie inny level.
    ― Zabiorę cię kiedyś ze sobą, zobaczysz.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  22. [Jeśli dziewczyny będą grzeczne, to nawet zrobimy rundkę prywatnym, koncertowym autokarem, haha :D]

    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  23. [Słowo zawsze, uznam za bardzo mocno naciągnięte :D]

    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  24. Niespełna roczne dziecko ubrudziło siebie, swoją mamę i niewielki obszar stolika, ale w ten sposób uratowała Jaspera. Mężczyzna od razu podniósł się z krzesła, szukając w niewielkiej torbie nawilżających chusteczek. Przesunął na bok butelkę, smoczek i znalazł potrzebną rzecz. Z uśmiechem przykucnął przy dziewczynach; tej starszej podał kilka chusteczek, a małej brunetce zaczął wycierać klejące się rączki, które miała całe ubrudzone w bitej świetaniej. Myślał, że w ten sposób Candy wróci do swojego stolika albo opuści kawiarenkę, ale była nieugięta i przyglądała się całej sytuacji.
    — Ach te dzieciaki... — pokręciła głową z widoczną radością. — Zawsze chciałam być mamą i mało brakowało, a miałabym córkę lub syna starszego od Twoich dzieci, bo chyba nie jesteście razem, prawda? — przeniosła wzrok na różniące się obrączki Villanelle i Jaspera.
    — Nie jesteśmy. Elle była, jest i będzie dla mnie tylko przyjaciółką... — wziął córkę od blondynki i posadził ją na swoich kolanach, odsuwając kawę na bezpieczną odległość.
    — Gdybyś wtedy się nie wycofał, to mielibyśmy takiego brzdąca. — zaczęła przesuwać naszyjniki i ponownie ułożyła swoją dłoń na jego dłoni. — Pewnie nie powiedziałeś nikomu. Jasper nie chciał uwierzyć, że jestem w ciąży, a ja byłam zmuszona do tego, aby usunąć nasze maleństwo. — wytarła palcem łzę. — Miłego popołudnia. — opuściła to przytulne miejsce, płacąc wcześniej za zamówienie.
    Gdyby Małecki jej nie znał, to uwierzyłby w tą smutną historyjkę. Pobiegłby za nią. Przeprosił za swoją głupotę, ale nie był dzieciakiem we mgle. Przyszła do niego informując, że nosi pod sercem dziecko, jednak pilnowali się w tej kwestii, aby nie zaliczyć wpadki. Nawet najlepszym by się przytrafiło. Jasper wziąłby odpowiedzialność za owoc zakończonej miłości, ale która kobieta będąc w błogosławionym stanie pije alkoholu i pali papierosy? I to dodatkowo następnego dnia po tym, jak stanęła przed nim i podzieliła się ową informacją. Według relacji jej najbliżej koleżanki chciała w ten sposób zatrzymać przy sobie idealnego mężczyznę. Wróciłby do niej, gdyby rozstali się z błahego powodu, jednak brunet nie akceptował zdrady. Zrobiła to na jego oczach, w samochodzie swojej miłości, z innym koszykarzem. Miała być święta i idealna. Nie wyszło.
    — Candy powinna zostać aktorką, przepraszam Cię. — upił kolejny łyk Cappuccino. — Widzę, że Thea nie zrobiła wielkich szkód — uśmiechnął się do niej. — Dobrze, że nie wybrałem się tutaj z Willow, bo nie byłoby tak kolorowo.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  25. [Odrobina rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziła, choć nie ukrywajmy, że przy codzienności Matthew słowo odrobina, to nieco zbyt łagodnie powiedziane :D]

    You know

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie miał Villanelle tego za złe. Prawidłowo odczytała całą sytuację, a Jasper bał się, że włoży z prędkością światła Theę do wózka, pożegna się i pójdzie prosto do domu. Ktoś mógłby stwierdzić, że nie ma za grosz uczuć, dlatego kobieta musiała usunąć dziecko, które było cząstką jej i fryzjera, ale testy ciążowe mogą okazać się pomyłką, a co innego wizyta u ginekologa. Ten, do którego chodziła Candy, był ojcem tej najlepszej koleżanki, trzymającą stronę bruneta. Opowiedziała mu o tym, że jego pierwsza miłość nigdy nie była w ciąży. Odetchnął z ulgą, ponieważ do końca życia miałby tą bezbronną istotę na sumieniu. Marzył o byciu ojcem, ale chciał dla maleństwa normalnej matki. Nawet, jeżeli los rozdzieli dwójkę rodziców, to dziecko musiało czuć się przy takiej osobie bezpiecznie. Niestety, lecz Candy nie pasowała do tej najważniejszej roli. Po chwili zerknął na blondynkę i zamówił te same lody. Gdzie miałoby mu się śpieszyć? Ten czas zarezerwował dla Villanelle, Thei i Mattiego. Mógł wrócić do mieszkania swojej żony, jednak cztery, puste ściany nie były najlepszym rozwiązaniem. Brunetka nakazała mu się czuć jak u siebie. Nie czuł się w ogóle skrępowany; oglądał pokaźną kolekcję książek i przede wszystkim z zainteresowaniem obserwował Cleeves.
    — Gdyby była taką suką, to za żadne skarby bym się z nią nie związał. Chyba numerek z innym koszykarzem w moim samochodzie tak na nią podziałał — odstawił pustą filiżankę i ponownie wrócił do rysowania z córeczką państwa Morrison. — Było nawet dobrze, chociaż moim numerem jeden okazała się Maisie. Nie byłem z nią w związku. Taka niezobowiązująca relacja, która zakończyła się dosyć niedawno... — podparł dłoń o policzek i przytrzymał Theę, która nie mogła dosięgnąć różowej kredki.
    Podał dziewczynce potrzebny przedmiot i chwilę później zmienił kartkę, bo tamta po dwóch stronach była zajęta do najmniejszego milimetra. Mała artystka wykorzystywała cały obszar i chichotała co chwilę, kiedy zauważyła nowy kolor. Lubił takie maleństwa; widząc Theą przypominał sobie własne siostrzenice. Tak samo poznawali wspólnie świat, jednak dziewczynki były od niej o wiele starsze. Cieszyło je co innego i były w stanie się buntować. Jedna nie chciała jechać nad morze, a druga zamiast tej sukienki wolała zamówić koszulkę znanego youtubera, dlatego Elle powinna łaknąć każdą chwilę, bo mała łobuziara urośnie i nie da sobą kierować.
    — Proszę bardzo i życzę smacznego — zjawiła się ta sama kelnera co wcześniej i podała blondynce pucharek z waniliowymi lodami, owocami i bitą śmietaną. — Ale Ty pięknie rysujesz. Może zostaniesz znaną malarką... — uśmiechnęła się i wręczyła kolorowe naklejki. — Moja córka już ich nie lubi, więc może Tobie się spodobają, słoneczko.
    — Ślicznie dziękujemy... — posłał kobiecie uśmiech, słysząc radosny pisk Thei. — Ja myślałem, że ona jest jeszcze nastolatką, a tu proszę ma starsze dziecko od Ciebie... — spojrzał jeszcze raz na kelnerkę i odkleił księżniczkę w fioletowej sukience. — Wy kobiety nigdy nie przestaniecie mnie zaskakiwać. Pracujecie, uczycie się, wychowujecie dzieci, spada na Was wiele domowych obowiązków, a jeszcze wyglądacie tak, że my mężczyźni myślimy tylko o jednym...

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  27. — Rozumiem, zdrowe odżywanie jest ważne. Zwłaszcza w takim stanie — przyznała. Sama chyba długo nie wytrzymałaby bez czekolady czy słodkości, ale jak był mus to mus. Czasami robiła sobie dni czy tygodnie bez słodyczy czy choćby słodzenia herbaty i wtedy zawsze czuła się o wiele lepiej. Takie detoxy potrzebne były każdemu, a już, zwłaszcza jeśli było to wymagane przez lekarzy. Na szczęście nie należała do tej części ludzi, którzy musieli stronić od słodkości i innych dobroci ze względu na uczulenie. Choć z drugiej strony, gdyby nie znała tego smaku to nie miałaby nawet za czym tęsknić. — To dobrze, że to tylko to. Już myślałam, że coś się stało… a i to pewnie się za jakiś czas wygoi i nawet nie będziesz o tym pamiętała. A ja zadbam już o to, abyś stała się nieco bardziej rozrywkową mamuśką — dodała i puściło przyjaciółce oczko.
    Carlie szczerze się roześmiała, kiedy Elle wyliczyła za kogo ją ma. Nie miała się za pewną siebie osobę, a już tym bardziej nie wiedziała czego chce od życia. Maj był zaskakującym miesiącem, który potoczył się w niespodziewany sposób. Nigdy nie sądziła, że znalazłaby się w takiej, a nie innej sytuacji. Z jednej strony chciała wszystko z siebie wyrzucić, a z drugiej ten sekret miał być po prostu trzymany, dopóki nie wymyślą czegoś sensownego i nie chciała też siać niepotrzebnych plotek, choć wiedziała, że te akurat nie wyszłyby od Elle. Rudowłosa wiedziała, że w końcu nadejdzie taki czas, gdy wszystko jej powie i liczyła, że nie będzie na nią zła za to, że teraz tak kręciła. Z pewnością wtedy miała zamiar ją najpierw gdzieś wyciągnąć, a później wszystko z siebie wyrzucić, aby najpierw się dobrze pobawiły. Mogła się domyślić, że życie młodej mamy nie zawsze było ekscytujące i od tego była, aby Elle czasem odciągnąć od rodzinnych spraw, pieluszek i dwóch maluchów, które pod opieką babci czy ojca przecież jedną noc przeżyją.
    — Masz teraz w takim razie za zadanie, aby wrócić całkiem do zdrowia. Czuję się w obowiązku, aby zabrać cię na porządną imprezę i koncert. Po tym wszystkim zdecydowanie ci się należy — powiedziała z uśmiechem. Teraz to było już pewne, że będzie musiała ją gdzieś ze sobą zabrać, jak tylko będzie okazja. Carlie była dostępna teraz cały czas i to tak naprawdę zależało od Villanelle, kiedy będzie chciała wyjść, a może raczej od tego, kiedy będzie się czuła na siłach. Nie chciała jej ciągnąć na siłę, zawsze w trakcie mogło się okazać, że źle się czuje, a gdyby coś się stało, to byłaby to jej wina.
    Carlie uśmiechnęła się leciutko na jej odpowiedź.
    — Nie jesteśmy fanfiction na wattpadzie — odpowiedziała kręcąc głową, choć Elle wcale tak bardzo się z kolei nie myliła, aczkolwiek do love story było im daleko. — To gdybyś mogła wyjechać z jakimś artystą, to kogo byś wybrała? I to był czysty przypadek, że się tam znalazłam, Elle. Ale przyznaję, najlepszy przypadek w moim życiu.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  28. [Wybacz opóźnienie, ale wena ode mnie schrzaniła... I jeśli szybko nie wróci, to będzie problem.]
    Noah był przyzwyczajony do różnego rodzaju niebezpieczeństw. Liczył się z tym, że nie wszystko w życiu musi iść po jego myśli. Że często dopadają go niespodziewane sytuacje i niejednokrotnie łączą się z uciekaniem, bieganiem i sprzedażą nielegalnych produktów. Do takiej rzeczywistości był przyzwyczajony. Przez kilka długich lat błąkał się po świecie i robił najróżniejsze rzeczy.
    Zawsze jednak pozostaje coś, co może człowieka zaskoczyć.
    Jak trzech potężnych facetów, którzy chcą cię pobić tylko dlatego, że masz zielone trampki. Bo czemu nie? Bo kiedyś dopiekł im gość w zielonych trampkach. Nie ty. Jakiś facet. Ale miał zielone trampki. Jak ty. Super. Wprost genialnie.
    Szczególnie, gdy ci trzej wysocy i kulturalnie klnący panowie rzucają tobą o bardzo ładnie zniszczony mur. Albo walą cię po twarzy. Kopią. Wyzywają. A potem wpadają na to, że te trampki to jednak były niebieskie.
    Jak tu nie kochać pijanych pakerów z móżdżkami rozmiaru orzeszka?
    Kiedy napastnicy odeszli, ruszył chwiejnym krokiem ku najbliższej większej ulicy. Potrzebował dostać się do swojego pokoju i poskładać się do kupy. Miał nadzieję, że nic mu nie połamali. Po przejściu kilkunastu metrów Noah był już tak zmęczony, że oparł się o ścianę i starał się choć chwilę odpocząć. Ciężko mu było łapać powietrze z powodu bólu brzucha.
    Nagle ktoś się do niego zbliżył, a Woolf instynktownie zasłonił twarz ramieniem.
    - Co? Nie... nie trzeba nikogo wzywać... - zapewnił i spojrzał na kobietę przez zmrużone oczy. Od razu ją poznał. Miał dobrą pamięć do twarzy, co niejednokrotnie ocaliło mu skórę. - Nic... naprawdę... Pani... - Jak ona miała na imię? - Pani z Diego, prawda? - Ot, zawsze można tak wybrnąć. - Poradzę sobie...

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  29. Przyglądała jej się niejako z zaciekawieniem, ale też podejrzliwością, ponieważ do tej pory niezbyt wiele razy mogła zaobserwować zachowania młodej kobiety, która była matką. Podczas swoich podróży miała raczej do czynienia z żądnymi przygód osobami, towarzyskimi i ulotnymi duszami, a także miejscowymi, podstarzałymi sklepikarzami, którzy najchętniej zjedliby ją samym wzrokiem. Było to więc dla Jen coś nowego, choć z całej siły starała się nie patrzeć na Elle tak, jakby właśnie zobaczyła kosmitę.
    Cóż, a może to działało w obie strony?
    Machnęła ręką i uśmiechnęła się szeroko.
    - Spokojnie, nie ma sprawy. Zachowam je dla ciebie. A dużej Arielki zaraz poszukam - mrugnęła do niej porozumiewawczo, znikając znowu za wieszakami. Przyniosła ze sobą trzy kostiumy, które najbardziej pasowałyby na Villanelle, kładąc je obok mini przebrań. - Te powinny być w porządku. Jeśli chcesz, możesz je przymierzyć. Przymierzalnia jest na końcu pomieszczenia - oznajmiła, wskazując podbródkiem odpowiednie miejsce.
    Potem uniosła obie brwi, przyglądając się dziewczynie i mrugając kilka razy.
    - To całkiem niezły pomysł. Muszę sobie znaleźć zajęcie, a przynajmniej zacząć wychodzić do ludzi, bo niedługo zostanę sama… - skrzywiła się wyraźnie, wzruszając ramionami. - Powiedz mi tylko, kiedy jesteś wolna. Mogę do ciebie wpaść, jeśli tak będzie wygodniej… Może jakoś pomogę przy dzieciach - zaśmiała się krótko, wyobrażając siebie w roli niańki. Tego również nie praktykowała często, ale gdy opiekowała się chrześniakiem, całkiem nieźle jej szło. Może i z dwójką obcych dzieci sobie poradzi? - No, a jeśli chcesz zapomnieć o trudach macierzyństwa, to też możemy gdzieś wyskoczyć. Wybór pozostawiam tobie, ja się dostosuję - kiwnęła głową, opierając się bokiem o krawędź lady.
    Westchnęła cicho, mimowolnie napinając wszystkie mięśnie. Ten temat był dla blondynki zdecydowanie ciężki, ale przecież nie mogła udawać, że nie istnieje. Omijanie problemu tylko pogarszało sprawę.
    - Właśnie próbuje to zrobić. Tylko jest o tyle ciężko, że pracodawca musi udowodnić, że tylko jego potrzebuje i nie ma nikogo innego w Nowym Jorku na jego miejsce. A może pracować w sektorze budowlanym. Niestety, ale pracowników jest na miejscu na pęczki - przyznała ze smutkiem w głosie. - No, ale nie będziemy się poddawać. Nie można, prawda? Kto się poddaje, to nie wygrywa. A ja się nigdy nie poddaję - zauważyła już z uśmiechem, aż się prostując.
    Co jak co, ale taka była prawda. Panna Woolf była jedną z tych osób, które potrafiły przemierzyć cały świat, byleby tylko osiągnąć obrany wcześniej cel. Nic innego wtedy nie miało znaczenia - stawiała wszystko na jedną kartę, dzięki czemu dużo zyskiwała. No… Cóż, czasem też traciła dużą część siebie. Jednak, jak się w końcu okazało, jeszcze więcej zyskała.
    Podrapała się po głowie, zastanawiając się nad czymś przez chwilę.
    - A może wtorek? Jesteś wolna we wtorek? - zapytała nagle, spoglądając na kobietę z uniesioną brwią.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  30. Westchnął cicho i kolejny raz tego dnia się skrzywił, przekonany o tym, że Elle mówi to tylko dlatego, że chce mu wynagrodzić to, co powiedziała wcześniej. Nie chciał tego. Pragnął, by jego żona była z nim szczera i choć teraz jego umysł przyćmiły pozytywne bodźce, gdzieś z tyłu głowy wciąż tkwiła myśl, że to, co mówiła wcześniej było tym, o czym w rzeczywistości chciała powiedzieć.
    - Wątpię – przyznał kwaśno. – Nie przesadzaj, Elle. Nie musisz mnie podbudowywać, tylko być ze mną szczera. Jeśli… Jeżeli coś było nie tak, jeżeli nie zdołałem cię zaspokoić, powiedz mi o tym. Proszę – wymamrotał, przeczesując palcami jej włosy. Obecnie nie zwracał już na to żadnej uwagi, stało się to odruchem tak bezwarunkowym, jak sięganie dłonią do włącznika światła.
    Znowu zmarszczył czoło, ale tym razem na jego twarzy nie zagościł kwaśny uśmiech. To trochę przerażające, że tracisz dla mnie głowę dźwięczało mu w uszach jak mantra, której nie chciał słyszeć. Dlaczego akurat dzisiaj przypominało mu się to, co w ich związku było najgorsze? Przecież już się go bała, a teraz miało być inaczej… Powiedziała, że choroba jej nie przeszkadza, że będzie potrafiła z tym żyć, zwłaszcza, że jego ataki nie były skierowane w nikogo poza nim samym.
    Nie odezwał się, odnotowując w myślach, że powinien zachowywać się inaczej. Miał być ostoją Elle. Kimś, przy kim czuje się bezpiecznie, a nie kimś, kogo się obawia.
    - W to też wątpię – mruknął, skupiając się całkowicie na temacie prezerwatyw. – Ale może… Przebiegnę się i przy okazji poszukam jakiejś apteki, drogerii… Gdzieś coś musi przecież być, nie jesteśmy na końcu świata. Ewentualnie… Będę się kontrolował. Nie przyjechaliśmy tu po to, żeby cały weekend spędzić na uprawianiu seksu – powiedział cicho i wbił spojrzenie prosto w ciemne oczy swojej żony. – Nie myśl o tym, kochanie. Jesteś dzielna, nie możesz sobie wmawiać, że będzie tak jak za pierwszym razem. Poza tym… Oboje wiemy, że masz go czym karmić – uśmiechnął się kącikiem ust i trącił kciukiem wciąż stwardniały sutek brunetki i lubieżnie oblizał wargi, by następnie się roześmiać.
    - Tak, opiekunka. Właśnie. Nie możemy unikać powrotu do pracy bez końca. A dwoje dzieci… I twoi rodzice… I Tilly… - urwał i pokręcił lekko głową, jakby z niedowierzaniem, że ich życie przybrało taki, a nie inny obrót. – Nie, nie chcę o tym myśleć. Mieliśmy się tu od wszystkiego oderwać – wymamrotał do samego siebie i pozwolił Elle odebrać swój kieliszek. Odruchowo oplótł ją ramionami w pasie i przymknął powieki, drżąc delikatnie, gdy zacisnęła swoje zęby na płatku jego ucha. Ciepły oddech łaskotał wciąż rozgrzaną, nieco wilgotną skórę i było to tak cholernie przyjemne, że nie udało mu się powstrzymać cichego mruczenia. – Och, lwice są podobno groźniejsze od lwów – wychrypiał, trącając nosem zgłębienie jej szyi. – Nie mogę się doczekać. Naprawdę. Ty, dzieci, pies i dom na przedmieściach to… Nie ośmieliłbym się nawet o tym marzyć, a los sam mi to daje. Po powrocie weźmiemy się za pakowanie rzeczy, hm? – podsunął, prostując się i z niewielkiej odległości wbijając spojrzenie w oczy żony. – Zostawimy tylko to, co najpotrzebniejsze, póki Matt nie będzie mógł wyjść ze szpitala. I wejdziemy do tego domu jako szczęśliwa rodzina. A jak dzieci zasną, ochrzcimy wyspę kuchenną, kanapę w salonie, schody, taras, a sypialnię zostawimy na koniec. Co ty na to? Chyba, że masz inne pomysły – uśmiechnął się uroczo i oplótł Elle ramionami, przytulając ją do siebie tak po prostu. Bo to była jedna z rzeczy, za którymi tak cholernie tęsknił. Za poczuciem w swoich ramionach jej ciepła i bliskości.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  31. Carlie miała małe pojęcie odnośnie ciąży i tego, jak ona przebiega i jak się goi cesarskie cięcie. Wiadomo, była uświadomiona i niektóre rzeczy po prostu się wiedziało, ale ciężko było to zrozumieć, gdy nie przeszło się przez to samemu. Cesarka była, a to przynajmniej słyszała, porównywana do operacji, po której ciało goi się w ten sam sposób i o wiele dłużej niż po naturalnym porodzie, więc zrozumiałe było dla rudowłosej to, że niekoniecznie Elle od razu byłą gotowa skakać i się bawić. Do wszystkiego potrzeba było czasu.
    — Tak właściwie… czuję się, jak najgorsza przyjaciółka świata, ale kiedy Matt przyszedł na świat? — spytała zdając sobie sprawę z tego, że nie do końca wiedziała o dacie urodzenia maluszka. Tylko tyle, że miało to miejsce o wiele za wcześnie i nie odbyło się do końca zgodnie z planem. Carlie nie chciała wyjść na osobę, która jest niedoinformowana, ale ciężko było za wszystkim nadążyć, gdy tak naprawdę ostatnie tygodnie spędziła będąc ciągle w drodze. Teraz przynajmniej mogła spokojnie wszystko nadrobić i wyciągnąć od przyjaciółki każde informacje, których potrzebowała, aby się dowiedzieć co w jej życiu się działo. I tak była zaskoczona porządnie, gdy dowiedziała się, że już urodziła. Już miała nadzieję, że udało się jej odciągnąć brunetkę od przykrych myśli, ale jak widać nieco się pomyliła. Nie liczyła na cud i wiedziała, że w zasadzie to nie da się tak po prostu o tym nie myśleć. I jak widać nawet film z Leonardo, który miały oglądać niewiele pomógł, bo żadna z nich jeszcze go nie włączyła. Jednak teraz oglądanie filmu spadło na ostatnie miejsce.
    — Obiecuję, że zabiorę cię ze sobą. Matthew się raczej nie będzie bronił przed tym, aby poznać moich znajomych, więc twoim zadaniem jest tylko czuć się lepiej, bo jak już cię wyciągnę na koncert, to przysięgam, że nie da rady tam odpocząć, czy chociaż złapać chwili oddechu — ostrzegła z lekkim uśmiechem, który miał ją pocieszyć. Naprawdę liczyła, że uda im się spędzić popołudnie bez myślenia o przykrych wydarzeniach z życia Villanelle, ale aż za dobrze wiedziała, jak to jest, gdy coś człowiekowi ciąży i trzeba to z siebie wyrzucić. Elle dla niej była, jak przeżywała rozstanie z Yvesem, choć i tak miała swoje, ważniejsze problemy na głowie.
    — Elle, skarbie — westchnęła i przysunęła się bliżej brunetki, aby złapać ją za rękę tym samym chcąc, aby skupiła swoją uwagę na niej. — I tak będziecie musieli się kiedyś spotkać i porozmawiać, prawda? Macie dwójkę cudownych dzieciaków, które muszą mieć w życiu oboje rodziców. Niech emocje opadną, dajcie sobie trochę czasu i sama zobaczysz, że powoli jakoś się między wami ułoży. A gdyby jednak… — przerwała na moment. Mówienie o takich rzeczach nigdy nie było proste i chciałaby, żeby przyjaciółka wszystko sobie wyjaśniła z Arthurem i oby im się udało. — A gdyby jednak, to pamiętaj, że młodo zostałaś mamą. I to dwójki dzieci i jak świetnie sobie z tym poradziłaś. Niektórzy mając lata doświadczenia nie radzą sobie chociaż w połowie tak dobrze. I wzięłaś ślub młodo… A teraz obie jesteśmy w wieku, w którym powinnyśmy popełniać błędy, upijać się do nieprzytomności i wyciągać numery w klubach od przystojnych kolesi, do których nigdy nie zadzwonimy. I nie ważne co by się wydarzyło, i tak za jakiś czas będziesz szczęśliwie. Cholernie szczęśliwa, wiem o tym.

    Carlie, która ma nadzieję, że umie w pocieszanie

    OdpowiedzUsuń
  32. [Hej :) Kiedyś zastanawiałam się jak można pisać krótkie karty, a teraz sama to robię. Styl i pisanie potrafią się zmienić :D
    Pięknie masz napisany ten urywek historii Twojej bohaterki. A co do wątku, może obie panie w każdą sobotę rano o określonej godzinie znajdują się w jakiejś kawiarni. Nie znają swoich nazwisk ani tego, gdzie ta druga pracuje. Po prostu kiedyś się spotkały i zaczęły ze sobą wymieniać jakieś historyjki ze swojego życia, przemyślenia, obawy czy tego typu rzeczy, robiąc z tego własny rytuał. Kiedy jedna nie może przyjść, zostawia jakąś karteczkę lub daje znać sprzedawcy, że jej nie będzie (nie wiedzą tego, ale obie mogą mieszkać tuż za rogiem, więc mają naprawdę blisko). Jednak nie musimy ograniczać się tylko do tego schematu, kiedyś trzeba będzie je wrzucić w jakąś nietypową sytuację, o ile tylko pomysł przypadnie Ci do gustu ;)]

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  33. Stanowczo nie chciał przykuwać niepotrzebnej uwagi. Chociaż wiedział, że w Nowym Jorku jest względnie bezpieczny (o co skutecznie dbał przez te wszystkie lata), to przypadki chodzą po ludziach, a ludzie się przemieszczają. Nie mógł mieć pewności, że jeden z jego nieszczęsnych wrogów nie zawita niespodziewanie w Wielkim Jabłku, dlatego unikał bycia widocznym czy rozpoznawalnym. Chociaż czasami było to męczące i utrudniało swobodne funkcjonowanie w mieście, uważał, że tak będzie lepiej. Przynajmniej do czasu, aż wszystko się uspokoi. Nie mógł niepotrzebnie narażać siostry, która zdecydowała się osiąść właśnie w tym mieście.
    Noah spojrzał zdumiony na kobietę, gdy wypowiedziała jego imię. Naprawdę powinien bardziej uważać, komu się przedstawia... Ale Elle chyba nie życzyła mu źle.
    - Ale ten świat jest mały - mruknął i spróbował się uśmiechnąć. Już sobie przypomniał całą sytuację.
    - Jakieś tępe osiłki pomyliły mnie z kimś... a ogarnęli, że to nie ja... trochę za późno... - wyjaśnił . Mówienie też było trudne. Może dlatego tak bardzo się z nią nie kłócił.
    - Chętnie... znalazłbym się w jakimś spokojniejszym miejscu - przyznał. - Możesz mnie powieźć do domu? - zapytał wreszcie. Wydawało mu się to lepszym to rozwiązaniem niż chodzenie w takim stanie po aptekach. Obawiał się, że ktoś w końcu wezwie karetkę, a on w sumie nawet nie opłacał ubezpieczenia, więc taka wyprawa byłaby stanowczo zbyt kosztowna. Może powinien wreszcie pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu zdrowotnym?

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  34. Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez Villanelle słowem, Carlie coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że naprawdę wiele ją w życiu przyjaciółki ominęło. Narodziny maluszka, bo przecież jako przyjaciółka powinna tam być, a na pewno wiedzieć, że właśnie jest w szpitalu i następnego dnia czy za kilka dni wpaść z niebieskimi balonami, śpioszkami i czymś dla młodej mamy w prezencie, a nie balować na koncertach. Z drugiej strony… nie mogła się wpędzać w poczucie winy, bo to nie była jej wina, że nie wiedziała. W zasadzie to nie była wina nikogo. Carlie po prostu nie wiedziała i tyle. Nadrobienie wszystkiego w jeden dzień było niemożliwe i o tym wiedziała, ale co miała innego zrobić? Elle wcale nie musiała mówić dużo, aby Carlie wiedziała co się stało i naprawdę współczuła przyjaciółce, że w tak krótkim czasie przeżyła tyle przerażających chwil, których niektórzy nie byliby w stanie udźwignąć. A tymczasem miała przy sobie Elle, która wycierpiała stanowczo za wiele. Siedziała przy przyjaciółce, obejmowała ją i pocieszała, choć nie wiedziała czy robiła to dobrze. Nie umiała siebie postawić w jej sytuacji i ciężko było coś doradzić, a wiedziała też, że ciągłe powtarzanie Wszystko będzie dobrze tak naprawdę do niczego nie prowadziło i Carlie chciała z siebie wydusić coś więcej niż to.
    — Ale skończyło się dobrze, racja? Nie stało mu się nic i powinnaś patrzeć na to. Nikt nie chciałby przez coś takiego przechodzić, słońce — powiedziała i nieco mocniej ją do siebie przytuliła. Gdzieś tam wewnętrznie czuła, że z czasem ta dwójka wszystko sobie wyjaśni. Carlie może nie miała zbyt dużego doświadczenia w sprawach miłosnych, sama na nowo dopiero stawiała pierwsze kroki i po prostu nie znała się, ale wiedziała, że ludzie tak po prostu od siebie nie odchodzą. Villanelle przeszła przez wiele i to w tak młodym wieku. — Nikt nie wie co mówić w takich sytuacjach. Może to jeszcze nie jest odpowiedni czas dla was, aby rozmawiać. Może oboje potrzebujecie jeszcze trochę czasu. Nic nie zaszkodzi, jak za kilka dni czy może w przyszłym tygodniu albo za dwa napiszesz do niego krótkiego sms-a. Tak na początek. Macie dziecko, które jest w szpitalu i o nim też musicie porozmawiać. Zobaczyć co się z nim dzieje, czy wszystko jest dobrze i czy niedługo będziesz go mogła zabrać do domu.
    Uśmiechnęła się lekko, gdy usłyszała co mówiła dalej. Nie mogli przecież się tak po prostu teraz rozstać. Musieli jakoś między sobą to rozegrać. Zwyczajnie potrzebowali pewnie do tego czasu, co rudowłosa rozumiała i liczyła, że faktycznie chwila przerwy w czymś im pomoże, a nie tylko bardziej zaszkodzi. Bardzo nie chciałaby się z Elle spotkać po rozprawie rozwodowej i pytać się co konkretnie się tam wydarzyło.
    — Jemu bez ciebie pewnie też jest okropnie, Elle. Nie jesteście sobie obojętni ani nie jesteście dzieciakami, którym przypadkiem pękła gumka i są teraz związani przez dzieci — zauważyła — może napisanie do niego wcale nie będzie takim złym pomysłem, hm? Od czegoś trzeba będzie zacząć. Nie musicie się przecież spotykać i od razu mówić o ciężkich rzeczach. I za nic mi nie dziękuj, po to mnie przecież masz.

    Wciąż nieumiejąca w pocieszenia Carlie

    OdpowiedzUsuń
  35. — Mała, ale ja mogę zachwycać się urodą innych kobiet, a jeżeli chodzi o sprawy łóżkowe, to mam nadzieję, że z małym opóźnieniem, ale wspólnie z Willow przeżyjemy niejedną noc poślubną — poruszył zabawnie brwiami i wytarł stróżkę śliny z ust Thei.
    Uwielbiał wracać wspomnieniami do tamtego dnia. Czwarty lipca okazał się największą niespodziankę w jego życiu, chociaż przeżywał wiele zaskoczeń. Pierwsze dotyczyło wyboru Jaspera na kapitana drużyny. Drugie dotyczyło tego, że ojciec oddał pod jego skrzydła jeden z salonów fryzjerskich, a ostatnie przeżył dosyć niedawno, kiedy odwiedzając siostrę po porodzie, zobaczył jasne włosy siostrzeńca, chociaż rodzice mieli je ciemne niczym noc. Nie mógł uwierzyć, że cała rodzina będzie miała na to wpływ, ponieważ jego matka była naturalną blondynką. Zerknął na Villanelle, chcąc przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Jego stres przekroczył wszystkie możliwe wskaźniki; siedział przed urzędniczką Stanu Cywilnego taki poważny, jakby zamiast ślubu miał odbyć się pogrzeb. Co chwilę zerkał na swojego kuzyna, który był najbardziej wyluzowany; uśmiechał się i rzucał idealne komentarze do każdej sytuacji i tak jak przeczuwał, widzowie pokochali go całym sercem. Z tej okazji kuzyn założył konto na Instagramie, zyskując grono wiernych fanek, a w żonie wzbudzał nutkę zazdrości.
    — Nasz ślub to prawdziwa bajka — poprosił kelnerkę o szklankę soku jabłkowego. — Chociaż mało brakowało, a Will nie zostałaby moją żonę, bo mama nie chciała oddać jedynego synka w ramiona obcej kobiety. Płakała niemal codziennie i w ostatniej chwili dała się przekonać, a później w pośpiechu szukała wymarzonej kreacji. — wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary, ponieważ już dłużej nie mógł przysłaniać oczu ręką, a prażące słońce nie dawało chwili wytchnienia.
    Dentystka, która zajmowała miejsce w rankingu dziesięciu najlepszych specjalistów w Nowym Jorku, groziła mu na wiele sposobów, lecz żaden nie zadziałał na niego tak, aby odwołał uroczystość i zerwał kontrakt. Był w końcu dorosłym mężczyzną i nie chciał pluć sobie w brodę, że jednak nie poszedł i stracił szansę na miłość. Poprawiając dziewczynkę na kolanach, wziął na łyżeczkę sok i pozwolił jej zasmakować tego, co przyniosła przed chwilą inna kelnerka. Thea zmarszczyła brwi i wytknęła język, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
    — Nie lubimy jabłuszek? Przepraszam, ale nic mi nie powiedziałaś, księżniczko — przeczesał jej włoski i wrócili do rysowania. — Moja żonka spóźniła się dwadzieścia jeden minut, ale warto było czekać. Pierwsze co zrobiłem to podziękowałem w myślach ekspertom, bo jeżeli chodzi o wygląd to trafili w samo sedno. Ja wiem, że to charakter jest najważniejszy, ale tego nie mogłem poznać przed ślubem. Will nie miała długiej sukni, ale wybrała piękną, taką z odważniejszym dekoltem i wyglądała w niej jak milion dolarów — wsunął okulary we włosy. — No a ja miałem białą koszulę, granatowy garnitur i jasnoniebieską muszkę — wzruszył ramionami. — W sumie nie powinien zdradzać Ci fabuły, ale korzystając z okazji, oświadczyłem się zanim wypowiedziałem słowa przysięgi małżeńskiej, a dekoracje zobaczysz już na ekranie telewizora lub laptopa, bo nie umiem tego ładnie opisać.
    Gdyby w salonie jubilerskim nie był z babcią, mamą i rodzoną siostrą, to nikt ze zgromadzonych gości nie spodziewałby się takiego ruchu ze strony pana młodego. Uklęknął przed wystraszoną brunetkę, czekając na to jedno, subtelne tak. Otrzymał trochę inną odpowiedź, ale również pozytywną. Powstrzymał śmiech, gdy z trudem wypowiedziała jego polskie nazwisko i od tamtej pory stopniowo przełamują wszelkie bariery. Podając małej kolejną naklejkę, wziął kilka łyków chłodnego soku i oparł się wygodniej o fotel.
    — Czemu patrzysz na mnie z takim podejrzanym uśmieszkiem?

    twój przyjaciel <3

    OdpowiedzUsuń
  36. [W takim razie pozostaje liczyć na to, że mają jakiś kontakt do kawiarenki, a obsługa zna je na tyle, że jest w stanie przekazać informacje :)
    Co do nietypowej sytuacji - panie chwilę po wyjściu z lokalu mogą zostać zatrzymane przez policję, ponieważ zostaną pomylone z jakimiś przemytnikami narkotyków, ewentualnie niedawnym napadem na sklep czy coś w tym stylu. Mogłyby, o dziwo, pasować do opisu, więc kilka godzin spędziłyby na wyjaśnianiu stresującej sytuacji. Surrealistyczna opcja, ale myślę, że może być ciekawie ;)]

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  37. - Powiedzmy, że wierzę – mruknął pod nosem, ale wciąż nie był do końca przekonany. Nigdy nie miał problemów z pewnością siebie, przeciwnie, a Elle dotychczas go podbudowywała. Ponadto oboje lubili eksperymentować, a jej pomysły chętnie realizował, ciesząc się z tego, że ukochana podchodzi do ich życia łóżkowego w ten sposób. Teraz jednak nie rozumiał, jakim cudem był w stanie w ogóle się z nią kochać i podniecić po tym, co się stało. Jakby jego ego było balonem, w który sam osobiście wbił pinezkę. – Nie wracajmy do tego, dobrze? – westchnął cicho, gładząc opuszkami palców jej skórę.
    - Widzisz? A jak ja cię proszę, żebyś przestała uprawiać czarnowidztwo, jakoś nie bierzesz sobie tego do serca. Przynajmniej teraz zrozumiesz, jakie to przyjemne – burknął i wytknął jej język niczym mały chłopiec. – Od dzisiaj będę pesymistą. Dostaniesz za swoje – dodał, unosząc jedną dłoń i grożąc dziewczynie palcem. Roześmiał się cicho i splótł ze sobą ich ręce. – Zawsze możesz iść ze mną. Albo zamknąć się na cztery spusty i schować w łazience z patelnią w pogotowiu – powiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. – Ewentualnie przebieżkę mogę zredukować do spaceru, ale... Może nie przyjechaliśmy tylko się kochać, jednak nikt nie powiedział, że wcale nie będziemy tego robić – zauważył, na chwilę zapominając o swoich wcześniejszych przemyśleniach. Właśnie w ten sposób działała na niego Elle. W żadnej dziedzinie nie potrafił się jej oprzeć, bo chciał jej szczęścia. A teraz wyglądała na szczęśliwą i to był widok, który Arthur uwielbiał najbardziej. – A z kolejnym dzieckiem naprawdę powinniśmy poczekać jeszcze kilka lat. Więc nie mamy wyjścia i musimy się wybrać po gumki. Chyba, że będziemy grzeczni, ale akurat tego nie mogę ci zagwarantować – wymruczał i trącił nosem zarumieniony policzek ukochanej, by następnie musnąć go wargami i na moment przymknąć powieki.
    Syknął cicho, czując wbijające się w jego skórę paznokcie, a zaraz potem zamruczał z uznaniem, kiwając głową, jakby chciał potwierdzić, że zrozumiał.
    - Czy to znaczy, że zamierzasz mnie ukarać, jeśli będę niegrzeczny? – spytał wesoło, przypominając sobie wieczór, kiedy postanowili nagrać sekstaśmę, a raczej to, jak wtedy wyglądało ich zbliżenie. – Więc muszę wymyślić, czym uprzykrzać ci życie, żebyś się wkurzała – wymruczał z łobuzerskim uśmiechem, ale ten szybko zmienił się w pełen podekscytowania. Nie był przy narodzinach córeczki, więc w trakcie jej pierwszych urodzin zamierzał dać z siebie wszystko. Była w końcu jego małą księżniczką, ten dzień miał być wyjątkowy i idealny. – Mam nadzieję, że ze wszystkim zdążymy. Nie chcę, żeby moja mała córeczka spędziła pierwsze urodziny w kartonie – przyznał, krzywiąc się lekko. – Kogo chcesz zaprosić? Znamy w ogóle kogoś, kto ma dzieci, żeby Thea mogła się z nimi bawić? – spytał, zdając sobie sprawę z tego, że przez dramaty w ich życiu nie mają zbyt wielu znajomych, nie wspominając już o spędzaniu z nimi czasu. – I jaki motyw ci chodzi po głowie? Kopciuszek? Śnieżka? Mała syrenka? – przekrzywił lekko głowę w bok i jeszcze przez moment na nią patrzył, a potem podparł się jedną ręką o podłoże i powoli się podniósł, przy okazji zmuszając do tego samego Elle. – Albo na razie mi nie mów. Opowiesz na łódce, przecież obiecałem – powiedział i puścił brunetce oczko, po czym podniósł z ziemi koc i wrzucił go na łódkę. Nie miał najmniejszego zamiaru się ubierać, bo przecież byli tu sami i oboje nie mieli czego się wstydzić przed sobą nawzajem. Ich ciała przestały być idealne, od tamtej nocy, gdy została poczęta ich córka, zmieniło się bardzo wiele. Ale w żadnym stopniu mu to nie przeszkadzało i miał nadzieję, że Elle też nie będzie przeszkadzać.
    Wszedł na łódkę i włożył wiodła w dulki, po czym wyciągnął dłoń w kierunku ukochanej i skłonił się lekko z szerokim uśmiechem.
    - Pozwoli pani, że pomogę? – spytał z teatralną powagą.

    ukochany małż ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  38. Ten dzień zaczął się dla Nicka normalnie – rano poszedł na próbę, odbębnił kilka spotkań biznesowych dotyczących produkcji jego autorskiego musicalu, i nawet zdołał napisać kilka stron kolejnej sceny ze swoją partnerką. Nic nie zapowiadało, by ten dzień miał być jakiś szczególny, dopóki około siedemnastej nie zadzwonił jego telefon. Wieści były świetne – Heathers dostało całe dwa tygodnie więcej na Broadwayu z racji tego, że większość biletów szybko się wyprzedała. Oznaczało to nie tylko większą wypłatę, ale także więcej okazji do występowania przed publicznością na prawdziwej Broadwayowskiej scenie, w głównej roli. Nick podziękował za informację i zaraz po rozłączeniu się podskoczył kilka razy niczym mała dziewczynka, piszcząc z podekscytowaniem. Zdecydowanie nie było to profesjonalne zachowanie, ale nie mógł się powstrzymać. Wszystkie jego marzenia się spełniały, i czasami nadal trudno mu było w to uwierzyć.
    Od razu zdecydował, że te wieści musi z kimś świętować, szybko wybrał więc numer Elle, z którą swego czasu lubili sobie poimprezować. Kiedy usłyszał dźwięk poczty głosowej, wzruszył ramionami i zarzucił na siebie kurtkę, wychodząc z domu. Zawsze mógł zaskoczyć Elle i namówić ją do wyjścia. Wiedział, że kobieta niedawno urodziła, ale na pewno potrzebowała wyjścia, by się odstresować. Znał Elle na tyle dobrze, by być tego pewnym.
    - Nie, nie, o niczym nie zapomniałaś! – zapewnił od razu, przytulając kobietę na powitanie. – Dzwoniłem do ciebie, ale pewnie nie słyszałaś telefonu, postanowiłem Cię więc zaskoczyć. Dostałem dzisiaj świetne wieści i od razu pomyślałem o tobie jako o idealnej towarzyszce do świętowania!
    Uśmiechnął się szeroko do Elle.
    - Skoro już się przyznałaś, że twoimi jedynymi planami była kąpiel, to chyba musisz ze mną wyjść na miasto. Przykro mi, to nie ja ustalam zasady, ja tylko je egzekwuję – szturchnął kobietę żartobliwie.
    Miał nadzieję, że nie będzie musiał jej długo przekonywać do wyjścia. Dawno nie widział się z Elle i naprawdę się za nią stęsknił. Za nią i za ich szalonymi przygodami.

    [Mam nadzieję, że wybaczysz mi to okropne opóźnienie, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie oprócz typowych wymówek, także po prostu wyrażę swój żal i nadzieję, że nadal masz ochotę prowadzić nasz wątek!]

    Nick Westley

    OdpowiedzUsuń
  39. Jasper był takim człowiekiem, że wolał cieszyć się szczęściem innych. Oparł policzek na otwartej dłoni, na której spoczywała obrączka i zaczął przyglądać się przyjaciółce. Była dla niego jedną z najważniejszych osób, więc nie mógłby pozostawić jej w takim stanie i wrócić do mieszkania żony. Czyżby Villanelle wcale nie miała w miarę poukładanego życia? Musiała walczyć z jakimiś problemami, które nie były związane ani z mężem, ani z dziećmi? Nie był przy niej w tych najważniejszych momentach; nie uczestniczył podczas ślubu blondynki z brunetem, a także nie odwiedził jej w szpitalu po dwóch porodach. Miał możliwość poznać rodziców studentki i mógłby założyć się, że oboje zaakceptowali zięcia i wnuki oraz służą córce pomocą w każdej chwili. Powinna dalej siedzieć obok niego, pić sok i tryskać radością, wyobrażając sobie w dalszym ciągu cukierkowe urodziny Thei, a ona zgasła jakby wyłączono dopływ szczęścia.
    — Co takiego się dzieje? Elle, zaczynam się martwić... — pogładził dłoń kobiety, wpatrując się w te smutne oczy.
    Czuł się, jakby podmieniono mu przyjaciółkę i na miejscu Villanelle usiadła gorsza wersja, która nie akceptuje beztroski oraz rozradowania. W ostatnim czasie nie spotykali się co weekend, gdyż oboje dorośli do pewnych spraw i mieli wiele obowiązków na głowie. Ani jedno, ani drugie nie miało trzynastu czy osiemnastu lat. Z tego co zauważył ledwo znajdowała chwilę na odpoczynek, bo dalej nie była w stanie nadrobić zaległych odcinków Wedding At First Sight. Wyobrażał sobie, że po uśpieniu Matta, mogła budzić się Thea albo dziewczynka zajęta zabawą, pisnęła radośnie, doprowadzając młodszego brata do płaczu. Macierzyństwo nie należało do najłatwiejszego zadania na świecie, dlatego mogła martwić się o każdy drobiazg.
    — Wiesz, nie musicie robić tego wesela w tym roku, możecie zrobić za pięć albo dziesięć lat. Nie przejmuj się niczym. Spójrz tylko na ten piękny świat i ciesz się tym, że masz kochającego męża oraz zdrowe dzieciaki — posłał jej szeroki uśmiech i wstał z dziewczynką, która wskazywała na kolorowe balony sprzedawane przez starsze małżeństwo. — Za chwilę wrócimy, dobrze? Kupić Tobie jakiś? — wyjął portfel i poprawił Theę, która wierciła się w każdą stronę.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  40. Każdy z nas znajdował się raz na wozie, raz pod wozem i nie było z tego wyjścia. W miarę możliwości trzeba pokonywać piętrzące się problemy, a przez cały czas iść z uniesioną do góry głową, nie pozwalając sobie na całkowite rozbicie pomieszane ze łzami. Odszedł pośpiesznie do małżeństwa, aby zakupić dwa, a nawet trzy balony i tym samym dać Villanelle chwilę prywatności. W końcu obok znajdował się tylko śpiący Matthew, który nie zareaguje na wzruszoną mamę, a wokół biegały radosne dzieciaki i gdzieś dalej zajęła stolik zakochana para nastolatków. W tym miejscu nie istniał tłum, lecz właściciel nie mógł narzekać na brak klientów. Jasper był w stanie przychodzić tutaj codziennie, gdyż nie pił już dawno takiej dobrej kawy ani świeżo wyciskanego soku. Wydawało mu się też, że przyjaciółka nie mogła narzekać na przyrządzone lody z bitą śmietaną i owocami. Podrzucając Theę wyżej, pozwolił małej wskazać odpowiedni balon i wcale nie był zaskoczony wyborem. Postawiła na bliźniaczkę księżniczki w fioletowej sukience. Dla małego chłopca wybrał wyścigowy czerwony samochód, a dla blondynki wybrał kwiatek. Tymi prawdziwymi nie zamierzał obdarowywać jej bez okazji, ponieważ bukiety mógł przynosić jedynie żonie, a Villanelle na pewno odebrała kilka takich od Arthura. Zadowolony zapłacił za balony, chwycił trzy kolorowe sznureczki, wracając z małą do zajmowanego stolika. Już nie widział tego smutku w oczach studentki, dlatego mógł odetchnąć z ulgą. Miał nadzieję, że nie robiła dobrej miny do złej gry i walczy z tym, aby za chwilę nie wybuchnąć niekontrolowanym płaczem. Zamierzał ją wspierać oraz być w pogotowiu, gdyby potrzebowała męskiego ramienia do wypłakania się. Służył pomocą w każdej chwili, nie zamierzając zostawić Morrison na pastwę losu.
    — Może moja mama nie ukrywała przede mną prawdziwego taty przez dwadzieścia trzy lata, ale też przeżyłem wielki szok. Z dnia na dzień opuściliśmy Szwecję i znalazłem się w Polsce, gdzie spotkałem człowieka, do którego jestem bardzo podobny. — przywiązał balon do wózka i usiadł z Theą, aby kontynuować rysunek. — Później poznałem dwie przyrodnie siostry i nie potrafiłem się z tym pogodzić, ale byłem małym dzieciakiem, więc wystarczyła wspólna rozgrywka w kosza. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez niego i jestem wdzięczny mamie, że zdecydowała się na ten krok, a ja nie muszę uważać obcego człowieka za ojca — uśmiechnął się i wspólnie z dziewczynką zaczęli mazać kolejną kartkę. — Twój na pewno też jest wspaniały i jesteś dla niego najważniejszą osobą w życiu. I wcale mu nie zazdroszczę, bo ominęło go tyle wspaniałych momentów, dlatego wierzę, że z Willow się dogadamy, a ja nie będę musiał szukać mojego dziecka po całym świecie.
    Ani biologiczny ojciec Villanelle, ani ten Jaspera nie mieli w życiu łatwo. Obaj nie mogli uczestniczyć przy porodach kobiet, gdy na świat przyszła studentka architektury i fryzjer. Nie byli świadkami nieprzespanych nocy, wybijających się zębów, pierwszych kroków czy słów. Wiedział jednak, że przyjaciółka zaakceptuje tego człowieka i stanie się dla niej interesującą osobą, którą będzie chciała poznać, jednocześnie nie zrywając kontaktu z tym, który ją wychował. Chyba, że żył w błędzie, jednak znał blondynkę na tyle długo, że mógł mieć jednak rację.
    — Najważniejsze, że teraz nie widzicie świata poza sobą, przecież musiałbym być ślepy, żeby nie widzieć tych iskierek, kiedy mówisz o mężu. To prawdziwa miłość, która przetrwa wszystko — odstawił pustą szklankę. — I chyba ten twój brat nie jest taki okropny, Elle. Zamawiamy coś jeszcze czy śpieszycie się do domku?

    twój Jas

    OdpowiedzUsuń
  41. [ Dziękuję bardzo za miłe powitanie ^^
    Twoja pani również wydaje się bardzo ciekawa i sympatyczna, ale fakt ja również nie wiem jakby tu skrzyżować ich drogi. Może z czasem na coś wpadniemy :D
    Ah no i zachwycam się pięknym zdjęciem *_* ]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  42. - Widzę. Właśnie dlatego powiedziałem, że teraz ja będę pesymistą. Tak dla wyrównania rachunków – odparł z szerokim uśmiechem, dumny z tego, jak udało mu się wybrnąć. Tak pozostając w temacie, naprawdę widział, że Elle się zmieniła. Nie miał jedynie pojęcia, na ile to gra, a na ile naprawdę zaczyna sobie ze wszystkim radzić po swojemu. Pragnął jej szczęścia, prawdziwego, a nie maski, którą mogłaby przywdziać, żeby nikogo nie martwić. – Najwyżej będę cię niósł. Trochę ucierpiałem, ale kondycja chyba ma się całkiem nieźle – mruknął i zerknął na swój brzuch, a raczej na ogromną bliznę pod żebrami. Mięśnie wciąż były wyraźnie zarysowane, nic nie znikało tak od razu, ale ćwiczenie pozostawało w strefie marzeń, których na razie nie mógł sięgnąć. Nie słuchał lekarza i robił to na tyle, na ile nie sprawiało mu to bólu, a z każdym dniem było coraz łatwiej, ale nie chciał się przeforsować. Matt miał niedługo opuścić szpital, zostawienie Elle samej z dwójką małych dzieci byłoby z jego strony bardzo nie w porządku.
    - Słucham? – rzucił nieco zbyt głośno, unosząc w zdziwieniu brwi. – Mamy dla siebie cały weekend na odludziu, gdzie nikt nas nie usłyszy, bez dzieci, bez problemów, a ty mi mówisz, że powinniśmy poćwiczyć trzymanie rączek przy sobie? A nie wolisz raczej… Trochę się pobawić tak na zapas? Kto wie, kiedy znowu będziemy mieli okazję… - urwał, uśmiechając się sugestywnie i mrucząc dziewczynie do ucha. Ucałował jej policzek, korzystając z tego, że wciąż są tak blisko i objął ją nieco mocniej ramieniem, przytulając. Tak zwyczajnie i bez żadnych seksualnych podtekstów.
    - A pozwolisz mi tym razem ją rozpieścić? – spytał, gdy znaleźli się na łódce. Usiadł nieco wygodniej i złapał za rączki wioseł, by powoli zanurzyć je w wodzie i rytmicznie nimi poruszać, odpływając od brzegu. – Bez krzyku i narzekania… Nie… Nie byłem przy jej narodzinach, chcę, żeby jej roczek był wyjątkowy, trochę w ramach… Zadośćuczynienia – uśmiechnął się nieco kwaśno, w głowie tak czy inaczej układając listę prezentów, które mógłby kupić swojej małej księżniczce. Drugim pomysłem było obdarowanie Villanelle. Nie czymś w stylu samochodu, chodziło raczej o drobiazg. Mama zawsze powtarzała mu, że to właściwie jej święto, bo to ona wydała na świat dwójkę dzieci, a z jakiejś przyczyny te słowa mocno zakorzeniły się w jego pamięci. A teraz nareszcie miał z kim świętować w taki sposób. – Byłoby super – powiedział, posyłając jej spojrzenie pełne radości. – Będziemy typową nudną rodzinką z przedmieść. A plotkowanie to dobry pomysł. Przynajmniej będziemy na bieżąco z nowinkami – roześmiał się cicho i rozejrzał się, uznając, że odpłynęli wystarczająco daleko. Wyjął wiosła i położył je po jednej stronie łódki, po czym rozłożył puchaty koc na podłodze i jednym z siedzisk tak, że mogli swobodnie usiąść, co też uczynił. – Chodź do mnie – poprosił, wyciągając do Elle ręce. Ujął jej dłonie i pociągnął do siebie, by chwilę później objąć brunetkę ramionami i przytulić ją do swego boku, opierając policzek na czubku jej głowy. – Myślisz, że powinniśmy zaprosić zwariowaną rodzinkę? – wyszeptał, przesuwając opuszkami palców po nagim ramieniu Elle. – To znaczy… Skoro twoi rodzice ułożyli sobie życie z kimś innym… - urwał i zacisnął zęby na samą myśl o tym, że Tilly wciąż jest z Henry’m. – Może nie będzie tak źle? Bez pretensji, bez kłótni, po prostu świętowanie urodzin naszej córeczki… Myślisz, że to możliwe?

    Artie i stęskniona owieczka ♥

    OdpowiedzUsuń
  43. [ Bardzo dziękuję za powitanie!Na pewno będę żebrać o jakiś ciekawy wątek, ale teraz mam chwilowy brak pomysłów. Jakby się jakiś pomysł u Ciebie nawinął to wal jak w dym!]
    Kairi & Beniek

    OdpowiedzUsuń
  44. Pozwolił sobie na odchylenie głowy do tyłu, oparcie jej o siedzisko i delikatny, błogi uśmiech, który sam z siebie pojawił się na jego twarzy. Wsłuchiwał się w chlupot wody uderzającej o łódkę i wyciągnął rękę ponad burtą, żeby zanurzyć opuszki palców w całkiem ciepłym jeziorze.
    - Nie masz innego wyjścia, młoda damo – wymamrotał, wracając myślami do rozmowy. – Ewentualnie możemy się wymieniać. Raz ty czarnowidzisz, raz ja i tak sobie będziemy spokojnie żyć – dodał wesoło, otwierając oczy i posyłając ukochanej uśmiech pełen niemalże szczeniackiego uroku. Bo właśnie tak się teraz czuł. Jak nastolatek, który wcisnął rodzicom kit, że idzie na noc do kolegi, a tak naprawdę wymknął się do dziewczyny i wszedł do niej przez okno.
    Uniósł jedną brew i prychnął cicho. Wiedział, że Elle żartuje, ale Arthur był feministą i nigdy tego nie ukrywał. Wyznawanie ideologii, że kobieta powinna siedzieć w domu, zajmować się dziećmi i spełniać zachcianki swojego męża było dla niego abstrakcją. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że istnieli jeszcze ludzie, którzy podchodzili do tego w ten sposób, ale Morrison zdecydowanie się do nich nie zaliczał.
    - A co to za średniowieczne poglądy? – spytał, wywracając oczami. – Nie jesteś seksowna, kiedy sugerujesz, że miałabyś się ze mną bzykać z poczucia obowiązku – dodał i oparł dłoń na udzie brunetki, a konkretniej na jego wewnętrznej stronie, powoli przesuwając palcami w górę. – Chyba tak nie jest, hm? Nie kochasz się ze mną z poczucia obowiązku, prawda, kochanie? – zamruczał, muskając opuszką jej kobiecość, a potem przełożył rękę na ramię dziewczyny, przytulając ją do siebie mocno.
    - Możemy, ale to nie znaczy, że nie kupię jeszcze czegoś – ostrzegł. – Nie masz pojęcia, jak bardzo mi się to podoba. A jeszcze bardziej się spodoba, jeśli stwierdzisz, że ciebie też mogę tak rozpieszczać. Ale nie tylko wtedy, gdy masz urodziny. Podarowałbym ci gwiazdkę z nieba, gdybym tylko mógł – wymruczał w jej włosy i delikatnie ucałował czubek głowy.
    Zerknął na tatuaż, ale nie odezwał się w tym temacie. Tak naprawdę symbolika miała z tą konkretną jaskółką niewiele wspólnego. Chodziło raczej o zazdrość. Ptaki były wolne, a tę wolność dawało im latanie. On też chciał latać. I bardzo żałował, że nie może.
    - Nie wiem, czego chcę – przyznał w zamyśleniu. – Ale to rodzina naszej córeczki i… I wiesz, chyba nie mamy prawa ograniczać jej kontaktu z nimi. Jak będzie starsza, powinna sama zdecydować o tym, czy chce ich widywać. Ale przysięgam, że jeśli zepsują jej urodziny, zabiję ich gołymi rękami i się przy tym nie zawaham – powiedział, ale zaraz pokręcił głową, nie chcąc zakładać najczarniejszych scenariuszy. Nie w tej kwestii. – Liczę na ich wewnętrzne poczucie przyzwoitości – dodał, ucinając ostatecznie temat.
    Przedłużył nieco delikatny pocałunek, a odsunąwszy się od ust Villanelle, oparł czoło na jej czole i ułożył dłoń na jej policzku, kciukiem przesuwając po dolnej wardze.
    - Pomyślałbym… Że chciałbym zatrzymać czas – wyszeptał, owiewając swoim ciepłym oddechem jej twarz. – A poza tym… Mam takie jedno małe marzenie… Żeby… To trochę głupie i nie śmiej się ze mnie, proszę, ale… - urwał i wyprostował się, odchrząkując. – Chciałbym zobaczyć cię w białej sukni – przyznał w końcu. – I w welonie. Przed ołtarzem… Tak, jak powinno być. Nie szpital i pielęgniarki, tylko nasi bliscy i my w centrum wydarzeń – wyrzucił z siebie i uśmiechnął się kwaśno. – Mówiłem, że to głupie. A ty? O czym byś pomyślała? – spytał, ponownie opierając policzek na jej głowie.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  45. [No tak, artysta-sadysta to chyba najczęstsze połączenie. Nie to, żebym uważała siebie za artystę, borze broń. :D
    Cieszę się bardzo, że Sienna przypadła Ci do gustu! Chętnie coś napiszemy (no bo jak to, odmówić pięknej Emmie), zatem spytam od razu, czy masz może jakąś konkretną wizję ich relacji?]

    Pozdrawiam,
    Sienna Lawson

    OdpowiedzUsuń
  46. Terapia jeszcze kilka lat temu wydawała się być ostatecznością. Willow nigdy nie sądziła, że będzie w stanie uzewnętrznić się przed człowiekiem, któremu płaciła za wysłuchanie i potakiwanie, nie sądziła, że o swoich problemach będzie w stanie mówić przed kimś tak bezpośrednio. Demony, które nosiła w sobie wydawały jej się być czymś niemal intymnym. Samodzielnie pielęgnowała je przez lata, dokarmiała je swoim strachem, obawami i słowami, których nigdy nie zdołała wypowiedzieć. Opowiadanie o wszystkim tym, co działo się w jej głowie - a było tego wiele - człowiekowi, który w ogóle jej nie znał, a co za tym idzie, jak jej się wydawało, nie jest w stanie jej zrozumieć, zdawało się być wyłącznie stratą pieniędzy i czasu. Ale mimo to, od paru miesięcy, dwa razy w tygodniu stawiała się w niewielkim gabinecie, a jedyne przerwy w mówieniu robiła tylko i wyłącznie wtedy, gdy potrzebowała wreszcie zaczerpnąć powietrza. Powoli czyniła postępy. Dzięki tym spotkaniom coraz śmielej nawiązywała kontakty z ludźmi, aż wreszcie zdecydowała się skoczyć na głęboką wodę. Według terapeuty znaczącym działaniem było naginanie granic, które wyznaczyła sobie jeszcze będąc dzieckiem. Powoli i rozważnie miała je przesuwać. Willow jednak w pewnych kwestiach wykazywała się zupełnym brakiem cierpliwości, a po wielu latach psychicznego odizolowania, dość miała zwlekania. Chciała zrobić to raz, a dobrze i wbrew radom terapeuty, zgłosiła się do programu, którego głównym celem było nawiązanie więzi emocjonalnej między dwójką zupełnie obcych sobie ludzi, poprzez zawarcie małżeństwa w momencie poznania. Z początku nie sądziła nawet, że przejdzie wstępną selekcję. Chętnych były setki, a mimo to właśnie ją wybrano. I choć była przerażona, choć bliska była wycofania i nawet teraz, wciąż bywały momenty, gdy żałowała zgłoszenia, gdy walczyć musiała z samą sobą, wiedziała, że jej się to opłaci. Już teraz, po zaledwie kilku dniach od zawarcia małżeństwa, Willow dostrzegała zmiany, o których miała zamiar rozmawiać podczas dzisiejszej wizyty. Nie było ich wiele, ale stanowiły dobry początek i budziły w niej nadzieję, a także lekką euforię. Wiedziała, że nie powinna podchodzić do tego ze zbyt wielkim optymizmem, ale z małych kroczków uczyniła trucht.
    Zawsze wszędzie była przed czasem. Matka wpoiła jej, że zjawianie się na umówioną wizytę po czasie jest wyrazem złego wychowania, a Willow poza społecznie akceptowanymi zachowaniami, nie wyniosła od rodziców nic więcej. Siedziała więc od przeszło siedmiu minut na poczekalnianym krześle, wpatrując się w leniwie sunące po tarczy zegara wskazówki. Wciąż miała jedenaście minut do swojej wizyty i wiedziała, że nie zacznie się ona wcześniej - drzwi prowadzące do jednego z dwóch gabinetów wciąż pozostawały zamknięte, a do jej uszu dobiegał wyłącznie niezrozumiały szum rozmowy prowadzonej między lekarzem i pacjentem. Czekała więc, jak zwykła to robić za każdym razem, licząc mijające sekundy. Nie odrywając wzroku od zegara, nawet wówczas, gdy drzwi wejściowe otworzyły się, a pomieszczenie wypełnił dźwięk kroków charakterystycznych dla lekkiego, kobiecego chodu. Chwilę później w nozdrza Cleeves uderzyła woń całkiem przyjemnych, choć dla niej nieco za słodkich perfum, aż wreszcie cisza niespodziewanie została przerwana. Dopiero wówczas Will oderwała wzrok od wiszącego naprzeciw przedmiotu i skierowała go na nowo przybyłą osobę, wciąż jakby nieco nieobecna.
    — Naprawdę? Nie zauważyłam — zmarszczyła brwi, poświęcając kilka sekund na rozważenie słów kobiety. Nie wydawało jej się, by ruch na drodze różnił się jakoś szczególnie od dni poprzedni, może dlatego, że zazwyczaj zawsze poruszała się pieszo. Nie miała własnego auta, a korzystanie z taksówek czy usług ubera, budziło w niej lęk. Wolała więc pokonać trasę o własnych nogach, jedynie w skrajnych przypadkach sięgając po rower. Dziś jednak wyjątkowo na miejsce dotarła autem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zazwyczaj chodzę pieszo, ale dziś wyjątkowo… — urwała nagle niepewna — ...mąż mnie tu podrzucił… — wciąż miała trudność z wypowiadaniem tego określenia, ale jak inaczej mogłaby opisać Jaspera? Nie był jej znajomym, kolegą, ani chłopakiem. Na mocy prawa był jej mężem, o czym świadczyła obrączka, którą przecież nosiła na palcu, teraz nieświadomie ciągle ją na nim przekręcając. Musiała przywyknąć, choć nie wiedziała, czy aby na pewno powinna to robić. Kto wie jaki finał będzie miało ich małżeństwo. — Ale chyba ma pani rację. Zazwyczaj o tej godzinie miasto stoi w korkach — przyznała, zdobywając się na delikatny, niepewny uśmiech.

      Willow

      Usuń
  47. Obecność Villanelle była nieoceniona, a całe wsparcie bezcenne. Oboje nie mieli lekko w życiu; przez ponad dwadzieścia lat istnienia musieli walczyć z licznymi problemami i jeżeli na chwilę okazywało się, że nic więcej się nie wydarzy, to puszka Pandory przypominała o swoim istnieniu. Ponownie zmagali się ze źródłem niekończących się nieszczęść, trudności, kłopotów albo utrapień. Według Jaspera to Morrison była aktualnie w gorszym położeniu; on nie musiał zapoznawać się z rodzeństwem, którego nie znał; martwić się o narodzonego zbyt wcześnie syna; pilnować na każdym kroku energicznej córeczki; albo dbać o każdą chwilę małżeństwa, aby słowo rozwód nawet nie pojawiło się w tych setkach myśli, które przewijały się przez głowy ludzi codziennie. U niego od ślubu sprawy układały się w miarę poprawnie; w salonie nie brakowało klientów, a wracając do pracy mógł poznawać swoją żonę. Dalej czasami nie wierzył, że Willow Cleeves została jego ŻONĄ, gdyż brzmiało to trochę jak fabuła z fantastycznej książki, lecz szczypiąc się w dłoń i otwierając oczy, widział szeroką obrączkę na palcu oraz nieśmiałą brunetkę o zielonych oczach.
    — Jestem przy Tobie i mogę spędzić z Wami jeszcze trochę czasu — podszedł do właściciela kawiarni, opłacając całe zamówienie i po chwili wziął Theę na ręce, aby odciążyć przyjaciółkę, prowadzącą wózek. — O której wraca Arthur?
    Może nie planował zostawać z trójką do samego powrotu bruneta, jednak nie zamierzał od razu udać się do samochodu i wracać do mieszkania tłumaczki. Powinien wolny czas poświęcić tylko żonie, jednak przyjaciół nie zostawia się w biedzie, a widział, że stan psychiczny studentki nie był w najlepszej formie. Ostatnio za dużo spadło jej na głowę, dlatego zamierzał swoją obecnością, poprawić nieco popsuty humor, spowodowany tym gorszym dniem. Kilkanaście minut później pojawili się na prawie pustym placu zabaw; tylko karuzela mająca siedem miejsc była zajęta w całości, a na ławce siedziały dwie matki. Czyżby pobiły swój rekord i naprawdę miały tyle dzieci? Jasper może marzył o byciu ojcem, ale chyba nie planował tak dużej rodzinny; oczywiście, gdyby trafiło mu się kolejne dziecko, to zaakceptowałby ten dar, jednak chciałby mieć ich tylko albo aż trójkę. Uśmiechając się do Thei, wskazującą na różową huśtawkę, posadził małą, przesuwając zabezpieczenie w dół. Po wsunięciu na nos przeciwsłonecznych okularów, pchnął lekko zabawkę, trzymając dłoń na sznurku w biało-czarne paski.
    — Pamiętasz jak kilka lat temu przesiadywaliśmy na podobnym placu zabaw? To były naprawdę fajne czasy, ale nie chciałbym wracać do tamtego okresu. Chyba każde z nas było zagubionymi nastolatkami, które nie wiedziały, czego chcą od życia. Teraz mam Will i jestem bardzo szczęśliwy. Pierwszy raz od x lat.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  48. Carlie chciała być po prostu dobrą przyjaciółką, która jest i wysłucha wszystkich problemów, wesprze dobrym słowem i po prostu będzie obok. W ostatnich miesiącach to było dla niej ciężkie do wykonania, ciągle była w rozjazdach i od dawna tak nie znikała, ale teraz gdy w końcu nadchodził wolny czas miała zamiar po prostu być dla Elle i jej pomóc przejść ten ciężki okres. Świetna nie była w doradzaniu, ale co innego miała zrobić? Nie mogła jej powiedzieć suchego będzie dobrze, bo nikt nie wiedział, czy tak będzie. Ale mogła dać ramię, w które Elle mogła się wypłakać, mogła jej wysłuchać i po prostu być obok.
    — Teraz nie będziesz pisała nic, Elle — odezwała się. Domyślała się, że ta sytuacja jest dla niej ciężka i nie mogła przecież mówić jej co ma robić, jedynie zaproponować. — Wystarczy się zwyczajnie przywitać, dzieci są neutralnym gruntem, a o nich będziecie musieli rozmawiać. Pamiętaj tylko, aby nie robić niczego na siłę — dodała.
    Nie umiała postawić się w jej sytuacji. Szczerze mówiąc kompletnie nie widziała siebie w takiej roli, jako żony przede wszystkim. Czuła się na to o wiele za młoda, miała przed sobą całe życie na podjęcie tak ważnej decyzji, a gdyby nagle spadły na nią podobne problemy, to nie wiedziałaby czy umiałaby sobie z nimi poradzić i chciałaby mieć po prostu obok kogoś, kto mógłby jej wysłuchać. Nie potrzebowałaby pewnie nawet żadnych rad, tylko zwyczajnie wiedzieć, że obok jest ktoś, na kim może polegać bez względu na wszystko.
    Spojrzała na nią zaskoczona, ale nie dopytywała.
    — Oczywiście, że możemy — odparła natychmiast — tylko stąd czy całkiem z mieszkania? Może powiem twojej mamie, żeby zerknęła na Theę, a my po prostu wyjdziemy we dwie? — zaproponowała. Może właśnie tego potrzebowała? Świeżego powietrza, spojrzenia na tą sytuację z innej perspektywy i na moment odcięcia się od tych wszystkich problemów, które miała? Chciała dla niej tylko jak najlepiej, niekoniecznie wiedziała za co ma się zabrać, więc po prostu zdecydowała się iść za wskazówkami przyjaciółki.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  49. - Widzisz, a mi podoba się bardzo. Wiesz jak się mówi? Że zemsta najlepiej smakuje na zimno. To będzie moja – roześmiał się i oparł palec wskazujący na brodzie ukochanej, by unieść jej twarz i wycisnąć na wargach pocałunek, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Uwielbiał się z nią drażnić i nienawidził w sobie tego, że potrafił w taki sposób zepsuć każdą cudowną chwilę, ale... Taki po prostu był i tłumaczył sobie, że Elle znała go doskonale, a mimo to za niego wyszła.
    - Jesteś. Najseksowniejsza kobieta na świecie. Dalej nie jestem w stanie pojąć tego, jak na mnie działasz – przyznał z łobuzerskim uśmiechem i zamruczał zadowolony, gdy poruszyła biodrami pod jego dotykiem, choć ten w mniemaniu Arthura był wyjątkowo delikatny. Nie wysunął nadgarstka z jej uścisku, wręcz przeciwnie. Gdyby zechciała, mogłaby pokierować jego dłonią według swojego uznania, a on nie znalazłby w sobie siły, żeby zaprotestować. – Tak? Skoro tak uważasz... – wychrypiał i trącił nosem jej nos, po czym sięgnął krawędzi koca, na którym siedzieli, a częścią, której nie zajmowali, okrył ich nagie ciała. Było ciepło, na tyle, że nie czuł potrzeby, żeby czymkolwiek się przykrywać, ale nie chciał robić nic wbrew woli Elle.
    - Rozpieszczanie mojej ukochanej i dzieci to jedyna rzecz, którą chciałbym się zajmować, wiesz? Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Poza tym, muszę nadrobić, bo w tej chwili rozpieszcza cię Nigel, nie ja. Nie podoba mi się to, ja miałem być od robienia niespodzianek – westchnął ciężko, ale westchnienie zmieniło się w uśmiech pełen czułości. – Naprawdę? Jesteś szczęśliwa? – spytał cicho, przesuwając opuszkami palców po jej policzku, przez linię szczęki, szyję, aż dotarł do karku, który delikatnie drapnął paznokciami.
    - Więc za co się przebierzemy? I naszą książęcą parkę? Błagam, tylko nie Frozen, bo będę miał koszmary – roześmiał się i pokręcił głową, bo aż za dobrze wiedział, że gdyby Elle sobie zażyczyła, przebrałby się za każdą postać, którą mu zasugeruje.
    - Dlaczego nie? Mamy dzieci i dom, ale nie mieliśmy prawdziwego ślubu. To znaczy... Nie wyglądał tak, jak powinien. Nigdy nie podejrzewałem, że mogę o tym marzyć, ale... Chciałbym. Odnowilibyśmy przysięgę małżeńską, pocałowałbym pannę młodą, przez tydzień wyjmowałabyś ryż z włosów... I miałabyś szansę założyć białą suknię. Nie chciałabyś tego? Wystarczy jedno twoje słowo, tak lub nie, a ja zrobię wszystko, żeby było właśnie tak, jak sobie życzysz – powiedział cicho i objął ją ramionami. Zagryzł dolną wargę, żeby nic nie powiedzieć, gdy wysunęła się z jego uścisku, a zaraz potem odetchnął głęboko w jej ciemne włosy i przytulił do siebie, przymykając powieki.
    - Teraz będzie dobrze... Musi być. Jak na jedną parę z tak niewielkim stażem małżeństwa wyczerpaliśmy już limit nieszczęść. Tak mi się wydaje – uśmiechnął się nieco kwaśno. – Nie poddawaj się. Ja też będę walczyć, jakkolwiek nie byłoby źle. Może we dwoje zdziałamy więcej – wyszeptał, przyciskając wargi do jej skroni. – Co ty na to, żeby spać dzisiaj na tarasie? Pod gołym niebem, hm? – zaproponował, odsuwając się na tyle, by spojrzeć na twarz Elle i delikatnie przerzucić jej ciemne włosy na jedno ramię, a potem sięgnąć po kieliszki z winem, nie zwracając uwagi na to, że od kołysania łódki większość ich zawartości zdążyła się wylać. Podał jeden ukochanej i upił niewielki łyk z drugiego. – Albo na podłodze przed kominkiem? Nie pytaj, skąd we mnie taki romantyzm. Nie mam pojęcia – roześmiał się i ponownie pocałował ją czule, wplatając palce wolnej ręki w miękkie włosy.

    ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  50. Miała rację. Najważniejsze było to, że mogli siedzieć na tej łódce razem, tylko we dwoje, bez problemów wciąż piętrzących się nad ich głowami. Patrzył z zachwytem na jej twarz oświetloną promieniami zachodzącego słońca i nie wierzył w swoje własne szczęście. W to, że jeszcze nie tak dawno temu była jedynie studentką siadającą w pierwszym rzędzie na jego zajęciach, a potem stali się najbliższymi sobie wzajemnie osobami, które, mimo kryzysów, wciąż potrafią odnaleźć do siebie drogę i znajdować szczęście w tych niewielkich rzeczach, jak choćby zwykłe przytulanie.
    - Wiem. Czuję to. Że to najważniejsze. I mam wrażenie, że teraz już będzie dobrze. To przełom, prawda? – wyszeptał, ponownie przesuwając palcami po rozgrzanym policzku ukochanej, który w złotej poświacie przybrał kolor, jakiego Arthur jeszcze nie widział. – Cholera, jesteś taka piękna... Szkoda, że nie możesz zobaczyć siebie w tej chwili tak, jak ja widzę ciebie. Chcę to zapamiętać – dodał nieco głośniej, choć na tyle cicho, że jego słowa nie zmąciły aż tak bardzo panującej między nimi atmosfery. Oparł dłoń na boku szyi Elle i z czułym uśmiechem pogłaskał kciukiem skórę. – Mówiłem ci już jak bardzo się cieszę, że odwróciłaś się wychodząc wtedy po zajęciach? To ten uśmiech był początkiem. I nawet jeśli jest najgorzej na świecie, a my nie widzimy wyjścia z całego bagna, które nas wciąga, nie żałuję tamtej chwili, bo zmieniła moje życie – powiedział cicho. Wiedział, że brzmi to patetycznie i miał ochotę na głos samemu to sobie wypomnieć, ale coś go przed tym powstrzymało. Coś, co mówiło mu, że oboje mogą tej patetyczności i kiczowatości potrzebować.
    - Dla ciebie wszystko, królowo – wymruczał i wypuścił ze świstem powietrze, czując paznokcie wbijające się w jego skórę. – A może będziesz moją Nalą, a ja twoim Simbą? Albo Fioną i Shrekiem, a Thea i Matt... Hmm... Smoczyca i Osioł? – podsunął i roześmiał się, oczami wyobraźni widząc przebranie dzieci. – Och, wiem! Ty jako moja Hermiona, ja jako Ron, a dzieci... Skrzaty domowe? Zgredek dostał skarpetkę? – parsknął głośnym śmiechem i odstawił swój kieliszek, by przypadkiem nie rozlać jeszcze więcej wina, które również zdawało się potrzebne.
    Przestał się śmiać i powoli pokiwał głową, nie odrywając spojrzenia od ciemnych oczu dziewczyny.
    - Tak. A ty nie? Nie uważasz, że po tym wszystkim... Zasługujemy na to, żeby poczuć się najważniejsi na świecie? I że naprawdę zajebiście byłoby świętować miłość? – odpowiedział pytaniem na pytanie i westchnął cicho. – Chcę, żebyś była szczęśliwa. Jeśli biała suknia jest spełnieniem twoich marzeń, zrobię wszystko, żebyś ją ubrała i poszła do ołtarza, przy którym będę na ciebie czekał – stwierdził, posyłając dziewczynie uśmiech.
    - Jaki znowu kij od miotły?! Wypraszam sobie, Morrison! Jeszcze pożałujesz wątpienia w moje umiejętności! – prychnął z udawanym oburzeniem i pokręcił przecząco głową. – O nie, moja droga, wracamy na plażę tańczyć. Poza tym... Za bardzo cię kocham, żeby pozwolić ci wskakiwać do wody po alkoholu i się utopić – oznajmił stanowczo. – I nikt nie będzie wątpił w moje kocie ruchy – dodał i cmoknął przelotnie wargi Elle, a potem delikatnie wyswobodził się z jej uścisku i wciągnął się rękami na siedzisko, by następnie włożyć wiosła w dulki i powoli obrócić łódkę, żeby mogli dopłynąć do brzegu.
    - Kij od miotły... Ja ci pokażę kij od miotły – mruknął pod nosem, gdy dziób łódki natrafił na piach. Arthur wstał i zeskoczył do wody, a potem płynnym ruchem pociągnął Villanelle za ręce i zarzucił je na swój kark. Złapał ją za uda tuż pod pośladkami i bezpardonowo wziął dziewczynę w swoje ramiona, pokonując w ten sposób odcinek dzielący ich od piaszczystej plaży i dopiero tam postawił ukochaną na ziemi, nie przestając jej obejmować. – Dirty Dancing? Chcesz być moją Baby? – wymruczał, przesuwając opuszkami palców wzdłuż jej kręgosłupa.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  51. Ostatnio miał wyjątkowo nerwowy i napięty okres w życiu, a sytuacja związana z utratą kontraktu opiewającego na kilka milionów dolarów nijak tego nie polepszała. Nie chciał zachowywać się wobec przyjaciółki niczym bezwzględny tyran, ale był profesjonalistą i musiał oddzielić sferę zawodową od prywatnej. Miał wobec dziewczyny dług wdzięczności, nie mówiąc już o tym, że jej mąż omal przez niego nie zginął, a mimo to nie mógł darować jej takiej wpadki.
    - Nie, bo jeśli zwolnię tylko ciebie, znajdziesz sobie pracę gdzieś indziej i zapomnisz o tym co zjebałaś. Jeśli zwolnię cały twój dział, będziesz miała przynajmniej nauczkę za swoją głupotę i zgrywanie jakiejś pieprzonej dziewicy orleańskiej – wysyczał niemalże na jednym wdechu, Ignorując to w jakim Elle jest stanie. Znał Compsona już dobre kilka lat i nie mógł nijak uwierzyć, że jeden z jego zaufanych klientów i w dodatku bliskich współpracowników mógł zachować się w tak nieodpowiedzialny i wręcz obleśny sposób. Villanelle była najwyraźniej przewrażliwiona na punkcie swojej kobiecości i jakieś głupie, niewinne zaloty odebrała od razu niczym molestowanie czy nawet nakłanianie do seksu.
    - Nie jesteś dzieckiem? Czyżby? To dlaczego zachowujesz się jak mała dziewczynka, co? Normalna, dorosła, a przede wszystkim odpowiedzialna kobieta nie związałaby się na stałe z facetem, który jest chory psychicznie i w każdej chwili może znów mu odjebać tak, że prawie was zabije – warknął, żałując, że nie zdążył ugryźć się w język. Arthur był jego przyjaciel i nawet jeśli cierpiał na schizofrenie, udawało mu się dzięki odpowiednim lekom bez trudu normalnie funkcjonować w społeczeństwie.
    - Przestań, po prostu przestań. Słyszysz się w ogóle? Opowiadasz jakieś brednie! Zresztą, nawet jeśli złapałby cię niechcący za tyłek to co z tego? Wystarczyło się uśmiechnąć, zabrać od niego kontrakt i grzecznie wyjść - uniósł do góry ręce w geście zażenowania i zwątpienia, kręcąc przy tym wymownie głową. Naprawdę nie rozumiał z czym Elle miała problem i dlaczego aż tak bardzo wyolbrzymiała całe zajście. Klient podpisał ważny kontrakt, a co działo się po tym nie powinno kompletnie jej interesować. Compson z pewnością ot tak nie podarłby ważnej dla obydwu stron umowy, a to jednoznacznie wskazywało na winę jego pracownicy.
    - Chciał się umówić ? No to gratuluję, bo takich jak ty to on mógłby mieć na pęczki. Jest bogatym, wpływowym człowiekiem, może umówić się z każdą modelką w Nowym Jorku i okolicy. Naprawdę mam uwierzyć w to, że podrywał ciebie? Ell, zmiłuj się – prychnął prześmiewczo, stukając sobie palcem w czoło. ‘Zeznania’ przyjaciółki robiły się coraz bardziej absurdalne, a to sprawiało, że naprawdę był już skłonny zwolnić połowę swojej firmy tylko po to, aby dać Morrison nauczkę.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  52. Czuł, że jego cierpliwość jest już na granicy wytrzymałości i gotów był wyrzucić dziewczynę z okna, nawet jeśli było to ostatnie piętro. Zaczynając pracę jako prezes obiecał sobie, że nigdy nie będzie łączył przyjaźni z pracą i teraz żałował, że ze względu na Morrisonów jakiś czas temu nagiął jedną ze swoich fundamentalnych zasad.
    - Z doświadczenia wiem, że jest najskuteczniejsze – wzruszył bezradnie ramionami, wpatrując się w widok miasta za przeszklonymi ścianami gabinetu. Nie czuł wyrzutów sumienia, że traktuje ją w taki a nie inny sposób, nikt nie mógł liczyć na taryfę ulgową, nawet ona. Musiał oddzielić chwilę, w których wspierał ją podczas porwania i przestać się przy okazji o to wszystko obwiniać. To nie on zlecił uprowadzenie limuzyny i nawet jeśli należała do niego i to on miał stać się ofiarą, nie wsadzał do niej na siłę Arthura.
    - Teraz uważa mnie za przyjaciela, za tydzień może myśleć, że jestem kosmitą, który przyleciał go uprowadzić. Twój mąż jest psychicznie chory, a ty starasz się to wypierać i udawać, że żyjecie sobie jak w bajce. Wystarczy jeden gorszy dzień, a wasz cudowny domek i rodzinka rozsypie się niczym domek z kart – rzucił już o wiele spokojniej niż wcześniej i wrócił do pozycji siedzącej, zajmując miejsce przy swoim biurku. Nie żałował wypowiedzianych słów, tak właśnie było i z tym powinna się liczyć Elle. Ktoś musiał sprowadzić ją na ziemię i nawet jeśli miała go przez to znienawidzić, będzie miał przynajmniej czyste sumienie, że ją ostrzegł przed tym, co może zrobić jej i dzieciom Arthur. Znał go od dobrych kilkunastu lat i przeszedł wszystkie z jego stanów, wiedział więc czego można się spodziewać po tak mocno zaburzonym schizofreniku i że nie rzuca słów na wiatr.
    - Nie ja kazałem go uprowadzić, więc nie rozumiem w czym problem. Równie dobrze mógł iść ulicą i wpaść pod autobus, nie da się uniknąć przeznaczenia – wymusił na sobie litościwy uśmiech i sięgnął po paczkę papierosów, odpalając spokojnie jednego z nich. Zazwyczaj starał się palić na tarasie, ale chciał się uspokoić i wrócić jak gdyby nigdy nic do dalszej pracy. Musiał odkręcić to, co spieprzyła Elle, a to wymagało od niego dużo uwagi i opanowania.
    - Tak, powinnaś do niego zadzwonić i go przeprosić, ale tym zajmę się już ja, bo ty od dzisiaj tu nie pracujesz. Jedyne twoje zadanie na dzisiaj to przekazać swoim koleżankom z działu, że od dzisiaj też tutaj nie pracują. Jak to mówią…jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, czy jakoś tak – zgasił papierosa i podniósł się z miejsca, z gracją zapinając guziki od marynarki i ruszając w stronę drzwi – A co do pozwu, próbuj, ja mam czyste sumienie, a Compsona mam gdzieś – uśmiechnął się i otworzył przeszklone drzwi swojego gabinetu, dając jej tym samym do zrozumienia, że rozmowę uważa za zakończoną.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  53. To co ich łączyło w życiu prywatnym oddzielił grubą kreską i choćby nawet była jego żoną, zostałaby pewnie potraktowana w taki sam sposób jak teraz. Nienawidził, kiedy ktoś mu się sprzeciwiał, nie mówiąc już o sytuacjach, w których ktoś miał czelność mu grozić. Nie było na świecie takiej wojny, której nie byłby w stanie wygrać i miał nadzieję, że dziewczyna zdąży się wycofać zanim on zacznie wytaczać najcięższe działa na dzień dobry. Zadzieranie z nim porównać można było do wypowiedzenia wojny Stanom Zjednoczonym przez jakąś Demokratyczną Republikę Konga czy Liberie. Krótko mówiąc, istna głupota i czyste szaleństwo z góry skazane na porażkę.
    - W takim razie przykro mi to mówić, ale jesteś egoistyczną suką Elle. W ogóle nie myślisz o dzieciach, co jeśli kiedyś je zabije? Nawet jedno z nich, co wtedy powiesz drugiemu, że jest ci przykro, ale tatuś miał prawo zabić jego rodzeństwo, bo wiesz że jest chory psychicznie i nic z tym nie robisz? – zakpił, ziewając przy tym znudzony. Nie chciało mu się tłumaczyć na czym polega choroba Arthura, tym bardziej, że jego partnerka zarzekała się, że doskonale wie z czym to się wiąże. Nigdy nie miał dziecka i nie mógł mieć stu procentowej pewności, ale z tego co powtarzały jego ciotki czy kuzynki, dla matki zawsze najważniejsze było dziecko, a dopiero później jego ojciec. Najwyraźniej w przypadku Elle było na odwrót.
    - Już, wykrzyczałaś się? Nie jesteś czasem w kolejnej ciąży? Jakaś taka dziwnie nerwowa i nieopanowana się robisz, może przechodzi na ciebie choroba Arthura, chociaż to podobno dziedziczy się w genach. Badałaś już swoje dzieci? Co zrobisz, jeśli te bachory też są tak pojebane jak Morrison? Wpadłaś w totalne gówno Villanelle, naprawdę współczuję ci z całego serca – otarł z kącika oka niewidzialną łzę i poklepał ją ze współczuciem po ramieniu. Naprawdę nie miał już czasu na przyjacielskie pogawędki i miał nadzieję, że dziewczyna szybko przekaże swoim koleżankom wiadomość i sprawnie wyniosą się ze swoich biur. Praca w jego firmie była na tyle prestiżowa, że w dziale HR wciąż walało się tysiące podań osób, które były gotowe zabić, aby wskoczyć na czyjeś miejsce.
    - Naprawdę myślisz, że mnie to w ogóle obchodzi? Ja się nikogo nie boję Elle, a już tym bardziej takiego szarego pionka jak ty. Idź z tym gdzie chcesz i do kogo chcesz, ale to będzie miało dla ciebie tragiczne konsekwencje. Znam całą twoją rodzinę i każdy twój najsłabszy punkt. Mogę zniszczyć ciebie, Arthura, wasze dzieci i ich przyszłość…Elle, czy naprawdę chcesz, aby przez przypadek coś stało się twojej córce albo synowi? Nie mówiąc już o tym, że mogę w jednej sekundzie zamknąć twojego męża w szpitalu psychiatrycznym gdzieś na drugim końcu świata, a ty nigdy się nie dowiesz gdzie jest. Tego chcesz, naprawdę? Jeśli tak, droga wolna. Kocham wojnę i kocham po niej oglądać, jak jej ofiary padają po kolei niczym zwierzęta od kul – ponownie otworzył przed nią szeroko drzwi wejściowe, uśmiechając się i wbijając w nią przeszywający wzrok.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  54. Zastanawiał się czasem, czy jego życie mogłoby wyglądać inaczej. Nie chciał tego, nie żałował ani jednej wspólnej chwili spędzonej z Elle, kochał ją, kochał ich dzieci, ale czy nie byłby w tej chwili zdrowym człowiekiem, gdyby to wszystko się nie wydarzyło? A może wystarczyłoby, że zniknąłby Nico? Może wtedy Elle nie odsunęłaby od siebie Arthura, może ich relacja naturalnie przekształciłaby się w związek, wszystko toczyłoby się po swojemu, bez ucieczki, bez strachu, bez choroby…
    - Dlaczego płaczesz? – wyszeptał, ocierając mokre ślady z jej policzków. – Skoro się cieszysz, nie płacz. Za dużo już przepłakałaś, powinnaś od tego odpocząć – dodał, obejmując ją ciasno ramionami i przytulając do swojego ciała. Uśmiechnął się szeroko na samo wspomnienie pierwszych ćwiczeń z rokiem dziewczyny. Do dziś nie wiedział, dlaczego akurat ona przykuła jego uwagę na tyle mocno, że po tych zajęciach nie potrafił pozbyć się jej ze swoich myśli. Przecież wiele osób spóźniało się na jego zajęcia, a studentki zazwyczaj nie ukrywały tego, dlaczego zapisały się akurat do niego. Zanim poznał Elle, zdarzało mu się flirtować, po jej ucieczce próbował do tego wrócić, ale nie potrafił.
    - Biorąc pod uwagę, że prawie zaśliniłaś jej ramię, raczej znam odpowiedź – odparł i roześmiał się cicho. – Wiesz, długo byłem przekonany, że to wszystko jest jednostronne. To znaczy… Nie jestem głupi, wiedziałem, że nie ma żadnych projektów, ale myślałem, że ci się nie podobam. A potem na tej imprezie kiedy poprosiłaś, żebym cię pocałował… Nie masz pojęcia, jak bardzo musiałem walczyć sam ze sobą, żeby tego nie zrobić. A cała reszta jest historią – mruknął, posyłając Elle uśmiech. – Mhm, czy moja żonka jest zazdrosna? To miłe. Myślałem, że zazdrość jest wkurzająca, ale moje ego ma się teraz całkiem dobrze – powiedział, odgarniając jej włosy z twarzy, ale uśmieszek szybko zniknął, a Arthur uniósł brew. – Sugerujesz, że mam zostać ze skarpetką i mydełkiem? No wiesz? – prychnął, kręcąc głową.
    Ale potem żarty i docinki przestały się liczyć. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że kolejny raz nazwała go starym. Znaczenie miało jedynie to, że chciała za niego wyjść. Kolejny raz. Czy skoro po tym wszystkim powiedziała zróbmy to, miał jakiekolwiek prawo do wątpienia w jej uczucia?
    - Nie mogę się doczekać – wyszeptał i odwzajemnił pocałunek.
    - Jesteś. I owszem, ale przypominam, że mieliśmy długą przerwę w dostawie procentów do organizmu. Ale lubię, kiedy jesteś pijana – stwierdził, przyciskając ją do swojego ciała i robiąc kilka kroków do przodu, przez co musiała się cofnąć. – Zobaczysz, podczas pierwszego tańca ci udowodnię, jaki ze mnie cudowny tancerz – roześmiał się i posłusznie pochylił się tak, żeby mogła sięgnąć jego ucha. Ciepły oddech i słowa, które wypowiedziała Elle sprawiły, że jego podbrzusze zacisnęło się z ekscytacji. – Jak sobie życzysz – wychrypiał, nie zwracając uwagi na czknięcie. Opadł na piasek i pociągnął za sobą Elle, starając się spełnić obietnicę, którą przed chwilą złożył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dom po tak gruntownym remoncie nie był w idealnym stanie, ale na tyle dobrym, że bez problemu mogli zamieszkać w nim z dwójką dzieci i psem. Owszem, z sufitu zwisały żarówki bez kinkietów, kuchnia była w dość surowym stanie, a salon miał jedynie kanapę i szklany stolik, ale mieli to przecież urządzić razem. Teraz wystarczyło to, że ekipa od przeprowadzek z grubsza rozpakowała ich rzeczy, warstwa kurzu została starta, a ubrania, kosmetyki i inne potrzebne akcesoria znalazły swoje miejsca w szafach i szufladach. Arthur stał w progu pokoju, który miał należeć do Matty’ego i z uśmiechem pakował przygotowane wcześniej ubranka, a potem zniósł je do samochodu razem z fotelikiem, który odpowiednio przymocował. Zerknął na telefon, by sprawdzić godzinę i odetchnął głęboko, widząc wiadomość od Elle informującą, że może już po nią przyjechać. Ostatni raz spojrzał na budynek, który za kilkadziesiąt minut miał stać się ich rodzinnym domem i z uśmiechem wsiadł do samochodu.
      Zaparkowawszy pod salonem fryzjerskim napisał żonie, że na nią czeka i w normalnej sytuacji zapadłby się w fotelu, oczekując na jej przyjście, ale był zbyt podekscytowany, więc wysiadł z auta i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Powoli starał się rzucić ten zły nawyk, nie palił przy Elle ani przy Thei, wypalał może ze dwie czy trzy fajki dziennie i naprawdę z tym walczył, ale emocje tak bardzo w nim dygotały, że nie potrafił akurat dzisiaj sobie odmówić. Wyjął więc jednego papierosa z paczki i wsunął go między wargi, a potem odpalił, opierając się o maskę samochodu i wpatrując się w drzwi wejściowe.
      Gdy te się otworzyły, zamrugał kilka razy powiekami i zakrztusił się dymem. Zakasłał i wyrzucił peta na ziemię, przygniatając go butem. Miał zamiar wstać i podejść do Villanelle, jednak był w tak ciężkim szoku, że nie potrafił się ruszyć. Wciąż opierał się o samochód i patrzył na swoją żonę szeroko otwartymi oczami i z rozchylonymi wargami, nie do końca wierząc, że to, co widzi, to nie tylko majaki jego zeschizowanego umysłu.
      - Ty… Blond… Twoje włosy… Ale… Co? Łał – zdołał wydusić bez ładu i składu, nie umiejąc wymyślić w tej chwili nic bardziej konstruktywnego.

      Artie ♥

      Usuń
  55. [Cześć!
    Tak, to ja :) Wiem, widziałam kiedyś, był jeszcze ktoś taki, ale ja mam niezmienny avatar, haha :D
    Nie wiedziałam, pod którą kartą się odezwać, więc jestem tutaj, ponieważ masz tego konika szachowego :D
    Postać Villanelle jest cudowna. Nie mam pojęcia, jak ona i mój Jaime mieliby się spotkać, ale kto wie, może by się dogadali. Zwłaszcza, że Jaime robi różne, dziwne rzeczy, aby poczuć, że żyje. mam wrażenie, że Twojej Villanelle też by się coś takiego przydało...]

    OdpowiedzUsuń
  56. [Cały czas siedzę na Indywidualnie, a ten blog już mnie kusił od dawna :D Ja się cieszę, że widzę kogoś znajomego :)
    Tak, jakiś konkurs brzmi super, teraz tylko zastanawiam się, czego mógłby dotyczyć... Do wygrania może być wycieczka (?) do jakiegoś budynku zbudowanego w jakimś stylu architektonicznym (co zainteresuje Villanelle, bo studiuje architekturę), ale też w którym w jakiś tajemniczy sposób ginęli ludzie (co natomiast zainteresuje Jaime'ego).
    Chyba że wątek oprzemy bardziej na samym tworzeniu projektu, mniejsza o nagrodę. Tylko musiałabym pomyśleć, bo ja w konkursach nie uczestniczę, to nie wiem, jakie opcje mogą być :D
    I owszem, wciągnie ją w kłopoty, może potem dostać nawet ochrzan od jej męża :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  57. Bywał prawie na każdym wykładzie i ćwiczeniach czy laboratoriach. Po prostu czasami zabalował zbyt mocno i nie miał siły wstać na te poranne zajęcia. Na szczęście miał dobre relacje z kolegami z zajęć, więc mógł się z nimi wymieniać notatkami. Zajęcia z archeologii były naprawdę ciekawe i chętnie na nie uczęszczał. Lubił słuchać o tych wszystkich wynaleziskach sprzed X wieków, dzięki którym tamtejsi ludzie radzili sobie z życiem codziennym w trudnych warunkach.
    Właśnie szedł na kolejne zajęcia, kiedy kątem oka zauważył plakat, wiszący na jednej z wielu tablic z ogłoszeniami i informacjami. Najprawdopodobniej przyciągnął go wielki obraz bardzo starego budynku, o którym kiedyś czytał. Były to strzępkowe informacje, jednak wtedy to nawet go zainteresowało. Podobno w pewnym okresie zginęło tam wielu ludzi pochodzących z różnych klas społecznych, a ich śmierci były dość zagadkowe. Jaime wiedział, że tych ciał tam już dawno nie ma, ale i tak chciał tam pojechać. Miejsce, w którym wybudowano ów "zabytek", znajdowało się nie tak daleko za miastem. I plakat, na który patrzył, informował, że niedługo ruszy konkurs, w którym do wygrania jest wycieczka właśnie do tego budynku.
    Jaime aż zdjął kaptur z głowy i na szybko przeczytał, kiedy i gdzie odbędzie się spotkanie dotyczące tego całego konkursu. Nie mógł przegapić takiej okazji.
    Dlatego wstawił się w wyznaczonej auli chwilę przed rozpoczęciem i zajął wolne miejsce. Nie przyszło tutaj za wielu studentów, pewnie większość to studenci archeologii lub pokrewnych kierunków. Nie widział jednak nikogo znajomego od siebie. Dobre w tym konkursie było również to, że każdy student mógł wziąć w nim udział, niezależnie od kierunku czy tego, na którym aktualnie był roku.
    Po wyjaśnieniu wszystkich zasad i omówieniu tego, co uczestnicy muszą zrobić, aby móc zgarnąć nagrodę, wykładowca powiedział, że wszyscy mają dobrać się w pary. Jaime nie był zwolennikiem prac grupowych, a w dodatku nikogo tu nie znał i nie wiedział, z kim najlepiej by się pracowało. Ostatecznie to los zdecydował, ponieważ został jedynie on i pewna dziewczyna. No to wszystko jasne. Będzie interesująco.
    Uśmiechnął się do niej w ten swój wesoły sposób, który miał już wyćwiczony, a który jednocześnie był dość uroczy.
    - To chyba jesteśmy razem w parze - zaczął, przysiadając się do nieznajomej. - Jestem Jaime. Z antropologii sądowej. A ty?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  58. Jaime przyglądał jej się z zaciekawieniem. Nie wiedział, kim jest i jakie plotki o niej krążyły/krążą po kampusie. Zresztą, nie bardzo go to nawet interesowało; życie innych ludzi, których nie znał, jakie podejmowali decyzje i czy ostatecznie byli szczęśliwi czy też nie. Sam Jaime miał wielu znajomych, ale żadnych przyjaciół, więc też nie bardzo mógłby przejmować się innymi. Dlatego też studentka przed nim była dla niego... neutralna, jeśli można tak to ująć. Aczkolwiek w miarę szybko dostrzegł obrączkę na jej palcu. Fajnie. On sobie nie wyobrażał siebie jako męża.
    - Villanelle? - podłapał, wciąż uśmiechając się wesoło, może trochę to było creepy, ale już trudno, nad tym ciężko było zapanować. - Oglądałem taki serial, gdzie jedna z bohaterek miała tak na imię. Ale o ile dobrze kojarzę, to faktycznie nazywała się inaczej - zastanowił się chwilę, jednak szybko doszedł do wniosku, że nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. - Dobrze trafiliśmy - zmienił temat tak szybko, jak wypowiedział poprzednie słowa. - Mnie też zależy na osiągnięciu celu. Bardzo chciałbym pojechać w tamto miejsce. I cieszę się, że studiujesz architekturę, bo ja kompletnie nie umiem rysować - zaśmiał się cicho. Może i jego mózg zapamiętywał wszystkie informacje, jakie do niego trafiały, ale jakoś zapamiętywanie ruchów dłoni trzymającej ołówek i coś bazgrającej na kartce było zupełnie inna bajką. - Myślę, że najlepiej byłoby spotkać się w bibliotece albo w jednej z kawiarni studenckich, gdzie mają duże stoły. Chyba, że wolisz coś sama przygotować... Nie wiem, nie jestem dobry w pracach grupowych - przyznał od razu. Chyba najważniejszy był podział pracy, a potem złożenie wszystkiego do kupy, ale może nowa koleżanka z architektury miała inny pomysł, który przypadnie i jemu do gustu.
    Jaime uznał to za duże szczęście, że trafił właśnie na Villanelle, ponieważ miał wrażenie, że się dogadają. Nie chodziło tylko o to, że studiowała kierunek, który w tym konkursie im się mocno przyda ani o to, że na wstępie zakomunikowała mu, że ma zamiar wygrać. Na pewno wszyscy przyszli tutaj z takim nastawieniem. Nie był to przecież jeden z przedmiotów na kierunku wiodącym, który nie jest do niczego potrzebny albo który chce się zaliczyć obojętnie jak, byle mieć to z głowy.
    - Kiedyś trochę czytałem o tym budynku i nie mogę się doczekać aż znajdziemy się na miejscu - powiedział to takim tonem, jakby już wygrali, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Oby tylko nie zapeszył. Podobno zbytnia pewność siebie prowadziła do porażki. Albo donikąd. - To kiedy masz czas?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  59. Zwyczajnie nie mogłoby jej tutaj nie być. Poza tym widziała w jakim stanie jest Villanelle, musiałaby już być bez serca, aby zignorować to, że teraz potrzebuje obecności przyjaciółki. Sama jej zresztą też potrzebowała i chciała znowu mieć ją w swoim życiu. Miały teraz całe lato na to, aby po prostu nadrobić stracony czas. Przede wszystkim Carlie postawiła sobie tego dnia za cel, aby nieco przyjaciółkę rozruszać. To wszystko co się wydarzyło było okropne, nie będzie mogła od tego uciec, ale też nie mogła cały czas być przygnębiona. Wierzyła, że z jej dzieckiem będzie wszystko w porządku i nawet na moment nie pomyślała inaczej, a sprawy między nią i jej mężem na pewno też się poukładają. Może nie od razu, ale z czasem na pewno. Wyjście z domu mogło jej naprawdę dobrze zrobić. Świeże powietrze zawsze działało na rudowłosą uspakajająco i być może, gdy Elle się dotleni i wyjdzie do ludzi będzie też mogła spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy.
    — Nikomu ich nie zabierasz, Elle — powiedziała uśmiechając się do dziewczyny i automatycznie łapiąc ją pod rękę, gdy znalazły się na chodniku. Nie wiedziała jeszcze jaki mają obrać kierunek, więc na chwilę obecną wolała zdać się na Elle, która może miała już plan, gdzie chce iść. — Widzę, że jest ci ciężko, ale prędzej czy później będziecie musieli porozmawiać. A dzieci, to neutralny temat. I wiesz, gdybyś potrzebowała czegokolwiek z waszego mieszkania, czy coś, to daj mi znać. Albo jakbyś chciała zobaczyć małego, to z tobą pójdę. Wystarczy jeden telefon albo sms — dodała uśmiechając się do niej lekko. Nigdzie się nie wybierała, była teraz dla niej dostępna przez cały czas. Nawet, gdyby w środku nocy wysłała sms, że potrzebuje pomocy po pół godzinie już byłaby na miejscu. Albo nawet szybciej, łamiąc przy okazji parę przepisów drogowych, ale kto by na to w takiej sytuacji patrzył?
    — Zawsze będę, nie masz mi za co dziękować — odparła szczerze — hej, lody! — zawołała, kiedy dotarł do niej charakterystyczny dźwięk małej ciężarówki czy furgonetki, nigdy nie była pewna, jak poprawnie się to nazywa, która rozwoziła lody. Był początek lata, słońce grzało i zdecydowanie taki dzień zasługiwał na porządne lody. — Te zawsze poprawiają humor, co ty na to? Nie wiem, jak ty, ale mi się marzy słony karmel z posypką z orzechów i może z czekoladową polewą. W każdym razie, chcę dużo kalorii i mieszankę smaków.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  60. Jaime pokiwał głową i znów się uśmiechnął.
    - Tak, to ten serial. Dobry był, ale chyba jednak cieszę się, że nie utożsamiasz się z seryjną zabójczynią - stwierdził całkiem poważnie, żeby zaraz roześmiać się cicho pod nosem. No tak, Jaime był dość specyficzny i czasami trudno go było zrozumieć lub za nim nadążyć. Ale czasami się starał i tak też zamierzał robić, współpracując z Villanelle. Przecież nie chciał jej od siebie odstraszyć, nie, kiedy im obojgu zależało na narodzie.
    Jaime póki co nie miał lepszych pomysłów, więc zgodził się z nową koleżanką, że połączenie obu kierunków i porównanie danej epoki z teraźniejszością może się udać. Co do samego porównywania to jeszcze nie wiedział, jak mieliby to zrobić, ale co dwie głowy, to nie jedna.
    - To ja proponuję od razu wczesne średniowiecze - zaznaczył. - Budynek wtedy już trochę stał, a pewnej jesieni zdarzyło się tam coś tajemniczego, czego ówcześni nie potrafili wyjaśnić. Zginęło tam wielu ludzi na różne sposoby. Pochodzili oni z różnych klas społecznych. Nie potrafiono wtedy ułożyć konkretnej tezy. Możliwe, że dzisiaj sprawa ta zostałaby rozwiązana - wzruszył ramionami. - To by była praca dla mnie. Wiesz, poszukanie informacji o zgonach i tak dalej. Może uda mi się coś odnaleźć w bibliotekach, może w internecie znajdę jakieś ciekawe książki i informacje - zaczął wymieniać i już wyobrażał sobie swoją pracę. Jednocześnie trochę się denerwował, że nie znajdą wystarczającej ilości informacji potrzebnych do prezentacji. Na szczęście mieli dużo czasu i najwyżej zmienią koncepcję.
    Spojrzał na dziewczynę trochę zaskoczony. Mąż, dwójka dzieci... Łał. Ile Villanelle mogła mieć lat? Wyglądała bardzo młodo i już podjęła takie decyzje? Nic do tego oczywiście nie miał, raczej podziwiał, że dziewczyna ma tak poukładane życie, iż potrafiła ogarnąć rodzinę i studia. Czapki z głów. On czasami samego siebie nie potrafił ogarnąć, a co dopiero całą resztę. No dobra, na studiach szło mu znakomicie, ale nie o to chodzi, okej?
    - Mam wolne popołudnia i wieczory. W weekendy różnie, ale domyślam się, że wolisz ten czas spędzać z rodziną. Myślę, że spokojnie od piętnastej możemy się umówić - uśmiechnął się ponownie, tym razem jak normalny człowiek.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  61. Podejście nowej koleżanki bardzo mu się podobało. Cieszył się, że trafił akurat na nią, ponieważ swoimi słowami i zachowaniem (zapisywanie w notatniku) utwierdzała go w przekonaniu, że zrobi wszystko, aby wypaść jak najlepiej na pokazie i wygrać razem z nim główną nagrodę. I Jaime nie mógł się już doczekać ich wspólnej pracy. Dodatkowo, Elle była gotowa na ewentualne poświęcenie weekendów, co uspokoiło już totalnie Moretti'ego.
    - Dobry pomysł z tą renowacją i wykorzystywaniem elementów z różnych czasów i współczesnej technologii. Zajmiesz się tym czy mogę ci jakoś pomóc? - zaproponował od razu. Rysować nie umiał, ale wyszukiwanie informacji w internecie mogłoby mu sprawić frajdę. Jeśli chodzi o teorię to, cóż, był w tym bardzo dobry.
    Życie Jaime'ego było jednym wielkim bałaganem, ale w przypadku studiów - wszystko było poukładane. No, w miarę. Nie martwił się o oceny, bo zawsze zdobywał dobre stopnie. Radził sobie najlepiej na roku i nawet przez chwilę dawało mu to szczęście. W przypadku życia osobistego... cóż, tu już było gorzej. O wiele gorzej, ale nie zamierzał pozwolić wyjść temu w nieodpowiednim momencie podczas projektu.
    - Postaram się coś takiego zrobić, ale mówię, wszystko zależy od tego, ile i jakie informacje znajdę. Może ten wykładowca, który to wszystko organizuje, będzie coś na ten temat więcej wiedział - spojrzał na faceta, który siedział przy biurku i coś zapisywał. - Właśnie, trzeba do niego podejść i podać mu nazwiska - przypomniało mu się. W końcu organizatorzy musieli wiedzieć, ile osób jest chętnych. Na zgłaszanie tematów mieli tydzień. Na szczście Elle i Jaime'emu nie zajęło to wiele czasu. Koncepcja na projekt bardzo mu się podobała. - Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby je znaleźć i zaprezentować to w odpowiedni sposób - uśmiechnął się do niej i nawet puścił oczko.
    Podał jej swój numer, zapisał jej w swoim telefonie, od razu zapamiętując go. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się to przydać.
    - To ja proponuję póki co zbierać informacje, a kiedy wpadniemy na coś jeszcze, po prostu powiadomić tę drugą osobę i ustalić, co i jak. Spotkać możemy się wtedy, kiedy będziemy mieli już coś więcej. Więc jak? - zaproponował, chowając telefon.
    Jaime nie przepadał za grupowymi pracami, ale współpraca z Elle zapowiadała się nieźle. Miał nadzieję, że się nie pomyli, a efektem końcowym będzie wspólna wycieczka do miejsca, do którego oboje chcieli się udać. Z różnych pobudek, ale ich celem była konkretna budowla.
    A dodatkowo, Elle wydawała się być dobrym materiałem na koleżankę. Nie chciał jednak zapeszać, czy coś. Musi dać temu wszystkiemu czas. No i nie wiadomo, jakie podejście miałaby sama zainteresowana. Może okaże się, że to znajomość tylko na czas konkursu.

    [Przeskakujemy do prezentacji czy jeszcze coś im damy do roboty? :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  62. Widział, że dziewczyna ma już dość, ale on nie zamierzał przestać. Etap bycia cudownie odmienionym człowiekiem i przyjacielem całego świata miał już za sobą i nie przejmował się kompletnie tym, w jakim stanie znajduje się teraz Morrison. Dostała proste zadanie i je zawaliła, a za takie coś z automatu groziły pewne konsekwencje, nie tylko w jego firmie.
    - Nazywam się Blaise Ulliel, mam prawo mówić i robić co zechce, zwłaszcza w moim gabinecie – uśmiechnął się i zaczął podrzucać do góry piłeczkę golfową – Masz jakiś problem z kontrolowaniem emocji? Schizofrenia nie jest podobno zaraźliwa, ale kto wie, może jednak zdarzają się jakieś wyjątkowe przypadki – rzucił, przyglądając jej się z litością. Potrafił być wyjątkowo bezduszny i bezwzględny i choć starał się tego za wszelką cenę unikać, zaczynał zachowywać się dokładnie tak, jak znienawidzony przez niego ojciec.
    - Jestem skurwielem, fakt, ale przynajmniej jestem zdrowy i poczytalny. Wszystko co mówię i robię czynię zupełnie świadomie, a twój mąż niekoniecznie. Poczytaj więcej o tej chorobie, o tym, że jesteś zajebiście wyrodną matką, skoro skazujesz swoje bachory na cierpienie. Tak, cierpienie, bo inaczej nie da się tego nazwać – wstał z miejsca i odłożył podpisaną piłeczkę na miejsce przy oknie, gdzie znajdowała się jego pokaźna kolekcja – Na razie wydaje ci się, że wszystko jest z nimi porządku, ale zobaczysz co się z nimi stanie, kiedy zaczną dorastać. Będą słyszeć głosy, dziwnie się zachowywać, rówieśnicy się od nich oddalą i zostaną kompletnie sami, zamknięci w ścianach jakiegoś psychiatryka dla dzieci. Świetlną przyszłość im zgotowaliście, nie ma kurwa co – prychnął, kręcąc przy tym zrezygnowany głową. Dzieci i Arthur to był zdecydowanie jej najczulszy punkt, a on miał dzięki temu psychiczną przewagę. Jeśli już sobie coś postanowił, zawsze ciągnął to do końca i nie zamierzał dać jej spokoju, nawet jeśli wyjdzie z jego gabinetu i uzna tą rozmowę za skończoną.
    - Tak, jestem psychopatą, ale to wciąż lżejsze i lepsze niż schizofrenia słonko – mrugnął do niej, kompletnie nic nie robiąc sobie z tego, w jakim znalazła się stanie. Sama do tego wszystkiego doprowadziła, w dodatku właśnie go zwyzywała, co tylko jeszcze bardziej pogrążało ją i jej rodzinkę.
    - Zbierz w sali konferencyjnej cały dział, w którym pracuje Morrison. Właśnie podjęła bardzo ważną decyzję i musi im wszystkim coś przekazać – rzucił podniesionym głosem do sekretarki, aby dziewczyna to wszystko usłyszała, zanim schowa się w windzie albo ucieknie z budynku.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  63. Wyjście na prostą po wszystkim, co razem przeszli, wcale nie było takie proste. Ten weekend nad jeziorem był jak świeży start, był wszystkim, czego mogli potrzebować, by naprawić to, co ich łączyło. I na razie zdawało się iść w dobrym kierunku. Elle znów była tą Elle, w której się zakochał i naprawdę uwielbiał to, że przestała być snującym się cieniem, któremu daleko do szczęśliwej żony. I wiedział, że tamto było częściowo jego winą, ale pocieszał się, że teraz również przyczynił się do jej obecnego stanu. I to było samo w sobie piękne.
    Tak samo piękne, jak Elle teraz. Owszem, była inna i pewnie minie sporo czasu, zanim Arthur przyzwyczai się do tej odmienionej wersji, ale piękna. Jak w każdym innym wydaniu.
    - Podoba? – wydusił z lekkim trudem. – To... Do tej pory nie wiedziałem, że lubię blondynki, ale teraz jedną uwielbiam – stwierdził, z zafascynowaniem spoglądając na wprawione w ruch kosmyki i twarz, którą przecież znał na pamięć, a która w tym momencie wydawała mu się zupełnie nowa, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. – Och, ale na pewno brzmisz jak ty – mruknął, wywracając oczami. – Skoro chciałaś je farbować tak kontrastowo, powinnaś to zrobić. A dzieci nie zauważą różnicy, wystarczy,, że zwiążesz włosy, o – podsunął, a korzystając z tego, że Elle się do niego przysunęła, wsunął palce swojej dłoni w jasne kosmyki i przeczesał je powolnym, delikatnym ruchem. Drugą ręką objął ukochaną w pasie i przez moment przytrzymał ją przy sobie, przedłużając pocałunek.
    - Jesteś przepiękna. I nie mogę się doczekać, aż będę mógł za nie porządnie pociągnąć – wyszeptał z łobuzerskim uśmiechem i trącił nosem policzek dziewczyny. Roześmiał się cicho, słysząc coś o zmianie pracy i tak naprawdę ten pomysł mu się podobał, ale... Elle jakiś czas temu miała rację. Potrzebowali przestrzeni, a bycie ze sobą przez całą dobę sprawiłoby, że prawdopodobnie mieliby siebie wzajemnie dość.
    - A założysz okulary i coś skąpego? Bo jeśli tak, myślę, że to nie wypali. Zamknąłbym się z tobą w gabinecie i nie miałoby to wiele wspólnego z pracą. Wiesz o tym, prawda? – wymruczał i zaczepnie klepnął Elle w pośladek, po czym, idąc za jej przykładem, podniósł się z maski i wsiadł do auta, przekręcając kluczyk w stacyjce.
    - Jak się z tym czujesz? – spytał, wyjeżdżając z parkingu. Patrząc na drogę, odszukał po omacku dłoni Villanelle i splótł ze sobą ich palce, opierając dłonie na jej udzie. Uśmiech na jego twarzy z żartobliwego zmienił się w ciepły, spokojny. Jakby chciał pokazać, że wszystko zmierza w dobrym kierunku i jeszcze dzisiaj ułoży się cała reszta, na co przecież tak długo czekali. – Z tym, że Matty w końcu będzie z nami? I że przestaniemy się gnieść w małych mieszkaniach? Tylko szczerze, kochanie. Jesteś na to gotowa? -dodał, przypominając sobie o wszystkich problemach, które Elle musiała pokonać, by zbliżyć się do swojego własnego synka. Kilka tygodni temu bałby się zadać takie pytanie, ale przecież teraz wszystko było inaczej, prawda? To nieszczerość wszystko zepsuła, więc szczerość musiała to naprawić.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  64. Cudownie było oglądać ją w takim wydaniu. Taką rozpromienioną, niemalże tryskającą szczęściem i Arthur nie mógł pozbyć się z głowy myśli, że właśnie dlatego tyle wycierpieli; żeby móc teraz cieszyć się nawet drobnymi rzeczami, chociaż przeprowadzka i odebranie synka ze szpitala nie było drobną rzeczą, a raczej tym, na co czekali z niecierpliwością od kilku miesięcy.
    - Zawsze jesteś dla mnie piękna – wyszeptał i nie mogąc się powstrzymać, kolejny raz przeczesał palcami jasne kosmyki. – I uwielbiam cię taką… Spontaniczną. Widzę wtedy przed sobą dziewczynę, która zażądała, żebym ją pocałował i wiem, że to właśnie dzięki niej jesteśmy tu, gdzie jesteśmy – dodał z nieco rzewnym uśmiechem na ustach. Wracanie do tamtych czasów miało w sobie coś przyjemnego. Choć nie był pierwszej młodości, wtedy ich zachowanie w stosunku do siebie wydawało się niewinne. Przecież tylko spotykali się poza uczelnią, prawda? A potem zrobili razem dziecko i przestało być tak niewinnie.
    - Przypominam, że łazienka czeka na chrzest – roześmiał się cicho i zamruczał, gdy Elle oblizała wargi. Osobiście wolałby, żeby to jemu pozwoliła to zrobić, ale powstrzymywała go świadomość, że czekał na nich synek. – Thea zwykle wie, kiedy dać nam chwilę dla siebie. Ciekawe, czy Matt też to wyczuje – powiedział w zamyśleniu, odwzajemniając uścisk dłoni i zerknął przelotnie na ukochaną. – Nie wiem. Strach miesza się z podekscytowaniem. To znaczy… Nie boję się, że nie damy sobie rady. Wiem, że ułożymy wszystko tak, żeby nadążyć, przecież już nam się udawało. Bardziej… Nie wiem, może to śmieszne, ale Thea go nie zna. A co, jeśli… Jeśli będą ze sobą walczyć, tak jak ja z Tilly? Wiem, że wychowamy ich lepiej, niż moi rodzice nas, ale boję się, że początek będzie trudny, bo zazdrość to silne uczucie – powiedział, odruchowo wzdrygając się na samo wspomnienie. Był kilka lat starszy od Mathilde, więc mniej więcej pamiętał, jak wyglądał powrót rodziców razem z nią tuż po narodzinach. Arthur udawał, że troszczy się o siostrę, a gdy mama się odwracała, dawał jej pstryczki w nos czy w uszy, żeby się rozpłakała. Wmawiał sobie, że im częściej będzie płakała, tym bardziej rodzice ją znienawidzą i odeślą tam, skąd przyszła. Tak się nie stało, a Morrison szybko dał za wygraną, odsuwając się w cień siostry; jej dziecięcych rysunków, jej ocen, jej urodzin… Wszystko było ważniejsze i lepsze.
    - Oczywiście, że nie będziesz siedzieć w domu z dziećmi i psem, chyba że sama tego zechcesz – prychnął i ścisnął delikatnie jej udo. – Gdybym mógł znowu wziąć wolne, byłbym z wami przez cały czas, ale… Dziekan zrobił się trochę cięty i muszę się pilnować. A opiekunka to dobry pomysł. Wiesz, moglibyśmy powoli przyzwyczajać do niej i Theę, i Matta. I Vadera – stwierdził i uniósł dłoń Elle do ust, całując jej wierzch. – Jasne, królowo, co tylko sobie życzysz – dodał z szerokim uśmiechem, a zatrzymawszy się na światłach wykorzystał moment i nachylił się nad ukochaną, wpijając się w jej usta krótko, acz intensywnie. Jęknął przy tym cicho i opadł z powrotem na oparcie fotela, patrząc, jak sygnalizacja zmienia się z żółtej na zieloną. – Kiedyś na tych światłach stało się dłużej – wymamrotał pod nosem, ruszając. – Co konkretnie chciałabyś kupić? – zapytał, skręcając w przedostatnią prostą prowadzącą do szpitala, z którego już za momencik mieli odebrać swoje ukochane dziecko.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  65. - Będziesz ciekawym wybrykiem natury – stwierdził z rozbawieniem, mimowolnie próbując sobie wyobrazić Elle ze skrzydłami pokrytymi piórami. Żeby było ciekawiej, nie były białe, a szare, bliższe czerni. W takim wydaniu z tymi blond włosami, może w szpilkach i czymś obcisłym jego żona byłaby prawdopodobnie najpiękniejszym ucieleśnieniem demona.
    Wbił paznokcie w wewnętrzną stronę swojej dłoni, przywołując się do porządku. Kierunek, w którym biegły jego myśli, był cholernie niepokojący i nie miało to związku ze świadomym Arthurem. Kolejny atak powoli się zbliżał, brunet doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przerabiali to z Brownem tyle razy, że potrafił rozpoznać pierwsze objawy, a po nich halucynacje były kwestią dni, może tygodni, w rzadkich przypadkach. Problem polegał na tym, że ten dzień miał być nowym początkiem. Czymś pięknym, czymś, co miało ich cieszyć do końca życia, co mieli wspominać na stare lata wtuleni w siebie na tarasie z gorącą herbatą w dłoniach. Nie mógł tego spieprzyć informacją, która na razie i tak nic nie wnosiła.
    Powiem jej jutro. Jutrzejszy dzień nie będzie tak ważny.
    - Możliwe – przyznał, choć chciał powiedzieć coś zupełnie innego. Ale mieli przecież rozmawiać szczerze. – Ale po tym stresie będzie tylko lepiej. Thea już zostanie w tym domu, a Matt zawsze będzie jej młodszym braciszkiem. Zresztą… Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie ma innego wyboru, musi przywyknąć. Jesteśmy rodziną i mamy dom, w którym zamierzamy zamieszkać. Nasza córka jest tego częścią, tak samo jak syn – powiedział cicho, na moment tracąc z twarzy ten spokojny uśmiech. – Owszem. Nie róbmy im tego, co zrobiono mi – westchnął cicho, głaszcząc kciukiem wierzch dłoni ukochanej. – Wypominasz mi doktorat? – mruknął, unosząc jedną brew, a na wargi wpłynął zaczepny uśmieszek. – Nieładnie. Wiesz, jaka grozi za to kara? I wcale nie mówię o złej ocenie – wyszeptał, trącając nosem jej nos i nieco mocniej ścisnął dłonią szczupłe udo.
    - Słucham? Chcesz zamienić króliczka mojej księżniczki? Nie, nie pozwolę na to. Kupimy im wszystko, co nam się spodoba, ale króliczka to ty zostaw – roześmiał się i skupił się na tym, by równo zaparkować. Po zgaszeniu silnika wziął głęboki wdech i wysiadł, idąc w ślady Elle. Otworzył tylne drzwi i zawiesił sobie na ramieniu torbę, która miała w sobie wszystko, co Villanelle wcześniej przygotowała, a dłoń zacisnął na rączce nosidełka.
    - Kochanie, po prostu włożyłem do torby wszystko, co przygotowałaś. Nic nie wyjąłem, nic nie dołożyłem. Trochę zaufania by cię nie zabiło, prawda? – spytał, splatając ze sobą ich palce i powoli kierując swe kroki do szpitala. – Nic mu się nie stanie. Jest silny. Przecież wychodzi do domu – zauważył i przycisnął wargi do skroni Elle, całując ją czule. W tej samej chwili dopadła go myśl, że tak to powinno wyglądać rok temu. No, może z tym wyjątkiem, że jego żona powinna być na sali poporodowej i czekać na niego z Theą w ramionach. Wtedy owszem, mógłby o czymś zapomnieć, przecież przygotowywałby rzeczy zupełnie sam, w dodatku spięty ze stresu związanego z odebraniem dwóch najważniejszych kobiet jego życia ze szpitala.
    Ale nie było mu dane, a teraz oboje szli korytarzem prowadzącym na neonatologię. W jakimś sensie było łatwiej.
    - Będę mógł go ubrać? W sumie… Jeszcze nie miałem okazji – wymamrotał i odruchowo zerknął na torbę. Pielęgniarki kilka razy proponowały mu zajęcie się synem w stu procentach, ale Arthur ostatecznie rezygnował. Bał się, że zrobi chłopcu krzywdę, że poruszy za mocno jakąś rurką wystającą z maleńkiego ciała lub też całkowicie ją wyrwie. Teraz Matt miał być bez tego medycznego ustrojstwa, ubranie go nie powinno być trudniejsze, niż w przypadku Thei. – Chyba, że ty chcesz. Dostosuję się – dodał szybko, znowu się wycofując.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  66. - Wiesz, niekoniecznie wyobrażam sobie takie wydanie z dziobem. Bardziej myślałem o skrzydłach z piórami. Ale skoro wolisz być ptakiem z Ulicy Sezamkowej… Kim jestem, żeby ci tego zabraniać? – roześmiał się głośno i przyciągnął do siebie jej rękę, by ucałować miejsce, które przed chwilą wskazywała.
    - Owszem, mógłbym tak powiedzieć, ale mieliśmy być ze sobą szczerzy, a tak właśnie myślę. Kochanie, to są tylko dzieci. Dzieci kierują się prostymi emocjami i wyrażają je spontanicznie. Musimy być przygotowani na wszystko i wiesz… O ile nie lubię uprawiania czarnowidztwa, w tym wypadku wolę patrzeć negatywnie i ewentualnie pozytywnie się zaskoczyć, niż na odwrót – westchnął, tym razem poważniejąc nie na moment, a po prostu utrzymując w takim tonie rozmowę. – Oczywiście, że będą. Nauczymy ich tego. A potem same się douczą. Ale rodzinne weekendy to bardzo dobry pomysł. Możemy zacząć od spacerów, siedzenia na kocu w ogrodzie… Och, to brzmi naprawdę super – wyrzucił z siebie na wydechu i niemalże podskoczył w miejscu z ekscytacji. Jeśli ich rodzinne życie miało wyglądać właśnie w taki sposób, jak w jego wyobrażeniach, cholernie nie mógł się go doczekać.
    - Przez ciebie czuję się jak leń i nierób. Moje ego bardzo w tej chwili cierpi, wiesz? – wymamrotał z udawanym oburzeniem, bo nie mógł odmówić jej racji. Coraz częściej rozważał utrzymanie się na uczelni tylko do momentu, w którym bez problemu otworzy swoje biuro, bo doktorat nie był mu do niczego potrzebny. Jasne, duma dotychczas nie pozwalała mu zrezygnować w cholerę, ale praca utknęła w martwym punkcie w chwili, gdy Elle wyjechała po ich wspólnej nocy i od tamtej pory Arthur nawet do niej nie zajrzał, a przez nadmiar problemów nie pamiętał nawet zbyt dokładnie, o czym miał zamiar pisać. – Co ty na to, żeby wspólnie urządzić biuro? Może jeszcze zanim wrócisz na uczelnię i do pracy, a już zapoznamy dzieci z tą… Jakkolwiek nazywa się ta kobieta, hm? Bo, tak szczerze… Po co mi ten doktorat? Mam dyplom, mogę otworzyć własną firmę. I tak nie mam czasu na pisanie tej głupiej pracy – westchnął, krzywiąc się mimowolnie. – Nie, nieważne. To nie jest dzień na rozmowę o pochopnych wyborach życiowych – dodał, kręcąc gwałtownie głową, jakby chciał wyrzucić z niej nadmiar myśli.
    Usprawiedliwienie puścił mimo uszu w obawie, że powie ciut za dużo, pijąc do narodzin Thei. Nie mógł tego wiecznie wypominać, zwłaszcza, że sam był sobie winien. I wiedział, że nigdy się z tym do końca nie pogodzi, ale nie chciał psuć Elle humoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ja też się cieszę. Tak długo na to czekaliśmy, że… Teraz po prostu musi być idealnie. Należy nam się taki prezent od losu – powiedział, obejmując ukochaną ramieniem i przytulając do siebie. – Wiem. Ja tylko… On jest taki maleńki, a ja mam takie wielkie ręce… Nigdy go nie ubierałem i boję się, że coś mu zrobię. Kangurowanie to jedno, ale podnoszenie nóżek, wkładanie rączek w rękawki… Przeraża mnie to – przyznał cicho i wzdrygnął się lekko.
      Wątpliwości, które zobaczył w oczach Villanelle, wcale mu nie pomogły. Patrzył z niepokojem na jej twarz i wolną rękę ułożył na boku ciepłej szyi, odgarniając przy okazji jasne włosy.
      - Ja ciebie też kocham… Na pewno wszystko w porządku? – spytał, chociaż wiedział, jaką usłyszy odpowiedź. Prawdopodobnie byli dla siebie stworzeni również pod względem dbania o samopoczucie drugiej połowy. On nie chciał martwić jej, ona nie chciała martwić jego i tego nie była w stanie przebić nawet obietnica dzielenia się swoimi myślami. Tacy po prostu byli. – Już jest – wyszeptał i nachylił się nad blondynką, by czule ją pocałować i razem z nią nacisnął klamkę, a potem przekroczyli próg oddziału. Nie wydawał się już tak ponury i pełen smutku. Morrisonowie byli szczęściarzami, którzy mieli opuścić szpital z żywym, płaczącym dzieckiem, a nie z małą trumienką, co tutaj było nader częstym zjawiskiem. Starał się nie epatować swoim szczęściem, nie patrzył też na pogrążonych w żalu rodziców siedzących na inkubatorami. Zamiast tego starał się jak najszybciej przemknąć do gabinetu lekarskiego, gdzie Matt miał przejść ostatnie badania. Cały czas ściskał dłoń ukochanej żony, a chwyt rozluźnił nieznacznie dopiero, gdy pielęgniarka oznajmiła, że mogą wejść do środka i zamknęli za sobą drzwi.

      Artie ♥♥♥

      Usuń
  67. Świat, w którym żył Noah z pewnością był okropny, brutalny i nieprzyjazny. Może dlatego nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby mieć dzieci? Nie w takim świecie. Stanowczo nie. Wystarczająco martwił się o bezpieczeństwo siostry, żeby nie dodawać sobie kłopotów z bardziej bezbronnymi istotami.
    Tym jednak razem rzeczywistość zachowała się względem Noah złośliwie i naprawdę oberwał za niewinność. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że spotkał Elle, a nie jakiegoś wroga… kolejnego czy potencjalnego. W końcu w takim stanie nie trudno byłoby go dobić.
    - W takim razie taksówka… brzmi nieźle - przyznał. - Tak… podam… spokojnie. Wynajmuję pokój nie tak daleko stąd… - dodał i spróbował się do niej uśmiechnąć, ale ból żuchwy mu w tym nie pomógł.
    - No… em… nie czuję się za dobrze, ale… to nic poważnego. Tylko obicia… naprawdę. Wystarczą proszki i trochę maści… - zapewnił.
    - No i… dziękuję, że nie uciekła pani z krzykiem - dodał bardziej żartobliwym tonem. Kobieta wyglądała na tak zmartwioną jego stanem, że aż przyprawiała go o wyrzuty sumienia. Jak mógł zawracać głowę spokojnej osobie?

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  68. Wszystko, o czym rozmawiali w drodze do szpitala, jakoś zeszło na dalszy plan. Cała uwaga Arthura skupiła się na tym maleńkim chłopcu leżącym w szpitalnym łóżeczku. Był tak maleńki, że niemal znikał w rożku, który i tak miał najmniejszy możliwy rozmiar. W Morrisona natomiast najbardziej uderzyło to, jak cholernie dziwnym widokiem był Matt bez żadnych rurek i urządzeń monitorujących funkcje życiowe. Mężczyzna nie mógł się tego doczekać, a teraz miał wrażenie, że patrzy na dziecko, które nie jest ich.
    Nie skomentował słów otuchy, bo przecież mógł sobie świetnie radzić z Theą, ale nie miał nigdy do czynienia z noworodkiem. Jego córeczka miała trzy miesiące, gdy dane mu było potrzymać ją pierwszy raz. Matt teoretycznie był w jej wieku, ale praktycznie miał wymiary dopiero urodzonego dziecka. Arthur kolejny raz spojrzał na swoją dłoń, która zdawała się połową całego ciała chłopca i wzdrygnął się.
    - Może jednak ty powinnaś to zrobić – wyszeptał, gdy lekarka przestała mówić i przekazała im wszystkie dokumenty. Brunet odstawił torbę z rzeczami dla Matta obok przewijaka i wytarł dłonie o spodnie, dopiero po chwili orientując się, że powinien je umyć, co też zrobił i kolejny raz stanął nad chłopcem. Matt nie spał, ale nie płakał, zupełnie jakby wyczuwał, że za chwilę coś się zmieni i musi współpracować ze swoim przerażonym ojcem. – Boże, jesteś taki maleńki – jęknął i pochylił się nad niemowlęciem, po czym wsunął ręce pod drobne ciałko i ostrożnie je podniósł. Oparł chłopca na swoim barku i przymknął powieki, oddychając głęboko, jakby to miało sprawić, że ubranka magicznie wskoczą na miejsce same z siebie. – Pamiętasz, synu? Faceci muszą trzymać się razem. Powinniśmy współpracować. Myśl o tym, że im szybciej cię ubierzemy, tym szybciej mamusia kupi ci coś fajnego. Powiedziała tak w samochodzie, przysięgam – mamrotał, powoli pochylając się nad przewijakiem, żeby odpowiednio ułożyć Matthew. Rozwinął rożek i zabrał się za rozbieranie chłopca, by następnie wyjąć z torby ubranka, w których miał opuścić szpital i wsunąć najpierw nóżki, a potem rączki. Przy górnych kończynach jednak coś poszło nie tak, prawdopodobnie niezbyt odpowiadała maleństwu opcja z przekładaniem przez rękawki, bo skrzywiło się, a chwilę później po pomieszczeniu rozniósł się donośny, bardzo niezadowolony płacz.
    - Widzisz? Mówiłem, że ty powinnaś to zrobić – wydusił brunet i wyprostował się gwałtownie, odsuwając się od chłopca. – Proszę, Elle… Nie chcę zrobić mu krzywdy. Zobacz, on jest taki… Mikroskopijny, ty masz drobne ręce, a ja… - jęknął i wyciągnął przed siebie drżącą dłoń. Jakim cudem kilka miesięcy temu był w stanie przytulać syna bezpośrednio do swojej skóry i nie bać się, że go skrzywdzi, a teraz przerażała go perspektywa ubrania niemowlaka, choć przecież robił to tak wiele razy z jego siostrą? Wręcz podchodził do tego entuzjastycznie, zadowolony, że w końcu może się na coś przydać i nie tylko odciążyć Elle, ale też zacieśnić nieco nadszarpnięte więzi z Theą.
    - Nie mogę – wymamrotał i cofnął się kilka kroków, ustępując miejsca Villanelle. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i skulił się w sobie, niepewny, co ma ze sobą teraz zrobić. – Przepraszam, ale nie mogę. Ma wyjść ze szpitala, a nie znowu do niego trafić przez własnego ojca.

    przerażony Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  69. Agnes nie lubiła się nudzić. Musiała być w ciągłym ruchu i ciągle coś robić. Nie mogła usiedzieć w pustym mieszkaniu i nawet, jak nic nie robiła, to tak naprawdę robiła. Było to nieco skomplikowane do wyjaśnienia, ale nie przejmowała się tym. Co prawda od wypadku sporo się zmieniło, ale powoli wracała na dawne tory. Starała się również nie myśleć o tych strasznych chwilach i po prostu cieszyć się tym wszystkim, co ją otaczało. Doceniała to co miała, a szczególnie rodzinę oraz przyjaciół, którzy okazywali jej naprawdę bardzo dużo wsparcia. Szczególnie rodzice, u których pomieszkiwała kątem oraz starszy, durnowaty brat. Wiedziała, że jest ważna dla brata, on dla niej również, jednak kiedy się wybudziła i dowiedziała się, co młody mężczyzna zrobił... Nie mogła opanować wzruszenia. To dla niej nauczył się gry na gitarze, choć przed wypadkiem nie mogła go do tego nakłonić. Ponadto otworzył bar i nazwał zdrobnieniem jej imienia. Było to naprawdę miłe i cieszyła się, że go ma.
    Z początku nawet się nie kłócili ani nie denerwowali nawzajem. Aggie zaczęła się nawet zastanawiać, czy i jemu coś się w głowie nie poprzestawiało, jednak na szczęście wszystko wróciło do normy. Znów się kłócili, znów sobie dokuczali, a on znów wywracał oczami, kiedy miał jej dość, bo za bardzo go denerwowała i chował przed nią słodycze. Na szczęście Agnes posiadała jakiś specjalny dar i zawsze wyniuchała skrytkę w mieszkaniu brata. Nie wszystko mu podkradała, ale zawsze udawała, że to przecież nie ona. Nawet jeśli na jej ustach był naoczny dowód jej winy. Ale co mogła poradzić na to, że słodycze Tylera zawsze były zwyczajnie lepsze? Nawet jeśli mieli takie same, to jego i tak smakowały lepiej. Ponadto podkradanie ich było czystą przyjemnością.
    Mimo że sporo pracowała i nie potrafiła usiedzieć na tyłku, to czuła się nieco... Samotna. Straciła naprawdę wiele przez ten wypadek. Niby wciąż miała znajomych i przyjaciół, ale większość z nich miała już swoje rodziny oraz inne obowiązki. Aggie była szczęśliwą singielką, a od bardzo dawna nawet z nikim nie kręciła, a tym bardziej nie romansowała. Niby nie miała na to czasu, ale prawda była taka, że nawet nie poznała nikogo interesującego. Ponadto nieco brakowało jej koleżanek. Zazwyczaj słyszała, że nie mają czasu, bo praca, bo rodzina, bo mąż, dzieci i inne sprawy. Niektóre naprawdę nie wierzyły, że Aggie lubi dzieci i nie miała nic przeciwko, żeby kobiety z nimi przychodziły. Dlatego naprawdę ucieszyła się, kiedy Elle zaprosiła ją do siebie na wieczorne pogaduchy.
    Przygotowała się odpowiednio do tej wizyty. Kupiła dobre ciastka i chipsy. Zastanawiała się nad winem, ale doszła do wniosku, że nie miała pojęcia, czy Elle może pić, dlatego zamiast tego kupiła dwa dobre soki. Kaktusowy oraz pomarańczowy. Zaopatrzyła się również w prezenty dla dzieciaków. Podejrzewała, że te będą już spały, ale nigdy nie wiadomo, co takim maluchom strzeli do głowy.
    O umówionej godzinie zjawiła się pod drzwiami do mieszkania blondynki. Wyciągnęła rękę i zapukała kilka razy. Odsunęła się krok w tył, aby nie zarobić drzwiami i czekała.

    Aggie

    OdpowiedzUsuń
  70. Chociaż nie było to ich pierwsze dziecko, a Elle wzorowo zajmowała się Theą, przynajmniej zdaniem Arthura, pewność, z jaką obchodziła się z Mattem wzbudzała jego podziw. Aż trudno było uwierzyć, że jakiś czas temu to właśnie Elle miała problem z dotknięciem chłopca; Morrison nie spodziewał się, że w momencie, w którym ten będzie gotów żyć w świecie zewnętrznym, role się tak diametralnie odwrócą.
    - Przepraszam – westchnął, gdy dziewczyna zapięła syna w nosidełku i się wyprostowała. Na moment objął ją ramionami i przytulił do siebie, wdychając jej zapach, jakby samo to mogło go uspokoić. – Nie wiedziałem, że… To będzie takie trudne za pierwszym razem. Ale masz rację, poćwiczymy. W domu będzie łatwiej – wyszeptał i ucałował czubek jej głowy, choć nie wiedział, czy próbuje przekonać Elle, czy raczej siebie. – Tak, chodźmy. Mamy jeszcze sporo do zrobienia – dodał i odsunął się z delikatnym uśmiechem. Daleko mu było do tego z samochodu, ale zawsze wystarczyło, by sprawiać pozory, choćby przed lekarką, która patrzyła na nich z uśmiechem.
    - Dziękujemy za wszystko – powiedział, podchodząc do kobiety i uścisnął jej dłoń, po czym wrócił do przewijaka, obok którego stało nosidełko i zacisnął palce na rączce, podnosząc Matta. Chłopiec wbijał w niego spojrzenie swoich dużych, brązowych oczu, jakby próbował zrozumieć, co ci wielcy ludzie robią i gdzie go zabierają. Arthur uśmiechnął się znowu, tym razem szczerze i pokiwał głową.
    - Tak, idziemy do domu. Nie bądź taki zdziwiony, wiedziałeś, że prędzej czy później będziesz na nas skazany – roześmiał się cicho i zaczekał na Elle, a potem przepuścił ją w drzwiach i zamknęli za sobą gabinet. Kolejny raz skupiał się na celu, byleby nie patrzeć na pogrążonych w smutku i trzymających się resztek nadziei rodziców. Jeszcze kilka tygodni temu oni też byli w tym miejscu, niepewni, czy ich ukochany synek przeżyje. A teraz mieli zamieszkać razem z nim w nowym domu, zacząć wszystko od nowa i lepiej, niż ostatnio.
    - Wsiądź już do samochodu, muszę jeszcze coś zrobić – polecił, gdy udało mu się przymocować nosidełko i zamknąć drzwi na tyle ostrożnie, by nie doprowadzić Matta do płaczu. Pocałował przelotnie czoło ukochanej i ruszył w kierunku wejścia do szpitala, a raczej kosza, który obok niego stał. Brunet sięgnął do kieszeni i wyjął z niej paczkę papierosów opróżnioną zaledwie do połowy oraz zapalniczkę. Tę ostatnią wyrzucił bez zastanowienia, a fajki wysypał z kartonika na otwartą dłoń i złamał wszystkie na raz. Również je wyrzucił i z uśmiechem zadowolenia z samego siebie wrócił do samochodu. – Zaczynamy. Bez dramatów i bez nałogów. Ma być pięknie – oznajmił, zasiadając za kierownicą i przekręcając kluczyk w stacyjce.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  71. - Wiesz, że lubię cię zaskakiwać. I wiesz, że jeszcze nie raz to zrobię, prawda? – spytał z czułym uśmiechem i nakrył dłoń Elle swoją dłonią, po czym pochylił się i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. – Tak bardzo cię kocham, że pewnie nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić – wyszeptał, zanim całkowicie się odsunął i skupił się na wyjeździe z parkingu i prowadzeniu pojazdu. O ile dobrze pamiętał, po drodze do mieszkania siostry były dwa sklepy z zabawkami, a Arthurowi przypadł do gustu w szczególności jeden. To, że miał prawie trzydzieści lat nie znaczyło, że nie lubił czasami czuć się dzieckiem, a dzięki temu, że teraz był ojcem chłopca, miał usprawiedliwienie dla swojego uwielbienia zabawek. Zwłaszcza tych związanych ze starymi filmami.
    - Bardzo będziesz zła, jeśli kupię sobie jakiegoś szturmowca na baterie? Albo różdżkę świecącą w ciemności? – rzucił z rozbawieniem, włączając kierunkowskaz. – Tak, wiem, mamy wybrać coś dla dzieci, ale… Faceci podobno całe życie są dziećmi. Ja się do tego przyznaję – wymamrotał i przyspieszył nieco, jakby zapominając, że na tylnym siedzeniu jest niemowlę. Po wypadku trudno było mu wrócić do normalności, jeśli chodziło o jazdę autem, ale zaczynał czuć się coraz pewniej i pozwalał sobie na więcej, oczywiście w granicach rozsądku. Był uważny i ostrożny, nie chciał powtórki z rozrywki, zwłaszcza, że teraz miał dla kogo żyć, a biorąc pod uwagę kryzysy, które już udało się Morrisonom pokonać, ani przez moment nie wątpił w to, że ktoś zawsze będzie na niego czekał.
    - Mówisz mi to, bo chcesz mojej pomocy? Myślałem, że panna młoda woli podejmować wszystkie decyzje sama – zauważył i ujął dłoń dziewczyny. Przesunął kciukiem po obrączce, a potem to samo miejsce delikatnie pocałował i oparł jej palce na swoim udzie. – Cokolwiek by się działo, nie chcę cię zobaczyć w sukni. Mieliśmy wystarczającego pecha, nie będę zapeszać. Nawet, jeśli będę stał pod drzwiami i błagał, żebyś pokazała mi się choć przez sekundę, masz być twarda, jasne? – roześmiał się i zaparkował pod niewielkim centrum handlowym. Sklep z akcesoriami dla dzieci był na parterze i zajmował połowę powierzchni przeznaczonej na sklepy, więc było w czym wybierać. Gdyby dogadał się z Tilly wcześniej i odkrył to miejsce, prawdopodobnie cała wyprawka dla Matthew byłaby skompletowana na długo przed jego narodzinami.
    Arthur wysiadł z samochodu i otworzył tylne drzwi, by wyjąć nosidełko ze śpiącym dzieckiem. Brunet uśmiechnął się z rozczuleniem i cicho zamknął je za sobą, po czym obszedł auto i złapał Elle za dłoń, powstrzymując ją przed wejściem do sklepu.
    - Pamiętasz, jak mówiłem, że masz bez skrępowania brać moją kartę, bo to nasze pieniądze? – spytał, sięgając do kieszeni po portfel. Z wyrazem wesołości na twarzy podał go ukochanej. – Szalej ile chcesz. A jeśli tu się nie wyszalejesz, pójdziemy kupić coś dla ciebie. I nawet nie próbuj dyskutować. Dzisiaj świętujemy. Panie przodem – zakończył, kłaniając się lekko i wskazując na drzwi wejściowe.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  72. Aggie nieco podziwiała swoje koleżanki, które już dawno się ustatkowały i założyły własne rodziny. Sama niekoniecznie chciała takiego życia, ponieważ wydawało jej się, że jest zwyczajnie nudne. Codzienne czynności, powtarzane w kółko i w kółko... Żadnej spontaniczności, bo nie wiadomo, co zrobić z dzieckiem, a do tego jakieś kłótnie i negatywne nastawienia. To naprawdę nie było na jej nerwy i wolała swoje życie, które choć nieco samotne, to nie pozwalało jej na nudę. Ponadto nie wyobrażała sobie siebie samej z dzieckiem. To była ogromna odpowiedzialność, na którą blondynka nie była gotowa. Czasami miała problem, aby dostatecznie dobrze zająć się samą sobą, więc co tu dopiero mówić o takim malutkim człowieczku, całkowicie zdanym na nią... Ponadto sama wizja ciąży ją przerażała, a nawet na specyficzny sposób obrzydzała. Mimo wszystko, lubiła dzieci i dla tych, które znała i były jej w jakiś sposób bliskie, była najlepszą ciocią. Przynosiła słodycze, dawała prezenty i wymyślała fajne zabawy. To na razie jej wystarczyło. Ponadto, nawet nie miała co planować przyszłości, bo zwyczajnie nie miała z kim. W jej życiu nie było żadnego bliższego kolegi, a na ostatniej randce nawet nie pamiętała, kiedy była. Wieki temu.
    Po cichu miała nadzieję, że dzieciaki Elle będą już spały, a one same będą mogły porozmawiać, wymienić się nowymi plotkami, a tych u Aggie nigdy nie brakowało, i po prostu spędzić przyjemnie czas. Jednak, jakby przypadkiem któreś z dzieci zrobiło protest, to świat się nie zawali, a Aggie była przygotowana na taką ewentualność i w torebce miała niewielkie prezenty.
    Kiedy tylko zobaczyła blondynkę, wiedziała, że coś jest nie tak. Spojrzała na nią zaskoczona, a potem przeniosła wzrok na jej córkę, która również nie wyglądała zbyt dobrze. Weszła do środka, ściągnęła buty, a skórzaną kurtkę odwiesiła na wieszak.
    – Spokojnie – powiedziała na wstępie i rozejrzała się po wnętrzu, jak zwykła to robić, kiedy gdzieś wchodziła. Od razu zaniosła siatkę do salonu. Wyciągnęła z niej ciastka oraz chipsy i również położyła na stoliku. Dopiero na koniec wyciągnęła sok, a ten z kolei położyła obok stołu. Jednak, jako że naprawdę nie lubiła siedzieć i nie mieć żadnego zajęcia.
    – Niczym się nie martw –powiedziała, otwierając ciastka, a papierek chowając do reklamówki. – Ale może pomóc ci w czymś? Dla mnie to żaden problem, a może dzięki temu szybciej się uwiniemy – zaproponowała, patrząc na blondynkę i jej córeczkę uwaznie.

    Aggie

    OdpowiedzUsuń
  73. Miło było tak wspominać stare dzieje, nie przejmując się upływającym czasem tego radosnego popołudnia. Od tamtego czasu minęło zbyt wiele lat i zbyt wiele się zmieniło, żeby ponownie być zagubionymi nastolatkami. Dla Jaspera wtedy liczyły się intensywne treningi koszykówki, bez której nie wyobrażał sobie życia, a co mu z tego teraz zostało? Całe półki pucharów i zwisających medali w odcieniach złota, srebra lub brązu. I jakby mógł zapomnieć, oczywiście najważniejsza była kontuzja kolana, której nie wyleczył do końca, obawiając się zbyt długiej rehabilitacji. Dodatkowo gdyby podjął się operacji, to stałby się ciężarem dla żony, która musiałaby mu pomagać w codziennych czynnościach. Wiedział od lekarza, że pierwsze tygodnie spędziłby poruszając się o kulach, a może Willow niekoniecznie chciałaby się o niego troszczyć już od samego początku? Uśmiechając się do siedzącej cichutko Thei, popchnął jeszcze raz huśtawkę, obserwując jak macha nóżkami.
    — Czasami miałem wrażenie, że sam z nim jestem, opowiadałaś o nim jak nakręcona i jak tylko miałem się z Tobą spotkać, to wiedziałem o czym będziemy rozmawiać. Tylko Louis i Louis — resztę skomentował krótkim śmiechem, siadając na drewnianym oparciu, które było częścią zadbanej całości, na której można było zawiesić dwie huśtawki i z drugiej strony znajdowała się błękitna zjeżdżalnia.
    Obserwując stabilną konstrukcję przypomniał sobie wiosenne popołudnia, podczas których tata wykonywał dla czwórki swoich dzieci podobną atrakcję. Jako dzieciak większość dnia spędzał na zewnątrz; huśtał się do momentu, w którym bolały go już nogi, a piłkę od koszykówki trzymał w pobliżu, aby grać bez opamiętania. Dokąd ten świat zmierzał? Na takim placu zabaw, w tak zatłoczonym Nowym Jorku, nie powinno być żadnego wolnego miejsca na jakiejkolwiek zabawce, a niemal wszystko stało opuszczone. Czy te maluchy aż tak pokochały wirtualne funkcjonowanie? Kręcąc z niedowierzaniem głową, wyjął po kilkunastu minutach dziewczynkę, biorąc ją na barki. Jako dzieciak kochał, gdy tak go noszono i może miał te siedem lat, a wtedy okazywanie uczuć nie było już w modzie, to obejmował mocno szyję taty, uśmiechając się od ucha do ucha. Chciał, żeby jego przyszłość wyglądała ponownie; wyobrażał sobie, że za parę lat przyjdzie tu z własnymi dziećmi, nosząc je w podobny sposób, jak teraz Theę.
    — Dlaczego miałby kłamać? Ludzie się zmieniają. Ty masz męża, dwójkę dzieci, więc może dorósł do pewnych decyzji i sam biega za swoimi maluchami po jakimś placu zabaw. Nawet ja się ożeniłem, więc i Louisa mogła trafić strzała Amora — zatrzymał się przy wózku, oczekując jak przyjaciółka podniesie się wraz z synkiem. — To co wracamy powoli? Odprowadzę Was pod same drzwi i wracam do żony — uśmiechnął się szeroko, nie dowierzając w znaczenie tego słowa. — Ale to fajnie brzmi. Cudownie mieć kogoś, do kogo wraca się z radością. Na samą myśl o tym, czego możemy się o sobie dowiedzieć tego popołudnia, szybciej bije mi serce.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  74. Czas, jaki mieli na przygotowanie projektu, minął w ekspresowym tempie. Co prawda Jaime w tym okresie zajmował się też innymi rzeczami, więc możliwe, że to dlatego. Ale zbierał informacje, wykonywał swoje części projektu, aby w ostatecznej wersji on i Elle mogli się spotkać i wszystko złożyć w jedną, spójną i piękną całość. Swego czasu dużo się ze sobą komunikowali w postaci wiadomości tekstowych, ale to dlatego, że w ciągu dnia zbierali materiały do projektu na własną rękę. Moretti'emu było głupio, bo wiedział, że jego koleżanka ma rodzinę i pewnie wolałaby spędzać wieczory tylko z nimi, no ale... Nie mógł czekać, to było również ważne. Chciał znać jej opinię na różne tematy, które zbierał.
    W końcu jednak nadszedł ten dzień. Jaime ostateczną wersję przeczytał dwa razy (czasami jego zaburzenie było przydatne), a wieczorem przed snem ustawił sobie kilka budzików, żeby nie zaspać. Podejrzewał, że i tak obudzi się kilka razy w nocy, a potem parę minut przed wyznaczonym czasem, ale wolał jednak się zabezpieczyć. Nie wybaczyłby sobie, gdyby się spóźnił. No i Villanelle na pewno też nie byłaby zadowolona. Oboje włożyli w ten projekt wiele serca.
    Zjawił się przed czasem i razem z Elle zajęli wolne miejsca. On też się denerwował, ale chyba nie aż tak bardzo. Nie przejmował się publicznym wystąpieniem, ale tym, że inni też się świetnie przygotowali na ten dzień, ponieważ im też zależało na głównej nagrodzie. Ich projekty mogły być równie dobre. Oby tylko nie lepsze.
    Jaime chciał odpowiedzieć na pytanie o czymś uspokajającym. Nie miał nic przy sobie. Na uczelnię wolał nie zabierać ze sobą pewnego narkotyku, który lubił sobie zapalić na imprezach. Na szczęście dziewczyna sama sobie poradziła.
    Minęło trochę czasu i w końcu nadeszła ich kolej.
    - Będzie dobrze - uśmiechnął się do niej, a potem poszli na środek przygotować się do pokazu.
    Wkrótce zaczęli, a widownia uważnie słuchała. Jaime wczuł się w swoją część, przedstawiając zebranym różne fakty i mity dotyczące tych tajemniczych i niewyjaśnionych śmierci, jakie miały miejsce w tym budynku, który był głównym tematem konkursu. Przy okazji dodawał coś od siebie, jak to mogło wyglądać i co tam się działo.
    Po wszystkim wzięli swoje rzeczy i wrócili na miejsce.
    - Uważam, że poszło nam naprawdę nieźle - stwierdził i odetchnął. - Jak się czujesz?
    Za nimi była jeszcze jedna grupa. Później mieli wolną godzinę, w czasie której jurorzy mieli zdecydować, kto zdobywa główną nagrodę. Jaime miał ochotę pójść na kawę albo coś zjeść. Zastanawiał się, czy Villanelle również miała na coś ochotę.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  75. To fakt, wszyscy byli dobrzy. Nie bez powodów wzięli udział w tym konkursie. Ale przecież Elle i Jaime też sobie nieźle poradzili. Trzeba było być dobrej myśli i czekać długą godzinę na ogłoszenie wyników. Oprócz wycieczki mieli dostać też inne nagrody, a to na pewno będzie przydatne, gdyby chcieli zapisać się na inne zajęcia lub poszukać dla siebie jakiegoś stażu czy coś. Wygrana była naprawdę ogromna.
    - Daj spokój, my też byliśmy dobrzy - uśmiechnął się do niej szeroko. Wykonali kawał naprawdę dobrej roboty. Jaime świetnie się przy tym bawił. Przy okazji mógł zająć myśli czymś innym niż wyrzuty sumienia lub pomysły, które w większości przypadków były głupie i lekkomyślne. - No jasne, idziemy coś zjeść i napić się kawy - stwierdził i podniósł się z miejsca. - Póki co, nic tu po nas. Wrócimy na ogłoszenie wyników - dodał, widząc, że inne grupy też się zbierają do drzwi wyjściowych. Chyba żaden uczestnik nie zamierzał czekać na auli na przyjście komisji.
    Wyszli więc na zewnątrz. Jaime sprawdził godzinę, a potem w jego głowie pojawiły się nazwy kawiarni, które znajdowały się najbliżej kampusu.
    - Chodź - ruchem głowy nakazał jej iść za sobą. Ruszył szybkim krokiem, aby zdążyli zamówić i wypić na miejscu.
    Kawiarnia nie znajdowała się znowu aż tak daleko. Na miejsce dotarli w ciągu kilku minut. Była to taka typowa miejscówka dla studentów. Jaime podszedł do lady i zaczął się zastanawiać, co tu sobie wybrać. Często zamawiał sobie różne napoje, żeby sprawdzić, jak smakują. Dzisiaj postawił na słodką latte. Miał wrażenie, że brakuje mu cukru we krwi. Do tego wziął sobie jeszcze jakieś ciasteczko, aby zapełnić czymś żołądek.
    Potem zajął wolny stolik przy oknie. Usiadł na wygodnym fotelu i westchnął, a potem znów spojrzał na zegarek. No dobra, może trochę zaczynał się denerwować. Może zamówienie tego ciacha to nie był najlpeszy pomysł na ten moment...
    - Więc co na to wszystko twój mąż? Pewnie czeka z niecierpliwością na wiadomość od ciebie - uśmiechnął się lekko. Czasami chciałby kogoś mieć, móc wracać do kogoś, jeść z kimś śniadanie... Ale potem przypominało mu się, że jest na to za bardzo popieprzony i żaden normalny człowiek by z nim nie wytrzymał. A on potrzebował normalności, chociaż nie do końca o tym wiedział. - Długo jesteście razem?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  76. Faktycznie, jakoś to skomplikowanie brzmiało; związek Elle z jej mężem. Związek od roku, od lutego byli w związku małżeńskim, dwójka dzieci... Okej. Ten temat był bardzo interesujący i Jaime'ego nawet to zaintrygowało, jednak domyślał się, że to są sprawy bardzo prywatne i intymne i Elle nie musiała mu o tym opowiadać. On też nie naciskał, ponieważ nie chciał żadnych spięć między nimi. Dziewczyna była ostatnio jedną z nielicznych osób, które polubił i które chciałby widywać częściej chociażby na takiej kawie. Niezobowiązującej, normalnej kawie. Villanelle wydawała się być osobą raczej spokojną i opanowaną, ciekawe czy dałaby się wyciągnąć na imprezę razem z Jaime'em. Pewnie sama by nie poszła, mąż mógłby wpaść z nią. Z drugiej strony, cholera wie, jak wygląda ich życie, czy mają czas i w ogóle jakiekolwiek chęci, aby iść się zabawić do klubu. Może to nie leżało w ich kręgu zainteresowań i woleli spędzać czas inaczej. Cóż, może kiedyś Jaime spróbuje ich zaprosić.
    - Nie wiem, jak ci idzie na swoich studiach, ale przez wzgląd wspólnej pracy konkursowej muszę przyznać, że świetnie sobie radzisz. Zajmujesz się rodziną, no wiesz, dzieci, mąż, swoją część projektu wykonałaś fantastycznie. Jeszcze trochę i zacznę ci zazdrościć - zaśmiał się lekko.
    Sięgnął po swoją kawę i zaczął najpierw od zjedzenia za pomocą dłużej łyżeczki pianki, a potem dopiero wymieszał napój. Kiedy kawa miała już jednolity kolor, w końcu upił dwa łyki. O, tak, tego właśnie potrzebował.
    - Nie martw się, nie zamierzam cię ciągnąć za język - uśmiechnął się. - Nie, nie mam nikogo - przyznał, tracąc uśmiech. - Chciałbym, żeby ktoś konkretny trzymał za nas kciuki, ale... sam nie wiem. Bliżej poznaliśmy się dopiero niedawno, trudno orzec, co może z tego być - spojrzał na kawałek ciasta, które kupił, skupiając na nim swoją uwagę. Po chwili zaczął je jeść. - To też jest skomplikowane - dodał, uśmiechając się lekko, próbując tym odwrócić uwagę Elle. - Poczekaj, studiowałaś w San Diego? Jak tam jest? - zagadnął, podchwytując temat. - Ja przez chwilę chciałem wrócić do Miami na studia. Stamtąd pochodzę - wyjaśnił. - Ale jednak zostałem tutaj, na naszej nowojorskiej uczelni - do Miami zawsze mógł polecieć lub ewentualnie pojechać. Wolał jednak tę pierwszą opcję, bo było szybciej. A on i tak nie dałby raczej rady usiedzieć w tym mieście dłużej. - A propo drogi i podróży, jeśli wygramy, będziesz chciała skorzystać z biletu na autokar czy raczej pojedziesz innym środkiem transportu? Bo w zasadzie jeszcze się nad tym nie zastanawiałem, a moglibyśmy pojechać razem. Zakładając, że wygramy - dodał z wesołym uśmiechem.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  77. Carlie miała nadzieję, że to wyjście nieco poprawi Elle humor. Zwłaszcza, że naprawdę uważała, że jej przyjaciółka zasługuje na to, aby w końcu być szczęśliwą i żyć bezproblemowo. Nawet nie umiała sobie wyobrazić tego, co spadło na dziewczynę. Sama była momentami może zbyt dziecinna, wiedziała, że pewnie nie umiałaby sobie do końca poradzić. Elle dawała sobie radę, nie narzekała tak naprawdę, choć miała do tego pełne prawo. Zamiast tego zaciskała zęby, za co też ją rudowłosa podziwiała, ale teraz należało się jej odpocząć od tych wszystkich problemów. Całe życie źle przecież być nie może, prawda? Inaczej każdy człowiek by zwariował, a potem była już prosta droga do tego, aby znaleźć się w wariatkowie. Może lody nie sprawią, że będzie od razu lepiej, ale potrafią poprawić humor. Zawsze sama sięgała po nie, kiedy czuła się przybita i działało, lody i jakiś dobry serial albo film. Nawet książka, jeśli czuła, że w takiej chwili byłaby w stanie skupić się na literkach zbitych w zdania. Lody, które wybrała Carlie to był oczywiście słony karmel, a do tego wzięła miętowe z kawałkami czekolady. Lubiła różne połączenia, a te było dla niej zaskakująco dobre. Słodkie, słone i orzeźwiające, czego chcieć więcej?
    — Brzmisz, jakbym w Nowym Jorku była tylko gościem — zauważyła rozbawiona, choć w tym roku to była akurat prawda. Carlie pojawiała się i znikała, nie miała zbytnio czasu dla bliskich i to wszystko było po prostu strasznie zakręcone, ale co mogła poradzić? Przynajmniej zapowiadało się, że teraz będzie tu nieco dłużej niż ostatnio. — Zaczynam studia od października, więc na pewno na nowy rok akademicki nigdzie się nie ruszam. Chciałam jeszcze na jakieś wakacje się wybrać, ale nie wiem co z tego wyjdzie — stwierdziła wzruszając lekko ramionami. Pogoda naprawdę w tym roku rozpieszczała Nowy Jork, Carlie od zawsze była bardziej letnią osobą i nie przepadała za zimnem. Można wyjechać z Los Angeles, ale Los Angeles nigdy nie wyjdzie z człowieka i taka była prawda. W czasach, gdy w październiku lał deszcz, a czasem nawet sypnął śnieg Carlie naprawdę tęskniła, gdy o tej samej porze roku chodziła po Los Angeles w szortach i krótkim rękawku, ale wszystkiego mieć nie można, prawda?
    — Ale nie chcę teraz nigdzie wyjeżdżać, brakowało mi tego miasta. Wolałabym chyba uciec w zimie gdzieś na Bali czy na Seszele — powiedziała. Ucieczka w takie odległe miejsce byłaby naprawdę czymś cudownym. Zwłaszcza, że czasem po prostu każdy potrzebował uciec od życia codziennego. Nawet jeśli było ono wybitnie nudne. — Ale liczę na to, że ty pojedziesz ze mną. Poszukamy jakiegoś hotelu rodzinnego, o. Niech dzieciaki też korzystają — dodała uśmiechając się. To na pewno byłyby ciekawe wakacje.
    — A ty jak stoisz z uczelnią? — spytała skupiając się na gałce, która pod wpływem temperatury zaczynała powoli się topić.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  78. Aggie naprawdę rozumiała, że dzieci, to tylko dzieci. Bywały niegrzeczne, nieprzewidywalne i czasami potrafiły bardzo zaszokować swoim zachowaniem. Naprawdę nie miała nic przeciwko maluchom, nawet jeśli bolała ją głowa, a jakiś dzieciaczek w metrze darł się w niebogłosy, jakby go ktoś obdzierał ze skóry. Oczywiście, nie wszystkie zachowania powinno się usprawiedliwiać tekstami to tylko dziecko!, a niektóre matki ostro przesadzały, krzycząc, że wszystko im wolno i im się należy. Agnes była fanką równowagi i póki wszyscy ją zachowywali, to nikomu nie działa się krzywda. Mało czego tak nie lubiła jak przesady, w którąkolwiek ze stron.
    – Naprawdę nie masz za co przepraszać – uśmiechnęła się łagodnie do przyjaciółki. Rozumiała, że Thea miała awarię i naprawdę nie gniewała się, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem i zegarkiem. Spojrzała na pieska i uśmiechnęła się pod nosem. Odruchowo wyciągnęła rękę, dając mu ją do powąchania, a kiedy upewniła się, że piesek jej nie ugryzie, zaczęła głaskać go za uchem. – Pewnie Shadow czujesz, nie? Dogadałaby się z tobą – zaśmiała się. Shadow tak naprawdę była jej psem, jednak przed wypadkiem miała tyle spraw na głowie, że biedna siedziała całe dnie w jej mieszkaniu. Dlatego postanowiła podarować psiaka bratu. Tyler nie miał aż tylu obowiązków na głowie, częściej siedział w domu i w ogóle miał po prostu więcej czasu na opiekę pieskiem. Teraz, kiedy miała nieco więcej czasu, czasami mu pomagała. Zabierała Shadow do parku czy po prostu na dłuższy spacer. Sama się dotleniła, a i Shadow była szczęśliwa i zadowolona.
    – Pewnie, że tak – odpowiedziała, wyrwana z chwilowego zamyślenia. Wstała z kanapy i przeszła do kuchni, gdzie najpierw umyła ręce nad zlewem. Chwilę poszukała, aż w końcu znalazła herbatkę dla Thei. Wstawiła wodę i przygotowała wszystko, co było jej potrzebne do zrobienia herbatki dla dziewczynki oraz herbaty dla siebie oraz Elle. Na pewno im się przyda. Kiedy wszystko miała przygotowane, jeszcze raz przeczytała instrukcję. Nie było to nic skomplikowanego i szybko sobie z tym poradziła.
    Zabrała wszystko i przeszła do salonu. Kubki z herbatką położyła na środku stolika, a butelkę dla Thei bliżej krańca stołu, aby łatwiej było po nią sięgnąć. Wróciła do kuchni tylko po to, aby pokroić ciasto. Wyszło jej to nieco koślawo, nigdy nie lubiła ani nie potrafiła tego robić, ale nie wyglądało najgorzej. Przełożyła na duży talerz, poszperała po szafkach i znalazła jeszcze mniejsze talerzyki i również to zaniosła do salonu.
    Ponownie usiadła na kanapie, a korzystając z chwili samotności, zajęła się Vaderem, który wciąż domagał się jej uwagi. Świetnie się bawili.
    – Naprawdę nic się nie stało – zapewniła, wciąż głaskając psiaka za uchem. – Vader tylko trochę napastował. A herbatę już zrobiłam. Tylko cukru nie mogłam znaleźć – uśmiechnęła się niewinnie i wskazała na dwa kubki, które stały na stole. – A co małej właściwie dolega?

    Aggie

    OdpowiedzUsuń
  79. Okej, nie spodziewał się takiej historii. Myślał raczej, że mąż Elle jest studentem jak oni albo kimś zupełnie innym. Doktorant? To było coś nowego. Właściwie to słyszał taką historię, plotki na uczelni, że jakaś studentka była w ciąży z jakimś wykładowcą. A że Jaime miał zazwyczaj kiepski stan umysłu, to nie bardzo go to interesowało. Właściwie nawet jeśli byłby trzeźwy, to wciąż nic by go to nie interesowało. Miał swoje życie, które próbował rozgryźć. Plotki nie były mu w głowie. Pewnie na taką wiadomość zareagował ze spokojem; niech mają, a potem wzruszył ramionami i wrócił do swoich zajęć. A tu proszę, takie zaskoczenie, że to właśnie z nią będzie robić projekt na konkurs, właśnie z tą studentką.
    - Wciąż twierdzę, że świetnie sobie radzisz - uśmiechnął się lekko. - Nie zmieniłem o tobie zdania po tym wyznaniu, Villanelle. Skoro macie ze sobą dwójkę dzieci i wzięliście ślub, to znaczy, że to prawdziwe uczucie. A pojawiło się ono akurat tutaj. Wiesz, jak śpiewa Ed People fall in love in mysterious ways - uśmiechnął się szerzej. - Ale na pewno znaleźli się tacy, którzy wam to wytykają. Przykro mi, ale mam nadzieję, że się nie poddajecie frajerom.
    Na pewno było ciężko. Ale skoro tu z nim była i czekała razem z nim na wyniki konkursu... to musiała dawać radę. No i bardzo dobrze.
    - Nie ma o czym opowiadać tak naprawdę, ale raczej nic z tego nie będzie - wzruszył ramieniem i wrócił do swojego ciasta. - Ale się nie załamuję, bo to nie tak, że się zakochałem czy coś. Po prostu byłem ciekaw, czy może coś z tego wyjść. No, ale nie chcę o tym rozmawiać - zakończył temat. Jednocześnie zjadł już swoje ciastko i napił się kawy. Znów zerknął na zegarek. Mieli jeszcze dużo czasu. Nawet, jeśli rozmawiali i miło spędzali czas, to te minuty jakoś tak wolno mijały.
    Jaime chętnie wysłuchał opowieści o San Diego. Może też powinien wyjechać gdzieś daleko na studia, zobaczyć jak się żyje w innym mieście. Nie wybrałby Miami, ale może Los Angeles? Albo te okolice. Po drugiej stronie kraju. To wydawało się być naprawdę dobrą opcją. Ale problem leżał gdzie indziej.
    - Dlaczego Genewa? - uniósł brew wyżej, zaintrygowany kolejnym tematem. Jego nowa koleżanka zdawała się mieć naprawdę interesujące życie. - Tak, tak, właśnie chciałem ci zaproponować, że możemy pojechać moim autem, ale nie wiem, co na to twój mąż. Nie chcę, żeby mnie gonił potem ze strzelbą czy coś - powiedział poważnie ale zaraz uśmiechnął się szeroko. - Ale poważnie, nie chcę robić problemów.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  80. - Dobrze, dobrze. Pozwolę ci w to wierzyć – odparł, ostatecznie ucinając przepychankę, która dopiero mogłaby się na dobre zacząć. Oboje byli uparci, oboje chcieli mieć rację, ale kłótnia o to, kto kogo bardziej kocha, byłaby skrajnie głupia nawet jak na nich.
    - Przecież udaję! Może nawet bym nie udawał, gdyby nasz syn nie spał, ale jest średnio zainteresowany – zauważył, wzruszając przy tym ramionami i robiąc najniewinniejszą minę świata. I tylko część jego umysłu starała się przebić z przekonaniem, że co jak co, ale kupowanie różdżki nie byłoby dobrym pomysłem. Miał ich wystarczająco dużo, uzbierał całą kolekcję w ciągu kilku najmroczniejszych miesięcy swojego życia, a nie chciał do nich wracać. Prawdziwa rodzina, jakkolwiek nie byłoby źle między Elle a nim, była lepsza, niż majaki schizofrenika, które wyraźnie sam by pobudzał. – Nie masz innego wyjścia, kochanie. Największy dzieciak jest twój na wieki wieków – zamruczał z wrednym uśmiechem i poruszył palcami lewej dłoni, przez co obrączka odbiła promienie słoneczne. – Reszta też, ale nie mieli wyboru.
    Roześmiał się głośno, dopiero po sekundzie się reflektując i zasłaniając usta ręką, żeby nie obudzić Matta. Ten jednak kompletnie niewzruszony spał dalej.
    - Oboje dobrze wiemy, jak to będzie wyglądało. Ja jestem tylko dodatkiem do ślubu – stwierdził, obejmując ukochaną ramieniem. – Jeśli moje zdanie się liczy, osobiście wolałbym plener. I Theę sypiącą przed tobą kwiatki, więc byłoby fajnie, gdybyśmy wybrali taką datę, żeby było jeszcze ciepło albo… Albo już ciepło. Ale panna młoda zawsze ma ostatnie słowo, więc razem z dziećmi się dostosujemy. Nie gwarantuję, że zrobi to pogoda, ale nie będę jak Ted Mosby i postaram się nie wywołać deszczu – roześmiał się i pokiwał głową z zadowoleniem, gdy Elle wzięła kartę. Cieszył się, że w końcu przestała podchodzić do wspólnych pieniędzy jak… Właściwie jak do pasożytnictwa, przynajmniej Arthur miał takie wrażenie. I owszem, sam pewnie miałby inny pogląd, ale to nie były sumy, na które ciężko zapracował. Odziedziczył je, to w zasadzie pozostawał jego jedyny wkład. To i hazard, ale akurat do niechlubnego hobby z przeszłości nie zamierzał nigdy nikomu się przyznawać. Nie wiedział o nim nawet Blaise, a to o czymś świadczyło.
    Sam szybko zlokalizował to, co najbardziej go interesowało. Pod bokiem umieścił kartonik z miniaturową wersją R2D2, a w dłoni ściskał Simbę, mając cichą nadzieję, że prędzej czy później uda mu się nawrócić dzieci na dobrą drogę, a zamiast Frozen będą godzinami katować Króla Lwa.
    - Jedyna foczka, jakiej pragnę, stoi przede mną i nie może się zdecydować na maskotkę – odparł pod nosem i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, który w sekundę zniknął. – Myślałem, że ten temat skończył się raz na zawsze i nigdy do niego nie wrócimy – jęknął, odchylając głowę do tyłu i patrząc w sufit, jakby miało mu to w czymś pomóc. – Dobra, ale mam jeden warunek. Musisz mi obiecać, że to jedyna świnia i koza, która przekroczy próg naszego domu, ogrodu, samochodu i wszystkiego, co mogłoby ci przyjść do głowy, żeby to obejść – zastrzegł, unosząc rękę z robotem i celując w blondynkę palcem. – Weź ten zwierzyniec. A Matty’emu kup foczkę. I nigdy więcej nie chcę słyszeć o świni i kozie – wymamrotał i musnął wargami czoło ukochanej, kręcąc głową ze zrezygnowaniem, po czym ruszył w kierunku kas.

    zapomnicie ♥

    OdpowiedzUsuń
  81. Kto by przypuszczał, że życie Villanelle stanie się takie skomplikowane? Jasper współczuł tej dziewczynie z całego serca i nie zamierzał opuszczać jej w tych trudnych chwilach. Zasługiwała na wsparcie nie tylko od męża, ale również od bliskich znajomych, a Jasper zaliczał się do tego kręgu jako ktoś niezwykły. On zupełnie nie wyobrażał sobie funkcjonowania bez tej uroczej blondynki. Kochał ją, ale jak siostrę i ani Arthur nie powinien widzieć w nim rywala, ani Willow nie powinna obawiać się tego, że młoda mama mogłaby odebrać jej męża. Byli po prostu dla siebie przyjaciółmi; podczas największych sukcesów sobie gratulowali; kiedyś potrafili spijać wino rozmawiając o Louisie i tych, na których widok serce Jaspera przyśpieszało pracę. Teraz też po tych wspólnych dziesięciu latach nie zamierzał odchodzić na drugi plan albo całkowicie wycofać się z życia Elle. Zamierzał robić przyjaciółce oraz tym dzieciakom podobne popołudnia, bo zupełnie nie wiedział co stanie się z jego małżeństwem. Willow mogła odejść bez zawahania, rozwodząc się z nim bez zbędnego przeżywania całej sytuacji, ale Małecki nie wiedział czy na pewno zaakceptowałby taką kolej rzeczy. O miłości trudno było mówić w takim przypadku, bo dla wielu widzów byli eksperymentem, który nie ma prawa przetrwać, bo niby w jaki sposób? Jednak o zauroczeniu mógł śmiało mówić; nie spędzali ze sobą dwudziestu czterech godzin na dobę; poznawali się metodą małych kroczków, na spokojnie i bez pośpiechu, jakby ten miesiąc nad nimi nie wisiał. Wzruszając ramionami, uśmiechnął się do Thei, która podczas drogi powrotnej wskazywała na każdy przedmiot. Miała niecały roczek, a interesowało ją wszystko, co Jasperowi wydawało się bardzo wyjątkowe. Wskazywała na latarnie, na porozwieszane plakaty, na przystanki, na małe dzieci, które do niej machały oraz cieszyła się z powodu pędzących samochodów. Po kilkunastu minutach pojawili się przed domem. Gdyby dalej był sam, a na palcu nie znajdowałaby się obrączka, to pewnie zostałby z nimi do wieczora, a tak zależało mu na wczesnym powrocie do żony. Przystanął na chodniku i zdecydował się przytulić do Villanelle. Tak na dłużej, bo to nie było to samo co uścisk z mamą, siostrami albo przypadkową znajomą. Chciałby kiedyś stanąć przed domem Morrisonów z Willow i iść na kolację z całkowitą ulgą, a nie z podświadomością, że to może być ich przedostatnie wspomnienie.
    — My naprawdę poczekamy. Wiesz nie chcielibyśmy przychodzić na urodziny Thei, żeby zrobić niepotrzebny szum, bo jak widzę, to dodatkowe atrakcje macie zapewnione. Pamiętaj, że zawsze jestem i będę. Możesz na mnie liczyć i bardzo Ci współczuję tej nowej sytuacji, ale to minie, a jak nie, to pamiętaj, że Ty, Arthur oraz te maluchy jesteście najważniejsi. Jeżeli Twoja rodzina nie będzie chciała utrzymywać w miarę poprawnych relacji, to ciesz się tym, że masz męża, córeczkę i synka. Oni nigdy Cię nie zostawią, a wujek bardzo Was kocha — ucałował przyjaciółkę w policzek, pogłaskał po rączce Theę i spojrzał dłużej na śpiącego, ale ruszającego piąstką Matta. — Dzwoń o każdej porze dnia i nocy, najwyżej zrobię krzywego koka, ale zawsze Cię wysłucham.
    Wyjmując kluczyki z kieszeni, nacisnął przycisk z otwartą kłódką i usiadł za kierownicą. Wyobrażał sobie te korki, więc wolał się z nimi rozstać, przebić się przez to oblegane miasto i znaleźć się w mieszkaniu zielonookiej. Powoli ruszył do przodu, skręcił we wjazd sąsiadów państwa Morrison i zaczął powoli cofać do tyłu. Kiedy mu się to udało, skierował się w kierunku głównej drogi, machając Villanelle oraz obserwującej cały świat Thei.

    Jasper

    [Śmiało możesz zacząć odpis od jakiegoś innego wydarzenia, żeby iść z wątkiem do przodu :D]

    OdpowiedzUsuń
  82. Jaime uśmiechnął się lekko.
    - No i bardzo dobrze. Grunt, to nie przejmować się tym, co inni o nas myślą. Zwłaszcza, kiedy ci inni to tylko znajomi. Lub też czasami nieznajomi. Najważniejsi są najbliżsi, prawda? - uśmiech powoli znikał z jego twarzy. - Chociaż w niektórych przypadkach człowiek dochodzi do wniosku, że nawet zdanie rodziny jest... mniej istotne - westchnął cicho i znów wziął łyka kawy.
    Swego czasu starał się zwracać na siebie uwagę rodziców. I udawało mu się, ale... stwierdził, że na siłę, to nie ma sensu. Nawet kierunek studiów, jaki wybrał, średnio ich cieszył. Ojca może trochę bardziej niż samą matkę. Ale chyba nie codziennie słyszy się od własnego dziecka, że chce iść na antropologię sądową, a w międzyczasie udać się na trupią farmę. Podejrzewali, że ten wybór jest zależny od tego, co przeżył jako dziecko, ale wówczas Jaime chodził na terapię, więc powinno wszystko grać. Nie grało.
    - Dzięki, zapamiętam. Gdyby coś się zmieniło w tym temacie, na pewno dam ci znać - kiedy odgonił od siebie niezbyt wesołe myśli, jego kąciki ust znów lekko powędrowały ku górze. - Wymarzone miejsce? Dla mnie? Oprócz cmentarza? Może jakiś kraj europejski albo azjatycki... A co do tej Genewy, to zawsze możecie tam polecieć. Nie wiem, zostawić dzieciaki pod opieką dziadków czy tam wujostwa, a potem w drogę. Nie ma na co czekać - dokończył swoją kawę i dołożył szklankę tuż obok pustego talerzyka. - Ja bym był za tym, aby pojechać razem. Mój samochód jest dość pojemny, chociaż na dwa dni... - machnął ręką. - Zawsze możesz powiedzieć mężowi, że mam kogoś na oku. Powiedz, że jakiegoś kolegę ze studiów czy coś. Nie będzie mi to przeszkadzać, ponieważ, cóż, nie ograniczam się. Mówiąc wprost, jestem biseksualny. To możesz pominąć, bo faktycznie małżonek będzie gotów mnie gonić z siekierą - zaśmiał się cicho. - Czyli tak, możemy jechać moim autem w obie strony. Co do godziny i tak dalej, to może po wygranej...
    Chwilę jeszcze porozmawiali, a później musieli się już zbierać. Zapłacili za swoje zamówienia, a potem skierowali się z powrotem do auli, w której jeden z wykładowców miał ogłosić zwycięski projekt, a co za tym idzie - samych zwycięzców całego przedsięwzięcia.
    - Okej, chyba zaczynam się denerwować - przyznał cicho Jaime, kiedy wraz z Villanelle zajmowali poprzednie miejsca. Cóż, chyba właśnie do niego dochodziło, że wcale nie mieli wygranej w kieszeni i że inni byli równie dobrzy, co oni. Och, nie lubił się tak denerwować. Wolał adrenalinę w innych sytuacjach. Tymczasem jednak pozostało im czekać.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  83. Jaime również chętnie poleciałby do Tokio. Kto wie, może kiedyś mu się uda, a może nawet mu się tam spodoba i zostanie na stałe? Ciekawe, jak tam wygląda zapotrzebowanie na antropologów sądowych... Nie był w żadnym związku, dzieci też nie miał i póki co nie planował. Możliwe, że ostatecznie w ogóle nie będzie ich mieć. Ale to głębszy temat. Najpierw musiałby ogarnąć swoją psychikę, a z tym może być problem. Musiałby też przestać robić te wszystkie niebezpieczne rzeczy, które sprowadzały się do okaleczeń lub śmierci. Więc owszem, nic nie stało mu na drodze, aby wyjechać do Tokio. Może w czasie jakiejś przerwy na studiach?
    - Sprzeczkę? - spojrzał na nią uważnie. - Jasna cholera, przepraszam! Nie powinienem był ci zawracać głowy wieczorem - przyłożył sobie dłoń do czoła i pokręcił głową. Nie chciał, aby przez niego ktokolwiek się kłócił, a tym bardziej Elle. Zdążył ją polubić, a spędzany z nią czas był zawsze udany. Dobrze się przy niej czuł, a co za tym szło, dzień miał spokojniejszy; myśli z jego głowie były uporządkowane i nie prowadziły do zachowań, uznawanych za nieodpowiedzialne lub głupie. - Ale mam nadzieję, że wszystko między wami dobrze? Głupio mi teraz. Wybacz...
    Myślał o tym przez chwilę, jednak kiedy znaleźli się w auli, a wykładowca odczytał ich nazwiska... Jaime przez pierwszą sekundę nie do końca zorientował się, o co chodzi. Dopiero później zrozumiał, że to właśnie oni wygrali. Udało im się zwyciężyć, zająć pierwsze miejsce, pokonując konkurencję. To oni zostaną wyróżnieni, otrzymają nie tylko dyplomy, ale wycieczkę do jednego z najciekawszych budynków (zdaniem Jaime'ego) w tym stanie.
    - Udało się! - zawołał do dziewczyny, jakby Elle nie słuchała i nie wiedziała o tym fakcie. - Naprawdę nam się udało! - uśmiechnął się szeroko i podniósł się z miejsca. - Gratulacje - dodał, kiedy obejmowali się ze szczęścia. - Łał... Po prostu... łał... - cały czas wesoło się uśmiechał. A kiedy w końcu odsunęli się od siebie, Jaime ruchem głowy wskazał jej środek auli. - Chodźmy, pora odebrać nagrodę.
    Kiedy kierowali się we wskazane miejsce, inni uczestnicy i sama komisja zaczęła bić im brawa. Pewnie konkurencja nie robiła tego zbyt chętnie, raczej z czystej kultury, no ale cóż im się dziwić? Przecież byli tu razem z nimi i mieli ochotę na wygraną równie wielką, co Elle i Jaime.
    Po odebraniu gratulacji i dyplomów, a także zaproszeń i biletów na wstęp do budynku, który był główną atrakcją, mogli w końcu opuścić aulę.
    - Udało się - powtórzył po raz kolejny Moretti, odpinając dwa guziki koszuli przy szyi. Nie ubrał się jakoś super elegancko, ale koszula musiała być. - Idziemy świętować czy wolisz od razu wracać do domu świętować z rodziną? - uśmiechnął się do niej. Nie miałby nic przeciwko, gdyby Elle faktycznie wróciła do siebie. Przecież to jej rodzina. No i jej mąż trzymał za nią kciuki, prawda? A on nie powiedział o tym nawet swoim rodzicom.

    [Jeśli chcesz, możemy przeskoczyć już do wyjazdu :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  84. Jaime uśmiechnął się szeroko do Elle i pokiwał głową.
    - No dobra, jedno bezalkoholowe piwo, co? - zaśmiał się, zastanawiając się, jak w ogóle może smakować piwo bez alkoholu. Nigdy wcześniej nie pił takiego, więc właściwie mógł spróbować razem ze swoją koleżanką. - Czemu nie, chętnie spróbuję.
    Co prawda mógł wypić jedno piwko i wracać samochodem do domu, miał też przy sobie swój fałszywy dowód, ale może jednak dzisiaj zrobi to w inny sposób. Póki co, było z nim dobrze, ale kto wie, czy wieczorem nie zechce napić się czegoś, co faktycznie zawierało alkohol?
    - Chodźmy zatem do jakiegoś pubu - spojrzał jeszcze szybko na zegarek, upewniając się, która jest godzina. Nie było pewności, że wszystkie takie lokale otwierają jakoś wcześniej. Na szczeście było już po dwunastej, więc istniałą szansa, że gdzieś się załapią.
    Po jakimś czasie znaleźli się w jednym z pubów, znajdujących się niedaleko uczelni. Prawie nikogo nie było jeszcze w środku, ale cóż się dziwić? Był środek dnia, mało kto ma ochotę i przede wszystkim czas, aby pójść w takie miejsce, aby napić się piwa.
    Zajęli stolik, który znajdował się w bardziej "wygodnym" miejscu, gdzie nikt za dużo nie będzie koło nich chodzić i przeszkadzać. Jaime rozejrzał się dookoła, a potem złapał w dłonie kilka luźnych kolorowych kartek, które służyły tutaj za menu z drinkami, różnymi napojami alkoholowymi i bezalkoholowymi, a także z przekąskami.
    - Nigdy wcześniej nie piłem piwa bezalkoholowego. Proponujesz coś konkretnego? - zapytał, przebiegając wzrokiem po tekście. - Zwykłe czy może jakieś smakowe... Hm...
    Trochę obawiał się tego, jak mąż Elle zareaguje na wieść, że jego żona chce jechać samochodem na tę wycieczkę razem z kolegą od projektu. Już przez niego mieli sprzeczkę, a co będzie teraz? Nie sądził, żeby był kimś na tyle istotnym, żeby coś takiego miało się przez niego dziać, ale jednak... jednak coś podobnego miało miejsce. Jaime wolałby tego uniknąć jak tylko się da.
    I wtedy uniósł wzrok w stronę baru. Uśmiechnął się nagle pod nosem. Co prawda proponował już Villanelle rozwiązanie, ale to oznaczałoby, iż musiałaby okłamać męża. A tego Moretti też nie chciał. Dlatego niespodziewanie na pomoc (zupełnie nieświadomie) przyszedł barman. Jaime nie zamierzał go podrywać, ale sama Elle musiała wiedzieć tylko tyle, że jej koledze od projektu ktoś wpadł w oko.
    - Powiedz mężowi, że mam na oku jakiegoś barmana - zaśmiał się znów i ruchem głowy wskazał jej młodego mężczyznę, znajdującego się za barową ladą. - Może wtedy faktycznie uda nam się pojechać jednym samochodem na ten wyjazd i tak też wrócić. Podróż nam minie szybko i w miłej atmosferze.
    I przy okazji nie wynikną z tego żadne nieprzyjemne sytuacje, na czym chyba najbardziej zależało Jaime'mu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  85. Odbierając połączenie od Villanelle najpierw zdziwił się z powodu złożonej propozycji, a następnie roześmiał się krótko, odstawiając lemoniadę do lodówki. Akurat przed chwilą pożegnał się z ostatnią klientką i przed wyjściem zamierzał wypić szklankę pyszności, którą przygotowała jedna z pracownic. Wsuwając telefon do tylnej kieszeni, zerknął na sportową torbę; skąd wiedziała, że tego dnia miał zamiar iść na siłownię? Korzystając z wolnej łazienki przebrał się w krótkie dresowe spodenki oraz ciepłą bluzę z kapturem. Oczywiście wiedział, że mógł to zrobić na miejscu, ale nie chciało mu się paradować przez miasto w ubraniach, na których znajdowały się resztki farb albo kleistych odżywek. Wychodząc przed salon przywitał się z kurierem. Nic bardziej nie mogło go ucieszyć; opierając się o ścianę budynku, odetchnął z ulgą wiedząc, że w kartonach znajdują się wszystkie produkty potrzebne do zabiegów odbudowujących. Następnego dnia miał przeprowadzić takich trzy, a bez zielonego pudełka z różowym flamingiem, brązowej buteleczki z pipetą oraz maseczek podobnych opakowaniem do tych, które kupują kobiety, aby zadbać o twarz, niewiele mógłby zrobić. Bez tej dostawy prawdopodobnie stanąłby przed klientkami, wzruszając ramionami, jednocześnie prosząc o możliwość szybkiego ewakuowania się. Uśmiechając do wychodzącej wcześniej z pracy Marity zaczął wyłamywać palce. Za równą minutę miała wybić siedemnasta trzydzieści, a z tego co zapamiętał, to Villanelle nie zdarzało się spóźniać. Przez te całe dziesięć lat przyjaźni, spotykali się w wyznaczonych miejscach niezliczoną ilość razy, a Jasper najbardziej cenił punktualność swojej bratniej duszy. On też starał się, aby przychodzić na czas, bo co mogło denerwować bardziej niż to, że o wyznaczonej porze przyjaciela nie było na miejscu, a dodatkowo nie odbierał telefonu? To był pierwszy czynnik, który wyprowadzał go z równowagi, ale niestety nowojorska dżungla słynęła z nadmiaru ludzi, samochodów i innych środków komunikacji. Zamykając na chwilę powieki, usłyszał odgłos silnika, a otwierając oczy, zaobserwował piękny samochód i radosną przyjaciółkę. Która kobieta cieszyła się w ten sposób na nadchodzące ćwiczenia? Czyżby zapomniała, że Jasper na siłowni zapomina o tym, czym jest błogie lenistwo?
    — Musisz się ogarnąć, tak? A to teraz źle wyglądasz? Nie wiem jak Arthur, ale ja uwielbiam dodatkowe kilogramy u kobiet, bo za wieszakami nie przepadam. — wzruszył ramionami, wrzucając swoją torbę na tylne siedzenie i usiadł obok Elle.
    Ten czas naprawdę uciekał mu przez palce. Blondynka miała prawo jazdy, a jeszcze niedawno on chwalił się odebranym dokumentem, służąc jej wielokrotnie pomocą jako prywatny kierowca. Zapinając pas bezpieczeństwa, podciągnął rękawy od bluzy, opierając się wygodnie o skórkowe siedzenie. O takie popołudnie walczył; w końcu bez kamer, które oglądał przez ostatni tydzień przez pół doby. Z chęcią wróciłby do Willow, ale czy było coś złego w tym, że chciał poćwiczyć w towarzystwie przyjaciółki? Chyba nie. Ostatni raz był na siłowni dzień przed ślubem i aż wstyd mu było, że tak zaniedbał swoją pasję. Kiedy tylko doznał kontuzji, to nie zostało mu nic innego, jak ćwiczenia w obecności zaufanych trenerów personalnych. Od tamtego czasu nagrał kilkanaście filmików, wrzucając je na Instagrama, zyskując przy okazji po siedemdziesiąt tysięcy wyświetleń oraz blisko dwadzieścia tysięcy serduszek.
    — Jedźmy do Outbreak Fitness, dobrze? Donna, która pomagała mi w pierwszych ćwiczeniach po tej mojej cudownej kontuzji, przychodzi częściej do salonu niż ja na siłownię. Należy to zmienić — zawiązał mocniej sznurowadła. — Co tam u męża i dzieciaków?

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  86. - Też tego nie wiem. Ale wiem, że postaram się, żebyś przestała przy tym cierpieć – odparł z rozbawieniem. – Wiesz, kochanie, odpowiada mi każda koncepcja, o ile obejdzie się bez żadnych dramatów, a ty będziesz szła do mnie w białej sukni. Reszta jakoś da radę. Po prostu… Zróbmy to i bądźmy przy tym szczęśliwi – wymruczał z szerokim uśmiechem i zmrużył oczy, gdy dziewczyna pogroziła mu palcem, po czym kłapnął zębami, jednak nie tak, by ją złapać. I tak miał wrażenie, że jeszcze chwila takiego zachowania, a zaczną zwracać na siebie uwagę wszystkich dookoła. W końcu nie codziennie para z dzieckiem chodziła po sklepie, kłócąc się o bytowanie bądź niebytowanie kozy i świni w ich życiu.
    - Poważnie? Ciesz się, że jestem mistrzem samokontroli i pozwalam sobie jedynie na tyle. Gdyby nie Matt, a my bylibyśmy w jakimś sklepie z ciuchami, już dawno przypierałbym cię do ściany w przebieralni i… - urwał i wziął głęboki wdech, żeby uspokoić rozszalałe myśli. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na zbyt wiele, bo ich życie od tej pory będzie wyglądało zupełnie inaczej. Z małą Theą jakoś sobie radzili i to na tyle, że potrafili znaleźć chwilę dla siebie. Ale dziewczynka była coraz starsza, lada dzień powinna zacząć chodzić samodzielnie, a Matthew potrzebował dużo więcej uwagi ze względu na przypadłości, które mogły mu dolegać jako wcześniakowi. W dodatku musieli porządnie urządzić dom, który w tej chwili był prowizorką przygotowaną do podstawowego mieszkania. Powinien sobie darować nawet głupie tekściki, które nie miały racji bytu.
    - Mhm, jasne. Właśnie widzę, jak ich nie chcesz – mruknął pod nosem, gdy Elle ruszyła do kasy i wywrócił oczami. Skoro miała świnkę, on sam złapał za kozę, ciesząc się momentalnie ze swoich dużych dłoni i poszedł za blondynką. Położył zabawki na kontuarze, na koniec sadzając kózkę przed samym nosem Villanelle i uśmiechając się kącikiem ust objął ją ramieniem, muskając wargami ciepłą skroń. – Czekamy w samochodzie – wyszeptał, zanim ucałował delikatną skórę jeszcze raz i poszedł do wyjścia, nie martwiąc się tym, że Elle będzie musiała za dużo dźwigać. Zabawki nie były ciężkie, spokojnie powinna sobie dać z nimi radę, co innego natomiast stanowiło nosidełko. Nie stanowiło nie wiadomo jakiego ciężaru, ale uważanie, by nie uderzyć w nie nogą przy chodzeniu, żeby nie obudzić Matta, było dość zajmujące i niewygodne. Dlatego z ulgą otworzył auto i przypiął nosidełko, po czym ostrożnie zamknął drzwi, a sam usiadł na miejscu kierowcy, opadając plecami na oparcie siedzenia i z uśmiechem wpatrując się w witrynę sklepową.

    kc ♥

    OdpowiedzUsuń
  87. Jaime na szczęście nie miał tego problemu i mógł pić kawy z kofeiną i alkohol z alkoholem. Jakkolwiek to nie brzmi. I dobrze, ponieważ bez tego drugiego trudno by mu było przetrwać cały tydzień. Nie brzmiało to najlepiej, ale tak niestety było. Nie pomagało to na same wyrzuty sumienia, ale w jakimś stopniu i na jakiś czas je zagłuszało. I to się najbardziej liczyło.
    - To może spróbuję najpierw ze zwykłym bezalkoholowym piwem, a potem się zobaczy, może skuszę się na jakieś bez alkoholu, ale z jakimś sokiem czy coś w tym stylu - zadecydował i odłożył menu na bok. - Oczywiście, lubię mieć spokój, kiedy się z kimś spotykam, żeby robić to normalnie i przez przeszkód. Poza tym, nie lubię jak mi ktoś chodzi za plecami - pokręcił głową.
    Inaczej sprawy się miały w przypadku imprez, czy to na domówkach czy w klubach, wiadomo, to rozumiało się samo przez się, ale na takich spotkaniach Jaime'ego było wszędzie pełno (zazwyczaj), bawił się, tańczył, dlatego wtedy nie zwracał na to żadnej uwagi. A tymczasem siedzieli sobie w pubie, aby we dwójkę móc oblać zwycięstwo napojami bezalkoholowymi.
    Jaime znów spojrzał w stronę barmana, przyglądając mu się uważnie.
    - Może... nie wiem, musiałbym to wypróbować.
    W sytuacjach, kiedy kogoś podrywał albo kiedy ktoś podrywał jego, był nietrzeźwy. Albo ktoś mu się spodobał, albo nie. To było skomplikowane. A kiedy był w stanie trzeźwym... cóż, nigdy z nikim nie próbował flirtować. To było bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Podobno niczego mu nie brakowało (z wyjątkiem spokoju ducha), ale nie potrafił się przemóc, żeby to robić. Mogło to wynikać z traumy, jaką przeżył albo po prostu najzwyczajniej w świecie nie chciał tego robić.
    - No właśnie już się chciałem pytać, co na to twój mąż - zaśmiał się lekko. - Ja właściwie nie wiem, czy mam jakieś preferencje co do wieku. No wiesz, mam dopiero dziewiętnaście lat, jeszcze wszystko może się zdarzyć, nie wiadomo, kogo mogę poznać jutro czy za pięć lat - uśmiechnął się lekko. - Fakt, sześć lat nie wydaje się być aż taką różnicą wieku - potwierdził, nawet się nad tym długo nie zastanawiając. - Za to te osiem to już tak... Ale też dałoby się to przeżyć, tak sądzę - pokiwał głową. - Kiedy miałem szesnaście lat, poznałem takiego studenta. Miał dwadzieścia lat. Więc cztery lata to nie tak dużo, aczkolwiek w tej sytuacji niektórzy mogliby powiedzieć co innego... Więc może lepiej o tym nie mówmy - dodał i westchnął cicho.
    Nie, żeby nie był zadowolony czy coś, ale też nie było się czym chwalić. Dlatego wolał jej tego póki co nie mówić. Trochę za krótko się znali.
    - Nie no, spoko, pytaj - zaśmiał się znów. - Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie - zaczął ostrożnie swoją wypowiedź. - Na włosy - dodał zaraz, znów uśmiechając się wesoło. Po krótkim zastanowieniu, doszedł do wniosku, że to faktycznie jest coś, co przykuwa jego uwagę. - Gęste. U obu płci. Długość chyba nie ma takiego znaczenia... I tu się zatrzymajmy. Nigdy nie byłem w związku, więc ciężko mi o tym mówić... Możesz się domyślić, skąd wiem o swojej orientacji - westchnął cicho.
    Z ulgą przyjął fakt, że Elle już wybrała coś dla siebie. Od razu zgłosił się na ochotnika, aby iść i zamówić dla nich napoje. Trudno było opowiedzieć o sobie Elle, nie kłamiąc, nie wymigując się od odpowiedzi i starając się jej od siebie nie odstraszyć. Czuł się może trochę jak... nie miał akurat odpowiedniego porównania, ale trudno było zachować ten balans.
    Odszedł w stronę baru i ponownie westchnął. No dobra, po prostu po powrocie do stolika trzeba będzie zmienić temat. I już.


    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  88. — No fakt, w ostatnim czasie mnie tu zbyt często nie było. Ale od października zaczyna się nowy semestr, więc niezbyt mogę się gdzieś stąd ruszać, jeśli chcę skończyć studia. Poza tym myślałam, aby się załapać jednak na staż, gdzieś w jakiejś agencji. Nie zarabiam zbyt dużo w kawiarni, pracuję na pół etatu, a raczej na połowę połowy etatu i po prostu czasem nie wiem czy mam zapłacić rachunki czy jednak iść na spożywcze zakupy — mruknęła. Na pewno nie wyglądało jakby miała problemy finansowe, miała rodziców, którzy w każdej chwili byli gotowi jej pomóc tak naprawdę i mogła z ich pomocy korzystać, jak tylko chciała. Ale pragnęła po prostu zacząć żyć na swój rachunek i praca w kawiarni miała jej w tym pomóc, ale nie była wystarczająca. Jedynym plusem było to, że mieszkanie było jej, a nie wynajmowane. Inaczej w życiu nie dałaby rady opłacić czynszu, rachunków i jeszcze siebie z tego jakoś utrzymać. W każdym razie musiała zacząć robić jakieś zmiany, poważne zmiany tak naprawdę. Czuła, że przyszły rok będzie jeszcze bardziej zakręcony od tego, a na to jakoś musiała się przygotować. No i jeszcze chciała jechać na wakacje, ale na nie była zdesperowana i potrafiłaby znaleźć pieniądze choćby miała je wygrzebać spod łóżka czy ze starych kurtek, w których być może chowały się jakieś zapomniane banknoty.
    — Jak będziesz wolna, to daj znać i pomyślimy nad jakimiś babsko-dziecięcymi wakacjami, a co — powiedziała z uśmiechem. To z pewnością byłyby całkiem śmieszne wakacje, ale na samą myśl, że mogłaby wyjechać gdzieś z przyjaciółką po prostu się cieszyła. Miała nadzieję, że w bliskiej przyszłości uda im się wyskoczyć nawet na krótki weekend gdzieś do Kalifornii. Równie dobrze wakacje mogła uznać za wyjazd do rodziców, byli w Kalifornii? Byli, a i ich obecność raczej nie przeszkadzałaby im zbyt wiele. Patrząc na to, że ojciec częściej bywał na planach filmowych, a mama w fundacji, to nie wchodziliby sobie nawet w drogę. — Jeśli będziesz szukała miejsca, aby się uczyć to wiesz, że możesz wpaść? Albo możesz mi podrzucić małą, żeby mieć święty spokój. Nie wierzę, że przespała całą moją wizytę. Liczyłam na trochę przytulanek — mruknęła wyraźnie zawiedzona, ale to przecież nie była jej ostatnia wizyta u Elle.
    Na następne słowa dziewczyny, rudowłosa tylko się uśmiechnęła. Chyba nie powinna jej mówić takich rzeczy, rzadko kiedy brała udział w spontanicznych decyzjach, ale hej, życie miała tylko jedno. Nie mogła spędzić go mając wszystko zaplanowane od a do z.
    — Na skok ze spadochronem chyba dziś nie mamy co liczyć, ale jeśli w grę wchodzą matching tattoos to ja jestem chętna i nawet wiem, do jakiego studia możemy podjechać. Albo faktycznie kolczyki, mniej bólu w każdym razem. Może w pępku? Zawsze chciałam kolczyk w pępku.

    Carlie
    [Ale tu się ładnie pozmieniało. ♥♥♥]

    OdpowiedzUsuń
  89. [Cześć! Dziękuję za te miłe słowa! Fajnie, że ktoś o mnie pamięta. Wpadłam tutaj, ale będę odzywała się na maila, jeżeli coś mi wskoczy do głowy!]

    beth

    OdpowiedzUsuń
  90. Carlie miała nadzieję, że za jakiś czas faktycznie uda się jej jechać na wakacje. Gdziekolwiek tak naprawdę, bo nie oczekiwała cudów. Nawet jakieś sąsiednie miasto byłoby w porządku. Nie była typem, który umie siedzieć na tyłku przez długi czas i musiała coś robić, aby się nie zanudzić na śmierć. Leżenie brzuchem do góry było fajne, ale nie na dłuższą metę. Miała nadzieję, że uda się jej znaleźć płatny staż w jakiejś firmie, która może w przyszłości ją zatrudni, bo z kawiarni utrzymać się tak naprawdę nie szło i szukała już czegoś lepszego, ale nie podejrzewała, że to może być aż tak trudne do zrobienia. Gdzieś tam miała pewność, ze wystarczy słowo i tata jej coś prześle, ale co to było za życie, gdy mogła mieć wszystko na wyciągnięcie ręki i na nic nie zarabiała sama?
    — Zobaczymy, nie jestem dziś niczego tak naprawdę pewna. Wiem, że muszę zmienić robotę i tyle, fajnie jakby coś się trafiło w jakiejś firmie. Naprawdę chciałabym zacząć już pracować, ale no, nie da rady. Jak nie wyjdzie, to chyba wrócę do Los Angeles. Znaczy… kurczę, nie wiem. Mam tam firmę, która wzięłaby mnie bez słowa, więc zawsze to jakaś opcja — dodała i lekko wzruszyła ramionami. Ciężko byłoby jej opuścić teraz Nowy Jork na stałe. Chciała zmiany otoczenia, a LA znała na pamięć. Miała tam ulubione miejsca, znajomych, ale w Nowym Jorku czuła się jakoś tak po prostu lepiej. Inaczej tu było i nie chciałaby zmienić miejsca zamieszkania. Oznaczałoby to, że musiałaby zostawić znowu Elle, a przyjaciółki brakowałoby jej w życiu codziennym bardzo. Już teraz nie widziały się parę tygodni, a ile miały zaległości, a co mówi, gdyby widywały się parę razy na rok? — Korzystaj z tej oferty, póki gorąca. Może nie wiem, jak to jest, gdy ma się małe dziecko, ale umiem sobie to i owo wyobrazić, wiec gdybyś potrzebowała chwili spokoju, to naprawdę mów i ja ją wezmę, albo ty się zaszyjesz u mnie i jedyną towarzyszką będzie świnka. Ale ona nie jest głośna, głównie śpi.
    Nie wiedziała, jak wyglądałoby jej życie, gdyby miała małą wersję siebie. W zasadzie to też było mało prawdopodobne, aby miała dziecko. Zwłaszcza teraz, bo zwyczajnie nie czuła się na takie rzeczy gotowa ani nie miała z kim, więc dobrze, że jak na razie mogła zostać tylko przy wyobrażeniach.
    — W takim razie kolczyki. A później pójdziemy na paznokcie, ja stawiam. Ty mi możesz kupić mrożoną kawę. Pasuje? — spytała uśmiechając się. Kolczyki nie były głupim pomysłem, Carlie lubiła piercing i najchętniej wcale nie wychodziłaby z salonu piercingu. O tatuażu też myślała, ale chyba na to faktycznie potrzebowałaby jakiegoś większego ciosu. — A co do tatuażu, to się zgadamy. Myślę, że kiedyś możemy sobie coś fajnego strzelić. Na przykład… hm, wisienka czy coś. Zobaczy się jeszcze, mamy czas.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  91. Nigdy dotąd Jaime nie myślał o wypadzie na testowanie smaków i firm napojów bezalkoholowych. Słyszał o festiwalach piwnych z alkoholem lub whisky czy coś takiego, ale o takich? Były takie w ogóle czy musieli na własną rękę chodzić po barach i pubach w poszukiwaniu tego, co ich interesowało? Właściwie chętnie by się na coś takiego wybrał. Tylko zastanawiał się, czy kobieta, która była już matką, mogła sobie na coś takiego pozwolić, na takie wypady. No co, nic na ten temat nie wiedział. Ale chyba mogła, skoro jedna z nich sama to zaproponowała.
    - Bardzo chętnie się z tobą wybiorę na takie testowanie. Wierz mi, to może być przygoda naszego życia - roześmiał się. Wyobrażał sobie, jak on się dziwnie będzie zachowywać i jak Villanelle będzie się z niego śmiała. O, tak, koniecznie musieli się wybrać na taką "wycieczkę". - Nie, daj spokój - pokręcił zaraz głową. - Nie denerwują mnie twoje pytania, spokojnie - uśmiechnął się do niej lekko. - I też nie przesadzasz, ale po prostu uznaję, że nie chcesz o tym słuchać. Nie na tym etapie naszej znajomości. I po prostu wolę się tutaj zatrzymać. Po prostu... - zamilkł na chwilę, aby dobrać odpowiednie słowa. Nie chciał, żeby Elle pomyślała, że go zdenerwowała czy coś, nie o to chodziło. Chciał, aby wszystko między nimi było jasne i przede wszystkim, aby rozmawiało im się dalej w przyjemnej atmosferze. - Nie miałem najlepszego okresu w swoim życiu od... - znów się chwilę zastanowił - Dziesięciu lat - stwierdził, że nie warto mówić od "kilku", ponieważ dziesięć lat w tej sytuacji było naprawdę dużo. - I to zdecydowanie nie jest rozmowa na świętowanie naszego zwycięstwa - dokończył z lekkim uśmiechem.
    Polubił tę dziewczynę i możliwe, że kiedyś jej opowie, co się stało te dziesięć lat temu. Możliwe, że o stracie brata zrobi to wcześniej, jeśli wkroczyliby na tematy rodzinne. Oczywiście wcześniej już to zrobili, jednak Elle opowiadając o swojej rodzinie, była taka szczęśliwa i Jaime po prostu nie chciał tego wszystkiego burzyć. Zresztą, nie rozmawiali wtedy o nim.
    - Hej, przecież nic nie mówiłem, żebyś nie była młoda - zaśmiał się i pokręcił głową.
    Jaime wyczuł w tonie głosu Elle, że nie chce rozmawiać o znajomości ze studentem. W porządku. Sam Moretti nie bardzo chciał mówić o swoim z dość prostej przyczyny - nie było tak naprawdę o czym. Ot, poznali się, Jaime nie był w najlepszym stanie psychicznym i się stało. Co prawda chłopak sam w sobie bardzo mu się podobał, inaczej do niczego by nie doszło. No i w dodatku imponował mu swoją inteligencją. Albo tylko takiego zgrywał. Teraz trudno to orzec.
    - Okej stawisz kolejkę, jak pójdziemy bawić się w testerów - uśmiechnął się i uniósł szklankę z piwem do toastu. - Za zwycięstwo - stuknął się z nią szklanką, a potem wziął pierwszego łyka. - Hm... faktycznie smakuje podobnie jak normalne piwo - stwierdził i napił się jeszcze trochę. W sumie... przeszło mu przez myśl, że to może być miłe... oszukanie samego siebie, kiedy znów będzie w nienajlepszym humorze. - No jasne, na pewno nam dadzą osobne. Może gdybyśmy byli tej samej płci, to kto wie - zaśmiał się. - Ale najwyżej będziemy walczyć - stwierdził i pokiwał głową. - I cóż, jak proponowałem, możemy jechać moim autem, nie ma problemu. Mogę też od razu po ciebie przyjechać i ruszymy przed siebie. Nie będziesz musiała nigdzie niepotrzebnie dojeżdżać. A twój mąż będzie mógł być spokojny. Mam nadzieję... - znów się zaśmiał, ale trochę ciszej i znów wziął łyka swojego napoju. - Ciekawe, co nam powiedzą na wycieczce o tym budynku, skoro chyba wszystko już wiemy. Aczkolwiek liczę na coś nowego.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  92. Jedynie westchnął cicho i pokiwał głową, niepewny, co w tym momencie powinien powiedzieć. Całym sobą wierzył w to, że chociaż raz dane im będzie cieszyć się sobą i zwyczajnie być w centrum uwagi, ale z drugiej strony dramaty były nieodłącznym elementem ich wspólnej egzystencji, a związek od samego początku usiany został minami.
    - Wiesz, mam pewien pomysł... – zaczął z delikatnym wahaniem. – Co ty na to, żeby w zaproszeniach zaznaczyć, że każdy, kto rozpocznie jakiś dramat zostanie natychmiast wyproszony? To jest jeszcze do przemyślenia, oczywiście, ale biorąc pod uwagę naszą rodzinną historię... – urwał i ponownie wypuścił głośno powietrze z płuc. – Właśnie, powinniśmy dobrze się zastanowić, kogo chcemy zaprosić – mruknął, wiedząc, że to będzie dość trudne zadanie. Jednak chwilę później jego ponure oblicze rozjaśnił uśmiech, bo wyobrażenie sobie Elle w sukni ślubnej sprawiało, że robiło mu się cieplej na sercu. – I bez sukni jesteś piękna. Nie przesadź, bo od nadmiaru tego piękna mogę dostać przed ołtarzem zawału, a obiecałem ci przecież, że będziesz się ze mną męczyć całe życie – przypomniał z łobuzerskim uśmiechem.
    - Elle, tutaj temat świni i kozy się kończy. Kocham cię nad życie, ale jeśli sprowadzisz taki zwierzyniec, wystawię cię z nim za drzwi i zmienię zamki – mruknął, grożąc dziewczynie palcem i odpalił samochód, by powoli wyjechać z parkingu i ruszyć w stronę mieszkania siostry.
    Ich stosunki uległy znacznej poprawie, chociaż daleko im było do idealnych. Arthur nie ukrywał, że rozstanie z Henry’m pomogło, bo choć mężczyzna nie był prawdziwym ojcem Elle, wciąż pozostawał facetem, który był zdecydowanie starszy od Tilly. Nigdy nie było kolorowo, ale Arthur mimo wszystko kochał swoją młodszą siostrę, a świadomość, że obracał ją Madisson, który równie dobrze mógłby być jej ojcem, przyprawiała bruneta o mdłości. Więc gdy Mathilde oznajmiła, że się rozstali, Arthur poczuł niemal obezwładniającą ulgę i liczył, że taki stan rzeczy się utrzyma.
    - Myślę, że Tilly nie odpuści sobie takiej imprezy, zwłaszcza, jeśli zaproponujesz jej bycie druhną – roześmiał się cicho i zerknął przelotnie na Elle. – Pytanie powinno być ciut inne. Jesteś pewna, że chcesz, żeby moja siostra stała obok ciebie przed ołtarzem? Nie musisz tego robić tylko dlatego, że się pogodziliśmy. To nasz dzień, twój dzień i nie powinnaś robić nic wbrew sobie – powiedział i sięgnął dłonią uda Elle, by pogłaskać je kilkoma delikatnymi ruchami, a potem ująć jej rękę i spleść ze sobą ich palce. – Masz tyle lepszych opcji... Carlie, Lily, Heather... One cię kochają, a jeśli chodzi o Tilly, nie można być tego pewnym. No i masz łatwiejsze zadanie niż ja. Nie mam drużby – skrzywił się, ale ostatecznie pozornie obojętnie wzruszył ramionami. Od porwania minęło sporo czasu, ale Arthur wciąż to przeżywał i nie był z Blaise’m tak blisko jak wcześniej. O bracie Elle nawet nie myślał w kategorii drużby, a od całej reszty świata odcinał się, pozostając samotnikiem. Nie miał nikogo, kto mógłby mu towarzyszyć przy ołtarzu. – Zresztą nieważne. Najważniejsze, że ty będziesz obok, reszta nie ma znaczenia – dodał, posyłając dziewczynie uśmiech i unosząc jej rękę do ust, by musnąć jej wierzch wargami.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  93. Jaime uśmiechnął się lekko do swojej towarzyszki, kiedy powiedziała, że nie muszą sobie od razu wszystkiego mówić. Bardzo mu się to podobało, ponieważ naprawdę nie miał ochoty mówić jej pewnych rzeczy. Przynajmniej na tę chwilę. Może uda im się zaprzyjaźnić? Ten wyjazd może być interesującą opcją i jednocześnie możliwością na poznanie się bliżej i sprawdzeniu, czy ta znajomość może faktycznie przerodzić się w przyjaźń. Jaime był na to otwarty, jednocześnie nie ufając ludziom do końca. Chciałby w końcu znaleźć kogoś, kogo mógłby nazwać przyjacielem lub przyjaciółką, jak w tym przypadku mogłoby być. Z Elle czuł się swobodnie, dobrze mu się z nią współpracowało, dlatego też był pozytywnie nastawiony na tę znajomość. I tak właściwie to nie mógł się już doczekać, aby się przekonać, czy się nie mylił. Miał wielką nadzieję, że nie.
    - Pozytywne historie? Sam nie wiem, musiałbym się zastanowić - uśmiechnął się szerzej. Zaraz jednak odwrócił wzrok. Pozytywne historie... w tego typu historiach uczestniczył aktywnie jego brat. Ale nie chciał opowiadać żadnej takiej, ponieważ wtedy Elle zapytałaby, co się teraz dzieje z jego starszym bratem i gdzie jest. A Jaime nie chciał mówić na głos, że nie żyje. Prędzej czy później na pewno do tego dojdzie, w końcu jeśli będą ze sobą rozmawiać, to temat rodziny ich nie ominie. Zwłaszcza, że sama Elle już zdążyła mu zdradzić kilka faktów ze swojego rodzinnego życia. Kiedyś przyjdzie czas, że zapyta o jego rodzinę. - Cóż... mogę ci zdradzić, że będę się starał o wyjazd na tak zwaną trupią farmę... Możemy jechać tam z polecenia uniwerku. Ale to dopiero za kilka semestrów. I chyba nie będę więcej o tym mówić przy piciu, co? - zaśmiał się lekko i zaraz wziął kolejnego łyka swojego piwa.
    Jaime może i nie miał absolutnie żadnego pojęcia o związkach, ale to chyba dobrze, jeżeli druga strona jest zazdrosna. Wiadomo, nie za bardzo, bo to na pewno też jest szkodliwe, ale takie wykazywanie, że komuś zależy... Może i mógł zrozumieć męża Elle, możliwe, że też by był zazdrosny, gdyby jego dziewczyna wymieniała wiadomości wieczorami z jakimś innym chłopakiem. A potem miała z nim wyjechać na wycieczkę...
    - Villanelle, nie musisz mi się tłumaczyć, naprawdę. Nawet nie pomyślałem w ten sposób. Jest zazdrosny, ale z mojej strony nie musi czuć... nie wiem, zagrożenia? - uniósł brew wyżej. - Wiesz, jesteś jego żoną, to coś znaczy. I też może dlatego właśnie powinien ci bardziej ufać. I wierzę, że jest świetnym facetem - pochylił się do przodu i oparł łokcie na blacie stolika. - W końcu nie bez powodu zgodziłaś się za niego wyjść, co nie? - zaśmiał się cicho.
    Hm, ciekawe, jak by to było być takim normalnym człowiekiem choć przez jeden dzień.
    - Zgadzam się, na żywo może wyjść zupełnie inaczej. W końcu będziemy w samym środku. Mogę nawet słuchać o tym, co już wiem, ale to zawsze będzie już w tym budynku. Ciekawe, czy nas wpuszczą do tych katakumb - na prezentacji wspomnieli o tym, że często tam woda wylewa od kilkudziesięciu lat. A szkoda, bo Jaime liczył, że mimo wszystko jakoś uda im się tam dostać. Swego czasu poumierało tam paru ludzi.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  94. Wzruszył lekko ramionami, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Osobiście uważał, że to nie byłoby zbyt radykalne posunięcie. Może patrzył na całą sprawę egoistycznie i przez pryzmat nieszczęścia, którego doświadczył, ale... Kilka miesięcy temu byli młodymi rodzicami, którzy próbują poukładać swoje życie, a ich rodziny, zamiast w tym pomagać, cały czas podrzucały im kłody pod nogi. Nie czuł się w obowiązku, by gościć i uśmiechać się do kogoś, kto ten piękny dzień zmieniłby w piekło, a wyrzucenie jegomościa na zbity pysk było i tak łagodne w porównaniu z tym, do czego ogarnięty furią Arthur mógłby być zdolny.
    - Ja się nim cieszę od kilku dni – przyznał, posyłając dziewczynie uśmiech i porzucając tymczasowo temat gości weselnych. – Mówiłem ci już, że to spełnienie moich marzeń? Cudowna żona, dzieci, pies i własny domek na przedmieściach... Właśnie tak wyobrażałem sobie zawsze szczęśliwe życie. No, może byłem w tych wyobrażeniach kilka lat młodszy, ale jeszcze nie strzelają mi stawy, więc chyba nie mam na co narzekać – roześmiał się, chociaż w głębi duszy wcale nie było mu do śmiechu.
    - To nie są durne marzenia, po prostu... Nie wiem, Elle. Nie mam pojęcia, czego jeszcze można się po niej spodziewać, a naprawdę nie chcę, żeby cię zraniła czy rozczarowała. Nie możemy zapominać o tym, że spotykał się z Henry’m i dalej uważam, że robiła to tylko po to, żeby jeszcze bardziej wszystkich wkurzyć. Tak czy inaczej... To twoja decyzja. Po prostu nie jestem pewien, czy osobiście dałbym jej szansę na stworzenie normalnej racji po tym, co zrobiła – wyrzucił z siebie, nie będąc pewnym, czy cokolwiek z tego co mówił miało ład i skład. – Ale dałbym jej szansę na bycie dobrą ciocią. Zawsze miała podejście do dzieci – dodał i oparł ich splecione dłonie na udach Elle.
    - Tak, ale to przez niego prawie straciłem życie – mruknął i zadrżał na samo wspomnienie kolejnych ciosów, które padały wtedy z każdej strony. – Też mi na nim zależy, ale na razie... Na razie nie mogę na niego patrzeć, Elle. Każda czarna limuzyna przyprawia mnie o ciarki, mam koszmary, w których to on mnie katuje i... Niełatwo wrócić do normalności po czymś takim, a gdybyśmy się nie przyjaźnili, nic z tego nie miałoby miejsca. No i najważniejsze. Żaden wpłacony okup, nic nie jest w stanie wynagrodzić tego, że mogłem więcej was nie zobaczyć – ostatnie słowa wyszeptał, zamyślony, by ostatecznie pokręcić głową i wbić kierunkowskaz.
    - Oczywiście. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj chcę nacieszyć się tobą i dziećmi. Możemy sobie na to pozwolić, prawda? – spytał z uśmiechem i zatrzymał auto na parkingu, po czym z westchnieniem wbił spojrzenie w kamienicę, w której mieszkała jego siostra. – Chcesz iść ze mną? Czy po prostu zabrać Theę bez towarzyskich pogaduszek, żebyśmy mogli jechać do naszego domu? – wymruczał, ale nie pozwolił dziewczynie odpowiedzieć. Nagle odczuł silną potrzebę pocałowania jej czule, dlatego zgasił silnik i pochylił się nad ukochaną, ujmując jej twarz w dłonie i przyciskając usta do jej warg.

    my też ❤️

    OdpowiedzUsuń
  95. Jego umysł był kompletnie wyłączony z rzeczywistości przez co nie był świadom wypowiadanych w kierunku Elle słów. W normalnym wypadku rozwiązałby tą sprawę zupełnie inaczej i skarcił przy okazji wspólnika, który dobierał się do żony jego najlepszego przyjaciela, ale przez ostatnie dwa tygodnie w ogóle nie był sobą i nie potrafił kontrolować własnego zachowania.
    - Tego szukasz? – podniósł z podłogi fiolkę z lekami, patrząc na dziewczynę z góry – Wygląda na to, że też jesteś psychiczna i musisz brać leki, to przykre. Dwóch wariatów i dwoje dzieci w domu z wami, opieka o tym wie? Zdecydowanie powinienem zgłosić zaniedbania w stosunku do małoletnich – westchnął ciężko i wsunął leki do kieszeni marynarki. Nie przejmował się konsekwencjami i tym, co może teraz grozić dziewczynie. Nawet jeśli straciłaby przed nim przytomność, pewnie jedynie roześmiałby się jej w twarz i wsiadł z uniesioną głową do windy. Zaczynał zachowywać się zupełnie tak, jak zaraz po śmierci swojej siostry, ale nikt w firmie nie znał go jeszcze w tamtym okresie i paradoksalnie jedynie Arthur Morrison mógłby pomóc mu w tej chorej sytuacji. Prawda była taka, że nie poznali się poprzez swoich rodziców, a dzięki prywatnej klinice psychiatrycznej w której utknęli na jednym oddziale, kiedy nikt nie był w stanie poradzić sobie z ich problemami.
    - Wstawaj z kolan i chodź zając się tym, co do ciebie należy – złapał ją za rękę i podciągnął do góry - Wezwałem już twój dział i każdy czeka na radosną nowinkę o tym, że właśnie wylatuje, bo taki życiowy nieudacznik jak ty nie potrafi wykonać prostego polecenia szefa – rozsypał po korytarzu znajdujące się w fiolce leki i gestem przywołał czekających w sali konferencyjnej pracowników – Uwaga, uwaga, proszę teraz o ciszę. Oddaję głos Pani Morrison, wszystko co wam teraz przekaże wykonane zostanie ze skutkiem natychmiastowym. Kiedy skończy macie iść i spakować swoje rzeczy, gwarantuję wam, że ani ona, ani ty nie znajdziecie żadnej pracy w Nowym Jorku. Miłego zamiatania ulic biedaki – roześmiał się i bijąc im głośno brawo, oparł się ze spokojem plecami o ścianę z szerokim uśmiechem wymalowanym na ustach.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  96. - Fakt, ale nie żałuję ani minuty – odparł, głaszcząc wierzchem dłoni policzek ukochanej i z uśmiechem patrząc w jej brązowe oczy. Może i ich związek rozwijał się jakiś czas temu zbyt szybko, ale Arthur tłumaczył to sobie nadrabianiem. Gdyby Elle nie wyjechała, mieliby dodatkowy rok razem. Rok, podczas którego mogło wydarzyć się wiele tragicznych, ale i pięknych rzeczy. – Wiesz, że to nie jest głupi pomysł? Za kilkanaście lat na tym drzewie nasze dzieci będą mogły zbudować domek swoim dzieciom – przyznał w zamyśleniu.
    - Z mojej strony właśnie tak będzie. Nie zrozum mnie źle, kochanie. Po prostu… Moja siostra zawsze skupiała na sobie całą uwagę wszystkich dookoła. I nie chciałbym, żeby to samo zrobiła na naszym ślubie, kiedy to my powinniśmy być najważniejsi. Jeśli chcesz, zaprosimy ją, ale jeśli nie, będę w stanie z tym żyć. Poza tym, przez kilka lat żyłem tak, jakbym nie miał żadnej rodziny. A teraz mam was i nie chcę, żeby Tilly to schrzaniła. A oboje wiemy, że prawie zdołała to zrobić. Ale dobrze, mogę ją zaprosić na kawę. Na próbę – rzucił, zanim wysiadł z samochodu, a na odchodnym musnął wargami czoło ukochanej.
    Drzwi mieszkania otworzył bez uprzedniego pukania. W jego polu widzenia od razu znalazła się siedząca na podłodze Thea. Dziewczynka sięgała po klocki jedną rączką i układała je jeden na drugim, w drugiej zaś trzymała jeden klocek i przyciskała go do klatki piersiowej, jakby był najważniejszy na świecie, a ona nie miała najmniejszego zamiaru nikomu go oddawać. Zanim zauważyła swojego ojca, zdołała jeszcze wskazać na niewielką wieżyczkę, a zza progu wyłoniła się drobna dłoń Tilly i dołożyła fragment do budowli, szczebiocząc do swojej bratanicy.
    - To co, zrobimy zdjęcie i pokażemy je potem tatusiowi? – spytała, na co Thea wyprostowała się i klasnęła w rączki.
    - Tata! – zawołała z charakterystycznym dziecięcym seplenieniem i upuściła klocek, by wyciągnąć przed siebie rączki. Arthur kilkoma dużymi krokami pokonał dzielącą ich odległość i z szerokim uśmiechem wziął córeczkę w swoje ramiona.
    - Och, nie słyszałam, jak wchodzisz – rzuciła Tilly, podnosząc się z podłogi. – Myślałam, że będziesz później. Właśnie miałyśmy się wziąć za sprzątanie i coś zjeść – dodała, wskazując na kuchenkę. Niewielki garnek stał na palniku, a jego zawartość była dokładnie zmiksowana na papkę. Morrison mógł się jedynie domyślać, że to najprawdopodobniej jakaś zupa, którą miała zjeść Thea.
    I, szczerze mówiąc, Mathilde swoim zachowaniem zaskoczyła go tak bardzo, że nie wiedział, co powiedzieć. Dlatego stał w milczeniu, wpatrując się w swoją siostrę.
    - Chcesz do nas wpaść w przyszłym tygodniu? Jak już się ze wszystkim ogarniemy. Żeby lepiej się poznać… Mamy trochę do nadrobienia…

    Otworzył drzwi samochodu i posadził Theę w foteliku, dokładnie ją zapinając. Zazwyczaj nie lubiła tej części, ale teraz całą uwagę skierowała na swojego małego braciszka. Arthur pokręcił głową z uśmiechem, po czym obszedł auto i usiadł za kierownicą.
    - Zaprosiłem Tilly – oznajmił, zamiast w pierwszej kolejności zdać blondynce relację. – Nie uwierzysz, ale ona zrobiła naszej córce obiad. W sensie, nie szła na łatwiznę, nie kupiła jakichś gotowych słoiczków. Sama ugotowała zupę i zmiksowała ją na papkę. I bawiły się klockami. I prosiła, żebym zostawił kilka rzeczy Thei, żeby nie wozić ich w tę i z powrotem, bo twierdzi, że chętnie zajmie się dziećmi, jeśli będziemy potrzebowali wychodnego… Nie wiem, kim jest ta kosmitka, ale na pewno nie moją siostrą – wyrzucił z siebie, wyjeżdżając z parkingu, choć robił to machinalnie, wciąż zszokowany tym, co zobaczył przed chwilą.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  97. Czy ktoś mógł mu wytłumaczyć w jaki sposób ominął tyle faktów z życia Vilannelle? Nagle słowa blondynki świadczące o tym, że niby wygląda źle uleciały z prędkością światła. Jak mogła mu nie wspomnieć o tym ataku serca? Miała przecież zaledwie dwadzieścia trzy lata, a cierpienia przyczepiły się do niej, jak rzep psiego ogona. Marszcząc brwi, wypuścił z płuc ciążące powietrze, przeczesując jednym ruchem gęste włosy. Może Vilannelle powinna jednak odpuścić z tą siłownią? On nie dostrzegł u niej niepotrzebnych kilogramów, więc czemu tak strasznie zależało jej na powrocie do formy sprzed ciąży? Najchętniej przejąłby od niej część problemów, ale zwyczajnie nie był w stanie tego zrobić. To nie była bajka, w której zamienią się miejscami na pewien czas. Według tego co opowiadała młoda mama, to ten rok wcale jej nie oszczędzał. Jasper wcale nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że Morrison odlicza dni do Sylwestra, a dokładniej północy, podczas której być może stanie naprzeciwko męża, z kieliszkiem szampana i oboje rozpoczną lepszy dla nich okres. Nie chcąc rzucić nieodpowiedniego komentarza, wpisał część adresu, gdzie znajdował się Outbreak Fitness, a następnie pojedynczym dotykiem palcem dotknął pierwszą pozycję. Po chwili w samochodzie dało się usłyszeć kobiecy głos, ale nie ten należący do studentki architektury.
    — Donna jest trenerką personalną, jednak nie taką po kilkumiesięcznym kursie. Ma liczne szkolenia i wie jaki zestaw ćwiczeń dobrać do osoby w trakcie danej choroby, możesz być spokojna — wskazał na odkryte kolano — Bez obaw, nawet ta kontuzja nie zrobiła na niej wrażenia i nie odesłała mnie do domu. Ostatnio czujnym okiem obserwowała mnie, kobietę po czterech porodach i mężczyznę z nowotworem. Zaznaczam, że wszyscy wyszliśmy z tego zdrowi i cali.
    Gdyby nie decyzja o zakupieniu karnetu do siłowni, to najprawdopodobniej sport zniknąły z życia fryzjera na zawsze, ale był od tego uzależniony. Kiedyś cały świat kręcił się wokół piłek do koszykówki, więc nie mógłby całkowicie zrezygnować z aktywności fizycznej. Jeżeli tylko miał czas, to zaglądał do klubu, żeby wycisnąć z siebie siódme poty, a kiedy czasu brakowało, to biegał ulicami Nowego Jorku, nie zwracając uwagi na fatalną pogodę. Nic go nie zrażało, bo gdyby obchodziły go opady deszczu, kiedy wiązał buty, to istniało ryzyko, że zamiast ciężkiej sztangi zacznie podnosić puste opakowanie po chipsach, ciastkach i innych niezdrowych przekąskach. A wtedy mógłby zapomnieć o udziale w programie, który odmienił mu całkowicie codzienność i Jasper nie miał ochoty wracać do punktu wyjścia. Takie życie mu odpowiadało, chociaż najchętniej oddałby wszystkie oszczędności, aby pozbyć się całkowitego bólu w kolanie i jeszcze raz wejść na boisku, żeby rozegrać dość udany mecz.
    — Co u Nas? Byliśmy w ostatnim czasie u mojej rodziny na kolacji i powiem Ci, że wszyscy pokochali Willow, a najbardziej mała Elizka. Żyjemy sobie z dnia na dzień, a ja jako kochany szwagier będę pomagał w przeprowadzce Beth, czyli młodszej siostrze mojej żoneczki. W końcu moje mięśnie się do czegoś przydadzą — roześmiał się.
    Po dłuższej salwie śmiechu dotarło do niej, że opowiada o tym wszystkim, jakby to trwało długimi miesiącami. Jakby znał Willow najdłużej i najlepiej ze wszystkich. Jakby Beth nie była tylko osobą, którą do tej pory widział na własnym ślubie oraz weselu. Jakby rodzina zapraszała ich do siebie przynajmniej raz w tygodniu. Chyba powiedział przyjaciółce coś, co pasowało idealnie do kategorii dobre.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  98. Miał nieco mieszane uczucia. A co, jeśli dał się zmanipulować? Nie byłby to pierwszy raz, jak jego siostra owija sobie wszystkich wokół palca, łącznie z nim. Jeżeli to były tylko pozory, żeby kolejny raz odebrać Morrisonom szczęście? Przecież wycierpieli wystarczająco, by sprawić jej satysfakcję do końca życia.
    - Przyjęła, przyjęła – odparł zamyślony po dłuższej chwili, z trudem uświadamiając sobie, że Elle o coś go pytała. – Mam nadzieję, że masz rację. Fajnie byłoby mieć normalne stosunki z siostrą. I fajnie byłoby tak bardzo w kogoś wierzyć. Zazdroszczę ci tego. I trochę się cieszę. Gdybyś nie wierzyła, nie bylibyśmy tutaj teraz – stwierdził, zerkając przelotnie na dziewczynę i odwzajemniając uśmiech. Poniewczasie dotarło do niego, że właśnie sam psuł sobie ten piękny dzień podejrzeniami, do których nie miał żadnych podstaw, przynajmniej na razie.
    - Bawiła się klockami, więc chyba za bardzo nie dała jej w kość. A nawet gdyby, cioci nie zaszkodzi trochę się z tobą pomęczyć, prawda, księżniczko? Szkoda, że nie opiekowała się tobą, kiedy zaczynałaś ząbkować – zaświergotał do córki i posłał żonie szeroki uśmiech, który zmienił się w pełen czułości wyraz. Kolejny raz tego dnia sięgnął dłoni ukochanej i uniósł ją do swoich ust, całując wierzch. – Jak sen? – dokończył za nią. – Ja też, Elle. Jestem szczęśliwy, że udało nam się dotrwać do tego momentu. I że jesteśmy silniejsi, niż komukolwiek mogłoby się wydawać, nawet nam samym – ostatnie słowa niemal wyszeptał, bo gardło miał ściśnięte ze wzruszenia.
    Zatrzymał samochód na podjeździe i wyjął kluczyki ze stacyjki.
    - Poczekaj chwilę – polecił i sam wysiadł, a potem obszedł auto, by otworzyć drzwi od strony pasażera i z lekkim ukłonem pomóc Elle wysiąść. Stwierdził w myślach, że dzieciom nie stanie się wielka krzywda, jeśli chwilę pobędą same i ujął twarz blondynki w dłonie, całując ją czule, ale namiętnie. – Kocham cię. Tak bardzo, że nie umiem tego wyrazić słowami. I jestem najszczęśliwszym człowiekiem, jaki w tej chwili istnieje. I wiem, że to do mnie nie pasuje, ale nie zamierzam dzisiaj nic psuć głupimi tekstami, bo ten dzień jest wyjątkowy, a my zasługujemy na to, żeby czuć się wyjątkowo – wyszeptał i złożył kolejny pocałunek na miękkich wargach.
    Przewiesił przez ramię torbę z rzeczami dla Matta i podał Elle nosidełko, a samemu wziął na ręce Theę. Dziewczynka objęła ramionkami szyję Arthura i rozejrzała się z zaciekawieniem, mówiąc coś po swojemu.
    - Po kim ty jesteś taka gadatliwa, księżniczko? – wymamrotał pod nosem i przełożył córeczkę tak, by mieć jedną rękę wolną. Wyjął z kieszeni spodni cztery klucze, wszystkie zawieszone na jednym kółku i wybrał ten od drzwi frontowych, brzęcząc pozostałymi zachęcająco. Thea zapiszczała, natychmiast sięgając po coś, co w jej mniemaniu miało być nową zabawką, a w rzeczywistości za chwilę powinno otworzyć przed całą rodziną nowe życie. – O nie, nie. Kiedyś swoje dostaniesz, na razie łapki precz – roześmiał się i wyciągnął rękę w stronę Elle, z uśmiechem podając jej klucz. Nie chciał wchodzić pierwszy z jednego prostego powodu: w całym holu poustawiane były wazony z ulubionymi kwiatami Villanelle, a tam, gdzie nie dało się postawić wazonu, leżały bukiety lub pojedyncze kwiaty. Nie był aż tak pracowity, żeby samemu to zrobić. Biorąc pod uwagę, ile mieli ostatnio na głowie, doba byłaby za krótka, ale gdy tylko dowiedzieli się, kiedy będą mogli zabrać Matthew do domu, zaplanował wszystko tak, by florystka z odpowiednim wyprzedzeniem zrobiła to, co jej zlecił.
    - Otwórz – poprosił cicho i podał jej niewielki pęczek kluczy, po czym sam cofnął się o krok, ustępując dziewczynie przejścia.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  99. - Można, można. Pamiętaj, tatuś jest tą liberalną połówką, zdziałasz ze mną więcej niż z mamusią. Chociaż, jeśli chodzi o facetów… Akurat tego nie mogę obiecać – mamrotał bardziej do siebie, niż do całej reszty, ale wciąż uśmiechał się pod nosem, zwłaszcza na myśl o tym, że minie jeszcze kilka ładnych lat, zanim ich córka zacznie randkować.
    - Szczerze, też się tego obawiałem. Z dala od wszystkiego łatwo zapomnieć o problemach i przestawić się na tryb bycia szczęśliwymi. I cieszę się, że w nim zostaliśmy. Poza tym, stało się już tak dużo, że niczego się nie boję. Zawsze wychodzimy z kryzysów obronną ręką – zauważył, zerkając na Elle tak, jakby samym spojrzeniem chciał pokazać, jak bardzo ją kocha.
    Zmrużył lekko oczy i przysunął się tak, że prawie stykali się czubkami nosów, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
    - Mówi to ta pesymistka, która psuje mi każdą zabawę. Z wzajemnością, Morrison, z wzajemnością. Nie myśl sobie, że jest tak kolorowo, dla mnie to też będzie udręka – odparował, ale nie wytrzymał zbyt długo i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Nie powiedziałbym, że gadatliwość jest dobrą cechą. Ale dobrze, już jestem grzeczny – mruknął, unosząc ręce w obronnym geście. – No wiesz co? Za kogo mnie masz, Elle? Czy kiedykolwiek zrobiłem ci jakiś głupi żart? Po prostu chcę, żebyś jako pierwsza przekroczyła próg naszego domu – powiedział, wywracając oczami, ale szybko powrócił spojrzeniem do sylwetki ukochanej. Chciał widzieć jej reakcję, wiedzieć, czy w ogóle trafił z niespodzianką i czy za moment nie usłyszy czegoś o sprzątaniu.
    - Ale chciałem – wyszeptał i odwzajemnił z uśmiechem krótki pocałunek. Thea przez moment patrzyła na swoich rodziców, a potem wyciągnęła się w ramionach Arthura i wycisnęła na jego ustach całusa, który sprawił, że serce mężczyzny niemal dosłownie się roztopiło. – Cieszę się, że tobie też się podobają, księżniczko – roześmiał się, na co dziewczynka mu zawtórowała. – Tak? A co takiego? – spytał z zaciekawieniem, idąc w ślad za Villanelle. Thea wciąż rozglądała się z zaciekawieniem, kręcąc się w ramionach bruneta i wyciągając rączki po bliżej nieokreślone przedmioty. Przez cały czas mówiła przy tym po swojemu, co jakiś czas klepiąc Arthura po ramieniu i wskazując na to, co akurat wpadło jej w oko, ale poświęcał jej tylko część uwagi, bardziej zaintrygowany tym, co chwilę wcześniej usłyszał od swojej żony. – Wiesz, że jestem niecierpliwy. Nie możesz mówić takich rzeczy, a potem twierdzić, że najpierw musimy zająć się dziećmi – westchnął ciężko i chwycił pewniej Theę jedną ręką, by odstawić torbę Matta na blacie w jeszcze nieco surowej kuchni. – Powiesz mi chociaż co to, czy masz zamiar wystawić mnie na próbę, której mogę nie przetrwać? – dodał, spoglądając na nią niczym zbity pies.

    OdpowiedzUsuń
  100. - Hej, ale przyznaj, że to było cholernie zabawne! Chociaż z perspektywy czasu myślę, że mogłem je rozsmarować gdzieś na ciele i zlizać. Byłoby i zabawnie, i pożytecznie – powiedział, ciesząc się, że ich dzieci są jeszcze zbyt małe, żeby rozumieć większość z wypowiadanych przez rodziców słów, nie wspominając o podtekstach, które Arthurowi czasami wyrywały się same, wręcz jakby bez udziału procesów myślowych.
    - Myślisz, że też zostanie architektem? Albo projektantką wnętrz. Chcesz zostać projektantką? – spytał, podrzucając dziewczynkę nieznacznie w swoich ramionach, na co odpowiedziała mu zadowolonym piskiem i śmiechem. Arthur cały czas się uśmiechał, ale nie przeszkodziło mu to w cichym prychnięciu w reakcji na pytanie Elle. – Świetnie, kop dalej leżącego. Zanim dzieci zasną, ja zdążę umrzeć z ciekawości. Zwłaszcza, że Thea chyba da nam dzisiaj popalić – wymruczał niezadowolony. – Dasz popalić, czy będziesz wzorową córeczką tatusia, hm? – zaszczebiotał i trącił nosem nosek córeczki.
    Thea była już dość dużym dzieckiem, zwłaszcza w porównaniu z Mattem. Poza tym, Arthur nie miał okazji oglądać Elle z noworodkiem, bo, jakby na to nie patrzeć, Matthew był właśnie takich rozmiarów. Nie potrafił więc wcześniej docenić widoku, który właśnie się przed nim pojawił. W szpitalu nie miało to swojej magii, bo chłopiec cały czas był podłączony do aparatury, ale teraz… Elle przytulająca do siebie ich maleńkie dziecko stanowiła widok tak niezwykły, że gardło bruneta zacisnęło się ze wzruszenia i przez moment wstrzymał oddech, pewien, iż w innym przypadku by się popłakał, zwłaszcza, gdy dotarło do niego, jak niewiele brakowało, żeby Matta nie było tu dziś z nimi. Albo żeby Elle była z dziećmi sama.
    - Mówiłem ci już, że ty z którymś z naszych dzieci na rękach to najpiękniejsza rzecz świata? – spytał cicho i zamrugał kilka razy powiekami, by jakoś pozbyć się nieprzyjemnej mgiełki. Odetchnął jeszcze kilka razy i ponownie pozwolił uśmiechowi rozjaśnić swoją twarz. – No tak, pokoik! Przecież obiecałem ci różowe królestwo, księżniczko! A wiesz, że jest wykończone, nie tak jak reszta? Masz tam łóżeczko, zabawki, taki fajny namiot jak Indianie, miękki dywan… Mówię ci, sam bym taki chciał – stwierdził i choć Thea pewnie za wiele z tego nie rozumiała, klasnęła w rączki, słysząc tyle ekscytacji w głosie swojego ojca. – Och, widzisz, i mamusia chce ci dać swoje kwiatki! Weźmiemy jeden wazon i postawimy… O, na parapecie! – zawołał, wracając do holu, gdzie w wolną rękę wziął jeden z mniejszych wazoników i ruszył w stronę schodów prowadzących na piętro. – Elle, proszę cię… Ta próba robi się coraz trudniejsza. Chcesz, żebym padł przed tobą na kolana i zaczął cię błagać, żebyś mi powiedziała? – wyjęczał, jednak nie zawrócił. W ciągu kilku sekund jego plan diametralnie się zmienił i zamierzał ignorować zaczepki Elle, chcąc zachować jasność umysłu. Był naprawdę cholernie ciekawskim stworzeniem i… Uwielbiał robić niespodzianki, ale nienawidził, gdy ktoś robił je jemu. Nie przepadał też za prezentami, bo doświadczenie związane z Tilly nauczyło go, żeby nie spodziewać się zbyt wiele.
    - I jak ci się podoba? – spytał wesoło po przekroczeniu progu pokoju córeczki i usadził ją na poduszkach w namiocie, po czym wyprostował się z uśmiechem, z satysfakcją obserwując zaciekawienie Thei.

    nie lubimy was ♥

    OdpowiedzUsuń
  101. - Oby jej nie podkusiło, żeby pisać doktorat. Pieniądze marne i nudne jak cholera – wymruczał z niezadowoleniem, mimowolnie kolejny raz się zastanawiając, po co wciąż to ciągnie. Marzenie o otworzeniu własnego biura było bardziej osiągalne, niż kiedykolwiek wcześniej, a zrobienie na złość rodzicom miałoby większy sens, gdyby ci nie byli od dawna martwi. – O, widzisz? Kopiesz jeszcze bardziej. Kochanie, kiedy zrobiłaś się taką sadystką? Chyba coś przegapiłem… - westchnął nieco teatralnie. Owszem, to było jedynie przekomarzanie, chociaż jego zaciekawienie zaczynało dobijać do niebezpiecznej granicy zwanej zenitem. A skoro Elle nie zamierzała zdradzić nic, póki dzieci nie pójdą spać… Naprawdę był gotów rozważyć odstawienie ich do siostry, zwłaszcza, że ta sama się zaoferowała z opieką. Niby wiedział, że nie mogą tak często urywać dla siebie dni, tym bardziej, że dom należał też do ich potomstwa, ale to była niecodzienna sytuacja i Morrison na dobrą sprawę nie wiedział nawet, jak powinien się zachowywać w oczekiwaniu na jakąkolwiek niespodziankę. Nie wspominając o tym, że nie miał pojęcia, czego może się spodziewać.
    Thea dość szybko zajęła się sobą, a raczej maskotkami poustawianymi wokół poduszek. Przyglądała im się z zaciekawieniem, wyciągając rączki po kolejne z nich i całkowicie poświęcając im swoją uwagę, nawet nie patrząc na swojego ojca.
    A raczej na oboje rodziców. Zerknął na Elle i odruchowo uśmiechnął się na widok śpiącego syna. Ale to nic w porównaniu z tym, jak bardzo oczy rozbłysły mu z podekscytowania, gdy zobaczył pudełko. Czuł się jak mały chłopiec, który dostał wcześniej prezent gwiazdkowy. To w sumie cholernie smutne. Nie spodziewał się po samym sobie takiej radości, bo… Nie miał jej zbyt wiele, jeśli chodziło o prezenty właśnie. Może gdyby nie odsunął się w cień i domagał się uwagi nie miałby takich braków, ale zrobił to na rzecz Tilly i jeszcze bardziej tego pożałował.
    Bez słowa podszedł do parapetu, na którym wcześniej postawił kwiaty i odłożył pudełko, by ostrożnie, niemal z namaszczeniem, rozwiązać sznurek, a potem zdjąć papier. Przesunął opuszkami palców po czarnej tekturze i otworzył, nieświadomie wstrzymując przy tym oddech. W sam zegarek wpatrywał się dłuższą chwilę, jakby się obawiał, że ten zniknie, ale w końcu odważył się wyjąć rolexa. Wiedział, że Elle zna go dobrze, ale nie spodziewał się, że tak bardzo trafi w jego gust. Owszem, mógłby strzelić jej pogadankę na temat wydawania pieniędzy, tak jak ona miała to w zwyczaju, ale… Prawda była taka, że nie uśmiechała mu się fałszywa skromność, bo zegarek cholernie mu się podobał. Przetarł kciukiem czarną tarczę i dopiero wtedy zmarszczył czoło, czując coś na spodzie. Obrócił przedmiot i cicho przeczytał grawer, uśmiechając się delikatnie.
    - Dziękuję – powiedział, obracając się przodem do Elle. Podszedł do niej powoli, w międzyczasie zapinając zegarek na nadgarstku. – Jest idealny. I… Ja też potrzebuję cię bardziej od powietrza – ostatnie słowa wyszeptał i ostrożnie, żeby nie obudzić Matthew, objął Elle w pasie jedną ręką i przyciągnął do siebie, a drugą oparł na policzku dziewczyny i pocałował ją, starając się przelać w ten pocałunek jak najwięcej żywionych do niej uczuć. – Teraz tym bardziej nie mogę się doczekać tej drugiej – wymruczał, opierając czoło na jej czole i uśmiechając się kącikiem ust.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  102. W środowisku uchodził za surowego, niekiedy bezwzględnego szefa, ale nigdy w jego firmie nie dochodziło do sytuacji w której pracownik mógłby czuć się ośmieszony i upokorzony. Zawsze starał się traktować kadrę sprawiedliwie i nawet jeśli komuś nie udało się zrealizować jakiegoś zadania, wysłuchiwał obydwie strony i dopiero na końcu oceniał, czy faktycznie zawinił pracownik czy może jednak klient okazał się zwyczajnym dupkiem, z którym nie warto było prowadzić żadnych negocjacji i interesów. Pewnym było, że gdyby sytuacja z Elle wydarzyła się jeszcze miesiąc temu, pierwsze co zrobiłby Blaise to telefon do Arthura i wizyta u obleśnego wspólnika, który miał czelność obiecywać i napastować seksualnie jego przyjaciółkę, a przy tym jedną z najlepszych pracownic w dziale negocjacji. Sytuacja wyglądała jednak zupełnie inaczej, a mężczyzna który stał teraz przed nią z uśmiechem triumfu wymalowanym na twarzy nijak nie przypominał Ulliela, którego znali wszyscy. Codzienna dawka narkotyków, postawione leki i brak wizyt u terapeuty sprawiły, że przestał normalnie funkcjonować, a kontrolę nad jego umysłem i zachowaniem przejęła osobowość, która zrodziła się w jego mózgu zaraz po tym, kiedy 'zamordował' swoją siostrę. Nie potrafił poradzić sobie z żałobą i poczuciem winy, które przygniatały i męczyły go do tego stopnia, że w jego podświadomości zrodziła się zupełnie inna osobowość - bezwzględna, pozbawiona uczuć i wrażliwości, skupiona tylko i wyłącznie na własnym szczęściu i przyjemności. Dzięki odpowiedniej terapii i farmakologii nowej generacji, problem udało rozwiązać się mniej więcej w rok, co nawet dla tak szeroko rozwiniętej psychiatrii było naprawdę dużym sukcesem. Od niemalże 10 lat alter ego Blaise'a nie istniało, ale wydarzenia ostatnich kilku tygodni sprawiły, że wróciło i nie zamierzał tak łatwo się poddać i szybko zniknąć.
    - Słucham? Powtórz głośniej, bo chyba nie wszyscy słyszeli – nadstawił charakterystycznie ucho, kiedy przyznała, że nawaliła. Nie zwracał uwagi na jej stan ani na zszokowane miny reszty pracowników, nie był także nijak świadom konsekwencji, jakie mogły mu grozić w dzisiejszych czasach za takie zachowanie.
    - Zamów szampana, będziemy świętować zwolnienie tego żałosnego działu na czele z Morrison, która pracowała tu tylko i wyłącznie dlatego, że dała dupy mojemu przyjacielowi. Cała firma ma dzisiaj wolne, a wy pakujcie się i wypierdalać z mojej firmy – zaklaskał, przekazując swojej sekretarce polecenia. Zachowywał się jak kompletnie niepoczytalny człowiek i będący świadkiem tego ‘przedstawienia’ pracownicy słusznie mogli podejrzewać, że ich szef postradał właśnie zmysły.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  103. - Moje nie będzie takie łatwe – mruknął, obserwując błyszczące oczy Thei, jej zafascynowanie nowym pokojem i słuchając radosnego gaworzenia utwierdzał się w przekonaniu, że drugiej niespodzianki tak szybko nie dostanie.
    I wcale się nie pomylił. Leżał na miękkim dywanie i przesłaniał oczy przedramieniem, gotów zacząć błagać córkę, by położyła się spać. Słońce dawno schowało się za horyzontem, w międzyczasie Arthur zdołał nakarmić ją papką i kilka razy przewinąć, a po pokoju zrobił tyle kilometrów pochylony nad dziewczynką, że chyba można porównać ten dystans do porządnej przebieżki. Matt też kilka razy się obudził, ale Morrison wciąż odczuwał dziwny lęk przed opieką nad synem, więc nie był nawet zbytnio wyrywny, żeby do niego zaglądać. Liczył, że to zniknie prędzej niż później, ale tymczasem wolał odpuścić.
    - To dziecko jest małym szatanem – oznajmił, słysząc kroki Elle i przesunął rękę na czoło, żeby spojrzeć na dziewczynę z dołu. – Wiem, że podawanie leków nasennych niemowlakom jest nieetyczne, ale naprawdę mam ochotę to zrobić, bo ona chyba dzisiaj nie zaśnie – westchnął, a Thea zapiszczała wesoło jakby dla potwierdzenia słów swojego ojca. Interaktywny miś śpiewał jakąś dziecięcą piosenkę, co Thea przyjmowała z naprawdę ogromnym entuzjazmem. – Chodź do mnie – wyjęczał, przesuwając się nieco na dywanie i wyciągając ręce do Elle niczym mały chłopiec, który chce do mamy. Zaczekał, aż blondynka ułoży się obok niego, po czym objął ją ramionami i pociągnął na swoją klatkę piersiową, rozkoszując się jej bliskością. Co prawda daleko temu było do tego, czego naprawdę w tym momencie chciał, ale świadomość, że leżą tak razem w pokoju ich córki, w ich własnym domu, cholernie szczęśliwi, przynajmniej z jego strony, była uspokajająca i przyjemna.
    - Wiesz, rok temu, kiedy zobaczyłem cię na ulicy, nie sądziłem, że nasze życie będzie tak wyglądać – powiedział cicho, przeczesując palcami jasne włosy. – Wtedy nie miałem nic, a teraz… Mam więcej, niż mógłbym sobie wymarzyć. I wiesz, co jest najśmieszniejsze? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. – Że mój mały cud, który tak bardzo kocham, najwyraźniej uwielbia się nade mną znęcać. I ty też. Dobrze, że chociaż Matty jest po mojej stronie i chce, żeby ojciec się dowiedział, co mama przygotowała – wymamrotał z ustami przyciśniętymi do czubka głowy ukochanej. – Theeeeeaaaa, proooooszęęęęę… A jak włożę cię do łóżeczka i dam ci zabawki, zajmiesz się trochę sobą? – rzucił w przestrzeń. Odpowiedziało mu gaworzenie, co właściwie uznał za zgodę, więc podniósł się ostrożnie i wziął Theę na ręce, by postawić ją na materacu łóżeczka. Przytrzymała się szczebelków, dając jasno do zrozumienia, że nie jest zadowolona z tego, iż znalazła się tak daleko od zabawek, więc szybko pozbierał wszystko, czym była zainteresowana i wrzucił je do łóżeczka tuż obok niej. Z głośnym piskiem opadła na maskotki, szybko ignorując obecność swoich rodziców. – Poważnie? To było takie proste, a spędziłem tu cały dzień, próbując cię zmęczyć? – wymamrotał, kręcąc głową z niedowierzaniem, a potem podszedł do Elle i ujął jej dłonie, sprawnym ruchem pomagając jej podnieść się z dywanu. – Zadanie wykonane. Zasłużyłem na drugi prezent? – spytał, z uśmiechem obejmując ukochaną w pasie i przyciskając ją do swojego ciała.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  104. Musiał przyznać, że mimo zmęczenia, było w tym coś przyjemnego. Taka rodzinna rutyna, która mogłaby się wkraść na jakiś czas do ich życia i nie byłoby w tym nic złego, bo po wszystkich rewelacjach przez ostatnie dwa lata należało im się trochę odpoczynku. Bo choć Thea naprawdę była wulkanem energii i zdołała nieco zmęczyć swojego ojca, to był swoisty odpoczynek.
    - To na pewno nie po mnie. Ja wiem, kiedy się uspokoić – wymamrotał z udawanym niezadowoleniem. Ale czy w stu procentach udawanym? Nie ulegało wątpliwości, że ciekawość pchała go w stronę Elle jeszcze bardziej niż zwykle i nie mógł się doczekać, aż Thea w końcu zaśnie. – Po Tilly. Jeden dzień z ciotką wystarczył, żebyś zmieniła się w diabełka… Nie jestem pewien, czy mi się to podoba i chyba odprawimy egzorcyzmy – westchnął, ale mimo wszystko uśmiechnął się pogodnie, trącając nosem nos Elle.
    - Jasne, mądralo. Mogłaś wpaść z tym prostym rozwiązaniem kilka godzin temu – prychnął i nachylił się nad barierką, żeby ucałować córeczkę w czoło. Jedyne, co zrobiła dziewczynka, to machnięcie rączką, odpychając tym samym swojego ojca i powróciła do zabawy, a Morrison odetchnął z ulgą. Wszystko przemawiało za tym, że Thea zaśnie, gdy w końcu znudzi się zabawkami. Ewentualnie mogła zacząć płakać, ale w myślach błagał wszelkie siły wyższe, by wygrała ta pierwsza opcja.
    - Jestem, ale chyba z odpowiednią motywacją wykrzeszę z siebie jeszcze trochę energii – wychrypiał i zamruczał z przyjemności, czując palce przeczesujące jego włosy. Przymknął przy tym powieki i już miał się pochylić, żeby złożyć na ustach Elle pocałunek, kiedy ta odsunęła się od niego i chwyciła go za dłoń. – Ciekawość tak bardzo mnie zżera, że na razie nawet nie myślę o jedzeniu – powiedział ze śmiechem i posłusznie wyszedł z pokoju razem z Villanelle, uprzednio zerkając jeszcze na Theę i upewniając się, że dziewczynka jest zajęta sobą. Przymknął drzwi, po drodze zajrzał do Matthew, ale nie pozwolił sobie na więcej przystanków. Nawet zapach kurczaka roznoszący się po domu nie był w stanie odciągnąć jego uwagi od ukochanej.
    Kiedy weszli do przestronnej sypialni, w której na razie nie było nic poza łóżkiem i szafą, ochoczo zamknął drzwi i oparł się o nie plecami, uśmiechając się przy tym kącikiem ust. Wiedział, że ta cała niespodzianka to bezkarne zajęcie się sobą nawzajem, ale i tak czuł ekscytację jak przed pierwszym razem z naprawdę niezłą laską pod nieobecność jej rodziców. Poza tym humor Thei tak bardzo mu się udzielał, że niemal zaklaskał przy tym w dłonie i powstrzymał się w ostatniej chwili.
    - Więc? Co to za niespodzianka? – wymruczał, walcząc całym sobą, by nie podejść do Elle, nie popchnąć jej na łóżko i nie zerwać z niej ubrań kilkoma gwałtownymi ruchami. Zamiast tego wykazał się nadzwyczajną jak na siebie dawką cierpliwości i jedyne, co zrobił, to parę kroków do przodu, nie odrywając spojrzenia od ukochanej.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  105. Jaime wzruszył ramionami. Nie mógł nic ciekawego jej opowiedzieć, a raczej nic takiego, co by się nadawało na tę chwilę. Większość jego wesołych wspomnień wiązała się z bratem, o którym nie chciał póki co wspominać. Wolał to jeszcze zatrzymać dla siebie, a przynajmniej do momentu, w którym Elle nie zapyta wprost o rodzinę. Nie zamierzał jej okłamywać ani nic takiego, ale skoro jeszcze mógł, to wolał przemilczeć ten fakt.
    - Fakt, o antropologii sądowej lepiej nie mówić ani przy jedzeniu, ani przy piciu - uśmiechnął się lekko.
    Tak naprawdę nie miał z kim o tym porozmawiać, rodzice średnio chcieli o tym słuchać. Medycyna medycyną, ale jednak nie zamierzał zostać takim lekarzem, który leczy chorych i przede wszystkim wciąż żyjących ludzi. Znajomym na imprezie też nie opowiadał, bo i to nie był odpowiedni moment, poza tym, po co? Jaime albo bawił się, bo miał dobry humor, albo upijał się, bo miał kiepski dzień, tydzień. Ostatnie dziesięć lat. Przyjaciół nie posiadał, więc może powinien sobie wziąć kota albo psa i to zwierzakowi ewentualnie opowiadać.
    Jaime słuchał opowieści Elle i uśmiechnął się pod nosem.
    - Wiesz, nie dziwię się temu twojemu koledze - stwierdził po chwili. - Wiesz, ile to ja razy komuś przywaliłem, bo myślałem, że chce zrobić krzywdę jakiejś dziewczynie? W części przypadkach miałem rację, w innych przesadzałem, a jeszcze innych źle odczytywałem sytuację... - czasami też sam prowokował bójki, bo po prostu chciał oberwać. Dostać w nos, szczękę, poczuć kopniaka w brzuch. Owszem, to nie było normalne. Nie było normalnym też to, że odczuwał, iż powinien skończyć z krwią na twarzy, jakby to była kara. - I co, oddał mu czy się powstrzymał jak na dorosłego i dojrzałego człowieka przystało?
    Moretti upił kolejne łyki piwa, a potem odłożył na blat już do połowy pustą szklankę. W towarzystwie Elle czas leciał mu bardzo szybko. To chyba znaczyło, że dobrze się ze sobą dogadywali.
    - Póki co, dość się o nim nasłuchałem i nie wiem, czy chcę go spotkać - zaśmiał się cicho. - Żartowałem. Ale daj mi znać, jak tam z tym naszym dojazdem. Jak już z nim pogadasz i dojdziecie do jakiś wniosków - uśmiechnął się lekko. - Do jakich miejsc? Chyba do każdych, gdzie dają alkohol i można potańczyć. Chociaż słyszałem, że ludzie z mojego roku lubią chodzić wieczorami do barów z karaoke i bilardem. Hej, pójdziemy kiedyś na karaoke? - zaproponował bardzo spontanicznie, ponieważ twierdził, że nie ma totalnie talentu do śpiewania. Ale liczyła się zabawa, tak? - Na drugim jestem, od razu po liceum poszedłem na studia, oferowali stypendium, a ja chciałem tu zostać. Ogólnie pochodzę z Miami, nie wiem, czy już o tym wspomniałem.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  106. Nie skomentował w żaden sposób przytyku, bo przecież obiecał, że dzisiaj da spokój. Ten dzień zaczął się pięknie i miał się równie pięknie skończyć, bez jego subtelnych złośliwości i czepiania się słówek, ale fakt faktem, że dosłownie musiał ugryźć się w język.
    - Będę udawał, że tego nie powiedziałaś – odparł, posłusznie podążając za dziewczyną. Wiedział, co robiła, ale nie pospieszał jej. Tyle już wytrzymał, że nie widział problemu w tym, by pozwolić Elle działać wedle własnego uznania. Nie była typem człowieka, który po całym dniu trzymania go w niepewności zostawiłby go teraz z niczym. On sam nie chciał uchodzić za człowieka, który mógłby się o to wkurzyć, ale tak naprawdę nie mógł z całą pewnością stwierdzić, że trochę by to nie zabolało.
    Uniósł jedną brew, słysząc jej zdecydowany ton i uśmiechnął się łobuzersko. Podobało mu się to. Zazwyczaj to on dominował, robił z Elle to, co przyszło do głowy jemu, nie na odwrót, a to, co robiła teraz jego żona… Może nie do końca czuł się pewnie, ale miał nadzieję, że będzie to tak fajne, jak było właśnie w jego wyobraźni.
    - Nie miałem takiego zamiaru, ale dobrze wiedzieć – powiedział lekko zachrypniętym tonem i odchrząknął, po czym powoli podszedł do łóżka i usiadł na materacu. Podparł się za plecami na rękach i przesunął w górę, by całkowicie wykonać polecenie wydane przez Elle, ale robił to bez głębszego zastanowienia, bo jego umysł zajął się dużo ciekawszymi rzeczami. Nieświadomie rozchylił lekko usta, ułatwiając sobie oddychanie i zacisnął palce na pościeli, przywołując samego siebie do porządku, żeby… Żeby po prostu nie wstać i nie rzucić jej na łóżko tu i teraz, całkowicie ignorując dane wcześniej słowo.
    W końcu ułożył się na plecach, nie odrywając jednak spojrzenia od cholernie, naprawdę cholernie seksownej bielizny, a kolejne słowa blondynki dotarły do niego z lekkim opóźnieniem. Zamrugał kilka razy oczami i sięgnął po papierową torbę, nie starając się nawet zgadywać, jak może wyglądać jej zawartość. I miał kolejny dylemat; obserwować, jak Elle odpina jego spodnie, wyglądając przy tym tak, że czuł w kroku znajomą ciasnotę, choć nic takiego się przecież jeszcze nie stało, czy skupić się na następnym poleceniu.
    Wypuściwszy ze świstem powietrze, uniósł się na łokciach i wysypał to, co znajdowało się w torebce. Przez moment wcale nie oddychał, a potem jego serce zaczęło galopować, jednocześnie zmuszając oddech do przyspieszenia. Pamiętał tamtą noc bez światła. Pamiętał, jak dobrze mu było, gdy zdecydowali się poeksperymentować z własnymi granicami. Nie miał silnej potrzeby powtórzenia tego, zwłaszcza, gdy Elle po kolejnym porodzie nie mogła się przełamać, ale to, że sama wyraźnie zaproponowała sposób spędzenia pierwszego wspólnego wieczoru w nowym domu zmieniało postać rzeczy.
    - A mogę wybrać wszystko? – spytał szeptem i przeniósł zamglone spojrzenie na ukochaną. – I… Mogę cię dotknąć? Proszę… Jesteś tak piękna, że nie masz pojęcia, jak bardzo muszę nad sobą teraz panować… - dodał równie cicho i odruchowo poruszył biodrami, samemu również domagając się dotyku.

    happy hubby ♥

    OdpowiedzUsuń
  107. Nie spodziewał się tego. Obstawiał, że szybko mu ulegnie, przystając na prośbę, którą do niej skierował, a tymczasem… Jego żona nie wyglądała jak dziewczyna, z którą kochał się pierwszy raz na tamtej imprezie, nie wyglądała jak jego urocza Elle, która słodkim głosem szepcze w ekstazie jego imię. Klęczała przed nim kobieta, którą w swojej wyobraźni widział jako cholernie seksownego demona i może jakaś część jego umysłu coś przeczuwała, dlatego podpowiedziała mu taki, a nie inny widok.
    Zdawszy sobie sprawę z tego, że w myślach pierwszy raz nazwał ją kobietą, uśmiechnął się kącikiem ust i zagryzł dolną wargę, unosząc lekko biodra, żeby ułatwić jej zsunięcie spodni.
    - Jeśli cię zezłoszczę, ukarzesz mnie? – wymruczał zaczepnie, patrząc przy tym prosto w brązowe oczy ukochanej. Syknął, czując paznokcie wbijające się w jego skórę, a syknięcie szybko przekształciło się w westchnienie pełne przyjemności, o której intensywność odczuwania sam siebie nie podejrzewał. – Dobrze, dobrze. Rozumiem – wychrypiał i przymknął powieki, wyciągając rękę w bok, by wylosować jeden z przedmiotów. Nie podobało mu się, że Elle zmniejszyła liczbę opcji i tylko dlatego wypełnił polecenie bez szemrania i dalszych przepychanek.
    Zacisnął palce na metalowym przedmiocie i podniósł go, otwierając oczy. Okazało się, że trzyma w dłoni kajdanki i… Jego uśmiech nieco zbladł, ale nie zniknął całkowicie. Nie chodziło o to, że się bał; biorąc pod uwagę pewność siebie i zdecydowanie Elle obawiał się jedynie tego, co może podpowiedzieć jej wyobraźnia. Z drugiej jednak strony skoro nie chciała, żeby jej dotykał, kajdanki powinny mu pomóc utrzymać ręce przy sobie, bo same groźby nie dawały zbyt wiele.
    - Jestem cały twój – oznajmił szeptem, podając blondynce metalowy przedmiot. Delikatnie uniósł nogi, ponownie nieco jej pomagając w zdjęciu dolnej części garderoby, pragnąc, by zrobiła to jak najszybciej i zajęła miejsce z powrotem na jego ciele. Chciał czuć całym sobą jej ciepło, a skoro sam nie mógł jej dotknąć… - Mogę zadawać pytania? W ogóle… Mówić? – spytał i odchrząknął, czując, jak zasycha mu w gardle. Nie spodziewał się, że na tak wczesnym etapie zbliżenia można być tak bardzo podnieconym i musiał mocno skupiać się na kontrolowaniu własnego ciała. Jedynie twardej męskości nie potrafił powściągnąć, ale to w sumie dobrze, że Elle widziała, jak na niego działa. Może szybciej się nad nim zlituje. – Nie wiedziałem, że istnieje taka Elle i chciałbym ją poznać, wiesz? – wymruczał, zanim zdołał się powstrzymać, ale nie wycofał się z wypowiedzianych słów. Zamiast tego okrasił je łobuzerskim uśmiechem i nieco nonszalancko splótł ręce pod głową, jakby czekał na najlepszy występ, jaki dane mu będzie w życiu oglądać.

    zachwycony Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  108. Ostatnie dni były chyba najgorszymi w jego życiu, nie licząc kilku tygodni po śmierci siostry. Czuł się jak wrak człowieka, nienawidził całego świata, a przede wszystkim brzydził się sobą i tym co robił przez ostatni miesiąc. Przyjaciel pokazał mu wszystkie tytuły i nagłówki gazet, które sukcesywnie zajmował przez ostatnie kilka tygodni, pogrążając tym samym swój perfekcyjny i nieskazitelny wizerunek. W dodatku okazało się, że znów jest wariatem i połowy wydarzeń nie pamięta nie tylko ze względu na naćpany umysł, ale i chorobę psychiczną, która uaktywniła się pod wpływem przyjmowanych w ciągu środków odurzających. Podziwiał Arthura, że po tym co zrobił jego żonie i jakimi bredniami go uraczył, tak zdecydował się mu pomóc. Cóż, właściwie pomóc to było chyba zbyt duże słowo, bo zachowanie Morrisona i to, że zdecydował się go zamknąć w głupich czterech ścianach ciężko było nazwać pomocą, raczej karą i torturami. Jego umysł świrował i sam nie wiedział, czy dostaje jakiś pieprzonych halucynacji, czy znów druga z jego osobowości wykorzystuje moment słabości i chce całkowicie zawładnąć jego psychiką. Wymiotował co najmniej kilka razy dziennie, a każda próba przyjęcia pokarmu czy głupiej wody kończyła się w toalecie. Właściwie przed ‘aresztem’ też niewiele jadł, wystarczyło kilka głębszych i kreska białego proszku, aby w ogóle nie odczuwał głodu a i tak funkcjonował na najwyższych obrotach. Bolała go najmniejsza kosteczka w ciele i gdyby tylko mógł, pewnie popełniłby samobójstwo, kończąc tą żenującą dla niego sytuację. Miał dość wszystkiego i modlił się w duchu, aby Arthur dał mu w końcu święty spokój i pozwolił żyć tak, jak mu się podoba. Od dawna był dorosłym facetem i nie potrzebował żadnej niańki, nawet jeśli podobno art. działał w dobrej wierze.
    - Potrzebuję mojego laptopa, mam ważną konferencję i muszę to załatwić…– wyszedł z sypialni, nie wiedząc, że w domu znajduje się żona przyjaciela – A…nie, nic, nieważne…- Nie potrafił jej spojrzeć w oczy po tym co odwaliło jeszcze nie tak dawno jego alter ego, więc widząc ją siedzącą w salonie, bezpiecznie wycofał się do swojego pokoju, otulając bardziej szlafrokiem. Miał dreszcze i było mu cholernie zimno, choć chwilę temu ustawił temperaturę w apartamencie na 30 stopni i pewnie spokojnie można byłoby chodzić po nim w samej bieliźnie.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  109. - Dobrze, dobrze… Przecież jestem grzeczny – wyszeptał w odpowiedzi, uważnie obserwując każdy jej ruch, choć wcale nie było to, wbrew pozorom, takie łatwe, zważywszy, że jego oczy zaszły przyjemną mgiełką, a myśli były tak rozszalałe, że sam za nimi nie nadążał.
    Podniósł się posłusznie, pomógł jej zdjąć koszulkę i pozwolił zapiąć obręcz na swoim nadgarstku. Odetchnął głęboko zapachem Elle, gdy sięgnęła za jego plecy i zrobił coś, nad czym nie potrafił zapanować, kiedy była aż tak blisko. Wtulił twarz w jej rozgrzaną szyję i musnął wargami delikatną skórę, rozkoszując się ciepłem, które rozlało się po jego ciele wraz z delikatną pieszczotą. Wiedział jednak, że plany jego żony najpewniej nie zakładają takiej czułości, a pchnięcie na plecy jedynie go w tych przypuszczeniach utwierdziło. Pozycja nie była zbyt wygodna, spodziewał się jutro bólu barków i niekoniecznie stuprocentowej przyjemności, będąc nieco nienaturalnie wygiętym, ale nie pisnął nawet słóweczkiem, uznając, że tyle przecież wytrzyma.
    - Na razie nie wiem, ale nie wykluczam, że w międzyczasie coś może mi się nasunąć – wychrypiał i ułożył się nieco wyżej na poduszkach, dzięki czemu było mu trochę wygodniej. Nie odrywał spojrzenia od satynowej opaski, a kiedy jej koniuszek dotknął rozgrzanej skóry, wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu przyjemny dreszcz. Nawet gdyby wiedział, że Elle szuka najbardziej newralgicznego punktu, nie potrafiłby go wskazać. Było mu po prostu dobrze z siedzącą na nim blondynką, żeby nie powiedzieć najlepiej, choć nie byłoby to kłamstwo.
    - Nie mogę się tego doczekać – przyznał i gwałtownie wciągnął powietrze, czując zęby na swoim podbrzuszu, a w następnej kolejności jęknął przeciągle. Nie zamierzał informować, jak bardzo mu ulżyła, zsuwając materiał bokserek, bo pulsująca męskość i coś obcisłego nie było najlepszym połączeniem. Nie znaczyło to, że ową ulgę odczuwał długo, bo brak działania ze strony Elle, brak choćby delikatnego muśnięcia był dla bruneta niczym tortura i gdyby nie był zakajdankowany za plecami, prawdopodobnie teraz przyciskałby ukochaną do materaca i wbijał się w nią gwałtownie, żeby poczuć jej przyjemne ciepło i wilgoć.
    Ale mógł sobie jedynie pomarzyć, bo obawiał się, że kara mogłaby dotyczyć przerwania całej zabawy. Leżał więc spokojnie, drżąc pod każdym dotykiem i odruchowo poruszając biodrami.
    - Proszę, Elle – wyjęczał, choć nie miał pojęcia, o co właściwie ją prosi.

    Artek-niewolnik ♥

    OdpowiedzUsuń
  110. O ile na samym początku pomysł założenia kajdanek całkiem mu się podobał, teraz żałował, że przystał na to bez żadnego protestu. Widząc, jak Elle powoli zdejmuje z siebie sukienkę, nie mógł pozbyć się wrażenia, że to on powinien ją rozebrać. To samo tyczyło się skąpej bielizny, którą w swej wyobraźni powoli ciągnął w dół zębami, co jakiś czas całując fragmenty odkrytego ciała ukochanej. Pragnął też sprawić jej jak najwięcej przyjemności, słuchać, jak jęczy jego imię i prosi, żeby przestał, bo nie wytrzyma kolejnego orgazmu, a tymczasem był zdany na jej łaskę i niełaskę, samemu nie mogąc zrobić nic poza poruszaniem biodrami.
    - Przepraszam, kochanie. Starałem się, ale wyszło jak zwykle – odparł z przepraszającym uśmiechem i zagryzł wargę, by nie powiedzieć nic więcej. Wstrzymał oddech, gdy Elle usiadła na nim okrakiem i jęknął cicho, czując na swojej męskości ślad jej wilgoci. Znów miał ochotę ją prosić, błagać, żeby przestała bawić się z nim w kotka i myszkę, bo naprawdę niewiele mu brakuje do ześwirowania, ale wtedy zrobiła coś, czego akurat teraz się po niej nie spodziewał. Przywykł już do myśli, że dominująca Elle nie pozwoli tak szybko zaznać mu przyjemności, którą sama miałaby mu dać, a tymczasem gładko wsuwał się w jej wnętrze z cichym stęknięciem. Dopasował się do rytmu nadawanego przez blondynkę i zamknął oczy, bojąc się spojrzeć na to, co właśnie robiła. Nie miał okazji oglądać zaspokajającej samą siebie Villanelle, przynajmniej do tej pory, a ten widok zadziałał na niego tak, że niemal powtórzyła się sytuacja z pobytu nad jeziorem. Rozchylił powieki dopiero, gdy odzyskał jako taką kontrolę nad swoim ciałem i pewność, że nie osiągnie spełnienia zbyt szybko.
    Nie, nie chciał się podnosić. Nie teraz, kiedy mógł bezkarnie wpatrywać się w jej własne palce drażniące nabrzmiałą kobiecość. Szczerze mówiąc, dla samego tego widoku mógłby zrezygnować z własnego spełnienia, ale… Obiecał, że będzie wykonywał jej polecenia, prawda? Dlatego zgiął nogi w kolanach i napiął mięśnie brzucha, podnosząc się do siadu. Ich ciała przylgnęły do siebie, a Arthur odruchowo chciał objąć ukochaną w pasie, całkowicie zapominając o kajdankach, które niezbyt delikatnie wrzynały mu się w nadgarstki.
    - Tak bardzo chciałbym cię dotknąć… - wydyszał, przesuwając nosem po linii szczęki blondynki, by po chwili nos zastąpić wargami, zostawiając po sobie wilgotne ślady tuż nad szyją, a potem również na samej szyi. Na sam koniec wyciągnął się w stronę twarzy Elle i wpił się w jej usta, całując ją gwałtownie i namiętnie. Wykorzystywał moment, bo przecież dotychczas mu na to nie pozwoliła i nie wiedział, jak długo ten pocałunek potrwa.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  111. Żałował, że nie pamiętał sytuacji w której zwolnił Ell, a razem z nią połowę działu w którym pracowała. Łatwiej byłoby mu przeprosić i wyjaśnić sytuację, której byłby świadom, a nie taką, którą znał jedynie z opowieści innych. Miał ochotę z nią szczerze porozmawiać, ale nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Ostatni tydzień sprawił, że cała jego pewność siebie wylądowała, a on sam czuł się jak wrak człowieka. Nigdy nie przypuszczał, że aż tak nisko upadnie i będzie mu wstyd nawet przed samym sobą. Sam nie wiedział kiedy stracił nad wszystkim kontrolę i choć czuł wszelkie fizyczne dolegliwości związane z odstawieniem narkotyków, obiecał sobie że już nigdy w życiu do nich nie wróci. Kochał być na szczycie i zamierzał jak najszybciej odzyskać swoją pozycję.
    - No proszę, nie znałem cię od tak wladczej strony - zaśmiał się, wracając na chwilę do kuchni po wodę. Funkcjonował niczym na wzmożonym po stokroć kacu i nie zdziwiłby się, gdyby wypił już do tej pory ocean wody. Nie wiedział jak ma z nią rozmawiać i jak przeprosić za upokorzenia, które sprezentował jej na oczach większości pracowników firmy. Jeśli pracowalaby w jakimś sklepie czy restauracji pewnie mogłaby liczyć na współczucie i wsparcie z ich strony, ale korporacyjny wyścig szczurów rządził się swoimi prawami i jej upadek każdy odbierał tam jako swój triumf.
    - Akurat ta rozmowa nie może poczekać, nawet jeśli nazywam się Blaise Ulliel. Jeśli chcesz możesz siedzieć tutaj ze mną, po prostu potrzebuje zalogować się do systemu - rzucił, opróżniając butelkę. Miał już powoli dość aresztu domowego i zamierzał przeprowadzić z Arthurem poważną rozmowę na ten temat. Nie był osobą niepoczytalną i tak naprawdę nikt nie miał prawa więzić go w czterech ścianach i ograniczać tym samym jego wolność.
    - Domyślam się, jak cholernie mnie nienawidzisz i pewnie masz ochotę mnie zamordować, więc jeśli tylko chcesz możesz wrócić do domu i skupić na sobie czy dzieciach. Jestem dorosłym facetem i nie potrzebuje nianiek - wzruszył bezradnie ramionami i zajął przeglądanie zawartości lodówki. Powoli odzyskiwał apetety i miał nadzieję, że to dobry prognostyk w procesie rekonwalescencji i odzyskaniu równowagi życiowej. Zamierzał jeszcze w tym tygodniu wrócić do firmy i znów spokojnie rzucić się w wir pracy, darując sobie na jakiś czas huczne imprezy.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  112. Czuł, jak poddaje się jego pieszczotom i nie potrafił powstrzymać delikatnego uśmiechu, który cisnął mu się na twarz. Korzystał więc z danego mu chwilowo przywileju i całował ukochaną, przerywając co jakiś czas tylko po to, żeby wziąć głębszy wdech. Na jego ciele pojawiły się kropelki potu, nieco przydługie loki przykleiły się do skroni, a podbrzusze zaczęło przyjemnie pulsować i wiedział, że jest coraz bliżej spełnienia, że wystarczy jeszcze kilkanaście ruchów i miał nadzieję, że Elle jest równie blisko, bo nie chciał znowu jej rozczarować.
    - Nie przemyśleliśmy tego – wydyszał, ale posłał jej uśmiech, a zanim dziewczyna go z siebie wysunęła, zdołał jeszcze przelotnie musnąć wargami jej szyję i policzek. Przerwanie zbliżenia w niemal kulminacyjnym momencie nie było przyjemne, ale tłumaczył sobie, że za chwilę będzie mógł dotknąć Elle i kontynuować.
    Martwić zaczął się już wtedy, kiedy spojrzała na niego i się uśmiechnęła. Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział, dając jej szansę na znalezienie kluczyka. A potem nastąpiło nerwowe przeszukiwanie półek w szafie i już wiedział, że tak szybko nie będzie mu dane się uwolnić. Jego ciało jak na zawołanie zaczęło stygnąć, ale serce i oddech przyspieszyły, jednak tym razem nie miało to wiele wspólnego z podnieceniem.
    - Nie wiem, co się robi, nigdy nie byłem zakuty w kajdanki – odparł powoli i zaparł się nogami, by przesunąć się na łóżku i wstać. Nie czuł się zbyt komfortowo ze spiętymi rękami i stwardniałą męskością odsłoniętą całkowicie bez możliwości zakrycia jej, gdyby zaszła taka potrzeba, ale miał teraz ważniejszą sprawę na głowie. – Jak to, zgubiłaś go? – jęknął, podchodząc do blondynki i zatrzymał się przy szafie, jakby miał zamiar osobiście ją przeszukać. – A może wcale go nie dostałaś? Cholera… Elle, ręce zaczynają mi drętwieć – wymamrotał, przestępując z nogi na nogę. – Masz kluczyk od jakiejś szkatułki? Wsuwkę? Nie wiem, cokolwiek? Co się robi w takiej sytuacji? Powinniśmy kombinować sami? A może trzeba podjechać na komisariat? Na pewno wszystkie kluczyki są takie same, kajdanki pewnie też – mówił gorączkowo, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu… Sam nie wiedział czego. Chyba liczył, że kluczyk magicznie pojawi się na łóżku, podłodze, czy jakimkolwiek innym miejscu, ale że znajdzie się na wyciągnięcie ręki. – Mamy już internet? W internecie muszą być jakieś tipy z otwieraniem kajdanek… Nie wiem, przynieś mój telefon, chyba został w pokoju Thei, sprawdzimy. A może powinniśmy zadzwonić do… Do sexshopu, w którym to kupiłaś? Czy zamawiałaś w sieci? Kurwa, kurwa, kurwa! – wyjęczał, nerwowo wykręcając nadgarstki, ale nie był to najlepszy pomysł. Metal coraz mocniej wżynał się w skórę, a może było to tylko złudzenie, ale na pewno nie było nim drętwienie palców. Gdyby tylko wiedział, że wystąpi tego typu problem, nie dałby się zakuć i wybrałby coś, co nie wymaga dodatkowych odbezpieczeń w razie czego. – Zrób coś, Elle, proszę – jęknął ponownie i nerwowym krokiem podszedł do łóżka, by usiąść na samym skraju.

    przerażony Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  113. [A to ja Ci z kolei powiem, że bardzo dużo osób ich nie zna lub zna tylko jedną piosenkę (ping: Stressed Out). Dlatego jak już ktoś o nich wspomina, to się bardzo dziwię, że w ogóle kojarzy. :D Ale przyzwyczaiłem się już do tego, że nikt w moim otoczeniu nie lubi/nie zna moich ukochanych artystów (Twenty One Pilots właśnie, YUNGBLUD — polecam z całego serca, szczególnie Parents i Hope For The Underrated Youth, Melanie Martinez, Billie Eilish itd).

    Chętnie przygarnę znajomość z siłowni, może nawet później to ewoluuje w przyjaźń? :D Widzę, że Elle ma biologicznego brata, ale może Will mógłby stać się dla niej takim kumplobratem?]

    WILLIAM YOUNG

    OdpowiedzUsuń
  114. Jaime uśmiechnął się do niej szeroko. Bardzo chętnie wysłucha jej zachwytów nad budynkiem, może dowie się czegoś nowego. Cóż, Moretti uczył się mimowolnie, taka była już jego natura, czy też jego mózg tak pracował.
    - W sumie... zachwyt kioskiem mógłby być interesujący... - zaczął poważnie, ale zaraz roześmiał się. - Nie no, poważnie, to naprawdę mogłoby być ciekawe. Wiesz, idziesz ze znajomym, rozmawiacie o czymś i nagle któreś z was gwałtownie przerywa, żeby opowiadać o kiosku - wciąż uśmiechał się wesoło. - Bo widzisz, w moim przypadku tak nie jest. Raczej marne szanse, że na ulicy spotkasz trupa, który liczy sobie więcej niż rok na przykład... O, wybacz, znowu to robię - pokręcił głową i dopił swoje piwo do końca. - Nawet niezłe, chociaż chyba wolę prawdziwy alkohol. Ale festiwal wciąż mam w planach, pamiętaj - dodał szybko. No takiej imprezy nie przepuści, nie ma mowy.
    Spojrzał na nią uważnie i cicho westchnął.
    - Mój odbierał mnie kilka razy z posterunku policji albo ze szpitala - odpowiedział wprost i był przy tym bardzo poważny. - Często upijam się na imprezach, a że nie mam jeszcze dwudziestu jeden lat... A ze szpitala to przez te bójki właśnie. Zdarzyło mi się mocno oberwać. Nie chciałem nigdzie jechać, no wiesz, prędzej do domu odpocząć, ale... cóż... - zamilkł na chwilę, spoglądając na swoją pustą szklankę. Tak, to były głupie sytuacje. Jego ojciec domyślał się, dlaczego jego drugi syn się tak zachowuje, ale nie był w stanie mu pomóc, bo Jaime twierdził, że wszystko gra. Do tego przynosił dobre oceny ze szkoły, a jego ocena z zachowania była wysoka.
    Zaraz uśmiechnął się lekko, może nawet trochę wymuszał ten gest.
    - O tym nie wspominaj mężowi - puścił jej oczko. - A na karaoke pójdziemy jak już będziesz mogła napić się alkoholu, dodamy sobie odwagi i będziemy uważać się za gwiazdy wokalu - zaśmiał się, co było już bardziej szczere. - Teraz masz mnie, kolegę studenta, który namawia cię na wspólne wyjścia, nie mające absolutnie żadnego związku z nauką ani konkursem.
    Jaime się na tym nie znał, ale miał wrażenie, że każdy potrzebuje takiej odskoczni, nawet jeśli miał w domu szczęśliwą rodzinę. Właściwie Elle sama uznała, że jej tego brakowało. A Jaime czuł, że w końcu znalazł idealną kandydatkę na przyjaciółkę.
    - Mnie z tobą również się miło rozmawia - uśmiechnął się. - No i miło to słyszeć.
    W końcu jednak wypadało się już rozstać w swoje strony i czekać na dzień wyjazdu, który miał nadejść już niedługo. Nagroda nagrodą, ale nawet te kilka dni poza miastem mogą pozytywnie wpłynąć na stan Jaime'ego.
    - Podwieźć cię dokądś?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  115. — Nie zostawię, nie chcę zostawiać — zapewniła. Wheeler czułaby się samotna, gdyby zdecydowała się wrócić do Los Angeles czy wyjechać w inne miejsce. Tak jak jeszcze w Mieście Aniołów miała jakiś znajomych, tak podejrzewała, że nie potrafiłaby się z nimi dogadać tak dobrze, jak z ludźmi, których poznała w Nowy Jorku. Elle była jej naprawdę bliska i dziewczyna nie wyobrażała sobie, że nagle miałoby jej zabraknąć w życiu rudowłosej. Prawdą było to, że nie widziały się od dłuższego czasu, ale ich przyjaźń w żaden sposób na tym nie ucierpiała i według Carlie nadal lubiły się tak samo mocno. Miały tylko więcej plotek do wymienienia, a także tych poważnych informacji. Co by było, gdyby faktycznie się przeniosła, a ich rozmowy ograniczyły do social media i spotkań raz do roku? Tego chciała uniknąć.
    — O Boże, Elle — jęknęła rozbawiona i zaśmiała się — jestem jeszcze zdecydowanie za młoda na dzieciaki. Może… może kiedyś, ale nie teraz. A jak już się na nie zdecyduję, to obiecuję, że zostaniesz pierwsza poinformowana — odparła. Jeszcze nie widziała się w roli matki, ale kto wie co niosła ze sobą przyszłość? Na ten moment skupiała się na nauce, sobie i przyjaciółkach, które w ostatnim czasie mocno zaniedbała przez swój wyjazd. Zresztą, w życiu jej bliskich tak wiele się dzieje, że sama jeszcze nie nadąża za tym wszystkim. Ale teraz, gdy już był spokój mogła przebywać w ich towarzystwie do woli. — W zasadzie… to chyba chciałabym mieć nawet córeczkę. Wiesz, mama i zawsze mówiła, jak bardzo się cieszyła, że przy drugiej ciąży okazało się, że będzie dziewczynka. Chyba tylko nie myślała, że będę takim rudym utrapieniem. Ale lubiłam te chwile z mamą, takie typowo babskie czytanie gazet, ona swoje ja swoje, malowanie paznokci i takie tam. Jeszcze nie umiem sobie wyobrazić, że to ja byłabym tą mamą, ale… podoba mi się taka myśl — dodała z uśmieszkiem. Może faktycznie, jak życie pozwoli to kiedyś tam zdecydowałaby się na dziecko? Na razie wszystko po prostu krzyczało za wcześnie, nie masz warunków, to nie ten czas i dopóki to się nie zmieni, chyba miała zamiar zostać przy samych wyobrażeniach takiego ewentualnego dziecka.
    Carlie chyba jeszcze nie wierzyła, że tak spontanicznie idą po kolczyka. Nie zamierzała narzekać, bo była ciekawa co z tego wyjdzie. To było po prostu wyjście dla dziewczyn, nikogo więcej.
    — Co powiesz, żebyśmy po tym poszły na jakieś dobre włoskie żarcie? Marzy mi się makaron, coś dobrego w każdym razie — zaproponowała z uśmiechem — a co do kolczyka, to myślę, że ci wypada. Wypadać to ci nie powinien dysk na starość, a nie kolczyk nie mając nawet dwudziestu pięciu lat. Twoje dzieciaki będą miały zajebistą mamuśkę, która ma piercing, wiesz, ile osób taką chciałoby mieć? Wiele — dodała ze śmiechem. Na pewno by jej pasował. — Ja chyba chcę coś w uszach, ale nie wiem. Mam wrażenie, że język to mocna przesada — dodała.
    Carlie zmarszczyła czoło i spojrzała na Elle.
    — Odwdzięczysz za co? — spytała. — Daj spokój, Elle. Nie musisz nic robić, serio. Ważne, że jesteś i tyle. Więcej nie potrzebuję, naprawdę słońce.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  116. Nie widział się z Elle od czasu afery w jego firmie i nie miał pojęcia, że dziewczyna jest na niego aż tak wściekła. Miał wrażenie, że gdyby mogła to zamordowałaby go wzrokiem i tym bardziej nie dowierzał jakim cudem zgodziła się na szopkę z domowym odwykiem. Nie chciał być przyczyną jej kłótni z mężem, ale nie zdziwiłby się, gdyby miała pretensje do Arthura o to co ostatnio robił. Opieka (choć w opinii Blaise znęcanie się) nad facetem, który skrzywdził najbliższą mu osobę nie była do końca czymś oczywistym i normalnym.
    - Myślisz, że ucieknę wskakując w ekran laptopa? Naoglądałaś się chyba za dużo bajek z dziećmi - prychnął, nie widząc żadnego sensu w tym, że nie chce oddać mu jego laptopa. Chciał wrócić w końcu do pracy i nadrobić zaległości, ale Arthur schował wszystkie jego urządzenia elektroniczne i nie miał nawet jak oglądać głupiego telewizora. Czuł się już nieco lepiej, a to sprawiało że robił się z każdym dniem coraz bardziej świadomy i nie zamierzał pozwolić nikomu ograniczać swojej wolności. Od dziecka to on rozdawał karty w każdej rozgrywce i nikt nie miał prawa tego zmieniać. Fakt, było z nim ostatnio wyjątkowo kiepsko i chwila słabości sprawiła, że zgodził się na ten cyrk z odwykiem, ale już mu przeszło i zamierzał zakończyć ta idiotyczną zabawę.
    - Świetnie, bo ja też nie chcę tu ani jego, ani ciebie. Skoro jesteś jego żona to jakkolwiek powinnaś być dla niego ważna i skoro nie chcesz, żeby tutaj ze mną przesiadywał, to mu to powiedz. Kiepski z niego ojciec skoro obarcza cię opieką nad dwójką dzieci, ciebie przy okazji także zupełnie zaniedbując - westchnął ciężko, podnosząc się z krzesełka i kierując w stronę lodówki. Miał nadzieję, że tym razem jego organizm cokolwiek przyjmie i będzie mógł wrócić w końcu do normalności. Przeszkodą było zrobienie sobie czegokolwiek osobiście, więc chcąc nie chcąc zalał sobie płatki zimnym mlekiem i musiał się tym jakoś zadowolić. Jeśli Arthur nie zabrały mu telefonu już dawno skontaktowałby się ze swoim lekarzem i szybko postawił na nogi przez witaminowe kroplówki.
    - Pomógł mi i jestem mu za to wdzięczny, ale czas zakończyć tą durną grą i zabawą w odwyk. Zabierz go dzisiaj do domu i zajmijcie się w końcu sobą, ja radzę sobie świetnie - rzucił, skupiając się na jedzeniu płatków i unikając jej wzroku. Miał świadomość, jak cholernie jest na niego zła i nie chciał widzieć w jej oczach bólu, który nie tak dawno sam wywołał.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  117. Już jako dziecko Willow była wyjątkowo nieśmiała. Niewiele mówiła, a jakiekolwiek interakcje z rówieśnikami wykraczały poza jej możliwości; najczęściej więc czas spędzała sama, z misiem, który nie odstępował jej na krok przez blisko siedem lat jej życia. Niektórzy twierdzili, że zbyt poważna jest na swój wiek, inni zaś uważali za dziwną, a łatkę raz przypiętą nie łatwo jest zdjąć. Szczęścia szukała w słodyczach i jedzeniu, co odbiło się na nieustannie rosnącej wadze, która w przyszłości stała się jednym z głównych powodów do drwin dzieciaków, które nie rozumiały czym jest przemoc psychiczna i jakie szkody mogą spowodować kilkoma złośliwymi uwagami. Wsparcia szukanego u rodziców nie otrzymała i pozostawiona ze swoimi problemami samej sobie w jakiś sposób musiała sobie radzić. Robiła to o tyle nieudolnie, że dziś, jako dorosła kobieta upośledzona była społecznie. I właśnie świadomość tych ważnych w życiu człowieka braków, doprowadziła ją w to miejsce, choć nastawioną mocno sceptycznie. Skoro nie otrzymała pomocy od ludzi teoretycznie jej najbliższych, jak miała oczekiwać, że pozyska ją od człowieka, który w ogóle jej nie znał? Cóż, chyba jednak się myliła i nie było tak źle, skoro przychodziła tu od kilku miesięcy, prawda? Czyniła małe postępy i skakała na głęboką wodę, czego nie robiła nigdy wcześniej po prostu tchórząc. I właśnie to wyjście z płycizny sprawiło, że Willow zaczęła coraz bardziej się otwierać. Nigdy nie sądziłaby, że małżeństwo z mężczyzną, którego nie znała sprawi, że przesunie swoje granice i rozszerzy horyzonty. Przyłapywała się na tym, że coraz częściej uśmiecha się bez powodu, że ucina sobie pogawędki płacąc za kawę, śmielej chadza do miejsc, w których znajdowało się wiele ludzi. Niby nic wielkiego, ale ją samą te drobnostki niezwykle mocno cieszyły. Bo wreszcie coś zmieniało się w jej życiu, wreszcie coś się działo, wreszcie zaczynało być lepiej.
    Na wzmiankę o dzieciach Willow przesuwając wzrokiem po sylwetce i twarzy kobiety, nieznacznie uniosła brew. Wyglądała niezwykle młodo jak na osobę, która nie tylko mówi o mężu, ale również pociechach i to w liczbie mnogiej. Wiedziała jednak, że życie lubi układać się różnie, a sam wygląd również może być zwodzący. Poza tym nie śmiała nigdy nikogo oceniać, doskonale wiedząc jak krzywdzące może być wystawianie pochopnych opinii.
    — Nie wyobrażam sobie mieszkania poza miastem — przyznała, wzruszając ramionami. Kiedy opuściła rodzinne miasto i zamieszkała w tej wielkiej metropolii, czuła się przytłoczona. Nie nadążała za tempem, które narzucał Nowy Jork i nieustannie pędzący tłum. Nie sposób było się odnaleźć w tym chaosie i pewna była, że po kilku tygodniach wróci do domu z podkulonym ogonem, przyznając wszystkim rację. Minęło jednak siedem lat i nigdzie się nie wybierała. W jakiś sposób znalazła tu miejsce dla siebie, malutki kącik, w którym mogła egzystować nie rzucając się nikomu w oczy. Zaczęła dostrzegać zalety tak wielkiego miasta, jak choćby anonimowość, jaką już na starcie można było tu otrzymać. Już nie była grubą Cleeves ani nawet tą dziwną dziewczyną z sąsiedztwa. W Nowym Jorku już nic nie miało prawa szokować. — Przy dzieciach przedmieścia są na pewno lepszym rozwiązaniem, niż głośne, zanieczyszczone miasto — dodała po chwili, siląc się nawet na delikatny uśmiech. Cóż, być może gdyby była matką, również podjęłaby podobną decyzję, ale nie planowała prędko zakładać rodziny. Pierw chciała poukładać wszystko w swojej głowie, nim zacznie być odpowiedzialna za inną osobę. A to niestety wymagało czasu. Nie miała pojęcia jak zaopatrywał się na to sam Jasper, jak również nie miała pojęcia czy ich relacja w ogóle przetrwa. Czy tego chciała? Polubiła go, był mężczyzną, w którym również mogłaby się zakochać. Sprawiał, że stawała się nieco lepszą wersją siebie, a jego rodzina i ciepło od nich bijące pobudzały w niej uczucia, o których istnieniu nie miała pojęcia. Wreszcie czuła się przez kogoś akceptowana i chciała mocno się tego pochwycić, ale nie była pewna czy aby na pewno powinna to robić. Miała w głowie mnóstwo pytań i niewiele odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Och, jasne — uśmiech, który pojawił się chwilę wcześniej na jej ustach, nieco się poszerzył — Doskonale rozumiem jak to określenie potrafi dodać lat. Kiedy studenci się tak do mnie zwracają, czuje się jakbym miała co najmniej pięćdziesiąt lat, a nie dwadzieścia sześć — z całą pewnością wyróżniała się na tle doświadczonych pracowników uniwersytetu, profesorów, którzy ją samą prowadzili przez tą wymagającą ścieżkę naukową, niewiele starsza była przecież od osób, które od roku sama nauczała. Doskonale rozumiała więc, co kobieta próbuje przekazać i nie poczuła się przez to urażona. Zmarszczyła jednak brwi, gdy wypowiedziała swoje imię. Niezbyt popularne, a mimo to wywołało w Cleeves wrażenie, że już gdzieś obiło jej się ono o uszy — Miło cię poznać, jestem Willow. Masz dość niezwykłe imię, choć mam wrażenie, że już się gdzieś z nim spotkałam… — przygryzła dolną wargę, zastanawiając się nad własnymi słowami. Kwestia ta nie da jej prawdopodobnie spokoju do końca dnia.

      [ Bardzo, bardzo przepraszam, że tak długo czekałaś! Wstyd mi, ale miałam trudniejszy okres, ale wychodzę na prostą i obiecuję częściej pojawiać się z odpisami! No i bardzo dziękuję za powitanie u Hailee :) Na pewno by jej się przydała przyjaciółka, która również jest mamą, ale nie wiem czy chcesz ze mną prowadzić drugi wątek :D]

      Willow Cleeves

      Usuń
  118. Jaime uśmiechnął się do siebie, kiedy Elle wspomniała o rozwalonym nosie. To nie było miłe, ale w jej przypadku mogło być... urocze. No co, dziewczyna nie wyglądała na taką, której kiedykolwiek stało się cokolwiek z nosem, a tu proszę.
    - Cóż, nos wciąż jest ładny - powiedział, uśmiechając się szerzej.
    On nie odczuwał jej słów jako flirt, ale może też dlatego, że wszystkie jego teksty lub teksty, które były jemu serwowane przy sytuacji podrywu, były bardziej... otwarte i absolutnie w żaden sposób nie były subtelne. Stąd też nie brał aż tak do siebie jej słów. A miastem i tak pewnie będą szli. A przynajmniej jechali, bo jakoś trzeba było się dostać do miasteczka, w którym mieścił się budynek, do którego mieli zmierzać już niedługo.
    - Nieważne gdzie, ale zawsze znajdzie się coś, co trudno wyjaśnić - nawiązał do wspomnianego przez nią artykułu. - A nasze miasto jest ogromne i tak jak mówisz, wszystko jest tu możliwe.
    Całą sprawę konkursu jak i spotkanie po ogłoszeniu wyników uznał za bardzo pozytywne. Czuł ogromne zadowolenie i swego rodzaju spokój, co dobrze wpłynęło na jego stan wieczorem, kiedy wrócił do mieszkania. Nawet w pierwszej chwili chciał zadzwonić do mamy i jej powiedzieć, że udało im się zwyciężyć w tym konkursie i pojedzie na krótką wycieczkę. Ba, już trzymał telefon w dłoni, ale ostatecznie tego nie zrobił.

    Dzień przed wyjazdem spakował plecak w najpotrzebniejsze rzeczy. Rano przygotował też kanapki na drogę. Chociaż możliwe, że gdzieś tam na trasie będą stały jakieś bary czy knajpy, ale taki prowiant lepiej mieć niż nie mieć. W sklepie kupił też dwie butelki wody, a potem w końcu ruszył na umówione spotkanie swoim klasycznym Mustangiem. Zastanawiał się, czy Elle przyjedzie sama czy może jednak podwiezie ją mąż i razem z nią poczeka, aby poznać kolegę od projektu.
    Zaparkował na wolnym miejscu i wysiadł, rozglądając się za znajomą osobą. I uśmiechnął się do niej lekko, kiedy tylko ją zobaczył. Zaraz też podszedł bliżej, chcąc zabrać od niej plecak. Mimo wszystko, kiedy zabrakło jego brata, a matka zaczęła zachowywać się w ten dziwny sposób, oboje rodziców dobrze go wychowali. No, powiedzmy, zważając na to, co robił, kiedy był sam albo na imprezie...
    - Cześć, cześć - przywitał się. Poprosił o jej plecak, a potem ruszyli w stronę jego samochodu. - Będzie udany, zobaczysz. Jak oni coś spieprzą, to sami sobie poradzimy. Ze mną nie będziesz się nudzić - puścił jej oczko i zaraz cicho się zaśmiał. - Szczerze mówiąc, liczyłem, że twój mąż będzie tu razem z tobą... No trudno, nie można mieć wszystkiego - wzruszył ramieniem, wciąż jednak uśmiechając się pod nosem.
    Villanelle miała w sobie coś takiego, coś... dziwnego... co sprawiało, że Jaime lubił się uśmiechać. I to też było dobre. Cieszył się, że to właśnie na nią trafił w dzień, w którym odbyło się pierwsze spotkanie dotyczące konkursu.
    Jaime spakował plecak do bagażnika i nawet otworzył dziewczynie drzwi od auta.
    - Zapraszam. W GPSie mam już wklepany adres. Trzy godziny jazdy. Ale pewnie po drodze wstąpimy gdzieś, jak będziemy chcieli - dodał, a potem zajął miejsce za kierownicą.
    Zapiął pasy, włączył się do ruchu i ruszyli przed siebie.
    - Dzieciaki będą tęsknić, co?


    [Spoko, bardzo dobrze :D Nie mogę się doczekać aż wyruszą sami na zwiedzanie xd]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  119. Miały chyba wyjaśnioną sprawę między sobą i wyjazdami z Nowego Jorku. Było jej ciężko, gdy Elle wyjechała do San Diego, ale na szczęście miały kontakt przez Internet przez cały czas i nie musiały wysyłać sobie listów za pomocą gołębi. Trudniej byłoby utrzymać przyjaźń, gdyby kontaktowanie się było tak trudne, jak te kilkadziesiąt lat wstecz. No może trochę przesadzała, ale jednak dawniej nie było tak łatwo jak teraz. Dziś mogły odpalić face time i o ile połączenie było dobre to mogły pogadać. Cieszyła się, że Villanelle jednak wróciła do Wielkiego Jabłka, a przede wszystkim, że nie wróciła do niego sama. Była w szoku, jak przyjaciółka powiedziała jej o ciąży, ale wspierała ją w tym całkowicie i naprawdę pokochała tez Theę, jakby była jej. Cudze dzieci podobno zawsze lubi się bardziej niż swoje, porównania nie miała, ale za tą małą dałaby się pokroić.
    — Tak, wiem — westchnęła — ale lubię myśleć, że taki czas szybko mija i nadchodzi moment, jak są w stanie same korzystać z toalety i nie budzą się co dwie godziny, bo chce im się jeść lub po prostu potrzebują się wypłakać. Jeszcze nie mam, mam prawie cały miesiąc do urodzin. Więc technicznie wciąż mam dwadzieścia trzy, o — dodała rozbawiona. Rozmowa o dzieciach była dziwna, ale Carlie ta myśl się nawet podobała. Zwłaszcza, że przyszłość mogła być tak naprawdę różna i dobrze było być gotową na każdą ewentualność. Może niekoniecznie w ciągu najbliższego roku jej rodzina by się powiększyła, ale ta myśl jej wcale nie przeszkadzała. Co było dziwne, bo myślała, że bardziej by się przestraszyła na myśl o byciu mamą. — Będziesz potem chciała, aby rosła wolniej. Z tego co zauważyłam, to dzieciaki naprawdę szybko rosną. Nie mam z nimi kontaktu, tyle co jak przyjdę do ciebie tak naprawdę, więc nie mogę się wypowiadać, ale ja chyba wolałabym, aby były zawsze takie małe. Może do dwóch, trzech lat. Wydaje mi się, że dzieciaki w tym wieku są najbardziej urocze i chyba najwięcej też się uczą, pojęcia nie mam
    Na dzieciach się nie znała. Jeśli ktoś zapytałby ją o rozwój świnek potrafiłaby udzielić więcej informacji niż o faktycznych dzieciach, które dla Wheeler były jedną wielką zagadką. Ale faktycznie posiadanie dziecka musiało być czymś niesamowitym. Doświadczenie, które się zbierało w trakcie zajmowania takimi maluchami. Nie wiedziała, czy dałaby sobie radę, byłaby dobrą mamą? Pojawiło się w jej głowie teraz tyle pytań, że tak naprawdę nie wiedziała, na którym powinna się skupić w pierwszej kolejności. Miała też jednak masę czasu zanim się dowie, czy byłaby dobrą mamą i nie musiała się tym przejmować.
    — Czyli co? Ty w nosie, ja tragus i jedziemy na włoskie żarcie? Boże, Elle jak ja dawno nie wyszłam na takie wyjście — pożaliła się, ale była naprawdę szczęśliwa, że to tak właśnie wyglądało. — Będzie super zobaczysz. A o kolczyku w języku pomyślę. Słyszałam, że podobno są bardzo… hm, pomocne przy niektórych rzeczach — dodała i od razu też się roześmiała. Chyba ból ją za bardzo przerażał, aby decydowała się na kolczyk w tym właśnie miejscu, ale kto wie? Może kiedyś się przekona, choć to nie było coś co bardzo chciała mieć. — A może w pępku? Jak myślisz? Skoro ty przekłuwasz sobie noc, może ja powinnam pępek? Skoro zawsze chciałam mieć tam kolczyka… Och, decyzje, decyzje… Jasne, to i tak kawałek drogi, więc lepiej podjechać. Zadzwonić po ubera czy łapiemy coś tutaj?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  120. O wiele bardziej wolałby być zasypywanymi problemami znajomych czy przyjaciół, niż nie mieć zielonego pojęcia o tym, co działo się w ich życiu na przełomie kilku dni, tygodni lub miesięcy. Było mu zwyczajnie wstyd, że w ostatnim czasie zaniedbał relację z Villanelle, ale nie chciał jej nachodzić niemal codziennie. Po pierwsze oboje nie byli już nastolatkami, a po drugie ona założyła rodzinę; miała męża, ponad roczną córkę i kilkumiesięcznego synka. Pewnie gdyby sam oprócz Willow posiadał gromadkę dzieci, to wszelkie znajomości, nawet te doskonałe w przeszłości, odeszłyby na drugi plan.
    Przeczesując gęste włosy z uwagą patrzył, gdy przyjaciółka z wyczuciem parkowała samochód pomiędzy dwa inne. Czyżby szykowało się oblężenie na siłowni? Outbreak Fitness nie należało do anonimowych działalności. Zacznijmy od tego czy cokolwiek można było przypisać do tej kategorii w Nowym Jorku? Miasto nie zwalniało ani nie zasypiało, więc już na wstępie można było wyciągnąć odpowiedni wniosek.
    Nie słysząc już silnika, wysiadł i zaciągnął się przyjemnym, ale znacznie chłodniejszym powietrzem. Niestety, ale lato nie mogło trwać całą wieczność, jednak o tej porze roku w Polsce albo Szwecji nie było tak ciepło, jak w Wielkim Jabłku. Zabierając swoją i blondynki torbę sportową, podszedł do drzwi wejściowych, zerkając na zmienione godziny otwarcia. Interes naprawdę musiał się kręcić, skoro kiedyś otwierano o siódmej i zamykano o dwudziestej trzydzieści, a teraz można było wpaść już godzinę wcześniej i wyjść krótko przed północą. Jasperowi wydawało mu się, że należał do częstych klientów siłowni, ale jak widać nie było go dłuższą chwilę i już taka podstawowa rzecz go zaskoczyła, oczywiście w pozytywnym słowa znaczeniu.
    Przenosząc wzrok na Villanelle, przepuścił ją, idąc tuż za nią, aby wskazać drogę do recepcji. Musieli pobrać karty wstępu do szatni damskiej oraz męskiej i otrzymać kluczyki do szafek, które dla kobiet były różowe, a te dla mężczyzn granatowe. Zostawiając swoje rzeczy, zaczekał na młodą mamę, machając do rozradowanej Donny, która skończyła grupowe zajęcia, odbierając po drodze schłodzoną butelkę wody niegazowanej.
    Z radością musnął jej policzek, podzielił się wrażeniami z udziału w programie Ślub od pierwszego wejrzenia, opowiadając o Willow, nie potrafiąc wyjść z podziwu dotyczącego własnej żony.
    Chwycił okazję, ponieważ nie dostrzegając żadnej kolejki, a dowiadując się, że ustronna sala należała do wolnych, wpisał siebie i Morrison na listę osób, które zamierzają przez blisko godzinę korzystać z tego pomieszania w towarzystwie doświadczonej trenerki personalnej. Nie chcąc narazić Villanelle na niebezpieczeństwo, jakiekolwiek zagrożenie, ponieważ nie uspokoiłby własnego sumienia, architekt pewnie nigdy mu tego nie wybaczył, a Thei i Mattowi nie spojrzałby w oczy, wybrał wieloletnie doświadczenie Donny. Musiał o nią zadbać w najbardziej odpowiedni sposób. W końcu mieli z tej wizyty czerpać jedynie radość, a nie jakiś smutek.
    — Donna to jest Villanelle, moja najbliższa przyjaciółka — wskazał na studentkę, będąc dumnym z tego, że w tych trudnych czasach ma kogoś takiego, jak ona. — Villanelle, a to jest Donna, ta uzdolniona trenerka, która dopasowała mi najlepszy zestaw ćwiczeń. — bez tej kobiety nie ruszyłby na żadną siłownią, zapomniałby o sporcie, zachowując tak, jakby nigdy nawet nie brał udziału w zajęciach wychowania fizycznego.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  121. Jak cholernie daleko było tej sytuacji do tamtej, gdy w ich mieszkaniu zabrakło prądu. Przyjemność mieszała się z niemal niezdrową ciekawością, a każdy ruch, każdy gest, jaki wykonywali, był tak płynny i zgrany ze sobą, jakby robili to zawsze w taki, a nie inny sposób. Arthur miał nadzieję, że tym razem będzie podobnie, wszystko zresztą ku temu zmierzało, a potem jak zwykle stało się coś, co piękny wieczór zmieniło w katastrofę. Nie miał pretensji do Elle, raczej do świata o to, że nie odpuszczał im nawet na moment, żeby móc nacieszyć się sobą.
    - Przestań, Elle, to nie twoja wina – odparł nieco drżącym głosem i przeklął pod nosem, gdy dziewczyna wróciła do pokoju i włożyła końcówkę wsuwki w zamek, próbując go otworzyć. Siedział na łóżku z zamkniętymi oczami, oddychając głęboko i co jakiś czas poruszając palcami, żeby się upewnić, że drętwienie było jedynie przejawem nagłego wyrzutu adrenaliny i paniki, bo nieprzyjemne mrowienie powoli znikało z opuszków, ustępując miejsca chłodowi.
    Spojrzał na elektroniczną nianię i niemal się roześmiał. Przypomniało mu się to, o czym rozmawiali wcześniej odnośnie wyczucia ich dzieci co do sytuacji. Ale może dobrze się stało, że Matt zażądał uwagi właśnie teraz? Dzięki temu, że Elle wyszła, Arthur miał czas na rozważenie sytuacji nieco chłodniejszym umysłem. Skoro Elle nie miała żadnych kluczyków, on tym bardziej ich nie miał, ale dawno temu widział filmik instruktażowy, jeśli chodziło o otwieranie zamków wsuwkami czy drutami. Chodziło wprawdzie o zamki drzwi, ale taka maleńka rzecz jak kajdanki nie powinna być trudniejsza do rozpracowania, wręcz przeciwnie.
    Morrison rozejrzał się w poszukiwaniu przedmiotu, który Villanelle chwilę wcześniej rzuciła… gdzieś. Wsuwka leżała po drugiej stronie łóżka na samej jego krawędzi, więc brunet podniósł się i ruszył w jej kierunku na nieco drżących nogach. Przykucnął na tyle, że bez problemu zacisnął palce na cienkim metalu i sięgnął nimi do jednej z metalowych obręczy, po omacku wyszukując wejścia zamka. Słuchał słów Elle, ale prawda była taka, że nie skupiał się na nich za bardzo, mając na uwadze jedynie to, by jak najszybciej się uwolnić. Wsunął końcówkę metalu do zamka i zacisnął powieki, poruszając nią wedle instrukcji, które przywoływał z pamięci. Byłoby to zdecydowanie łatwiejsze, gdyby żona skuła jego ręce z przodu, ale i tak miał więcej szczęścia niż rozumu choćby przez samo to, że był w stanie utrzymać tę cholerną wsuwkę w dłoniach, które w pierwszej chwili przecież zaczęły mu drętwieć.
    Kiedy usłyszał metaliczny dźwięk, niemal zapiszczał z zachwytu. Uwolnił rękę i powtórzył każdą czynność, tym razem wbijając skupione spojrzenie w kajdanki i odetchnął z ulgą, gdy te w końcu spadły na podłogę. Arthur rozmasował nadgarstki i z szerokim uśmiechem ruszył do drzwi sypialni, otwierając je na oścież.
    - Do czasu był – przyznał, wyjmując Elle z ręki swój telefon i blokując ekran, bo nie był im w tej chwili potrzebny. – Już, już, spokojnie. Już po wszystkim – powiedział, opierając wolną dłoń na karku blondynki i przysuwając się do niej na tyle, na ile pozwalała mu obecność Matta. – Masz coś przeciwko temu, żeby nie kombinować z zabawkami? Chyba… Chyba jakoś straciłem ochotę – wymamrotał z przepraszającym uśmiechem i musnął wargami czoło ukochanej. – Ubiorę się i zajrzę do Thei – dodał z westchnieniem i wrócił do sypialni, żeby wciągnąć na siebie spodnie, a następnie przejść do pokoju córeczki, która na szczęście zdążyła zasnąć w swoich maskotkach. Przykrył ją, nie chcąc obudzić i ucałował roztrzepane włoski, a chwilę później cicho zamykał za sobą drzwi.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  122. Liczył, że nie wrócą więcej do tamtego wieczoru, a jeśli już, to w ramach rozbawienia swoją własną niezdarnością. Morrison szybko zapomniał, przechodząc do codzienności i rano miał wrażenie, że Elle również odpuściła. Wszystko wyglądało jak zwykle, śniadanie, praca, zapowiadało się, że popołudnie też będzie zwyczajne, wręcz nudne, można by rzec. Opiekunka dawno wyszła, Matthew spał, a Thea bawiła się na podłodze w kuchni po uprzednim zainstalowaniu na niej namiotu i materaca. Arthur, z braku lepszego zajęcia, zabrał się za robienie risotto. Telefon od Elle nieco go zdziwił, głównie dlatego, że Blaise wiedział, że Matt jest już z nimi i nie spodziewał się, że akurat Villanelle będzie musiała zostać dłużej w pracy, ale przyjął to w sumie bezkrytycznie.
    Znał jednak swoją żonę na tyle dobrze, by wiedzieć, że coś jest nie tak. A ona musiała wiedzieć, że on wie. Przyglądał jej się zawsze odrobinę za długo, każdy gest był troskliwy, czuły, a pytania w jej stronę nakierowane tak, by przejść do tego, co się mogło wydarzyć, ale okazywały się ślepym zaułkiem. Zaczął nawet podejrzewać, że wypadek z kajdankami odbił się na dziewczynie dużo bardziej, niż się spodziewał, ale… Ale to przecież w gruncie rzeczy było zabawne i nie powinno tak bardzo na nią wpływać.
    Ale nie naciskał. Wiedział, że kiedy będzie gotowa, sama mu powie. W końcu właśnie to sobie obiecali. Wszystkie ich problemy pojawiały się przez nieszczerość, ukrywanie pewnych spraw, a mieli zrobić wszystko, by to naprawić. I ufał, że ku temu właśnie dążą.
    Otworzył oczy i na moment podniósł głowę, orientując się, że Elle nie ma obok niego, ale… Nocne pobudki nie były dla nich niczym dziwnym przy dwójce dzieci. Uznał, że po prostu czegoś nie usłyszał w przeciwieństwie do Villanelle i to właśnie ona pofatygowała się do któregoś z dzieci. Dlatego opadł z powrotem na poduszkę i zapadł w płytki, nieco niespokojny sen, będąc gotowym w każdej chwili się zerwać, gdyby jego żona potrzebowała pomocy.
    Obudził się, słysząc niespokojny oddech obok siebie. Przekręcił się na plecy, a następnie usiadł i spojrzał na opierającą się o zagłówek blondynkę.
    - Elle, co się stało? – spytał i odwrócił się na moment, żeby zapalić lampkę nocną. Widząc błyszczące ślady na policzkach ukochanej wstrzymał powietrze, ostrożnie odebrał od niej kubek i postawił go na swojej szafce, po czym przesunął się nieco na łóżku i bez słowa objął Elle ramionami, przytulając ją do siebie. Odruchowo wplótł palce w jej włosy, przeczesując je powolnymi, delikatnymi ruchami. – Nie płacz, proszę… Nie płacz… Dlaczego płaczesz, kochanie? Błagam, powiedz mi, przecież widzę, że coś się dzieje… Chodzi o te głupie kajdanki? Myślałem, że będziemy się z tego śmiać, nie podejrzewałem, że tak bardzo będziesz to przeżywać… W końcu nic się nie stało, prawda? – wyrzucał z siebie na wydechu, aż w końcu zamilkł i oparł policzek na czubku jej głowy. – Jestem przy tobie, kochanie. Jestem tutaj… Nie płacz już, nie płacz, proszę…

    zmartwiony Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  123. Serce mu pękało, gdy widział jej łzy. Owszem, bywały sytuacje, że sam je wywoływał, ale ta nie była jedną z nich i cierpiał razem z Elle, choć nawet nie wiedział, czego sprawa dotyczy. Wystarczyła mu świadomość, że stało się coś, co zachwiało światem jego żony na tyle, że płakała w nocy, zamiast po prostu powiedzieć, co się wydarzyło.
    Odetchnął cicho, gdy nie wyrwała się z jego ramion. Może podświadomie obawiał się, że to jednak jego wina? Że zrobił coś, co mogło wywołać taką reakcję? To, że się starał, wcale przecież nie znaczyło, iż przy tym nie mógł czegoś schrzanić. Może ta przeprowadzka to jednak był zły pomysł? Przecież nieszczęście mogło dosięgnąć ich wszędzie i bardzo często to robiło, doprowadzając młode małżeństwo na skraj wytrzymałości.
    Wstrzymał oddech, słysząc to jedno słowo: praca. Praca nieuchronnie wiązała się z Blaise’m, prawda? Ale on i Elle się zaprzyjaźnili, tak mu się przynajmniej wydawało… A może to była zasłona dymna, żeby nie musiał wybierać pomiędzy miłością a przyjaźnią?
    Słuchał uważnie, skupiając nieco jeszcze zaspany umysł na poszczególnych słowach, ale szybko okazało się, że nie jest to konieczne, bowiem sama treść wyznania natychmiast wyrwała Morrisona z letargu. Zacisnął dłonie w pięści i przytulił Elle nieco za mocno, biorąc przy tym głęboki, drżący oddech, żeby się uspokoić. Ale to nie miało znaczenia, jego ciało zadziałało instynktownie. Odsunął się od Elle na tyle, by spojrzeć jej w oczy, ale wystarczyło mu kilka krótkich sekund, by wysnuć wniosek, że jego ukochana żona została przez kogoś skrzywdzona.
    - Zabiję skurwiela – wycedził, na moment przymykając powieki. – Skrzywdził cię, tak? Elle, dlaczego mi nie powiedziałaś? Powinniśmy iść na policję… Powinnaś to zgłosić do kadr, do jakiejś organizacji… Zabiję go. Kurwa mać, zabiję! – ostatnie zdanie wydusił z trudem i jeszcze raz przytulił Elle, po czym podniósł się z łóżka. Nie zwracał uwagi na to, że po jego policzkach również płynął łzy, sama myśl, że ktoś mógł zrobić jego żonie coś takiego je wyciskała. – Podaj nazwisko, przysięgam, że go znajdę i zapłaci za to, co ci zrobił – wyrzucił z siebie, szybkim krokiem idąc do szafy, którą otworzył nieco zbyt nerwowo. – Albo nie, nie zawracaj sobie tym głowy, Blaise wszystko mi powie. Pewnie od razu poda też adres. To dobrze, szybciej uduszę tego chuja – mówił drżącym głosem, wyjmując przy tym spodnie i bluzę. Wciągnął na siebie ubrania i wrócił do szafki nocnej, by zgarnąć z niej smartfona. Urządzenie wypadło mu z rąk, a w sypialni rozległ się głośny trzask. – Kurwa! – jęknął, podniósłszy telefon. Wyświetlacz był pęknięty i w niektórych miejscach rozlany. – Kochanie, daj mi swój telefon, zadzwonię do Ulliela. Proszę, pozwól mi… Nikt nie będzie krzywdził mojej ukochanej, zwłaszcza w taki sposób. Nikt, rozumiesz? Nikt! – wyjęczał i opadł z powrotem na materac, po czym ponownie przytulił do siebie Elle, płacząc razem z nią. – Przepraszam, że mnie przy tobie nie było… Powinienem cię ochronić… Przepraszam – wyszeptał, kołysząc się z nią delikatnie.

    ... ♥

    OdpowiedzUsuń
  124. Donna natychmiast zanotowała informacje na niewielkim tablecie. Widział, że wpisała imię jego przyjaciółki, zaznaczyła dokładnie daty porodów, a przede wszystkim pogrubionym tekstem zapisała słowo zawał. Przez tą czynność trenerki personalnej przekonał się jeszcze bardziej, co do tego, że jest prawdziwą profesjonalistką. Każdy, kto wykonywał zawód, w którym trzeba było współpracować z drugim człowiekiem, dokładał wszelkich starań, aby przez jedną, niewinną pomyłkę, nie dopuścić do jakiejś tragedii. On również w trakcie wizyt swoich klientek robił wiele rzeczy, o których inni fryzjerzy nawet nie myśleli. Najpierw wykonywał testy alergiczne na skórze, zapisując wyniki w odpowiednich folderach. Następnie pytał o stosowane leki, szampany, odżywki, a najważniejsze było pytanie o stan błogosławiony. Kiedy kobieta mówiła, że jest w ciąży, to nie odsyłał jej z powrotem do domu, oczekując jej po porodzie. W końcu każda przedstawicielka płci pięknej chciała wyglądać ładnie przez cały rok, więc w takim przypadku stosował słabsze preparaty, które nie wpływały szkodliwie na rozwój nienarodzonego maleństwa.
    Wyciszając telefon, ruszył za kobietami do odpowiedniej sali, w której oprócz niego, Vilanelle i Donny, nikt inny nie będzie miał wstępu. W międzyczasie wysłał wiadomość do żony, informując ją o późniejszym powrocie z pracy. Z jednej strony chciał poświęcić czas przyjaciółce i skorzystać ze wspólnych ćwiczeń, ale z drugiej strony było mu wstyd, że nigdzie ze sobą nie zabierał Willow. Musiał naprawić ten błąd, zanim stanie się to niemożliwe, kiedy kobieta ogłosiłaby ekspertom i to dodatkowo przed kamerami, że nie ma ochoty kontynuować tego związku.
    Zamykając drzwi, schował iPhone'a do kieszeni, którą prędko zasunął i po otwarciu okna, wziął się za rozciąganie ciała, które już dawno czekało na porządny wycisk. W tym samym czasie trenerka stała przed lustrem, instruując blondynkę.
    — Przy mnie możesz czuć się w pełni bezpieczna. Nie miałam zawału, ale urodziłam bliźniaki w styczniu, więc o porodzie wiem aż za dużo. Miałam naturalny tak jak ty swój pierwszy, ale moi chłopcy okazali się olbrzymami i prawie mnie wykończyli. Przez trzy dni leżałam nieruchomo w łóżku, błagając o cud — zmarszczyła czoło, jakby wręcz poczuła ten sam ból, który towarzyszył jej zaledwie osiem miesięcy temu. — I mówmy sobie po imieniu, bo czuję się staro w takiej sytuacji — roześmiała się wdzięcznie, zerkając na Jaspera. — Tobą się dzisiaj nie zajmuję, mój równolatku.
    — Nawet nie musisz. Będę robił te same ćwiczenia, co zawsze, lecz w wolniejszym tempie, bo kolano zaczęło mi dokuczać coraz bardziej. — ruszył nogą, która wydała charakterystyczny, przerażający odgłos, lecz do tego Małecki zdążył się przyzwyczaić.
    Porzucając bluzę na ławeczce, upił pierwszy, większy łyk schłodzonej wody i zaczął podciągać się na drążku. Zrobił ich ponad czterdzieści, więc zeskakując pozwolił sobie przerwę i wziął się za zrobienie piętnastu brzuszków. Po dłuższej chwili wstał, wytarł pot z umięśnionej klatki piersiowej, zerkając na kobiety pogrążone we wspólnych ćwiczeniach. Donna narzuciła odpowiednie tempo i cały czas czuwała tuż obok. Widać było, że nie ma nawet zamiaru odsuwać się na kilka centymetrów dalej, a tym bardziej zostawiać jej samej w tej sali. Była bardziej odpowiedzialna niż wszystkie panie, które uczyły w szkołach wychowania fizycznego. Ile to wtedy razy, dzieciaki rozpoczynały bójki, a owa wuefistka wracała, słysząc krzyk; niestety, ale wielokrotnie kończyło się krwotokami z nosa, wybitym zębem albo złamaniem nogi lub ręki.
    — Długo Cię nie było, co rozumiem doskonale, bo gdybym była na Twoim miejscu, to też siedziałabym tylko przy takiej żonie, ale nie było jakiegoś śmieciowego jedzonka, bo w dalszym ciągu możesz śmiało reklamować bieliznę, a panie w jury chyba nie wytrzymałyby tego widoku — uśmiechnęła się, robiąc ostatni przysiad. — Teraz spędzimy z dwadzieścia minut na rowerkach, Villanelle, a ty Jasper kiedy idziesz na ostateczną operację?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zrobili mi dwa zabiegi i najważniejsze jest to, że mogę chodzić i ćwiczyć. Kiedyś może pójdę, ale lubię tego dziadka w ciele dwudziestoośmioletniego mężczyzny.
      Zerkając na zegar umieszczony na ścianie, ponownie wrócił do pierwszego ćwiczenia. Takie same i bez koszulki robił podczas rodzinnego obiadu, a na policzki żony wkradły się wówczas zdradzieckie rumieńce, co mogło oznaczać tylko jedno. Pozostając w tamtym wspomnieniu, zeskoczył nagle, wykrzywiając się w grymasie bólu. Nawet ktoś, kto miałby problem ze słuchem, usłyszałby to chrupnięcie i jęk bruneta. Opadł natychmiast na czystą podłogę, dotykając ostatkiem sił puchnące kolano.

      Jasper

      Usuń
  125. Nie zdziwił się zbytnio, gdy z ust Elle wyrwało się głośne nie. Spodziewał się takiej reakcji, nie wiedział jedynie, czy chodziło bardziej o to, że nie chciała rozdrapywać ran jeszcze bardziej, czy nie chciała, by jej mąż trafił do więzienia za morderstwo w afekcie.
    Nie ruszył się jednak z miejsca, słuchając kolejnych słów, które bolały. Przytulał dziewczynę do swojego ciała, kołysząc się powoli i przeczesując jej włosy, żeby się uspokoić. Przez sekundę nawet uśmiechnął się delikatnie, w reakcji na informację, że Elle kogoś walnęła za dobieranie się do niej. Był dumny, co nie znaczyło, że nie martwił się o jej bezpieczeństwo. Nie powinna być zmuszana do samoobrony, zwłaszcza w środowisku, w którym teoretycznie za każdymi drzwiami można było spotkać ochroniarza uzbrojonego w co najmniej paralizator.
    Uniósł brew, gdy nazwała Blaise’a prezesem. Nigdy go tak nie nazywała, chyba że prześmiewczo, ale ta rozmowa nijak się miała do żartobliwej.
    - Słucham? – wyszeptał, ale przecież doskonale słyszał każde słowo. Każde pieprzone słowo, a po wszystkim, co Blaise dla nich zrobił, po tym jak ją wspierał, nie miała podstaw, by bezpodstawnie go oczerniać. – Blaise tak powiedział? Ale… Jak to? – wyrzucił z siebie, nie do końca wiedząc, jak ma się w tej chwili zachować. Skupić się na tym, co powiedziała o Ullielu, czy może na rozmowie o przyszłości ich dzieci? Nigdy nie poruszyli tego tematu. Świadomie lub nie, choroba, która cały czas była, zaginęła wśród wielu innych problemów, z którymi się zmagali. – Jeśli się boisz… Nic nie wiem o schizofrenii u moich przodków, rodzice byli zdrowi, Tilly, wbrew pozorom, też jest zdrowa, więc istnieje bardzo niewielka szansa na to, że Thea i Matt będą… - urwał i wziął głęboki, nieco drżący wdech. Obserwował, jak Elle bierze tabletki, samemu w tym czasie wycierając policzki z nadmiaru wilgoci, a kiedy się w niego wtuliła, mocno objął ramionami drobne ciało i pokręcił lekko głową. – Wiedziałem, że Blaise jest chujem, ale nie spodziewałem się, że będzie nim dla ciebie. Po tym wszystkim… Tak bardzo mi przykro, Elle. Gdybym wiedział, że tak się zachowa… - ponownie nie dokończył i zacisnął dłonie w pięści. – Co jeszcze powiedział? I… Jak nazywa się tamten facet? Jestem dumny z tego, że sobie z nim poradziłaś, ale ja też chciałbym sobie z nim poradzić, po swojemu. Wystarczy nazwisko, sam go znajdę. Wybiję mu z głowy dobieranie się do mojej żony bez jej zgody… - powiedział drżącym ze zdenerwowania głosem i odsunął się, ale jedynie na tyle, by swobodnie spojrzeć w oczy Elle. – Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Dlaczego po mnie nie zadzwoniłaś? Blaise’a i tak przywołam do porządku, ale tamten… Kochanie, chyba powinnaś ze mną potrenować. Nauczę cię samoobrony. I… Poczekaj, jeszcze raz. Blaise powiedział, że powinnaś się cieszyć, że jakiś kretyn zwrócił na ciebie uwagę? I… I że zachowujesz się, jakbyś się ode mnie zaraziła? Przecież… Przecież się przyjaźnicie. Co za jebany osioł. Zabiję go. Przysięgam, zabiję… - ostatnie słowa wyszeptał i przytulił Elle, gładząc czule jej plecy. – Spokojnie, kochanie, nie płacz. I błagam, nie ukrywaj przede mną takich rzeczy… Jak mam ci pomóc, kiedy nie wiem o co chodzi? Nie chcę, żebyś cierpiała. Kocham cię – wymamrotał z ustami przyciśniętymi do jej włosów. – Powiedz mi, co mam zrobić, żeby ci ulżyć…

    Artek ciepła klucha ♥

    OdpowiedzUsuń
  126. Gdyby nie był tak cholernie zdenerwowany, może zdołałby od razu połączyć poszczególne strzępki informacji w jedną, z której wyłoniłby się obraz rozdwojenia jaźni. To nie tak, że nie chciał mówić Elle o tym, skąd naprawdę zna Blaise’a. Kiedy opowiadał o ich znajomości dziewczyna nie była świadoma, że Arthur jest chory, a potem to po prostu straciło na znaczeniu. Zarówno on, jak i Ulliel przyjmowali silne leki, na tyle silne, że obie choroby pozostawały w całkowitym uśpieniu. Czy Arthur wpadł na to, że Blaise mógł swoich nie przyjmować? Nie. Czy potrafił znaleźć w tym momencie usprawiedliwienie dla takiego zachowania? Może pomyślałby o Maille, ale znał swojego przyjaciela aż za dobrze i wiedział, że kobiety w jego życiu nie zagrzewają miejsca dłużej i wątpił, by jakoś to na niego wpływało.
    Zacisnął dłonie w pięści i odetchnął głęboko, próbując odciąć się od każdego mentalnego ciosu, który Elle mu w tej chwili zadawała. To nie była jej wina, ale samo słuchanie tych wszystkich słów bolało wystarczająco, by przekonać Arthura, że nie chce mieć więcej do czynienia z panem prezesem.
    - Gówno może zrobić – odparł twardo. – Ja też wiem o nim wystarczająco dużo, żeby go zniszczyć, a jeśli chodzi o moją rodzinę i jej bezpieczeństwo… Nie zawaham się zrobić użytku z tych informacji – powiedział, notując w umyśle nazwisko pożal się boże biznesmana, który ośmielił się napastować Villanelle. – Dobrze, kochanie. Dobrze, nic nie zrobię, ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz – wychrypiał, doskonale wiedząc, że właśnie wcisnął jej kłamstwo. Pierwszy raz zrobił to zupełnie świadomie. Nie ukrywając czegoś, nie omijając niewygodnego tematu, po prostu ją okłamał, nie zamierzając odpuścić. Wiedział, że wstanie rano pod pretekstem przebieżki, że tak naprawdę znajdzie się w gabinecie Ulliela i w najlepszym wypadku sprawi, że nos przyjaciela przestanie być ozdobą dla jego twarzy. Z Compsonem zamierzał rozprawić się inaczej. Jeszcze nie zdołał nic zaplanować, ale to musiało być coś bardziej dotkliwego niż zwykłe pobicie.
    Objął Elle i oparł się plecami o zagłówek, pozwalając dziewczynie wtulić się mocno w jego ciało. Przez chwilę nic nie mówił, jedynie przeczesując palcami jej włosy, ale była kwestia, która nie dawała mu spokoju, dlatego delikatnie ją od siebie odsunął i ujął wilgotną od łez twarz w dłonie, wbijając spojrzenie w zaczerwienione oczy.
    - Wierzysz mi? – spytał cicho, kciukami ścierając błyszczące w świetle lampki nocnej ślady z policzków. – Wierzysz, że cokolwiek by się działo, jakkolwiek byłbym oderwany od rzeczywistości, nigdy nie skrzywdziłbym ciebie ani dzieci? – wyszeptał i zagryzł dolną wargę, starając się ukryć jej drżenie. – Kocham was ponad życie, jesteście wszystkim co mam, ale… Proszę, bądź szczera. Wierzysz mi?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  127. W końcu ruszyli w drogę. Wyjazd z Nowego Jorku na szczęście nie zajął im wiele czasu. Znaczy jak na to miasto, to poszło nawet całkiem nieźle. Może dlatego, że większość przebywała jeszcze w pracy albo na uczelni, albo gdziekolwiek i nie potrzebowali przemieszczać się samochodami. W końcu był jeszcze dzień roboczy, ich wycieczka zaczynała się pod koniec tygodnia i kończyła dopiero w niedzielę. Cały weekend mieli zaplanowany i Jaime miał nadzieję, że ludzie, którzy będą im więcej opowiadać o tym budynku, będą sypali ciekawostkami i będą przy tym kreatywni.
    - Dzięki, kupiłem od takiej jednej dziewczyny. Dostała w spadku po dziadku całą jego kolekcję podobnych aut i mnie też udało się załapać na zakup. Zawsze marzyłem o Mustangu, tylko jeszcze nie wiedziałem, na który się skuszę. Wiesz, bardziej idący w klasykę jak ten, czy może raczej coś nowoczesnego. A kiedy zauważyłem to cudeńko, to wiedziałem, że go chcę - zaśmiał się lekko, patrząc przed siebie i na zmianę w lusterka. Może i miał dziewiętnaście lat, ale rzadko kiedy jeździł jak typowy młody kierowca płci męskiej. Ale niestety zdarzało mu się, jednak wtedy był sam w aucie i przemieszczał się poza granicami miast.
    Kiedy w końcu znaleźli się poza obrzeżami Nowego Jorku, można było odetchnąć i nieco przyspieszyć. GPS pokazywał drogę, prowadzącąc ulicami, na których nie było dużego ruchu lub wyprowadzając ich na te szybkiego ruchu.
    - Chyba nie jestem dobry... no wiesz. Dzieci to chyba nie moja bajka, zwłaszcza takie malutkie... Chyba nie umiałbym się z nimi... porozumieć? Albo cokolwiek. No wiesz - machnął dłonią w jakimś niezrozumiałym geście. - Nigdy przedtem nie miałem z takimi do czynienia, więc to chyba dlatego. No i bałbym się, że zrobię im krzywdę zupełnie przypadkiem, bo, nie wiem, źle wezmę na ręce czy coś.
    Dzieci były dla niego zupełną abstrakcją. Malutkie takie, jak to chwycić, żeby czegoś temu dziecku nie zrobić? Jak karmić, jak się zajmować? Co mówić? Jak mówić? Czy faktycznie do dzieci trzeba mówić takim słodkim językiem, zdrabniając prawie wszystkie słowa?
    - Ale wierzę, że są kochane i śliczne - uśmiechnął się, już bardziej pewny siebie niż przed chwilą.
    W drodze do pensjonatu, w którym mieli się zatrzymać, Jaime zrobił jeden przystanek na szybkie pójście do toalety, a także na zjedzenie kanapeczki lub dwóch (nie po to je przygotowywał rano, żeby ich nie zjeść) i wypicie czegoś ciepłego z automatu. Co prawda napój ten nie należał do najwspanialszych, ale już trudno. Dobrze, że mieli też w samochodzie wodę butelkowaną.
    Podróż pokonali dość szybko, Jaime trochę opowiedział jak tam zajęcia na jego kierunku, z kim ma te wykłady i co sądzi o niektórych wykładowcach. Zawsze trafiali się nieprzyjemni, którzy mieli gdzieś studentów albo wymagali nie wiadomo czego.
    - Też czasami miałaś ochotę wyjść z sali i trzasnąć drzwiami? - westchnął ciężko, ale zaraz uśmiechnął się lekko. GPS natomiast stopniowo zmniejszał odległość do samego miejsca, w którym mieli spać przez dwie najbliższe noce.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  128. Owszem, chciał szczerości. Nie spodziewał się jedynie, że ta padająca z ust Elle tak bardzo zaboli. Wiedział, że nigdy nie będzie normalny. Choroba, choć uśpiona, zawsze była. Mogła przewrócić życie do góry nogami wtedy, kiedy nie będzie się tego spodziewał. Ale to samo w sobie nie było tak tragiczne. Gorsza była myśl, że… Jak w ogóle mógł się spodziewać, że uda mu się z kimś stworzyć zdrowy związek, w dodatku oparty na zaufaniu? W oczach każdego, kto wiedział o jego przypadłości, zawsze pozostanie schizofrenikiem. Kogo chciał oszukać? Nigdy nie będzie normalny. I żadne leki, wizyty u psychiatry i nierozmawianie o tym nie mogły tego zmienić.
    - Może być dziedziczne, ale nie musi – powiedział cicho, chociaż nie miał pojęcia, po co w ogóle się w tej chwili odzywa. Czy przekonywanie Elle miało jakikolwiek sens? Blaise zrobił to, co mu wychodziło najlepiej; zasiał wątpliwość w osobie, która była Arthurowi najbliższa i Morrison wiedział, że jeśli wątpliwy przyjaciel chciał wszystko zniszczyć, udało mu się.
    - Ja też tego nie chcę – wyszeptał i przymknął powieki, nie znajdując w sobie wystarczająco siły, by spojrzeć Elle w oczy. – Przepraszam. Gdybym mógł cofnąć czas… Nie skazałbym cię na taką niepewność – dodał jeszcze ciszej i delikatnie wyswobodził się z uścisku żony. Może tak byłoby lepiej. Gdyby pozostali na stopie studentka-prowadzący. Bez żadnych podchodów, bez tamtej nocy, która zmieniła ich życie w tak diametralny sposób. – Masz rację. Gdyby ich ojcem był ktoś inny, nie musiałabyś żyć w strachu o ich przyszłość. Wiem, że ja nigdy… Nie będę wystarczająco normalny. Nie na tyle, ile sam bym chciał i nie na tyle, żebyś zapomniała o tym, że jestem chory. Blaise też ma rację. Udawanie, że wszystko jest w porządku i że możemy być szczęśliwą rodzinką nic nam nie da. Mogę mówić co zechcę, mogę cię zapewniać o bezpieczeństwie, Brown też może to robić, ale prawda jest taka, że to tylko przypuszczenia i nie wiemy, co zrobię, kiedy znowu stracę kontakt z rzeczywistością. A dobrze wiemy, że to się stanie – uśmiechnął się smutno i ostrożnie wysunął się spod ciała Elle. Jakim cudem ta rozmowa przybrała taki obrót? Nie miał już ochoty skrzywdzić Blaise’a, prędzej zrobiłby coś sobie, żeby mieć pewność, że nigdy nie tknie Elle i dzieci.
    - Wybacz, ale muszę się przewietrzyć. Zaraz wrócę – powiedział, wstając z łóżka. Wyszedł z sypialni, nie oglądając się za siebie. Pierwszym odruchem było zajrzenie do Thei i Matta, ale zatrzymał się w połowie drogi i zawrócił w stronę schodów, uznając, że widok niewinnych istot, które skazał na swój los, w niczym mu teraz nie pomoże. Zszedł na parter i udał się do kuchni, gdzie z lodówki wyjął napoczęte wino i nalał sobie trochę alkoholu do szklanki, bo kieliszki wciąż były nierozpakowane. Upił spory łyk i ruszył do salonu, konkretniej do szklanych drzwi prowadzących na taras, a znalazłszy się na zewnątrz usiadł przy ścianie i oparł się o nią plecami, przymykając zmęczone powieki.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  129. Jaki sens miało to wszystko? Jakim cudem Blaise Ulliel, człowiek, który wpłacił za Arthura okup, zmienił się w kogoś, kto robił wszystko, by zasiać wątpliwość w Elle i zepsuć to, co do tej pory udało im się razem zbudować? Zazdrość? Ale przecież Blaise nie był człowiekiem, który zarzuciłby na własne barki odpowiedzialność za kobietę z dwójką dzieci. A może po prostu chodziło o to, że sam stracił Maille i to, że mógł z nią stworzyć coś podobnego do małżeństwa Morrisonów?
    Patrzył w rozgwieżdżone niebo, co jakiś czas unosząc szklankę do ust i upijając z niej wina. Żałował, że połamał tamte papierosy i nie mógł poczuć w płucach drapiącego dymu. Ulga była pozorna, ale lepsza niż całkowity jej brak. Poza tym… Z każdą chwilą było gorzej. Myśli uderzały do głowy bruneta jedna po drugiej, goniły się nawzajem, tworząc niezły mętlik. Na tyle okropny, że rozbolały go skronie. Najczęściej pojawiało się jedno pytanie, wyraźniejsze na tle innych: kochasz mnie, czy swoje wyobrażenie o mnie?
    - Musiałem pobyć chwilę sam – powiedział cicho, opuszczając spojrzenie. Niebo było piękne, zdecydowanie piękniejsze niż w centrum miasta, gdzie nadmiar świateł przyćmiewał gwiazdy. Tutaj były wyraźne, ale nawet one nie potrafiły zaprzątnąć uwagi Arthura na tyle, by zepchnąć myśli w podświadomość. – Teraz ja będę szczery – dodał i odstawił szklankę na podłogę obok siebie, po czym ujął drobne dłonie ukochanej i wbił spojrzenie w jej ciemne oczy, zmuszając się, by nie odwracać wzroku. – Nie skarzę więcej istnień na swój los – zaczął powoli. – Masz rację, słusznie się boisz. I to powinno wystarczyć, by nie chcieć więcej dzieci. Z nas dwojga ja powinienem być tym odpowiedzialnym, zwłaszcza wtedy. Powinienem się zabezpieczać i nie dopuścić do tego, żebyś zaszła w ciążę, nie ze mną. Kocham cię, Elle, nie żałuję żadnej chwili z tobą, ale nie zatracę się więcej, a kiedy Thea i Matt podrosną, poddamy ich badaniom psychiatrycznym, żeby wykluczyć wszelkie odchylenia – mówił cicho, ściskając palce ukochanej. – Nie powinnaś się tak czuć. Pamiętasz, jak to wyglądało zanim wyjechałaś? Jestem świrem. Zdiagnozowanym psycholem i nie możesz o tym zapominać. Nie jesteś przy mnie bezpieczna. Ani ty, ani dzieci – dodał i nadgarstkiem otarł łzy spływające po jego policzkach. – Gdyby było inaczej… Instynkt samozachowawczy nie dałby ci się wahać. Trzeba ufać swojemu niepokojowi, zawsze jest słuszny. Przepraszam, Elle. Ja… Chciałem po prostu normalnie żyć, zapomnieć o tym, że jestem czubkiem, a ty mi to umożliwiłaś, ale mimo wszystko nie powinienem być egoistą i cię na to narażać. Nie zasłużyłaś na to. Jesteś zbyt dobra – wyszeptał i odruchowo sięgnął palcami włosów dziewczyny, by delikatnym ruchem najpierw je przeczesać, a potem wsunąć pojedynczy kosmyk za ucho. – Uszanuję każdą twoją decyzję. Zależy mi tylko na twoim szczęściu – wydusił i uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  130. Nakrył jej dłoń swoją i przymknął powieki, starając się oddychać głęboko i powoli. Odwzajemnił pocałunek, by na koniec oprzeć swoje czoło na czole Elle i pociągnąć nosem. Było mu źle. Tak cholernie źle ze świadomością, że Blaise doprowadził do tej rozmowy. Owszem, była nieunikniona prędzej czy później, ale Arthur wolał to odwlekać. Tak długo, jak o tym nie mówili, wydawało się jedynie nieuzasadnioną obawą. A teraz stało się realnym zagrożeniem.
    - Jesteś dla mnie za dobra – zdołał wyszeptać, przełykając gorzkie łzy. Delikatnie ujął nadgarstki blondynki i powoli zdjął jej dłonie ze swoich policzków, ale nie odsunął jej od siebie. Zarzucił je na swój kark, a własne ręce oparł na biodrach Villanelle, by posadzić ją na swoich nogach, a potem objąć i mocno do siebie przytulić, wsuwając nos w jej jasne włosy. – Nie, powinnaś mi od razu powiedzieć. O wszystkim. O każdej wątpliwości, obawie… O wszystkim. Mieliśmy być ze sobą szczerzy i… I mimo wszystko cieszę się, że tak właśnie jest – wychrypiał nieco niewyraźnie, bo wargami zahaczał o ciepłą skórę w zgłębieniu szyi ukochanej. – Ja ciebie też i właśnie dlatego boję się, że zatrzymam cię przy sobie na siłę, nawet jeśli nadejdzie taki moment, że nie będziesz chciała ze mną być. Że zacznę naciskać, a ty się odsuniesz i więcej cię nie zobaczę. Przeraża mnie to. Nie chcę, żebyś kiedykolwiek zniknęła z mojego życia, ty, Thea i Matt jesteście całym moim światem – wyznał, obejmując ją ciaśniej. – Nienawidzę takich rozmów, wiesz? Co ty na to, żeby wprowadzić pauzę? – podsunął bez większego zastanowienia. Sam nie wiedział czy żartuje, czy naprawdę chciałby czegoś takiego spróbować. Oczywiście, bywały kłótnie, których nie dało się zastopować, bo emocje były zbyt silne. Jak choćby ta o Boltona. Arthur nie miał wtedy ochoty na żadną pauzę. – Wiesz, jak Lily i Marshall. W każdej chwili mogli wszystko zatrzymać i wrócić do szczęśliwego życia do czasu, aż byli gotowi rozwiązać dany problem. Ja nie byłem gotowy na to, co stało się przed chwilą i chyba taka pauza byłaby dobra – westchnął, odsuwając się nieznacznie, spoglądając w zaczerwienione oczy Elle. Było ciemno, ale chyba patrzenie sobie wzajemnie w oczy przy jasnym świetle w tej chwili za bardzo bolałoby zarówno jego, jak i ją. Zwłaszcza, że oboje wciąż płakali. – Zresztą nieważne. Po prostu… Boli mnie, kiedy nasz związek zaczyna tak wyglądać. Dlaczego nie możemy doświadczać samych pięknych chwil? Zawsze coś czyha za rogiem i jestem już tym tak cholernie zmęczony… Ten dom miał być ucieczką od wszystkiego, strefą wolną od problemów, a tymczasem to wszystko znowu zaczyna się dziać – jęknął, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o chłodną ścianę. – Napijesz się ze mną? – spytał, całkowicie odbiegając od tematu i sięgnął po szklankę, by ją unieść i wyciągnąć w stronę dziewczyny z nieco ponurym uśmiechem.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  131. Nie wiedział jak ma z nią rozmawiać, aby nie odbierała każdego wypowiedzianego przez niego sława jak atak na jej osobę. Rozumiał, że jest wściekła i mogła poczuć się przez niego jak śmieć, ale nie zamierzał pastwić się nad nią i jej samooceną, tym bardziej, że znów był sobą i Morrisonów traktował jak przyjaciół.
    - Zaczynam? Nie rozumiem o co ci chodzi – wbił w nią bezradne spojrzenie, wrzucając miskę do zlewu. Miał nadzieję, że tym razem nie zwróci posiłku i jego organizm wróci w końcu do normy. Nie był ćpunem, a i tak przechodził okropny detoks, szczerze współczuł tym, którzy naprawdę mieli problem z narkotykami i zostali nagle zamknięci na odwyku.
    - Jakiej znowu idiotki? Nie zamierzam nikogo z ciebie robić, nie wiem co sobie znowu uroiłaś. Nie mam pojęcia jakich głupot nagadał ci mój wytwór wyobraźni, ale ja nie zamierzam mieszać cię z błotem, a już na pewno nie chcę traktować cię gorzej niż innych – wyjaśnił, choć wątpił że jego słowa przyniosą jakikolwiek efekt. Wiedział, że nie obuduje jej zaufania i w najbliższym czasie nie odzyska jej sympatii, ale zamierzał o to walczyć i nie poddawać się na starcie. Zawalił i musiał ponieść tego konsekwencje, miał jedynie nadzieję, że nie będzie mieć do niego żalu do końca życia.
    - Dotarło do mnie od razu, nie musiałaś przy okazji krzyczeć i wyżywać się na blacie – spojrzał na nią z politowanie, kręcąc z lekkim zażenowaniem głową – Jak mam się nie wtrącać w wasze małżeństwo, skoro wy wpieprzacie się w moje życie? Jestem wdzięczny Arthurowi za pomoc, ale jestem już na tyle świadomy i odpowiedzialny, że nie potrzebuję niańki, naprawdę – westchnął, zabierając kubek z kawą i kierując się w stronę salonu. Areszt domowy zdecydowanie przestał mu się podobać i nie zamierzał zmuszać Ell do przesiadywania w jego obecności. Rozumiał, że mieli na głowie małe dzieci i chciał, aby się nimi zajęli ze względu na troskę o ich rodzinę, a nie jakąś złośliwość w kierunku Elle czy jej męża.
    - Nie chcę, żebyście się przeze mnie kłócili. Wiem, że Arthur traktuje mnie jak brata i czuje się za mnie odpowiedzialny, a ja jestem mu wdzięczy za okazaną troskę. Mimo wszystko lepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli zajmiecie się sobą, może lećcie na jakiś czas na moją wyspę? Odpoczniecie, dzieci nawdychają się świeżego powietrza, a ty naprawisz nieco psychikę, którą najwyraźniej ci wtedy nieźle zrujnowałem – rzucił na tyle głośno, aby słyszała go z salonu. Nie chciał wracać do kuchni i znów stawać z nią w twarzą w twarz. W takiej konfrontacji nie tylko on, ale z tego co zdążył zauważyć przede wszystkim Ell nie czuła się wyjątkowo i nie zamierzał jej jeszcze bardziej denerwować.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  132. Pokręcił głową nieco zbyt gwałtownie i westchnął cicho z wyraźnym zrezygnowaniem. Owszem, Elle nie była święta, ale… Arthur miał na sumieniu większe grzechy. Od razu po jej powrocie powinien powiedzieć o chorobie, może wtedy uważaliby bardziej, a ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
    Problem w tym, że znowu gdybał mając świadomość, że to całkowicie bez sensu, bo czasu nie da się cofnąć i oboje dotarli do miejsca, w którym byli, w takim samym stopniu przyczyniając się zarówno do wszystkich problemów, jak i pięknych momentów.
    - Nie. Nie chcę, żebyś była dla mnie lepsza – odparł cicho, kciukiem gładząc wilgotny policzek i musnął wargami czubek jej nosa. – Jesteś najlepszym, co mnie spotkało, nie chcę nic lepszego. A żeby ci to udowodnić, jestem w stanie przystać na to, co mówisz. Kochamy się i koniec tematu. Czasami będziemy się wzajemnie ranić, będziemy cierpieć, bo to nieuniknione, ale masz rację. Nigdy nie możemy stracić z oczu tego, jak bardzo się kochamy. I jak wiele już przeszliśmy, a ty dalej przy mnie tkwisz. Podziwiam upór – stwierdził, uśmiechając się kwaśno.
    - Więc pauza. Wrócimy do tego, kiedy stwierdzimy, że oboje jesteśmy gotowi porozmawiać – wyszeptał, całując czubek jej głowy. Roześmiał się cicho i odsunął od niej szklankę, by następnie przystawić ją do swoich ust i jednym haustem opróżnić ją do dna. Na koniec oblizał wargi i odstawił szkło obok siebie, ponownie obejmując Elle w pasie swoimi ramionami. – Dobrze, przepraszam, już nie będę. Skoro Matty’emu smakuje… - urwał, trącając nosem jej nos. – Dasz mi jeszcze kiedyś spróbować? Dalej mam w pamięci tamten… Wypadek i żałuję, że więcej do niego nie doprowadziłem – powiedział i również się zaśmiał, kręcąc z rozbawieniem głową. – A będziesz głośno, żeby wszyscy się zastanawiali, kto na imprezie jest takim ogierem? – zdołał wydusić, zanim parsknął głośnym śmiechem. Nieco za późno uświadomił sobie, że jest środek nocy i zasłonił usta dłonią, ale było za późno. Pies sąsiadów najwyraźniej nie był zadowolony, że ktoś przeszkadza mu w spaniu, bo w okolicy rozległo się szczekanie, całkowicie rujnując otaczającą Morrisonów ciszę. – No jasne – mruknął Arthur i podparł się jedną ręką o podłogę, by sprawniej wstać, drugą nie przestając obejmować Elle. Wyprostował się i złapał pewnie jej uda, poprawiając ją na swoich biodrach i nie pozwalając, by sama weszła do domu. – Szybki numerek na rozładowanie napięcia? – spytał z łobuzerskim uśmiechem, przechodząc do kuchni. Dopiero wtedy usadził Villanelle na blacie, samemu stając między jej nogami i ujął w dłonie wciąż nieco wilgotną od łez twarz. Jedynym źródłem światła był zegar nad piekarnikiem, ale Arthurowi to nie przeszkadzało. – Chyba, że jesteś bardzo, bardzo zmęczona i tęsknisz za łóżkiem – dodał, ale nie odsunął się od jej ciała, wręcz przeciwnie. Odgarnął do tyłu jasne włosy i przesunął nosem po zgłębieniu szyi, by za chwilę tę samą drogę pokonać wargami, na koniec przygryzając delikatnie płatek jej ucha.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  133. Szczerze powiedziawszy Jaime też nie znał się za bardzo na samochodach. Jedynie jego zaburzenie pomagało mu spamiętać te wszystkie rzeczy, o których mówili pasjonaci lub mechanicy. Sam nie był jakimś wielkim fanem motoryzacji i nie zgłębiał bardziej na własną rękę tej wiedzy. Ot, lubił samochody, lubił się nimi poruszać i doceniał wygląd czy coś. Mustangi podobały mu się już od dawna i wiedział, że to właśnie tej marki auto chciałby mieć.
    - Przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku dziesięć lat temu - poinformował ją, starając się na jak najnormalniejszy ton. Wspomnienia znów uderzyły i odetchnął głęboko. Nie mógł dać się rozproszyć, nie w trakcie jazdy. Na szczęście bez żadnego zawahania wciąż trzymał pewnie kierownicę i prowadził dalej. - Moi rodzice też tu mieszkają, w zasadzie niedaleko mnie. Ja chciałem mieć po prostu blisko na uczelnię i nie przeszkadzać im - uśmiechnął się lekko, ale wymuszenie. Mógł sugerować, że jako pełnoletni człowiek i w dodatku student, nie będzie siedział u rodziców, tylko samodzielnie spróbuje przetrwać. Co prawda jego rodzice wciąż robili mu przelewy, aby mógł opłacać rachunki, ale stypendium z NYU też się przydawało. - Pochodzę z Miami - dodał jeszcze. - Czasami brakuje mi tego klimatu - zaśmiał się lekko i krótko.
    Owszem, lubił klimat Miami, ale przyzwyczaił się też do tego panującego w Nowym Jorku. Jednakże w tym momencie swojego życia i przez ostatnich kilka lat nie wyobrażał sobie znów tam mieszkać, jednocześnie wciąż chciałby tam wracać. To było skomplikowane i Jaime sam do końca tego nie rozumiał.
    - Wciąż uważam, że dzieci to trudna sprawa. I wychowanie ich... to dopiero jest zadanie - westchnął. - Wiesz, jakiś niewłaściwi ruch, nie ta decyzja, nie te słowa, a potem dzieciak ląduje w więzieniu. Albo ma inne problemy. Masakra - pokręcił lekko głową. Dopiero po chwili uśmiechnął się lekko i na moment spojrzał na swoją pasażerkę. - Znaczy ufam, że sobie poradzicie z mężem.
    Nie chciał jej straszyć, na świecie było na pewno mnóstwo wspaniałych rodziców, którzy potrafili tak wychować swoje dzieci, aby i te były dobrymi i życzliwymi ludźmi. I nie w każdej rodzinie trafiały się tragedie, przez które rodzice nie potrafili porozumieć się ze swoim dzieckiem.
    - Oczywiście, że po mamusi - zawtórował jej śmiechem.
    Odległość stopniowo malała, a oni zbliżali się nieubłaganie do celu.
    - To dlatego, że mam ciebie obok. Znaczy wiesz, po mieście jeżdżę normalnie, to w końcu miasto, nie chcę nikogo skrzywdzić, ale zdarza mi się za miastem jechać za szybko - przyznał szczerze. - I tak, te sytuacje z odbieraniem mnie z tych miejsc... Jak wspomniałem, chodziło raczej o bójki, a nie o takie rzeczy. Jestem nieodpowiedzialny, ale nie aż tak. Nigdy nie wsiadłem nietrzeźwy do auta - zapewnił ją.
    Owszem, robił różne rzeczy, które mogły się skończyć dla niego różnie. Ale właśnie - te wszystkie rzeczy mogły się skończyć różnie tylko dla niego, a nie dla niewinnych ludzi. Jaime miał problemy, ale wiedział, że są granice, których się nie przekracza.
    W końcu udało im się dojechać na miejsce. Hotel, w którym mieli się zatrzymać, był niedawno otworzony. Nie był specjalnie duży, ale na pewno elegancki. Cóż, w końcu wycieczkę opłacało NYU, więc poszaleli.
    Jaime zaparkował na wolnym miejscu i wysiadł z auta.
    - No proszę, ale się machnęli - uśmiechnął się, patrząc na budynek. - Ciekawe, jak wyglądają pokoje. I czy mają tu basen na przykład - dodał z lekkim śmiechem. Właściwie nie szukał informacji o tym miejscu w internecie. A szkoda. - No nic, chodźmy zobaczyć, co nas tu czeka i czy organizatorzy konkursu z uczelni już tu są - podszedł do bagażnika, aby wyjąć ich walizki.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  134. - Słucham? Nikt nie ma większych praw do twoich piersi niż ja – prychnął z rozbawieniem i jakby dla potwierdzenia swoich słów ujął piersi Elle w dłonie, ściskając je delikatnie palcami z łobuzerskim uśmieszkiem. – Niczego takiego nie mówię, ale chciałbym, żebyś akurat wtedy była wyjątkowo głośno – wymruczał, trącając zaczepnie nosem jej nos.
    - Och, kochanie, ja piję alkohol, więc możemy uznać, że zrobiłem sobie imprezę, a ty się do niej dołączasz – zauważył, przesuwając dłońmi w górę jej ud, przez biodra, aż dotarł palcami do paska podomki, który powoli, wręcz z ociąganiem rozwiązał. – Tylko pamiętaj, że akurat podczas tej imprezy nie powinnaś krzyczeć, bo mamy tu niepełnoletnich – dodał cicho i odsunął się lekko, pozwalając Elle na rozpięcie swojego rozporka. Przyjemne mrowienie rozchodziło się w górę jego podbrzusza, sprawiając, że nie potrzebował żadnej innej zachęty. Wystarczyła sama bliskość Elle, a tej pragnął jeszcze bardziej ze względu na feralne zakończenie zabawy kajdankami kilka dni temu. Szczerze mówiąc, od tamtej pory pozostawał nabuzowany i niezaspokojony, a nie miał okazji w żaden sposób sobie ulżyć.
    - Tak, taki klasyczny szybki numerek – wymruczał wprost do jej ucha i podążył dłońmi z powrotem do szczupłych ud, a konkretniej ich wewnętrznej strony, gdzie czule muskał skórę, dopóki nie trafił na kobiecość Elle. Delikatnie podrażnił palcami łechtaczkę, by w końcu wsunąć jeden z nich w jej wnętrze, opuszką wyczuwając lekko chropowaty punkt, który bez zastanowienia nacisnął. W tym samym momencie wpił się w wargi ukochanej, całując ją zachłannie, jakby samym tym gestem chciał pokazać, że chce zapomnieć o tej rozmowie, a ona mu w tym pomaga. – Chodź do mnie – wychrypiał, oderwawszy się od jej ust i jedną ręką objął blondynkę w pasie, przyciskając ją do siebie i odsuwając się od blatu na tyle, że Elle musiała stanąć na podłodze. Uniósł dłoń, którą jeszcze przed chwilą ją pieścił i zlizał z palca wilgoć, po czym chwycił pewnym ruchem biodra Villanelle i sprawnie obrócił ją tyłem do siebie, przywierając biodrami do jej lędźwi. Stanowczo, acz nienachalnie naparł na nią na tyle, by położyła się przodem na blacie i wplótł palce w jasne włosy, by odsunąć je na bok i odnaleźć wargami ciepły kark. – Najlepszy sposób na wykorzystanie pauzy, o jakim słyszałem – wyszeptał, podwijając satynową koszulkę razem z podomką i ściskając materiały między ich ciałami. Następnie nakierował dłonią swoją męskość tak, by bez zbędnych ceregieli i problemów wsunąć ją we wnętrze Elle z cichym westchnieniem. – Kocham cię, moja ty lwico – wymruczał, poruszając biodrami i nie odsuwając ust od szyi ukochanej, którą obdarzał czułymi pocałunkami z każdym kolejnym pchnięciem.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  135. Jeśli miał być szczery, był pełen podziwu dla tego, jak na siebie działają. Tyle złego wydarzyło się w ich związku, piętro wyżej spało dwoje wspólnych dzieci, a oni wciąż potrafili całkowicie odciąć się od świata zewnętrznego i skupić wyłącznie na sobie nawzajem, na czerpaniu jak najwięcej z tego, co oboje mogli sobie zaoferować. Niejedna para na ich miejscu popadłaby w rutynę, o ile, oczywiście, udałoby jej się przejść pomyślnie wszystkie próby, które los sprezentował Morrisonom, jakby pojedynczo nie mieli wystarczająco dużo problemów.
    - Też żałuję, że wcześniej na to nie wpadłem – wyszeptał w jej usta, wodząc spragnionymi dotyku dłońmi po drobnym ciele. Każda reakcja Elle na jego działania sprawiała, że sam był jeszcze bardziej podniecony i nie mógł się nasycić jej bliskością, zapachem, smakiem... Chłonął jej obecność, jakby chciał zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół.
    Pchnięcia, choć zdecydowane, wciąż pozostawały czułe i płynne. Obdarzał pocałunkami rozgrzany kark i przytrzymywał Elle przy sobie, nie pozwalając się odsunąć. Nie potrafił powstrzymać kilku jęków, które wyrwały się z jego gardła pod wpływem zaciskających się na jego pulsującej męskości mięśni, a drżenie ciała Villanelle sprawiło, że szybko znalazł się na skraju wytrzymałości. Osiągnął spełnienie tuż po ukochanej, w ostatniej chwili przypominając sobie, że nie chce więcej dzieci i gwałtownie wysunął się z jej wnętrza, ale nie odsunął się na tyle, by w jakikolwiek sposób zabrudzić kuchnię. O nie, nieustannie napierał biodrami na pośladki dziewczyny, przez co nasienie spoczęło na jej skórze i częściowo na króciutkiej piżamce.
    - Na ten moment tylko jeden – wyszeptał, gdy Elle obróciła się przodem do niego. Z delikatnym uśmiechem zsunął z jej ramion cienki materiał podomki i odłożył ją na blat, po czym sięgnął krawędzi satynowej koszulki i zdjął ją dziewczynie przez głowę. Upuścił piżamę na podłogę, a następnie z powrotem wziął szlafrok i okrył nim Elle. – Powinniśmy wstawić pranie i wrócić do łóżka. I wiesz... Nie mam nic przeciwko temu, żebyś spała nago... Do towarzystwa też mogę się rozebrać. A jeśli będzie nam zimno, po prostu się przytulimy? – zaproponował, ale nie zamierzał czekać na odpowiedź. Wycisnął na wargach Elle krótki acz namiętny pocałunek i ujął jej dłoń, ruszając w stronę schodów prowadzących na piętro, a o koszulce leżącej na podłodze... Cóż, całkowicie zapomniał.
    Przekroczywszy próg sypialni zdjął z siebie bluzę i spodnie, a tuż przed ułożeniem się pod kołdrą zrzucił bokserki, w których wcześniej spał i położył się wygodnie po swojej stronie łóżka. Odchylił drugą połowę kołdry i wyczekująco wyciągnął przed siebie ręce, uśmiechając się przy tym pogodnie. Chciał zapomnieć o wcześniejszej rozmowie i wyglądało na to, że całkiem nieźle mu szło. Owszem, skupiał się na tym, by jego myśli biegły innym torem, ale to było zdecydowanie lepsze, niż zadręczanie się rzeczami, na które obecnie nie miał najmniejszego wpływu.
    - Chodź do mnie. Boję się, że zmarzniesz – powiedział cicho wciąż nieco zachrypniętym od podniecenia głosem i odchrząknął.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  136. Czy w kręgu znajomych Małeckiego były osoby, które nie namawiały go do operacji? Chyba nie było kogoś takiego; fryzjerzy, z którymi współpracował, ciągle przypominali mu o zabiegu, gdy tylko krzywił się z bólu, wyjmując z szuflady tubkę z maścią; rodzina już nie miała na niego słów, a mama wielokrotnie groziła mu, że więcej nie dostanie zaproszenia na obiad; również Villanelle martwiła się o niego, chociaż sama miała pełno problemów, które spadały jej na głowę bez zapowiedzi.
    Od jakiegoś czasu do tego grona należała też Willow, której dość niedawno opowiedział o kontuzji. O tym, co przekreśliło jego sportowe marzenia na zawsze. Chociaż powtarzano, że chłopaki nie płaczą to w ciemnych oczach Jaspera kręciły się łzy, gdyż dalej nie pogodził się z niemożliwością powrotu na boisku. Po ostatnim meczu otrzymał wyrok. Lekarz zwołał konsylium, chcąc naradzić się z innymi specjalistami. Wszyscy wzruszali ramionami, kiedy pytał - czy kiedykolwiek wrócę do gry? Był pacjentem nie do wyleczenia w taki sposób, aby później uczestniczyć w kilkugodzinnych treningach i być wsparciem dla drużyny podczas rozgrywek. Pozostały mu do wyboru albo trybuny, albo wygodna kanapa w domu. Odkąd wiedział, że nie ma najmniejszych szans na kontynuację kariery sportowej, więcej nie poszedł na żadną halę. Z żalem patrzył na kosz, który zamontował mu tata, a z pokoju nie pozbył się zdjęć, przeróżnych piłek, koszulki z numerem 14 i całej kolekcji pucharów oraz medali.
    Patrząc na jeszcze bladszą twarz Donny, denerwował się coraz bardziej, a słowa Villanelle uciekły poza rzeczywistość. Syknął z bólu, gdy chciał wyprostować nogę. Nie było takiej możliwości, więc otwarte dłonie oparł o podłogę, odchylając głowę do tyłu. Na całym ciele znajdowały się malutkie kropelki potu, których nie spowodował wysiłek, lecz nagła kontuzja. Czy mogło być coś jeszcze gorszego?
    — Mamy lekarza w Outbreak Fitness. Już po niego idę. — poinformowała rudowłosa, chwytając telefon i pobiegła niczym sprinterka, której zależy na wygranej.
    — Nie denerwuj się, Elle. Złego licho nie bierze, prawda? — potarł jej ramię, nie spoglądając nawet przez sekundę na kolano. Ewidentnie ta część ciała należała do pechowych.
    — Witam, nazywam się Joe Lightwood — do sali wszedł mężczyzna w białej koszulce i granatowych spodniach, i od razu przyklęknął przy brunecie. — Znam Cię od wielu lat, więc jestem zapoznany z Twoją kontuzją. To już kawał czasu.
    — Cztery lata, panie doktorze — westchnął, przypominając sobie feralny mecz, który miał być ogromną szansę dla drużyny na zdobycie pierwszego miejsca w tabeli.
    Wszystko szło jak po maśle. Nic nie zwiastowało tragedii. Jasper właśnie podał piłkę koledze z numerem 19 i chwilę później zdobył kolejne punkty, patrząc jak piłka idealnie wpadła w siatkę kosza. Mieli przewagę pięciu punktów, lecz nagle stracili kontrolę. Przeciwna drużyna ruszyła do gry, a Jasper chcąc przejąć piłkę, skoczył w tak niefortunny sposób, że wszyscy nagle zamarli.
    — Najprawdopodobniej pękła Ci rzepka. Donna, dzwoń po pogotowie, chociaż szybciej będzie, jak sami go tam zawieziemy. Módlcie się, żeby to było złamanie, które się nie przemieszcza.

    Jasper i ta nieszczęsna rzepka

    OdpowiedzUsuń
  137. Jaime spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Kiedy mieszkał w Miami, był dzieckiem, więc na imprezy nie chodził. Nie to mu było w głowie. W tym mieście owszem, przebywał raz na jakiś czas podczas gdy odwiedzał grób brata. Wtedy też nie w głowie mu było imprezowanie. W takich momentach był bardzo nostalgiczny, wspominał ten czas, jaki był mu dany spędzić z Jimmy'm, znów się obwiniał, czasem zapłakał, czasem wyzywał w myślach wszystko i wszystkich na czym świat stoi. Nie miał ochoty na imprezowanie.
    - Mówisz? Ja zawsze będę je kojarzył z aligatorami - przyznał i uśmiechnął się z pewnym rozczuleniem. Tak, to było niezbyt adekwatne do tematu, jaki poruszył. No bo te zwierzęta chyba nie bardzo należały do tych uroczych, nad którymi można było się rozczulać. Ale akurat aligatory były dla niego ważne pod zupełnie innym względem. - No wiesz, są tam bagna, w których żyją te zwierzęta. Aha, no i pełno łódek, żaglówek i jachtów - pokiwał głową. - My też mieliśmy taką łódź, ale ojciec sprzedał, kiedy się tu przeprowadziliśmy. Swoją drogą, wiesz, że mój ojciec też ma na imię Henry? - spojrzał na nią uważnie, ponownie unosząc kąciki ust ku górze.
    Moretti skinął głową na jej słowa o dzieciach. No cóż się dziwić, on sam cholernie by się bał wychowywać dziecko.
    - Nic dziwnego, że się boisz, to ogromna sprawa, ale myślę, że sobie poradzicie - uśmiechnął się do niej w końcu, ale zaraz jego uśmiech nieco zanikł. - Po prostu... ja wiem, że to może jest oczywiste dla was, ale... bądźcie przy nich. Zawsze. Czasami... może się wydawać, że... że jest okej, ale dzieciak w gruncie rzeczy nie czuje się okej - powiedział jeszcze, patrząc przed siebie.
    W jego przypadku było właśnie tak; udawał, że jest okej, dobrze się uczył, ale nic nie było w porządku. Do teraz nie jest. I nikt nie może nic z tym zrobić.
    Na parkingu wziął swoją walizkę i poszedł razem z Elle do środka. Też mu się tu podobało. Może i nie znał się na architekturze, ale wiedział, kiedy coś mu się podobało.
    Uśmiechnął się lekko do mężczyzny. Podali mu też dokumenty, dzięki którym mógł potwierdzić ich tożsamość i podać im te specjalne karty, za pomocą których będą mogli otworzyć drzwi do swoich pokoi. No i faktycznie, dostali osobne, co na pewno ucieszyło ich oboje. Zwłaszcza Elle (a w szczególności mogło ucieszyć jej męża).
    Jaime zaproponował, aby najpierw zostawili swoje bagaże w pokojach, a potem udali się we wskazane przez recepcjonistę miejsce.
    Pokoje były bardzo ładne, eleganckie i przede wszystkim czyste. I bardzo dobrze, przynajmniej komfort jest na wysokim poziomie.
    Po jakimś czasie Villanelle i Jaime udali się do sali konferencyjnej, gdzie byli już ci, którzy mieli tu z nimi być. Omówili pokrótce plan na dni, w czasie których będą w tym mieście, a jeden z pracowników hotelu opowiedział trochę o samym budynku, jak i o miejscach, do których warto wstąpić w mieście. Były to jakieś bary, puby czy po prostu sklepy, takie jak księgarnia. No ale co tu ukrywać, dwójka wygranych studentów najbardziej liczyła na odwiedziny w pewnej posiadłości...
    A pierwsze wyjście miało być już dzisiaj, dokładnie za dwie godziny, więc w tym czasie Elle i Jaime mogli się rozpakować i coś zjeść.
    - W końcu! Już się nie mogę doczekać - przyznał szczerze z szerokim uśmiechem na ustach.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  138. [Powiem tak - póki życie pozwala, to korzystam i śmigam ^^ Dopiero ta karta zawiera nową treść, więc właściwie wystarczy, że cofniesz się wyłącznie do poprzedniej, a notkę nieskromnie polecam z tego względu, że można sporo dowiedzieć się z niej o Marshallu i jego rodzinie :) Ale bez tej wiedzy też damy radę ^^
    Odpisuję pod kartą Vilanelle (odkąd się tylko pojawiła, zachwycam się tym imieniem ♥), bo wydaje mi się, że tutaj faktycznie mamy więcej punktów zaczepienia. Co do tego przyspieszonego kursu z obsługi bąbelków... Może lepiej uważajmy, bo Jerome jeszcze spieprzy z powrotem na Barbados xDDD Ja myślę, że wystarczy, że jakoś ich ze sobą zetkniemy, a później te łączące ich tematy naturalnie wypłyną. I tutaj możemy wykorzystać Jaspera. Elka jedynie się z nim przyjaźni czy jest też klientką salonu? W salonie chyba najłatwiej byłoby im się spotkać. W sumie... Vilanelle mogłaby nawet przyjść z dziećmi i jako dobra oraz jedyna w swoim rodzaju sekretareczka, mógłby urządzić salonowe przedszkole na czas koloryzacji czy strzyżenia. Tyle przychodzi mi do głowy w pracy przy kawce, zdrówko! ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  139. [U mnie działa to na zasadzie "o, fajne imię!", kiedy oglądam jakiś serial lub film... A później zapominam, co to było za imię ^^ Jerome został bezczelnie zapożyczony od pana, który udziela mu wizerunku, tylko on tam ma jakieś śmieszne ptaszki i znaczki w tym imieniu, więc je sobie bardziej zangielszczyłam ^^
    Okej, w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na rozpoczęcie :)]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  140. Faktycznie, nie dla wszystkich aligatory mogły być dobrym wspomnieniem. Jaime uśmiechnął się tylko lekko. Sytuacja, w której jego brat chciał zabrać małego aligatorka do domu nigdy nie wypadnie mu z głowy. Dlatego też Miami kojarzyło mu się z aligatorami. No i też dlatego, że rzeczywiście były tam bagna i można było spotkać tam te gady.
    Cóż, przygody skończyły się w wieku dziewięciu lat. Od tamtej pory było już tylko życie w koszmarze, który raz po raz zmieniał się w coś przyjemnego, jednak nie na długo. W tym momencie było w porządku. Naprawdę czuł się dobrze tutaj, gdzie się znajdował i przede wszystkim z kim się tu znajdował. I to było cholernie miłe uczucie.
    Jaime niewiele zrozumiał z jej wypowiedzi o swojej rodzinie. Okej, tylko nie u niego działy się popieprzone rzeczy w rodzinie i spoko, wiedział o tym, każdemu może przytrafić się coś złego lub niespodziewanego, co nie będzie zbyt dobre dla tej jednej czy kilku osób. I wyglądało na to, że u Elle w domu też nie było za kolorowo, a przynajmniej odkąd się dowiedziała tego, o czym przed chwilą wspomniała. Moretti mógł się jedynie domyślać o co chodzi, ale już mu było przykro z tego powodu; że i u niej nie wszystko gra. Aczkolwiek wciąż utrzymywał swoje zdanie o tym, że dziewczyna radziła sobie świetnie; studia, dzieci, mąż.
    - Niezbyt cię zrozumiałem, ale przykro mi, że masz popieprzoną rodzinę - westchnął cicho. - Można powiedzieć, że coś o tym wiem - dodał ciszej i odwrócił wzrok. - Chcesz o tym później pogadać, czy nie bardzo? - zagadnął łagodnie i po chwili znów na nią patrzył. Cóż, on na przykład wolałby nie mówić za wiele o swojej rodzince, więc rozumiał, że Elle też mogłaby chcieć uniknąć tego tematu. Mimo wszystko, mieli spędzić ze sobą cały weekend, to nie tak, że człowiek wygada się komuś obcemu i nie spotka tej osoby już nigdy w życiu.
    Dwie godziny do pierwszego wyjścia to całkiem sporo czasu, jeśli było się tak zniecierpliwionymi jak oni. Jaime jednak postanowił wykorzystać ten czas i zaproponował Elle, aby wybrali się sprawdzić, co serwują w hotelowej restauracji. Akurat dochodziła pora obiadowa. Jaime miał ochotę na coś ciepłego po tych kanapkach i podróży. I właściwie nawet chętnie usiądzie i chwilę odpocznie, nabierając sił. Cóż, nastawiał się na coś super.
    Po tych dwóch godzinach w końcu znaleźli się w takim małym busiku dla kilku osób, który docelowo miał ich zawieźć do miejsca, w którym znajdywała się atrakcja wycieczki. Droga nie zajęła dużo czasu, a dwójka studentów w końcu mogła zobaczyć budynek na żywo.
    - Łał... - Jaime wysiadł z busa i spojrzał na wciąż okazały budynek. - Po tylu latach i zobacz, jak wygląda. Współcześni budowlańcy powinni się uczyć - zaśmiał się lekko. - Ach, i pomyśleć, że wewnątrz zginęło tylu ludzi... Gotowa? - uśmiechnął się szeroko do swojej koleżanki.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  141. W salonie Małeckich pracował od niedawna, a było to dziełem czystego przypadku. Na Jaspera bowiem natknął się w barze, kojarząc go z programu Ślub od pierwszego wejrzenia i od słowa do słowa jego równolatek zaproponował mu pracę w swoim salonie fryzjerskim, a Jerome, będąc postawionym pod ścianą, chętnie przystał na tę propozycję. Musiał mieć dochody, jakiekolwiek. I nie chodziło wyłącznie o to, że to urzędnicy będą robili mu z tego tytułu problemy – był w końcu imigrantem i to samo w sobie brzmiało źle, dodawszy natomiast do tego przymiotnik bezrobotny, wypadało się tym gorzej w oczach osób pracujących w pocie czoła w Urzędzie Imigracyjnym. Pomijając tę kwestię, Marshall musiał mieć z czego się utrzymać, nie chcąc pozwolić na to, by kwestia ich bytu znajdowała się wyłącznie na głowie Jennifer, tym bardziej, kiedy czekały ich nadprogramowe wydatki związane z pośpiesznym ślubem. Który mężczyzna pozwoliłby na coś takiego? Na pewno nie Jerome, stąd, mimo że jego wcześniejsze doświadczenie ograniczało się do pracy na kutrze rybackim oraz na budowie, został sekretareczką i co ciekawsze, całkiem nieźle odnajdywał się na tym stanowisku.
    Właśnie zajmował się stroną internetową salonu i licznymi, pojawiającymi się na niej zapytaniami, kiedy drzwi otworzyły się szeroko i tuż za powiewem chłodnego powietrza do pomieszczenia wdarła się młoda kobieta z naręczem nosidełek, jak chciałoby się powiedzieć. Sądząc natomiast po reakcji samego Jaspera, była to nie tylko jego klientka, ale również dobra znajoma czy też nawet przyjaciółka. Zresztą, Jerome odnosił wrażenie, że każda klientka mężczyzny była również jego przyjaciółką bądź kimś bliskim.
    — Mogę ich popilnować — zaoferował, wstając ze swojego miejsca i podchodząc bliżej. — Mam czwórkę młodszego rodzeństwa. Między mną, a najmłodszym bratem jest siedemnaście lat różnicy. Będę musiał wpisać to w sobie referencje, kiedy będę szukał pracy jako nianiek. — Bo właściwie, czemu by nie? Skoro pracował już w salonie fryzjerskim, to co stało mu na przeszkodzie, by dorywczo zostać jeszcze nianią?
    Słysząc jego słowa, Marita popukała się w czoło, a Philipp parsknął krótkim śmiechem. Ciemnowłosa kobieta posiadała akurat jeszcze więcej rodzeństwa niż on i nic dziwnego, że sceptycznie podchodziła do jego pomysłu, bowiem swoje już pewnie przeszła i niekoniecznie chciałaby znowu pakować się w pieluchy, obojętnie, czy byłyby to pieluchy jej dzieci, czy też cudzych.
    — A tak poza tym, jestem Jerome — przedstawił się, wyciągając dłoń do nieznajomej, która pozostawała taką wyłącznie dla niego, reszta bowiem zdawała się doskonale ją kojarzyć. Jasper już przygotowywał swoje stanowisko, nie pytając nawet o to, co będzie robione. — Kawy? Herbaty? Wody, soku? — wymienił, przypominając sobie to, czym dysponowało ich skromne zaplecze, korzystając z okazji, póki maluchy jeszcze spały i na spokojnie można było zająć się ich matką, zapewniając jej chwilę upragnionego relaksu.
    — Mamy też ciasto, pamiętaj, Jerome! — zawołała Camila, na moment odwracając się od stanowiska, przy którym pracowała. — Przyniosłam rano i chyba jeszcze zostało.
    — I ja nic o tym nie wiem? — obruszył się brunet, który przyszedł dziś do pracy nieco później i chyba ominęła go jakże ważna procedura chowania ciasta do lodówki, do której w ciągu dnia nie miał czasu zajrzeć. — Będzie więc ciasto. Ja też sobie zjem — szepnął konspiracyjnie do Vilanelle, której imię dosłyszał, kiedy jeszcze kilka minut temu witali ją pozostali pracownicy. — Daj mi tylko znać, co do picia! — rzucił jeszcze przez ramię, nim zniknął w pomieszczeniu niedostępnym dla klientów, które w kryzysowych sytuacjach było ich małą oazą spokoju.

    [A ja jestem taka zdolna, że mi dopiero w trakcie tego odpisu przypomniało się, że Jeromek jednak pewne doświadczenie z dziećmi ma ^^ Brawo ja! ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  142. Podobno punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i w tym przypadku to powiedzenie jak najbardziej się sprawdzało, dla Marshalla bowiem otrzymanie pracy w salonie fryzjerskim Jaspera było wielkim wydarzeniem, które znacząco zmieniało perspektywę na jego najbliższą przyszłość, znacząco poprawiając jego sytuację finansową, przez co Jerome nie musiał tak bardzo martwić się o to, co będzie jutro. Jednocześnie jednak brunet grał ze swoim nowym pracodawcą w otwarte karty i od razu zaznaczył, że jednocześnie nieustannie będzie poszukiwał etatu w budowlance – dziedzinie, w której mimo wszystko dobrze się czuł i w której miał już doświadczenie, co po pewnym czasie dawało mu szansę na uzyskanie całkiem przyzwoitego stanowiska. Oczywiście wiedział, że będzie to droga przez mękę, ale musiał myśleć przyszłościowo, nie tylko ze względu na Jen, ale również na samego siebie. W końcu było mile widziane, aby imigrant uczciwie pracował, dokładając swoją cegiełkę do budżetu państwa, w którym rezydował, prawda? I choć u Jaspera pracował od niedawna, już teraz wiedział, że kiedy przyjdzie mu opuszczać to miejsce, będzie robił to z żalem. Nie spodziewał się bowiem, że tak dobrze odnajdzie się w zupełnie nowej dla niego roli i tak szybko znajdzie wspólny język z współpracownikami, nie musząc specjalnie wkupiać się w ich łaski. Było mu tu dobrze. Tak po prostu. I to prawdopodobnie dlatego ze spokojem i bez większego pospiechu przeglądał dostępne na rynku oferty pracy, niekoniecznie chcąc ją tak od razu zmieniać. Tym bardziej, że już raz został paskudnie oszukany i teraz wolał dmuchać na zimne.
    — Życie w ogóle jest nieprzewidywalne — zauważył z nieco tajemniczym uśmieszkiem, który odbił się zadziornym błyskiem również w jego oczach. — Gdyby jeszcze kilka miesięcy temu ktoś powiedział mi, że będę pracował w salonie fryzjerskim i to na dodatek w Nowym Jorku, popukałbym się w czoło! — przyznał ze śmiechem, by następnie głupkowato wyszczerzyć się do kręcącego się w pobliżu Jaspera. Nie musiał tłumaczyć brunetowi, jak wiele mu zawdzięczał i że w ten sposób jedynie niewinnie sobie żartował.
    — W takim razie będziesz musiała dawać mi znać, kiedy jest ten dobry moment — uznał, spoglądając na śpiące dzieci. Nie było wątpliwości, że to dziewczynka była starsza i na tyle, na ile Jerome obeznany był z dziećmi, to w jego ocenie chłopczyk musiał mieć zaledwie kilka miesięcy. — Dobrze, tutaj mamy Matta, a jak nazywa się ta młoda dama? — zagadnął, skinieniem głowy wskazując na drugie z nosidełek. W tym momencie poczuł się też nieco niepewnie. Z tak małymi dziećmi nie miał do czynienia od dawien dawna, w końcu minęło już jedenaście długich lat od momentu, kiedy to Thian był niemowlęciem, a on sam był wtedy w wieku, w którym bardziej niż chętnie wymigiwał się od opieki nad najmłodszym bratem. Co więcej, nie był to dla niego najlepszy czas, Thian bowiem urodził się pół roku po śmierci Nahuela, po której pozbieranie się zajęło brunetowi zdecydowanie więcej czasu. Stąd, spoglądając na śpiącego chłopca i dziewczynkę, miał cichą nadzieję, że nie dadzą oni popisu swoich możliwości, wystawiając tym samym na próbę jego cierpliwość i zakurzone umiejętności.
    — Woda raz, ciasto dwa razy, już się robi! — zawołał z zaplecza, zaraz jednak skarcił się w duchu, jeśli bowiem jego cicha nadzieja miała się spełnić, to nie powinien być raczej tak głośny, jak na co dzień.
    Nastawiając wodę na kawę dla siebie, a następnie nalewając wody do wysokiej szklanki dla Vilanelle, kontrolnie wyjrzał z zaplecza, sprawdzając, co dzieje się w salonie. Dzieci już znajdowały się w pobliżu recepcji, a młoda kobieta zajmowała miejsce na fotelu podsuniętym przez Jaspera. Jerome szybko ukroił im po kawałku owocowego ciasta, zalazł soją kawę i ułożywszy wszystkie naczynia na tacy, wrócił do głównego pomieszczenia. Kawę i jeden talerzyk z ciastem odstawił na swoje biurko, natomiast drugą porcję i wodę położył na stoliczku, który znajdował się po lewej stronie blondynki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Proszę. Tak, jestem najstarszy. Później jest cztery lata młodsza Ivana, szesnastoletni bliźniacy i właśnie jedenastoletni Thian. Nie pytaj, czemu tak. Raczej nie chciałem wchodzić moim rodzicom do łóżka — wyjaśnił i parsknął cichym śmiechem. — Co w ogóle będziecie robić? Może chcesz jakieś zdjęcia przed i po? A gdybyś wyraziła zgodę, to możemy je nawet wrzucić na naszą stronę — zaproponował i spoglądając na rysujące się w lustrze odbicie Vilanelle, mrugnął do niej porozumiewawczo.

      [To nie wróży dobrze na przyszłość ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  143. Nawet gdyby Elle się wycofała, to Carlie zamierzała i tak ten kolczyk zrobić, a później pójść na dobre jedzenie. Najważniejsze było, że Elle wyszła z domu i zaczęła trochę myśleć o sobie. Taki na dobrą sprawę przecież był od początku plan, a teraz, gdy naprawdę dziewczyna się rozchmurzyła i wydawała się być zwyczajnie szczęśliwa, to Carlie nie mogła takiej chwili utracić. Chciała wyciągnąć telefon, aby zamówić ubera, ale Elle okazała się być tym razem szybsza. Mogły na spokojnie jeszcze zjeść lody, wytrzeć usta i zaczekać na swojego kierowcę, który miał się pojawić w ciągu następnych kilku minut. Carlie zaśmiała się, gdy usłyszała dodatkową opcję u Elle.
    — Ty i kolczyk w sutku? Wybacz, ale chyba wtedy już bym się wepchała do pokoju, aby to zobaczyć — zagroziła rozbawiona. Ale jakby nie patrząc to te kolczyki całkiem fajnie wyglądały, choć podobnie jak Elle pewnie odczuwałaby dyskomfort, aby się przed kimś rozebrać i świadomość, że zupełnie obca osoba by jej dotykała była naprawdę przerażająca, ale może gdyby kiedyś była naprawdę zdecydowana i uparła się na tego kolczyka, to czemu nie? Na ten moment rozważała ten w uchu bądź w pępku, nie była jeszcze pewna, który kolczyk chce bardziej, a może oba na raz? Te w uszach nie bolały aż tak bardzo, więc na pewno by sobie poradziła z bólem. Miała dość wysoki próg jeśli chodziło o przekuwanie uszu, w końcu lewe ucho już miała trochę ozdobione, przyszła pora na prawe. — Jeśli zrobisz sobie kolczyk w brwi, to zerwę z tobą wszelki kontakt — zagroziła ze śmiechem.
    Akurat w tym momencie też podjechał ich kierowca i Carlie wskoczyła na tyle siedzenie podając kierowcy adres studia piercingu, w którym miały zrobić sobie kolczyki. Przez drogę jeszcze dyskutowały jaki kolczyk sobie zrobią, gdzie i czy może nie byłoby lepiej zaszaleć z kolczykami, ale obie chyba były tak na dobrą sprawę pewne swoich wyborów, więc teraz zostały im do zrobienia same formalności. Carlie była naprawdę podekscytowana, gdy znalazły się już w studiu i czekały na swoją kolej, aby wypełnić dokumenty i wszystko podpisać. Ta cała procedura była ekscytująca. Obsługiwała je fajna, młoda dziewczyna z różowymi włosami i kolczykami zarówno na twarzy jak i w uszach, a także całe ramiona miała wytatuowane.
    — Muszę zobaczyć wasze dowody osobiste — powiedziała zerkając na obydwie dziewczyny — takie wymogi. A tutaj wpiszcie jaki kolczyk chcecie — dodała wskazując na odpowiednią ramkę, w której było miejsce na wpisanie odpowiedniej nazwy kolczyka.
    Carlie wszystko wypisała i wyciągnęła dowód podając dziewczynie, która następnie wbiłą wszystkie dane do systemu.
    — Nie wierzę, że to robimy — mruknęła do Elle lekko ją szturchając — nie wiem czy bardziej chcę tego kolczyka czy włoskie, naprawdę zrobiłam się głodna.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  144. Nie mógłby mieć do Villanelle żadnych pretensji, gdyż wcześniej, już po kontuzji nabytej w trakcie meczu przychodził do tej siłowni. Wielokrotnie zdarzało się tak, że odwiedzał Outbreak Fitness regularnie, lecz to miało miejsce w tamtym roku. Wtedy miał znacznie więcej wolnego czasu, z którego wykorzystywał każdą, wolną chwilę. Chodził do nocnych klubów, tańcząc z nieznajomymi, a nawet raz zdecydował się na przelotny seks z poznaną wcześniej Charlotte, na którą przypadkowo natrafił na jednej z większych imprez. Jeździł też na plażę, gdzie z przyjaciółmi grał w siatkówkę lub piłkę nożną, korzystając z gorących promieni słonecznych, uzyskując czekoladowy odcień skóry. Częściej również kupował bilety lotnicze, aby w dziewięć godzin przenieść się z rozległego Nowego Jorku do urokliwego Poznania.
    Po wygranych konkursach fryzjerskich zapomniał o spokoju i wolności. Czym one były? Czymś, co dawno uleciało w przeszłość. Nie było szans na długie i dodatkowo leniwe popołudnia. Od wczesnych ranków do późnych wieczorów pracował w salonie; czasami były dni, gdy przychodził do czwartej filii Małeckich krótko po wschodzie słońca, a wychodził stamtąd, gdy na zewnątrz było już ciemno. Przez ilość obowiązków było mu trudniej znaleźć dziewczynę, z którą mógłby ułożyć sobie życie. Nie szukał kogoś w pośpiechu. Najpierw chciał tej osobie stuprocentowo zaufać, a dopiero później decydować się na ślub i dzieci. Po pół roku samotności, po ostatniej nocy z rudowłosą, jedyną kandydatką okazała się stała klienta Jaspera. I może to nie byłaby najgorsza opcja, ale jak mógł związać się z dziewczyną, która dopiero za miesiąc miała świętować osiemnaste urodziny? Dzieliłoby ich dziesięć lat; ona dalej się uczyła, a on całą uwagę poświęcał salonowi. Ona chciałaby się jeszcze wyszaleć, a on marzył o tym, żeby na noc nie wracać do pustego mieszkania, lecz wtulać się w ciepłe ciało tej jedynej. Dlatego to też było jednym z wielu powodów, dla których zgłosił się do programu Ślub od pierwszego wejrzenia.
    Zerkając na nieidealne z wyglądu kolano, próbował nie wydawać z siebie jęków, świadczących o rozrywającym go bólu. Po kontuzji nawet zwykłe dotknięcie tego miejsca bolało, a nieszczęsna rzepka doprowadziła do tego, że stracił siłę na wszystko. Nie chciało mu się dzwonić do Philippa i wypytać o dostarczone zamówienie. Nie był w stanie myśleć o jutrzejszych zabiegach odbudowujących. Najgorszy jednak był powrót do Willow; jak w takim stanie miał się jej pokazać? Pewnie w tej sytuacji weźmie go za nieudacznika, boidudka i za kilkanaście dni otrzyma informację o zbliżającym się rozwodzie. Miał podjąć się ostatecznej operacji po zabiegach i w tej chwili nie byłby w tak opłakanym stanie, ale istniało ryzyko. Po tym, gdy lekarze doprowadzili go do ładu i składu, nie chciał myśleć o komplikacjach i wolał nie podpisywać zgody na operację. Chciał chodzić i w miarę dobrze funkcjonować, a nie cierpieć jeszcze bardziej.
    — Nie przepraszaj. Będę żył, idź lepiej po tego sanitariusza, co właśnie odprowadził wózek. Nie dam rady sam dojść do recepcji ani jakiejś sali obserwacyjnej — napił się wody, lecz z trudem przełknął jeden z mniejszych łyków. — Jak ja wrócę do Willow? Przecież ponad miesiąc będę poruszał się o kulach i założą mi opatrunek gipsowy. Jeden z koszykarzy z sześć lat temu miał podobną sytuację, więc już wiem, jak to się skończy.
    Utkwiwszy spojrzenie w tapicerce samochodu, odchylił głowę na bok, opierając ją o szybę. Nie pozostało mu nic innego niż czekanie na pomoc drugiej osoby. Właśnie tego obawiał się najbardziej; tego, że stanie się dla kogoś ciężarem, zbyt ciężkim dodatkowo. Co innego byłoby, gdyby miał ukończone z co najmniej siedemdziesiąt lat. Wtedy zaakceptowałby taką kolej rzeczy, lecz był młodym mężczyzną, który powinien cieszyć się życiem i zabiegać o swoją żonę, a teraz nic nie było pewne. Ani sytuacja z kolanem, ani małżeństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzdychając głośno, zerknął na palącego lekarza, który w pośpiechu stukał palcami o dotykową klawiaturę czarnego telefonu. To był Patrick Retson. Ten, do którego trafił te cztery lata. Ten, który nie chciał wypuścić go do domu na własną odpowiedzialność. Ten walczący o normalny powrót Jaspera do codzienności.

      Jasper

      Usuń

  145. Wiedział, że dalsza rozmowa z nią nie ma sensu, ale nie zamierzał tak łatwo się poddać i odpuścić. Co prawda niewiele pamiętał z tamtego dnia, ale słyszał dużo od Arthura czy choćby współpracowników Elle jak wiele okropnych rzeczy jej powiedział i nie zaznałby wewnętrznego spokoju, gdyby jej tego wszystkiego nie wyjaśnił. Usprawiedliwianie się chorobą nie było najmądrzejszym wyjściem, ale po cichu liczył, że skoro wybaczyła Arthurowi wiele rzeczy ze względu na schizofrenię, z czasem wybaczy i jemu, choć jego przypadłość nie była aż tak ciężka i zaawansowana jak u przyjaciela.
    - Nie ty, a ja sobie to wszystko uroiłem – westchnął, przecierając dłońmi zmęczoną twarz – To nie byłem ja, tylko wytwór wyobraźni, który stworzyłem zaraz po tym, jak zabiłem własną siostrę. Nie potrafiłem sobie poradzić z tym co zrobiłem, z tym jakim byłem okropnym potworem i żeby nie żyć każdego dnia z piętnem cholernego poczucia winy, mój umysł stworzył sobie drugiego Blaise, kompletnie innego niż ten, którego miałaś okazje do tej pory poznać – wyjaśnił, obgryzając co jakiś czas nerwowo skórki paznokci. Wiedział, że jego szczerość i otwartość także pewnie niewiele wskóra, ale nie wiedzieć czemu czul potrzebę, aby zdradzić jej każdy swój najmroczniejszy sekret a tym samym całkowicie się przed nią otworzyć. Biorąc pod uwagę fakt, jak cholernie go nienawidziła i że zamierzała wytoczyć przeciwko niego proces, dawał jej poniekąd gotową broń przeciwko niemu do ręki, ale na moment obecny kompletnie o to nie dbał, chciał jedynie, aby przestała w końcu patrzeć na niego z aż taką nienawiścią w oczach i dostrzegła w nim bezbronnego, opętanego przez chorobę człowieka.
    - Arthur pewnie ci już o tym wspominał, ale poznałem się z nim nie dzięki naszym rodzicom, a przez to, że jestem tak samo popierdzielony jak on. Wpadłem w wir imprez, zacząłem brać narkotyki i kompletnie odstawiłem leki, a to wszystko sprawiło, że moja druga osobowość znów poczuła się na tyle silna, aby kompletnie zdominować tą pierwszą. Teraz jest już w porządku, czuję się w miarę normalnie i jestem sobą, ale wiem jak bardzo zjebałem i głupio mi, że potraktowałem cię w ten sposób – uniósł w końcu głowę do góry, zatrzymując na niej zagubiony wzrok. Czuł się teraz niczym małe dziecko, które tłumaczy się z czegoś bardzo złego przed rodzicem i wie, że zaraz dostanie od niego okrutną karę. Nie planował aż tak się przed nią ukorzyć, ale zależało mu na tym, aby dostrzegła w nim zupełnie kogoś innego niż faceta, który ją wtedy zgnoił przed wszystkimi i pozbawił tym samym resztek godności i pewności siebie.
    - Rozumiem, wszystko rozumiem i nic nie będę wam ofiarował w zamian. Zawsze łatwo było mi wszystkich przekupić i zmyć wszystkie swoje grzechy jakimś durnym samochodem, ale wiem, że z wami tak nie jest i właściwie naprawdę to doceniam. Przepraszam Villanelle…po prostu przepraszam – westchnął, wbijając w nią skruszone spojrzenie. Nigdy nie nadużywał słów przepraszam, proszę czy dziękuję i na palcach jednej ręki mógł policzyć osoby, przed którymi ukorzył się tak, jak teraz przed żoną przyjaciela.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  146. Jaime zdecydował, że więcej o nic nie będzie pytać. Elle nie chciała rozmawiać o sytuacji w jej rodzinie i Jaime doskonale ją rozumiał, ponieważ sam wolałby tego nie robić. Te rodzinne sprawy były dla niego bardzo trudne i nikomu o tym nie opowiadał. Z racji tego, że miał tylko znajomych od imprez lub też po prostu koleżanki i kolegów ze studiów i z żadnymi z wymienionych nie miał bliskich relacji, nie musiał mówić o swojej rodzinie, nie musiał o niej wspominać ani generalnie nic mówić w tym temacie. I bardzo go to cieszyło. Tymczasem był tutaj razem z tą dziewczyną, z którą nawiązał dobry kontakt nie tylko ze względu na projekt (chociaż ostatnimi czasy rozmawiali jedynie o tym), ale jakoś tak dobrze się przy niej czuł. Co jednak nie zmieniało jeszcze faktu, że był zamknięty na kwestie rodzinne. Owszem, mógł jej powiedzieć, jak mają na imię jego rodzice i że ojciec odbierał go z różnych miejsc w środku nocy lub nad ranem. Ale... w ich małej rodzinie wydarzyła się tragedia, która wciąż mocno wżerała się w ich serca i która zamiast zbliżyć do siebie pozostałą trójkę, jedynie sprawiała, że ta trójka udawała. I to było cholernie przykre. Nic dziwnego, że Jaime miał problemy z nawiązywaniem bliższych znajomości i nie lubił rozmawiać na tak prywatne sprawy jak rodzina. Bo wszystko wiązało się z tamtą nocą.
    Nie był to czas ani miejsce na rozmyślanie o tych sprawach. Jaime potrząsnął głową, odganiając od siebie te myśli. Nie może znów wpędzić się w ponury nastrój. Nie teraz, kiedy był wśród innych ludzi, których będzie widywał jeszcze nie raz i to w ciągu dnia.
    Przeczesał palcami włosy i odetchnął, na chwilę jeszcze zamykając oczy. Już, w porządku, jest okej, pomyślał i uniósł powieki, znów przypatrując się budynkowi.
    - Właściwie szczerze mówiąc, to nie mam zdania na temat duchów - przyznał. On był typem raczej naukowca, ale... czasami bywały takie wieczory i takie nocy, kiedy wydawało mu się, że widział swojego brata. A to przecież niemożliwe, prawda? Więc to był albo duch, albo po prostu jego umysł był w tych momentach tak zmęczony udręką, że płatał mu figle i pokazywał coś (lub kogoś), czego tak naprawdę nie było. A te głosy, które słyszał? Sen lub kolejne omamy. - Ale myślę, że jesteśmy bezpieczni. No wiesz, będziemy tam całą grupą - wysilił się na uśmiech i miał wielką nadzieję, że nie wyszedł krzywo. - Na pewno będziemy się tam czuć nieswojo, ale pewnie też dowiemy się, przynajmniej mam taką nadzieję, co było prawdziwą przyczyną tylu zgonów. Chodźmy, będzie dobrze. Poradzimy sobie - puścił jej oczko, a potem udał się do środka, zaraz za tymi ludźmi z uczelni.
    W środku w holu czekał na nich już przewodnik. Był to starszy mężczyzna z uśmiechem na ustach. Chyba był gotowy na przedstawienie historii tego budynku i tego, co tu się tak naprawdę działo na przestrzeni lat. Najpierw powiedział, jak się nazywa, kim jest i co wszyscy dzisiaj będą robić, a potem zaprosił ich, aby poszli za nim. Jaime spojrzał na Elle, tym razem na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.
    - To się dzieje, jesteśmy tu - szepnął jeszcze, a potem poszli dalej, wsłuchując się w pierwsze słowa przewodnika.
    Gdzieś tam, po jakimś czasie, dotarli do tego nieszczęsnego miejsca, z którego można było przedostać się do katakumb, ale niestety wstęp był zabroniony.
    - Tam często wylewa woda na wiosnę - wyjaśnił przewodnik. Jest tam mokro i ślisko, nie będziemy tam schodzić.
    - Ale tam podobno umarło wielu ludzi z nieznanych przyczyn - przerwał Jaime.
    - Rozumiem, że to pana interesuje, ale przykro mi, to niebezpieczne.
    - Cholera no - mruknął cicho Moretti do Villanelle.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  147. Elle przeginała, ale Arthur w niczym nie był od niej lepszy. Wciąż miał w głowie przymus, by wynagrodzić swojej córeczce, że nie było go przy niej przez pierwsze trzy miesiące jej życia, wychodził więc z założenia, że pierwsze urodziny jego księżniczki musiały być jak najlepsze. Chciał pomóc Elle w kuchni, ale zrezygnował, uznając, że jego żona jest jak tajfun z mikserem, a to stanowiło niebezpieczne połączenie. Dlatego wykazywał się w inny sposób. Przede wszystkim zaczął od rozmowy z każdym członkiem rodziny Elle, o czym samej Elle nie informował. Prosił ich wówczas, by schowali wszystkie niesnaski w głąb siebie, a rozwiązywaniem ewentualnych problemów zajęli się później, gdy opuszczą ich dom. O to samo poprosił swoją siostrę, chociaż jej najbardziej się obawiał. Wierzył jednak, że w Tilly została odrobina przyzwoitości i zrozumie, że tu chodzi o małe dziecko, nie o problemy dorosłych.
    Ale oprócz tego czuł się cholernie bezużyteczny. Nawet mimo zajmowania się dziećmi. Czuł, że to po prostu za mało. Ubranie Matta, od kiedy się do tego przekonał, zajęło mu chwilę, tak samo jak uśpienie chłopca. Z wiercącą się Theą było trochę gorzej. Dziewczynka jakby wyczuwała, że w tym wszystkim chodzi właśnie o nią i zyskała jakąś nadprzyrodzoną energię oraz siłę, której Arthur nie spodziewał się po rocznym dziecku. Ubranie jej zajęło zdecydowanie zbyt dużo czasu, bo jego większą część spędził na gonieniu Thei. Raczkowanie szło jej perfekcyjnie, tak samo jak podpieranie się o wszystko, co miała w zasięgu małych rączek, żeby się podnieść i zrobić kilka kroków, a potem wylądować na miękkim dywanie.
    - Wiesz, że jesteś małym szataniątkiem? Nie wiem, po kim to masz – wymruczał pod nosem, próbując jej wpiąć w ciemne loczki żółtą spinkę, którą szybko sobie zdjęła i wsunęła do buzi. – Hej, hej, księżniczko, tak się nie będziemy bawić – rzucił, ostrożnie wyjmując przedmiot spomiędzy maleńkich usteczek. W odpowiedzi usłyszał głośne daj, na co zdecydowanie pokręcił głową i wstał, by odłożyć spinkę na komodę. – Rekwiruję. Dostaniesz z powrotem, jak zaczniesz się zachowywać, młoda damo – oznajmił.
    I spędził następne pół godziny, uspokajając dziewczynkę. Potem posadził ją w kojcu wśród zabawek, a sam przyniósł z sypialni sukienkę Elle, żelazko i deskę do prasowania, uznając, że chociaż tyle może zrobić. Gdy ubranie było gotowe, odwiesił je na wieszak, a wieszak zahaczył o klamkę drzwi wejściowych, po czym wziął Theę w swoje ramiona i zszedł do kuchni.
    - Oczywiście, że są ubrane – odparł z udawanym oburzeniem. – Nie wyprasowałaś, ale ja jestem wspaniałym mężem, na którego zawsze możesz liczyć. Twoja królewska kreacja czeka w naszej sypialni, a ja przez osiem lat musiałem sobie gotować, więc nic się nie stanie, jeśli zostawisz jedzenie pod moją opieką i zajmiesz się sobą – zauważył, podchodząc do ukochanej. Pochylił się nad nią i ucałował rozgrzane czoło, wzdychając przy tym cicho. – Poważnie, Morrison, idź się ubrać, a my się wszystkim zajmiemy. Prawda, księżniczko? – spytał, a Thea uśmiechnęła się promiennie i klasnęła w rączki. – No, już, już. Rusz ten swój seksowny tyłek – rzucił i z szerokim wyszczerzem klepnął blondynkę w pośladek, a potem wskazał na schody prowadzące na piętro.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  148. — Kto cię tam wie? Jak się kiedyś coś zmieni, to chcę to zobaczyć — powiedziała ze śmiechem — szczerze, jestem pewna, że w którymś momencie naszej przyjaźni już nie widziałam — zauważyła. Znały się już długo i działo się wiele, chociażby jak pomagały sobie nawzajem w toalecie po imprezie, to nie był jakiś szczególnie zaskakujący widok. Była ciekawa czy faceci również mieli takie podejście do nagości co kobiety. W końcu jej naprawdę było obojętne czy Elle zobaczyłaby ją bez ubrań czy nie, ale z kolei mężczyźni chyba już nieco inaczej do tego tematu podchodzili. W każdym razie, dziewczyna mogła być pewna, że jeśli kiedykolwiek zdecydowałaby się przebić sutek, to Carlie zamierzała być przy tym obecna. — A myślisz, że taki kolczyk byłby w stanie poprawić życie erotyczne? Wiem, że w języku podobno tak i te w miejscach intymnych też, ale o sutkach chyba nie słyszałam — stwierdziła zastanawiając się nad tym zdecydowanie zbyt głośno, a kierowca ubera chyba nie spodziewał się, że dziewczyny będą prowadzić taką rozmowę. Ale co z tego? I tak nie miał zamiaru ich widzieć już więcej w życiu, więc nie musiały się tak na dobrą sprawę niczym przejmować. — Ale taki kolczyk, to wraz mniejszy wstyd niż wizyta u ginekologa — stwierdziła. Nie lubiła tam chodzić i zawsze była skrępowana, ale nie raz się przejechała, że mężczyzna lepiej podchodzi do tego tematu niż kobieta i już od jakiegoś czasu miała swojego ulubionego lekarza, jakkolwiek to brzmiało.
    Na miejscu Carlie nie mogła się doczekać robienia kolczyka, a potem obiadu. I cieszyła się, że Elle dała się jej wyciągnąć z domu i że zobaczyła uśmiech na jej twarzy. Przede wszystkim była szczęśliwa, że Elle chociaż na trochę oderwała się od tych wszystkich myśli. Na problemy jeszcze będzie czas, a to, że na pół dni zapomni o wszystkim i skupi się na sobie, nie sprawi, że świat się zawali.
    — To w takim razie, ja idę pierwsza — powiedziała wcześniej spoglądając jeszcze na chłopaka i na moment odwróciła się w stronę Elle i odezwała szeptem — to tylko ja, czy na nim naprawdę idzie zawiesić oko? — spytała i zaśmiała się. No tak, chłopak był przystojny i to nawet bardzo, ale chyba większość osób pracujących w salonach tatuażu wyglądali naprawdę dobrze. W dodatku tatuaże też robiły swoje i zawsze sprawiały, że człowiek wyglądał lepiej.
    — Ja dam radę bez — odparła — to nie pierwszy raz, jak coś sobie przekłuwam. Ale nie wiem jak Elle — stwierdziła. Może i chciała grać dzielną, ale to nie był przecież kontekst która z nich wytrzyma większy ból.
    — W takim razie zapraszam — powiedział otwierając drzwi do pokoju, gdzie mieli trochę prywatności. Było sterylnie czysto, a to było naprawdę ważne i Carlie nie sądziła, że dostałyby tu jakiegoś zakażenia. — Przygotuję jeszcze kolczyki — dodał na moment znikając.
    — Nie wiem, jak ty, ale ja by, chętnie wyciągnęła od niego numer — stwierdziła, gdy chłopak wyszedł i zostały same.

    Carlie i Maxiu

    OdpowiedzUsuń
  149. Carlie zdecydowanie potrzebowała wieczoru z Elle, gdzie mogłyby bez końca gadać o bzdurach, upodobaniach w łóżku i całej reszcie. Kierowca ubera musiał mieć z nimi ubaw, gdy wymieniały się informacji w drodze, ale z kolei na pewno zapamięta je na długo i będzie się pewnie modlił, aby jeszcze kiedyś trafił na dziewczyny przy jakiejś okazji. A na pewno, gdyby miały za sobą butelkę wina lub ewentualnie dwie to mogłyby się stać znacznie bardziej rozmowne niż do tej pory i różne ciekawe sytuacje mogłyby z tego wyjść, Carlie była tego zwyczajnie pewna. Ale teraz będąc w studiu chciały czy nie, ale musiały nico przystopować ze swoimi rozmowami. Wolałaby jednak, aby więcej ludzi ich rozmów nie słyszało. Każde słowo, które padło było dość prywatne, ale żadna z nich zdawała się tym nie przejmować. Tak samo jak przy Maxie, Carlie nie czuła skrępowania, choć oczywiście pewnie powinna, skoro nie była jednak sama i taka wolna, ale niewinny flirt nikomu jeszcze przecież nie zaszkodził, prawda?
    — Kurczę, szkoda, że pierwszego razu nie miałam tutaj — stwierdziła rudowłosa podchwytując grę chłopaka i uśmiechając się niewinnie do Elle — wtedy na pewno bym tu wróciła, ale Elle jeszcze wszystko ma przed sobą — dodała i roześmiała się patrząc na przyjaciółkę. Max był fajnym chłopakiem z poczuciem humoru, które nie było chamskie i to się Carlie podobało, bo nie musiały czuć się skrępowane przy chłopaku, który miał za chwilę się znaleźć bardzo blisko dziewczyn. — Mąż czy nie, flirt nikomu jeszcze krzywdy nie zrobił — dodała ciszej u puściła jej oczko.
    Zajęła miejsce, o którym wspomniał Max. Chłopak założył jeszcze rękawiczki, i zabrał się za robienie kolczyka. Cały czas zagadywał dziewczynę, choć wcale tego tak na dobrą sprawę nie potrzebowała. Skrzywiła się lekko, kiedy poczuła, jak igła przechodzi przez chrząstkę w jej uchu i nieco, gdy zakręcał kolczyka.
    — No i gotowe — powiedział odsuwając się od dziewczyny. Ściągnął rękawiczki i wyrzucił je do odpowiedniego kosza, a następnie spojrzał na Elle. — To co, gotowa na swój pierwszy raz? — zagadnął z lekkim uśmiechem.
    — Dzięki, wygląda świetnie — powiedziała rudowłosa, gdy w lusterku przyjrzała się swojemu kolczykowi. Ucho było zaczerwienione, ale nie bolało jakoś szczególnie mocno. — Przy ladzie mogę kupić płyn do mycia ucha, prawda?
    — Tak, tak. Wyjdę z wami i jeszcze wam powiem wszystko o pielęgnacji — powiedział — nie martwice się. Wszystko będzie zabezpieczone zanim wyjdziecie — dodał — to jak, siadasz?

    Carlie i Maxiu ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  150. Faktycznie, wszystko to, co mówił przewodnik, oni już wiedzieli. Było to trochę rozczarowujące, ale Jaime nie chciał tak od razu wszystkiego skreślać. Na pewno musiał wiedzieć coś, co nie było dostępne dla wszystkich. Przecież gdyby tak było, to chyba nikt nie organizowałby konkursu o tym budynku, w którym główną nagrodą była wycieczka do tego budynku, a na miejscu zwycięzcy słuchaliby o tym, co przygotowywali na ten konkurs. Prawda?
    Ale jednak czuł się trochę zawiedziony tym, że nie dość, że nie mogli zejść do katakumb, to jeszcze przewodnik zasznurował usta. Jaime zerknął na Elle, która najwidoczniej czuła się nieco oburzona słowami tego pana. Może i miała trochę racji, facet rzeczywiście uciekał gdzieś wzrokiem, jakby nie potrafił od razu odpowiedzieć w sposób... no taki, w jaki prowadził cały "wykład". No ale co tam się mogło niby takiego dziać? Przecież nie rzeczy magiczne. Jakaś sekta tu zamieszkiwała? Tacy trochę seryjni mordercy czy co? Co było niby w tym takiego, czego nie można było powiedzieć publicznie?
    - Możliwe, że coś jest na rzeczy - przyznał jej rację i spojrzał na nią krótko, a potem jego wzrok znów powędrował za wycieczką. - Ale co to by mogło być? Nie rozumiem - westchnął cicho. - Nie widzę problemu w tym, żeby nam powiedzieli, że, nie wiem, że wysłano tutaj ciężko chorych lub rannych ludzi, żeby przez przypadek nie zarazili zdrowych. No wiesz, taka pseudo kwarantanna - uniósł brew wyżej. Zaraz spojrzał w stronę ogromnych i na pewno cholernie ciężkich drzwi. - Ciekawe, czy jest drugie wyjście... Znalazłaś może coś na ten temat, kiedy szukałaś informacji do projektu? - zagadnął nagle i niechętnie poszedł dalej za wycieczką, kiedy jeden z wykładowców z ich uczelni zaczął się rozglądać, najprawdopodobniej szukając swoich studentów.
    W głowie Jaime'ego rodził się pewien szalony pomysł, ale tak na serio szalony. Oczywiście nie chciał wykonywać go sam, ale z Elle. Tylko ciekawe, czy dziewczyna się zgodzi. Bo to mogło być po pierwsze niebezpieczne pod względem zdrowia, a po drugie... możliwe, że po wszystkim (lub nawet już na samym początku przygody) musiałaby dzwonić do męża i poinformować go, że wylądowała na komisariacie. Hm... no okej, może ten pomysł lepiej było zostawić...
    Kogo on chciał oszukać? To oczywiste, że teraz będzie mu to siedziało w głowie.
    - Czy mieliście tu jakieś włamania albo coś?
    - Proszę? - przewodnik spojrzał na Jaime'ego nieco zaskoczony. - Nie, nie zdarzyło się na szczęście. Obiekt jest dobrze chroniony.
    - A, to w porządku. Po prostu zastanawiałem się, jak bardzo czas wpływa na wszystko - Moretti dotknął ściany, odwracając tym uwagę od pytań, jakie mogły zagościć w głowach wszystkich zebranych.
    Ale dowiedział się, że wejście do budynku w nocy... jest naprawdę durnym pomysłem. Przecież nie chcieli się tam włamywać, nie? A przynajmniej nie od tej strony...

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  151. Carlie nie wybrałaby miejsca, w którym nabawiłby się infekcji zaraz po wyjściu. Chciała, aby cieszyły się z tego wyjścia, a nie płakały, bo wszystko było zrobione nie tak. Na Google to miejsce miało pięć i pół gwiazdki, ceny też mieli kosmiczne, więc to naprawdę chyba musiało znaczyć, że są dobrzy w tym co robią. Carlie też po tym jak została potraktowana przez Maxa przy samym przekłuwaniu uznała, że chłopak zna się na rzeczy. Większość ludzi w takich miejscach była młoda, więc jego wiek był najmniej zaskakujący tak naprawdę i nawet o tym nie pomyślała, bo w końcu nie pozwoliliby komuś niedoświadczonemu pracować w takim miejscu, ale jak widać on się akurat na rzeczy znał. Zajął się nimi profesjonalnie, choć podszedł do sprawy na luzie i nie miał grobowej miny. Za to lubiła te studia, zawsze panowała tu luźna atmosfera i człowiek po przekroczeniu progu robił się jakoś tak bardziej rozluźniony.
    — Max, robisz tylko kolczyki czy też i tatuaże? — zapytała przyglądając się uważniej chłopakowi. W końcu planowały na kiedyś matching tattoos i chyba już wiedziały do kogo wrócą, jeśli zajmował się też i wykonywaniem tatuaży. Ale na pewno studio trafiło do lubianych przez Carlie. Mieli w dodatku ładny wystrój, więc to było dodatkowym plusem według rudowłosej.
    — Jasne, a jesteś zainteresowana?
    — Jesteśmy, ale jeszcze nie na ten moment — odparła dziewczyna z lekkim uśmiechem na twarzy. Jeszcze pewnie będzie musiało trochę minąć zanim przyjdą tu po tatuaże, ale dobrze było się zorientować wcześniej jaki jest też mniej więcej czas oczekiwania. Choć teraz jakiegoś wielkiego ruchu nie było, ale z kolei był też środek tygodnia i prawdopodobnie nie wszyscy mieli czas, a takie miejsca były bardziej oblegane w weekendy. Sama Carlie też była w szoku po tym, co usłyszała od przyjaciółki, ale niech się dzieje – w końcu żadna z nich nic złego nie zrobiła, prawda? A odrobina flirtu raczej nikomu jeszcze do tej pory nie zaszkodziła.
    — Więc tak, dla was obu polecałbym ten płyn — powiedział jak już znaleźli się przy ladzie, gdzie mógł im wydać płyn — dwa razy dziennie, jak wstaniecie i przed pójściem spać. Jak będą jakiekolwiek problemy, to od razu wracajcie tutaj. A za miesiąc wpadnijcie po wymianę kolczyków — dodał. Zapisał jeszcze na wizytówce, kiedy dokładnie mają się stawić na wizytę po wymianę kolczyków, zapłaciły za płyn do przemywania i mogły iść. — Liczę, że niedługo się znowu zobaczymy.
    Carlie uśmiechnęła się do Elle i jak już były gotowe do wyjścia, złapała ją pod ramię.
    — Kurczę, gdyby nie pewne… przeszkody serio wyciągałabym od niego numer — zaśmiała się odwracając jeszcze w stronę chłopaka, aby mu pomachać na pożegnanie. — To co, kiedy się umawiamy na przekucie sutków? Jestem pewna, że Max już nie może się doczekać, aby to zrobić — powiedziała po czym po prostu się roześmiała, bo tego wyobrazić sobie już nie potrafiła.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  152. - Masz szczęście – wymruczał z łobuzerskim uśmieszkiem i uniósł głowę do góry, pozwalając ukochanej poprawić muszkę. Nie przywykł do tego typu ubioru, owszem, miał w szafie kilka garniturów i czasami musiał być elegancki, ale czym innym był krawat, a czym innym przylegająca do szyi mucha. Nie skarżył się jednak, nie chcąc denerwować Villanelle jeszcze bardziej, bo i tak już wyglądała jak kłębek nerwów. Chciał zabrać od niej chociaż trochę tego stresu, ale nie dawała mu ku temu okazji, więc koniec końców zrezygnował.
    Westchnął cicho i objął ją w pasie na tyle, na ile pozwalała na to obecność Thei, po czym ponownie ucałował ciepłe czoło.
    - Kochanie, proszę cię... Nie żartuj sobie nawet w taki sposób. Będziemy to wszystko jeść przez miesiąc, to po pierwsze. A po drugie... Nie porównuj się, proszę, do Alison. Jesteśmy w swoim domu, a to przyjęcie naszej córeczki, bo mamy swoją rodzinę. Naszą, a nie Alison czy kogokolwiek innego. Jeśli coś nie wyjdzie, to po prostu nie wyjdzie – mówił cicho, przez cały czas gładząc palcami jej bok i co jakiś czas poprawiając Theę wolną ręką na swoim biodrze.
    Zanoszenie potraw do stołu z dzieckiem na rękach nie należało do najłatwiejszych czynności, ale zawsze jego ukochana córeczka mogła się szarpać i wytrącać mu coś z dłoni. Tymczasem Thea była aniołkiem i z zaciekawieniem obserwowała krzątaninę swojego ojca. Tak dla odmiany. Zastanawiał się przez moment, czy może postawić jeszcze wino, ale nie rozpakowali kieliszków, a poza tym... Jakoś nie miał ochoty na alkohol w towarzystwie rodziny, która pod wpływem procentów mogła zapomnieć o ich umowie i zacząć wywlekać sprawy, których w taki dzień wywlekać nie powinni.
    Uśmiechnął się na widok schodzącej po schodach Elle, a w myślach przyznał, że nigdy nie będzie miał jej dość, a jego żona jest ucieleśnieniem jego marzeń, których nawet nie śmiałby mieć.
    - Wyglądasz zjawiskowo. Jak zawsze – powiedział, ale nie zdążył dodać nic więcej, bo w domu rozległ się dźwięk dzwonka.
    Przywitał się z teściami, choć wciąż nie potrafił być zbyt wylewny w stosunku do nich. Oczywiście pamiętał, że Alison zawsze starała się być po jego stronie, zwłaszcza na początku, gdy dopiero poznawał swoją córeczkę, ale wszystko, co stało się po tym...
    Pozwolił kobiecie wziąć Theę na ręce, a sam w tym czasie przywitał się ze swoją siostrą. Kate zupełnie zignorował. Nie planował w żaden sposób się z nią spoufalać po tym, co chciała zrobić. Zresztą, nie wiedział jak się zachować, bo to było ich pierwsze spotkanie od tamtego momentu.
    - No, no, braciszku, ty i muszka? Musisz naprawdę kochać swoją żonkę – roześmiała się Tilly, na co Arthur pokręcił głową i dał jej pstryczka w nos. – Och, macie takie same sukienki! Jeju, jakie to urocze! – zapiszczała brunetka, podchodząc do Elle i obejmując ją na powitanie.
    - Rozgośćcie się na tarasie, za chwilę do was dołączymy – poprosił, wskazując dłonią na szklane drzwi prowadzące do ogrodu, a sam ujął dłoń Elle, wycofując się w stronę kuchni i delikatnie ciągnąc ją za sobą.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  153. - Słucham? Skarbie, już jesteś dla nich najlepszą mamą. I stworzymy własne wspomnienia, w których nasze dzieci będą szczęśliwe – odparł, nie wierząc, że Elle może mieć tego typu wątpliwości. Okej, nie raz to słyszał, pierwszy raz wtedy, gdy mieli wykąpać razem Theę, czego ich córeczka nie lubiła. Villanelle powiedziała wówczas, że jest złą matką. Kolejny raz gdy urodził się Matty, ale… Arthur tak nie myślał. Nie było na świecie ludzi idealnych, każdy popełniał błędy, a wychowanie dzieci było najtrudniejszym zadaniem, z jakim przyszło im się zmierzyć w, bądź co bądź, krótkim życiu. Nie wiedział jedynie, jak podobnego myślenia nauczyć Elle. Zwłaszcza, że przecież wszystko naprawdę było w jak najlepszym porządku.
    - I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – wymamrotał, kręcąc głową z niedowierzaniem, ale mimo zrobił to z uśmiechem. Wciąż nie ufał siostrze w stu procentach, ale jakaś jego część chciała popracować nad ich zniszczoną relacją. Dlatego zaprosił ją bez wahania. Teraz, gdy wszystko zaczynało się układać, nie wyglądało na to, by obecność Tilly miała wprowadzić niepotrzebne rodzinne spięcia. Alison była z Larry’m, Mathilde rozstała się z Henry’m i choć nie było idealnie, wszechświat powoli wracał na znane sobie tory. – Lizus – mruknął i wytknął siostrze język. Zrobiła to samo, a potem skierowała swoją uwagę na bratanicę, wyraźnie zachwyconą szumem wokół jej malutkiej osoby. Thea zapiszczała wesoło na widok dużego prezentu i klasnęła w rączki, a Tilly jej zawtórowała, śmiejąc się przy tym głośno. W ogóle w domu zapanował gwar, którego Arthur się nie spodziewał i o ile nie przepadał za ludźmi jako takimi, musiał przyznać, że było w tym coś miłego. Rodzinna atmosfera bardzo mu się udzielała, na tyle, że do kuchni wchodził z szerokim uśmiechem na ustach, nie mogąc się go pozbyć.
    - Ja? Chciałbym jedynie powiedzieć swojej cudownej żonie, że jest spełnieniem moich marzeń i kocham ją nad życie – wymruczał, napierając na ukochaną i pochylając się na nią na tyle, że ich wargi złączyły się w krótkim, acz namiętnym pocałunku. – Hmm… Myślę, że powinniśmy zacząć od toastu na cześć naszej równie cudownej córeczki i obiadu, tort może być na deser. A toast wzniesiemy oranżadą, bo bez alkoholu nasza zwariowana rodzinka będzie grzeczniejsza. Wino możemy wypić sami, to będzie nasz mały sekret – roześmiał się i otworzył lodówkę, po czym wysunął szufladę, by pokazać blondynce, co takiego w niej ukrył. Dwie butelki wina były w zasadzie gotowe do spożycia, biorąc pod uwagę, że od wczorajszego wieczoru zdołały się naprawdę porządnie schłodzić, ale wypadało choć przez chwilę zachować pozory. Poza tym, jako że Elle wyglądała na naprawdę zestresowaną, wątpił, że bez szemrania przystanie na jego propozycję. Przynajmniej póki wszystko nie będzie podane do stołu. – Ja też kochanie. Wiesz… Zaczynam się też przekonywać do swojej małej siostrzyczki. No i… Ona chyba chce zaplusować u ciebie – zauważył i przesunął palcem po linii szczęki dziewczyny, by za chwilę palec zastąpić wargami.
    W tej samej chwili z elektronicznej niani dobiegł dźwięk niemowlęcego marudzenia.
    - Pójdę do niego – powiedział, uprzednio wzdychając cicho i jeszcze raz musnął policzek żony, po czym odsunął się i udał się na górę, do pokoju Matta. – Hej, mały książę, już się wyspałeś? – rzucił, pochylając się nad synem. Chłopiec przeciągnął się rozkosznie i otworzył oczy, a chwilę później w pokoju rozległ się głośny, niezadowolony płacz. Arthur wziął dziecko w swoje ramiona i zszedł z powrotem do kuchni, by wyjąć z lodówki mleko o podgrzać je w mikrofalówce, przez cały ten czas opierając Matta na swoim obojczyku i kołysząc go delikatnie.

    Artie & Matty ♥

    OdpowiedzUsuń
  154. Lecz czy to właśnie nie przez to wszystko człowiek czuł, że żyje? Jerome odnosił wrażenie, że to dopiero przy Jen może doświadczać wszystkiego, co miał do zaoferowania świat, wszystkich jego barw, nawet jeśli te zawierały w sobie również odcienie szarości. Z Jennifer bowiem wszystko wydawało się być łatwiejsze, ale też pełniejsze i bardziej wyraziste. Wreszcie takie, jakie być powinno.
    — Z Barbadosu — wyjaśnił, a przekonawszy się już, w jaki sposób większość mieszkańców Wielkiego Jabłka reagowała na tę informację, zaraz dodał: — Wbrew pozorom, to wcale nie tak daleko stąd. Cztery godziny lotu samolotem.
    Ciekaw był, co na to powie Vilanelle. Wszyscy bowiem, bez najmniejszego wyjątku, dziwili mu się, że z własnej i nieprzymuszonej woli opuszczał to rajskie miejsce na rzecz rzekomo szarej i burej metropolii. Może młoda kobieta miała okazać się wyjątkiem potwierdzającym regułę? Nie znała jeszcze jednak powodu, dla którego się tu znalazł, a ten bez wątpienia rzucał nowe światło na całą sprawę i pozwalał wiele zrozumieć. Przynajmniej tym, którzy doświadczyli czegoś podobnego. A patrząc na Vilanelle i jej dzieci, można było podejrzewać, że była ona właśnie taką osobą.
    — Bo nie mam. A przynajmniej do niedawna nie miałem — przyznał z uśmiechem, wcale nie czując się urażonym tym pytaniem. Chwilowo oparł się o kontuar, za którym znajdowało się jego stanowisko pracy i z pewnej odległości spoglądał na siedzącą na fotelu kobietę, dobrze wiedząc, że wyróżniał się na tle pozostałych fryzjerów. Cóż, jego palce najprawdopodobniej nawet nie zmieściłyby się w oczka nożyczek. — Wcześniej pracowałem z ojcem na kutrze rybackim, a sezonowo również na różnych budowach. Podobny plan miałem co do Nowego Jorku. Miałem wrócić tutaj na wizie pracowniczej, zatrudniony przez takiego jednego dewelopera przy budowie nowego centrum handlowego. Problem w tym, że facet mnie oszukał. Dał umowę na miesiąc, więc wizę otrzymałem na tyle samo. Żeby jakoś ratować sytuację, razem z Jen, moją narzeczoną, zaczęliśmy starać się o wizę narzeczeńską i proszę, jednak jestem — oznajmił i zaśmiał się krótko, rozkładając ręce w geście prezentującym jego własną osobę. — Zostałem co prawda na lodzie, bez pracy… Ale napatoczyłem się na Jaspera w barze i od słowa do słowa zostałem jego sekretareczką — wyjaśnił i odetchnął; mówił dużo, nawet bardzo dużo jak na siebie, kiedy zazwyczaj był dość oszczędny w słowach. Żeby jednak Vilanelle zrozumiała, jakim cudem ktoś taki jak on znalazł się w prestiżowym salonie fryzjerskim, musiał nakreślić jej całą sytuację, od początku, aż do samego końca.
    Sięgnąwszy po kubek z kawą, tym razem słuchał uważnie tego, co miała do powiedzenia przyjaciółka Jaspera. Nie wyłapał momentu zawahania, kiedy nazwała samą siebie jedynaczką, ale zauważył, że nie wspomniała bezpośrednio o ojcu, wymieniając za to wyraźnie imię mężczyzny, który ją wychował. A to samo w sobie nasuwało już pewne podejrzenia, których Jerome bynajmniej nie zamierzał teraz rozjaśniać. Nie na tym, wyjątkowo świeżym i wczesnym etapie znajomości, kiedy on i Vilanelle po raz pierwszy widzieli się na oczy.
    — Pewnie ludzie mówią ci, że nie widać, żebyś była jedynaczką? — zauważył. Sam znał kilka osób, które doskonale łamały ten stereotyp i kiedy ludzie dowiadywali się, że dana osoba nie posiadała rodzeństwa, potrafili być w ciężkim szoku.
    — To idealnie, bo dawno niczego nie wrzucaliśmy. — Marshall obrócił się na pięcie, by odstawić kawę i sięgnąć po pozostawiony na biurku aparat, kiedy ponad muzykę cicho płynącą z włączonego radia, wybił się dźwięk tłuczonego szkła. Brunet skrzywił się mimowolnie, powoli odkładając kubek i zerknął w stronę fotela zajmowanego przez blondynkę; obok kwitła wilgotna kałuża pełna odłamków szkła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Elle, zostaw, zaraz to posprzątamy — zaprotestował Jerome – używając zdrobnienia, które to dosłyszał podczas rozmów w salonie – widząc, że kobieta już kucnęła przy kałuży, wybierając co większe fragmenty stłuczonej szklanki. — Kosz jest tam — wskazał z pewną rezygnacją, podejrzewając, że ta i tak go nie usłucha i przez to zwrócił się w stronę dzieci, które zgodnie, jedno po drugim, poczynając od młodszego Matty’ego, zapuściły tak zwaną syrenę.
      — No dobrze. — Biorąc się pod boki, dwudziestoośmiolatek wyglądał tak, jakby właśnie szykował się do sprostowania niebotycznie trudnemu zadaniu i cóż, tak w istocie było. Porzucając iście superbohaterską pozę, ostatecznie ruszył w kierunku Thei, bowiem coś podpowiadało mu, że będzie mu ją łatwiej uspokoić. Mały Matthew… Matthew zdecydowanie wyglądał na kogoś, kto w tym momencie potrzebował mamy. Wyłącznie mamy.
      — Już, już… — wymruczał Jerome, kucając przy nosidełku. Odsunąwszy całkowicie kocyk, ostrożnie wyjął z niego dziewczynkę, biorąc ją na ręce. Podnosząc Theę, wiedział, dlaczego jeszcze nie ruszył w stronę chłopca. Był on tak mały i kruchy, iż Jerome miał wrażenie, że po prostu zrobi mu krzywdę. Thea natomiast swoje już ważyła i co ważniejsze, stabilnie trzymała główkę, przez co układając ją sobie nieco wygodniej i trzymając pod pupę, Marshall ruszył w powolną i lekko kołyszącą przechadzkę po salonie, mając nadzieję, że to pomoże w odciągnięciu uwagi dziecka od niedawnych hałasów.
      — Popatrz, jakie my tu mamy fajne rzeczy — powiedział, podchodząc z wciąż płaczącą Theą do niewysokiej, przytwierdzonej do ściany półki, na której stały swego rodzaju popiersia z perukami ułożonymi w wymyślne fryzury. — Mama pewnie wkurza się, jak ciągniesz ją za włosy. Proszę — zgadł, a następnie wsunął w dłoń dziewczynki grubego, rudego loka. — Tą panią możesz szarpać do woli — zachęcił, kontrolnie zerkając na Elle, podczas gdy Thea dziarsko chwyciła loka i rozprostowała go jednym szarpnięciem, już ni to płacząc, a ni to trochę uśmiechając się pod małym nosem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  155. - Oczywiście, że się cieszę. Tylko nie z tego, że dogadujecie się moim kosztem – odparł z rozbawieniem, ale mimo wszystko nie pozwolił uśmiechowi zniknąć z twarzy. To było zwyczajnie miłe. Razem z Elle w ciągu ostatniego roku przeżyli tak dużo, że rodzinna atmosfera była odmianą, której potrzebowali. A przynajmniej Arthur jej potrzebował, zwłaszcza, że jakiś czas temu zauważył przecież, że jego psychika ponownie robi się dość zwichrowana. Spokój mógł go uratować w dosłownym znaczeniu, bo im mniej się działo, im bardziej poukładane robiło się wspólne życie Morrisonów, tym lepiej nie tylko dla Arthura, ale też dla jego najbliższych.
    - Jasne, będziesz łatwiejsza – roześmiał się cicho i zdołał jeszcze wycisnąć pocałunek na wargach ukochanej, a potem zniknął na piętrze.
    Trochę żałował, że nie słyszy rozmów odbywających się na tarasie. Nie miał się, oczywiście, czym martwić, głównie jeśli chodziło o jego przeszłość i długi język Tilly, ale Elle wiedziała wszystko, co powinna wiedzieć i nie chodziło właściwie o to. Pierwszy raz natomiast odczuł dziwną potrzebę poznania wybranka Alison, do którego kobieta wróciła po tylu latach rozłąki. Jakby nie patrzeć, Larry w świetle prawa był teściem Arthura i powinni choć trochę czasu spędzić w swoim towarzystwie. Chyba.
    Słysząc dzwonek do drzwi obejrzał się za siebie i odruchowo chciał ruszyć, żeby otworzyć, ale w tym samym momencie piknięcie oznajmiło, że mleko jest gotowe. Zostawił więc powitanie gościa Elle, a sam ułożył Matthew w swoich ramionach i wsunął smoczek butelki między maleńkie usteczka, z zadowoleniem obserwując, jak synek chłepce mleko. Gdyby tylko wiedział, co się stanie, zapewne przekazałby dziecko Elle i zająłby się przybyszem sam, ale… Chyba nikt nie mógł się tego spodziewać. Arthur podświadomie przygotował się nawet na niezapowiedzianą wizytę Henry’ego, ale nie na to…

    Mężczyzna schował za plecami bukiet róż i uśmiechnął się, słysząc, że ktoś przekręca zamek. Odsunął się nieznacznie, by Vill nie uderzyła go drzwiami i jeszcze raz szybko się rozejrzał, pełen podziwu dla dziewczyny. Jeśli wierzyć słowom Kate, Madisson odniosła tak wielki sukces w architekturze, że w tym wieku było ją stać na taki dom, w dodatku bez niczyjej pomocy. Po tylu latach może związek nie wchodził w grę, ale była ważnym elementem jego ówczesnego życia i… I po prostu pragnął ją zobaczyć. Dowiedzieć się, czy spełniła swoje marzenia, zobaczyć jak bardzo się zmieniła, a jeśli istniała taka możliwość… Może stać się nie tylko wspomnieniem, ale i jej przyszłością.
    W pierwszym momencie jej nie poznał; z jasnymi włosami wyglądała zupełnie inaczej. Uśmiechnął się więc dopiero po chwili i wyciągnął przed siebie kwiaty.
    - Cześć, Vill – zaczął, robiąc pół kroku do przodu, żeby zmniejszyć dystans między nimi. Miał nadzieję, że go rozpozna. Choć było to dawno, a Louis był zmęczony podróżą, liczył na to, że po prostu Villanelle wyczuje, że to on. – Pamiętasz mnie jeszcze?

    Artek i jakiś fagas z Genewy

    OdpowiedzUsuń
  156. Jaime powolnym krokiem szedł za wycieczką i rozglądał się po ścianach, oglądając mury, obrazy i inne rzeźby, które wisiały sobie spokojnie od wielu, wielu lat. Aż dziwne, że faktycznie nikt się tu nie włamał. Cóż, ten budynek nie był jakimś muzeum chronionym przez grupę ochroniarzy. Okej, widzieli tu takich kilku, ale zdecydowanie więcej mieli kamer. A czy jakiś lepszy haker nie dałby sobie z nimi rady? Nie żeby Jaime się na tym jakoś specjalnie znał czy coś, po prostu oglądał jakieś seriale czy filmy i wierzył, że ktoś, kto bardziej ogarnia informatykę, byłby w stanie się pobawić monitoringiem, a w konsekwencji zwinąć to i owo. Bo jakoś Moretti nie sądził, że te wszystkie przedmioty, które się znajdowały w tym miejscu, są bezwartościowe. To znaczy dla niektórych, jak na przykład dla Elle, sam budynek był bardzo wartościowy i zapierający dech w piersiach. Dla Jaime'ego tak nie było, jego bardziej interesowały tajemnicze wydarzenia, jakie miały tu miejsce na przestrzeni lat.
    Uśmiechnął się kącikiem ust w dość tajemniczy sposób, kiedy Villanelle spytała, co miał na myśli. Nawet nie musiał jej odpowiadać słownie, aby dziewczyna zrozumiała, co faktycznie chodziło mu po głowie. Tak, to był naprawdę głupi pomysł, który nie miał prawa się ziścić, nie było możliwości, absolutnie żadnej, aby plan wszedł w życie, a co dopiero, aby się powiódł. Jaime robił w życiu wiele szalonych rzeczy, ale to? To mogło naprawdę postawić ich przed sądem. Co tam bójki, to były sprawy, które raz czy dwa skończyły się sprawą w sądzie, ale zazwyczaj Jaime płacił odszkodowanie, po czym on i ten drugi rozchodzili się w swoje strony. Natomiast to, co mogłoby się tutaj wydarzyć? Mogło się bardzo źle skończyć.
    - Wiem, że moglibyśmy mieć ogromne kłopoty, dlatego nic już więcej nie mówię - wzruszył ramionami i odwrócił na chwilę od niej wzrok. Ale kiedy usłyszał, co dalej mówiła Elle... No nie spodziewał się po niej tego. Znaczy okej, mogła mieć swój pomysł, plan, ale to nie znaczyło, że chciała go wykonać.
    Chociaż mógł być nieco zadowolony z tego, co mówiła Elle. Odpowiedzialna matka, żona, studentka, która dążyła do jak najlepszych ocen i wygrywania konkursów... myślała o włamaniu?
    - Oczywiście, że prościej byłoby wejść tam tymi drzwiami - powiedział, szepcząc razem z nią. Trochę się nawet pochylił, aby jeszcze bardziej ściszyć głos, ale też, żeby Villanelle wciąż go dobrze rozumiała. - Tylko mają tu pełno kamer. Jak zobaczą, że ktoś przy nich majstruje, to zaraz zlecą się ochroniarze z pytaniami i cholera wie, po co jeszcze. Możemy mieć pecha i wezwą policję, a tam może nie być tak kolorowo - westchnął i zamknął na chwilę oczy. Zaraz jednak podniósł powieki i znów na nią spojrzał. - Oczywiście nie mamy pewności, czy przy drugim wejściu ich nie ma - dodał zrezygnowany. - Jeśli zaczniemy pytać, to się domyślą, idiotami chyba nie są, nie? Przynajmniej nasi wykładowcy.
    Bardzo chciałby tam wejść, ale to chyba naprawdę było niemożliwe. Nie bez zgody miasta, przewodnika czy kogo tam. I też nie bez wiedzy innych.

    [Nie wiem, dlaczego, ale jak pisałam, że Jaime pochyla się nad Elle, to nasunęła mi się myśl o Judy i Nicku ze “Zwierzogrodu” :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  157. Czuł, że jest na przegranej pozycji i nie miał pojęcia co może jeszcze zrobić, aby odkupić jakoś swoje winy. Elle go nienawidziła i choćby dał jej właśnie gwiazdkę z nieba albo położył się przed nią krzyżem błagając o wybaczenie, niewiele by to dało. Miał nadzieję, że dziewczyna po prostu potrzebowała czasu i za kilka dni, tygodni, być może nawet i miesięcy, zrozumie, że to nie on ją upokorzył i poniżył i że kompletnie nie miał wtedy wpływu na to co mówi o robi.
    - Mówią, że od nienawiści do miłości tylko jeden krok – uśmiechnął się słabo, skacząc bezsensownie po kanałach kablówki. Nie zamierzał brać jej na litość i darował sobie dalsze ckliwe opowieści. Opowiedział jej o swojej przeszłości i w pewien sposób się tym usprawiedliwiał, a jeśli nawet to nie przynosiło oczekiwanych rezultatów, nie było najmniejszego sensu w dzieleniu się z nią swoimi problemami.
    - Nie zrobiłbym jej krzywdy, o to się nie musisz martwić. Moja choroba jest inna niż Arthura i nie mam żadnych omamów, to mania wyższości i na dzieciach się nie odbija – westchnął, kompletnie nie pojmując skąd w ich rozmowie pojawił się nagle temat córki Elle. Stanowił zagrożenie dla każdego kto miał od jednego dnia do 13 lat życia, nawet jeśli był całkowicie zdrowy i poczytalny.
    - Zawsze możesz wrócić do pracy u mnie – zaoferował niepewnie, choć wątpił, że dziewczyna będzie chciała mieć z nim cokolwiek wspólnego. Upokorzył ją na oczach jej współpracowników i nie zdziwiłby się, gdyby nie chciała mieć do czynienia z każdym oddziałem jego korporacji – Wystawiłem ci bardzo dobre referencje, nie musisz bać się chodzić na rozmowy, nikt nie wie o tym co się wydarzyło u mnie, a nawet jeśli, świat byłby po twojej stronie – dodał, sięgając po leżącą na drewnianej ławie paczkę papierosów. Ta rozmowa kosztowała go zdecydowanie zbyt dużo nerwów i musiał odreagować choć w ten sposób. Arthur odciął go nie tylko od środków odurzających, ale i ukochanego whisky, przez co przeklinał go w duchu jeszcze bardziej.
    - Skoro moje towarzystwo aż tak cię rani i doprowadza do takiego stanu jak teraz, to naprawdę powinniśmy ustalić z Arthurem, że to koniec zabawy w ciepły dom i odwyk. Jestem dorosły i zamierzam sam o sobie decydować, więc spokojnie, jeszcze dzisiaj wasze życie wróci w końcu do normy – dodał, z trudem obserwując jak słaba i bezbronna się przez niego stała. Jeśli tylko miałby jakiś magiczną różdżkę, cofnąłby czas i nie doprowadził do tej całej farsy, ale pewnych rzeczy nie był w stanie kupić nawet za swoje miliardy. Nie potrafił prosić o przebaczenie w inny sposób niż poprzez zaoferowanie jakiejś korzyści finansowej i zamiecenia sprawy pod dywan, czyniąc dokładnie tak, jak robili to wszyscy członkowie jego rodziny.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  158. Szczerze mówiąc, przyleciał do Stanów w konkretnym celu. Kiedy tylko Kate oznajmiła, iż Elle jest samotna, nie myślał długo. Pragnął wrócić do Genewy z nią u boku, spełnić jej marzenie o przeprowadzce i po prostu przy niej być.
    Nie spodziewał się natomiast takiego przyjęcia. Oczywiście, domyślał się, że będzie zaskoczona, głównie o ten element zaskoczenia mu chodziło, ale liczył, że choć trochę ucieszy się na jego widok. Zanim ich kontakt się urwał mógłby przysiąc, że wciąż był dla niej ważny, nawet mimo ciąży z innym mężczyzną. Czy możliwe, że tak bardzo się pomylił? Czy narodziny dziecka zmieniły cokolwiek względem tamtego człowieka?
    - Niespodzianka – powiedział z uśmiechem, wyciągając kwiaty w jej stronę i mając nadzieję, że je przyjmie. Po chwili jednak mina mu zrzedła i odruchowo zerknął ponad jej głową do wnętrza domu, ale nikogo nie zobaczył. – Och, myślałem, że… Wybacz, kiedy Kate zadzwoniła… Chciałem przy tobie być, skoro mnie potrzebujesz. Nie rozumiem tylko, dlaczego to nie ty zadzwoniłaś, dlaczego musiała zrobić to twoja ciotka – westchnął, przenosząc spojrzenie z powrotem na Villanelle. – Ale nieważne. Jestem – wzruszył lekko ramionami i zrobił kolejny krok do przodu, by znaleźć się bliżej blondynki.

    Spodziewał się, że Elle pojawi się w kuchni po tort. Skoro Connor już się pojawił, nie powinna z tym zwlekać, zwłaszcza, że przecież chciała, by wszystko było idealnie. Początkowo nie zwracał jednak uwagi na zwlekanie żony, zbyt pochłonięty widokiem jedzącego synka. Dopiero kiedy Matty zasnął, Arthur odstawił butelkę na blat wyspy kuchennej i ostrożnie przełożył chłopca tak, by oprzeć go na swoim barku, uprzednio podkładając pod jego główkę tetrową pieluszkę. Wtedy też spojrzał na korytarz prowadzący do drzwi wejściowych i powoli ruszył w tamtą stronę, zaciekawiony tym, co mogło zatrzymać Elle tak długo.
    Bukiet róż od razu rzucił mu się w oczy i nie wiedzieć czemu, w pierwszej chwili pomyślał, że to Bolton. Włosy jednak były za jasne jak na faceta z tamtego zdjęcia i tylko dlatego stłumił kiełkującą w nim złość, uznając, że przecież nie może wściekać się na każdego, kto odezwie się do jego żony. Kwiaty trochę go podkręcały, ale wyciąganie pochopnych wniosków już raz przecież doprowadziło do tragedii.
    - Co się dzieje, kochanie? – zapytał, przytrzymując Matta jedną ręką, a drugą obejmując Elle w pasie i stając obok niej w drzwiach. Zmierzył przybysza spojrzeniem od stóp do głów i uniósł jedną brew, uśmiechając się nieco ironicznie. – To miłe, że przyniósł pan naszej córeczce kwiaty, ale roczna dziewczynka chyba nie doceni ich urody – rzucił, przechylając lekko głowę. – Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale kim pan jest? – dodał, obserwując uważnie, jak mężczyzna cofa się o krok i opuszcza bukiet. Wzrok miał przy tym rozbiegany, jakby koniecznie chciał coś znaleźć i zatrzymał go dopiero na synu Morrisonów. Tak przynajmniej myślał Arthur. W rzeczywistości Louis spoglądał na lewą dłoń, którą brunet podtrzymywał Matta, a na której niezmiennie widniała obrączka.
    - Och… Wy… Vill, to twój mąż? – spytał cicho gość.
    - Oczywiście, że jej mąż. Myślałem, że wszyscy znajomi już wiedzą, trochę minęło – wymamrotał Morrison i zerknął na Elle, unosząc brwi. – Vill? Elle, kto to jest?

    Artek, który nie ogarnia ♥

    OdpowiedzUsuń
  159. Zmarszczył czoło, próbując skojarzyć imię z konkretną historią, którą Elle mogła mu opowiadać. Bezskutecznie, dopiero wyjaśnienie rozjaśniło mu w głowie na tyle, że stracił resztki uśmiechu, a Arthur wbił spojrzenie w przybysza, nie potrafiąc oderwać od niego spojrzenia. Nie był zazdrośnikiem, uważał, że każdy potrzebuje wolności, a Elle miała prawo mieć znajomych, ale… Kolejny raz trafiał na kogoś, kogo Villanelle kiedyś darzyła uczuciem. Mniejszym czy większym, liczył się sam fakt, że to nie była pierwszyzna. Przez Nica stał się psycholem, Bolton był przy dziewczynie wtedy, kiedy nie było Arthura, a teraz… Teraz stał przed nimi facet, który rozbudził w blondynce marzenie o Genewie. Każdy z nich był dla niej ważny, a to, że była akurat żoną Morrisona nie znaczyło wcale, że ich widok nie mógł rozbudzić na nowo dawnych uczuć. Prawda?
    - Louis – powtórzył i zacisnął zęby, po czym uśmiechnął się sztucznie. – Jestem Arthur. Jeszcze nie wiem, czy miło mi cię poznać, ale po kwiatach wnoszę, że raczej nie – powiedział, robiąc krok do przodu. Puścił Elle i wyciągnął rękę w stronę blondyna, a ten, zbyt zszokowany, żeby zrobić cokolwiek innego, uścisnął dłoń bruneta, opuszczając kwiaty. – Spokojnie, kochanie. Nikogo nie będziemy zabijać… Dzisiaj – dodał, wycofując się i obejmując Elle, po czym przycisnął wargi do jej skroni i odetchnął głęboko. Zapach ukochanej i syn w ramionach pozwalał mu się uspokoić. Trochę, ale ważne, że powstrzymał w sobie odruch rzucenia się na Kate z pięściami. Nie liczyło się, że jest kobietą. W oczach Arthura stała się nikim.
    - Powinienem iść – wymamrotał Louis i zrobił krok do tyłu.
    - Nie, nie, wejdź, Louis. Pewnie lot był męczący… Wejdź, rozgość się, za chwilę zajmiemy się gośćmi – odparł Arthur i odsunął się z przejścia. Louis spojrzał najpierw na Elle, a potem na bruneta i niepewnie wszedł do środka. Arthur zamknął za nim drzwi kopnięciem i dziarskim krokiem ruszył do salonu, gdzie ostatnim razem słyszał Kate i Alison. – Kate, ktoś do ciebie. Podobno dzwoniłaś do starego przyjaciela i postanowił cię odwiedzić – wycedził, zatrzymując się w połowie dzielącego ich do tej pory dystansu. Matt zaczynał się robić nieco uciążliwy, a Arthur szukał okazji, żeby przekazać syna komukolwiek i wykopać Kate z tego domu raz na zawsze. – Wskaż mu miejsce, a my z Elle przyniesiemy tort. Mamo, weźmiesz Matta? – spytał, ale zanim Alison zdążyła odpowiedzieć, Arthur podszedł do niej i ostrożnie przekazał kobiecie synka, a następnie wycofał się z salonu, po drodze ściskając dłoń Villanelle i ciągnąc ją za sobą w stronę kuchni. – Spokojnie, kochanie, spokojnie. Nikogo nie będziemy zabijać… Dzisiaj – wymamrotał, zatrzymując się dopiero przy wyspie kuchennej i przytulając Elle do siebie. Oparł policzek na czubku jej głowy, uspokajającymi ruchami gładząc jej plecy. – Ale proszę, powiedz, że jutro bez żadnych wyrzutów sumienia będę mógł skopać jej to intryganckie dupsko… Przepraszam, Elle, ale nienawidzę twojej ciotki. Z całego, kurwa mać, serca jej nienawidzę…

    wściekły Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  160. Nie miał pojęcia, dlaczego to zrobił. Dawny on wykopałby Louisa za drzwi, potem wygoniłby wszystkich, którzy przyszli na urodziny Thei, a na sam koniec poszedłby… Gdziekolwiek. Najbardziej prawdopodobna wydawała się siłownia, na której nie musiałby się hamować i bez przeszkód wyżyłby się na wszystkim, co wpadłoby mu w ręce.
    Ale Arthur się zmienił. Rozmowa o rozwodzie, wyprowadzka Elle, ryzyko, że mógłby stracić miłość swojego życia i dwoje cudownych dzieci przez własną głupotę… Zmieniły go. Starał się nie działać pochopnie i nad wszystkim rozmyślać na zimno. Okej, może raz mu nie wyszło, dokładnie wtedy, gdy postanowił pobić Blaise’a po tym, jak zachował się w stosunku do jego żony i nawet przemyślenie tego w niczym nie pomogło, ale teraz było inaczej. Nie zrobiłby burdy na urodzinach własnej córeczki.
    - Wiem, kochanie – odparł, odsuwając się nieznacznie od Elle. Ujął jej twarz w dłonie i opuścił głowę, by spojrzeć prosto w jej ciemne oczy. – Spokojnie, przestań, przecież wiem. Ufam ci. Poza tym… Znam cię, wiem, że nie spieprzyłabyś dnia, który miał być idealny. Kocham cię, przestań – wymamrotał i ponownie ją do siebie przytulił, na moment przymykając powieki. Nie dziwił się, że Elle nie chce widzieć Kate, bo sam nie był pewien, jak się zachowa w chwili, gdy zobaczy ją ponownie. Ale z całej siły chciał stłumić wszystko w sobie. Bo miało być dzisiaj dobrze, a nie koszmarnie.
    - Poczekaj, poczekaj – zaczął i ujął dłonie ukochanej, po czym uniósł je do swoich ust i ucałował opuszki palców. – Wiem, ja też nie chcę, ale… Pamiętaj, że dzisiaj chodzi o Theę. Nie wiem jak ty, ale ja nie pozwolę, żeby ktoś taki jak Kate zepsuł urodziny naszej córeczki, więc zamierzam pomóc mojej księżniczce zdmuchnąć świeczki na tym torcie, który na pewno jest cudowny, a twoją ciotkę wypieprzę zaraz po przyjęciu i… Nie dam jej więcej cię skrzywdzić, obiecuję. Pamiętaj, że jestem tuż obok, kochanie i jeśli poczujesz, że tracisz siły, powiedz mi o tym, a ci pomogę. Ale nie dawaj jej tej satysfakcji, proszę. Weźmy tort i wróćmy tam szczęśliwi, tak jak powinno być – mówił cicho, co chwilę całując jej dłonie, nadgarstki i przedramiona, jakby te delikatne muśnięcia miały w czymkolwiek pomóc.
    - Hej, Art, wszystko w porządku? – usłyszał za plecami i zerknął za siebie. Tilly stała w wejściu i patrzyła na nich zmartwionym wzrokiem.
    - Nie, ale za chwilę będzie – odparł, a w jego głowie zapaliła się żaróweczka. Nie potrafił powstrzymać przy tym łobuzerskiego uśmiechu. – Wiesz, będę miał później dla ciebie pewne… Zadanie.
    - Och, jakie? – spytała podekscytowana i klasnęła w dłonie. – Podoba mi się ten uśmieszek, braciszku. Jak bardzo podłe to będzie? Mogę się pobawić w przebieranki? Ktoś ucierpi? Fizycznie czy psychicznie? Proooooszę, powiedz – wyjęczała, dopadając jego ramienia i podskakując niczym małe dziecko, które chce zabawkę.
    - Co ty na to, Elle? Wiesz, jaka podła potrafi być moja siostra, a Kate… Zasłużyła na to jak nikt inny – zauważył, wbijając spojrzenie w ukochaną, a Tilly pisnęła z radości.
    - Elle, Elle, pozwól mi, proszę! – wyrzuciła z siebie, wieszając się na szyi bratowej.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  161. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby doktor Retson skróciłby o głowę. Cztery lata temu trafiając na jego oddział obiecał mu, że zgłosi się na najbliższy z możliwych terminów, poddając się operacji. To samo obiecał mu trzy lata temu, dwa lata temu i w zeszłym roku. Dlaczego unikał tego zabiegu jak ognia? Może dlatego, że nikt nie dawał mu szansy, że po niemal dwóch godzinach spędzonych pod narkozą, na stole operacyjnym, będzie lepiej. Mogło być, ale niekoniecznie musiało skończyć się to szczęśliwie.
    Siadając na wózku inwalidzkim odetchnął z ulgą i posłał pocieszający uśmiech w kierunku Villanelle. To już drugi raz w przeciągu kilku dni, kiedy za żonę bruneta brano zupełnie inne kobiety. Nie był z tego powodu wściekły, ale czy Willow przypadłoby to do gustu?
    — Nie dzwoń, proszę. Niepotrzebnie się zestresuje, a ja jeszcze dzisiaj do niej wrócę. Tam na spokojnie wszystko wytłumaczę, a Ty masz się niczym nie przejmować. Wyjdę stąd cały i zdrowy, przyjmując Cię za kilka dni w salonie. — zadeklarował, wiedząc doskonale, że swoich wiernych klientek nie odda w żadne inne ręce.
    Znał ten plan działania. Obejrzą mu kolano, zrobią prześwietlenie, być może będą chcieli je nastawić, ale w końcu zdecydują, że przez ponad miesiąc musi uczestniczyć w męczących rehabilitacjach, żeby na koniec zgłosić się na operację. Po kilku minutach zawieziono go na salę zabiegową, a tam czekał na niego zmartwiony lekarz.
    — Panie Jasperze, ile ma pan lat? Warto było tak uciekać przed tym zabiegiem? To kolano samo nie doprowadzi się do porządku.
    — Mam dwadzieścia osiem, ale czy dał mi Pan gwarancję, że ta operacja w czymś pomoże? Wiem, że miałem jedną z najpaskudniejszych kontuzji, jednak nie chciałem cierpieć bardziej.
    — Teraz mogę dać, bo zrobimy to bezboleśnie i laserowo, lecz nie w tym szpitalu. Pracuję jeszcze w takim prywatnym ośrodku, gdzie jest najlepszej jakości sprzęt. Ileż można się męczyć? Maść i leki przeciwbólowe niedługo nie będą dawały żadnej ulgi. Może warto zawalczyć o siebie, żeby później nosić żonę na rękach albo biegać za własnymi dzieciakami? — Retson obrócił się na stołku, szykując odpowiednie narzędzia.
    Najpierw powinien otrzymać odpowiedzi na owe pytania. Czy będzie miał kogo nosić na tych rękach? Czy doczeka się własnych potomków? Dziesięć dni dzieliło ich od finału. Cholernie krótkich dni. Po ponad godzinie wypisał się na własne żądanie, gdyż nie chciał leżeć w szpitalu. Miał dosyć tego zapachu, tego koloru ścian, tych wszystkich pacjentów. Wystarczyło mu, że te cztery lata temu, zmarnował ponad dwa tygodnie na tym, aby pozostać pod ciągłą obserwacją specjalistów.
    Wspierając się o kule ortopedyczne, uniósł kontuzjowaną nogę do góry i przedostał się do zmartwionej przyjaciółki. Było mu jej żal, że właśnie przy niej musiała pęknąć ta nieszczęsna rzepka. Miała mnóstwo własnych problemów, a to co wydarzyło się na siłowni, mogło kiepsko wpłynąć na zdrowie Morisson. Co jeśli się załamie albo nie daj Boże dostanie kolejnego zawału?
    — Ej, mała. Głowa do góry! Za sześć tygodni mam operację, a teraz chodź ze mną do apteki. Muszę wykupić wszystkie leki. — wyjął z kieszeni spodni zapełnioną receptę, ucząc się chodzić o czterech nogach.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  162. Żałował, że przyjęcie na siebie chociaż części z rozczarowania swojej żony nie było fizycznie możliwe. Wiedział, że jest zestresowana nie tylko urodzinami, ale też sytuacją z Blaise’m i dzisiejszy dzień miał być idealną okazją ku temu, żeby przestała myśleć o wszystkim, co w ich życiu było złe. Gdyby spodziewał się takiego zwrotu akcji, prawdopodobnie wcale nie wpuściłby do domu rodziny, uznając, że lepiej będzie spędzić urodziny Thei we czwórkę. Spokojnie, bez żadnych dramatów, tak jak od dawna marzyli.
    A tymczasem na tarasie siedziała pierwsza miłość Elle, w dodatku we wszystkim mieszała jej własna ciotka, która już kiedyś zachowała się równie podle. Arthur był wściekły, ale tłumił to w sobie, bo nie chciał pokazać Elle, jak bardzo sam to przeżywa.
    - Dlatego po dzisiejszym dniu Kate musi zniknąć z naszego życia – powiedział cicho, kciukami głaszcząc jej policzki i cicho wzdychając. – Wiem, kochanie, ale rodzina nie zachowuje się w taki sposób. Pamiętasz? To do niej uciekłaś, kiedy dowiedziałaś się o Thei. Ufałaś jej, a ona… A ona próbuje cię zniszczyć… Nas zniszczyć – wyszeptał, by Tilly nie usłyszała. Lepiej, żeby nie wiedziała za dużo o problemach, z którymi musieli się mierzyć. Wciąż nie znała całej historii Elle i Arthura, a Arthur nie spieszył się zbytnio, żeby ją opowiedzieć.
    Słysząc słowa blondynki, Tilly roześmiała się serdecznie i poklepała dziewczynę po ramieniu.
    - Kwiatuszku… Chyba zapominasz, z kim masz do czynienia. Jakakolwiek by nie była, ja jestem sto razy gorsza. Wasze szczęście, że Art i ja się pogodziliśmy i jestem po jasnej stronie mocy. Chcę pomóc, powiedzcie mi tylko, co mam zrobić. Ciociunia pożałuje, że z wami zadarła – stwierdziła, odrzucając do tyłu ciemne włosy.
    Arthur otworzył usta, żeby powiedzieć Elle wszystko, co przyszło mu do głowy, ale w tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka. Morrison zacisnął zęby i spojrzał przez ramię w stronę korytarza prowadzącego do drzwi.
    - Ja to zrobię. Zaraz wrócę – powiedział cicho i ucałował czoło ukochanej. – Zostań z Elle. A jeśli Kate się do niej zbliży, po prostu wydrap jej oczy – mruknął do Tilly, na co siostra zasalutowała z uśmiechem i objęła Elle ramieniem.
    Brunet otworzył drzwi silnym szarpnięciem, jakby sam ten ruch miał pozwolić mu choć w niewielkim stopniu wyładować nadmiar złości. Niewiele to dało, bo nieprzyjemne uczucie uderzyło w niego ze zdwojoną siłą.
    - Co ty tu, do jasnej cholery, robisz? - wycedził przez zaciśnięte zęby i wsunął ręce do kieszeni ciemnych spodni, by nie rzucić się na Henry’ego z pięściami. Kit z Tilly, Elle wyraźnie nie życzyła sobie obecności przybranego ojca, a Madisson powinien to uszanować. – Nie masz w sobie ani trochę przyzwoitości, co? Dostałeś zaproszenie? Kurwa, czy ktokolwiek w ogóle wspomniał ci o przyjęciu? Wpadłeś na to, że skoro to nie my, najwyraźniej nie jesteś tu mile widziany? – warknął, ani myśląc o tym, żeby przesunąć się z przejścia. – Poważnie, Henry… Idź sobie, bo jeszcze chwila, a stracę cierpliwość.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  163. - Lepiej wracaj tam skąd przyszłaś, czarownico, bo Elle może nie być zdolna cię zabić. Całe szczęście ja nie jestem Elle – oznajmiła Tilly i gestem pokazała, że Kate ma się obrócić, a potem wskazała na wyjście z kuchni, drugą ręką mocniej obejmując swoją bratową, żeby dodać jej choć trochę otuchy. – Już, już, nie ma cię tutaj – wycedziła powoli.
    Arthur w tym czasie prychnął głośno, słysząc zdanie padające z ust Henry’ego.
    - Tak, jasne. Wybacz, ale jakoś wierzę żonie bardziej w to, że nie chce ci widzieć, niż tobie, że cię zaprosiła – roześmiał się śmiechem pozbawionym krzty wesołości, ale dźwięk zamarł mu w gardle, gdy zobaczył wiadomość. Pod nazwą widniał numer Elle, który Morrison mógłby wyrecytować bez problemu obudzony w środku nocy, a treść wyraźnie głosiła, że zaprasza swojego nie-ojca na przyjęcie Thei i w istocie przeprasza, że odezwała się tak późno, ale zdecydowała o tym w ostatniej chwili.
    A Arthur, choć miał silny charakter, akurat w tym momencie nie chciał się ukochanej sprzeciwiać. Zwłaszcza, że wydawała się bardzo rozstrojona, a, jak widać, sama nie była do końca pewna, czego chce. Trochę go to wkurzało, bo gdyby wiedział, że zaprosiła Henry’ego, zachowałby się inaczej, ale był pewien, że jego obecność byłaby po prostu przesadą.
    - Przepraszam – wymamrotał i z ciężkim westchnieniem odsunął się z przejścia, wpuszczając Madissona do domu. Poczekał, aż mężczyzna wejdzie do środka i sam ruszył za nim. – Tam jest salon i wyjście na taras. Wszyscy są na zewnątrz. Prezent możesz położyć po lewej stronie razem z innymi. Czekamy na Connora i za chwilę przyjdziemy z tortem – mruknął, nawet nie siląc się na uśmiech i leniwymi gestami pokazując, gdzie Henry ma się udać. Sam natomiast skręcił do kuchni i ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami zatrzymał się w przejściu, wbijając chłodne spojrzenie w Elle.
    - Chciałbym cię zrozumieć, ale mi tego nie ułatwiasz – zaczął, powoli podchodząc do Villanelle. – Najpierw twierdzisz, że nie chcesz widzieć Henry’ego, a potem piszesz mu smsa, żeby jednak przyszedł? Kocham cię, Elle, ale twoje niezdecydowanie zaczyna mnie wkurzać. Skoro wiedziałaś, że się pojawi, mogłaś mnie chociaż ostrzec, żebym nie zachowywał się jak ostatni cham, bo uwierz, miałem ochotę go uderzyć i zrobiłbym to, gdybym nie zobaczył tej wiadomości na własne oczy – wyrzucił z siebie i przeniósł wzrok na Tilly. – Właśnie, Tilly, twój były zaszczycił nas swoją obecnością. Jeśli chcesz wyjść, nie będę miał ci tego za złe – dodał.
    - Przepraszam na chwilę – mruknęła Mathilde, a chwilę później zniknęła z kuchni. Arthur natomiast stał w niezmienionej pozycji i patrzył na Elle, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień z jej strony.
    - Powiesz coś? Wyjaśnisz mi, dlaczego się tak zachowujesz? To znaczy… Wiem, że ostatnio dużo się działo, ale w naszym życiu cały czas coś się przewraca do góry nogami i nie rozumiem, dlaczego na to wszystko jesteś przeciwko mnie. Męczy mnie to – westchnął, przechylając lekko głowę w bok.

    zdezorientowany Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  164. — Emma, proszę cię, zjedz ładnie zupkę… — Hailee głośno westchnęła, gdy córka po raz kolejny zamoczyła dłoń w miseczce z zupą i wyjęła z niej makaron, by następnie rozsmarować je na stoliku z miną wyrażającą przede wszystkim dumę. Jak każda matka, tak samo i McAllister, kochała swoje dziecko, ale niekiedy miała dość tego całego macierzyństwa, radzenia sobie ze wszystkim na własną rękę i udawania, że jest się dobrym człowiekiem, chcąc dać dobry przykład dzieciakowi, który z miesiąca na miesiąc stawał się coraz mądrzejszy, a przy tym też coraz bardziej wymagający. Zdarzyło jej się parokrotnie tęsknić za tym okresem, gdy największym problemem były nieprzespane noce, ząbkowanie, kolki, bo teraz, gdy osiemnastomiesięczne dziecko przede wszystkim charakteryzowało się ciekawością świata, znacznie trudniej było za nim nadążyć. Kiedy jeden etap macierzyństwa niemal opanowała do perfekcji, zaczynał się kolejny, w którym okazywała się zupełnie beznadziejna. Bo Hailee na macierzyństwo nigdy gotowa nie była, co mówiła głośno i bez wstydu. Ona matką nigdy nie zamierzała zostać, a to, że ta mała istota siedziała teraz przed nią, tworząc artystyczne dzieło z makaronu, było wyłącznie kpiną ze strony losu. Kpiną, za którą mimo wszystko była wdzięczna. Co nie zmieniało faktu, że do macierzyństwa gotowa nie była i wszystkiego uczyła się w praktyce, często ponosząc liczne porażki. — Kochanie, za chwilę przyjdzie ciocia i Thea, chcesz je przywitać z makaronem we włosach? — dziewczynka lekko wydymając usta pokręciła przecząco głową, jednak grzecznie chwyciła za łyżkę, niezdarnie nabierając na nią zupy i wsadzając ją do buzi. Samodzielne jedzenie było czymś nowym i wciąż stanowiło ogromną frajdę. Hailee już zaczynała tęsknić za czasami, gdy jej córka zdana była na nią, podczas gdy teraz wszystko pragnęła wykonywać sama, codziennie ucząc się czegoś nowego. Tak szybko dorastają, prawda? Chryste, już niedługo pójdzie do przedszkola, wygra pierwszy konkurs z literowania, po raz pierwszy się pocałuje i przeżyje ból złamanego serca, by następnie spakować się i wyjechać na studia. Już teraz na samą myśl serce jej się łamało na zaś, aby w przyszłości bolało mniej.
    — I gotowe — złożyła soczysty pocałunek na policzku Emmy, w efekcie czego ta roześmiała się z taką radością z jaką potrafią śmiać się tylko dzieci. Hailee przeczesała jeszcze palcami blond czuprynkę córki i skontrolowała bluzeczkę, którą przed chwilą nałożyła na drobne ciałko córki, wrzucając do pralki to co zostało z jej poprzedniczki po obiedzie. Odprowadziła córkę wzrokiem, gdy ta pobiegła do swojego pokoju, gdzie znajdowały się wszystkie jej zabawki i cicho wzdychając podniosła się z kolan. Zdążyła posprzątać po posiłku Emmy, gdy w niewielkim mieszkanku bardzo wyraźnie rozległo się pukanie. Wycierając dłonie o spodnie, co robiła zupełnie bezmyślnie, dopiero później się dziwiąc skąd te wszystkie plamy, ruszyła w stronę drzwi i przywołując uśmiech otworzyła je.
    — Cześć, cześć, wchodźcie — uśmiechając się szerzej przepuściła Elle w drzwiach i zamknęła je za nią. Szybko obrzuciła jeszcze wzrokiem pomieszczenie, upewniając się, że nie przeoczyła niczego podczas sprzątania. Przy małym dziecku ciężko było zachować porządek, a Hailee wyjątkowo nie lubiła przyjmować gości w nieładzie. Może i nie miała kontroli nad większością swojego życia, ale mogła ją posiadać jeśli chodzi o wygląd mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Raz lepiej, raz gorzej, więc całkiem normalnie — odparła, wzruszając ramionami, chwilę później wyciągając je aby porwać małą Theę, całując ją w czoło — Ależ ona urosła! Czy to się da zatrzymać? Proszę, Elle, powiedz, że to się da zatrzymać. Emma wyrosła z ubrań, które uszyłam jej dwa miesiące temu. Dwa! Jak to w ogóle możliwe? — westchnąwszy ciężko odstawiła Theę na podłogę pokrytą miękkim dywanem, jednocześnie wołając córkę, która niemal od razu przybiegła, szeroko rozkładając ramiona i dopadając do nóg Elle, które mocno objęła. Hailee roześmiała się krótko i cicho na ten widok, jednocześnie przechodząc do kuchni — Kawy, herbaty? Czy tylko mi jest tak ciągle zimno? No i co u was? Opowiadaj — włączywszy czajnik odwróciła się w stronę przyjaciółki, krzyżując ramiona na piersiach i opierając się o kuchenną szafkę.

      Hailee

      Usuń
  165. Życie potrafiło zaskoczyć, prawda? Willow na przykład przekonana była, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Nie dlatego, że coś nie podobało jej się w instytucji małżeństwa, ale szczerze wątpiła, by kiedykolwiek udało jej się na tyle zaufać drugiej osobie, by w pewien sposób powierzyć jej swoje życie. A teraz? Nie tylko wzięła ślub, ale jeszcze z jakiegoś głupiego, dziwnego powodu postanowiła zrobić to w telewizji, przysięgę składając mężczyźnie, którego zupełnie nie znała. Chciała skoczyć na głęboką wodę, to prawda. Mogła jednak wybrać sobie nieco płytsze miejsce niż Rów Mariański. Ale jakoś sobie radziła, prawda? Wznosiła się na zmianę z topieniem, do dna jednak wciąż jej było daleko. I o ile małżeństwo, a przede wszystkim Jasper, okazał się być zaskoczeniem zdecydowanie pozytywnym, o tyle to właśnie obecność kamer gasiła entuzjazm Willow i nakazywała ostrożność. Wpadała w paranoje sądząc, że ich zadaniem jest przede wszystkim pokazanie jej w jak najgorszym świetle, a czy nie tego właśnie bała się najbardziej? Krytyki. Oczywiście terapeuta od początku właśnie z tego powodu odradzał jej udział w programie, ale go nie posłuchała. Wydawało jej się, że wie lepiej na co jest gotowa. Nie miała racji, ale czy żałowała? Gdyby nie program nie poznałaby Jaspera, prawda? Nie miała pojęcia dokąd ich to zaprowadzi, ale Małecki był niewątpliwie najjaśniejszym punktem tego całego eksperymentu. Był mężczyzną, na którego mogłaby się otworzyć, w którym mogłaby się zakochać.
    — Kiedy przeprowadziłam się do Nowego Jorku miałam wrażenie, że znalazłam się w zupełnie innym świecie. Pochodzę z Karoliny Południowej i tam jest… Inaczej. — przyznała ostrożnie dobierając słowa. Charleston było dość niewielkich rozmiarów miastem, pełnym uroku, niezwykłych zabudowań świadczących o wysokim standardzie życia mieszkańców. I choć turystów było tam wielu, spokój był nieodłącznym elementem krajobrazu, podczas gdy Wielkie Jabłko przywodziło na myśl chaos. Willow z początku ciężko było się tutaj odnaleźć, ale z czasem odkryła zalety tak wielkiej metropolii. Nie chciała stąd wyjeżdżać, nie myślała nawet o powrocie w rodzinne strony. Zostawiła je już dawno za sobą. — Rozumiem chęć ucieczki od tego zgiełku. Na początku byłam tym wszystkim przytłoczona, byłam pewna, że nie minie kilka miesięcy i wrócę do Charleston z podkulonym ogonem, ale teraz nie jestem w stanie usnąć gdy jest za cicho. Myślę, że do wszystkiego można się przyzwyczaić… — a przynajmniej zacząć ignorować to, co mogło w jakiś sposób razić, przeszkadzać. Willow doskonale radziła sobie z ignorowaniem wszelkiej maści problemów.
    — Wiem, wiele osób mi to mówi… — lekko wzruszyła ramionami, bo komentarz dotyczący jej wyglądu i wieku padał często. Cleeves przyzwyczaiła się już do tego, że nie zawsze brano ją na poważnie, szczególnie w pracy. — Wykładam na Columbii — dodała po chwili. Oczywiście nie uważała, by Uniwersytet Nowojorski w jakiś sposób odbiegał poziomem tylko i wyłącznie dlatego, że Columbia wchodziła w skład tak zwanej Ivy League, tym samym podbijając stawkę czesnego do niebotycznej kwoty. Ale w pewien sposób czuła się wyróżniona, że nie tylko mogła robić na tej uczelni doktorat, ale również zyskała możliwość zatrudnienia i dane jej było prowadzić kilka zajęć, co w zadziwiający sposób dawało jej ogromną satysfakcję.
    — Och, nie. Na pewno nie chodzi o serial, nie oglądam ich… — przyznała, nieco się przy tym rumieniąc. Ludzie często spoglądali na nią dziwnie, gdy mówiła, że nie marnuje czasu na oglądanie wszystkich tych kultowych seriali, nie posiada konta na instagramie, a na facebook’a zagląda tylko i wyłącznie z konieczności. Jakby żyła w jaskini. — Dopiero od kilku tygodni. To wciąż… Jest nowe i ciężko jest się w tym odnaleźć — nie chciała wdawać się w szczegóły, będąc przekonaną, że kobieta podobnie jak inni będzie oceniać jej decyzję, stawiać ją w krytycznym świetle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak robili jej rodzice, którzy uznali, że przyniosła im wstyd i od blisko miesiąca uparcie milczeli, co samej Willow zupełnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że może odetchnąć od ich cotygodniowych telefonów, podczas których spodziewali się raportów z jej życia, które w gruncie rzeczy niewiele ich obchodziło. — A Ty? Jak długo jesteś po ślubie?

      Willow

      Usuń
  166. Kochał Elle, ale miał tego wszystkiego naprawdę szczerze dość. Starał się cholernie. Całym sobą angażował się w to, by ich związek w końcu wyszedł na prostą, nawet jeśli nie zawsze rozumiał jej postępowanie to w żaden sposób tego nie komentował i po prostu był obok, gdyby tego potrzebowała, a jeżeli nie, wycofywał się do swoich spraw.
    Ale to było zbyt wiele. Może w innej sytuacji, gdyby sprawa dotyczyła kogoś innego nie zareagowałby w ten sposób, ale to były urodziny ich córki, do cholery. A Elle zachowywała się, jakby jej mąż był największym wrogiem. Takie w każdym razie odniósł wrażenie, gdy zobaczył wiadomość na telefonie Henry’ego.
    - Chciałbym ci wierzyć, ale… Sam już nie wiem, Elle. Jesteś tak pełna sprzeczności, że zaczynam się w tym gubić. Staram się, naprawdę cholernie się staram, ale rzucasz mi kłody pod nogi i… I jestem zmęczony… Zresztą… Dobrze, nieważne. Ale chociaż nie kłam, okej? Obiecałaś mi szczerość. Myślałem, że obietnice złożone mi trochę więcej dla ciebie znaczą – westchnął i potarł czoło lodowatą ze zdenerwowania ręką. – Widać się pomyliłem. Nie zasłaniaj się amnezją, wystarczyłoby po prostu powiedzenie, że go zaprosiłaś, wtedy nie byłbym zły. Teraz trochę za późno – mruknął i obrócił się na pięcie. Nie zamierzał trwać przy boku Elle, przytulać ją i udawać, że w żaden sposób go to nie zabolało, bo to byłoby jedno wielkie kłamstwo. Stwierdził więc, że skupienie się na przyjęciu wyjdzie mu na lepsze, dlatego zamierzał iść do gości i zachowywać się jak gdyby nigdy nic.
    - Uspokój się i chodź na taras. Nasza córka czeka i powinniśmy zająć się gośćmi – powiedział na odchodnym.
    Widok Tilly stojącej w najdalszej części ogrodu razem z Henry’m i żywo gestykulującej niespecjalnie go zdziwił, tak samo jak miny reszty zgromadzonych. Wszyscy zdawali się zdezorientowani. Wszyscy poza Kate, która wyglądała na cholernie zadowoloną z siebie. No i poza Theą, która siedziała na kolanach Larry’ego i bawiła się jego krawatem, jakby nie interesowało jej całe zamieszanie. Bo najpewniej właśnie tak było.
    - Hej, księżniczko! – zawołał, a dziewczynka spojrzała na Arthura i wyszczerzyła maleńkie ząbki w uśmiechu. Wyciągnęła w górę rączki, kierując je do bruneta.
    - Tata! – pisnęła, a Morrison z uśmiechem wziął córkę w swoje ramiona i mocno ją do siebie przytulił. Spojrzał przy tym na Alison, z jakiejś przyczyny właśnie w jej wzroku odnajdując wsparcie, którego w tej chwili potrzebował.
    - Cudowne przyjęcie, prawda? – rzucił z przekąsem i uśmiechnął się kwaśno. – Jak każde nasze rodzinne spotkanko. Ale spokojnie, mam propozycję. Zjedzmy tort i po prostu odpuśćmy zanim zrobi się gorzej. Co wy na to? – spytał, ale nie wiedział, czy oczekuje odpowiedzi, bo i tak zamierzał delikatnie lub nie ich stąd wyprosić.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  167. Nikt, łącznie z Arthurem, nie odezwał się nawet słowem. Chciał dołączyć do Elle w śpiewaniu dla ich córeczki, ale słysząc jej drżący głos, jego własny zamarł mu w gardle. Stał z rozchylonymi wargami, trzymając Theę mocno w swoich ramionach i nie wierzył, że cała ta sytuacja nie jest jedynie wytworem jego chorego umysłu. Wodził spojrzeniem po twarzach gości, póki nie zatrzymał się na uśmiechniętej Kate. Poruszała ustami na tyle wolno, że bez trudu zrozumiał, co bezgłośnie mówi i całe szczęście, że miał na rękach dziecko, bo gdyby było inaczej… Prawdopodobnie nikt nie zdołałby go powstrzymać, nawet Elle.
    Potem natomiast zobaczył telefon Elle i wciągnął głośno powietrze, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    - Ty głupia suko – wydyszał, zaciskając dłonie w pięści. – Wypierdalaj. Spierdalaj stąd, bo uwierz mi, za chwilę będę miał w dupie to, że jesteś kobietą i po prostu cię, kurwa, zabiję! – wrzasnął, nie przejmując się tym, że przeklina w obecności dzieci. Thea rozpłakała się, przestraszona krzykiem, a Arthur przekazał dziewczynkę w ramiona Alison bez głębszego zastanowienia. – Wiesz, co robić, Tilly – wycedził na odchodnym, zanim zniknął we wnętrzu domu.
    - Zamknij oczka, kochanie. Ciocia za chwilę zrobi bardzo brzydką rzecz – usłyszał głos Tilly i wybuch śmiechu Kate, jednak drugi dźwięk został przerwany, zapewne fangą prosto w nos. Jako dzieci rodzeństwo Morrison bardzo często się biło, a każdemu ciosowi daleko było do żartobliwego. Po jakimś czasie z tego wyrośli, ale liczył, że Tilly wciąż ma mocny prawy prosty i raczej się nie pomylił.
    - Elle! – krzyknął, wchodząc w głąb domu. W pierwszej kolejności zajrzał do kuchni, ale nie zastał w niej dziewczyny. Wbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie i wszedł do sypialni, ale tam również nie było jego żony. – Elle! – zawołał ponownie, kierując się kolejno do pokoju Thei i Matty’ego, ale w dalszym ciągu jej nie znalazł. – Elle! – wrzasnął, wracając do sypialni. Wstrzymał oddech, nasłuchując uważnie, a kilka sekund później stał pod drzwiami łazienki, pukając w nie zadziwiająco cicho jak na stan, w którym się teraz znajdował. Słyszał jej płacz i jego serce powoli się rozpadało, bo miał świadomość, że się do tego przyczynił. Niezamierzenie, bo myślał, że go oszukała, a dowody były przekonujące, ale jednak ją zranił. Miał w dupie to, co teraz zrobią goście. Wyjdą, zostaną, posprzątają, czy narobią jeszcze większego bałaganu, to nie było ważne. Najważniejsza była Elle. – Kochanie… - zaczął, przyciskając czoło do drzwi. Nacisnął na klamkę, ale ta nie ustąpiła. – Słoneczko, proszę… Otwórz, wpuść mnie. Przepraszam… Przepraszam, że oskarżyłem cię o kłamstwo. Henry pokazał mi tego smsa i nawet nie sprawdziłem, gdzie jest twój telefon, a powinienem to zrobić… Przepraszam… Proszę, otwórz drzwi – jęknął cicho i przymknął powieki. – Pozwól mi przy sobie być, błagam… - wyszeptał i ponownie zapukał do drzwi, ale tym razem bez większej nadziei na to, że Elle go wpuści. Schrzanił. Nie tak bardzo, jak zrobiła to Kate, ale jednak schrzanił.

    Artie, który bardzo kocha ♥

    OdpowiedzUsuń
  168. Słyszał jej histerię i tak bardzo chciał ją do siebie przytulić, że to niemal fizycznie bolało. Skrzywił się i mocniej zacisnął powieki, jakby miało to pomóc odciąć się od całej tej głupiej sytuacji, ale wszystko już się wydarzyło, a Arthur nie potrafił cofnąć czasu. I cholernie tego żałował. Najlepiej byłoby to zrobić do momentu, w którym zdecydowali się zaprosić Kate. Ta kobieta była nienormalna. Arthur, co prawda, miał zdiagnozowaną schizofrenię, ale to Ward zachowywała się, jakby miała jakąś ukrytą chorobę, która teraz się uaktywniła i najwyraźniej skłaniała ją do tego, by zniszczyć małżeństwo Morrisonów, które i tak zbyt wiele razy wisiało na cienkim włosku.
    - Przestań! Przestań tak mówić! Nigdy więcej nie chcę czegoś takiego słyszeć, rozumiesz? – wyrzucił z siebie na wydechu i ponownie nacisnął klamkę, ale ta znowu nie ustąpiła. – Był idealny, póki Kate go nie spieprzyła. Kochanie, nic z tego nie jest twoją winą. Ewentualnie naszą wspólną, że zaprosiliśmy tę głupią, podstępną larwę – powiedział nieco spokojniej i również usiadł przy drzwiach, opierając się o nie ramieniem i przyciskając policzek do chłodnej powierzchni. – Thea tego nie zapamięta. Może to i lepiej. Nie chcę, żeby moja córeczka żyła ze wspomnieniami o wrednej ciotce. Nie martw się, kochanie, Tilly się nią zajęła… Zrobiłbym to sam, ale mam w sobie trochę więcej przyzwoitości niż ona, a uwierz mi, nie zawahałbym się… - urwał i zerknął na zamek w drzwiach. Miał charakterystyczne wgłębienie i Arthur nigdy świadomie się nad tym nie zastanawiał, ale teraz… Teraz to wgłębienie było okazją, żeby jakoś dostać się do ukochanej. Wystarczyło jedynie coś płaskiego i na tyle mocnego, żeby udało się to przekręcić.
    Brunet zerwał się gwałtownie z podłogi i rozejrzał się gorączkowo po pokoju w poszukiwaniu kosmetyczki swojej żony. Dopadł do niej i chwilę trwało, zanim udało mu się znaleźć pilniczek do paznokci, ale koniec końców zaczął majstrować z jego pomocą przy zamku. Przekręcił go powoli i uśmiechnął się, słysząc charakterystyczne szczęknięcie. Ostrożnie otworzył drzwi, żeby nie zrobić przy tym krzywdy Elle i ukląkł obok niej, po czym objął ją ramionami i przytulił do siebie, zupełnie tak jak chciał. Wplótł przy tym palce w jej jasne włosy, przeczesując je powolnymi, uspokajającymi ruchami, a policzek oparł na czubku jej głowy, przymykając powieki.
    - Ćśś, kochanie… Nie płacz, proszę… - wyszeptał i odsunął się nieznacznie, by ująć twarz Elle w dłonie i kciukami zetrzeć jej łzy. Nie miało to większego sensu, bo te starte zaraz zastąpiły świeże, ale czuł się w ten sposób choć trochę potrzebny. – Mam propozycję. Posłuchaj jej, dobrze? – poprosił i musnął ustami jej wargi, ale nie pogłębił pocałunku, wiedząc, że raczej i tak by go teraz nie odwzajemniła. – Wywalmy ich stąd. Niech sobie idą i dadzą nam święty spokój, a potem… Położymy się do łóżka razem z naszymi cudownymi dziećmi, ukołyszemy je do snu i obejrzymy najgłupszy film, jaki znajdziemy na netflixie, wtuleni w siebie tuż obok Thei i Matty’ego. Co ty na to? – spytał cicho i uśmiechnął się, ale ten uśmiech był blady i smutny. – Elle, słoneczko… Nie płacz… Tak bardzo cię kocham i chciałbym ci pomóc, a nie wiem jak… Powiedz mi, proszę, co mam zrobić…

    Artek ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  169. Tulił ją do siebie bez słowa. Jedynie od czasu do czasu kręcił głową, jakby nie chciał słyszeć wszystkiego, co mówiła. Miał ochotę zabić Kate. Zrobić to z zimną krwią, skrzywdzić ją tak bardzo, by pożałowała, że ośmieliła się zrobić takie świństwo własnej siostrzenicy, jego ukochanej żonie, dla której zrobiłby wszystko. Szczerze mówiąc, najbardziej dzisiaj obawiał się zachowania Tilly. Tymczasem jego siostra okazała wsparcie, którego się nie spodziewał i powoli zaczynał wierzyć, że kiedyś uda im się wyjść na prostą w tej pokręconej relacji. Nie chciał przyznać się do tego nawet przed samym sobą, ale tęsknił za tą przebrzydłą istotą. Nigdy nie było idealnie, ale nawet głupie przepychanki słowne były lepsze od nieobecności.
    - Co ty pieprzysz? – wyrwało mu się i skrzywił się tak mocno, że zabolały go policzki. Jeszcze ciaśniej otoczył Elle ramionami i oparł czoło na jej czole, słuchając płaczy, który wciąż targał jej ciałem. Całkowicie zrezygnował ze ścierania kolejnych łez, bo to nie miało najmniejszego sensu, skoro wciąż zastępowały je nowe. Teraz… Teraz mógł jedynie przy niej być. – Wyszłaś za schizofrenika, Elle. Widziałaś mnie w gorszych sytuacjach, niż ty kiedykolwiek będziesz, a mimo to przy mnie jesteś, nie poddałaś się, kiedy cały świat mnie skreślił… Jak możesz myśleć, że zostawię cię i… Jak śmiesz mówić, że zmarnuję sobie przy tobie życie, skoro cały czas staram się ci pokazać, że jesteś najlepszym, co mnie spotkało? – spytał cicho i zacisnął dłonie w pięści na samą myśl o tym, co zrobiła Kate. – Nic się tej suce nie udało. Jedynie zarobić w twarz od mojej siostry, która najwyraźniej cię uwielbia. A Larry jedynie żałuje, że nie mógł cię wychowywać. Uwierz mi – wyszeptał, pochylając się nad jej uchem i muskając wargami linię żuchwy. Nie chciał mówić Elle o rozmowach, które przeprowadził z rodziną przed urodzinami Thei, ale teraz… Wszystko wskazywało na to, że nie miał wyboru.
    - Rozmawiałem z nimi – wyznał w końcu. – Z Alison, Larrym, Connorem i Tilly. I prosiłem Alison, żeby pogadała z Kate. Z grubsza, to były rozmowy od serca. Chodziło o to, żeby nie schrzanili tego dnia kłótniami, żeby przemilczeli wszystko, co nie będzie im się podobać i rozwiązali swoje problemy poza naszym domem. I wszyscy się zgodzili. Wiesz, co powiedział Larry? Że zrobi wszystko, żeby jego córeczka i wnuczka były szczęśliwe, przynajmniej dzisiaj. To chyba o czymś świadczy, hm? – spytał cicho i zerknął w dół, jednocześnie okładając palce pod brodą Elle i zmuszając ją do tego, by podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. – Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej. Uznałem, że chociaż w ten sposób mogę się przydać i… I oszczędzę ci nadmiaru stresu. Starałem się, ale nie wyszło i za to też cię przepraszam, kochanie. Nic, z tego co się wydarzyło, nie jest twoją winą. To tylko i wyłącznie sprawka Kate i… Ona najwyraźniej ma świra, wiesz? Świra, ale takiego odpychającego – westchnął i uśmiechnął się delikatnie. – Ty też jesteś świruską, ale moją świruską. Kocham cię i nigdy, nigdy cię nie zostawię. Jesteś miłością mojego życia, wariatko – wyszeptał i oparł swoje czoło na jej czole, przymykając powieki.

    Artie zakochany kundel ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  170. - Nieprawda, to nie jest nic innego – mruknął natychmiast, nie pozwalając jej dodać nic więcej, nawet gdyby chciała. I nie mówił tego po to, żeby poprawić jej humor, nie w tym przypadku. Naprawdę tak właśnie myślał. Była przy nim, tak jak obiecała podczas przysięgi małżeńskiej, w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe, a Arthur… Arthur przysięgał to samo i chciał być dla niej jak najlepszym mężem. Takim, na jakiego zasługiwała, mimo że nie zawsze było kolorowo i nie raz tracili do siebie wzajemnie cierpliwość. Ale tyle razy o siebie walczyli, stawiali czoło tylu przeciwnościom, że dzisiejsza sytuacja nie była czymś, z czym by nie wygrali. I Morrison naprawdę w to wierzył.
    Westchnął cicho i pokiwał głową, chcąc wyrzucić to ze swojej pamięci.
    - Też to widziałem – przyznał. – Dlatego nie chcę jej więcej widzieć, Elle. Przeraża mnie to, do czego jest zdolna, mimo że nigdy nie dałem jej żadnych powodów do tego, żeby myślała, że chcę z nią być. Powinna raz na zawsze zniknąć z naszego życia – powiedział i przytulił ją do siebie mocniej, o ile w ogóle było to możliwe. Roześmiał się cicho i pokiwał głową, potwierdzając przypuszczenia blondynki. – Owszem. Nawet się nie zawahała. A muszę powiedzieć, że prawy prosty mojej siostrzyczki to prawdziwe mistrzostwo świata. Sam ją nauczyłem – wyprostował się z dumą i ponownie roześmiał, jednak śmiech po chwili zastąpił ciepły uśmiech. – Tak, naprawdę tak powiedział. Zależy mu na twoim szczęściu. Żałuje jedynie tego, że cię nie wychowywał, a nie tego, że cię poznał. Nie wolno ci tak myśleć, kochanie. Nigdy nie wolno ci myśleć, że powinnaś się wycofać, bo wydaje ci się, że ktoś tego chce. Nikt tego nie chce – powiedział cicho, przeczesując palcami jej włosy i pokręcił lekko głową. – Nie przepraszaj, nie masz za co. To ja przepraszam, że… Zachowałem się jak cham. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że nie przypuszczałem, że mogła zabrać twój telefon, ale… To niczego nie zmienia, więc przepraszam – wymamrotał i spojrzał na twarz ukochanej, po czym uśmiechnął się delikatnie. – Wszystko, co tylko chcesz. We czwórkę będzie idealnie, zobaczysz – stwierdził i podniósł się z podłogi, a następnie wyciągnął ręce do Elle i pociągnął ją w górę za dłonie, by stanęła na nogach. – Idę wyprosić wszystkich, wezmę dzieci i do ciebie wrócę, a ty zdejmij sukienkę i… Może wspólna kąpiel, hm? – zaproponował, ale zanim Elle odpowiedziała, Arthur wyszedł z łazienki, potem z sypialni i zbiegł po schodach na dół. Zastał jedynie Alison, Tilly i Larry’ego. Teściowie zajmowali się dziećmi, a Tilly ogarniała pobieżnie bałagan i zdążyła zrobić to na tyle, że taras wyglądał całkiem znośnie. Kątem oka zauważył też, że kłykcie prawej dłoni ma zaczerwienione i nie zdołał powstrzymać się przed poklepaniem jej po głowie.
    - Dzięki – rzucił w przestrzeń, nie chcąc tracić czasu na dziękowanie wszystkim z osobna.
    - Nie ma za co, braciszku. Pomóc ci w czymś jeszcze? – spytała brunetka i wytarła dłonie w papierowy ręcznik.
    - Nie, nie trzeba. Wiecie, nie chcę być niegrzeczny, ale… Ustaliliśmy z Elle, że zostaniemy dzisiaj sami, tak będzie najlepiej – westchnął.
    Chwilę później zamknął drzwi na klucz, trzymając Matta jedną ręką, po czym przeszedł do salonu i wziął w swoje ramiona również Theę, która splotła rączki na jego karku.
    - Biegnij do mamusi, mówiła mi, że bardzo chce cię przytulić, księżniczko – szepnął do ucha córeczce i postawił ją na podłodze, pozwalając, by koślawo i niezdarnie podeszła do Elle, przytulając się mocno do jej nogi.

    best husband ever ♥

    OdpowiedzUsuń
  171. Serce mu miękło, gdy patrzył na najważniejsze dziewczyny swojego życia we wzajemnym uścisku. Nie potrafił się przy tym nie uśmiechnąć z rozczuleniem i sięgnął do kieszeni po telefon, by zrobić im zdjęcie i wsunąć smartfona z powrotem.
    - To jest najpiękniejszy widok na świecie – stwierdził i podszedł do łóżka, by położyć Matta tuż obok Elle i roześmiać się wesoło, jakby wszystkie nieprzyjemne wydarzenia nie miały dzisiaj miejsca. – Zaraz wrócę – dodał i musnął wargami czoło ukochanej, a potem wyszedł z sypialni. Najpierw wszedł do pokoju Matta i wyjął z szuflady śpioszki, po czym ruszył do Thei i zrobił to samo. Tak zaopatrzony wrócił do Elle i dzieci, ukląkł przed łóżkiem naprzeciwko syna i ostrożnie rozebrał go z miniaturowego garniturka, by ubrać go w śpioszki i położyć na dostawianym łóżeczko.
    - Już, już, rycerz spełnia swój obowiązek i ratuje księżniczkę – roześmiał się i porwał Theę w swoje ramiona, obracając się z nią wokół własnej osi. Dziewczynka zapiszczała głośno, wtulając się mocno w Arthura.
    - Jeszcze! – zawołała, klepiąc go po ramieniu.
    - Najpierw się przebierzemy, tak? – odparł i posadził córeczkę na łóżku. Znowu klęknął na podłodze i odpiął guziczek przy żółtej sukieneczce. Thea zaprotestowała po swojemu i odepchnęła jego ręce, niezadowolona, że ojciec chce ją pozbawić księżniczkowego stroju. Morrison westchnął, opuszczając dłonie i spoglądając na Elle tak, jakby miał znaleźć u niej pomoc. – Dobra, nie to nie – rzucił i pokręcił głową, po czym sam wszedł na łóżko i opadł na poduszki. Pociągnął Villanelle za dłoń, by ułożyła się na jego klatce piersiowej i przytulił ją mocno.
    - Wracając do tematu – zaczął z ustami przyciśniętymi do czubka jej głowy, przez co bardziej mamrotał, niż wyraźnie mówił. – Kochanie, nie oszukujmy się, jesteś jeszcze bardzo młoda i nie podejmujesz samych trafnych decyzji. Ja mam prawie trzydzieści lat, a żałuję wielu rzeczy, które zrobiłem, będąc starszym od ciebie. Ale wiesz… Zrobienie ci dziecka nie jest jedną z nich – stwierdził ze śmiechem, przeczesując palcami jej jasne włosy. Nie skupiał się na tym szczególnie, ten ruch tak bardzo wszedł mu w nawyk, że nie potrafił zachowywać się przy niej inaczej. – Jeszcze nie raz wszystko się posypie i nie chcę ci wmawiać, że tak nie będzie. Ale spójrz na to tak. Od dwóch lat co chwilę spotyka nas coś złego. Co chwilę, dosłownie, jakby jacyś psychole sterowali naszym życiem i chcieli nam dopiec, chociaż nic nie zrobiliśmy. A my z nimi wygrywamy, bo wychodzimy z tego silniejsi. I teraz też tak będzie. Zobaczysz, nadejdzie taki moment, że będziemy się z tego śmiać. Poza tym, mówiłem ci już, Thea jest maleńkim dzieckiem, nie zapamiętałaby tego dnia, nawet gdyby był idealny – zauważył i zerknął na dziewczynkę, która próbowała wcisnąć się pomiędzy ciała swoich rodziców. – Co chciałaś, księżniczko? – rzucił, odsuwając jedną rękę od Elle, by przytrzymać Theę i pozwolić jej ułożyć się na jego torsie.

    Morrisons ♥

    OdpowiedzUsuń
  172. Uśmiechnął się łobuzersko i kłapnął zębami, łapiąc między nie palec, którym przed chwilą Elle machała mu przed nosem, ale nie ugryzł jej mocno. Zassał opuszkę, wciąż z uśmiechem na ustach i dał dziewczynie pstryczka w czubek nosa.
    - Widzę, że wracamy do starej śpiewki o czarnowidztwie – stwierdził, kręcąc lekko głową. – Nie o to mi chodzi, kochanie. Po prostu dobrze jest mieć świadomość, że życie nie jest idealne. Niestety. Chciałbym tego, wszyscy by chcieli, ale to nie takie proste. Ale mogę z tym żyć. Z tobą jest łatwiej, bo wiem, że nawet jak będzie bardzo źle, wiem, że jesteś obok. I fajnie by było, gdybyś też patrzyła na to w ten sposób – westchnął. – Ja teraz też nie, ale może kiedyś się to zmieni – dodał jeszcze, zanim Thea wepchnęła się między nich. Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno, słysząc całusa, którego córeczka złożyła na jego klatce piersiowej.
    - To jest ten moment, w którym musimy zacząć się przy niej hamować, bo ten mały szatan zaczyna za dużo rozumieć i papugować – wymamrotał i roześmiał się jeszcze głośniej, gdy Elle w identyczny sposób pocałowała jego policzek. – Och, biedny ja! Mam przechlapane z tymi babami – wydusił pomiędzy kolejnymi salwami i objął Elle, a następnie to samo zrobił z Theą i przytulił je do siebie.
    W tym samym momencie do jego uszu dotarł dźwięk niemowlęcego niezadowolenia. Matty, do tej pory spokojny, najwyraźniej postanowił upomnieć się o uwagę.
    - Mówiłem, że nasze dzieci mają w sobie jakiś czujnik – mruknął i rozluźnił uścisk, pozwalając, by Villanelle się podniosła. Sam natomiast poprawił Theę na swoim torsie i poklepał ją po pleckach. – Przebierzemy się? – powtórzył pytanie, ale dziewczynka pokręciła głową i podparła się na łokciach, rączkami dopierając się do żółtej muszki pod brodą swojego ojca. Element garderoby chyba nadzwyczaj jej odpowiadał, bo była przy tym tak skupiona, że nawet nie mamrotała pod nosem po swojemu. W końcu rozbroiła ozdobę i podniosła się najpierw do siadu, a potem uklękła na brzuchu Arthura i wyciągnęła rączkę do swojej mamy.
    - Mama, patrz! – zawołała, bardzo zadowolona ze swojej zaradności. Brunet natomiast wzruszył ramionami i rozpiął guzik przy kołnierzyku, a potem następny i następny, częściowo uwalniając się z jasnej koszuli.

    Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  173. - Więc tego nie rób. Skup się na ty, co tu i teraz. O, właśnie. Mogło skończyć się dużo gorzej, a tymczasem leżymy sobie w naszej sypialni, w naszym wymarzonym domku na przedmieściach i przewracamy się w łóżku z naszymi dziećmi. Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie jest idealnie – wymruczał i musnął ustami wargi ukochanej. – No cieszę się przecież, cieszę. Nikt nie daje takich cudownych całusów, jak moja mała księżniczka – zaświergotał do córeczki i potarł nosem o jej mały nosek, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
    - O nie, nie, nie. Tatuś nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie? – wymamrotał niezadowolony i odruchowo spojrzał na Elle. Nic nie mógł poradzić na uśmiech, który pojawiał się na jego twarzy za każdym razem, gdy widział, jak karmiła Matta. Ten widok miał w sobie coś tak pięknego i rozczulającego, że nie umiał oderwać od niej spojrzenia, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że może to być dla niej w jakiś sposób krępujące.
    Przesunął dłonią po swojej klatce piersiowej i uniósł jedną brew, a uśmiech z rozczulonego zmienił się w łobuzerski.
    - Owszem, rozbieram się, bo jest mi niewygodnie i planowałem przebrać się w coś, co nie krępuje ruchów. Dokładnie tak, jak zrobiłaś to ty i jak chciałem zrobić z naszą księżniczką, która nie wykazuje woli współpracy – odparł i uniósł się na łokciach, sprawiając, że koszula rozchyliła się na boki, ukazując umięśniony tors w całej okazałości. Akurat to było w stu procentach zamierzone, a zarumienione policzki Elle sprawiały mu ogrom satysfakcji.
    Pod wpływem impulsu podniósł się do siadu i przesunął się na łóżku, rozsuwając nogi tak, żeby Elle znalazła się między nimi. Thea była zbyt zajęta muszką, co akurat w tej chwili było Arthurowi bardzo na rękę. Przywarł torsem do pleców ukochanej i oparł dłonie na jej nagich ramionach, gładząc je powolnymi ruchami, a brodę oparł na jej obojczyku, zerkając ponad nim na Matta, którego wciąż przyciskała do swojej piersi.
    - Mówiłem ci już kiedyś, że uwielbiam patrzeć, jak karmisz nasze dzieci? – wymruczał do ucha blondynki i złapał zębami płatek, zasysając go delikatnie. Nie miał pojęcia, kiedy to nastąpiło, ale w spodniach zaczęło brakować mu miejsca, a uświadomiwszy to sobie przysunął się jeszcze bliżej dziewczyny, chcąc, by poczuła na lędźwiach jego erekcję. – A jeszcze bardziej lubię, kiedy udajesz, że wcale nie chcesz, żebym cię przeleciał – wyszeptał tak, by Thea przypadkiem tego nie usłyszała i przesunął nosem po ciepłej linii żuchwy ukochanej.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  174. - Dobrze, królowo. Zamierzam to uczynić. W najbliższej przyszłości – odparł wesoło, zerkając kontrolnie na Theę, która wciąż była zbyt zajęta sobą i nawet nie patrzyła w stronę swoich rodziców. Pozwolił Elle oprzeć plecy na jego torsie i zamruczał przy tym z uznaniem, ciesząc się, że nie ucieka akurat w tym momencie od jego bliskości.
    - Więc czas, żebym ja ci o tym przypomniał – wyszeptał i przesunął nosem po jej ciepłym policzku, jedną dłonią odgarniając jasne włosy i przeczesując je delikatnie palcami.
    Gdyby był całkowicie pozbawiony wszelkiej moralności, tuż po szepcie padającym z ust dziewczyny sięgnąłby ręką pod poduszkę i wsunąłby ją pod materiał legginsów, ale świadomość, że nie są sami, skutecznie go przed tym powstrzymywała. Grzecznie przesuwał opuszkami palców po nagich ramionach i pozwolił, by się odsunęła, gdy Matty uznał, że ma dosyć jedzenia.
    - Księżniczko, pozwolisz się teraz przebrać? – spytał, przenosząc spojrzenie na córeczkę, która wciąż bawiła się muszką. – Lepszej okazji nie będzie – mruknął do siebie i przesunął się na łóżku, znajdując się bliżej dziewczynki. Skupił się na niej całym sobą, tym samym uspokajając rozszalałe myśli biegnące dotychczas nie w tym kierunku. – Chodź do taty – rzucił jeszcze i podniósł Theę, sadzając ją przed sobą na materacu. Zdjął jej sukienkę i kilkoma pewnymi ruchami ubrał ją w śpioszki. – Okej, więc teraz, skoro całe królestwo jest gotowe do spania, król zajmie się sobą – oznajmił, zsuwając się na podłogę.
    To, co zrobił potem, znowu było w stu procentach celowe. Idąc do przesuwnej szafy zdjął z siebie koszulę i napiął mięśnie, uśmiechając się pod nosem. Liczył, że jego zachowanie choć trochę odciągnie myśli Elle od nieprzyjemnych wydarzeń i nie zamierzał przestawać, nawet jeśli miałaby się na niego zezłościć.
    - Rozumiem, że jesteś w stu procentach pewna co do wspólnej kąpieli, tak? – spytał, patrząc na nią z uniesioną brwią i otworzył szafę, po czym zdjął z wieszaka czarną koszulkę bez rękawów, a z szuflady wyjął świeże bokserki. – Twoja strata, kochanie – dodał i zniknął za drzwiami łazienki, jednak nie zamknął ich na klucz.
    Z ulgą zrzucił z siebie spodnie od garnituru i pochylił się nad umywalką, żeby zetrzeć z siebie resztki tortu, które miał na szyi i we włosach. Dopiero wtedy przebrał bieliznę i wciągnął przez głowę koszulkę, ale nie wrócił od razu do sypialni, zastanawiając się nad tym, czy nie przygotować gorącej kąpieli dla Elle. W końcu odkręcił wodę i nalał do wanny aromatycznego żelu, więc kiedy wychodził z pomieszczenia unosił się w nim intensywny zapach kwiatów.
    - Królowo, zapraszam – powiedział, kłaniając się nisko i wskazując na drzwi łazienki.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  175. Wyglądało na to, że wejście do katakumb jest po prostu niemożliwe. A przynajmniej wejście tam na dłuższą chwilę. Bo nawet jeśli udałoby im się tam dostać jednym albo drugim wejściem, to zaraz ktoś zjawiłby się i po prostu ich stamtąd zabrał. Może z pouczeniem, a może pojechaliby radiowozem na komisariat policji i zostaliby oskarżeni o włamanie. A tego oboje nie chcieli. I to było silniejsze niż pragnienie sprawdzenia, co tam też jest w środku. Bo gdyby to była sama zgnilizna, jakiś mech czy inne roślinki, które w kontakcie z wodą i innymi takimi po prostu sobie rosną na wilgotnych murach, to chyba przewodnik nie miałby takiego problemu, aby im o tym otwarcie powiedzieć, prawda? A skoro było tam niebezpiecznie czy cokolwiek, to dlaczego nie mogli i tam zamontować kamer? I postawić duży telewizor obok wejścia? A potem najzwyczajniej w świecie puszczać obraz i udowadniać zwiedzającym, że nie powinni tam wchodzić, jeśli cenią sobie zdrowie, a może nawet i życie. Wtedy Jaime pewnie by zrozumiał, możliwe nawet, że nie myślałby o wejściu tam... A, nie, chwila... I tak by chciał tam wejść, ale skoro to wszystko nie byłoby owiane jeszcze większą tajemnicą, to nie czułby aż takiego pragnienia, aby tam zajrzeć.
    - Chciałbym wrócić tutaj w nocy, ale nie wiem, czy to ma sens - przyznał szczerze i dość ponuro. No trudno, trzeba się z tym pogodzić, zacisnąć zęby i ruszyć dalej. Przecież mogli robić inne rzeczy. A same te katakumby... cóż, pozostaną owiane tajemnicą. Chyba że faktycznie zapuszczą się w okolice drugiego wejścia i ewentualnie sprzedadzą bajeczkę, że się zgubili czy coś.
    Jaime był zaskoczony, kiedy Elle nagle złapała go za ramię. Spojrzał na nią zaniepokojony i automatycznie objął ją jedną ręką w pasie. Napędziła mu stracha. Nic nie wiedział o jej problemach zdrowotnych, bo niby kiedy miał się tego dowiedzieć? Na szczęście zajęcia, jakie odbył na pierwszym roku mogły mu pomóc w tym, aby pomóc dziewczynie.
    Już chciał zacząć ją opieprzać, że jak to tak można zapominać o tabletkach, zwłaszcza w obcym miejscu i możliwe, że nie mieć ich przy sobie, kiedy dostrzegł ten porozumiewawczy sygnał. No kto by się spodziewał, że to właśnie Elle będzie go wciągać w kłopoty, a nie on ją? Na pewno nie Jaime.
    - No już, spokojnie - podjął grę. - Panie profesorze, proszę ją odprowadzić na zewnątrz, ja skoczę po wodę - powiedział jeszcze, czekając na wykładowcę, a potem czmychnął za róg.
    Znalazł się przy biurze ochroniarzy. Akurat było ich dwóch, ale mieli uchylone drzwi. Obok znajdował się baniak z wodą i plastikowe kubki. Jaime złapał za jeden i zaczął napełniać go wodą, powoli, bo jednocześnie zagladał do pomieszczenia. Widział tam kilka małych monitorów, na których wyświetlany był aktualny obraz z kamer. Potem usłyszał interesujące informacje...
    Jaime szybko znalazł się na dworze razem z kubkiem wody. Podszedł do koleżanki i powiedział, że ma się napić.
    - No i jak się czujesz, Elle? Już lepiej? - zapytał zatroskany. Nie spodziewał się, że jest takim dobrym aktorem. A przynajmniej tak mu się wydawało.
    Ukucnął naprzeciwko niej i uśmiechnął się kącikiem ust. Lekko skinął głową na znak, że już wszystko wie. Dlatego też kiedy całe zamieszanie ucichło, a Elle i Jaime znów byli sami, Moretti oznajmił, że owszem, są kamery przy wejściu, ale przez jakieś tam nieodpowiednie zabezpieczenie nie działają, a serwis ma przyjechać dopiero w poniedziałek.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  176. Czy istnieli na tym świecie ludzie, którzy lubili szpitale? Niektórych przerażał sam budynek, pozostałym robiło się niedobrze na panujący tam zapach. Byli też tacy, którzy bali się konkretnego lekarza, odebranego wyniku i woleli żyć w całkowitej nieświadomości.
    Kiedy Jasper przychodził do szpitala? Licząc siebie, to spędził w nim pierwsze trzy dni życia, nie pamiętaj żadnych szczegółów. Później odebrał malutką Rachel, nie mogąc przestać się nią zachwycać. Czterokrotnie czekał na narodziny dzieci sióstr; pierwszy raz powitał na świecie Karolinę, która miała już całe osiem lat; następnie pojawił się Wiktor, młodszy od dziewczynki o dwa lata; słodziutka chrześniaczka Elizka urodziła się w dwa tysiące czternastym roku i parę miesięcy wcześniej jego serce zdobył Feliks, będący najmłodszym członkiem rodziny Małeckich.
    — Rozum w porównaniu do kolana miałem w bardzo dobrym stanie — zatrzymał się, przedstawiając się pielęgniarce. — To Pani opiekowała się moją siostrą i naszym Felciem. Tu muszę zgodzić się z Elle, bo Rachel dalej wypowiada się o ukochanej pielęgniarce w samych superlatywach. — uśmiechnął się, pomimo całego bólu, który najchętniej oddałby za darmo w dobre ręce.
    — Mój śpiewak operowy, dobrze pamiętam? Felciu urodził się przed terminem, ale płakać to potrafił. Budził wszystkie dzieciaki na oddziale — poprawiła służbowy strój. — Idę do pacjentów. Proszę na siebie uważać!
    Czemu zmienił zdanie? Już dawno chciał powrócić do normalnego trybu życia; do prawidłowego działania, ale czy ktoś inny podpisałby zgodę na operację, nie mając pewności, że będzie lepiej? Może chciałby w przyszłości nosić żonę na rękach? Bez problemu zamierzał również biegać za własnymi pociechami, bo miał ogromną nadzieję, że za kilka lat usłyszy tato skierowane do niego, a nie do przypadkowego mężczyzny.
    Odprowadzając pielęgniarkę wzrokiem, oddał receptę Villanelle bez zbędnego marudzenia. Znał ją zbyt długo, aby liczyć na to, że blondynka zbagatelizuje jego stan zdrowia. Kto siedział przy nim, gdy te cztery lata temu zamienił boisko na szpital, starając się zapomnieć o ukochanej koszykówce? Ona, przychodząc do niego bardzo często. Miał wówczas złamane serce, jednak też kolano nie dawało mu ani chwili wytchnienia. A to puchło, a to nie mógł spać na brzuchu, co uwielbiał i dodatkowo ból stał się jego nieuciekającym towarzyszem.
    — Bez operacji kolano jest narażone na odnawiające się kontuzje, a nie pokocham tych kul ortopedycznych — uniósł je nieco wyżej, a najchętniej rzuciłby je w dal. — Chodźmy do tej apteki, bo tu zaczynają schodzić się tłumy.
    To prawda; zbliżała się noc, na zewnątrz jeszcze nie było ciemno, ale o tej godzinie rozpoczynały się szalone imprezy, alkohol polewano strumieniami, młodzież nie zważała na konsekwencje i na koniec lądowali w szpitalu. Dwóch sanitariuszy prowadziło właśnie łóżko z pobitym mężczyzną, który wiekiem mógł być zbliżony szybciej do Villanelle. Na pewno nie miał ani żony, ani dzieci, bo inaczej nie pozwoliłby się doprowadzić do takiego stanu. Miał rozcięty łuk brwiowy, otwartą ranę na prawym policzku i najprawdopodobniej złamaną rękę. Przy okazji zachowywał się tak, jakby trunki nie wystarczyły mu do tego, żeby doskonale się bawić.
    — Zastępujesz mi Juliet? — zaczął iść tuż za przyjaciółką, nie zwracając uwagi na pijanych pacjentów, gdyż przekroczyli odpowiednie drzwi, oddzielające oddział od przestronnej apteki. — Dobrze wiedzieć, że się mną zaopiekujesz, jeżeli Willow wybrałaby rozwód. Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie i naprawdę Cię podziwiam, bo prawie poryczałem się z bólu, kiedy lekarz dopadł moje kolano, więc jak można przetrwać poród? Gdyby mężczyźni mieli rodzić, to zrobiłbym wszystko, aby nie mieć dzieci, serio.

    Jasper

    [Felciu to czysta ja, bo byłam najlepszą śpiewaczką operową w '01 :D]

    OdpowiedzUsuń
  177. Tak naprawdę tylko się z nią drażnił i nie miał nic zdrożnego na myśli. Chodziło mu o to, by choć w niewielkim stopniu się odstresowała, a plan wyglądał tak, że przygotuje dla niej kąpiel, pozwoli spędzić w łazience tyle czasu, ile będzie potrzebowała, sam w tym czasie ułoży się grzecznie na łóżku obok Thei, a kiedy Elle wróci do sypialni, przytuli ją mocno do siebie i pójdą spać.
    Ale słowa Villanelle obróciły plan do góry nogami. Wyprostował się, w pierwszej chwili przerażony początkiem, który mu zafundowała, ale ostatecznie westchnął cicho, z ulgą, że nie chodzi o nic poważniejszego.
    - Dobrze, skarbie. Pomogę ci się odstresować – wyszeptał i ujął jej dłoń w swoją. Zanim wszedł razem z Elle do łazienki zerknął jeszcze na dzieci, a potem przymknął drzwi. Pomieszczenie było zaparowane, a w powietrzu unosił się intensywny zapach i choć przy tym było cholernie duszno, Arthurowi wcale to nie przeszkadzało. – Kocham cię – powiedział cicho, ujmując twarz ukochanej w dłonie i całując ją czule. Nie namiętnie, a najczulej, jak tylko potrafił. – Chodź do mnie – dodał znacznie ciszej i delikatnie, powoli splótł ze sobą ich palce, unosząc ręce Elle. Swoje własne zsunął po chwili w dół, opuszkami wodząc po ciepłej skórze, aż dotarł do krawędzi jej bluzki i zdjął materiał równie powoli. To samo zrobił z legginsami i bielizną, a potem rozebrał również siebie i objął dziewczynę. Jedną ręką złapał ją za udo, a drugą mocniej przycisnął jej ciało do swojego torsu tak, że musiała spleść nogi na jego biodrach. W taki sposób, wciąż z Elle w ramionach wszedł do wanny i usiadł w gorącej wodzie, sadzając ją na swoich nogach.
    – Powiedz mi, co mam zrobić – poprosił cicho zachrypniętym głosem. Zanurzył dłonie w wodzie, by po chwili ułożyć je na ramionach blondynki, mocząc je. - Czego ode mnie oczekujesz, kochanie? – wyszeptał, pochylając się do przodu i muskając wargami nagie obojczyki. Zgiął nogi w kolanach, żeby Elle znalazła się wyżej. Nie odrywając wzroku od jej twarzy znowu się pochylił, a korzystając z tego, że na wysokości twarzy miał jej nabrzmiałe piersi, rozchylił usta i ujął w nie sutek, którym jeszcze nie tak dawno temu karmiła Matta. Podrażnił go językiem i zassał delikatnie, pamiętając, że gdy robił to jakiś czas temu, dokładnie rzecz ujmując wtedy, kiedy zdołał napić się odrobiny jej mleka, doznania Elle wydawały mu się bardzo intensywne. Chciał, żeby było jej dobrze, żeby po tym feralnym dniu poczuła się jak najlepiej i zamierzał zrobić wszystko, żeby tak właśnie się stało.
    Dłońmi powędrował na suche jeszcze plecy Elle i na nich również zostawił mokre ślady, by po chwili wsunąć palce pomiędzy kosmyki jasnych włosów i przeczesać je kilkoma delikatnymi ruchami.
    - Uwielbiam cię... Wiesz o tym, prawda? – wymruczał, na krótki moment odsuwając się od jej piersi, ale szybko wrócił do pieszczot.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  178. Pokiwał delikatnie głową, dając tym samym znać, że rozważy sugestię o masażu, jednak przez cały ten czas ani na moment nie przerwał pieszczoty. Oddychał przy tym coraz szybciej i przychodziło mu to z trudem, ale każde westchnienie, każdy tłumiony jęk Elle skutecznie powstrzymywał go przed odsunięciem się. Wodził palcami po ciepłym ciele ukochanej, co chwilę mocząc jej skórę kolejnymi porcjami wody, w kiedy dziewczyna zaczynała się wiercić, sięgał rękami jej bioder i przytrzymywał ją w miejscu stanowczo, acz delikatnie.
    Zamruczał cicho, czując na języku posmak, który już kiedyś go zaskoczył, ale teraz był przygotowany na to, że tak może się stać i... I chyba podświadomie właśnie do tego dążył od chwili, gdy objął Elle i wszedł z nią do wanny. Oblizał wargi, gotów skomentować to, co się stało we właściwy dla siebie sposób, ale widząc, że Villanelle ukrywa twarz w dłoniach, naprawdę mocno ugryzł się w język.
    - Jesteś moją żoną. Zdziwiłbym się, gdybyś myślała o nim mniej niż ja – stwierdził i oparł się o ścianę wanny, po czym ujął nadgarstki blondynki i odciągnął dłonie od jej twarzy, przyciągając je do swoich ust. – Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Nie wiedziałem, że to dla ciebie trudne – przyznał cicho i musnął opuszki jej palców. – Szczerze mówiąc... Chciałem po prostu sprawić ci przyjemność, a pamiętam, jak reagowałaś na to ostatnim razem, kiedy wpadłem na taki pomysł. Nie przyszło mi do głowy, że... – urwał i westchnął. Jego własne ciało reagowało na całą sytuację w odpowiedni sposób, a napięcie w podbrzuszu powoli robiło się drażniące, ale tu przecież nie chodziło o niego, tylko o samopoczucie Elle.
    Dlatego uśmiechnął się przepraszająco i rozprostował nogi, dzięki czemu twarz ukochanej znalazła się na wysokości jego twarzy.
    - Nie powinnaś czuć się z tym źle, wiesz? Położna mówiła, że to przecież normalne. I wcale nie żenujące. Tak czy inaczej... Przepraszam, obiecuję, że to się więcej nie powtórzy – wyszeptał i pocałował ją czule, po czym pewnie ujął jej biodra i kilkoma sprawnymi ruchami zmusił ją, by usiadła plecami do niego pomiędzy jego nogami. – Myślałaś o masażu, tak? – wymruczał, odgarniając jej jasne włosy na jedno ramię, a potem zanurzył ręce w wodzie, rozgrzewając je i ułożył je na barkach Elle. – Więc zrobię ci masaż, a ty postaraj się odprężyć, dobrze? – wyszeptał i ostrożnie poprawił się przy ściance, tym samym odsuwając swoje biodra od pośladków dziewczyny. Wyraziła się jasno, a wzwód, który na pewno by poczuła, gdyby znalazł się bliżej, niczego nie ułatwiał. Arthur nie chciał bowiem, żeby Elle czuła się do czegokolwiek zmuszana. Gdyby miał na jakiś wpływ, już dawno zmusiłby swoje ciało do ostygnięcia, ale... Cóż, nie miał. Zamierzał jednak zrobić wszystko co trzeba, żeby jego żona nic nie poczuła, skupił się więc na delikatnym masowaniu jej spiętych ramion.

    najlepszy mąż ever ❤️

    OdpowiedzUsuń
  179. Tak, cóż, pomysł z włamaniem do zabytkowego budynku tylko po to, żeby sobie pooglądać zgniłe ściany był totalnie powalony i zupełnie bez sensu. Gdyby jeszcze chcieli wejść tutaj, o, gdzie były obrazy, rzeźby i inne przedmioty, aby je po prostu wziąć, to jeszcze miałoby to jakiś sens. Bo przecież mogli to sprzedać i mieć kasę. Ale oni chcieli tylko zobaczyć, ot, sprawdzić, co też się kryje za tymi wielkimi drzwiami, których nie można było otworzyć. Tak więc owszem, to było głupie. I chyba oboje to wiedzieli. Zwłaszcza, że Elle miała w Nowym Jorku rodzinę, która na nią czekała. Małe dzieciaczki, które na bank już mocno tęsknią. W końcu to ich mama, nie? Jaime zatem nie mógł jej w to wciągać. Siebie samego też lepiej w to nie pakować. Miał już swoją kartotekę za te wszystkie bójki, za które go zgarniali. I to już mógł być mały problem co do starania się o wyjazd na trupią farmę. Ale mieć na koncie próbę włamania do zabytkowego budynku? Albo i nawet samo włamanie?
    - Chyba powinniśmy sobie odpuścić - zasugerował Jaime poważnie jak na siebie. Doceniał występ Villanelle i wszelkie jej pomysły co do wejścia do katakumb, ale... - Przecież nie chcemy mieć z tego tytułu większych problemów, co? - uśmiechnął się lekko.
    No jasne, że nie chcieli. Ale ciekawość na pewno ich oboje gryzła.
    - Ciekawe, czy coś w internecie piszą - odezwał się na głos mimowolnie. Nie mógł się po prostu powstrzymać. - No wiesz, ja właściwie nie szukałem informacji o budynku współcześnie, ale może gdzieś, na jakiejś stronie jest napisane... coś... Bo wiesz, skoro istnieje wejście od zewnątrz, możliwe, że nie jest ogrodzone, że są tylko kamery. I możliwe, że cokolwiek może być w sieci na ten temat - zasugerował. - Co prawda wciąż uważam, że to pomysł głupców, no ale cóż...
    Oczywiście nie mogli mieć pewności, że cokolwiek znajdą, że zdobędą tego typu informacje, a pytanie przewodnika czy innego pracownika budynku nie mogło mieć miejsca, bo w razie czego, nawet jeśli ktoś inny wpadnie na pomysł wejścia do katakumb (lub przez nie), to wina spadnie na nich. Jeśli naprawdę chcieli to zrobić, to musieli się do tego dobrze przygotować. I może udał im się ten aktorski pokaz chwilę temu, ale w przypadku brnięcia w to dalej, musieli zachowywać się jakby grali naprawdę w jakimś filmie, najlepiej takim o włamaniach.
    Jaime kątem oka zauważył, że zbliża się do nich inny wykładowca, więc chłopak od razu uśmiechnął się lekko do Elle.
    - Już lepiej? - zapytał z troską.
    Szkoda, że nie mieli trzeciego do tej zabawy, może ten trzeci pomógłby im rozwiązać problem: iść czy nie iść.

    [Ja pamiętam mniej więcej fabułę, ale nie wiem, dlaczego akurat to mi się wtedy nasunęło na myśl :D]

    OdpowiedzUsuń
  180. Dobrze, że nie siedziała przodem do niego i nie widziała łobuzerskiego uśmieszku, który pojawił się na jego twarzy. Nie, nie śmiał się z problemów swojej żony, bo wiedział, że miała tendencję do brania wszystkiego bardzo na serio, zwłaszcza swojego czarnowidztwa, ale cieszył się z tego, że jej problem wygląda właśnie w ten sposób. Był pewien, że inni mężowie zmagali się z wymówkami, z bólami głowy, ze zmęczeniem swoich żon, które robiły wszystko, żeby uniknąć zbliżenia, podczas gdy jego żona… Najwyraźniej szukała pretekstu do zupełnie odwrotnego zachowania. Nic nie mógł poradzić na to, że uśmiech z każdym jej słowem stawał się coraz szerszy.
    - Tak – odparł bez wahania i owijania w bawełnę. – Tak, to najgłupsza rzecz, jaką usłyszałem z twoich ust od jakiegoś czasu, kochanie – dodał, przesuwając rękami po jej ciepłych plecach i wciąż mocząc je nowymi kaskadami wody. W końcu nie wytrzymał i parsknął cichym śmiechem. – Nie śmieję się z tego, że to dla ciebie krępujące, bo trochę to rozumiem. Nie wiem, co mam ci powiedzieć, bo chyba nic z tym nie damy rady zrobić, póki twoje ciało nie ureguluje się hormonalnie, ale to rozumiem – powiedział natychmiast i zgodnie z sugestią objął ją w pasie, nie przysunął jednak bioder, chociaż miał ogromną ochotę to zrobić. – Śmieję się z przypuszczeń, że mogę być tobą przesycony i że możesz mi się znudzić, jeśli będziesz zaciągać mnie do łóżka zawsze, kiedy tego chcesz – dodał, muskając nosem płatek jej ucha i przygryzając go delikatnie. Przesunął dłonią po jej skórze i podążył do nadgarstka, na którym zacisnął palce, po czym powoli ułożył rękę Elle na swoim udzie i powędrował nią w górę swojej nogi, aż bez problemu mogła wyczuć, jak bardzo jest nią teraz znudzony i przesycony. Nie próbował nawet walczyć ze stwardniałą męskością, nie teraz, kiedy powiedziała to, co powiedziała.
    - Może powinnaś – wyszeptał, wodząc opuszkami palców drugiej dłoni po brzuchu blondynki, z każdym ruchem przesuwając się w dół. Przez moment skupiał się na podbrzuszu, ale nie potrzebował dużo czasu, żeby wsunąć dłoń między nogi dziewczyny i odnaleźć nabrzmiałą łechtaczkę. Jęknął cicho do ucha ukochanej, czując znajomą wilgoć. – A może powinnaś sprawdzić, jak bardzo jestem znudzony bzykaniem się z tobą. I ile razy na dobę mogę być znudzony i narzekać, że nie mam czasu na nic poza tobą, hm? – wychrypiał, wsuwając nos w jej włosy. Puścił w końcu nadgarstek Elle i również drugą dłonią przesunął po jej ciele, dla odmiany w górę. Ścisnął palcami sterczący sutek piersi, której jeszcze dzisiaj wcale nie dotykał i zaczął go delikatnie ugniatać w tym samym rytmie, w którym drażnił łechtaczkę dziewczyny. – Więc? Jaka decyzja? – wymruczał i przywarł wargami do skóry na szyi, pieszcząc ją językiem.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  181. - Widzisz? Gówno prawda. Nie znają nas – odparł nadzwyczaj wesoło, nie pozwalając jej dokończyć nawet, gdyby usilnie się starała. Sytuacja przedstawiała się tak, że Arthur kochał Elle. Bardzo, a z dnia na dzień przekonywał się, że uczucie jest coraz silniejsze mimo tylu problemów. Uwielbiał jej ciało, jej głos, uśmiech, ten okropny charakterek i nawet czarnowidzenie, bez którego Elle nie byłaby jego Elle. Wiedział też, był o tym w stu procentach przekonany, że gdyby mieli kochać się kilka razy dziennie codziennie nie znudziłby się nią. Bo im bliżej była, tym bardziej czuł się kompletny, jakby cały wszechświat od początku zmierzał do tego, żeby byli razem.
    Uśmiechnął się, czując, jak Villanelle ulega jego działaniom, ale wciąż pieścił jej ciało delikatnie i powoli, nigdzie się nie spiesząc. Chciał, by rozluźniła się i zapomniała o dzisiejszym popołudniu, a co przyniosłoby lepszy efekt, niż stopniowe doprowadzanie ją na szczyt?
    Pochylił się razem z nią i przywarł torsem do jej ciepłych pleców, wciąż oddychając szybko prosto do jej ucha. Nie odsunął rąk, wręcz przeciwnie. O ile pozycji tej pieszczącej pierś nie zmienił, tak tą na jej kobiecości przesunął w dół i wsunął powoli w jej wnętrze, odnajdując najwrażliwszy punkt i naciskając na niego opuszką palca.
    - Mieliśmy – potwierdził cicho zachrypniętym głosem i przesunął się z pocałunkami na wilgotne ramię ukochanej, co jakiś czas przygryzając lekko delikatną skórę. Pod wpływem jej dotyku oddech Arthura również przyspieszył, brunet miał ochotę poruszyć biodrami i wygiąć się jak najbardziej w stronę drobnej dłoni, ale przyhamował samego siebie, przypominając sobie w duchu, że miał zająć się Elle. Nie sobą, Elle. On nie przeżył dzisiejszego dnia tak intensywnie jak ona. Owszem, był cholernie wkurzony i miał ochotę zabić Kate z zimną krwią, ale Ward była dla niego jednak prawie zupełnie obcą osobą, podczas gdy dla jego żony była ciotką. Ciotką, która tak bardzo zraniła własną siostrzenicę.
    - Nie będzie – przyznał, kolejny raz powtarzając słowa ukochanej i westchnął cicho, czując jak przyjemny dreszcz przebiega wzdłuż jego kręgosłupa. – Nie, kochanie, nie mam żadnych życzeń – powiedział, muskając wargami jej ciepły kark. – Słucham twoich. Powiedziałem, że spełnię dzisiaj każde i mam zamiar dotrzymać słowa – wymruczał cicho. – Powiedz mi tylko czego pragniesz. Zrobię wszystko, co zechcesz – wyszeptał i przywarł mocniej do pleców blondynki, tym samym blokując jakikolwiek ruch jej dłoni. Jej pieszczoty były nad wyraz przyjemne, ale nie pozwalały do końca skupić się na jej przyjemności. – Hm? – zamruczał jeszcze zachęcająco.

    happy hubby ♥

    OdpowiedzUsuń
  182. Carlie była naprawdę bardzo zadowolona ze swojego nowego kolczyka, który nie sprawiał żadnych problemów i przede wszystkim najważniejsze w tym wszystkim było to, że kontakt z Elle się jej odnowił. Carlie potrzebowała w swoim życiu przyjaciółki, z którą mogłaby się dzielić wszystkim i udac po radę, gdyby jej potrzebowała. Nigdy wcześniej chyba aż tak bardzo nie przejadła się w restauracji, ale obie naprawdę były głodne i spragnione włoskiego jedzenia, więc nic dziwnego, że dziewczyny zamówiły spore ilości jedzenia. Po obiedzie wpadła jeszcze na trochę do przyjaciółki, pomęczyć jej córkę i ją samą swoją obecnością, a później… później obie zajęły się swoim życiem i choć w międzyczasie widywały się sporo, to ciężko było za wszystkim tak naprawdę nadążyć i rudowłosa cieszyła się, że Elle zgodziła się na jej propozycję babskiego wieczoru w jej mieszkaniu. A raczej za niedługo już nie jej, bo przecież od kilku dni stały tu pudełka, które świadczyły, że rudowłosa zamierza zmienić miejsce zamieszkania. Zadecydowała, że mieszkania nie sprzeda, ale wynajmie. Dzięki temu nie tylko będzie miała dodatkowe pieniądze, ale i mieszkanie, które zawsze w razie jakiejkolwiek awaryjnej sytuacji może się jej przydać. Specjalnie na dziś poszła po kilka butelek wina, bo nigdy nie wiadomo, jak mogłoby się skończyć, chciała też zrobić sałatkę i szykowały się jej zwyczajnie większe zakupy. Większość rzeczy była już w nowym mieszkaniu, ale jeszcze chciała po prostu tutaj pobyć, dopóki w pełni nic się nie zmieni. Tak samo jak i Babe czy Leia dziś urzędowały w mieszkaniu z nimi. Carlie nie lubiła zostawiać ich samych czy być też sama w mieszkaniu. Nie miała zbytnio czasu gotować, więc wybrała gotowe do odgrzania w piekarniku sajgonki warzywne, a po powrocie zrobiła sałatkę z makronu, oliwek, sera fety i paru innych dodatków, które połączone ze sobą dawały całkiem przyjemny smak. Na pewno umrzeć nie miały zamiaru z głodu, ale była też pewna, że dzisiaj zbytnio jeść nie będą o wiele bardziej pochłonięte rozmową między sobą.
    Panna Wheeler nawet nie zauważyła, że zbliża się godzina spotkania. Była w trakcie kończenia sałatki, śpiewania pod nosem Adele, gdy usłyszała dzwonek. Dopiero to jej dało znać, że przyjaciółka już się zjawiła. Pierwsza poleciała oczywiście Leia szczekając i głośno oznajmiając, że pojawił się gość, a zaraz za nią podreptała Babe co w połączeniu dawało całkiem śmieszny widok, bo kto by się spodziewał psa i świnki pod jednym dachem? Carlie otworzyła drzwi.
    — Hej, jejku jak dobrze cię widzieć — powiedziała muskając jej policzek na przywitanie i wpuszczając do środka. — Chyba wy dwie, jeszcze nie miałyście okazji się poznać — zauważyła zerkając na psa, który faktycznie członkiem jej małej, pokręconej rodzinki był od niedawna.
    — Ślicznie wyglądasz, wiesz? Rozbierz się i chodź. Chcesz kawę lub herbatę? Mam wrażenie, że na dworze jest już o wiele za zimno na jakiekolwiek funkcjonowanie — mruknęła zerkając za okno. Było szaro i byle jak, ale na szczęście w mieszkaniu było ciepło i nie musiała się przejmować pogodą na zewnątrz.
    — Jak tam dzieciaki? — spytała uznając, że to będzie dość stabilny i dobry grunt do rozpoczęcia rozmowy.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  183. Pozwolił jej sobą pokierować i uśmiechnął się, patrząc prosto w jej ciemne oczy swoim zamglonym spojrzeniem. Wodził dłońmi po ciele ukochanej, obejmował ją mocno i przyciskał do siebie, gdy czuł taką potrzebę, a jego oddech stopniowo przyspieszał, zmieniając się w jęki i stęknięcia. Ale zrobił to, o co go prosiła i ani na chwilę nie zamknął oczu, choć wraz z nadejściem orgazmu miał ochotę to zrobić. Było w tym coś cholernie intymnego, bardziej, niż samo zbliżenie. Patrzenie na twarz Elle wykrzywioną w ekstazie stanowiło niezwykłe doznanie i choć przecież już nie raz się jej przyglądał, teraz, kiedy to Villanelle o to poprosiła, odbierał to jako coś magicznego. Nie zwracał uwagi na to, że rozchlapują dookoła siebie wodę, że sama woda wystygła, a piana zniknęła. Istniała tylko Elle i nic poza nią.
    Przytulił ją do siebie, dysząc ciężko i co jakiś czas muskając wargami rozgrzaną skórę. Dreszcze wciąż przebiegały mu wzdłuż kręgosłupa i czuł się tak błogo… Nie to, że zaniemógłby, gdyby Elle zechciała kolejnej rundy, ale potrzebował chwili, żeby dojść do siebie.
    Nie pytając jej o zdanie złapał dziewczynę pod pośladkami i wstał razem z nią, jeszcze bardziej rozchlapując wodę w łazience. Wpił się w jej wargi i wycisnął na nich namiętny pocałunek, po czym ostrożnie postawił ją w letniej wodzie, a sam wyszedł i sięgnął po ręczniki. Owinął biodra jednym, a drugi rozłożył i z uśmiechem podszedł do Elle, po czym delikatnie i troskliwie otoczył ją miękkim materiałem.
    - Kocham cię – wymruczał kolejny raz tego dnia i objął ją w pasie, przyciskając do swojego torsu. – I nigdy, przenigdy nie będę miał cię dość. Wiesz o tym, prawda? Poza tym, kiedyś uważałem, że mówienie, że z każdym dniem można kochać kogoś bardziej to tylko ckliwe gadanie, ale ja naprawdę czuję, że… Kocham cię mocniej, niż na początku. Mocniej, niż tydzień temu. A za tydzień pewnie będę kochał mocniej niż teraz – wyszeptał, układając rękę, którą jej nie obejmował na wciąż zarumienionym policzku. Kciukiem pogłaskał kość policzkową ukochanej i musnął ustami jej wargi w czułym pocałunku, po czym przytulił ją do siebie mocniej i podniósł, by wydostać ją z wanny i przenieść na miękki dywanik tam, gdzie rozchlapana woda nie sięgnęła. – Nieźli jesteśmy – mruknął z uznaniem, spoglądając na bałagan tuż po postawieniu Elle na podłodze. – Odstresowałaś się chociaż trochę? – spytał nagle, ujmując twarz blondynki w dłonie i z uśmiechem patrząc w jej roziskrzone oczy. – Bo jeśli nie… Daj mi chwilę na zebranie sił, a znowu się tobą zajmę – dodał wesoło, trącając nosem jej nos.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  184. Odwzajemnił uśmiech i przesunął kciukiem po jej dolnej wardze, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać.
    Zaraz jednak otworzył szeroko usta i roześmiał się głośno. Uwielbiał ją taką. Taką wesołą i beztroską, jakby wszystko co złe w ich życiu się nie wydarzyło. Ich przekomarzanie, psucie romantycznych chwil i… I po prostu szczeniackość to było coś, co zdecydowanie powinni robić częściej. Oczywiście jeśli sytuacja na to pozwalała, a teraz była wręcz idealna.
    - A narzekasz, kiedy to ja psuję wszystkie romantyczne chwile – zauważył ze śmiechem i wyszedł za dziewczyną z łazienki, nie potrafiąc zetrzeć szerokiego wyszczerzu z twarzy. – Uważasz, że cię nie złapię, Morrison? – rzucił, zatrzymując się w progu i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nie musiał udowadniać, że może znaleźć się przy niej w kilka sekund i że jest silniejszy, ale i tak to zrobił. Oplótł ją mocno ramionami i poderwał z podłogi, obracając się wokół własnej osi. Złożył przy tym głośny, mokry pocałunek na szyi Elle, dokładnie taki, jakim ona obdarowała go wcześniej, zanim weszli do łazienki i zaśmiał się triumfalnie.
    - Należy ci się kara, wiesz? – spytał wesoło i ruszył w stronę łóżka, wciąż nie pozwalając Elle dotknąć stopami podłogi. Zerknął kontrolnie na Theę, która podniosła się do siadu, zaciekawiona głośnym zachowaniem swoich rodziców i przetarła oczy piąstkami. – To wiele ułatwia – skomentował pod nosem i bez zbędnych ceregieli pchnął blondynkę na materac tuż obok ich córeczki, po czym usiadł okrakiem na biodrach dziewczyny. Nie za mocno, bo nie chciał zrobić jej krzywdy, ale na tyle, że przygwoździł ją do łóżka, uniemożliwiając ucieczkę. Ich córka natomiast w sekundę się rozbudziła i zapiszczała radośnie, po czym na czworaka podeszła bliżej. – Chcesz mi pomóc, księżniczko? – wydyszał pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu i złapał Elle za nadgarstki. – Łaskocz mamusię! – zawołał, a Thea z głośnym śmiechem dopadła żeber swojej mamy, najwyraźniej ciesząc się z nowej wspólnej zabawy. Morrison wtórował jej z dziką radością, w końcu puszczając nadgarstki swojej żony i dołączając do córeczki w łaskotkowym szale.

    Łaskotkowe Potwory ♥

    OdpowiedzUsuń
  185. Przytrzymywał ją nogami i rękami, nie pozwalając się wyrwać, ale szybko dołączył do Thei, zaczynając łaskotać Elle. Cieszył się przy tym jak małe dziecko i z przyjemnością słuchał radosnych pisków i śmiechu córeczki. Nie tylko Villanelle chciał poprawić humor, ale również dziewczynce. Jak by na to nie patrzeć, to były jej pierwsze urodziny, które skończyły się zdecydowanie za wcześnie i w dodatku w tragiczny sposób. Nieważne, że miał świadomość, iż Thea na pewno tego nie zapamięta, bo była po prostu za mała. I tak chciał jej to w jakiś sposób wynagrodzić, choć trochę.
    - Thea, pełna moc! Mama odpiera atak! – zawołał pomiędzy salwami śmiechu, odpychając od siebie ręce ukochanej i próbując ją przytrzymać, ale dziewczyna okazała się zadziwiająco silna. Walka powoli przenosiła się do parteru, gdyż Arthur pochylał się coraz niżej, chcąc ją powstrzymać i wrócić do łaskotania, ale nie było to takie łatwe. W końcu pozwolił zepchnąć się z jej bioder i przeturlał się po łóżku, ostatecznie z głośnym śmiechem lądując na podłodze. – Czas, czas! – wydyszał, pokazując odpowiedni gest i unosząc się na łokciach.
    Huk, którego narobił przy spadaniu musiał nie spodobać się Matty’emu, bo uszu Arthura dobiegł niezadowolony jęk, a chwilę później głośny płacz. Wciąż dysząc ciężko podniósł się z podłogi i podszedł do dostawnego łóżeczka, pochylając się przez barierkę. Poprawił ręcznik, który z tego wszystkiego zaczął zsuwać mu się z bioder i ostrożnie wziął synka na ręce, opierając go na swoim barku i ziuziając. Delikatnie poklepał maleńkie plecki, nucąc pod nosem bliżej nieokreśloną melodię. W pierwszej chwili chciał zaśpiewać kołysankę, którą zwykł śpiewać Thei, ale… Ale to przywodziło na myśl wspomnienia, którym daleko było do przyjemnych. Moment, w którym myślał, że umrze i żegnał się w ten sposób… Gdyby wiedział, że wyjdzie z tego nie do końca w całości, ale jednak żywy, w życiu by tego nie zaśpiewał. Ale to już się stało, a Arthur starał się unikać uspokajającej melodii, przez co usypianie Matta nie szło mu tak dobrze, jak niegdyś usypianie Thei. Oczywiście, to mogło nie mieć żadnego związku z piosenką, ale Morrison i tak w jakiś sposób czuł się winny, że pozbawił sam siebie możliwości zbliżenia się do własnych dzieci za pomocą kołysanki.
    - Muszę się napić – wychrypiał, tracąc nagle dobry humor i ostrożnie podał Elle dziecko, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł z sypialni. – Za chwilę wrócę – rzucił na odchodnym i zszedł do kuchni, a potem nalał do szklanki wody prosto z kranu i wypił ją jednym haustem, gapiąc się w przestrzeń.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  186. [Heeeeej! Dziękuję za powitanie Solane i mam nadzieję, że ostatecznie nick nie przywołał żadnych złych wspomnień! Nie ma nic gorszego niż wracać po ponad roku do blogosfery i nieść za sobą kiepski bagaż...
    Po dwóch dniach pracy mój mózg czołga się już gdzieś pod dywanem i za nic na świecie nie chce wychylić stamtąd nawet jednego płata, dlatego żadnego szalonego pomysłu niestety nie mam, ale po przeczytaniu karty Villanelle (cudowne imię! ♥) jest mi strasznie smutno i najchętniej przytuliłabym ją równie mocno, jak obecnie tulę termofor, aby ta kobieta chociaż na chwilę poczuła takie samo ciepło! Co prawda narzekać aż nie może, bo jest kochający mąż i wspaniałe dzieci, ale każdy ma swoje problemy, a te z karty wyglądają na poważne. No nic, dużo miłości i spokoju dla Ville, a jak koło weekendu mnie olśni, to tu zawitam ponownie! :D]

    Solane Candover

    OdpowiedzUsuń
  187. Dlaczego teraz? Dlaczego podczas spędzania cudownych chwil z rodziną jego umysł zalały tak straszne obrazy? Przypomniał sobie każdy cios, każdy krzyk, ból, który odczuwał przy choćby poruszaniu palcami u rąk, nie mówiąc o oddychaniu. Widział, jak ktoś stawia przed nim kamerę i każe mówić, a przede wszystkim skupił się na widoku Elle tamtego dnia. Blada twarz, łzy i brzuch, który niedługo później zniknął. Przez niego. Owszem, Matt był z nimi, ale wciąż mógł mieć ogromne problemy zdrowotne. Przez własnego ojca.
    Brzdęk pękającego szkła wybudził go z letargu. Spojrzał na resztki szklanki w swojej dłoni i na kapiącą z palców krew i uniósł brew ze zdziwieniem, bo nie czuł bólu, choć powinien. Przypatrywał się porozcinanej skórze i nie potrafił ruszyć się z miejsca, żeby choćby ją opłukać, jakby ktoś odłączył mózg od ciała.
    - Nie, nie jest w porządku – wyszeptał i uniósł wzrok. Nie chciał tego mówić, ale wciąż miał w pamięci, że obiecali sobie szczerość, a Elle zasługiwała na prawdę jak nikt inny. W ciągu kilku sekund Arthur poczuł się bardzo źle. Wrócił wspomnieniami do tego strasznego miejsca i miał ochotę schować się tam, gdzie nikt go nie znajdzie. Okna w tym domu były duże, bardziej przydatne byłoby teraz mieszkanie, ale… Nie mógł przecież zostawić Elle samej z dwójką dzieci, w dodatku po tak przykrym dla niej popołudniu. Powinien ją wspierać, powinien być dobrym mężem, ale… Chyba nie potrafił. – Nie mogę się ruszyć, Elle – powiedział i rzeczywiście nie ruszył się ani o milimetr. Poza przyspieszonym oddechem nic w nim nie wyglądało tak, jakby żyło. – Nie wiem, co się dzieje. Przypomniałem sobie tę głupią piosenkę i wspomnienia mnie… Wręcz zalały. A teraz nie mogę się ruszyć… Nie jest w porządku – wyszeptał i rozchylił wargi, by ułatwić sobie oddychanie. Krew wciąż kapała na posadzkę, zdołała też poplamić jasny ręcznik, którym był owinięty Arthur, ale ten widok… Płynąca czerwona ciecz go fascynowała. Nigdy nie miał okazji obserwować czegoś takiego, dlatego przeniósł spojrzenie z Villanelle z powrotem na swoją dłoń, chłonąc obraz. – Elle… - zaczął cicho. – Weź dzieci i uciekaj. I jak tylko będziesz mogła zadzwoń do Nigela. I proszę, nie próbuj ze mną dyskutować. Widzę krew i czuję, że zaczyna mnie podniecać, a to nie świadczy o niczym dobrym. Nie chcę was skrzywdzić, więc uciekaj – wyrzucił z siebie bez zbędnych oporów i zagryzł dolną wargę, żeby nie powiedzieć nic więcej.

    Artie psychol ♥

    OdpowiedzUsuń
  188. Wystarczyło, że usłyszał pewność w jej głosie, by wiedzieć, że nie ucieknie. Owszem, kochał ją i dzieci, rodzina była całym jego życiem, ale to, co działo się z nim w tej chwili… Nigdy nie czuł czegoś takiego, nie wiedział nawet, czego ma się spodziewać po samym sobie. I tak jak dotychczas był pewien, że nie skrzywdzi Elle, teraz nie mógł tego przyznać z czystym sumieniem.
    Jednak dziewczyna dobrze zrobiła, że wyszła z kuchni. Szczerze, to było najlepsze, co mogła zrobić, bo dzięki temu dała Arthurowi czas, a podświadomie wiedział, że ten jest bardzo cenny. Kiedy w końcu się ruszył, w pierwszej chwili chciał iść za Elle, ale obrócił się w miejscu i poszedł do salonu. Cicho otworzył drzwi prowadzące na taras i wyszedł na zewnątrz, by przez ogród wydostać się z posesji. Nie przejmował się tym, że nie ma na sobie nic poza ręcznikiem, że z jego dłoni wciąż kapała krew i skóra zaczynała piec niemal żywym ogniem, a na twarzy zrobił się tak blady, że przypominał martwego. Biegł przed siebie, zdrową ręką przytrzymując ręcznik i kalecząc stopy o szorstką płytę chodnika. Nie wiedział, gdzie się kieruje i po jakimś czasie zdał sobie sprawę z tego, że nie ma przy sobie telefonu, żeby zadzwonić do Browna, ale nie mógł się cofnąć. Im dłużej biegł, tym bardziej dziwne uczucie się oddalało, ale nie mógł ryzykować, że zrobi coś swojej rodzinie.

    Jakim cudem znalazł się w areszcie? To akurat bardzo proste. Ktoś idący ulicą wziął go za ekshibicjonistę. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów, a policjanci nie chcieli pożyczyć mu telefonu, żeby zadzwonił do Elle, więc po prostu spisali go i zakuli w kajdanki, informując, że wypuszczą go za dwadzieścia cztery godziny, chyba że wcześniej pojawi się ktoś, kto pokaże jego dokumenty.
    - Chyba mam prawo, żeby do kogoś zadzwonić! – jęknął, opierając głowę o metalowy pręt. Było mu cholernie zimno, ręka i stopy bolały, a on sam był zmęczony, bo całą noc nie spał, jakby na to nie patrzeć. Zegar na jednej ze ścian informował, że jest szósta rano, a on od poprzedniego wieczoru nie kontaktował się ze swoją żoną. Mógł zachowywać się jak psychol, ale wiedział, że mimo to pewnie umiera z niepokoju, dlatego tak bardzo zależało mu na telefonie. – A jak nie, to wy zadzwońcie.
    - Dobra, dobra, tylko przestań truć – warknął jeden z policjantów i podniósł słuchawkę, patrząc wyczekująco na Morrisona, który szybko podyktował mu numer do Villanelle. – Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Villanelle Morrison? Sierżant Gibson z tej strony, dzwonię w sprawie pani męża – powiedział, nie robiąc żadnej przerwy i nie dając dojść do głosu rozmówczyni. – W nocy został aresztowany i twierdzi, że może pani przywieźć jego dokumenty i zapłacić mandat.

    kryminalista ♥

    OdpowiedzUsuń
  189. Carlie była szczęśliwa i to chyba było po niej widać. Wyglądała na bardziej zdrowszą, szczęśliwą i to chyba było naprawdę to, bo od dawna tak się nie czuła. Ten stan utrzymywał się niemal od maja, choć oczywiście po drodze miała swoje małe upadki, ale nawet one nie były w stanie sprawić, aby panna Wheeler się poddała czy zasmucała, bo nie widziała w tym powodu. Była zwyczajnie i po ludzku szczęśliwa. Pewnie jeszcze jakiś czas temu nie potrafiłaby odpowiedzieć na to pytanie bez zastanawiania się dłużej, ale teraz była tego pewna. Tak samo jak tego, że u każdej dłoni miała po pięć palców, ot takie to było proste. Tym bardziej cieszyła ją wizyta Elle, z którą chyba najdłużej widziała się w sierpniu, kiedy zabrała ją na koncert, aby mogła poznać Matta i zasmakować nieco życia, którym ostatnio żyła rudowłosa. Sama nadal się do tego nie przyzwyczaiła i była wdzięczna, że Matthew jej nie ciągnie przed kamery i nie wychylają się aż tak ze swoim związkiem. Czytanie o sobie plotek na stronach plotkarskich było zabawne, komentarze już niekoniecznie, ale tymi akurat przejmowała się najmniej.
    — No to chyba wiadomo, że najlepsze z nas sztuki — zażartowała. Nie mogła brzmieć poważnie, wypowiedzenie tych słów w takiej kolejności zwyczajnie sprawiało, że chciało się jej śmiać, ale z drugiej strony było to stwierdzenie prawdziwe, któremu rudowłosa przeczyć nie zamierzała. Elle również nie. — Wiesz, że mamy jakieś siedem butelek wina… Mam nadzieję, że nie robiłaś sobie na później żadnych planów — dodała odbierając od niej rzeczy. Wyglądało na to, że to będzie naprawdę długi wieczór i obie będą rano umierać, bo raczej tego mieszkania żadna z nich dziś nie opuści o własnych siłach. Dlatego wcześniej przygotowała już łóżko, na które będą mogły się walnąć. Masa poduszek, kołdra i koc, to samo czekało na kanapie w salonie. Nigdy nie było wiadomo, gdzie padną, a lepiej było być przygotowanym na wszystko.
    — Muszę w końcu wpaść i je pomęczyć. Ciebie widywać widywałam, z dzieciakami nie mam aż takiego kontaktu — westchnęła. A chciała być tą fajną ciotką, która jest w oczach dzieci najlepsza i je rozpieszczać do granic możliwości. Sama swoich nie miała, to chociaż mogła rozpieścić inne maluchy. — Cieszę się, że z małym jest lepiej. I wszyscy już razem jesteście w domu? — dopytała stawiając siatkę na blacie i rozpakowując ją powoli. Wina schowała od razu do lodówki.
    — Jeszcze nie. Najpierw chciałam się stąd porządnie wynieść. Czasem po zajęciach jeszcze tutaj wpadam, trochę ciężko mi tak się stąd wyprowadzić… Wiesz, niedawno mi tu minął piąty rok. Tyle wspomnień i wszystkiego. Ale nie mam za czym płakać, zaczynam coś nowego, lepszego mam wrażenie. Też będzie fajnie i… trochę inaczej — odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Nie wiedziała jeszcze jak to wszystko będzie wyglądać. Codzienne życie z kimś, wspólne posiłki, podział obowiązków. To wszystko dla rudowłosej było nowe i jeszcze nieznane, nie wiedziała, jak się zachowa i czy się jej uda w pełni odnaleźć w nowej rzeczywistości.
    — Przywiozłam ci coś. Matt mnie zabrał we wrześniu na Maui, nie miałam okazji ci wcześniej tego dać. A nie chciałam wracać z pustymi rękoma — powiedziała nagle sobie przypominając — a, co do butów, to może postaw je na szafkę wyżej. Leia ma jeszcze fazę gryzienia i zostawiania mokrych śladów, gdzie popadnie. I uważaj pod nogi, czasem jeszcze nie do końca ogarnia, gdzie ma rozłożone maty.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  190. Dla mnie nagroda za dwusetny komentarz!
    NYC to taki cudowny blog, że nie daje o sobie zapomnieć, o! Ślicznie dziękuję za powitanie, a jak na coś wpadnę, to się odezwę, wypadałoby w końcu napisać coś razem :) Ściskam cieplutko!

    Lenny Gilbert

    OdpowiedzUsuń