Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Zaire

They said I’d be nothin’.
So I became everything


ZAIRE
Carter Zaire Crawford
Jeszcze kilka lat temu Carter Crawford, znany dziś jako ZAIRE, pracował jako barman, a nocami nagrywał kawałki w prowizorycznym studio zbudowanym z kartonów i materacy. Dziś ma 27 lat, na jego koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy fanów, a jego wizerunek widnieje na billboardach w Los Angeles i Tokio. Popularność wywróciła jego życie do góry nogami. Wraz z sukcesem przyszły pieniądze, sława i nowi znajomi. ZAIRE zaczął pojawiać się na imprezach z celebrytami, otoczony ludźmi z branży, których intencje często budziły wątpliwości. Wizerunek charyzmatycznego buntownika budował świadomie – ekstrawaganckie stroje, drogie samochody, nocne życie i burzliwe związki, które kończyły się równie spektakularnie, jak się zaczynały, tylko podsycały zainteresowanie mediów. Choć jego kariera muzyczna rozwija się dynamicznie, życie osobiste ZAIRE’a pozostaje niespokojne. Liczne skandale, zmieniające się twarze w jego otoczeniu i rosnące ego sprawiają, że coraz częściej mówi się o nim nie jako o artyście, lecz o postaci ze świata plotek. Za fasadą blichtru wciąż jednak kryje się chłopak z Bronxu – utalentowany, ale niedojrzały emocjonalnie, zagubiony w świecie, w którym wszystko przychodzi zbyt szybko. Bo choć jego utwory biją rekordy, a fanbase rośnie z dnia na dzień, to jedno pozostaje niepewne: czy ZAIRE będzie potrafił przetrwać nie tylko na scenie, ale i poza nią. Jego historia to klasyczny przykład amerykańskiego snu, ale też przestroga przed tym, co może się wydarzyć, gdy ten sen staje się rzeczywistością. Zachłysnął się sławą jak dziecko dymem – nie wiedząc, że zaczyna się dusić.

200 komentarzy

  1. Sloane nie czekała na odpowiedź.
    Zbyt dobrze znała Zaire w tym stanie. Zobojętniały na wszystko już nie orientował się, gdzie jest ani z kim rozmawia. Nawet jeśli ją widział i słyszał to sens słów do niego nie docierał. Odgradzał się, być może, niewidzialnym murem od tego wszystkiego, co go bolało i sprawiało, że musiał coś wziąć, aby przestać czuć. Mogła odejść. Zostawić go w rękach Jade, ale nie potrafiła. Gdyby się odezwał i potwierdził, że nie chce, aby tutaj przy nim była to wyglądałoby to inaczej. Nie protestowałaby. Zabrałaby torebkę z blatu i poszła, bo już nie miała sił, aby z nim walczyć i przekonywać, że z nią mu będzie lepiej. Nie będzie. Jeżeli się pogodzą to tylko na chwilę, a potem znów będą prowadzili między sobą zażartą wojnę i nie zostawią jeńców. Tacy już chyba po prostu byli. Nie mogła pozwolić na to, aby teraz wyszedł z kimś z kim stoczy się jeszcze niżej. To nie była noc, na jaką Sloane liczyła. Nie było wygranych ani przegranych, jak jej się początkowo wydawało. Byli tylko oni i doczepiona do niego jak plaster Jade.
    Obserwowała go w milczeniu, gdy polewał swój kark wodą. Żadna z nich tego nie komentowała. Jade jedynie się trochę odsunęła, nie chcąc zostać oblaną, ale wciąż przyklejała się do jego boku. Nawet to przestało Sloane działać na nerwy. Oczywiście, że wolałaby być tą, która się do niego w ten sposób przytula, ale tutaj nie mogła. Nie w tej chwili, kiedy Zaire sam nie wiedział, gdzie się znajduje ani kim tak naprawdę jest.
    Klub stał się tylko tłem. Nieistotnym i blaknącym za ich plecami. Nic nie miało tu już żadnego znaczenia. Sloane nie zbierała się do wyjścia, jeszcze nie. Mimo tego milczenia z jego strony czekała na jakieś potwierdzenie. Aż ją wygoni albo zmusi do tego, aby zabrała go ze sobą. I zrobił to, ale bez użycia choćby jednego słowa. Na początku to, że zdjął koszulkę nic nie oznaczało. Dopiero po chwili jej wzrok się wyostrzył, gdy przesunęła wzrokiem po jego ciele. Zamarła na dłuższy moment. Przesuwała wzrokiem po jego żebrach i barkach. Chłonąc każdy detal, o którym nie miała pojęcia. Rozchyliła lekko usta, nie spodziewając się… tego. Jade również wydawała się być zaskoczona, choć jak na fakt, że widziała się z nim wczoraj to nie powinna była mieć takiej zaskoczonej miny, ale nią Sloane się naprawdę już nie przejmowała.
    Nie zadała mu nawet jednego pytania o areszt, gdy wróciła. Zupełnie, jakby ten temat nie istniał. Zaire poruszył go raz, a ona go zlała, bo przecież sobie zasłużył. Owszem, na wyciągnięcie konsekwencji, a nie na ślady, jakie nosiło jego ciało.
    Ścisnęła mocno ze sobą usta, a paznokcie mocniej wbiła w nagie udo. Tusz pod skórą mieszał się z nowymi śladami na jego ciele. Obcymi i niepożądanymi. Sloane nie była pewna, co poczuła w pierwszej chwili. Jakąś dziwną wściekłość, ale nawet nie na niego. Nie wiedziała na kogo. Podobno poszło gładko. Cicho i bez szumu, więc co do cholery wydarzyło się, że Zaire tak wyglądał?
    Patrzyła i… I nie wiedziała, jak zareagować. Czy coś powiedzieć, czy to zostawić. Jeśli miała mówić to co? Przecież teraz słowa niczego nie zmienią, a on nie zacznie sypać odpowiedziami. Nie, gdy był w takim stanie. Fizycznie był obecny, ale myślami znajdował się w innym miejscu. W innej rzeczywistości, do której być może Sloane nie miała dostępu. Poczuła nieprzyjemny ścisk w środku, a wszystko w niej rwało się do tego, aby zabrać go z tego miejsca. Do domu, gdzie będzie bezpieczny. W znajomym sobie łóżku, gdzie będzie mógł odpocząć. Nawet jeśli bez niej.
    Tu już nie rozchodziło się nawet o to, czego Sloane chciała. Zepchnęła własne potrzeby na bok. Całą złość, którą kierowała na niego i Jade, zazdrość i chęć wydrapania dziewczynie oczu. To było już nieistotne. Przestało się liczyć w momencie, w którym zdjął koszulkę, a do Sloane dotarła przykra prawda, która do tej pory była schowana pod materiałem drogich ubrań i maski, jaką Zaire na siebie narzucał. Był zbyt dobry w maskowaniu uczuć. Rankiem nawet do głowy nie przyszło jej, że mogło mu coś się wtedy stać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaire… — Zaczęła, ale nie dokończyła. Co miała powiedzieć? „Przykro mi”? To niczego nie zmieni, a to co się wydarzyło było z jej winy. Z jej własnego zapomnienia na tamtym cholernym parkiecie. I teraz, gdyby mogła to naprawdę cofnęłaby czas. Wróciłaby może do loży, zanim Xavier do niej podszedł albo wciągnęłaby do tańca Cleo, czy jakąkolwiek inną dziewczynę, byle tylko uniknąć tego, co zadziało się później. Na naprawienie tych błędów było trochę za późno. Niczego cofnąć nie mogła.
      Wzięła głębio wdech. Nie dotykała go, nie przekraczała granicy i nie wchodziła w jego przestrzeń. Ale wyboru też mu dać nie zamierzała. Zostawić go w rękach tej dziewczyny i pozwolić, aby się nim zajęła tak, jak Sloane powinna była to zrobić.
      — Wracamy do domu. — To nie była sugestia, a bardziej rozkaz. Sloane nie zamierzała się z nim kłócić, dlatego jej ton był twardy i stanowczy, aby dotarło, że to nie jest dla niej zabawa i czas na gierki między nimi. Wracali do domu, czy Carter tego chciał czy nie.
      Sloane dostrzegła reakcję Jade. Gotowa, aby się wtrącić, jakby Sloane zamierzała zabrać jej zabawkę z rąk. Może i właśnie to robiła. Blondynka odezwała się, zanim tamta zdążyła.
      — Będzie chciał to do ciebie wróci. — Głos wciąż miała spokojny i lekki, choć wszystko w środku ją rozsadzało. Bo wiedziała, że to prawda, a jeżeli najdzie go ochota to będzie potrafił brunetkę znaleźć. — On nie potrzebuje teraz kolejnej kreski ani następnego drinka.
      Sloane wsunęła rękę pod ramię Cartera. Licząc na to, że pójdzie za nią sam i nie zacznie się stawiać. Migające światła raz po raz padały na jego ciało, ukazując jej kolejne ślady w dalszych miejscach. Sloane zacisnęła zęby. Była wściekła, ale nie na niego. Już nie potrafiła się wściekać.
      — A skoro go znasz tak dobrze, jak twierdziłaś ostatnio, to wiesz, że mam rację. — Nie była nawet złośliwa, chociaż powinna. Gdyby go tutaj zostawiła rano obudziłby się w obcym miejscu, nawet jeżeli kojarzyłby apartament czy hotel, to nie byłby to dom.
      Sloane pochyliła się bliżej Cartera, jakby chciała, aby jej kolejne słowa dotarły tylko do niego. Nawet jeżeli jej teraz nie słuchał i miał wszystko gdzieś to ona wierzyła, że trafi w ten moment, kiedy na sekundę odzyskiwał świadomość.
      — Pozwól mi się sobą dziś zająć. — Poprosiła cicho. Ciepłym oddechem musnęła jego skórę przy twarzy. Nie prowokowała go uśmiechami czy eksponowaniem ciała. Była tylko Sloane i czysta troska.

      sloane

      Usuń
  2. Sloane była wściekła sama na siebie. Doprowadziła do tego, że teraz był w takim stanie i jedyne pretensje mogła rzucać do swojego odbicia w lustrze. Tak, Zaire zawinił po części. Dał się ponieść emocjom, narkotykom, które wtedy wziął, ale gdyby Sloane wtedy postąpiła inaczej to nic z tego nie miałoby miejsca. Gdybać mogła przez resztę życia, a nic to nie zmieni. Żadne przeprosiny, żadne smętne spojrzenie nie sprawi, że cokolwiek się naprawi.
    Tej nocy mogła go jedynie zabrać z powrotem do penthouse, gdzie będzie bezpieczny. Bez dziewczyn, które kleją się do jego torsu. Bez kumpli, którzy będą podsuwać mu kolejne prochy. Będzie w miejscu, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzać. Nawet ona, chociaż Sloane nie zamierzała teraz opuścić go na krok. Zlekceważyła spojrzenie Jade i to co zobaczyła w jej oczach. Jakby chęć do dalszej walki i ciche ostrzeżenie, że ona jeszcze nie zamierza się z tego wycofać. Fletcher o tym wiedziała, ale tej nocy nie zamierzała z nią walczyć. To nie było miejsce ani czas na głupie przepychanki. Jak dojrzale, prychnęła w myślach. Sama zaskoczona tym, jak do tego podchodziła. Kiedy Jade zniknęła, Sloane stanęła tak, aby po części chociaż swoim ciałem zakryć to, co Zaire teraz wszystkim pokazał. Nawet jeżeli w tej części rzadko kiedy ktoś nagrywał znane osoby to było lepiej, aby nie był tak na widoku. Nie ujawniał tego z konkretnego powodu, a skoro nie pokazał jej tego po powrocie i nie widziała tego też Jade, to świadczyło tylko o tym, że nie chce, aby ktokolwiek o tych śladach wiedział.
    Sloane zmarszczyła lekko nos, kiedy się odezwał.
    — Jaką minę? Nie robię min. — Odpowiedziała. Może nawet lekko się uśmiechnęła, choć wcale nie było jej teraz do śmiechu.
    Sloane nie uciekła przed jego dotykiem. Lekko zadrżała i rozchyliła mimowolnie usta, jak przesunął po nich kciukiem. Westchnęła krótko. Jej ciało reagowało na niego nawet, kiedy nastrój kompletnie siadał. Lubiła, kiedy w ten sposób łapał ją za twarz. Tym razem nie było w tym sugestii „jesteś moja”, ale wciąż… To wciąż coś dla niej znaczyło.
    — Gorzej. Kocham cię. — Odpowiedziała. Pewna, że nic z tego nie zapamięta. Czasami go nie lubiła, ale teraz? Teraz wszystko w niej się do niego wyrywało. Mimo tego, że kazał jej patrzeć i był gotów odejść z Jade. Brakowało tylko, aby w szczegółach opowiedział jej, co będą robić. I być może by do tego doszło, gdyby nie fakt, że był pod zbyt dużym wpływem. Ale to było już bez znaczenia. To wszystko było bez znaczenia. Słowa, które padły. Rzeczy, które zrobili. Nic się z tego nie liczyło, poza tym, aby Sloane w końcu zabrała go do domu i mogła się nim zaopiekować. Upewnić, że przez przynajmniej kilka następnych godzin będzie bezpieczny.
    Westchnęła cicho. Patrzył na nią zbyt długo. Może nawet zbyt trzeźwo przez moment. Już sama się gubiła w tym wszystkim.
    — Nie jestem zła, Carter. — W końcu zasłużyła sobie na to wszystko. Jakaś jej część była zła, ale została zagłuszona przez tę, która teraz na niego patrzyła w czuły sposób. Nie było klubu, nie było Jade. Nie było niczego.
    Sloane pomogła mu włożyć na ramiona kurtkę. Nie zapinała jej, a jedynie przetrzymała materiał razem, aby go jak najbardziej zasłonić. Nie podziękowała Jade, nie obdarzyła jej nawet krótkim spojrzeniem. Nie walczyła z nią o uwagę Cartera. Ona dla Sloane po prostu przestała istnieć. Jakby nie patrzeć, ale miała na głowie ważniejszy problem niż jakaś dziewczyna, która próbuje dobrać się do jej męża. A może raczej, która się do niego dobiera. Zanim z nim ruszyła poczekała tylko na jego ochroniarza, który pojawił się zaledwie chwilę później. Gotów rozdzielać ludzi, gdyby weszli im w drogę.
    Wyprowadził ich tylnym wyjściem. Tak, aby widziało ich jak najmniej ludzi. Z tyłu nie było takiego hałasu. Dźwięki miasta dobiegały tu jak zza grubej szyby. Gdzieś w tle kręcili się ludzie, ktoś wyszedł na papierosa, ale każdy był tu zbyt wstawiony, aby zwracać na nich uwagę. Auto już czekało. Cicho mruczało w gotowości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carter wsiadł pierwszy, a Sloane wślizgnęła się za nim do przyciemnionego środka. Rozparty na samochodowej kanapie, jakby nic się już nie liczyło. Była z boku. Trzymała jego dłoń, którą lekko gładziła palcami. Pozwalała, aby opierał się głową o jej ramię, dotykał uda i gdzie tylko chciał, o ile chciał. Wiedziała, że nie kojarzył z kim jest ani gdzie jedzie. Robił to, co mu się narzuciło, jakby nie miał innego wyjścia. Tymczasem głowa Sloane pracowała na najwyższych obrotach. Wszystkie siniaki na jego ciele, jeszcze niebladnące ślady, które nie były wynikiem zbyt ostrej zabawy w łóżku, a czymś znacznie gorszym. Czymś do czego ona doprowadziła. Mało się odzywała. Prowadzenie z nim rozmowy było teraz ciężkim zadaniem, więc tego nie robiła.
      Do penthouse dotarli może w niecałe dwadzieścia minut. Sloane odetchnęła krótko z ulgą, kiedy drzwi się za nimi zamknęły. Powitała ich cisza. Nawet Rue się nie rzucała do przodu, jakby czuła, że nie ma sensu teraz, aby się z nimi witać.
      — Jeszcze parę kroków — odezwała się. Po drodze ściągnęła jego kurtkę, którą rzuciła na podłogę. Salon zagracony był jej spontanicznymi zakupami, a droga do sypialni zdawała się teraz trwać całą wieczność. Lekko popychała go do przodu, aby się nie zatrzymywał i dotarł do miejsca docelowego, a nie padł przypadkiem na pierwszym krześle.
      Łóżko było teraz jak wybawienie. Sloane posadziła go na nim z ciężkim westchnięciem. Nie przypominał tego człowieka z klubu. Tego rzucającego w nią obraźliwymi słowami, które miały ranić. Nikogo jej teraz nie przypominał.
      — Jesteś już bezpieczny — szepnęła, gdy się nad nim pochyliła, aby lekko musnąć jego policzek. Zadrżała, czując przy nim damski zapach, który zdecydowanie nie był jej. Przymknęła oczy, lekko opierając się czołem o jego skroń.
      Nie mówiła nic przygniatającego. Sloane działała. Odsunęła się i na moment zniknęła w łazience. Nie było jej może dwie minuty. Spieszyła się, bo nie chciała, aby zasnął zanim wróci. Ale dalej siedział, jakby czekał lub sam nie wiedział, co robić. Rzuciła rzeczy na łóżko obok niego. Zostawiając w rękach jedynie opakowanie chusteczek do demakijażu. Wyjęła jedną, a jego podbródek ujęła w palce i uniosła lekko do góry. W milczeniu przesunęła chusteczką po ustach mężczyzny. Ścierając ślady po tamtej.
      — Wytrzymasz jeszcze chwilę? — spytała. Robiła to delikatnie, ale stanowczo. Jakby chciała mu tym przekazać, że w tym miejscu jego dziewczyny nie mają wstępu. Ani na nim ani w jego umyśle. Kolejną chusteczką wytarła mu twarz. Ścierając z niego resztki potu, wody. Może liczyła, że go to trochę orzeźwi. — Zaraz ci dam odpocząć, obiecuję.
      Rzuciła chusteczki gdzieś na bok. Posprząta je potem.
      Kucnęła przed nim, aby rozwiązać sznurówki od butów. Robiła to w milczeniu i zdawało się, że w spowolnionym tempie, ale może to była wina późnej godziny. Chwilę trwał zanim udało się jej je z niego zdjąć i rzucić w kąt za sobą.
      Usiadła po chwili obok niego. Niepewnie sięgnęła dłonią do jego pleców. Muskając palcami miejsca, w których były największe ślady. Zacisnęła znów zęby, czując pogłębiające się wyrzuty sumienia. Gdyby tylko… właśnie. Gdyby tylko zachowała się inaczej.
      — Połóż się na brzuchu, Carter. — Poprosiła. Złożyła na jego ramieniu lekki pocałunek, a potem oparła o niego głowę.

      sloane

      Usuń
  3. Obmywała chusteczkami jego twarz jak w jakimś rytuale, który miał sprawić, że Carter do niej wróci. Że zwilżony materiał zmyje z jego twarzy to, co w nim głęboko siedziało. Że zapomni o tym, co robił z tamtą dziewczyną i o wszystkim, co dzisiaj miało miejsce. O tych wszystkich słowach, które wyrzucił w jej stronę. Nie chodziło nawet o to, że Sloane była zraniona. To była teraz najmniej ważna rzecz z tego całego wieczoru. Nie potrafiła wyrzucić z głowy obrazu Cartera i Jade. Na parkiecie czy potem przy barze. Wiedziała, że nie ma prawa się o to wściekać. Nie, kiedy ona spędziła tydzień z kimś innym i była pokryta w jego śladach. Ale mimo wszystko to bolało. Domyślać się, nawet wiedzieć, a doświadczyć tego na własne oczy. To nie była scenka z fankami, które próbują go dotknąć – to Sloane potrafiła zrozumieć. Sama w końcu była takim obiektem pożądania, a dotknięcie choćby skrawka ubrania czy skóry było spełnieniem marzeń. Ale to, jak na nią patrzył z premedytacją w swoich ruchach i trzymając z nią kontakt wzrokowy. To zabolało. Ten uśmiech, który posłał jej później. Ten, któremu nie uległa i nie rozpadła się wtedy przed nim tak, jakby tego chciał. Udawała niewzruszoną, jednocześnie walcząc ze sobą i próbując nie rozpaść się przy tym barze.
    Drgnęła, kiedy zaprotestował, ale nie próbowała go zatrzymać.
    Jęknęła bezgłośnie, gdy musiał się jej podtrzymać. Ale nic nie powiedziała, a podała mu swoje ramię, aby mógł spokojnie dotrzeć do łazienki. Patrzyła na niego z bólem. Na chwiejący się krok. Nie był teraz sobą i Sloane to wiedziała. Dlatego nic nie mówiła. Nie wyrywała się do przody i nie próbowała wepchnąć się tam, gdzie wyraźnie jej nie chciał. Odprowadziła Cartera wzrokiem w stronę łazienki. Jej pierwszym odruchem było, aby pójść za nim. Prawie się poderwała też z łóżka, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowała. Nasłuchiwała jedynie, co się dzieje w łazience. Szum wody powinien brzmieć spokojnie, ale było w nim coś niepokojącego. Coś co kazało jej pozostać czują przez cały ten czas. Mimo, że nic przecież się tam nie wydarzyło. Nie chodziło o kontrolę ani potrzebę, aby wiedzieć co robił, a o zwykłą troskę. Czy się nie poślizgnął, czegoś sobie przypadkiem nie zrobił. Żadne z nich nie było najtrzeźwiejsze, ale Carter znajdował się w gorszej sytuacji i mógł zwyczajnie nad swoimi ruchami nie panować.
    Zdjęła z nóg szpilki, które rzuciła byle gdzie. Czymś musiała się zająć, a jednocześnie nie miała na to wcale ochoty. Nawet się nie przebrała. Wciąż była w tych samych spodenkach i topie, rzuciła jedynie kurtkę gdzieś na podłogę razem z torebką i telefonem. Kompletnie niezainteresowana ich losem. Podpierała się rękami o kolana, a twarz miała schowaną w dłoniach. Nie płakała, nie uroniła jednej łzy. Zupełnie jakby jej ciało się przed tym broniło i mówiło jeszcze nie teraz.
    Głowę miała ciężką od myśli, których nie potrafiła sobie poskładać w całość. Z jednej strony chciała krzyczeć z bezsilności, a z drugiej strony cisza to było jedyne na co teraz ją stać. Woda przestała szumieć, jakiś szelest w łazience, a potem kroki. Nie podniosła głowy. Nie spojrzała na niego od razu. Włosy opadały jej po obu stronach twarzy. Rozpuściła kucyka, od którego bolała ją głowa, bo zbyt mocno go ścisnęła przed wyjściem. Odsunęła dłonie od twarzy i najpierw zobaczyła jego nogi, a potem podniosła wzrok wyżej. W sypialni panował półmrok, zapaliła tylko jakieś marne światełko, aby było widać cokolwiek i to było w zupełności wystarczające, aby mogła lepiej zobaczyć ślady, jakie nosiło jego ciało. Tych na torsie nie widziała tak dobrze w klubie, jak tych z pleców.
    Nic nie mówiła. Nie patrzyła na niego nawet ze współczuciem, choć to właśnie to czuła. Patrzyła na niego, jak na mężczyznę, z którym nie wiedziała co ją czeka, a którego nie potrafiła wypuścić ze swoich objęć. Mimo tej całej świadomości, jak oboje dla siebie są toksyczni. Jak się wyniszczają, a mimo to nie mogą z siebie zrezygnować. Patrzyła na niego z cichą tęsknotą, której nie odważyła się wypowiedzieć po raz kolejny na głos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bił od niego chłód. Ale Sloane przekonana była, że to raczej przez lodowaty prysznic, który sobie zafundował. W stosunku do niej… Chyba nie czuł nic. Sprawiał takie wrażenie. Sloane teraz sama nie wiedziała, co jest lepsze. Wrzaski czy dalsze milczenie, którym się nawzajem karmili.
      Sloane nie odpowiedziała. Z prostego powodu, nie miała na to pytanie dobrej odpowiedzi. Sama zadawała sobie to pytanie. Nigdy przedtem nie czuła do nikogo tak skrajnie różnych emocji jednocześnie. Przed Zairem wszystko w jej życiu było prostsze. Wciąż miała swoje problemy, ale albo coś kochała albo nienawidziła. Nigdy nie czuła tego na raz w stosunku do jednej osoby.
      Spoglądała na niego głównie w milczeniu. Bez komentowania, kiedy położył się na łóżku tak, jak wcześniej poprosiła. Wstała z łóżka, ale jedynie po to, aby zdjąć z siebie spodenki, które skopała na bok. Było jej w nich ciasno i niewygodnie, dobre były na chwilę, a teraz potrzebowała chociaż namiastki komfortu. Wpakowała się do łóżka bez słowa. Sięgnęła po wcześniej przyniesioną kosmetyczkę i otworzyła ją szybkim szarpnięciem. Wysypała jej zawartość na łóżko szukając jednej konkretnej rzeczy, którą znalazła. Dalej nic nie mówiła, kiedy usiadła na udach Cartera. Przez sekundę czekała na jakiś znak protestu z jego strony, ale nic się nie wydarzyło. Lekko zadrżała od chłodu i mokrego ciała.
      — Nie mam na to odpowiedzi, kochanie. — Powiedziała cicho, nachylając się lekko nad nim. Może nikt nie miał tak naprawdę? Trwała przez chwilę w takiej pozycji, jakby przytulona do jego pleców, ale nie do końca. Opierała swój ciężar na rękach.
      Wyprostowała się po chwili, sięgając też po krem. Przeciwbólowy, z którego sama korzystała, kiedy po próbach kończyła zbyt obolała, aby się ruszyć. Dłonie powoli rozprowadzały chłodny krem po napiętej skórze. Dokładała go więcej w mocno zasinionych miejscach. Omijała te miejsca z zadrapaniami, aby chemikalia nie naruszyły już i tak zranionej skóry. W ciszy słychać było tylko ich spokojne oddechy.
      Tyle, że w końcu coś w niej pękło. Powietrze zacięło się w gardle Sloane, wciągnęła je gwałtownie przez nos, ale dźwięk był zbyt głośny, zbyt zdradliwy. Oczy jej błyszczały, kiedy dłonią przesuwała wzdłuż żeber, ale nie przerwała ruchu. Wmawiała sobie, że nic nie zauważy, że nic nie usłyszy, a kontrolowanie oddechu to wszystko co musi robić, aby nie zwracać na siebie uwagi.
      Carter leżał pod nią niemal nieruchomo. Nie wiedziała, czy to słyszał, czy tylko wyczuwał drżenie w dotyku.
      Po minucie półszeptem, jakby do siebie, zadała pytanie, które przecięło ciszę między nimi:
      — Skąd je masz…? — Jej głos lekko się załamał, ale nie przerwała. — Co tu się wydarzyło, Carter?

      sloane

      Usuń
  4. Przerwała na moment. Oparła dłonie o jego plecy w miejscach, które nie były niczym naznaczone, a głowę odchyliła do tyłu. Wpatrywała się w jasnobrązowy sufit ich sypialni, jakby miała w nim znaleźć odpowiedzi na wszystkie niezadane głośno pytania. W rzeczywistości Sloane potrzebowała tych paru chwil dla siebie. Odciąć się na moment od wszystkiego. Odpowiedzi nie nadeszły. Spokój również nie. Wróciła do niego po chwili. Milcząca i skupiona na swoim zadaniu, które już skończyła, ale nie potrafiła przestać go dotykać. Rozmasowywała ostrożnie napięte mięśnie, ale te wcale nie rozluźniały się pod jej dotykiem. I wcale tego od niego nie oczekiwała. Nie na tym etapie, kiedy nic między nimi nie było wyjaśnione.
    Sloane nie oczekiwała, że wszystko będzie tak, jak dawniej. Jakaś jej część miała na to nadzieję, że wróci tak, jak gdyby nigdy nic. Tak, jak robiła to w przeszłości. Uciekała na jakiś czas, a potem wracali do starych zwyczajów. Do bycia Sloane i Carterem. Tym razem to było skomplikowane. Tym razem w grę wchodziły uczucia, które Sloane od siebie opychała. Których nie potrafiła dłużej ignorować. Którym pozwoliła wyjść na powierzchnię. Sloane nie miała wymówek. Nie miała niczego, co mogłaby mu powiedzieć na swoją obronę. Tym razem wina leżała po jej stronie. Mogła sobie tłumaczyć to tak, że gdyby Zaire nie zrobił tamtego, to ona nie zrobiłaby tego. Ale przecież to była tylko wymówka, aby załagodzić to, co sama zrobiła.
    Nie oczekiwała od niego wybaczenia na miejscu. Po tej nocy nie oczekiwała już nawet tego, że kiedyś do siebie wrócą tak, jak na to zasługiwali. Nie uważała, że ten moment między nimi coś zmieni. Że spojrzy na nią tak, jak dawniej. Bez kpiny w oczach, bez prób upokorzenia jej przed nią samą. I zasłużyła na to wszystko. Na każdy jeden sztylet, który został jej tej nocy wbity prosto w serce. Dokładnie na to wszystko zasłużyła, a nawet na znacznie więcej. Jednak, pomijając to, co robili sobie nawzajem, jacy dla siebie byli, z kim spędzali noce… Carter nie zasłużył na to.
    Jedno słowo, które powiedział było wystarczające. Mówiło jej to wszystko, co musiała wiedzieć. Nie potrzebowała, aby opisał jej dokładnie co się działo za zamkniętymi drzwiami. Jego ciało opowiadało to za niego, a Sloane palcami śledziła każdy siniak, każde zadrapanie, do którego miała dostęp. Zupełnie, jakby chciała zapamiętać do czego doprowadziła. Gdyby nie ona to do niczego by nie doszło. Dalej żyliby, być może, w swojej szczęśliwej bańce. Dalej byliby tą parą z billboardów i okładek.
    Zgrzytnęła zębami.
    Coś jej nie pasowało w tym, co powiedział Carter, a co ona usłyszała. Podobno odbyło się spokojnie, podobno poszło sprawnie, a adwokat Cartera szybko zadziałał. Podobno wyszedł szybko i nawet nie odczuł tego aresztowania. Podobno, podobno, podobno. Złość budowała się w niej powoli. Poczuła się oszukana. Znowu ją okłamał. Albo nie wiedział. Mógł nie wiedzieć, ale Sloane teraz ten szczegół nie interesował. Łatwiej było uwierzyć w to, że wolał jej tego nie mówić, bo wtedy na pewno wróciłaby do Nowego Jorku. Ale uwierzyła, że to było zwykłe aresztowanie, a nie cholerne tortury za zamkniętymi drzwiami, bez sprzętu rejestrującego obraz i dźwięk. To nie stało się w zwykłej celi ani pokoju przesłuchań.
    — Nie wiedziałam… — To niczego nie tłumaczyło. Ani jej ani tego, że nie przyjechała. — Że to tak wyglądało. Że… — westchnęła bezgłośnie, pochylając głowę do dołu. Przytłoczona była własnymi wyrzutami sumienia i tym co widziała przed sobą. — Powiedziano mi coś zupełnie innego. I od razu był z tobą adwokat.
    To na co patrzyła nie wyglądało Sloane na spokojne zaprowadzenie do radiowozu, a coś znacznie gorszego. Chciała chwycić za telefon. Zadzwonić i żądać odpowiedzi. Ale teraz nie mogła. Nie przy Zairze. Jego też zostawiać nie chciała. Odchodzić choćby na chwilę. Zrobiłaby to, gdyby jej kazał. Gdyby dał znać, że ma jej dosyć i ma stąd wyjść. Nie kwestionowałaby tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta noc miała być jego. Poprowadzona tak, jak sam tego będzie chciał. Jeszcze jej nie wyganiał. Jeszcze nie kazał jej zostawić siebie w spokoju. Nie brała tego za dobry znak, ale to było już coś.
      Powinna tu przyjechać od razu. Naciskać, aby zawiózł ją do Nowego Jorku. Powinna była przyjechać po Cartera razem z adwokatem, a nie pojawić się parę dni później, jak gdyby nigdy nic. Miała przed sobą dowód tego, co działo się z nim przez ten czas. Właśnie patrzyła na to sprawnie i bez komplikacji.
      Nie odważyła się Carterowi powiedzieć, że wygadała się Jamesowi. Nie mówiła nic konkretnego, ale on potrafił czytać między wierszami. W jej ciszy również znajdował odpowiedzi, których szukał. Dawała mu ich więcej niż sama sobie wyobrażała. Teraz za to każde słowo, które mu mówiła, wszystko co z siebie wtedy wyrzucała wracało do niej w postaci siniaków, zadrapań na ciele, których być nie powinno. Jakby krzyczały, że to jest jej wina. I to była jej wina. To, gdzie się teraz znajdowali emocjonalnie to była jej wina. To, gdzie Carter wylądował również nią było.
      Położyła się na nim ostrożnie. Musnęła ustami jego kark, choć wiedziała, że to nic nie zmienia. Że to do niczego ich nie zaprowadzi. Tylko na krótki moment może odwlecze to, co jeszcze na nich czekało.
      — Przepraszam, Carter. — Odezwała się cicho. Przeprosiny też niczego nie zmieniały. Nie ważne, jak szczere z jej strony mogły być. To wciąż były tylko słowa. — Nie miałam pojęcia. Powinnam tu być. Przepraszam, że cię zostawiłam.
      Zamknęła oczy i w ciszy wsłuchiwała się w jego oddech. Nie musiał nic mówić, dopóki nie wyrzucał jej stąd, nie odtrącał… To miała jakąś nadzieję, że może się poprawi i że może jeszcze będzie im lepiej. Że jemu będzie lepiej.
      Sloane nie pytała, czy zamierza to zgłosić. Zrzucić swojemu prawnikowi to na głowę. Nie powiedział jej, a była z nim najbliżej, więc tym bardziej nie wyobrażała sobie, że miałby biec do prawnika, aby to załatwił. Powinien, oczywiście, że powinien. Stałaby obok, gdyby zdecydował się to zrobić, ale to musiała być jego decyzja.

      sloane

      Usuń
  5. Przesuwała dłonią po jego ramieniu, a policzkiem wtulona była w jego plecy. Nasłuchiwała spokojnego bicia jego serca i oddechu. Jakby leżeli tak po długiej nocy, a nie po wyczerpującej gierce między sobą, która oboje zostawiła w rozsypce. Sloane wiedziała, że o wybaczenie nie będzie łatwo, ale chciała się postarać. Chciała się znów dla niego stać tą Sloane, której mógł ufać ze wszystkim. Tą dziewczyną, do której przychodził, gdy coś się działo. Znów być jego żoną, której nie brzydził się dotknąć, a za którą szalał i nie zostawiał samej nawet na krok.
    — To zawsze mogło wyglądać inaczej, Carter.
    Mogła zrozumieć nie obchodzenie się z nim, jak z delikatną porcelaną, ale to, jak to się potoczyło? To nigdy nie powinno mieć miejsca. Wiedzieli o tym, a i tak do tego doszło. Nie próbowała sobie przypominać, co robiła, kiedy on był zamknięty. Dobrze przecież wiedziała. Pamiętała też, co robiła, kiedy była gotowa rzucić wszystko, aby wrócić do miasta, ale coś ją zatrzymało. I teraz chciała mu to jakoś wynagrodzić. Swoją nieobecność, chociaż… co to miało zmienić?
    Kiedy włączyła telefon po powrocie miała masę nieodebranych połączeń. Od znajomych, swojego teamu, ale też i ludzi z teamu Cartera. Parę pytań, czy jest z nim, czy wszystko w porządku. Gdyby raz włączyła telefon… To wszystko wyglądałoby inaczej. Ale ona była uparta i przez cały ten tydzień nawet raz nie włączyła komórki. Jeżeli miała ochotę na jakieś zdjęcie korzystała z telefonu Jamesa, a potem je do siebie wysyłała. Nie patrzyła nawet w kierunku swojego iPhone, tylko cisnęła go na dno torby. Wiele rzeczy mogła zrobić inaczej. Wiele „gdyby” tego wieczoru się pojawiło.
    Wyczuła, że nie chce o tym dalej mówić, kiedy zaczął milczeć. Sloane wzięła to za znak, aby nie zadawała kolejnych pytań. Leżała dalej w ciszy. Dalej muskając jego ramię. Nie nastawiała się, że wszystko się po tej nocy ułoży. To nie był spokój, który zapowiadał zgodę, ale również nie taki który zapowiada burzę. Może akceptację, że wszystko w życiu jest czarnobiałe. Że czasami ludzie popełniają błędy, których nie da się naprawić za pomocą jednego słowa czy gestu. Co z tego, że była teraz dla niego dostępna, skoro zniknęła wtedy, kiedy potrzebował jej najbardziej? Nie potrafiła sobie wybaczyć, że go wtedy zostawiła. I nie próbowała wybaczyć. Tak, miała powody, ale jej początkowa ucieczka miała uwzględnić zaszycie się w hotelu, picie nieprzyzwoitej ilości szampana i wydzwanianie do niego o czwartej rano mamrocząc, że jest dupkiem, a nie chowanie się w lesie z kimś innym. Wtedy w klubie… Chciała, aby ją znalazł. Żeby przyjechał i ją stamtąd zabrał, ale tego nie zrobił. Nawet nikogo nie wysłał, żeby po nią przyjechał, zapakował do auta i dostarczył mu ją jak prezent bożonarodzeniowy. Znalazł ją ktoś inny, a ona długo nie protestowała.
    Mogłaby na nim tak zasnąć, ale umysł miała zbyt nakręcony, aby myśleć o śnie. Zamykała oczy, ale odpoczynek nie nadchodził. Może to lepiej. Wolała mieć na niego oko, dopóki jej nie zaśnie. Chciałaby, aby niedługo do tego doszło. Nie przez to, że chciała uniknąć odpowiedzi, na które przyjdzie czas. Chciała, aby odpoczął. Przestał o tym wszystkim myśleć, wyłączył się.
    Sloane cały czas myślała o tym, co jej powiedział James. I co widziała na ciele swojego męża. O tamtej wiadomości. Jedna i krótka. Carter wyszedł za kaucją. Nie dowiedziała się wtedy za dużo, a w tym momencie słowa Jamesa wydawały się być zwyczajnym kłamstwem, aby ją na dłużej tam zatrzymać. Załagodzić całą sytuację. Próbowała się nie nakręcać, ale… Skoro grzebali w przeszłości Cartera i wiedzieli, że macza palce w nieciekawych miejscach to, dlaczego niby mieliby nie wiedzieć, co się działo w tamtej celi, racja? Z drugiej strony chciała wierzyć, że Harper był z tych dobrych. I nawet mimo całej swojej nienawiści do Cartera – za to co robił, że wciągnął ją w to wszystko – to nie godziłby się na takie traktowanie. Nawet jeżeli niewiele mógł zrobić, bo niby skąd miał mieć wpływ, skoro siedział na ochronie w klubie, prawda? Kolejne pytania tylko gromadziły się w jej głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie była z tych, które na wszystko potrzebują odpowiedzi. Czasami lepiej było być nieświadomym, ale to nie była jedna z tych sytuacji. Skrzywdzili jej męża. Mieli przewagę, mieli możliwości i chcieli, a jeśli James o tym wiedział… Zamknęła oczy, aby odsunąć od siebie te myśli. Przekonując samą siebie, że nie wiedział.
      Zsunęła się powoli z Cartera na bok. Nie chciała, ale uznała, że lepiej będzie, aby nie wisiała na nim tak przez resztę nocy. Gdzieś po drodze zrzuciła z siebie koszulkę i stanik, a przez głowę wciągnęła tę samą koszulkę, w której sypiała. Wsunęła rękę pod głowę, aby było jej wygodniej. Leżała bokiem do Cartera, choć nie oczekiwała, że odwróci się w jej stronę, a kiedy to zrobił mimowolnie lekko się uśmiechnęła.
      Ten uśmiech tak samo zniknął, jak się pojawił. Nie spodziewała się już rozmów, a już na pewno nie takich. Westchnęła cicho, nie wiedząc początkowo co mu odpowiedzieć. Bo Carter po części miał rację i oboje zdawali sobie z tego sprawę.
      — Carter… dostałam od ciebie dużo dobrego. — Powiedziała. To nie było tak, że mieli tylko złe momenty czy ciągłe kłótnie. One nie powinny być wyjątkiem, a codziennością, ale tacy już byli. Jedno nakręcało drugie zamiast je uspokoić. — Może masz rację i to prawda, ale… co mi po tym, skoro nie ma ciebie?
      Ułożyła jedną dłoń na jego torsie i przysunęła się bliżej. Mogła mieć spokojne życie. Nawet przez chwilę go pragnęła i sądziła, że dałaby radę takie prowadzić. Szukała sposobu, aby nie wracać do Nowego Jorku i tego, co czekało na nią tutaj, ale sama chęć to nie była wystarczająca.
      — Carter, nie odeszłam, kiedy się o niej dowiedziałam. I nie odchodzę teraz. Nie chcę przyszłości, w której nie ma ciebie.
      Kochała go i to był fakt, który teraz można było podważyć ostatnim tygodniem, ale Sloane na to nie patrzyła. To był tylko jeden tydzień na miesiące wspólnego życia.
      — Chcę twoje kłopoty, Carter. Ale dajesz mi więcej, tylko tego nie widzisz, a ja nie zawsze tym mówię. — Przesunęła dłoń z jego torsu na policzek, jakby chciała go tym gestem zmusić, aby na nią spojrzał, chociaż to teraz nie było konieczne. — Co możesz mi dać? To, że mnie kochasz, nawet, kiedy mnie nienawidzisz to już dość. Ale przed tobą… dla każdego kogo poznałam, kogo myślałam, że mogę… kochać byłam tylko ładną laleczką, którą się można pochwalić. I tak, ty też się mną chwaliłeś, ale…, kiedy impreza się kończyła ty zostałeś.
      On chwalił się nią, a ona nim. To było coś na co z początku oboje się godzili, bo ta relacja nigdy nie miała stać się poważna. Korzystali na tym, że są widziani w swoim towarzystwie. Niespodziewanie zwykłe koleżeństwo przerodziło się w coś więcej, czego teraz nie potrafili ogarnąć.
      — To nieprawda. Ja wciąż tu jestem i się nie posypałam. Nie odstraszysz mnie teraz tym, Carter. Zostaję.
      Po tym co widziała w klubie powinna była odejść. Po tym jak go uderzył powinna odejść. Setkę razy wcześniej również, ale wracała. Zawsze do niego wracała. Nie chciała inaczej postąpić. Nie ważne, że to ją raniło, że potem przez tygodnie musiała zbierać rozbite kawałki siebie, aby jakoś funkcjonować.
      — Lubię wierzyć, że wystarcza.
      Przysunęła się jeszcze trochę bliżej. Wciąż czuła chłód bijący od jego ciała. Zadrżała lekko od tego, ale nawet to nie powstrzymało jej przed tym, aby przerzucić swoją nogę przez jego udo. Ona rozgrzana, on zimny.
      — Możemy to naprawić… chcemy tego, racja? — zapytała cicho, bo jeżeli był pewien, że nie chce… że nie chce pozwolić jej na naprawę ich relacji, to być może nie miała już czego tutaj szukać.

      sloane

      Usuń
  6. Lekko dotykała jego policzka, jakby na nowo chciała zapoznać się z rysami jego twarzy. Miała wrażenie, że przez ten tydzień trwał o wiele dłużej. Zmieniło się zbyt wiele. Oni się również pozmieniali. Sloane z tamtego miejsca wróciła odmieniona. Wciąż była sobą, ale pojawiła się jakaś nowa wersja, której nie znała. Carter po tym co wydarzyło się z nim również nie był w pełni sobą. Jakby po drodze oboje zgubili swoje prawdziwe ja i teraz mierzyli się z wersjami, których musieli nauczyć się od nowa. Jak przebywać w swoim towarzystwie, jak się do siebie odzywać. Sloane łapała się teraz każdej nadziei, a to brzmiało, jak początek czegoś nowego. Nauczenie się siebie nawzajem. Mogło jeszcze być w porządku.
    — Liczyłam, że przyjedziesz. Pewnie ci to też powiedziałam, nie pamiętam już. Wypiłam za dużo tequili. — Mruknęła. Ale wierzyła mu, że chciał po nią przyjechać. Odczytał jej wiadomości. Więc pewnie by przyjechał, gdyby życie nie weszło im w drogę. — Ja też nie wiedziałam, po co do ciebie wydzwaniam i piszę. Ale chciałam, żebyś był obok. Tylko tyle.
    Wypatrywała go w tłumie. Udawała, że dobrze się bawi, ale co jakiś czas lustrowała wzrokiem otoczenie, czy znajome oczy się w nią nie wpatrują. Za każdym razem, kiedy myślała, że go widzi okazywało się, że tylko się jej przewidziało. Później, kiedy on dzwonił to Sloane nie odbierała. Jakby to miała być jakaś kara za to, że on nie odebrał od niej pierwszy. Nie myślała wtedy. Nie zastanawiała się nawet nad tym, że po tej bójce w klubie policja będzie nim zainteresowana. To wszystko było jak jedna, wielka rozmazana plama, która ciążyła jej na umyśle.
    Drgnęła lekko, kiedy powiedział, dlaczego do niej nie dojechał. Myślała, że to wydarzyło się później…, że nie tej samej nocy. Uciekła spojrzeniem w bok. Może z poczucia winy, że jej tam nie było. Że dała się zabrać z tego klubu, że nie uparła się, aby pojechać do domu. Ale była wtedy tak wściekła… Powtarzała, że nie chce nawet na niego patrzeć. Poddała się w tamtym momencie
    Osunęła głowę niżej. Opierając ją w okolicach jego klatki piersiowej. Tak, Sloane była z Jamesem. Bezpieczna, schowana w miejscu, gdzie nikt nie mógł jej skrzywdzić, a Carter… Carterowi wtedy daleko było do bezpieczeństwa. Przekonywała się, że jest na jakiejś imprezie. Oblepiony dziewczynami. Tak bardzo się nakręciła, że z nimi jest, że fakty do niej nie docierały. To, czy był i tak w obecnej sytuacji było bez znaczenia.
    Sunęła dłonią po jego torsie. Rozmowa napawała ją coraz większym niepokojem. Nie przez Zaire’a, a przez to, dokąd mogło to wszystko zmierzać. Ale nie zmierzało, nie mogło. Oni się przecież nie poddawali.
    — Nie mów tak. — Powiedziała twardo. Miał rację, ale Sloane nie dopuszczała tego do siebie. Nie akceptowała, że taka może być prawda. — Bo co? Bo czasem się pożremy? Nie jestem lepsza, Carter. I też… nie jestem dla ciebie najlepszym wyborem. Wiem, że nie jestem… odpowiednia dla ciebie. Nie pasuję do twojego świata, kumpli.
    Mogła się z nimi śmiać, imprezować, ale zawsze będzie jakaś przepaść. Bo Sloane nigdy nie miała pasować do tego świata. Popowa księżniczka, która znalazła się przypadkiem w świecie rapera, której wydawało się, że może znieść wszystko.
    Zamilkła, bo znowu miał tę cholerną rację. Nienawidziła, kiedy ją miał. Kompletnie nie przygotowała się na to, co się stanie, kiedy spotka się z nim po powrocie. Czuła się, jakby była w obcym miejscu. Nie na swoim terytorium.
    — Wiem… I tak, to nie jest stałe uczucie. I wiem, że nie jesteś taki cały czas. — To nie było żadne wytłumaczenie. Nie tłumaczyło jej ani jego. — Nie wiedziałam… nie było mnie przez tydzień. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
    Nie było sensu, aby trzymać w sobie to, jaka była prawda. Kiedy obudziła się rano z nim w fotelu czuła różne emocje. Schodziła wokół niego na palcach, jakby każdy ruch mógł okazać się tym, który zniszczy wszystko. Ale to przecież nie znaczyło, że boi się go cały czas. Tylko w tych momentach, kiedy nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Boże, to brzmiało żałośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie proszę, żebyś się zmienił.
      Sloane nie chciała mieć racji.
      Tych momentów, kiedy nie wiedziała na kogo patrzy było zaledwie parę. Według niej za mało, aby mogło ją to zmusić do odejścia. Nawet jeżeli każda inna już byłaby spakowana to ona nie. Wracała, a teraz nawet błagała, aby przyjął ją z powrotem, żeby razem naprawili to, co zniszczyło się przez ten czas. Nie musieli zacząć od razu. Rozumiała, gdyby potrzebował czasu, aby sobie to poukładać. Jej wyjazd, zdradę… To słowo było jak ukąszenie osy. Bolesne i gorące, pulsujące od bólu.
      Patrzyła na niego w milczeniu. Ciężkim i bolącym, jakby jeszcze nie do końca przetworzyła to, co do niej właśnie powiedział. Zmarszczyła czoło. I coraz mniej podobało się jej to, co Carter mówił.
      — Idę dokładnie tą drogą, jaką powinnam. Tą z tobą, innej nie chcę. — Głos jej zadrżał. Zupełnie jakby ona w środku już wiedziała, że zbliżają się do nieuniknionego, ale jeszcze tego nie akceptowała. Łatwiej byłoby to zaakceptować w klubie, gdyby wyrzucił jej w twarz, że jej nie chce, a wieczór spędzi z Jade. Jakby kazał jej spakować rzeczy i się wynieść. — Przestań pieprzyć, Carter.
      Odsunęła się. Na tyle, aby lepiej na niego spojrzeć. Bo aż musiała to zrobić. Rozważała to w domku, ale teraz… To nie wchodziło w grę. Żadnego rozstania. Nic z tych rzeczy.
      — Przestań, Carter. Przestań mnie do siebie zniechęcać. To nie działa.
      Niemalże warknęła. Gotowa bronić tego związku do samego końca. Robiła to przed innymi, przed nim również mogła. Sloane jeszcze wierzyła, a przede wszystkim chciała to naprawić. Siebie i jego, ich. Zepsuła wszystko, ale mogli przecież o tym zapomnieć. Prawda? Z czasem ten tydzień przestałby mieć jakiekolwiek znaczenie.
      — C-co? — Sloane oparła się o materac dłońmi i podniosła. Spoglądała na niego z góry, już nie miał, jak uciec wzrokiem, chyba że zamknąłby oczy. Zapanowała w niej dziwna pustka. W klatce zapiekło, tuż za mostkiem i poczuła, jakby coś ją tam z całej siły ściskało.
      Przeczuwała, że do tego może dojść. Ale odpychała te myśli od siebie. Próbując się przekonać, że to tylko przejściowe. To bolało bardziej, gdy nie przemawiała przez niego złość. Każde słowo było przemyślane i wypowiedziane w taki sposób, aby nie zranić jej bezpośrednio. Jakby nie chciał jej dodatkowo krzywdzić, chociaż tego nie dało się powiedzieć delikatnie.
      — Żartujesz, racja? — Czekała, aż zaprzeczy. Powie, że się wydurnia czy sprawdza tylko, czy naprawdę chce z nim być. Cokolwiek, ale byle nie potwierdzenie, że o to mu właśnie chodzi. — Przestań, Carter. Nie rozstajemy się, słyszysz mnie? Nie rozstajemy się.
      Sloane tej informacji do siebie nie przyjmowała. Postanowiła to po prostu zignorować. Udawać, że go nie słyszała, że tego nie powiedział ani że tak nie myśli.
      — Nic mi się nie wydaje. — Syknęła w obronie. Nie byłą zła, bardziej… zszokowana, że te słowa opuściły jego usta. I zaskoczona, bo przecież parę dni temu mówiła, że sama nie wie, jak od niego odejść, a gdy jej to oferował… nie zamierzała przyjmować. — Przestań się wydurniać. To nie jest zabawne.
      Jednak niebezpiecznie blisko krążyła myśl, że on przecież ma rację. Że przy nim może nie być szczęśliwa tak, jak powinna być. Jednocześnie uczucia Sloane do Cartera były zbyt silne, aby mogła to łatwo zaakceptować. Rozstanie… to nie było przecież coś, co robili. Kłócili się, wrzeszczeli na siebie, trzaskali drzwiami, a potem wracali. Stęsknieni i z dwukrotnie głębszymi emocjami do siebie niż poprzednio. Tacy już byli, tak działali.
      Wpatrywała się w niego z niecierpliwością. Czekając, aż zaprzeczy. Może przyciągnie ją do siebie i schowa w objęciach, pocałuje czy zrobi cokolwiek co pozwoli jej wierzyć, że to wszystko to tylko koszmarna noc, a gdy się skończy i wstanie nowy dzień to oni obudzą się z nową szansą.

      sloane🥲

      Usuń
  7. Sloane na niego patrzyła, ale jakby nie do końca rozumiała co do niej mówił. Odpowiadała mu, jej ciało nerwowo reagowało i wysyłało sygnały, że coś jest nie w porządku, a ona wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że jemu naprawdę może o to chodzić. Spędziła cały wieczór chcąc go zabrać z powrotem do domu. Do siebie. I to… miało się kończyć? Tak po prostu?
    — Nie będzie lepiej. — Upierała się stanowczo przy swoim. Dla kogo niby będzie lepiej? Dla nich? Sloane nie wiedziała, jak ma bez niego oddychać. Wypełniał całą przestrzeń w jej życiu. Pogubiła się, podejmowała niewłaściwe decyzje, bez których pewnie by ich teraz tutaj nie było, ale nadal wiedziała, że chce z nim być. — I co? Rozstaniemy się i nagle będziesz nad sobą panował?
    Myślała o tym. Tamten wieczór mógł się skończyć o wiele gorzej. Mogło dojść do czegoś znacznie gorszego. Xavier przeżył, wyjdzie z tego za parę tygodni, może miesięcy. Nie wiedziała, a nikt też nie chciał jej nic powiedzieć, bo wszyscy byli na nią za to wściekli. W końcu to jej mąż go tak załatwił.
    — Nie chcę mieć racji, Carter. Nie w tym przypadku… Proszę, nie… nie kończ tego.
    Spokój w jego głosie i oczach mówił jej, że podjął decyzję. Mogła tu siedzieć i go błagać, ale on już zadecydował. Przymknęła oczy, kiedy jej dotknął. Wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że to się może tej nocy naprawdę kończyć. Sloane nie odpuszczała. Jego słowa do niej niby docierały, ale nie w pełni. Słyszała o tym, jak ich miłość jest wyniszczająca, ale na każdy argument miała jakieś „ale” gotowe go użycia.
    — To jest prawdziwe, Carter. Tak, to się stało, kiedy byliśmy pod wpływem, ale… to co było potem jest prawdziwe. My jest prawdziwi. — Nie odpuszczała. Może próbowała przekonać jego albo samą siebie, że jest wiele powodów, aby zostać. — Kocham cię, Carter. I ty kochasz mnie, z całym bólem i całą resztą.
    Wpatrywała się z niego w nadzieją, że cofnie zaraz każde słowo. Że przestanie mówić jej takie rzeczy, że wrócą do siebie tak, jak sobie to zaplanowała. Zacisnęła zęby ani trochę niepogodzona z faktami, które przedstawiał jej Carter. Aż za dobrze wiedziała, że gdyby wtedy była trzeźwa to wróciłaby pierwszym samolotem do domu. Ba, nawet by mogła zacząć iść, choćby miało jej to zająć całą wieczność. Ale nie zrobiła tego. Zamiast odejść to Sloane została. Dała mu się przekonać, aby do siebie wrócili, chociaż przecież mogła stworzyć coś spokojnego z Jamesem. Nawet teraz, choć nie miała pewności czy Harper by jej nadal chciał, mogła do niego wrócić i mieć to, co próbował wcisnąć jej teraz Carter. Jakaś jej część tego chciała. Spokoju i tych drugich ramion obejmujących ją w nocy, ale Crawforda też chciała. Wszystkiego co mógł jej dać. Łącznie z całym bólem i chaosem, w który ją wciągał.
    — Wciągnąłeś. Jest za późno, nigdzie się nie wybieram. Nie odstraszysz mnie i nie kończymy tego, rozumiesz mnie?
    Sloane była uparta, a teraz odpuszczać nie zamierzała. I przede wszystkim nie chciała. Był zbyt spokojny, gdy o tym wszystkim mówił. Może narkotyki powoli już opuszczały jego ciało, ale wciąż… to nie były słowa trzeźwego Cartera. Mogła je brać z przymrużeniem oka, wrócić do tematu, kiedy będzie w innym stanie. Tylko jakby pod skórą wiedziała, że on naprawdę tego chce. Nie, bo ma jej dość, nie przez jej zdrady i ucieczki… Bo naprawdę nie chce, aby ona przez niego cierpiała. Aby przechodziła przez coś podobnego znowu.
    — Zostaję, Carter. Jeżeli tego chcesz… musisz mnie zmusić. Zostaję.
    Nie myślała o sobie. O tym, jak przez większość czasu się przy nim czuła. Myślała o tych wszystkich momentach, w których nie potrafiła bez niego żyć, oddychać. O każdym jednym razie, kiedy ją obejmował, a ona stawała się dla niego całym światem. Gdzieś w środku wiedziała, że on ma rację, ale nie potrafiła mu jej przyznać. Nie tym razem i nie, gdy wchodzili oni w grę. Gdyby chciał, aby odeszła, bo zniknęła, a gdy wróciła to okazało się, że cały ten czas była z innym… To być może by zaakceptowała.
    — Możemy to naprawić, Carter. Nas i to, jak się oboje traktujemy. Proszę… Nie musimy tego kończyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnęła dłonią go jego policzka. Zdawał się jej teraz być rozgrzany. Zrobiła to powoli, jakby tym gestem chciała mu przypomnieć, że ona tuta wciąż jest i nigdzie się nie wybiera. Nie odstraszy jej tymi słowami. Mógł mieć rację w każdym cholernym słowie i ją miał, ale Sloane się nie poddawała. Jeszcze była gotowa o nich zawalczyć. O to, aby przeskoczyli przez te przeszkody, które w ich życiu były przez cały czas.
      Pozwoliła mu się przyciągnąć i bez mówienia wcisnęła się w jego ramiona. Od razu go też obejmując i wtulając się tak, jakby Carter był teraz jedynym człowiekiem, który potrafił ją trzymać w całości. I był. Pachniał znajomo. Jak jej mąż, za którym tęskniła. Jak człowiek, dla którego poświęciła samą siebie. Nie reagowała gwałtownie, nie płakała, nie krzyczała. Przesunęła jedną dłoń na jego plecy. Potrzebowała go czuć teraz całą sobą. Jeżeli to miała naprawdę być ostatnia noc to Sloane chciała go zapamiętać.
      Już się nie odezwała. Gładziła dłonią jego plecy, wtulała się w tors, zaciągała znajomym zapachem, za którym tęskniła. Łapczywie chwytała się tego momentu, w którym mogła udawać, że wszystko jest tak, jak być powinno, a oni właśnie nie kończyli tej relacji. Sloane się upierała, zaprzeczała, ale w środku wiedziała, że tym razem jej upór może nie przynieść jej rezultatów, które chciała.
      Nie wiedziała, ile tak przeleżeli. Schowani w sobie nawzajem, milczący. Z równie bijącymi sercami, które zdawało się, że na tę chwilę odnalazły wspólny rytm.
      — Wciąż tu jestem, Carter. — Zapewniła cicho, w którymś momencie. Niepewna, czy jest jeszcze obecny czy może otoczony ciszą w sypialni zasnął. Sloane nie podniosła głowy, aby sprawdzić. Jakby się bała, że najmniejszy teraz ruch wybije ich z tej chwili.
      Sloane była obok. Nie ruszała się z miejsca, nie próbowała nawet zmienić pozycji. Nie robiła niczego, poza tym, aby tu być. Przede wszystkim dla niego, jakby sam fakt, że wciąż przy nim jest po tym wszystkim miał cokolwiek zmienić.

      sloane

      Usuń
  8. Powinna być szczęśliwa, prawda? Wręczał jej dokładnie to, czego wydawało się jej, że przez parę dni pragnie. Zastanawiała się, jak od niego odejść i zostawić za sobą to życie, w które wplątał je Carter bez jej zgody, a gdy już pojawiła się okazja to trzymała się go z całych sił i starała się go przekonać, aby zostali razem. Zupełnie, jakby spędzony za miastem tydzień się nie liczył, a słowa, które wtedy wypowiadała z pewnością nie miały znaczenia. Ale nawet ona nie była na tyle bezduszna, aby powiedzieć, że tamten czas nie zostawił na niej odcisku i był tylko odłączeniem się od brutalnej rzeczywistości. Naiwnie liczyła, że gdy wróci to między nimi będzie tak, jak dawniej. Że Carter nie będzie zadawał pytań, ale zadawał i aż zbyt wiele, a Sloane już nie mogła przed nim udawać.
    Nie poruszyła się, kiedy powiedział na głos z kim była. Przez jej głowę przemknęła setka myśli. Wiedział, ale skąd? Nie zapytała. Leżała w tej samej pozycji, wtulona w niego, a chociaż resztki nadziei wymykały się spod jej palców to wciąż po nią sięgała. Na tę chwilę sam fakt, że jej nie odepchnął, a dalej przy sobie trzymał był wystarczający. Na usta cisnęły się jej dziesiątki słów, argumentów, których mogłaby użyć, a które były bezużyteczne. Przeczyły temu, co w ostatnich dniach Sloane robiła. Wiedziała o tym ona i wiedział o tym Carter. Stać było ją teraz tylko na milczenie. Ono wcale nie było cichym przyzwoleniem na to, aby zakończyć ten związek. Odejście było odpowiednim ruchem, dla niej i dla niego. Nie wątpiła w to, że szczerze się kochają, ale mimo uczuć do siebie robili wiele rzeczy, aby się nawzajem zranić. Częściej niż rzadziej z premedytacją, aby zobaczyć na twarzy drugiego ból.
    Carter zostawił ją z przemyśleniami, które od dawna spychała na bok. Znali przecież ten schemat. Wrócą do siebie, pogodzą się i przez chwilę będzie dobrze. Może uciekną z miasta na krótkie wakacje, spędzą czas głównie w łóżku i wtedy wszystko będzie w porządku, ale w końcu wrócą. Wrócą problemy, od których się oderwali, zaczną się kłótnie, zaczną się podejrzenia. Wrócą do tego samego punktu, w którym znajdowali się teraz. Sloane nie kierowała się logiką, jej tutaj nie było, a uczuciami, a w nich nie było nic rozsądnego. Popychana była przez to silne, uzależniające uczucie do swojego męża, które być może nie było już miłością, a nieustającą potrzebą, aby mieć go w swoim życiu. Bez znaczenia, czy bolało, kiedy był obok. Miał zbyt wiele racji w tym, co do niej mówił, a Fletcher była zbyt uparta, aby mu ją przyznać. W momencie, kiedy mu przytaknie zgodzi się na to rozstanie, a na to gotowa nie była. I być może nigdy nie będzie. Od miesięcy był stałym punktem w jej życiu. Miesięcy? Roku? Już sama nie wiedziała.
    Długo nie mogła zasnąć. Nawet wtedy, kiedy dłoń Cartera luźno zwisała z jej ciała, a oddech się uspokoił. Wiedziała, że śpi, ale nie odważyła się poruszyć. Kodując w pamięci tę chwilę. Ciepło ciała, które ją oplatało. Znajomy, trochę dymny zapach. Spokojniejsze już bicie serca, które nie drżało od trudnych, bolesnych, ale prawdziwych słów. Nastał spokój. Nawet jeżeli był on tylko chwilowy i na parę następnych godzin.
    Zasnęła jakiś czas później. Ukołysana w zasadzie to snu przez jego spokojny oddech i rytmicznie bijące serce. Nie zasnęła z myślą, że kiedy obudzą się rano to zapomną o wszystkim, co się stało. Zasypiała wiedząc, że to mogła być ich ostatnia wspólna noc. Przez noc nie odsunęła się, nieświadomie tylko zmieniła pozycję, ale gdy Carter po nią sięgał ona automatycznie się w niego wtuliła. Nawet, jakby przez sen wiedziała, gdzie powinna być. Gdzieś nad ranem odnalazła jego dłoń, w która wplątała swoje palce, jakby to miało go przy niej zatrzymać na dłużej. I może zatrzyma. Mimo pozoru spokojnego snu, nic w tym obrazku takie nie było. Przykryła ich iluzją normalności. Jakby to była tylko mała sprzeczka, o której w południe, jak już się obudzą i będą pić kawę na rozbudzenie nie będą pamiętać. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie, że kiedy ciała wybudzą się ze snu to ich umysły nie będą pamiętać o tym co mówili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane pamiętała.
      Obudziła się pierwsza. Carter wciąż spał ciężko. Oddech miał równy, ale było w nim coś niespokojnego. Jakby nadal ciążył na nim cień nocy. Sloane na skórze wciąż czuła resztki klubu, obrazy wcale nie zniknęły. Rzęsy miała posklejane od tuszu, poszewka poduszki zabrudzona była niezmytym makijażem, a ciało zdawało się ważyć teraz tonę. Jeszcze przez chwile leżała obok z ręka Cartera przerzuconą przez jej talię i jego oddechem na karku, zanim wymknęła się tam cicho, jak to tylko było możliwe. Nawet się nie poruszył, kiedy zostawiła go w łóżku samego. Chciała dać mu odpocząć.
      Dlatego skorzystała z drugiej łazienki, aby nie obudził go szum wody. Spieszyła się, bo chciała wrócić do niego, zanim się obudzi. Zmyła pod prysznicem makijaż, ale gorąca woda nie była w stanie z niej zmyć poczucia winy. Tej przytłaczające świadomości, że gdyby nie ona to teraz nie byliby w tej sytuacji. Odświeżyła się, ale prysznic nie zmył z niej niczego poza potem, makijażem i odrobiną zmęczenia. Słowa, które usłyszała od Cartera wciąż nosiła w sobie. Wyrzuty sumienia tylko się pogłębiały, a obrazy z nocy były wyraźniejsze niż wtedy w klubie. Nie pachniała już alkoholem, zielskiem i dymem z papierosów, a wiśnią. Zapach kosmetyków użytych pod prysznicem podbiła perfumami. Jakby szykowała się do normalnego dnia. Poniekąd tak było, a Sloane jeszcze nie dopuszczała do siebie myśli, że to się kończy. Podsuszone włosy związała w niedbałego kucyka, a ciało skryła za jedną z koszulek Cartera, którą teraz nosiła, jak zbroję przed wszystkim, co mogłoby ją zranić.
      Z kuchni przyniosła ze sobą elektrolity dla Cartera, butelkę z wodą i blister leków przeciwbólowych, które sama łyknęła w międzyczasie. Głowa jej pulsowała, ale nie od tych trzech marnych drinków, które wypiła w klubie. Wszystko ułożyła na tacy, jakby to był świadomy rytuał do poskładania ich świata w całość. Śniadania jeszcze nie zamawiała. Wiedziała, że jak przyjdzie za wcześnie to straci ten pozór „normalności”, który Sloane starała się temu dniu nadać. Kiedy wróciła do sypialni wyglądała już inaczej; czysta, odświeżona i spokojna na zewnątrz, choć w środku wszystko w niej pulsowało jak świeża rana. Tym przecież to też było. Świeżą, nadszarpniętą raną, której nie przykryje nawet najładniejszy plaster.
      Postawiła tacę cicho na szafce nocnej i wślizgnęła się z powrotem pod kołdrę. Prosto w objęcia Cartera. W te samo miejsce, z którego wymknęła się jakieś pół godziny temu. Przylgnęła policzkiem do jego ramienia, jakby nic się nie wydarzyło, a to był jeden z wielu poranków po imprezie. Jakby nocą nie próbował ich zakończyć. Jakby nie mówił, że nie wie, czy to co mają to miłość czy tylko uzależnienie. Ona też nie wiedziała.
      Zamknęła oczy i czekała, aż się obudzi, aż spojrzy i powie coś zwyczajnego. Cały czas trzymając się strzępków, że ten dzień może zacząć się inaczej.
      Sloane poczuła, jak jego oddech się zmienia. Stał się płytszy i nie przypominał już tego spokoju sprzed chwili. Poruszył się, prawie niezauważalnie, jakby może próbował wyciągnąć ramię spod jej głowy, ale tego nie zrobił. Blondynka uniosła się lekko, aby na niego spojrzeć i niemal w tej samej chwili napotkała jego spojrzenie. Jeszcze zaspane, jakby nie do końca wiedział, gdzie się znajduje i co się stało.
      — Hej — szepnęła miękko, a palcami musnęła jego żuchwę. Normalność. Coś czego dawno nie mieli. — Dobrze spałeś? Już myślałam, że będę musiała śniadanie zjeść sama.
      Uśmiechnęła się delikatnie, jakby chciała go tym zapewnić, że wszystko jest w porządku. Ona się za nic nie gniewa, a przed nimi rysuje się zwykły dzień pozbawiony zmartwień.

      sloane❤️‍🩹

      specjalnie dla męża, aby nie uciekał🤭

      Usuń
  9. Odpychała od siebie ciężar rozmowy z nocy. Zupełnie, jakby tamte słowa i aluzje nie padły, jakby nie wiedział o tym z kim był przez ten tydzień. Sloane była już pod ścianą. Nie mogłaby udawać, że to nie był James. Potwierdziła mu to tym milczeniem. Nie miała w sobie też już dość sił, aby dalej okłamywać siebie oraz jego. Być może było na szczerość już za późno i jeśli to naprawdę miał być koniec to Sloane nie chciała odchodzić bez wyjaśnienia mu wszystkiego. Fanką długich rozmów nie była. Unikała otwierania się, a jak miała okazję, aby rzucać półprawdami czy drobnymi kłamstwami to robiła to bez mrugnięcia okiem. Ale to już nie był moment, kiedy mogłaby to robić. Zamierzała poczekać, aż podejmie temat. W środku liczyła jednak na to, że skończy się to tak, jak poprzednio – bez pytań i z powrotem do rzeczywistości, którą oboje znali.
    — Nie masz za co dziękować — zapewniła, a kąciki ust uniosły się nieco wyżej. Gdyby była na jego miejscu też chciałaby, aby o nią w podobny sposób zadbał. Tylko, że zwykle oboje czuli się w podobny sposób i żadne nie miało sił, aby zadbać o siebie, a co dopiero o tę drugą, więc przez większość czasu umierali wspólnie w łóżku licząc, że to cierpienie się szybko skończy. — Byłeś całkiem znośny. Byłoby szkoda, gdybyś miał męczyć się przez resztę dnia.
    Starała się nie robić sobie zbyt dużych nadziei. Sloane nie należała do tych dziewczyn, które tworzą wielkie fantazje, a potem są zgniecione przez rzeczywistość. Zawsze starała się myśleć trzeźwo. Teraz nie potrafiła. Czuła się, jakby połknęła jakąś tabletkę, która zamroczyła jej w pełni umysł i pozwalała tylko na wyobrażanie sobie tego, co dobre i pozytywne. Może to była forma cichej manifestacji, o której każdy trąbił i przyciągania myślami tego, czego się chciała. A teraz Sloane po pragnęła spokoju między nimi. Widziała go w jego oczach, wyczuwała w ruchach, gdy gładził jej plecy, kiedy znów leżał na poduszkach przy niej. Trzymał ją blisko przy sobie, bez pretensji i bez wyrzutów. Było normalnie. Dłoń Sloane odruchowo znalazła się na jego brzuchu, sunęła po nim dłonią bez większego celu. Dla własnej satysfakcji albo w formie jakiegoś potwierdzenia, że ciągle tutaj jest i nic się z jej strony nie zmieniło.
    Bezgłośnie westchnęła, kiedy zerwał się z łóżka. Nie zatrzymała go ani nie zapytała, czy wszystko w porządku. Przekręciła się jedynie na brzuch i sięgnęła po telefon. Sprawdziła godzinę, do ich zamówienia dorzuciła jeszcze parę pozycji, ale nie wcisnęła jeszcze „zamów”. Czekała, aż wróci. W jakim nastroju wyjdzie z łazienki, czy przypomni sobie to, co działo się w nocy i co jej mówił. Czy dalej będą tą parą, o której mówiło się głośno, a zazdrościło jeszcze głośniej? W ciszy przeglądała TikToka, bez dźwięków, jakby nie chciała naruszać tej narzuconej przez nich ciszy. Zablokowała telefon, kiedy zorientowała się, że wrócił z łazienki. Podążała za nim wzrokiem. Mając wrażenie, że zmieniło się wszystko i nic jednocześnie.
    Sloane przez jakiś czas leżała w tej samej pozycji. Nawet, kiedy Zaire usiadł z powrotem na łóżku. Miała widok na jego plecy. W dziennym świetle to wyglądało inaczej. Gorzej. Zdawały się być ciemniejsze niż w nocy, kiedy przy jedynie niewielkim świetle lampki je oglądała. Nie robiła tego zbyt uważnie. Każdy jeden do niej krzyczał, że to jej wina. I po części tak było. Nie mogła zaprzeczyć ani nawet udawać, że to co się wydarzyło nie było jej odpowiedzialnością. Najbardziej wściekła była na siebie, że nie została. Tylko uciekła, kiedy zaczęło robić się ciężko. Zamiast pojechać z nim, zostać obok to wybrała najłatwiejsze rozwiązanie. Takie przynajmniej było wtedy, a teraz, gdy mierzyła się z tymi konsekwencjami nie była wcale taka pewna, czy postąpiła słusznie. Jakaś część blondynki tego żałowała. Nie momentów z Jamesem, tego nie potrafiłaby żałować. Tego, że porzuciła swój obowiązek wobec Cartera. Tego, że zostawiła go z tym wszystkim samego i nie napisała chociaż raz, aby się zapytać, czy wszystko w porządku, a przecież mogła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podniosła się powoli, ostrożnie. Jakby nie chciała go spłoszyć zbyt szybkim ruchem. Ostrożnie oparła dłonie o jego ramiona, lekko się nad nimi pochylając zanim na jednym z nich złożyła krótki pocałunek.
      Zdawała sobie sprawę, że nie naprawi tego w przeciągu jednej doby. Żadne, nawet najwybitniejsze śniadanie w całym Nowym Jorku nie sprawi, że łatwiej będzie mu jej przebaczyć czy zapomnieć o tym, co robiła przez ten czas. Z kim robiła również. Mogłaby wyciągnąć teraz to, co zrobił wczoraj. Jego śmiałe ruchy na ciele Jade, ich pocałunki, które miały ją prześladować przez najbliższy czas. Były jak boleśnie wbita drzazga w ciało. Uwierały, kuły i nie dało się ich łatwo pozbyć z głowy. Nie mogła za to być zła. Ten jeden chociaż raz musiała przyjąć do wiadomości, że to, co zrobił w nocy Carter w porównaniu do niej było jak pstryknięcie w nos.
      — Chcesz porozmawiać? — Szepnęła w jego skórę przy szyi. Chowała się tam bardziej z potrzeby bliskości niż aby ukryć się przed nim. Przeczuwając, że to naprawdę może być ostatni taki poranek, kiedy bez konsekwencji może go dotknąć i mieć jeszcze w swojej przestrzeni. I jeżeli tak miało być, to Sloane chciała się tym nacieszyć. Mimo, że wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że mogliby się rozstać. Sloane i Zaire – rozwód. To nawet nie brzmiało poprawnie. Nie pasowało do tego kim byli. Jacy byli. To było to jedno słowo, którego Sloane nie chciała używać na głos.
      Nie była ślepa. Przecież widziała, że męczy go to, co się wydarzyło. Sloane mogła wmawiać sobie, że dziś będzie normalnie. Udawać przed nim i przed samą sobą, ale oboje wiedzieli, że do normalności im daleko. Nie zamierzała też naciskać na rozmowę. Nie, bo czekała, aby wyszło to od niego, a bo wiedziała, że teraz może zwyczajnie nie być w stanie tego udźwignąć. Że żadne z nich tego może teraz nie udźwignąć.
      Milczała w nocy, ale nie dlatego, że próbowała wymyślić historyjkę, którą mogłaby go uraczyć. Milczała, bo to było najlepsze co w tamtym momencie mogła zrobić. Odpowiedzieć mu bez słów, ale też nie wdawać się w kolejne gierki słowne. Nie uciekała przed prawdą, która wyszłaby prędzej czy później. Nurtowało ją skąd wiedział, ale to nie był czas na takie pytania. I w obliczu wszystkiego, co się wydarzyło, ten fakt był najmniej istotny.

      sloane

      Usuń
  10. Odwlekłaby tę rozmowę, gdyby tylko potrafiła.
    Udawałaby dalej, że nie muszą nic między sobą wyjaśniać i wystarczy wrócić do starej, dobrze znanej im roli, aby było tak, jak dawniej. Tym razem to nie było takie łatwe, a problemy, które się między nimi pojawiły nie były czymś co można było tak po prostu zignorować. Bez względu na to, jak bardzo starałaby się przywołać normalność to nie zadziała. Nie dzisiaj.
    Trzymała głowę na jego ramieniu. Otoczyła się jego zapachem, ciepłem ciała. Brakowało jej tego. Tych małych rzeczy, które robili, a które zwykle w ciągu dnia nie miały większego znaczenia. Nabierały dopiero kształtów później. Przymknęła oczy, a choć jeszcze spychała tę myśl na bok to ona była coraz bliżej. Robiła się coraz wyraźniejsza. Zaostrzała i wchodziła bez pukania. Jak nieproszony gość, którego nie da się wygonić z mieszkania.
    Sloane nie pospieszała go z odpowiedzią. Im dłużej milczał, tym dłużej miała go dla siebie. Nawet jeżeli to było złudne uczucie, które pryśnie za parę chwil. Jeszcze nie była gotowa na to, aby pozwolić mu odejść. Pogodzić się z tą myślą też nie zamierzała. Brała na siebie odpowiedzialność, chociaż ten jeden raz. I była tutaj gotowa zrobić to, co tylko Carter będzie chciał, aby jej nie zostawiał. Aby jeszcze się nie poddawał z ich relacją. Aby jeszcze poszukał w sobie siły, która pozwoli mu wybaczyć i spojrzeć na nią tak, jak przedtem. Ale nie czuła, że może o to prosić.
    Zamknęła oczy, kiedy dłonią przesunął po ramieniu. Napawając się tymi chwilami, które coraz bardziej zbliżały ich do końca, którego Sloane teraz tak bardzo pragnęła uniknąć. Próbowała zamaskować problemy uśmiechem na twarzy, gdy się przebudził. Śniadaniem i swoją bliskością, która teraz była dla niego bardziej bolesna niż kojąca. Wyczuła zmianę w tym dotyku. Nie przypominał tego z nocy. Był bardziej wycofany, jakby powoli jej tym dawał znać, że on już odpuszcza.
    Przez chwilę nic nie mówiła. Wciąż lekko oparta o jego plecy z głową na ramieniu, po prostu tak trwała, jakby te słowa wcale nie padły z jego ust. Chyba po raz pierwszy nie wiedziała, jak ma zareagować. Jej pierwszym odruchem zawsze był krzyk, obrona i próbowanie postawienia na swoim, ale teraz… Co by to dało? Fakt, że mówił to w tak spokojny i przemyślany sposób bolał bardziej niż gdyby wykrzyczał jej w twarz wszystko co zrobiła i zakończył to w awanturze.
    — Odchodzisz. — Powiedziała to sucho, ale nie w nieprzyjemny sposób. Stwierdzenie faktu, do którego sama doprowadziła. Zacisnęła szczękę, jakby powstrzymywała się przed wypowiedzeniem czegoś, co nie zmieni absolutnie niczego, a tylko mogłoby zakończyć się awanturą. Nie chciała tego. Nie w tej sytuacji.
    Przecież nie mogła być zaskoczona. Wróciła po tygodniu nieobecności z obcymi śladami na ciele i brakującą obrączką. Przyjął to łagodniej niż Sloane zakładała.
    Zagryzła wnętrze policzka, jakby to miało powstrzymać to, jak się poczuła.
    Osamotniona. Mimo tego, że trzymała się go jeszcze, jakby był kołem ratunkowym. Jeszcze nie potrafiła go wypuścić. Odsunąć się i pogodzić z tym, że tej nocy miała tu zasnąć sama ze świadomością, że nie wie, czy jej mąż jeszcze kiedykolwiek będzie chciał tutaj wrócić.
    — Nie wiem, czy będzie, ale… jeśli tego potrzebujesz to tak zrobimy. — Ścisnęła mocniej jego ramię. Zaczerpnęła więcej powietrze, gdy tego nagle zaczęło brakować w jej płucach. Zgodziła się cicho, nadal nie wierząc w dźwięk własnych słów.
    Nagle cała siła, którą do tej pory trzymała na pokaz, wyciekła z niej w jednej sekundzie. Wtulała się twarzą w jego szyję, dłonie zsuwając niżej po ramionach, wciąż lekko je ściskając, zwyczajnie potrzebując tych ostatnich chwil z nim, choć nie miała już do niego praw. Nie tak, jak przedtem. Łzy spłynęły bezgłośnie, mocząc jej policzki i szyję Cartera. Nie planowała ich, ale nie potrafiła też powstrzymać. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Nie szlochała, zdradzał ją tylko cichy urywany oddech, że wszystko w niej właśnie w tym momencie pękło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodziła się, ale to jeszcze nie równało się z tym, że zamierzała się poddać. Tak się jej teraz zdawało, choć najrozsądniejsze było, aby oboje po prostu poszli w swoje strony. Zostawili za sobą to, co przez parę miesięcy tworzyli. Może naprawdę nie byli dla siebie odpowiedni. Ciągnęli się w dół, zamiast wznosić. Niszczyli każdy dobry moment między sobą, gdy nadarzyła się okazja, a potem próbowali poskładać się w całość.
      Sloane nie próbowała go zatrzymać na siłę. Nie rzucała wielkimi słowami, które miały zapewniać go o jej uczuciach do niego. Trwała w tym dziwnym uścisku, milcząc dłużej niż powinna. Nie, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Jeszcze milczała, bo każde słowo zbliżało ich do rozstania, a tego nie potrafiła zaakceptować. Patrzeć, jak od niej odchodzi i zostawia. Nawet jeśli na to zasłużyła.
      — I jeśli nic się nie zmieni… to wtedy co? — spytała cicho. Znała przecież odpowiedź. Nie musiał mówić na głos. Sloane nawet nie chciała jej słyszeć, bo to było aż nazbyt oczywiste.
      Imię również nie musiało paść. On już je znał, a Sloane dłużej nie musiała ukrywać kto przez ten cały czas gnieździł się nie tylko w jej umyśle, ale i sercu. Kto był tym, którego tak długo nie mogła zapomnieć.
      — Wiem, kochanie, wiem — szepnęła cicho w jego skórę, pozwalając sobie na złożenie w tym miejscu jeszcze jeden pocałunek. — Ale ja wciąż tutaj jestem… wciąż… wciąż twoją Sloane. I kiedy wrócisz… dalej nią będę.
      Czas mógł zmienić wiele, ale nie mógł wymazać tego, czego dopuścili się oboje. Żadne z nich nie było tymi samymi ludźmi, jak na początku. Mógł znaleźć w sobie chęć, aby naprawić z nią to, co Sloane tak teatralnie zniszczyła albo potrzebę, aby zostawić ją za sobą. Zamknąć rozdział z jej udziałem na zawsze i więcej nie patrzeć w jej stronę.
      — Wiem, że cię skrzywdziłam. I wiem, że żadne „przepraszam” tego nie naprawi, ale… jeśli będziesz potrafił… zaczekam. I będziemy mogli zacząć od nowa.
      Trwała jeszcze przez chwilę w bezruchu, dając słowom chwilę, aby się osadziły w niej głębiej, zanim ich sens dotarł do niej w pełni Potem jej oddech się urwał, krótko i gwałtownie, jakby ktoś ścisnął jej płuca. Spod przymkniętych oczu nie uciekały już pojedyncze łzy, ale kolejne i kolejne, zostawiając wilgotne ślady na jego skórze. Próbowała je powstrzymać, odwrócić głowę, przełknąć ciężar w gardle, ale nie potrafiła. Czuła jak w środku cała pęka, cicho, bezgłośnie i bez szans, aby na posklejanie. Pustka rozlewała się w niej z każdym słowem, które padało z ust Cartera i jej własnych, a każde jedno zabierało fragmenty tego, czego Sloane tak desperacko chwytała się przez cały poranek do tego momentu wierząc, że uda im się zostać razem.
      Objęła go mocniej, a jednocześnie z zaskakującą delikatnością. Bojąc się, że jeśli go puści to wykorzysta ten moment i zniknie. W ciszy, między poszarpanymi oddechami, pozwalała sobie tonąć i po raz pierwszy nie czekała, aby był dla niej ratunkiem.

      sloane

      Usuń
  11. Nie chciała płakać czy w ten sposób go przekonywać, aby dał im jeszcze jedną szansę. To było silniejsze od niej, jakby ciało reagowało szybciej niż umysł, a ona straciła kontrolę nad nim kontrolę. Mogła odwrócić głowę, unieść ją i nie pozwolić, aby poczuł do czego sama doprowadziła. Uciec stąd, ale nie potrafiła zmusić się do odsunięcia od niego choćby na milimetr. W środku przecież wiedziała, że to są ostatnie chwile i gdyby teraz je utraciła, bo duma okazałaby się ważniejsza niż ta zwyczajna, ludzka potrzeba, aby czuć go przy sobie, to nie wybaczyłaby sobie tego do końca życia. Nie płakała przez niego, przez to, ze odchodził, a przez siebie. Przez to, że doprowadziła do tego i pozwoliła samej sobie wypuścić go z rąk. Przez każde jedno słowo, które kiedykolwiek do niego wypowiedziała z premedytacją i zamiarem, aby zabolało. Jakby naprawdę wiedziała, że jego odejdzie to nie tylko wina tego tygodnie i jej ucieczki, a zlepek wszystkich rzeczy, które między nimi się wydarzyły, a których nie można było tak po prostu cofnąć.
    Bolało bardziej niż Sloane oczekiwała. Może myślała, że skoro przez tydzień była z innym to odejście Cartera, nie ważne czy z jej powodu czy z innego, nie będzie bolesne. Ale było, a Sloane daleka była od zrobienia imprezy celebrującej jej powrót do bycia singielką. Kochała go. W pokręcony, często bolesny i męczący sposób, ale kochała go i nie umiała pozwolić mu na odejście. Mimo, że w środku wiedziała, że nic się teraz nie zmieni. Carter podjął decyzję. Słuszną w dodatku. I taką, którą należało podjąć dawno temu, ale żadne z nich nie miało na to odwagi.
    Nieznacznie drgnęła, kiedy się odwracał. W pierwszej chwili przekonana, że ją od siebie odsunie lub zniknie, a kiedy nic podobnego się nie stało, a jego dłoń przesunęła się z uda na biodra i plecy Sloane załkała mimowolnie głośniej. Bo to nie był znak „zostaje i sobie poradzimy”, nie ważne jak bardzo by chciała, aby to właśnie jej tym przekazał. To bardziej przypomniało mówienie, ze jest i rozumie, że ją kocha i nie potrafi jeszcze odejść, ale że nie zostanie również długo. Przedłużanie tego odwlekało w czasie nieunikniony ból, który jeszcze miał uderzyć, ale teraz wokół siebie mieli pancerz, przynajmniej jeszcze przez chwile, który nie przepuszczał tych najgorszych i najbardziej rozbrajających uczuć.
    Odetchnęła głęboko, jakby ten dziwny spokój, który Carter miał w sobie przechodził na nią, ale nie był dostatecznie silny, aby mogła uspokoić się w pełni.
    — Nie zostawiaj mnie. — Sloane sama nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos, czy tylko ledwo poruszyła ustami połykając słone, gorące łzy, których nie potrafiła powstrzymać.
    Ona już się rozsypała i sposób w jako Carter ją dotykał tego nie zmieni. Dawał nadzieję albo wmawiała sobie, że ten czuły, przesiąknięty jego miłością gest ma w sobie coś, co mówi, że jeszcze się nie skończyli. Sloane mu się nie wyrywała, kiedy ścierał łzy. Co było marną pracą, bo zaraz pojawiały się kolejne. Zamknęła oczy, kiedy musnął policzek. Wciąż go trzymała, choć nie była pewna czy za ramiona czy przedramiona, bez znaczenia, ale wbiła tam mocniej palce, nie pozwalając mu odejść. Zdawała sobie sprawę z tego, że przedłużanie nie ma sensu i bez względu na to, czy Carter wstanie teraz i odejdzie czy za godzinę to będzie bolało dokładnie tak samo, jak nie mocniej. Nie powiedziała jednak nic, kiedy ją do siebie przyciągnął i schował w ramionach. Chętnie mu na to pozwoliła i sobie również. Oplotła go tak mocno, jak tylko potrafiła. Jednocześnie, gdyby chciał teraz wstać i wyjść to nie potrafiłaby go błagać głośniej niż już to robiła.
    Za każdym razem, kiedy się poruszał jej ciało się automatycznie napinało. Przygotowane na ten ostateczny moment, kiedy uzna, że już dość i będzie chciał wstać. Nie nadeszło to jeszcze, gdy dłoń z policzków przeniósł na kark. Tym gestem bardziej ją tylko do siebie przyciągnął, a Sloane się nie opierała. Bo nie potrafiła i chociaż wiedziała, że tylko będzie bolało bardziej to nie uciekała. Bo jeszcze przez chwile chociaż chciała się poczuć tak, jakby nic między nimi złego się nie wydarzyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtulała policzek w jego pierś. Nie zamykała oczu, choć widok i tak miała rozmazany. Schowana w jego objęciach starała się słychać myśl o tym, co tak naprawdę się tu dzieje, na bok. Jakby do samego końca miała zamiar wierzyć, że on zmieni zdanie. Nie przez gorące łzy, które osiadały mu na skórze. Nie przez to jak drżała w jego ramionach i szukała w nich schronienia przed bólem, który sama na siebie ściągnęła. Tylko, że to zrobi, bo zobaczy dla nich jeszcze szanse. Znajdzie w sobie coś, co pozwoli mu jej wybaczyć bez tej przerwy, o której wspominał.
      Sloane wiedziała, że Carter ją kocha. Gdyby tak nie było, to nie siedziałby z nią w ten sposób. Nie okazałby jej, jak bardzo go to zraniło. Wyszedłby bez słowa. Nie wróciłby do domu, nie pisał ani do niej nie dzwonił, gdy jeszcze miał do tego okazje. Po prostu by zniknął.
      Padające z ust Sloane słowa nie były tylko pustymi obietnicami. Miały być czymś co mu przekaże, że dziewczyna się jeszcze nie poddawała. Zamierzała zaczekać, zawalczyć, chociaż teraz nie wiedziała, jak to zrobi. Nastawiona była na walkę o ich związek. Tyle tylko wiedziała.
      — Wiem, ja też. — Odpowiedziała szeptem, jakby bojąc się, że głośniejszy ton wszystko między nimi popsuje jeszcze bardziej.
      Łzy co jakiś czas jeszcze spływały jej z policzków, ale nie było ich już tak wiele, jak przed chwilą. Raz po raz przymykała i otwierała oczy. Dłonią za to delikatnie gładziła jego tors. Próbując może tym gestem ukoić wszystko to, co w nim zniszczyła. Zaufanie, miłość, przyjaźń… wszystko to co budowali między sobą przez te miesiące bycia razem. Nie mogła tego odbudować na zawołanie, ale mogła się postarać, prawda? Udowodnić mu, że jeszcze jest warta zaufania, że nie pożałuje, kiedy znów jej zaufa.
      Kolejne słowa nie musiały padać. Nie przyniosłyby nic dobrego ani też nic między nimi by nie wyjaśniły. A jednocześnie chciała słyszeć jego głos. Ten sam, zachrypnięty, który nieraz ją usypiał, uspokajał czy mówił, że kocha. Carter był dla niej wszystkim, czego nie miała nigdy. Dał jej dom, który może nie zawsze był spokojny to był jednak jej domem. Ich miejscem, które tylko oni rozumieli. W teraz Sloane te kruche i tak fundamenty zaburzyła. Zachwiali się, drżeli i nie było pewne czy uda im się przetrwać następna burzę.
      — Kocham cię.
      Wyszeptała to w jego skórę. Tak cicho, jak to tylko możliwe, jakby się bała, że jeśli zrobi to głośniej to zepsuje ich jeszcze bardziej. To nie był jej sposób, aby go przekonać. To nie było wyznanie rzucane w pustkę. Potrzebowała to powiedzieć raz jeszcze, zanim stąd wyjdzie. Dopóki jeszcze miał ja w ramionach, nie przez próg, gdy będzie wychodził. Gdyby mogła zatrzymać go tylko słowami to nie zawahałaby się i użyłaby tych dużych, ciężkich słów, którym ciężko było odnosić, ale choć Sloane chciała, aby Carter z nią został to pragnęła przede wszystkim, aby to była jego decyzja. W pełni świadoma, ze zostaje, bo tego chce, a nie przez to, że dobrze dobrała słowa i wymusiła to na nim.
      Jeszcze tutaj był. Jeszcze ją obejmował i jeszcze wiele mogło się zmienić, a jednocześnie miała wrażenie, że decyzja zapadła już dawno.

      sloane

      Usuń
  12. Sześć tygodni.
    Dokładnie dzisiaj wybiło sześć tygodni, odkąd widziała Cartera po raz ostatni. Nie zaznaczyła sobie tej daty w kalendarzu, nie czekała na nią z niecierpliwością. Głowa sama wiedziała, kiedy odblokowała rano telefon i spojrzała na datę. Pierwszą połowę spędziła w kompletnej rozsypce. Wyniosła się z penthouse’u, desperacko próbowała dobić się do Cartera. Pisała, dzwoniła, przepraszała. Spotykała się za każdym razem ze ścianą, jakby przestała dla niego istnieć, a ostatni rok nie miał dla niego żadnego znaczenia. I z jednej strony przecież nie mogła mu się dziwić. Dlatego dała mu czas, aby poukładał sobie również w głowie fakty, przed którymi blondynka go postawiła. Czekała, niecierpliwie, ale to był tylko szczegół, aż wróci. Tylko zamiast Cartera do drzwi zapukał kurier z cholernymi papierami informującymi o wzniesieniu o rozwód. Niewiele pamiętała z tamtej pierwszej nocy. Poza tym, że skończyła z pofarbowanymi włosami i piekącym bólem głowy, zaczerwienionymi i spuchniętymi oczami, a także przytłaczającą świadomością, że zniszczyła jedyny związek, który kiedykolwiek miał znaczenie w jej życiu. Wysłała tamtej nocy niepokojąco dużą ilość wiadomości, które usunęła nad ranem pochłonięta wstydem i żalem do samej siebie, że tak bardzo Carter wszedł jej do głowy i serca, że nie mogła mu odpuścić.
    Podnosiła się powoli. Próbowała odbudować swoje życie, w którym nie było Cartera. Na nowo uczyła się zasypiać w samotności. Bez znajomych ramion, w które mogła się wtulić. Bez ciepła drugiej osoby. Ignorowała wszelkie pytania, dlaczego nie ma jej na trasie razem z nim. Dlaczego nie nosi obrączki i pierścionka zaręczynowego. Sloane nie wychylała się też online. Nie wrzucała nic. Nie komentowała nikomu zdjęć, nie serduszkowała ich. Nie udzielała wywiadów. Nie miała teraz o czym mówić, a opowiadać o związku nie zamierzała.
    Sloane po raz pierwszy od tygodni czuła, że ma kontrolę.
    Nie nad sercem – bo te było w kawałkach. Nie nad życiem – ono sypało się szybciej niż zdążyła łatać pęknięcia. Ale miała kontrolę nad jednym: muzyką. To w niej zawsze odnajdowała ukojenie i teraz było podobnie. Tekst powstał w dwa dni. Cały swój żal, gniew, niewypowiedziane słowa przerzuciła na kartkę papieru, w melodię i stworzyła coś co pozwoliło jej na wyrzucenie z siebie uczuć, o których nie mówiła. Tekst był brutalny, szczery, pulsujący bólem, ale nie płaczem. Żadna kolejna piosenka o rozerwanym na kawałki sercu. Wyszło jej z tego coś znacznie głębszego, coś czego sama się po sobie nie spodziewała. Brzmiała inaczej. Bardziej surowo, momentami gorzko i z kpiną. Przekształciła tygodnie rozpaczy w pracę, a jej efekty dopiero miała zbierać. Próbowali jej wybić z głowy pomysł, aby robić z tego singiel, ale Sloane była zbyt uparta, aby słuchać. To ona zawsze musiała mieć ostatnie słowo, jeśli chodziło o jej muzykę. Tak jak chciała, tak zrobiła. Ale nie zatrzymywała się tylko na nagraniu kawałka. Mogło się zdawać, że zrobiła to na szybko i na kolanie, ale nawet w tym chaosie panował jakiś ład. Sloane doskonale wiedziała, co robi. Nie pierwszy raz też wywróciłaby do góry nogami życie swojego producenta, aby stworzyć coś prosto z serca, co najczęściej trafiało do jej fanów najbardziej.
    Zespół wykończony był po tygodniu. Ona – napędzana adrenaliną i desperacją – ciągnęła ich dalej. W nocy siedziała nad wokalami, poprawiała linijki tekstu, odrzucała kolejne aranżacje, aż znalazła brzmienie, które brzmiało jak… wolność i gniew.
    Teledysk miał zająć więcej czasu, a Sloane miała pomysł, który wymagał dopracowania. Traktowała ten cały projekt jako zakończenie swojego poprzedniego życia. Nazywali ją królową grzechu, prawda? Zamierzała pokazać więc każdy po kolei. Nie tylko poprzez teledysk, ale zrobiła wokół tego całą pieprzoną sesję zdjęciową, a tego dnia… Tego dnia Sloane czuła w sobie gniew. Bo minęły tygodnie, a Zaire się nie odzywał. Bo był w Nowym Jorku i do niej się nie odezwał. Bo zostawił ją z tymi pieprzonymi dokumentami samą i pozwolił, aby topiła się w żałobie po nim. Bo odszedł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sesja przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych. Ale zdjęcia wyszły cholernie dobrze, a Sloane dawno już nie czuła się tak zajebiście. Miała ogień w oczach i we włosach. Antonio, zaufany fryzjer Sloane od lat, prawie ją zamordował, gdy weszła do salonu, a po wyklęciu jej w trzech językach zabrał się do pracy i poprawił ten makabryczny chaos, który stworzyła sama. Odświeżyła całe włosy, nie tylko końcówki. Były wyraźniejsze, ostrzejsze. Złocisto-karmelowe kosmyki były świeższe. Sloane coraz bardziej przypominała siebie, a nie marną powłokę, którą przez ostatnie tygodnie była.
      Początkowo zamierzała zignorować to, że Zaire wrócił. Nie napisała do niego od dnia, kiedy dostała papiery. To był ostatni raz z jej strony, kiedy Sloane się z nim kontaktowała. Wiedziała, gdzie ma koncerty i gdyby chciała, to przecież mogłaby tam polecieć. Ale to byłaby wtedy publiczna walka.
      Nawet się nie wahała. Mogła pocałować klamkę. Mogła wejść i zobaczyć coś, czego zobaczyć nie chciała, ale i tak pojechała. Wciąż miała dostęp do jego penthouse, o czym najwyraźniej musiał zapomnieć. Zresztą, to nie tak, że ona mu zabrała klucze od swojego mieszkania, ale jakoś się nie składało, aby Zaire miał jej złożyć wizytę w najbliższym czasie.
      Sloane nie jechała do niego ze złamanym sercem, choć te wciąż miała w strzępkach. Ale minęło sześć pieprzonych tygodni. To dość, aby w końcu mógł spojrzeć jej w twarz i powiedzieć, co tak naprawdę myśli, a nie chować się za prawnikami i kumplami.
      Otoczyła się znajomym wnętrzem budynku, a później windy, która w ciągu paru minut zabrała ją na samą górę. Droga, którą kiedyś pokonywała niemal cały czas. Stukot jej szpilek roznosił się echem po korytarzu. Nie pukała, nie prosiła, aby ją wpuścił. Wpuściła się sama. Drzwi kliknęły, a Sloane nasłuchiwała, czy chce pozwolić sobie wejść czy nie usłyszy zaraz westchnięć, jęków i innych dźwięków, od których zrobiłoby się jej niedobrze. Była cisza. Cóż, prawie. Był sam.
      Weszła do środka, jakby miała zaproszenie. Ignorując jego przekleństwa i złość w głosie na niespodziewanego gościa.
      Była świeżo po sesji. Włosy były idealnie ułożone w fale, makijaż dopracowany z wyrazistymi, czerwonymi ustami, które współgrały do koloru włosów.
      Przechyliła lekko głowę na bok, gdy wbiła w niego wzrok. I poczuła… wiele, ale nie pozwoliła tym uczuciom się odezwać. Wyglądał marnie. Sloane od tygodni nie brała żadnego świństwa i teraz dopiero widziała różnicę, jaką to robiło w jej życiu. Sięgała jedynie zbyt często po papierosy, ale tego nałogu tak łatwo się pozbyć nie zamierzała.
      Na moment na jej twarzy pojawiła się troska. Mimo wszystko, był jej mężem. Jeszcze. Ale nawet rozwód nie miał sprawić, że Sloane przestanie o niego się martwić. Zastanawiała się, czy nie zaćpał się w którymś klubie na śmierć, czy ktoś go w ogóle pilnuje, czy tylko podsuwają mu kolejne kreski, jakby był nieśmiertelny.
      — To miały reprezentować.
      Głos miała chłodny. Zdystansowany.
      Nie rzuciła mu się w ramiona. Nie prosiła o wybaczenie.
      Zsunęła kurtkę z ramion. Odsłaniając obcisły, czarny top, a kurtkę rzuciła na najbliższe oparcie fotela. Przeszła się po salonie, jakby była u siebie.
      — Trasa się udała? Podobno to był sukces.
      Oparła na fotel, zarzucając nogę na nogę. Wbiła wzrok w Cartera, jego nagi tors. Ale nie sunęła po nim wzrokiem z pożądaniem. Raczej z uwagą, jakby wyłapywała każdy szczegół. Sprawdzała, jak zmienił się przez te tygodnie.
      — Gównianie wyglądasz. — Rzuciła bez dumy, jakby teraz to była jego kolej, aby się rozpaść. Sloane sama przez te sześć tygodni nie wyglądała najlepiej. — Jade się źle chyba tobą zajmuje.

      sloane

      Usuń
  13. Dała sobie dość czasu na to, aby wyć w poduszkę, wyrywać włosy z głowy, rozdrapywać paznokciami ciało. Sloane wystarczająco już się nacierpiała, a choć wcale nie była poskładana w całość to robiła małe kroki. Tego – cokolwiek między nimi było – nie było już co ratować. Czasami się zastanawiała, czy ich związek był prawdziwy. Czy kiedykolwiek łączące ich uczucie było prawdziwe, czy było napędzane kolejną kreską, kolejnym łykiem alkoholu. Potem pojawiało się pytanie, czy gdyby tylko udawali, to czy bolałoby to tak bardzo? Odchodziła wiele razy od ludzi, z którymi łączyła ją dobra zabawa. Dzięki za wszystko, ale to koniec i nie czuła nic. Uczucia nie rozrywały jej od środka, nie płakała i nie dławiła się własnymi łzami. Za to Carter… Carter zostawił ją w strzępkach. Kiedy tamtego dnia odszedł Sloane poczuła, że jakaś jej część umarła w momencie, kiedy zamknął za sobą drzwi, a następna, kiedy otrzymała papiery.
    — To stwierdzenie faktu, Zaire. I nie tego dobrego. — Odparła. Rozstanie nic nie zmieniło, a szkoda. Gdyby jej nie zależało to łatwiej byłoby jej się pozbierać po tym maratonie złamanych serc. Chwilami czuła się tak, jakby znalazła się w show dla znudzonych ludzi, a ich jedyną rozrywką było oglądanie, jak Sloane rujnuje sobie życie. — To już nie moja sprawa, ale parę więcej takich tygodni i nie będzie co z ciebie zbierać.
    Nie pozwoliła sobie na wyrzuty sumienia. Nie ćpał przez nią. Zaczął dawno, zanim w ogóle Sloane wiedziała o jego istnieniu. Nie ona go w to wciągnęła, nie ona namówiła go na pierwszą kreskę. To nie twoja wina. Powtarzała w myślach jak mantrę, aby nie pozwolić sobie wejść w spiralę nieprzyjemnych myśli.
    Siedziała wygodnie rozłożona na fotelu. Kompletnie nie przejmując się tym, że nie jest u siebie. Penthouse Zaire’a już dawno przestał być jej miejscem. Nigdy nie był, choć spędzała tu niejedną noc. Pewnie gdzieś nawet walały się jakieś jej rzeczy. Chyba, że je wyrzucił. Albo zrobiła to jego dziewczyna. Bez znaczenia.
    — Byłam ciekawa, jak było. Ostatnio mało mnie online.
    Wzruszyła ramionami bez większego zainteresowania tematem. Śledziła go. Oczywiście, że go śledziła. Nie z oficjalnego konta. Prowadziła osobne, z którego lajkowała posty, których Sloane Fletcher nie wypadało. W tym posty Zaire’a, jego relacje… Nie było szans, aby wiedział, że honeymoon.hangover666 ze zdjęciem z Pinteresta jakiejś laski to Sloane. Miliony ludzi oglądało i lajkowało jego stories i zdjęcia. Wrzucała od czasu do czasu tam jakieś nieznaczące foty, aby nie zbanowali jej konta za brak aktywności czy bycie fejkiem.
    Sloane prawie parsknęła na wzmiankę o Jamesie. Kąciki jej ust lekko się uniosły.
    — Dziękuję, ale to moja zasługa. I świetnego wibratora. — Wzruszyła ramionami. Sama się podniosła z podłogi. Mogła poprosić o pomoc, ale była na to zbyt dumna. — Nie widuję się z nim.
    Była u niego tylko raz w ciągu tych ostatnich tygodni. Niekoniecznie musiała mu wspominać, że go raz widziała. Przyszła tam po to, czego chciała i to dostała. Obrączkę, pierścionek i parę odpowiedzi, a także cichą obietnicę, że poczeka. Ceniła sobie, że był gotów na nią zaczekać, a Sloane… Sloane jeszcze nie była gotowa, żeby do niego wrócić.
    — Odrodzona może tak, ale nie przez niego. Nie przypisuję swoich zasług facetom.
    Słyszała gorycz w jego głosie. Sama ją miała w swoim, gdy padało imię tamtej dziewczyny. J a d e. Zostawiało nieprzyjemny posmak na języku. Szczypało w usta. Tak, jak świadomość, że była z nim. Zawsze i wszędzie. Na scenie. Na backstage. W hotelach. Ale to już nie była jej sprawa. Sloane nie miała już w tej kwestii nic do powiedzenia. Nie mogła się złościć. Nie mogła rzucać wyzwiskami.
    Odgarnęła włosy za plecy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzyła na niego, ale widziała zupełnie obcą osobę. Mężczyznę, który nie był jej bliski. Mimo, że głos i twarz miał taką samą, jak tę, którą każdej nocy całowała. Wyglądał na bardziej zmęczonego. Przybitego. Wręcz złamanego. Sloane może powinna czuć coś na kształt satysfakcji, ale nic podobnego się nie pojawiło. Był za to ten dziwny rodzaj smutki, który ją ogarnął. Bo już nie mogła podejść i usiąść mu na udach, przytulić ani pomóc odpocząć. Zabrać skręta, zmusić do wypicia wody, do chłodnego prysznica. Mogła patrzeć, jak się rozpada.
      Ściągnęła brwi. Na moment zbita z tropu. Nie wspominała mu, gdzie James pracował przedtem. Cichy pomruk prawie opuścił jej usta. Ugrzązł gdzieś w gardle, nie chcąc wydostać się na powierzchnię.
      — Nie wiem, czy byście się dogadali. Konflikt interesów i takie tam.
      Zaire z tym swoim narkotykowym imperium i James w wydziale narkotykowym… Jak już znała prawdę to za każdym razem, gdy byli w jednym pomieszczeniu zastanawiała się, czy James coś więcej czy, czy Zaire coś podejrzewa. Obserwowała ich uważnie, ale nigdy nic się nie wydarzyło.
      Sloane nie chciała brać w tym udziału. W tej przepychance, która nie miała prawa dobrze się skończyć, a i tak czuła, że jest zagrzebana w tym bardziej niżby tego chciała. Nie moczyła już tylko nóg w bezbronny, zabawny sposób. Wiedziała dostatecznie, aby móc go pogrążyć. Co jeszcze nie oznaczało, że zamierza zacząć paplać. Pomijając te wszystkie razy, kiedy język rozplątywał się jej w towarzystwie Jamesa.
      Śledziła wzrokiem ruchy Zaire’a. Zdawał się poruszać teraz w zwolnionym tempie. Jakby nie do końca był sobą. I nie był. Patrzyła na niego, ale nie widziała w nim swojego męża. Raczej człowieka, który wyglądał jak jej mąż, ale nim nie był. Już nie. Jedynie na papierku, ale i to długo miało nie potrwać. Bez słowa sięgnęła po szklankę z alkoholem. Przechyliła ją i wypiła większy łyk. Złocisty płyn palił w gardło. Rozlewał się po nim. Ale tym razem się nie skrzywiła.
      — Minęły prawie dwa miesiące, Zaire. I jedyne co dostałam to pieprzone papiery rozwodowe? — Głos miała spokojny, ale podszyty złośliwością. — Więc, uznałam, że czas w końcu porozmawiać. Jak dorośli ludzie, nie sądzisz?

      sloane

      Usuń
  14. Sprawiała być może wrażenie obojętnej, ale w środku wszystko się w niej kotłowało. Była ta paląca potrzeba, aby zapytać wprost, co u niego, czy czegoś nie potrzebuje. Mimo, że wiedziała, że spotka się z negatywną odpowiedzią, a może nie usłyszy jej wcale. Sloane nie miała już prawa do zadawania pytań. Do troski o niego. Do bycia obok, kiedy wyraźnie kogoś potrzebował. Mógł przy niej zakładać maskę, ale ona wiedziała. Potrafiła dostrzec to, co uciekało innym. Ludziom, którzy widzieli Zaire’a, ale nie Cartera. Tak samo, jak i on potrafił patrzeć prosto przez nią. Dostrzec to, co starała się ukryć przed światem, ale wystarczyło, że chwilę dłużej się jej przyjrzał i widział całą prawdę.
    Siedziała tu teraz, niewzruszona i jakby znudzona jego towarzystwem, ale w środku… Jeżeli myślała, że wyleczyła się z niego przez te tygodnie to była w błędzie. Ciągle tliła się w niej ta mała nadzieja, że może, jeśli porozmawiają to Carter zmieni zdanie.
    — Bo mi to odebrałeś, nie bo tego chciałam.
    Straciła tę możliwość, gdy poszła do łóżka z innym. Nie traktowała tamtego tygodnia jako przygody, o której zapomni z czasem. Padły tam różne wyznania, które do tej pory odbijały się jej w głowie. Były w niej mocno zagnieżdżone. Tak samo mocno siedziały w niej wszystkie słowa Cartera. Każde kocham cię; jesteś piękna; jesteś moja, a ja twój. I to tak się ciągnęło i ciągnęło, a teraz… Teraz zdawało się, że to nigdy nie miało głębszego znaczenia. Słówka rzucane od niechcenia, aby zabić pustkę między nimi.
    Sloane wiedziała, że nie ma obok kumpla, który go pozbiera z loży, kiedy weźmie za dużo. Nie ma obok kogoś kto weźmie go pod ramię i zaprowadzi w ciszy do auta. Podsuną mu kolejną kreskę, aby się rozbudził, wleją w niego kolejnego shota. Przecież to na zbierała jego resztki, gdy przesadzał. Wciągała do auta, ogarniała w mieszkaniu. I tak, jak była tym zmęczona, że niemal każda impreza kończyła się w ten sposób to nie umiała tego przerwać. Powiedzieć dość. Starała się i czasami jej to się udawało. Czasami te imprezy nie kończyły się żadną kreską, nawet małą tabletką na rozweselenie. Byli tylko oni. Kompletnie pijani sobą, a nie alkoholem.
    — Pewien jesteś? Bo na moje to wygląda, że nie będę rozwódką, a jebaną wdową.
    I tego by nie przeżyła. Mógł ją zostawić. Odejść do innej kobiety albo kobiet. Ale dopóki oddychał, Sloane mogła jakoś przetrwać. Poradzi sobie z tym rozstaniem. Już sobie radziła. Raz lepiej, a raz gorzej. Ale gdyby dostała ten jeden telefon… Nie chciała się zagłębiać w te myśli. Możliwość, że to mogłoby się wydarzyć. I kurwa, przecież mogło. Przy tej ilości, którą w siebie wpychał? Była zaskoczona, że jeszcze nie przedawkował. Ona też często balansowała na tej cienkiej granicy. Jakby chciała to wszystko skończyć, ale jeszcze nie potrafiła. Szukała krawędzi, wysokości, nieodpowiednich miejsc, gdzie sama prosiła się o nieszczęście. Z tyłu głowy miała zawsze myśl, że ktoś się pojawi i odciągnie ją od balkonu. Nie pozwoli, aby rozbiła się na chodniku.
    Sloane go zignorowała. Sama nie wiedziała, dlaczego.
    — Wiesz który. Ten różowy, który się nagrzewa. Dwanaście trybów wibracji. Siódemka to dalej strzał w dziesiątkę. — Uśmiech wślizgnął się na jej usta. Przez chwilę wyglądała, jakby wspominała nie solo momenty, a te z nim. Nie mogła sobie pozwalać na te myśli. Roztapiać się i tracić czujność.
    Przeciągnął ją przez piekło, a nawet nie było go obok. Zostawił z niczym. Pozbawił możliwości, aby funkcjonować jak człowiek przez prawie dwa miesiące. I ona tu wciąż przyszła. Do niego. Bo… Bo co? Liczyła na jakąś wielką zmianę i że nagle będzie tak, jak dawniej? Że zemścił się na niej tym odejściem, odpłacił za tamten tydzień i będą mogli teraz wrócić do bycia szczęśliwą rodzinką?
    Jego śmiech był pusty. Sprawił, że Sloane dostała ciarek.
    Tęskniła za jego głosem i śmiechem, ale nie takim… pozbawionym jakichkolwiek emocji. Zdawał się jej być teraz kompletnie z nich wyprany. Jakby nie był sobą, a tylko powłoką Zaire’a, którego Sloane znała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała mu w oczy, gdy jego spojrzenie padło na nią. Nie próbowała go w żaden sposób wyzwać do jakiegoś chorego pojedynku, który znaczenie ma tylko dla nich, a którego zasad nie zna żadne z nich. Patrzyła spokojnie. Szukając w jego oczach czy wyrazie twarzy resztek Cartera, który nocami ją trzymał w objęciach. Szukała tego mężczyzny, którego kochała, ale… Spotkała się z ciemnym, nieznajomym i niespokojnym spojrzeniem, które sprawiało, że miała ochotę stąd zniknąć.
      — Może po to przyszłam. Szybki numerek na pożegnanie. Kreska na zapomnienie. I kłótnia na pamiątkę.
      Przewróciła oczami i pokręciła głową. Tak mogłoby być, gdyby byli tamtymi ludźmi, którzy wracali do siebie mimo wszystkich burz. Ale zaszli za daleko, aby seks mógł cokolwiek załatwić. Mogła chcieć, mogła tęsknić za jego dotykiem, ale to niczego by nie zmieniło. Rozbiłoby ją tylko bardziej. Ten fakt, że nigdy więcej już go nie będzie miała.
      — Poudawaliśmy? — Powtórzyła po nim cicho i z niedowierzaniem. Czekała, aż powie, że tylko żartował, że wymknęło mu się to przypadkiem z ust. Nic podobnego nie nadchodziło. Sloane odpychała od siebie tę możliwość, że to naprawdę mogła być dla niego tylko gra.
      Dopiła resztę Bourbona, który palił. Zostawiał po sobie nieprzyjemny posmak, ale wcale nie łagodził bólu, który teraz rozpalił w niej Zaire. Sloane nie chciała dać po sobie poznać, że ją to rusza. Cholera, ruszało. Oczywiście, że ją to ruszało. Miażdżył teraz każdą nadzieję w niej, że coś mogło się zmienić.
      Maska, z którą Sloane przyszła powoli zaczynała opadać. Zniknęła ta obojętność, z która weszła do salonu. Czekała, aż zaprzeczy. Aż powie, że kłamał. Próbowała znaleźć w nim jakieś oznaki, że nie mówił prawdy, ale teraz już nie potrafiła rozszyfrować czy Zaire mówi poważnie czy próbuje ją jeszcze skrzywdzić, aby się odpłacić.
      — Tym to dla ciebie było? Farsą? — Zmrużyła oczy. Rozprostowała dłonie na podłokietniku, by wbić w nie po chwili paznokcie. Lepiej w fotel niż w siebie, prawda? — To po co był ten cały teatrzyk, hm? Po co mówiłeś, że mnie kochasz? Po co kupiliśmy ten penthouse i bawiliśmy się w udawanie, skoro to było pod publikę?
      Nie była pewna, czy chce znać odpowiedzi. Czy będzie kiedykolwiek gotowa, aby je usłyszeć. Nie miała żadnych oczekiwań do tego wieczoru, gdy tu przyszła. Może małe… Takie, które kończą się w szczęśliwszy sposób. Teraz ta nadzieja upadała, jak zamek z piasku, który jakiś dzieciak kopnął z premedytacją i szyderczym uśmiechem na twarzy. Zaire był zobojętniały, a to bolało jeszcze bardziej niż gdyby krzyczał. Ona też nie unosiła głosu. Nie było takiej potrzeby. W końcu najgorsze słowa padały w ciszy, prawda? Ale mimo to, ona nadal czekała. Aż zaprzeczy. Zrobi cokolwiek, co może pokieruje ich w lepszym kierunku.
      — Nie wierzę ci, Carter.
      Nie mógł tego chcieć. Przecież pamiętała, jak wyglądał tamtego ranka. Pamiętała jego spojrzenie i ton głosu. Był złamany, rozerwany między pozostaniem z nią, a odejściem. Nie wypuszczał jej z objęć przez długi czas. Był obok, chwilami może nieobecny, ale był. Takich rzeczy nie dało się udawać. Nawet oni nie mieli w sobie takiej mocy, aby udawać tak głębokie uczucia, jakimi się darzyli. Lub to Sloane ich nie miała.
      Ale naprawdę nie mogła w to uwierzyć. Nie potrafiła na niego spojrzeć i przyjąć do wiadomości, że te miesiące były tylko pod publikę. Dla lepszego rozgłosu. PR’owym zagraniem, o którym ona najwyraźniej nie miała pojęcia. I tak, to się sprzedało. Było o nich cholernie głośno. Zgarnęli na tym sporo kasy, ale to przecież był tylko dodatek. Nic nieznaczący na koniec dnia.
      — Nie przejąłbyś się tym z kim się pieprzę, gdyby to nic nie znaczyło. — Powiedziała to powoli, podłapując jego spojrzenie. I nie pozwalając mu też uciec nigdzie w bok, czy nad jej ramię. Patrzyła mu twardo w oczy, oczekując szczerości. — Jeśli próbujesz mnie krzywdzić, to nie zadziała. Wiem, że kłamiesz.

      Usuń
    2. Tylko, jak długo mogła się przekonywać, że Carter wciska jej kit zanim w to faktycznie uwierzy? Może to naprawdę było tylko zabawą, a ona wciągnęła się w to za bardzo? Uwierzyła, że kocham cię coś może dla niego znaczyć. Nie rzucała tymi słowami od niechcenia. Nie wypowiedziała ich, dopóki nie była ich naprawdę pewna. Traktowała je niemal z nabożnością.
      Próbowała sobie jakoś to poukładać. Zrozumieć, dlaczego teraz tak bardzo próbuje przekonać ją, że ich relacja była niczym, kiedy był gotowy zabić za to, że ktoś jej dotknął. Ona wyrzucała z siebie słowa, jak z karabinu, kiedy jakaś dziewczyna poświeciła mu za dużo uwagi. Drapała, gryzła, szczypała i krzyczała, aby tylko więcej do tego nie doszło. Tak nie zachowywali się ludzie, którzy są sobie obojętni. Dla których to, co się dzieje to tylko farsa i zabawa, o której za pół roku można zapomnieć i znaleźć sobie kolejną.
      Ból gromadził się w niej powoli. Podchodził z różnych stron. Płynął w żyłach. Jej serce teraz biło w rytm nowego, rozciągającego ją do granic możliwości bólu. Był on przeszywający. Rozdzierał ją od środka. Drapał skórę. Szarpał za serce. Znów czuła się tak, jak w sypialni. Kiedy błagała go, aby nie odchodził. Z tą różnicą, że teraz nie płakała i nie wtulała się w niego z tą cichą prośbą, aby jeszcze jej nie zostawiał i dał dodatkowe pięć minut zanim odejdzie.

      sloane

      Usuń
  15. Sloane czuła, że przychodzenie tutaj to mógł być błąd. Otworzenie ran, które nie tyle co się zagoiły, a ledwo zasklepiły. Wciąż łatwo można było je rozdrapać i sprawić, aby krwawiły, piekły i pulsowały od nowa. Robił dokładnie to. Z każdym słowem, które wyrzucał w jej stronę. Nie musiał podnosić głosu. Ten spokojny, chłodny ton głosu wibrował na jej skórze. Przypominając, że przecież nie ma już tutaj czego szukać. Mogła podpisać te papiery już dawno, odesłać do prawnika i mieć z głowy, ale Sloane nie potrafiła odpuszczać. Nie chciała odpuszczać. Zwłaszcza teraz, kiedy być może to była naprawdę jedyna możliwość, aby jakoś wrócić. Powtarzała sobie, że Carter podjął odpowiednią decyzję, że po rozstaniu oboje będą mogli wrócić do robienia tego, co najbardziej lubią i nie będą musieli być sobie nic winni. Ale świadomość to było za mało, aby Sloane odciągnąć.
    Jeżeli naprawdę chciał się jej pozbyć, to musiał się nieco bardziej postarać. Mimo, że każde słowo wbijało się w nią, jak sztylet. Rozdzierało ją i zostawiało w takiej samej rozsypce, jak tamtego poranka. Tylko teraz Sloane trzymała wysoko głowę, nie pozwoliła sobie na płacz ani na drżący ton głosu. Udawała, że ma to pod kontrolą, że potrafi na niego jeszcze wpłynąć, że go zna.
    — Zawsze lubiłeś o tym słuchać. I jeszcze bardziej oglądać. — Wzruszyła ramionami. Nie próbowała go przekonać w ten sposób, to nie była odpowiednia droga. Tylko może jedyna, którą Sloane znała i wiedziała, że działała za każdym razem. Aż do tych ostatnich, kiedy żadna bliskość nie byłaby w stanie przeskoczyć przez ten mur, który wybudował.
    Odcinał się od niej coraz bardziej, a teraz… Sześć tygodni. Przez tyle czasu odgradzał się od niej. Nie pisał i nie dzwonił. Dużo mogło wydarzyć się w taki czasie. Sloane wolała się nie zagłębiać w to, jak wyglądały te tygodnie u Zaire’a. Ile brał, z kim kończył noc. Mimo, że cały czas ją obchodziło co z nim się dzieje. Ciągle jej z jakiegoś powodu zależało, choć teraz dawał jej ich wystarczająco, aby odeszła i nigdy więcej nie oglądała się na niego. Aby wyrzuciła go nie tylko z życia, ale i umysłu, a jednak wciąż tu była. Uparta i zdeterminowana. Nie pozwalająca na to, aby jego słowa zmusiły ją do odwrotu.
    Znała go, prawda? Wiedziała, kiedy zaczynał udawać i wchodził w rolę tego typa, którego nic nie rusza. Wyczuwała to jeszcze zanim się odezwał. I zwykle potrafiła przebić się przez te wszystkie bariery. Dotrzeć do Cartera, wyłączyć go z odrętwiających ciało myśli i pokazać, że nie musi zawsze udawać. Sloane sama miała swoje problemy i dobrze wiedziała, jak to jest, gdy człowiek chowa się pod maską obojętności, ale gdy była przy nim to zawsze starała się, aby tego nie robili przy sobie zbyt często. Rozgadywała się na błahe tematy, aby odciągnąć go od wchodzenia w mroczne miejsca, które zabierały jej męża. Czasem działało, a czasem nie, gdy pojawiła się zbyt późno i musiała przeczekać, aż sam dojdzie do wniosku, że to nie ma sensu. Im dłużej patrzyła na niego, tym wyraźniej widziała, że ona go tak naprawdę nie zna. Że siedzący kawałek dalej człowiek jest kimś kompletnie obcym. To nawet nie była jedna z wersji, których Sloane nie poznała. To naprawdę była obca osoba.
    — Wiesz co? Tak, tak właśnie myślałam. — Przyznała. Związali się jako tak naprawdę kompletnie obcy sobie ludzie, którzy nic o sobie nie wiedzą. Ale Sloane lubiła myśleć, że przez te miesiące dowiedzieli się o sobie wszystkiego. I byli szczęśliwi, przez większość czasu przynajmniej. — Pozwoliłeś mi uwierzyć, że tak będzie. Ty i ja przeciwko światu, nie tak miało być? Wbrew każdemu kto próbował nas rozdzielić.
    Było wiele takich osób. Z ich managementem na czele, kumplami, dziewczynami. Ten związek nikomu się nie podobał, a oni w to weszli. Bo może na początku to była zabawa. Pstryknięcie w nos innym. Ale Sloane nie zamierzała mu uwierzyć, że to było tylko tyle.
    Ten związek był prawdziwy. Kochali się nawzajem. Nie przekona jej, że jest inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane jeszcze się nie poddawała.
      Już dawno należało odejść, im więcej mówili tym bardziej krzywdzili się nawzajem. Ale to teraz było bez znaczenia. Jakby nie patrzyła już na to, jak bardzo on skrzywdzi ją czy ona jego – Sloane wciąż tutaj była i wciąż zamierzała być, dopóki nie odstraszy jej na tyle, aby nie chciała więcej na niego patrzeć. Jej własna determinacja ją zaskoczyła. Tygodniami zbierała się w całość. Uczyła żyć od nowa bez niego, ale nie ważne, jak świetny wypracowała sobie system to czegoś jej cały czas brakowało. Brakowało jej Cartera. Nie kłótni, szarpania się o byle głupoty, ale tego, że zawsze był. Niezależnie od tego, co się między nimi działo to Carter zawsze był.
      Ledwo zauważalnie drgnęła. Bo być może miał rację. Być może, gdyby ten związek coś znaczył, to Sloane nie miałaby potrzeby, aby chować się w ramionach innych. Ścisnęła ze sobą usta na krótki moment. Zbierając w głowie myśli, których teraz nie potrafiła ogarnąć.
      Wciąż była jednak zbyt dumna, aby przyznać mu rację. Jeszcze nie była na to gotowa. Wtedy musiałaby się poddać i odejść, podpisać te papiery i naprawdę go zostawić.
      — I przez jeden tydzień to nagle nic nie znaczy? — Przymrużyła oczy, wbijając w niego mocniej spojrzenie. Wciąż licząc, że dojrzy w nim coś więcej niż powłokę mężczyzny, którego kochała. Że pod tym nijakim tonem głosu, beznamiętnym spojrzeniem kryje się ktoś kto ją kochał. Nie pod publikę, nie, aby pokazać kumplom, że jest nietykalna.
      — Nie siedziałabym tutaj, gdyby to była przeszłość, Zaire.
      Przez zaledwie ułamek sekundy wydawało się, że dostrzegła w nim tego Zaire’a, którego znała. A może tylko chciała to widzieć, a tak naprawdę to wciąż była tylko dalej ta pieprzona gra, w której Sloane udziału już nie chciała brać, ale wycofać się również nie potrafiła. Dalej naiwnie czekała, aż cofnie swoje słowa.
      Sloane powinna wstać i wyjść. Wciąż tu jednak siedziała, uparta i gotowa, aby z nim dalej dyskutować. Nie pozwalając sobie ani jemu na to, aby po raz kolejny ją zostawił. Podniosła się powoli. Zabrała szklankę ze stolika i podeszła do barku. Zachowując się tak, jakby była u siebie. W milczeniu nalała Bourbon do szklanki, a jej zawartość wypiła na raz. Alkohol wciąż palił mniej niż jego słowa.
      — Nigdy na pierwszym miejscu, huh. — Westchnęła. Pamiętała, jak mu to zarzuciła i jak gorączkowo jej tłumaczył, że to nie jest prawda, a teraz… Pokręciła głową. Przeniosła wzrok za okno. Nowy Jork pogłębiający się w mroku, rozświetlony neonami i światłami. Zawsze lubiła widok z jego mieszkania, a teraz był jej obojętny. — Wiesz, parę tygodni temu jeszcze bym w to uwierzyła. Bo sama się przekonywałam, że tak jest. Zawsze najpierw jesteś ty, potem czasami byłam ja, kumple, twoje dziewczyny… wtedy może znowu ja.
      Odwróciła się w jego stronę a palce zaciskała na krawędziach barku. Nie odstraszy jej.
      Odepchnęła się od mebla powoli i skierowała w jego stronę. Rozparty na kanapie z tym obojętnym, mrocznym spojrzeniem, które jednocześnie ją przerażało i doprowadzało do czystego szaleństwa. Kiedy była bliżej otoczyła się znajomym zapachem. Dymnym i pieprznym, zmieszanym teraz z alkoholem i zielskiem.
      — Ale pieprzysz głupoty. — Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nachylona nad nim z twarzą tuż przy jego. Dłonie opierała o swoje uda, choć wolałaby o jego. Lepiej teraz widziała, jakie szkody wyrządził mu czas i prochy przez te tygodnie. — Znam cię, Carter. I wiem, kiedy udajesz być kimś, kto ma mnie odstraszyć.

      sloane

      Usuń
  16. Wpatrywała się w niego intensywnie, jakby próbowała znaleźć w jego twarzy odpowiedzi na wszystkie pytania, których nie odważyła się zadać. Ale była jedna wielka pustka, przez którą Sloane nie potrafiła się przebić. Ciało miała napięte, a wzrok skupiony i cierpliwy. Przebijał się przez nią gorzki gniew, coś na kształt rozczarowania i współczucia, a także tęsknoty, którą starała się ukryć za wszystkim innym. Carter był jej słabością i gdyby pozwoliła sobie teraz na łzy to straciłaby nad sobą w pełni kontrolę, a nie mogła do tego dopuścić. Jeszcze czuła, że to ona rozdaje tu karty, choć w rzeczywistości nie robiło tego żadne z nich. Nie było tu już wygranych i przegranych.
    — Znam cię, Zaire. — Upierała się. Może, jeśli powtórzy to wystarczająco wiele razy to on również w to uwierzy. Bo Sloane wierzyła, że jest tą, która go zna. Tą, która potrafi przewidzieć jego następny krok.
    Mogłaby się teraz przysunąć i zamknąć mu usta pocałunkiem. Przeszło jej to przez myśl, ale powstrzymała kolejna, że mógłby ją odtrącić. Nie odwzajemnić, a zepchnąć na bok, jakby była przypadkową, zbyt napaloną na niego laska. Zatrzymała na chwilę wzrok na jego ustach, zanim przesunęła go z powrotem na jego ciemne oczy, od których zadrżała.
    — Zmieniliśmy się, wiem o tym. Ale wciąż… to wciąż my, Carter. My tylko…. Zgubiliśmy się po drodze.
    Sloane nie zamierzała udawać, że nic się nie zmieniło. Byli kimś teraz zupełnie innym, ale mogli dalej być razem. Iść przez to życie tak, jak sobie wiele razy obiecywali. Jednak im dłużej tu stała, tym bardziej traciła nadzieję, że uda się jej przebić przez niego. Wydawał się być równie zdeterminowany w odejściu od niej, jak ona w byciu obok. Ten jeden ostatni raz chciała spróbować. Zobaczyć, czy jest jeszcze co ratować.
    Nie wiedziała, po co właściwie to robi. Dlaczego tak bardzo próbuje się go trzymać i nie wypuszczać z rąk, kiedy doskonale wiedziała, że nie ma przy nim przyszłości. Nie takiej, jaką Sloane chciałaby mieć. Chociaż teraz czuła, że tak naprawdę nie ma pojęcia, jak jej życie powinno wyglądać. Wszystko, co do tej pory robiła zdawało się nie mieć już większego sensu.
    — Wiem, że wciąż jest na to miejsce. Mogę być przez to głupia, ale wiem… Wiem, że nie pozbyłbyś się mnie tak po prostu. Tak samo, jak wiem, że ja nie pozbędę się ciebie.
    Próbowała. Nie wyszło. On zawsze wracał i zawsze Sloane mu na to pozwalała. Im obojgu na to pozwalała, a potem już gubiła się w tym, co mówiła, komu co obiecywała…
    Milczała. Wpatrzona w jego oczy, w których była tylko pustka po słowach, które nie brzmiały już nawet jak oskarżenie. One po prostu były faktem. Powoli coś do niej docierało. Że może… może faktycznie powinna była dać mu spokój. To ona była tą, którą zdradziła. Nie pierwszy raz, a ciągle… Ciągle oskarżała o to jego. Nawet jeżeli coś się działo, to nie miała dowodu, a Zaire nigdy się nie przyznał. Może naprawdę go nie znała. Może tylko wydawało się jej, że wie kim on jest, a w rzeczywistości dostała tylko niewielki ułamek jego osoby. Skrawki, w których się zakochała, a które teraz zostały jej brutalnie odebrane przez nią samą. Przez decyzje, które raz podejmowała świadomie, a innym razem już nieszczególnie. Ciężar odpowiedzialności spadał na nią wraz z każdym kolejnym słowem Cartera. Zdawała sobie sprawę, że go tym skrzywdziła. Słyszała to po jego głosie, który nie musiał być przepełniony cierpieniem, aby je w nim usłyszeć. Może to był właśnie ten moment, w którym należało go wypuścić i pozwolić odejść.
    Słuchała go. Niechętnie, ale to robiła. Każdego słowa, które wypowiadał o piosence, o Jamesie. O tym, jak składał sobie wszystko w całość. Wersy, które pisała z myślą o Harperze. O tym, jak czuła się w jego objęciach, z których nie chciała nigdy odchodzić. O tych momentach, które jej dawał, a których nie mogła niczym zastąpić. O tej cichej tęsknocie, którą w sobie nosiła przez miesiące, o okłamywaniu samej siebie i wszystkich wokół… Nie mogła zaprzeczyć, że to był nic nieznaczący romans. Krótka chwila zapomnienia. Oderwanie się od rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie mogła zaprzeczać. Powiedzieć, że wymyśla sobie głupoty, że widzi więcej niż ona w tym tekście przekazała. Nie potrafiła już kłamać. Oszukiwać siebie ani tym bardziej jego. Była tutaj, przyszła, bo chciała… Czegoś czego sama nie rozumiała. W głowie mając też obraz siebie w mieszkaniu Jamesa sprzed trzech tygodni. Prosząc go, aby na nią zaczekał.
      Serce kołatało w jej piersi. Rozbijało się o żebra. Zdawało się, że to teraz jedyny dźwięk, który otaczał ich w salonie. Prawie nie oddychała. Zaciskała usta, co zawsze było jej znakiem, że chce coś powiedzieć, ale się boi lub nie chce. Ale nie odwracała wzroku od jego oczu. Patrzyła w nie głęboko, ale nie jakby próbowała w nich coś znaleźć. Bardziej jakby przepraszała go po cichu za wszystko, czego przez nią doświadczył.
      Rozchyliła usta, ale żadne słowa nie chciały z nich wypaść. Jakby jej własne ciało powstrzymało ją przed wypowiedzeniem prawdy na głos. To nie był tylko seks. Zakochałam się. Milczała dłużej niż to było konieczne. Żadnego przepraszam, bo to i tak nic by teraz nie zmieniło. Nie sprawiłoby, że Zaire spojrzałby na nią inaczej. Że wybaczyłby jej tygodnie ucieczki, miesiące myśli o innym. Bycia emocjonalnie związaną z kimś kto nie był nim.
      — Nie zaplanowałam tego. — Powiedziała cicho, jakby to wszystko tłumaczyło. I może w pewien sposób tłumaczyło, ale nie zmieniało to niczego.
      Obdarzyła ich obu uczuciami, z których nie potrafiła się wyplątać. I nawet nie chciała, choć dawno temu już wiedziała, że nie będzie mogła balansować między jednym, a drugim. Prowadzić podwójnego życia i udawać, że to jest właściwe.
      — Nie chciałam cię skrzywdzić, Zaire.
      Czasami chciała i robiła to z premedytacją, ale to co robiła, gdy była z Jamesem… Nigdy nie chodziło o Cartera, aby wbić mu w plecy nóż. Czy pokazać, że z kimś innym może być szczęśliwa.
      Powoli, jakby zaczynała rozumieć, że bez niej będzie mu lepiej. Że kiedy odejdzie to nie tylko da mu spokój, ale i przestanie go ciągle ranić swoimi wyborami.

      sloane

      Usuń
  17. Wciąż liczyła, że coś się zmieni. Po co? Nie wiedziała. Była w niej ta potrzeba, aby walczyć. Do samego końca, aż zostanie tylko krew i pot. Nawet jeżeli od dawna wiedziała, że to jest koniec to jeszcze nie była w stanie tego zaakceptować. Jakby potrzebowała tego ostatniego potwierdzenia, że Carter naprawdę nie widzi dla nich już żadnej szansy, aby mogli na nowo coś ze sobą stworzyć. Coś, co jeszcze mogliby nazwać pięknym. Pielęgnować w lepszy, rozsądniejszy sposób niż do tej pory. Bez kłamstw, bez uciekania. Każde słowo – jej czy jego – zbliżało ich do nieuchronnego końca, który był przecież tylko kwestią czasu.
    Zniknęła z niej w którymś momencie ta maska dziewczyny, która wchodziła tu pewnym krokiem. Nienawidziła tego uczucia, jak bezbronna się wtedy czuła. Jakby nie potrafiła się obronić. Opuściła ramiona, powoli się wyprostowała. Napięcie rozszarpywało ją od środka. Podobnie jak wszystkie uczucia, które się w niej kotłowały. Złość na samą siebie, bo zniszczyła ich koncertowo. Tęsknota za Carterem i jego bliskością, za tym, jacy potrafili dla siebie być, kiedy nie byli niczym podzieleni. Kiedy nie widzieli poza sobą świata. Myślała, że przez te tygodnie udało się jej poukładać w głowie to, co do niego czuje. Że Zaire stał się przeszłością, ale on… On był wszystkim co znała. Jej przeszłością, teraźniejszością, ale już na pewno nie przyszłością. Nie było tych ludzi, którzy gotowi byli spalić dla siebie świat.
    — Myślisz, że zrobiłam to celowo? Że czerpię jakąś chorą satysfakcję, kiedy cię takiego widzę? — Zapytała. Czuła, jak wszystko wymyka się spod tej złudnej kontroli, którą myślała, że ma. Chciała porozmawiać, to to dostała. Każde zdanie wytrącało ją coraz bardziej z równowagi. — To miałeś być ty. Od tamtego dnia, kiedy do siebie wróciliśmy… To miałeś być tylko ty. Nie planowałam, aby pojawił się ktoś inny. Ale to się stało. Nie wiem, kiedy, jak i dlaczego, sobie na to pozwoliłam. Ale to zrobiłam. I nie mogę tego cofnąć.
    Objęła jedną ręką ramię, wbijając w nie paznokcie, jakby tym samym trzymała się jeszcze w rzeczywistości. Miała wrażenie, że zaczyna brakować jej powietrza, że dusi się w tym penthousie, a każde kolejne słowo tylko odbiera jej tlen, którego tak bardzo potrzebowała. Zgubiła się w tym wszystkim już dawno; nie wiedziała kim się stała ani dlaczego pozwoliła sobie na to, aby dopuścić do tego, że zdradziła mężczyznę, którego kochała. Z drugim, którego darzyła równie silnymi i popieprzonymi uczuciami, których w ogóle nie rozumiała.
    Patrzyła na niego, ale nie wiedziała kogo już widzi. Cartera czy Zaire’a. Męża czy obcego człowieka, który przypominał tego, który rozgościł się w jej życiu, sercu i umyśle. Jednak im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej czuła, jak się od niej odsuwa. Jeżeli chociaż przez chwilę na nią patrzył, jak dawniej – co najpewniej tylko się jej wydawało – to zniknęło to w przeciągu ułamku sekundy. Sloane może widziała już to, co chciała zobaczyć. Wytwór wyobraźni, który popychał ją do tego, aby nie rezygnowała. Wspomnienia z przeszłości, których nie potrafiła wypuścić.
    — Nie prosiłam, abyś się z tym pogodził. Wiem… Zdaję sobie sprawę, że to nie jest coś, co można puścić w niepamięć, Carter. — Powiedziała cicho. Spojrzała na moment gdzieś w bok. Jakby nagle stojący kawałek dalej mebel był niezwykle interesujący. Lub jakby miał jej podpowiedzieć, co ma mówić dalej. — Ale miałam nadzieję, że z czasem mógłbyś mi znowu zaufać. Że my… że nie zniszczyłam wszystkiego.
    Wróciła do niego spojrzeniem, ale nie wypaliła „o tobie przecież też śpiewałam”. To było bez znaczenia, bo mogła mieć dziesiątki piosenek o nim, ale gdy była ta jedna konkretna, która rozdzierała ją na kawałeczki, ale była o kimś innym, to ilość piosenek o Carterze była bez znaczenia.
    Zadrżała po tym pytaniu, którego obawiała się najbardziej.
    Rozchyliła lekko usta, ale nic z nich nie wypadło. Znów była ta cisza, która odpowiadała lepiej niż jakiekolwiek słowa.
    — Kocham was obu. — Ledwo poruszała ustami, kiedy to wypowiedziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie próbowała mu tłumaczyć, jak to jest możliwe. Sama tego nie rozumiała, jakim cudem do tego doszło. Nie potrafiła pogodzić tych uczuć ze sobą. Byli kompletnie różni, traktowali ją inaczej, ale oboje wzbudzali w niej te same, silne uczucia, przed którymi Sloane bronić się nie potrafiła. I pozwoliła, aby wślizgnęli się pod jej skórę. Jeden po drugim. Aby trwali w niej. Rozpalali do granic możliwości. Dotykali. Całowali. Mimo tej świadomości, że gdy to się wszystko rozpadnie to nie będzie tylko jedna strona zraniona, ale wszystkie trzy.
      — Nie, Zaire. Nie przyszłam tutaj z litości. — Odpowiedziała twardo. — Że kiedy je zobaczyłam… To nie była litość czy współczucie. To była wściekłość, Zaire. Masz swoją przeszłość, robisz co robisz, ale to jeszcze nie znaczy, że na to zasłużyłeś.
      Nie powiedziała, że była u Jamesa. Że dopytywała o szczegóły, których i tak koniec końców nie dostała. Strzępki informacji, które sama mogła wywnioskować z tego, co już wiedziała. Co niby mogłaby zrobić? Zgłosić to komuś? Przecież to niczego nie zmieniło, a Carter nie był niewinny.
      Oddychała głęboko, jakby łapanie oddechów było teraz jedynym na czym mogła się skupić.
      Piekło ją w piersiach. Od każdego słowa. Od jego spojrzenia. Tego rozpalonego, ale nie pożądaniem, nawet nie złością. Czymś, czego Sloane nigdy nie chciała u niego widzieć. Obserwowała, jak mężczyzna, którego kochała niszczy się przez nią. Przez jej słowa. Przez jej wybory.
      — Nigdy nie byłeś kimś na chwilę, Carter. Wiem co robiłam, ale nie traktowałam cię, jak przystanku. Nigdy. — Mówiła spokojnie, choć głos już jej drżał. Zdradzał budujące się w niej napięcie i to, jak rozszarpana emocjonalnie byłą. Odsłaniał ją przed nim kawałek po kawałku. — Nie jesteśmy po czasie. Wciąż… Wciąż coś może się zmienić, Carter. Nie odbierzesz mi tej nadziei.
      Zrobiła krok w tył, gdy się do niej zbliżał. Ale nie uciekała. W innej sytuacji może, ale nie teraz, kiedy desperacko próbowała, aby jeszcze zobaczył w niej swoją Sloane. Dziewczynę, która patrzyła na niego, jakby był jedynym mężczyzną na świecie.
      Drgnęła niespokojnie, kiedy ujął jej twarz w swoje dłonie. Były chłodne i ciepłe jednocześnie. Bardziej szorstkie niż zapamiętała. I na moment, na chwilę Sloane uwierzyła, że może zmieni zdanie. Kiedy ciepły oddech musnął jej twarz, kiedy jego usta były tak blisko, ze prawie czuła je na swoich. Spoglądała na niego zaszklonymi oczami. Niemal rozchylając usta, jakby przygotowywała się do pocałunku, który nigdy nie nadszedł. Przekonana, że to zaraz się wydarzy, ale zamiast tego padły trzy słowa, których nie spodziewała się usłyszeć. Które wbijały się w nią jak odłamki szkła. Rozrywały skórę, żyły, ścięgna, mięśnie.
      Słowa uderzyły w nią jak ostry, nagły cios. Taki, przed którym nie da się obronić ani przewidzieć.
      Brzydzę się tobą.
      Powietrze uwięzło jej w gardle, a z ust wyrwał się urwany, cichy jęk. Nie do końca świadomy, bardziej jak odruch, którego nie można było powstrzymać. Poczuła, jakby ktoś odciął jej dostęp do tlenu. Kolana ugięły się pod blondynką minimalnie, zachwiała się na szpilkach, a ciało zadrżało w miejscu, jakby lada moment miała runąć na podłogę. Ale mimo to pozostała stojąca – dumna w swojej słabości, jak statua, która kruszeje od środka.
      Serce waliło tak mocno, że aż bolało w piersi. Oczy zaszkliły się natychmiast. Brzydzę się tobą. Parę z łez spłynęło po cichu po jej policzkach. Brzydzę się tobą.
      Stała wciąż w miejscu. Patrzyła na niego. Rozbił właśnie cały jej świat w małe kawałeczki. Spalił do cna to, co sądziła, że jeszcze między nimi może być. Nie potrafiła się ruszyć ani odezwać. Trzy słowa huczały w głowie. Odbijały się od czaszki, wżynały w serce.

      sloane

      Usuń
  18. Sloane nie wypowiedziała tego zdania lekko.
    Prawie nie chciało opuścić jej ust, bo wiedziała, że gdy je powie to naprawdę zniszczy wszystko, co było między nimi. Zaprzepaści wszystko, co próbowała odzyskać. To była brutalna, przykra i rozdzierająca prawda, której nie mogła tez ukrywać przez kolejne tygodnie czy miesiące. Dusiła w sobie to wyznanie od dawna. Powiedziała to tylko raz. I nie czuła się wtedy zrozumiana. Tak, jak i teraz nie oczekiwała, że Carter będzie łaskawy, że spróbuje zrozumieć co kieruje Sloane. Że będzie wyrozumiały, bo się pogubiła. Jej wiek, mętlik w głowie to nie było żadne wytłumaczenie. Była dostatecznie dorosła, aby wiedzieć, że miotanie się między jednym mężczyzną, a drugim nie doprowadzi do niczego dobrego.
    Mogła go okłamać. Przemilczeć, wymamrotać ciche „nie wiem o co ci chodzi”. Powiedzieć cokolwiek, co nie będzie przyznaniem się do tych pokręconych uczuć. Chciałaby móc mu powiedzieć, że jest tym jedynym, ale prawda była zupełnie inna. Nie miała tego jedynego – oni obaj byli równie ważni, a gdyby Sloane nie musiała wybierać, gdyby naprawdę mogła żyć swoimi urojeniami – wybrałaby obu. Dobrze widząc, jak pokręcone, dziwne i na wielu płaszczyznach niepoprawne by to było. Nie mogła mieć obu, a coraz pewniejsze było też to, że nie będzie miała żadnego.
    Wzrok, jakim obdarzył ją Carter… To było paraliżujące. Jego martwe spojrzenie, w którym nie było już niczego, poza tym obrzydzeniem do niej. Jakby nagle nosiła na ciele zaraźliwą chorobę, której wolał nie złapać. To jak się od niej odsunął, znikał z jej życia z każdym krokiem, który robił Odgradzał się już nie tylko murem, ale czymś znacznie cięższym. Czymś, czego Sloane nie mogłaby się pozbyć.
    Sloane nie chciała mu tego mówić, ale nie chciała też dłużej trzymać tego w sobie. Zasługiwał na to, aby usłyszeć prawdę. Bez względu na to, jak bolesna ona by nie była, bo gdyby dowiedział się jej od kogoś innego albo doszedł do niej sam, to pewnie bolałoby to bardziej. Tak przynajmniej Sloane chciała sobie to tłumaczyć. Wytłumaczyć przed samą sobą jakoś to, że będąc z nim szczerą raniła go mniej niż gdyby go dalej okłamywała. Pękło w niej coś, te resztki nadziei, które jeszcze trzymała, kiedy się przyznała do prawdy, jaką trzymała w ukryciu przed nim od miesięcy.
    Sloane zadrżała od chłodu, ale on nie szedł z klimatyzacji. On pochodził od Cartera.
    — Carter, proszę… — Jęknęła i urwała natychmiast. O co go prosiła? O co tak naprawdę chciała go poprosić? Starała się nie płakać, ale kolejne łzy spłynęły jej po policzkach. Gorące i wielkie, zostawiały wilgotne ślady na jej policzkach. Pokręciła głową, jakby zaprzeczała jego słowom i nie zgadzała się z tym, że kazał jej wyjść, że ją wyganiał ze swojego życia i domu. Mimo, że wiedziała, że już niczego nie będzie mogła naprawić. Nie da rady cofnąć swoich słów, że nawet gdyby padła na kolana i błagała, aby jej nie wyrzucał. — Chciałam ciebie… Ciebie. Proszę, Carter…
    Kolejny głuchy jęk wydostał się spomiędzy jej ust. Jakby nie dopuszczała jeszcze do siebie myśli, że nie było możliwości, aby cofnąć te wszystkie słowa, które wyrzuciła w jego kierunku. Że nie będzie mogła już wrócić do miejsca, w którym chciała z nim być. Zrobiła krok w jego stronę, chwiejny i niepewny, ale nie ze strachu, a tej cholernej niepewności, jak sama zaraz zareaguje. Bo Sloane chciała się rzucić w jego stronę, błagać, aby jej nie wyrzucał. Zrobić coś, co pozwoli jej go zatrzymać na dłużej. Ale nie potrafiła się ruszyć. Poza tamtym dziwnym krokiem w jego stronę, nie zrobiła nic więcej.
    Zachłysnęła się powietrzem, kiedy dalej mówił.
    — Carter, błagam… Nie rób tego. Proszę. — Brzmiała żałośnie, jak ktoś kto chwyta się już każdej opcji, aby tylko nie zostać sam. Jakby była głucha na wszystkie jego słowa. Na chłodny ton, którym ją obdarzał.
    — To ma znaczenie, wiem. Nie próbuję tego wymazać. — Zaprotestowała. Wiedziała, że nie da się tego zapomnieć. Że nie może udawać, że jej zdrady nie miały miejsca, że jej uczucia były ogarnięte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serce dudniło jej w piersi. Rwała się cała do przodu i zrobiła znów krok, gdy Carter się ruszył. Ale on zamiast do niej to podszedł do drzwi. Sloane wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, jakby nie sądziła, że naprawdę to robi.
      — Nie. — Powtórzyła. Tym razem głośniej, ale bez przekonania.
      Tego się nie dało już cofnąć. Jej słów, czynów. Tego, że była rozdarta między jednym, a drugim. Jej błagania, które teraz przypominały bardziej żałosne skowycie niż prośby, były tylko małym elementem w tej układance. Znów pokręciła głową na boku, jakby to naprawdę miało go przekonać, żeby jej nie odtrącał.
      Sloane… Ona nie potrafiła się ruszyć. Nie chciała odchodzić, nie chciała zostawiać tego, co między nimi było. Chciała zostać. Objąć go, przypomnieć, jak to było, kiedy byli razem. Ale jednocześnie nie potrafiła się do tego zmusić. Stała, niczym sparaliżowana od jego spojrzenia. Lodowatego tonu głosu, który owijał się wokół jej szyi, niczym pętla.
      Ale im dłużej patrzyła mu w oczy, tym bardziej czuła, jak znika. Jak gubi się w samej sobie, jak jej słowa naprawdę przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Że nic co by teraz powiedziała, to nie odwróci tej sytuacji. Stała jeszcze w bezruchu, jakby naprawdę licząc na to, że on jeszcze zmieni zdanie.
      Skończyli się. Czy Sloane tego chciała czy nie, doszli do końca.

      sloane

      Usuń
  19. Pojawiła się pół godziny przed wyznaczonym czasem.
    Lubiła przychodzić wcześniej i uporządkować zadania na konkretny dzień. Zeszłej nocy sporządziła listę, zapoznała się z nowymi ludźmi, którzy mieli dołączyć. Rankiem chciała się jeszcze upewnić, że nikogo i niczego nie pominęła. Była dokładna w tym, co robiła. Skupiała się na szczegółach, które umykały innym. Szczególnie zachwycona nie była, gdy przychodził ktoś kto musiał tutaj być, a nie bo tego chciał. Współpraca z ludźmi, którzy odbywali tu prace społeczne była zawsze trudna. Jedni nie chcieli nic robić, inni się oburzali, kiedy nie dawała im słodkich piesków do wyprowadzania, a zrzucała im na głowy sprzątanie klatek i wybiegów. I nie chodziło o to, że chciała oddać brudną robotę. Sophia była przyzwyczajona do brudnej, śmierdzącej roboty, której nikt nie chciał robić. Miała wypracowany system, który działał i którego się trzymała – nie od razu wszyscy wyprowadzali psy na spacer. To była najmilsza część tego wolontariatu. Długie spacery, zabawy z psiakami, dla których ten spacer był tak naprawdę najmilszą częścią w ciągu dnia. Sophia na początek lubiła sprawdzać, jak będzie jej się współpracowało z nowymi ludźmi, czy będą stwarzać jakieś problemy, czy musi mieć na nich oko. Bywało, że niektórzy kradli… co popadnie tak naprawdę. W zeszłym miesiącu przyłapała dziewczynę, która z chłopakiem wynosiła karmę, a jak się okazywało sprzedawała ją potem po zawyżonej cenie. Na szczęście takich przypadków było mało.
    Poranek w schronisku zawsze pachniał tam samo – karmą, sierścią i odrobinę smutkiem. Przychodziła tutaj często podłamana, choć to trzymała dla siebie. Dziesiątki psiaków, które zostawały tu czasem na lata była przygnębiająca. Jednocześnie, kiedy znajdował się chętny na adopcję to nagle okazywało się, że to, co Sophia robi ma sens.
    Weszła do biura z kubkiem kawy w ręce i segregatorem w drugiej. Powietrze pachniało już jesienią, ale na jej nieszczęście w kawiarniach, jeszcze, nie zaczęli sprzedawać pumpkin spice. Musiała zaczekać jeszcze dwa, może trzy tygodnie zanim jesień w pełni uderzy w miasto i zacznie się na nowo szaleństwo z dyniami, karmelem i całą resztą. Na stoliku czekała już lista obecności, którą rozłożyła obok kolorowych karteczek i mazaków. Miała swój mały rytuał przed rozpoczęciem zmiany – wszystko musiało być poukładane, bo tylko wtedy czuła, że panuje nad chaosem.
    — Dobrze, że jesteś. — Rzuciła do Alice, jednej z wolontariuszek. Ona również przychodziła wcześniej, ale zawsze po Sophii. To była ich niepisana zasada. — Nie było mnie wczoraj popołudniu, ale podobno dojechały już nowe miski. Mogłabyś sprawdzić, czy zostały już wstawione do boksów? Dzięki.
    Alice tylko skinęła głową i zniknęła za drzwiami. Sophia sięgnęła ręką po długopis, przesuwając wzrokiem po liście. Nazwiska, godziny, obowiązki - to wszystko miało sens. W przeciwieństwie do tego, co działo się w jej życiu. Otworzyła laptopa, aby wydrukować świeże tabletki, gdzie każdy wolontariusz miał zapisywać, o której godzinie wyszedł i wrócił. Same podstawy, ale to było istotne. Przypięła kartkę do tablicy. Napiła się kawy, która zdążyła już ostygnąć, ale to nie powstrzymało dziewczyny, aby ją dokończyć.
    Powoli zbierało się coraz więcej osób, aż wybiła ósma i według Sophii, chyba, wszyscy byli na miejscu. Spojrzała na kartkę, gdzie wszyscy się wpisywali. Brakowało jednej osoby. Uniosła lekko brew, ale ani trochę nie była zaskoczona. Wiedziała, że miał pojawić się ktoś nowy w ramach resocjalizacji. Nigdy nie zadawała pytań, nie szukała w internecie co dana osoba zrobiła – lepiej spała, kiedy nie wiedziała. No nic. Zanotowała w głowie, aby odezwać się potem do odpowiednich osób i zgłosić, że się nie pojawił. Standardowa procedura, którą nieraz już przechodziła.
    — Dobra, zacznijmy dzień. — Odezwała się do grupki kilkunastu osób. — Mamy dziś po trzy spacery na głowę, każdy bierze psa ze swojego przydziału. Proszę, pamiętajcie, aby wpisywać się na listę powrotów. To ważne, abyśmy kontrolowali kto już wrócił, a kogo brakuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwróciła się do tablicy i kartki z nazwiskami wolontariuszy. Brakowało jednego, które dopisała ołówkiem. Carter Crawford. Jakoś w ogóle jej ono tutaj nie pasowało. Wpatrywała się w nie przez chwilę. Za nią zrobiło się małe zamieszanie. Tu ktoś szukał smyczy dla Nero, inni dla Sissy, Axela, Monty’ego… Tak było zawsze. Ale Sophia lubiła ten zgiełk. Lubiła ten hałas, szczekanie w tle, zadowolone pyszczki po spacerach.
      Drzwi nagle skrzypnęły, a Sophia podniosła wzrok – ktoś wszedł spóźniony, powolnym krokiem, jakby miał cały czas świata. Spojrzała na wiszący nad drzwiami zegar. Ósma dwadzieścia. Nie tak źle. Spodziewała się opóźnienia o godzinę albo o niestawienie się wcale.
      — Spóźnienie odnotowane. — Głos miała neutralny. Ani chłodny, ani przyjazny. — Na przyszłość, zaczynamy o ósmej. Nie ósma pięć, dwadzieścia czy jeden po. Ósma. Ale nie martw, dla ciebie też znajdzie się zajęcie. Carter, prawda?
      Podesłano jej zdjęcie, aby wiedziała kogo ma się spodziewać. Nawet jeśli nazwisko brzęczało jej, gdzieś z tyłu głowy to tutaj nikogo nie interesowało, ile ma się na koncie, ile się osiągnęło. Jej tym bardziej to nie interesowało.
      — Ufam, że jesteś zapoznany z tym, jak posługiwać środkami do czyszczenia?

      Soph na ratunek

      Usuń
  20. Sophia nie była kimś kto przejmuje się widokiem celebrytów.
    Wiedziała kim on jest. Wszyscy z jej najbliższego otoczenia wiedzieli. Koleżanki były nim zauroczone, ciągały ją na koncerty. Playlisty na imprezach były zapełnione jego piosenkami, ale tutaj? Tutaj wszyscy byli sobie równi. Drogie zegarki, dresy od projektanta, złota biżuteria nie stanowiły tu żadnej karty przetargowej. Na Sophii nie robiło to wrażenia, a zdanie innych się nie liczyło. Ona tutaj dowodziła, wydawała zadania i pilnowała porządku. To, że ktoś powzdycha nad raperem, który został zmuszony do pracy w schronisku to już nie jej sprawa. Gdyby Sophia chciała, to mogłaby się w kasie kąpać. Poniekąd i tak to robiła, ale nie obnosiła się z tym jakoś szczególnie. Nie oklejała się logiem drogich marek, bo tego nie potrzebowała. Nie chwaliła się majątkiem ojca, bo to były jego pieniądze, a Sophia tylko z nich korzystała, bo miała taką możliwość i mogła sobie pozwolić na niepracowanie i nieograniczony dostęp do czarnego Amexa.
    Ubrana była schludnie. Bez krzykliwych kolorów. Czarne jeansy, czarna bluzka i narzucony na to niebieski sweterek. Złote kolczyki w uszach. Drobny wisiorek spływający po dekolcie. Obrączka mamy na środkowym palcu u lewej dłoni. Standard, który towarzyszył jej od naprawdę wielu lat. Wyglądała zwyczajnie i takie wrażenie chciała sprawiać. Bez echa bycia córką kreatora hotelarskiego imperium, bez ciążących jej na sercu śladów przeszłości. Żadna dziewczyna z siłowni. Po prostu Sophia. Dziewczyna, która ciężko tu pracuje, aby zwierzaki miały lepsze jutro. Znalazły dom.
    Starała się nie doinformowywać, dlaczego sąd kazał niektórym tu pracować. Jednak ciężko było nie wiedzieć, dlaczego akurat on tutaj jest. Sophia trzymała się od skandali ostatnio z daleka, ale to jeszcze nie oznaczało, że dziewczyna nie była poinformowana. To Victoria do niej zadzwoniła z gorącymi ploteczkami o raperze, którego wielbiła. Potem wysłała filmik z klubu. Chcąc nie chcąc, Sophia wiedziała. Jednak wtedy nie spodziewała się, że wyląduje właśnie tutaj. W jej schronisku. Okej, niekoniecznie w jej, ale przychodziła tutaj od lat i czuła się chwilami lepiej niż we własnym domu.
    Obserwowała go w milczeniu. Jak wpisuje się na listę. Spędził trochę za dużo czasu, jak na kogoś kto miał wpisać raz swoje imię i nazwisko. Uniosła lekko brew, kiedy zorientowała się co takiego zrobił. Nie był pierwszy ani tym bardziej ostatnim, który próbował czegoś takiego.
    Westchnęła ciężko. Raczej zmęczona tym niż zirytowana.
    Był poniedziałek. Dzień nawet porządnie się nie zaczął, a życie już ją testowało. Dobrze, że wypiła kawę, bo inaczej mogłaby nie przetrwać tego dnia w pełni.
    — Poważnie? Tak będziemy się bawić? — Przewróciła oczami. Sięgnęła po segregator. Ładnie to wyglądało, ale na nią nie działało. — Wiesz, że jestem zobowiązana, aby poinformować, czy się pojawiłeś? Zdać raport z całego dnia, czy współpracowałeś, czy były jakieś problemy.
    Nie była tu po to, aby go pouczać. Miała kompletnie inne zadanie, które chciała dziś wykonać, a Carter jej nie ułatwiał niczego. Tak, mogła mu pozwolić odejść, ale na koniec dnia i tak musiałaby się tłumaczyć z tego, dlaczego go nie zatrzymała. W praktyce nie mogła nic zrobić. Była mała i nie zatrzymałaby go, gdyby próbowała. W teorii mogła mu tylko nagadać i liczyć, że się opamięta i chociaż da temu miejscu szansę.
    — Możesz iść, śmiało. Poradzę sobie lepiej bez tłumaczenia nowemu, gdzie co jest, jak się sprząta, która smycz dla którego psa. Serio, nie potrzebuję tutaj ludzi, którzy nie chcą tu być. — Nawet nie wiedziała, dlaczego stara się go do tego przekonać. Wiedziała, nie chciała mieć problemów. Podkładkę, że próbowała wszystkiego, aby zatrzymać tego nowego, ale się nie dało.
    Jeśli jakiś wolontariusz się nie pojawił – mała strata. Każdemu mogło się zdarzyć, ale „wolontariusze” z nakazem sądowym, aby odbębnić karę to była inna para kaloszy. Taka, której Sophia wykonywać nie chciała. Zawsze były z nimi jakieś problemy. Zawsze próbowali się wykręcić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carter nie wyglądał jej na człowieka, który przejmuje się konsekwencjami. I jej gadanie pewnie również nie zrobi na nim większego wrażenia. Sophia nie oczekiwała też, że nagle zmieni zdanie. W zasadzie to stawiała pięć dych, że trzaśnie drzwiami i pojawi się dopiero za tydzień, aby znów się wpisać. O ile do tego czasu go nie przymkną. Bo ona milczeć też nie zamierzała. I nie chodziło o to, aby mu narobić problemów, ale to była właściwa rzecz do zrobienia, a ona nikomu tu nigdy nie kryła tyłka.
      — Ale też wiem, co cię czeka, jeśli nie wypełnisz godzin. I wydaje mi się, że wyprowadzenie psa na spacer to lepsza alternatywa.
      Wzruszyła ramionami, a potem się odwróciła do tablicy. Skreśliła jego nazwisko z listy osób do wyprowadzania psów. Chciała być miła i na ostatnią godzinę zaproponować mu spacer z uroczym, trochę nadpobudliwym psiakiem o imieniu Scooby. Który jak przymknęło się jedno oko, a drugim spojrzało w inną stronę przypominał psiaka z kreskówki, ale skoro nie współpracował to spacer ze Scooby przypadał Soph.

      Soph

      Usuń
  21. Było jej obojętne, czy tu zostanie czy sobie pójdzie. Zamierzała wykonać swoje zadanie poprawnie, a w to – na jego nieszczęście – zaliczało się sporządzenie sprawozdania z jego obecności tutaj. Naprawdę nie lubiła, kiedy zsyłali tu ludzi z wyrokami. To nie było wielkie schronisko. Średnie, co najwyżej. Dostatecznie wiele psów, aby mieć zajęcie na cały dzień z samym karmieniem, a przecież trzeba było posprzątać, podać niektórym leki, wyprowadzić, wyczesać, a czasem wykąpać. Były również koty, którymi trzeba było się zająć. Te były bardziej samowystarczalne, ale jednak mimo wszystko to nie było łatwe zajęcie. Męczące nie tylko fizycznie, ale psychicznie. Nieraz wracała stąd z płaczem na początku, gdy zaczynała. Teraz znosiła to łatwiej, chociaż bywały dni, kiedy była przeciążona tymi smutnymi spojrzeniami, które ją błagały, aby zabrała je ze sobą do domu. Bo Sophia zawsze wracała. Do ogromnego penthouse na piątej alei. Z widokiem na Central Park. Do swojego kota, który cały dzień grzał się na słońcu. Któremu nigdy nic nie brakowało, a tu były dziesiątki zwierzaków, które nie miały tego luksusu.
    — Nie jesteś tu dla mnie, tylko dla siebie. Bez urazy, ale byłbyś jedną z ostatnich osób, których poprosiłabym o pomoc tutaj.
    Sophia go osobiście nie znała. I być może troszkę oceniała przez pryzmat tego, co zasłyszała. A słyszała naprawdę wiele. Carter był chodzącymi kłopotami, a takich ona tutaj nie potrzebowała. Te schronisko to był jej mały azyl. Miejsce, które mogła zmienić swoimi własnymi siłami. Nie potrzebowała do tego niczyjej pomocy. Potrzebowała zaangażowanych ludzi albo chociaż takich, którzy potrafili udawać, że przebywanie tutaj nie jest dla nich równie uwierające, co kamyk w bucie.
    Odwróciła się w jego stronę powoli. Właściwie zszokowana tym, co właśnie usłyszała. I może nawet trochę rozbawiona jego podejściem do tej sytuacji.
    — Próbujesz mnie przekupić? — Nawet nie była pewna, czy potrzebowała uzyskać odpowiedź. I szczerze? Miała ochotę się roześmiać, bo Carter nie miał pojęcia. Żadnego. I właśnie w takich sytuacjach na rękę było jej bycie anonimową.
    Sophia słuchała go w ciszy. Nie przerywała mu, nie wtrącała się. Przez krótki moment może nawet wyglądała, jakby zamierzała przemyśleć złożoną mu ofertę. Musiała przyznać, że miał rację i to rozwiązałoby wiele problemów, ale nie o to dziewczynie w tym wszystkim chodziło. Skrzyżowała ręce pod piersiami, wysłuchując planu dalej. Mogła przytaknąć i mieć święty spokój. Wszyscy byliby zadowoleni. Ale nie, raczej nie skorzysta.
    — Dziękuję za tę szczodrą ofertę, ale będę zmuszona zrezygnować. Widzisz, mogę to wszystko zrobić sama. Zadzwonić, gdzie trzeba, sprowadzić ludzi. Nie potrzebuję twojego wkładu, aby osiągnąć to wszystko. — Wzruszyła lekko ramionami. Wkładała w to miejsce ogromne pieniądze, a większość szła na weterynarzy, nagłe operacje jedzenie. Na wszystko, czego nie można było zorganizować prostą pomocą, bo chce się stworzyć lepszy świat dla zwierzaków.
    Sophia zerknęła w stronę dzieciaka. Reese. Przychodził tutaj od paru tygodni. Radził sobie raz lepiej, a raz gorzej. Sophia nie dopytywała, ale widziała, że nie robi tego po to, aby tylko posiedzieć w towarzystwie psów czy kotów.
    — Tu nie chodzi o to, aby opłacić ludzi. To tak nie działa, Carter. Rozumiem, nie chcesz tutaj być i masz do tego prawo. Pomaganie bez niczego w zamian… To nie dla każdego. Nie oceniam, nie moja sprawa. Ale ten dzieciak, który nie umie założyć kagańca? Przychodzi tu zawsze po szkole. Czasami ją omija i siedzi tu cały dzień. Do późnych godzin, więc stawiam, że przychodzenie tutaj to jedyny spokojny czas w jego życiu. Nie odbiorę mu tego tylko dlatego, że czegoś nie potrafi zrobić sprawnie.
    Nie przepadała za takimi ludźmi, którzy sądzili, że wszystko można kupić za pieniądze. Otóż, nie. Sophia przekupić się nie dała. Carter nie mógł jej teraz zaoferować nic, czego nie zorganizowałaby sobie sama. Ludzi, dostawę karmy, weterynarzy… Miała to wszystko pod kontrolą. Nie potrzebowała do tego pomocy kogoś zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Twojemu kuratorowi może robić różnicę. Czy jego też przekupisz? Och… Czekaj, nie byłoby cię tutaj, gdyby udało ci się z tego wybrnąć pieniędzmi.
      W uśmiechu, którym go obdarowała nie było nic szydzącego. Prosty, delikatny. Jakby właśnie go informowała o czymś błahym. Jak widać, ale nie wszystko można było kupić. Przekupić się nie dała, a omamić… Ostatnio coraz lepiej szło jej stawianie granic. Nie mogła go zatrzymać i jeśli naprawdę chciał stąd wyjść, to droga wolna. Sophia go za rękę łapać nie będzie. To nie była jej sprawa, co z nim się stanie, jeśli ominie godziny, które mu wyznaczyli.
      — To tylko dwadzieścia godzin na tydzień. Cztery w ciągu dnia. Jesteś dużym chłopcem, chyba sobie z tym poradzisz, nie? Trochę posprzątać, wyprowadzić psy. — Wzruszyła lekko ramionami. — Jeśli naprawdę chcesz iść… To za tobą są drzwi. Nie chcę tu problemów i nie mam czasu, aby cię przekonywać. Chcesz? Zostań. Pokażę ci co i jak. Nie chcesz? Możesz iść, ale będą kazali ci wrócić. I dołożą ci więcej godzin. Z trzech miesięcy zrobi się pół roku. Albo nie będą się cackać i czas spędzisz w innym miejscu. To twój wybór.

      Soph

      Usuń
  22. Sophia była przekonana, że Carter to ciężki przypadek, którego nie da się tak po prostu łatwo rozwiązać. Niekoniecznie była zainteresowana, aby naprawiać złych i złamanych chłopców. Nauczyła się, że to nigdy nie przynosi nic dobrego i zostawia jedynie człowieka w strzępkach. To miały być tylko trzy miesiące, a patrząc na to co przeskrobał to powinien się cieszyć, że dali mu sprzątanie po psach. Ona taka ugodowa by nie była, ale przecież nie ona była sędzią, a schronisko oferowało właśnie taką… Hm, Sophia nazywałaby to terapią, ale to chyba było złe słowo. W każdym razie coś w ramach terapii, aby zresocjalizować tych, którzy nie potrafią funkcjonować w pełni w społeczeństwie. Carter za swoje błędy został tu zesłany i chciał czy nie, ale to naprawdę była lepsza opcja niż gnić w areszcie czy więzieniu. Niektórzy stąd naprawdę wychodzili inni. To nie było typowe, śliczne schronisko, gdzie roiło się od słodkich szczeniaczków. Głównie były tu zwierzaki, których nikt nie chciał. Zbyt brzydkie, zbyt stare, zbyt chore. Tak, trafiały się zdrowe okazy i szczeniaki, ale rzadko i najszybciej schodziły. Jeśli ktoś miał w sobie chociaż trochę empatii to widok schowanych za kratami zwierząt łamał nawet największego twardziela.
    Zastanawiała się, czy to, że się odsunął to znak, że przemyśla sprawę czy jednak zaraz trzaśnie drzwiami. Sophia w żaden sposób by nie triumfowała, ale zawsze czuła się fajnie, kiedy udawało się jej przekonać ludzi, aby zostali i dali temu miejscu szansę. I naprawdę potrzebowała tu dodatkowej pary rąk, bo jednak nie było tu dużo pracowników. Dyrektor tego miejsca, zastępca i dwie dziewczyny. Reszta to wszystko wolontariusze, którzy poświęcali swój wolny czas i pieniądze, aby to miejsce mogło przetrwać.
    Nie powstrzymała jednak lekkiego uśmiechu, kiedy się poddał. To był tylko pierwszy dzień i Sophia jeszcze nie wywieszała białej flagi. Mogło się okazać, że jutro tutaj nie wróci. Wszystko było przecież możliwe. Cztery godziny dziś, a jutro ani minuty. Ale o tym miała przekonać się dopiero jutro. Zawsze mógł zwiać w trakcie. Taka opcja też istniała.
    — Nie jest tu wcale źle, Carter.
    Domyślała się, że inaczej do tego się podchodzi, kiedy szczerze chce się to robić, a kiedy jest się zmuszonym. To trochę jak z odrabianiem lekcji. Nie chcesz, ale wiesz, że musisz. Nie ma innego wyjścia. Drogi na skróty. Carter próbował się stąd wydostać pieniędzmi, ale trafił na złą przeciwniczkę. Pieniądze jej nie imponowały. Robiła z siebie bardziej świętą niż była i lubiła myśleć, że to wcale nie, dlatego, że jest do nich przyzwyczajona, a przez to, że wie, że one tak naprawdę nie rozwiązują niczego długotrwale i są tylko przykrywką.
    — Sprzątanie to nie fizyka kwantowa. Poradzisz sobie. — Zapewniła. — Mogłabym ci zaproponować coś innego. Rozbudowują tylną część, więc jeśli jesteś dobry w noszeniu rzeczy i nie boisz się pracy fizycznej mogłabym cię przemycić tam.
    Przyglądała mu się, kiedy tak do niej podchodził. Znała ten ton i być może jeszcze parę miesięcy temu zrobiłoby to na niej wrażenie. Może rumieniłaby się jak zawstydzona, ale tym razem pozostawała zaskakująco obojętna. Zwyczajnie nie była zainteresowana. Romansami. Flirtem. Niczym co mogłoby prowadzić do potencjalnych problemów. A to zdecydowanie mogłoby do tego prowadzić, gdyby sobie pozwoliła na odrobinę więcej luzu.
    Trzymała oczy na jego. Nie szukała niczego na jego twarzy. Ładnej, ale to na koniec dnia była tylko twarz. W dodatku taka, która sprowadzała kłopoty.
    — Chodź, pokażę ci miejsce.
    Wyminęła go. Niósł za sobą ciężkie, mocne perfumy. Prawie się zatrzymała, aby poczuć je wyraźniej, ale ostatecznie tego nie zrobiła.
    — Już wiesz, spotykamy się tutaj rano. Każdy dostaje zadanie na dzień. Jakbyś miał jakiekolwiek problemy możesz przyjść do mnie. Albo do Ericka, zastępcy dyrektora. Ale większe prawdopodobieństwo, że mnie znajdziesz szybciej.
    Pewnie podstawy miał już wytłumaczone, ale nie zaszkodziło, aby przeszła przez nie z nim jeszcze raz. Gdzie mógł zostawić kurtkę i rzeczy osobiste, gdzie ekspres, gdzie kawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia powoli odwróciła się w jego stronę. Szła kawałek przed nim. Sprawnym krokiem, ale nie jakoś zaskakująco szybkim. Pokazywała miejsca, a póki co jeszcze do zwierzaków nie dotarli. Koty były trzymane w drugiej części i od tego chciała zacząć, aby zatoczyli koło, wrócili do biura i stamtąd przeszli do części dla psów.
      — Na przykład na jodze i bezglutenowym bajglu? — Parsknęła pod nosem, wspominając jego wcześniejsze słowa. — Jestem dokładnie tu, gdzie chcę być. Jogę uprawiam rano, a bajgle mi się przejadły.
      Nie sądziła, że kiedykolwiek to powie, ale faktycznie od dawna nie tknęła bajgli, chociaż kiedyś nie zaczynała bez nich dnia. Jakoś… Nie kojarzyły się jej już tak dobrze, jak przedtem.
      — Wiesz, mogłeś trafić w gorsze miejsce. Nie wiem, gdzie wysyłają… ludzi, którzy nie przestrzegają prawa, ale tutaj wcale nie jest tak źle.

      sloane

      Usuń
  23. Ostatnio nie pozwalała sobie na żadne ciekawsze spotkania. Potrzebowała odpoczynku od jakichkolwiek facetów, chociaż minęło już dostatecznie wiele czasu, aby Sophia teoretycznie mogła kogoś szukać. Ale nie była zainteresowana. Po filmiki pozostało już tylko echo, które wracało co jakiś czas, kiedy ludzie przypominali sobie, że dawno nie widziano Sophii i Nico razem. No i pewnie już nie zobaczą. To nie był skończony rozdział. Został urwany pod sam koniec. Zakończył się w najmniej spodziewany sposób, a autor nie zdecydował się na kontynuację. Zupełnie, jakby nie zasługiwali na to, aby wyjaśnić sobie sprawy między sobą. A Soph nie naciskała. Nie prosiła, nie domagała się o rozmowę. I jakoś w końcu to się rozeszło. Mijały dni, potem tygodnie, a ona musiała ogarnąć swoje życie. I ogarniała. Pokracznie, ale wypełniała sobie czas po brzegi. Schronisko było tylko jednym z wielu projektów, którymi się zajęła. Potrzebowała odpoczynku od wszystkiego i zdecydowała się odpocząć w tym też od uczelni. Przez rok, aby poukładać sobie sprawy, zobaczyć, czy na pewno chce iść w tę stronę, czy może jednak w życiu czeka na nią coś innego.
    W Sophii może faktycznie było coś z funkcjonariuszki. Lubiła przestrzegać zasad, a w życiu kierowała się naprawdę wieloma. Nie musiała poznać Cartera od każdej strony, aby wiedzieć, że nie jest typem człowieka, z którym dogadałaby się na dłuższą metę. Teraz musiała, bo był na jej terenie. Zesłany przez ludzi, którzy mieli więcej władzy niż ona i musiała go znosić. To nawet nie tak, że darzyła go jakąś niechęcią, ale oddawała energię, którą otrzymywała, a on szczególnie szczęśliwy nie był, a z tym wiązało się, że ona również nie jest. Był… Cóż, był po prostu problemem. Takim, na który trzeba mieć oko, bo tak, jak wiedziała, że kraść karmy nie zamierzał – no chyba, że zegarek za dwadzieścia tysięcy był atrapą, ale wątpiła, że tak by fabrykował swoje życie.
    — Staram się pomóc. Nie ma tu więcej opcji, a nie będziesz siedział na fotelu z nogami na moim biurku. Dałam ci wybór, żaden ci nie pasuje, więc ja wybiorę. I wtedy na pewno ci się on nie spodoba.
    Nie lubiła, kiedy traktowano ją w ten sposób. Jak wroga, kiedy jedyne co próbowała zrobić to ułatwić mu jakoś tu życie. Nikt nie miałby nic przeciwko, gdyby pomógł na zewnątrz, ale skoro to było za dużo, to utknął w klatkach. Sophia się pod tym ugiąć nie zamierzała. Już i tak rano poszła mu na rękę, chociaż kompletnie nie rozumiała, dlaczego. Po pierwszych pięciu minutach powinna była poinformować o jego nieobecności, ale zawsze dawała im szansę. Pół godziny. Najczęściej się pojawiali. No i pojawił się. Z tą drażniącą nonszalancją, głową w górze i przekonaniem, że załatwi wszystko odpowiednio wypisanym czekiem. Było to całkiem zabawne obserwować, jak do niego dociera, że Sophia nie da się przekonać ładną sumką.
    — Wiesz, jest taka prosta rzecz, którą można robić, aby uniknąć takich sytuacji. Można nie lać się po klubach. Odpuścić. Pójść w swoją stronę.
    Wkurzał ją, a Sophia nie była już w nastroju do przepychanek. Krótko przeszła z nim przez miejsce dla kotów. Od razu się załączyły. Głośno miauczały, próbowały zwrócić na siebie uwagę i przyciągnąć do klatki Sophię albo Cartera. Zwykle się zatrzymywała. Poświęcała im trochę czasu, ale teraz nie mogła sobie na ten luksus pozwolić.
    — Wolisz psie? Załatwione. Nie sądziłam, że mi ułatwisz pracę.
    Posłała mu, wręcz rozbrajająco wesoły uśmiech. Nie chciał kotów? Załatwione. W takim razie zostawały psy i to była jego ostatnia opcja. Nie było stąd ucieczki ani możliwości, aby wybrać jeszcze coś innego.
    — Tak, śmierdzi. Przepraszam, miałam przygotować zapach bergamotki i mięty, aby było ci tu wygodniej? — Przechyliła głowę lekko na bok i wbiła w niego uważne spojrzenie. — One też nie chcą tu być. Myślisz, że nie wolałabym, aby każdy z nich spał na kanapie w domu? Wszyscy robią tu co mogą, aby zwierzaki, które są zapomniane, niechciane, kopane i bite były najedzone i miały dach nad głową. Nie zmienię zapachu, ale mogę zmienić ich życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opuścili salę z kotami, a Sophia trochę znużonym tonem mówiła o pozostałych miejscach. Mniej istotnych, ale wciąż ważnych. Dopóki nie dotarli do psów, gdzie było znacznie głośniej. Brudniej niestety, ale też.
      — Możesz zacząć od boksów, w których nie ma psów. Będzie łatwiej. Trzeba posprzątać wszystko, brudne koce i ręczniki wrzucasz do tamtego dużego kosza. Usunąć zabrudzenia, to co zostawiły na podłodze, resztki jedzenia wyciągniętego z misek. Potem mycie i dezynfekcja, wymienić ręczniki i koce na świeże. Mamy nowe legowiska, ale one idą do tych psów, które są chore. Później ci pokażę. Jakieś pytania?

      soph

      Usuń
  24. Koty były specyficzne. Chodziły własnymi ścieżkami, nie można było nad nimi panować tak, jak nad psami i właśnie, dlatego Sophia je tak bardzo lubiła. Były też często samowystarczalne. Nie trzeba było się z nimi szczególnie mocno pieścić, a kiedy chciały to przychodziły po pieszczoty, aby zaraz uciec w jakieś ciasne, ciemne i ciepłe miejsce, gdy ochota im odchodziła. W kociarni panował zgiełk. Koty były wszędzie, miały tu swoje miejsce do odpoczynku i zabawy. Drapaki, zabawki. Zostałaby tam dłużej, bo było tu o wiele milej, ale tej przyjemności, jak na razie, ale nie miała.
    Sophia bardzo w ostatnim czasie starała się nie być tą dziewczyną, która tłumaczy wszystko. Była już zmęczona tym, że trzeba wyjaśniać wszystko, że ludzie nie potrafią się domyślić. A jednak stała tu, gadała i była nieugięta. Tak naprawdę to jej nawet nie zależało na tym, czy Zaire tutaj wróci. Nie mówiła mu, że jest tu mało potrzebny, aby ugodzić w jego ego, ale znała ten rodzaj ludzi i zawsze, kiedy przychodzili tu tacy, którzy sądzili, że są za dobrzy, aby złapać za szczotkę to kończyło się tak samo – trzeba było po nich poprawiać, robili wszystko na odwal się albo nie robili wcale i stali w miejscu myśląc, że nikt nie zauważy. Z nim mogło być tak samo, ale wciąż miała ochotę dać mu szansę i zobaczyć, czy weźmie sobie ją na serio czy tylko jako jedną z wielu lasek, które mu gadają nad uchem i próbują ustawić, aby chodził jak w zegarku.
    — Nie, nie idealną. Nigdy tego nie powiedziałam.
    Była wszystkim, ale nie idealna. Przez lata starała się utrzymać wizerunek idealnej córki, uczennicy, siostry, koleżanki. Ostatni rok ją testował. Przekraczała własne granice. Robiła rzeczy, które były dalekie od idealizmu. Na naprawianie błędów było trochę za późno, ale mogła się chociaż od nich odciąć. Przyjęła konsekwencje tego, co się wydarzyło, zostawiła to za sobą i trochę inaczej teraz kierowała swoim życiem.
    — Były wilgotne i nie żałowałam tego, co powiedziałam. — Mruknęła pod nosem, nie wiedząc nawet po co właściwie mu to mówi i wchodzi w interakcję. Nie byli tutaj po to, aby nawiązać nowe znajomości. Zaprzyjaźnić się i dzielić sekretami.
    Sophia kierowała się zasadami, które z życia prywatnego przekładała na zawodowe. Nie chodziło o to, aby wypaść lepiej od innych (może tylko po części), ale o to, aby zapanowała jakaś harmonia.
    — Naprawdę nie obchodzi mnie, co sobie o mnie myślisz. Nie musisz mnie lubić, ale nie będziesz też do mnie się tak odzywał. To nie moja wina, że cię tu przysłali. Więc może zrób nam wszystkim przysługę i postaraj się, aby te miesiące minęły sprawnie.
    Nie pasował tutaj. I nie chodziło tylko o drogą biżuterię i zegarek, którymi był obwieszony. To nie było miejsce dla takich ludzi, jak on. Ona to wiedziała i Carter to wiedział. Przez chwilę tylko sądziła, że może jednak się ze sobą dogadają, ale jak widać to było bardzo złudne uczucie. Powinna się już przyzwyczaić, że trafiają tu ciężkie przypadki.
    Postanowiła zignorować brak życia, którego podobno w sobie nie miała. Brunetka na ten temat miała trochę inne zdanie, ale na pewno nie zamierzała mu tu udowadniać, że ma w sobie tę iskrę, o której tak żarliwie teraz mówił. Nie była ona wielka, ale wystarczająca, aby Moreira była zadowolona. Zresztą, naprawdę nie potrzebowała do życia bycia duszą towarzystwa ani robić rzeczy, które podnoszą adrenalinę. Narobiła takich, swoim zdaniem, wystarczająco i była nimi zwyczajnie też zmęczona. Lepiej odnajdowała się w spokoju i ciszy. W miejscach, które nie były głośne i przeludnione. W takich, gdzie nikt jej nie znał i nie kojarzył.
    Westchnęła ciężko, trochę zmęczona tą rozmową i kierunkiem, w jakim zmierzała.
    — Nie uważam cię za problem, Carter. Ale bardzo się starasz, abym zaczęła.
    Nie próbowała go zatrzymać. Dość łatwo można było się tu odnaleźć. Zanim wyszła zaznaczyła tylko, aby omijał klatki, które są oznaczone na czerwono i pomarańczowo. Nie był tu zresztą też sam, bo jakiś czas później pojawili się opiekunowie zwierzaków, którzy byli obok i w razie czego gotowi, aby coś mu wytłumaczyć lub pomóc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia zajęła się papierkową robotą, której trochę było. Pomogła Carol na recepcji, bo było parę rodzin zainteresowanych adopcją kociaków i psów, a Sophia odnajdowała się całkiem nieźle w papierach. Spędziła dość czasu w schroniskach i na wolontariacie, aby trochę odnajdować się w tym chaosie. Minęło może półtorej godziny, zanim nie została poproszona, aby sprawdzić, jak sobie radzi ten nowy.
      W psiarni panował hałas. Przesuwane miski, ujadające psy. Przywitała się z Brendą i Danielem, którzy byli najbliżej wejścia i chyba zrobili sobie małą przerwę na ploteczki, bo jedno i drugie nie pracowało. Carter był kawałek dalej. Wydawał się jej być skupiony na swoim zadaniu. Podeszła bliżej i postukała go w ramię.
      — Jak leci? — Spytała i kontrolnie zerknęła w boks, który kończył sprzątać. Sama nie wiedziała, czego się należało spodziewać, ale była pozytywnie zaskoczona. — Masz ochotę na kawę? Myślę, że chyba przydałaby ci się krótka przerwa.

      soph

      Usuń
  25. Muzyka grała głośno, kiedy podeszła do Cartera.
    Na samą myśl o tym, jak musiał mu bas rozsadzać bębenki w uszach Sophię przeszły nieprzyjemne dreszcze. Lubiła muzykę, często się w niej chowała i udawała, że nie istnieje nic poza melodią i tekstem, ale gdyby miała tak spędzić dłużej niż dziesięć minut to chyba ogłuchłaby. Z drugiej strony zgadywała, że Carter pewnie jest przyzwyczajony. Spędził setki głosie w hałasie. Jak nie więcej. I nie, Sophia go nie stalkowała, ale miała koleżanki, które już to robiły i które nieraz próbowały dostać się do tego samego klubu, w którym najczęściej był widywany ich ulubiony raper. Ona sobie imprezy odpuszczała, wiedziała tylko tyle, że raz im się udało, ale nie zbliżyły się na tyle, aby zrobić mu chociaż zdjęcie po kryjomu. Trochę było to zabawne, że Sophia go dziś cały ranek opieprzała, a gdyby zdradziła koleżankom, że wylądował u niej to miałaby nagle dziesięć dodatkowych rąk do roboty, bo zleciałyby się tu jak pszczoły do miodu. Lepiej było zachować ten sekrecik dla siebie. Zresztą, nie w jej interesie też było, aby każdemu opowiadać, że właśnie ten raper odbywa tu swoją karę. Doszła też do wniosku, że sam Carter wolałby, aby nie wyszło to jakoś szczególnie na jaw. Sophia potrafiła wyobrazić sobie ten hałas, który zacząłby się przy schronisku, gdyby jego fani się dowiedzieli i nachodzili z każdej strony. Mogło to pomóc, bo może faktycznie ktoś chciałby kota albo psa, ale dla Sophii, dyrektora i innych pracowników to byłby kłopot, którym trzeba się zająć.
    Uśmiechnęła się do niego ciepło, bo mimo tej małej sprzeczki, która była raczej tylko stanowczą wymianą zdań, to nie miała do niego żadnych uprzedzeń. Prawdę mówiąc liczyła, że to tylko pierwszy dzień. Nerwy i stąd ta cała zgryźliwość i że za jakiś czas to minie. Mogła się mylić, ale zawsze starała się dostrzec w ludziach więcej niż pokazywali. Nie wiedziała, skąd to się w niej brało. Nigdy do końca tego nie była w stanie zrozumieć.
    — Powiedziałabym, że to całkiem niezły sukces. — Odparła. Poszło mu naprawdę nieźle. Zresztą, nikt nie oczekiwał, aby ze schroniska zrobić Ritz czy Four Seasons. Ale Sophia była pod wrażeniem. Wspominał, że nie sprząta nawet po sobie, a to co tutaj widziała wskazywało, że naprawdę dobrze sobie radził z ciepłą wodą i środkami czystości.
    Była zadowolona. Zarówno z jego pracy, jak i z tego, że nie rzucał w nią kąśliwymi uwagami. Brała to za znak, że ta współpraca może jeszcze się okazać owocna. Była dla niego trochę niemiła, ale nie zamierzała za to przepraszać. Pierwszy zaczął, kiedy ona naprawdę jedyne co starała się robić to mu pomóc i jakoś ułatwić tu życie. Nie pomoże przeskoczyć mu ciężkiej roboty, nikt nie chciał tego robić, ale trzeba było. Gdyby pomoc w schronisku ograniczała się tylko do wyprowadzania psów na spacer i bawienia laserem z kotami to chętnych do tego byłoby o wiele więcej. Tymczasem głównie to była ciężka, męcząca i niepachnąca bergamotką robota, której miało się po dziurki w nosie już po pierwszym dniu. Pomijając, że samo przebywanie tutaj czasem bywało dołujące. Sophia starała się nadać temu miejscu trochę koloru, aby nie było nijakie. Zaopatrzyła psy w nowe, kolorowe koce i ręczniki, legowiska z nadrukiem kości i w inne pieskowe wzroki. Wysokie, kolorowe drapaki dla kotów, masa zabawek. Zdecydowanie częściej robiła zakupy dla nich niż dla samej siebie, ale to nawet uszczęśliwiało ją bardziej.
    — Wygląda świetnie. — Pochwaliła. Sloane musiała przyznać, że naprawdę była zaskoczona tym, jak Carter sprawnie to ogarnął i w dodatku tak schludnie. Nie była na początku przekonana, ale teraz? — To nie najmilsza robota na świecie, ale… — urwała, aby przeczytać z plakietki, który pies dziś będzie spał jak książę. Okazało się, że to jednak będzie księżniczka. — Gigi będzie ci wdzięczna. Uwielbia, kiedy wszystko jest nowe i pachnące inaczej.
    Starała się zapamiętać wszystkie zwierzaki, ale było ich dość sporo i to nie było możliwe, więc od czasu do czasu ratowała się karteczkami z podpowiedzią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia przewróciła lekko oczami na jego komentarz, a potem skinęła w stronę drzwi wyjściowych. Odrobina spokoju mu się przyda. Mimo, że jej pierwszy dzień tutaj miał miejsce dano to pamiętała, jaka wykończona była. Była tak zmęczona, że ledwo wdrapała się pod prysznic.
      — Dopóki nie dostanę powodu to żadnych czerwonych krzyżyków nie będzie. — Zapewniła i mrugnęła do niego, zanim się odwróciła, aby skierować do wyjścia. Kawałek musieli przejść do pokoju dla pracowników i wolontariuszy. Było jeszcze wcześnie, więc nie kręcił się tu w zasadzie nikt. Carol na recepcji, Eric w gabinecie u siebie, a pozostali byli zajęci sprzątaniem, spacerami czy pilnowaniem, aby koty i psy, które tego potrzebują, dostały swoje leki.
      — Jak masz na coś ochotę to się częstuj. — Skinęła w stronę paczek z ciastkami, które leżały na stoliku. Ciastka, babeczki, jakieś cukierki. Było tego mnóstwo. Każdy coś czasem przynosił, ale zasada była, że korzystać może każdy. — Jaką pijesz?
      Stanęła przy ekspresie. Dla siebie wybrała flat white i czekała, aż Carter powie jaką on pije.
      Opierała się o blat, ręce miała skrzyżowane pod piersiami, ale jej postawa wskazywała na to, że jest rozluźniona. Może tylko trochę zmęczona, bo przesiadywała tutaj niemal od rana do później nocy. Niekoniecznie wiedząc co dalej ma robić ze swoim życiem, ale póki co odnajdowała jakiś sens w przebywaniu tutaj.

      soph

      Usuń
  26. Ostatnio się nauczyła, że szarpanie się z ludźmi na dłuższą metę jest bez sensu. Być może przemawiała przez nią „nowa” Sophia, która ogarnęła, że sama sobie tak naprawdę tworzy problemy. Zaczęła od rozmów z Maddie. Nienawidziły się całe życie. Utrudniały sobie codzienność od… Cóż, od zawsze. I dopiero parę miesięcy temu przestały skakać sobie do gardeł. Może nie zostały przyjaciółkami, ale o wiele łatwiej było znosić codzienność, kiedy zrozumiały, że wcale nie muszą być dla siebie wrogami tylko dlatego, że Gwen tak im nakazała. Jedynie z Imogen nie potrafiła się dogadać, ale Sophia już pogodziła się z tym, że starsza z sióstr wcale nie będzie dla niej przyjaciółką, a zawsze tą dziewczyną, z którą dzieli ojca i geny, ale na tym ich podobieństwa się kończyły.
    I z Carterem również nie chciała się szarpać. To tylko wszystko by skomplikowało, a Sophia przynajmniej tutaj chciała mieć kontrolę nad tym, jak wyglądają jej relację z ludźmi. Wszyscy ją tu lubili, a jeśli mieli jakieś „ale”, to Sophia o tym nie wiedziała. Carter za parę tygodni zniknie, ich drogi więcej się nie przetną, ale chociaż przez ten czas, jak tu będzie to mogli zachowywać się wobec siebie cywilnie. Wszystkim będzie wtedy lżej.
    — Może będę mogła wam załatwić wspólny spacerek. Poznasz ją lepiej. To naprawdę urocza dama. Jak już się pozna ją bliżej.
    Nie dodawała już, że on taki również się jej wydawał. Może i pod tym cynicznym uśmiechem i zobojętniałym spojrzeniem krył się inny facet, ale to nie była przecież rola Soph, aby ją odkrywać. Cztery godziny przez pięć dni w tygodniu. Potem już nie będą o sobie nawet myśleć.
    Przygotowała mu kawę, a kubeczek postawiła na stoliku przed nim. Wskazała, gdzie znajdzie cukier czy słodzik, jeśli potrzebował. Mleko w lodówce, gdyby chciał. Mieszała w ciszy w swoim kubeczku łyżeczką, aby rozpuścić cukier. W międzyczasie przegryzała mleczne ciasteczko. Dzień tak na dobrą sprawę się nie zaczął, choć Sophia na nogach była od… Piątej? Nie potrafiła zmienić starych przyzwyczajeń. Już może nie szykowała się na uczelnię, ale dojazd tutaj zajmował prawie godzinę. Jeśli wyszła odpowiednio wcześnie to mogła dojechać kawałek pociągiem i autobusem, co najczęściej wybierała. Nie spieszyło się jej do zrobienia prawa jazdy. Zmuszona może do komunikacji miejskiej nie była, bo przecież mogła wziąć kierowcę, którego i tak miała na zawołanie, ale z jego usług korzystała rzadko. Najczęściej wtedy, gdy trafiała się jej wieczorna zmiana i samotny powrót po dwudziestej drugiej z tej części miasta zwyczajnie się jej nie uśmiechał.
    — Bo to nie jest kara. Przynajmniej nie dla mnie. — Poprawiła się i nie powstrzymała od lekkiego, może trochę drwiącego uśmiechu. Nie wyśmiewała go ani tego, że go zmusili do pomagania. Może troszeczkę, ale nie w szyderczy sposób. Raczej zaczepny, przyjacielski. Mimo, że daleko było im chociaż do znajomych. — Zaczęłam tu pomagać parę lat temu. Najpierw po szkole, potem w wakacje, kiedy nie mogłam polecieć na wolontariat, który sobie wymarzyłam. Coś, aby mieć zajęcie i nie zwariować, a przy okazji zrobić coś dobrego.
    Sophia nie patrzyła i nie komentowała, gdy mył ręce. Widziała unoszącą się parę. Kojarzyła ten stan, kiedy ma się nadzieję, że woda zmyje wszystkie problemy. Dała mu trochę przestrzeni i odeszła kawałek dalej. Stała bokiem do niego. Odrobina prywatności w miejscu, gdzie było o nią ciężko. Nie pytała. Nie zagadywała, jakie demony próbuje z siebie zmyć wrzątkiem i mydłem. To nie była jej sprawa, aby dopytywać. Gdyby zaczął mówić to nie miałaby oporów przed tym, aby porozmawiać, ale pierwsza pytać nie zamierzała. Gdyby go znała to nie zawahałaby się przed tym, ale widzieli się dziś pierwszy raz. W dodatku jeszcze nieszczególnie polubili. Pytania były więc teraz nie na miejscu.
    Zamoczyła ciasteczko w kawie. Rozpadało się w jej ustach i było przyjemnie ciepłe. W międzyczasie sprawdziła telefon. Odpisała na parę wiadomości, które miała od kumpeli. I tak nieszczególnie wiele teraz działo się w jej życiu. Telefon w końcu milczał. Po tygodniach wybuchania od wiadomości nastała kojąca i potrzebna dla niej cisza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podniosła wzrok, kiedy poczuła, że się na nią patrzy.
      Na moment ją skrępowało to, że patrzył tak… Wprost. I na moment ich spojrzenia się skrzyżowały. Trwało to może niecałe pięć sekund zanim odwróciła wzrok, niby to mając potrzebę, aby spojrzeć na zegar, choć przed sekundą miała telefon w ręku i doskonale wiedziała, która jest godzina. Miał twarz, na którą chciało się patrzeć. Przyjemną, choć grymas, który mu czasem towarzyszył mógłby odstraszyć. I zapewne jeszcze parę miesięcy temu Sophia by na niego nie spojrzała, a gdyby to zrobiła to modliłaby się, aby jej nie zauważył. Przeszedł obojętnie obok, nie zaczepiał. A już na pewno nie odzywałaby się w ten sposób.
      Odsunęła się powoli od blatu, kiedy się odezwał. Nie mówiła nic, dopóki nie usiadła naprzeciwko niego przy stoliku. Postawiła kubeczek na stole, a ręce oparła o stół.
      Zaskakiwał ją. Nie przepadała za ocenianiem ludzi z góry, a to trochę w jego przypadku zrobiła. Założyła, że będzie stąd uciekał, że wywinie się od pracy, a jednak odwalił kawał dobrej roboty. I nikt nie musiał stać mu nad głową i przypominać, że jest tu, aby pracować, a nie podpierać ścianę.
      — Okej. Przeprosiny przyjęte i wszystko jest okej. — Odpowiedziała. Nie planowała ciągnąć go za język. Zresztą, wiedziała co się w jego życiu posypało. Tak jakby. Nie z własnej woli to siedziała, ale ciężko przed niektórymi informacjami czasem uciec.
      — Możemy zacząć na świeżo. Nie mam w zwyczaju trzymać urazy, więc… wszystko przebaczone.
      Przeprosin się nie spodziewała, ale miło było je usłyszeć. Prawdę mówiąc, to nawet nie musiał tego robić. Stało się, a ona nie była obrażona. Brała to za własny progres, bo parę miesięcy temu potrafiłaby się obrazić i pewnie jeszcze po cichu rozpłakać.
      — Serio, nie ma o czym mówić. Stało się, wyjaśnione. Możemy mieć jutro lepszy poranek. Bo przyjdziesz, racja? — Pochyliła lekko głowę do przodu i spoglądała na niego spod rzęs. Próbowała tym samym wyciągnąć z niego coś na kształt obietnicy, że się pojawi i nie zwieje po tych pierwszych godzinach, które tutaj spędził. — Nie mogę obiecać, że ci się nagle tu spodoba, ale może być lepiej niż było dziś. Pierwsze dni… bez znaczenia z jakiego powodu ktoś tu jest są zawsze ciężkie. I my wszyscy nieraz mamy ochotę tym rzucić w cholerę i więcej nie wracać.

      sloane

      Usuń
  27. Dopiła powoli kawę, której wiele już i tak nie zostało.
    Była trochę zaskoczona tą interakcją z Carterem i tym jaki był, kiedy nie buchał z niego gniew. Być może nawet znajdowała drobne rzeczy, które mogłaby w nim polubić. I naprawdę miło się na niego patrzyło, chociaż to był raczej przyjemny dodatek i jakieś wynagrodzenie za to, że był dla niej z rana nieprzyjemny. Ale jak mówiła, Sophia nie trzymała urazy. Zaczynali od nowa, przeprosiny zostały przyjęte, a jutro mogli zacząć w lepszy sposób.
    Nawet nie wiedziała, dlaczego zaproponowała mu przerwę i kawę w swoim towarzystwie. Jasne, lubiła nawiązywać kontakty z ludźmi, którzy tu przychodzili, ale Sophia nie miała zwyczaju, aby siadać z nimi w pokoju socjalnym i plotkować przy kawie i ciasteczku, a tych pochłonęła już trzy. Plotkować plotkowała, ale zwykle wtedy, gdy wszyscy byli w jednym miejscu. Rano, kiedy rozdawała zadania czy pod wieczór, kiedy niektórzy już kończyli na dziś i uciekali do swoich domów. Rzadko się zdarzało, aby robiła to jeden na jeden. Najwyraźniej wszyscy mają jakieś odstępstwa.
    — Muszę cię uprzedzić, ale Gigi to naprawdę wymagająca dama. — Ostrzegła. Miała w planach z nim spacer z innym psiakiem, ale Gigi równie dobrze się nada. Zasłużyła sobie na to, aby poznać kto tak jej wyczyścił klatkę i doprowadził ją do porządku. Ciężko było utrzymać porządek przy takiej ilości psów. Kiedy wracały ze spacerów przynosiły ziemię, trawę, a czasem błoto i inne niespodzianki. Bałagan robił się w mgnieniu oka. — Zobaczę co da się zrobić.
    Mówiła tak, jakby to nie od niej zależało. Ale chociaż rano jeszcze była na niego wkurzona i chciała na cały dzień uziemić go przy sprzątaniu to trochę miękła. Nie była pewna z jakiego powodu. Starała się nie mięknąć, bo zobaczyła ładny uśmiech czy minimalną zmianę w kimś, a w Carterze ją dostrzegła. Świadoma również była, że to mogło być chwilowe, ale może, tylko może, jeśli mu pokaże, że nie zawsze musi tu być tak źle, a czas spędzony tutaj wcale nie będzie zmarnowany, to wyjdzie stąd z nieco lepszym nastawieniem do samego siebie.
    — Masz. Możesz to olać i więcej tu nie przyjść, ale będą konsekwencje. Tutaj najgorsze co cię może spotkać to sprzątanie. Wybierz mądrze.
    Sophia miała szczerą nadzieję, że jutro się pojawi. Było przy nim trochę pracy i musiała się nagimnastykować, aby faktycznie przekonać go, żeby stąd nie uciekał, a potem zakończyli rozmowę w mało przyjemny sposób, ale to nie było aż tak ważne. Przegadali to i nie było powodu, aby do tego wracać.
    Odchyliła się lekko na krześle i odgarnęła włosy na plecy. Zwykle tutaj je wiązała, ale skoro dziś była głównie za biurkiem i pomagała z dokumentami to nie widziała powodu, aby je wiązać. Milczała przez moment. Obserwowała go, ale nie po to, aby dodatkowo coś z Cartera coś wyciągnąć.
    — Nie. — Pokręciła lekko głową. — Przyjdziesz punktualnie.
    Żadnego „bo”. Stwierdzenie faktu. Bez grożenia, że jego spóźnienia będą monitorowane, a potem przekazane dalej, że musi pojawiać się na czas, aby nie doczepili się lub nie przedłużyli mu godzin tutaj. Nie chciał tu być więcej niż konieczne. Jemu samemu musiało zależeć, aby pojawiać się zgodnie z planem.
    — Dzisiejsze spóźnienie mogę uznać za korki. Ale to będzie ostatni raz.
    Powiedziała to szybciej niż pomyślała. I przez krótki moment wpatrywała się w jakiś punkt nad jego ramieniem, próbując zrozumieć z jakiego właściwie powodu właśnie go kryła. Należało już dawno „naskarżyć”, ale ona wciąż tego nie zrobiła.
    Otrząsnęła się po paru sekundach. Miała zdecydowanie zbyt miękkie serce. I chciała też mu dać szansę, aby mógł od jutra spróbować na nowo. Pokazać się od tej lepszej strony, a nie cwaniackiej okraszonej łobuzerskim uśmiechem i iskierkami w oczach, które zwiastowały kłopoty.
    — A na przyszłość, jeśli faktycznie coś się stanie i będziesz spóźniony daj znać. Mogę ci dać mój numer. Albo możesz zadzwonić tutaj. Carol przekaże komu trzeba, że będziesz później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podniosła się powoli z miejsca. Pozbierała puste kubeczki i wstawiła je do małej zmywarki. Umyła ręce. Zastanawiając się z jakiego powodu ułatwia mu życie.
      — A co do kawy… To spóźniony czy nie, będzie tutaj.
      Wycierała ręce o papierowy ręcznik. Chwilowo nie wiedząc, gdzie ma podziać oczy i czy nie cofnąć tego, co powiedziała. Nie chodziło jej o wciskanie mu swojego numeru. Nie chodziło o to, aby kryć mu tyłek.
      — Bez problemu. Nasze zwierzaki zadowolą się standardem trzygwiazdkowych hoteli — zaśmiała się. Sophia naprawdę była pełna podziwu, że tak dobrze mu poszło. Jeśli faktycznie nie sprzątał przedtem to… Cóż, była zachwycona, a co dopiero „powie” Gigi, kiedy zobaczy czystą klatkę.
      — Chodź. Miała dziś kontrolną wizytę, ale powinna już wrócić. I weźmiemy ją na spacer. Niedaleko jest park.
      Zatrzymała się przy drzwiach, zanim wyszli z pomieszczenia. Działa dziś trochę wbrew zasadom, które przedtem sobie narzuciła, ale chyba nic złego się nie stanie, jak czasem je złamie, prawda?

      soph

      Usuń
  28. — Nie chodzi o to, że jest za wcześnie. Tylko o to, że będziesz na czas.
    Akurat była w stanie wyczuć ten żartobliwy ton, kiedy to powiedział. Sądziła, że jej postawa i głos też mu dadzą znać, że sobie żartowała. Przynajmniej po części, ale najwyraźniej nad tym jeszcze musiała popracować. Może, gdyby się jakoś uśmiechnęła… Sama już nie wiedziała, ale było to bez znaczenia.
    Zawsze starała się dawać drugą szansę. Poza tym, znajdowali się w miejscu, które dosłownie było drugą szansą. I jak się okazuje nie tylko dla kotów czy psów. Ludzie też mogli ją tutaj znaleźć. Czy to wśród innych wolontariuszy lub pracowników czy w samych sobie. Niektórzy stąd naprawdę wychodzili odmienieni, a inni, jakby spędzony tu czas nie miał żadnego znaczenia. Tych drugich Sophia zrozumieć nie potrafiła, ale przecież nie każdy człowiek był taki sam, prawda? Niektórych naprawić się nie dało. Niektórzy nie pozwalali na to, aby coś w nich zmienić. I nie dlatego, że mają jakieś defekty w sobie, a przez to, że tym jak żyli i się prowadzili wyniszczali przede wszystkich samych siebie.
    Sophia za dużo o Carterze nie wiedziała. Poza tym, co podrzucała jej Victoria. Jakieś TikToki, artykuły… Ale to zawsze traktowała z przymrużeniem oka. W końcu wiedziała, jak to jest, kiedy zaczynają o tobie pisać, a potem przekręcają fakty. Coś zawsze było prawdziwe w tych artykułach, ale częściej niż rzadziej historyjka była zabarwiona przez „bliskie źródło”, które niby sprzedawało smaczki.
    Rano ją zirytował, więc chciała czy nie, ale musiała włożyć maskę „złej i groźnej” i chociaż spróbować doprowadzić go do porządku, ale tak, żeby nie uciekł, kiedy nikt nie będzie patrzeć. I nie uciekł. Został tutaj, spisał się świetnie. O wiele lepiej niż podejrzewała i lepiej niż niejeden przed nim. Nic nie było na odwal się, a to Sophia naprawdę doceniała. Widać było, że się przykładał. Mógł nie chcieć tego robić, mogło go odrzucać sprzątanie po psach, wynoszenie mokrych i brudnych ręczników, ale to zrobił i nawet nie marudził jakoś wybitnie.
    — Nie jestem taka. Nie skreślam ludzi od razu. Musisz się trochę bardziej postarać, aby naprawdę w moich oczach stracić. — Zdradziła. To był tylko pierwszy dzień i jeden koszmarnie nieudany poranek. Za mało, aby Sophia straciła w niego wiarę, którą zresztą odbudował.
    Brała to wszystko z dystansem, bo niestety, ale wiedziała, jak to bywa z ludźmi, których zsyła tu sąd. Raz pokazują, że można im zaufać, dają z siebie wszystko, a po paru dniach udawania to znika. Nie każdy tak robił, ale dostatecznie wiele, żeby Sophia nie traciła czujności. Nie zamierzała go pilnować na każdym kroku, bo to nie było więzienie, a jej nikt nie płacił za bycie niańką. Jeśli zamierzał nawalić to i tak to zrobi, a jej obecność i czujne oko niczego w tym nie zmienią.
    — Gigi to luksusowy pies. Sam zobaczysz za chwilę. Więc tak, można uznać, że trafił ci się pakiet premium. — Uśmiechnęła się lekko. Nie spinała się aż tak, jak przed chwilą, chociaż z jakiegoś powodu dalej było jej głupio, że wcisnęła mu swój numer. Nie chciała z tego nic mieć ani nie potrzebowała go do tego, aby szpanować przed koleżankami. Tak będzie wygodniej. No i nie prosiła o jego. To on miał kontaktować się z nią, a nie na odwrót. Brunetce to robiło już różnicę.
    Sięgnęła po jego komórkę i sprawnie wpisała swój numer. Zapisała się jako Sophia Schronisko i oddała mu komórkę. Nie wybrała numeru do siebie, nie napisała wiadomości. Ot, jeśli będzie miał potrzebę, aby się odezwać to to zrobi, a jeśli nie to po tych trzech miesiącach będzie mógł go z telefonu usunąć i zapomnieć, że w ogóle istnieje dziewczyna, która krzyczała na niego między pokojem socjalnym, a kociarnią.
    — Dbam tylko, abyś za szybko stąd nie uciekł i nie narobił sobie więcej szkody — odpowiedziała. Nie lubiła go. Nie miała powodów, aby go lubić. Traktowała Cartera neutralnie. Tak, jak sama chciałaby, aby traktowała ją obca osoba. I mimo, że widziała powody, aby go polubić to nie były one teraz w ogóle istotne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrócili z powrotem do psów. Niektóre już na swoich miejscach, a inne zniknęły na kolejny spacer. Gigi była sześcioletnią suczką w typie cocker spaniela. Nie do końca przypominała spaniela. Jeden z rodziców był… Cóż, najpewniej jakimś luźno biegającym po mieście psem. Jedno ucho miała oklapnięte, a drugie nieco bardziej stało. Umaszczenie było kolorowe, niby ciepły brąz, ale sierść pod spodem miała białą, na łapkach „skarpetki. Najbardziej wyróżniały ją jednak duże, teatralne oczy, które zawsze prosiły o kolejny przysmak.
      — Carter poznaj Gigi. Gigi poznaj Cartera. Nie gryzie, jakby co, ale lubi skakać i może podrapać z ekscytacji.
      Chyba wyczuwała, że jest pora na spacer. Ogonem machała na wszystkie strony i szczekała raz po raz. Wpatrując się z psim zniecierpliwieniem w Sophię, a potem w Cartera. Tak na zmianę, jakby dawała im znać, aby się pospieszyli, bo ona nie ma całego dnia. Potem siadła, wciąż czekając.
      — Jest cała twoja.

      soph

      Usuń
  29. Sophia stała trochę z boku. Pozwalając, aby mogli się ze sobą zapoznać. Dostrzegła lekko zawahanie w nim. Jednak nie odezwała się. Trochę się bała, że jeśli coś powie to Carter się wycofa. Jak na jej to zrobił dziś całkiem spore postępy, czy on tak uważał to zależało już od niego. Dość wiele tu widziała ludzi, którzy rezygnowali po krótkiej chwili i nigdy więcej nie wracali. Sophia nie znała go na tyle, aby wiedzieć, czy coś w nim drgnęło, pozwoliło przemyśleć parę spraw. Może znakiem, że tak było był fakt, że nadal tutaj był. Że chciał wyprowadzić psa na spacer, że nie rzucał już kąśliwymi uwagami.
    — Poczekaj, aż będziemy na zewnątrz. Dopiero wtedy da ci popis swoich umiejętności. — Zdradziła brunetka, ale nie zamierzała spoilerować mu wszystkiego. Póki co musiało mu to wystarczyć. Gigi nie była skomplikowanym psem, ale potrzebowała pewnej ręki. Zdarzało się jej ciągnąć, gdy wyczuła lub zobaczyła coś interesującego. Omijała kałuże, jak na damę przystało, a często siadała i patrzyła tymi wielkimi, brązowymi ślepiami, jakby chciała powiedzieć „dalej nie idę, musisz mnie nieść”. I szczerze mówiąc Sophia miała nadzieję, że pokaże mu wszystkie swoje zachowania. Nie, aby go ukarać czy odstraszyć, ale żeby zobaczył, że w nawet w takim dziwnym, upartym chaosie potrafi być coś uroczego i spokojnego, bo Gigi miała również momenty, kiedy rozbrajała ludzi totalnie. Spojrzeniem, zaczepiając łapką o łydki i cicho skomląc, kiedy prosiła o jeszcze jeden psi przysmaczek.
    — Mówiłam, że to luksusowa dama. — Zaśmiała się. Nie miała powodów, aby go okłamywać, nie? I nie dałaby mu jakoś bardzo wymagającego psa, który wymagał sprawnej ręki. Nie wątpiła, że potrafiłby takiego utrzymać na smyczy, ale jednak bezpieczniejszą opcją była taka Gigi. Na początek. Kto wie czy pod koniec nie przeniesie się na bardziej skomplikowane psy, ale to jeszcze przed nimi.
    — Idzie ci świetnie — zapewniła. Nawet skinęła głową, jakby to dodatkowe potwierdzenie miało go utwierdzić w tym, że faktycznie sobie daje radę.
    Niby nie było w tym nic skomplikowanego, ale czasem proste rzeczy przerastały wcale nie takich prostych ludzi.
    Sophia zgarnęła jeszcze paczkę z przysmakami oraz woreczki. Mieli już wszystko i mogli iść.
    — Masz psa? — Zagadnęła. Kiedy tu wszedł nie wyglądał, jak ktoś to opiekował się czymś lub kimś poza sobą. Znowu, pochopny wniosek, ale Sophia nie chciała zaraz wyskoczyć z tekstami o jego życiu, które znała. Nie z własnej woli, ale jednak to i owo kojarzyła. — Nigdy nie miałam psa. Zawsze koty. Moja mama je uwielbiała i nie umiem się już przestawić.
    Znów nie wiedziała, po co wrzucała do rozmowy elementy o życiu prywatnym. Mogli gadać dalej o psie, sprzątaniu i wszystkim co nie zahaczało o prywatne sprawy. Wyszło samoistnie i bez jakiejkolwiek kontroli ze strony Sophii.
    Nie zwlekała z wyjściem. Jakby w obawie, że zaraz powie coś więcej i będzie tego żałowała. Droga do parku nie była skomplikowana ani daleka. Zaledwie przecznicę dalej, Trzeba było przejść na drugą stronę i dosłownie wchodziło się w bramę do parku. Nie był wielki, ale idealny na zrobienie kilku okrążeń.
    Gigi ciągnęła przed siebie. Doskonale wiedząc, dokąd ma iść i wyglądało to trochę tak, jakby ona prowadziła Cartera, a nie on ją. Z uniesionym ogonem próbowała przekazać „ja wiem, gdzie idę. Chodź za mną i wszystko ci pokażę”. Sophia nie zdradzała mu, że Gigi ma swój ulubiony kamień, który musi obwąchać, że gapi się przez pięć minut w gniazdo ptaków ani że ma ulubioną ławkę, na której lubi odpoczywać. Takich smaczków musiał dowiedzieć się sam.
    — Wiesz, gdyby moja przyjaciółka wiedziała z kim idę na spacer i z kim będę spędzać najbliższe trzy miesiące padłaby na miejscu. — Zaśmiała się pod nosem. Nie wiedziała, jak nawiązać rozmowę, a to zdawał się bezpieczny temat. — Jest wielką fanką.
    Soph jej nie zamierzała tego zdradzać. Zaraz by przesiadywała tu pół dnia i próbowała się wkręcić, a Vic nie była dziewczyną do sprzątania. Ona była tą, po których się sprząta.

    sloane

    OdpowiedzUsuń
  30. — Rozumiem.
    Nie zagłębiała się w ten temat. Znała go zaledwie parę godzin, a temat… Był zbyt wrażliwy, aby poruszać go tak naprawdę z obcą osobą. Nie znał jej i Sophia nie byłaby zaskoczona, gdyby pomyślał, że próbuje wyciągnąć z niego informacje, które potem może sprzedać mediom. Jej z kolei łatwiej było się otworzyć przed ludźmi, których nie kojarzyła. Czasem naprawę łatwiej było porozmawiać z nieznajomym, ale to zdecydowanie nie był czas na bolesne rozmowy, które przywołują jeszcze boleśniejsze wspomnienia.
    Spojrzała wtedy na niego tylko na chwilę. Wystarczająco długą, aby dostrzegła, że ten wcześniejszy uśmiech, który miał zniknął, a jego oczy stały się matowe. Nie rozumiała, dlaczego ten widok ją z jednej strony poruszył. Sophia prawie się odezwała, mimo, że nie wiedziała co mogłaby powiedzieć, ale zrezygnowała z tego.
    — Możesz. Przychodzi na zawołanie, a jak nie to wystarczy ciasteczko i wróci raz dwa. — Odpowiedziała. Miała je ze sobą, więc w razie czego od razu mogliby z nich skorzystać, ale Gigi była w świetnym humorze i nie zapowiadało się, aby miała zamiar biec za wiewiórkami czy ścigać inne psy.
    Sophia przyglądała się jego interakcjom z psem i z każdą kolejną była coraz bardziej zaskoczona. Pozytywnie, oczywiście. Oceniła go z góry, gdy przyszedł. Założyła, że nie będzie w stanie wytrzymać tu dłużej ani że będzie chętny do spacerów z psami. Tymczasem, po małym marudzeniu, wykonywał przypisane mu obowiązki. Sophia miała nadzieję, że to będzie dobry znak. Nie dla niej czy dla schroniska, ale dla Cartera. Wyglądał na człowieka, który potrzebuje chwili, aby poukładać sobie pewne sprawy w głowie i tak, jak może sprzątanie po psach nie było idealnym rozwiązaniem to dawało mu chwilę na wyciszenie się i być może przemyślenie paru spraw.
    Zaśmiała się wesoło, kiedy się odezwał.
    — Nie — zapewniła, a jej ramiona jeszcze przez chwilę się trzęsły przez śmiech — jesteś tu dla siebie, nie dla mnie czy schroniska. To pewnie by pomogło, ale… nie mam w zwyczaju wykorzystywać zasięgów innych, aby coś osiągnąć.
    Nawet nie musiała sobie wyobrażać, jaki chaos by się wytworzył. Ile osób by się pojawiło. To nie była „impreza”, którą takie schronisko mogłoby kontrolować. Bezpieczniej było dla zwierzaków, przede wszystkim, aby jak najmniej ludzi wiedziało, gdzie ich ulubiony raper spędza poranki. Jakby naprawdę mu się tu spodobało i chciał realnie pomóc to w zupełności wystarczyłoby, gdyby wrzucił na Instagrama link do ich strony, udostępnił zdjęcia zwierzaków do adopcji. To byłoby aż nadto, ale Sophia też wiedziała, że nikt nie robi niczego za darmo i to miejsce też nie miało takich pieniędzy, aby mu zapłacić za taką promocję.
    — Chyba, że bardzo byś chciał i sam na to nalegał. — Odparła. Przeniosła spojrzenie z Gigi na Cartera i uśmiechnęła nieco szerzej. Trochę zaskoczona tym, jak lekko się teraz przy nim czuła. Parę godzin temu krew buzowała jej w żyłach, kiedy się odzywał, a teraz żartowali i śmiali się, jakby tamten poranek wcale nie miał żadnego znaczenia. I na dłuższą metę to naprawdę nie miało znaczenia. Było tylko trochę kąśliwym wspomnieniem, o którym pewnie za parę dni żadne nie będzie pamiętało.
    — Ubrudzony sprawisz wrażenie bardziej… realnego? To mogłoby pokazać, że faktycznie coś tutaj robisz, a nie tylko ładnie wyglądasz z psami. Ludzie bardziej to kupują niż idealnie wyprasowane koszulki.
    Wzruszyła lekko ramionami. Nie rozważała tego nawet na poważnie, ale nie była na tyle sztywna, aby nie mogła sobie pożartować i pociągnąć tematu dalej.
    Przystanęli, kiedy i Gigi się zatrzymała przy – jakżeby inaczej – kamieniu. Sophia znała jej ruchy i wiedziała, że teraz postoją tutaj przez parę minut, aż w końcu się nim znudzi i nie poleci dalej.
    — Jak pierwsze wrażenia? Lepiej niż sobie wyobrażałeś czy gorzej?

    soph

    OdpowiedzUsuń
  31. Sophia nie wtrącała się w jego zabawę z Gigi.
    Stała kawałek z boku. Wystarczająco, aby miał ją w zasięgu ręki, gdyby chciał smaczki dla psa, ale też nie na tyle daleko, aby wyglądało, jakby próbowała się od niego specjalnie odsunąć. Może powinna, skoro wiedziała za co został tu zesłany i nie była to żadna wielka tajemnica. Dopóki nie robił niczego, co w jakikolwiek sposób by ją zaalarmowała to nie widziała powodu, aby się chować i odcinać. Nie miała w tym żadnego biznesu, aby pomóc mu wyjść na prostą, ale skoro już był na jej terenie i wchodził do jej przestrzeni to nie zamierzała go też zostawić na pastwę losu.
    Gigi wydawała się być przeszczęśliwa, że znalazła partnera do zabawy. Biegała za piłką i co chwilę wracała po więcej. Piłka za każdym razem lądowała dalej, ale nie chciała mu mówić, że tym tylko bardziej ją zachęca do zabawy. Ciężko było zmęczyć te psiaki. Nie zawsze każdy spacer był intensywny. Nie za każdym razem udawało się je wymęczyć na tyle, aby były w pełni zadowolone. Było jej z tego powodu źle. Często miała wyrzuty sumienia, że nie dostają tu tyle uwagi, na ile zasługują, ale potem pojawiały się takie momenty jak te, a każdy pies był w centrum uwagi przez jakiś czas i otrzymywał nieprzerwaną zabawę tak długo, jak to było możliwe.
    — Przeprosiłabym, ale… nie, jakoś nie jest mi przykro. — Rozbiła jego nadzieję na to, że wyjdzie stąd szybciej niż było planowane. Była nieugięta, a proponowane kwoty nie robiły na niej wrażenia. Gdyby poszedł to zaszkodziłby tylko sobie, a nie jej. Jasno mu to wytłumaczyła, a zapewne nie była pierwszą osobą, która próbowała to zrobić. Więc… możliwe, że była pierwszą której posłuchał? Ta myśl pojawiła się dość nagle i była zaskakująca. Musiał przejść przez sąd, prawników i pewnie kogoś jeszcze, a wszedł wciąż pewien, że uda mu się ominąć „karę”, dopóki nie zaczęła stawiać na swoim i rozstawiać go po kątach.
    Zastanowiła się nad tym głębiej. Jeżeli tak to… Jak musiała wyglądać jego codzienność, że żadna dziewczyna, siostra, ciotka, kumpel, przyjaciel – ktokolwiek – nie stał nad nim i nie tłumaczył, że jak nie zrobi tego to skończy o wiele gorzej? Że dopiero totalnie obca mu laska jakoś przemówiła do rozsądku? Ale nie zadała żadnego pytania. To nie było jej miejsce, aby o takie rzeczy pytać.
    — Zdecydowanie lepsze. Mamy smaczniejszą kawę.
    To miał być żart i liczyła, że jej wyszedł. Temat może nie nadawał się do żartów, ale dostrzegła, że Carter często żartuje wtedy, kiedy nie jest najlepszy moment, więc może mogła mu się tym samym odwdzięczyć. I prawda też była taka, że mieli lepszą kawę. Ekspres mieli wspaniały. Wszyscy się złożyli, aby pić porządną kawę, a nie rozpuszczalną z wody, której nikt nie potrafił przełknąć i tylko udawał, że smakuje.
    — Minie szybko. — Nie wiedziała, dlaczego go w ogóle pociesza. — Te trzy miesiące. Pewnie brzmi jak wieczność, ale to zawsze lepsza alternatywa. I możesz bawić się z psami, więc pokusiłabym się o stwierdzenie, że tu wcale nie jest źle. Trzeba tylko zmienić perspektywę.
    Sophia nie potrafiła sobie wyobrazić prowadzenia życia, które może prowadzić do więzienia. Jasne, wypadki mogły zdarzyć się zawsze i sama nieraz miała głupie myśli w stylu „A co, jeśli zrobię coś, za co będzie groziło mi więzienie i o tym nie będę wiedziała?”, a potem jej przechodziło, bo przecież każdy jeden jej krok był przemyślany. Nie wdawała się w kłótnie, nie robiła niebezpiecznych rzeczy. Miała swoje małe, nudne i spokojne życie z powrotem. Największą atrakcję stanowiło teraz schronisko i było jej z tym dobrze. Bez facetów, klubów, imprez i wplątywania się w sytuacji, z których nie potrafiłaby się sama wydostać.
    Spokój. Chociaż nie mówiła tego głośno to czasem tęskniła za tym dreszczykiem adrenaliny. Za robieniem czegoś, co przeczyło z tym, jaka była na co dzień. Z pozwoleniem sobie na rozluźnienie. I tak, jak koleżanki mogły wyciągnąć ją na imprezę, festiwal czy spontaniczne wakacje to nie od nich otrzymywała te uczucia, ale to było już bez znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powędrowała spojrzeniem do Cartera, który oderwał ją od jej własnych myśli. Zagrzebała się w nich trochę zbyt mocno i nie chciała w nich utonąć. Nie chciała zacząć tęsknić za kimś i czymś, co nie miało przyszłości.
      — Wiem.
      Powiedziała spokojnie i bez większych emocji, jakby właśnie informowała go o godzinie. A co innego miała zrobić? Uciekać czy prosić, aby ktoś z nimi poszedł, bo się boi, że coś się stanie? Dopóki nie dał jej powodu to nie zamierzała trząść nogami ze strachu.
      — Musieli mnie poinformować. Ze względów bezpieczeństwa i takie tam.
      Wzruszyła lekko ramionami, bo choć to co zrobił nie było… najmilsze, to nie sprawiało też, że Sophia uciekała w popłochu. Sophia zajmowała się wolontariuszami, więc musiała coś o nich wiedzieć, a skoro Carter trafił tutaj to i o nim również to i owo wiedziała. Bez tego również by wiedziała. Od koleżanek, które nie potrafiły się o tym zamknąć.
      — Nie pytam, ale jeśli ktoś chce pogadać… Potrafię słuchać.
      Była to swego rodzaju oferta, którą Carter mógł przyjąć albo odrzucić. Nie poczułaby się urażona, gdyby kazał jej z tym spadać. Była w końcu dla niego obcą laską, która może trochę za bardzo się panoszy i próbuje rządzić. Taka już jej tutaj rola i nic na to nie poradzi.

      sophia

      Usuń
  32. Było coś kojącego w obserwowaniu Gigi, która z taką radością biegała za piłką. Radosna i beztroska, w przeciwieństwie od ich dwójki. Sophia może nie wylewała przed nim swoich problemów, ale też nie należała do najszczęśliwszych ludzi na świecie. Umiała teraz to jednak lepiej maskować. Kierowała nią też ciekawość i może przez to prowadziła rozmowę z Carterem. Nie był pierwszą osobą z wyrokiem, z którą rozmawiała i być może należało, aby czuła jakikolwiek strach. Sama świadomość, że stoi obok człowieka, który jest zdolny do popełnienia przestępstwa powinna była ją trochę wycofać, a ona dalej tutaj była.
    Nie przerażał jej. Nie w tym sensie, że bała się, że i jej coś się tu stanie. Nie był agresywny ani razu, jedynie rzucał kąśliwymi tekstami, ale to jeszcze nie był powód, żeby uciekać. I z tego co udało się jej znaleźć to nie był też fizyczny z kobietami. Widziała jakieś artykuły o zniszczonych hotelowych apartamentach, w których był ze swoją partnerką lub nie z nią – Sophia nie wnikała. Ale nie czytała ich tyle, aby namieszały jej w głowie. Znała siebie i wiedziała, że gdyby dała się wciągnąć w tę pętelkę to miałaby zakłamany obraz Cartera, a wolała przekonać się na własnej skórze, jaki ktoś jest, a nie pozwolić, aby zrobiły to za nią artykuły.
    — Przychodź grzecznie i na czas to się nie przekonasz. — Nie dodała, aby trzymał się z daleka od kłopotów, bo aż tak nie chciała wchodzić mu w życie. Sophię interesowało tylko, aby był tu na czas. Od ósmej do dwunastej, a potem mógł robić co chciał i z kim chciał. Nawet jeśli miało go to wpakować w kolejne kłopoty. To przecież nie była jej sprawa. Zaledwie przez cztery godziny była za niego odpowiedzialna. Potem zdany był na siebie.
    Spojrzała na Cartera, kiedy się odezwał. Na początku lekko zmrużyła oczy, bo nie wiedziała, dokąd ta rozmowa ma prowadzić. Dopiero po chwili zaczęło robić się jaśniej w jej głowie. Chyba rozumiała skąd brały się jego pytania. To zastanowienie w głowie. Nie była pewna, czy ma dla niego konkretną odpowiedź.
    — Tak, widziałam ten filmik. — Przyznała. Niechętnie go oglądała i tylko jeden raz. Nie było to raczej coś, co człowiek chce powtarzać. Nie była fanką przemocy. W żadnym wydaniu, nie licząc boksu, co? i oglądanie takich rzeczy ją naprawdę stresowało. Nawet na filmach, kiedy coś się działo nie zawsze dawała radę oglądać je do końca. Brutalne sceny po prostu nie były dla niej.
    — Wiesz, kiedy tu przychodzisz to lądujesz pod moją „opieką”. Gdybyś wyszedł musiałabym się tłumaczyć, dlaczego się nie pojawiłeś albo dlaczego nie próbowałam cię dłużej zatrzymać. — Wyznała. Poza tym, aby nie narobić sobie dodatkowej pracy to nie miała powodu, aby go tu zatrzymywać. Było to trochę egoistyczne zachowanie, bo chciała uniknąć dodatkowej pracy i odpowiadania na pytania, na które zwyczajnie nie miała czasu. — I to byłby długi dzień spędzony z ludźmi, których nie lubię. Nie będę kłamała, nie lubię, kiedy zsyłają tu ludzi… — Urwała, bo nie chciała powiedzieć „takich jak ty” czy „z problemami”. — … no wiesz. To nic personalnego do ciebie, ale większość z nich jest problematyczna i nie zawsze jest tu ktoś kto mógłby ich kontrolować, kiedy zaczynają się problemy. Uznałam, że łatwiej będzie spróbować cię przekonać, żebyś został niż tłumaczyć, czemu cię nie ma.
    I jak widać to się jej udało. Trochę się „pokłócili”, chociaż dla Sophii to nie była nawet kłótnia, a nieco bardziej stanowcza wymiana zdań. On się buntował, a ona mu nie dawała. Narzekał i marudził, a Sophia była na te gadanie niewzruszona. Słyszała tutaj chyba już wszystko od przymusowych wolontariuszy. Od uczulenia na psy i koty, kurz, lateks w rękawiczkach, drewno w miotle, plastik… I ta lista się tak ciągnęła i ciągnęła. Rozumiała, że nie chcą tu być, ale to w końcu nie była jej wina, że ich tu zesłali. W oczach Sophii powinni być wdzięczni, że mogli odbębnić „karę” w schronisku, a nie trafić do więzienia i spać na twardych, wąskich łóżkach i stać się tylko jednym z wielu numerów. Zdawało się też, że Carter zaczął to rozumieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Staram się nie oceniać ludzi, Carter. Nawet, jeśli wiem co zrobili… Lubię wierzyć, że każdy zasługuje na drugą szansę. W porządku, nie każdy, bo niektórzy naprawdę nie zasługują, ale… są tacy.
      Ludzie popełniali błędy. Mniejsze i większe, a także te karygodne, których nie powinno się nigdy wybaczać. Carter chyba trafiał w kategorię większych błędów. Chłopak w końcu przeżył i miał wrócić do zdrowia bez jakiegoś większego uszczerbku na nim, więc nie było aż tak źle. Mimo, że to wcale nie tłumaczyło jego podejścia i zachowania.
      — Nie widzę tutaj potwora. Tylko faceta bawiącego się z psem.
      Posłała mu ciepły, przyjazny uśmiech.
      Dawno powinna czuć się skrępowana, ale nic podobnego nie miało miejsca. Stała wciąż obok. Nie odsuwała się. Nie uciekała spojrzeniem, choć tamta druga Sophia… Ta która gdzieś zniknęła pod warstwą ten dziewczyny, którą była teraz, nie chciałaby spędzić z nim tyle czasu. Nie wyszłaby na spacer. Zachowałaby dystans.
      — Poza tym, wiem, jak to jest, kiedy krążą o tobie rzeczy w sieci. Znam to uczucie, kiedy ludzie cię oceniają i nie czekają na wyjaśnienia czy prawdę.
      Dla niej to było naturalne. Traktowanie go tak, jak sama chciała być potraktowana, gdy robiła głupoty i nie miała nikogo kto mógłby zrozumieć jej wersję. Co jeszcze nie znaczyło, że pochwalała to, co Carter zrobił.
      — Trochę się jednak wywyższałam — zauważyła cichym mruknięciem i zaczepnym tonem. Musiała, aby nie pomyślał, że mimo, że była od niego z dobre trzydzieści centymetrów mniejsza to mógł sobie ją ustawić pod linijkę.

      soph

      Usuń
  33. Nie chciała, aby zrobiło mu się przez to źle, ale uważała też, że ukrywanie prawdy nie ma sensu. Kiedy Carter wszedł rano Sophia widziała w nim problem, który próbował ją przekupić czekami. Wymigiwał się od pracy, którą musiał wykonać. Nie zrobił na niej najlepszego pierwszego wrażenia, a ona tu nie była po to, aby ratować podłamanych ludzi. Co nie oznaczało, że tego nie robiła, bo lubiła im pomagać, o ile dawali jej na to szansę. Czasami zwykła rozmowa potrafiła wiele dać.
    — Ale wyrobiłeś się, wiesz? Przez chwilę myślałam, że uciekniesz, jak nikt nie będzie patrzył. Pochopnie cię względem tego oceniłam, ale widziałam, jak to się dzieje wiele razy i chyba próbowałam się przygotować na najgorsze, ale… Jestem pozytywnie zaskoczona.
    Nie zepsuj tego, chciała dodać. Ale zachowała to już dla siebie. Jeżeli mu zależało przede wszystkim, ale na samym sobie, to tego nie popsuje. Nie był tu przecież dla niej ani dla schroniska. Poza tym, że mieli dodatkową parę rąk do pomocy to nie mieli z jego obecności nic więcej. Prawie, bo Sophia chyba znalazła całkiem dobrego kompana do rozmów. Nawet, kiedy rzucał cierpkimi słowami to był znośny, a brunetka widziała (lub tak się jej zdawało) trochę więcej niż pokazywał. Kojarzyła go przede wszystkim z internetu. Teledysków i koncertów, gdzie nie było miejsca na słabości. Na pokazanie się od ludzkiej strony, a tutaj widziała to parę razy. Teraz chyba przede wszystkim, jak cierpliwie podchodził do Gigi. Rzucał jej piłkę raz po raz, bawił się z nią i nie marudził, kiedy na niego wskakiwała i zostawiała trochę ziemi na spodniach.
    Wślizgnęła się na ławkę obok niego. Opierała ręce o krawędzie i lekko pochyliła się do przodu. Wbiła wzrok przed siebie. Mimo dość ciepłej pogody to w powietrzu było już uczuć nadchodzącą jesień. Liście powoli zaczynały tracić swoje zielone kolory. Nieszczególnie była z tego powodu zadowolona. Wolała lato. Upalne dni i piekące promienie słońca. Dlatego wystawiła na moment twarz w stronę słońca, które jeszcze przez najbliższy czas miało przyjemnie grzać. Zamknęła oczy i nie myślała o zbyt wielu rzeczach. Cieszyła się względnie spokojnym popołudniem, szczekaniem Gigi i towarzystwem, które było zaskakująco miłe. Nie spodziewałaby się tego po takim mężczyźnie, ale chyba Soph mogła już odłożyć na bok wszelkie uprzedzenia względem Cartera. Nie był taki zły, na jego próbowali go malować w mediach. Był… Cóż, może trochę podłamany po rozwodzie i tamtej bójce, która odcisnęła na nim swoje piętno i zostawiła z dość bolesnymi konsekwencjami.
    Westchnęła bezgłośnie. Czuła, że pożałuje tego, że mu się przyznała do grania głównej roli w skandalu. Nie lubiła do tego wracać. Mimo, że to był zamknięty temat to wciąż trochę bolał. Czasem wciąż się łapała na tym, że za nim tęskni, że brakuje jej tych przejażdżek nocą po mieście bez większego celu. Poranków na siłowni, kiedy mogła go bez konsekwencji „uderzyć”. Ale nie mogła do tego wrócić. Zostawiła to za sobą. Pogodziła się, że to już nie jest rozdział, który się odnowi.
    — Tak jakiś czas temu. — Wzruszyła lekko ramionami, a potem spojrzała na Cartera. Z dość neutralnym wyrazem twarzy. Jedyne co się zmieniło to jej oczy przygasły i nie było w nich już tego uśmiechu, co przedtem. Ale nie oczekiwała współczucia czy pocieszenia. — Powiedzmy, że mnie trochę poniosło z… z kimś mi bliskim. I trafiliśmy na każdą możliwą platformę w mediach społecznościowych.
    A tak naprawdę to fizyczny dowód, że zdradziłam chłopaka, który był dla mnie dobry, bo nie potrafiłam zapomnieć o chłopaku, który nigdy mnie tak w pełni nie chciał, ale odejść też nie pozwolił. Kolejne zdanie, które zachowała dla siebie. Gdyby chciał to znalazłby to w przeciągu kilku minut. Dalej wisiało na Instagramie czy TikToku. Ludzie tworzyli wokół tego głupie teorie, komentowali. Jakby cokolwiek wiedzieli na ich temat. Dla Sophii to był zamknięty temat. Ojciec robił to mógł, aby to wyciszyć i trochę się udało, ale co raz pojawiło się w internecie to już z niego nie znikało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zniknęła za to relacja Sophii i Nico, bo przecież zaledwie kilkadziesiąt godzin później wszystko się zepsuło. Jak domek z kart rozsypało i już nie poskładali tego z powrotem. Nie było Lucasa, który wyjechał z powrotem do Sao Paulo. Nie było Nico. Nie było niczego. Za to problemy na uczelni. Wkurzająca macocha, która martwiła się o swój wizerunek. Ojciec, który się do niej nie odzywał przez naprawdę długi czas i nigdy przedtem Sophia nie czuła się w swoim domu tak obca i niechciana.
      — Wiem, że to nie to samo i ciężko to porównać. Nikt nie dostał wyroku ani po twarzy, ale wciąż… wiem, że to boli, kiedy ludzie cię oceniają. I nie czekają, aż się wytłumaczysz tylko tworzą własną wersję wydarzeń.

      soph

      Usuń
  34. Zauważyła, że Gigi szybko dopasowała się do Cartera. Sophia starała się nie przywiązywać do zwierzaków tutaj, ale było to zbyt trudne i miała swoich ulubieńców. Za każdym razem pękało jej serce, kiedy musiała pożegnać się z którymś podopiecznym. I to było bez znaczenia, czy akurat chodziło o to, że został adoptowany czy z niego mniej przyjemnych powodów. Pożegnania w tym miejscu były trudne.
    Niezbyt chciała wywlekać prywatne sprawy, ale w zasadzie cały dzień grzebała w życiu Cartera. Chyba należało mu się odwdzięczyć. Nie był to temat, który dla niej był łatwy, ale minęło dostatecznie wiele czasu, żeby brunetka sobie z tym poradziła. Sprawa przycichła, została zamieciona pod dywan i prawie nie było z tego konsekwencji.
    — Dzięki. — Jeśli ktoś miał zrozumieć to chyba właśnie osoba, która przechodziła przez coś podobnego. Wątpiła co prawda, że seks-skandal mógłby się na nim odbić tak, jak na niej, ale to uczucie było podobne. Kiedy cały internet wymierza swoją sprawiedliwość i nie czeka na fakty. Mieli w tym może sporo racji, bo jednak Sophia nie postąpiła słusznie, ale czy naprawdę przez to zasługiwała na taki lincz? Nie tylko ze strony internautów, ale i bliskich? Trochę się w tym wszystkim pogubiła, nie potrafiła zapanować nad emocjami i robiła co mogła, aby zatrzymać Nico. Długo, za długo, za nim chodziła. I jeszcze więcej czasu jej zajęło, aby zrozumieć, że z tego nic nie będzie. Że do siebie nie pasują. Nie lubiła myśleć, że to co między nimi było, to była tylko fascynacja i pogoń za niedostępnym, bo czy gdyby faktycznie tak było, to czy zmarnowaliby na siebie tyle czasu? I tylu ludziom by zrujnowali pewną część życia?
    — Dlatego mnie w internecie za dużo nie ma — rzuciła na rozluźnienie. No, miała konta, ale poukrywane. Bez jej zdjęcia na profilowym, prywatne i tylko dla najbliższych, ale ludzie i tak się dowiedzieli, że to jej. Wystarczyło przejrzeć dawne fotki z Instagrama Alex, na których oznaczona była Sophia. Nie trzeba było specjalistycznych umiejętności detektywa, aby to odkryć.
    — Wiesz, to po części moja wina. To wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby wcześniej podjęła inne decyzje. — Powiedziała ostrożnie. Nie znała go i nie chciała się zapędzić z uzewnętrznianiem i wyrzucaniem, że zdradziła w tamtej siłowni chłopaka, a potem znowu w mieszkaniu Nico. Szczególnie, że wiedziała o rozwodzie Cartera i krążących wokół tego plotkach. Ale przyjęła postawę, że nie wie za wiele. I nawet jeśli się Carter domyślał, że Sophia nie jest taka zielona w jego temacie, na jaką wygląda, to chyba mu pasowało, że nie zachowuje się tak, jakby wiedziała więcej niż on. — Ale się stało. Przeżyłam swoje i teraz… Teraz to przeszłość. Ludzie zaczęli zapominać. I ja też mogę.
    Pochyliła się do przodu, trochę nad kolanem Cartera, aby dosięgnąć do Gigi. Potrzebowała tej miękkiej sierści, aby się wyciszyć. Podrapać za uchem i pouśmiechać się do psiaka, którego największym problemem było teraz to, że Carter nie rzucał jej piłki. Była zmachana i powinna odpocząć. Te kilka minut przy ławce dobrze jej zrobi.
    — Trochę. W domu… żona mojego ojca była zniesmaczona. Ojciec też się do mnie przez chwilę nie odzywał, a na uczelni zostałam wezwana na dywanik do dyrektora. No wiesz, nie spełniałam standardów uczelni z ligi bluszczowej. To „źle wpływa na wizerunek uczelni, pani Moreira” — mruknęła z przekąsek i może lekkim żalem, że potraktowali ją jak insekta, którego trzeba się pozbyć. — Na roku był też… chłopak, z którym czasem wyszłam do kina czy spacer. Na upartego to były randki. W każdym razie, nigdy nie byliśmy razem, ale wiem, że mnie lubił, a ja… Nigdy nie widziałam w nim potencjału na więcej. Był zły, kiedy skończyłam tę znajomość. I po filmiku… Powiedzmy, że ostatnie miesiące uczelni nie były najciekawszym przeżyciem. Ale to już za mną, chyba wszyscy zapomnieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Gigi przeniosła wzrok na Cartera, ale nie próbowała tym razem na siłę się uśmiechać. Może ich problemy były z zupełnie innej półki, ale wynik końcowy podobny. Ludzie oceniali i wciągali w błoto, a potem zostawiali człowieka w pełni rozszarpanego i przenosili się na kogoś innego. Ot, jakby to było hobby.
      — W porównaniu do twoich problemów brzmię, jakbym się urwała z serialu dla nastolatek z Netflixa.
      Krótko się zaśmiała. Bo faktycznie tak było, a problemy Sophii… Żadnych by nie było, gdyby nie zaczęła się uganiać za chłopakiem przyjaciółki. Sprowadziła je na siebie sama. Ale wiedziała też, że nie cofnęłaby czasu. Bo chociaż nie skończyło się to tak, jakby chciała, to przez krótki czas była szczęśliwa, a to dla niej znaczyło więcej niż te wszystkie przepłakane noce.

      soph

      Usuń
  35. Było coś kojącego w głaskaniu psa, który jedyne czego chciał to, aby rzucać jej dalej piłkę i drapać za uchem. I ku zaskoczeniu brunetki w całej tej sytuacji było coś naprawdę intrygującego i w dziwny sposób kojącego. Powinna być zdystansowana, bo w końcu wiedziała co Carter zrobił i że jego zachowanie czasem prowadzi do kłopotów, ale nic takiego nie przeszyło jej skóry. Nie czuła się źle ani niekomfortowo w jego towarzystwie. Zaskakująco lekko in przyjemne, a rozmowa była odświeżająca, choć zahaczała o tematy, których Sophia wolała unikać.
    — Pewnie masz rację, ale z mojej perspektywy to wygląda trochę inaczej. — Odpowiedziała. Zgadzała się z nim co do tego, że każdy popełnia błędy. To była nieunikniona część życia, której nie dało się przeskoczyć. — Wychowywałam się w poczuciu, że nie wolno mi popełniać błędów, a kiedy zaczęłam… Widzieli we mnie problem. Znasz to uczucie, huh?
    Uniosła lekko brew, bo jeśli ktoś miał to uczucie zrozumieć to chyba właśnie Carter. Sama go dziś tak nazwała i było jej teraz z tego powodu głupio. Przy pierwszym spotkaniu naprawdę odniosła wrażenie, że będzie tylko kolejnym problemem w schronisku do kolekcji. Starał się, aby tak o nim pomyślała. I potem udowodnił, że potrafi się ogarnąć. Może tylko jednorazowo, ale to zawsze było coś, a dla Sophii nawet takie jednodniowe zmiany coś znaczyły.
    — Zakochałam się i moje wybory krzywdziły ludzi. Chyba jest w tym trochę prawdy, że miłość ogłupia. — Zaśmiała się. Bez większej wesołości. Wzruszyła ramionami, jakby ten temat już był za nią. Poniekąd był za nią. Skończyła się love story, którą sobie ułożyła w głowie. I w zasadzie nigdy się tak na dobre nie rozpoczęła. — Albo, bo to był ten pierwszy raz… Nie wiem. To już i tak bez znaczenia.
    Być może należało tego żałować, ale Sophia nie potrafiła. Nie umiałaby żałować tego, jak się przy nim wtedy czuła. Tych momentów, które między nimi były. Kuło, kiedy o tym myślała, ale nie tak, aby miała spędzić kolejny wieczór płacząc w poduszkę. Chyba mogła powiedzieć, że pogodziła się z tym, że to, co między nimi było zostało w przeszłości. Nawet, jeśli czasem łapała się na myślach, że mogłaby się odezwać to ucinała to momentalnie. Dla własnego komfortu, ale i dla komfortu Nico.
    Powędrowała wzrokiem trochę w bok. Uwagę dziewczyny przyciągnął przelatujący nad ich głowami ptak, który głośno zaskrzeczał, a potem osiadł na gałęzi drzewa. Wpatrywał się w nich przez chwilę, a po chwili poderwał do lotu.
    — Mi się wydaje, że zaczynasz jakieś wnioski wyciągać. — Powiedziała delikatnie. Raczej nie siedziałby tutaj z nią, gdyby było inaczej. Nie chciała go już zbyt szybko oceniać, a pozwolić, aby czas zadecydował, czy miała rację czy może jednak Carter był tym beznadziejnym przypadkiem, którego ocalić się nie da.
    — Jeśli czegoś się nauczyłam, to tego, aby lepiej dobierać miejsca do… ciekawych aktywności.
    Nie było w niej już tego bólu sprzed chwili. Może też nie czyste rozbawienie, ale minęło dość czasu, aby mogła zacząć inaczej patrzeć na tę sytuację. Przez krótki moment to był koniec świata, ale ostatecznie nie było aż tak źle. Ciężko? Owszem. Poradziła sobie i z czasem ludzie o tym zapomnieli, więc ona również mogła.
    — Jak powiedziałeś, masz prawo do błędów, Carter. — Powtórzyła po nim. Łamanie szczęki… Cóż, to nie był błąd, który łatwo wybaczyć. Nawet nie umiała tego usprawiedliwić i nie próbowała. Sophia chyba zaakceptowała fakt, że to zrobił i poniósł konsekwencje, a w zasadzie to ponosił. — Nie wszystkie błędy są sobie równe. — Szczęki nie, na szczęście. Może mam doświadczenie, jak poprowadzić dobry i prawidłowy cios, ale wolałabym z tego nie korzystać.
    Ułożyła dłonie na kolanach, w które na moment wbiła wzrok. Po chwili spojrzała znów jednak na Cartera.
    — Może to nie najszczęśliwsze zakończenie, ale nie jest też do końca tragiczne, prawda? Wyglądało, jakby… mogło skończyć się prawdziwą tragedią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziała to ostrożnie. Dobierała słowa tak, aby nie brzmiały one na oskarżenie i wyrzuty. Były też prawdą, a obraz z tego klubu i krew, która była potem wszędzie sugerowały, że mogło być o wiele gorzej.
      Wiedziała, że już czas, aby wracali z powrotem. Mały problem był w tym, że Sophii siedziało się tutaj zdecydowanie zbyt dobrze. I zbyt dobrze się jej z nim rozmawiało, aby kończyć to tak szybko. Jak niby miała go tu zatrzymać na dłużej? Dobijała dwunasta. W sam raz, aby wrócili do schroniska i zwrócili psa, a potem rozeszli się w swoje strony.
      W pierwszej chwili była trochę zaskoczona propozycją, a potem się uśmiechnęła. I tak miała wracać. Nie siedziała tu po dwanaście godzin dziennie. Chciała czy nie, ale miała życie poza tym schroniskiem.
      — Chętnie — odpowiedziała i podniosła się z ławki. Przez chwilę patrzyła na niego z głową zadartą do góry. Trochę rozbawiona tym, jaka „przerwa” między nimi była, gdy oboje stali. — Dzięki. I że nie uciekłeś. Gdybyś to zrobił, to nie poznałbyś Gigi, a to byłaby wielka strata.

      Soph

      Usuń
  36. Ostatnie czego się spodziewała to tego, że będzie zwierzała się kompletnie randomowemu facetowi na ławce w parku. Sophia miała do siebie to, że trzymała raczej swoje sekrety… w sekrecie. Tymczasem z jakiegoś powodu tamtego popołudnia pozwoliła sobie na zaskakującą szczerość. Nie opowiadała tego ze szczegółami, ale dostatecznie było dużo informacji, aby Carter mógł wyobrazić sobie jej sytuację. Sam zresztą przechodził przez własne problemy. Być może oboje potrzebowali takiej chwili, aby wyrzucić z siebie to, co w nich siedziało od dawna.
    Kolejnego dnia, kiedy wybiła ósma, a jego nie była poczuła się przez moment zawiedziona. Trochę też oszukana, a potem się zjawił. Z tym cwaniackim uśmiechem i „prawie punktualnie”. Nie groziła palcem ani tym, że przekaże to wszystko komuś dalej. Machnęła na to ręką, chociaż nigdy przedtem tego nie zrobiła. Sophia postępowała według zasad, a to łamało zasady. Punktualność się pojawiła, kiedy zaczął ją rano zabierać ze sobą. Sama nie wiedziała, kiedy to się stało, że zgodziła się, aby ją nie tylko odwoził, ale i przywoził. Może to, że nie mieszkali jakoś wybitnie daleko od siebie, a dojechanie autem było o wiele wygodniejsze niż pociągiem i autobusem? Może lubili spędzać ze sobą czas. Rozmawiało się jej z nim zaskakująco lekko. Więcej nie poruszali też ciężkich tematów. Carter zaskakiwał ją na każdym kroku. Kawą i słodkościami, które jej przynosił. Zrobił się z tego mały, niepisany rytuał, do którego Sophia dokładała rzeczy od siebie. Wieczory najczęściej spędzała w kuchni. Razem z Gretą, która od lat zatrudniona była w ich domu jako kucharka. Właściwie to poza Sophią mało kto korzystał w kuchni, aby w niej coś gotować. Wszyscy polegali na tym, że Greta poda śniadanie, obiad i kolację albo na gotowych przekąskach. Soph za to brudziła się w mące i próbowała coraz to nowe przepisy. Poza ojcem i Mads, i Gretą, nikt więcej nie doceniał za bardzo jej wypieków, więc jakiś czas temu zaczęła pakować ekstra porcję dla Cartera.
    Popołudnia kończyły się zwykle tak samo – spacerem z Gigi, na który Sophia zabierała jeszcze dwa psy. Czasami było chaotycznie, kiedy smycze się mieszały. Oni za to mogli odpocząć na spacerze po dniu spędzonym na ogarnianiu schroniska i zwierzaków, a psy się wyszaleć. Powoli też mogła przypisywać Carterowi nieco ciekawsze prace. Wiedziała zresztą, że spędzanie całych dni na sprzątaniu boksów nie jest wymarzonym zajęciem, a nie chciała, aby za bardzo się zniechęcił. Miał też coraz więcej swobody; samodzielne spacery z psami. Przed kotami w pełni uchronić go nie mogła i tak czy siak musiał tam zawitać, a obserwowanie go podczas prostych zadań w towarzystwie mruczących kotów był… Intrygujący. Czasem Sophia odnosiła wrażenie, że nie wie, jak się nimi zajmować i o wiele lepiej dogaduje się z psami. Z jednym szczególnie.
    Ten dzień od początku zapowiadał się ciężko. Kiedy Sophia się obudziła za oknem była ściana deszczu, a ciemne, ciężkie chmury wisiały nad Nowym Jorkiem. Nie zapowiadało się też, aby miało się cokolwiek pod tym kątem zmienić. Było chłodno, mokro i to oznaczało, że dziś w schronisku będzie jeden wielki syf. Ale i na to Sophia była przygotowana.
    Od rana była czymś zajęta. Było dość chłodno i nawet grubszy sweter chwilami nie ratował jej przed dreszczami z zimna. Szczególnie, gdy przypadło jej, aby rozkładać karmę w schowku. Zwykle trzymali ją w innym miejscu, ale drugie pomieszczenie było zapełnione, a z tego schowka, w którym było tak naprawdę wszystko, korzystali w ostateczności.
    Popychała po podłodze wielki, ciężki karton zapełniony puszkami dla psów albo kotów. Mamrotała pod nosem po portugalsku na wagę kartonu. Ale przynajmniej była w środku i o wiele bardziej wolała robić to niż wychodzić na spacery, choć te dziś i tak były ograniczone i psy korzystały z wybiegu, gdy to było konieczne. Była już zmachana, a dopiero co zaczęła. Te kartony musiały ważyć minimum tonę. Nie było opcji, że są lżejsze. Opierała się rękami o karton. Jeszcze miała jeden do wsunięcia, a potem mogła zacząć zabawę w układankę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajęło jej to kilka minut zanim drugi karton był w środku. I nagle zrobiło się tu jakoś mniej miejsca niż przedtem. Dopchnęła oba na sam koniec, aby mogła się tu trochę swobodniej poruszać. I zabrała się za układanie. Zaczynając od półki, do której faktycznie dosięgała, ale potem miała wyzwanie, aby sięgnąć dalej.
      Wychyliła się ze schowka, aby zobaczyć, czy ktoś jest w pobliżu. Do wciągnięcia były jeszcze worki z suchą karmą i naprawdę przydałby się jej ktoś wysoki, aby poukładać puszki. Zniknął stąd stołek, na który zwykle wchodziła, a przeszukała już wcześniej każde możliwe miejsce i nie mogła go znaleźć.
      — Hej, Carter! — Zawołała, kiedy go dostrzegła kawałek dalej, jak wychodził z kociarni z miną, która sugerowała ulgę i coś może na kształt zniesmaczenia. — Jesteś wolny? Przydałaby mi się mała pomoc.
      — Tylko weź klucz z blatu i nie zamykaj drzwi.
      Może powiedziała to zbyt cicho, a może na zbyt szybkim wydechu. Odwróciła się do niego plecami, aby wyjąć kolejne puszki. Tu jakieś rzeczy przesunęła na półce, aby zrobić miejsce na nie miejsce.

      soph

      Usuń
  37. Jakoś nie przeszło jej przez myśl, że to Carter mógł stać za donacjami, które ostatnio wpływały na konto schroniska. Ani za absurdalnie wielką ilością karmy. Co jakiś czas znajdował się ktoś kto wspomagał ich w większych kwotach, w tym ona sama. Wciąż chyba sądziła, że jest tu po to, aby odbębnić swoją karę i zmyje się tak szybko, jak miną te trzy miesiące. Był już niemal w połowie i z każdym dniem radził sobie tutaj coraz lepiej. Była naprawdę pod wrażeniem tego, jaki progres zrobił od pierwszego dnia. Sama miała co prawda nielimitowany dostęp do pieniędzy to nie mogła też szaleć tak bardzo, jakby się mogło wydawać. To nie było też tak, że ojciec jej wyznaczał, ile może wydać na miesiąc, ale czuła się też zwyczajnie nie fair okradając ojca, chociaż nigdy nie sugerował jej, że ma z tym problem. Sam ją w zasadzie do tego zachęcał, a Sophia… Sophia była mimo wszystko, ale trochę rozpieszczona. Wydawała tu tysiące, co jakiś czas, ale w takim miejscu kasa rozchodziła się szybko. Nie wszystkie zwierzaki były zdrowe, a opieka nad nimi kosztowna.
    W każdym razie, dziewczyna była zachwycona. Wszyscy byli zachwyceni, kiedy pojawiła się masa nowych rzeczy, a to co się psuło było naprawiane. Carter narzekał, ale w ciągu tych trzech tygodni coś się w nim zmieniło. Sophia tylko nie była do końca pewna, co to takiego było. Nie próbowała z niego wyciągać tych informacji, dopóki sam nie zaczynał tematu. Mimo, że wiele razy ją korciło, ale uznała, że lepiej jest nie zapeszać, a skoro sobie radzi i odnajduje się tu całkiem nieźle to jedyne co mogła tak naprawdę zrobić to go pochwalić. I robiła to, dość często nawet. Nie, bo chciała mu się przymilać, ale naprawdę uważała, że zasługiwał na te wszystkie pochwały. Bo mimo narzekania i tego, że nie był zadowolony, kiedy się tu pojawiał to robił co trzeba. I może z raz przyłapała go na tym, że został dłużej niż to było od niego wymagane, ale nie wypominała tego. Podchodziła do niego trochę, jak do płochliwego zwierzęcia, które potrzebuje czasu, aby się oswoić i przekonać, że nie ma tu wrogów. Wyciągała do niego rękę powoli i ostrożnie. Robiła krok w tył, kiedy zauważała, że może pozwoliła sobie na zbyt wiele. Była obecna, kiedy tego potrzebował i odchodziła, gdy wolał być sam. Nawet nie musiał jej tego mówić, ona zauważała.
    Westchnęła ciężko i oparła dłonie o biodra. Wyglądała na zmachaną i była taka. Rękawy ciemnozielonego swetra miała podciągnięte do łokci, a włosy które chwilę temu upięte były w niechlujnego koka właśnie się rozleciały, a gumka znalazła się na jej nadgarstku. Stukała palcami o biodra, zastanawiając się, gdzie oni to wszystko upchną.
    — Ktoś musiał. — Odpowiedziała i wzruszyła ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Winstona dziś nie ma, a zwykle on robi takie rzeczy.
    Nie chciała nikogo odciągać od obowiązków, a Carter akurat przechodził obok. Nie pamiętała, gdzie miał iść. Ciężko było czasem zapamiętać wszystko, ale nic się nie stanie, jak do kolejnego zadania dołączy trochę później. Miał zresztą powód. Sama go w końcu zatrzymała.
    Uniosła ręce w obronnym geście, jakby mówiła, że już nie będzie niczego dźwigać. Chyba by się połamała, gdyby miała jeszcze przeciągnąć te worki. Układanie puszek nie był takie złe, o ile znajdzie ten przeklęty stołek, bo inaczej to zadanie też spadnie na kogoś innego. Albo krzesło, ale te musiałaby przynieść z pokoju socjalnego. Mogła się w zasadzie przejść. Ale to zrobi później. Teraz potrzebowała tylko, aby worki trafiły na swoje miejsce.
    Sophia się odsunęła bardziej w głąb schowka. Od niechcenia przekładając jakieś ręczniki papierowe i inne rzeczy, chcąc zrobić tu więcej miejsca na puszki. Niby mogły zostać w kartonach, ale lubiła, kiedy wszystko trafiało na swoje miejsce, a nie stało tak… byle jak. Nie zwracała więc uwagi na to, co robił Carter ani na to, że drzwi zaczynały się zamykać. Dopiero cichy, charakterystyczny dźwięk sprawił, że oczy brunetki się rozszerzyły.
    — Nie, nie, nie, nie, nie.
    Ostatnia nadzieja była w kluczu, który… Oczywiście, że nie pasował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez chwilę tylko stała się patrzyła. Na Cartera, a potem na drzwi. Ciężkie, stare i odgradzające ich od świata na zewnątrz. Pomieszczenie było małe, oświetlone marną żarówką, którą należało wymienić już dawno i to najpewniej były jej ostatnie podrygi, ale nikomu się do tego nie spieszyło.
      — Daj mi spróbować — poprosiła. Mimo, że wiedziała, że klucz nie będzie pasował. Nie pasował, gdy wkładał go Carter i nie pasował, kiedy zrobiła to Sophia. Wiedziała, że drzwi się nie otworzą, ale i tak próbowała je szarpnąć. Zrobić cokolwiek, aby się otworzyły, ale były nieugięte. Miała wrażenie, że śmieją się jej prosto w twarz. — Masz telefon? — spytała i spojrzała na Cartera.
      Wiedziała, gdzie był jej. Na tym samym blacie, gdzie leżał prawidłowy klucz.
      Nie była nawet zła, to była głupia sytuacja, której można było uniknąć, ale to jeszcze nie był koniec świata.
      — I mam nadzieję, że nie masz klaustrofobii.

      soph

      Usuń
  38. Nadzieja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Kiedy tylko zobaczyła, że Carter szuka telefonu po wszystkich możliwych kieszeniach wiedziała, że ich szanse są coraz mniejsze. Czy trzeba było panikować? Nie. Czy Sophia panikowała? Może odrobinę. Nie miała żadnego uzasadnionego powodu na swoje obawy. Gdzieś na chwilę może przemknęło jej przez myśl, że jest tu z człowiekiem, który prawie zatłukł innego w klubie, a potem… Potem to zniknęło. Przecież jeździła z nim prawie każdego dnia od jakichś dwóch tygodni. Wsiadła mu ufnie do auta pierwszego dnia. Przyjmowała bez marudzenia kawę i rogaliki, które jej przynosił. Gdyby chciał coś zrobić, to zrobiłby już dawno, nie?
    — Super. — Westchnęła. Może trochę zbyt sarkastycznie, jak na sytuację przystało. Wciągnęła powietrze przez nos, a potem powoli wypuściła je ustami. — To dobrze, ja nie wiem czy mam. Chyba nie, ale zobaczymy.
    Bywała w tym schowku tysiące razy, ale drzwi zawsze były otwarte, a poza tym… Nie właziła w ciasne pomieszczenia. I ciemne. Jakoś za nimi nie przepadała, ale tutaj nie miała wyjścia. Trzeba było to zrobić, więc to robiła. Żarówka głupio migała nad ich głowami, jakby chciała im dać znać, że zaraz skończy się ich jedyne źródło światła. Marnego zresztą i tak.
    — Szczerze? To może potrwać. Carol nie rusza się z recepcji i nawet gdybyśmy krzyczeli to nas nie usłyszy. — Carol słuchała radia i wiadomości, głośniej niż trzeba było, bo jak mówiła czasem musi zagłuszyć jazgot psów i kotów. I grała w pasjansa na komputerze, gdy uwinęła się ze swoimi obowiązkami, więc pochłonięta grą w ogóle by nie zwróciła uwagi na to, że ich nie ma. Wolontariusze byli zajęci, technik i weterynarz byli w kompletnie innej części budynku. Zapewne dopiero w godzinie karmienia mogli się spodziewać, że ktoś tędy będzie przechodził, a schowek zawsze był otwarty i może to ich uratuje. Ale do karmienia były jeszcze, chyba, dwie godziny. Sophia już nie pamiętała, a nie miała zegarka. Zdjęła go przed przyjściem tutaj, bo za bardzo wżynał się w skórę, a gdy luzowała zapięcie to zjeżdżał z nadgarstka.
    — Przepraszam? Rozprasza cię pracownica? — Uniosła brew i przymrużyła nieco oczy. Nie zakładała, że chodzi o nią. — Hm, Violet dziś nie ma. Nie może cię rozpraszać.
    Violet robiła do niego maślane oczy z daleka. Sophia tego nawet nie komentowała, ale widziała, jak parę razy rozmawiali. Nie wtrącała się. Nie jej sprawa, nie? A potem dodał, że ona będzie winna i poczuła, jak palą ją policzki. Przygryzła policzek od środka i gdzieś na moment powędrowała wzrokiem.
    — Nie wiem o co ci chodzi. Ja nic nie robię. — Odparła broniąc się i nie ustępując. Jeszcze czego, aby brała winę na siebie! Mimo to uśmiech próbował się wkraść jej na twarz, a chociaż próbowała to nie mogła go w pełni zatrzymać. Pochyliła głowę delikatnie do przodu. Tylko po to, aby włosy opadły jej na twarz i ukryły te żenująco różowe policzki.
    Sweterek nagle zaczął grzać bardziej niż przedtem, a chociaż pierwszym odruchem dziewczyny było, aby go zdjąć to powstrzymała się. Przynajmniej jeszcze chwilowo.
    — Celowo? Daj spokój, każdemu może się zdarzyć. — Powiedziała i w końcu na niego spojrzała. Ale rozumiała skąd się w nim to brało. Był tutaj z początku „tym obcym”. Facetem, który marudził i nie chciał tu być i podkreślał to na każdym kroku. O ich „sprzeczce” pierwszego dnia zrobiło się wśród pracowników i wolontariuszy głośno. Idealny temat przy kawie, nie? — To był wypadek. A jeśli zamknięcie w ciasnym pomieszczeniu to twoja idea romantyzmu, to musimy nad tym popracować. Widzę w tym potencjał, ale… nie między puszkami z jedzeniem, ręcznikiem papierowym i płynem do sprzątania.
    Lekko się zaśmiała. Bo w innej scenerii to faktycznie mogłoby wyjść dość… romantycznie, jak to określił. Wyobraźnia działała jej na wysokich obrotach. Można byłoby i tu wykombinować coś miłego. Sama atmosfera czasem wystarczyła bardziej niż sceneria, a Sophia zdecydowanie zaczynała się oddalać w swoich myślach i wyobrażeniach o tym, jak to można byłoby ulepszyć. Chyba spaliłaby się ze wstydu, gdyby na sekundę chociaż miał wgląd prosto w jej myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opierała się lekko o metalową szafkę za sobą. Ostrożnie, bo jeden niewłaściwy ruch mógłby sprawić, że wszystko co na niej stało poleci, a jakoś nie uśmiechało się jej, aby dostać po głowie ciężkimi ważącymi półtora kilograma puszkami z kawałkami mięsa.
      Było tu za ciasno. Za ciepło. Zbyt intymnie. Kiedy Carter się poruszał to zaczepiał ją mimowolnie, a Sophia mogła tylko stać i nie reagować. Udawać, że ma wszystko pod kontrolą.
      — Jezu, jaka z ciebie panikara — westchnęła i odsunęła się od szafki. Przewróciła oczami i zadarła głowę, aby mu spojrzeć w twarz. — Powiedział ci już ktoś, że dużo gadasz, jak się stresujesz?
      Spoglądała wyczekująco. Absolutnie go nie wyśmiewała. Jeszcze nie.
      — I hm… posłanka? — Delikatnie przygryzła dolną wargę, aby się nie roześmiać. Wielki, dorosły facet, który na pierwszy rzut oka wydawał się niebezpieczny (i jak się okazuje był, ale nie o to teraz chodzi) używający słowa „posłanka” ją zwyczajnie rozbawił. — Dawaj te posłanka. Chcę usiąść.
      Sophia, która jeszcze chwilę temu chowała się za włosami teraz patrzyła mu prosto w oczy. Ciemne, brązowe. Przypominały jej płynną czekoladę, którą pijała w zimowym okresie. Gorzką, ale z wrzuconymi do niej mlecznymi kawałkami, które przełamywały gorzki smak. Spoglądała w nie dłużej niż było to konieczne.
      — Wyluzuj, nie wywalę cię. Nie mam aż takiej władzy, ale to miłe, że tak myślisz.

      soph

      Usuń
  39. Sophia milczała, kiedy coś zaczynało ją przerastać, a sytuacja robiła się niekomfortowa. Niekoniecznie przez kogoś innego, a przez nią samą. Chwilami nie funkcjonowała w społeczeństwie tak, jakby tego można było od dorosłej dziewczyny oczekiwać. Wolała ciche i spokojne miejsca, lepiej odnajdowała się w swoim własnym towarzystwie, ale też nie stało jej nic na przeszkodzie, aby zarządzać grupą wolontariuszy i rozstać dorosłego faceta po kątach, który spokojnie to ją mógłby po nich rozstawiać. Przy Carterze czuła się naprawdę dobrze, co było dla niej kompletnym zaskoczeniem. Carter był przeciwieństwem tego, czego Sophia szukała w znajomych. Należał do innego świata. Takiego, którego nie znała i którego poznawać nie chciała. Wieczne imprezy, groźne sytuacje to były tylko małe urywki, które tak naprawdę znała z internetu. Bo oczywiście, że w przeciągu tych tygodni trochę pomyszkowała w internecie. Brała wszystko z przymrużeniem oka, ale choćby patrząc na jego Instagram widziała, że mają zupełnie inny styl życia. I zaobserwowała go. Kompletnie nie wiedziała, dlaczego. Pomagało jej trochę to, że tak naprawdę tonęła w ilości jego obserwatorów. Miał ich kilkanaście milionów i pewnie nie miał czasu ani ochoty na to, aby sprawdzać każdą nową osobę, która mu dała follow. Przewagę miała też nad tym, że była na tym koncie kompletnie anonimowa.
    — Pierwszą randkę, hmm. — Wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała, gdy tak na niego spoglądała.
    Sama już nie wiedziała, czy Carter mówił poważnie czy to tylko stres przez niego przemawiał. Jej też zdarzało się mówić głupoty, kiedy stres łapał za gardło. Najczęściej wtedy jednak milczała, aby zaoszczędzić sobie wstydu. Ale kiedy tak mówił to… Zaczynała lubić go coraz bardziej.
    — To jakie miejsce byłoby gorsze od tego na pierwszą randkę? Jeśli to byłaby randka.
    Bywały też momenty, kiedy Soph brała na siebie rolę tej odważniejszej, a teraz czuła ciężką do opisania chęć, aby mu trochę zacząć dogryzać. Nie z wredoty, bo przecież taka nie była. Raczej… Sama nie wiedziała, ale wyglądał uroczo, kiedy się tak mieszał i próbował ją zmusić, aby zapomniała, że cokolwiek mówił. Jasne, nie tak szybko. Najpierw chciała poznać te kiepskie miejsca na randki, a potem się ewentualnie zastanowi, czy mu odpuści.
    Skrzyżowała ręce pod piesiami i spoglądała na niego z lekkim rozbawieniem. Po chwili jednak opierała lewy łokieć o wnętrze prawej dłoni, a kciuk lewej trzymała przy ustach. Jakby ten gest miał ją powstrzymać przed dalszym rozbawieniem. Przynajmniej pozwolił jej zapomnieć o tym, że przed chwilą się rumieniła, kiedy powiedział, że go rozprasza. I w tej samej chwili, jak na zawołanie policzki ją znów piekły, ale nie była pewna, czy naprawdę się rumieni czy to tylko podskórne uczucie, które zewnątrz widoczne nie jest.
    — Będę dzięki temu wygrać zawsze w dwie prawdy i kłamstwo. — Odpowiedziała. Bo kto jej w to uwierzy? Tak, Sophia mogła obracać się w towarzystwie celebrytów i tak znała ich trochę. Ale nie, nie spędzała z nimi czasu. Jej towarzystwo było… Bardziej przy ziemi, jeśli mogła tak powiedzieć. — Oryginalne doświadczenie. Nie wiem, czy dla nas obu czy tylko dla mnie. Utknąłeś już z kimś gdzieś?
    Zapytałaby się „i jak się to skończyło”, ale nie była pewna, czy chce znać odpowiedź. Zatrzymała to więc na, być może, inny czas.
    — Ty. Panikujesz i gadasz. To w porządku, ale… Mam wrażenie, że wypowiedziałeś teraz więcej słów niż rano. — Zaśmiała się. Przywitali się, jak zwykle i droga minęła im raczej w ciszy. Leciała tylko muzyka, a na miejscu każde zajęło się swoimi obowiązkami. — Wyluzuj, serio. Albo nie! Jesteś całkiem… uroczy, kiedy tak się miotasz.
    Sophia próbowała mu zejść z drogi, ale nie mogła nigdzie usunąć się w cień. Miejsca było tu mało, a zrobiło się jeszcze mniej, kiedy Carter rozłożył legowiska. Nowe i wyglądały na faktycznie wygodne, a skoro spędzą tu trochę czasu to naprawdę równie dobrze mogli posadzić na nich tyłki. Przynajmniej im nie zmarzną od betonu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Okej, muszę przyznać. Urządzanie wyszło ci naprawdę nieźle. — Pochwaliła. — Będzie w takim razie tylko chill, bez netflixa.
      Palnęła, niekoniecznie zastanawiając się nad drugim znaczeniem tych słów. Bo czasami Sophia najpierw mówiła, a potem dopiero myślała, ale jeszcze jej nie kliknęło w głowie, co powiedziała.
      — Mhm, jestem całkiem niezła. Wiesz, miesiące morderczych treningów i takie tam — mruknęła z lekkim przekąsem. Może nie miesiące i nie mordercze, ale zapamiętała z nich coś więcej niż chłodną ławkę w szatni.
      Sophia przecisnęła się obok niego, aby dojść do tej wyznaczonej strefy VIP, o której wspomniał.
      — Zrobisz mi w takim razie przyjemność i siądziesz w tym VIP’owskim miejscu ze mną? — Zapytała, zanim faktycznie usiadła tam, gdzie może jej nie kazał, ale zasugerował. Legowiska faktycznie okazały się wygodne. Nawet bardziej niż się Sophia spodziewała.

      soph

      Usuń
  40. Sophia nie brała pod uwagę, że spędzi wczesne południe zamknięta w schowku, ale było zaskakująco miło. I o wiele lepiej niż gdyby utknęła tutaj sama. Potrafiłaby się wtedy nakręcić, chociaż przecież na zewnątrz był dzień, a ośrodek był pełen ludzi, którzy za jakiś czas by ją znaleźli.
    — Opera nie jest taka zła. — Mruknęła, niespodziewanie dla samej siebie lekko szturchając go w bok. Nie była wielką fanką, ale nie odmawiała też wyjścia. Jak o tym wspomniał to dawno nie była i może nadeszła pora, aby się wybrała. — Ale komisariat brzmi faktycznie kiepsko, chociaż… zależy za co tam się jest. Na koniec mogłaby z tego wyjść niezła historia.
    O takich „randkach” czytała raczej w swoich książkach, a nie przeżywała na żywo. I może lepiej, aby pewne rzeczy pozostały fikcją.
    — A co powiesz na myjnię samochodową? — Mruknęła i wzdrygnęła się, gdy nieciekawe wspomnienie ją przeszyło. — Wybrał niebieską pianę, bo lubię ten kolor. To dopiero romantyczne, co?
    Skrzywiła się, choć było to raczej teraz śmieszne. Wtedy kompletnie nie wiedziała, jak ma zareagować ani czy uda się jej z tego wyplątać. Ostatecznie nie udało, a to było pierwsze i ostatnie spotkanie. A można było się spodziewać, że chłopaki z prywatnego liceum potrafią wysilić się na coś lepszego niż myjnia i McDonald w drodze powrotnej.
    Sweterek miał niewielki dekolt. Nie lubiła pokazywać zbyt wiele, a kiedy już to robiła to przy ciekawszych okazjach niż bycie w schronisku i zawsze starała się, aby nie było to wulgarne, a zahaczało o delikatny flirt i trzymało dalej fason. Nie zwróciła do końca uwagi na to, że jego wzrok zjeżdża trochę niżej. A może zwróciła, ale nie chciała tego po sobie dać poznać i dlatego na moment odwróciła głowę w inną stronę.
    Sophia przymrużyła lekko oczy, zaczynał ją coraz bardziej ciekawić.
    — Dlaczego nie? — Zapytała. Mogła się domyślać, ale jej domysły często były dalekie od prawdy. — Za bardzo… Drastyczne rzeczy się tam działy? — Kąciki jej ust lekko się uniosły, ale jakoś wątpiła, że zamknięty w ciasnych pomieszczeniach robił rzeczy, które wzbudzały niepokój. Prędzej inne odczucia, o których Sophia zdecydowanie nie powinna była myśleć. Był tu wolontariuszem. Facetem z wyrokiem. Niebezpiecznym. Groźnym. Nie dla niej. Nawet jeśli ją fascynował to ta relacja nie mogła rozwinąć się w coś, czego nie da się kontrolować. — Ukradłeś walizkę? — Ta wizja sprawiła, że mimowolnie się roześmiała i chociaż chciała to nie potrafiła wymyślić żadnego sensownego powodu, dlaczego akurat miał cudzą walizkę.
    Przesunęła się trochę na psim materacu, aby zrobić mu więcej miejsca. Podciągnęła też kolana do piersi i objęła lekko nogi, oparła się brodą na moment o kolana. Wpatrywała w nijaki punkt przed sobą. Odrzucając od siebie to, że gdy usiadł to dotykał jej ramienia, a zapach silnych perfum ją odurzał. Przełknęła powoli ślinę, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Nie pomogło.
    — Hmm? — Mruknęła cicho. Przez moment była skupiona na swoich dziwnych myślach, że nie od razu zorientowała się, co powiedział i do czego dążył. Dopiero po dłuższej chwili do niej dotarło. — Och… Przepraszam. — Przesuwała dłońmi po łydkach, speszona i zirytowana tym, że nie myślała co mówi.
    — Planujesz kolejne randki? — Rzuciła to tak, jakby faktycznie rozważała, że utknięcie w schowku to randka. To było niedorzeczne, aby w ogóle szli na jakąkolwiek randkę. To po pierwsze, a po drugie… To nie był jej świat. Nie ważne, jak bardzo mogła się czuć zafascynowana nie mogła sobie pozwolić na coś więcej niż niezobowiązujący flirt, który skończy się, gdy Carter wróci do swojego życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Randki w schowku nie są moją specjalnością. Właściwie, to moja pierwsza. — Rzuciła zaczepnym tonem. Mogła z nim pożartować, chociaż doskonale wiedziała, że to się źle skończy. Przywiązywała się zbyt szybko. Wyobrażała sobie rzeczy, które nigdy się nie wydarzą, a potem kończyła ze złamanym sercem. Bezpieczniej było trzymać dystans, choć Sophia nie chciała być wobec niego chłodna. — Wiesz, jak na moje to daleko ci do idioty. W schowku czy poza nim.
      Westchnęła ciężko i przewróciła oczami.
      — Wiedziałam, żeby tego nie mówić. — Mruknęła. Podniosła głowę, aby ją odchylić do tyłu. Jakby szukała w suficie jakiejś magicznej odpowiedzi. — Będziesz mnie o to męczył, dopóki nie powtórzę? Uroczy. Jak. Się. Miotasz. Zadowolony?
      Spojrzała na Cartera, chociaż czuła, że to może być błąd. I to był błąd, bo nawet w tym marnym świetle, które migało im nad głowami doskonale widziała głębię brązu oczu. Teraz wesołych i iskrzących. Zupełnie innych od tych, które spoglądały na nią pierwszego dnia.
      Zupełnie odruchowo sięgnęła do szyi, gdzie zawieszony miała złoty łańcuszek z motylkiem. Obracała zawieszkę w palcach, jakby próbowała się wyciszyć.
      Carter… Carter wzbudzał w niej bardzo wiele odczuć, których nie rozumiała. Dziwnych i pokręconych. Był przystojny, ale niedostępny. Nie dla niej. Powinna się była tego trzymać.
      — Mogę się zamknąć. — Ale wydaje mi się, że tego nie chcesz. Gdyby była ciut odważniejsza to powiedziałaby to na głos. — Wiesz… możesz być uroczy i twardym skurwielem jednocześnie. — Parsknęła. Przekleństwa do niej nie pasowały i choć się zdarzało, to zawsze czuła się dziwnie, gdy opuszczały jej usta. — Nie martw się. Nikomu o tym nie powiem. Co dzieje się w schowku zostaje między nami.

      soph

      Usuń
  41. — Okej, zapamiętam. Komisariat to zły wybór.
    Parsknęła krótkim śmiechem, bo faktycznie może to lepiej wyglądało w książkach. Nie miała doświadczenia z policją w tym sensie. Tak, była przesłuchiwana po wypadku, w którym zginęła jej mama, ale to odbywało się w zupełnie innych warunkach. Nikt nad nią nie wisiał, a Sophia siedziała w komforcie apartamentu. Trochę aż za dobrze pamiętała tamten dzień. Nie wiedziała, dlaczego o tym akurat teraz pomyślała. Zupełnie odruchowo spojrzała na prawe przedramię i nakryła je drugą dłonią, jakby chciała ukryć bliznę po tamtym dniu nie przed nim, a przed samą sobą. Tylko na parę chwil Sophia się wyłączyła. Na co dzień o tym nawet nie myślała. Łapało ją to niespodziewanie, jak teraz. Czasem wystarczyło jedno słowo, aby zgubiła się w swojej głowie. Naciągnęła rękawy swetra na ręce, chociaż było jej ciepło. Zbyt ciepło, jak na to, że na zewnątrz wciąż lało i w rzeczywistości w schowku panował chłód.
    — A skąd pomysł, że będę cię gdziekolwiek zapraszać? — Rzuciła zaczepnym tonem. Lekko prowokującym. — Psujesz mi plany. Planowałam już wspaniały wypad do opery, a wcześniej pokaz niemych filmów. Czarnobiałych. — Mrugnęła do niego. To na pewno nie były randki w jego stylu. W zasadzie w jej też nie. Obie opcje by przeszły, ale na pierwszą zdecydowanie przydałoby się coś lepszego. Bardziej ekscytującego.
    Sophia szczerze się roześmiała, kiedy zrobił ten gest, bo cholera, ale trafił.
    — Odpowiedź na wszystko brzmi tak. — Mówiła jeszcze zanosząc się chwilę od śmiechu. — Ale mieliśmy siedemnaście lat i on dopiero odebrał prawko. I nie zrobił tego z taką profesjonalną wprawą, jak ty — dodała z może nieco zadziornym uśmiechem.
    — Nie, kazał mi siedzieć w aucie, abym mogła oglądać pianę na szybach. — Wyjaśniła. Trochę się wykręcając, bo niezbyt wiedziała o jakiej scenie mówił. Oglądała ten film przypadkiem i nieszczególnie zafascynowana, ale temat kojarzyła i chyba mogła się domyślić o co chodziło.
    Powoli wyprostowała nogi przed siebie, a dłonie ułożyła n udach. Nie wiedząc, co ma z nimi zrobić. Gdzie je podziać. Jak siedzieć. Z każdej strony miała wrażenie, że go czuje. W zasadzie to niemal się stykali ciałami, gdy siedział tak obok niej, a to sprawiało, że Sophia traciła jakikolwiek grunt pod nogami. Gubiła się w tych wszystkich żartach. Pozwalała sobie na więcej, a nie mogła przecież. Wystarczyło na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że nie pasuje do Cartera. Nawet na koleżankę. Bo niby czym więcej miałabyś być?
    Spojrzała na niego w chwili, kiedy odchylił głowę i zamknął oczy. Wykorzystując moment, że nie widzi, jak się gapi. I gapiła, bo jeszcze przez chwilę mogła.
    — Mniej uroczymi, hm… Mam nawyk wybierania tych złych. — Zdradziła. Wzruszyła lekko ramionami. Taka była prawda. Lucas był wspaniały i odpowiedni dla niej, ale nie był tym jedynym. Nico… Nico ją rozpalał od środka. Wyciągnął z niej coś, czego nawet nie wiedziała, że ma. Intrygował i być może fakt, że znali się od zawsze również zadziałał, ale on również nie był tym jedynym. Za to na Cartera w ogóle nie powinna była patrzeć w tych kategoriach.
    Spoglądała na niego z ciekawością, którą w niej rozbudził. Nie tylko historią z walizką, której małe szczegóły ją rozbawiły, ale i windą. Przymrużyła lekko oczy, chcąc wiedzieć więcej i jednocześnie próbując się powstrzymać przed kolejnymi pytaniami, bo niby do czego to miało prowadzić?
    — Nie powiedziałam, że gadasz za dużo. Tylko, że dużo mówisz. Subtelna różnica. — Zauważyła. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy. Chwilę dłużej zatrzymując się w okolicy ust, zanim wróciła do jego oczu. — No dawaj, kto poza mną usłyszy? Zresztą… wcale nie jestem taką przykładną obywatelką. Przykładne obywatelki nie gubią bielizny na siłowni. — Wypaliła szybciej zanim mózg zadziałał. Opowiadała mu o nagraniu, a Soph nie wiedziała, czy go szukał w necie. Było aż zbyt łatwo dostępne. Znał jej nazwisko, więc łatwo byłoby mu to znaleźć. — Chyba powinnam się zamknąć. Za bardzo rozwiązuje mi się język.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła głębszy oddech i wbiła wzrok przed siebie. Aby uciec od jego spojrzenia i tego, co mogłaby tam w nim znaleźć. Rozbawienie, współczucie czy kompletną żenadę, że nie potrafiła wytrzymać, aż dojadą do domu? Albo wszystko na raz.
      — Mogę cię tak zapisać w telefonie, jeśli chcesz — rzuciła, aby trochę odsunąć temat od siebie i wrócić z powrotem do niego. Zdawało się, że tak będzie bezpieczniej.
      Niezauważalny dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie, kiedy Carter się pochylił. Był na tyle blisko, że czuła od niego kawę, którą piła razem z nim może godzinę temu w pokoju socjalnym. Ciszę, która zapadła miała wrażenie, że przerywało tylko irytująco głośno trzepoczące w jej piersi serce.
      — Chciałeś… Chciałeś trzymać się wersji, że jesteś twardy — powiedziała powoli i znacznie ciszej — myślałam, że nie chcesz, aby inni wiedzieli, że potrafisz być uroczy.
      Nie odsunęła się, ale też nie przybliżyła. Wpatrywała się w jego ciemne oczy, których nie mogła teraz rozgryźć i nie starała się. Czekała na… Nie wiedziała na co, ale na coś. Ale równie dobrze nic nie musiało się wydarzyć.

      soph

      Usuń
  42. — Tego nie powiedziałam, a reszta zależy od tego, gdzie chciałbyś mnie zaprosić. — Odpowiedziała. Przymrużyła lekko oczy, początkowo chcąc uciec od niego spojrzeniem, ale tego nie zrobiła. Pokonała swoje zawstydzenie, które pojawiło się na moment. Przecież to był tylko niewinny flirt, prawda? Nieprowadzący donikąd. Powtarzała to sobie, bo inaczej by zwariowała. Zbyt szybko by się zaangażowała w coś, co nie miało racji bytu.
    — Nie zamknęłam cię w schowku. Jeśli już… to ty to zrobiłeś. Wziąłeś zły klucz i zamknąłeś drzwi. Może faktycznie zrobiłeś to celowo. — Zastanowiła się na głos. Próbowała ukryć zażenowanie jej historią z siłowni i tym, jak bez zastanowienia wypaliła, co tam zgubiła. Można uznać, że podobnie, jak Carter zaczęła zbyt wiele mówić. Zdecydowanie rozplątał się jej język. Nie była pewna, czy to po prostu jego obecność czy może ciasny schowek i półmrok.
    Przechyliła lekko głowę na bok. Zaciekawiona, co jeszcze o niej sobie myślał.
    — Zobaczyłeś laskę w sweterku i pomyślałeś, że Boże, jaka nudziara? — Zaśmiała się. Chociaż Sophia wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby tak właśnie było. I Carter wcale nie byłby daleki od prawdy. Sophia była nudna. Miała parę ekscytujących momentów w życiu, ale przede wszystkim prowadziła dość spokojną codzienność, która od jakiegoś czasu wyglądała identyczne. Każdy dzień był podobny do siebie, a ona nie robiła nic szalonego.
    Uniosła lekko brew, gdy wspomniał, że i on padł „ofiarą” nagrania. Parsknęła krótko śmiechem, ale chyba nie zamierzała szukać tego online. Jeszcze nie była pewna, bo co prawda lubiła dowiadywać się rzeczy, ale może niektóre lepiej było sobie darować? Tak, jak na przykład mogłaby odpuścić filmik z klubu, ale Victoria się uparła, aby jej pokazać, a teraz Sophia siedziała z tym samym człowiekiem na podłodze w schowku. I nie czuła strachu, a dziwne przyciąganie, którego nie potrafiła wytłumaczyć sama przed sobą. Było w nim coś, co sprawiało, że nie potrafiła odwrócić wzroku. Denerwowała się przy nim, a jednocześnie chyba dość dobrze maskowała te uczucia. Nie była pewna, a jeśli nie… No to trudno, prawda? Zrobiła z siebie już i tak dość idiotkę, więc kolejny raz jej bardziej, raczej, nie zaszkodzi.
    — Z przymrużeniem oka złych. Takich, którzy… nie pasują do tego, co reprezentuje moja rodzina. Albo może co ja całe życie sobą reprezentowałam, bo gdyby moja starsza siostra przyprowadziła do domu faceta, który leje się zawodowo to nikt nie zwróciłby uwagi. — Westchnęła z lekką irytacją w głosie. Była tam pewna niesprawiedliwość. Po Imogen pewnych rzeczy się spodziewali. Nikt jej nie przepytywał i nie sprawiał, że czuje, jakby robiła coś źle. — Ale kiedy ja to zrobiłam to cały świat się walił i wszyscy byli niezadowoleni, bo „Sophia reprezentuje pewien poziom, a on go zaniża”. Mimo, że mój ojciec zna go całe życie i przyjaźni się z jego rodzicami. To wciąż, to nie była odpowiednia partia dla słodkiej, delikatnej Sophii, która sobie nie poradzi z kimś takim. — Dokończyła. I najgorsze, że mieli rację. Nie poradziła sobie z tym, jaki Nico jest. Nie dopasowali się do siebie, nie potrafili się zrozumieć. Przeskoczyć przez pewne… rzeczy, których żadne nie potrafiło w sobie zmienić i również nie chciało, a choć Sophia wierzyła, że można zmieniać się dla ludzi, których się kocha to być może ich uczucie nie było tak silne, jak im się mogło zdawać.
    Wbiła wzrok w swoje dłonie, które trzymała teraz na kolanach. Zastukała lekko o nie paznokciami. Kompletnie nie wiedziała, co ma począć z rękami ani jak zareagować na to wszystko, co się wokół niej działo.
    — Nie będę kłamać. To było… miłe, aby odejść od znajomych rzeczy. Przerażające i krępujące, ale kiedy trochę się buntowałam to to było dobre uczucie.
    Uśmiechnęła się lekko, jakby wspominała tamte chwile. Potem jednak wróciła do tego co znajome, bo nie zniosła presji, bo nie potrafiła się z tego życia wyrwać na dobre. I może wcale nie musiała na zawsze z niego uciekać, prawda? Może faktycznie Sophia potrzebowała tylko czasem luźnej odskoczni, aby potem wrócić do tego co „prawidłowe”. Sama już nie wiedziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia zdawała sobie sprawę, że Carter nie należy do tych grzecznych facetów. I nawet nie chodziło o tamto wydarzenie w klubie. Sposób jego bycia mówił sam za siebie. I nie było w tym nic złego, nie wszyscy musieli przecież być tymi do bólu grzecznymi ludźmi, prawda? Brunetka nie chciała też się zagłębiać, jakoś bardziej w to, co robi w czasie wolnym. Im wiedziała więcej, tym z jakiegoś nieuzasadnionego powodu do niego lgnęła, a nie mogła tego robić.
      — Ach, tak. Jeszcze straciłbyś te wszystkie dziewczyny, które lecą na złych chłopców i rozcięte wargi. Co ty byś wtedy począł? — Mruknęła z przekąsem w głosie. Sophia lekko drgnęła, kiedy znów się nachylił. Miała wrażenie, że robi to specjalnie, aby sprawdzić jej reakcję. Zobaczyć, jak ona reaguje i czy sama posunie się o krok dalej. — Wiesz… najlepsze jest połączenie bycia wrażliwym i twardym. Nie mogę mówić za wszystkie dziewczyny, ale… skoro mówimy o nas, to takie combo to najlepsze co może być. — Kąciki jej ust uniosły się nieco w górę, a wzrok dalej błądził po jego twarzy. Teraz zdawało się jej, że Carter jest połączeniem jednego i drugiego, a to było niebezpieczne połączenie, od którego Sophia powinna była trzymać się z daleka.
      Odsunęła się lekko, kiedy zadał pytanie. Wzięła nieco głębszy wdech, a jej spojrzenie powędrowało w stronę drzwi.
      — Było poważne. — Przytaknęła, a po chwili na niego spojrzała. Zastanawiała się, jak wiele może powiedzieć i w jaki sposób, aby nie wyjść na gorszą niż była w rzeczywistości. — Ja chciałam więcej niż był w stanie mi dać. Chciałam… odpowiedzi i deklaracji, a jemu to nie było potrzebne. Tylko to co jest tu i teraz. Pokomplikowało się, ponieważ… moja wtedy przyjaciółka się w nim zakochała. I ja również. Wiem, jak źle to brzmi.
      Urwała na moment. Potrzebując chwili, aby pozbierać myśli.
      — Przypominało to nieustanny pościg, wiesz? Kiedy myślałam, że już go mam to mi się wymykał. I na odwrót, ja też przed nim uciekałam. Padło parę poważnych wyznań, ale… Skończyło się złamanym sercem. Nie wiem, czy dalej to przeżywa albo czy w ogóle się tym przejął.
      Wzruszyła lekko ramionami, choć nie mówiła o tym łatwo. Jednak mimo wszystko to był zamknięty temat. Coś co trochę kuło, kiedy o tym myślała, ale nie zajmowało jej już całej głowy.
      — Nigdy nie było odpowiedniego momentu, aby z tego było coś więcej niż nie wiem, ukradzione momenty, kiedy nikt nie widzi? Posypało się, jak ten filmik wyciekł. I chyba tak miało być. Ani ja nie byłam dla niego odpowiednia, ani on dla mnie.

      soph

      Usuń
  43. — W porządku, przejrzałeś mnie.
    Miała w oczach wesołe iskierki, kiedy mówiła. Niby brzmiała na poważną, jakby każde jej słowo było szczerą prawdą. O aż takie kombinowanie by siebie nie posądzała, ale może należało mieć w sobie więcej wiary?
    — Specjalnie położyłam zły klucz, żebyśmy tutaj utknęli. Na posłankach. Nie mogłam się powstrzymać, wiesz? — Westchnęła niby to rozmarzonym tonem. Ale to też nie do końca było kłamstwo, a Sophii całkiem odpowiadało, że utknęła tutaj razem z nim. Kompletnie nie spodziewała się, że coś takiego może się wydarzyć. W żadnym scenariuszu nie brała pod uwagę tego, że mogą znaleźć się w takiej sytuacji. I że będą mogli porozmawiać, a chociaż chwilami ją krępował, patrzył w trochę wyzywający, a nawet dwuznaczny sposób i pachniał obłędnie, to niczego nie żałowała. Mogła potem ewentualnie żałować, choć nie spodziewała się, że będzie miała czego. To, że tu siedzieli jeszcze nie musiało niczego oznaczać, prawda? Co najwyżej, że poznają się trochę lepiej.
    — To co jeszcze sobie pomyślałeś, kiedy się poznaliśmy? — Zapytała. Skoro byli już przy tym temacie to zamierzała z niego wyciągnąć wszystko i jeszcze więcej. Tyle, ile będzie możliwe. Sophia była go szczerze ciekawa, ale nie tylko tego, jaki był na co dzień, ale i co siedziało mu w głowie, kiedy był z nią. Czasem przeszło jej przez myśl, czy nie ma jej za irytującą laskę, a zdawała sobie sprawę, że czasem potrafi taka być. Narzucać się za bardzo i nie wyczuć, kiedy należy się odsunąć. Jak teraz, bo dzieliła ich niewielka odległość, którą należało zwiększyć, ale jakoś się do tego nie spieszyli.
    — Okej, przyznaję. Siłownia nie była takim przypadkiem, ale nie chciałam ich zgubić. Planowałam wyjść z całą garderobą. — Zaśmiała się. Było to trochę komiczne. Potrafiła się z tego już śmiać, a nie przeżywać, jakby to było najgorsze co spotkało ją w życiu.
    — Wydaje mi się, że córka prezydenta miałaby większy wybór niż ja — mruknęła pod nosem. Niby narzuconych zasad nie było wiele, a ojciec… On miał luz, dopóki nie słuchał się Gwen, która potrafiła wpłynąć na niego. — Pewnie zabrzmię typowo, ale… naprawdę myślę, że jest taki przez swoją żonę. Dopóki ona się nie wtrąciła w moją relację, tata też się nie wtrącał. Może nawet… był szczęśliwy, że to był on? Ale to się skończyło, kiedy zaczęła się wtrącać.
    Potrafiła wpłynąć na wszystko. I Sophia rozumiała niejako niechęć Gwen do niej. Oscar ją zostawił dla Eliany. Zbudowali swoje szczęście na cudzym nieszczęściu. Ale minęło tyle lat, że mogłaby w końcu odpuścić.
    — Próbowałam tych przykładnych chłopaków. — Przyznała szczerze. Miała wrażenie, że ten schowek wyciąga z niej wszystkie sekrety i jeszcze więcej. Poniekąd chyba tak faktycznie było. — I trochę siebie znam, ale nie będę też z kimś tylko dlatego, że jest poprawny, kiedy ciągnie mnie w trochę innym kierunku.
    Gdyby tak było, zostałaby z Lucasem. Nie sięgałaby znowu po Nico, nie weszłaby znów w relację z nim. Gdzieś w środku wiedziała, że spokojny facet nie jest tym, czego potrzebuje i z kim będzie szczęśliwa. Potrzebowała kogoś, przy kim mogłaby poczuć, że żyje, a nie tylko egzystuje. Dreszczyk emocji. Trochę niebezpieczeństwa. Cokolwiek, aby nie czuć ciągle tego spokoju.
    Zatrzymała wzrok na jego oczach. Dostrzegała w nich więcej niż wypowiadał słowami, ale tym razem już nie próbowała tych uczuć nazwać. Wystarczyło, że czuła w środku, jakby chciał jej tym przekazać więcej. Na ten moment nie potrzebowała, aby każde jedno uczucie było nazwane.
    — Masz zamiar w jakiś sposób wykorzystać tę wiedzę? — Zagadnęła. Przesunęła wzrokiem po jego sylwetce. Ciemna bluza pasowała do niego, dobrze rozkładała się na ciele, podobnie, jak i spodnie. Mignęły jej przed oczami jego dłonie. Spore i pewnie ciepłe, ale to było już tylko jej podejrzenie. Zdawała sobie sprawę z tego co powiedziała. I dawno powinna już płonąć ze wstydu, a jedynie patrzyła na niego w sposób, który ciężko jej samej było określić.
    — Gdybym nie chciała, to bym tego nie powiedziała.
    Zdarzało się, że mówiła od rzeczy, ale nie tym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz Sophia doskonale wiedziała, co powiedziała i każde słowo mówiła z przekonaniem. Być może w głowie miała inną wersję Cartera. Było w nim coś groźnego, ale gdy o tym myślała to nie wyobrażała sobie faceta, który rzucał się z pięściami na innego. Sama nie wiedziała, co sobie wyobrażała, ale było to zaskakująco kuszące i wprawiające ją w niemałe osłupienie.
      — Cały pakiet, prawie, jakbym wygrała na loterii, co? — Rzuciła. Jakoś mu się udało wpasować idealnie w ten zestaw, co było dla niej samej zaskoczeniem. — Pewnie tego zaraz pożałuję, ale… To pociągające, kiedy faceci wiedzą, kiedy pokazać się od tej wrażliwej strony, a kiedy być bardziej… szorstkim i nieustępliwym.
      Zdradzała mu zdecydowanie zbyt wiele. Zmieszała się na moment i wbiła plecami w ścianę, a wzrok skierowała na drzwi. Włosy opadły jej samoistnie na twarz, za co teraz była wdzięczna. Czy ona mu właśnie powiedziała, że ją pociąga? Miała ochotę się zagrzebać pod workami suchej karmy, aby tylko zniknąć z powierzchni ziemi. Najlepiej, jak najszybciej.
      — Na początku nikt nie wiedział, na czym stoi. Potem on był z nią, ja próbowałam o nim zapomnieć, więc pojawił się Fabian. Ten z uczelni, ale to nie zadziałało. I to było ciągle takie… odchodzenie i wracanie. Ja przestawałam się odzywać, a potem on. I szarpaliśmy się tak miesiącami. — Westchnęła ciężko. Trwało to zdecydowanie zbyt długo, aż w końcu się rozpadło całkiem.
      — To już przeszłość. — Powiedziała takim tonem, jakby próbowała go zapewnić, że już o Nico nie myśli. — Wciąż czasami boli, ale nic się już nie zmieni. Pogodziłam się z tym. Już nie walczę, nie proszę się o uwagę. Odpuściłam. Kiedyś nie byłam zadowolona z tej decyzji, ale teraz wiem, że oboje dobrze postąpiliśmy. Nie krzywdzimy siebie nawzajem ani innych ludzi. Jesteśmy szczęśliwsi osobno niż razem.
      Sophia, gdy już trochę odrzuciła od siebie ten moment zawstydzenia spojrzała na Cartera. Uważnie i cierpliwie. Rozumiał ją. Tyle widziała po jego oczach, a nie po słowach. Zawsze twierdziła, że to właśnie one mówią najwięcej i teraz miała tego przykład.
      — Coś w tym jest. — Przytaknęła mu cicho. Poczuła dziwne i niejasne uczucie, aby sięgnąć po jego dłoń, która luźno opierał o udo. Niezauważalnie ruszyła swoją, ocierając się mocniej o jego ramię, ale nie sięgnęła po nią.
      Nie odważyła się. Nawet nie wiedziała, dlaczego chciałaby to zrobić. Jaki miałby być w tym sens. Więc trwała w tym dziwnym zawieszeniu i niepewności. Zerkając na niego spod rzęs z niejasnym spojrzeniem. Jakby może czegoś od niego chciała, ale jeszcze sama nie wiedziała czego.

      soph

      Usuń
  44. Sophia była tą rozmową naprawdę rozbawiona. Czuła się przy nim zaskakująco lekko, a słowa same cisnęły się jej na usta. Czasami szczerze nie myślała, kiedy się odzywała. Carterowi to najwyraźniej nie przeszkadzało, a wręcz go bawiła ta jej nieporadność w rozmowie, która raz po raz się przewijała. Ją w zasadzie także.
    — Będę musiała się bardziej wysilić przed następnym razem. Abyś zbyt łatwo się nie domyślił, że to tylko podstępek. — Pokręciła głową z niedowierzaniem. Sophia, kiedy go poznała nie sądziła, że chciałaby spędzić z nim dłuższy czas w zamkniętym pomieszczeniu. Zgodziła się na to, aby odwiózł ją do domu i wtedy w aucie również było dość miło, mimo, że przez większość czasu milczeli. Jednak te pół godziny w aucie w porównaniu z tu, co działo się tutaj było tak naprawdę niczym. Nie przeszkadzała im muzyka, odgłosy zewnątrz ani uciekający czas. Rozmawiali luźno i lekko, nawet, kiedy poruszali ciężkie tematy.
    Następnym razem? Czy ona już planowała następny raz, aby się zamknąć z nim w małej przestrzeni? Najwyraźniej tak i jak widać, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Niezbyt rozumiała co się z nią działo.
    Uniosła lekko brew, a potem mimowolnie się uśmiechnęła. Jakby nie potrafiła się przed tym powstrzymać. Był to uśmiech z rodzaju „nie wiem, jak przyjmować komplement, ale dziękuję”. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Jak przyjemne ciepło się rozlewa po jej ciele oraz coś jeszcze, jak coś ją bardziej popycha w jego stronę, mimo że Sophia nie zrobiła żadnego ruchu. Nawet nie drgnęła.
    — Ty również. — Wcale nie mówiła tego, aby zwrócić komplement. Było w jego uśmiechu coś magnetyzującego. Szczególnie, kiedy nie okruszał ust cynizmem, ale nawet kiedy bardziej przypominał grymas niż uśmiech było w nim coś przyciągającego, czego sensownie sobie wytłumaczyć nie potrafiła. — I ładne oczy.
    Jakoś już nie martwiła się tym, co może sobie pomyśleć. Czy uzna ją za jedną z tych dziewczyn, które za nim latają bez opamiętania. Nie mówiła mu też tego wszystkiego, aby coś osiągnąć czy zyskać. Uważała, że naprawę ma ładne oczy. Zauważyła to już pierwszego dnia, kiedy ciskał w nią ostrzami. Sophia miała wrażenie, że wtedy jego oczy przypominały bardziej burzę niż tę czekoladę, o której pomyślała niedawno, kiedy tutaj siedzieli.
    Przekrzywiła lekko głowę, pozwalając sobie na zawieszenie na nim spojrzenia na dłużej, W zasadzie to cały ten czas nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Zaledwie parę razy uciekła, gdzieś oczami w bok, kiedy za bardzo zaczynała się stresować lub palnęła jakąś głupotę.
    — Zacznę zaraz podejrzewać, że znasz mnie lepiej niż ci na to pozwalam. — Rzuciła. Miała taką listę. Może nie w wersji fizycznej, ale w głowie już owszem. Carter być może listy nie miał, ale powody, dla których ich dwójka nie powinna była się dogadać na pewno przeszły mu przez myśl. Choćby to, że trzymała się zasad, jak księgowa moralności. A to porównanie ją akurat rozbawiło. Miała tylko nadzieję, że nie przypominała z wyglądu księgowej, bo wtedy to chyba mogłaby załamać nad sobą ręce.
    — To jakiś przytyk do mnie i moich niepoprawnych wyborów co do facetów? — Rzuciła z lekko oskarżycielskim tonem, chociaż w rzeczywistości daleko jej było do obrażania się. Sophia to przecież właśnie robiła. Udawała, że święty spokój to jej konik, a potem lądowała w łóżku z kimś, kto dolewał jej do życia.
    Sophia z kolei tak nie uważała. Była gotowa przyznać się do swoich słabości, ale to jeszcze nie sprawiało, że przemawia przez nią jakakolwiek odwaga. Było to raczej stwierdzenie faktu, któremu zaprzeczyć nie mogła. Tak samo,
    — Wybierałam bezpieczną wersję przez długi czas. I nie była jakoś wybitnie szczęśliwa. — Przyznała. Problem polegał na tym, że nie była też szczęśliwa, kiedy wybierała tę „złą” wersję. Nie potrafiła jeszcze znaleźć tego złotego środka, który by ją uszczęśliwił, a nie nasycił tylko na chwilę.
    Sophia miała wrażenie, że granica między nimi już została przekroczona, ale jeszcze nie zrobili tego ostatecznego kroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Działa, jeśli odpowiem, że tak? — zapytała. Patrzyła na niego spod rzęs. Już bez uciekania wzrokiem w bok. Bez pokazywania mu, że się czegoś wstydzi. Sophia sama do końca nie wiedziała, co robi ani dlaczego, ale nie potrafiła przestać. — Hm, to jakie sygnały według ciebie ci wysyłam?
      Zapytała z autentyczną ciekawością w głowie oraz lekkim przekomarzaniem. Ona sama nie wiedziała, czy jakieś wysyłała czy może tylko nieumiejętnie z nim flirtuje, ale z jakiegoś powodu jest zbyt miły, aby ją ustawić do pionu. Jakby się nad tym zastanowić, to to nie miało sensu. Dwa różne światy, które łączyły tak naprawdę pieniądze i znane nazwisko, a choć Sophia potrafiłaby wymienić parę rzeczy, które ich dzieliły to zdawały się one być zbyt błahe, aby mogły mieć jakiś sens.
      — To chyba nieunikniona część życia, co? — Mruknęła cicho. Dostrzegła, jak oczy, które chwilę temu jeszcze błyszczały teraz trochę zgasły. — Tracić ludzi, poznawać nowych, popełniać błędy… Nawet, jeśli to wszystko naprawdę boli.
      Brzmiało to, jak marna wymówka, która miała niby pomóc w uporaniu się z cierpieniem, a tak naprawdę tylko bardziej raniła.
      — Nie wiem, jak ty, ale ja bym nic nie zmieniła. To pewnie egoistyczne, ale zrobiłabym wszystko dokładnie tak samo.

      soph

      Usuń
  45. Zauważyła, że kiedy pozwalał, aby rozbawienie przejmowało nad nim kontrolę to jego twarz traciła te ostre, niemal groźne rysy, które sugerowały, aby lepiej trzymać się od niego z daleka. Robiła się bardziej miękka i przystępna. Zbyt wiele czasu poświęciła na analizowanie tego, jak zmienia się jego mina, kiedy robią mu się zmarszczy wokół oczu.
    — Widzisz, nie zawsze gram fair. Lubię od czasu do czasu… wciągnąć się w grę bez większych zasad. Niczego więc nie obiecuję. — Zdradziła. Nie miała tak naprawdę pewności, czy z kimkolwiek innym potrafiłaby się tak wczuć w te gierki, które prowadziła z Nico. Może wchodziła już w jakąś z Carterem, ale jeszcze nie zdawała sobie z tego kompletnie sprawy.
    Chyba nigdy w całej swojej karierze tutaj, nie miała tak interesującego dnia. Większość z nich wyglądała identycznie, ale odkąd pojawił się Carter wnosił tu coś nowego. Nie był taki, jak reszta tych ludzi, którzy tu przychodzili i byli skazani na parę tygodni harówki. Z początku owszem, ale im bardziej go poznawała tym więcej różnic widziała. I były to dobre różnice. Takich, których chciało się wręcz trzymać i nie wypuszczać.
    — Mhm, jak mleczna czekolada.
    Miała zamiar coś jeszcze dodać, ale się powstrzymała, kiedy dostrzegła, jak coś co przypominało uśmiech, ale nie było nim do końca, znika z jego twarzy. Ten miękki wyraz twarzy zmienił się w coś, czego Sophia przedtem nie widziała. Powoli odwrócony wzrok, jakby nie chciał, aby dostrzegła coś więcej. Nie próbowała się wepchnąć w tę przestrzeń. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, zanim sama spojrzała w pustą przestrzeń przed siebie. Zapędziła się? Powiedziała coś nie tak? Czy może jednak pozwoliła sobie na zbyt wiele? Zacisnęła lekko zęby, błądząc wzrokiem po ciemnych drzwiach i szafkach. Mówiła zbyt dużo i pozwalała sobie na zbyt wiele. Może wchodziła na teren, który nie był jej. Pozwoliła sobie na to, aby się przy nim rozluźnić, aby na wierzch wyszła ta Soph, która bywała beztroska i lekka, która nie przejmowała się aż tak bardzo tym, co ludzie sobie pomyślą. Flirtowała bez jakiegokolwiek filtru, choć to nie było w jej wykonaniu aż tak oczywiste, jak chociażby u jej koleżanek, które potrafiły być znacznie bardziej figlarne w towarzystwie mężczyzn. Sophia miała na to swój własny sposób, który albo działał albo kompletnie odstraszał facetów. I teraz najwyraźniej stało się to drugie.
    Podświadomie wiedziała, że oni i ta rozmowa nie powinna się wydarzyć. Że w innej scenerii Sophia nie zwróciłaby na niego uwagi, a on na nią. Może przez chwilę, ale nie byłoby to nic więcej poza spojrzeniem. Może w klubie na imprezie, może jakby mijali się w jakimś hotelu na tym samym piętrze, ale ich drogi nie miały prawa się przejść. Sophia była ze świata, w którym rządziły prywatne szkoły, bale charytatywne, spotkania towarzyskie, które nic nie wnosiły do codzienności. Przyjęcia wypełnione bogatymi ludźmi, którzy nie akceptowali takich ludzi, jak Carter. Nie chodziło tylko o wyrok, ale o to kim był – raper, otaczający się wianuszkiem dziewczyn, kumplami i złotem. Zbyt ekstrawagancki, aby mógł wpasować się w towarzystwo. Zbyt wyróżniający się. Ona miała skrojone na miarę spódniczki, grzeczne komplety od Chanel.
    Tę ciężką stronę życia znała tak naprawdę tylko z opowieści i wiadomości. Mogła pomagać na swój sposób, udzielać się w różnych miejscach – po części, bo chciała, ale to również świetnie wyglądało na jej aplikacji do college’u i tego od niej wymagano. Udzielania się, pomagania, udawania, że zauważa tych biednych i poszkodowanych. Trochę to zgrzytało, kiedy wracała do luksusowego penthouse na piątej alei, a wakacje spędzała w luksusowych kurortach, gdzie donoszono jej mimozy i świeże kawałki owoców pokrojone w idealne kosteczki.
    Tym razem to ona poczuła się głupio. Bo Carter miał rację. Widziała coś, czego tak naprawdę nie znała. Tworzyła sobie obraz, który nie miał pewnie odbicia w rzeczywistości. I znowu może angażowała się bardziej niż powinna, a to była przecież tylko rozmowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przepraszam. — Szepnęła cicho, bardziej jak do pustego pomieszczenia, w którym siedzieli niż do niego. Dała się znów ponieść swoim wyobrażeniom. Znowu błędnym. Znowu niepasującym do osoby, którą miała przed sobą. Znowu popełniała te same błędy.
      Sophia pozwoliła mu mówić. Nie wtrącała się i nie próbowała go w jakiś sposób pocieszyć, bo nawet nie wiedziała, jak. Z każdym jego kolejnym słowem coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że naprawdę się bardzo od siebie różnią. Nigdy nie próbowała porównywać cudzych problemów do swoich, a teraz, gdy przyznał, że jego była miała romans poczuła, jakby dostała w twarz, kiedy sama chwilę temu mu przyznała, że rozbiła związek swojej przyjaciółki, bo nie potrafiła odpuścić chłopaka, który na koniec dnia nawet nie jej nie chciał, nie tak w pełni.
      Kiedy skończył, wciąż nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, aby miało to jakiś sens. Brunetka zacisnęła lekko usta, szukając odpowiednich słów, ale chyba takich po prostu nie było.
      — To… Naprawdę mi przykro, że cię tak potraktowała. — Szepnęła cicho. Nie patrzyła na niego z litością. Autentycznie było jej przykro, że jeszcze w taki sposób dostał od życia po tyłku. Nie próbowała też mówić „nikt na to nie zasługuje” i całej masy innych rzeczy. Zamiast tego ostrożnie wyciągnęła rękę, która położyła na jego przedramieniu. Bez tego błysku w oczach, który towarzyszył jej wcześniej czy uśmiechu, który zachęcał do kolejnego flirtu. Raczej w cichym geście, że go wysłuchała, że może nie rozumie tego bólu w pełni, ale jest.
      Brakowało jej chyba jednak słów, aby coś z siebie więcej wyciągnąć. Zwykle była dobra w pocieszanie, ale to co usłyszała trochę przerosło jej oczekiwania. Mimo, że nie była zaangażowana w tę historię to nawet ją to zabolało. Bycie tym drugim… Znała to, a jednocześnie była też tą, która wszystko niszczyła w relacjach. Sophia w żadnym równaniu nie była święta.
      Przełknęła ślinę, jakby chciała oczyścić gardło, które teraz stało się zbyt suche. Im więcej mówił, o życiu po drugiej stronie, o tym co dla niej było normalne, a dla niego niedostępne… Nie czuła się najlepiej z tym, jak narzekała na to wszystko, kiedy wychodziło na to, że o niego nie miał kto w przeszłości zadbać.
      Zrozumiała przekaz jego ostatnich słów. Może nawet aż za dobrze. Poczuła, jak ogarnia ją nagle chłód. Jakby ktoś włączył klimatyzację i ustawił ją na maksymalne chłodzenie. Gorąc sprzed chwili zniknął jak dym na wierze, a dystans między nimi zrobił ogromny, mimo że byli niebezpiecznie blisko siebie. Dopiero po nich cofnęła powoli dłoń, która i tak bardziej spoczywała na materiale bluzy niż na jego ręce.

      soph

      Usuń
  46. — Nie martw się, załapałam.
    Powiedziała to trochę ostrzej niż zamierzała. Sama się dystansując, bo to była jedyna tak naprawdę odpowiednia rzecz, którą brunetka mogłaby zrobić. Wycofać się i zapomnieć. Nie znała go, nie poznała go nawet w małym ułamku i już zaczynała tworzyć jakieś wyobrażenia, które nie odzwierciedlały rzeczywistości Nie przyznała mu jednak racji. Chyba nie chciała, a może jeszcze odpychała od siebie myśl, że faktycznie by odwróciła wzrok. Głupio się przekonywała, że mogłaby zostać, chociaż kompletnie nie rozumiała, dlaczego miałaby. Nie była mu nic winna, a już na pewno nie była odpowiednią dziewczyną do dźwigania ciężarów Cartera.
    Sophia naprawdę nie widziała w nim faceta z wyrokiem. Kiedy na niego patrzyła nie wyobrażała sobie tego typa z klubu, który miał dłonie ubrudzone krwią, wściekłe spojrzenie. Widziała faceta, który przynosił jej rano kawę i słodkie bułki, który pomagał jej przy zwierzakach i nawet jeśli kichał i prychał (chyba musiała odpuścić mu te koty w końcu) to nie narzekał tak bardzo, jak to możliwe. Faceta, który powiedział jej, że ma ładny uśmiech. Faceta, który doprowadził ją do śmiechu i sprawiał, że czuła się przy nim zaskakująco lekko. Nie odwróciła wzroku, gdy na nią spojrzał, chociaż właśnie na to miała ochotę. Bo czuła, że dostrzeże to, jak bardzo teraz zaczęła się miotać, że ten lekki flirt zaczął ją w końcu przerastać, że nie radziła sobie już z tym tak lekko, jak jeszcze chwilę temu.
    — Wolałabyś, żebym zaczęła dobijać się do drzwi z krzykiem? — Rzuciła cicho. Nie powiedział jej nic, co mogłoby ją do tego zmusić, ale zaczynała podejrzewać, że gdyby zareagowała w ten sposób to rozluźniłby się bardziej. Może tym by mu potwierdziła, że ma rację i wszyscy od niego uciekają. Sophia za to wciąż siedziała. Skupiona na jego oczach, które cholera, ale wyglądały jak mleczna czekolada i nie zamierzała przepraszać za to, co było prawdą.
    — Gdybym miała, to pewnie by mnie tutaj nie było, nie? — To było jedno z tych pytań, które nie musiało uzyskać odpowiedzi. Sophia sprzed paru miesięcy już dawno by stąd uciekła. Schowała się za kimś, ale nie ona. Nie, gdy miała kompleks, aby naprawiać wszystko i wszystkich dookoła. I nie chodziło o to, że traktowała go, jak kolejny projekt, który zaliczy celująco. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu ją do niego ciągnęło. Sprawiało, że nie potrafiła się odsunąć. Zniknąć tak, jak wszyscy inni. Ona uparcie trwała.
    Ściągnęła ze sobą łopatki, a ciało miała nieznacznie napięte. Oczy zsunęła z jego nieco niżej, najpierw na nos, a potem na usta. Przyłapując się na tym, że jej własne są delikatnie rozchylone, a powietrze wokół zgęstniało. Ale znowu, nie poruszyła się, nie próbowała się wyrwać do przodu. Po wszystkim co jej powiedział, jak nagle gasł i zamykał się w sobie, powinna już być na drugim końcu schowka i błagać o wyjście, a nie wciąż być obok i czekać na coś, co nigdy się nie wydarzy.
    Sophia odetchnęła, ale nie z ulgą, kiedy doszedł do niej dźwięk otwieranych drzwi. Drzwi szarpnęły z głośnym zgrzytem klucza, a potem otworzyły się z hukiem. Do środka wpadło ostre światło zewnątrz, rozcinając półmrok między nimi jasnym pasem. W progu stał Winston, w swoim roboczym stroju i pękiem kluczy w dłoniach.
    Jego spojrzenie prześlizgnęło się z Sophii na Cartera. Wyglądał na człowieka, który analizuje co tu się wydarzyło, było oceniające i nawet Sophia to czuła, aż do kości. Na jego twarzy pojawił się grymas, jakby przyłapał ich na czymś niewłaściwym. I może, gdyby otworzył te drzwi parę chwil później to by to właśnie zrobił.
    — Co tu się do cholery dzieje? — Warknął stawiając krok do przodu. Głos Winstona odbił się od metalowych ścianek regałów. — Co ty jej zrobiłeś? — Rzucił oskarżycielsko, bez czekania na wyjaśnienia.
    Sophia podniosła się powoli. Nieświadomie podtrzymując się ramienia Cartera, gdy wstała. Od razu próbując zerwać tę linię nieufności, która pojawiła się między starszym mężczyzną a Carterem.
    — Jest w porządku, Winston. To nie tak…
    — Zwabiłeś ją tutaj? — Przerwał ostro, kompletnie ignorując to, że Sophia próbowała się wytłumaczyć przed nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było niedorzeczne.
      Winston zrobił kolejny krok, a miejsca w schowku zaczynała powoli brakować. Sophia stała między jednym, a drugim, ale kompletnie niezauważona.
      — Znam takich jak ty. — Kolejne oskarżenie. — Wiedziałem, że przyjmowanie cię to zły pomysł. Że będą z tego kłopoty i proszę, są. Wychodź stąd Sophia. Teraz.
      Światło z korytarza padało na twarz Cartera, jakby znajdował się w pokoju przesłuchań, a wiszący nad nim niemal Winston grał rolę tego złego policjanta, który próbuje wszystkich przekonać, że ten mężczyzna jest chodzącym problemem.
      Winston wyglądał na gotowego rzucić się w obronie Sophii, chociaż nikt jej przecież nie atakował.
      — Nic się tu stało — wyrzuciła z siebie dziewczyna, ale miała wrażenie, że jej opinia nie jest brana pod uwagę. — Drzwi się zatrzasnęły i nikt nas nie słyszał. To wypadek. — Powtarzała uparcie. Głos miała jednak szybki, zbyt zdenerwowany, żeby brzmieć przekonująco.

      soph

      Usuń
  47. Sophia nie potrafiła zrozumieć z jakiej racji zaczęło jej zależeć. Być może przez ten wspólnie spędzony czas zaczęła wyobrażać sobie więcej niż to było konieczne, już taka przecież była. Wciągała w problemy samą siebie, a Carter… Carter był chodzącym problemem. Nie trafiłby tutaj, gdyby ich nie sprawiał. Ich drogi inaczej by się nie przecięły, gdyby nie narozrabiał. Miał też rację – nie znała go. Widziała tylko tę część, którą pozwolił jej zobaczyć albo stworzył specjalnie dla niej, a która wcale nie musiała być prawdą.
    Rozgrywająca się tutaj scena mówiła to, co wszyscy myśleli, ale nie odważyli się wcześniej powiedzieć. Widzieli w Carterze chłopaka, który ściągał na siebie i innych problemy, a z niej zrobili ofiarę, chociaż nic przecież się jej nie stało. Nie zachowywała się tak, jakby była przetrzymywana siłą. Już nawet się jej nie zdawało – nikt jej nie słuchał. Wyrobili sobie opinię przed poznaniem faktów. Był gotów rzucać wyssanymi z palca oskarżeniami, byle tylko wyszło na jego.
    — Nic mi nie zrobił! — Zaprotestowała głośniej i bardziej stanowczo. Poczuła, jak ktoś ją odciąga kawałek dalej. Jeszcze brakowało, aby powiedzieli, że jest w szoku i gada głupoty. — Nie trzeba nic zgłaszać. Wszystko jest w porządku.
    Próbowała jakoś to załagodzić. Myślała, że jak ich znajdą to pośmieją się z tego, przypomną jej, że przecież od lat wie, że te drzwi się zatrzaskują i aby zawsze mieć klucz przy sobie. Nie na blacie, nie w innym pomieszczeniu. Nosić przy tyłku i nie zostawiać. Kiedyś mieli nawet zawiesić zapasowy klucz w środku, ale ten pomysł wypracował wszystkim z głowy. Z tego zamieszania miała wyjść śmieszna anegdotka, którą będą opowiadać jeszcze nazajutrz przy kawie, jak spotkają się na przerwie, a wyszedł z tego proces, w którym to Carter był na ławie oskarżonych i został skazany jedynie na podstawie przypuszczeń.
    — Carter, poczekaj. — Rzuciła za nim, ale jej głos zagłuszyły wzburzone rozmowy. To, jak decydowali, czy dzwonić już teraz, co z tym zrobić. Zasypały ją dziesiątki pytań, aby wyjaśniła, co tam się wydarzyło. Każdemu było na rękę, że Carter odszedł. Wyszedł z cichym trzaśnięciem drzwiami. Zostawiając za sobą masę pytań i wątpliwości. Przyjmując prawie na klatę to, że znów go spisano na starty, jakby nie wierzył, że może być inaczej, że nie wszyscy i nie zawsze widzą w nim groźnego człowieka, od którego należy trzymać się z daleka.
    Przez resztę popołudnia Sophia próbowała naprostować to, co wszyscy wrzucili sobie w głowę. Opowiadała historię dziesiątki razy, że to naprawdę był błąd, ale jej. Bo nie powiedziała mu o drzwiach, że się zatrzaskują, że tylko pomagał jej z ciężkimi workami, których już sama nie dała rady. Wskazywała nawet na ułożone legowiska, żeby nie siedzieli na zimnym betonie, że to jego pomysł. Wypunktowała wszystkie pozytywne rzeczy, które w ostatnich tygodniach Carter zrobił. I dopiero po naprawdę długim czasie udało się odwieść ich od pomysłu, aby jednak nie zgłaszali tego do jego kuratora czy prawnika, bo przecież naprawdę nie było powodu, żeby to robić.
    Następnego ranka czekała, jak zawsze w umówionym miejscu. Z dwoma kubeczkami kawy, którą zrobiła w domu. Dla niego, jak zawsze, czarna. Sobie przygotowała jesienną z przyprawami, które rozgrzewały od środka, ale znajome auto nie podjeżdżało. Nie było żadnej wiadomości. Żadnego „spóźnię się”. Kawę oddała kierowcy ojcu, Vincentowi, który ostatecznie zawiózł ją do schroniska. Do końca chyba licząc, że Carter się pojawi spóźniony, ale tak się nie stało. Miała przed sobą listę wolontariuszy. Wpisali się wszyscy z porannej zmiany poza jednym. Nie była pewna, co w nią wstąpiło, kiedy zapisała jego nazwisko. Jakby faktycznie tutaj był. Wiedziała, że to może nie przejść, że może się wydać, że ona będzie miała problemy, ale to teraz zdawało się być bez znaczenia to, jakie konsekwencje mogłaby ponieść brunetka.
    Chciałaby rozumieć, o co jej tak właściwie chodzi. Dlaczego zależało jej, aby nie wpadł w większe kłopoty. Dlaczego skłamała, gdy została zapytana, czy Carter się pojawił. Powiedziała, że tak, że jest na spacerze z Gigi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia rzadko pociągała za sznurki, a teraz czuła, że nie ma wyjścia.
      Jeśli była osoba, która mogłaby pomóc Sophii znaleźć Cartera, to była to Victoria. Z burzą rudych loków, bystrym zielonym spojrzeniem i umiejętnościami stalkerskimi, które przydałyby się w FBI. Wiedziała o Carterze, a raczej o Zairze, wystarczająco wiele. Miała nawet listę klubów, w których bywał. I nawet jeśli było to z lekka przerażające, to nie wykorzystywała tej wiedzy, aby latać za nim jak nawiedzona. Chcąc nie chcąc, ale Sophia musiała ją wprowadzić w całą tę historię, aby w ogóle zgodziła się jej pomóc. I tak by pomogła, ale z pełnymi informacjami nie zadawałaby aż tak wielu pytań. Sophia pominęła jedynie, że w tym schowku pojawiły się momenty, kiedy naprawdę myślała, że ją pocałuje i że gdyby to zrobił, to ona wcale by się nie cofnęła.
      — Dlaczego ci w ogóle tak zależy? — Rzuciła, kiedy siedziały na tyłach auta. Robiła ostatnie poprawki makijażu. Więcej błyszczyka, więcej błyszczącego cienia na powiekach. A potem spojrzała na Sophię, która milczała dłużej niż powinna. — Och, Sophia… Nie.
      — Chcę mu tylko pomóc. Nie dopisuj do tego żadnej wielkiej historii. — Odpowiedziała po chwili i zabrała jej z ręki błyszczyk oraz lusterko. Nie miała potrzeby, aby to robić, ale czymś musiała zająć ręce. — Poza tym, zrobiłam coś głupiego. No wiesz… ten podpis. Jeśli nie chce się więcej pojawiać to jego sprawa, ale mógłby mi kryć tyłek z tym podpisem i przytaknąć, że piątek to był jego ostatni dzień.
      Victoria nie wyglądała na przekonaną, ale nie drążyła tematu. Po drodze zgarnęły jeszcze Selenę i jej kuzynkę, która od niedawna stała się częścią tej małej paczki. Klub nie przypominał miejsc, w których Sophia zwykle się bawiła. Było tu ciemniej, mroczniej nawet. Znalazły się też od razu w strefie dla gości specjalnych. Zarezerwowały dla siebie lożę, gdzie czekała na nich butelka szampana i wina. Czuła lekki niepokój, ale zewnątrz twarz miała neutralną. Niby przyszłą tu, aby go poszukać, ale obiecała, że jeśli się nie uda to i tak się pobawią. Siedziały tam przez chwilę, racząc się schłodzonym szampanem i rozmową, a Sophia cały ten czas się denerwowała, że marnują czas, a Carter mógł być już przecież w innym miejscu. O, ile w ogóle tutaj był wcześniej.
      Kolorowe światła odbijały się od kryształków na ciemnobrązowej sukience Sophii. Kończyła się trochę przed kolanami, ramiączka lekko spadały. Dekolt błyszczał od rozświetlacza. Włosy spływały po plecach, kręcąc się na wszystkie możliwe strony.
      Stukała nerwowo paznokciem o kieliszek z niedokończonym szampanem, kiedy Victoria ją szturchnęła.
      — Chodź, idziemy zatańczyć. Obczaimy przy okazji resztę miejscówek i może się nam poszczęści. — Złapała ją za rękę i pociągnęła ze sobą.
      Nie miały żadnej pewności, że Carter tu w ogóle jest. Victoria twierdziła, że podobno tak. Przegrzebała Instagram jego znajomych, którzy zawsze wrzucali fotki i filmiki z filmików i jak twierdziła ten, który wpadł godzinę temu sugerował, że mogą być właśnie w tym klubie. Jedyny problem to taki, że na filmiku nie było możliwości, aby poznać, czy Carter również tam był. I działały na ślepo.

      soph

      Usuń
  48. Podrabiała podpisy. Kłamała w żywe oczy. I to wszystko dla mężczyzny, którego tak naprawdę Sophia nie znała. Który w rzeczywistości był dla niej kimś kompletnie obcym, a ona dzielnie trzymała się swojej decyzji i liczyła, że nikt nie zauważy tych małych kłamstw, które w tym tygodniu wokół siebie utworzyła. Sophia samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego rankiem podrobiła ten podpis i udawała, że Carter wciąż tu jest. Na co dzień przecież była naprawdę mądrą dziewczyną, która nie podejmuje żadnego ryzyka, a nieobecność Cartera można było bardzo łatwo przecież zweryfikować. Mimo to, brunetka wciąż zdecydowała się to zrobić. Mając z tyłu głowy różne konsekwencje. Gdyby teraz spojrzała sobie w lustro to z pewnością by nie poznała dziewczyny z odbicia.
    Muzyka dudniła jej w uszach. Drżała na ciele. Poszła za Victorią, która w przeciwieństwie do niej miała faktycznie jakiś plan na to, aby odnaleźć Cartera w tym tłumie ludzi. Była przekonana, że to jest zbyt duże miejsce, aby łatwo było jej wpaść na mężczyznę. Nie odnajdowała się aż tak dobrze w takich miejscach, więc polegała tak naprawdę na przyjaciółce, która kierowała Sophią. Była skupiona na swoim zadaniu. Niby tańczyły, ale oczy tak naprawdę skanowały otoczenie. Co jakiś czas sięgała po telefon, aby sprawdzić, czy może jednak ktoś jeszcze dodał coś, co pozwoli dziewczynom, aby lepiej się zorientować w tym, gdzie jest Carter. Jedyne co tak naprawdę im pomagało to to, że mogły wejść praktycznie wszędzie i nikt by im nie bronił. Z każdą kolejną sekundą Sophia zaczynała czuć, że popełniła błąd przychodząc tutaj. Jeszcze nie trafiła na Cartera, ale to miejsce nie przypominało klubów, które znała. Były jak wyrwane z zupełnie innej rzeczywistości, w której nie było miejsca dla Sophii. Była jednak zbyt zaangażowana, aby teraz odpuścić. Skoro zaszła tak daleko, to już chociaż mogła to dokończyć, prawda? Jeżeli nie uda się jej go znaleźć to przecież stąd pójdzie. Nie będzie biegała za nim po klubach, których na jednej ulicy potrafiło być dziesiątki, a w całym mieście było ich tysiące. Aż tak zaangażowana w to nie była. Wystarczyłoby, żeby Carter odpisał jej na jedną wiadomość, a wszystkie pozostawały nawet nieodczytane. Dla brunetki to powinien być znak, żeby odpuścić i nie próbować ratować kogoś, kto najwyraźniej uratowany być nie chciał.
    Zeszły z parkietu po jednej piosence. Poruszały się lekko, zerkając na loże i każde miejsca, aby sprawdzić, czy może w którejś nie będzie Cartera. Sophia nie kojarzyła jego kumpli, ale Victoria już owszem i rozglądała się również za nimi, bo gdyby trafiła na jednego ze stories to byłoby już łatwiej dojść do Crawforda, ale póki co miały po prostu pecha. I możliwe, że już by się poddały, gdyby nie to, że ktoś za nimi coś krzyknął. Zwykle Sophia to ignorowała, ale tym razem poczuła silny impuls, aby się odwrócić. I kiedy to zrobiła spodziewała się dostrzec zbyt pewnych siebie facetów, którzy myślą, że takimi tekstami zwabią do siebie dziewczyny. Z pewnością na niektóre to działało, skoro praktykowali z tymi tekstami dalej. Sophia nie planowała się wdawać w dyskusje, chciała tylko zobaczyć kto za nią wołał, ale kiedy się odwróciła zobaczyła coś znacznie więcej.
    Spojrzenie brunetki nie padło na facetów, którzy dalej rzucali w stronę jej i Victorii teksty. Spojrzenie Sophii padło na siedzącego bruneta przy stoliku. Pochylonego nad lusterkiem, na którym dobrze wiedziała, co widzi.
    Zamarła w miejscu. Odruchowo mocniej ściskając dłoń przyjaciółki, aby zatrzymać ją w miejscu. Sophia po prostu patrzyła. Bez większych wyrzutów, bez rozczarowania. Wyraz twarzy miała aż za bardzo zaskakująco neutralny, choć w środku wszystko się w niej tłukło. Uderzyło w nią to, ile różnic tak naprawdę było między nią, a Carterem. Że nie był facetem, który pomagał jej w schronisku, nie tym, który uśmiechał się do niej półgębkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był facetem, który spędzał czas w taki sposób… Zatruwał siebie świństwem, które leżało ułożone w idealną kreskę na lusterku. Kimś kto nigdy nie powinien mieć dostępu do świata Sophii, a ona była dziewczyną, która nie powinna była się tutaj znaleźć.
      — Ty, co jest? — Mruknęła Victoria, a kiedy się odwróciła, a jej wzrok powędrował do przodu – zrozumiała. Zrozumiała, że w końcu znalazły tego, po którego tutaj przyszły. Również i w niej zamiast typowej reakcji na widok idola była pustka. Bardziej skupiona była na przyjaciółce. — Ej, Soph. Chodźmy.
      Ale Sophia nie drgnęła. Teksty rzucane przez typów, którzy otaczali Cartera były jak niewyraźne pomruki, które nie docierały do dziewczyny. Wzrok i uwagę miała skupioną na Carterze. Próbowała go… No właśnie, próbowała co? Uratować go? Udowodnić mu, że jest lepszy od tego cyrku? Że jest w nim coś, o co warto zawalczyć? Sophia patrzyła i… nie wiedziała, co ma zrobić. Jak się zachować. Czy podejść, czy może jednak odejść z uniesioną głową i udawać, że nic nie widziała? Jednocześnie coś nie pozwalało jej tak po prostu sobie stąd pójść. Widziała, jak odsuwał lusterko i podawał banknot komuś innemu.
      Patrzyła na tę scenkę przed sobą i miała wrażenie, że wszystko wokół zwolniło, a ludzie stali się zamazaną plamą w zasięgu jej wzroku. Ten skupiony miała przede wszystkim na Carterze. Na tym, jak on teraz na nią patrzył. Niemal z satysfakcją, że udowodnił jej, że miał rację. I miał ją, nie mogła zaprzeczyć.
      — Nie, dzięki! Mamy wyższe standardy. — Odpyskowała wręcz Victoria, której chyba teraz bardziej zależało, aby odejść niż Sophii. Victoria za to próbowała ją ruszyć, ale wszystko wskazywało na to, że dziewczyna jest przyklejona do podłogi. Mimo, że z ich dwójki to przecież ona była fanką, a ten widok zmroził ją bardziej niż brunetkę i otrząsnął, aby odejść.
      Podchodzić i urządzić sceny nie zamierzała. To nie było jej miejsce, aby robić takie rzeczy. Była tak naprawdę przecież nikim w jego życiu. Nie miała żadnej mocy, aby decydować za niego czy choćby sugerować, jak powinien kierować swoim życiem.
      Rozczarowanie wkradło się jej na twarz na po chwili. Było ono jednak skierowane na samą siebie, a nie na niego. Carter ją przecież uprzedzał, prawda? Mówił wiele razy, że nie jest tym kogo Sophia poznała. A ona uparcie nie chciała w to wierzyć. Może faktycznie potrzebowała przekonać się na własnej skórze, że Carter, który przynosił jej każdego ranka ulubioną kawę nie był tym, za kogo się podawał przed nią. Zacisnęła mocno usta, a potem się ruszyła.
      Prosto w stronę loży. Nie wiedząc co robi. Ani co powie. Ciągnęła za sobą Victorię.
      Usłyszała gwizdy i jazgot, a otaczający Cartera kumple wydawali się być wręcz zachwyceni, że jedna z dziewczyn zamierzała bawić się w ich towarzystwie. Usłyszała syk za sobą i zbuntowane „Co ty wyprawiasz”, ale zignorowała rudowłosą.
      Ciemne spojrzenie Sophii wbite było tylko w Cartera. Reszta nie istniała. Nie chciała, aby się jej tłumaczył, przepraszał. W końcu nie po to tutaj przyszła. Teraz sama już nie wiedziała, po co przyszła i czego od niego chciała. To był ten moment, w którym powinna była odwrócić się na pięcie i odejść, a zamiast tego ona podeszła. Czuła się trochę tak, jakby wchodziła prosto w paszczę lwa. Widziała niemal ostre kły, które ją rozszarpią, a ona wchodziła głębiej z naiwnością i jakąś głupią nadzieją, że cokolwiek zmieni.
      — Soph, nie podoba mi się to. — Syknęła jej do ucha Victoria, ale znowu ją zignorowała.
      Na jej miejscu byłaby wściekła. I nie byłaby zdziwiona, gdyby Victoria obraziła się za to na nią do końca życia. W niemej odpowiedzi tylko ścisnęła jej dłoń. Jeszcze resztki rozsądku miała, ale nie mogła też odejść i chociaż nie spróbować z nim porozmawiać. Powiedzieć, że załagodziła sprawę, że wszystko będzie w porządku, a jeśli odwróci ją z kwitkiem… to odejdzie. Zniknie i nie będzie się wtrącała.
      Ledwo znalazły się przy stoliku, a w ich dłoniach wylądowały już jakieś drinki. Żadna z nich jednak nie upiła nawet łyka.

      Usuń
    2. — Cześć, Carter. — Odezwała się miękko, ciepło i tak jak zawsze, kiedy wsiadała mu do auta i zwykle wtedy zaczynała opowiadać o czymś mało istotnym, ale nie tym razem. Szklankę z alkoholem, którą jej wcisnęli odstawiła na stolik. Wzrokiem szybko go omiotła, ale dowody zbrodni wciąż były. Wyraźne i piekące, jak przypomnienie, że znalazła się w bardzo złym miejscu.
      — O stary, masz przejebane — rzucił któryś i poklepał go po ramieniu — kolejna, o której zapomniałeś?
      Przy stoliku rozniósł się głuchy rechot, od którego Sophia aż się napięła.
      Popełniła błąd. Zaczęło to do niej docierać zbyt późno, ale chyba już nie było miejsca na odwrót, prawda?

      soph

      Usuń
  49. Już sam fakt, że Sophia przyszła do klubu z powodu faceta był absurdalny. W dodatku takiego, który wyraźnie zaznaczył, że w jego życiu nie ma miejsca dla kogoś takiego, jak ona. Sophia, gdyby była trochę mądrzejsza to spędzałaby czas w innym klubie. Takim, gdzie nie było podejrzanie wyglądających typów, którzy zbyt chętnie wciskali dziewczynom drinki w dłonie. Tymczasem znalazła się w środku czegoś, czego tak naprawdę nie rozumiała. Już nie rozglądała się po loży, ale widziała wystarczająco wiele, aby w głowie zaświeciły się jej czerwone lampki. Ciało wysyłało sygnały ostrzegawcze, namawiało do ucieczki, a ona uparcie tu stała i patrzyła na Cartera, a może na Zaire’a – nie wiedziała, jakie są między nimi różnice i czy w ogóle jakieś były. To kompletnie nie był jej świat. Nie rozumiała panujących tutaj zasad.
    Sophia tłumaczyła przed sobą to tak, że była tutaj, bo chciała wyplątać się z kłopotów, które sobie zrzuciła na głowę. Nie odczytywał wiadomości, ale dopiero kolejnego dnia zorientowała się, że jego telefon wciąż był w schronisku. Leżał na jej biurku z jakiegoś powodu i Sophia go wzięła. Nie wiedziała po co ani dlaczego. Może, aby mieć kolejną wymówkę, dlaczego musi się z nim zobaczyć. W oficjalnej wersji nie przyszła, bo chciała go zobaczyć. Przyszła, bo potrzebowała, aby przytaknął, że był w schronisku przez te dni, kiedy wpisywała go na listę, mimo jego wyraźnej nieobecności i aby ewentualnie przytaknął, że faktycznie się wtedy pojawiał. Sophia nie miała prawa go o nic prosić, więc jeśli to nie wypali, to telefon był tylko kolejną wymówką. Teraz wygodnie leżał na biurku w jej pokoju. Nie próbowała go w żaden sposób odblokować ani odczytać powiadomień, które regularnie mu przychodziły.
    W rzeczywistości chciała go zobaczyć. Może jeszcze ten jeden raz, zanim zniknie z jej życia. Bo to, że z niego zniknie było oczywiste. Była tylko krótkim przystankiem, czymś co trzeba zaliczyć, aby mieć potem święty spokój. Irytującą laską z listą obecności i zadań do wykonania. Patrzącą trochę z góry na tego nowego. Dziewczyną, która nie pasuje do jego stylu życia. Nie pasuje na koleżankę. Wiedziała, że dla takich jak ona nie ma miejsca w takim świecie i nawet go sobie tam nie szukała. Gdyby nie to, że pozwolił jej zobaczyć w sobie coś więcej niż potwora nie byłoby jej tutaj. Gdyby ich znajomość przez te tygodnie wyglądała tak, jak ten pierwszy poranek Sophia celebrowałaby za każdym razem, aż wybije dwunasta, a Carter zniknie. Tymczasem, kiedy ona musiała zostawać dłużej to było jej zwyczajnie przykro, że wychodził. Czego nie dawała po sobie poznać, a żegnała go tylko uśmiechem i krótkim „do jutra” i wracała do swoich zajęć.
    Przeszył ją chłód, gdy się odezwał, aby uciszyć kumpli, którzy zamilkli i zaraz zmienili temat. Na coś luźnego, bez tekstów, które odrzucały i dziwnych, dwuznacznych spojrzeń, jakby tylko czekali, aż zajmą miejsca na ich kolanach i będą się nimi wymieniać. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, kiedy uzmysłowiła sobie, że prawdopodobnie jego wieczory często tak wyglądały.
    Zastanawiała się, co ona najlepszego wyrabia. I po co to całe zamieszanie.
    To nie była jej sprawa, co się z nim stanie. Nie była odpowiedzialna za jego wybory, a już tym bardziej nie było w jej interesie, aby go chronić przed konsekwencjami. Może nie wiedziała, jak naprawdę to będzie wyglądało, jeśli nie pojawi się w wyznaczonych dniach czy godzinach, ale wiedziała tyle, że nie mogła dopuścić, aby konsekwencje dopadły go zbyt szybko. Nie, jeśli mogła mieć na niego jakiś wpływ, a chyba… Chyba miała. Tak się jej wydawało, że potrafiła minimalnie wpłynąć na zachowanie Cartera. Ale to było tam, gdzie nie patrzyli na niego ludzie z jego świata i fani, bo na pewno wśród tych ludzi były też osoby, które dopchałyby się do tej loży tylko po to, aby pstryknąć sobie z nim fotkę. Sophia nie miała co do tego wątpliwości. Mógł ją odesłać z kwitkiem. Wyśmiać, że w ogóle postawiła stopę w tym klubie. I tak, jak może nie miał do tego prawa, to rację w tym już miał.
    Ostrzegał, a ona nie posłuchała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W milczeniu obserwowała, jak odsuwa od niej szklankę. Nie planowała z niej nic pić i tak. I nie chodziło tu o brak zaufania do Cartera. Miała swoje powody, aby być ostrożną i nie pić niczego, na co nie miała wpływu. Tylko z otwartych przez siebie butelek. Tylko drinki, które widziała, jak są przygotowywane, a jeśli było jej coś przyniesione to tylko przez zaufane osoby. Tamta jedna noc wystarczyła, aby Sophia straciła zaufanie do przyjaźnie wyglądających drinków i ludzi.
      Wstrzymała na moment oddech, kiedy widziała, jak się podnosi. Sophia nawet w szpilkach nie była wysoka, a te nigdy nie przekraczały siedmiu centymetrów, więc dobijała w nich co najwyżej metra siedemdziesiąt i dalej przy nim wyglądała, jak krasnal ogrodowy. Musiała zadrzeć głowę do góry, aby móc na niego spojrzeć. Wyglądał znajomo, ale coś w nim było innego. Narkotyki, Sophia. To w nim jest inne. Zacisnęła lekko usta. Mogła przewidzieć, nie? Że to właśnie w taki sposób się potoczy, a jednak była tutaj i patrzyła na niego z maniakalnym uporem.
      — Ja ciebie też nie. — Skłamała. Jeszcze wiedzieć nie musiał, bo była tu specjalnie z jego powodu. Zamierzała mu to powiedzieć, ale nie kiedy za plecami miał ludzi. — Mamy girls night out. Trochę drinków, plotki, tańce. Nic specjalnego.
      To mogłoby być tylko to, ale cała ta noc była zaplanowana wokół niego. Gdyby teraz Victoria przypadkiem odblokowała telefon, weszła na Insta to pierwsze co w wyszukiwarce by znalazł to lista jego kumpli czy kim tam dla niego byli i otwarte stories.
      — Och, to Victoria. Mówiłam ci o niej. — Przedstawiła przyjaciółkę. — Vic, to Carter.
      — Hej. — Skinęła głową i nie skomentowała, kiedy zabrał jej z dłoni szklankę. Nie, aby którakolwiek z nich planowała wypić to, co im wręczono.
      Sophia lekko przechyliła głowę, zastanawiając się nad tym, jak poprowadzić tę rozmowę, aby…. Sama nie wiedziała. Doprowadzić do czegoś? Do rozmowy?
      — To może nas zaprowadzisz? — Zapytała, choć przez jej głos nie przebijało się pytanie, a bardziej rozkaz. To był ten sam ton, którym rano mu wyznaczała zadania do wykonania przy pierwszym spotkaniu. Lekko zirytowana, ale trzymająca emocje na wodzy.

      soph

      Usuń
  50. Dziewczyny ruszyły za nim bez słowa. Nie poświęciły też uwagi na pozostałych, nie pożegnały się. Victoria ściskała jej rękę, bo chociaż z grupy była tą odważniejszą, to teraz naprawdę nie wiedziała w co się wpakowały i być może była też trochę oszołomiona, że Sophia tak po prostu znała Zaire. Tego Zaire’a. W świecie Sophii poznawanie gwiazd nie było czymś specjalnym. Nie ekscytowała się nimi i nie biegała z ich fotografiami prosząc o podpis i nie prosiła o zdjęcia, choć gdyby miała okazję i to był ktoś kogo faktycznie lubiła i ceniła to przecież by nie wzgardziła.
    — Soph, co ty robisz? — Szepnęła, kiedy były jeszcze za Carterem. Szły ramię w ramię. Plan niby już obmyśliły wcześniej, ale gdy doszło do jego realizacji to obie miały wrażenie, że wszystko się posypało.
    — Jeszcze nie wiem. — Odpowiedziała. Naprawdę nie wiedziała, bo może pogadają tylko przy barze i na tym się skończy. Może pójdą na parkiet, chociaż Carter nie wydawał się być typem faceta, który lubi spędzać czas na parkiecie, a jeśli już to raczej nie z dziewczynami jej pokroju. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc czemu tak ciągle się porównuje do lasek z jego świata. Nie walczyła o żadne miejsce ani o uwagę, więc co jej niby miało być po tym tańcu z nim, prawda?
    Zauważała, jak ludzie schodzą mu z drogi. Jak niektórzy dłużej zawieszają wzrok i się zastanawiają pewnie skąd takie dziewczyny wzięły się obok, jak akurat im udało się zwrócić jego uwagę. Towarzyszyło jej dziwne podekscytowanie, ale i nerwy. Ogromne i sprawiające, że serce obijało się o żebra, jakby zaraz miało wyskoczyć spomiędzy nich i wylądować pod stopami dziewczyny. Było coś w aurze Cartera, co nakazywało odejść i uciec, jak najszybciej i najdalej, ale jednocześnie był magnetyczny. Przyciągał do siebie, hipnotyzował. Sprawiał, że nie można było odwrócić wzroku. Może to właśnie to, tak Sophię do niego przyciągało. Pojęcia nie miała, a chociaż dziś widziała wystarczająco, aby nigdy więcej na niego nawet nie spojrzeć to dalej miała zamiar iść ze swoim planem. Dalej chciała go przekonać, aby wrócił do schroniska. Aby pojawił się tam w poniedziałek razem z nią i dokończył to, co zaczął. Aby jeszcze się nie poddawał. Wytłumaczyć mu jakoś tę sytuację. Mogło się jej to nie udać. Wiedziała o tym i była też gotowa na porażkę, a przynajmniej tak się dziewczynie wydawało, bo jednak, ale mogło być różnie. Mogła nie poradzić sobie z tym, jeśli ją odtrąci i sprowadzi na ziemię.
    Sophia zdecydowała się na drinka, który był mieszanką różnych alkoholi, ale słodki sok maskował procenty. Sprawiając, że po wypiciu kilku robiła się z tego niebezpieczna gra. Miała jednak już zasadę, że nigdy nie wypijała więcej niż cztery koktajle w miejscach publicznych. Licząc kieliszek przy stoliku z dziewczynami to był już jej drugi. Miejsce miała jeszcze na dwa, a potem sama woda lub słodkie, gazowane napoje. Zwróciła uwagę na to, co zamawiał Carter. Był to boleśnie znajomy drink, ale to nie był czas, aby urządzić sobie podróż wspomnieniami.
    — Nie ma o czym mówić. — Zapewniła. Przecież nie mógł kontrolować tego, co powiedzą. Ich zachowanie już owszem, jak się okazało. To, jak nagle posłusznie się zamknęli, kiedy wystarczył tylko odrobinę bardziej stanowczy ton ze strony Cartera, aby wszyscy zamilkli i stali się milsi. — Każdemu się chyba czasem zdarza, nie? — Powiedziała to bez większego przekonania.
    Carter mógł być spokojny, bo Sophia nie wrzucała go do tej samej kategorii, co tamtych. Może zrobiłaby to, gdyby nie wiedziała, że potrafi być inny. Jeśli to byłoby ich pierwsze spotkanie to założyłaby, że Carter jest dokładnie taki sam, a może nawet gorszy. Tymczasem brunetka przekonywała samą siebie przez ten cały czas, że jest lepszy niż mu się wydaje, że stać go na więcej niż psucie sobie życia błędnymi decyzjami, że nawet po poważnych błędach można się podnieść i zacząć jeszcze raz od nowa. Że jeszcze nie wszystko jest stracone, tylko musi w siebie trochę uwierzyć, a nie wpadać z imprezy na imprezę. Jednocześnie, kim ona niby była, aby mu mówić, jak ma żyć, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ważne, jak wiele razy powtarzała sobie, że tamten dzień był nic nieznaczącym epizodem, to nie potrafiła wyrzucić go z głowy. Tego napięcia między nimi, bliskości i figlarnych oczu. Chwil, kiedy sądziła, że coś się między nimi wydarzy, ale w ostatniej chwili się cofali, jakby wiedzieli, że to wszystko między nimi popsuje. Albo że jest nieodpowiednie. Bo było nieodpowiednie.
      — Jest całkiem przyjemnie. Nie do końca… mój typ klubu, ale drinki są dobre. — Skinęła w stronę swojego. Pomarańcz mieszała się z czymś różowym. Sophia najchętniej zaciągnęłaby go w jakiejś spokojne miejsce, ale musiała wyczaić odpowiedni moment.
      Victoria była bardziej milcząca niż Sophia zakładała. Dopiero po chwili jej kliknęło, że tu nie chodzi już o tamtych typów, a o to, że typ, który postawił jej drinka był tym samym, o którym nie potrafiła się zamknąć przez miesiące. Gadając o muzyce, dramatach w życiu i całej tej reszcie.
      — Ciebie też fajnie widzieć. — Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo. Mówiła to szczerze, bo przez te dni… Brakowało jej tej wspólnej kawy z rana. Narzekania na pogodę i korki w mieście. Dyskusji o piosenkach, które leciały w radiu, gdy akurat nie leciało nic z jego playlisty. — Na długo zamierzasz tak zniknąć? — spytała zerkając na niego spod rzęs. Była ciekawa, czy Carter wróci czy będzie chciał wrócić sam z siebie, czy jednak Sophia będzie musiała się bardziej postarać.
      — Ej, sorry — wtrąciła rudowłosa — ale jak się nie zapytam, to umrę, przysięgam. Mogę fotkę? Albo dwie? — Gdzieś to napięcie sprzed chwili z niej zniknęło, a ona już trzymała telefon w ręku gotowa, aby wcisnąć go w ręce brunetki do zdjęcia. — Soph dopiero dziś się pochwaliła, że się znacie i jeszcze nie wyszłam z szoku. Te ostatni kawałek z w ogóle, złoto.
      Paplała jeszcze przez chwilę. Sophia spojrzała na Cartera z lekkim, nieco drwiącym uśmiechem a nie mówiłam. Ostrzegała, że tak będzie, jak ją przyprowadzi i chociaż teraz zrobiła to z premedytacją to całkiem dobrze się bawiła.
      — Daj telefon. Zrobię ci lepsze zdjęcie niż ty tą trzęsącą się ręką — westchnęła odbierając od niej komórkę. — Uśmiechnij się ładnie.

      soph

      Usuń
  51. Sophia z jednej strony miała ochotę na to, aby udusić Victorię, że się wtrąciła, a z drugiej może ta chwila oddechu była im potrzebna. Od ciężaru rozmowy, bo chociaż było lekko i się uśmiechali to dało się wyczuć, że napięcie między nimi tylko wzrasta.
    Otworzyła aparat w telefonie. Szybko poprzestawiała ustawienia, aby pasowały do panującego tu półmroku, złapała ostrość i zrobiła kilka fotek, zanim oddała telefon Victorii. W tym samym czasie spoglądała bardziej znad komórki na Cartera. Z tym niewielkim błyskiem w oku, który już dobrze znał. Z jednej strony była rozczarowana, że zniknął, a z drugiej nie mogła się dziwić. Gdyby ją ktoś tak potraktował, to również by uciekła i nie chciała wracać. Kiedy oddawała komórkę Victorii spojrzała na nią znacząco i uniosła brwi. Przekazując jej bez słów, aby sobie stąd poszła, że Sophia ma wszystko pod kontrolą, aby poszła sprawdzić, gdzie jest Selena i Mia, czy nikt nie zajął ich loży i nie ukradł szampana.
    — Dzięki, Zaire. — Uśmiechnęła się do niego po zrobionych fotkach. I na moment zawahała, kiedy spojrzenie Sophii na nią padło. Prawie coś rzuciła z niechęcią. — Zostawiam ją w twoich rękach. Bądź dla niej miły i mam jej lokalizację, żadnych głupich sztuczek. — Ostrzegła. Nie było to nic w stylu „wiem, że jesteś zły”, a raczej czysta troska o przyjaciółkę. — Napisz do mnie później. — Niemal rozkazała. Musnęła jej policzek i oddaliła się razem ze swoim drinkiem.
    Odprowadziła Victorię wzrokiem, zanim wróciła do baru. Wsunęła się zgrabnie na wysoki stołek, a materiał sukienki nieznacznie podwinął wyżej. Przez krótką chwilę spoglądała tylko na swojego drinka, stukała paznokciami o blat, ale nie w nerwowym ruchu.
    — Girls night out nie oznacza, że nie możemy pogadać. — Odpowiedziała, wracając do poprzedniej rozmowy, która zatrzymała się na moment, kiedy Victoria wyprosiła fotki. Sophia była pewna, że wrzucała je właśnie na Instagrama, ale najpierw musiała je obrobić, aby wyglądała jak najlepiej. — Zresztą, zmyła się. Pozostałe zgubiłyśmy na parkiecie. Wszystkie się dobrze bawią, a o to przecież chodzi, prawda?
    Normalnie by się nie rozdzielały. Wszędzie razem; niezależnie czy było to po kolejnego shota czy dziesiąta wycieczka do łazienki z rzędu. Sophia zaznaczyła jednak, że jeśli nadarzy się okazja, aby pogadała sama z Carterem to chce z niej skorzystać i nie muszą nad nią wisieć tak, jakby zaraz miał zrobić jej krzywdę. Sophia wierzyła, że by tego nie zrobił. Pojęcia nie miała skąd brało się w niej takie zaufanie do niego. Ono po prostu było i nie zamierzała tego tłumaczyć nikomu. Nawet samej sobie. Oczywiście, że trochę podejrzliwie podchodziły do jej pomysłu, aby go wyciągnąć na prywatną rozmowę, ale co miały zrobić? Zabronić jej tego? Obiecała, że będzie ostrożna. Zawsze była i nie zmieni się to tylko dlatego, że nagle wyłączyła myślenie dla jakiegoś faceta.
    — Po prostu inny — odpowiedziała wymijająco. Kluby wyglądały w większości tak samo i nie było w nich zbytnio różnicy. Jednak tutaj było więcej ludzi i rzeczy, których unikała. W jej klubach nikt tak otwarcie nie wciągał kreski na widoku. Przecież to było widać! Nikt się nie krył z tym, że na stole leżą narkotyki. Nikogo to tutaj nie obchodziło. — Z inną muzyką, wystrojem. Wszystkim. I wolę bary z muzyką na żywo. Takie, gdzie możesz usiąść w rogu i nikt nie będzie krzyczał za tobą, że masz fajny tyłek, bo wszyscy chcą tylko napić się drinka, posłuchać muzyki albo porozmawiać.
    Wzruszyła lekko ramionami. Nie oczekiwała, że zrozumie i nie zamierzała też wymuszać, aby rozumiał. Byli z dwóch zupełnie różnych biegunów, które choć istniały na tej samej ziemi to nigdy nie powinny były się spotkać. Tymczasem siedziała obok niego z drinkiem i nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby jeszcze nie zadecydowała, czy cieszy się, że go znalazła, czy tego żałuje. Nie, zdecydowanie się cieszyła. Tylko jakaś jej część była chyba też rozczarowana, że Carter miał rację. Że to wszystko co jej opowiedział było prawdą, a on nie był tym facetem, który ją rozbawiał w aucie czy sprawiał, że oddech jej zanikał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnęła po szklankę z drinkiem i uniosła ją do ust. Parę kropel zostało jej na ustach, więc starła je delikatnie opuszkiem palca, kiedy nie dostrzegła w pobliżu nigdzie serwetki. Na szklance odcisnął się brązowy błyszczyk, a brokat na nim połyskiwał w kolorowych światłach. Po dłuższej chwili przeniosła wzrok ze szklanki na Cartera.
      — Tak, to miałam na myśli. — Powiedziała. Spoglądała na Cartera, choć to teraz była jej kolej, aby mówić. Widziała w nim pewną rezerwę, jakby nie był pewien, czy naprawdę się o to pytała. Czy faktycznie chciała, aby wrócił tam, skąd jeszcze kazano mu się wynosić. — Bo Winston zrobił scenę? Daj spokój, to tylko konserwator. Myślisz, że on tam ma naprawdę coś do powiedzenia?
      Sophia szanowała każdą pracę, która była tam wykonywana, ale Winston był na oko sześćdziesięcioletnim facetem, który nie miał zbyt dużej władzy w tym miejscu. To już Sophia miała jej więcej, a jej nawet nie płacili za bycie tam. Trochę było to zabawne, jakby nie patrzeć.
      — Rozmawiałam z dyrektorem i wszystko mu wyjaśniłam. Wiedzą, że to był przypadek. Obejrzeli nagrania z kamery. — Mówiła dalej, bo naprawdę wierzyła, że jeśli mu wyłoży wszystko to Carter będzie chciał jeszcze wrócić. Jeśli nie ze względu na karę to może… Może zrobi to ze względu na nią. — Pominę, że żałośnie wyglądałam ciągając te kartony z karmą, ale wiedzą, że nie zrobiłeś tego celowo. Ja cię zawołałam, nie powiedziałam, który to klucz. Ty się pomyliłeś co do kluczy, a drzwi zamknęły. Koniec historii.
      Niełatwo było przekonać Winstona, który był święcie przekonany, że faktycznie Carter jej coś zrobił. Sophia wyglądała może na lekko podbitą, gdy ich tam znaleźli, ale to również wytłumaczyła. Nie kłamała w pełni, ale rzuciła smutną historyjkę, że opowiadała mu wtedy o byłym i przez to była nieswoja.
      — Poza tym… Potrzebuję, żebyś wrócił, bo zrobiłam coś głupiego i będę potrzebowała, żebyś mnie w moich słowach i czynach poparł. — Wyjawiła. Spojrzała mu w oczy, kiedy to mówiła, aby wiedział, że nie żartuje. Przestępstwo nie było wielkiej wagi, ale wyglądałoby równie nieładnie w jej papierach. — I Gigi za tobą tęskni.
      Wiedziała, że wyciąganie Gigi jest nie fair, ale sądziła, że to konieczne.
      — Nie stresujesz tam nikogo, Carter. — Zapewniła. — Okej, masz mnie. Na początku… tak, wszyscy byli podejrzliwi. Nawet ja. Ale już nie jestem i… Lubię z tobą pracować. I Winston powiedział, że jeśli będę z tobą rozmawiać to chciałby cię przeprosić.
      Poczuła się dziwnie, kiedy mu się do tego przyznała. Przedtem nie padło na głos żadne „lubię cię” ani nic podobnego. Zakładała, że musi w jakimś stopniu ją lubić, skoro nie kazał się jej odwalić i przyjeżdżał po nią każdego ranka. Więc może i on trochę ją lubił, a jeśli nie to czekało ją zderzenie z rzeczywistością.

      soph

      Usuń
  52. — Ja nie jestem fanką, zapomniałeś?
    Chociaż może powinna. Bo kto wie czy w ogóle go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Było to tak bezsensowne myślenie, że od razu darowała sobie ten idiotyczny pomysł. Była zdesperowana, aby wrócił, ale nie na tyle, żeby robić z siebie idiotkę. Przyszła tu z myślą, że jeśli nie uda się jej go przekonać to więcej proponować nie będzie. Mimo, że naprawdę miała nadzieję, że nie będzie się jej za bardzo opierał. Przysiadła któregoś wieczoru z notesem i rozpisała wszystkie za oraz przeciw. Tych drugich było więcej, a gdy zwykle tak było, to Sophia się wycofywała. Uciekała przed rzeczami, które mogły doprowadzić do przykrych konsekwencji, ale nie tym razem. Tym razem Sophia wchodziła w to z premedytacją, jakby wiedziała, że sparzy się tak czy siak. Może brakowało jej tej adrenaliny w żyłach. Uczucia, że robi coś, czego nie powinna, a może z jakiegoś powodu naprawdę zależało jej na Carterze i na tym, aby nie zmarnował swojego życia kompletnie. Patrząc na jego osiągnięcia ciężko było mówić, że coś marnuje, ale dobrze wiedziała, jak to jest, kiedy się je posiada, ale życie osobiste się wali.
    — Zdecydowanie powinieneś się czuć zaszczycony. Nie z każdym bym tak spędzała czas. — Odpowiedziała żartobliwie. Nawet nie wiedział, jak blisko był prawdy z tą misją specjalną. Pewnie należało mu już powiedzieć, ale jeszcze zamierzała z tym poczekać. Przynajmniej przez chwilę, dopóki nie będzie miała pewności, jaka będzie jego decyzja. Jeśli nie zdecyduje się na powrót to chyba mogłaby to kłamstwo zachować dla siebie, prawda? Wtedy już nie będzie potrzeby, aby Sophia cokolwiek mu wspominała.
    — To nie jest żaden przytyk, Carter. Nic nie poradzę na to, że wolę inne miejsca. To jeszcze nie znaczy, że jest tu źle. — Wyjaśniła. Nie chciała go w żaden sposób urazić ani się wywyższać. Panienka, która jest za dobra na to, aby pobawić się w klubie, co? Zrobiło się jej niemal głupio, że znów zaczęła to wywlekać i nieświadomie nawet robiła z siebie lepszą. — Uwierzysz, jak ci powiem, że przez przypadek?
    Nie mogła wprost wypalić, że Victoria go wystalkowała, prawda? Jeszcze musiała chwilę zgrywać przed nim w miarę normalną, a to co zrobiły tego wieczoru do normalnych nie należało. Było to nawet z lekka przerażające, że po samym wystroju mogły dojść do tego, gdzie dziś przebywa Carter. Gdyby na miejscu Sophii była jakaś szurnięta fanka to ten wieczór kończyłby się pewnie na komisariacie. I w przypadku Sophii chyba również powinien.
    — Czasem dobrze jest zejść ze znanej sobie ścieżki. Spróbować czegoś nowego. — Wzruszyła lekko ramionami, jakby to tłumaczyło w pełni, dlaczego Sophia jest akurat tutaj, a nie w klubie na Manhattanie na trzydziestym piętrze, gdzie wszystko jest ustawione co do linijki, w idealnych odstępach i wręcz jest klinicznie czysto.
    Nie zaprotestowała, kiedy zaproponował, aby się przewietrzyli. Musiał ją pokierować, gdzie iść. Była tutaj pierwszy raz, ale poruszała się całkiem sprawnie. Wymijając ludzi, a raczej nawet tego nie musiała robić. Zupełnie, jakby sama obecność Cartera za nią sprawiała, że schodzili z drogi i nie próbowali jej w nią wchodzić. Musiała przyznać, że to było ciekawe doświadczenie. Takie, które sprawiło, że lekki uśmiech wkradał się jej na twarz.
    Jak znaleźli się na zewnątrz nie od razu poczuła chłód nocy. Wiedziała, że należało ze sobą zabrać chociażby kurtkę, ale w ogóle o tym nie pomyślała. Nie przejmowała się teraz też chłodem ani tym, że pewnie pożałuje tego rano. Przy stoliku wsunęła się tak samo na stołek. Sophia przez moment patrzyła na miasto. Pogrążone w nocy, ale rozświetlone milionami świateł. Tutaj naprawdę nikt nie spał. Nie było, kiedy odpocząć. Nowy Jork żył niezależnie od pory dnia czy nocy. Gdyby teraz naszła ją ochota na sushi z pewnością znalazłaby otwarty lokal. Albo jakby chciała pograć w kręgle. To miasto było niesamowite. Z tyloma możliwościami… A ona była u boku Cartera. Nieugięta. Nieustępliwa. Przekonująca siebie, że jej sprytny plan zadziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po minucie albo dwóch spojrzenie przeniosła na Cartera.
      Przesuwała po jego twarzy wzrokiem. Jej spojrzenie było miękkie, troskliwe. Nie wiedziała, co działo się z nim przez te kilka dni, ale zniknął nagle i już się nie odezwał. Dobra, miała jego telefon, ale na pewno już miał nowy i mógł wymyślić sposób, aby się do niej odezwać, prawda?
      — Na pewno nie Winston, który zrobił aferę o nic. — Odpowiedziała. Sophia naprawdę walczyła zacięcie o to, aby zrozumieli, że Carter nie zrobił nic złego. I w końcu się jej to udało. — To było niesprawiedliwe, co zrobił.
      Oskarżał go o wyssane z powietrza rzeczy. Nie pozwolił się wytłumaczyć. Carter nie czekał, aż ktoś da mu się odezwać. On po prostu wyszedł i nie wrócił.
      — Tobie było łatwiej, jak nie przyszedłeś? — Zapytała, ale ze szczerą ciekawością i troską. Wyglądał trochę inaczej. Jakby zgasło w nim coś więcej niż tylko chęć, aby zmienić jakoś swoje życie. Sophia nie była pewna, co to takiego było.
      Cicho westchnęła, ale nie dodała nic więcej. Cierpliwie na niego dalej patrzyła. Czasem jej wzrok uciekał z jego oczu na usta, czasem na dłonie. Uciekał w różne miejsca, których Sophia była ciekawa.
      — Owszem, coś głupiego. — Potwierdziła. Dobrze wiedziała, że to głupie i desperackie, że on może… Inaczej to odebrać niż Sophia. Że może pomyśli, że tym samym próbuje go nakłonić nie do powrotu, a do czegoś więcej. Mimo, że kazał się jej trzymać z daleka. — Jest możliwe, że razy czy dwa podrobiłam twój podpis. I okłamałam wszystkich, że przyszedłeś.
      Kiedy się do tego przyznawała musiała odwrócić wzrok. Znów na miasto, które wdziało każdy grzech, każde kłamstwo, każdą głupotę. Wbiła wzrok w barierki. Chłodne i metalowe. Stabilne. W przeciwieństwie do niej. Czuła się głupio. Nawet idiotycznie, że się do tego przyznała i że to zrobiła. Gdyby się wydało… Może nie było to przestępstwo wielkiego kalibru, ale dla niej nawet to było poważne. I nie miała żadnego wytłumaczenia, dlaczego jej tak zależało, aby Carter nie wpadł w większe kłopoty.
      — Ciężko ją zadowolić. Chyba cię za bardzo polubiła. — Powiedziała. I nie tylko Gigi go polubiła za bardzo, ale Sophia już nie zamierzała się pogrążać dalej.
      Czuła, że na nią patrzy. I przez to intensywne spojrzenie czuła, jak robi się jej gorąco. Mimo wcześniejszego chłodu. Oplotła palce wokół zimnej szklanki z drinkiem. Miała go jeszcze sporo, więc zanim odpowiedziała przysunęła ją do ust i upiła trochę.
      — Jedno nie musi wykluczać drugiego, Carter.
      W końcu przeniosła na niego spojrzenie. Bez udawania, że jest jej obojętny czy tylko jednym z wielu wolontariuszy, którzy przychodzą i odchodzą. Lubiła go. Jako kolegę, a może coś więcej. Nie wiedziała. I nie próbowała się o tym przekonać. Było miło, kiedy zaczynała z nim dzień, kiedy mogła z nim pogadać w schronisku, wyprowadzić na spacer psy. Albo posiedzieć w ciemnym pomieszczeniu. Po prostu go lubiła.

      soph

      Usuń
  53. Przypadek, który w pełni był ukartowany przez nią. Nie posądzałaby siebie o takie zagrania, a była tymczasem w klubie, o którym wcześniej nigdy nie słyszała, bo biegała za gościem, który zaczął znaczyć więcej niż powinien. Patrzyła na niego dużymi, ciemnymi oczami i czuła, że jeszcze chwila, a popełni kolejny błąd w swoim życiu. Widziała dziś wystarczająco wiele, aby uciekać. Nie zgrywała lepszej, ale ona zwyczajnie wiedziała, że to nie jest świat, w którym chce być. Otoczona nieciekawie wyglądającymi typami, siedząc przy stoliku, który umazany jest w białym proszku, zasypany jakimiś tabletkami, klejący się od alkoholu. I wciąż tutaj stała. Widziała na własne oczy, jak wyglądają wieczory Cartera, że jest jednym z tych. Jego obraz ze zwiniętym w rulon banknotem i lusterkiem z kreską przeleciał jej przed oczami. Powinien ją ostudzić, a nic podobnego się nie stało.
    Idiotka. Zwyczajna idiotka.
    — Zapamiętam to sobie. — Odpowiedziała. Może będzie ich więcej, dodałaby, gdyby nie to, że jeszcze powstrzymywała się przed wypaleniem większych idiotyzmów. Nie rozumiała go czasami. Wtedy kazał trzymać się jej z daleka, a teraz… Teraz zachowywał się tak, jakby chciał, żeby była i nie odchodziła. Nie potrafiła się w tym połapać. I nie lubiła niejasnych sytuacji, ale to było złe miejsce na zadawanie pytań.
    — Owszem. — Przytaknęła. — Czasem wtedy dzieją się ekscytujące rzeczy. Takie, od których ciężko trzymać się z daleka, powiedzmy.
    Idiotka.
    Skarciła się w myślach, za to, że znów język działał szybciej niż mózg. Dostała dziś żywy dowód na to, że Carter to nie facet, za którym należy wodzić wzrokiem. To nie jest materiał na kolegę, współpracownika, czy na coś więcej. Już nawet nie chodziło o to, że Sophia za bardzo się angażowała w sprawy, które jej kompletnie nie dotyczyły i za mocno przywiązywała, ale ta historia nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia, prawda? Tak samo, jak poprzednia. Nie skończy się dobrze. Nie będzie… Miło. Znów będzie bolało i piekło, szczypało i drapało, gryzło i kuło. Znowu będzie płakać w poduszkę. To był łatwy do przewidzenia scenariusz. Taki, którego można było uniknąć, a Sophia z pełną świadomością konsekwencji się w niego pchała.
    — Mogę się o coś zapytać? — Nie mówiła mu tego, ale rejestrowała w jakim nastroju przyjeżdżał do schroniska czy po nią rano. Czasem bywał rozdrażniony, ale z czasem… było tego mniej. Bardziej widziała w nim Cartera, a mniej tę osobę, której nie znała. — I przepraszam, jeśli za bardzo się będę wtrącać, nie będziesz musiał odpowiadać — zaznaczyła od razu, bo nie chciała, aby poczuł, że go atakuje czy odtrąca — ale przez ostatni tydzień, kiedy po mnie przyjeżdżałeś… byłeś inny. I chodzi mi o to, że byłeś… nie wiem, może wyglądałeś na szczęśliwszego. Zdrowszego, może. Czy to przez to, że nie brałeś? — Słowa opuściły jej usta powoli i z ostrożnością. W gotowości do tego, żeby się wycofać, gdyby przekroczyła jednak granicę. Szykowała się na milczenie albo na wybuch gniewu, ale nie gwałtownego, a raczej cichego, który już zdążyła w nim zauważyć.
    — Bo jeśli tak… To nic nie spierdoliłeś, a byłeś na dobrej drodze, aby naprawić więcej niż ci się wydaje.
    Być może Sophia zapędzała się w swoich słowach. Prawdopodobnie pozwoliła sobie teraz na więcej niż mogła mówić, ale skoro już się z nim widziała i to równie dobrze mógł być ostatni raz to mogła mu parę rzeczy wypunktować.
    — Powinieneś wrócić. Ale nie ponieważ cię proszę, nie przez Gigi czy dlatego, że ci kazali to robić i nie masz wyjścia. — Zaznaczyła. Kiedy na niego spoglądała nie uśmiechała się tak, jak przed chwilą. Jej mina była poważna, zatroskana i cierpliwa również. — Dla siebie samego. Bo wierz lub nie, ale widzę, że ci to robiło dobrze. Chyba, że wolisz spędzać wolny czas… w ten sposób. To nie moja sprawa i tak zrobisz, jak uważasz. Ale powinieneś to wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszyła lekko ramionami i spojrzała, gdzieś na bok. Jakby tym gestem chciała mu przekazać, że nie będzie dalej się wtrącać. Przez jej całą wypowiedź towarzyszyła jej ludzka, prosta troska o niego. Nie rozumiała, dlaczego, ale nie chciała, aby zaćpał się w klubie któregoś wieczoru.
      Zapędziła się najpewniej, ale cofnąć tego również nie mogła. Chciała, żeby wiedział. Nie powiedziała wprost, że jej zależy i się martwi. Jakoś nie było okazji, aby mówili sobie cokolwiek wprost, więc liczyła, że po tej małej wypowiedzi to zrozumie, a jeśli warknie, aby się odjebała to to również zrozumie, choć pewnie będzie potem na to marudziła.
      — Nie śmiej się ze mnie. — Kąciki jej ust lekko się uniosły. Domyślała się, że nie śmiał się z niej, a z tej sytuacji. Chyba. Sama już nie wiedziała, bo go zwyczajnie nie rozumiała.
      Tak, Sophia Moreira dziewczyna, która tworzyła zasady i pilnowała się ich, jak tylko się dało, właśnie złamała prawo. Zabawne, ha ha. Dobra. Było to trochę zabawne. Nie napadła w końcu na bank tylko złożyła parę podpisów w odpowiednich miejscach. Nie było to aż tak ekscytujące.
      — Coś z tobą jest poważnie nie tak, jeśli uważasz to za seksowne. — Mruknęła, a policzki ją piekły. Chryste, jak do tego w ogóle doszło? Sophia nie potrafiła powstrzymać też tej dumy, która się w niej pojawiła. Zrobiła coś wbrew sobie, ale… teoretycznie w dobrej wierze, więc w swoich oczach była usprawiedliwiona. Reszta była bez znaczenia. — Tak, więc. Byłoby miło, jakbyś mógł przytaknąć czy coś. Źle zniosłabym więzienie, gdyby jednak mnie przyskrzynili za podrabianie podpisu tego Cartera Crawforda — dodała. Jak nic wzięliby ją za współwinną czy coś. Nie znała się na tym i nie chciała się przekonać, jakby to było, gdyby wyszło na jaw, że to nie jego podpis.
      — Chyba tak… Chyba właśnie nią zostałam. — Zaśmiała się pod nosem. — Chyba nie jest ci z tym źle, co? — Zagadnęła i zerknęła na niego spod rzęs.
      Zamknęła na chwilę oczy, kiedy znów zwiał wiatr. Tym razem już nie czuła tego gorąca, a ramiona lekko się jej napięły, ale nie chciała dać po sobie niczego poznać i uciekać stąd. Było jej całkiem dobrze z tym, że Carter był obok i rozmawiali. Ale zanim Sophia zdążyła coś powiedzieć więcej poczuła, jak ciepły materiał otula jej ramiona. Spięła się, ale nie z nerwów. Przez jej ciało przeszedł przyjemny prąd, kiedy palce Cartera musnęły jej skórę. Zadrżała lekko, a potem go usłyszała. Cichy szept tuż przy uchu. „Dziękuję, Soph”. Odchyliła lekko głowę, aby móc na niego spojrzeć. I przez chwilę nic nie mówiła.
      — Nie ma za co — odpowiedziała. Jej wzrok skupiony był na jego oczach, które tkwiły tak samo mocno w niej, jak ona w jego. — Żaden problem.

      soph

      Usuń
  54. Carter nie musiał jej o nic prosić. Nie wypowiedział w jej kierunku nawet jednego słowa, które mogłoby nakazać jej dla niego kłamać i podrabiać podpisy. Kiedy stała rano w swoim biurze i wiedziała, że nie przyjdzie zrobiła to automatycznie. Bez zastanawiania się, bez drżącej ręki, ale z szaleńczo bijącym sercem, bo co, jeśli ktoś by ją w tym momencie przyłapał? A potem wymyśliła, że dała Carterowi zadanie gdzieś poza głównym budynkiem. Nikt tego nie sprawdzał, bo to był jej obowiązek, aby upewniać się, że wolontariusze zajmują się przydzielonymi sprawami. Nikt nie zwrócił tak naprawdę uwagi, że Cartera w rzeczywistości nie było. Sophia na poczekaniu wymyślała kolejne wymówki, dlaczego nikt go nie widzi, a ludzie to łykali. Bo Sophia była prawdomówną osobą. Ufali jej i nigdy ni dała im powodu, aby mogli w nią zwątpić. Gdyby to wyszło na jaw, gdyby okazało się, że jednak sprawdzili kamery, a Cartera nie było to miałaby problemy. I nie przyszła tutaj tylko po to, aby go wyprosić, żeby pojawił się ten jeden raz i ją przed nimi uratował. Sophia się tym aż tak nie martwiła, bo jednak miała większe możliwości niż szary człowiek. Lepszych prawników, którzy z łatwością zamiotą sprawę pod dywan, aby nie psuć jej reputacji i przyszłości głupiutkim błędem.
    Znajomość z Carterem nigdy nie powinna była się wydarzyć. On nigdy nie powinien wkroczyć w jej życie, ale gdy już to zrobił to należało wyznaczyć jasne i twarde granice. Sophia nigdy tego nie zrobiła. Nigdy nie kazała mu się trzymać z daleka i nie traktowała go jak kolejnego zesłanego przez system ludzi, którzy zaraz odejdą. Nawet nie miała dobrej wymówki, dlaczego to robi. Bo nie chodziło o ładną twarz, od której ciężko było oderwać wzrok. Nie potrafiłaby podać teraz powodu, dlaczego. Czuła w środku dziwną potrzebę, aby mu pomóc. Polubiła go przez te ostatnie tygodnie, a tamta chwila w schowku… Tamta chwila coś w niej zmieniła, choć nie potrafiła wskazać palcem dokładnie co to było. Fascynacja Carterem zmieniła się w coś bez nazwy. I Sophia od tego powinna była trzymać się z daleka. Odejść i wrócić do swojego zwykłego, szarego i dość nudnego życia, a zamiast tego stała tutaj przy nim i próbowała zrozumieć, dlaczego taki jest. Czemu jego wieczór kończy się kreską i whisky, czemu otacza się takimi ludźmi, którzy może z wierzchu wyglądali, jakby byli jego kumplami, ale Sophia odniosła wrażenie, że bardziej są jak posłuszni żołnierze, którzy słuchają się Cartera, ale nie z szacunku, a czegoś co przypominało raczej strach.
    Ona nie była odpowiednią dziewczyną do tego, aby cokolwiek w nim naprawiać, aby wyciągnąć z tego ciągu. Była kompletnym przeciwieństwem. Kimś kto patrzył na taką scenę z obrzydzeniem, uciekał od takich ludzi oraz miejsc, ale nie tej nocy. Podeszła sama z jakimś wyzwaniem w oczach i determinacją, jakby szła do tej loży, aby odzyskać coś, co należało do miej. Mimo, że przecież nie było tam niczego, ani nikogo, co mogłaby określić jako „moje”. Był tam jednak Carter, obok którego nie umiała przejść obojętnie. I wiedziała, że zmartwiła tym Victorię, bo domyślać się, jak idol spędza czas to jedno. Ale widzieć to na własne oczy i mieć już świadomość, że tak jest? To, jeszcze można było jakoś przełknąć, ale kiedy tym idolem był ktoś kto spędzał czas z przyjaciółką, która zaczynała się fiksować na jego punkcie… Wtedy robiło się niebezpiecznie. Wtedy trzeba było uciekać. Powstrzymać może ją przed tym, aby nie przepaść w tę relację bardziej, która nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia, prawda? Bo gdyby Sophia tylko jarała się, że to Zaire, ten raper, na którego koncertach czasem bywała z przyjaciółkami to można byłoby przymknąć oko. Ale sposób w jaki o nim dziś mówiła… Dla kogoś z boku brzmiałoby to tak, jakby opowiadała o zwykłym kumplu, ale przyjaciółki ją znały i znały też ton, którego używała, kiedy w jej życiu pojawiał się ktoś z kim nie wiedziała, co robi ani do czego to doprowadzi, ale chciała się przekonać na własnej skórze.
    Mogła tego żałować, ale póki co, gotowa była brodzić w tej znajomości po szyję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia bezgłośnie westchnęła, od razu żałując każdego jednego słowa, które powiedziała w jego kierunku. Przekroczyła pewną granicę, kiedy się odezwała. Wiedziała o tym. Nie musiał nic mówić, aby wyczuła, jak bardzo się teraz od niej odsuwa. W ostatniej chwili złapała materiał bluzy, aby nie spadł na podłogę. Jego zapach owinął się wokół niej od razu; mocne perfumy, które zapadały w pamięć, ale te zapach papierosów, od którego zwykle krzywiła nos, a teraz podobał się jej on. Kojarzyła je od razu z nim. W towarzystwie brunetki nikt nie palił. Carter cały pachniał tytoniem, a choć to była kolejna rzecz, która powinna była ją odrzucać to tylko sprawiała, że Sophia trzymałą się go bliżej.
      Chciałaby cofnąć każde słowo. Udawać, że nigdy tego nie wypowiedziała i wrócić do tego momentu, który pękł jak najdelikatniejsze szkło. Zniszczyła chwilę między nimi. Nie dążyła do niej specjalnie. Nie próbowała go poderwać i zmusić do czegoś, czego mógł nie chcieć, choć nie wyglądał na niechętnego czy znużonego jej towarzystwem. Może… Może cieszył się, że tutaj była, mimo, że to miejsce nie nadawało się dla niej. I że on się dla niej nie nadawał, a Sophia mimo wszystko, ale była i nie odeszła, kiedy zobaczyła go w tamtej loży. Nie zawróciła na pięcie i nie uciekła. Wszystko w niej krzyczało, aby to zrobić, a ona zignorowała każdą jedną czerwoną flagę. Była zbyt zdeterminowana, aby go „odzyskać”, żeby odejść bez choćby wymienienia z nim kilku zdań.
      Czuła, jak się odsuwa i przed nią zamyka. Zacisnęła usta, żałując. Szczerze żałując, a jednocześnie postąpiła prawidłowo. Bo nie mogła udawać, że nie wie. Na chwilę, owszem. Ale całkowicie? Nie mogłaby tego przeskoczyć czy wmówić sobie, że to tylko na rozluźnienie. Bo jest w klubie, bo dobrze się bawi. Normalni ludzie nie biorą kreski, aby się rozluźnić. I ta myśl powinna była ją odstraszyć, a tego nie zrobiła.
      — Przepraszam, nie chciałam cię urazić. — Powiedziała cicho odnajdując jego twarz gdzieś z boku. Nie wyglądał na złego, a raczej podłamanego. Było jednak za wcześnie, aby Sophia mogła sobie go analizować i wyciągać z tego wnioski, którymi później rzucałaby mu w twarz.
      Zsunęła się z krzesełka i stanęła gdzieś między nim, a barierką. Nie zmuszała, aby na nią spojrzał. Nie mówiła tych durnych tekstów „hej, to nie jesteś ty, ja ci mogę pomóc”.
      — Dobry tydzień to już jakiś początek. — Głos miała cichy, niezbyt przekonujący. Straciła w sobie tę zadziorność sprzed chwili, bo jego chłodny ton i dystans, który wytwarzał był wystarczający, aby Sophia traciła grunt pod nogami, który jeszcze chwilę temu wydawał się pewny i zdecydowany. — A dobre tygodnie warto powtarzać, Carter.
      Nie dodała, że może mu pomóc. Nie znała się na tym. Nie była żadną terapeutką od leczenia uzależnień. Była tylko dziewczyną, która wyobraziła sobie zbyt wiele i nie potrafiła jeszcze odpuścić. Dziewczyną, która z jakiegoś głupiego powodu uparła się na tego faceta.
      Wsunęła ręce w rękawy bluzy, w której tonęła. Była niemal tak samo długa, jak jej sukienka. Miękka i ciepła. Pachnąca kłopotami, w które się właśnie pakowała.
      — Wiem, że cię nie znam. Nie tak naprawdę i że nie mam żadnego prawa, aby cokolwiek na ten temat mówić. — Zaczęła spokojnie. To nie była jej sprawa. Nawet, jeśli chciała dobrze to to wciąż nie była jej sprawa. Nie mogła się wtrącać. — Ale mi to nie wyglądało na granie, Carter. Tylko, jak coś co po czasie… może niekoniecznie sprawia wielką radość, ale jest czymś do czego warto wracać.
      Kąciki jej ust lekko drgnęły, jakby tym chciała mu coś przekazać, ale nie do końca była pewna co. Że słyszy i rozumie? Że nie odchodzi? Że nie zamierza z krzykiem uciec, bo widziała? Sama nie wiedziała, nie dopytywała też samej siebie, bo i tak nie uzyskałaby odpowiedzi.

      Usuń
    2. — Naprawdę? — Spytała cicho, może nawet z lekkim niedowierzaniem, że Carter naprawdę zamierzał wrócić. I teraz nie mogła już powstrzymać tego lekkiego, pełnego zadowolenia uśmiechu. Nie był on wielki i na całą twarz, ale wystarczający, a przede wszystkim szczery. — Cieszę się.
      Rzucanie żartami było teraz pewnie niemile widziane, ale chciała trochę rozluźnić atmosferę.
      — Mógłbyś grać w tenisa. — Nawet nie potrafiła sobie go wyobrazić na korcie. W białych szortach i z rakietą w dłoni. Westchnęła bezgłośnie, po czym odsunęła się od barierki, o którą się opierała i zmniejszyła dystans. — Nie oceniam cię, Carter. Nie rozumiem tego i szczerze, nie wiem dlaczego, ktokolwiek chciałby to robić, ale… Nie oceniam.
      Sophia rozumiała, że próbuje ją przed czymś ostrzec, ale nie wiedziała przed czym. Dla niej to były tylko narkotyki. Weekendy i dni powszednie spędzane na braniu syfu, który przez moment sprawiał, że człowiek czuł się lepiej, a potem miał zjazd i czuł się jak podle. Znała ten drugi stan, mimo, że doświadczyła go tylko raz i nie chciało się jej wierzyć, że warto jest dla paru godzin euforii potem czuć się, jak dno.
      Podniosła lekko głowę, aby na niego spojrzeć. Miękko i bez oceny w spojrzeniu. Jakoś nawet nie zwróciła uwagi na to, że jej dłonie sięgnęły do jego przedramion, na których lekko zacisnęła palce. Miękka i ciepła skóra.
      — Może… Może pora, aby poznać nowe rzeczy? — Zasugerowała szeptem. Nie naciskała, nie wywierała presji. Tylko… Proponowała. Siebie. Po wszystkim co usłyszała już dawno powinna stąd uciekać, a pchała się tylko głębiej. — Nie trzeba od razu uciekać. To tak nie działa, wiem. Ale raz na jakiś czas… zamiast przychodzić tutaj mógłbyś… robić coś innego. Może ze mną.
      Niepewnie spojrzała mu w oczy, zastanawiając się, ile głupot tej nocy popełniła i jak wielka kara ją spotka za to, że nie wycofała się, kiedy był na to odpowiedni moment.

      soph

      Usuń
  55. Sophia próbowała w jakiś sposób zrozumieć o co jej tak naprawdę chodziło. Dlaczego nie potrafiła mu odpuścić, chociaż w ogóle go nie znała. Widziała tylko ułamek jego charakteru i być może nawet nie był on prawdziwą wersją. Przez zaledwie cztery godziny w ciągu dnia, a to było stanowczo za mało, aby mogła go poznać. Być może to, co dostrzegła dziś w tamtej loży było jego prawdziwą wersją. Mroczną, skupioną na kolejnej kresce, zdziczałych kumplach. W tym klubie nie było faceta, który przywoził jej rano kawę i słodkie bułki. Był ktoś, kogo Sophia nie rozpoznawała, a mimo tego, dalej uparcie trwała i wchodziła w tę relację. Nie próbując nawet zobaczyć znaków ostrzegawczych, a jeśli je widziała to z premedytacją ignorowała.
    Ona naprawdę wierzyła, że coś może się zmienić. Nie ona jego, ale Carter sam siebie. O ile będzie poprowadzony w odpowiednią stronę i skierowany na właściwe tory. Jeśli będzie miał przy sobie kogoś kto nie pozwoli mu całkiem zatracić się w tym mroku. Tylko czemu ze wszystkich osób musiało trafić na nią? Czemu musiał zostać zesłany akurat do jej schroniska i przeciąć jej ścieżkę? Dlaczego nie mogło paść na inną dziewczynę, która poradziłaby sobie z tym znacznie lepiej? Sophia łatwo ulegała. Nawet nie tyle co ludziom, a swoim własnym wyobrażeniom, a tych miała aż nazbyt wiele. Zbyt łatwo potrafiła wyobrazić sobie nieistniejące rzeczy, a potem brutalnie zderzyć się z rzeczywistością. Robiła już tak w przeszłości i ktoś mógłby pomyśleć, że wyciągnęła z tego jakieś wnioski, ale już sam fakt, że stała tu przed nim z palcami zaciśniętymi na jego przedramionach mówił wystarczająco wiele. Ona się nie uczyła na błędach. Powtarzała je z pełną świadomością, ale za każdym razem liczyła na inny wynik. Pewne rzeczy nie miały prawa się zmienić, a choć o tym wiedziała to nie cofała się. Tylko szła z tym głupim uporem dalej.
    To był dobry moment, aby przeprosić i wyjść z tego klubu oraz jego życia. Przyznać się przed sobą samą, że popełniła błąd, a wchodzenie w tę relację będzie bolesne przede wszystkim, ale dla niej. Ludzie nie byli odporni na skrzywdzenie, ale rozumiała, że z ich dwójki to Carter lepiej to zniesie. Mimo, iż Sophia widziała, jak podłamany był zdradą swojej byłej, jego mina z tamtego dnia przeleciała jej przed oczami. Był naprawdę skrzywdzony i nie wyglądało na to, aby pogodził się z utratą tamtej dziewczyny.
    Sophia na moment, jakby wstrzymała oddech, kiedy się przybliżył i zaczął mówić. Nie przerywała mu. Tylko wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Mieszała się w tym, co czuła i co podpowiadał jej rozsądek. Właściwie, to nawet nie wiedziała, co czuła. Nie mogła mówić o niczym poważnym, bo nawet go nie znała. Polubiła go, może mocniej niż wypada i może przez to nie umiała tak sprawnie odpuścić. Dać mu odejść, kiedy wiedziała, że mogła przynajmniej przez chwilę mieć na niego realny wpływ.
    Nawet nie zwróciła uwagi na to, że kąciki jej ust nieznacznie się uniosły. Carter nawet sobie nie zdawał sprawy, że tym wyznaniem karmił bardziej tylko jej wyobrażenia, które powinna była zgnieść w zarodku. Nie pozwolić im się rozwinąć w nic poważniejszego.
    — Pocałować, hm. — Rzuciła. Jakby smakowała te słowo na własnych ustach. Zsunęła się wzrokiem nieco niżej na jego twarzy. Czyli nic wtedy się jej nie wydawało. — I to byłoby takie złe, gdybyś to zrobił? — Znała powody, dlaczego to byłoby niewłaściwe. Widziała te powody dziś na własne oczy. Carter się przed nimi nawet nie bronił. Nie próbował udawać, że to nie jego banknot, nie jego kreska. Byłoby chyba gorzej, jakby próbował zaprzeczyć, ale tego nie zrobił. Przed chwilą przyznał, że to jest jego codzienność, że to nie jest wyjątek od reguły. Rozluźnienie po ciężkim dniu. Tylko coś, co robił regularnie.
    — Nie byłeś osamotniony w tych myślach. — Przyznała. Skoro już się otwierali przed sobą, to co stało jej na przeszkodzie, aby wyznać, że jej myśli krążyły wokół tego samego? Nie zrobiłaby tego, aż tak odważna nie była. Ale myślała intensywnie. Zastanawiała się, jak smakuje i całuje. Jak wyglądałoby to z nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drzwi się otworzyły, a oni odskoczyli od siebie niemal jak oparzeni. Jakby zostali przyłapani na czymś niewłaściwym i zaczął się ten cały cyrk, który Sophia próbowała przez całe popołudnie i wczesny wieczór załagodzić. A i tak nie potrafiła przestać o tym myśleć. Nawet teraz, gdy był zbyt blisko jej myśli krążyły wokół rzeczy, których Sophia i Carter robić nie powinni. Zbyt dużo miała tych „powinnam” w swoim życiu. Czy naprawdę wszystko trzeba było robić według zasad? Nie można było czasem z nich zrezygnować?
      — Dałeś mi coś, abym wierzyła, że jesteś wart bliższego poznania. — To niczego nie tłumaczyło, ale nie weźmie całej winy na siebie, prawda? Gdyby był oschły, trzymał dystans i ją zbywał, to nie przeszłoby jej przez myśl, aby spróbować wyciągnąć do niego rękę. Tymczasem Carter… Carter dał jej coś, czego się teraz trzymała. Nawet jeśli próbował jej to teraz odebrać, to tak łatwo nie odpuszczała.
      — Nigdy nie twierdziłam, że jestem rozsądna. — Odparła na jego zarzut o to, że takie myślenie było głupie. Ona o tym wiedziała, ale nie wyglądała jak ktoś, kto by się tym przejmował.
      Westchnęła bezgłośnie, kiedy jego dłonie objęły jej policzki. Spoglądała mu w oczy, nie uciekała wzrokiem, choć taki był jej pierwszy odruch, ale nie potrafiła ich odwrócić od jego oczu. Zamrugała powoli, a każde słowo docierało do niej z lekkim opóźnieniem. Nie była nimi załamana. Nie poczuła się odrzucona. Przecież wiedziała, jak to działa, prawda? Że nie jest dla niej, a ona nie jest dla niego. Wystarczyło na nich popatrzeć, aby to zauważyć.
      — Trochę już na to za późno. — Powiedziała to cicho. Gdzieś w tym również krył się wstyd, że wystarczyło tak niewiele czasu i zaledwie kilkadziesiąt wspólnie spędzonych godzin, aby zaczęła wyobrażać sobie więcej niż należało. — Każdy może się zmienić, jeśli tego chcą.
      To było słowo klucz. Bo jej chęci były niewystarczające, jeśli druga strona tego nie chciała. Wtedy to naprawdę nie miało sensu, a Sophia… Sophia sobie wmawiała, że on tego chciał, ale jeszcze nie potrafił się przed tym przyznać.
      Dłonie miał ciepłe i miękkie, choć była w nich też pewnego rodzaju szorstkość. Sophia lekko przechyliła głowę, co mogło wyglądać, jakby wtulała się w jego dłonie, ale nie było tak do końca. Rozumiała, że popełni błąd, gdy w to wejdzie, że to był czas, aby odpuścić. Zostawić za sobą wspomnienie jego dotyku, ciepłego oddechu i tego, jak zaskakująco lekko się przy nim czuła.
      — No to mamy sześć tygodni. — Zauważyła. Jeśli to miało być wszystko, to dlaczego by mieli z tego nie skorzystać? — Sześć niezobowiązujących tygodni, a potem się już nie zobaczymy. Wrócisz do swojego życia, ja do swojego. Cokolwiek to jest… będzie tylko wspomnieniem.
      Chciała wrzasnąć na samą siebie. Nakazać się sobie ogarnąć i poprosić, aby o tym zapomniał, Aby ją zostawił i może znalazł sobie inne schronisko albo zajęcie, bo tam nie ma dla niego miejsca. Ale nie, Sophia go tam wciągała z powrotem i robiła to z bezczelnym uśmiechem.

      soph

      Usuń
  56. W pierwszej chwili miła ochotę się cofnąć, kiedy jego spojrzenie się zmieniło. Nie było w nim już lekkości, a coś przeciwnego. Sophia widziała te wszystkie sygnały ostrzegawcze, które nakazywały jej odejść, ale ignorowała je z łatwością. Jakby po drodze do tego klubu zgubiła swój zdrowy rozsądek. I może faktycznie go zgubiła i nie myślała już logicznie. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest człowiek, z którym należy spędzać czas, że Carter należy do tej grupy ludzi, od których lepiej jest się trzymać z daleka. Sophia nie była tą dziewczyną, która potrafi udźwignąć takie ciężary. Nie była odważna, nawet jeśli miewała momenty, że wydawała się taka być. To była tylko przykrywa, chwilowe oderwanie się od własnej codzienności, do której ona prędzej czy później wracała. Do tego, co było znajome i proste, co nie wymagało od niej zbyt wielkiego zaangażowania.
    Stała teraz przed nim i praktycznie oferowała mu się tak, jak stała, choć nie mogła znaleźć żadnego sensownego powodu, dlaczego to robi.
    — Źle ci z tym? — Zapytała. Sophia już dawno była w tym pogubiona. Niezależnie od tego, czy Carter chciałby to zrobić czy nie, ona zaczęła się miotać w tej przestrzeni między nimi już dawno temu. Dokładnego momentu wskazać nie potrafiła. Wydarzenia ze schowka tylko pogłębiły to, co od jakiegoś czasu już w niej się gnieździło.
    — Znalazłabym je, nawet, gdybyś mi tego nie dał. — Mruknęła cicho w odpowiedzi. Chciała go może zapewnić, że bez tego również by potrafiła dogrzebać się w nim pozytywów. Bo taka już była i odchodziła dopiero, kiedy wiedziała, że więcej wytrzymać już w stanie nie będzie. Słyszała ten żal w jego głosie i Carter nie miał się za co obwiniać. Sophia sama by do tego doprowadziła bez jego udziału.
    Podświadomie wiedziała, że on ma rację. Wpychała się w sam środek… Czegoś, co nie było jej światem. Gdyby widział ją teraz ojciec pierwsze co by zrobił to zabrał z tego miejsca, a potem urządził długi wywód. Słuszny. Ale nie było tu ojca, nie było nikogo, kto mógłby ją z tego dziwnego transu wyciągnąć. Może dziewczyny, ale tu jeszcze nie dotarły i Sophia pewna nie była, czy w ogóle zamierzały się na taras pofatygować. Miała nadzieję, że nie, a przynajmniej, że jeszcze przez jakiś czas nie będą jej szukać. Nic przecież się nie działo. Nie potrzebowała ratunku, mimo, że płynęła coraz dalej, a spokojna woda robiła się coraz bardziej wzburzona.
    Sophia nie pasowała na dziewczynę, przy której można zapomnieć. Na chwilowe oderwanie się od rzeczywistości, co ona mu tak naprawdę proponowała? Zamierzała udawać przed sobą i przed nim, że te rzeczy dla niej są normalnością? Znała siebie, a przynajmniej tak się jej wydawało i teraz kompletnie nie poznawała dziewczyny, która stała przed Carterem. Ta dziewczyna miała w sobie coś dzikiego, czego Sophia wcześniej aż tak w sobie nie dostrzegała. Sięgała bez wahania ręka prosto w rozpalone ognisko, choć wiedziała, że się sparzy, a oparzenia będą goić się długo i boleśnie.
    — Niestety, ale wiem.
    Zawsze upierała się wtedy, kiedy należało odpuścić. Przestawała walczyć w momentach, które były tego warte, ale gdy trzymała się czegoś, co ją zniszczy… Tego nie umiała zostawić w spokoju. Tak, jak jego. W Carterze było wszystko to, czego nie szukała w znajomych. Był z tego świata, który był dla niej niedostępny i taki pozostać powinien. Tymczasem zbliżał się w jej kierunku niebezpiecznie szybko. Mogła zacząć rozglądać się za kołem ratunkowym, ale miała wrażenie, że jest już za późno na to, aby się wycofać i prawda była też taka, że jakaś jej część wcale tego nie chciała. W końcu nie prosiła o żyli długo i szczęśliwie. To nie miało prawa się wydarzyć. Sophia sama tak do końca nie wiedziała, o co prosi.
    Może chciała zapomnieć o poprzednim złamanym sercu. Skupić się na kimś innym, kto nie będzie od niej oczekiwał niczego, poza tym, aby co jakiś czas się pojawiła. A przecież mogła, prawda? Pozwolić sobie na parę tygodni zapomnienia. Rzucić się w objęcia kogoś, kogo nie znała i kto nie miał wobec niej żadnych oczekiwań, a ona wobec niego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Sześć tygodni. — Potwierdziła. Zaskoczona był tym z jaką lekkością to zrobiła. Jakie sześć tygodni? Przecież Sophia nie była dziewczyną, która wchodzi w jakiekolwiek układy. Była tą, która się przywiązuje, dla której każdy gest ma jakieś znaczenie, a nie tą, która potrafi nie czuć i potem, jak gdyby nigdy nic wrócić do swojego codziennego życia. A teraz zdawało się, że to nie ma znaczenia. — Skończysz wolontariat, odjedziesz, usuniesz mój numer, a ja twój. I to będzie tyle.
      Brzmiało zbyt łatwo, aby mogło być prawdziwe. W przeciągu tych sześciu tygodni mogło wydarzyć się zbyt wiele. Wydarzy się zbyt wiele. Sophia była tego po prostu pewna. Coś pójdzie nie tak. W którymś momencie skręci w złą stronę i będzie cierpiała, ale teraz to zdawało się w ogóle nie mieć znaczenia.
      Zsunęła wzrok na jego dłonie, wciąż przy jej twarzy, wciąż ją trzymające, a potem wróciła do jego oczu. Oddychała powoli, jakby teraz głośniejszy wdech mógł tę chwilę rozbić.
      — Wydaje mi się — zaczęła cichym głosem, potrzebują chwili, aby pozbierać myśli — że to solidne osiem.
      Westchnięcie zamarło na jej ustach, gdy przyciągnął ją bliżej, a jego dłoń z pewnością chwyciła ją za kark. Rozchyliła nieznacznie usta, patrząc na niego z mieszaniną uczuć. Było w tym trochę wahania i niepewności, coś co być może przypominało pożądanie i chęć posiadania go bliżej, wraz z może nie strachem, ale delikatną obawą przed tym, w jakim stanie skończy, gdy te sześć tygodni minie.
      Zdjęła ręce z jego przedramion, aby je tym razem ułożyć, gdzieś na jego torsie. Czuć gdzieś przy sobie, tylko tyle. Pod koszulką czuła zarys mięśni, twardy brzuch. Przecież ona nie wiedziała, co tak naprawdę robi. Ani dlaczego.
      — Nie prosiłam o żadne „jutro”. — Przypomniała mu. Nie było chwili, kiedy zasugerowałaby mu, że chce czegoś więcej. Gdyby się okazało, że chce to będzie to jej problem, a nie jego, prawda? Ona będzie się użerać z konsekwencjami, a nie Carter. — Jestem dużą dziewczynką, Carter. Poradzę sobie bez obietnic i przyszłości.
      Trochę go okłamała, bo choć sobie radziła, to nie wychodziło jej to najlepiej, ale to nie było jego zmartwienie.
      Sophia przez chwilę myślała, że zrezygnuje i odejdzie, że będzie tym lepszym z ich dwójki. Któreś odejść powinno, ale nie zrobiło tego żadne. Sophia wciąż patrzyła mu w oczy z tą samą intensywnością. Mocno i stanowczo, jakby chciała go przekonać, że nie musi jej obiecywać świata, aby się w niej na chwilę zatracił.
      Nie odsunęła się, gdy się przysunął. Sama wysunęła głowę bliżej, a gdy jego usta musnęły jej w pierwszej chwili myślała, że to tylko dziwny sen na jawie. Trwało to zaledwie chwilę, nim pogłębił pocałunek, a ona przylgnęła swoim drobnym ciałem do jego. Odwzajemniła pocałunek i nie było w niej zawahania. Zakręciło się jej w głowie, a uczucie, które ją ogarnęło było oszałamiające i znajome. Takie, jakiego dawno już nie czuła. Wbiła palce, gdzieś w jego żebra, tym samym chcąc się upewnić, że Carter się od niej nie odsunie i nie zniknie zbyt szybko. Smakował whisky, czuła to wyraźnie i mocno. I czymś zakazanym, czymś czego Sophia nigdy nie powinna była posmakować, a jednak właśnie to robiła. Łapczywie i zaborczo.

      soph

      Usuń
  57. Nie była dziewczyną, która potrafiła bawić się w brak obietnic. Nie potrafiła funkcjonować bez wyznaczania zasad, a te zwykle dokądś prowadziły. Tymczasem Sophia teraz decydowała się na… Co to właściwie miało być? Pytania się tylko mnożyły w jej głowie. Jakaś jej część próbowała krzyczeć, aby uciekała. Jakby chciała ją ochronić przed może złamanym sercem albo wartościami, jeszcze nie było pewne. Ta druga, bardziej dominująca i łaknąca odrobiny uwagi, rozrywki i tego przyjemnego dreszczu emocji po prostu kazała się jej zamknąć. To miało być tylko sześć tygodni zabawy; jak chcą, kiedy chcą. Bez żadnych oczekiwań, bez ratowania, bez przyszłości. Coś, czego Sophia nie znosiła, a właśnie się pakowała w to z wielką chęcią.
    Wszystkie pytania wyciszyły się w momencie, kiedy usta Cartera odnalazły jej. Całą swoją uwagę poświęcała teraz ustom, które czuła na swoich. Miękkie, łakome i rozpalone. Nie było w tym pocałunki nic z delikatności, ale też nie był on jednym z tych pospiesznych. Skradzionych, gdzieś w tle podczas imprezy. Zaspokajał, przynajmniej tymczasowo, potrzebę, która w nich rosła i przez te tygodnie rozrastała się do rozmiarów, których już nie można było tak łatwo kontrolować.
    Mruknęła cicho, gdy przyciągnął ją bliżej. Dopasowała się do jego ciała niemal natychmiast. Jakby pasowała tam od zawsze, jakby nie robiła tego po raz pierwszy. Sięgnęła dłońmi wyżej, układając je na jego szyi. Muskając opuszkami palców policzki. Gdzieś między jednym, a drugim pocałunkiem spomiędzy rozchylonych warg brunetki wyrwał się krótki przeciągły jęk, niemal całkiem został stłumiony przez pieszczotę.
    Nie rozpoznawała samej siebie w tej chwili, ale niczego nie żałowała. Nie taki finał miała zaplanowany, ale czasami w końcu nie wszystko musiało iść zgodnie z ustalonym w głowie scenariuszem, prawda? Czasem najlepsze historie pisały się same i bez ingerencji zewnątrz. Była spragniona na więcej, choć nie odważyłaby się powiedzieć tego teraz na głos czy nawet odważniej pomyśleć. Ale to nie było miejsce ani czas, nie tutaj i nie w ten sposób. Ciekawość rozsadzała ją od środka, tak samo, jak ta zwykła potrzeba, aby z kimś być. Nie spotykała się z nikim od rozstania z Nico, nie szukała chwilowych randek – to nie było w jej stylu, a jednak teraz była tutaj w układzie, którego nie rozumiała. Z facetem, którego tak naprawdę nie znała.
    Usta miała ciepłe i nieznacznie spuchnięte od pocałunków. Jej klatka piersiowa uniosła się w szybkim i nierównym tempie. Za to na twarzy miała uśmiech, niezbyt szeroki, ale dostatecznie wielki, który nie ukrywał też zadowolenia. Uniosła wzrok na Cartera. Rzęsy rzucały długie cienie na jej zaróżowione policzki; zarówno od pocałunków, jak i tego, że nieznacznie się speszyła, zaskoczona tym, że w ogóle do tego doszło. Że pozwoliła sobie na to. Z nim. Z Carterem. Typem, który był spoza jej zasięgu tak naprawdę. Nigdy nie powinna była nawet brać go pod uwagę, a tymczasem to właśnie on trzymał ją przy sobie i nie zapowiadało się na to, że miał zamiar szybko wypuścić. Odpowiadało jej to. Nie musiał jej teraz wypuszczać. Mieli sześć tygodni, prawda? Na ten czas była jego, a co będzie później… Tym będą mogli faktycznie zająć się później. Teraz jakoś niespecjalnie interesowała się przyszłością.
    — Och, wyobrażałeś to sobie? — Zamruczała, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego, zaczepnego uśmiechu. Jakoś nie spodziewała się, że Carter był z tego typu, którzy sobie takie rzeczy wyobrażają. — Co jeszcze sobie w takim razie wyobrażałeś? — Zapytała, a jej dłoń z powrotem zsunęła się gdzieś na jego klatkę. Przesuwała nią powoli, badając cierpliwe dostępny skrawek ciała. Ciekawa, jaka jego skóra była w dotyku. Czy pod koszulką był tak samo rozpalony, jak wyglądał bez. To ostatnie mogła wygooglować, ale jakoś chyba wolała przekonać się na własnej skórze.
    Na samą myśl przeszył ją dreszcz, a policzki tylko mocniej zapiekły. Jak kolejny dowód na to, że nie pasowała do tej układanki. Bo co, jeśli go rozczaruje? Co, jeśli oboje się rozczarują, a to wszystko to tylko przyjemna fantazja, z której ciężko jest im zrezygnować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odwracała głowy, bo nawet, gdyby chciała, to i tak nie miała jej, gdzie schować. Widział więc rozpalone policzki, od pocałunków i nieśmiałości, która mimo wszystko, ale była częścią brunetki i nie znikała tylko dlatego, że przy kimś przez chwilę czuła się komfortowo. Nie była pewna, czy policzki palą ją, bo się rumieni czy jego dotyk po prostu jest tak gorący.
      — Nie martw się tym, co jest w mojej głowie. — Poprosiła. To była jej sprawa. Nie był i nie musiał być odpowiedzialny za to, co Sophia sobie pomyśli. Nie potrzebowała, aby ktoś prowadził ją za rączkę i wyprowadzał z błędu. Rozumiała, niejako, w co się pakuje. Żadnego jutra i obietnic. Tylko noc taka, jak ta. Łatwe w końcu do pojęcia, prawda? — Wiem, co robię, a ty?
      Nie wiedziała, ale zabrnęła w to już zbyt daleko, aby uciekać. I nie chciała też uciekać. Cholera, chciała po prostu zobaczyć, dokąd to wszystko ją zaprowadzi. Jeśli coś się ma stać, to wydarzy się to bez względu na to, jak bardzo oboje mogą być gotowi na ten układ. Od pewnych rzeczy nie było ucieczki.
      — Mhm, dobrze o nie dbam. — Mruknęła w odpowiedzi. Miała już coś dodać, że mogłaby mu pokazać i zażartować coś o nawilżającej maseczce na usta, ale nie zdążyła. Nie broniła się przed kolejnym pocałunkiem ani następnym i jeszcze jednym. Zadrżała, w którymś momencie i uśmiechnęła się, pogłębiając pocałunek. Nie zaoponowała, kiedy sięgnął po jej dłoń. Ścisnęła jego dłoń, jak na cichy znak, że czuła to wszystko. Była świadoma i obecna. Że wcale nie uciekała przed nim.
      Jeszcze nie otworzyła oczu, kiedy się rozdzielili. Trwała w tej chwili, a dopiero słowa „hard launch” ją ocuciły. W pierwszej chwili nie zorientowała się, o co mu chodzi. Dopiero, kiedy się odwróciła poczuła na sobie palące spojrzenie Victorii, a właściwie nie tylko jej, bo zaraz zza drzwi wyszła Selena i Mia. Cholera. To by było na tyle z w miarę intymnego i prywatnego momentu.
      — Och — westchnęła z rozczarowaniem. Zupełnie, jakby pojawiły się niszczycielki dobrej zabawy. — Kto powiedział, że chcę się wykręcać? — Wzniosła oczy do góry, a zaraz po tym na niego spojrzała. Pojęcia nie miała, co ma powiedzieć dziewczynom. „Hej, będę się z nim spotykać przez sześć tygodni, a potem usuwamy się nawzajem ze swojego życia”? Wiedziała, jak zareagują. Widziała to już w ich minach.
      — Pytanie, czy ty jesteś gotowy? Będą miały pytania i oceniający wzrok — ostrzegła. Sophia lekko się uśmiechnęła, a błysk w jej oczach mówił, że Carter nie ma się raczej czym martwić. Zresztą, wątpiła, że by się tym i tak przejął.

      soph

      Usuń
  58. Przymrużyła lekko oczy, wyraźnie niezadowolona z tego, że nie ma zamiaru jej zbyt wiele zdradzać. I będąc na jego postąpiłaby dokładnie tak samo. Nie wyznałaby mu może wszystkiego słowami, ale jej mina wystarczająco wiele by zdradziła. Już i tak zbyt wiele zdradzała.
    — Jestem ciekawską osobą, Carter. Powinieneś już zauważyć, że zadaję za dużo pytań i jestem dociekliwa. — Ton mogła mieć rozbawiony, ale prawda była taka, że to była jej wada. Popsuła już wiele przez to, że nie potrafiła zwyczajnie w świecie się zamknąć. I chociaż w ich przypadku było inaczej, bo nie mieli się wiązać ani nie oczekiwali od siebie zbyt wiele, to brunetka była pewna, że nadejdzie taki czas, kiedy zada niewłaściwe pytanie. Albo będzie ich zbyt dużo. Znała siebie, teoretycznie mogła się też przed tym powstrzymać, ale inną kwestią było już to, czy to zrobi, czy może jednak będzie próbowała wyciągnąć więcej. — Tak więc… To i owo mógłbyś mi zdradzić. To może ja ci też zdradzę o czym myślałam. — Dodała, a ostatnie zdanie wyszeptała w zasadzie w jego usta, które nieznacznie musnęła. Delikatnie, jakby wcale tego nie zrobiła. Nie wiedziała skąd brała się w niej ta odwaga, ale coraz bardziej zaczynało się jej podobać.
    Sophia wyprostowała się, kiedy jego głos się wokół niej owinął.
    Miała wrażenie, że nogi ma jak z waty, że gdyby nie to, że się go trzyma to upadłaby prosto na podłogę. Zacisnęła palce wokół materiału na jego koszulce. To było niemal żałosne, że zaledwie parę słów potrafiło wprowadzić w zakłopotanie, a także w… coś, czego na głos wypowiedzieć nie chciała.
    — Mogę o tym pomyśleć. — Odezwała się po chwili, słabym i cichym głosem, wciąż niemogąca pozbierać myśli. Odkaszlnęła cicho, aby pozbyć się tej suchości z gardła i ciężaru. — Wiesz, nie mieliśmy pierwszej randki. Nie chciałabym, abyś pomyślał, że… jestem łatwa.
    Nie była, a przynajmniej nie dla wszystkich. Wizja spędzenia nocy z Carterem niosła za sobą smak dreszczyku podekscytowania i pewnej obawy, choć to drugie było w pełni spowodowane już tylko jej wyobrażeniami i tym, co sama o sobie myślała. Nic na co Carter mógł mieć wpływ.
    — Albo drugiej. Liczymy schowek? — Kącik jej ust lekko się uniósł. Drażnili się tam ze sobą, dyskutowali o randkach i podobnych tematach, ale jakoś nie mieli okazji, aby ostatecznie dojść do porozumienia. Za szybko im przerwano.
    Zaakceptowała taką odpowiedź. Ona również nie zamierzała, przynajmniej teraz, tego analizować i robić prezentacji w PowerPoincie, aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Tu i teraz, a reszta przyjdzie z czasem.
    Sophia czuła, jak oblewa się rumieńcem po tych słowach. Znów opuściła na moment głowę, ale zaraz ją podniosła, aby na Cartera spojrzeć. Miała figlarne spojrzenie, nieśmiały uśmiech, przez który przebijał się flirt. Czasem nieporadny i niepasujący do otoczenia czy mężczyzny, z którym miała do czynienia. Ale, czy byłby tu z nią, gdyby mu nie odpowiadała?
    — Jestem. — Potwierdziła miękko i bez głębszego zastanowienia. Jeżeli tylko tego chciał, to Sophia na tę noc była gotowa zostać jego. Zgodziła się należeć do niego przez następne sześć tygodni, czyż nie? — Skoro ja jestem twoja, dostaję ciebie w zamian?
    Spojrzała na niego wyczekująco. Mogła podejrzewać jaka jest odpowiedź, ale chciała ją jeszcze usłyszeć. Mieć tę pewność, że teraz nie będzie liczyła się żadna inna dziewczyna, że nie zastąpi ją kimś innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia nie spoglądała zbyt długo w stronę przyjaciółek. Jakby nie patrzeć, ale przed sobą miała znacznie ciekawszy widok. Carter ciekawił ją bardziej niż zaskoczone miny dziewczyn. Ona również była zaskoczona, że potoczyło się to w ten sposób. Niekoniecznie to planowała, a jak miała być szczera sama ze sobą to sądziła, że te myśli zostaną tylko myślami. Że nie wyjdą poza granicę jej zbyt bujnej wyobraźni. Tak byłoby bezpieczniej, przede wszystkim dla niej, jednak myślenie o konsekwencjach nie było teraz dla niej czymś interesującym. Znacznie bardziej wolałaby wrócić do tego, co im przerwały, ale to raczej musiało zaczekać. Zresztą, wolałaby też miejsce, w którym nie będą widoczni dla innych. Dostatecznie wiele razy upokorzyła się w miejscach publicznych.
      — Zauważyłam. — Odparła. Dał jej to odczuć pierwszego dnia, kiedy się poznali. Wszyscy byli go wtedy ciekawi, każdy podchodził z rezerwą. Ona również i wyszłoby jej na dobre, gdyby tej rezerwy się trzymała, a nie zaczynała wyobrażać sobie z nim wspólne… Hm, plany? Randki? Sama nie wiedziała, ale nie przyszłość. Na to nie było miejsca i była świadoma. Nie planowała skrzywdzić się w ten sposób i liczyć, że jest na tyle wyjątkowa, aby jej obecność i bliskość mogły zmienić kogoś kto przez całe życie nie otrzymał dostatecznie wiele miłości od osób, które powinny mu ją okazywać. To co dla niej było normalne, dla niego było abstrakcją. Sam tak powiedział. Czymś, co oglądał przez szybę. Nigdy nie dotknął, a jedynie przypatrywał się z daleka.
      Sophia lekko zmarszczyła brwi. Choć nie ustalili nic poza tym, aby niczego od siebie nie oczekiwać to nie sądziła, że zamierzał tą znajomość okazywać publicznie. Była tym trochę zaskoczona, może trochę przestraszona, bo w końcu ludzie z jej kręgów również się dowiedzą, ale jednocześnie było to ekscytujące.
      — Hm, zamierzasz się mną chwalić? — Zapytała z lekkim uśmiechem. Nie ukrywała, podobało się jej to. Że nie chciał tego ukrywać, choć z początku nawet myślała, aby mu powiedzieć, żeby trzymali to tylko dla siebie, ale chyba nie było sensu, skoro i tak trochę ludzi ich tutaj widziało. Nawet jeżeli nie wszyscy rozpoznawali Cartera, w co Soph wątpiła, to nie byli żadnym sekretem. Oboje woli, oboje nie byli nikomu nic winni, więc dlaczego mieliby się ukrywać?
      — Zaskakujesz mnie.
      Westchnęła krótko, a po chwili oparła się głową o jego tors. Na moment, aby złapać oddech i poskładać myśli, które teraz skakały jej wesoło przez głowę. Nie potrafiła tego w pełni pojąć ani jej znajomości z nim, tej relacji i samej siebie – wszystkiego. Zdecydowanie nie tego się spodziewała po nim, kiedy wszedł wtedy pierwszego dnia do jej biura i próbował się wymigać od pracy.
      — Powinnam do nich wracać. Powinniśmy. — Poprawiła się. Nie była już w końcu sama, nie? Nie w związku, ale w relacji, która… pozostała nieokreślona na półtora miesiąca.
      Podniosła głowę, aby spojrzeć na Cartera. Z figlarnym uśmiechem i błyszczącymi oczami, w pełni zadowolona. Zaciekawiona przede wszystkim, jak to będzie wyglądało dalej. Czy sobie poradzi, czy on się nią nie znudzi. Nie była w końcu najciekawszą osobą na świecie, a Carter prowadził inny styl życia. W jego świecie dominował głośny bas, rozrywka, która była obca brunetce i masa innych rzeczy. Ale nie dała się porwać tym myślom, bo zaraz zaczęłaby się zastanawiać, co takiego niby może mu zaoferować, że na nią zwrócił uwagę, a to na pewno nie skończyłoby się dobrze.

      soph

      Usuń
  59. Była fanką jasnych sytuacji, a tutaj… Z nim nic nie było proste ani przewidywalne. To nawet nie było wrażenie, a fakt, że każdy dzień z nim był zagadką. Widywała go tak naprawdę tylko w schronisku, ale nawet tam nie była w stanie przewidzieć, jaki nastrój Carter będzie miał. Zaskakiwał ją na każdym kroku, gdy tam byli. Teraz ich drogi przecięły się w życiu prywatnym. I to w sposób, którego brunetka się po sobie nie spodziewała. Dopiero teraz czuła, że te najbliższe tygodnie będą nieprzewidywalne.
    Zamarła, gdy Carter ją bliżej siebie przyciągnął. Nie ze strachu, czegoś zupełnie innego. Nie poznawała siebie w tej wersji. Nie robiła nic podobnego wcześniej, nie zgadzała się na takie układy, a on… On jej wszedł pod skórę. Nie chciał wyjść. Nie zbierał się do wyjścia. Coraz bardziej się w niej rozgaszczał, a Sophia mu ulegała. Ale to nie było tylko tak, że on dyktował warunki. Gdyby nie chciała, to jej by tutaj nie było. Nie przyszłaby za nim, nie stawiałaby mu warunków. Nie zastanawiałaby się, czy chce z nim zakończyć tę noc czy jednak pozwolić sobie ochłonąć i wrócić do domu. Ciepły oddech muskał jej skórę, na której pojawiała się gęsia skóra, a włoski na karku stawały dęba.
    To nie chodziło o to, że nie chciała z nim iść. Chciała, ale… Nie potrafiła zrobić tego ot tak. Porzucić przyjaciółek, wsiąść do auta. Może wcale nie będzie w to tak dobra, jak sądziła. Może jednak należało się z tego jeszcze wycofać, dopóki faktycznie nie zaszło za daleko i jeszcze mogła zrobić krok w tył, ale kiedy próbowała to palce Cartera mocniej zaciskały się na jej żebrach i biodrach, przyciągał ją do siebie bliżej. Ciepło jego oddechu ostawało się na jej skórze, a z mózgu zostawała lepka papka, której nie mogła poskładać w całość. Reagowała na to wszystko może aż w nazbyt oczywisty sposób.
    Oddychała nieco ciężej, nie mogąc pozbierać myśli. Jego słowa odbijały się w jej głowie, a oni mieli datę ważności. Sześć tygodni. Może nie należało marnować czasu. Po prostu nacieszyć się tym czasem, który mieli, bo zanim się obejrzą… te sześć tygodni minie, a oni zostaną z niczym. Z paroma wspomnieniami.
    — Zabierz mnie na randkę, Carter. — To nie była prośba ani pytanie, to nie była również sugestia. Odchyliła głowę, aby spojrzeć mu w oczy i nieznacznie rozluźniła palce na koszulce, którą mu zmięła i widać było, jak mocno się jej przez te parę chwil trzymała. — Chcę iść z tobą na randkę. I potem… Potem może wstąpię na lampkę wina do ciebie. Albo dwie. Zobaczymy.
    Jeśli to wypali, to musiało to być chociaż po części na jej zasadach. Nie potrafiłaby stąd wyjść, chociaż jakaś jej część naprawdę chciała, ale nie potrafiła mu się w pełni oddać. Pocałunek to jedno, nie ważne, jak wygłodniali byli, jak mogli siebie chcieć, Sophia wciąż kierowała się pewnymi zasadami. Traciła łatwo głowę. Mogłaby się w tych uczuciach utopić, mogła posłuchać swojego ciała i dać to, czego się domagało, ale nie mogła.
    Przysunęła się nieco bliżej.
    — „Przypieczętujemy” to, czy cokolwiek, ale nie dzisiaj. — Nie wiedziała, czy dostrzeże w nim rozczarowanie, czy może zrozumie. Sophia nie była jedną z tych dziewczyn, które mógł znaleźć w swoim towarzystwie. Nie oceniała ich, nie miała nic przeciwko, ale o nią… Lubiła, kiedy się o nią starano. I chciała czegoś więcej niż tylko ładnych i pociągających słów. Nawet jeśli to była krótkotrwała relacja, to wciąż zasługiwała chociaż na kilka randek, prawda? — Mam zasady, co do tego układu. Chcę randek raz w tygodniu. Albo więcej, jeśli będziemy mieli ochotę. Wyłączności. Nie dzielę się. Wiem, że to tylko sześć tygodni, ale oboje zasługujemy, aby nie czuć się, jak zabawki.
    Carter już dawno zostawił w niej swój ślad. Jeszcze zanim ją dotknął czy pocałował. Sprawił, że nie potrafiła wyrzucić sobie go z głowy, a teraz… Teraz Sophia ją naprawdę traciła. I jeżeli miała przez to później płakać, to chciała chociaż mieć z tego dobre wspomnienia. Nie tylko takie, które będą zahaczać o łóżko. Bo tak, jak nie mogła się tego doczekać, to tak samo mocno chciała poznać Cartera bliżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pozwoliła mu się zbyt szybko odsunąć, kiedy musnął jej usta. Pogłębiła pocałunek, przesuwając dłonią po jego torsie. Zastanawiając się, jaki jest pod koszulką. Miała w głowie obrazy, które ją przeszywały na wskroś.
      — Widzisz, miałam rację. — Mruknęła z pełnym zadowoleniem. — Wiedziałam, że w tobie jest coś wartego odkrycia, a próbowałeś mi wmówić inaczej. — Zaśmiała się krótko w jego usta, które potem znów musnęła. — A kłopoty… Nie mogę się ich doczekać, Carter.
      Zadrżała od jego tonu i tego jak sprawnie przesuwał po jej ciele palcami. Zbyt sprawnie, jak na jej doświadczenia. Nie kontrolowała już tego, jak jej ciało reaguje. Jakby próbowało też odepchnąć od niej te słowa „nie dzisiaj” i próbowało namówić, aby je cofnęła.
      Nie wiedziała, że go miała. Nie pomyślała tak nawet przez chwilę, a gdy już podzielił się z nią tą informacją… To nie wiedziała, co z nią zrobić. Nie tak do końca. Westchnęła bezgłośnie, wbijając palce gdzieś w okolicach jego żeber. Podtrzymując się go, jakby naprawdę zaraz miała zachwiać się na szpilkach i spaść, a stała stabilnie.
      — Tak szybko byłeś mój? — Szepnęła cicho, nie kryjąc zaskoczenia w głosie. Wzięła głębszych wdech, jakby szykowała się do tego, co zaraz powie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co z nią robił. Nie tak naprawdę. Sophia była teraz jak rozmemłana szmaciana lalka. — A te chwile, kiedy będziemy osobno? Wtedy co, Carter? Widzisz, ja naprawdę nie chcę się tobą dzielić i spędzać nocy myśląc, że skoro nie ma mnie z tobą, to jesteś z kimś innym.
      To nie była kwestia zazdrości, a przyzwoitości. Jeśli ona nie była z nikim innym, to wymagała od niego tego sama. Sześć tygodni. Tylko tyle, a potem będą mogli robić to, co tylko chcą.
      Wzruszyła lekko ramionami, kiedy mówił dalej. Nie brała pod uwagę, że byliby… publiczni. Biorąc pod uwagę, że niedawno się rozwiódł, że media dreptały mu po piętach. Myślała, że wolałby mieć trochę prywatności, od kumpli również.
      — Okej. Mogę z tym żyć. — Zapewniła szybko. Sophia szczerze była zaskoczona, że to wszystko poszło w tym kierunku. Nawet bardziej niż zaskoczona. Wzruszyła lekko ramionami, zanim mu odpowiedziała. — Nie oczekiwałam tego po prostu. Zakładałam, że to zostanie między nami. Nie chcę z nas robić sekretu, tylko… nie wiem. Jestem w tym nowa, nie wiem, jak to wszystko działa.
      Sophia westchnęła i schowała twarz w jego klatce. Z głupim uczuciem w środku. Wepchała się w taką relację, a nic o relacjach w zasadzie nie wiedziała. Nie zdziwiłaby się, gdyby uznał, że to jest bez sensu, a ona się kompletnie nie nadaje i tylko straci z nią czas.
      — Nie chcę się ukrywać, ale… może tam powinniśmy. Tak jakby jestem tam twoją szefową, to mogłoby źle wyglądać. Na faworyzację czy coś. — Zaśmiała się. Przesunęła dłonie na jego plecy. Nie chciała przerywać tego momentu. Odchodzić i go zostawiać. — I wolałabym też nie zgubić tam bielizny. Musimy trzymać się z daleka od schowków.
      Sophia nie chciała, ale wracać trzeba było. Widziała wyczekujący wzrok dziewczyn. Selena znała ją najdłużej, była najbardziej zaangażowana w dramaty z Nico i teraz patrzyła na nią tak, jakby Sophia popełniała największy błąd życia, ale potrafiła tylko wzruszyć ramionami i się uśmiechnąć. Wciąż z piekącymi policzkami i figlarnie błyszczącymi oczami.
      Błąd czy nie, ale nie zamierzała sobie go zbyt łatwo odpuszczać.

      soph

      Usuń
  60. Sophia nie chciała, aby to była… pusta relacja. Nie wymagała, chyba, nie wiadomo czego. Chciała prostych rzeczy. Trochę odczarować sobie umawianie się z facetami, bo jednak jej wszystkie relacje z tego i zeszłego roku były katastrofą. I nie chciała, aby Carter dołączył do kolekcji błędów Sophii. Jeszcze nie wiedziała w jakiej kategorii będzie, ale jeśli mogła się postarać, żeby nie dostał etykiety „błędu” to zamierzała to zrobić. Na tyle umiejętnie, na ile potrafiła.
    — Nie masz pojęcia, od ilu zasad odchodzę będąc tu z tobą. — Powiedziała. Nie było w tym wyrzutu, a tylko go uświadamiała. Zasady się jej trzymały jak rzep psiego ogona. Odpuścić nie potrafiły, a Sophia nawet w tym chaosie, który był między nimi musiała podążać według jakiegoś schematu. Jeśli w trakcie drogi z niego zboczy, to w porządku. Była z tych, którzy muszą mieć jakiś plan. — Mam co do ciebie sporo wiary. Tylko żadnych myjni samochodowych i McDonalda, dobra? — Poprosiła z lekkim rozbawieniem.
    Może faktycznie wymagała trochę za dużo, jak na układ, który miał być prosty i obejmował… Sam nie wiedziała co. Bo właśnie, nic nie ustalili konkretnie. Co to miało oznaczać? Może inaczej, ustalili, ale Sophia lubiła mieć wypunktowane wszystko, aby potem nie wymyślić sobie czegoś, co nie istnieje i mieć pretensje, że tego nie dostała. Tak będzie bezpieczniej dla wszystkich.
    — Użyłam złego słowa, przepraszam. Nie miałam na myśli, że to jest jakaś transakcja. Bo nie jest i… trochę by to chyba o mnie źle świadczyło, gdybym tak uważała, nie sądzisz? — Uśmiechnęła się trochę krzywo. Nie, zdecydowanie nie o to chodziło, że on da jej parę spotkań, a ona grzecznie rozłoży nogi. Absolutnie nie. I na samą myśl o tym przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. — Ja nie jestem taką dziewczyną, a ty nie jesteś zdesperowany, aby to był układ „coś za coś”.
    Musiała zdecydowanie uważniej dobierać słowa, bo zaraz jeszcze by się pokłócili, a tego nie chciała. Sophia spojrzała na niego nieco uważniej, jakby chciała, aby naprawdę jej teraz posłuchał. Mimo, że wiedziała, że to robił. Nie ominął ani jednego słowa, które powiedziała. Czytał między wierszami, po prostu był i to było dla niej wystarczającym sygnałem, że również nie jest zainteresowany relacją, w której wymieniają się „usługami”. Jak zwał, tak zwał.
    — Chcę cię poznać, Carter. Obiecuję, że nie wyobrażam sobie Bóg wie czego. Nie chciałabym, żeby te sześć tygodni było… Tylko tym, wiesz? Chcę pamiętać z tego coś więcej niż tylko to, jaki jesteś w łóżku.
    Nawet sobie nie zdawał sprawy z tego, jak bardzo chciałaby, aby zabrał ją do siebie. Do miejsca, gdzie poza nimi nie będzie nikogo innego. Bez spojrzeń jej przyjaciółek, jego kumpli czy obcych ludzi. Jak chciałaby poczuć jego dłonie na ciele, ale nie przez materiał sukienki czy bluzy, pocałować bez jakichkolwiek zahamowań. Pozwolić się podnieść z podłogi, opleść nogi wokół jego bioder. Zrobić te wszystkie rzeczy, które chodziły im po głowie przez ten cały czas, jak tu stali i ze sobą dyskutowali.
    — Wróciłabym dziś z tobą. — Wyznała. Nie było sensu, aby trzymać to przed nim w jakimś sekrecie. Zwłaszcza, gdy to było po niej zwyczajnie w świecie widać. — Podoba mi się, co czuję, kiedy mnie dotykasz i całujesz. I chcę więcej, Carter. Więcej ciebie, tego, nas. Ale stoi tam stado sępów, które patrzy się na mnie tak, jakbym zaraz miała krzyczeć o pomoc. I wiem, że jeśli z tobą dziś pójdę to będę miała je z tyłu głowy i nie będę potrafiła się skupić na tobie tak, jakbym tego chciała.
    Czekała ją długa rozmowa z dziewczynami, a tym razem już nie zamierzała ukrywać prawdy o relacjach przed nikim. Nie, skoro tym razem już nikogo nie krzywdziła. Nie musiała niczego ukrywać czy udawać, że nic jej z Carterem nie łączy. Ten wieczór miał być trochę inny. Przyszła tu tylko z nadzieją, że nakłoni go do powrotu do schroniska, a wciągnęła go w układ z randkami, spotkaniami i wyłącznością. Gdyby zobaczyła to Sophia sprzed paru tygodni… Wyśmiałaby tę obecną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wszystko jest w porządku, obiecuję. — Zapewniła. Nie sprawił, że poczuła się źle czy pospieszana. Odpowiadało jej tak, jak było. — Nawet bardziej niż w porządku.
      Uśmiechnęła się nieznacznie i lekko przymknęła oczy, kiedy znów musnął jej policzek. To dla niej również było nowe. Próbowała się odnaleźć jakoś w tym wszystkim. Jeszcze nie wiedziała, jak ma się w tym poruszać. Czy w ogóle się odnajdzie, ale chciała próbować, a przede wszystkim chciała po prostu, aby Carter na tę parę tygodni naprawdę został w jej życiu.
      — Faktycznie… Trochę ich jest. — Przytaknęła. Nie zrobiło się jej jednak głupio. Zamierzała się ich trzymać. — I masz rację, uczę się na błędach.
      Wiedziała, jak to jest być tą drugą. Jeśli mogła, to po prostu chciała uniknąć sytuacji, w której poczuje się zraniona. Nie zdradzona, bo przecież nie byli razem. I nie chciała też go mieć zaraz po jakiejś dziewczynie, czy wychodzić, a w drzwiach minąć się z inną. Być może za dużo wymagała, ale skoro się zgadzał to nie zamierzała tych zasad zmieniać. To nie był dla niej też punkt, który podlegał negocjacjom. Chciała być jedyną. Przez te parę tygodni, a co będzie potem to już nie jej sprawa.
      — Nie o to chodzi, Carter. Jeśli nas sfotografują razem, to nie będzie koniec świata. Nie jestem do tego przyzwyczajona, ale to nic, naprawdę. I nie byłabym zła, gdybyś chciał mnie zabrać na czerwony dywan. — Odpowiedziała. Nie próbowałaby się wykręcać. To może nie był jej świat i wzbudziłoby to wiele plotek, przyciągnęło uwagę, ale gdyby chciał, aby się z nim pokazała to by to robiła. Zwyczajnie nie spodziewała się, że chciałby, aby była obecna bardziej w jego życiu niż było to konieczne. — Może jednak poproszę o tę fotkę… Wrzucę na insta. Niech mi pozazdroszczą, hm? Całe… nie wiem, pięćset obserwatorów. — Zaśmiała się.
      — Nie chcę cię ukrywać, żeby było jasne. Nie wstydzę się ciebie ani twojej przeszłości.
      Sophia roześmiała się, gdy rzucił o zabraniu klucza do schowka. Tak, to byłby dobry pomysł, ale chyba bezpieczniej było, żeby nie próbowali dobierać się do siebie w miejscu pracy. Podejrzewała, że ten pierwszy dzień będzie ciężki. I kolejne następne również. Musiała mu wymyślić zadania, które będą z dala od niej. Nie przez niego. Przez ciebie, bo wiedziała, że będzie się gapić. Wyobrażać sobie to, czego nie powinna i nie skupi się na zadaniu.
      — Klasztor hm… zero zabawy. — Mruknęła, ale nie ciągnęła tego tematu już dalej. Tylko poszła razem z nim i mocniej ścisnęła jego rękę. Tak, jak powiedziała. Nie wstydziła się i również nie zamierzała go ukrywać. Przed światem ani przed znajomymi.
      — Szukałyśmy cię. — Rzuciła Selena. Ostrożnie zmierzyła Cartera wzrokiem. Trochę zbyt uważnie i ostrzegawczo. Sophia to rozumiała, bo to na jej kanapie kłóciła się z Alex o Nico. To na tej samej kanapie jej parę tygodni temu płakała i wyrzucała z siebie wszystko, co ją bolało. — Ale ktoś tu się dobrze bawił.
      — Świetnie się bawiłam. — Odparła bez zająknięcia. — Dopóki nie pojawiła się ochrona.
      — Hej, tylko chciałam zobaczyć faceta, który mi porwał przyjaciółkę. — Podchodziła może zbyt ostrożnie. — Jestem Selena. I nie chcesz mnie wkurzyć. Jeśli wróci chociaż raz zapłakana, nie będę trzymała rąk przy sobie. — A potem uśmiechnęła się, jakby właśnie witała się ze starym kumplem. — Słyszałam, że stawiasz świetne drinki. Carter, prawda? Vic nas już wprowadziła. Wiń ją, zachwycała się drinkiem.

      soph

      Usuń
  61. Miała tendencję do tego, aby komplikować najprostsze sprawy. Tak, jak teraz chociażby. To miał być prosty układ, a Sophia miała milion zastrzeżeń, zasad i wymagań i oczekiwała, że Carter je wszystkie wypełni. Jeszcze brakowało tego, aby sporządziła umowę i dała mu ją do podpisania. Jej życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie musiała wszystkiego dziesięć razy analizować i nie spędzałaby aż tak wiele czasu na przemyśleniach, które prowadziły donikąd.
    — Nie mówię ci tego, żebyś się źle poczuł, Carter. Wiem co ci zaproponowałam. — Powiedziała stanowczo. Sophia była pewna, że tego chciała. Potrzebowała tego. Chyba takiego małego zapomnienia, a Carter był do tego odpowiednią osobą. Lubiła go, a on ją też i sam zaznaczył, że nie może dać jej więcej niż to, na co się zgodzili. Nie było tu żadnych haczyków, ukrytych motywów. Może jeden. Może jakaś jej część liczyła, że jak uda się jej mu pokazać nieco inną stronę życia to odejdzie od tego, co zna, ale to nie był ostateczny cel. Sześć tygodni to za mało, aby zmienić czyjeś życie. Zwłaszcza, gdy jego codzienność w taki sposób wygląda od lat.
    — Bo chcę, Carter. Bo myślę, że będziemy się dobrze razem bawić i że te sześć tygodni kiedyś będziemy wspominać z uśmiechem. I…, bo tego potrzebuję.
    Spojrzała na niego trochę uważniej i mocniej też ścisnęła jego dłoń. Była ciepła, większa niż ta, do której była przyzwyczajona. Nie zachodziła aż tak głęboko myślami w to, co ona z tego będzie miała. Takie układy były poza jej zasięgiem, a teraz… Nie była pewna czy swoim gadaniem go nie odstraszyła. Wcale nie byłaby też zaskoczona, gdyby Carter jednak chciał się wycofać.
    — Wiem, że komplikuje wiele rzeczy, Carter. Przepraszam, nie umiem nic na to poradzić. Pracuję nad tym, ale z marnym skutkiem.
    Gdyby nie komplikowała spraw, byłaby w zupełnie innym miejscu w swoim życiu niż była obecnie. I wcale teraz nie narzekała na to, w jakim miejscu się znalazła. Szczerze polubiła Cartera. Mimo tych wszystkich czerwonych flag, które wokół niego były wywieszone. Lampki ostrzegawcze zapalały się w jej głowie i prawda była taka, że gdyby Sophia była odrobinę mądrzejsza to nie wchodziłaby w żaden układ, nie przyjechałaby tutaj, aby go odnaleźć, a już na pewno nie popełniałaby dla niego przestępstwa. Nie ważne, że było ono małego kalibru. Zwyczajnie w świecie nie zrobiłaby nic, co mogłoby narazić ją na jakiekolwiek kłopoty, a teraz była tutaj i wchodziła w jeszcze większe, bo akurat była pewna, że jakieś kłopoty z tego będą, ale póki co nie potrafiła się tym przejąć i szukać rozwiązań. Teraz wolała skupić się na Carterze, na tym, aby jakoś przetrwać wieczór w towarzystwie przyjaciółek, które pewnie zasypią ją setkami pytań, gdy tylko zostaną same, a potem zastanowi się, jak dalej rozegrać sprawy z Carterem.
    Wycofywać się nie zamierzała. Dawno nie czuła już czegoś tak silnego. Tego pożądania, które rozsadzało ją od środka, a któremu nie potrafiła ulec wtedy, gdy się tego domagało. Zupełnie, jakby wszystko wokół niej musiało być zaplanowane. Nawet takie chwile. Wiele by dała, aby nie musiała ciągle tak o wszystkim myśleć i tworzyć wokół siebie teorii spiskowych. Wziąć to, co chce, bo przecież miała pozwolenie. Carter by jej nie zatrzymywał, a wręcz zachęcał, aby z nim wróciła. Tylko, że, jak zwykle, to Sophia znalazła jakieś „ale”. Pojawiło się coś, co nie pozwoliło jej na to, aby się w pełni rozluźnić. Tym czymś były jej przyjaciółki. Zbyt na niej skupione, zbyt zainteresowane. I ona to rozumiała, miały prawo wiedzieć i się martwić. Sophia w końcu nie była dziewczyną, która na każdej imprezie z kimś się całuje i ucieka. Ona była tą, która lubiła wszystko na spokojnie, w ciszy i zamknięciu. Bez świadków, a dziś pozwoliła sobie od tych zasad odejść i wcale nie było jej z tym źle. Tylko się całowali, prawda? Ręce też były trzymane w bezpiecznych miejscach. Nie było tu co przeżywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co będę miała dla siebie? — Powtórzyła, a potem bezgłośnie westchnęła. Sama tak do końca nie wiedziała. Nie przemyślała sobie tego w tak szczegółowy sposób. — Mam swoje potrzeby, Carter. I nie chcę, aby zaspokajał je byle kto. Poza tym… Jak mówiłam, lubię czasem odchodzić od schematów, a skoro tobie to nie przeszkadza, aby przez parę tygodni znosić moje towarzystwo… To, dlaczego nie?
      Sophia nie chciała niczego przed nim udawać. Był przystojny, ona ładna. Dogadywali się i skoro oboje czegoś od siebie chcieli, to wyszło to chyba dość naturalnie, prawda? To miało być tylko parę tygodni, o których zapomną, kiedy się skończą. Może ona w pełni nie zapomni, ale… Ale nie będzie próbowała go na siłę zatrzymać. Jeśli po drodze wyjdzie inaczej? Super. Jeśli nie, to to również będzie w porządku.
      — Trochę mnie oceniają, Carter. Ale… mają powody ku temu. Wiesz, zajęło mi trochę czasu, aby dojść do siebie. Martwią się, że znowu złamię sobie serce.
      Nie było to aż tak przemyślane, jak Carter sobie wyobrażał. Sophia chciała, żeby to było coś więcej niż tylko przelotny seks, kiedy mają na to ochotę. Nie potrafiłaby tylko pójść z nim do łózka. Chciałaby czegoś więcej, nie związku, ale relacji, która nie będzie prowadziła do związku, a pozwoli im po prostu lepiej siebie poznać. To mogło prowadzić do kłopotów. Sophia wiedziała, że to będzie prowadziło do kłopotów, ale nie zamierzała być jedną z wielu dziewczyn, które sobie zaprasza do sypialni, a potem się żegna. Chciała poczuć, że coś znaczy i nie jest tam tylko po to, aby go zaspokoić. Mieć jakieś skrawki Cartera tylko dla siebie, takie, o których nikt nie wie. Obejrzeć choćby głupi film wieczorem, zjeść kolację w dobrej knajpie czy przeprowadzić luźną rozmowę podczas spaceru. Nic ekstrawaganckiego, a zwykłego i prostego.
      W pracy chciała zachować profesjonalizm. Tylko i aż tyle, a czy im się uda to wyjdzie już po drodze. Jak mówiła, ale nie zamierzała go przed nikim ukrywać. Nawet jeśli powinna, bo potrafiła wyobrazić sobie awanturę w domu, gdy macocha się dowie z kim teraz Sophia się prowadza. Zawód w oczach ojca, ale była zmęczona tym, aby ciągle robić to, co uszczęśliwia innych. Tym razem zamierzała postawić na siebie, a tak się stało, że Carter potrafił całkiem nieźle ją uszczęśliwić, choć nie zrobił przecież jeszcze nic takiego.
      — Właśnie… Przyszłam tu tylko po to, abyś wrócił. Trochę zboczyłam ze ścieżki, — Uśmiechnęła się lekko. Chciała z nim tylko porozmawiać. Poprosić, aby pojawił się w poniedziałek i uratował jej tyłek, a nie wchodzić w dwuznaczne układy, ale nie narzekała. — Ale nie jest mi z tego powodu źle. Trochę mnie to zaskoczyło, ale… Może być zabawnie.
      Posłała mu jeszcze jeden uśmiech. Pewny siebie i stanowczy, bo choć może nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, co i z kim robi, to wiedziała wystarczająco, że chce w to wejść. Dziś widziała ułamek życia Cartera i nie miała pojęcia, co kryje się pod tym wszystkim. Jakaś jej część nie chciała też wiedzieć. Sophia chciała tylko dobrej zabawy. Aby jeszcze raz ją pocałował tak, jak przy tych barierkach. Trzymał przy sobie i nie wypuszczał. Czuła się przy nim dobrze, zbyt dobrze, jak na to wszystko co już wiedziała, ale jakoś odpychała od siebie przeróżne myśli. Bo… No właśnie, bo nie chciała, aby to miało wpływ na jej decyzje.
      — Hm. Dobrze, że przynajmniej jesteś świadom. — Rzuciła Selena, a jej ton powoli się rozluźniał. Wciąż była czujna, ale chyba zamierzała odpuścić. Przynajmniej na razie. — Ona decyduje, co? — Mruknęła i zmierzyła ich jeszcze wzrokiem, który zatrzymała na splątanych ze sobą dłoniach.
      Sophia zmrużyła oczy. Pozbyłaby się ich teraz, wprowadzały więcej zamieszania niż to było koniecznie. Może nie jemu, ale jej. Wygodniej było rozmawiać bez dodatkowego towarzystwa, ale przyjechała z nimi, wracała z nimi. Przynajmniej tej nocy, choć coraz bardziej miała ochotę zabrać je na bok i powiedzieć, że zostanie jednak z Carterem.

      Usuń
    2. — Tak, Sel. Ja decyduję, a teraz może powinniśmy pójść do jakieś drinki. — Żebyś w końcu wyluzowała i dała mi spokój. Nie wypowiedziała tego na głos, ale jej spojrzenie mówiło wystarczająco. Rozumiała je, naprawdę. Dała im w tym roku sporo powodów, aby nie pozwalały jej na podejmowanie samodzielnych decyzji. Spoglądała na nie tak, jakby chciała przekazać, że wie co robi i że nie zamierza się z tego wycofać, że wszystko jest w porządku.
      — Luz, drinki. Chodźmy. — Przewróciła oczami, niby trochę luzując, ale Sophia ją zbyt dobrze znała i wiedziała, że do samego końca będzie podejrzliwa. — Bez obaw, będziemy grzeczne. Zwykle jesteśmy, Przynajmniej my będziemy, nie mogę tego samego powiedzieć o Soph.

      Soph

      Usuń
  62. Sophia z całych sił próbowała mu przedstawić swój punkt widzenia i jednocześnie nie wyjść na zdesperowaną idiotkę, która próbuje się go trzymać, bo nie znajdzie nikogo innego. Pewnie, gdyby wymyśliła sobie to wcześniej to mogłaby znaleźć kogoś, ale Sophii nie zależało na tym, aby to była pierwsza lepsza osoba. Najpierw musiały pojawić się jakieś uczucia, aby zaczęła iść w tym kierunku, a Carter… Carter wzbudzał w niej wiele uczuć. Przyciągał ją do siebie jak magnes, krążył wokół niej z tymi mrocznymi, błyszczącymi oczami i uśmiechem, który nie tylko zwiastował kłopoty, ale przede wszystkim nimi był. Tym samym spojrzeniem potrafił sprawić, że traciła grunt pod nogami, a serce waliło jej w piersi, jak oszalałe. Lekki dotyk zostawiał po sobie elektryzujące uczucie, któremu ciężko było się oprzeć, a jak już wiedziała, jak smakuje, jak całuje… Stawała się głodna na więcej. Możliwe, że to ta nutka niebezpieczeństwa jej się podobała najbardziej. Świadomość, że jest w stanie jej dać coś, czego nie znajdzie przy kolegach, którzy w jej życiu byli. Poukładani, cierpliwi, pochodzący z tego samego środowiska. Nie było w nich nic złego, ale Sophia nie chciała spokoju. Przekonała się już, że ci poukładani chłopcy są dla niej zbyt spokojni, a choć ona sama lubiła porządek i spokój, to od czasu do czasu potrzebowała kogoś lub czegoś co zatrzęsie jej światem, pozwoli spojrzeć przez inne szkła na codzienność.
    Prawdopodobnie też, gdyby nie Carter, to w ogóle nie wpadłaby na taki pomysł. Nie przyszłoby jej do głowy, aby to zaproponować komuś innemu. I to nie tak, że otaczała się samymi świętymi, bo aż za dobrze wiedziała, że za tymi wyćwiczonymi uśmiechami potrafiły kryć się paskudne osoby, a Carter… On nie próbował przed nią udawać, że jest jednym z nich. Że jest porządnym facetem, który da jej przyszłość. Mówił prosto z mostu, często ją przy tym pesząc, nie owijał niczego w bawełnę. Nie udawał, że da jej słodką przyszłość. Było tu i teraz, a na ten moment to było wszystko, czego chciała. Carter nie pasował do jej plisowanych spódniczek, sweterków z krótkim dekoltem, codzienną listą zadań do wykonania i też z tych właśnie powodów ją do niego tak ciągnęło, bo mógł i dawał jej coś, czego Sophia nie dostanie nigdzie indziej. Możliwe, że gdyby nie ten przypadek z wolontariatem to nigdy by się nie spotkali twarzą w twarz, że nie wymieniliby między sobą nawet jednego słowa. Życie bywało czasem zaskakujące i naprawdę podrzucało najróżniejsze osoby. Przypadki czasem okazywały się najlepszymi osobami, więc być może… Ale nie zapędzała się. Nie zamierzała popełniać tego samego błędu i pozwolić sobie na więcej uczuć niż to konieczne.
    Trzymała się tego, że on lubi ją, a ona jego. Dogadują się i ewidentnie oboje mają w sobie coś, co ich do siebie przyciąga. Reszta była zagadką, która za sześć tygodni się rozwiążę. Ale Sophia tym razem nie miała żadnych oczekiwań. Tylko te parę tygodni, a nawet z tą „obietnicą” miała w sobie świadomość, że z różnych powodów to może zakończyć się wcześniej.
    Nieznacznie wygięła się w jego stronę, gdy muskał kciukiem wierzch jej dłoni. Delikatny gest, prawie niezauważalny, ale ona czuła go całą sobą. Jakby tym niewinnym ruchem podpalał każdy jeden nerw w jej ciele. Sophia lekko zacisnęła usta, aby powstrzymać się przed mało kontrolowanym dźwiękiem, który mogłaby z siebie wydać.
    Cokolwiek robił, to działało.
    Przymknęła lekko oczy, gdy ciepły oddech musnął jej skórę wraz z głosem. Zacisnęła mocniej palce wokół niego, zupełnie nieświadomie.
    — Przestanę. Postaram się przestać.
    Jeszcze nieraz go przeprosi, tego była pewna, ale póki co mogła spróbować trzymać słowo „przepraszam” za zębami.
    — Masz jeszcze jakieś zasady? — Otworzyła oczy i spojrzała na niego z ciekawością, ale też bym figlarnym błyskiem w oku, którym obdarzała go jakiś czas temu. — Wiem. Przyzwyczaiłam się do tego, że wszystko muszę tłumaczyć i ciężko mi się czasem zatrzymać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszyła lekko ramionami. Mogła mu obiecać, że postara się już tak wszystkiego nie rozkładać mu na czynniki pierwsze. Wszystkim będzie z tym lżej, kiedy przestanie rozciągać jedno zdanie do dziesięciu. W końcu to między nimi było proste. Najważniejsze rzeczy wiedzieli, więcej chyba nie było już nic do dodania, a jeśli coś się znajdzie to będą to mogli zrobić z czasem, prawda? Nie wszystko dziś musiało zostać powiedziane.
      Sophia miała nadzieję, że dziewczyny jej odpuszczą. Zajmą się drinkami, pójdą potańczyć, a ona pewnie z nimi, ale najważniejsze, że nie będą tak łypać okiem na Cartera, jakby miał ją porwać, a na koniec zakopać w lesie dwa metry pod ziemią. Z jakiegoś powodu mu ufała. Wytworzyli między sobą nić porozumienia przez te parę tygodni i nawet jeśli to były tylko podwózki do schroniska, latte z syropem waniliowym na mleku owsianym, to jej to w zupełności wystarczyło.
      Nieznacznie się spięła, gdy wrócili i parę głów się za nimi odwróciło. Damskie, męskie. Sophia nie potrafiła powstrzymać tego lekkiego, może nawet dumnego uśmiechu satysfakcji. Jej tu nikt nie znał, ale jego? Cartera już owszem. Kiedy byli przy barze i spojrzała w ich odbicia musiała przyznać, że wyglądali razem cholernie dobrze. Zsunęła powoli z ramion jego bluzę, ale tylko dlatego, że w środku było cieplej. Jeszcze się z nią nie zamierzała rozstawać.
      — Możemy się postarać. — Obiecała Selena. — Oficjalnie zaczynasz okres próbny. Nie spierdol tego. — Mimo żartobliwego tonu jej spojrzenie pozostawało poważne, jakby chciała mu powiedzieć, że nieważne, ile drinków wypije na jego koszt to, dopóki nie zauważy, że jest Sophii wart to będzie miała na niego oko, a jak coś pójdzie nie tak, to będzie go miała na sumieniu.
      Chwilę z dziewczynami porozmawiała, zamówiły drinki. Uwaga brunetki szybko jednak przeniosła się na Cartera, gdy nachylił się w jej stronę. Sięgnęła dłonią do jego i nakryła ją swoją, automatycznie też nieco odchylając się do tyłu, jakby chciała wtopić się w jego klatkę.
      Na twarz dziewczyny wkradł się uśmiech, pełen zadowolenia. Kiedy przeniosła spojrzenie wyżej widziała ich w odbiciu luster. Niebezpiecznie blisko siebie, a choć nie było tego widać, to napięcie zagęszczało się z każdą kolejną chwilą. Sophia powoli przekręciła głowę w jego stronę. Przez moment wyglądała tak, jakby zastanawiała się nad jego słowami, a potem wolną ręką musnęła jego policzek.
      — Ciebie. — Odpowiedziała krótko, ale zdecydowanie i świadomie. Jej oczy zabłyszczały z ikrą, kiedy to powiedziała. — Tylko tego chcę, Carter.

      soph

      Usuń
  63. Sophia nie robiła tego specjalnie. Wychodziło jej to naturalnie i lekko, kompletnie nad tym nie panowała. Dobrze zdawała sobie sprawę, że chwilę temu stanowczo mu powiedziała, że nie zamierza z nim dziś wracać i kończy zabawę z dziewczynami, a teraz bez ogródek mówiła mu o swoich pragnieniach. Czuła się w środku skonfliktowana. Z jednej strony chciała postąpić słusznie, a z drugiej… Ile jeszcze mogła się opierać? Nie przed nim, ale przed samą sobą. Udawać lepszą niż w rzeczywistości była.
    Ostrzeżenie, które wypowiedział w jej stronę powoli i z namysłem powinno ją ostudzić. Pierwszym odruchem brunetki było rzucenie, znowu, cichego „przepraszam”, ale zamiast tego kąciki jej ust drgnęły. Językiem przesunęła po dolnej wardze, którą potem delikatnie przygryzła. Sophia nawet nie drgnęła, choć całe jej ciało się tego domagało, kiedy musnął jej udo.
    — Zapytałeś, a ja odpowiedziałam. — Wypomniała, jakby to właśnie on popełnił błąd, a nie ona. Od tonu i spojrzenia już powinna była się kulić, a zamiast tego wyprostowała się trochę bardziej i nachyliła bliżej Cartera. — Może właśnie to powinieneś zrobić. Nie pytaj, tylko mnie stąd zabierz. Ale, skoro mam doczekać się randki… w nienaruszonym stanie, to byłby zły pomysł, prawda?
    Dla niej to było w równym stopniu irytujące, jak dla niego. Ile można było ignorować budujące się w sobie napięcie i z nim walczyć? Liczyć, że przejdzie samo, kiedy ta naprawdę samo jego spojrzenie ją rozpalało, a gdy ją dotykał to tylko pogłębiał to uczucie? Nie cofnęła spojrzenia, które wciąż było w niego wbite tak samo dostanie, jak chwilę temu, kiedy mu mówiła, że to jego chce. Dłoń, która lekko spoczywała na jego policzku, powoli sunęła w dół. Przez szyję i na klatkę. Pod palcami niemal czuła, jak się napina, a może tylko się jej wydawało.
    Wiedziała, że gra w niebezpieczną grę. Chyba straciła też ochotę na to, aby grać bezpiecznie i poruszać się po tej plany zgodnie z zasadami. Prawda była taka, że Sophia nie chciała mu wtedy powiedzieć, że z nim nie wróci. Myślała o dziewczynach, że nie dadzą jej spokoju, że będzie musiała się tłumaczyć, a nie musiała. Była dorosła i miała prawo do popełniania własnych błędów, a jeśli Carter nim był, to chętnie się na nim sparzy.
    — Nie igram z tobą specjalnie, Carter. — Zapewniła. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, zatrzymując się na ustach, które były kusząco blisko, a jednocześnie czuła, że znajdują się zbyt daleko, aby mogła po nie sięgnąć z pewnością. — Pamiętam co mówiłam, ale…, ale chyba nie ma sensu z tym walczyć, racja? — Szepnęła i przysunęła się bliżej, tym samym go zmuszając, aby jego dłoń otarłą się o jej udo bardziej. Cicho mruknęła na ten gest. Jeśli jeszcze myślała, że skończy wieczór w mieszkaniu Seleny, to była w błędzie, bo to było ostatnie miejsce, do którego brunetka chciała wracać.
    Sophia odpowiedzi się już nie doczekała, gdy zaraz wokół zaczęło robić się tłoczniej niż przed chwilą. Ludzie do niego lgnęli. Znała ten schemat, widziała to przy Nico, gdy wychodzili razem. Zawsze był ktoś kto musiał się przywitać, kto go rozpoznał i prosił o fotkę czy chwilę rozmowy, gratulował wygranej albo próbował zaciągnąć na kolejną imprezę. Sophia wtedy stała z boku, jakby stawała się niewidzialna i czekała, aż ta fala przejdzie, ale z Carterem było inaczej. Bo nawet, gdy z kimś rozmawiał to czuła, że jego spojrzenie skierowane jest na nią. Ręka zawsze w zasięgu. Nie mieszała się do tych rozmów, piła w ciszy swojego drinka, a jej spojrzenie raz po raz uciekało w stronę dziewczyn, które kawałek dalej bawiły się we trzy na parkiecie. Najwyraźniej rozumiejąc, że tej nocy uwaga Sophii skupiona jest na kimś innym. Nie planowała tego i nie próbowała już udawać, że będzie w stanie go ignorować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sączyła drinka bez większego zainteresowania napojem, ale za to w pełni skupiona na Carterze. Na sposobie w jaki się wypowiadał, jak jego szczęka się zaciskała, kiedy napinał mięśnie. Powoli się go uczyła i jego reakcji, a skoro mogła bezkarnie się popatrzeć, to korzystała z tego przywileju. Zdawkowe odpowiedzi, krótkie reakcje na przychodzących i odchodzących ludzi. Zdawało się jej, że robi to wręcz mechanicznie.
      Miała zaledwie jedną chwilę, kiedy myślała, że już będzie miała go z powrotem dla siebie, dopóki ktoś nie podszedł. Sophia zmarszczyła lekko brwi, bardziej w irytacji, że znów coś ktoś chce. Obserwowała jego reakcję, a ta powiedziała jej dostatecznie wiele, że nie chciał odchodzić.
      Westchnęła krótko, kiedy ją przyciągnął, a potem skinęła głową.
      — Jasne. — Rzuciła krótko. W końcu to ona weszła w jego świat, normalne, że miał coś do załatwienia. Zanim jednak odszedł, złapała go jeszcze za rękę, aby na parę sekund zwrócić na siebie jego uwagę.
      — Hej, Carter. — Zaczęła miękko, niemalże słodkim, niewinnym tonem, jakby zamierzała się go zapytać o jakąś głupotę. — To co powiedziałam wcześniej… Możemy obejść się dziś bez randki.
      A potem puściła jego rękę. Nie dodała, aby się pospieszył. Mówiło to za nią jej spojrzenie i zaczepny, nieco zniecierpliwiony uśmiech, którym go obdarzyła.
      Jego ton był przekonujący, a ona chyba nie chciała wiedzieć, co kryje się w korytarzu, gdzie zniknął Carter. Odprowadziła go tylko wzrokiem. Czymkolwiek była ta interakcja, nie była zwykłą uprzejmością, ale nie chciała się w to zagłębiać. Odpędziła od siebie wszelkie myśli, które mogły ją poprowadzić w nieciekawe rejony. Dopiła drinka i dopiero wtedy odeszła od baru, aby znaleźć dziewczyny. Rozbawione na parkiecie, dołączyła do nich i od razu lekko zaczęła poruszać się w rytm lecącej piosenki. Mimowolnie, ale jej spojrzenie uciekało w stronę korytarza, za którym zniknął Carter, stąd miała na niego kiepski widok i nie dałaby rady zobaczyć, czy już wrócił. Więc nie patrzył, tylko dała się ponieść muzyce i dłoniom którejś z dziewczyn. Nie było w ich tańcu nic prowokującego, nic dwuznacznego. Ot, grupa przyjaciółek, które bawią się w swoim towarzystwie i nie potrzebują dodatkowego towarzystwa, aby było im miło.
      Z kolejnymi drinkami udały się do zajmowanej wcześniej loży. Rozmowa krążyła wokół Sophii i Cartera, rozbawiona wprowadzała je w tyle szczegółów, ile uznała za stosowne. Zarumieniona tak, jakby opowiadała o najintymniejszych szczegółach, a nie, że bosko całuje. Nawet nie zauważyły, jak z półmroku wysunęło się paru mężczyzn, może byli niewiele starsi od nich, ciężko było stwierdzić, gdy miały za sobą już parę drinków, a wokół panował półmrok. Zdawali się być zbyt pewni siebie, gdy bez pytania wsunęli się w lożę, zagradzając dziewczynom możliwość swobodnego odejścia.
      — Możemy dołączyć? — Zadał pytanie, już po tym, jak się rozgościli na ich kanapie. — Nie widzieliśmy was tu wcześniej.
      Przez ułamek sekundy to brzmiało banalnie, jak z taniej komedii. Żadnej się to nie podobało.
      — Jesteśmy z kimś. Nie potrzebujemy towarzystwa. — Rzuciła chłodno Selena.
      — Możemy wam go dotrzymać, dopóki nie wróci. Jeszcze się okaże, że nasze towarzystwo jest przyjemniejsze.
      Sophia pozostawała czujna. Mimo, że jej ramię stykało się z gościem, który mówił. Potem rzucił coś o braku manier, przedstawił się jako Daniel i zaproponował, że zamówią im drinki. Przestawił kumpli po kolei. W głowie zapaliła się jej czerwona lampka, bo choć to równie dobrze mogło być tylko luźnym zaczepieniem lasek w klubie, to równie dobrze mogło okazać się czymś ze znacznie mniej ciekawymi zamiarami. Nie pozwalała sobie na panikę, ale jej mięśnie pozostawały napięte, jak sprężyna, a spojrzenie czujne, jakby te parę drinków, które wypiła nie miało znaczenia.

      soph

      Usuń
  64. Sophia zrzuciła z siebie resztki odpowiedzialności.
    Przestała myśleć o tym, że coś jej nie wypada, a zaczęła myśleć o tym, czego faktycznie chce. Kochała swoje przyjaciółki, naprawdę, ale w tej chwili miała ochotę je zostawić i wrócić z Carterem. Dać się zabrać, gdziekolwiek tylko mu się zamarzy, a o nich zapomnieć. I po rozmowie w loży to rozumiały, bo zanim przestały być same miały okazję do tego, aby porozmawiać. Mimo głośnej muzyki, dużej ilości śmiechu, to Sophia je chyba uspokoiła. Na tyle, aby przez resztę wieczoru nie patrzyły dziś podejrzanie w stronę Cartera. Na skórze wciąż czuła jego oddech, a słowa odbijały się w głowie. Potwierdziła mu wtedy jeszcze przy barze, że owszem – może przestać pytać. Jakby nagle ktoś wcisnął przełącznik i ta cała odpowiedzialność, grzeczność i chęć postąpienia dobrze się z niej ulotniły, a została tylko zadziorność i chęć zobaczenia, dokąd to wszystko ich zaprowadzi. Mimo, że od jakiegoś już czasu Cartera nie było obok niej, to jego obecność nie zniknęła. Był pod jej skórą i w umyśle. Zostawił na ustach swój smak i chęć na więcej. Łapała się na tym, że co jakiś czas spoglądała w stronę tamtego korytarza, aby sprawdzić, czy już nie wrócił, ale drzwi prowadzące tam pozostawały cały czas zamknięte i… Strzeżone? Nie była pewna, ale podchodzić tam również nie zamierzała.
    Obecność Cartera czuła na sobie ciągle. Na ciele i wspomnieniach. Tymi raz po raz wracała do chwili na tarasie, gdy oboje pękli i nie dali sobie już szansy na to, aby trzymać się z daleka. Odrzucili wszystkie „powinniśmy”, a może to ona zrobiła, bo nie wątpiła, że Carterowi przychodziło łatwiej łamać zasady i nie przejmować się tym, co wypada robić, a co sobie lepiej odpuścić.
    Nienawidziła takich sytuacji i takich typów.
    Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz, choć nie dała po sobie nic poznać. Sytuacja była niekomfortowa, ale jeszcze pod kontrolą. Względnie, bo dopóki trzymali ręce przy sobie i tylko gadali, Sophia uznawała, że nie ma co robić sceny. Nie lubiła zresztą zwracać na siebie uwagi i dopóki nie musiała, to tego nie robiła.
    Wszystkie wiedziały, że wdawanie się w rozmowę jest bezsensowne, a tacy, jak oni nie rozumieli słowa nie i nie byli z tego rodzaju, który odpuszcza, kiedy grzecznie się odmówi. Nakręcało to ich tylko bardziej. Stanowczy ton i bezradność, bo takie właśnie były bez możliwości odejścia, dolewały tylko oliwy do rozpalonego przez nich ognia.
    — Zabieraj ręce. — Warknęła, kiedy próbował położyć dłoń na jej kolanie. Strzepnęła ją, co spotkało się tylko ze śmiechem ze strony jego i kumpli.
    — Waleczna, lubię takie. — Zaśmiał się gotów do zignorowania jej protestu. — Zawsze jest zabawniej, kiedy stawiacie opór.
    Całą czwórkę przeszył nieprzyjemny dreszcz po tych słowach. Selena warknęła coś w odpowiedzi, prawie gotowa do tego, aby któremuś przyłożyć i prawdopodobnie by to zrobiła, testowali jej granice, a te były już i tak wystarczająco cienkie, ale powstrzymała ją zmiana w atmosferze i to małe poruszenie wśród dwóch typów, którzy stali przy loży, a nie siedzieli na kanapie, jak reszta. Daniel sięgał już ręką, aby odgarnąć włosy z twarzy Sophii, gdy zatrzymał się w pół ruchu, jakby wyczuł, że coś jest nie tak.
    Wydał z siebie przeciągły pomruk. Dopiero po chwili przenosząc spojrzenie na Zaire’a. Wypełniał swoją obecnością całą przestrzeń. Wyglądał na zirytowanego jego obecnością i przerwaniem zabawy, która nie zdążyła się nawet rozkręcić.
    Zacmokał z dezaprobatą.
    — To wasze towarzystwo? — Prychnął z czymś co miało przypominać kpinę. — Czyli tak… Stary dobry Zaire. Zawsze w złym miejscu, zawsze w złym czasie.
    Przechylił głowę w stronę Sophii. Sprawdzając na ile sobie może pozwolić. I nic kompletnie nie robiąc z rzuconej z jego ust groźby.
    — Co to? Nowe trofea? — Przesuwał wzrokiem po dziewczynach. Robił to zbyt długo, szukał w odsłoniętych dekoltach czegoś więcej. — Sprawdzasz po kolei, która się najlepiej nada na zastępstwo tej, którą już spieprzyłeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przesunął wzrok na Cartera, jakby sprawdzał czy bardziej zareaguje na słowa czy na czyny. Wiedział, wszyscy już wiedzieli, że Carter pojawił się z nową zabawką. Niską brunetką w brązowej sukience. Plotki rozchodziły się tu błyskawicznie, a ludzie gadali o nich, jak jeszcze byli na tarasie.
      — Szybko się pocieszasz, stary. Zdążyłeś zapomnieć o Sloane czy dopiero to robisz? — Naruszył przestrzeń jeszcze bardziej. — Bo wiesz, ostatni raz jak ją widziałem, to nie wyglądała na taką, która długo będzie sama. Ba, powiem ci szczerze – chętna była.
      Nie musiał wiedzieć, że to kłamstwo rzucone, aby go rozjuszyć.
      — Opierała się mniej niż ta tutaj.

      soph

      Usuń
  65. Powoli ta maska pewnego siebie gościa, który siedział wraz z kumplami się zsuwała z twarzy Daniela. Z każdym ruchem Cartera i jego słowem zaczynał, jakby pękać i zadawać sobie sprawę, że to on znalazł się w złym miejscu. Że przestał rozdawać karty w chwili, w której Carter pojawił się z boku. Nawet, jeśli przez chwilę jeszcze myślał, że ma tutaj coś do powiedzenia, że może siadać tam, gdzie mu się akurat spodobało. Napięcie nie opuszczało Sophii, gdy ta cała scenka rozgryzała się przed jej oczami, a jednocześnie poczuła zaskakujący spokój, kiedy jej spojrzenie pierwszy raz padło na Cartera. To siedzący obok niej, zaledwie jeszcze przez chwilę, Daniel ją drażnił i wyprowadzał z równowagi. Jego poprzednie słowa, które sprawiały, że wracały do niej krótkie, rozmazane wspomnienia z imprezy, którą najchętniej wymazałaby na dobre z pamięci.
    Sophia zdawała sobie sprawę, że nigdy przedtem nie była w takim miejscu. Tak, znała wiele wpływowych osób, ale to, co rozgrywało się w klubie było czymś zupełnie innym. Czymś, czego przedtem nie doświadczyła. I jeszcze nie była pewna, czy jej się to podoba, czy przeraża. A może jedno i drugie, złączone w niebezpieczną, ale uzależniającą mieszankę, której nigdy nie miało się dość i tylko sięgało po więcej.
    Mój klub. Mój stolik. Moja dziewczyna. Niezauważalnie drgnęła, kiedy Carter wypowiedział ze słowa. Ze stoickim spokojem, który wyprowadzić mógł z równowagi każdego, a już na pewno człowieka, który sądził, że ma tu coś do powiedzenia. Nie nakręcała się też, to nie był pokaz siły, a zaznaczenie, że Daniel jest w nieodpowiednim miejscu. Mimo to, te ostatnie dwa słowa zagnieździły się w jej umyśle, chociaż nie powinny. To były tylko słowa, wypowiedziane, aby przypomnieć czyje to miejsce jest, a mimo wszystko, ale Sophia nie potrafiła pozbyć się tego obezwładniającego uczucia, które się w niej pojawiło, kiedy Carter to wypowiedział.
    Rozluźniła się nieznacznie, kiedy Daniel wstał, a raczej został do tego zmuszony. Nie były już osaczone, a loża powoli opustoszała. Z kumpli tego typa i z niego, odchodzili od niego szybciej, jakby zrozumieli, że nie znajdą przy tym stoliku nikogo z kim będą mogli spędzić resztę nocy. A raczej w klubie. Przekaz był jasny, aż nazbyt.
    Sophia kojarzyła również imię, które padło w tej krótkiej wymianie zdań. Aż zbyt dobrze je kojarzyła, bo nawet, gdyby nie znajomość z Carterem… ona je znała już wcześniej. Nie przez to, że było znane wszędzie, że pojawiało się na billboardach razem ze śliczną twarzą i jasnymi włosami. Znała je z innego powodu, którego teraz nie odważyłaby się powiedzieć na głos. Zdawała sobie sprawę, że to wiele by zmieniło, gdyby i Carter wiedział, że ich ścieżki przecięły się znacznie więcej. Może nie fizycznie, ale za pomocą dwóch innych osób.
    Cała ich czwórka odetchnęła z ulgą, kiedy zostały w loży już same. Prawie, bo przecież Carter był tuż obok. Kończąc rozmowę z Danielem, który chwilę później został eskortowany do wyjścia. Upokorzony na oczach nie tylko dziewczyn, ale i innych ludzi, którzy zerknęli z ciekawością w stronę loży.
    Spojrzenie Sophii wklejone było tak naprawdę w Cartera. Chłonęła każde słowo, które padało z jego ust, jakby mówił prosto do niej, a nie do tego typa obok. Serce waliło jej w piersi, ale nie ze strachu. Uczucie niepokoju ją opuściło już jakiś czas temu, a teraz… Teraz było to coś zupełnie innego, czego Sophia jeszcze nie do końca rozumiała i nie potrafiła nazwać, ale zaczynało się jej to uczucie podobać i przeczuwała, że nie doprowadzi jej to do niczego dobrego. Trzymała wciąż wzrok na nim, kiedy podszedł i nachylił się nad nią.
    — Wygląda na to, że nie jest. — Mruknęła w odpowiedzi, kiedy zaznaczył, że to nie jest miejsce dla nich. Jeszcze zanim weszły do środka to wiedziały, że nie powinno ich tutaj być. Zresztą, taka sytuacja mogła mieć miejsce wszędzie. Niezależnie od tego w jakim klubie by nie były, ale nie zamierzała z nim dyskutować na ten temat. Zerknęła na ich dłonie, które znów były złączone razem, a tym razem Sophia miała wrażenie, że jest chłodniejszy w dotyku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojawiła się nutka rozczarowania, kiedy zaznaczył, że odwiezie je wszystkie.
      Wyczuła, że to jest raczej zły moment, aby znów się droczyć i pytać, czy „odwiezie was” tyczy się również jej. Nie znała go, ale z daleka było widać, że nie wrócił w pełni ten Carter, który z nią flirtował przy barze, niskim głosem mruczał, że nie zamierza pytać. Coś się w nim zmieniło, być może to była ta sytuacja, a może cokolwiek robił za tamtymi drzwiami. Sophia nie wiedziała i wszystko w niej krzyczało, że czasami lepiej jest się o pewne rzeczy nie pytać. I teraz nie zamierzała zasypywać go pytaniami, tylko się posłuchać, choć niechętnie.
      Wyślizgnęła się z loży powoli, aby stanąć obok.
      — Wiem, że nic się nie stało. — Przytaknęła. Mogło, ale nie wydarzyło. Popsuło tylko trochę wieczór i byłaby gotowa go kontynuować, ale ciężko było to robić, kiedy atmosfera wyraźnie się zmieniła.
      Wsunęła swoje palce między jego, chcąc może tym samym zwrócić na siebie jego uwagę. Ignorując przy tym to, jak ściśnięte dłonie miał ze sobą. Nie próbowała przebijać się przez barierę, którą wokół siebie stworzył. To nie było jej miejsce, ale skoro miała wracać do domu to chciała się chociaż pożegnać tak, jak należało.
      — Zobaczymy się w poniedziałek? — Było to wpół pytanie, a wpół postanowienie. Podniosła głowę, aby na niego spojrzeć i nieznacznie się uśmiechnęła. — Mógłbyś mnie podrzucić. Podobno będzie padało.
      Pojęcia nie miała, czy będzie padało. Wiedziała tyle, że chciała go zobaczyć tak szybko, jak to możliwe i najlepiej jeszcze przed rozpoczęciem dnia.

      soph

      Usuń
  66. Sophia nie była tą dziewczyną, która potrafiła zawalczyć o swoje. Szybko odpuszczała, wychodziła. Czasami zbyt szybko i chociaż próbowała to zmienić to nie zawsze jej wychodziło. Tak, jak teraz, jakaś jej część chciała zostać, ale odzywała się ta rozsądniejsza, która kazała jej wracać do domu. Do miejsca, gdzie na pewno będzie bezpiecznie i gdzie nie będzie musiała mierzyć się z obleśnymi facetami i ich tekstami, które mroziły krew w żyłach.
    Sloane by za to została, a odpowiednio sprowokowana nie zawahałaby się przed rozbiciem kieliszka na głowie. To ją by odciągali od niego, a nie na odwrót. Sloane ratunku nie potrzebowała. Nie chowała się w sobie i potrafiła odwarknąć. Podporządkować sobie niemal każdego. Gdyby to ona tutaj była i siedziała w tej loży zakręciłaby sytuacją tak, aby Daniel pożałował, że przyszedł zanim zjawiłby się Carter. Nie dałaby Carterowi powodu, aby podchodził i ratował z opresji, a podarowała scenkę do obejrzenia, jak w teatrze. Mógłby stać oparty o bar z drinkiem w ręku i bezczelnym uśmiechem na twarzy patrzeć, jak gniecie kruche ego Daniela sprowadzając go do parteru w paru słowach. Nie dopuściłaby do tego, aby taka marna sytuacja wytrąciła ją z równowagi czy pozbawiła szansy na noc, która malowała się obiecująco. Podeszłaby pewnym krokiem do niego i zapytała, czy mu się podobało, a potem bez pytania wypiła jego drinka. Nie krzywiąc się, choć nie przepadała za whisky. Sloane nie poszłaby grzecznie do samochodu, nie dała mu buziaka na dobranoc i odjechała w noc. Opuściłaby klub tylko z nim. Z jego ręką wokół talii albo na pośladkach, jakby tym oboje podkreślali, że ich się nie zaczepia. Nikt nie rusza jego Sloane i jej Cartera. Ale tak było dawniej, kiedy jeszcze przez moment zdawało się, że wszystko jest na swoim miejscu.
    Sophia była inna, spokojniejsza i mniej stanowcza. Obie wyczuwały zagrożenie, ale Sloane potrafiła sobie z nim radzić, a Sophia… Sophia wtedy się wyłączała. Jakby kompletnie traciła nad sobą jakąkolwiek kontrolę i mogła tylko liczyć, że typ odpuści albo właśnie, jak teraz, zjawi się ktoś kto ustawi go do porządku.
    Nieznacznie się uśmiechnęła, kiedy dotknął jej policzka. Było już wszystko w porządku i mogła się rozluźnić. Puścić może nawet w niepamięć tę sytuację sprzed chwili, ale wiedziała, że musiała wrócić. Przynajmniej tej nocy, bo choć chęć, aby z nim zostać była ogromna, to nie chciała dłużej być też tutaj. W miejscu, które nie było dla niej odpowiednie. Przylgnęła do niego z lekkością, pogłębiając pocałunek, którym ją obdarzył. Na krótką chwilę zapominając o wszystkim, co było wokół. Czuła tylko Cartera i jego przyjemne, ciężkie dłonie na ciele. Więcej teraz nie potrzebowała.
    — Dobrze. — Szepnęła w odpowiedzi, wyraźnie zadowolona, że nie zamierzał się z tego wycofać. Bo naprawdę nie chodziło jej o to, aby zmuszać go do powrotu dla niej. Tylko, aby wrócił tam dla siebie i dał samemu sobie jeszcze szansę.
    Nie walczyła już z tym, co chciała zrobić, a co trzeba było. Wybrała tę drugą ścieżkę, mimo tego dziwnego uczucia w środku, że może tego żałować. Dała się zaprowadzić do auta, idąc blisko Cartera, chcąc go czuć blisko, aż do ostatniej chwili. Wsiadała do środka z ciężkim uczuciem. Niepewna, czy postępuje właściwie, a potem drzwi się zamknęły, a w środku zapanował półmrok. Przez krótką chwilę patrzyła jeszcze na Cartera przez szybę, dopóki auto nie ruszyło, a on nie został tam na chodniku przed klubem.
    Miała w głowie mętlik, bo choć z jednej strony wiedziała, że to nie jest jej miejsce, nie jej znajomi, nie jej klub… To nie potrafiła dopuścić do głosu rozsądku. Pozwolić, aby się odezwał i doprowadził ją do porządku. Sophia potrafiła myśleć już tylko o kolejnym spotkaniu. O poniedziałkowym poranku. Nie zaproponowała spotkania nazajutrz. Być może podświadomie wiedziała, że nie będzie w stanie się z nią jutro spotkać? Bo wzmianka o ex mogła go wytrącić z równowagi? Bo może potrzebowałby tego dnia tylko dla siebie, aby poukładać sobie wszystko w głowie. Ona również tego potrzebowała. Chwili, aby wszystko przemyśleć i zastanowić się nad wszystkim, co dziś miało miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Im intensywniej Sophia myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że należy tę znajomość ukrócić. I w tym, że nie ma najmniejszego zamiaru tego robić. Sześć tygodni. To nie było wiele, a jej naprawdę przydałaby się ta chwila oddechu. Od presji w domu, od świadomości, że musi wrócić na uczelnię, zacząć robić coś ze swoim życiem. Od bycia tą idealną dziewczyną, od której oczekiwano perfekcji, a kiedy jej nie dawała to zaczynała stwarzać problemy.
      Zastanawiała się, czy do niego nie napisać w ciągu dnia. Parę razy pisała i od razu kasowała wiadomość przed wysłaniem. Im więcej razy tak robiła, tym głupsze te wiadomości się jej wydawały być. Ostatecznie nie napisała niczego, a zamiast tego próbowała jakoś przygotować się do poniedziałku, ale myśli miała teraz lepkie i chaotyczne. Nie potrafiła skupić się na żadnym zadaniu, które przed sobą miała. Wszystko zdawało się być zbyt skomplikowane, a głowa nie chciała się skupić.
      Poniedziałek nadszedł zbyt szybko, a Sophia przyłapała się na tym, że stara się za bardzo. Z ubraniem, makijażem, włosami. Wstała wcześniej niż zwykle, aby czasowo zmieścić się ze wszystkim. Z pierwszą kawą, która wypiła jeszcze przed pójściem pod prysznic. Wyborem ubrania na dziś. Nigdy się tam nie stroiła, a przez ostatnie tygodnie dobierała ubrania rozważniej. Właśnie przez to zdała sobie sprawę, że jest spóźniona. Było dwie minuty po umówionym czasie, kiedy się zorientowała. W pospiechu złapała brązową skórzaną kurtkę i zasuwała botki, zanim wypadła z apartamentu i wciskała w pospiechu guzik, aby winda przyjechała szybciej. Każda kolejna sekunda tylko się jej dłużyła, zanim dotarła na parter. Nawet nie przywitała się z portierem, choć zwykle to robiła, tylko wypadła na zewnątrz i od razu zaczęła rozglądać się za znajomym samochodem. Siedem minut spóźnienia. To chyba nie tak źle, co? Ciemne auto dostrzegła dopiero po chwili. Zaparkowane w tym samym miejscu co zawsze.
      Poczuła przyjemne ukłucie wiedząc, że przyjechał.
      Od razu ruszyła w stronę samochodu, aby po chwili sprawnie wślizgnąć się na miejsce pasażera.
      — Hej. — Przywitała się. Niepewna, czy pochylić się i go pocałować, czy robić to, co zawsze, kiedy ją podwoził.

      soph

      Usuń
  67. Wszystko się posypało.
    Spoglądała na swoje odbicie w lustrze, kiedy szykowała się do wieczoru i… Nie czuła nic. Żadnej ekscytacji, kiedy wkładała nową sukienkę. Zero podekscytowania, kiedy wiązała sandałki wokół kostek. Miała dni, kiedy było lepiej. Ostatni weekend nie był najgorszy. Wspominała nawet z uśmiechem jej małą ucieczkę z klubu z Nico, ale Sloane potrzebowała czegoś więcej niż jednorazowej przygody, aby zapomnieć. Topiła się we własnych myślach. W tym, jak bardzo wszystko spierdoliła. Jak szybko musiała zmienić swoje życie, w którym dominował Carter do tego, w którym nie było go wcale. Omijała wszystkie kluby, w których na pewno by go spotkała. Jej noga ani razu nie przekroczyła Black Roomu od ich rozstania. Wiedziała, że to właśnie tam może na niego trafić. Niezależnie od pory dnia – on tak będzie. Wszystkie miejsca w Nowym Jorku zdawały się teraz z daleka ją ostrzegać, że może trafić na byłego. Nawet nie chłopaka, a męża. Takie wieczory, jak ten, kiedy zaczynała zbyt intensywnie o nim myśleć, najlepiej było spędzić w zaufanym towarzystwie. Parę krótkich telefonów, ekipa była zebrana, loża zarezerwowana, szampan miał przychodzić w ilościach hurtowych. Tego właśnie potrzebowała, aby trochę o nim zapomnieć. Wyrzucić go z głowy i serca, co wcale nie było takie łatwe, na jakie mogło się wydawać. Powtarzała sobie i innym, że tak jest lepiej, że do siebie nie pasowali, ale prawda była taka, że Sloane nie potrafiła przestać o nim myśleć. Ciągle się zastanawiała, co by było, gdyby. Czy gdyby wtedy nie pojechała do domku nad jeziorem, a wróciła do domu to czy wciąż byliby razem, czy może do głośnego, burzliwego rozstania doszłoby później. Czy potrafiliby jeszcze być ze sobą szczęśliwi po tym wszystkim, co się działo.
    Miała dawno już zablokować jego numer i wszystkie konta w mediach społecznościowych, ale nie potrafiła. Była ciekawa, czasami, co robi i z kim się spotyka. Czy znalazł już kogoś na jej zastępstwo, czy jest jednak z Jade, która tak bardzo o niego walczyła. Zawzięcie i z wyciągniętymi pazurami w jej stronę. Wiedziała, że to gdybanie do niczego nie doprowadzi, a gdyby zobaczyła, że owszem wybrał Jade to byłaby wściekła.
    Kiedy wkładała biżuterię czuła dziwny niepokój, choć nie potrafiła tego wytłumaczyć. Pierścionków miała sporo, ale głównie na lewej dłoni. Prawa pozostawała pusta. Sloane nie umiała zmusić się do tego, aby włożyć jakikolwiek pierścionek. Serdeczny palec prawej dłoni od tygodni pozostawał pusty. Nie było na nim obrączki, nie było pierścionka zaręczynowego. Nie było tego przyjemnego ciężaru świadomości, że do niego należy. Oba pierścionki zostawiła mu w penthousie. Tamtej nocy, kiedy się poniżyła, jak ostatnia idiotka i została tam sama, zostawiona w łzach, upokorzona. Pojęcia nie miała, czy je zostawił, wyrzucił, czy sprzedał. To już nie była przecież jej sprawa. Nie mogła się interesować tym, co robi Carter.
    Wypiła najpierw lampkę wina, aby oczyścić umysł. Potem jeszcze jedną, aby wbić się w lepszy nastrój przed wyjściem. Szykowała się do znajomych piosenek. Trzecią wypiła na parę chwil przed wyjściem. Krótka wiadomość od Arii, że już jest na miejscu i aby się streszczała. Torebka, błyszczyk, e-papieros, miętówki i telefon. Więcej nie potrzebowała. Ostatnie zerknięcie w lustrze. Upewnienie się, że w oczach nie ma tęsknoty za byłym, że jest dzikość i chęć dobrej zabawy, że widzi w nich Sloane, a nie Cartera. Zamrugała parę razy, dopóki nie pozbyła się go sprzed oczu. Tak dobrze. On zostaje tutaj. W mieszkaniu. Z Rue. Tę pogłaskała szybko zanim faktycznie opuściła apartament. Klucze wsunęła do torebki. Ostatni wdech. Do dzieła.
    Klub był stosunkowo nowy, a choć Sloane była tutaj dopiero drugi, może trzeci raz to zaczynał się jej podobać. Obsługa działała ekspresowo, nie było żadnych problemów. Ich loża była przygotowana. Szampan czekał w lodowej kąpieli, kieliszki idealnie ustawione. Wszystko było dostosowane pod wymogi, które zostały obsłudze wcześniej podsunięte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozluźniała się coraz bardziej. Tańczyła z dziewczynami, kompletnie niezainteresowana typami, którzy próbowali do niej podbijać. A byli przystojni. Wysocy bruneci z ciemnymi oczami, pachnący drogimi perfumami i w idealnie skrojonych ciuchach, żadnych wytartych spodni i koszulek znalezionych na podłodze. Patrzący na nią tak, jakby była boginią, która ma ich ocalić przed upadkiem. Ale nie tych dłoni Sloane chciała, nie tych spojrzeń. Za każdym razem, kiedy pozwalała sobie na zatańczenie z którymś to nie widziała jego twarzy. Widziała inną. Tę, której nie miała w swoim zasięgu już od tygodni.
      Dlatego zaczęła bawić się sama. Sloane nie potrzebowała towarzystwa, aby spędzić dobrze czas. Była w tłumie, między ludźmi. Skupiona na sobie i na swoim ciele, na delikatnych ruchach dłońmi, gdy sunęła nimi wzdłuż boków. Krwistoczerwona sukienka opinała jej ciało, błyszczący materiał odbijał kolorowe światła, w których Sloane tonęła. Wsunęła palce we włosy, wyciągnęła głowę do tyłu pozwalając, aby porwała ją melodia. Znajome dźwięki, które jej ciało już znało. Tak było do czasu, aż nie przeszył jej dreszcz. Ten, który zwiastował kłopoty, który przed czymś ją ostrzegał. To niemożliwe. Próbowała zmyć z siebie to uczucie. Nie było go tutaj. Wiedziałaby o tym. Dziewczyny by ją ostrzegły, gdyby zauważyły, że jest gdzieś w strefie VIP. Ale Sloane nie potrafiła się pozbyć uczucia, że jest obserwowana. A wiedziała, jakie to uczucie, kiedy Zaire się wpatruje. Przeszywa wzrokiem i przyciąga nieświadomie do siebie. Zatrzymała się, lustrując wzrokiem otoczenie, ale było zbyt wiele świateł przeszywających przestrzeń, półmrok też niczego nie ułatwiał. Zbyt wiele ludzi, aby mogła wychwycić teraz jego twarz.
      Potrząsnęła głową. To, dlatego, że o nim myślała. Teraz każdy mężczyzna przypominający go choćby nieznacznie zdawał się jej być nim. Ostrożnie zaczęła wymijać ludzi, aby podejść do baru. Potrzebowała czegoś mocnego, aby go wybić z głowy i wspomnień.

      Darlin', can I be your favorite?😌

      Usuń
  68. Sophia nie potrafiła nawet ukryć tego, że cieszy się, że go widzi.
    Próbowała nie zasiać w sobie wątpliwości, że Carter się nie pojawi. Mimo, że mógł to zrobić. I ona pewnie znalazłaby dobre wytłumaczenie, dlaczego nie przyjechał. Nic z tego robić nie musiała, bo był tuż obok. Jej zawahanie trwało chwilę, bo zaledwie ułamek sekundy później ich usta się spotkały w pocałunku. Zaskakująco delikatnym i nieśmiałym, niepasującym do tego, co Sophia pamiętała z sobotniego wieczoru. Oparła dłoń lekko o jego udo, nie próbując w tym geście być dwuznaczną, a raczej był to gest mówiący, że jest obok. Tak, jak mu to obiecała.
    W środku pachniało kawą i jego perfumami, a także dymem z papierosów. Może tylko jego ubrania były nim przesiąknięte, sama już nie wiedziała, ale nie było to jakoś szczególnie ważne. Utożsamiała ten zapach z nim, a choć była przeciwniczką to nie mogła odmówić, że cholernie on do Cartera pasował. Odsunęła się od niego niechętnie i z cichym mruknięciem.
    Dopiero teraz lepiej mu się przyjrzała. Zmarszczyła lekko nos, bo nie pamiętała rozciętej wargi i siniaka z sobotniej nocy. Zapamiętałaby, gdyby były wtedy obecne.
    — Dzień dobry. — Powtórzyła po nim, ale jej wzrok skupiony był na tych małych śladach na jego twarzy, które nie pasowały z obrazem, który miała przed oczami przez cały weekend. Wspominała każdy moment. Rozpamiętywała ich rozmowę. Zasady ich układu, choć jeszcze nie wiedziała, czy on już się zaczął, czy dopiero ma zacząć. Była w tym zielona. — Co ci się stało?
    Nie ignorowała jego pytania, ale uznała, że teraz ważniejsze jest, aby dowiedzieć się, co się wydarzyło i też, dlaczego. Nie zapytała jednak o powód, jeszcze nie. Póki co jej pytanie było proste. Nawet do ominięcia, gdyby Carter jednak nie chciał odpowiadać.
    — Dobrze. Właściwie, to bardzo dobrze. — Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Może trochę niepewnie, jeszcze nie odnajdowała się w ich relacji. W tym, że gdy się witali to nie było to tylko rzucone „cześć”, a potem cisza zagłuszona muzyką, a po powitaniu nachodził pocałunek. Było to tak lekkie. Aż dziwnie się czuła, że te dni mają datę wygaśnięcia, ale tego chciała, więc nie mogła narzekać. Zwłaszcza, że sama to wszystko wymyśliła. Sześć tygodni, a potem się rozchodzą. On kończy wolontariat, wraca do swojego życia. Sophia w schronisku zostaje, ale również wraca do tego, co znane i prawidłowe.
    — Dziewczyny nie mogły się o tobie zamknąć, jak wróciłyśmy. — Przyznała z lekkim śmiechem, a potem schyliła głowę. Nie była zawstydzona, a raczej to ona powinna mieć problem z tym, aby przestać o nim mówić. I w zasadzie to też mówiła. Dużo. Jak zasypiały to na zewnątrz robiło się już jasno. — Chyba cię polubiły.
    Podniosła na niego spojrzenie, które było miękkie i troskliwe. Sięgnęła dłonią ostrożnie do jego policzka, opuszkiem palca ledwo musnęła malującego się na jego policzku siniaka. Nie dopytywała dalej, nie naciskała, aby opowiedział jej ze szczegółami, co takiego się wydarzyło i dlaczego skończył w takim stanie.
    Sophia czuła, że jeszcze chwila, a rozpłynie się pod spojrzeniem, które jej serwował. Było ciepłe i przyjemne. Miała rację, kiedy porównywała jego oczy do czekolady. Im dłużej w nie patrzyła, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to porównanie to był strzał w dziesiątkę.

    Soph

    OdpowiedzUsuń
  69. Pozwalała sobie na lekki flirt, taki, który nigdzie nie będzie prowadził. Nie miała celu w tym, aby kogokolwiek stąd zabrać ze sobą do domu. Nie chciała obcych rąk na ciele, nie chciała już więcej zapominać się w nieznajomych objęciach, choć to te były najbezpieczniejsze. Do obcych nie mogła się przywiązać. Nie mogła z nimi sobie wyobrażać przyszłości, nie planowała z nimi randek. Uśmiechała się, flirtowała i zaczepiała, czasem zatańczyła, ale na tym się kończyło. Żadnego pocałunku, żadnych dłoni badających jej ciało. Wyraźne granice, których Sloane nie pozwalała przekraczać innym, ale przed wszystkim nie pozwalała sobie na przekroczenie ich. Była ona, muzyka, trochę luźnych rozmów, kolejne drinki i próby zapomnienia.
    Sloane nie potrafiła pozbyć się tego uczucia, że nie jest tu już sama. I przecież nie była. Otaczała ją setka ludzi. Bawiących się tak samo, jak ona. Ale coś było nie w porządku. Coś było inaczej niż zazwyczaj w takich miejscach. Zamknęła oczy, licząc, że gdy to zrobi to te uczucie odejdzie. Że kiedy je otworzy to znów będzie tu sama. Stojąca w tłumie, bawiąca się i czująca dobrze, ale kiedy to zrobiła jej jasne oczy napotkały inne. Te, któreś śniły się jej po nocy. Które oglądać teraz mogła tylko na zdjęciach, których jeszcze nie usunęła z telefonu. Szybka wycieczka do Cancun, wygrzewanie się pod palmami, nieograniczone drinki. To był dobry tydzień, który spędzili tylko w swoim towarzystwie. Żadnych znajomych. Żadnych klubów, w których załatwia się brudne interesy. Oni, tona meksykańskiego żarcia, tequila i willa w pełni do ich dyspozycji. Gorący ocean, powietrze i słońce. Inne, luźniejsze zrobione w penthousie. Sloane bez makijażu, Carter bez koszulki. Siedzieli w studiu, pracując nad kawałkiem, którego ostatecznie nigdy nie udało im się dokończyć. Trafił do kosza. Tak, jak cała ich relacja. Nie poruszyła się. Nawet nie drgnęła i nie mrugnęła. Jakby w obawie, że jeśli to zrobi, to Carter się rozmyje. Zniknie. Okaże się tylko halucynacją. I może tym właśnie powinien być. Zamroczeniem przez alkohol. Przez drinki, które w siebie wlewała. Który to już był? W mieszkaniu wypiła trzy lampki, tutaj… dwa, może trzy kieliszki szampana, a potem już nie liczyła. W głowie jej szumiało, a ciało stało się nagle ciężkie, jakby nie należało do niej.
    Przez jej oczy przesunęły się wszystkie możliwe emocje. Gniew, rozczarowanie, żal, tęsknota, samotność. Pytanie, dlaczego tutaj przyszedł. Dlaczego patrzy się akurat na nią. Dlaczego wchodzi w jej bezpieczną przestrzeń. Dlaczego znów się pojawia.
    Żadnego nie zadała na głos. Próbowała się powstrzymać przed tym, aby nie ruszyć w jego stronę. Z jednej strony do niego lgnęła, a z drugiej chciała uciec. Odwrócić się i zniknąć w tłumie, ale nie umiała. Nie umiała odejść, kiedy widziała, że stoi wręcz na wyciągnięcie ręki.
    Uniosła wysoko głowę. Nie w pogardliwym geście. Nie w takim, który mówił „mam wszystko pod kontrolą”. Zaire ją zbyt dobrze znał. Wiedział, kiedy zakłada na siebie maskę. Wiedział, że właśnie teraz to robi, kiedy z całych sił próbuje się nie rozpaść przed nim.
    Trzy tygodnie. Nie widziała go przez ten czas. Nie słyszała, nie dopytywała. A jednak był w tyle jej umysłu. Przebijał się co jakiś czas, jakby domagał uwagi, której Sloane tak uparcie nie chciała mu dawać. Zacisnęła usta, nie wiedząc, co ma robić. Carter nie był zwyczajnym byłym, którego można nie zauważyć. Carter był tym facetem, którego się wspomina nawet po latach. Którego odejście boli nawet wtedy, kiedy już ułożyło się sobie życie z innym. Był tym facetem, który zostaje na zawsze i nic nie sprawy, że można się go pozbyć.
    Zrobiła krok w jego stronę. Mały i śmiesznie niepewny, jak na nią. Wyglądała na niezdecydowaną, czy go objąć czy uderzyć. Powód byłby już bez znaczenia. Znalazłaby coś. Wyciągnęła jakąś głupotę sprzed miesięcy, aby się wytłumaczyć. Sloane chciała uciec, ale nie umiała. Nie potrafiła odejść i udawać, że Carter nie istnieje. Stał tak blisko. Była pewna, że gdyby się postarała to wśród setek perfum, potu i dymu wyczułaby konkretne perfumy należące do niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dało się zapomnieć tego pieprznego zapachu.
      Przesunęła wzrokiem po jego sylwetce. Wyglądał inaczej, choć minęły tylko trzy tygodnie. Ale ona też wyglądała już inaczej niż ostatnim razem. Miała krótsze włosy, jaśniejsze i nie było czerwonych końcówek, choć cholernie się z nimi polubiła, ale znów potrzebowała zmiany.
      Sloane nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła między nimi zmniejszać dystans. Niepewna, co chce zrobić dalej, ale pewna tego, że jeśli pozwoli mu odejść bez słowa, to tego pożałuje. On wszedł na jej terytorium. Pojawił się w jej klubie. W miejscu, które miało być tylko dla niej. Nie ważne, że przestrzeń była dla wszystkich.
      — Stawiasz mi drinka. — Oznajmiła. Wprost i bez żadnych ogródek. Nie zamierzała z nim rozmawiać, ale skoro tu był – zbyt blisko i zbyt intensywnie się na nią patrzył, to mógł się na coś przydać. Nie musiała pić na swój rachunek.
      Wyminęła go w drodze do baru. Zatrzymała się na ułamek sekundy w chwili, kiedy dotarł do niej ten zapach perfum i dymu. To, co na samym początku sprawiło, że mu uległa i nie potrafiła już odpuścić, a potem ruszyła przed siebie. Potrzebując mocnego drinka. Najlepiej tak drogiego, aby było mu szkoda wydać kasę.

      wifey

      Usuń
  70. Trzy pieprzone miesiące.
    Próbowała pozbierać się przez cały ten czas i nic z tego nie miała. Potrafiła oderwać się od codzienności raz na jakiś czas, zabawić, ale kiedy zostawała sama, ale naprawdę sama – to wszystko do niej wracało. Każda najmniejsza kłótnia, z której po pięciu minutach się śmiali, każdy jeden moment, który spędzili razem i nie byli przećpani czy pijani. Te wszystkie dobre momenty wracały, aby zaraz zostały zmiażdżone przez rzeczywistość, w której nie było ani Cartera ani Sloane.
    A on teraz tutaj był. W klubie. Wpatrzony prosto w nią, jak gdyby nigdy nic. Ona wiedziała. Wiedziała, że i dla niego to nie jest nic. Widziała to w jego oczach, w których miotały się dziesiątki różnych uczuć, często sprzecznych ze sobą. Często takich, które ciężko było komuś innemu wytłumaczyć, ale ona rozumiała. Może nawet aż za dobrze, bo sama patrzyła się w dokładnie taki sam sposób. Zaskoczył ją swoją obecnością. Przez te miesiące łatwo było unikać wspólnych miejsc. Wspólni znajomi przestali istnieć, bo nigdy ich tak naprawdę nie było. Oboje przyszli ze swoimi grupami i z nimi wychodzili. Nie było zaproszeń na wspólne imprezy, a jeśli to najpierw Clara musiała się upewnić, że Zaire’a tam nie będzie, bo w innym wypadku Sloane się nie pojawi. Omijała takie miejsca. Tak było bezpieczniej dla nich obojga. Nie spotykać się, nie widywać, nie rozmawiać. Pozwolić, aby emocje opadły we własnym tempie, aby mogli skupić się na sobie. Odchorować ten związek, wyleczyć się z niego. Zapomnieć. Ale jak można było zapomnieć to wszystko, co się działo? Nie te złe momenty, nie chwile, kiedy nawzajem na siebie krzyczeli, dopóki nie zdarli gardeł. Nie, to nie były ważne momenty. To były te dni, kiedy ona nie była piosenkarką, a on nie był raperem. Byli tylko młodą, trochę zakręconą w życiu parą, która kochała się na zabój. Dwójką ludzi, którzy wychodzili razem na spacery z biało rudym psiakiem. Parą, która szczerze się kochała. Może trochę zbyt mocno, aby byli w stanie to udźwignąć na dłuższą metę.
    Sloane ruszyła pewnie przed siebie. Przekonana, że Zaire będzie tuż obok niej, a jeśli nie – to jego strata. Tak to sobie powtarzała. Ostatnie czego się spodziewała to tego, że złapie ją za rękę. W pierwszej chwili ją sparaliżowało, a kolana niemal się pod nią ugięły. Zacisnęła zęby, a dotyk jego dłoni palił. Wypalał skórę w miejscu, które trzymał. Jej pierwszym odruchem było, aby się wyrwać, ale nie potrafiła tego zrobić. Stała bokiem do niego, miała go niemal za plecami, bo nie od razu odważyła się odwrócić ku niemu. Jakby się bała, że jeśli to zrobi to z jej twarzy spadnie maska, którą dzielnie starała się trzymać.
    Nie odchodziła. Zapraszała go, aby poszedł za nią, a to, jak na nią patrzył… To wszystko miało znacznie. Zapewne większe niż powinno, ale dla Sloane znaczyło wszystko. Były noce, kiedy nie chciała niczego bardziej niż tego, aby Carter był obok. Poczuć jego znajomy zapach, wtulić się w ramię. Przebudzić się w środku nocy i znaleźć go na tarasie. Obejmowała go wtedy od tyłu i wtulała się w jego plecy, a on oddawał jej swoją bluzę i przyciągał do przodu. Czasem potrafili tak spędzić godziny. Ona na jego kolanach i wtulona w tors. Ciepło owinięta znajomo pachnącym materiałem. Spaliliby wspólnie papierosa przed powrotem do łóżka, a czasem, jeśli noc była ciepła to zostaliby na tarasie. Mieli wygodną kanapę, która niejedną noc z nimi przeżyła. Ale to wszystko było wtedy. Teraz nie mieli już niczego takiego. Nie było tamtego penthouse. Nie było ich. Sloane wracała do swojego apartamentu, a on do swojego. Nie było niczego.
    Ścisnęła mocniej usta ze sobą, zirytowana i wkurzona. Bardziej chyba na siebie niż na niego. Chciała uciec. Schować się w pierwszym lepszym miejscu. Udawać, że go nie widzi, a potem mu spojrzała w twarz.
    I to ją złamało. Bardziej niż powinno. Stłumiony jęk uwiązł jej w gardle. Nie potrafiła wydusić z siebie słowa, a poza twardzielki, której nie obchodzą własne uczucia wyparowała. Już jej nie było. Pozostała tylko bezbronna, cicha i zraniona dziewczyna, która w głębi dalej tęskniła za tym facetem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blondynka nawet nie drgnęła, kiedy przesunął dłoń dalej.
      Należało go powstrzymać. Powiedzieć mu, aby tego nie robił. Odejść. Zrobić scenę. Cokolwiek. Ale Sloane mogła tylko stać i patrzeć. Aż w końcu zareagowała, kiedy palce musnęły jej odsłonięte plecy. Był to taki znajomy dotyk, a teraz zdawał się być cholernie obcy. Jęknęła cicho, prawie niesłyszanie. Wśród głośnej muzyki ten dźwięk i tak nikogo by nie zainteresował. Podniosła na niego spojrzenie jasnych oczu. Nie wiedząc, czy to prawda czy tylko cholernie dziwny, pokręcony sen, po którym znów wpadnie w ten dziwny stan, z którego nie będzie mogła się otrząsnąć. Sloane nie była pewna, czy ją przyciągnął czy sama się przysunęła, ale był za blisko. Patrzyła mu w oczy, uważnie i z ostrożnością. Nie chciała zobaczyć w nich tego, co sobie sama wymyśli, a była w tym mistrzynią. Ale przecież go znała, prawda? Wiedziała, że nie byłby tu, nie patrzyłby w ten sposób, gdyby nie chciał… Właśnie, czego? Sięgnęła dłonią do jego torsu. Musiała się upewnić, że jest prawdziwy.
      — Carter… — Szepnęła miękko, a jej oddech musnął jego usta. Nie wiedziała, co chciała powiedzieć, co chciała osiągnąć. Czas stał w miejscu. Muzyka przestała głośno grać. Byli tu wśród ludzi kompletnie sami.
      Wyłączyła się. Nie zarejestrowała, kiedy zrobiła to pierwsza. Igrając z ogniem, nie wiedząc, czy zaraz nie odepchnie jej, czy to nie jest jakaś forma okrutnego żartu. Ale to było teraz bez znaczenia, kiedy sięgnęła dłonią do jego karku, aby ściągnąć go niżej. Prawie już zapominając, że nawet w szpilkach, które zawsze były niebezpiecznie wysokie, Carter wciąż nad nią góruje. To nie był zachłanny pocałunek, ale nie był też delikatny. Badawczy bardziej, sprawdzający, czy na pewno dobrze odczytała sygnały, czy on też tego tak chciał, czy zaraz nie zrobi z siebie kompletnej idiotki.

      sloane

      Usuń
  71. Sophia nie zadawała, teraz przynajmniej, zbyt wielu pytań. Z tamtej nocy w klubie zrozumiała, że czasami lepiej jest o pewne rzeczy nie pytać. Zostawić je bez odpowiedzi i to właśnie zamierzała zrobić. Nie wyglądał bardzo źle, a ona była zresztą przyzwyczajona do oglądania obitej twarzy. Może nie Cartera, ale jednak przez pewien czas w swoim życiu miała dość często kontakt z kimś kto chodził z rozciętą wargą, łukiem brwiowym i nosił ciemne siniaki na ciele. W pewnym momencie zaczęła dla niej to być taka rutyna, że nie dziwiła się, kiedy wracał z kolejnymi. Różnica polegała na tym, że siniaki Nico wiedziała, jak wytłumaczyć. Część jego pracy, ale Carter… u niego nie wiedziała, czy to było w klubie, jak pojechały, czy poza nim. Dopytywać też nie zamierzała.
    Nieznacznie się uśmiechnęła, kiedy uniósł jej dłoń. Kompletnie nie spodziewała się tego gestu, który na moment wprawił ją w zakłopotanie i dołożył więcej różu na policzki. Specjalnie dziś ran nałożyła go więcej, aby nie musiała się chować, gdy coś podobnego się wydarzy. I wydarzyło, a Sophia była zachwycona.
    — Ten drugi wygląda gorzej, mam nadzieję. — Odezwała się lekko, nieco zaczepnym tonem, bo próbowała rozluźnić atmosferę. Wysłać mu tym sygnał, że się nie przejmuję. Przejmowała, ale nie w sposób, który zaraz by zmusił ją do robienia dram, czy innych mniej rozsądnych rzeczy. — Jasne, rozumiem.
    Poszerzyła swój uśmiech. Zrozumiała przekaz. Żadnych więcej pytań o siniaka na twarzy i rozciętą wargę. Nie, kiedy zaczynali coś wspólnego. Chyba do niej jeszcze nie docierało w co się pakowała, ale jeżeli swoje dni miała zaczynać z nim w ten sposób, to nie chciała niczego innego. Poniedziałek zwykle kojarzył się źle, nowy dzień i nowe obowiązki, ale ten konkretny przedstawiał się w jej oczach inaczej. Pachniał kawą i syropem waniliowym, mocnymi perfumami Cartera, jej delikatniejszymi. Jaśminowymi.
    Odebrała od niego kawę z uśmiechem i cichym podziękowaniem. Upiła ostrożnie łyk, pamiętając, jak któregoś razu tak spieszyło się jej do pierwszego łyku, że poparzyła się w usta i prawie rozlała kawę po całym aucie. Drugi raz nie popełniła tego błędu.
    — Myślisz, że ci wszystko zdradzę? — Odparła. Musiała mieć jakieś swoje tajemnice. Spojrzała na niego, chowając uśmiech za papierowym kubeczkiem, który grzał ją miło w ręce. Nie był tak gorący, jak się spodziewała. Była spóźniona, kawa stygła. I miał nadzieję, że nie stygła też chęć Cartera na to, aby te układ im wyszedł. — Szczerze? Nie mogą uwierzyć, że to ty. Że Zaire to Carter, z którym się… spotykam. — Dokończyła. Spotykali się, prawda? To było odpowiednie słowo.
    — Najgorszego? Hm, chyba nie było nic najgorszego. Tylko… Były trochę zmartwione, wiesz. Z tym wszystkim co można znaleźć w necie, że może do siebie nie pasujemy. Charakterami, stylem życia i całą resztą. — Wzruszyła lekko ramionami. Pominęła tekst „Sophia, on się niedawno rozwiódł. Spotykasz się z rozwodnikiem”. Jakby o tym nie wiedziała. Pominęła też sytuację sprzed miesięcy, która tak naprawdę doprowadziła do tego, że teraz siedziała w jego aucie i piła z nim kawę. — Nie wiem, czy powinnam ci mówić te słodkie rzeczy. Ale może, tylko może, mruknęły coś o „dark romance boyfriend material”, cokolwiek to znaczy.
    Wiedziała, ale miała nadzieję, że Carter nie wiedział. Dla niej Carter… To po prostu był Carter. Nie był wielką gwiazdą, nie ujmowała mu dokonań po prostu, kiedy na niego patrzyła widziała zwykłego faceta, który za bardzo namącił jej w głowie, a nie rapera, do którego wzdychały miliony. Carter, który przywoził jej kawę na mleku owsianym i zawsze pamiętał jaki syrop wybrać. Carter, który wiedział, że woli rogalika z nadzieniem budyniowym od tego z marmoladą. Nawet nie wiedziała, kiedy tego wszystkiego się o niej nauczył. Kiedy zapamiętał te rzeczy o niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia oderwała wzrok od ulicy i spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem.
      — Czasami poniedziałki zaczynają się w miły sposób. — Przytaknęła. Nie zapytała, jak zwykle wyglądały jego poniedziałki. Chyba potrafiła wyobrazić sobie ten obraz. — Wtorki mogą być za to jeszcze lepsze, a środy to podobno najlepszy dzień. Tak słyszałam.
      Przechyliła głowę na zagłówku w jego stronę. Nie spoglądała w natarczywy sposób. Była po prostu ciekawa, jak wiele się teraz między nimi zmieni.
      — Chcesz zjeść dziś ze mną obiad? — spytała. Nie miała planów na popołudnie, oboje kończyli o dwunastej. Mogli zjeść wczesny obiad albo lunch. — Niedaleko jest naprawdę dobra włoska restauracja. Mają świetny makaron, jeśli lubisz.

      soph

      Usuń
  72. Przez te miesiące Sloane nie zrobiła tak naprawdę nic.
    Nie podjęła żadnej decyzji, poza złożeniem kilku podpisów na dokumentach rozwodowych. To była jedyna „decyzja”, którą podjęła w ciągu tych tygodni. Nie zakończyła spraw z Jamesem, ale otworzyła za to nowy rozdział, który wpychał ją w kolejne kłopoty i w kolejne objęcia. Klasyczek. Nie zapomniała o Carterze, chociaż cholernie próbowała, ale te wszystkie próby kończyły się fiaskiem, a teraz była w klubie razem z nim i go pocałowała, a to z pewnością nie pomoże jej w tym, aby zapomnieć. Słyszała w głowie ten głośny, piskliwy głosik, który kazał jej uciekać. Kazał odsunąć się i odejść, ale uciszył się w momencie, kiedy Carter odwzajemnił pocałunek. Zniknęło wtedy wszystko wokół. Klubowy hałas, ludzie, ich problemy. Na tę parę chwil była tylko ich dwójka. Zaborczy pocałunek Cartera, jakby tym samym chciał jej przypomnieć, gdzie jest jej miejsce. Sloane nie zapomniała. Została z tego miejsca wykopana przez samą siebie. Nie mogła tak po prostu poprosić, aby pozwolił jej do siebie wrócić. Nie, kiedy nic nie było wyjaśnione. Kiedy ona wciąż nie potrafiła podjąć żadnej decyzji, która mogłaby zaprowadzić ją chociaż w jedno szczęśliwe miejsce. Przesunęła palce wyżej w jego włosy. Wszystko to było takie znajome i oszałamiające.
    Smak jego ust był taki, jak pamiętała. Mocna whisky, miękkość warg i stanowczość w sposobie, w jaki ją całował. Sloane wiedziała, że to jest błąd. Że wpuszczanie go z powrotem do życia to błąd, że ten pocałunek nim jest. Próbowała się posklejać. Zrobić ze sobą porządek, a teraz to wszystko na co pracowała runęło. Bo chociaż nie poskładała się w całość, to jakieś części były, a Zaire to popsuł swoim pojawieniem się. Ale nie potrafiła być o to zła. Nie, gdy ona w desperacki sposób również próbowała go zobaczyć. Usłyszeć jeszcze raz jego głos. Napisać. Zadzwonić. Ale nigdy tego nie robiła. Może ze strachu przed odrzuceniem, bo kolejny raz nie mogłaby tego poczuć na swojej skórze. Tego upokorzenia, kiedy ją zostawia. Tego piekącego uczucia, gdy wychodzi trzaskając drzwiami.
    Oddychała ciężko. Jedna dłoń spoczywała na jego torsie, druga była na karku. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Pozbierać myśli. Nie okazywać zbyt wielu uczuć, które mogłyby zdradzić, jak ogromny wpływ Carter na nią teraz miał. Zacisnęła szczękę, wiedząc, że przegrała sama ze sobą.
    — Zobaczyłeś mnie. — Odszepnęła cicho. Otworzyła oczy i spojrzała w jego. Nie było w nich chłodu, który był ostatnim co w nich widziała tamtej nocy. Była tęsknota, która rozdzierała jej serce. Był też i gniew, ale ten był zrozumiały. Oboje byli na siebie wściekli. Oboje popełnili błędy, choć to te jej doprowadziły do ostatecznego końca. Przesunęła dłoń na jego szyję. Sprawdzając, czy on wciąż jest. Czy dalej został, czy może rozpłynął się w powietrzu. — Teraz co?
    Rozejdą się? Będą udawać, że nic się nie wydarzyło? Wyjdą stąd razem, aby przez noc udawać, że wszystko jest w porządku, a potem wrócą do swoich osobnych żyć? Nawet jeśli… Nawet jeśli to miała być tylko jedna noc, parę godzin to tęskniła wystarczająco mocno, aby wziąć choćby pięć minut, gdyby zechciał jej je podarować.
    Miała wiele rzeczy do powiedzenia. Z czego ponad połowa nie miała sensu, ale milczała. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Nie wiedziała czego sama chce ani co czuje. Poza tym, że za nim tęskniła. To był ten rodzaj tęsknoty, który bolał fizycznie. Rozlewał się w niej. Jak kwas, który niszczył wszystko i zostawiał wypalone dziury w sercu. Sączące się dymem. Niemożliwe do odratowania.
    Patrzyła tylko na Cartera. W jego oczy, które wpatrzone były tylko w nią. Jakby była jedynym co istnieje na świecie, a Sloane odpowiadała mu tym samym. Cokolwiek miało się wydarzyć później było bez znaczenia.
    — Dobrze wyglądasz. Trochę za dobrze.

    sloane

    OdpowiedzUsuń
  73. Jeśli mogłaby go o coś poprosić, to tylko o to, aby jeszcze przez chwilę jej nie wypuszczał. I to i tak byłoby za dużo. Sloane o tym wiedziała, że nie ma już prawa prosić go o nic. Nie o to, aby z nią został, aby wybaczył czy spróbował zrozumieć. Wydawało się jej, że jest za późno, aby prosić o wybaczenie błędów, których nie potrafiła nawet nazwać błędami. James… James nie pasował do kategorii błędu. Tak samo, jak Zaire. Mówiła tak, bo w ten sposób było jej łatwiej się z tym pogodzić. Wmawiała sobie, że jeśli uwierzy, że ten związek i Crawford był błędem to przestanie tak tęsknić. Okłamywała tym przede wszystkim samą siebie. To kłamstwo działało, ale tylko na chwilę. Na parę złudnych chwil. Pojawiała się rzeczywistość, a do niej docierało, że Carter nie był błędem. Oni nim nigdy nie byli.
    Stała przed nim, niemal wlepiona w jego tors i tak bardzo teraz bezbronna. Wystarczyłoby jedno słowo, aby Sloane się przed nim kompletnie rozleciała. To nie byłaby słabość, choć tak właśnie by to odebrała. Nie wiedziała, czym by to było.
    Maskowała swoje uczucia makijażem. Drogim szampanem i maskami, ale teraz to wszystko było bez znaczenia. Maska się zsunęła. Alkohol wyparował z organizmu w chwili, kiedy ich spojrzenia się przecięły, a makijaż był tylko dodatkiem. Czymś, co Carter potrafił zmazać z jej twarzy i dostrzec to, co się kryło pod najdoskonalszym podkładem.
    — Ja też nie wiem. — Odpowiedziała cicho. Wiedziała tylko, że nie chce, aby odchodził. Jeszcze nie teraz. Wiedziała też, że jeśli zrobi to później to zaboli bardziej. Że nie będzie wcale łatwiej, bo już raz przez to przeszli.
    Wiedziała, co zrobiliby, gdyby wciąż byli razem, a to byłby pocałunek po mało znaczącej kłótni. Wystarczyłoby tylko spojrzenie, aby kierowali się na tyły i wymknęli z klubu prosto do auta, które na nich czekało i zawiozło do penthouse. Nie oderwaliby się od siebie nawet na moment. Może jeszcze dla podkręcenia atmosfery o coś głupiego pokłócili, Sloane by testowała jego granice, aby w mieszkaniu nie miał hamulców, aby przycisnął ją do ściany w windzie i pocałował tak, aby zapomniała, jak się oddycha. Ale to nie była jedna z tych chwil. To był ten moment, kiedy żadne z nich nie wiedziało, co robić, a każda decyzja była błędna.
    Sloane lekko się uśmiechnęła, choć daleko było jej do prawdziwego, wesołego uśmiechu. Siedział w niej ten dziwny smutek, gorycz i wściekłość zmieszana z tęsknotą. Za jego dotykiem i pocałunkami. Za tym, jak rano budził ją z gorącą kawą. Za tym ostrym spojrzeniem, które potrafiła zmienić w ułamku sekundy na czułe i delikatne.
    — Mhm, za dobrze. — Potwierdziła. Widziała, że jest wymęczony. Życiem, prochami, ludźmi, samym sobą i nią, ale wciąż potrafił wyglądać za dobrze. Przecież go znała. Mógł oszukiwać każdego, ale nie nią. — Dobrze dla ciebie, źle dla mnie.
    Sloane nigdy nie życzyła mu źle. Nawet po rozwodzie, gdy już było oficjalne to mimo żalu i wściekłości miała nadzieję, że Carter sobie radzi. Że trzyma się lepiej niż ona. Nie pamiętała, ile butelek wina wypiła, ale pamiętała, że potknęła się któregoś razu o jedną leżącą na podłodze, a drugą zbiła i gdyby nie miła pani od sprzątania to do dziś znajdowałaby odłamki szła w mieszkaniu.
    — Skąd wiedziałeś, że tu jestem? — Spytała. Powiedział, że chciał ją zobaczyć. I skądś musiał wiedzieć, że tutaj właśnie się bawi. Zamknęła na chwilę oczy, a hałas „zewnątrz” zaczął się do niej dobijać. Było tu za głośno, za duszno. Zbyt pachniało dymem.
    Sięgnęła po jego dłoń. Tak naturalnie i odruchowo, jak robiła to tysiące razy wcześniej. Chciała ściągnąć ich z parkietu. Zabrać w nieco cichsze miejsce albo chociaż w takie, gdzie nikt nie będzie odbijał się od nich przy zbyt ruchliwym tańcu. Ale nie ruszyła się z miejsca. Wciąż stała przy nim. Z tą różnicą, że teraz splotła ich dłonie razem.

    sloane

    OdpowiedzUsuń
  74. Mogłaby przeżywać, że się z kimś pobił, ale czy był w tym jakiś większy sens? Jej ewentualna panika już i tak nic by nie zmieniła, a co najwyżej wprowadziła między nimi spięcie, które absolutnie nie było im potrzebne. Postanowiła sobie, że to będzie dobry poniedziałek i tego zamierzała się trzymać do samego końca. Prawdopodobnie, gdyby Carter wyglądał znacznie gorzej i czuł się gorzej to wtedy podniosłaby alarm, ale w tej sytuacji lepiej było odpuścić.
    Sophia przymrużyła nieco oczy. Musiała być ostrożniejsza, bo mogła się wygadać i nawet nie zwrócić na to uwagi, a wtedy mogłoby zrobić się niebezpiecznie. Musiała zatrzymać parę rzeczy dla siebie, prawda? Wciąż była zwrócona ciałem w jego stronę. Nie interesowała jej droga. Nie interesowały ją budynki. Interesował ją tylko Carter.
    — Moje myśli za twoje? — Nie miała tak naprawdę niczego przed nim do ukrycia, jeśli chodziło tylko o to, co ich łączyło. Bywały momenty, że była bezpośrednia i wprost mówiła mu, czego oczekuje. Czasem kręciła, ale sens pozostawał taki sam. Nie zawsze potrafiła dobrać słowa, czasem się bała, że źle zabrzmi. Powoli uczyła się, że przy nim nie musi uważnie dobierać każdego słowa.
    Niezbyt się jej podobało, że tak szybko zbliżają się do schroniska. Miała wrażenie, że teraz droga jest krótsza, a może to jej płynęła szybciej, kiedy z nim była. Kilka pierwszych podwózek minęło im głównie w ciszy, chwilami być może było niekomfortowo. Dopiero z czasem zaczęła się otwierać. Natomiast teraz Sophia ciągle się na niego patrzyła z tym lekkim uśmiechem na twarzy. Przesuwała wzrokiem powoli po jego profilu, jakby czegoś więcej w nim szukała, choć nie była pewna, czego tak naprawdę.
    — Może i nie pasujemy, ale skoro się dogadujemy to chyba to jest najmniejszy problem, nie sądzisz? — Zapytała. Nie robili nic na siłę, a gdyby naprawdę zaczęło im coś w sobie przeszkadzać to Sophia nie miała wątpliwości, że daliby sobie o tym znać. Próbowała się dopasować do wymagań innych, ale sparzyła się tylko i doszła do wniosku, że tego nie chce. Żyć według spisanych zasad, które były coraz bardziej ograniczające.
    Sophia uśmiechnęła się nieco szerzej, kiedy Carter zaczął się śmiać. Było w tym dźwięku coś, co ją otulało. On sam wtedy wydawał się być też inny. Rozluźniony z opuszczonymi ramionami, błyszczącymi i wesołymi oczami. Jakby wszystkie zmartwienia na tę parę chwil naprawdę go opuściły.
    — Może ulubioną parą nie będziemy, ale przynajmniej będziemy tą dobrze wyglądającą. — Podsumowała. Parą przez sześć tygodni, ale niczego już nie dodała. Niepotrzebne im były przypomnienia, że mają datę wygaśnięcia, że za niecałe dwa miesiące będzie po wszystkim, a potem będzie tak, jakby się nigdy nie znali.
    — Zdecydowanie jesteś trochę podejrzany, ale która dziewczyna nie lubi odrobiny niebezpieczeństwa? — Mrugnęła do niego. Nie wspomniała, ale był otoczony sporą ilością ludzi w klubie i Sophia mogła sobie tłumaczyć, że to ochroniarze, którzy pilnują, aby żadni fani go nie napastowali, a jednocześnie to co widziała wtedy sugerowało, że może kryć się coś więcej. — Może znaczyć jedno i drugie, ale… ja wiem trochę więcej niż one. I w mojej skromnej opinii masz potencjał na happy end. — Dodała. Nie na happy end z nią, ale ogółem. Może widziała w nim więcej niż powinna. Może za bardzo chciała, aby sam wkroczył na odpowiednią ścieżkę i sam zobaczył, że nawet z naprawdę paskudnych sytuacji da się wyjść na prostą. Nie byli bohaterami fikcji, aby ta relacja mogła się skończyć happy endem z nimi w roli głównej.
    Na krótką chwilę skupiła się na słodkim, ale nieprzesadzonym smaku kawy. Delikatny posmak wanilii zostawał na języku, a kolejna dawka kofeiny powoli zaczynała działać. To była już druga kawa w ciągu niespełna dwóch godzin. I pewnie trzecią też wypije. Mogła się pożegnać ze snem wieczorem.
    —To naprawdę świetna miejscówka. Prawie się czujesz tak, jak w prawdziwej włoskiej restauracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia nawet nie ukrywała swojego zadowolenia. Tego, że zgodził się z nią pójść na obiad, że był obok i najwyraźniej w dobrym humorze, na co wskazywały stukające, w rytm znany tylko Carterowi, w kierownicę palce.
      — Nauczę cię dobrych manier, jeśli twoje uznam za niewłaściwe. — Obiecała. Westchnęła bezgłośnie, kiedy zaczęła zdawać sobie sprawę, jak blisko już są. Znajome budynki, znajoma okolica. Jeszcze chwila i wysiądą z samochodu. — Ale nie zamierzam robić testu i przepytywać ze sztućców. Nawet ja nie wiem, który widelec jest do ryb, a który do steków. I jak ci dobrze pójdzie nauka to w piątek chyba należałaby się nam porządna randka, jak myślisz?

      soph

      Usuń
  75. Sloane miała wrażenie, że jego palce wtapiają się w jej skórę na karku. Skóra drżała w tym miejscu, a ta scenka była aż za bardzo znajoma. Sprawiała, że wracały wszystkie wspomnienia, kiedy w podobny sposób jej dotykał, a czasem mocniej i pewniej łapał ją za kark, aby przyciągnąć do pocałunku, który odbierał jej dech w piersiach. To wszystko było takie znajome, że aż bolesne. Zbyt bolesne. Sądziła, że parę miesięcy wystarczy, aby o nim zapomnieć. Odkochać się i nigdy więcej nie patrzeć w przeszłość.
    Mruknęła cicho, niby w zgodzie z jego pierwszą odpowiedzią. Może i tutaj byli, Sloane nie wiedziała i się za nimi nie rozglądała. Przekonywała siebie, że raczej nie ściągaliby go w miejsce, w którym jest również i ona, a ciężko było jej nie zauważyć. Wyróżniała się, a na piętrze dostępnym dla nielicznych łatwo było wyłapać twarze, których widzieć się nie chciało.
    — Stalkujesz mnie, Crawford? — Głos z nieco podłamanego jego obecnością zmienił się w bardziej zadziorny. Sloane nawet nie potrafiła ukryć, że ta świadomość ją trochę podbudowała. Że nie była sama w swoich obserwacjach. Tylko robiła to z fałszywego konta. Tak było bezpieczniej. — Następnym razem im powiem, aby wrzucali tylko dla bliskich znajomych. — Co i tak nic nie da, bo pewnie Carter był do tej listy u wszystkich dodany.
    Sloane wiedziała, że powinna się wycofać. Przerwać to, co między nimi się działo. Co i tak zaprowadzi ich donikąd. Otwierało tylko rany, które ledwo zdążyły się zasklepić. One dalej były świeże i wciąż piekły, ale nie potrafiła się powstrzymać.
    Zbyt często sobie wyobrażała, że Carter jest obok niej, a skoro mogła go mieć na chwilę, to dlaczego miałaby nie nakarmić swoich wyobrażeń rzeczywistością? Nie potrafiła przewidzieć, co z tego będzie. Nie mogli do siebie wrócić. Ona wciąż pamiętała wszystko co jej powiedział. Nie tylko te słowa wyrzucone w złości, które miały ranić, ale te wypowiedziane po cichu i z pewnością, która łamała głos. Te, które naprawdę się liczyły. To, że nie jest kluczem do jej szczęścia. Żeby odbudowała szczęście z innym facetem, ale nie z nim. Że muszą się rozstać, nie, bo jej nie kocha, ale dlatego, że wszystko co robi prowadzi ich w coraz większe bagno. Że zasługuje na coś więcej niż ból. Że nie chce jej dłużej krzywdzić. Jakby od samego początku byli skazani na porażkę i na życie osobno, a te parę miesięcy było tylko wyjątkiem od reguły. Miłymi chwilami, które tylko tym pozostaną. Nie do końca potrafiła przeskoczyć przez to, co Zaire robił za zamkniętymi drzwiami. Kiedy nikt nie widział poza garstką osób. Zapomnieć o tym, że ciężarówki z merchem nie są wypełnione tylko koszulkami dla fanów, ale czymś, o czym nikt inny nie ma pojęcia. Nawet, gdyby go nie zdradziła to i tak w końcu by się skończyli. Właśnie przez to, że nie potrafiła tej części jego życia zaakceptować. Że się tej strony bała. Konsekwencji, które mogły go dosięgnąć, a które i tak pewnie deptały mu już po piętach.
    Sloane na moment wstrzymała oddech, kiedy zapytał się, czy chce wyjść.
    Rozsądek podpowiadał, aby odeszła. Podziękowała za propozycję, ale stanowczo odmówiła. Ale tęsknota była silniejsza. Carter był jak uzależnienie, mogła na chwilę odejść, ale i tak zawsze wracała. Oboje do siebie wracali.
    — Chcę.
    Wiedziała, że to później zaboli. Najpierw będzie uniesienie, euforia i myśli, dlaczego się rozstali, skoro jest im ze sobą tak dobrze, ale potem wejdzie rzeczywistość. Bo ona wciąż nie potrafiła zadecydować. Ciągle czuła się rozdarta, ciągle próbowała odnaleźć jakieś zagubione, wewnętrzne „ja”. Sloane popełniała wiele błędów, nie wyciągała z nich wniosków i dalej brodziła w tym samym bagnie od miesięcy. Żadne rozmowy nie były w stanie jej uświadomić tego, że robiąc dokładnie te same rzeczy nie dojdzie dalej. Będzie krążyła w kółku. I krążyła, bo to było znajome, bo wiedziała, czego się spodziewać, bo na ten ból mogła się przygotować i jakoś przed nim obronić, a to co było nieznane i w przyszłości ją przerażało bardziej niż gotowa była przyznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pytała, dokąd pójdą, bo to było bez znaczenia. Ważne było, że razem. Że chociaż jeszcze przez jedną noc mogłaby się poczuć tak, jak parę miesięcy temu, kiedy ją całował i nie było w tym pocałunku żadnych wyrzutów, żadnych podejrzeń.

      sloane

      Usuń
  76. Miała nadzieję, że w kartach Cartera zapisany był happy end. Tak, jak życzyła tego każdemu z kim była nieco bliżej. Popełnił co prawda poważny błąd, za który teraz płacił spędzając poranki w schronisku, ale to jeszcze nie skreślało go całkiem z listy dobrych osób, prawda? Można było popełniać błędy i wciąż być dobrym człowiekiem. Albo to tylko ona widziała w nim więcej niż było.
    Musiała wyluzować, jeśli naprawdę chciała, aby ta relacja wyszła. Nie zaproponowała tego po to, aby sobie zaplanować od a do z, co się wydarzy w piątek. Aż na tyle spięta nie była, żeby notować w dzienniku, o której godzinie zjedzą kolację, kiedy ją pocałuje, a kiedy zdejmie z niej sukienkę. Co prawda mogłaby, ale to wtedy byłoby zwyczajnie dziwne i w pewnym stopniu nietaktowne. Sophia lubiła planować, ale bez przesady, aby planować wszystko po kolei. Pewnym rzeczom lepiej było pozwolić dziać się samoistnie.
    — Mhm, w piątek. Albo w inny dzień. Kiedy nam pasuje. — Nie była niczym zajęta, więc tak na dobrą sprawę to równie dobrze mogli wyjść dzisiaj. Tak naprawdę rzuciła o tym piątku tylko, dlatego, że wymieniali po kolei dni tygodnia, a Carter zatrzymał się na czwartku.
    Uśmiechnęła się lekko, kiedy stuknął o jej kubeczek swoim. Czyli przypieczętowane. Piątek.
    — Najlepsza? — Zamyśliła się na chwilę, jej twarz jednocześnie jakby poszarzała i się rozjaśniła. To były słodko-gorzkie wspomnienia, które trzymała w sobie mocno, ale nie wracała do nich zbyt często. — Chciałabym ci powiedzieć, że to ta, którą ja zorganizowałam, ale niestety — zaśmiała się krótko. Była kreatywna, ale jeśli chodziło o wymyślanie randek to innym szło to znacznie lepiej niż jej.
    — Zorganizował mi kino plenerowe na plaży. Wszystko dopracowane na ostatni szczegół. Rozstawione łóżko ogrodowe z poduszkami i kocami, a wokół rozwiesił lampki i baldachim, tak, żebyśmy mieli kawałek plaży tylko dla siebie. Mieliśmy świetne jedzenie, wino… i zostaliśmy tam do rana, oglądając filmy i zasypiając nad gwiazdami.
    Sophia nie potrzebowała lotów helikopterem nad miastem, aby jej zaimponować. Nawet bez tej prywatności na plaży, gdyby mieli oglądać na telefonie, a nie na specjalnym ekranie projekcyjnym to wciąż byłaby zachwycona. Liczył się gest, prawda? Nie była pod tym kątem wymagająca, ale liczyła na odrobinę kreatywności, a nie siedzenie w aucie i potem zjedzenie na szybko fast fooda na parkingu, bo nie chciało mu się nawet wejść do środka, aby zjedli przy stoliku.
    Zerknęła na Cartera, gdy zaczął mówić o zasadach. Wsunęła kubek z resztką kawy do uchwytu, odpięła pas i pochyliła się w stronę Cartera. Miała plan, który teraz wziął w łeb, bo sądziła, że jak tylko dojadą na parking to wejdzie w nastrój „nic nas nie łączy”, a nie potrafiła już na niego spojrzeć tylko, jak na kolegę z wolontariatu.
    — I kto z kim teraz igra? — Mruknęła, a choć starała się brzmieć na poważną to nie potrafiła. Wolno przesunęła wzrokiem po jego twarzy, była zdecydowanie zbyt blisko i gdyby ktoś teraz wchodził do budynku to spokojnie mógłby ich zobaczyć. To, jak blisko siebie są i że to już nie jest tylko podwózka, bo mieszkają blisko i jest mu po drodze, aby ją zgarnąć. — Zdecydowanie powinniśmy się trzymać z daleka od schowków. Oboje. Wiesz, dla bezpieczeństwa. Jeszcze faktycznie… byśmy tam znów utknęli.
    Kącik jej ust drgnął lekko ku górze. Próbowała być poważna, ale nie ułatwiał jej tego zadania. Teraz myślała tylko o tym, aby go jeszcze przed wyjściem pocałować, co pewnie źle się skończy, bo skoro już nie potrafiła o nim myśleć, to jak miałaby się skupić na reszcie dnia? To niby miały być tylko cztery godziny, ale potrafiłyby ciągnąć się w nieskończoność.
    — Tak długo, jak będziemy wykonywać swoje obowiązki… to chyba nic nie stoi nam na przeszkodzie, aby to wszystko robić. — Odezwała się po chwili, zbierała w sobie myśli, ale z każdą chwilą było jej coraz ciężej. — Nie pogniewam się, jakbyś wpadł do biura… z jakąś bardzo ważną sprawą, którą musisz ze mną załatwić. Wiesz, tak na chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszyła lekko ramieniem, jakby właśnie mu rzuciła o czymś nieistotnym. Tymczasem oczy wciąż wlepione miała w niego. W sobotnią noc miała dziesiątki zasad, pytań i całej reszty, a teraz one wszystkie przestały mieć znaczenia. Nie chciała go ukrywać ani tego, że go lubi. Że lubi z nim spędzać czas. Ludzie i tak się dowiedzą, bo jednak będąc kimś tak znanym nie mógł całkiem zniknąć z powierzchni ziemi. Ludzie zauważą, że się z kimś spotyka.
      — Poza tym, lubię, kiedy na mnie patrzysz. — Przyznała. Przybliżyła się trochę bliżej, wystarczająco, aby móc sięgnąć do jego ust bez skrępowania i to właśnie zrobiła. Musnęła je delikatnie, ale pewniej niż rano, gdy nie była pewna, czy może sobie na to pozwolić. — Rozbierać wzrokiem mnie też możesz. W ramach rozgrzewki.
      Sama chyba nie wierzyła w słowa, które wypowiadała. W to, jak w przeciągu dość krótkiej chwili potrafiła przejść z dziewczyny, która się peszy na jakieś małe, nieistotne komentarze, a chwilę później mu wprost mówi, że nie może się doczekać, aż z niej będzie ściągał ubrania. Nie rozumiała samej siebie ani tego, co się z nią działo, ale to była miła odmiana. Od tego, że nie musiała myśleć o bolesnej przeszłości. Bo może posklejała sobie serce i dziury w życiu to one wciąż czasem bolały. Odzywały się co jakiś czas, a przy Carterze to wszystko gasło. Wypełniał jej całą głowę, kiedy był blisko.

      soph

      Usuń
  77. Sloane musiała zmienić taktykę, bo wiedziała, że jeśli utknie w jego oczach na zbyt długi moment to przepadnie na amen. Przepadła już i tak, kiedy zgodziła się z nim wyjść, ale jeszcze przez chwilę musiała chociaż wierzyć, że ma cokolwiek pod kontrolą i nie wpadła prosto w sidła Zaire’a. Pojęcia nie miała, czy to zaplanował, czy to jest jakiś sposób, aby ją nakłonić do powrotu. Czy może to była zwykła tęsknota. Wracało się czasem do byłych. Sama była tego idealnym przykładem w ostatnim czasie. Co jej szkodziło spróbować na jedną noc wrócić do innego. Szkodziło tyle, że Sloane i Carter byli jak tornado. Niszczyli wszystko na swojej drodze, nie potrafili się zatrzymać. Byli wybuchowi, czasem agresywni i wściekli. Razem tworzyli mieszankę wybuchową, która nie była łatwa do ujarzmienia. Ich uczucia wciąż były żywe, rany nie miały czasu się zagoić. Natomiast jej relacja z Nico zakończyła się już wieki temu, a teraz tylko razem dobrze się bawili. Nico był spokojniejszy, ale nie nudny. Potrafił dopasować się do jej wariackiego tempa, ale też je utemperować, gdy widział, że zaczynała przesadzać, a ona się go z jakiegoś powodu słuchała. Nie rzucała w niego wazonami, nie krzyczała. Nico był tego rodzaju byłego, na którego chciało się czasem wpaść, bo dobra zabawa była zawsze gwarantowana. Carter z kolei był typ, z którym mogło być kurewsko dobrze albo źle. Nic pomiędzy, ale nie dawał też jasnych odpowiedzi czego ma się blondynka spodziewać. Mogła się jedynie domyślać, a i tak domysły doprowadzą ją donikąd.
    — Tak myślałam. Ciężko trzymać się z daleka, co? — Mruknęła. Jej również i w ten sposób się do tego przyznawała. Nie powiedziała na głos też tego, że miło było oglądać relacje Jade, na których nie było Cartera, a swego czasu wrzucała ich tak wiele, że Sloane była przekonana, że zmieniła swój profil na fanowskie konto poświęcone Zaire’owi. Stories z nim były, jak nic, wymierzone prosto w nią. Zobacz co straciłaś, głupia suko, tak myślała, kiedy zalana łzami oglądała profil Cartera i jego kumpli z fałszywego konta. Była żałosna momentami, naprawdę.
    — Serio, zabronię im cokolwiek wrzucać. Całe szczęście, że to ty, a nie ten typ, który ciągle wysyła listy. — Przewróciła oczami. Kto nie miał na swoim koncie jakiegoś psychola, nie? Sloane się nie przejmowała z reguły takimi ludźmi, bo szybko byli likwidowani, a ona pod ochroną. I naprawdę… Cieszyła się, że to właśnie był Carter. Wmawiała sobie, że nie chce go widzieć.
    Wiele razy myślała, jak to będzie, kiedy go zobaczy. Zamierzała grać chłodną i obojętną, jakby zapomniała o tym, że wie, jak to jest być przez niego całowaną. Że nie pamięta tych wszystkich nocy, które spędzała pod nim spleciona z jego ciałem. Że wszystkie kocham cię, które padły nic już nie znaczą. Potrafiła włożyć taką maskę. Wkładała ją niemal codziennie, ale wystarczyło spojrzeć tylko na chwilę w jego cholerne oczy, aby te tygodnie przygotowań do spotkania z nim okazały się niewystarczające.
    Sloane nie zapytała, dokąd idą. Jej umysł nie przetwarzał teraz żadnych sensownych informacji. Liczyło się jedynie to, że Carter był obok. Jego dłoń na karku, ciepło ciała i jego smak na jej ustach, przesunęła po nich językiem, jakby próbowała tę chwilę lepiej zapamiętać. To nie był ostentacyjny gest, nie było w nim niczego wyzywającego.
    Nawet nie zwróciła uwagi na to, że zadrżała, kiedy ręka Cartera z karku zsunęła się po ramieniu. Podpalał tym dotykiem wszystkie zakończenia nerwowe w jej ciele. One już wrzały i krzyczały o więcej. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie tutaj.
    Dała się poprowadzić przez tłum. Nie rozglądała się za koleżankami, które pewnie i tak widziały, co się działo. Żadna nie zareagowała, żadna nie próbowała jej powstrzymać. I dobrze, bo Sloane i tak by nie zgodziła się zostać. Znały ją na tyle, aby wiedzieć, że powstrzymywanie jej było syzyfową pracą. Zwłaszcza, gdy już się na coś uparła. Sloane nie odpuszczała, a chociaż milion razy myślała, czy dobrze tej nocy robi, to konsekwencje nie były teraz istotne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłód na zewnątrz sprawił, że zadrżała. To już nie było lato, kiedy cienkie sukienki wystarczyły, ale nie zwracała na to uwagi. Spodziewała się zobaczyć dużego czarnego SUV’a, wskoczyć na tylne siedzenie, gdzie będą odgrodzeni od kierowcy szybką. Nie jego auta. Lekko ją tym zaskoczył i przez chwilę się zawahała. Znała go przecież i wiedziała, jak wyglądają jego sobotnie wieczory.
      — Prawie mi wystarczy. — Odpowiedziała. To nie byłby pierwszy raz, jak wsiadała z nim do auta, gdy coś wziął czy czegoś się napił. I jakoś za każdym razem dojechali do celu bez większych problemów.
      Sloane wślizgnęła się do znajomego środka.
      Spodziewała się poczuć nieznajome damskie perfumy. Cokolwiek, co jej da odczuć, że Carter nie jeździ już tym autem sam. Może jakiś błyszczyk zgubiony na podłodze. Może jakąś rzęsę, która odpadła. Cokolwiek, co pomogłoby jej stąd wyjść i trzasnąć drzwiami. Ale panował tu porządek. Drzwi cicho trzasnęły, a przez moment była w aucie sama. Poddenerwowana, ale i podekscytowana tym, gdzie doprowadzi ich ta noc. Drzwi po drugiej stronie otworzyły się po paru sekundach, a Carter wsiadł do środka. Sloane spojrzała na niego niemal od razu.
      — Chcesz zobaczyć Rue? — Może właśnie dała im kierunek jazdy. Może chciała być u siebie, aby cokolwiek mieć pod kontrolą. Może nie chciała znaleźć się z nim w byle jakim miejscu, a może po prostu nie chciała wracać do jego penthouse, który teraz kojarzył się jej z tą ostatnią nocą. Zapłakaną w salonie, latającymi w powietrzu przekleństwami i trzaskającymi drzwiami.

      sloane

      Usuń
  78. Wspomnienie było z innego życia. Takiego, do którego Sophia nie miała już dostępu i chyba nie chciała mieć. To była dobra historia, dopóki wszystkiego nie popsuła dla zaledwie paru chwil uniesienia, które i tak nie przetrwały. Czasem w głowie słyszała cichy szept, „a nie mówiłam”, który podkreślał, że tak naprawdę niepotrzebnie przekreśliła wszystko co dobre dla jednej osoby, z którą i tak nie ma już nawet kontaktu. Odrzuciła kogoś naprawdę wartościowego, kto chciał dla niej dobrze, bo potrzebowała… Czego właściwie? Poczuć coś? Czuła wiele przy Lucasie, dlaczego to okazało się niewystarczające? Zdawała sobie to pytanie wiele razy, ale odpowiedzi nie miała po dziś dzień. Miała tylko strzępki rozmów, skradzione momenty, kiedy jeszcze się chcieli i myśleli, że może im wyjść, aby potem zostać z niczym. Nie mogła tego cofnąć i chyba nie chciała też. To była lekcja, z której należało wyciągnąć odpowiednie wnioski i nie popełniać tych samych błędów. Nie zakochać się znowu w kimś, kto jest niedostępny. Carter wydawał się być bezpieczną opcją – od początku zaznaczył, że nie da jej nic. Nie robił złudnych nadziei, nie składał obietnic. Tu i teraz. Nic co robili nie prowadziło do przyszłości może to było dobre. Może tego właśnie Sophia potrzebowała.
    — To jak wyglądały twoje randki? — Zapytała, ale chyba mogła się domyślić. Nie lubiła jednak zakładać niczego z góry i wolała usłyszeć to, co myśli albo zostać wyprowadzoną z błędu. Po rozmowach, które przeprowadzili między sobą Carter nie wydawał się być tym typem, który pojawia się z bukietem złożonych ze stu róż, czekoladkami i nie zabiera na romantyczną kolację na dachu wieżowca, z którego widać całe miasto. A ona nie była tu po to, aby dostać od niego romantyczne gesty, od których miękną kolana. Wystarczyło jej, że patrzył na nią w sposób, od którego brakowało jej słów.
    Miała zbyt wiele zasad w swoim życiu. Niektórych naprawdę przestrzegała. Jakby były święte, a złamanie ich groziło tragedią. Jednak te stawiane Carterowi… Łatwo było je łamać. Trochę zbyt łatwo, ale dawało jej to pewien dreszczyk emocji. Pozwalało coś poczuć. Ekscytację i przyjemnie mrowienie w środku. Niby świadomość, że robi coś złego. Podporządkowała się całe życie komuś i czemuś. Do zeszłego roku nawet by nie pomyślała, aby postępować w ten sposób. Sophia z tamtego roku nikomu nie zaproponowałaby tego układu. Nie chodziłaby do takich klubów, a już na pewno nie siedziałaby w aucie z facetem, który miał nad sobą wiszący wyrok. Nie, ona trzymałaby się z daleka od tego rodzaju ludzi. Stwarzających niebezpieczeństwo, potrafiących zgromić ludzi jednym, krótkim spojrzeniem. Mogła to być kwestia tego, że Cartera już poznała i że przy niej był zupełnie inny. Miała, niewielki, ale jednak, wgląd w jego życie. Widziała go wtedy w klubie, ale częściej widywała go z tym miękkim uśmiechem na twarzy, kiedy na nią patrzył. Jak bawił się jej włosami, a kiedy jego imię przechodziło przez jej głowę to właśnie ten obraz Cartera widziała. Nie tego z klubu czy nagrania. Tę wersję, która być może istniała tylko dla niej.
    — Może tak jest. Nigdy o tym nie myślałam w ten sposób. — Przyznała. Nie zagłębiała się w swoje zasady. W to, dlaczego aż tyle ich potrzebuje i po co właściwie je wymyśla, skoro lada moment zaczyna je łamać. — Mogę ich jeszcze trochę powymyślać. Dobra w tym jestem.
    Lista nie miałaby końca, gdyby zaczęła wymyślać kolejne zakazy dla nich w miejscu pracy. To naprawdę nie było odpowiednie miejsce do otwartego flirtowania, do okazywania sobie jakiejkolwiek czułości. Pewne rzeczy powinny być słyszane i widziane tylko przez nich, ale im dłużej patrzyła mu w oczy tym bardziej się przekonywała, że trzymanie się od Cartera z daleka może być trudne. Niezależnie od tego, gdzie się będą znajdować.
    — Ale chyba mamy ich dość. — Zaśmiała się krótko. Pamiętała wszystkie i właśnie przyznała, że o każdej jednej mogą tutaj zapomnieć. Właściwie to już w klubie kazała mu zapomnieć o tym, co mówiła i robić z nią, co chce. I trochę żałowała, że jednak nie zrobił, ale wszystko w końcu jeszcze przed nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjęła z zadowoleniem, kiedy odwzajemnił pocałunek. Od razu go pogłębiła, na moment zapominając, gdzie są i że za chwilę powinni być już w środku, a właściwie, że powinni tam być już dawno. Kiedy Carter się od niej odsunął niemal bezgłośnie westchnęła, nieco sfrustrowana, że im przerwał, a potem zerknął na zegarek i rzeczywistość wróciła.
      — Cholera, serio? — Sięgnęła po kubek z kawą i swoją torbę, którą zarzuciła na ramię, gdy wysiadała z samochodu. Nigdy nie była spóźniona. Zawsze pojawiała się przed czasem. — Dziś ci się upiecze. Siebie samej ochrzanić nie mogę za spóźnienie. — Uśmiechnęła się i pokręciła głową. Była winna. Najpierw spóźniła się z wyjściem z domu, a potem nie potrafiła od niego oderwać przez kilka minut.
      Weszli razem do środka. Mijając najpierw recepcję i wyraźnie zaskoczoną Carol, która raczej nie spodziewała się zobaczyć tu Cartera po tym, co miało miejsce w czwartek. Przywitała się z nimi z dystansem, jak zwykle. A potem zniknęli za drzwiami. Sophia rozdawać każdemu z osobna zajęć nie musiała, większość i tak wiedziała co robią, jaki jest plan na tydzień, ale i tak było parę osób, które na nią czekały, więc po krótkim przeproszeniu za spóźnienie oddelegowała ich w odpowiednie strony.
      — A co do ciebie. — Zaczęła. Długopisem stukała w notes, gdzie wszystko miała rozpisane. Stała przy biurku, a Carter kawałek od niej. Z tym bezczelnym uśmiechem, który ją rozbrajał, a któremu próbowała się teraz oprzeć. — To odpuściłam ci koty. Koniec z kichaniem pod nosem i marudzeniem.
      Wbiła wzrok w notes, choć literki teraz zlewały się jej w jedno.
      — Możesz zacząć z Gigi. Ucieszy się, że cię widzi. Ale na twoim miejscu wzięłabym jakieś przysmaki, bo może być urażona za piątek.

      soph

      Usuń
  79. Milczenie było nieznośne, ale pierwszy raz nie potrafiła znaleźć tematu, który mógłby wypełnić im ciszę. Praca była zawsze bezpieczna, ale nie tym razem. Nie, gdy album był pełen piosenek o Zairze i Jamesie, co z tego, że łącznie było ich jakieś sześć, a reszta to były wymyślone historyjki. To było zbyt wiele, aby mogła mu zacząć trajkotać o tym, jak się cieszy, że teledysk to był sukces, że świetnie się bawiła nagrywając siebie w roli siedmiu grzechów, że koniecznie powinien to zobaczyć. Sloane tym razem się nie przechwalała. Nie próbowała wymusić żadnej rozmowy. Obserwowała tonące w neonach miasto, kiedy mijali kolejne dzielnice. Wszystko zewnątrz było takie same, ale w środku zupełnie inne. Atmosfera napięta, ale nie od tego podniecenia, które sugerowało, że lada moment będą z siebie zrywać w pospiechu ubrania. Była niepewność, co dalej. Czy spędzą noc przy drinku rozmawiając o wszystkim co zbędne, czy jednak rzucą się w swoje objęcia. Sloane nie potrafiła tego przewidzieć. Zainicjowała pocałunek, a on na niego odpowiedział, ale to jeszcze nic nie zmieniało. Nie sprawiło, że magicznie będzie między nimi lepiej. Miała wrażenie, że jak już, to ten pocałunek wszystko między nimi popsuł jeszcze bardziej. Zamroczona była jednak wypitym alkoholem. Odchyliła na pewien moment głowę o zagłówek i zamknęła oczy.
    Ciałem była obecna, ale umysł miała w zupełnie innym miejscu. Gdzieś daleko i poza tym samochodem, a jednocześnie ciągle skupiony był na Carterze. Nie wyglądał na człowieka spranego przez życia. A przecież wiedziała, jak się zachowuje, kiedy coś bierze, jak wyglądało jego ciało, gdy bez przerwy coś brał. Nie byli na to odporni, tylko dlatego, że mieli kasę. Ślady uzależnień były widoczne. Nie zawsze gołym okiem, ale jednak. Sloane trzymała się nieźle, choć nie twierdziła, że było łatwo. Brała, kiedy była z nim. Dla towarzystwa, dla rozluźnienia. Wszyscy w jej otoczeniu byli wściekli, gdy zaczęli się spotykać, a przez te miesiące wciągnęła więcej niż całe swoje życie, a gdy skończył się Carter…, kiedy uciekła i spędziła tydzień z Jamesem coś się w niej przestawiło. Sloane już nie sięgała po nic. Zostało jej tylko wino i papierosy. Klasyczne, elektryczne, co jej wpadło w ręce. Było to bez znaczenia w pewnym momencie.
    Sloane nie prowadziła z nim żadnej rozmowy, ale żeby nie siedzieć w kompletnej ciszy kliknęła na ekranie, aby się podłączyć telefonem i włączyć jakąś muzykę. Nie pytała się, czy może i czy nie ma nic przeciwko. Zaskoczyło ją, gdy wchodziła w ustawienia, że jej telefon wciąż jest podłączony. Nie skomentowała tego w żaden sposób. Była pewna, że wymazał ją z każdej części swojego życia. Że nie było żadnego „iPhone Sloane” w jego samochodzie. Kliknęła w nazwę i odpaliła pierwszy lepszy kawałek z aplikacji.
    Przyjęła z ulgą, że chciał jechać do niej. Nie mieli żadnego planu i nic nie ustalili. Nie było żadnego „to tylko jedna noc”, jakby oboje o tym wiedzieli, że ta konkretna noc i tak nic nie zmieni. Że kiedy jutro się obudzą albo jeśli nie pójdą spać w ogóle to wraz z promieniami słońca wrócą do tego, co jest im znane. Dystansu, bycia daleko od siebie. Tak, jak być powinno. Raz rzuciła coś w stylu, że Rue się ucieszy, kiedy go zobaczy. To było oczywiste. Jej pies był zdrajcą, nie brała jej strony, mimo że przez pierwsze tygodnie to tak naprawdę ona była świadkiem tych wszystkich wylanych przez Sloane łez. Siadała czasem przy jej stopach i piszczała, nie rozumiejąc, dlaczego od godzin Sloane nie ruszyła się z miejsca, czemu nie bawi się z nią tak, jak zawsze. Trącała ją pyszczkiem, zachęcała do zabawy, ale wtedy nie miała nawet siły, aby podnieść głupią piłkę.
    Kiedy zaczęli wjeżdżać w znajome rejony SoHo, Sloane nieco się rozluźniła. Było już bliżej mieszkania. Bliżej miejsca, które znała i w którym czuła się pewnie. Bliżej miejsca, które również było przez krótki moment ich. Mimo, że mieszkanie było jej od kilku lat, to Carter również się w nim rozgościł. Po rozstaniu znajdowała tam jego rzeczy. Żadnej mu nie odesłała. Trzymała je w pudełku w garderobie. Zaklejone i niewidoczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie wiedziała, co ma mówić. Czy w ogóle może pozwolić sobie na powiedzenie czegokolwiek. W windzie tylko na niego patrzyła. Bez oceny czy wyrzutów. Może z jakimś zaciekawieniem, czy to jest rzeczywistość czy tylko popieprzony sen, z którego się obudzi zalana potem. Jadąc miała wrażenie, że winda się kurczy, a oni stoją coraz bliżej siebie, choć to było niemożliwe, a żadne z nich nie zrobiło nawet jednego ruchu w swoją stronę. Jakby trzymali się bezpiecznej odległości.
      Powietrze pachniało Carterem.
      Przestrzeń wypełniona była Carterem.
      Carter był wszędzie.
      W jej windzie. W jej mieszkaniu. W jej głowie. Na jej języku i ustach. Jego dotyk wciąż był na jej ciele. Oddech na skórze.
      Rue ominęła Sloane, od razu kręcąc się przy Carterze. Szczekała, piszczała i zachowywała się tak, jak dzieciak w gwiazdkę. Nie dziwiła się jej. Przez te miesiące stali się małym duo, które Sloane rozerwała. Patrzyła przez chwilę na tę scenkę, która była taka… Zwyczajna. Prosta. Dziecinna i bezbronna. Nie odważyła się tego przerwać i nie chciała mu przerywać. Odsunęła się trochę na bok. Odłożyła torebkę i telefon. W towarzystwie skomlenia psa i krótkich słów Cartera skierowanych do Rue, przygotowała im whisky. Sloane jej nienawidziła, a jednak w jego towarzystwie zawsze piła. I trzymała butelki w domu tylko ze względu na Cartera. Większa kostka lodu do szklanki, niezbyt dużo alkoholu. Ruchy miała mechaniczne. Wyuczone na pamięć.
      Podeszła do niego po paru minutach. Nawet niezaskoczona, że wciąż jest na podłodze z Rue.
      — Pomyślałam, że może ci się przydać. — Powiedziała wyciągając rękę ze szklanką. Mogła również zaczekać, aż wstanie albo wylać do zlewu, gdyby jednak nie miał ochoty. — Albo mogę iść, żebyście mogli pobyć sami. Chyba wam to potrzebne.
      Jej również. Uciekłaby do łazienki. Gdziekolwiek. Byle nie widział, jak bardzo na nią działa jego obecność. Byle nie widział jej zmieszania, tęsknoty i chaosu w oczach, których i tak przed nim ukryć nie mogła.

      sloane

      Usuń
  80. Czyli było tak, jak Sophia myślała. Nie świadczyło to od razu o nim źle. Nie pomyślała sobie nic złego. Tylko mocniej utwierdziło w przekonaniu, że to nie jest tak naprawdę jej świat. Nie jest typem dziewczyny, z którą się spotykał w swojej rzeczywistości. Nie była tą, którą można zabrać na backstage, szybko przelecieć i nawet nie zapytać się o imię. Dała mu to do zrozumienia od razu, co (ku mimo wszystko, ale jej zaskoczeniu) Carter zaakceptował. Nie drwił z niej i nie kazał wyluzować. Wysłuchał tych wszystkich zasad, którymi go zarzuciła i które kazała przyjąć albo nici z układu, a potem się z nich wycofała. Sama nie rozumiała siebie, ale może nie musiała wszystkiego rozumieć. Rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze. Łatwiej było jej odpuścić, kiedy zapewniał ją, że nie musi tego robić, że nie spotka jej za to żadna kara, że nikt nie będzie oceniał, jeśli robi coś inaczej, a nie według wyćwiczonych na pamięć zasad.
    Sophia nie była pewna, czy nie próbował jej odstraszyć tym brakiem romantyzmu, którego szukają dziewczyny. Nie prosiła o romantyczne wieczory, a przynajmniej tak się jej wydawało. Szukała relacji, która nie będzie ograniczała się tylko do szybkich spotkań w sypialni. Randki… To mogło być wszystko. Wyjście na kawę, krótka rozmowa, spacer po moście i spoglądanie na panoramę miasta, którą znała na pamięć, a która nigdy się jej nie nudziła. Wszystko tak naprawdę.
    Została z tymi przemyśleniami sama. Skupiona była na pracy, na papierkowej robocie z Carol. Sprawdzaniem kwestionariuszy do adopcji, których trochę było. Robiła wszystko, aby trochę nie myśleć. Poszło jej dość sprawnie, aby wbić się w znajomy rytm pracy, kiedy coś go przerwało. Prawie niekończące się telefony. Wiele telefonów. Wszystkie o adopcję. Przeciążona strona internetowa, która w końcu padła i musiała dzwonić po informatyka, aby zaczął to naprawiać, bo nie wie, co się dzieje. I z początku nie mogła połączyć kropek. Tylko przez to, że nie przeszło jej to przez myśl. Zareagowała, kiedy zawibrował jej telefon. Wiele razy. Otworzyła go do kilkudziesięciu wiadomości na grupowym czacie. Wszystkie od Victorii i dziesiątki oznaczeń Sophii, aby w końcu odczytała wiadomość. Przewinęła czat wyżej, aż kliknęła w link podesłany przez dziewczynę. Uśmiech wskoczył jej na twarz sam, a jednocześnie była przerażona tym, ile roboty teraz będzie. Ile ludzi może się tak po prostu pojawić, bo im wskazał schronisko. Ile będzie zamieszania. I tak, to była dobra rzecz. Cholernie dobra, której Sophia się nie spodziewała i od niego nie wymagała. Dziewczynom w odpowiedzi wysłała tylko parę serduszek, a potem wróciła do odbierania kolejnych telefonów, szybkich rozmów i umawiania na wizytę. Było tego tak wiele, że nie zdążyła mieć przerwy czy nawet o niej pomyśleć. I kawy również nie wypiła.
    Dopiero po czasie zaczęło się uspokajać, a oni mieli grafik wypełniony po brzegi. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Była zaskoczona, jak wiele jeden post może zrobić. Ile ludzi się zainteresuje. I było to jednocześnie przykre, że gdyby nie ktoś z platformą i głosem, to nie byłoby dziś ani jednego z tych telefonów. Strona by nie padła, Instagram by nie szalał od ilości polubień. Byłaby taka sama cisza, jak dawniej. Ale nie skupiała się na tych przykrych sprawach. Była spora szansa, że zwierzaki znajdą dom. Że pojawią się odpowiednie osoby, a schronisko trochę opustoszeje. Nawet jeśli tylko na chwilę, bo ciągle pojawiały się nowe zwierzaki. Młode, stare. Zdrowe, chore. Liczba stale rosła, a miejsce nie zawsze było.
    Sophia po jakimś czasie wyszła, aby sprawdzić, gdzie mogłaby znaleźć Cartera. Dostrzegła go dopiero na wybiegu, gdzie rzucał trzem psom piłki. Biegły przed siebie z zawrotną prędkością, aby chwycić jak najszybciej piłkę i wrócić do Cartera. Obserwowała tę scenkę przez minutę, może dwie. W ciszy i z niewielkiej odległości. Lekko się przy tym uśmiechała. Wdzięczna za to co zrobił, ale również nieźle zaskoczona. Nikt go o to nie prosił. Nikomu nie przyszło do głowy, aby się o to zapytać.
    I właśnie to było w tym wszystkim najlepsze. Że zrobił to sam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podeszła do niego powoli. Nie dając znać, że jest za nim, ale zdradził ją jeden psiak. Bo wyminął Cartera i podbiegł od razu do Sophii. Nachyliła się nad nim i podrapała za uchem, zanim wyjęła mu z pyska piłkę i rzuciła przed siebie. Pobiegł za nią bez wahania.
      Spojrzała na Cartera po chwili. Z lekkim uśmiechem i wdzięcznością w oczach.
      — Dziękuję.
      Nie musiała mówić za co. To było aż nazbyt oczywiste. Dalej jeszcze nie wyszła z tego zaskoczenia, jak wiele ludzi się odezwało. Czasami udało się wciągnąć w akcję jakąś influencerkę, ale nie o kilkudziesięciu milionowych zasięgach. Taka akcja nigdy nie miała aż takiego rozgłosu.

      soph

      Usuń
  81. — Nie wlałam tam trucizny.
    Powiedziała, kiedy dostrzegła, że się waha. Sloane nieznacznie się uśmiechnęła, jakby ten żart między nimi wszystko tłumaczył. Nieraz miała myśli, że udusi go przez sen, kiedy ją wkurwiał. Ale wystarczyło, że się na nią spojrzał w ten konkretny sposób i one wszystkie z niej uciekały. Wtedy pojawiała się chęć, aby go mieć blisko.
    Oparła się ramieniem o pobliską ścianę i westchnęła, przed wzięciem pierwszego łyku. Dawno nie czuła się tak… dziwnie we własnym mieszkaniu. Wszystko było niby takie, jak zawsze, ale siedzący na podłodze Carter razem z Rue to psuli. Jej spokojną codzienność. Cóż, względnie spokojną. Taką, w której wszystko zdawało się być poukładane. Miała swoją rutynę. Kiedy idzie do studia, kiedy na pilates, kiedy na próby. To wszystko jakoś ze sobą współgrało. Miała czas na imprezy, których nie kończyła zlana w trupa albo naćpana. Miała swoje wyjścia, czas dla siebie. Trzy godziny na to, aby siedzieć w spa. Cholera, raz w tygodniu nawet chodziła na basen. Nie wiedziała po co, ale ją to odprężało. Wzięła swoje życie w garść. Ale to wszystko to tak naprawdę były tylko zajęcia, aby nie myśleć. O Carterze i Jamesie. O tym, że nie podjęła ani jednej rozsądnej decyzji. I Sloane chyba nie potrafiła się zmienić. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
    Nie podobało się jej to, co widzi i czuje. Jak te trzy miesiące ich zmieniły. Chwilami było jej ciężko wstać z łóżka przed dziewiątą. Głowę miała ciągle ciężką, oczy zamglone, a umysł wyłączony. Była cały czas rozdrażniona, krzyczała i drapała. Kłóciła się ze wszystkimi. Od rozstania… Od rozstania nie podniosła ani razu głosu. Udawało się jej zamykać sprawy bez wrzasków. Czuła się również spokojniej. Carter również był inny. Nie tylko w wyglądzie, ale chociażby sposobie w jaki z nią teraz rozmawiał. Był spokojniejszy, mniej nerwowy. Nie było w nim tej „iskry”, którą Sloane znała z tych momentów, gdy wziął za dużo i wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo, aby rozpalić w nim furię. Było im osobno lepiej i to była bolesna myśl. Działali osobno lepiej niż razem. To bolało, ale… Ale było prawdziwe. Nie wiedziała, czemu chcą to popsuć teraz tym, że na siebie wpadli w klubie, że dali ponieść się jednej chwili. Przyjemnej, ale krótkiej. Takiej, która nigdy nie powinna była się wydarzyć.
    — Możesz zawsze spróbować. — Odpowiedziała i zaśmiała się krótko. Ludzie chyba nie o takie rzeczy walczyli, więc na pewno opieka nad psem ich prawników by nie zdziwiła. Sloane chciała dodać, że gdyby czasem chciał to może po nią wpadać, ale zawahała się. Jakby w obawie, że częstsze spotkania tylko pogorszą to, jak między nimi jest. Bo one nie byłyby łatwe do zniesienia. Nie byłoby proste w odbiorze. Cierpiałaby cała trójka. Rue mogła być tylko psem, ale przyzwyczaiła się do niego. Częściej przychodziła rano do niego niż do niej. Pakowała się na jego poduszkę, pod jego bok, aby spać.
    Czuła się dziwnie w jego towarzystwie. Jakby nie potrafiła z nim rozmawiać. Jednocześnie przez głowę przebiegał jej tamta ostatnia noc. Nie umiała zapomnieć swojego żałosnego płaczu i błagań. Mroziło ją na samo wspomnienie, aż musiała je zapić kolejnym łykiem, który palił przełyk. Chryste, nigdy przedtem przed nikim się tak nie upokorzyła. Zacisnęła zęby, gdy o tym myślała. Palce mocniej owinęła wokół szklanki. Była na siebie za to zła, że tamten moment… Że to tak się potoczyło.
    Zamknęła na moment oczy, co dało jej i jemu chwilę wytchnienia. Pozwoliło odpuścić na parę chwil. Sloane w końcu je otworzyła, a wtedy ich spojrzenia się spotkały. Westchnęła bezgłośnie, po czym powoli osunęła się po ścianie na podłogę. Wyciągnęła swoje nogi przy jego. Nie dbając o to, że przekracza może jakąś granicę, bo dotyka jego nogi swoimi.
    — Ja też nie mam planu, Carter. — Przyznała. Zaprosiła go tutaj, ale gdzieś pojechać musieli. Może jakiś hotel byłby lepszy. Neutralny grunt, z którego mogą odejść, kiedy im się będzie widziało. Mieszkanie… Mieszkanie nosiło w sobie ślady wspólnej przeszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stół w kuchni przypominał jej, jak przyszedł do niej z gazetą. Oni na nagłówku, wielki napis Vegas i ślub. Pamiętała, jaki zachłanny wtedy był i naznaczał nią sobą. Wtapiał się tak mocno, jakby to miało wypalić na jej skórze jego imię. Być wyraźniejszym znakiem niż obrączka, że należy do niego. Spojrzała na Cartera, a potem na Rue, która już się uspokoiła i trochę zwolniła tempo. Wszystko tu było teraz inne.
      — Mam nadzieję, że mówili o mnie chociaż dobrze, a nie jaką suką jestem. — Wzniosła oczy do góry, ale raczej, skoro mówili o niej w jego obecności to musiało to być raczej to drugie. Kto by się odważył przy nim powiedzieć coś dobrego o byłej? Albo powiedzieć cokolwiek.
      Opuściła głowę na moment i westchnęła, po czym zaśmiała się gorzko i bez wesołości.
      — Wiesz co jest zabawne? — Spojrzała na niego po chwili. Uśmiechała się kwaśno, niechętnie nawet. Niezbyt chcąc mu się też do tego przyznać, ale był tutaj. Na jej podłodze w jej mieszkaniu. Mógł wiedzieć. — Byłam w tamtym klubie, bo nie mogłam przestać dziś o tobie myśleć. Potrzebowałam się wyłączyć. I już, kiedy zaczynało działać… Bum! Jesteś.
      Prawie, jakby miał super moce. Sloane nie wierzyła w takie głupoty, ale może… Może tej nocy naprawdę potrzebowali siebie nawzajem. Może przyciągnęli się zupełnie nieświadomie. Może ta jedna noc miała być na zakończenie. Odpowiednie pożegnanie, zanim znów pójdą w swoją stronę.
      — Nie musimy z tym nic robić, Carter. Możemy ttak tu siedzieć całą noc. Cokolwiek chcemy.

      sloane

      Usuń
  82. Wydawał się być rozluźniony, kiedy rzucał piłki przed siebie i śmiał się do psów, gdy mu je przyniosły, ale nie chciały już oddać. Taki… Zaskakująco spokojny w tym wszystkim. Sophia jakiś czas tylko na niego patrzyła. Na swobodne ruchy, kiedy się zamachnął, aby rzucić piłki. Jak kucał, gdy któryś z psów wracał i chwilę się z nim „szarpał”, aby odzyskać piłkę. Kompletnie nie przypominał jej tamtego faceta, który wszedł byle jak do środka, spóźniony i pachnący fajkami. Jeśli było w nim napięcie spowodowane czymkolwiek, to dobrze je teraz maskował. Uśmiechał się. Cieszył. W oczach nie miał też rano takiego dziwnego rodzaju smutku, który mu przypisywała. Nie był tak wygaszony, a obecny i uważny. Na filmiku również wyglądał na takiego, który naprawdę się cieszy, że jest tu z tymi psami, że może z nimi spędzić czas.
    Objęła się lekko ramionami, kiedy do niego podeszła nieco bliżej. Jej obecność została zauważona, nie mogła się już wycofać. Gdyby nie filmik to również by przyszła zobaczyć, co robi. Z czystej ciekawości i może chęci, aby go zobaczyć. Kompletnie nie miała czasu na to, aby pomyśleć, że może on u niej był. Proponowała, aby przyszedł, ale może i jemu wypadło z głowy, może nie chciał. Powodów mogło być setki, a teraz nie chciała się w nie zagłębiać.
    Uśmiechnęła się lekko na jego żart.
    — Być może. — Odpowiedziała. Przeczucie jej mówiło, że Carter nie zamierzał uciekać. Nie dzisiaj przynajmniej. Był bliżej skończenia zmiany niż sądził. Właściwie to oboje byli. — Ale widzę, że dobrze się bawisz, to może dziś obędzie się bez ucieczki.
    Parę tygodni temu nie byłaby zaskoczona, gdyby zniknął bez słowa. Zdarzało się, że niektórzy tak robili, ale Sophia już się nauczyła, aby nie wkładać Cartera do zakładki „wszyscy”. Naprawdę był inny od ludzi, których tutaj poznała. Być może to przez to, że ich relacja wyszła poza tę profesjonalną. Zaczęli się trochę przyjaźnić, podwózki, kawa. Takie ich małe poranne rytuały, które mimo wszystko, ale zbliżały ludzi. Czasem mówili sobie więcej niż należało, a potem wydarzył się tamten schowek. I od tamtej pory zmieniło się wszystko między nimi.
    Sophia skinęła tylko głową, potwierdzając, że właśnie o to jej chodziło.
    — Telefony się nie kończyły. — Zaśmiała się lekko. — Nigdy nie było tu takiego poruszenia, wiesz? Strona internetowa padła, na Insta też zrobiło się głośno. Naprawdę wiele ludzi się zgłosiło, więc kolejne dni będą… ciekawe.
    Naprawdę była z tego zadowolona. Trochę może przerażona, ale przede wszystkim zadowolona. To im dobrze zrobi, a przede wszystkim dobrze zrobi zwierzakom.
    — Próbowałam wciskać ludzi na popołudnia. Żeby cię nie osaczyli, jak tu będziesz. — Przyznała. Może powinna się była zapytać, ale łatwo byłoby im wpaść na Cartera, gdyby wtedy tutaj akurat był. Ale wtedy nawet nie przeszło jej przez głowę, aby faktycznie się go o to spytać. Była naprawdę zajęta i nie miała chwili, aby sięgnąć po telefon.
    Brunetka zerknęła na psy, które biegały wokół nich i uśmiechnęła się. To był uroczy widok. Zwłaszcza w takim miejscu, gdzie nie mogły liczyć na zbyt wiele uwagi, a jedynie jej skrawki.
    — Działa to czasem cuda. — Zgodziła się z nim. Nachyliła się znowu, kiedy psy wróciły i od jednego wzięła ponownie piłkę. Odetchnęła nieco głębiej, kiedy nią rzuciła, a czarny psiak z białym grzbietem ruszył. — Wydajesz się z tego być zadowolony.
    Przeniosła wzrok z psa na Cartera, jakby szukała w jego oczach potwierdzenia, że ma rację i faktycznie mu się to podobało. Sophia szczerze liczyła na to, że cały ten pobyt przyniesie mu coś więcej niż tylko wywiązanie się z obowiązku. Może już przynosił. Powoli i małymi kroczkami, ale to już był jakiś początek. Przed nim jeszcze w końcu sześć tygodni. Wiele mogło się w tym czasie jeszcze wydarzyć.

    soph

    OdpowiedzUsuń
  83. — To jak mówią dobrze, to ciśnienie ci schodzi? — Uniosła brew. Myślała, że w ogóle nie chciał o niej słyszeć. Że sama wzmianka, niezależnie od kontekstu, go wkurwiała. Z nią na początku tak było. Kiedy dziewczyny się pytały, jak się czuje, czy rozmawiała z Carterem to reagowała złością. Nawet, kiedy to były proste pytania o to, jak się czuje, czy wszystko w porządku. Nie mogła znieść tego, że to on był tematem do rozmów, że patrzyli się na nią, jakby się miała rozlecieć. I mieli do tego prawo, bo Sloane rozlatywała się setki razy, ale musiała się z tego wydostać sama. Na własnych zasadach.
    — To co powiedzieli dzisiaj? — Zapytała. Szczerze zainteresowana, co takiego musieli powiedzieć, że zareagował i chciał ją zobaczyć. — Albo… Kto to powiedział? — Poprawiła pytanie. Czasem nie chodziło o to co się mówiło, ale kim była osoba mówiąca. Była grupa takich, którzy działali mu na nerwy samą swoją obecnością. Którzy podbijali tylko po to, aby zacząć bójkę, bo im się nudziło, bo mieli jakieś problemy z Carterem, bo nie chcieli spędzić miłego wieczoru tylko prosili się o to, aby mieć obite twarze i wyjść z klubu eskortowanymi przez ochronę, a potem marudzić, jakie to niesprawiedliwe. Czasem ją to bawiło, bo te zachowania pasowały bardziej do nastolatków albo chłopaków w jej wieku, a nie facetów, którzy dobijali trzydziestki. Ale nie jej oceniać, nie? Sloane zawsze obserwowała ten cyrk z odległości, popijała martini i liczyła tylko, że Carter nie da się za bardzo sprowokować, aby to jego nie wyprowadzali, bo imprezy kończyć za szybko nie miała ochoty.
    — Często o tobie myślę i o nas.
    Sloane nie planowała mu tego mówić, ale poczuła dziwny przypływ szczerości, którym chciała się z nim podzielić. Może to była ta chwila, że siedzieli blisko siebie, ale jednak w odległości. Że nie rzucali się sobie do gardeł, a pierwszy raz od rozstania rozmawiali spokojnie. To była miła odmiana, kiedy nie musieli się przekrzykiwać.
    — Ale też tak myślałam. — Spuściła na moment głowę, a wzrok wbiła w swoje kolana. Idealnie gładkie i opalone nogi. Wyglądała cały rok, jakby wróciła z egzotycznych wakacji, a nie zaserwowała sobie profesjonalne opalanie. — Czasem patrzyłam… co robisz i… wyglądało, jakbyś o wszystkim zapomniał. I się wściekałam, bo nienawidziłam myśli, że jestem tutaj, sama z trzecią butelką wina, a ty imprezujesz, uśmiechasz się i nie wyglądasz, jakby cokolwiek cię obchodziło.
    Wzruszyła lekko ramionami.
    Może wszyscy po rozstaniach tak myśleli, że ta druga strona wyleczyła się szybciej, że nic jej nie obchodzi. Czasami żałowała, że nie ma przełącznika, który pozwoli jej nie czuć. Wszystko byłoby wtedy łatwiejsze.
    Sloane przechyliła lekko głowę w bok, kiedy się pochylił w jej stronę. Przystawiła szklankę do ust i upiła z niej kolejny łyk. Boże, dalej nie rozumiała, jak może to świństwo pić. Wlewała w siebie różny alkohol, ale whisky zawsze była jej ostatnim wyborem. A co śmieszne, lubiła pić ją w jego towarzystwie. Wtedy nie smakowała tak paskudnie, jak gdy próbowała robić to sama. Upiła się nią chyba tylko raz po rozstaniu. W jakimś głupim geście, a potem dwa dni nie mogła do siebie dojść. Ale stawiała, że to była wina tego, że nie jadła wtedy praktycznie nic i całe ciało się buntowało.
    — Przeznaczenie, ułożenie gwiazd, inna rzeczywistość… — Wyliczyła na co jeszcze mogą zwalić to spotkanie dzisiaj.
    Wszystkie niewypowiedziane słowa ciążyły jej na klatce. Gdy Carter się w nią wpatrywał… Rany się znów otwierały. Wracały wspomnienia, które popychały ją do tego, aby się przysunąć bliżej. Znów go pocałować. Może zrobić coś więcej, a jednocześnie słyszała cichy głosik, który mówił, aby nie podchodziła, bo się sparzy.
    — Oboje się w takim razie czujemy, jak idioci. — Odparła. Cały dzień się tak czuła. Tęskniąc za nim i za czymś, czego już nie mieli. Za tym popieprzonym rodzajem miłości, który był zrozumiały tylko dla nich. Zdawała sobie sprawę, jak wyniszczający dla siebie byli, że mimo wszystko, ale mieli na siebie zły wpływ. Byli idealni przez chwilę, a potem… Potem zaczęli palić to, co dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie była pewna, czy chce tylko tak spędzić tę noc. Mimo, że mogła. Siedzieć i z nim rozmawiać, o wszystkim i o niczym. Patrzeć sobie w oczy i zgadywać, czy to co w nich widzi to jeszcze miłość, czy tylko uzależnienie. Szukać dotyku, by potem cofnąć rękę.
      — Carter… czujesz się lepiej? Po… po tym wszystkim? — Spytała niepewnie, ale z potrzebą w głosie, aby naprawdę wiedzieć, czy jest mu chociaż trochę lepiej. Czy to rozstanie miało sens, czy jednak się oboje okłamują. Nie pytała, aby usłyszeć „wróć do mnie Sloane”. Pytała, bo jej szczerze na nim zależało i chciała usłyszeć, że jest mu lepiej, że sobie radzi, że nie chowa się za kreskami i kolejnymi drinkami, aby zagłuszyć uczucia.

      sloane

      Usuń
  84. — To jest sukces.
    Jeśli chociaż parę zwierzaków znajdzie prawdziwy dom na resztę swojego życia, to naprawdę osiągnęli wiele. Nie spodziewała się czegoś takiego po nim. Przede wszystkim przez to, że to nie było od niego wymagane. Pierwszego dnia w żartach o tym rozmawiali, ale od tamtej pory nie przeszło jej przez myśl, aby wykorzystać jego zasięgi w ten sposób. Więc nie ukrywała, że to bardzo pomogło. Sophia robiła co mogła, aby trzymać to miejsce. Czasem wybłagała u Imogen, aby u siebie wrzuciła, ale jej Instagram zawalony był kosmetykami, imprezami i wyjazdami. Te posty zwykle ginęły, a raczej stories. Po dwudziestu czterech godzinach nie było nawet śladu po tym. Nie lubiła się przed nią też płaszczyć, więc robiła to tylko z przymusu i zwykle w okolicach zimy i jesieni, które były najcięższe. Teraz to bez znaczenia, bo załatwiła kogoś znacznie lepszego do zrobienia małej promocji. A w zasadzie to wcale nie takiej małej.
    Spojrzała na niego z czymś na kształt niedowierzania, a potem się wesoło zaśmiała. Uniosła brwi, ale mówił poważnie.
    — Chyba się należy. — Zgodziła się z nim. Rozbawił ją tym, bardziej niż powinien. Podeszła do niego, ale nawet, mimo że się nachylił to i tak musiała stanąć na palcach, aby swobodnie dosięgnąć do jego policzka. Musnęła go delikatnie, tuż obok siniaka, który zdążył już nieznacznie swój kolor zmienić. Bez przejęcia się, że są w miejscu, gdzie każdy ich może zobaczyć. Sophia plotek nie słuchała, ale jakieś i ta były przez to, że przyjeżdżali razem przez ostatnie dwa tygodnie, a po schowku to się tylko pogłębiło. Mimo, że zapewniała, że nic się tam nie wydarzyło i dziesięć razy opowiadała o tamtym zdarzaniu. Cóż, w plotkach teraz było trochę prawdy.
    — Mogę… Hm, przemyśleć to wolne. — Zastanowiła się. Teoretycznie to nie było w porządku, a w praktyce… Istniała szansa, aby go stąd wyciągnęła. Nawet na jeden dzień. Chodziło jej już coś po głowie. — Może faktycznie ci się coś należy po tym… Wyczerpującym kliknięciu „publikuj” — zaśmiała się.
    Sophia przewróciła oczami na jego narzekanie. Już wcześniej widziała go w wersji wyluzowanego, ale chyba dziś tak naprawdę to widziała. Sama już nie wiedziała, czy to co widzi to prawda, czy jakiś dziwny rodzaj maski, której w nim nie rozgryzła. Powoli musiała przestać się zastanawiać, czy to co Carter w jej obecności mówi i robi to jakieś jego wersje, a przyjąć postawę, że po prostu taki jest. Każdy w końcu inaczej się zachowywał w towarzystwie innych ludzi. Przy nim była inna niż przy Victorii, w domu zachowywała się jeszcze inaczej. Nie było tylko jednej wersji.
    — Przejrzałeś mnie. Od samego początku planowałam cię tak wykorzystać, a potem zmuszę do zrobienia darmowego koncertu w parku. Dużo ludzi, więcej możliwości. — Brzmiała poważnie. Tak, jakby już miała wszystko zaplanowane. Gdzie będzie scena, jak ogrodzić przestrzeń, aby było bezpiecznie. Tak, wszystko już omówiła z urzędem. — A ty mi nie odmówisz. Zacznij już lepiej przygotowania, takiego wydarzenia ta okolica jeszcze nie widziała.
    Sophia przez chwilę jeszcze stała, patrząc, jak rozkłada bluzę i na niej siada. Wyciąga twarz w stronę słońca, które jeszcze przyjemnie grzało. Mimo, że w powietrzu czuć było nadchodzące chłodniejsze, ciemniejsze miesiące. Przez moment zaczęła się zastanawiać, czy te zmiany będą dotyczyć tylko pogody czy może też innych momentów w życiu.
    — To dobrze. — Odpowiedziała miękko. Jeżeli mu to pomagało i faktycznie było lepiej… To mogła się tylko cieszyć.
    Usiadła obok niego po chwili. Nie mogłaby odmówić, choć pewnie należało już wracać i dokończyć parę spraw, ale mogła sobie pozwolić na to, aby przez parę minut posiedzieć obok niego i jeszcze porzucać piłkę psiakom, które były spragnione bliskości. Stykali się ramionami, kiedy w końcu Sophia usiadła. Nogi miała wyciągnięte przed siebie, a głowa lekko opadała jej na bok. Psy podbiegły po chwili, już jakby umęczone i ułożyły się obok. Ciężko dysząc z wywalonymi jęzorami na bok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia spoglądała na niego z lekkim uśmiechem, kiedy wyciągał twarz do słońca. Zamknięte oczy, lekki uśmiech. Spokój od niego wręcz bił, co było naprawdę zabawne w porównaniu z tym, jak wyglądał na początku. Jak tykająca bomba. Patrzyła, trochę zbyt intensywnie może, ale z czymś miękkim w spojrzeniu. Sama nie była pewna, co to tak naprawdę jest.

      soph

      Usuń
  85. Sloane przez chwilę milczała. Moczyła tylko usta w alkoholu, jakby to była jedyna rzecz, która powstrzymywała ją przed zrobienie totalnej głupoty. Wypowiedzeniem czegoś, czego nie powinna była mówić. Może przed poproszeniem o coś. Powroty, w jakiejkolwiek formie, do siebie były głupotą, której nie mogli popełnić. Nawet jeśli serce się głupio wyrywało w jego stronę. Nawet jeśli Sloane sądziła, że naprawdę tego chce. Szaleństwa, chaosu, seksu, drogiego szampana, prywatnych odrzutowców i wypadów do Vegas, aby odpocząć po ciężkim tygodniu.
    — Nie wiem, co powiedział, ale nie imprezuję z twoimi kumplami, nie kumplami. Ktokolwiek to był, nie widziałam nikogo od ciebie od miesięcy. — Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, dlaczego go o tym zapewnia. Może chciała, aby wiedział, że nie robi nic za jego plecami z ludźmi, którzy są w jego bliższym czy dalszym kręgu. Że nie prowadza się z żadnym kumplem. Nie myślała o tym nawet, chociaż kiedyś w przypływie furii powiedziała Arii, że powinna była się wokół któregoś zakręcić, aby tylko zrobić Carterowi na złość, ale jej przeszło. To dopiero byłaby afera. Potrafiła sobie wyobrazić. A zresztą, ci najbliżsi byli mu zbyt lojalni, aby na Sloane spojrzeli. Nawet po rozwodzie była poza ich zasięgiem, a ona kompletnie nimi niezainteresowana.
    — Dałam ci powody, żebyś mnie zostawił. — Mruknęła pod nosem. Cicho i bardziej do siebie niż do niego. Mógł się wkurwiać na co tylko chciał. Ona z kolei nie miała tego przywileju. Odebrała go sobie, gdy poszła do łóżka z innym nosząc jego obrączkę na palcu. — Ale ja też się wkurwiam. Kiedy o tobie mówią, wspominają. Silniejsze ode mnie.
    Ona może nie zaczynała go szukać, ale robiła inne głupie rzeczy. Zaczynała myśleć, a wtedy robiło się niebezpiecznie. Wchodziła na grząski grunt, który kończył się przepaścią, w którą Sloane wiele razy chciała się rzucić. Czasami się zastanawiała, jakim cudem jeszcze żyje. Jakim cudem nie popchnęła się do tej krawędzi, która by to wszystko skończyła.
    Sloane nie dbała już o to, że może wypadła żałośnie, gdy przyznała się, że go obserwowała. Sam powiedział, że robił to samo i tak o nim nie pomyślała. Stalkowanie ex po zerwaniu, najwyraźniej, było całkiem normalną rzeczą. Powinien być dawno zablokowany, a nie umiała się do tego zmusić. I nie chciała, bo wtedy odcięłaby się bardziej, a Sloane potrzebowała… Czuć go w jakiś sposób w swoim życiu. Nawet jeśli tylko przez ekran telefonu.
    — Wiem, że to tak działa. Tylko… Z tobą jest trochę inaczej, wiesz? Nie jesteś tylko kimś z internetu. Jesteś… Byłeś mój. Przez jakiś czas. — W tej samej chwili, kiedy to powiedziała pod powiekami poczuła irytujące pieczenie. Wciąż bolało, kiedy o tym myślała. I nie sądziła, że kiedykolwiek to jej przejdzie. — To boli trochę inaczej, kiedy… po tym wszystkim co się stało, co sobie powiedzieliśmy odpalam Insta i widzę, jak się śmiejesz.
    Robiła to samo. Wrzucała fotki, na których jest uśmiechnięta, a w oczach nie ma smutku. Tysiące komentarzy w stylu „omg, jak ona promienieje! Rozwód jej służy.” I masa innych, ale to była tylko maska. Nie widzieli pustych butelek po winie, nie widzieli jej po pierwszym tygodniu od rozstania. Jeszcze wtedy w ich penthousie, niewychodzącą z łóżka, niejedzącą. Nie widzieli jej po rozwodzie, gdy znów wpadła w ten dziwny trans, kiedy wystawienie nogi poza łóżko było ciężkie. Niemożliwe do wykonania. Nie widzieli płaczącej pod prysznicem, nie mogącej wstać z podłogi. Widzieli uśmiechy, wesołe opisy przy postach. Widzieli fałsz, który im podawała na złotej tacy.
    — Też tak myślałam. Miałam nadzieję, że w końcu to puści… że z czasem przestanę tęsknić. — Odpowiedziała cicho. Nie myślała o nim codziennie. Już nie. Ale tęsknota za nim nadal w niej była, a w klubie poczuła, jak bardzo to jest piekące. Bo myśleć to jedno, ale gdy stał przed nią jak żywy, gorący i namacalny to było zupełnie inne doświadczenie.
    Może faktycznie radzili sobie w życiu bez siebie. Tęsknota to w końcu część życia, nie? Czy jakoś tak. Nie można było się z niej wyleczyć ani wyłączyć. Można było nauczyć się z nią żyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Skomplikowane, ale prawdziwe. — Przytaknęła. Zacisnęła lekko usta, zastanawiając się, czy może jednak… Czy może jednak nie było dla nich jeszcze szansy. To było błędne myślenie, bo nie powinna była tak naprawdę o tym myśleć. Szukać nadziei w czymś co spłonęło już dawno. — Nie sądzę, że znajdziemy coś takiego jeszcze raz.
      Sloane nie wierzyła, że mogłaby z kimś innym przeżyć coś takiego. Pozwolić innej osobie na tyle, na ile pozwalała Carterowi. Zajrzeć w te odmęty jej umysłu, które kryły się głęboko. Tak, że widział to tylko on. Pewnych rzeczy nie pokazywała ani Jamesowi, ani Nico. Tylko jemu. Bo tylko Carter był w stanie zrozumieć tę ciemność.
      — Czasami. — Przyznała. Miała więcej gorszych dni niż lepszych, ale powoli coś tam się w niej odbudowało. — A czasami mam takie dni, jak ten, kiedy chcę zadzwonić. I zrobić z siebie żałosną idiotkę, która bełkocze ci do ucha.
      Ale nigdy nie dzwoniła. Chciała, ale czasem powstrzymywała samą siebie, a czasem w porę ktoś zareagował i odebrał jej telefon. Schował i nie oddawał, dopóki się nie ogarnęła i nie przyznała, że to byłoby głupie.
      Zmarszczyła nos, kiedy odebrał jej szklankę. Nie ubyło z niej wiele. Nie zaprotestowała, bo miał rację. Nienawidziła mu jej przyznawać, ale nie zamierzała z nim teraz walczyć i udowadniać, że może to wypić. W innej sytuacji by to zrobiła.
      Przyjemne ciepło się rozlało po jej ciele, kiedy użył określenia „dziecino”, Sama nie wiedziała, dlaczego to w nią tak uderzyło. Bardziej niż wszystkie inne pieszczotliwe słowa, których przy niej używał. Na moment to przeniosło ją w lepsze dni, kiedy nic nie było między nimi skomplikowane, a jednocześnie waliło się wszystko.
      — Może. — Odpowiedziała, a na jej twarz przybłąkał się lekki uśmiech. Zmęczony, trochę przygnieciony rzeczywistością, ale szczery. Spojrzała mu w oczy, miękkie i przyjemne. Zdawało się, że patrzył na nią tak, jakby te miesiące nie miały miejsca. Jakby Sloane go nigdy nie skrzywdziła. Jakby na ułamek sekundy dalej była jego dziewczyną.
      Przesuwała oczami po jego twarzy. Zastanawiając się, czy dobrze zrobili, że tu siedzieli. Zatrzymała się na dłużej przy jego ustach, a ich ciepło wciąż drgało na jej własnych.

      sloane

      Usuń
  86. Musiała przyznać sama przed sobą, ale lubiła jego śmiech. Przyjemnie brzmiał, a jego wibracje odczuwała niemalże na swojej skórze. Twarz również mu się wtedy ładnie rozświetlała, kiedy się śmiał. Nie cynicznie, ale tak szczerze, jak teraz. Jakby nie przejmował się niczym i może w tej chwili faktycznie Carter się niczym nie przejmował.
    — Czyli tyle by było z dobroci serca. — Westchnęła udając rozżalenie. Pochyliła się nieco do przodu od śmiechu. Zerknęła w jego stronę, kiedy ją trącił i na moment zamilkła, jakby w tym geście doszukała się czegoś więcej niż powinna. Próbowała to od siebie odsunąć. Raz już szukała w słowach i gestach rzeczy, które nie istniały. I to bolało. Zbyt mocno, aby znów sobie mogła na to pozwolić. — Mogę zrozumieć ten powód. To męczące.
    Sophia wiedziała, że się do siebie zbliżyli. Przekroczyli już granicę tylko przyjaźni. Do tamtego momentu w schowku potrafiła sobie wmówić, że to tylko fascynacja kimś nowym. Że to nic nie znaczy i może to, jeszcze, nic nie znaczyło, ale z każdym gestem, każdym pocałunkiem czy chwila, w której ich palce się ze sobą splatały, to coś zaczynało znaczyć. O wiele bardziej niż brunetka tego chciała.
    — Nie muszą wiedzieć wszystkiego. — Powiedziała od razu. I tak była zaskoczona, że nie było o tym głośno, ale najwyraźniej sprawa była wyciszona. I dobrze. — Pewnie i tak się zastanawiają, co robisz w takim miejscu i skąd się tu wziąłeś. — Stwierdziła. Przy pierwszym research nie widziała podobnych postów. Raczej dużo imprez, z koncertów, wakacje, sporo było ze Sloane, najwyraźniej albo nie usunął fotek albo nie chciał ich usunąć. Sophia nie wnikała. Nie dopytywała o tę część jego życia. To nie była jej sprawa, a rozstanie wciąż świeże. Zauważyła to w sobotę.
    Odchyliła głowę trochę do tyłu. Pozwalając, aby włosy opadły jej na plecy, wiatr nimi lekko poruszał. Ostatnie ciepłe dni, ostatnie przyjemnie grzejące promienie. Łatwo było się tu zapomnieć, że za ich plecami jest schronisko, że nie siedzą na trawie w parku, a to nie są ich psy, z którymi przyszli się pobawić.
    Czuła się przy nim naprawdę dobrze. Te luźne żarty, przekomarzanie się. Niby przypadkowy dotyk, który mówił trochę więcej niż słowa. Jeszcze się go uczyła. I jeszcze nie potrafiła dokładnie powiedzieć, co oznaczają niektóre uśmiechy czy gesty, ale nie potrzebowała tych odpowiedzi na już. Dobrze jej było z odkrywaniem go powoli.
    — Nie mogłabym cię nie wykorzystać. — Zaśmiała się. Otworzyła jedno oczy i zerknęła mu w twarz. — Carol nie nadążała odbierać telefonów, ja też nie. Gość od strony internetowej dalej nad nią siedzi. Same plusy widzę w twojej obecności tutaj.
    Sophia przymrużyła oczy. Od słońca i jednocześnie przez niego. Zmarszczyła nieznacznie nos.
    — Wypraszam sobie. Schowek to twoja wina. — Rzuciła stanowczo. — Jakby nie patrzeć, ten nasz układ również. Gdyby nie schowek, to nie przyszłoby mi to do głowy. Biorę na siebie tylko koncert. — Zaśmiała się.
    Uśmiechnęła się, kiedy jeden z psów położył na jej udzie głowę. Ręka brunetki od razu sięgnęła do psa. Delikatnie go gładziła, a w odpowiedzi tylko mruknął i przymknął oczy. Jeden wymęczony zabawą, drugi jeszcze biegał za piłką, a trzeci dalej łapał dech i wyglądało, że też za chwilę padnie gdzieś w okolicy ich nóg.
    — Myślisz, że zdradzę ci wszystkie moje plany? — Uniosła lekko brew. Nie miała ich.. aż tak wiele. Nie wybiegała myślami w przyszłość. — Na początek dobre włoskie żarcie, a potem pomyślimy. Może cię namówię na to rozdawanie zupy w kościele.

    soph

    OdpowiedzUsuń
  87. Sloane nie spodziewała się, że gdy wrócą do mieszkania to będą potrafili tak siedzieć i rozmawiać. Nie miała żadnych oczekiwań po tamtym pocałunku. Napięcie między nimi zmieniało się drastycznie. W klubie przez chwilę miała ochotę zaciągnąć go do najbliższego pomieszczenia, gdzie przez chwilę mogliby się oddać własnym pragnieniom, a potem rozejść. W aucie zaczynała żałować, że zgodziła się z nim wyjść. Później, jak już tutaj dotarli i siedział na podłodze z Rue, również. Ale już nie. Mimo, że wciąż nie wiedziała, dokąd ich to zaprowadzi to już nie żałowała, że tutaj być. Być może potrzebowali tej rozmowy. Spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć rzeczy, których nie mieli okazji.
    — Nie tylko mi piszą, że się uwolniłam. — Zauważyła. Powinna była odpuścić sobie czytanie tych komentarzy. Nic nie wnosiły, ludzie dyskutowali i tworzyli teorie spiskowe o ich związku. Sloane widziała dziesiątki komentarzy obwiniających Zaire’a albo ją, zależało od tego, w której drużynie się było. Na początku byli uwielbiani, it couple i cała masa innych, zaskoczyli wszystkich ślubem i tym, jak szybko sprawy między nimi się zmieniały. Wspólne mieszkanie, egzotyczne wakacje, nowe kawałki, życie, o którym można było tylko marzyć.
    Ciężko było zaprzeczyć. Mieli rację pisząc, że dobrze zrobili i oboje dali sobie spokój, ale to nie zmieniało faktu, że Sloane tęskniła. Za nim, za ich wspólnym życiem. Ale wiedziała też, że jeśli do siebie wrócą to nic się nie zmieni. Oni się, chyba, aż tak nie zmienili. Wciąż mogli się krzywdzić nawzajem. Wciąż mogli być dla siebie nieodpowiedni.
    — To wszystko było bez znaczenia, Zaire. Te uśmiechy i flirty… To była tylko gra, aby poczuć coś innego niż ból. I to pomagało, ale kiedy wracałam tutaj i zostawałam sama… Możesz się domyślić.
    Zbyt wiele razy widział ją w tym stanie, kiedy żaden alkohol nie był w stanie zagłuszyć myśli w głowie. Chwilami nie umiała mu wytłumaczyć, co się dzieje i dlaczego nagle z euforii, która rozsadzała ją w klubie nagle po przekroczeniu mieszkania nie była w stanie się uspokoić. I najczęściej tłumaczyła to zjazdem, bo tak tylko potrafiła, ale czy wierzył już nie miała pewności.
    — I dziś pękłeś, huh? — Mruknęła. — Wyciągnąłeś mnie z klubu, jesteś tutaj… Rozmawiamy.
    Uśmiechnęła się lekko, po czym westchnęła. Próbowała z siebie wyrzucić ciężar tej rozmowy. Zbyt szczerej. Kompletnie się tego po tej nocy nie spodziewała. Sloane sama wiele razy chciała za nim pojechać. Wpaść do klubu i go zabrać. Albo do mieszkania czy studia. Znała w końcu jego rutynę. Wiedziała, gdzie i kiedy może go znaleźć. Wystarczyło tylko przyjechać, ale taki prosty gest wydawał się być zbyt trudny do wykonania.
    Chciała powiedzieć „jesteś mój”, ale przestał być jej. Na długo przed rozwodem, gdy pozwoliła sobie na zapomnienie o nim w ramionach innego. I powód, dla którego zniszczyła związek… To też zniszczyła. Została tak naprawdę sama. W pewien sposób, bo na brak towarzystwa nie mogła narzekać, ale to było coś innego. To nie była rozrywająca i szarpiąca od środka miłość.
    Uczucia ściskały ją za gardło. Była tęsknota, której Sloane nie potrafiła się oprzeć. Ogromna i bolesna, która popchnęła ją do pocałunku. Sentyment za dobrymi chwilami. Była też furia – za wszystkie rzeczy, które jej zrobił, za słowa, które mówił. Mieszały się one razem tworząc niebezpieczną mieszankę, której niewiele wystarczyło, żeby wybuchnąć.
    — Nie nienawidzę cię, Zaire.
    Próbowała to zrobić. Myślała, że jeśli go znienawidzi to będzie łatwiej sobie z nim poradzić. Zapomni o nim i ruszy ze swoim życiem dalej, ale to nie było łatwe. Sloane nie potrafiła go znienawidzić. Bywał dla niej okropny, tak samo, jak ona dla niego.
    — Może się pospieszyliśmy… — Wzruszyła lekko ramionami, a po chwili na niego spojrzała. — Wiesz, właściwie to ledwo się znaliśmy, kiedy Vegas się stało. Trochę razem pracowaliśmy, imprezowaliśmy, ale… nie znaliśmy się.
    Nie lubiła gdybać, ale to mogła być prawda. Takie rozwiązanie wydawało się jej logiczne. Mogła tworzyć takich wymówek dziesiątki, ale prawdy i tak się nie dowiedzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oboje popełnili wiele błędów, gdy byli razem. I prawda była taka, że byli dla siebie nawzajem w pewnym momencie niewystarczający. Nie potrafili się słuchać, spełnić oczekiwań tej drugiej strony. Rozjechali się w którymś momencie i zabrnęli w to tak daleko, że nic nie mogło ich ściągnąć z powrotem na odpowiedni tor.
      — Dałeś mi wystarczająco dużo powodów, abym się w tobie zakochała.
      To nie było wyznanie, które trzymała głęboko w sobie i dopiero odważyła się powiedzieć. Pozwolił jej się pokochać, pokazał jej ciemne i mroczne strony swojego życia, trzymał mocno, gdy tego potrzebowała. Nadążał za jej chaosem, który również podjudzał. Był w pewnym momencie wszystkim, czego Sloane potrzebowała od życia. Nie wiedziała, kiedy to przestało jej wystarczać. Kiedy zaczęła pragnąć czegoś więcej, czegoś, czego nie znalazła u Cartera, ale miała u Jamesa.
      — Ale jedna rzecz się nie zmieniła. — Spoglądała na niego spod rzęs z półuśmieszkiem, który zawsze sugerował, że Sloane powie zaraz coś, co może skończyć się źle. — Dalej świetnie całujesz.
      Wiedziała, że nie powinna była tego mówić. Przysunąć się w jego stronę i patrzeć na niego w taki sposób. Że należało się z nim pożegnać i wyprosić, ale Sloane wcale nie chciała, aby wychodził. Nie tej nocy, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Jeszcze na parę godzin chciałaby go tutaj przy sobie zatrzymać.

      sloane

      Usuń
  88. Kościół to zdecydowanie nie było miejsce, w którym widziałaby Cartera. Siebie zresztą też, jakoś nigdy nie miała większej potrzeby, aby tam znajdować ukojenie. Lubiła je zwiedzać, ale to było coś zupełnie innego niż przychodzenie regularnie, siadanie w ławce i składanie rąk do modlitwy i faktycznie wierzenie w to wszystko.
    — Sam o tym mówiłeś. Kiedy próbowałeś mnie przekonać kilkucyfrowymi kwotami. — Wypomniała. Zapamiętywała zdecydowanie zbyt wiele szczegółów z ich rozmów. Nie umiała sobie go w takim miejscu wyobrazić, chociaż teraz… Teraz było łatwiej, gdy miała okazję przez parę tygodni obserwować go w schronisku. Inaczej zupełnie się zachowywał teraz, a na początku, kiedy nie był niczego pewien i być może sprzątał po raz pierwszy w swoim życiu. — Że mogli cię wysłać tutaj albo do pomagania w kościele. Chyba się do tego rwiesz, mogę ci pomóc spełnić to marzenie.
    Miała życie poza wolontariatem. Nieszczególnie może ciekawe, ale jednak jakieś ono było. I nie wypełniała sobie każdej luki w ciągu dnia pomaganiem. Pomoc była dobra i szczerze w to wierzyła, ale tak samo w to, że czasem trzeba poświęcić czas tylko sobie. Cztery godziny tutaj jej w zupełności wystarczyły, a czasami zostawała dłużej. Wszystko tak naprawdę zależało od tego, czy miała ochotę wracać do domu.
    — Nie spędzam całego wolnego czasu na pomaganie, okej? — Zaśmiała się. Mogłaby, bo faktycznie nic teraz nie robiła i miała go naprawdę wiele. — Tylko do końca roku. Po nowym roku wracam na uczelnię, nie będę miała czasu, aby tu codziennie przychodzić.
    Miała mieć rok przerwy, ale ostatnio doszła do wniosku, że ominięcie pierwszego semestru jej wystarczy. Rozpocznie naukę od nowa z inną grupą, ominie starych znajomych, którzy za bardzo karmili się jej wpadkami w sieci. Myślała jakiś czas nad zmianą uczelni, ale to wymagałoby wyjazdu z Nowego Jorku, a na to nie była gotowa. Yale nie było daleko, ale to wciąż było półtorej godziny jazdy, a przy korkach mogły zrobić się dwie godziny. Aż tak jej nie zależało, aby z domu wychodzić o piątej, gdyby miała zajęcia na ósmą.
    Zerknęła na ich dłonie, które splotły się razem. Serce być może trochę szybciej jej od tego gestu rozbrzmiało w klatce. Zacisnęła palce mocniej.
    — Sama tak naprawdę do końca nie wiem, co robię. — Przyznała cicho. Nie wiedziała, czemu tak bardzo się upiera, aby z nim być i wyprowadzać na prostą, ale dopóki jej pozwalał, to czemu miałaby z tego rezygnować? — Ale mi się podoba. Jeszcze wyjdziesz stąd odmienionym człowiekiem.
    Być może wyobrażała sobie zbyt wiele. Być może miała naiwną nadzieję, że jest w stanie w nim zmienić przyzwyczajenia, które pielęgnował od lat. Nie miała tak naprawdę pojęcia. Nie starała się też robić nic na siłę. Nie wzięła sobie za cel, aby zmienić mu życie. To wychodziło samo. Spędzali dużo czasu razem.
    — Nie narzekam na ten schowek. — Odpowiedziała. Prawdopodobnie, gdyby nie tamten moment to nie doszłoby do wielu rzeczy, które się między nimi wydarzyły. — Może tylko na to, że za szybko nas znaleźli, ale… nadrobimy.
    Sophia była zaskoczona, że doszło do pocałunku, że go szukała i chciała ściągnąć z powrotem, że tak jej zależało, aby wrócił. Podrobiony podpis, ukrywanie jego nieobecności, kłamanie. Nie robiła takich rzeczy dla byle kogo, a Cartera nie potrafiła nawet odpowiednio opisać. Czy był kolegą, z którym czasem zrobi coś więcej czy może był kimś więcej kto zejdzie do rangi kolegi? Pojęcia nie miała. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek się dowie, ale na ten moment jej wystarczyło, że siedział obok niej i rzucał co jakiś czas leniwie piłkę.
    Oparła głowę o jego ramię w którymś momencie. Zupełnie odruchowo i nie myśląc, czy nie robi czegoś złego. Zapominając, że nie są w parku, że to nie jest tylko luźny moment między ludźmi, którzy czują coś, ale nie nazywają tego na głos, bo odpowiedniej nazwy, chyba, nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było coś odświeżającego w tym braku obietnic. W zatrzymaniu się w chwili i nieoczekiwaniu, że wyrośnie z niej coś więcej. Po prostu krótki moment między dwójką ludzi, którzy lubili spędzać razem czas w prosty sposób, który nie wymagał od nich większego zaangażowania.

      soph

      Usuń
  89. Sloane sama już nie była pewna, gdzie zaczyna się prawda, a gdzie domysły. Ich związek to nie był tylko chaos, który zagłuszali kolejną kreską czy kieliszkiem tequili. To były setki, jak nie tysiące momentów, o których wiedzieli tylko oni. Spokój w oczach, gdy na nim leżała i nie mówili nic, tylko patrzy sobie w oczy, bo nie potrzebowali żadnych słów. Wspólna kawa o szóstej rano, bo musieli zerwać się do studia, na wywiad czy sesję. Oglądanie filmów całą noc, bo na nic innego nie mieli ochoty. Byli wypełnieni po brzegi takimi momentami, które spokojnie mogły przyćmić każdy wybuch złości, wszystkie przekleństwa.
    Nie mogła temu nawet zaprzeczyć, bo gdyby nie Vegas to Sloane pewnie już dawno by się zawinęła. Zniknęła z jego życia i się odcięła. Zrobiła to, kiedy wrócili do miasta, a ona uciekła do Włoch. Wykreśliła go ze swojego życia, chociaż odbierała telefony, chociaż sama do niego dzwoniła i kłócili się wtedy jeszcze bardziej. Głośniej i mocniej, jedno próbowało przekrzyczeć drugie. A potem dała sobie spokój. Na chwilę, bo znalazła coś, co pomogło jej o nim zapomnieć. Kogoś przy kim wyciszał się cały ten ból i niepokój, który w sobie nosiła od tamtego wyjazdu. Kogoś kto rozumiał więcej niż był w stanie przyznać. Ale mimo tego wszystkiego, Sloane naprawdę pokochała Zaire’a. Jego gwałtowność, która nawet, jeśli na pierwszy rzut oka mogła się wydawać straszna i wbijała ją w ścianę, to jednocześnie też sprawiała, że uśmiechała się dziko i sięgała po więcej. Pokochała jego pęknięcia, szramy, które w sobie nosił. Zaakceptowała brudną, gorzką przeszłość, a na pewno się starała, bo było wiele chwil, kiedy Sloane po prostu krzyczała z bezsilności, bo nie rozumiała w pełni, dlaczego to robi, czemu wchodzi w to jeszcze głębiej. Kochała w nim to, jak delikatny potrafił być, kiedy kompletnie zrzucał z siebie maskę rapera i nie był facetem, który rozpala fanów, skacze po scenie, wypluwa z siebie kolejne zwrotki. Kiedy jego spojrzenie miękło, kiedy ona stawała się dla niego wszystkim, czego mógł potrzebować do życia. Kochała jego – będącego na scenie, na backstage i w klubach, jego domową wersję, którą znała tylko Sloane. Złamanego życiem i przeszłością. Kochała go złamanego nią.
    — Bo nie byłam twoją fanką? — Widziała przecież jak reagują na niego dziewczyny, które prosiły o autograf. Najlepiej na piersiach i ściągały bluzki w dół. Nawet nie patrząc na to, czy Sloane stoi obok, a zawsze stała i zawsze patrzyła tym samym niby znużonym, ale podszytym gniewem spojrzeniem. Uginały się pod nim. Gotowe, aby dla niego zrobić wszystko, a Sloane taka nie była. Robiła dla Cartera wiele, ale nie wszystko. Wiedziała, kiedy powiedzieć „nie”, kiedy mu czegoś zabronić, kiedy wyciągnąć mu tabletkę spod języka i zaciągnąć do domu. — Nie zawsze, Carter. Kiedy potrzebowałeś sobie uświadomić, że coś spieprzyłeś.
    Wzięła niewielki wdech, a potem wypuściła powoli powietrze. Rozluźniła trochę ramiona.
    Nie próbowała go tłumaczyć przed sobą czy przed nim samym. Ale również potrzebowała, aby wiedział, że nie było tak zawsze. Częściej Sloane patrzyła tak, jakby nikt inny nie istniał i przez jakiś czas naprawdę tak było. Nie widziała nikogo, poza Carterem. Istniał dla niej tylko on, dopóki nie wróciły stare, znajome uczucia, które sądziła, że pogrzebała miesiące temu.
    Chciała go dotknąć. Przerwać ten dystans między nimi. Wślizgnąć się na jego kolana tak, jak dawniej. Bez obawy ująć twarz w dłonie i pocałować, ale nie tak, aby zabrakło im tchu. Tak, aby przypomnieli sobie, jak potrafiło im dobrze razem być. Że może miesiące niczego nie zmieniły, że może… może niepotrzebnie się rozwiedli. Ale to było błędne koło. Wpadliby znów w tę samą sieć kłamstw i półprawd, gdyby to zrobili. A mimo wszystko, Sloane chciała. Nie zważając na to, że później zaboli.
    — Czasami chciałam przestać taka być. Myślałam, że jak ci ulegnę to będzie nam łatwiej.
    Ale byłoby. Może na chwilę, bo na dłuższą metę Sloane zaczęłaby się dusić, gdyby zerwała z siebie to, jaka była i weszła w rolę potulnej, wiecznie słuchającej i wykonującej każde zadanie dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo wiedziała, że nie zatrzymałaby go tym przy sobie. Nie kochał jej za to, że była uległa i łatwa do zmanipulowania. Dawała mu wyzwanie, każdego dnia. Nie była, jak fanki, które chętnie robiły dla niego wszystko. Jak te dziewczyny z backstage, które znały tylko tę wersję Zaire’a – po koncertach, gotowego na szybkie zapomnienie w garderobie, bogatego i przystojnego rapera, który mógł je wprowadzić w świat elit.
      Sloane westchnęła ponownie, nie spodziewając się, że ta rozmowa przybierze taki obród. Ścisnęła mocno usta, chcąc jakoś od odpowiedzi uciec, ale już nie mogła. Nie mogła znowu przed nim uciekać, nie powiedzieć prawdy. Chociaż ten jeden raz musiała z nim być szczera. Zasługiwał na to. Po miesiącach kłamstw, po piosence, po tym, jak jej umysł uciekał w stronę innego mężczyzny.
      Dlaczego nie wystarczyłem?
      Huczało jej w głowie od tego pytania. Podciągnęła nogi do piersi i objęła je ramionami.
      Nie mogła powiedzieć „nie wiem”. Przecież wiedziała… Aż za dobrze wiedziała.
      — Nie planowałam się w nim zakochać, Carter. — Zaczęła. Nie bawiła się w dobieranie słów i planowanie, jak to powiedzieć, aby go nie skrzywdzić. I tak to zrobi. Niezależnie od tego, jak spokojnie by o tym opowiedziała. — Ale z nim… Było inaczej. Spokojnie i łatwo. Niewymagająco. Nie martwiłam się o niego. Nie w taki sposób, jak o ciebie, kiedy były noce, kiedy nie wiedziałam, czy wrócisz, czy… czy coś ci się nie stało.
      Przez jakiś czas na niego nie patrzyła. Nie chciała, aby to brzmiało, jakby go obwiniała, że to on popchnął ją w ramiona Jamesa. To zaczęło się dużo wcześniej. Zanim Carter i Sloane znaczyli dla siebie coś więcej.
      Przesunęła dłońmi wzdłuż nóg, nie wiedząc co ma robić. Czy dalej tutaj siedzieć czy wstać.
      — Byłam z nim szczęśliwa. Bez pigułek, bez kreski.
      Opuściła głowę, a wzrok wbity miała w podłogę. Widziała wciąż Cartera. Jego dłoń na spodniach, nogi, tors. Czuła na sobie jego obecność.
      — I byłam jedyną… To teraz już bez znaczenia, ale z nami nigdy nie wiedziałam, czy te dziewczyny za kulisami są dla twoich kumpli, czy dla ciebie. Wiem, że nie mam prawa o tym mówić, kiedy sama zrobiłam to, o co ciebie cały czas oskarżałam, ale tłumaczyłam sobie, że skoro ty je masz, to ja też mogę. — Carter mógł jej mówić prawdę, że nigdy nie było żadnej innej. Sloane już nie wiedziała, ale wtedy była tak nakręcona, że pieprzy się z nimi, gdy jej nie ma, że nie docierały do niej żadne słowa. Nakręcała samą siebie. — Spotykałam się z nim jeszcze zanim… Zanim na poważnie ze sobą byliśmy. I to było krótkie i na zapomnienie, ale…. Został już w głowie. Wyciszyłam go, kiedy do siebie wróciliśmy. Ale czasami się dobijał. I wygrał tamtej nocy w klubie.
      Podniosła głowę na Cartera, chcąc mu spojrzeć w oczy i zobaczyć, czy jej wierzy. Czy rozumie albo stara się zrozumieć. Nie miała wobec niego żadnych oczekiwań. Mógł zacząć krzyczeć, milczeć. Wyjść i więcej już nie wrócić. Każda reakcja byłaby uzasadniona.
      — Ma w sobie spokój, którego ty nie masz. Żadne z nas go nie ma. Zawsze był obok, kiedy go potrzebowałam. Wyciągał mnie z kłopotów… Przed zranieniem samej siebie.
      Czuła, jak ogarnia ją zawstydzające uczucie. Nieznane jej kompletnie. Sloane się nigdy nie wstydziła, a teraz, kiedy musiała obnażyć przed Carterem swoje uczucia do Jamesa, czuła, że robi coś złego.
      — Z tobą… Z tobą mogłabym spalić miasto i wiem, że stałbyś obok i trzymał mnie za rękę. I kocham to, że zrobiłbyś ze mną każdą głupotę, która przyjdzie mi do głowy. Odpalił zapałki razem ze sobą i oglądał, jak wszystko wokół tonie w ogniu. Ale James… On wie, kiedy mnie zatrzymać. Kiedy ten jeden krok nie tylko zniszczy świat, ale mnie. — Przerwała na moment.
      Sloane przechyliła lekko głowę na bok. Nie próbowała się uśmiechać, zakryć prawdy żartem, który by zmienił bieg tej rozmowy.

      Usuń
    2. — To nie tak, że mi nie wystarczyłeś, Carter. — Zapewniła. Nie zauważyła, kiedy jednak się przysunęła. Bliżej, bo chciała pogładzić Rue, ale te parę centymetrów było wystarczające, żeby była bliżej. — Ty… jako ty, jesteś wystarczający. To ja chciałam niemożliwego. Twojego chaotycznego, pokręconego życia i surowej, czasami brutalnej miłości, ale prawdziwszej niż cokolwiek co w życiu poznałam. I jego spokoju, wszystkiego ułożonego według alfabetu, spokojnych nocy. Chciałam jednego i drugiego, a to… to niemożliwe. To nie coś, co ty zrobiłeś.
      — Byłeś najlepszym mężem, jakiego miałam. — Uśmiechnęła się blado i niemal już wyciągnęła rękę w stronę jego twarzy, ale zatrzymała się w połowie drogi.

      sloane

      Usuń
  90. Lekko się uśmiechnęła, jak poruszył palcami. Trochę, jakby chciał jej przypomnieć, że on wciąż tutaj jest. Obecny i słucha, że nie ucieka nigdzie myślami. Miał do tego prawo. Moment był taki, że łatwo było się zapomnieć o tym, gdzie się jest i z kim. Powinna była wracać, ale jeszcze nie chciała. Jeszcze przez parę minut chciała tu posiedzieć razem z nim i psami. Udawać, że tak może być przez jakiś czas.
    — Mam wybitną pamięć. — Nie było to też kłamstwo. Z reguły Sophia zapamiętywała jednak rzeczy, które nie były jej do niczego potrzebne. Lub takie, które rozdrapywały wszystkie zagojone już rany. Tamten poranek z Carterem był trochę inny. Z biegiem czasu zdawał się nawet być zabawny, a ich interakcja trwale się na niej odbiła. — Rzadko ktoś mnie próbuje przekupić. To było zabawne i warte zapamiętania.
    Miał wybitnie śmieszny wyraz twarzy, kiedy za każdym razem mu odmawiała. To musiało być frustrujące, że Sophia się nie uginała, bo kto by się w końcu spodziewał, że w takim miejscu swój wolny czas będzie spędzała dziewczyna, która mogła się wylegiwać na lazurowym wybrzeżu, prawda? Albo gdziekolwiek indziej na świecie, a siedziała w malm schronisku na obrzeżach Nowego Jorku. I okej, na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądała na taką, którą takie wyjazdy cieszą. Bo cieszyły, ale raz na jakiś czas.
    Uśmiechnęła się lekko, trochę nerwowo. Jak zawsze, kiedy musiała coś o sobie powiedzieć. Nigdy tego nie lubiła. Jak na zajęciach zapoznawczych, gdzie trzeba opowiedzieć o sobie trzy zabawne fakty.
    — Właściwie, trzynaście zasad. — Wtrąciła żartobliwie. Ale reszta się zgadzała z tym, co powiedział. Tworzyła je na poczekaniu, a potem jeszcze szybciej je łamała i świetnie się przy tym bawiła.
    Westchnęła cicho, a gdy przyszło, aby mu odpowiedzieć to w głowie miała pustkę. Jakby już nie znała samej siebie i nie wiedziała, co tak naprawdę robi ze swoim życiem.
    — Próbuję wymyślić, co robię ze swoim życiem. — Nie była to pewnie luźna odpowiedź na jaką liczył, ale innej też dać mu nie potrafiła. — A tak na poważnie. Dużo czasu spędzam sama. Mam świetne przyjaciółki i cieszę się, że je mam, ale… Głównie jestem sama przez większość czasu. Nie gramy w tenisa, ale to bardzo dobry pomysł. Podsunę im go. — Zaśmiała się. — Staramy się spotykać co jakiś czas na obiad, może kino albo teatr, jeśli mamy ochotę na… „porządniej” spędzony czas.
    Spojrzała gdzieś przed siebie. To było proste pytanie, pod którym nie kryło się nic więcej, a ona zaczynała to niepotrzebnie komplikować. Krótko parsknęła, kiedy zaczął wymieniać możliwe rzeczy, które robi w wolnym czasie. Bo to wszystko to poniekąd była prawda.
    — Nie lubię golfa, próbowałam raz i… To nie dla mnie. Strasznie to nudne. — Więcej nie miała potrzeby, aby próbować. Tamten jeden poranek w zupełności jej wystarczył. Sporty nigdy jej nie interesowały. Na moment zafascynowała się jednym, ale to jej już przeszło. Przynajmniej tak myślała, że to jest już naprawdę zamknięty rozdział.
    — Lubię malować. Samodzielnie coś wymyślam po cyferkach. Możesz kupić takie gotowe, które są ponumerowane i każdy numerek to inny kolor. — Rzadko się chwaliła tym, co robi i nie miała okazji, aby się nimi pochwalić, a też nie była pewna, czy kogokolwiek by to obeszło.
    Sophia przymrużyła lekko oczy, zaczynając się zastanawiać czy Carter teraz mówi poważnie, czy zaczyna się z niej nabijać, a ona tego po prostu nie wyłapała. Ale w całym tym czasie, jak to zna nie było jednego momentu, aby śmiał się z niej, a nie z nią. Nawet, jeśli nie rozumiał w pełni, dlaczego robi jakieś rzeczy czy skąd w niej się biorą te wszystkie zasady.
    — Wyjątkowo gorącym raperem, hm? — Mruknęła. — Dam ci znać, jak takiego poznam.
    Przygryzła lekko policzek od wewnętrznej strony, czekając na reakcję ze strony Cartera. Poczuła najpierw, jak jego palce mocniej zaciskają się wokół jej palców. Krótki, urwany śmiech wyrwał się z jej ust. Nie mogła nic poradzić na to, że zaczynało jej się coraz bardziej podobać drażnienie z nim. Sam ją do tego popychał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie oglądam reality show. Nie mój typ rozrywki, chociaż dziewczyny mają za sobą wszystkie sezony Love Island. Próbowałam, ale nie umiem się w to wciągnąć. — Pokręciła głową. Totalnie jej styl, ale nie oceniała. — Paznokcie robi mi super stylistka, przed piątkiem muszę iść zrobić nowe. Dobrze, że mi przypomniałeś. Lody pistacjowe są super, ale do wyjadania z pudełka wolę miętowe z kawałkami czekolady. Są świetne na złamane serce, a jak przegryzane kwaśnymi żelkami… leczą już wszystkie rany. Dobijam się smutnymi filmami o miłości, rzucam popcornem w bohaterki, gdy podejmują głupie decyzje. A co do pamiętnika… Hm, może coś piszę. Może już opisałam tego tajemniczego faceta z tatuażami.
      Zawahała się za to przed ostatnim pytaniem. Tym, które dopytywało po cichu o większe sekrety. O to, czym nie dzieliła się z nikim. Zastanawiała się przez dłuższą chwilę, czy na pewno chce mu mówić, czy może lepiej było skłamać i powiedzieć, że o niczym specjalnym, że zajmuje ją kot, który mruczy nad uchem albo królik, który rozbija się w klatce
      — Być może… Być może zdarza się jej, że czasem pomyśli o tym tajemniczym facecie z tatuażami. Może wspomina do snu chłód barierki i ciepłe dłonie.
      Wzruszyła ramionami, jakby chciała pozbyć się z siebie tego napięcia i zrobić z tego wyznania nic nieznaczącą anegdotkę. Myślała o nim częściej niż powinna. Zwłaszcza od czwartku. Wracała zbyt często myślami do tego momentu w schowku, kiedy myślała, że ją pocałuje, a przerwał im Winston. A potem do soboty… Do tego, jak ją całował i trzymał przy sobie. Jak weszli w ten układ. Dumała, jak zareagowałby ojciec, Gwen, czy siostry, a potem dochodziła do wniosku, że jej to nie interesuje i jeśli znowu ktoś będzie miał problem – a na pewno będzie miał – to już nie będzie starała się ich zadowolić.
      — Nie jestem interesująca, Carter. Nie mam sekretów, nie mam drugiego życia. Jestem… jak mnie widać. Dobrze mi samej, ale czasami lubię się od tego oderwać. Pójść na randkę z raperem z wyrokiem w zawieszeniu, wyjść do klubu i nie myśleć o niczym, ale nie sponiewierać się, jakby jutra miało nie być. — To nie był żaden przytyk w jego stronę. Jeśli on tak robił, to jego sprawa. Nic jej przecież do tego. — Lubię zwierzęta i im pomagać. Filmy z nierealistycznym wyobrażeniem o miłości i słoneczniki. Rano… Rano myślę o wszystkim, co muszę zrobić w ciągu dnia, a w nocy… w nocy o rzeczach i ludziach, od których powinnam trzymać się z daleka, a umawiam się z nimi na randki.
      Nie planowała go zmieniać. Wyleczyć z tego, co w nim było złamane. Wyraził się jasno – jaśniej już nie mógł. Bywała naiwna, ale nie głupia. Nie zamierzała za nim biegać i błagać, aby się zmienił. Mieli sześć tygodni, ale to nie był żaden odwyk od jego przyzwyczajeń. Sophia tu nie była po to, aby go odwieść od tych rzeczy, Gdyby się udało… To super, ale nie miała większych nadziei. Ta naiwna jej część liczyła, że ten czas coś zmieni, ale nie nastawiała się. Bo wiedziała, że gdy wybija dwunasta w ostatni dzień jego pobytu tutaj… To się skończy. Czymkolwiek ta relacja jest.
      — Nie brałam pod uwagę tego, że mógłbyś się opierać.

      soph

      Usuń
  91. Mogłaby powiedzieć mu to, co chciał usłyszeć. Że James był błędem, który się wypalił, kiedy z nim skończyła, że to tylko miłe wspomnienia, że nic jej więcej z nim już nie łączy. Może powinna była powiedzieć, że się z nim nie spotyka, że James nie jest obecny w jej życiu, bo sama do tego doprowadziła. Wróciła raz, a potem… Potem znowu zniknęła. Bez wyjaśnienia. Zapadła się pod ziemię, a chociaż jakaś jej część walczyła z nią, aby do Harpera wrócić to nie umiała. Sloane mogła skłamać. Owinąć to wszystko w ładną wstążkę i papier, podsunąć mu pod nos i zgarnąć dla siebie Cartera, bo to by zadziałało. Ale nie, ona poczuła nagłą potrzebę, aby być z nim cholernie szczerą. Tej nocy, kiedy pierwszy raz od miesięcy była z nim w jednym pomieszczeniu. Zamiast, jak zawsze, być egoistką i skupić się na tym, co Carter mógł jej dać ona wybrała szczerość. Kłamanie przez miesiące przychodziło jej z cholerną łatwością, a teraz… Zaciskała mocno usta, ale już nic nie mówiła. Nie, kiedy widziała w jego oczach to, że znów go skrzywdziła. Swoimi uczuciami i wyborami. Traciła go po raz kolejny. Znów – na własne życzenie.
    To uczucie rozszarpywało od środka. Wyrywało wnętrzności. Wbijało pazury w serce. Gniotło je, a potem wyrywało z piersi. Jeszcze gorące i bijące, przez chwilę, dopóki nie wydało z siebie ostatniego tchu.
    Sloane siedziała wciąż na podłodze. Czując pod powiekami irytująca wilgoć, której jednak nie pozwoliła spłynąć po policzkach. Nie pozwoliła, aby z nią wygrały. Nie tej nocy. Nie tym razem. Była… wściekła na siebie, że zamiast się zamknąć to mówiła. Na Cartera, że znowu wlazł w jej życie. Pojawił się, jak gdyby nigdy nic. Domagał odpowiedzi, których właśnie z tego powodu nie chciała mu dawać, bo raniły i były zbędne. Bo teraz były już one bez znaczenia. Bo Jamesa i tak nie było. Bo nie było jej i Jamesa. Nie było jej i Zaire’a. Nie było już niczego, co miało dla niej znaczenie.
    Pozwoliła, aby jego słowa uderzyły w nią w milczeniu. Przecięły te wszystkie warstwy, które budowała wokół siebie przez miesiące. Dla mnie byłaś wszystkim. Niczego ci nie brakowało. Kochałem twoje zalety. Kochałem twoje wady. Mam nadzieję, że było warto.
    Powtarzała te słowa w myślach, a one cięły coraz bardziej. Jak ostrze po skórze. Zacisnęła mocniej zęby, kiedy drzwi cicho trzasnęły. Rue z podłogi przeniosła się na swoje legowisko w salonie, a Sloane jeszcze siedziała. Z piekącymi łzami. Zaciśniętym gardłem. Tą cholerną pustką, która się pojawiła, kiedy Carter wyszedł. Zrezygnowanie w jego głosie, które bolało bardziej niż gdyby zaczął krzyczeć. Z tym pustym, zmęczonym spojrzeniem… A potem myślała o tym, co jej mówił. Że nie potrafił znieść, gdy o niej wspominali. Jak się wściekał. Jak ogromną miał potrzebę, żeby ją zobaczyć. Przypomniała sobie ten pocałunek w klubie.
    — Kurwa.
    Poderwała się z podłogi. Nie wiedziała właściwie po co to robi. Co z tego będzie miała. To był ten moment, kiedy naprawdę musiała pozwolić mu odejść. I sobie również, jeśli chciała faktycznie ruszyć do przodu ze swoim życiem. Zamiast tego drzwi wejściowe trzasnęły się za nią z hukiem, a Sloane kierowała się na schody. Trzymała się poręczy, kiedy schodziła. W dziwnym szale, którego nigdy nie rozumiała, a który pojawiał się za każdym razem, kiedy Carter wchodził jej pod skórę. Zagnieździł się w niej na nowo, a spędzili razem, ile? Godzinę? Może nawet krócej. Nie miała pojęcia. Kręte schody nie miały końca, a choć byłoby szybciej windą, na pewno by było. Zbiegła tak parę pięter, zanim zaczęła wciskać guzik do windy. Przyjechała szybko, niemal od razu. Nie rozumiała, czemu za nim biegnie. Dlaczego, znowu, robi z siebie idiotkę, która idzie prosić. Miała już tego nigdy więcej nie robić. Miała już więcej nie być na jego zawołanie, a wystarczyło jedno cholerne spojrzenie, aby porzuciła wszystkie swoje zasady. Miała trzymać się od niego z daleko. Wyrzucić z pamięci. Z głowy i serca. Te same słowa wciąż huczały jej w głowie, dopóki winda nie zatrzymała się na parkingu, a Sloane z niej nie wyszła. Nie wiedząc, czy w ogóle go tu jeszcze znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeszła kilka kroków, tam, gdzie zaparkował i zatrzymała się.
      Oparty o dach samochodu z lekko ugiętymi kolanami, jakby ledwo się trzymał. Ścisnęła usta, zanim ruszyła dalej. Miała wrażenie, że słychać, jak serce rozbija się w jej klatce, a dźwięk rozchodzi się na cały parking. I może faktycznie tak było. Minęła chyba z minuta, zanim zrobiła krok, a stukot obcasów obijał się od ścian głuchym echem.
      Musiał wiedzieć, że to ona. Oczywiście, że wiedział, że znów przyszła błagać i znów zrobi z siebie kretynkę. I będzie miał pełną rację w tym, aby kazać jej wracać do domu i zostawić w spokoju. Ale nie potrafiła odpuszczać. Nie umiała powiedzieć sobie dość, kiedy chodziło o niego.
      Sama nie rozumiała, co tutaj robi. Po co jeszcze bardziej rozdrapuje ich rany, dlaczego nie zostawi go w spokoju, chociaż powinna. Przecież wiedziała, że Carter i ona nie są dobrą parą. Nie są dla siebie odpowiedni. Niszczyli się nawzajem. Przybiegła jednak za nim. Lekko zdyszana od zmęczenia, biegu po schodach i emocji. Z piekącymi policzkami, ale za to bez żadnych słów, które mogłyby zmienić to, co powiedziała mu w mieszkaniu.
      — Nie możesz tak jechać. — Zamów sobie ubera, a najlepiej wróć ze mną. — Piłeś. Nie prowadzić. — Mógł. Prowadził w gorszym stanie, ale to nie o to chodziło. — Wróć ze mną na górę… Poczekaj parę godzin.

      sloane

      Usuń
  92. Właśnie zdała sobie sprawę, że zboczyła z tematu i zamiast mu wymienić to, co lubi robić zaczęła od narzekania. Westchnęła w krótkiej irytacji na samą siebie. Zawsze potrafiła znaleźć sposób na to, aby jakoś zakręcić pytaniem i odpowiedzieć na nie w taki sposób, który jej pasuje.
    — Nie musisz wymieniać, ale wierzę, że byś mógł. — Zapewniła. Zamierzała już grzecznie odpowiedzieć na pytanie, a nie przed nim uciekać. To w końcu było naprawdę zwykłe pytanie, przed którym nie musiała uciekać. Nie kryło się pod nim żadne drugie dno. Z jakiegoś powodu to jej ciężko było konkretnie odpowiedzieć. — Lubię jeździć na nartach. Kiedyś regularnie jeździłam z rodzicami, a potem czasami z tatą. I jestem w tym całkiem niezła. Chciałabym się też nauczyć jeździć na snowboardzie, próbowałam raz i mi się spodobało, ale za krótko trwał wyjazd, abym mogła więcej podłapać.
    Spojrzała na Cartera. Proste rozmowy wprowadzały ją czasem w większe zakłopotanie niż flirtowanie i to w bardzo dwuznaczny sposób. Wtedy potrafiła mu bez wahania spojrzeć w oczy, uśmiechnąć się zadziornie i rzucić tekstem, który rozbrajał na kawałki, a przy takiej luźnej i niezobowiązującej rozmowie czuła, jakby nagle zaczynała tracić cały grunt pod nogami. Jakby ziemia się trzęsła, a ona za chwilę miała się pod nią zapaść.
    — Dla nas wymyśliłabym coś ciekawego. Żebyś się nie nudził i potem mi nie marudził, że przy mnie zasypiasz. — Nie zabrałaby go w miejsce, które uznałaby za zbyt nudne. Chyba. Sophia sama już nie wiedziała, bo tak naprawdę nie była pewna, czy uda im się w większym stopniu zgrać poza schroniskiem. Było dość jasne, że oboje mają zupełnie inne sposoby na spędzanie wolnego czasu. — Obiecuję, że opera odpada. Tam bym cię nie zaciągnęła, ale gdybyś był otwarty na teatr… Znalazłabym nam ciekawe przedstawienie. Wiesz już, że lubię narty, operę, teatr i kino. Lubię też podróże, ale chyba nieszczególnie możemy się, gdzieś wybrać, prawda? — To nie była propozycja. Jeszcze nie straciła głowy, aby po paru tygodniach znajomości mu to proponować. Szczególnie, że wyjazdy zbliżały bardziej niż powinny, a ona już się do niego przyzwyczaiła. Bezpieczniej było siedzieć w Nowym Jorku.
    — Mam cię naprawdę zapewniać, że jesteś przystojny? — Zaśmiała się. Sam to zauważył i był tego aż za bardzo świadom. Sophia uśmiechnęła się lekko i zmieniła pozycję, bardziej skierowała się ciałem w jego stronę. Nie puściła jednak jego dłoni, wciąż trzymając ją blisko przy sobie. — Niech ci będzie. Taki jeden g o r ą c y raper siedzi obok mnie i rzuca piłki psom. Przywiózł mi dziś kawę, moją ulubioną.
    Zadziałała szybciej niż pomyślała. Pochyliła się, aby musnąć jego policzek, a później drugi. Może, ale tylko może, w ramach małych przeprosin za tamten żart. Nietrafiony, jak widać.
    — Szczerze… Na ten moment znajomość z tobą to najbardziej ekscytująca rzecz, jaka mi się przytrafiła. — Przyznała. Było to trochę żałosne, znowu uzależniała się od faceta. Znów wszystko się wokół jakiegoś chłopaka kręciło. — Przez ostatnie parę miesięcy… Próbowałam na trochę zniknąć. Po tym filmiku… Nie zareagowałam na to dobrze. Spanikowałam, płakałam więcej niż powinnam, a całe to zamieszanie na mnie źle wpłynęło. Więc musiałam przystopować ze wszystkim. I chciałam to zrobić. Więc, malowałam i to bardzo polubiłam, bywałam tutaj i potem pojawiłeś się ty, zamknąłeś w schowku i jesteśmy tutaj.
    Wzruszyła lekko ramionami.
    Nie owijała niczego w bawełnę. Mówiła tak, jak było faktycznie. Zauważała jednak coraz więcej różnić między nimi. I bała się, że Carter w końcu zauważy, że ona naprawdę jest nudna i się wycofa. Nie z układu, ale z samej znajomości. Nie imprezowała do białego rana, nie uciekała do Vegas. Ba, nigdy tam nie była nawet. Nie była głośna, nie potrafiła zatańczyć na stole i bawić się tak, jakby jutra nie było.
    — Piekę. Co chcesz, od chleba po wymyślne ciasteczka, jestem twoją dziewczyną od wypieków. Więc… gdybyś kiedyś powiedzmy chciał, moglibyśmy zrobić coś razem. Albo mogę zrobić i przynieść na test smaku. — To z kolei już była propozycja. Ale nie naciskała, rzuciła luźno jako jedną z wielu opcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie potrafiła sobie go wyobrazić w kuchni. Ugniatającego ciasto, dodającego składniki razem i ubrudzonego mąką. Mimo, że tutaj wiele razy widziała go w pobrudzonych ubraniach, sprzątającego i narzekającego na to, ile klatek jest do ogarnięcia.
      To raczej słabe zdanie o samej sobie, ale nie wypowiedziała tego na głos. Prowadziłoby to tylko do zbędnej dyskusji, która i tak by zdania Sophii nie zmieniła. Nie za pierwszym razem.
      Westchnęła bezgłośnie i na moment wbiła wzrok w swoje spodnie. Luźna rozmowa, a zmieniła się w coś, czym być nie powinna. Miała naprawdę talent do tego, aby psuć to, co było proste. Zaraz jednak podniosła głowę, a na jej twarzy nie było nic poza wesołym uśmiechem.
      — Naprawdę zacznę ci przynosić śniadania rano. Nie możesz zaczynać od samej kawy. — Westchnęła i pokręciła głową.
      Dopiero po chwili podniosła się z ziemi. Otrzepała spodnie, chociaż siedziała na jego bluzie i nie było na nich nawet grama brudu.
      — Nie jest daleko. Parę przecznic stąd. Odprowadzimy psy i możemy iść. — Zerknęła na złoty zegarek na nadgarstku. Była idealnie dwunasta. Czas, aby się zbierali. — Chodź, nakarmię cię. Przekonasz się, że lepszego makaronu w tym mieście nie znajdziesz.

      soph

      Usuń
  93. Nie trzeba było nawet spoglądać na nich z boku, aby wiedzieć, że… Nie są dobraną parą. Nie pod względem romantycznym, bo tego Sophia nie rozważała, ale nawet na znajomych. Byli kompletnie innymi ludźmi, których zainteresowania się nie pokrywały. I tak, jak może udowadniali, że przeciwieństwa się przyciągają, to Sophia wiedziała, że niewiele jest w tym prawdy. To było fascynujące, ale na krótki moment. Z czasem robiło się męczące, nie można było się zgrać i pojawiały się kłótnie. Może dobrze, że to, co będą mieli skończy się za dwa miesiące. Może nie przywiążą się do siebie wcale, a „rozstanie” przebiegnie tak sprawnie, że nawet nie zauważą, że coś się zmieniło.
    Uśmiechnęła się lekko. Sophia Moreira pakiet premium. To dopiero ciekawe połączenie, którego brunetka wcześniej nie słyszała. Nie pomyślałaby tak o sobie, że cokolwiek w niej może być premium, a już na pewno nie jej zainteresowania, które były dość zwyczajne, jakby nie patrzeć.
    — A dobrze mi idzie ta sprzedaż? Bo nie wiem, czy nie powinnam popracować nad swoimi zdolnościami sprzedażowymi. — Co do siebie przekonana nie była. Mogła w lepszy sposób mu przedstawić swoje zainteresowania, ale skoro Carter się wydawał być zadowolony i w miarę zainteresowany to chyba nie musiała starać się bardziej. Sama nie była już pewna. Zaczynała się nakręcać na coś, co nawet się nie wydarzyło i raz robiła krok do przodu, aby po chwili zrobić trzy wstecz.
    — Rzadko się zdarza, abym tak je pokazywała. Masz z tym pecha albo szczęście. Pozwolę ci zadecydować samemu czy ta moja otwartość to przekleństwo czy wręcz przeciwnie. — Wzruszyła ramionami. Wystarczająco długo ukrywała, co czuje. Nie tylko przed Nico, ale ogólnie przed wszystkimi. Ojcem, przyjaciółkami i samą sobą. To było odświeżające, kiedy nie musiała zastanawiać się, czy na pewno wypada jej ujawnić się z jakimiś uczuciami.
    Spojrzała na niego, kiedy się podnosił i lekko uśmiechnęła. Jakby chciała go zapewnić, że nie wyobraża sobie jakiejś wspólnej przyszłości, która nie miała prawa istnieć.
    — Wydajesz się być szczery, a to więcej niż dostałam ostatnim razem. — Powiedziała. Bez większego wzruszenia, niezadowolenia czy złości. Było minęło. — Nie szukam niczego więcej, poza tym na co się zgodziliśmy. Więc pod tym kątem zostajesz jako ta ekscytująca osoba.
    Carter był z kompletnie innego świata. Nawet rozmowa z nim była inna niż z osobami, którymi Sophia otaczała się na co dzień. Uważała go za ciekawą osobę, tak po prostu. Lubiła z nim te spędzać czas i było dość miło. Nie próbowała w ten sposób się do niego przymilić czy liczyć na to, że jeśli wystarczająco wiele razy mu to powie, to nagle on zmieni zdanie i zostanie na zawsze. Był na chwilę i tego się trzymała.
    — Załatwione. Następnym razem ci coś przyniosę. Nie jesteś na nic uczulony, racja? — Zapytała. Nie potrzebowała, aby nagle zaczął się dusić, jakby przyniosła mu coś z orzechami czy innym uczulającym składnikiem.
    — Chyba zacznę ci przynosić. Żebyś nie wyjadał suchej karmy zwierzakom. — Dodał i puściła mu oczko. — Gigi się jeszcze na ciebie obrazi.
    Po powrocie Sophia miała jeszcze parę szybkich spraw do załatwienia, które mogłaby ogarnąć, gdyby nie wyszła do niego na wybieg, ale to było już silniejsze od niej. Według Carol telefony dalej się urwały, ale już nie tak często, a strona zaczęła śmigać od nowa. Same plusy. Mogła wyjść w poczuciu, że nie zostawia walącego się budynku, a bez niej przez resztę czasu sobie poradzą. Czuła też pewnego rodzaju ulgę, że już wychodziła i resztę dnia mogła spędzić tak, jak sobie tego zażyczy. Najpierw obiad, a potem się zobaczy. Nie robiła żadnych planów. Wiedziała, co zrobi, jak wróci do domu, ale gdyby w trakcie coś się zmieniło to nie będzie wcale o to zła.
    Pogoda dziś naprawdę dopisywała. Stojąc przy samochodzie wyciągała jeszcze chwilę twarz w stronę słońca, zanim Carter nie zwrócił na siebie jej uwagi. Coś o przebraniu się. Miała już powiedzieć, że nie ma sprawy i poczeka, bo sądziła, że wróci do środka, ale on został przy samochodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia nawet nie zdążyła zareagować, kiedy zdejmował z siebie koszulkę. Miała odwrócić wzrok, bo tak wypadało, ale jej wzrok przyciągnęły tatuaże. Mimowolnie, ale przesunęła wzrokiem po jego sylwetce. Może tylko trochę się gapiąc. I ją przyłapał na tym, kiedy odwrócił się przez ramię.
      — Nie ośmieliłabym się. — Odpowiedziała. — Jestem bardzo cierpliwą osobą, Carter. Na takie… Widoki mogę poczekać.
      Uśmiechnęła się do siebie, a wzrok wbiła w ziemię. Jeśli była ze sobą szczera… Nie mogła się doczekać i była przerażona jednocześnie. Zbyt wiele myśli w głowie. Zbyt dużo wątpliwości, które tyczyły się tylko niej samej. Zbyt dużo wszystkiego. Ale żadnej presji. Towarzyszyło jej tylko dziwne i nowe uczucie, z którym musiała się oswoić.
      — To nie jest daleko. — Zapewniła. Mogli wziąć auto, aby potem tu nie wracać, ale pogoda była ładna i może… Może mogli zrobić sobie przy okazji mały spacer. — Marudzisz, wiesz? Zielone wcale nie jest złe. Ale niech ci będzie, co najwyżej zasugeruję.

      soph

      Usuń
  94. Zaskakujące było właśnie to, że potrafiła rzucić takim tekstem i nie czuła się z tym źle, choć jakaś jej część chciała. Ta, która wiecznie chodziła zawstydzona i nie radziła sobie w relacjach damsko-męskich. W takich momentach Sophia spychała ją na bok i do głosu dochodziła inna Sophia. Dziewczyna, która była podekscytowana wizją „umawiania” się z Carterem, która chciała trochę odpocząć od codziennych obowiązków, która po prostu potrzebowała od życia czegoś więcej niż brunchy w sobotnie popołudnia, oficjalnych bankietów, na które chodziła przystrojona w długie, drogie suknie i sączyła szampana, który choć smaczny to w takiej okoliczności smakował, jak najtańszy alkohol, który kupuje się za ostatnie grosze.
    I tak, Carter miał rację. To on powinien być tym, który rzuca takimi tekstami. Zawstydza ją sugestiami, że chciałby zobaczyć ją bez ubrań lub że już sobie to wyobrażał. Tymczasem to ona robiła częściej. Co jakiś czas do tego wracała, ale nie robiła tego nawet specjalnie. To wychodziło samo. Uciekło z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć co mówi, a potem było już za późno, aby się wycofać i szła z prądem, bo wiedziała, że walka z tym nie ma większego sensu. Przestałaby, gdyby tylko raz jej powiedział, że ma w ten sposób nie żartować. Wtedy pilnowałaby się bardziej; tego co mówi i robi. Nie próbowałaby sięgać po jego dłoń czy nie całowałaby go w policzek tak, jak wtedy, gdy siedzieli na wybiegu. Nie patrzyłaby z iskierkami w oczach, które cicho sugerowały, że może pozwolić sobie na więcej. Po prostu zamknęłaby tę część siebie. Mówiłaby o bzdetach, nieistotnych sprawach. Dopytała o zwierzaki, czy dziś mu łatwo poszło. O wszystkich nieistotnych rzeczach, ale skoro mu nie przeszkadzało i całkiem nieźle się z tym bawił… To, dlaczego miała przestać?
    Ciężko byłoby ukryć, że nie jest już tą dziewczyną, co pierwszego dnia. Zmieniła się, ale nie przez niego. Ta część w niej od zawsze była, ale schowana. Nie okazywała jej każdemu, a Carter… Carter wiedział, jak nacisnąć, aby Sophia bardziej się luzowała i pozwalała sobie na więcej. Było to trochę straszne, że w tak krótkim czasie mu się to udało. I że zrobiła to osoba, od której naprawdę musiała trzymać się z daleka. A tymczasem ona tu stała, dawała mu szansę i pozwalała poznać się bliżej, zbliżali się do siebie i nic, jak widać, nie mogło jej przed tym powstrzymać.
    Niezbyt wiedziała, czego ma oczekiwać, kiedy do niej podszedł. Powoli, trochę jak drapieżnik, który już upatrzył cel i zbliża się do niego wolno. Uniosła głowę, spoglądając na niego z mieszanką niecierpliwości i podekscytowania, a także myśli, że mógłby się pospieszyć. Nic jednak nie powiedziała, tylko czekała. To w końcu był jego ruch.
    Zerknęła na moment na ich dłonie, gdy je ujął i w pierwszej chwili myślała, że zrobi tylko tyle, a potem pójdą do knajpy, ale Carter zrobił coś, czego się nie spodziewała. Sophia krótko westchnęła, chyba nie spodziewając się nagrody. Podniosła zaraz na niego wzrok.
    — Zdecydowanie mi się należy. — Odpowiedziała, ale głos miała cichszy niż przed chwilą. Skórę w dotyku miał ciepłą. Twardą. Inną niż ta, którą pamiętała. Sama przesunęła je trochę dalej, jakby chciała dokładnie zapoznać się z jego ciałem. Nawet, jeśli, odkrywała je tylko w małym skrawku, który jej dał.
    Kąciki jej ust lekko drgnęły, a ciche „hm” to było wszystko, co powiedziała. Niemal zaczynała czuć, jak wiruje jej w głowie od dziesiątek myśli czy uczuć, teraz już sama nie wiedziała, co takiego właściwie się dzieje. Ani dlaczego właśnie tutaj, na parkingu. Chociaż jeszcze rano mu dawała zasady, co do tego, jak mają się tu zachowywać, a teraz… One już nie istniały.
    Sophia lekko drgnęła, kiedy ujął jej twarz. Odruchowo jej palce mocniej zacisnęły się na jego żebrach. Druga dłoń znajdowała się w okolicach brzucha, śledziła palcami mięśnie brzucha, każdy centymetr skóry, który mogła dotknąć. Powoli i bez pospiechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pocałunek zareagowała z lekkim opóźnieniem. Pogłębiła go w tym samym tempie, które narzucił Carter. To był inny pocałunek niż ten z rana. Głębszy, a gdyby chciała i pozwoliła sobie na takie myśli, powiedziałaby, że coś znaczył. Zrobiła krok do przodu, chcąc pozbyć się ten niewielkiej przerwy, która między nimi była. Dłonie wciąż na swoim miejscu, wciąż cieszące się ciepłą skórą. Bez myśli, że ktoś może ich zobaczyć, że Carol z recepcji ma świetny widok na parking, nie obchodziło jej, że to największa plotkara w schronisku, że następnego dnia będą wiedzieć wszyscy. Był Carter i znajomy smak ust, z którym zdążyła się już trochę za dobrze zapoznać.
      — Mhm, i to ja igram? — Mruknęła między pocałunkami w tej krótkiej przerwie, aby złapać oddech. Spojrzeć sobie w oczy, uśmiechnąć się, zanim będą kontynuować. — Wiesz… Z takimi zagrywkami, możemy dowiedzieć się o sobie więcej, szybciej niż myślimy. — Dodała. Nie czekała na odpowiedź, tylko sama tym razem sięgnęła do jego ust po jeszcze jeden pocałunek, a może po dwa.

      soph

      Usuń
  95. Uśmiechnęła podczas pocałunku, gdy Carter odpowiedział na pocałunek. W dodatku znacznie mocniej niż przed chwilą. To już przestała być słodka, delikatna pieszczota, którą obdarzył ją w międzyczasie, zanim pójdą na wspomniany wcześniej obiad. Nie potrafiła myśleć o tym, o czym myślałaby normalnie – o tym, gdzie teraz są, gdzie wokół przecież byli ludzie, że mogą na siebie zwrócić uwagę. Tak, jak być może całująca się para nie jest wyróżniającym się elementem w Nowym Jorku, tak auto Cartera i on sam już owszem, ale to wszystko było tak naprawdę już bez znaczenia, gdy w pełni skupiona była na nim i rozgrzanej skórze, którą czuła pod palcami.
    Zaskoczyła się trochę tymi słowami, ale nie kłamała. Nie przy nim. Każdy jego pocałunek, niewinny dotyk czy spojrzenie popychało ją coraz szybciej w stronę tego, aby zaczynała o nim myśleć w intensywniejszy sposób. Chwilami nie potrafiła zrozumieć samej siebie, ale już nawet nie próbowała tego robić. Zwyczajnie działała. Miała świadomość, że z pewnymi uczuciami nie było sensu walczyć, a one prędzej czy później znajdowały ujście, ale niekoniecznie w dogodnych dla niej warunkach. To, co działo się między nimi już dawno zaczęło wymykać się spod kontroli. Wymknęło się pierwszy raz, kiedy odpowiedziała na flirt i zaczepki, kiedy przestała patrzeć na niego tylko, jak na wolontariusza, a bardziej jak na mężczyznę i zaczęła w nim dostrzegać nie oczywiste szczegóły, które sprawiały, że Carter był atrakcyjny, ale na te drobne, o których normalnie się nie myślało, gdy spoglądało się na kogoś. Nie należało myśleć o tym, jak wygląda dość uroczo, gdy przy jego oczach robią się delikatne zmarszczki, kiedy się śmieje. O piegach rozsianych na jego policzkach, uśmiechu, który rozbrajał. Sophia granicę przekroczyła już dawno, na długo przed schowkiem, który tylko tak naprawdę pozwolił jej wejść w to głębiej, ale już bez wyrzutów sumienia, że robi coś złego, że spogląda w niego w nie taki sposób, w jaki powinna. Nie, skoro on robił dokładnie to samo, a wtedy dostała ciche potwierdzenie, które tylko pogłębiło się w sobotę.
    Sophia uśmiechnęła się lekko, a po tym zaśmiała krótko.
    — Nie wiem o czym mówisz. — Zamruczała w odpowiedzi, niewinnie i delikatnie, jakby naprawdę nie rozumiała, co w niej takiego jest bezwstydnego.
    Tymczasem jej palce wciąż przesuwały się po jego rozgrzanej skórze. Muskając ją, czuła delikatne wypuklenia w niektórych miejscach i zastanawiała się, czy to właśnie tam ma tatuaże, na które patrzyła przed chwilą. Zbyt krótką, aby mogła zapamiętać uważnie, gdzie i co było wbite mu pod skórę. Miała też tę palącą świadomość, że skoro naprawdę tego bardzo chce, to będzie mogła się o tym zaraz przekonać i wcale nie musi długo się prosić, ani prosić wcale. Widziała to w jego oczach i postawie. To już nie był tylko pocałunek, o którym zaraz można będzie zapomnieć i ruszyć do przodu z dniem, zająć się swoimi sprawami i udawać, że nic się nie wydarzyło. Czy liczyć, że pojawią się koleżanki, które to przerwą i odciągną Sophię od pakowania się w kolejne kłopoty.
    Brunetka była aż nazbyt świadoma tego, że teraz to właśnie jego chce. Że od dłuższego czasu w głowie miała tak naprawdę tylko Cartera. Nie potrafiła z siebie zrzucić tego napięcia ze schowka i ono wciąż w niej, gdzieś głęboko siedziało, a teraz? Teraz mogła być idealna chwila, aby dać mu z siebie zejść, sięgnąć po to, co było jak zakazany owoc, na który należało tylko patrzeć z daleka, a już na pewno nie sięgać i nie sprawdzać, czy jest tak słodki, jak się jej wydaje, czy może jednak pozostawi po sobie gorzki posmak, który na języku zostanie przez kolejne kilka długich miesięcy. Ona działała, trochę może na szybko i może na oślep, może nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji, ale przecież nie musiała o nich myśleć każdego dnia, prawda? Ciągle je roztrząsać i próbować ochronić się przed zranieniem. To tak nie działało, a jeśli miałaby potem cierpieć przez to, co robili – to i tak będzie. Zabrnęła już zbyt daleko, aby to nie bolało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Och. — Westchnęła, lekko drżąc od tych słów, które przesunęły się po jej skórze. Drgały na niej, a choć ona powinna być speszona, to wcale tego nie czuła. Nie tak naprawdę. Zwilżyła delikatnie usta, wzorkiem przesunęła po jego twarzy zanim sięgnęła do ciemnych oczu. — Może innym razem… Może wtedy założę sukienkę, no wiesz, będzie wtedy o wiele sprawniej. — Mruknęła w krótkiej odpowiedzi. Na ustach majaczył jej lekki, zadziorny uśmiech, jakby faktycznie rozważała tę opcję i już się zastanawiała, kiedy mu na to pozwolić, a może raczej sobie.
      Carter już odbił się w jej umyśle na zawsze. Nie obdarzał ją jednym z tych pocałunków, które można zapomnieć czy udawać, że nie miały miejsca. Nie, te jego były głębokie i powolne, jakby smakował każdy jej centymetr, bo również próbował ją zapamiętać.
      Sophia przez chwilę po prostu milczała. Z bijącym zbyt głośno sercem, które uderzało o klatkę, jakby próbowało się z niej wyrwać, policzki miała zarumienione od pocałunków i od słów które mówiła, ale także w swoim kierunku słyszała.
      — Chodźmy. — Szepnęła, ale pewnie i bez wahania. Nie ruszyła jednak dłoni spod jego koszulki, wręcz przeciwnie. Przesunęła je trochę dalej, nie chcąc ich stamtąd zabierać i jednocześnie wiedząc, że jeśli chce, aby się ruszyli to muszą się od siebie oderwać.

      soph

      Usuń
  96. Tydzień minął zdecydowanie zbyt szybko.
    Poranki spędzane w aucie razem z Carterem, któremu zgodnie z obietnicą zaczęła przynosić śniadanie. We wtorek myślała, że to głupie, ale w środę już czuła się pewniej. W czwartek i piątek zmieniła bajgle na wrapy. Lubiła się dzielić z innymi jedzeniem, a na Carterze zaczynało jej zbyt mocno zależeć. Niby wiedziała, że wchodzi na bardzo niebezpieczny grunt. Że każde takie wspólne śniadanie z kawą, rozmowy o wszystkim i niczym, subtelny (lub nie) flirt w schronisku i obiady po skończonej zmianie prowadzą do tego, aby się w nim zakochała, a tego naprawdę chciała uniknąć. Po każdym dniu powtarzała sobie, że to nic nie znaczy, że to, że spędza z nią czas nie jest żadną obietnicą. I to działało, ale przez chwilę, bo potem jej umysł zalewany był dziesiątkami obrazów, które jeszcze się nie wydarzyły, ale zdarzyć w każdej chwili mogły.
    Próbowała nie dać po sobie poznać, że się stresuje. Uśmiechała się i wykonywała swoje obowiązki, jak zwykle, ale gdy tylko ją odwiózł pod apartamentowiec to uciekła szybciej niż zwykle. Całe południe spędzała na zastanawianiu się, co ma założyć. FaceTime z dziewczynami, przebieranie dziesiątek sukienek. Dawno na żadnej randce nie była. Przed każdą stresowała się dokładnie tak samo, a teraz… Teraz z jakiegoś powodu zależało jej jeszcze bardziej. Pojęcia nie miała, gdzie ją zabiera i co planuje, czy to będzie coś luźnego czy może bardziej wykwintnego. Ostatecznie Sophia postawiła na trochę dłuższą sukienkę w kolorze butelkowej zieleni, która kończyła się tuż za kolanami. Mogłaby wziąć krótszą, ale coś jej nakazało wybrać właśnie tę. Była na grubszych ramiączkach i z głębszym dekoltem niż zwykle nosiła. Na ramiona narzuciła satynowy szal w identycznym kolorze, aby pasował do sukienki. Delikatne szpilki, niewiele biżuterii, bo całą robotę robiła sukienka. Rozpuszczone, delikatnie pofalowane włosy i subtelny makijaż, rzadko malowała się odważniej. Może tylko do klubów, jak wtedy w sobotę, gdy szukała Cartera pozwoliła sobie na ciemniejsze oko, ale dziś zachowała stonowane kolory w brązach, trochę złota na oku.
    Nikomu się nie tłumaczyła. Ojciec był już w domu i tylko z zaciekawieniem uniósł brew, kiedy Sophia wychodziła z spokoju. Gwen podobnie, choć widziała, jak na usta cisnął się jej jakiś komentarz. Dziewczyn nie było, więc przynajmniej nie musiała tłumaczyć się Maddie, a jej na pewno by powiedziała. W drodze nie próbowała zgadywać, gdzie jedzie. Po prostu siedziała z tyłu, nerwowo bawiąc się bransoletką na nadgarstku i zastanawiając, jak ten wieczór się potoczy. Analizując różne scenariusze, które mogły, ale nie musiały się wydarzyć.
    Potrzebowała dokładnie dwudziestu pięciu sekund, zanim gotowa była opuścić auto. Poprosiła o to kierowcę, który spełnił jej życzenie i dopiero po odliczeniu czasu otworzył przed nią drzwi. Myślała o wszystkim, ale nie o galerii. W dodatku takiej, którą znała, ale nie bywała tu w ostatnich miesiącach. Myśli miała wszędzie, które ucichły w momencie, kiedy jej wzrok padł na Cartera. W zupełnie innym wydaniu niż te, do którego była przyzwyczajona. Sophia uśmiechnęła się delikatnie i z uśmiechem również zlustrowała jego sylwetkę. Elegancki, ale bez przesady. Mimo innego stroju, to postawa czy wyraz jego twarzy wciąż zdradzały, że Carter to Carter. I cieszyła się, że nie zmieniał się w kogoś kim nie był. Że nie udawał. Przybrał może inny strój, ale dalej był tym samym facetem, którego Sophia poznała.
    Nie potrafiła się nie uśmiechać, gdy tak na nią patrzył. Ciepły dreszcz przeszył ją na wskroś, kiedy musnął jej policzek. Więcej nie potrzebowała, aby zacząć przebierać nogami w miejscu.
    — To źle, że źle wyglądam? — Zadziorność przebijała się przez jej głos. Mogli być na randce, prawdziwej, a nie takiej zorganizowanej na szybko we włoskiej knajpie, gdzie oboje zachwycali się makaronem, bo jednak tamtego dnia Sophia stwierdziła, że Carter nie może chodzić głodny, a ona miałaby wyrzuty sumienia, gdyby przez nią tyle czasu nie jadł. — Może wystarczy, jeżeli jedno z nas będzie skupione na sztuce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia stawiała kroki ostrożnie, jakby nie ufała teraz samej sobie w szpilkach. Udawała, że nie rozprasza jej dłoń Cartera, która spoczywała na dole jej pleców, kiedy wprowadzał ją do środka. Że nie jest oszołomiona jego perfumami i bliskością. Tym błyskiem w oku, który tak dobrze już znała. Bez słowa oddała kobiecie swój płaszcz, zostawiając jedynie cienki szal, który przerzucony miała przez ramiona, ale i tak ostatecznie osunął się on z nich nieznacznie odsłaniając je.
      — Dziękuję. — Powiedziała, kiedy odbierała kieliszek. Lekko uniosła go w górę, mały toast za to, że w ogóle tutaj byli. Że jeszczeCudownie, pomyślała i cieplej uśmiechnęła się do Cartera.
      W ciszy spoglądała na pierwszy obraz, przy którym się zatrzymali. Odważne kolory, ślady po pędzlu, które wydawały się przypadkowe, smugi, jakby ktoś rozlał wodę na obraz, a farba spływała razem z nią po płótnie. Z fascynacją spoglądała na obraz. Doszukując się w nim czegoś więcej. Była większą fanką pejzaży i portretów, obrazów, ale te obrazy, które nie mówiły wprost również ją zachwycały. Milczała przez dłuższą chwilę, chłonąc obraz i słowa Cartera.
      — Takie obrazy mają przedstawiać emocje. — Nie patrzyła na niego, kiedy mówiła. Gdyby mogła sięgnęłaby ręką do obrazu, ale tak nie wypadało, a obrazy i tak schowane były za zabezpieczającą szybką. — Czasami to tylko, zdawałoby się, że zlepek różnych kolorów i plam, ale jeśli ktoś się postara to zobaczy więcej. I wiesz co jest w tym najlepsze? — Powoli odwróciła głowę w stronę mężczyzny. — Każdy zobaczy w nich coś innego. Dla jednej osoby to może być pełen pasji, namiętności, miłości… Osoba po niej zobaczy tęsknotę, ból, niezrozumienie. I dla jeszcze innych to będą tylko kolorowe plamy.

      soph

      Usuń
  97. Skupiona była na obrazie, jednocześnie całą sobą czuła obecność Cartera tuż obok. Nie musieli się stykać ciałami, aby jego ciepło do niej docierało. Mogła sobie to równie dobrze wyobrażać bądź tylko wspominać, bo w końcu już jednak wiedziała, jak to jest, kiedy jest niebezpiecznie blisko niej. Mówiła o obrazie, kolorach i emocjach, ale w rzeczywistości skupiona była na nim. Sophia miała wrażenie, że każde głośniejsze zdanie obija się echem od ścian, więc szeptała. Jakby nie chciała, aby obsługa mogła coś usłyszeć. Wejść w ich mały sekret, który wcale już takim sekretem nie był.
    Delikatnie się uśmiechnęła po jego słowach. Trochę zawstydzona, ale nie odwróciła spojrzenia. Przygotowana na to, że dostrzeże, że te słowa na nią działały bardziej niż żartobliwe sugestie, którymi karmili się od tygodnia.
    — Ty na mnie również robisz wrażenie. — Odpowiedziała. Nieznacznie przekręciła się na szpilce w jego stronę. Nikt dla niej wcześniej nie zamknął galerii. Nikt nie miał do niej, aż tyle cierpliwości, nikt nie starał się aż tak zrozumieć jej zasad, które ostatecznie łamała z uśmiechem na twarzy i dreszczem ekscytacji na ciele. — Nie wiedziałam, czego się spodziewać. I myślałam o rożnych rzeczach, ale galeria… — Urwała na moment, nie wiedząc nawet, jak ma dokończyć to zdanie. — Dziękuję.
    Przebywanie w galerii, kiedy poza nimi nie było nikogo więcej, to było odczucie zupełnie inne niż kiedy wchodziło się razem z setką innych osób. Był czas na zadumę i przemyślenia przy obrazach. Jedyne dźwięki, które przeszywały salę to były ich oddechy, czasem jej stukot szpilek o gładką posadzkę. Innym razem cicho syczące prosseco w kieliszku. Nikt nikogo nie pospieszał. Nikt się nie przepychał. Jednak to nie to było najważniejsze. Carter był. To, jak się postarał i że pomyślał o takim miejscu. Słuchał, jak opowiada mu o obrazie i emocjach i nie wyśmiewał tego, a wyglądał na prawdziwie zainteresowanego.
    — Widzisz? Każdy widzi zupełnie coś innego. — Szepnęła miękko. Może nawet z lekką dumą, że pozwolił sobie dostrzec w tym obrazie coś więcej niż tylko kolorowe plamki. — Dla mnie… Jest tutaj wszystkiego po trochu. Jakby artysta… w pewnym momencie się zgubił. Zaczął od pozytywnego nastawienia, stąd te jasne kolory i może pewniejsze kształty. A potem robi się ciemniej i… może chaotycznie. Jakby w trakcie pracy coś poszło źle.
    Cicho zwróciła się z powrotem do obrazu, chcąc na niego spojrzeć raz jeszcze.
    — Każdy artysta jest nierozumiany. Zgodzisz się?
    Sophia niezbyt potrafiła pojąć, jak z warczenia na siebie pierwszego dnia przeszli do randki w galerii sztuki, która otwarta była tylko dla nich. Specjalnie dla niej. Jak mężczyzna, który stał teraz obok w niej w ciemnej koszuli, dopasowanych spodniach był tym samym, który wszedł tamtego dnia w dresie i zobojętniałym spojrzeniem? Zrobił to wszystko dla niej. Bez żadnych obietnic, jak ta noc może się skończyć. Z pełną świadomością, że Sophia może wrócić do siebie, kiedy uznają, że noc się kończy. Nie oczekując niczego w zamian, tylko samej obecności. Pozwoliła sobie na niego zerknąć przez chwilę. Niby przypadkiem, niby nieświadomie. Tylko przez parę sekund, aby dostrzec wystające spod materiału koszuli tatuaże pokrywające jego przedramiona. Zerknąć w twarz, która była teraz skupiona w taki sam sposób, jak gdy opowiadała mu o czymś naprawdę błahym, ale zawsze słuchał z zaangażowaniem.
    Musiała przymknąć na parę sekund oczy, kiedy jego dłoń odnalazła miejsce na jej plecach. Materiał sukienki był wystarczająco cienki, aby przepuszczał ciepło dłoni. Mięśnie nieznacznie się napięły, gdy musnął skórę w miejscu, którego nie zasłaniał materiał. To te delikatne, niemal niezauważalne ruchy sprawiały, że coraz bardziej traciła głowę. Zwilżyła usta szampanem, jakby w nagłej potrzebie, aby zająć czymś ręce, ale nie odsunęła się. Nie uciekała od jego dotyku ani bliskości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A potem wypowiedział te cztery słowa. Nie powinnaś tak wyglądać, aby na moment znów straciła stabilny grunt pod nogami. To nie była obraza, to było ostrzeżenie, które być może należało wziąć sobie do serca i naprawdę się odsunąć, ale zamiast tego Sophia zatapiała się w nim tylko bardziej. Mogła tylko patrzeć mu w twarz, owijać palce mocniej wokół nóżki kieliszka i nie uciekać przed nim. Tylko trwać w tym momencie, który już trwale zapisywał się w jej umyśle.
      Zacisnęła jedynie lekko usta, starając się nie zetrzeć z nich szminki. Tylko tyle była w stanie zrobić.
      Znów wstrzymała oddech, kiedy znalazł się za nią. Jakby się bała, że teraz głośniejszy oddech wszystko popsuje, a ta chwila między nimi zniknie. Sophia patrzyła przed siebie, na obraz. Mając wrażenie, że powoli rozmazuje się przed jej oczami. Ściągnęła ze sobą łopatki, jak tylko dłoń Cartera sięgnęła po kosmyk jej włosów. Pod palcami mógł wyczuć, jak napina się od jego bliskości. Nie ze strachu, a z tego obezwładniającego uczucia, które się wraz z nim pojawiało. Zupełnie odruchowo przechyliła głowę na bok, może jakby spodziewając się pocałunku w szyję bądź podobnego gestu, choć ten wcale nie nadchodził.
      Momentalnie poczuła, jak żołądek zaciska się w ciasną pętelkę, a ciepło rozlewa się po ciele, tak nagle, że musiała zaczerpnąć powietrza. Zbyt głośno i zbyt gwałtownie, aby uszło to jego uwadze. Samą swoją obecnością przygważdżał ją do tej ściany. Swoją reakcją zdradziła więcej niż słowami. I tak, jak być może nie myślała o tym wcześniej, to obraz przyszpilonej do ściany pojawił się jej przed oczami i nie chciał opuścić.
      — Nie ułatwiasz mi skupienia się na obrazach. — Szepnęła cicho, prawie do siebie.
      Krok w stronę kolejnego obrazu był niepewny, niemal chwiejny.

      soph

      Usuń
  98. Zniecierpliwione oczekiwanie na większy gest z jego strony miało słodko-cierpki smak. Delikatnie parzyło język, jednak robiło to w tak subtelny sposób, że aż pragnęło się sięgnąć po więcej. Carter właśnie to jej dawał. Maleńkie skrawki samego siebie. Pozwalał się poczuć, subtelnie przypominał o swojej obecności, że on cały czas jest obok i ciągle ma ją na uwadze. Czasami to było tak delikatne, że Sophia była przekonana, że tylko sobie wmawia, że jej dotknął, czy że poczuła jego ciepły oddech na karku, że to tylko jej wyobraźnia w taki sposób działa. Zmuszona przez sytuację, w jakiej się znaleźli. Otoczeni ciszą w galerii, własnymi oddechami - raz przyspieszonymi, a raz spokojnymi i stabilnymi. Wirowało jej w głowie od tego wszystkiego. Przedtem… Przedtem nie miała czegoś takiego. Już na pewno nie w taki sposób, który doprowadzał ją do czystego obłędu, nad którym próbowała z całych sił zapanować, aby tylko przypadkiem Carter za dużo nie zobaczył. Drżących dłoni bądź lekko drżących od nerwów, ale też nieskrywanej tęsknoty za jego, ust. Sophia nie potrafiła porównać tego doświadczenia z niczym innym. Z żadną inną randką, na której bywała. Miała za sobą parę w pięknych miejscach i posiadała dobre wspomnienia, jednak tutaj… Tutaj czuła coś zupełnie nowego. Jeszcze nie wiedziała, jak ma sobie z tym radzić, czy powinna była ukrywać to, co czuje czy może jednak pozwolić sobie na więcej swobody i wyraźniej zaznaczyć, że być może, ale chciałaby od tego wieczoru i od Cartera coś więcej niż skradzione na tylnym siedzeniu pocałunki w drodze powrotnej. Sophia w swoich pragnieniach była dyskretna, trochę kręciła i nie mówiła wprost, ale ich zakończenie zawsze było dla niego jawne. Carter z kolei nie dawał jej niczego wprost. Ani teraz, ani wcześniej. Pozwalał się wypowiedzieć, dawał kawałki siebie, pozwalał dotykać i całować tak, jak miała na to ochotę, ale wciąż nie przekroczyli pewnych granic. Takich, od których nie było już ucieczki. Przynajmniej dla niej.
    Dla Sophii bliskość zawsze musiała coś znaczyć. Dlatego chciała z nim najpierw stworzyć jakąś relację, zanim przeszłaby o ten krok dalej. Zanim faktycznie pozwoliłaby, aby sukienka z niej spadła, aby zobaczył więcej niż dawała mu do tej pory. Mógł to uważać za śmieszne czy zbędne, skoro przyzwyczaił się do tego, że dostaje dziewczyny podane, niemal, na złotej tacy. Zauważyła jednak, że jemu się również zaczęło to podobać. Zdawało się jej, że czerpał jakąś satysfakcję z tego braku bliższego kontaktu, ale też nie wydawał się tego traktować jako nagrodę za wysiłek włożony w chodzenie z nią na randki.
    Starała się nad sobą jakoś zapanować. Nie pozwolić, aby wewnętrzne pragnienia i szalejące myśli całkiem przejęły władzę. Nie ufała sobie, kiedy tak się działo. Pamiętała, że kiedy je uwalniała, to przestawała rozsądnie myśleć. To prowadziło do kłopotów, a przecież od nich miała trzymać się z daleka. Dlatego zaczerpnęła powietrza jeszcze raz, ale tym razem swobodniej i naturalniej. Bez gwałtownych ruchów i dźwięków, które mogłyby przykuć uwagę Cartera. Poczuła małe rozczarowanie, kiedy Carter jej nie pocałował, ale również pojawiło się podekscytowanie i cicha myśl, że skoro nie zrobił tego teraz, to być może zrobi to później. Wtedy, gdy chwila będzie odpowiedniejsza. To miejsce na szyi, o którym Sophia myślała, że Carter pocałuje było teraz chłodne i piekące, jak z potrzeby za ciepłem jego ust. Poprawiła lekko włosy, luźno opadały jej na plecy, a gdy lekko się pochylała tworzyły świetną tarczę przed Carterem. Tak, by nie zawsze mógł zauważyć jej rumiane policzki, czy zbyt błyszczące oczy.
    Sophia się starała skupić na obrazach. Na geometrycznych kształtach, świetnie dobranych kolorach. Próbowała dopowiedzieć historię do przedstawionych kształtów, ale nie potrafiła. Nie, gdy cały czas czuła go za sobą, gdy był tuż za jej plecami, a czasami przed nią. Nie, jeśli cały czas czuła, jak się jej przygląda. Jego wzrok wypalał sobie miejsce na jej skórze. Był aż nazbyt wyczuwalny. I on wiedział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuł, a przede wszystkim widział, jak Sophia skupia się za bardzo. Jak czasem zbyt nerwowo zwilży usta, założy kosmyk za ucho lub sięgnie do złotego wisiorka z motylkiem wiszącego na dekolcie. Oderwała wzrok od obrazu, gdy jego palce musnęły nadgarstek. Sophia nie opierała się przed tym, aby ją obrócił. Krótkie, ciche westchnięcie spłynęło spomiędzy jej ust, gdy niemal zderzyła się z jego torsem.
      — To mało prawdopodobne. — Odezwała się szeptem, zbyt skupiona na jego dotyku, który zostawiał po sobie palącą ścieżkę. — Nie mam pojęcia o czym myślisz.
      Tak w żywe oczy jeszcze mu nie kłamała. Zdradzał ją zbyt płytki oddech i własne ciało, które samo z siebie przysuwało się coraz bliżej, jakby nie mogła znieść myśli, że on zaraz się odsunie. Przewidziała to zbyt szybko i niemalże wydała z siebie zduszony, niezadowolony jęk, gdy odsunął się zostawiając po sobie zaledwie ślad obecności.
      Carter nie dał jej tak naprawdę dłuższej chwili, aby mogła zareagować. Zostawił ją samą – potrzebującą więcej niż dawał i z komplementem, który ją rozbroił kompletnie. Nie ruszyła się przez paręnaście sekund. Dopiero wtedy za nim ruszyła. Nie wiedząc, czy podziękować mu za to, czy nie mówić nic i spróbować skupić się na jakimkolwiek obrazie.
      Stawiała kroki ostrożnie, starając się nie stukać obcasami, ale one zdradzały ją teraz najbardziej. Weszła do kolejnej Sali w ciszy. Wciąż mocno ściskając kieliszek z szampanem. Przyciągnęła go powoli do ust. Odciskając na szkle szminkę. Zarys ust był aż nazbyt wyraźny na szkle, mimo, że szminka wcale nie miała mocnego koloru. Stanęła obok niego, by spojrzeć na ten sam obraz. Kolory teraz mieszały się jej w jedną plamę, a jedyne co pozostawało wyraźne to sylwetka Cartera i jego skupione na niej spojrzenie.
      Nie patrzyła na obraz. Patrzyła na niego. Tak, jakby nagle Carter był najistotniejszy na świecie, a wszystkie piękne obrazy, które ich otaczały stały się tylko tłem. Nieznaczącym i łatwym do zignorowania.
      Odruchowo postawiła nogę do tyłu, ale nie cofnęła się. Spuściła na moment wzrok, by go zaraz podnieść na Cartera z powrotem. Jego bliskość była przytłaczająca, ale równie mocno jej pragnęła i nie mogła doczekać się kolejnych ruchów, które dla niej tu przygotował. Uniosła głowę nieco wyżej, stwierdzając, że w końcu była pora, aby nie tylko brać, ale zacząć też dawać.
      Pozwoliła sobie na trochę dłuższe milczenie, które dało jej okazję, aby pozbierać myśli, a także uczucia. Musiała odepchnąć na trochę Cartera, przypomnieć sobie, że i ona potrafi zajść mu za skórę i sprawić, aby zapominał, jak się oddycha.
      — Zaczynam się zastanawiać, czy nie przeprowadziłeś jakiegoś małego śledztwa. — Powiedziała, kiedy cisza zmieniła się w znajomą dla Sophii jazzową melodię. Nie zdradzała mu, chyba, że lubi ten rodzaj muzyki. Albo już tego nie pamiętała. — Jestem pod wrażeniem, naprawdę. Wszystko jest… Przekroczyło moje wyobrażenia.
      Odpowiedziała mu uśmiechem, choć stała tyłem.
      — Nie, jesteś grzecznym chłopcem z obrazka. — Pokręciła delikatnie głową na boki. Ciche „hm” mignęło w tej krótkiej ciszy między nimi, jakby faktycznie się nad czymś zastanawiała. I być może tak było, gdy próbowała skupić się na obrazie, ale jedyne na co reagowała to ciepły głos Cartera za nią, jego dłoń na plecach i to elektryzujące uczucie, które pogłębiało się z każdą chwilą. — Jeśli ja mam być szczera… To wręcz nieprzyzwoite, jak bardzo mi się podoba, że mnie tak rozpraszasz.
      Subtelnie przekręciła się tułowiem w jego stronę. Nie robiła gwałtownych ruchów. Chciała na niego spojrzeć. Nie dać się w pełni złamać temu, jak bardzo na nią wpływał. Leniwie przesunęła wzrokiem po jego twarzy. Wesoło błyszczących oczach i półuśmiechu, który ostatnio miała wrażenie, że zarezerwowany jest tylko dla niej.
      — Jesteśmy w galerii, Carter. — Jej ton mógł brzmieć, jakby go karciła, ale tak nie było. Ostrożnie cofnęła się o krok, uważając, aby nie nadepnąć na niego szpilką. — Nie wypada nam… Rozpraszać się w taki sposób.

      soph

      Usuń
  99. Znała już rodzaj tego spojrzenia. Obdarzał ją nim przy poszczególnych okazjach. Najczęściej wtedy, kiedy chciał dopatrzeć się czegoś więcej, a Sophia mu na to z reguły pozwalała. Im dalej brnęli w tę znajomość tym większy opór miała przed stawieniem mu granic. Burzyła swoje mury, pozwalała mu zaglądać w miejsca, które trzymała skryte przed światem. Nie o wszystkim, oczywiście, mu mówiła. Nikt tak naprawdę w pełni nie otwierał się przed drugą osobą. Zawsze pozostawało coś nieodkrytego. Sophia nie chciała go jednak w pełni zarzucać swoimi dramatami w pełni. Wolała, aby skupił się na tej stronie, która potrafiła być zadziorna i wesoła, zaczepna i śmiała, a także wstydliwa i cicha. Miał tę wersję Sophii na wyłączność. Jako jedyny dostęp do tej flirtującej dziewczyny, która rano przynosiła mu śniadanie, całowała głęboko na przywitanie, a potem udawała, że nic się nie wydarzyło, jednocześnie rumieniąc się aż po czubek głowy.
    — Skoro rozpraszam to dziwne słowo… to co w takim razie z tobą robię? — Zapytała miękko. Uniosła spojrzenie na niego, nie chcąc ominąć reakcji. Tak, rozpraszanie się to było złe określnie. Niepasujące tak w pełni. To, co Carter jej zrobił z głową, to jak bardzo a nią wpłynął, to nie mieściło się w żadnych ramach.
    Ścisnęła usta, gdy znów jej dotknął. Wystarczająco mocno, aby poczuła jego dotyk, ale na tyle delikatnie, aby zaraz miała prosić o więcej. Werbalnie albo oczami, a czy dostanie… Tego wcale nie byłaby taka pewna. Kuła ją myśl, że wieczór może skończyć się słowami „dobranoc, Sophia” przed apartamentowcem, gdzie mieszkała. Że po tym wszystkim co robił, jak się z nią bawił i utwierdzał w przekonaniu, że to nie jest tylko w jej głowie, tak po prostu mógłby odwieźć ją do domu.
    — Muszę przyznać… Trzymasz się nieźle, jak na fakt, że przed chwilą powiedziałeś, że chciałbyś mnie mieć tu na ścianie. — Szepnęła cicho, teraz niezwykle ciesząc się z tego, że nie stoi do niego przodem i nie widzi w pełni jej twarzy. — A ja nie powiedziałam „nie”.
    Lekko odchyliła głowę, chciała tylko zerknąć. Sprawdzić może jego reakcję, może zobaczyć, czy coś w nim to ruszyło. Miała ochotę się skarcić za to, jak bezpośrednia teraz była. Byli w galerii sztuki! W miejscu, gdzie ludzie przychodzili się dokształcić, obejrzeć obrazy, podyskutować o nich, a myśli Sophii krążyły tylko wokół Cartera. Wokół tego, jak przyjemnie było czuć jego dłonie na swoim ciele. I jednocześnie, jak bardzo podobało się jej to, co między nimi się działo. Te powolne docieranie do siebie, rosnące napięcie i próby utrzymania dystansu, aby to zbyt szybko nie minęło.
    — Hm, może jednak myślimy o tym samym. — Westchnęła. Nie ważne, jak bardzo chciała poczuć jego usta na swoich to brak pospiechu był słuszną decyzją. Mimo lekkiego rozdrażnienia, napiętego ciała i niemogącego sobie znaleźć ujścia, być może, pożądania, Sophia bawiła się świetnie. Każda taka chwila karmiła ją jeszcze bardziej Spychała w ciemniejsze odmęty swojego umysłu. Przestała z tym walczyć. Z tym, jak bardzo go pragnie, a choć nie pozwoliła, aby to nią w pełni zawładnęło, to również nie odpychała tych uczuć już od siebie. Pozwoliła, aby krążyły wokół niej i z każdą kolejną chwilą robiły się coraz wyraźniejsze.
    — Gdybyś mnie teraz pocałował… To prawdopodobnie nie zobaczyliśmy reszty wystawy. Masz rację. — Zgodziła się z nim.
    Odetchnęła głębiej, kiedy ją wypuścił. Zostawił po sobie cichą pustkę, ale także obietnicę. Jeszcze nie teraz, ale w przyszłości. Cierpliwości. Sophia skierowała wzrok na obraz, który jej umknął przez tę wymianę zdań.
    Próbowała się bardziej skupić na obrazach, ale jej wzrok mimowolnie uciekał w stronę Cartera. Był paręnaście kroków przed nią. Swobodnie się tutaj poruszał. Jednocześnie jego obecność tu zdawała się Sophii być niezwykle… Dziwna. Jakby nie do końca pasował do takich miejsc, ale odnajdywał się w nich bez większego problemu. Pozwoliła sobie zatrzymać wzrok na jego sylwetce dłużej. Zastanawiając się, jakim cudem on na nią zwrócił uwagę. Z takim życiem, taką przeszłością… A był tutaj z nią. Zorganizował dla niej to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pytanie krążyło jej jeszcze chwilę w głowie, aczkolwiek nie wypowiedziała go na głos.
      Przystanęła tuż obok. W odpowiedniej odległości, acz dość blisko, żeby nie tylko słyszał, ale czuł, że jest obok. Chłonęła obraz przed sobą, szukając w myślach, co mógłby przedstawiać. Wydawał się jej być trochę chaotyczny. Niedokończony wręcz.
      — Chowam się za warstwami? — Powtórzyła, może chcąc lepiej zrozumieć pytanie, na które odpowiedź była oczywista. Cicho mruknęła, może w potwierdzeniu, bo w tym co mówił Carter było wiele racji. Sophia się chowała, ale nie tylko ona nosiła na sobie warstwy.
      — Powiedz mi, Carter, jaka jestem teraz? — Zapytała i naprawdę chciała poznać odpowiedź. Usłyszeć, co sobie w tej chwili o niej myślał. Nie była tu dziewczyną ze schroniska ani tą z poranną kawą i setką mało znaczących historii, o których się zapominało w sekundę po opowiedzeniu. — Bardzo… Chowam się za warstwami? Czy może jednak… Dokładnie wiesz, czego dziś chcę i o co proszę, chociaż nie wypowiedziałam ani słowa?
      Przez moment nie wiedziała, co zamierza zrobić dalej. Dała się więc poprowadzić, a kiedy się zorientowała na sekundę straciła wszelkie umiejętności do swobodnego poruszania się. Ciało miała zbyt napięte, oczy nieskupione. Minęło może parę sekund, zanim Sophia otrząsnęła się z tego pierwszego szoku. Delikatnie machnęła głową, aby odrzucić włosy, rozluźniła się i pozwoliła prowadzić w tańcu. Skupieni byli tylko na sobie, a z każdą kolejną chwilą, Sophia zaczynała coraz bardziej przepadać. Boleśnie była świadoma, że nie powinno ich tutaj być. On być może, ale nie z nią. Z kobietą, która potrafiła sobie poradzić z byciem samą. Z taką, która w takiej randce w zamkniętej galerii nie widziała niczego, poza tym, czym to było – wyjściem do galerii pozbawionej tłumów turystów.
      Wiedziała, że zaboli. Że nadejdzie ten dzień i to pożegnanie będzie bolało, ale jeżeli miało być dobrze, chociaż przez parę tygodni, to Sophia się tego trzymać chciała. Przekonywała się, że teraźniejszość jej w zupełności wystarczy, że nie potrzebuje przyszłości. Że tu i teraz zadowoli ją wystarczająco.

      soph

      Usuń
  100. Sophia chyba zaczynała się angażować bardziej niż to było konieczne.
    Tutaj w tej galerii, kiedy popłynęli w spokojnym tańcu, któremu nadawali spójny rytm, zaczynała się zastanawiać, czy nie powinni byli zrobić kroku wstecz. Spojrzeć na to z innej perspektywy, a jednocześnie nie była gotowa na to, aby tak szybko pożegnać się z tymi uczuciami, które wzbudzał w niej Carter. Przedtem nie czuła się nigdy tak… Wyjątkowa. Była naprawdę prostą dziewczyną, której nie trzeba było wiele, aby zaimponować. Dziewczyną, która zachwycała się obrazami, świeżymi kwiatami – bez znaczenia, czy to były te zerwane po drodze czy najwspanialszy bukiet z kwiaciarni – dziewczyną, która zaczynała czuć coś do mężczyzny, od którego należało trzymać się z daleka. Jeszcze nie potrafiła tych uczuć nazwać, było zbyt wcześnie, ale przekraczało już prostą granicę „lubię cię” i zmierzało w kierunku czegoś bardzo niebezpiecznego.
    Rozchyliła nieznacznie usta na tę odpowiedź.
    To był już trzeci raz, jak ją skomplementował. I po raz trzeci nie wiedziała, jak poprawnie będzie zareagować. Nie na tego rodzaju słowa, które ją… Rozbrajały. I wręcz sprawiały, że miała ochotę się chować za włosami czy wciskać twarz w jego pierś, aby tylko nie widział, co z nią robi.
    Powoli odetchnęła trochę głębiej, wciąż czując jego ciepły oddech tuż przy uchu. Na parę sekund przymknęła oczy. Wsłuchując się bardziej w muzykę. Kołyszącą do powolnego tańca, który zbliżył ich do siebie jeszcze bardziej.
    — Nie wiedziałabym, jak to wykorzystać. — To nie była gra, to nie było udawanie w niewinność. Jeżeli by to zrobiła, to nieświadomie. Nie potrafiła bawić się w takie gry, które były zbyt podstępne, jak na nią. Zbyt wyrafinowane. Te prowadzone przez Sophię zawsze miały jasne zakończenie, a na pewno z jej strony. Nie było w niej ukrytych motywów, bo była zbyt transparentna, aby to ukrywać.
    Cicho westchnęła z ulgi, kiedy jednak ją pocałował. Dręczyła ją ta myśl, kiedy to zrobi, od chwili, gdy jej wzrok na nim spoczął. Mimo to pocałunek wcale nie rozpędził tego napięcia, które w niej buzowało. Gromadziło się go tylko coraz więcej i więcej, było cholernie rozpraszające, ale także popychało ją tylko mocniej w ramiona Cartera. Odpowiedziała na pocałunek w tym samym tempie, w jakim on go zainicjował. Nie próbowała być odważna, kokieteryjna. W tej chwili była Sophią, która chciała być pocałowana przez faceta, który zorganizował dla niej najlepszą randkę, na jakiej była. Który słowami potrafił doprowadzić ją do emocji, których przedtem nie znała. Dotykiem tak lekkim, jak podmuch wiatru wprowadzić w obłęd.
    Wciąż była w tej chwili, choć pocałunek się skończył. Czuła dalej jego usta na swoich, jego ciepło, które rozpływało się po jej ciele.
    — Może to właśnie sztuka. — Zgodziła się z nim.
    Nie wiedziała, jak miałaby po tym wrócić do rzeczywistości, którą znała. Ruszyć do przodu lub wymazać ten moment z pamięci, gdyby, gdy, coś pójdzie nie tak. Ale nie chciała o tym nawet myśleć. Dopóki było dobrze, to tylko tego się trzymała.
    — Nie potrzebuje jutra, Carter. — Odezwała się cicho. Chciała, owszem. Chciała znacznie więcej niż mu mówiła i nie chodziło wcale o to, jak sprawiał, że się czuła. Że z każdą chwilą, którą spędzała w jego objęciach wizja ze ścianą stawała się coraz realniejsza. Chciałaby mieć zagwarantowane jutro, ale tego nie było. I nie prosiła o coś, czego wiedziała, że dostać nie może. — Jest mi perfekcyjnie dobrze z tym, co dzieje się teraz. Z tą chwilą i z tobą. Wszystko inne… To może poczekać.
    — Nie wiem, co sobie myślisz, ale wszystko jest idealne. — Powiedziała. Ten moment, ta galeria, ich rozmowy, subtelny dotyk, który podszyty był pragnieniem na więcej. Namacalnie wyczuwalnym, a jednocześnie trzymał się on z daleka, jakby rozumiał, że nie gra on tej nocy pierwszych skrzypiec.
    Wyciągnęła twarz w jego stronę, cicho śmiejąc się po tym, jak rozbrajająco słodko zabrzmiał.
    — Jestem twardsza niż wyglądam, Carter. — Zapewniła i pozwoliła sobie na muśnięcie ust. Krótkie, słodkie. Tylko dla ciebie. — Gwarantuję, że jeśli mnie dotkniesz, to nie rozlecę się na kawałki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gotowa była pomyśleć, że jeśli to zrobi, to poskłada w niej kawałki, których sama nie potrafiła ułożyć. Wiedziała, że sprawiała wrażenie delikatnej i taka też w rzeczywistości była, ale Carter nie wiedział nawet o tych rzeczach, które naprawdę ją rozbijały od środka, a ona wciąż się trzymała. Bo choć prawda leżała w tym, że Nico wiele jej odebrał i sprawił, że przez długi czas nie potrafiła się odnaleźć, to również wiele jej podarował, ale to nie on był głównym powodem jej… Odstającego od reszty stylu życia. Nico był tylko niewielkim ułamkiem tej układanki, która ciągnęła się za nią od lat.
      Cisza jej nie przeszkadzała. Była na swój sposób kojąca, a także potrzebna. Może na złapanie myśli, a może oddechu. Sophia jeszcze pewna nie była. Grający w tle jazz brzmiał, jak coś znajomego. A chwila sama w sobie… Była elektryzująca i pełna uczuć, których nie potrafiła nazwać w konkretny sposób. Sophia nie oponowała, kiedy podniósł jej głowę. Poszła za jego dłonią automatycznie, a kiedy napotkała jego oczy – uśmiechnęła się. Jakby mówiła, że wciąż jest obecna i nie odleciała nigdzie myślami.
      Każdy pocałunek, którym ją obdarzał zdawał się być kompletnie inny od poprzedniego. Krótki, ale spokojny i na granicy czułości, której od niego nie wymagała. Zostawiał palcami ścieżkę na jej ciele, która wypalała za sobą jego imię. Delikatnie zadrżała, kiedy natrafił na to jedno miejsce na jej plecach, od którego przechodziły ją ciarki. Uśmiechnęła się nieznacznie. Czuła się w jego objęciach dobrze, być może zbyt dobrze.
      — Wydaje mi się, że z tobą można byłoby się zgubić wszędzie. — Powiedziała cicho. Zupełnie odruchowo zamknęła oczy. Jego dłoń na jej policzku, ciepły oddech przy twarzy, nie potrzebowała więcej, aby Carter w jej myślach się zadomowił na dłużej. — Ale gubienie się w galerii… Chyba będzie moim faworytem.

      soph

      Usuń