Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Zaire

They said I’d be nothin’.
So I became everything


ZAIRE
Carter Zaire Crawford
Jeszcze kilka lat temu Carter Crawford, znany dziś jako ZAIRE, pracował jako barman, a nocami nagrywał kawałki w prowizorycznym studio zbudowanym z kartonów i materacy. Dziś ma 27 lat, na jego koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy fanów, a jego wizerunek widnieje na billboardach w Los Angeles i Tokio. Popularność wywróciła jego życie do góry nogami. Wraz z sukcesem przyszły pieniądze, sława i nowi znajomi. ZAIRE zaczął pojawiać się na imprezach z celebrytami, otoczony ludźmi z branży, których intencje często budziły wątpliwości. Wizerunek charyzmatycznego buntownika budował świadomie – ekstrawaganckie stroje, drogie samochody, nocne życie i burzliwe związki, które kończyły się równie spektakularnie, jak się zaczynały, tylko podsycały zainteresowanie mediów. Choć jego kariera muzyczna rozwija się dynamicznie, życie osobiste ZAIRE’a pozostaje niespokojne. Liczne skandale, zmieniające się twarze w jego otoczeniu i rosnące ego sprawiają, że coraz częściej mówi się o nim nie jako o artyście, lecz o postaci ze świata plotek. Za fasadą blichtru wciąż jednak kryje się chłopak z Bronxu – utalentowany, ale niedojrzały emocjonalnie, zagubiony w świecie, w którym wszystko przychodzi zbyt szybko. Bo choć jego utwory biją rekordy, a fanbase rośnie z dnia na dzień, to jedno pozostaje niepewne: czy ZAIRE będzie potrafił przetrwać nie tylko na scenie, ale i poza nią. Jego historia to klasyczny przykład amerykańskiego snu, ale też przestroga przed tym, co może się wydarzyć, gdy ten sen staje się rzeczywistością. Zachłysnął się sławą jak dziecko dymem – nie wiedząc, że zaczyna się dusić.

14 komentarzy

  1. Sloane nie czekała na odpowiedź.
    Zbyt dobrze znała Zaire w tym stanie. Zobojętniały na wszystko już nie orientował się, gdzie jest ani z kim rozmawia. Nawet jeśli ją widział i słyszał to sens słów do niego nie docierał. Odgradzał się, być może, niewidzialnym murem od tego wszystkiego, co go bolało i sprawiało, że musiał coś wziąć, aby przestać czuć. Mogła odejść. Zostawić go w rękach Jade, ale nie potrafiła. Gdyby się odezwał i potwierdził, że nie chce, aby tutaj przy nim była to wyglądałoby to inaczej. Nie protestowałaby. Zabrałaby torebkę z blatu i poszła, bo już nie miała sił, aby z nim walczyć i przekonywać, że z nią mu będzie lepiej. Nie będzie. Jeżeli się pogodzą to tylko na chwilę, a potem znów będą prowadzili między sobą zażartą wojnę i nie zostawią jeńców. Tacy już chyba po prostu byli. Nie mogła pozwolić na to, aby teraz wyszedł z kimś z kim stoczy się jeszcze niżej. To nie była noc, na jaką Sloane liczyła. Nie było wygranych ani przegranych, jak jej się początkowo wydawało. Byli tylko oni i doczepiona do niego jak plaster Jade.
    Obserwowała go w milczeniu, gdy polewał swój kark wodą. Żadna z nich tego nie komentowała. Jade jedynie się trochę odsunęła, nie chcąc zostać oblaną, ale wciąż przyklejała się do jego boku. Nawet to przestało Sloane działać na nerwy. Oczywiście, że wolałaby być tą, która się do niego w ten sposób przytula, ale tutaj nie mogła. Nie w tej chwili, kiedy Zaire sam nie wiedział, gdzie się znajduje ani kim tak naprawdę jest.
    Klub stał się tylko tłem. Nieistotnym i blaknącym za ich plecami. Nic nie miało tu już żadnego znaczenia. Sloane nie zbierała się do wyjścia, jeszcze nie. Mimo tego milczenia z jego strony czekała na jakieś potwierdzenie. Aż ją wygoni albo zmusi do tego, aby zabrała go ze sobą. I zrobił to, ale bez użycia choćby jednego słowa. Na początku to, że zdjął koszulkę nic nie oznaczało. Dopiero po chwili jej wzrok się wyostrzył, gdy przesunęła wzrokiem po jego ciele. Zamarła na dłuższy moment. Przesuwała wzrokiem po jego żebrach i barkach. Chłonąc każdy detal, o którym nie miała pojęcia. Rozchyliła lekko usta, nie spodziewając się… tego. Jade również wydawała się być zaskoczona, choć jak na fakt, że widziała się z nim wczoraj to nie powinna była mieć takiej zaskoczonej miny, ale nią Sloane się naprawdę już nie przejmowała.
    Nie zadała mu nawet jednego pytania o areszt, gdy wróciła. Zupełnie, jakby ten temat nie istniał. Zaire poruszył go raz, a ona go zlała, bo przecież sobie zasłużył. Owszem, na wyciągnięcie konsekwencji, a nie na ślady, jakie nosiło jego ciało.
    Ścisnęła mocno ze sobą usta, a paznokcie mocniej wbiła w nagie udo. Tusz pod skórą mieszał się z nowymi śladami na jego ciele. Obcymi i niepożądanymi. Sloane nie była pewna, co poczuła w pierwszej chwili. Jakąś dziwną wściekłość, ale nawet nie na niego. Nie wiedziała na kogo. Podobno poszło gładko. Cicho i bez szumu, więc co do cholery wydarzyło się, że Zaire tak wyglądał?
    Patrzyła i… I nie wiedziała, jak zareagować. Czy coś powiedzieć, czy to zostawić. Jeśli miała mówić to co? Przecież teraz słowa niczego nie zmienią, a on nie zacznie sypać odpowiedziami. Nie, gdy był w takim stanie. Fizycznie był obecny, ale myślami znajdował się w innym miejscu. W innej rzeczywistości, do której być może Sloane nie miała dostępu. Poczuła nieprzyjemny ścisk w środku, a wszystko w niej rwało się do tego, aby zabrać go z tego miejsca. Do domu, gdzie będzie bezpieczny. W znajomym sobie łóżku, gdzie będzie mógł odpocząć. Nawet jeśli bez niej.
    Tu już nie rozchodziło się nawet o to, czego Sloane chciała. Zepchnęła własne potrzeby na bok. Całą złość, którą kierowała na niego i Jade, zazdrość i chęć wydrapania dziewczynie oczu. To było już nieistotne. Przestało się liczyć w momencie, w którym zdjął koszulkę, a do Sloane dotarła przykra prawda, która do tej pory była schowana pod materiałem drogich ubrań i maski, jaką Zaire na siebie narzucał. Był zbyt dobry w maskowaniu uczuć. Rankiem nawet do głowy nie przyszło jej, że mogło mu coś się wtedy stać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaire… — Zaczęła, ale nie dokończyła. Co miała powiedzieć? „Przykro mi”? To niczego nie zmieni, a to co się wydarzyło było z jej winy. Z jej własnego zapomnienia na tamtym cholernym parkiecie. I teraz, gdyby mogła to naprawdę cofnęłaby czas. Wróciłaby może do loży, zanim Xavier do niej podszedł albo wciągnęłaby do tańca Cleo, czy jakąkolwiek inną dziewczynę, byle tylko uniknąć tego, co zadziało się później. Na naprawienie tych błędów było trochę za późno. Niczego cofnąć nie mogła.
      Wzięła głębio wdech. Nie dotykała go, nie przekraczała granicy i nie wchodziła w jego przestrzeń. Ale wyboru też mu dać nie zamierzała. Zostawić go w rękach tej dziewczyny i pozwolić, aby się nim zajęła tak, jak Sloane powinna była to zrobić.
      — Wracamy do domu. — To nie była sugestia, a bardziej rozkaz. Sloane nie zamierzała się z nim kłócić, dlatego jej ton był twardy i stanowczy, aby dotarło, że to nie jest dla niej zabawa i czas na gierki między nimi. Wracali do domu, czy Carter tego chciał czy nie.
      Sloane dostrzegła reakcję Jade. Gotowa, aby się wtrącić, jakby Sloane zamierzała zabrać jej zabawkę z rąk. Może i właśnie to robiła. Blondynka odezwała się, zanim tamta zdążyła.
      — Będzie chciał to do ciebie wróci. — Głos wciąż miała spokojny i lekki, choć wszystko w środku ją rozsadzało. Bo wiedziała, że to prawda, a jeżeli najdzie go ochota to będzie potrafił brunetkę znaleźć. — On nie potrzebuje teraz kolejnej kreski ani następnego drinka.
      Sloane wsunęła rękę pod ramię Cartera. Licząc na to, że pójdzie za nią sam i nie zacznie się stawiać. Migające światła raz po raz padały na jego ciało, ukazując jej kolejne ślady w dalszych miejscach. Sloane zacisnęła zęby. Była wściekła, ale nie na niego. Już nie potrafiła się wściekać.
      — A skoro go znasz tak dobrze, jak twierdziłaś ostatnio, to wiesz, że mam rację. — Nie była nawet złośliwa, chociaż powinna. Gdyby go tutaj zostawiła rano obudziłby się w obcym miejscu, nawet jeżeli kojarzyłby apartament czy hotel, to nie byłby to dom.
      Sloane pochyliła się bliżej Cartera, jakby chciała, aby jej kolejne słowa dotarły tylko do niego. Nawet jeżeli jej teraz nie słuchał i miał wszystko gdzieś to ona wierzyła, że trafi w ten moment, kiedy na sekundę odzyskiwał świadomość.
      — Pozwól mi się sobą dziś zająć. — Poprosiła cicho. Ciepłym oddechem musnęła jego skórę przy twarzy. Nie prowokowała go uśmiechami czy eksponowaniem ciała. Była tylko Sloane i czysta troska.

      sloane

      Usuń
  2. Sloane była wściekła sama na siebie. Doprowadziła do tego, że teraz był w takim stanie i jedyne pretensje mogła rzucać do swojego odbicia w lustrze. Tak, Zaire zawinił po części. Dał się ponieść emocjom, narkotykom, które wtedy wziął, ale gdyby Sloane wtedy postąpiła inaczej to nic z tego nie miałoby miejsca. Gdybać mogła przez resztę życia, a nic to nie zmieni. Żadne przeprosiny, żadne smętne spojrzenie nie sprawi, że cokolwiek się naprawi.
    Tej nocy mogła go jedynie zabrać z powrotem do penthouse, gdzie będzie bezpieczny. Bez dziewczyn, które kleją się do jego torsu. Bez kumpli, którzy będą podsuwać mu kolejne prochy. Będzie w miejscu, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzać. Nawet ona, chociaż Sloane nie zamierzała teraz opuścić go na krok. Zlekceważyła spojrzenie Jade i to co zobaczyła w jej oczach. Jakby chęć do dalszej walki i ciche ostrzeżenie, że ona jeszcze nie zamierza się z tego wycofać. Fletcher o tym wiedziała, ale tej nocy nie zamierzała z nią walczyć. To nie było miejsce ani czas na głupie przepychanki. Jak dojrzale, prychnęła w myślach. Sama zaskoczona tym, jak do tego podchodziła. Kiedy Jade zniknęła, Sloane stanęła tak, aby po części chociaż swoim ciałem zakryć to, co Zaire teraz wszystkim pokazał. Nawet jeżeli w tej części rzadko kiedy ktoś nagrywał znane osoby to było lepiej, aby nie był tak na widoku. Nie ujawniał tego z konkretnego powodu, a skoro nie pokazał jej tego po powrocie i nie widziała tego też Jade, to świadczyło tylko o tym, że nie chce, aby ktokolwiek o tych śladach wiedział.
    Sloane zmarszczyła lekko nos, kiedy się odezwał.
    — Jaką minę? Nie robię min. — Odpowiedziała. Może nawet lekko się uśmiechnęła, choć wcale nie było jej teraz do śmiechu.
    Sloane nie uciekła przed jego dotykiem. Lekko zadrżała i rozchyliła mimowolnie usta, jak przesunął po nich kciukiem. Westchnęła krótko. Jej ciało reagowało na niego nawet, kiedy nastrój kompletnie siadał. Lubiła, kiedy w ten sposób łapał ją za twarz. Tym razem nie było w tym sugestii „jesteś moja”, ale wciąż… To wciąż coś dla niej znaczyło.
    — Gorzej. Kocham cię. — Odpowiedziała. Pewna, że nic z tego nie zapamięta. Czasami go nie lubiła, ale teraz? Teraz wszystko w niej się do niego wyrywało. Mimo tego, że kazał jej patrzeć i był gotów odejść z Jade. Brakowało tylko, aby w szczegółach opowiedział jej, co będą robić. I być może by do tego doszło, gdyby nie fakt, że był pod zbyt dużym wpływem. Ale to było już bez znaczenia. To wszystko było bez znaczenia. Słowa, które padły. Rzeczy, które zrobili. Nic się z tego nie liczyło, poza tym, aby Sloane w końcu zabrała go do domu i mogła się nim zaopiekować. Upewnić, że przez przynajmniej kilka następnych godzin będzie bezpieczny.
    Westchnęła cicho. Patrzył na nią zbyt długo. Może nawet zbyt trzeźwo przez moment. Już sama się gubiła w tym wszystkim.
    — Nie jestem zła, Carter. — W końcu zasłużyła sobie na to wszystko. Jakaś jej część była zła, ale została zagłuszona przez tę, która teraz na niego patrzyła w czuły sposób. Nie było klubu, nie było Jade. Nie było niczego.
    Sloane pomogła mu włożyć na ramiona kurtkę. Nie zapinała jej, a jedynie przetrzymała materiał razem, aby go jak najbardziej zasłonić. Nie podziękowała Jade, nie obdarzyła jej nawet krótkim spojrzeniem. Nie walczyła z nią o uwagę Cartera. Ona dla Sloane po prostu przestała istnieć. Jakby nie patrzeć, ale miała na głowie ważniejszy problem niż jakaś dziewczyna, która próbuje dobrać się do jej męża. A może raczej, która się do niego dobiera. Zanim z nim ruszyła poczekała tylko na jego ochroniarza, który pojawił się zaledwie chwilę później. Gotów rozdzielać ludzi, gdyby weszli im w drogę.
    Wyprowadził ich tylnym wyjściem. Tak, aby widziało ich jak najmniej ludzi. Z tyłu nie było takiego hałasu. Dźwięki miasta dobiegały tu jak zza grubej szyby. Gdzieś w tle kręcili się ludzie, ktoś wyszedł na papierosa, ale każdy był tu zbyt wstawiony, aby zwracać na nich uwagę. Auto już czekało. Cicho mruczało w gotowości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carter wsiadł pierwszy, a Sloane wślizgnęła się za nim do przyciemnionego środka. Rozparty na samochodowej kanapie, jakby nic się już nie liczyło. Była z boku. Trzymała jego dłoń, którą lekko gładziła palcami. Pozwalała, aby opierał się głową o jej ramię, dotykał uda i gdzie tylko chciał, o ile chciał. Wiedziała, że nie kojarzył z kim jest ani gdzie jedzie. Robił to, co mu się narzuciło, jakby nie miał innego wyjścia. Tymczasem głowa Sloane pracowała na najwyższych obrotach. Wszystkie siniaki na jego ciele, jeszcze niebladnące ślady, które nie były wynikiem zbyt ostrej zabawy w łóżku, a czymś znacznie gorszym. Czymś do czego ona doprowadziła. Mało się odzywała. Prowadzenie z nim rozmowy było teraz ciężkim zadaniem, więc tego nie robiła.
      Do penthouse dotarli może w niecałe dwadzieścia minut. Sloane odetchnęła krótko z ulgą, kiedy drzwi się za nimi zamknęły. Powitała ich cisza. Nawet Rue się nie rzucała do przodu, jakby czuła, że nie ma sensu teraz, aby się z nimi witać.
      — Jeszcze parę kroków — odezwała się. Po drodze ściągnęła jego kurtkę, którą rzuciła na podłogę. Salon zagracony był jej spontanicznymi zakupami, a droga do sypialni zdawała się teraz trwać całą wieczność. Lekko popychała go do przodu, aby się nie zatrzymywał i dotarł do miejsca docelowego, a nie padł przypadkiem na pierwszym krześle.
      Łóżko było teraz jak wybawienie. Sloane posadziła go na nim z ciężkim westchnięciem. Nie przypominał tego człowieka z klubu. Tego rzucającego w nią obraźliwymi słowami, które miały ranić. Nikogo jej teraz nie przypominał.
      — Jesteś już bezpieczny — szepnęła, gdy się nad nim pochyliła, aby lekko musnąć jego policzek. Zadrżała, czując przy nim damski zapach, który zdecydowanie nie był jej. Przymknęła oczy, lekko opierając się czołem o jego skroń.
      Nie mówiła nic przygniatającego. Sloane działała. Odsunęła się i na moment zniknęła w łazience. Nie było jej może dwie minuty. Spieszyła się, bo nie chciała, aby zasnął zanim wróci. Ale dalej siedział, jakby czekał lub sam nie wiedział, co robić. Rzuciła rzeczy na łóżko obok niego. Zostawiając w rękach jedynie opakowanie chusteczek do demakijażu. Wyjęła jedną, a jego podbródek ujęła w palce i uniosła lekko do góry. W milczeniu przesunęła chusteczką po ustach mężczyzny. Ścierając ślady po tamtej.
      — Wytrzymasz jeszcze chwilę? — spytała. Robiła to delikatnie, ale stanowczo. Jakby chciała mu tym przekazać, że w tym miejscu jego dziewczyny nie mają wstępu. Ani na nim ani w jego umyśle. Kolejną chusteczką wytarła mu twarz. Ścierając z niego resztki potu, wody. Może liczyła, że go to trochę orzeźwi. — Zaraz ci dam odpocząć, obiecuję.
      Rzuciła chusteczki gdzieś na bok. Posprząta je potem.
      Kucnęła przed nim, aby rozwiązać sznurówki od butów. Robiła to w milczeniu i zdawało się, że w spowolnionym tempie, ale może to była wina późnej godziny. Chwilę trwał zanim udało się jej je z niego zdjąć i rzucić w kąt za sobą.
      Usiadła po chwili obok niego. Niepewnie sięgnęła dłonią do jego pleców. Muskając palcami miejsca, w których były największe ślady. Zacisnęła znów zęby, czując pogłębiające się wyrzuty sumienia. Gdyby tylko… właśnie. Gdyby tylko zachowała się inaczej.
      — Połóż się na brzuchu, Carter. — Poprosiła. Złożyła na jego ramieniu lekki pocałunek, a potem oparła o niego głowę.

      sloane

      Usuń
  3. Obmywała chusteczkami jego twarz jak w jakimś rytuale, który miał sprawić, że Carter do niej wróci. Że zwilżony materiał zmyje z jego twarzy to, co w nim głęboko siedziało. Że zapomni o tym, co robił z tamtą dziewczyną i o wszystkim, co dzisiaj miało miejsce. O tych wszystkich słowach, które wyrzucił w jej stronę. Nie chodziło nawet o to, że Sloane była zraniona. To była teraz najmniej ważna rzecz z tego całego wieczoru. Nie potrafiła wyrzucić z głowy obrazu Cartera i Jade. Na parkiecie czy potem przy barze. Wiedziała, że nie ma prawa się o to wściekać. Nie, kiedy ona spędziła tydzień z kimś innym i była pokryta w jego śladach. Ale mimo wszystko to bolało. Domyślać się, nawet wiedzieć, a doświadczyć tego na własne oczy. To nie była scenka z fankami, które próbują go dotknąć – to Sloane potrafiła zrozumieć. Sama w końcu była takim obiektem pożądania, a dotknięcie choćby skrawka ubrania czy skóry było spełnieniem marzeń. Ale to, jak na nią patrzył z premedytacją w swoich ruchach i trzymając z nią kontakt wzrokowy. To zabolało. Ten uśmiech, który posłał jej później. Ten, któremu nie uległa i nie rozpadła się wtedy przed nim tak, jakby tego chciał. Udawała niewzruszoną, jednocześnie walcząc ze sobą i próbując nie rozpaść się przy tym barze.
    Drgnęła, kiedy zaprotestował, ale nie próbowała go zatrzymać.
    Jęknęła bezgłośnie, gdy musiał się jej podtrzymać. Ale nic nie powiedziała, a podała mu swoje ramię, aby mógł spokojnie dotrzeć do łazienki. Patrzyła na niego z bólem. Na chwiejący się krok. Nie był teraz sobą i Sloane to wiedziała. Dlatego nic nie mówiła. Nie wyrywała się do przody i nie próbowała wepchnąć się tam, gdzie wyraźnie jej nie chciał. Odprowadziła Cartera wzrokiem w stronę łazienki. Jej pierwszym odruchem było, aby pójść za nim. Prawie się poderwała też z łóżka, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowała. Nasłuchiwała jedynie, co się dzieje w łazience. Szum wody powinien brzmieć spokojnie, ale było w nim coś niepokojącego. Coś co kazało jej pozostać czują przez cały ten czas. Mimo, że nic przecież się tam nie wydarzyło. Nie chodziło o kontrolę ani potrzebę, aby wiedzieć co robił, a o zwykłą troskę. Czy się nie poślizgnął, czegoś sobie przypadkiem nie zrobił. Żadne z nich nie było najtrzeźwiejsze, ale Carter znajdował się w gorszej sytuacji i mógł zwyczajnie nad swoimi ruchami nie panować.
    Zdjęła z nóg szpilki, które rzuciła byle gdzie. Czymś musiała się zająć, a jednocześnie nie miała na to wcale ochoty. Nawet się nie przebrała. Wciąż była w tych samych spodenkach i topie, rzuciła jedynie kurtkę gdzieś na podłogę razem z torebką i telefonem. Kompletnie niezainteresowana ich losem. Podpierała się rękami o kolana, a twarz miała schowaną w dłoniach. Nie płakała, nie uroniła jednej łzy. Zupełnie jakby jej ciało się przed tym broniło i mówiło jeszcze nie teraz.
    Głowę miała ciężką od myśli, których nie potrafiła sobie poskładać w całość. Z jednej strony chciała krzyczeć z bezsilności, a z drugiej strony cisza to było jedyne na co teraz ją stać. Woda przestała szumieć, jakiś szelest w łazience, a potem kroki. Nie podniosła głowy. Nie spojrzała na niego od razu. Włosy opadały jej po obu stronach twarzy. Rozpuściła kucyka, od którego bolała ją głowa, bo zbyt mocno go ścisnęła przed wyjściem. Odsunęła dłonie od twarzy i najpierw zobaczyła jego nogi, a potem podniosła wzrok wyżej. W sypialni panował półmrok, zapaliła tylko jakieś marne światełko, aby było widać cokolwiek i to było w zupełności wystarczające, aby mogła lepiej zobaczyć ślady, jakie nosiło jego ciało. Tych na torsie nie widziała tak dobrze w klubie, jak tych z pleców.
    Nic nie mówiła. Nie patrzyła na niego nawet ze współczuciem, choć to właśnie to czuła. Patrzyła na niego, jak na mężczyznę, z którym nie wiedziała co ją czeka, a którego nie potrafiła wypuścić ze swoich objęć. Mimo tej całej świadomości, jak oboje dla siebie są toksyczni. Jak się wyniszczają, a mimo to nie mogą z siebie zrezygnować. Patrzyła na niego z cichą tęsknotą, której nie odważyła się wypowiedzieć po raz kolejny na głos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bił od niego chłód. Ale Sloane przekonana była, że to raczej przez lodowaty prysznic, który sobie zafundował. W stosunku do niej… Chyba nie czuł nic. Sprawiał takie wrażenie. Sloane teraz sama nie wiedziała, co jest lepsze. Wrzaski czy dalsze milczenie, którym się nawzajem karmili.
      Sloane nie odpowiedziała. Z prostego powodu, nie miała na to pytanie dobrej odpowiedzi. Sama zadawała sobie to pytanie. Nigdy przedtem nie czuła do nikogo tak skrajnie różnych emocji jednocześnie. Przed Zairem wszystko w jej życiu było prostsze. Wciąż miała swoje problemy, ale albo coś kochała albo nienawidziła. Nigdy nie czuła tego na raz w stosunku do jednej osoby.
      Spoglądała na niego głównie w milczeniu. Bez komentowania, kiedy położył się na łóżku tak, jak wcześniej poprosiła. Wstała z łóżka, ale jedynie po to, aby zdjąć z siebie spodenki, które skopała na bok. Było jej w nich ciasno i niewygodnie, dobre były na chwilę, a teraz potrzebowała chociaż namiastki komfortu. Wpakowała się do łóżka bez słowa. Sięgnęła po wcześniej przyniesioną kosmetyczkę i otworzyła ją szybkim szarpnięciem. Wysypała jej zawartość na łóżko szukając jednej konkretnej rzeczy, którą znalazła. Dalej nic nie mówiła, kiedy usiadła na udach Cartera. Przez sekundę czekała na jakiś znak protestu z jego strony, ale nic się nie wydarzyło. Lekko zadrżała od chłodu i mokrego ciała.
      — Nie mam na to odpowiedzi, kochanie. — Powiedziała cicho, nachylając się lekko nad nim. Może nikt nie miał tak naprawdę? Trwała przez chwilę w takiej pozycji, jakby przytulona do jego pleców, ale nie do końca. Opierała swój ciężar na rękach.
      Wyprostowała się po chwili, sięgając też po krem. Przeciwbólowy, z którego sama korzystała, kiedy po próbach kończyła zbyt obolała, aby się ruszyć. Dłonie powoli rozprowadzały chłodny krem po napiętej skórze. Dokładała go więcej w mocno zasinionych miejscach. Omijała te miejsca z zadrapaniami, aby chemikalia nie naruszyły już i tak zranionej skóry. W ciszy słychać było tylko ich spokojne oddechy.
      Tyle, że w końcu coś w niej pękło. Powietrze zacięło się w gardle Sloane, wciągnęła je gwałtownie przez nos, ale dźwięk był zbyt głośny, zbyt zdradliwy. Oczy jej błyszczały, kiedy dłonią przesuwała wzdłuż żeber, ale nie przerwała ruchu. Wmawiała sobie, że nic nie zauważy, że nic nie usłyszy, a kontrolowanie oddechu to wszystko co musi robić, aby nie zwracać na siebie uwagi.
      Carter leżał pod nią niemal nieruchomo. Nie wiedziała, czy to słyszał, czy tylko wyczuwał drżenie w dotyku.
      Po minucie półszeptem, jakby do siebie, zadała pytanie, które przecięło ciszę między nimi:
      — Skąd je masz…? — Jej głos lekko się załamał, ale nie przerwała. — Co tu się wydarzyło, Carter?

      sloane

      Usuń
  4. Przerwała na moment. Oparła dłonie o jego plecy w miejscach, które nie były niczym naznaczone, a głowę odchyliła do tyłu. Wpatrywała się w jasnobrązowy sufit ich sypialni, jakby miała w nim znaleźć odpowiedzi na wszystkie niezadane głośno pytania. W rzeczywistości Sloane potrzebowała tych paru chwil dla siebie. Odciąć się na moment od wszystkiego. Odpowiedzi nie nadeszły. Spokój również nie. Wróciła do niego po chwili. Milcząca i skupiona na swoim zadaniu, które już skończyła, ale nie potrafiła przestać go dotykać. Rozmasowywała ostrożnie napięte mięśnie, ale te wcale nie rozluźniały się pod jej dotykiem. I wcale tego od niego nie oczekiwała. Nie na tym etapie, kiedy nic między nimi nie było wyjaśnione.
    Sloane nie oczekiwała, że wszystko będzie tak, jak dawniej. Jakaś jej część miała na to nadzieję, że wróci tak, jak gdyby nigdy nic. Tak, jak robiła to w przeszłości. Uciekała na jakiś czas, a potem wracali do starych zwyczajów. Do bycia Sloane i Carterem. Tym razem to było skomplikowane. Tym razem w grę wchodziły uczucia, które Sloane od siebie opychała. Których nie potrafiła dłużej ignorować. Którym pozwoliła wyjść na powierzchnię. Sloane nie miała wymówek. Nie miała niczego, co mogłaby mu powiedzieć na swoją obronę. Tym razem wina leżała po jej stronie. Mogła sobie tłumaczyć to tak, że gdyby Zaire nie zrobił tamtego, to ona nie zrobiłaby tego. Ale przecież to była tylko wymówka, aby załagodzić to, co sama zrobiła.
    Nie oczekiwała od niego wybaczenia na miejscu. Po tej nocy nie oczekiwała już nawet tego, że kiedyś do siebie wrócą tak, jak na to zasługiwali. Nie uważała, że ten moment między nimi coś zmieni. Że spojrzy na nią tak, jak dawniej. Bez kpiny w oczach, bez prób upokorzenia jej przed nią samą. I zasłużyła na to wszystko. Na każdy jeden sztylet, który został jej tej nocy wbity prosto w serce. Dokładnie na to wszystko zasłużyła, a nawet na znacznie więcej. Jednak, pomijając to, co robili sobie nawzajem, jacy dla siebie byli, z kim spędzali noce… Carter nie zasłużył na to.
    Jedno słowo, które powiedział było wystarczające. Mówiło jej to wszystko, co musiała wiedzieć. Nie potrzebowała, aby opisał jej dokładnie co się działo za zamkniętymi drzwiami. Jego ciało opowiadało to za niego, a Sloane palcami śledziła każdy siniak, każde zadrapanie, do którego miała dostęp. Zupełnie, jakby chciała zapamiętać do czego doprowadziła. Gdyby nie ona to do niczego by nie doszło. Dalej żyliby, być może, w swojej szczęśliwej bańce. Dalej byliby tą parą z billboardów i okładek.
    Zgrzytnęła zębami.
    Coś jej nie pasowało w tym, co powiedział Carter, a co ona usłyszała. Podobno odbyło się spokojnie, podobno poszło sprawnie, a adwokat Cartera szybko zadziałał. Podobno wyszedł szybko i nawet nie odczuł tego aresztowania. Podobno, podobno, podobno. Złość budowała się w niej powoli. Poczuła się oszukana. Znowu ją okłamał. Albo nie wiedział. Mógł nie wiedzieć, ale Sloane teraz ten szczegół nie interesował. Łatwiej było uwierzyć w to, że wolał jej tego nie mówić, bo wtedy na pewno wróciłaby do Nowego Jorku. Ale uwierzyła, że to było zwykłe aresztowanie, a nie cholerne tortury za zamkniętymi drzwiami, bez sprzętu rejestrującego obraz i dźwięk. To nie stało się w zwykłej celi ani pokoju przesłuchań.
    — Nie wiedziałam… — To niczego nie tłumaczyło. Ani jej ani tego, że nie przyjechała. — Że to tak wyglądało. Że… — westchnęła bezgłośnie, pochylając głowę do dołu. Przytłoczona była własnymi wyrzutami sumienia i tym co widziała przed sobą. — Powiedziano mi coś zupełnie innego. I od razu był z tobą adwokat.
    To na co patrzyła nie wyglądało Sloane na spokojne zaprowadzenie do radiowozu, a coś znacznie gorszego. Chciała chwycić za telefon. Zadzwonić i żądać odpowiedzi. Ale teraz nie mogła. Nie przy Zairze. Jego też zostawiać nie chciała. Odchodzić choćby na chwilę. Zrobiłaby to, gdyby jej kazał. Gdyby dał znać, że ma jej dosyć i ma stąd wyjść. Nie kwestionowałaby tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta noc miała być jego. Poprowadzona tak, jak sam tego będzie chciał. Jeszcze jej nie wyganiał. Jeszcze nie kazał jej zostawić siebie w spokoju. Nie brała tego za dobry znak, ale to było już coś.
      Powinna tu przyjechać od razu. Naciskać, aby zawiózł ją do Nowego Jorku. Powinna była przyjechać po Cartera razem z adwokatem, a nie pojawić się parę dni później, jak gdyby nigdy nic. Miała przed sobą dowód tego, co działo się z nim przez ten czas. Właśnie patrzyła na to sprawnie i bez komplikacji.
      Nie odważyła się Carterowi powiedzieć, że wygadała się Jamesowi. Nie mówiła nic konkretnego, ale on potrafił czytać między wierszami. W jej ciszy również znajdował odpowiedzi, których szukał. Dawała mu ich więcej niż sama sobie wyobrażała. Teraz za to każde słowo, które mu mówiła, wszystko co z siebie wtedy wyrzucała wracało do niej w postaci siniaków, zadrapań na ciele, których być nie powinno. Jakby krzyczały, że to jest jej wina. I to była jej wina. To, gdzie się teraz znajdowali emocjonalnie to była jej wina. To, gdzie Carter wylądował również nią było.
      Położyła się na nim ostrożnie. Musnęła ustami jego kark, choć wiedziała, że to nic nie zmienia. Że to do niczego ich nie zaprowadzi. Tylko na krótki moment może odwlecze to, co jeszcze na nich czekało.
      — Przepraszam, Carter. — Odezwała się cicho. Przeprosiny też niczego nie zmieniały. Nie ważne, jak szczere z jej strony mogły być. To wciąż były tylko słowa. — Nie miałam pojęcia. Powinnam tu być. Przepraszam, że cię zostawiłam.
      Zamknęła oczy i w ciszy wsłuchiwała się w jego oddech. Nie musiał nic mówić, dopóki nie wyrzucał jej stąd, nie odtrącał… To miała jakąś nadzieję, że może się poprawi i że może jeszcze będzie im lepiej. Że jemu będzie lepiej.
      Sloane nie pytała, czy zamierza to zgłosić. Zrzucić swojemu prawnikowi to na głowę. Nie powiedział jej, a była z nim najbliżej, więc tym bardziej nie wyobrażała sobie, że miałby biec do prawnika, aby to załatwił. Powinien, oczywiście, że powinien. Stałaby obok, gdyby zdecydował się to zrobić, ale to musiała być jego decyzja.

      sloane

      Usuń
  5. Przesuwała dłonią po jego ramieniu, a policzkiem wtulona była w jego plecy. Nasłuchiwała spokojnego bicia jego serca i oddechu. Jakby leżeli tak po długiej nocy, a nie po wyczerpującej gierce między sobą, która oboje zostawiła w rozsypce. Sloane wiedziała, że o wybaczenie nie będzie łatwo, ale chciała się postarać. Chciała się znów dla niego stać tą Sloane, której mógł ufać ze wszystkim. Tą dziewczyną, do której przychodził, gdy coś się działo. Znów być jego żoną, której nie brzydził się dotknąć, a za którą szalał i nie zostawiał samej nawet na krok.
    — To zawsze mogło wyglądać inaczej, Carter.
    Mogła zrozumieć nie obchodzenie się z nim, jak z delikatną porcelaną, ale to, jak to się potoczyło? To nigdy nie powinno mieć miejsca. Wiedzieli o tym, a i tak do tego doszło. Nie próbowała sobie przypominać, co robiła, kiedy on był zamknięty. Dobrze przecież wiedziała. Pamiętała też, co robiła, kiedy była gotowa rzucić wszystko, aby wrócić do miasta, ale coś ją zatrzymało. I teraz chciała mu to jakoś wynagrodzić. Swoją nieobecność, chociaż… co to miało zmienić?
    Kiedy włączyła telefon po powrocie miała masę nieodebranych połączeń. Od znajomych, swojego teamu, ale też i ludzi z teamu Cartera. Parę pytań, czy jest z nim, czy wszystko w porządku. Gdyby raz włączyła telefon… To wszystko wyglądałoby inaczej. Ale ona była uparta i przez cały ten tydzień nawet raz nie włączyła komórki. Jeżeli miała ochotę na jakieś zdjęcie korzystała z telefonu Jamesa, a potem je do siebie wysyłała. Nie patrzyła nawet w kierunku swojego iPhone, tylko cisnęła go na dno torby. Wiele rzeczy mogła zrobić inaczej. Wiele „gdyby” tego wieczoru się pojawiło.
    Wyczuła, że nie chce o tym dalej mówić, kiedy zaczął milczeć. Sloane wzięła to za znak, aby nie zadawała kolejnych pytań. Leżała dalej w ciszy. Dalej muskając jego ramię. Nie nastawiała się, że wszystko się po tej nocy ułoży. To nie był spokój, który zapowiadał zgodę, ale również nie taki który zapowiada burzę. Może akceptację, że wszystko w życiu jest czarnobiałe. Że czasami ludzie popełniają błędy, których nie da się naprawić za pomocą jednego słowa czy gestu. Co z tego, że była teraz dla niego dostępna, skoro zniknęła wtedy, kiedy potrzebował jej najbardziej? Nie potrafiła sobie wybaczyć, że go wtedy zostawiła. I nie próbowała wybaczyć. Tak, miała powody, ale jej początkowa ucieczka miała uwzględnić zaszycie się w hotelu, picie nieprzyzwoitej ilości szampana i wydzwanianie do niego o czwartej rano mamrocząc, że jest dupkiem, a nie chowanie się w lesie z kimś innym. Wtedy w klubie… Chciała, aby ją znalazł. Żeby przyjechał i ją stamtąd zabrał, ale tego nie zrobił. Nawet nikogo nie wysłał, żeby po nią przyjechał, zapakował do auta i dostarczył mu ją jak prezent bożonarodzeniowy. Znalazł ją ktoś inny, a ona długo nie protestowała.
    Mogłaby na nim tak zasnąć, ale umysł miała zbyt nakręcony, aby myśleć o śnie. Zamykała oczy, ale odpoczynek nie nadchodził. Może to lepiej. Wolała mieć na niego oko, dopóki jej nie zaśnie. Chciałaby, aby niedługo do tego doszło. Nie przez to, że chciała uniknąć odpowiedzi, na które przyjdzie czas. Chciała, aby odpoczął. Przestał o tym wszystkim myśleć, wyłączył się.
    Sloane cały czas myślała o tym, co jej powiedział James. I co widziała na ciele swojego męża. O tamtej wiadomości. Jedna i krótka. Carter wyszedł za kaucją. Nie dowiedziała się wtedy za dużo, a w tym momencie słowa Jamesa wydawały się być zwyczajnym kłamstwem, aby ją na dłużej tam zatrzymać. Załagodzić całą sytuację. Próbowała się nie nakręcać, ale… Skoro grzebali w przeszłości Cartera i wiedzieli, że macza palce w nieciekawych miejscach to, dlaczego niby mieliby nie wiedzieć, co się działo w tamtej celi, racja? Z drugiej strony chciała wierzyć, że Harper był z tych dobrych. I nawet mimo całej swojej nienawiści do Cartera – za to co robił, że wciągnął ją w to wszystko – to nie godziłby się na takie traktowanie. Nawet jeżeli niewiele mógł zrobić, bo niby skąd miał mieć wpływ, skoro siedział na ochronie w klubie, prawda? Kolejne pytania tylko gromadziły się w jej głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie była z tych, które na wszystko potrzebują odpowiedzi. Czasami lepiej było być nieświadomym, ale to nie była jedna z tych sytuacji. Skrzywdzili jej męża. Mieli przewagę, mieli możliwości i chcieli, a jeśli James o tym wiedział… Zamknęła oczy, aby odsunąć od siebie te myśli. Przekonując samą siebie, że nie wiedział.
      Zsunęła się powoli z Cartera na bok. Nie chciała, ale uznała, że lepiej będzie, aby nie wisiała na nim tak przez resztę nocy. Gdzieś po drodze zrzuciła z siebie koszulkę i stanik, a przez głowę wciągnęła tę samą koszulkę, w której sypiała. Wsunęła rękę pod głowę, aby było jej wygodniej. Leżała bokiem do Cartera, choć nie oczekiwała, że odwróci się w jej stronę, a kiedy to zrobił mimowolnie lekko się uśmiechnęła.
      Ten uśmiech tak samo zniknął, jak się pojawił. Nie spodziewała się już rozmów, a już na pewno nie takich. Westchnęła cicho, nie wiedząc początkowo co mu odpowiedzieć. Bo Carter po części miał rację i oboje zdawali sobie z tego sprawę.
      — Carter… dostałam od ciebie dużo dobrego. — Powiedziała. To nie było tak, że mieli tylko złe momenty czy ciągłe kłótnie. One nie powinny być wyjątkiem, a codziennością, ale tacy już byli. Jedno nakręcało drugie zamiast je uspokoić. — Może masz rację i to prawda, ale… co mi po tym, skoro nie ma ciebie?
      Ułożyła jedną dłoń na jego torsie i przysunęła się bliżej. Mogła mieć spokojne życie. Nawet przez chwilę go pragnęła i sądziła, że dałaby radę takie prowadzić. Szukała sposobu, aby nie wracać do Nowego Jorku i tego, co czekało na nią tutaj, ale sama chęć to nie była wystarczająca.
      — Carter, nie odeszłam, kiedy się o niej dowiedziałam. I nie odchodzę teraz. Nie chcę przyszłości, w której nie ma ciebie.
      Kochała go i to był fakt, który teraz można było podważyć ostatnim tygodniem, ale Sloane na to nie patrzyła. To był tylko jeden tydzień na miesiące wspólnego życia.
      — Chcę twoje kłopoty, Carter. Ale dajesz mi więcej, tylko tego nie widzisz, a ja nie zawsze tym mówię. — Przesunęła dłoń z jego torsu na policzek, jakby chciała go tym gestem zmusić, aby na nią spojrzał, chociaż to teraz nie było konieczne. — Co możesz mi dać? To, że mnie kochasz, nawet, kiedy mnie nienawidzisz to już dość. Ale przed tobą… dla każdego kogo poznałam, kogo myślałam, że mogę… kochać byłam tylko ładną laleczką, którą się można pochwalić. I tak, ty też się mną chwaliłeś, ale…, kiedy impreza się kończyła ty zostałeś.
      On chwalił się nią, a ona nim. To było coś na co z początku oboje się godzili, bo ta relacja nigdy nie miała stać się poważna. Korzystali na tym, że są widziani w swoim towarzystwie. Niespodziewanie zwykłe koleżeństwo przerodziło się w coś więcej, czego teraz nie potrafili ogarnąć.
      — To nieprawda. Ja wciąż tu jestem i się nie posypałam. Nie odstraszysz mnie teraz tym, Carter. Zostaję.
      Po tym co widziała w klubie powinna była odejść. Po tym jak go uderzył powinna odejść. Setkę razy wcześniej również, ale wracała. Zawsze do niego wracała. Nie chciała inaczej postąpić. Nie ważne, że to ją raniło, że potem przez tygodnie musiała zbierać rozbite kawałki siebie, aby jakoś funkcjonować.
      — Lubię wierzyć, że wystarcza.
      Przysunęła się jeszcze trochę bliżej. Wciąż czuła chłód bijący od jego ciała. Zadrżała lekko od tego, ale nawet to nie powstrzymało jej przed tym, aby przerzucić swoją nogę przez jego udo. Ona rozgrzana, on zimny.
      — Możemy to naprawić… chcemy tego, racja? — zapytała cicho, bo jeżeli był pewien, że nie chce… że nie chce pozwolić jej na naprawę ich relacji, to być może nie miała już czego tutaj szukać.

      sloane

      Usuń
  6. Lekko dotykała jego policzka, jakby na nowo chciała zapoznać się z rysami jego twarzy. Miała wrażenie, że przez ten tydzień trwał o wiele dłużej. Zmieniło się zbyt wiele. Oni się również pozmieniali. Sloane z tamtego miejsca wróciła odmieniona. Wciąż była sobą, ale pojawiła się jakaś nowa wersja, której nie znała. Carter po tym co wydarzyło się z nim również nie był w pełni sobą. Jakby po drodze oboje zgubili swoje prawdziwe ja i teraz mierzyli się z wersjami, których musieli nauczyć się od nowa. Jak przebywać w swoim towarzystwie, jak się do siebie odzywać. Sloane łapała się teraz każdej nadziei, a to brzmiało, jak początek czegoś nowego. Nauczenie się siebie nawzajem. Mogło jeszcze być w porządku.
    — Liczyłam, że przyjedziesz. Pewnie ci to też powiedziałam, nie pamiętam już. Wypiłam za dużo tequili. — Mruknęła. Ale wierzyła mu, że chciał po nią przyjechać. Odczytał jej wiadomości. Więc pewnie by przyjechał, gdyby życie nie weszło im w drogę. — Ja też nie wiedziałam, po co do ciebie wydzwaniam i piszę. Ale chciałam, żebyś był obok. Tylko tyle.
    Wypatrywała go w tłumie. Udawała, że dobrze się bawi, ale co jakiś czas lustrowała wzrokiem otoczenie, czy znajome oczy się w nią nie wpatrują. Za każdym razem, kiedy myślała, że go widzi okazywało się, że tylko się jej przewidziało. Później, kiedy on dzwonił to Sloane nie odbierała. Jakby to miała być jakaś kara za to, że on nie odebrał od niej pierwszy. Nie myślała wtedy. Nie zastanawiała się nawet nad tym, że po tej bójce w klubie policja będzie nim zainteresowana. To wszystko było jak jedna, wielka rozmazana plama, która ciążyła jej na umyśle.
    Drgnęła lekko, kiedy powiedział, dlaczego do niej nie dojechał. Myślała, że to wydarzyło się później…, że nie tej samej nocy. Uciekła spojrzeniem w bok. Może z poczucia winy, że jej tam nie było. Że dała się zabrać z tego klubu, że nie uparła się, aby pojechać do domu. Ale była wtedy tak wściekła… Powtarzała, że nie chce nawet na niego patrzeć. Poddała się w tamtym momencie
    Osunęła głowę niżej. Opierając ją w okolicach jego klatki piersiowej. Tak, Sloane była z Jamesem. Bezpieczna, schowana w miejscu, gdzie nikt nie mógł jej skrzywdzić, a Carter… Carterowi wtedy daleko było do bezpieczeństwa. Przekonywała się, że jest na jakiejś imprezie. Oblepiony dziewczynami. Tak bardzo się nakręciła, że z nimi jest, że fakty do niej nie docierały. To, czy był i tak w obecnej sytuacji było bez znaczenia.
    Sunęła dłonią po jego torsie. Rozmowa napawała ją coraz większym niepokojem. Nie przez Zaire’a, a przez to, dokąd mogło to wszystko zmierzać. Ale nie zmierzało, nie mogło. Oni się przecież nie poddawali.
    — Nie mów tak. — Powiedziała twardo. Miał rację, ale Sloane nie dopuszczała tego do siebie. Nie akceptowała, że taka może być prawda. — Bo co? Bo czasem się pożremy? Nie jestem lepsza, Carter. I też… nie jestem dla ciebie najlepszym wyborem. Wiem, że nie jestem… odpowiednia dla ciebie. Nie pasuję do twojego świata, kumpli.
    Mogła się z nimi śmiać, imprezować, ale zawsze będzie jakaś przepaść. Bo Sloane nigdy nie miała pasować do tego świata. Popowa księżniczka, która znalazła się przypadkiem w świecie rapera, której wydawało się, że może znieść wszystko.
    Zamilkła, bo znowu miał tę cholerną rację. Nienawidziła, kiedy ją miał. Kompletnie nie przygotowała się na to, co się stanie, kiedy spotka się z nim po powrocie. Czuła się, jakby była w obcym miejscu. Nie na swoim terytorium.
    — Wiem… I tak, to nie jest stałe uczucie. I wiem, że nie jesteś taki cały czas. — To nie było żadne wytłumaczenie. Nie tłumaczyło jej ani jego. — Nie wiedziałam… nie było mnie przez tydzień. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
    Nie było sensu, aby trzymać w sobie to, jaka była prawda. Kiedy obudziła się rano z nim w fotelu czuła różne emocje. Schodziła wokół niego na palcach, jakby każdy ruch mógł okazać się tym, który zniszczy wszystko. Ale to przecież nie znaczyło, że boi się go cały czas. Tylko w tych momentach, kiedy nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Boże, to brzmiało żałośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie proszę, żebyś się zmienił.
      Sloane nie chciała mieć racji.
      Tych momentów, kiedy nie wiedziała na kogo patrzy było zaledwie parę. Według niej za mało, aby mogło ją to zmusić do odejścia. Nawet jeżeli każda inna już byłaby spakowana to ona nie. Wracała, a teraz nawet błagała, aby przyjął ją z powrotem, żeby razem naprawili to, co zniszczyło się przez ten czas. Nie musieli zacząć od razu. Rozumiała, gdyby potrzebował czasu, aby sobie to poukładać. Jej wyjazd, zdradę… To słowo było jak ukąszenie osy. Bolesne i gorące, pulsujące od bólu.
      Patrzyła na niego w milczeniu. Ciężkim i bolącym, jakby jeszcze nie do końca przetworzyła to, co do niej właśnie powiedział. Zmarszczyła czoło. I coraz mniej podobało się jej to, co Carter mówił.
      — Idę dokładnie tą drogą, jaką powinnam. Tą z tobą, innej nie chcę. — Głos jej zadrżał. Zupełnie jakby ona w środku już wiedziała, że zbliżają się do nieuniknionego, ale jeszcze tego nie akceptowała. Łatwiej byłoby to zaakceptować w klubie, gdyby wyrzucił jej w twarz, że jej nie chce, a wieczór spędzi z Jade. Jakby kazał jej spakować rzeczy i się wynieść. — Przestań pieprzyć, Carter.
      Odsunęła się. Na tyle, aby lepiej na niego spojrzeć. Bo aż musiała to zrobić. Rozważała to w domku, ale teraz… To nie wchodziło w grę. Żadnego rozstania. Nic z tych rzeczy.
      — Przestań, Carter. Przestań mnie do siebie zniechęcać. To nie działa.
      Niemalże warknęła. Gotowa bronić tego związku do samego końca. Robiła to przed innymi, przed nim również mogła. Sloane jeszcze wierzyła, a przede wszystkim chciała to naprawić. Siebie i jego, ich. Zepsuła wszystko, ale mogli przecież o tym zapomnieć. Prawda? Z czasem ten tydzień przestałby mieć jakiekolwiek znaczenie.
      — C-co? — Sloane oparła się o materac dłońmi i podniosła. Spoglądała na niego z góry, już nie miał, jak uciec wzrokiem, chyba że zamknąłby oczy. Zapanowała w niej dziwna pustka. W klatce zapiekło, tuż za mostkiem i poczuła, jakby coś ją tam z całej siły ściskało.
      Przeczuwała, że do tego może dojść. Ale odpychała te myśli od siebie. Próbując się przekonać, że to tylko przejściowe. To bolało bardziej, gdy nie przemawiała przez niego złość. Każde słowo było przemyślane i wypowiedziane w taki sposób, aby nie zranić jej bezpośrednio. Jakby nie chciał jej dodatkowo krzywdzić, chociaż tego nie dało się powiedzieć delikatnie.
      — Żartujesz, racja? — Czekała, aż zaprzeczy. Powie, że się wydurnia czy sprawdza tylko, czy naprawdę chce z nim być. Cokolwiek, ale byle nie potwierdzenie, że o to mu właśnie chodzi. — Przestań, Carter. Nie rozstajemy się, słyszysz mnie? Nie rozstajemy się.
      Sloane tej informacji do siebie nie przyjmowała. Postanowiła to po prostu zignorować. Udawać, że go nie słyszała, że tego nie powiedział ani że tak nie myśli.
      — Nic mi się nie wydaje. — Syknęła w obronie. Nie byłą zła, bardziej… zszokowana, że te słowa opuściły jego usta. I zaskoczona, bo przecież parę dni temu mówiła, że sama nie wie, jak od niego odejść, a gdy jej to oferował… nie zamierzała przyjmować. — Przestań się wydurniać. To nie jest zabawne.
      Jednak niebezpiecznie blisko krążyła myśl, że on przecież ma rację. Że przy nim może nie być szczęśliwa tak, jak powinna być. Jednocześnie uczucia Sloane do Cartera były zbyt silne, aby mogła to łatwo zaakceptować. Rozstanie… to nie było przecież coś, co robili. Kłócili się, wrzeszczeli na siebie, trzaskali drzwiami, a potem wracali. Stęsknieni i z dwukrotnie głębszymi emocjami do siebie niż poprzednio. Tacy już byli, tak działali.
      Wpatrywała się w niego z niecierpliwością. Czekając, aż zaprzeczy. Może przyciągnie ją do siebie i schowa w objęciach, pocałuje czy zrobi cokolwiek co pozwoli jej wierzyć, że to wszystko to tylko koszmarna noc, a gdy się skończy i wstanie nowy dzień to oni obudzą się z nową szansą.

      sloane🥲

      Usuń
  7. Sloane na niego patrzyła, ale jakby nie do końca rozumiała co do niej mówił. Odpowiadała mu, jej ciało nerwowo reagowało i wysyłało sygnały, że coś jest nie w porządku, a ona wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że jemu naprawdę może o to chodzić. Spędziła cały wieczór chcąc go zabrać z powrotem do domu. Do siebie. I to… miało się kończyć? Tak po prostu?
    — Nie będzie lepiej. — Upierała się stanowczo przy swoim. Dla kogo niby będzie lepiej? Dla nich? Sloane nie wiedziała, jak ma bez niego oddychać. Wypełniał całą przestrzeń w jej życiu. Pogubiła się, podejmowała niewłaściwe decyzje, bez których pewnie by ich teraz tutaj nie było, ale nadal wiedziała, że chce z nim być. — I co? Rozstaniemy się i nagle będziesz nad sobą panował?
    Myślała o tym. Tamten wieczór mógł się skończyć o wiele gorzej. Mogło dojść do czegoś znacznie gorszego. Xavier przeżył, wyjdzie z tego za parę tygodni, może miesięcy. Nie wiedziała, a nikt też nie chciał jej nic powiedzieć, bo wszyscy byli na nią za to wściekli. W końcu to jej mąż go tak załatwił.
    — Nie chcę mieć racji, Carter. Nie w tym przypadku… Proszę, nie… nie kończ tego.
    Spokój w jego głosie i oczach mówił jej, że podjął decyzję. Mogła tu siedzieć i go błagać, ale on już zadecydował. Przymknęła oczy, kiedy jej dotknął. Wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że to się może tej nocy naprawdę kończyć. Sloane nie odpuszczała. Jego słowa do niej niby docierały, ale nie w pełni. Słyszała o tym, jak ich miłość jest wyniszczająca, ale na każdy argument miała jakieś „ale” gotowe go użycia.
    — To jest prawdziwe, Carter. Tak, to się stało, kiedy byliśmy pod wpływem, ale… to co było potem jest prawdziwe. My jest prawdziwi. — Nie odpuszczała. Może próbowała przekonać jego albo samą siebie, że jest wiele powodów, aby zostać. — Kocham cię, Carter. I ty kochasz mnie, z całym bólem i całą resztą.
    Wpatrywała się z niego w nadzieją, że cofnie zaraz każde słowo. Że przestanie mówić jej takie rzeczy, że wrócą do siebie tak, jak sobie to zaplanowała. Zacisnęła zęby ani trochę niepogodzona z faktami, które przedstawiał jej Carter. Aż za dobrze wiedziała, że gdyby wtedy była trzeźwa to wróciłaby pierwszym samolotem do domu. Ba, nawet by mogła zacząć iść, choćby miało jej to zająć całą wieczność. Ale nie zrobiła tego. Zamiast odejść to Sloane została. Dała mu się przekonać, aby do siebie wrócili, chociaż przecież mogła stworzyć coś spokojnego z Jamesem. Nawet teraz, choć nie miała pewności czy Harper by jej nadal chciał, mogła do niego wrócić i mieć to, co próbował wcisnąć jej teraz Carter. Jakaś jej część tego chciała. Spokoju i tych drugich ramion obejmujących ją w nocy, ale Crawforda też chciała. Wszystkiego co mógł jej dać. Łącznie z całym bólem i chaosem, w który ją wciągał.
    — Wciągnąłeś. Jest za późno, nigdzie się nie wybieram. Nie odstraszysz mnie i nie kończymy tego, rozumiesz mnie?
    Sloane była uparta, a teraz odpuszczać nie zamierzała. I przede wszystkim nie chciała. Był zbyt spokojny, gdy o tym wszystkim mówił. Może narkotyki powoli już opuszczały jego ciało, ale wciąż… to nie były słowa trzeźwego Cartera. Mogła je brać z przymrużeniem oka, wrócić do tematu, kiedy będzie w innym stanie. Tylko jakby pod skórą wiedziała, że on naprawdę tego chce. Nie, bo ma jej dość, nie przez jej zdrady i ucieczki… Bo naprawdę nie chce, aby ona przez niego cierpiała. Aby przechodziła przez coś podobnego znowu.
    — Zostaję, Carter. Jeżeli tego chcesz… musisz mnie zmusić. Zostaję.
    Nie myślała o sobie. O tym, jak przez większość czasu się przy nim czuła. Myślała o tych wszystkich momentach, w których nie potrafiła bez niego żyć, oddychać. O każdym jednym razie, kiedy ją obejmował, a ona stawała się dla niego całym światem. Gdzieś w środku wiedziała, że on ma rację, ale nie potrafiła mu jej przyznać. Nie tym razem i nie, gdy wchodzili oni w grę. Gdyby chciał, aby odeszła, bo zniknęła, a gdy wróciła to okazało się, że cały ten czas była z innym… To być może by zaakceptowała.
    — Możemy to naprawić, Carter. Nas i to, jak się oboje traktujemy. Proszę… Nie musimy tego kończyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnęła dłonią go jego policzka. Zdawał się jej teraz być rozgrzany. Zrobiła to powoli, jakby tym gestem chciała mu przypomnieć, że ona tuta wciąż jest i nigdzie się nie wybiera. Nie odstraszy jej tymi słowami. Mógł mieć rację w każdym cholernym słowie i ją miał, ale Sloane się nie poddawała. Jeszcze była gotowa o nich zawalczyć. O to, aby przeskoczyli przez te przeszkody, które w ich życiu były przez cały czas.
      Pozwoliła mu się przyciągnąć i bez mówienia wcisnęła się w jego ramiona. Od razu go też obejmując i wtulając się tak, jakby Carter był teraz jedynym człowiekiem, który potrafił ją trzymać w całości. I był. Pachniał znajomo. Jak jej mąż, za którym tęskniła. Jak człowiek, dla którego poświęciła samą siebie. Nie reagowała gwałtownie, nie płakała, nie krzyczała. Przesunęła jedną dłoń na jego plecy. Potrzebowała go czuć teraz całą sobą. Jeżeli to miała naprawdę być ostatnia noc to Sloane chciała go zapamiętać.
      Już się nie odezwała. Gładziła dłonią jego plecy, wtulała się w tors, zaciągała znajomym zapachem, za którym tęskniła. Łapczywie chwytała się tego momentu, w którym mogła udawać, że wszystko jest tak, jak być powinno, a oni właśnie nie kończyli tej relacji. Sloane się upierała, zaprzeczała, ale w środku wiedziała, że tym razem jej upór może nie przynieść jej rezultatów, które chciała.
      Nie wiedziała, ile tak przeleżeli. Schowani w sobie nawzajem, milczący. Z równie bijącymi sercami, które zdawało się, że na tę chwilę odnalazły wspólny rytm.
      — Wciąż tu jestem, Carter. — Zapewniła cicho, w którymś momencie. Niepewna, czy jest jeszcze obecny czy może otoczony ciszą w sypialni zasnął. Sloane nie podniosła głowy, aby sprawdzić. Jakby się bała, że najmniejszy teraz ruch wybije ich z tej chwili.
      Sloane była obok. Nie ruszała się z miejsca, nie próbowała nawet zmienić pozycji. Nie robiła niczego, poza tym, aby tu być. Przede wszystkim dla niego, jakby sam fakt, że wciąż przy nim jest po tym wszystkim miał cokolwiek zmienić.

      sloane

      Usuń