They said I’d be nothin’.
So I became everything

ZAIRE
Carter Zaire Crawford
|
Jeszcze kilka lat temu Carter Crawford, znany dziś jako ZAIRE, pracował jako barman, a nocami nagrywał kawałki w prowizorycznym studio zbudowanym z kartonów i materacy. Dziś ma 28 lat, na jego koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy fanów, a jego wizerunek widnieje na billboardach w Los Angeles i Tokio.
Popularność wywróciła jego życie do góry nogami. Wraz z sukcesem przyszły pieniądze, sława i nowi znajomi. ZAIRE zaczął pojawiać się na imprezach z celebrytami, otoczony ludźmi z branży, których intencje często budziły wątpliwości. Wizerunek charyzmatycznego buntownika budował świadomie – ekstrawaganckie stroje, drogie samochody, nocne życie i burzliwe związki, które kończyły się równie spektakularnie, jak się zaczynały, tylko podsycały zainteresowanie mediów.
Choć jego kariera muzyczna rozwija się dynamicznie, życie osobiste ZAIRE’a pozostaje niespokojne. Liczne skandale, zmieniające się twarze w jego otoczeniu i rosnące ego sprawiają, że coraz częściej mówi się o nim nie jako o artyście, lecz o postaci ze świata plotek. Z otoczenia Cartera zniknęli dawni przyjaciele, a ich miejsce zajęli ludzie z branży, często nastawieni jedynie na własny zysk.
Za fasadą blichtru wciąż jednak kryje się chłopak z Brooklynu – utalentowany, ale niedojrzały emocjonalnie, zagubiony w świecie, w którym wszystko przychodzi zbyt szybko. Bo choć jego utwory biją rekordy, a fanbase rośnie z dnia na dzień, to jedno pozostaje niepewne: czy ZAIRE będzie potrafił przetrwać nie tylko na scenie, ale i poza nią.
Jego historia to klasyczny przykład amerykańskiego snu, ale też przestroga przed tym, co może się wydarzyć, gdy ten sen staje się rzeczywistością. Zachłysnął się sławą jak dziecko dymem – nie wiedząc, że zaczyna się dusić.
|
Siedziała na wysokim, czarnym krześle reżyserskim, niedbale opierając się o jego materiałowe oparcie, na którym bieliły się litery z nazwą trasy. Wokół panował istny chaos, a sama Sloane w środku aż wrzała. W jednej dłoni trzymała schłodzoną puszkę Coca-Coli Zero, którą popijała przez różową słomkę. Para skraplała się, zostawiając mokre ślady na jej palcach. Wszystko było ustalone co do jednej sekundy. Wszystko miało działać, jak w szwajcarskim zegarku, a tymczasem największy i najważniejszy akt się właśnie sypał. Była wściekła. Była zirytowana. Była gotowa do tego, aby zatopić długie, szpiczaste paznokcie w czyichś oczach, jeśli Zaire nie pojawi się w przeciągu najbliższych dwóch minut. Słyszała krzyczących w euforii fanów. Przyjeżdżając widziała, jak długie kolejki były przed areną. Na X widziała, że niektórzy ustawiali się już od piątej rano, aby mieć miejsca przy barierkach. Widziała parę dram związanych z tak wczesnymi kolejkami, ale to nie był jej problem. Jej problemem był teraz Zaire, którego nigdzie nie było i do którego nie można było się dodzwonić.
OdpowiedzUsuńTour menadżerka, Lana Pierce, wyglądała tak, jakby zaraz miała kogoś zamordować gołymi rękami i Sloane wcale się jej nie dziwiła. Biegała z jednego miejsca na drugie. Zawsze z tabletem w ręku, słuchawką w uchu. Mocno gestykulowała krzycząc coś do słuchawki, ale było tak głośno, że żadne konkretne słowa nie dobiegały do dziewczyny. Sloane powoli piła Colę i zastanawiała się nad najlepszym sposobem na morderstwo. Obiecała sobie, że jeśli spierdoli jej tę trasę to osobiście się upewni, aby na żadną więcej już nie pojechał. Jeśli miałaby komuś wytłumaczyć, jaka między nimi jest relacja to straciłaby nagle mowę. Bo szczerze mówiąc nie wiedziała. Dwa różne światy, które łączyły się przez jedną pasję – muzykę. Kiedy początkowo padł pomysł na połączenie ich nie była przekonana, choć nie wiedziała, dlaczego. Jakby podświadomie czuła, że to może doprowadzić do nieciekawych sytuacji. I teraz miała odpowiedź. Nie mogła powiedzieć, że współpraca była zła, bo nie była. Dobrze spędziła czas przy pisaniu piosenki czy w studiu, promocjach, a jednak w powietrzu ciągle wisiało jakieś „ale”.
Piła colę ze stoickim spokojem, jakby zaraz miała pakować się do prywatnego samolotu i odlecieć na wakacje, a nie wyjść na scenę przed dziesiątki tysięcy ludzi. Jednak każdy kto znał Sloane dłużej niż dwie minuty wiedział, że to tylko przykrywka.
— Pięć minut temu miało być „cztery minuty do wejścia” — rzuciła przez zęby do nikogo konkretnego. Palce odruchowo mocniej zacisnęła na puszcze robiąc w niej małe wgniecenie. — A ja nadal widzę tylko powietrze tam, gdzie powinien być Zaire.
— Namierzymy go, Sloane.
Brzmiało to jak pusta obietnica. Nie traktowała swojej pracy jak kaprysu, który załatwił jej bogaty tatuś. Autentycznie lubiła to robić. Nawiązać więź z fanami, rozmawiać z nimi i dawać od siebie dwieście procent. Kiedy pracowała sama nie musiała się martwić, że ktoś jej utrudni pracę, w której się kochała. Dopóki nie skrzyżowała drogi z Carterem.
Wypuściła powietrze przez nos i odchyliła głowę do tyłu. Czuła w kościach, że nic dziś nie pójdzie zgodnie z planem. Zastukała paznokciami o oparcie starając się nie słuchać chaosu wokół, ale było trudno. Poddała się z dzwonieniem już piętnaście minut temu. Nie odbierał od niej, od jej menadżerki, od nikogo i powoli trzeba było wprowadzić w życie plan B. Trudno, wystąpi sama. To nie była jej wina, ale jej się oberwie. Wszyscy wiedzieli, jaką reputację ma Crawford. To nie powinno być żadnym zaskoczeniem. Sloane liczyła na to, że skoro występowali po raz pierwszy wspólnie to wszystko pójdzie płynnie. Nie była świadoma upływającego czasu. Siedziała tak z głową odchyloną do tyłu wpatrując się w światełka nad sobą i ignorując głosy dookoła, dopóki ktoś nie rzucił jakimś przekleństwem, metalowe drzwi huknęły na tyle głośno, że wyrwałyby człowieka ze snu wiecznego i wtedy też Sloane poderwała głowę. Kiedy go dostrzegła, coś w niej zamarło.
Sloane wstała powoli. Odłożyła puszkę na bok, a kiedy to robiła przez myśl jej przemknęło, że za te spektakularne spóźnienie resztki coli powinny wylądować na jego twarzy. Ale to tylko by opóźniło cały akt, a na to już pozwolić sobie nie mogła. Wyglądał, jakby przyjechał z jakiegoś after party. Zbyt wyluzowany, zbyt niezainteresowany otaczającym go światem. I nawet nie byłaby zdziwiona. Było już dawno po czasie, kiedy powinna błyszczeć na scenie. Zamiast niej zniecierpliwieni fani słuchali przygotowanej wcześniej playlisty.
UsuńPodeszła do niego na tyle blisko, aby wyczuł zapach jej perfum i gniewu.
Oczy błyszczały od wściekłości.
Dla niej to nie była zabawa. Chodziło o coś więcej niż reputację, a tę łatwo było sobie zniszczyć. W powietrzu unosił się zapach trawy, potu i perfum za kilkaset dolców. Słodki, ciężki mix uderzył w nią zanim którekolwiek z nich zdążyło się odezwać.
— O popatrzcie, kto się w końcu łaskawie pojawił! — Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Przekrwione białka, rozszerzone źrenice. Zajebiście. — Spóźniłeś się. Wali od ciebie nocnym klubem. Tam byłeś?
Złapała go za podbródek, wbijając szpiczaste paznokcie w policzki. Zacisnęła mocniej palce, zmuszając go do tego, aby na nią spojrzał. Nawet mimo różnicy wzrostu, bo nawet w cholernych obcasach była niższa. Niezbyt dbała o to, czy przekracza jakieś granice. On przekroczył jej.
— Co to było, co? — Wysyczała. Kciukiem przesunęła po policzku. — Zioło, wiadomo. Rozpoznaję po oczach. — Jej spojrzenie ślizgało się po nim jak skaner. — Keta? Molly? Oxy? A może wszystko razem, w jednej pierdolonej tęczowej pigułce?
Poderwała wyżej głowę. Łatwo odpuścić nie zamierzała.
— Jak ty się, kurwa, chcesz pokazać na scenie w takim stanie? To nie jest twoje SoundCloud party, na którym możesz robić co chcesz, pojawiać się, kiedy chcesz i robić co chcesz.
Puściła go nagle i cofnęła się o krok.
— Masz pięć minut. Ogarniesz się albo wychodzę sama. A twój kawałek? — Uśmiechnęła się słodko i przechyliła lekko głowę na bok. — Poleci z playbacku. Albo go pominę. Nie zjebiesz mi tego występu. Pięć minut, Zaire. I ani sekundy dłużej.
Sloane 🔪🖤
Daleko było jej do świętej. Miała za sobą epizody z imprez, których kompletnie nie pamiętała. Tego jak się rozpoczęły ani jak się skończyły. Ktoś czasami coś ze sobą przyniósł. Niewinnie wyglądające kolorowe tabletki dla dobrego humoru, a Sloane czasami potrzebowała być w dobrym humorze. Czasami wleciało coś mocniejszego. Nie broniła się przed tym. Każdy czasem w końcu musi zluzować. Ciekawość też zwyciężała. Nieraz zdarzało się, że nie wiedziała, jakim cudem znalazła się z powrotem w swoim mieszkaniu czy w hotelowym apartamencie. W zasadzie to wiedziała – wszystko mogła wyczytać z twarzy Jamesa, który od około półtora roku pełnił rolę jej ochroniarza. Niewiele o nim wiedziała. Poza tym, że był w marynarce wojennej i nieszczególnie lubił mówić o swojej przeszłości. Sprawdzał się w przydzielonej mu roli. Trzymał się z daleka, gdy trzeba było. Pojawiał niezauważony obok. Szybko rozprawiał się z paparazzi czy fanami, którzy próbowali pozwolić sobie na zbyt wiele. Zgarniał ją nieprzytomną z imprez. Pilnował, aby nie wylądowała Bóg jeden raczyć wiedzieć, gdzie i z kim. I miał cierpliwość świętego.
OdpowiedzUsuńA Sloane powinna być mądrzejsza i trzymać się od tego gówna z daleka. Ojciec regularnie co parę lat na pół roku znikał w swoim ulubionym ośrodku i „leczył” swoje uzależnienia. Tylko po to, aby po powrocie udać się w niezapomnianą podróż wypełnioną narkotykami, których nazw dziewczyna by pewnie nawet nie umiała wymówić.
To co odróżniało ją od Zaire był fakt, że nie pojawiała się na własnych koncertach naćpana. Jeszcze jakiś szacunek do fanów miała, którzy zaczynali się niecierpliwić, a robiło się coraz później. Nie mogli też, do cholery, dłużej przedłużać. Jeszcze chwila i będą zmuszeni odwołać, a to dopiero źle wypadnie w prasie.
— Nie wszyscy umilamy sobie czas białym proszkiem, aby mieć wyjebane na wszystko — rzuciła w odpowiedzi na podrażniające każdy nerw wyluzuj. Wyluzowana była dwie godziny temu, kiedy poprawiali jej włosy i zmieniała ciuchy, bo nie spodobał się jej różowy stanik z diamencikami, więc wymieniła go na czarny.
Może, gdyby jednak posłuchała się tego cichego głosiku w głowie, który mówił jej, że współpraca z nim przyniesie więcej problemów niż pożytku, to teraz nie byłaby w tak beznadziejnej sytuacji. Robiłaby dalej swoje, ale bez tego cyrku.
Nie zamierzała dać mu się sprowokować. Nie była pewna, czy wiedział o niej więcej niż powinien czy po prostu był tak bezczelny. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Była w pracy. Miała obowiązki do wykonania. Była profesjonalistką, a Carter jej niczego nie ułatwiał.
— Nie potrzebuję pigułek, aby mieć szczęśliwe zakończenie.
Wyrazisty zapach tytoniu mieszający się z perfumami ponownie w nią uderzył. Było coś uzależniającego w tym zapachu. Osiadał na ubraniach. Przypominał o sobie następnego dnia, kiedy już zdążyło się zapomnieć o grzechach nocy. Zostawał w pamięci na długo. Na zbyt długo.
Zadarła głowę do góry, nie cofnęła się i mierzyła go wzrokiem; pełnym gniewu, ale nie rozczarowania. Dokładnie tego się spodziewała. Bo choć obsuwa była brana pod uwagę, to wciąż to zwyczajnie bolało, że ten pierwszy wieczór nie mógł przebiec idealnie. Tylko tyle chciała, a może aż tyle. Mieć pierwszy udany koncert w mieście, w którym oboje mieszkali. Prosiła najwyraźniej o zbyt wiele.
— Weź się w garść. Albo się wynoś.
Nie walczyła z Harperem, a dała się odciągnąć na bok. Nie tylko Zaire się teraz musiał ogarnąć. Mogła wejść na scenę z furią w oczach, wyśpiewać każdą zwrotkę z jadem w głosie i zamiast trzymać się ustalonej choreografii zrobić wszystko po swojemu bez udziału Zaire.
James stanął przed nią, jakby próbował zasłonić przed nią rapera, który doprowadzał jej krew do wrzenia. Skupiła uwagę na krótki moment na makijażystce, która przybiegła z ostatnimi poprawkami i na menadżerce, która miała jeszcze bardziej zaciętą minę od niej. Sloane była pewna, że gdy wyjdą pokłóci się z Travisem. Clara Myers miała cierpliwość rozdrażnionego lwa. Potrzebowała tylko ofiary, aby się wyżyć.
UsuńCzuła jej obecność, choć jeszcze jej nie widziała.
— Nie patrz na niego. — Poleciła chłodno. Sloane bardzo chciała, ale nie potrafiła oderwać wzroku od bezczelnego dupka. I właśnie znalazła dla niego nowe określenie. Powinna zapisać go tak w telefonie. — Popatrz na mnie. Jeszcze nie wszystko stracone. To twój wieczór, wyjdziesz tam i będziesz błyszczeć. Słyszysz? Dziesiątki tysięcy ludzi są tam dla ciebie. On jest tylko dodatkiem. W dodatku zbędnym.
Parsknęła krótko. Niewiele było w tym prawdy. Ludzie przyszli dla nich. Część dla niej, część dla niego. Clara wiedziała, jak karmić ego Sloane i nie ukrywała, że w małym procencie to pomagało.
— Znasz teksty. Zatańczysz z zamkniętymi oczami. Ty jesteś gwiazdą tego wieczoru. Nie zapominaj o tym.
Poprawiła jej włosy, ale Sloane milczała.
— Zabierz ten gniew ze sobą na scenie. Pozwól jej zapłonąć.
Skinęła głową, ale wzrok wbity miała w mężczyznę. Śledziła każdy jego krok i niedowierzała w to, co robił. Był tu multum ludzi. Od tych najbardziej zaufanych po kompletnie nieznajomych, którzy pewnie ukradkiem próbowali zebrać materiał, bo pracowali z gwiazdami. Ale jego to nie obchodziło. Widziała to w jego spojrzeniu, które jej posyłał. Kompletny brak przejęcia się czymkolwiek.
Wciągnął na oczach wszystkich jebaną kreskę.
Nie była pewna, czy jest pełna podziwu czy odrazy.
Obserwowała go, jakby zbierała materiał. Hm, w zasadzie zbierała. Każde doświadczenie, miłe bądź nie, przelewała na papier. Była na tyle młoda i nowa w tej branży, że nie odstawiała większych cyrków i nie robiła z siebie divy. Oglądanie artystów, którzy chodzili z zadartym nosem i nadętym ego było niesamowitym doświadczeniem.
Powinna być przyzwyczajona. Wychowała się w końcu, z trochę już przez świat zapomnianą, gwiazdą rocka. Nikt bardziej nie gwiazdorzył niż Desmond Fletcher. Carter był na dobrej drodze, aby go przebić. Sloane przepchnęła się przez Clarę i Jamesa. Ignorując, że zapaskudził jej właśnie colę i słomkę.
— Nic wartego zapamiętania. Nie wiem, co ty robisz w pięć minut, ale ja lubię zostawać w pamięci.
Sloane
Trzymała cały gniew w sobie, aby wypuścić go dopiero na scenie. Mogło z tego wyjść coś, o czym ludzie będą mówić przez tygodnie albo totalna katastrofa. Przejmowała się tym, co powiedzą inni o jej występach i karierze. To jedyne co tak naprawdę się liczyło, jeśli chciała w tym świecie zaistnieć na dłużej niż parę szybkich lat. Nie zależało jej na tym, aby zostać wrzuconą do folderu zapomniana. Miała możliwości i środki, aby na dobre odznaczyć się w świecie muzyki i dokładnie to zamierzała zrobić, a żaden przyćpany raper jej tego nie zabierze.
OdpowiedzUsuńAura, którą tworzył wokół siebie Carter była toksyczna, ale przyciągająca. Mogła oglądać jego, ale zauważała też to, co działo się dookoła. Zaciekawione wzroki osób, które podobnie jak ona nie mogły uwierzyć, że pozwala sobie na tak wiele. Ludzie na ich pozycji mogli pozwolić sobie na znacznie więcej niż przeciętni ludzie. Mieli menadżerów od sprzątania ich syfu i pilnowania, aby to, co powinno zostać ukryte nigdy nie wyszło z cienia.
Sloane czuła, że wystarczy jedno nieodpowiednie słowo albo gest, aby wybuchła i zostawiła po sobie popioły. Może to nie był jeden z najważniejszych wieczorów w jej życiu, ale należał do tych ważniejszych, a teraz musiała dać z siebie jeszcze więcej, aby jakoś go uratować. Oliwy do ognia dolewał Carter, który zdawało się, że wziął sobie za cel, aby wkurzyć ją jeszcze bardziej i wytrącić z równowagi. Chciała czy nie, stał zbyt blisko, aby mogła odwrócić wzrok. Śledziła go wzrokiem, gdy zdejmował koszulkę odkrywając ciało pokryte tuszem, połyskujące w świetle. To nie powinno robić na niej wrażenia ani tym bardziej wytrącać z równowagi. Drgnęła lekko, co było dla niej znakiem, aby się otrząsnąć. Przewróciła oczami i na jeszcze kilka sekund skupiła na Clarze, która upewniała się, że Sloane jest gotowa do wyjścia. Ciuchy leżały, jak trzeba, włosy ułożone. Wszystko, łącznie z nimi, było gotowe.
— Trzy minuty piekła.
Sama się nakręcała, wmawiając sobie, że wyraźniej czuje zapach skóry i tytoniu. Niebezpieczne połączenie, które już nieraz wprowadziło ją w kłopoty. Zapach, od którego należało trzymać się z daleka.
Ciemnofioletowy błyszczący mikrofon znalazł się w dłoni Sloane. Znajomy ciężar pomógł poczuć się jej pewniej. Wzięła głęboki wdech, powietrze wypuszczając powoli. Te parę sekund, aby wbić się w odpowiedni nastrój.
Biały dym pełzł po scenie jak przyczajony kot, który upatrzył sobie swoją ofiarę. Tłum wrzeszczał, jakby zaraz miał się rozpaść od napięcia. Przeciągły, głuchy bas pulsował pod stopami. To była jej arena. Jej miejsce. Jej teatr. Jej scena.
Maska chłodnej pewności siebie wpełzła niepostrzeżenie na jej twarz. W środku – burza, która wzbierała się w niej od godzin. Od chwili, kiedy po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że Zaire się spóźnia, aż po moment, gdy pojawił się spóźniony i rozbiegany, pachnący dymem i bezwstydem.
Mogła się tym uczuciom poddać albo je wykorzystać i zrobić show, o którym łatwo ludziom nie będzie zapomnieć.
Napawała się widokiem ludzi. Rozochoconych, gotowych do wspólnej zabawy i chyba niewzruszonych tym małym spóźnieniem.
Wolnym, tanecznym krokiem przeszła na przód sceny. Mając u swojego boku Zaire.
Tłum wrzeszczy, na zmianę wykrzykując jej imię i Cartera, a ona zatrzymuje się na sekundę — i tylko unosi brew. Kąciki jej ust drgają, jakby bawiła ją ta potęga, którą trzyma w garści.
Rzuciła krótkie spojrzenie mężczyźnie, uniosła lekko kąciki ust. Przedstawienie trwało i należało dać ludziom to, po co tu przyszli.
Melodia jest powolna, dusza. Taka, która łapie cię za gardło i nie puszcza.
Głos Sloane balansował na krawędzi szeptu, a syku. Ustami niemal ocierała się o mikrofon, który trzymała może zbyt blisko. Bez znaczenia.
Sloane
Przebywanie na scenie samo w sobie było, jak narkotyk. I najlepsze było w tym, że uzależnienie od niego nie wyniszczało od środka. Sloane chłonęła każdą emocję rzucaną w jej stronę. Odwzajemniała uśmiechy, w niektórych miejscach zatrzymywała się, aby mogli zrobić zdjęcie czy nagrać filmik, który potem wrzucą do sieci lub będą oglądać w nieskończoność. Była tu, aby zadowolić fanów, ale przede wszystkim była tutaj dla siebie.
OdpowiedzUsuńNa scenie była chodzącą pewnością siebie, której nikt ani nic nie mogło zaburzyć.
Żadna awantura na chwilę przed wyjściem. Jeśli już, to zmotywowało ją to do dania lepszego występu. I to nie tak, że wyszłaby tu od niechcenia, ale mając godzinę spóźnienia pragnęła pokazać tu każdej osobie, że na nią warto czekać. Chcieli czy nie, ale musieli połączyć siły, aby ludzie nie pożarli ich żywcem w internecie.
Sloane na moment się zatrzymała, kiedy przyszła pora na to, aby Carter dał z siebie wszystko. Jego zwrotka. Jego czas, aby zawładnąć otumanioną euforią widownią. Chwilowo nie było śladu po atrakcjach na backstage’u. Była dwójka artystów, którzy połączyli siły. Była Sloane i był Zaire. Może patrzyła z lekkim podziwem, że mimo stanu w jakim się pojawił potrafił ogarnąć się na tyle, aby nie zepsuć występu.
Już zaraz uwagę poświeciła w pełni sobie. Obecna w momencie, który sprawiał, że naprawdę żyła. Światła migały purpurą i złotem. Ludzie wrzeszczeli, śpiewali razem z nimi. Nie słyszała własnego oddechu, jedynie bas dudnił w jej klatce piersiowej jak drugie serce. Dym osiadał na skórze, leki i gorący nadając wrażenie, jakby scena chciała ich pochłonąć.
Stała bokiem do tłumu. Ciało poruszało się w bezbłędnym rytmie. Długie włosy – rozpuszczone, niesforne – wirowały z każdym ruchem głowy, lśniąc w reflektorach jak fala złota. Niemal czuła, jak adrenalina przesiąka przez jej skórę. Ciągle siedział w niej tamten gniew, który na maksa wykorzystywała teraz do poprowadzenia swojego przedstawienia. Skórzane bojówki opadały nisko na biodrach, wysadzany diamencikami stanik lśnił w świetle niczym zbroja. Była odważna, poruszała się z wdziękiem, sensualnie, ale nie tanio i wulgarnie. Balansowała na cienkiej granicy. Tak, jak zawsze. Kusiła, ale wiedziała, kiedy się zatrzymać, aby nie wypaść tanio.
Spojrzała w bok.
Zaire.
Wyglądał na skupionego. Oddanego samemu sobie. Cały błyszczący, parujący potem, jakby przyszedł tu specjalnie po to, aby ją drażnić. Jakby dokładnie wiedział, co na nią działa. Wytatuowane ciało poruszało się miarowo, jego głos nisko rezonował przez scenę. Ćwiczyli to. Sloane znała każdą nutę tego wokalu.
Zamiast odwrócić wzrok, ruszyła w jego stronę.
Powoli.
Każdy jej krok był jak uderzenie serca.
Zbliżyła się do niego na wyciągnięcie ręki. Zaire wciąż był w trakcie swojej zwrotki, ale musiał zdać sobie sprawę z jej bliskości. Może dostrzegł to, że się zbliżyła na telebimie, choć na te Sloane nie zwracała uwagi. Może przez fanów lub instynktownie wyczuł, że tej części sceny nie dzieli już sam tak, jak to było w planie.
Uśmiechnęła się, ale nie było w tym uśmiechu nic przyjaznego. Drapieżny i nieprzewidywalny. Dzieliło ich może jakieś piętnaście sekund od wspólnej zwrotki.
Palcem wskazującym złapała za metalowy łańcuch wiszący na jego szyi. Pociągnęła za niego w dół, zmuszając go, by się pochylił, aż jego twarz znalazła się tuż nad jej.
Nie odwróciła wzroku od intensywnego spojrzenia, którego rozczytać nie mogła i w zasadzie nie chciała. Sprawnie wślizgnęła się do zwrotki. Miała niski, gładki głos opalony gniewem, a każde słowo niosło się przez halę jak wyrok.
Dłoń, z paznokciami ostrymi jak sztylety, uniosła i musnęła jego kark, przesuwając nią leniwie w dół: po ramieniu, przez biceps, aż do torsu, zatrzymując ją dopiero przy pasku. Wrzaski stały się jeszcze intensywniejsze, światła nagle przyciemnione, a oni w centrum zainteresowania. Ich sylwetki na ekranach.
W połowie zwrotki odwróciła się od niego. Idąc przez scenę w sposób, który mówił, że to jest jej miejsce i jej własność. Głos stał się intensywniejszy. Gęsty od złości i pożądania.
UsuńI odwróciła się raz. Rzucając mu wyzwanie i niemo mówiąc twój ruch.
Sloane
Przećwiczyli występ nie raz i nie dwa. Do znudzenia. Do momentu, aż nie rzygali próbami, a te nie wychodziły perfekcyjnie. Tego nie było w planach i Sloane czuła, że tour menadżerka się wkurwi. Ludzie od oświetlenia się wkurwią. Każdy kto miał tu swoją rolę do wypełnienia się wkurwi. I trudno.
OdpowiedzUsuńRaczej nie miała w zwyczaju zmieniać ustalonego planu. Jasne, czasem pojawiały się jakieś odchyły i zdarzało się jej zrobić coś co nie było uwzględnione we wcześniej przygotowanym scenariuszu. Ale nigdy na taką skalę. Chciała tym coś udowodnić. Może sobie, a może jemu. Albo całemu pieprzonemu światu. Bo gdy Sloane wychodziła na scenę to nic więcej się nie liczyło. Nie istniały kłótnie, nielubienie się, cały zewnętrzny świat. Ważny był akt. Wokal. Występ.
Z jakiegoś powodu chciała do niego tam wrócić. Rozgrzać publiczność bardziej. Pokazać im więcej niż należało. Dać kolejny powód, aby wstrzymali na moment oddech, bo byli właśnie świadkami czegoś między tą dwójką, co nigdy wydarzyć się nie powinno. Profesjonalizm wciąż gdzieś się tlił, ale chwilowo Sloane zacierała granice między profesjonalizmem, a nieprzyzwoitością. Do końca chyba sama nie była pewna, co chce tym osiągnąć. Dostała reakcję, jakiej potrzebowała. Świdrujący wzrok czuła na sobie, gdy odchodziła. Nie musiała się odwracać, aby z tych dziesiątek tysięcy spojrzeń skierowanych w jej stronę wyczuć ten jeden konkretny.
Miała wrażenie, że wciąż czuła na dłoni ciepło bijące od jego skóry. Lubiła igrać z ogniem, ale teraz znalazła się trochę zbyt blisko płomieni. I jedynym problemem było to, że wcale od nich nie chciała się odsunąć, a znaleźć jeszcze bliżej i poczuć, jak muskają gorącymi językami skórę zostawiając na niej ślady.
Nie było co ukrywać, ale pasowali do siebie. Na scenie, która teraz poddawała się zasadom, które ustalali oni. Mimo całej tej wściekłości – działali jak dobrze naoliwiona maszyna. I było to niesamowicie wkurwiające, że to dziwne porozumienie było. Nastawiła się, że będzie musiała ratować koncert, że Zaire zawali, a zaskoczył ją pozytywnie. Wiedział co robi. Albo tak świetnie udawał. Ale dopóki ludzie to kupowali to było bez znaczenia. Mieli stąd wyjść zadowoleni, a wszystko wskazywało na to, że o panującej na scenie energii będzie głośno.
Przypadkowo wybrali sobie złość na głową emocję, która poprowadziła ich przez resztę występu. I wyszło lepiej niż gdyby starali się do siebie na siłę przymilać. Nie było tu fałszu, PR’owych ustawek.
Trzy minuty. Tyle to miało trwać. Trzy minuty piekła. Wtedy nie była pewna, czy składa mu obietnice czy ostrzega. I dalej nie wiedziała, ale cokolwiek się wydarzyło – spodobało się jej za bardzo. Drżąca od nadmiaru emocji skóra. Surowe głosy, które nie ukrywały swoich emocji. Spojrzenia, o których w nocy będzie głośno. Dotyk, którego być nie powinno, a który rozpalił nie tylko publiczność, ale i ją samą.
I zamierzała cieszyć się tym małym chaosem, który wywołała. Fani zareagowali tak, jak myślała – piskami, wrzaskami pełnymi uznania. Być może spragnionymi więcej. Ale kolejny raz nie miałby w sobie już takiego przekazu czy smaku. Jeszcze za szybko by się to wszystkim znudziło. Mały teaser do tego, co może będzie w przyszłości albo jednorazowa akcja, za którą zbierze konkretny opierdol, gdy zejdzie ze sceny. To jeszcze się okaże.
Obserwowała fanów, a głos Cartera przenikał przez jej skórę. Prosto w każde zakończenie nerwowe, od środka dając o sobie znać. Przypominając, że on wciąż tam jest i nigdzie się nie wybiera.
Zatrzymała na nim swój wzrok w momencie, kiedy zwrotka dochodziła już do końca.
Nie zdradzała zbyt wiele. Nie chciała, aby poczuł się zbyt pewnie i obrósł w piórka. Wyszło dobrze, nawet zajebiście dobrze, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzała tolerować takie wpadki. Teraz im się udało, ale następnym razem mogli nie mieć już takiego szczęścia.
Uniosła lekko brew i kącik ust. Subtelnie, tylko dla niego.
Sloane
Jeszcze nigdy przedtem nie czuła się w taki sposób na scenie.
OdpowiedzUsuńMiała za sobą dziesiątki koncertów. Spędziła niemal całą drugą połowę 2024 w Europie. Podróżując od kraju do kraju, dając koncert za koncertem. Każdą z tych scen sobie przywłaszczyła. Były jej. Rozpalała publiczność, siebie. Była nie do okiełznania, ale to co miało miejsce teraz było nowe. Bardziej ekscytujące. Do tej pory nie dzieliła sceny z nikim w ten sposób. Zdarzały się duety. W porównaniu do ich dwójki wyglądały one teraz mdło i nijako. Jakby brakowało w nich tego zapalnika, który sprawiał, że stawała się nie do zatrzymania. Zaire swoim zachowaniem wyzwolił w niej coś, czego się kompletnie po sobie nie spodziewała. Wykorzystała ten gniew najlepiej, jak tylko mogła. I jej w tym pomógł. I chociaż nie chciała to była wdzięczna, ale przecież mu nie zamierzała o tym mówić czy dziękować.
Cała arena wibrowała. Od muzyki. Tańczących ludzi. Ich głosów. Wyszło lepiej niż Sloane początkowo przypuszczała. Ich imiona mieszały się z wrzaskami. To uczucie, ten stan, w którym Sloane na końcu się znalazła był nie do opisania. Oddychała ciężej, ale nie ze zmęczenia. Włosy przyklejały się do karku i pleców, po brzuchu spływała ledwo widoczny pot. Delikatnie drżała, ciągle chłonąc energię jaką dawali im fani. Ci z kolei wydawali się być w pełni zakochani w występnie. W nich.
Za każdym razem, kiedy musiała już opuścić scenę i zostawić fanów czuła dziwną pustkę. Dziś było inaczej, ciężej. Nie było co ukrywać, że ten występ coś zmienił. Nie tylko w niej, ale w sposobie, jak zachowywała się, gdy przestawała być Sloane Fletcher, a wchodziła w rolę piosenkarki, performerki. Ostatnie spojrzenie na fanów, zanim musiała zniknąć za kulisami. Ostatnie posłane uśmiechy. Hałas wcale nie zniknął, a wręcz się nasilił, a choć chętnie wróciłaby na jeszcze jedną piosenkę – nie mogła.
Powietrze było wciąż ciężkie od dymu, potu i adrenaliny. Można je było ciąć nożem. Sloane przeciskała się przez techników, aby dotrzeć do garderoby lub gdziekolwiek. Straciła z oczu Cartera. Nie miała mu nic do powiedzenia, nic od niego nie chciała, a z jakiegoś powodu szukała go wzrokiem, bo choć to ona przejęła kontrolę nad koncertem ten wieczór w pełni należał do nich. Tylko może do niej trochę bardziej.
Niespodziewanie wpadła na nią Clara. Z telefonem w ręce i szerokim uśmiechem.
— Sloane! Dziewczyno, jesteś niesamowita! Internet was KOCHA. — Ostatnie słowo przeliterowała i zamachnęła rękami w powietrzu w ekscytacji. — Widziałam co zrobiłaś. To było genialne. Patrz na to.
Podsunęła jej przed twarz telefon z filmikiem z koncertu. Patrzyła na samą siebie, zbliżającą się do Cartera z precyzją kotki, sunęła po scenie. Ich sylwetki niebezpiecznie blisko siebie, sposób w jaki pociągnęła za łańcuch. To, jak blisko siebie byli.
Uniosła brew i zamierzała to już skomentować, kiedy znikąd zjawiła się Lana. Wpadła jak burza z zaciętą miną.
— Czy wyście, kurwa, powariowali?! — Wycedziła przez zęby. Oho, jednak komuś się to nie spodobało.
— Dobry wieczór, Lana — rzuciła z przekąsem Clara, ale nie oderwała wzroku od ekranu. — Byli świetni, prawda?
— Świetni? Dla ciebie to jest świetne? — Sloane zaszczyciła ją w końcu spojrzeniem. I może gdyby jej nie znała to by się tego wyrazu twarzy i tonu głosu przestraszyła. Ale nie tym razem. Bo wiedziała, że wykonała kawał zajebistej roboty. — Tego nie było w choreografii! To miała być stonowana, sensualna interpretacja, a ty, Sloane, zrobiłaś z tego soft porn na żywo przed dziesięcioma tysiącami ludzi! A ty — jakimś cudem namierzyła w tłumie Cartera, a którego Sloane nie widziała. Dopiero teraz go zobaczyła. Wciąż bez koszulki z tą magnetyzującą aurą wokół siebie. Nutą niebezpieczeństwa. Wzięła głębszy wdech. Musiała znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania na noc. Carter to były kłopoty. Duże. Ale nie mogła nic poradzić na to, że miał w sobie to coś. — Wiedziałeś o tym?
— Boże, zluzuj Lana. Wszyscy to kupili i tylko ty robisz cyrk.
UsuńKobieta zaśmiała się gorzko. Skrzyżowała ręce na piersi, a wzrok wbiła w Sloane.
— I co, za tydzień w Miami zamierzacie odstawić ten sam teatrzyk?
Blondynka przewróciła oczami. Jezu, o co tyle szumu? Zeszła na moment z wyznaczonego kierunku, zabawiła się Carterem i widownią. Tak, zrobiła to dla własnej pieprzonej przyjemności. Niech ją pozwą. Spodobało się to nie tylko fanom, ale im również. Czuła to.
— Jeżeli się nie spóźni… kto wie, może zatańczę mu na kolanach albo urządzę striptiz. Wymyślę coś kreatywnego.
Sloane
Powinna się teraz pewnie skupić na rozmowie, ale nie potrafiła. Chciałaby wiedzieć co się tego wieczoru zmieniło. Bo przecież, cholera, spędzali ze sobą czas już wcześniej. Godziny w studiu nagraniowym, podczas promowania kawałka i nigdy przez cały ten czas nie czuła potrzeby, aby zawiesić na nim wzrok na dłużej niż to było konieczne.
OdpowiedzUsuńW głowie cały czas miała silny zapach tytoniu zmieszany z ziołem i tą dziką pewnością siebie z domieszką bezczelności. Rozgrzana, gładka skóra, od której zbyt szybko odrywać się nie chciała. Leniwie przesuwała wzrokiem po jego ciele. Błyszczącym od potu torsie, twarzy, po której widać było, że jest nieobecny w momencie. Zdawało się jej, że całą energię, jaką miał wykorzystał na wejście na scenę, a teraz, gdy wszystkie emocje powoli zaczynały opadać gubił się we własnych odczuciach. Już sam fakt, że był naćpany powinien zapalić w jej głowie czerwoną lampkę.
Sloane nie słuchała Lany ani Clary. Nie chciała oglądać więcej filmików, robić żadnego selfie po koncercie. Wymknęła się obu kobietom i zamknęła w garderobie, gdzie czekała na nią już Aria. Sloane mogła śmiało powiedzieć, że w tym chaosie show biznesu Aria była jedną z nielicznych osób, na które mogła za każdym razem liczyć.
W garderobie było duszno. Unosił się zapach perfum i alkoholu, którym raczyła się Aria. Znając ją była to tequila. Jak tylko zamknęła za sobą drzwi zdjęła z siebie stanik, który rzuciła gdzieś w kąt, rozpięła spodnie i ściągnęła z siebie całą koncertową warstwę. Zdejmowała jedną maskę tylko po to, aby włożyć inną.
— Niewiele brakowało, a przeleciałabyś go na tej scenie — zaśmiała się, kiedy tylko Sloane zamknęła za sobą drzwi. Gapiła się w telefon, z którego Fletcher słyszała swój głos zmieszany z głosem Cartera. — Bosko wam to wyszło. Ale serio, jeden dotyk więcej i stalibyście się viralem na Pornhubie.
Sloane zaśmiała się sucho. Przeczesała włosy palcami.
— Gdyby mnie wcześniej nie wkurwił, to trzymałabym się scenariusza. — Sięgnęła po wcześniej przygotowane ubrania. — Zresztą, nie moja wina. Widziałaś go? Sam się prosił, a ludziom się to spodobało.
Wsunęła na siebie srebrną, migoczącą minispódniczkę, czerwony koronkowy stanik, który był zbyt drogi, jak na ilość oferowanego materiału i poszarpany, czarny T-shirt z logo zespołu, którego nigdy nie słuchała, ale wyglądał jakby przeżył przynajmniej trzy pożary. Na nogi wciągnęła czarne, skórzane kozaki na obcasie, a na ramię zarzuciła małą torebkę na łańcuchu. Sloane spojrzała na swoje odbicie. Makijaż trochę rozmazany, włosy nieułożone.
— To gdzie jedziemy? Marzy mi się miejsce, które spali trochę tej adrenaliny — rzuciła, łapiąc dziewczynę pod ramię.
— Le Bain? Somewhere Nowhere? Outer Heaven?
Śmiejąc się, opuściły garderobę. James czekał tuż przed i ruszył przed nimi, aby zaprowadzić je do auta. Na zewnątrz, na parkingu, powietrze było ciężkie od wilgoci i hałasu miasta. Gdzieś za barierkami byli fani, którzy nie chcieli iść do domu, a jeszcze liczyli na spotkanie swoich idoli. Podeszłaby, ale nie dziś. Nie miała na to nastroju.
Sloane miała właśnie wejść do auta, kiedy kątem oka dostrzegła półnagą sylwetkę Cartera. Typ chyba zgubił koszulkę. Stał przy SUV’ie. Mięśnie grały pod skórą, a ta wciąż lśniła od potu.
Zatrzymała się, gapiąc i analizując. Za i przeciw.
Posłała krótkie spojrzenie Arii, która nie potrzebowała słów, aby ogarnąć co chodziło po głowie Sloane. Carter zniknął jej z oczu, gdy wszedł do auta, do którego swoje korki skierowała właśnie Sloane. Wytrącając przy okazji Jamesa z równowagi.
Zatrzymała się przy otwartych drzwiach, opierając o bok samochodu. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, a wzrok zawiesiła na Carterze, któremu towarzyszyli, najpewniej, jego kumple.
— Coś mi mówi, że nie jedziesz do domu na dobranockę — rzuciła, spoglądając na niego spod wpółprzymkniętych powiek. Było dopiero coś po pierwzszej, może bliżej drugiej. Zbyt wcześnie, aby uciekać do łóżka.
Zanim zdążył jej odpowiedzieć wsiadła do środka. Opadła na skórzanym fotelu, założyła nogę na nogę szturchając go przy okazji szpilką.
Usuń— Więc? Jedziemy czy mam wysiadać?
Sloane
Wiele w sobie ukrywała. Szczera zaczynała być dopiero w momencie, kiedy pisała teksty. Niektóre wychodziły jej zbyt osobiste, ale właśnie za to została polubiona. Nie bawiła się w osładzanie rzeczywistości. Za każdym razem zaznaczała, kiedy konkretna piosenka odnosi się do jakiejś sytuacji z jej życia, a kiedy jest czystym wytworem jej wyobraźni, bo akurat zainspirowała się czymś co obejrzała, usłyszała lub wymyśliła na własnych zasadach. Nawet na scenie nie wychodziła z roli, ale z tym, że tę narzuciła sobie sama. Ludzie chcieli czegoś więcej niż monotonnego stania na scenie i śpiewania do mikrofonu, a tak się składało, że mogła im to dać – choreografię, którą potem będą powtarzać w swoich pokojach, wrzucać nagrane filmy do sieci i modlić się, aby je zauważała. Tyle, że starannie dobrany scenariusz nie zawsze się sprawdzał. I tak, jak dziś się okazało, odrobina spontaniczności wyszła lepiej niż gdyby zrobiła to, czego od niej oczekiwano.
OdpowiedzUsuńWsiadając do SUV’a nie była pewna, czego właściwie chce. Ani czy chce czegoś konkretnego.
Naszła ją myśl, że noc spędzona z Carterem może być ciekawsza niż gdyby została sama z Arią. Z dziewczyną zawsze bawiła się dobrze, czasami zbyt dobrze. Pod skórą czuła, że obecność koleżanki dziś może okazać się niewystarczająca. Potrzebowała więcej. Mocniej. Jakiegoś bodźca, który totalnie wyłączy ją z myślenia.
I wiedziała kto jej to może dać. Patrzyła na niego.
Brała też pod uwagę, że mógłby grzecznie kazać jej wysiąść, ale była na tyle pewna siebie, że przez sekundę nie wierzyła, że by ją wyprosił.
Zastukała paznokciami o nagie udo, ale wzroku nie spuszczała z Cartera.
Sloane wyglądała jak ktoś, kto ma plan, którego zdradzać nie zamierza. Resztki rozsądku prosiły, aby wyszła. Czy zamierzała się posłuchać? Oczywiście, że nie. Rozsądek zostawiła razem z ochroniarzem na parkingu. Choć znając Harpera będzie za nimi jechał. Ale czego Harper nie widział, tego nie żal. W teorii pilnował jej przed nachalnymi paparazzi i fanami, w praktyce też często powstrzymywał ją przed głupotami, jak wciąganie kreski czy wracaniem do apartamentów z nieznajomymi.
Parsknęła cicho śmiechem, a potem nieznacznie nachyliła w jego stronę.
— Zamierzam dokładnie to robić.
Posłała mu rozbrajający uśmiech. Wydawał się być teraz zupełnie inni niż wtedy na scenie czy na backstage, kiedy walczyli między sobą. A może, kiedy to Sloane walczyła z nim. Kojarzyła te oznaki, kiedy przyjemne uczucie po zażyciu czegoś opuszcza ciało. Zostawia pustkę, którą natychmiast chce się uzupełnić. Sięgnąć po więcej.
W milczeniu patrzyła, jak sięga za siebie. Rozpoznała lusterko od razu, ale nie zadawała pytań. Byli po koncercie. Nie mieli żadnych zobowiązań. Chyba, coś migotało jej w głowie o jakimś wywiadzie jutro, ale to było zmartwienie Clary.
— Nigdy nic nie robię przypadkiem, Carter. — Odpowiedziała.
Spojrzała na lusterko. Na równe, cienkie i białe niczym śnieg kreski. Widziała jak jego spojrzenie ślizga się po jej twarzy. Może, jakby w oczekiwaniu, aż odmówi, o coś zapyta czy – jak wcześniej – urządzi awanturę.
Ale Sloane tylko lekko uniosła brew. Nie było w niej grama zawahania. Zero pytań co to?, pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć. Jeżeli posiadała jakiekolwiek wątpliwości to w tej samej chwili, w której nachyliła się nad lusterkiem, zostały one pogrzebane. Pochyliła się ostrożnie, jakby każdy ruch miał znaczenie. Przesunęła włosy na stronę, aby całkiem jej nie przeszkadzały. Jedno pociągnięcie, szybkie i czyste. Cichy świst powietrza i drgnięcie w nozdrzach. Odchyliła głowę do tyłu z cichym westchnięciem i na moment przymknęła oczy.
Wypuściła powietrze z ust powoli, z pół-uśmiechem.
Usuń— Wiele rzeczy lubię — odpowiedziała wymijająco, ale Carter był bliżej prawdy niż na to wyglądało. Ciągłość ją nudziła. Powtarzanie w kółko jednego i tego samego nijak miało się do jej osobowości.
Wyprostowała się na siedzeniu i spojrzała na niego. Powieki jeszcze miała ciężkie od zmęczenia, ale to za parę minut przestanie być problemem.
— Władza jest przyjemna, ale kiedy nie wiesz co się wydarzy… To dopiero uderza do głowy.
Sloane zaczynała dostrzegać między nimi podobieństwa, które wcześniej jej umknęły. Miał być krótkim epizodem w jej życiu; napisali piosenkę, nagrali ją, wystąpią tu i tam razem, a potem najpewniej o sobie zapomną. Ale im dłużej na niego patrzyła tym większe miała przeczucie, że Crawford zapisze się w jej życiu na dłużej.
— Spodobało ci się. Ja ci się spodobałam.
Uśmiechnęła się, jakby powiedziała coś niesamowicie śmiesznego. Chyba poniekąd tak było. Mówiła o tym konkretnym momencie na scenie, kiedy przez moment byli tylko oni, a tłum ludzi, wyciągnięte w ich stronę telefony i kamery z każdej strony nie miały znaczenia.
Kiedy na chwilę zerknęła na przyciemnioną szybę dostrzegła swoje odbicie. Jej oczy – zazwyczaj ciepłe, piwne z domieszką złota, chwilami przypominające bursztyn – teraz wyglądały inaczej. Źrenice rozszerzyły się niemal w całości pochłaniając kolor. Zostawiły jedynie cienką, lśniącą obwódkę.
Czuła, że patrzy teraz jak przez obiektyw, który dostrzega więcej, mocniej, ostrzej. I zapewne nie tylko ona to dostrzegła.
— Ale nie jestem jedyną, która to lubi. Nie jesteś marionetką, której się dyktuje kroki. Ty pociągasz za sznurki. My za nie pociągamy. I tylko czasami damy komuś innemu trochę dominacji, aby zasmakować nieznanego.
Sloane
Była zaintrygowana.
OdpowiedzUsuńDo tej pory jakoś pozostawał jej obojętny. Traktowała go tak, jak należało – jak współpracownika, z którym za parę tygodni zakończy wspólny projekt i każde z nich pójdzie w swoją stronę. Tak to w tej branży działało. Przez krótki ułamek udawało się najlepszych przyjaciół, a następnie zapominało o swoim istnieniu. Pojawiali się kolejni kumple, kolejne współprace i tak to się kręciło. Ten występ coś zmienił, ale jeszcze nie była na tyle pewna, aby wiedzieć co to było. Być może jego obojętność, zadziorność i przekonanie, że jest bogiem, gdy tylko wchodził do pomieszczenia.
Sloane chciała zobaczyć więcej. Do jakich rzeczy jeszcze Carter jest zdolny się podsunąć. Do czego będą w stanie się posunąć, aby zrobiło się ciekawiej. Jakiekolwiek uczucie między nimi było na scenie – było prawdziwe. Nie do podrobienia. Niewpisane w scenariusz, nad którym tak rozpaczała Lana.
— Miałeś wątpliwości co do tego? — spytała. Lubiła zachowywać się profesjonalnie, ale to jeszcze nie wykluczało dobrej zabawy, nie? Miała dostęp tak naprawdę do wszystkiego i wiedziała, jak to wykorzystać na swoją korzyść. Do kogo się uśmiechnąć, kiedy się przymilić.
Z każdą upływającą sekundą czuła powolne efekty narkotyku. Znajomy stan euforii krył się jeszcze za rogiem, ale był bliżej niż dalej. Energia, która po koncercie na chwilę osłabła zaczynała wracać.
Śledziła wzrokiem jego ruchy. Patrzyła, jak wyjmuje papierosa z pomiętej paczki, jak wsuwa go między usta i odpala. Końcówka papierosa jarzyła się w półmroku, a dym już chwilę później zaczął unosić nad ich głowami.
Prawie parsknęła, gdy usłyszała to nie. Zachowała, w miarę, neutralny wyraz twarzy. Oparła łokieć o podłokietnik, kosmyk włosów nawinęła na palec i bawiła się nimi. Przetwarzała jego słowa. Nie wszyscy musieli ją lubić, ba było jej bardzo dobrze z tym, że są osoby, które szczerze jej nie lubią, ale Carter… Nie, on się do nich nie zaliczał. Nawet jeżeli go wkurwiała.
W końcu lekko się uśmiechnęła, ale bardziej do samej siebie niż do niego.
— Wzajemnie. Powinniśmy się chyba do tego wkurwienia przyzwyczaić, nie? — rzuciła. Przed nimi jeszcze było sporo wspólnego czasu. I jeśli dobrze myślała to nie zamierzali sobie tego czasu ułatwiać. — Prawdziwe i mocne. Wykorzystane odpowiednio… Cóż, może doprowadzić do ciekawych rzeczy.
— Wyostrzyć? — Powtórzyła. Coś błysnęło w jej oczach. Jakby właśnie dostała ofertę nie do odrzucenia. — Jak dobrze, że oboje lubimy igrać z ogniem.
Świat lekko już pulsował. Carter swoimi słowami rozniecał w niej ogień, który z łatwością mógł się przerodzić w trudny do ogarnięcia pożar. I szczerze? Miała nadzieję, że wciśnie odpowiednie przyciski, aby tak właśnie było. Najwyżej narobią bałaganu, który ktoś inny będzie musiał posprzątać.
Początkiem było to, że skończyła nieproszona w jego SUV’ie. I jechała bóg wie gdzie, bo nawet o to nie zapytała. I było jej to obojętne.
Wzięła od niego wodę. Nie podziękowała, samo spojrzenie musiało mu wystarczyć. Odkręciła zakrętkę i wzięła kilka mniejszych łyków. Rzuciła zakręconą butelkę na siedzenie obok.
Świat powoli zaczynał pulsować. Obraz się wyostrzył, a dźwięki stawały jakby głośniejsze i wyraźniejsze. Działało szybciej niż się spodziewała.
Lekko się spięła, ale nie z nerwów, kiedy znalazł się bliżej. Duszący dym papierosa trafiał prosto w jej nozdrza, podrażniając nerwy, mącąc w głowie. Mieszał się z jakimś pieprznym zapachem, który Sloane powiązała z perfumami Cartera.
— Świetnie. Przekonajmy się kto z niej wyjdzie żywy.
Kiedy się odsunął, ona się nachyliła. Wyciągnęła rękę przed siebie ku jego twarzy, aby spomiędzy ust wyjąć papierosa. Nie pytała go zgodę, nie pytała czy się z nią podzieli. Zrobiła to tak, jakby należał do niej. Przez chwilę była tak blisko, że czuła ciepły oddech mężczyzny na swojej twarzy. Wypuściła dym przez nos, jakby chciała, aby każdy centymetr jej ciała przesiąkł tym momentem. Zostawił po sobie posmak buntu i czegoś, co smakowało Carterem.
— W takim razie… game on.
Sloane
Zwilżyła wargi, nim po raz kolejny wsunęła papierosa między usta. Odznaczył się na nim błyszczyk dziewczyny, którym chwilę przed wyjściem musnęła wargi. Chętnie przyjmowała spojrzenie Cartera, nie chowała się przed nim. Lubiła być podziwiana, a czy teraz ją podziwiał czy patrzył, bo siedziała przed nim było bez znaczenia.
OdpowiedzUsuńCzuła to dziwne napięcie, które między nimi panowało. Trochę tak, jakby właśnie znaleźli się na polu minowym i jeden nieodpowiedni krok mógł doprowadzić do katastrofy. Ale czy nie to właśnie było w tym najbardziej ekscytujące? Ta niepewność co wydarzy się dalej? Czy będą dalej umiejętnie omijali ukryte miny, czy w końcu któreś z nich na jedną trafi i wyleci w powietrze?
Cień uśmiechu majaczył na jej ustach. Coś na granicy pogardy, a zadowolenia.
— Po tobie spodziewam się tylko najgorszego.
Ale miał rację. Mógł zrobić wszystko, a ona pewnie by nie opanowała, bo dlaczego? Sama tu przyszła, sama chciała… właściwie nie wiedziała czego, ale wiedziała, że Carter jej to da. Mogła sama zorganizować sobie noc i bawiłaby się świetnie, co do tego nie miała wątpliwości. Tyle, że jej ciało domagało się czegoś więcej. Jakiegoś uderzenia, które wytrąci ją z równowagi. Zachwieje stabilny grunt pod nogami. Doprowadzi do wrzenia. Dziś się przekonała, że Carter to wszystko za sobą niesie. Świadomie czy nie.
Specjalnie przesunęła się bliżej, aby zetknąć się z nim udem. Jakby do tej pory krążyli na krawędzi dotyku, ale zachowywali dystans.
Zsunęła wzrok na lusterko. Lekko rozchyliła usta, nieświadomie, kiedy utrzymywał z nią kontakt wzrokowy. Widziała, jak robił to wcześniej. I nie, że była zaskoczona. Może raczej w dziwny sposób zafascynowana, którego nawet samej sobie wytłumaczyć nie potrafiła.
— Wiesz, co jest najgorsze? — Powtórzyła po nim. Cicho, jakby właśnie zamierzała wyznać grzechy w konfesjonale. — Że nie powiedziałabym ‘nie’. Bo jestem tą suką, która woli spłonąć żywcem, niż nie czuć nic. Tą, którą trzeba zniszczyć w całości, żeby coś poczuła. Tą, która się tylko zaśmieje i powie Dawaj, zrób to mocniej.
Miała schemat, który powtarzała. Znajdowała kogoś przy kim puszczała hamulce, a potem budziła się z bolącą głową, rozbita od środka i na zewnątrz. Popełniała błąd za błędem, niewiele z nich wyciągała lekcji, bo gdyby zaczęła to dotarłoby do niej, że to wcale nie jest dobra zabawa, a autodestrukcja, na którą pozwala sobie i innym.
Uniosła delikatnie głowę, aby wypuścić dym i nie dmuchać nim prosto w twarz Cartera, choć nie ukrywała, że przeszło jej to przez myśl. Kiedy ją znów opuściła natrafiła na jego spojrzenie. Było w nim coś dzikiego, tajemniczego i proszącego się o to, aby odkryć co jeszcze się w nim kryje. Ale wszystko w swoim czasie. Tak, jak często lubiła mieć podane wszystko na tacy, tak tym razem miała chęć, aby odkrywać kawałek po kawałku. Wtedy, kiedy na to zasłuży.
Pochyliła się do przodu z ręką wyciągniętą przed siebie. Nie musiała używać słów. Wsunęła papierosa między jego usta, ledwo ocierając dłonią o jego twarz.
Zatrzymała się w tej pozycji przez chwilę. Kuszona zapachem perfum, skóry, potu, tytoniu. Ciemnymi tęczówkami. Grzechem, który z niego emanował. Przesunęła wzorkiem od jego ciemnych, przypominających gorzką czekoladę, oczu po pełne usta, na których zatrzymała się chwilę dłużej.
— My już się zgubiliśmy, Carter — szepnęła miękko.
Zagubieni w świecie. Karierach. W samych sobie, widzących jedynie czubki własnych nosów.
Przesunęła nogą wyżej, zaczepiając ponownie szpilką o jego łydkę.
— Gdzie chcesz się zgubić? Bar? Klub? — Zapytała z tym słodko-pikantnym przeciągnięciem.
Zrobiła pauzę. Krótko oblizała dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiała.
— … we mnie?
Atmosfera w aucie przypominała teraz napięty łuk.
Ale zanim zdążył zareagować, Sloane parsknęła krótko, cicho, niemal słodko.
— Żartowałam. To nie ten czas. — Odwróciła wzrok na szybę. Setki ludzi na ulicach, neonowe światła. To wszystko było tylko rozmazanym obrazem.
Dorzuciła po chwili, bez kpin, bo faktycznie chciała wiedzieć:
— Powiedz mi, gdzie Zaire znika, kiedy chce się zgubić?
Sloane
Obnażyła się tym wyznaniem.
OdpowiedzUsuńChociaż, czy mogła nazwać to wyznaniem, kiedy często opowiadała o tym w swoich tekstach? Nigdy wprost, ale wystarczyło tylko bardziej się przyłożyć do tekstu, aby mieć niemalże pełny obraz Sloane Fletcher. Trochę pogubionej laski, która normalności szukała w najmniej odpowiednich miejscach i ludziach – na koniec to już było bez znaczenia z kim jest, dopóki dostawała uwagę, której chwilami zbyt desperacko szukała, ale przykrywała to ładnymi uśmiechami, flirtem, kolorowymi drinkami i pigułkami.
Carter mógł z tą informacją zrobić co tylko chciał. Wykorzystać na swoją korzyść. Puścić w niepamięć. Uznać za żart wypowiedziany pod wpływem narkotyku. I każda z tych opcji Sloane pasowała. Musiał przekonać się sam, ile prawdy było w to, co powiedziała.
Czuła, jak zmysły coraz bardziej się jej wyostrzają. Zmęczenie przestało istnieć. Nagle siedzenie w miejscu stało się niewygodne i już nie mogła się doczekać, aż wysiądą z samochodu. Miejsce było bez znaczenia. Byle tylko wyrwać się z samochodu, który z każdym kilometrem, który połykał zdawał się zmniejszać. Robiło się tu zbyt ciasno, zbyt często zmniejszali dystans między sobą balansując na cienkiej lince nad przepaścią.
Przechyliła lekko głowę, spoglądając na nieco spod wpółprzymkniętych powiek. Każde jedno słowo w przyjemny sposób ocierało się o nią, zostawiając po sobie niewidoczne, odczuwalne tylko dla niej ślady.
Wpadający przez uchylone okno wiatr, bawił się jej włosami zostawiając je w jeszcze większym nieładzie niż przedtem. Świeże powietrze było orzeźwiające, ale ani trochę nie sprawiło, że zaczęła myśleć rozsądniej. Raczej dało kopa do tego, aby działać dalej. Więcej odwagi, ale tej Sloane nie potrzebowała. Była nią napompowana już od dawna.
— Co za ładne miejsce, aby się zgubić — westchnęła, prawie rozmarzona, jakby nie mogła się doczekać, aż się tam znajdą. Przesunęła dłonią po wnętrzu swojego uda, leniwie i bezwstydnie, z przymkniętymi oczami, wyobrażając sobie sceny, w których udziału brać nie powinna. Zatopić się w nieznajomych objęciach, smaku tequili lub tego, co lub kto akurat się nawinie. Z pulsującą pod skórą i w skroniach muzyką. Tak głośną, że zagłuszy każdą myśl. Wyłączy mózg.
Nie musiała otwierać oczu, aby wyczuć, jak blisko się znalazł. Zrobiła to jednak, skuszona samą wizją posiadania go blisko. Przyciągana zapachem, bezczelnością i pewnością siebie. Spojrzeniem, stylem bycia. Nieodpowiedzialnością. Niebezpieczeństwem.
Przysunęła się bliżej. Bawili się sobą nawzajem i mieli z tego spory ubaw.
Jak dwa zamknięte w ciasnej klatce dzikie zwierzęta, które się dogadają albo pozabijają.
Siedziała przez chwilę w ciszy, niebezpiecznie blisko, pozwalając, aby jego słowa osiadły między nimi jak popiół z papierosa. Mimo głośno grającej muzyki, Sloane słyszała tylko jego. Teraz liczyło się tylko to, co mówił Carter. Czuła się trochę tak, jakby wprowadzał ją właśnie do swojego świata, który okazał się niesamowicie podobny do tego, w którym sama żyła. Wypełniony nieodpowiednimi decyzjami, miejscami, ludźmi. To było niczym zaproszenie, które Sloane chętnie przyjmowała.
— Tacy jak my nie cofają się przed ogniem. My go wzniecamy, Carter. Bawimy się nim i mamy zajebiście wiele satysfakcji z tego, kiedy ktoś inny się sparzy.
Oparła rękę o jego udo. Mogła przysiąc, że gorąc jego skóry przenikał przez materiał spodni, o które opierała dłoń. Sama nie była pewna, czy zawróciło się jej w głowie od narkotyku czy przez niego. I było to w zasadzie bez znaczenia.
Uśmiechnęła się, ale nie było w tym uśmiechu nic ciepłego. Był to ten rodzaj uśmiechu, który mówi, że jest dziewczyną, która zna swoje demony i umie zatańczyć z cudzymi.
Sunęła wzrokiem po jego twarzy. Leniwie, ale z uwagą.
— Dobrze dla nas, że nie wierzę w bajki. — Wyszeptała wprost jego usta, które znajdowały się zaskakująco blisko. Ton miała spokojny, zmysłowy, podszyty czymś niepokojącym.
Sloane nie potrzebowała obietnic. Nie składała ich i nie dotrzymywała.
UsuńPotrzebowała nocy, która wyrzuci ją z orbity. Towarzystwa, które nie będzie oczekiwało niczego – ani powrotu do domu, ani telefonu nazajutrz. Szukała zapomnienia. I teraz, w tym aucie z zapachem tytoniu, skóry, nuty czegoś ostrego, który wypełniał przestrzeń między nimi, była z osobą, która mogła jej to wszystko dać.
Gdy auto zwolniło, spojrzała przez okno. Miasto migotało neonowymi światłami, a powietrze zgęstniało jak przed burzą. Czyżby dotarli tam, gdzie granice przestają istnieć?
— Wejdźmy w ten ogień razem. I przekonajmy się, które z nas wyjdzie bez oparzeń.
Sloane
Chyba nie do końca była świadoma tego, co mówi. Momentami czuła się, jakby duchem znajdowała się poza swoim ciałem, a te było jedynie pustą powłoką. Mówiła różne rzeczy, nie miała na tym kontroli i mogła jedynie z boku obserwować, jak rozwinie się dalej sytuacja. Otumaniona była przez zapachy, narkotyki, własną wyobraźnię, a ta działała na najwyższych obrotach. Już nic nie miało żadnego znaczenia.
OdpowiedzUsuń— Mówiłam ci już, lubię bawić się ogniem. I jeśli mam dostać za to po tyłku… Jakoś to przełknę. Przynajmniej nie będzie nudno.
Nie obawiała się tego, że coś może pójść nie tak. Ochoczo weszła w ten dziwny, niewypowiedziany na głos układ, który między nimi zapadł. Sloane widziała w nim osobę, która da jej adrenalinę potrzebną do wyciszenia głowy. Kogoś, kto podobnie jak ona, nie posiadał granic i nie przestrzegał ogólnie panujących zasad. Chwilami dziewczyna jeszcze się hamowała, szczególnie, gdy musiała gdzieś być, ale kiedy przed sobą miała czas wolny, pustą noc, którą trzeba było czymś zapełnić nie istniały żadne morale. Była jedynie głucha pustka, którą zagłuszała głośną muzyką, wpadaniem w obce objęcia, używkami.
— Mylisz się, Carter — wytknęła mu — jesteśmy historią. Tylko nie taką, o jakiej się marzy. To, cokolwiek to jest, jest brudne, brzydkie, ale prawdziwe. Sam to powiedziałeś. My mamy to szczęście, że ta cała brzydkość jest zapakowana w ładne, drogie stroje.
Gdyby nie byli bogaci, gdyby nie byli ładni – żadna z rzeczy, którą robili nie zostałaby im wybaczona. I to, że niszczyli przede wszystkim samych siebie nie miałoby żadnego znaczenia. Nikt nawet nie mrugnął, gdy wciągał na backstage’u, jakby wiedzieli, że i tak to niczego nie zmieni. Ale gdyby to zrobił technik, któryś z ochroniarzy? Historia wyglądałaby zupełnie inaczej. Posiadali przywileje i świadomie to wykorzystywali.
Hałas z ulicy wlał się do środka intensywniej, kiedy drzwi się uchyliły. Sloane oderwała wzrok od Cartera, zaciekawiona nowymi towarzyszami. Wyglądali, jakby od dawna się dobrze bawili.
— Królowa grzechu leci dziś z wami — wtrąciła blondynka, wyluzowana i gotowa na to, aby zapomnieć o wszystkim. Lekko jedynie uniosła brew, gdy ktoś wspomniał o dwóch tabletkach. Nie była zdegustowana, a raczej zaintrygowana co mogą z nią zrobić. Pytania, po raz kolejny, były tu zbędne.
Powróciła spojrzeniem do Cartera. Już nie byli sami, już nie było tylko ich zza zamkniętymi drzwiami auta. I tylko na ułamek chwili poczuła się znowu tak, jakby tu jego kumpli wcale nie było.
— Nie zamierzam pamiętać.
Wyskoczyła za nim z auta. Obcasy lekko stuknęły o chodnik. Przez chwilę leciała wzrokiem po czekających w kolejce ludziach. Niektórzy zirytowani, że znów pojawiły się jakieś VIP’y, które dostają się wszędzie bez kolejek. Ktoś możliwe, że ich rozpoznał, dostrzegła parę telefonów, które nagle poszybowały w górę.
Miała wrażenie, że chodnik wibruje od basu, a gdy tylko weszła do środka całe jej ciało drgało. Było tu duszno, gorąco. Setki perfum mieszały się z zapachem potu, zioła i wszystkiego, czego można było spodziewać się po takim miejscu. Panował półmrok przecinany co jakiś czas neonowymi światłami, które raz po raz rozpalały twarze imprezowiczów. I najlepsze było to, że nikt tu nie zwracał na nikogo uwagi. Nie było nikogo kto pchałby się po selfie. Lub może byli już zbyt naćpani, zbyt pochłonięci dobrą zabawą, aby zwrócić uwagę na otoczenie.
Świetnie.
Takiego właśnie miejsca potrzebowała. Tu się właśnie chciała znaleźć.
Nie znała drogi do stolika, choć wątpiła, że długo tam zagrzeje miejsce. Ale jego kumple mieli coś, czego chciała. Szła za Carterem, za sobą czuła i słyszała jego kumpli. Nie interesowała się prowadzą rozmową. Dopiero, gdy dotarli do stolika odwróciła się w stronę tego, który chwalił się pigułkami.
— Ty — uśmiechnęła się słodko stukając paznokciem o jego tors — masz coś, co mi się bardzo spodobało. Chcesz się podzielić?
Sloane
Bez niego wylądowałaby w podobnym miejscu. Miała obcykane kluby w Nowym Jorku, gdzie nikt nie zadawał zbędnych pytań. Takie, w których mogła bawić się do białego rana, robić same nieprzyzwoite rzeczy i nikomu nie drgnęłaby powieka. Kierowała nią ciekawość, czy bawią się w takich samych miejscówkach, czy może te należące do Cartera są gorsze, brudniejsze. I możliwe, że tak było. Nie czuła na sobie uważnego wzroku Harpera, a ten potrafiła wyczuć z kilometra. Samo to dało jej dodatkowego Powera, bo gdy nie czuła się przez ochroniarza obserwowana hamulce magicznie znikały. Jakby ktoś je przykrył peleryną niewidką. To było jak znak, aby nie cofała się przed niczym.
OdpowiedzUsuńMoże z trochę znudzonym wyrazem twarzy spoglądała na gościa, który ją właśnie bajerował i wyciągał pigułki z kurtki.
— Rozbiera mówisz? Och, do tego mi pigułki nie są potrzebne — zaśmiała się słodko. Oblizała wargi, zbierając z nic resztki błyszczyka. Resztki drobinek z pomadki mieniły się na jej ustach w kolorowych światłach, kiedy te padały na jej twarz, a Sloane wyglądała tak, jakby faktycznie rozważała, czy wziąć jedną czy może dwie. Mimo, że dobrze wiedziała co chce zrobić. — Kolorowe pigułki szczęścia, co? — prychnęła kątem oka zerkając na Cartera, który wręcz zmaterializował się obok niej.
Swoją uwagę przeniosła zaraz na kolesia od pigułek.
— Ty zdecyduj. — Poprosiła z lekkim, figlarnym uśmiechem. Nawet nie wiedziała, jak ma na imię i to było bez znaczenia, bo i tak wyleci jej ono z głowy za chwilę. Jeden z wielu kumpli Cartera. Tyle jej wystarczyło. Co jeszcze nie oznaczało, że ma jakiekolwiek zaufanie do tego, czym się faszerowała. Ktoś, zresztą, mógł mieć co do tego pewność? Dealerzy raczej nie przyłazili ze składem, gdy podrzucali strunowe woreczki z prochami. Sama świadomość, że to działa miała wystarczyć. — Jak myślisz, której bardziej mogę potrzebować?
Przechyliła lekko głowę, raz spoglądając na tabletki, a raz na twarz mężczyzny. Mogła je zgarnąć z ręki i mieć to z głowy, ale ten sposób był o wiele zabawniejszy. Zrobiła krok w jego stronę, stykając się niemal odsłoniętym brzuchem z czubkami jego palców.
Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, a potem rozchyliła usta. Delikatnie. Powoli. Wystawiła czubek języka, miękko i bezwstydnie pewna siebie – w formie subtelnego zaufania, ale też i wyzwania, które liczyła, że przyjmie.
Widziała, jak uśmiechnął się pod nosem. Może nawet lekko niedowierzał, że dostał od niej zadanie specjalne, wyraźnie zaintrygowany tym małym teatrzykiem, który odstawiała. Sloane była główną aktorką, która dobierała sobie kolejnych mężczyzn do odegrania niewielkiej roli w spektaklu, który znacznie miał tylko dla niej. Po chwili dwie błyszczące tabletki znalazły się na jej języku. Zamknęła usta. Przełknęła bez słowa z uśmiechem godnym grzechu, patrząc mu prosto w oczy – zadowolona ze spełnionej prośby.
Smak chemicznej słodyczy tańczył na jej języku jeszcze przez chwilę, nim zajęła głowę czymś innym. Tequila, kieliszki, limonki. Nie była ciekawa tego, ile ma czekać na efekty. Czuła się lekko, gotowa do przetańczenia nocy, a wszystko dzięki niewielkiej kresce wciągniętej w aucie. Mogła tego żałować, ale jeśli – to przejmie się tym innym razem.
Popatrzyła na Cartera, jego kumpli, znajomych i nieznajomych, którzy się kręcili wokół stolika, jakby był ich własnością.
— W porządku, chłopcy. Pobawmy się. — Przeszła obok nich do stolika. Chwyciła za butelkę tequili, której zakrętka gdzieś poturlała się po stole. Z godną pochwały wprawą rozlała alkohol do kieliszków. — Skoro tak naiwnie daję się wam wciągać w eksperymenty, zasługuję chociaż na jednego wspólnego shota.
Chwyciła jeden kieliszek i odwróciła się w ich stronę. Wzrok przenosząc raz na Zaire, a raz na kolesia od pigułek. Wypadałoby poznać jego imię, przynajmniej, aby stwarzać pozory bardziej zainteresowanej.
— Za noc bez granic, prawda?
Sloane💊
Sloane wcale nie chodziło o wzbudzenie w nim zazdrości. Bo dlaczego miałaby? Znali się tyle, co nic. Robiła to wszystko dla siebie, aby samej sobie pokazać, że nawet z demonami we własnej głowie może się dobrze bawić. Że żadna sytuacja nie wytrąci jej z równowagi na dłużej, niż to konieczne. Żaden/żadna ex, spóźniający się kumpel z pracy, wkurwiająca menadżerka, zbyt nadopiekuńczy ochroniarz czy jej rodzice, którzy też mieli wiele do powiedzenia, ale na jej szczęście znajdowali się tysiące mil od Nowego Jorku, a połączenia ignorowała z palącą przyjemnością.
OdpowiedzUsuńW dodatku, lubiła bawić się ludźmi. A Jules wyglądał jak ktoś, kto łatwo wpada w pułapkę. Mógł być towarzyszem nocy lub kimś na chwilę. Nie miała konkretnego planu. Szła z tym, co akurat w danej chwili wydawało się jej odpowiednie. Było też wysoce prawdopodobne, że swoje zainteresowanie zaraz skupi na kimś zupełnie innym i będzie jedynie dryfowała między ludźmi, dopóki nie skończy się noc lub Sloane nie znajdzie tej jedynej.
Chaos w głowie się wyciszył już dawno temu. Dudnił tam teraz bas, który przyjemnie mrowił pod skórą. Dłonie delikatnie jej drżały, ale nie była pewna, czy to przez to, co wzięła czy dziwny rodzaj ekscytacji, która ją wypełniała.
— Zabrzmiało jak komplement. — Rzuciła. Może nim było? Kieliszek lekko się zakołysał w jej palcach, kiedy Carter o niego stuknął. Nie zwlekała i przystawiła go do ust, odchyliła głowę przełykając na raz tequilę, która zostawiała po sobie palące w gardło. Z ust zlizała krople alkoholu, który się na nich osadził, a kieliszek rzuciła niedbale na stolik.
Było tego dużo. Głośna muzyka, wbijający się w skórę bas, migoczące światła, które chwilami zdawały się być zbyt jaskrawe. Tłum ludzi, choć mieli własny stolik z dala od zwyczajnych ludzi i nie musieli się martwić o przypadkowe osoby bawiące się w ich towarzystwie. Mieszające się ze sobą zapachy, duszące i mdłe. Lepki od alkoholu stolik. Skórzane kanapy, do których przyklejała się skóra. Sloane coraz bardziej odczuwała potrzebę zrzucenia czegoś z siebie. Nie ubrań w fizycznym sensie. Może jakiegoś niewidzialnego ciężaru, który odczuwalny był tylko dla niej.
I na krótki moment chaos towarzyszący im w klubie się wyciszył. Bo jeśli tego wieczoru było coś, co od dawna wytrącało ją z równowagi to był Carter. Jego perfumy. Zapach jego ciała, który utknął jej w głowie od tego momentu na scenie. Rozgrzany tors. Ledwo tylko go musnęła, a gdyby odpowiednio się skupiła odtworzyłaby każdą sekundę z koncertu, gdy była blisko.
— Wiem. Dopiero się rozkręcam.
Przyjmowała to wyzwanie z ogromną chęcią. Nie zamierzała się wycofać czy rezygnować. Tyle, że coś w jego głosie jej mówiło, że w nią nie wierzy, a to zadziałało jako dodatkowa motywacja. Sloane nie lubiła przegrywać i nie liczyło się czy grała w głupią planszówkę ze znajomymi, robiła show na scenie, czy jak teraz – sama nie wiedziała dokładnie co.
— Nie będę prosiła o koło ratunkowe. — Zapewniła. Jeśli miała utonąć, to w ciszy i samotności - bez widowni.
Mógł czekać na to, aż podwinie się jej noga. Była na to szansa. Szczególnie, kiedy przestanie mieć nad sobą jakąkolwiek kontrolę i w pełni odda się w mroczne, lepkie macki nocy i klubu. Tym mogła martwić się później, bo dopóki jeszcze w miarę ogarniała wszystko było w porządku.
Wyglądał na człowieka, który uważa, że ma do wszystkiego prawo. Rozciągnięty na kanapie, otoczony ludźmi, którzy pewnie spełniliby każdą jego zachciankę, przyprowadzili każdą dziewczynę, zgodzili się na najbardziej odjechane pomysły. Cholernie się jej to podobało i to było niepokojące.
Rzuciła torebkę gdzieś na kanapę i tak nie było w niej nic wartościowego poza telefonem. Schyliła się po jeszcze jednego shota. Może to było za dużo i za szybko w tak krótkim czasie, ale kto by się tym przejmował? Alkohol rozpalał ją od środka. Było jej zbyt gorąco i zbyt niewygodnie we własnym ciele.
— Baw się dobrze, Zaire — mruknęła. Puściła mu oczko i odwróciła się schodząc na parkiet. Dragi i alkohol to jedno, ale siedzieć w miejscu na pewno nie zamierzała.
Sloane
Obejrzała się raz przez ramię, kiedy wychodziła z loży.
OdpowiedzUsuńSubtelnie uśmiechając, z błyskiem w oku, który mówił, że nie skończyła z nim jeszcze na dziś, ale póki co zamierzała skupić się na sobie. Nie odchodziła specjalnie daleko, przynajmniej początkowo. Ale nie dlatego, że bała zostać się w tłumie obcych ludzi sama. Jej instynkt samozachowawczy zaczął zanikać się w momencie, kiedy wzięła kreskę w aucie, a rozpłynął się całkiem w powietrzu, gdy Jules poczęstował ją dwiema tabletkami. Już było bez znaczenia kto przy niej jest, czyje dłonie czuje na swoim ciele, czyje usta naznaczają jej skórę. Zatopiła się w muzyce. Świat poruszał się teraz w zwolnionym tempie, jakby ktoś ustawił go na 0.5 tempo. —
Śmiało wychodziła ludziom naprzeciw. Nie odmawiała wspólnego tańca czy drinka, gdy ktoś przyniósł coś ze sobą. W tłumie ludzi zainteresowała się dziewczyną, która pojawiła się znikąd. Czarne loczki uroczo podskakiwały wokół jej głowy przy tańcu, błyszczące zielone oczy zachęcały do wspólnej zabawy i nim się Sloane obejrzała bawiły się już tylko we dwie. Pachniała cynamonem i gruszką. Smakowała malinową wódką i czymś gorzkim, czego Sloane rozpoznać już nie potrafiła. Ciała pulsowały we wspólnym rytmie, poruszały się gładko i spójnie. Sloane nie znała jej imienia – i nie chciała znać. Wystarczyły w zupełności pełne usta, smukłe palce wsuwające się w jej włosy i brak wymagań. Usta na szyi, dłonie w talii, języki splątane i walczące o dominację.
Tyle, że nawet wtedy, kiedy otulone w różowe cekiny ciało dziewczyny wiło się w tańcu razem ze Sloane, Fletcher czuła na sobie inny wzrok. Ten konkretny, który wydawał się być bardziej skupiony.
Siedział w miejscu, w którym go zostawiła. Nieruchomy. Jak król tego miejsca.
Otoczony ślicznymi dziewczynami w skąpych sukienkach. Każda skupiona na innej części jego ciała. Brakowało tylko trzeciej – tej która by klęczała w oczekiwaniu na sygnał.
Nie ruszał się. Ale widział. Patrzył.
I to Sloane w zupełności wystarczyło, aby przebiegł ją dreszcz.
Tyle, że wtedy coś się zmieniło. Klub na moment zwolnił. Głowa zrobiła się ciężka, a tańcząca z nią dziewczyna przez ułamek sekundy zdawała się mieć twarz, którą Sloane kiedyś już widziała. Wymamrotała w jej kierunku coś, co zabrzmiało jak muszę się napić. Wody, wódki, czegokolwiek. Pociągnęła ciemnowłosą ślicznotkę za sobą, bo tak szybko się pozbywać jej nie chciała. Nawet jeśli wzrok płatał jej figle i podsyłał obrazy, których widzieć nie powinna była. Nieco chwiejnym, ale jeszcze stabilnym krokiem dotarła do loży.
Szła do stolika. Może po wodę. Może po chwilę oddechu. Nie była pewna.
Miała już rzucić jakimś tekstem w stronę Cartera, wbić małą szpileczkę, kiedy czyjeś palce owinęły się wokół jej nadgarstka, a ona wylądowała na kolanach Julesa.
— Wreszcie, zniknęłaś na pół nocy. — Uśmiech błysnął mu na ustach jak brzytwa. — Masz miejsce na jeszcze jednego shota?
Zawahała się. Po to tu przyszła, a z drugiej strony…
— Potrzebuję jednego dla mojej nowej przyjaciółki. — Odchyliła głowę do tyłu, spoglądając na brunetkę. Z tej perspektywy też była śliczna. — Wyglądasz mi na… Ruby. Tak. Ruby. Potrzebuję jednego dla Ruby.
— Wedle życzenia. Jeden dla królowej chaosu i drugi dla Ruby.
Kieliszek znalazł się w jej ręku. Cięższy niż przedtem. Z czymś, co nie wyglądało na tequilę, ale Sloane nie zadawała pytań. Shot dotknął jej ust, jak w pocałunku, ale wszedł w nią jak cios. Zimny, lepki, z nutą czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Miała wrażenie, że ciecz zahaczała o gardło, zamiast przez nie płynnie przepłynąć. Zadrżała lekko, zaskoczona jego mocną.
— Fuj — niedbale odłożyła kieliszek na stół — powinniście zainwestować w lepszy alkohol.
Chwilowy dyskomfort zamaskowała żartem, jak zwykle. Dwa razy zastanawiać się nad tym, co było w środku nie zamierzała. Śliczna brunetka znalazła sobie miejsce gdzieś obok, a Sloane powędrowała wzrokiem do Cartera.
— Jak się bawi książę ciemności?
Sloane
Odlatywała.
OdpowiedzUsuńZ każdą chwilą coraz bardziej. Ciało wciąż było obecne, rejestrowała ostatnie zlepki rozmów, które w rzeczywistości brzmiały jak niezrozumiały bełkot i tylko pojedyncze słowa do niej docierały. Czuła ciepłą, dużą dłoń Julesa, która przesuwała się po jej odsłoniętym udzie. Gorący oddech, który muskał jej szyję, gdy się odzywał, ale była zbyt wybita z rzeczywistości, aby coś z tym zrobić. Chyba nawet nie chciała nic robić, bo czuła się dobrze. Lub wmawiała sobie, że czuje się dobrze. Sama kokietowała, przyciągała do siebie, nie uciekała, gdy przyciągnął ją na kolana. Siedziała na jego udach z ręką przerzuconą przez jego ramię, druga bezwiednie zwisała wzdłuż ciała dziewczyny.
Trochę zamglonym spojrzeniem obserwowała Cartera. Bo mogła bawić się z uroczą brunetką, mogła siedzieć na kolanach jego kumpla, ale swoją uwagę i tak zwracała na niego. Sama nie wiedziała, dlaczego. Może przez to, że przyjechali tu razem. Może przez te dziwne napięcie w aucie, to jak się nawzajem przyciągali, aby potem znów pojawił się dystans. Przypominało jej to zabawę w kotka i myszkę. Może chciała dostrzec, czy i on odlatuje, choć on odleciał już dawno temu. Jeszcze przed wejściem na scenę.
Zblazowany uśmiech wpełzł na twarz blondynki. Znudzonym wzrokiem przesunęła po dziewczynach, które oblegały Cartera, łasząc się o odrobinę uwagi, a jedyną osobą, którą ją dostawał był Carter. Może to wina wypitego alkoholu, przyjętych narkotyków, ale przeszywało ją wrażenie, że jest tym znudzony. Tym dotykiem, pocałunkami, jakby to wszystko już było. I zapewne było.
Opierając się o podłokietnik fotela, na którym siedział Jules podniosła się. Nie widziała jego miny, ale te ciche westchnięcie, które słyszalne było tylko dla niej, wyraźne zaznaczało, że mu się jej odejście nie spodobało. Ojej, przykro. Sloane wolnym krokiem ruszyła w stronę Cartera. Ominęła śliczną brunetkę, wyminęła stolik, na którym roiło się już nie tylko od alkoholu, ale leżały jakieś mniej znane tabletki, resztki białego proszku, papierosy, jointy. Czego tylko dusza zapragnie.
— Podoba ci się co widzisz?
Nie zważając na jego towarzyszki, opadła na kolana Cartera. Zrobiła to z zaskakującą lekkością. Jakieś niezadowolone pomruki od tych lasek sięgnęły jej uszu, ale zignorowała je. Dłonie, które jeszcze chwilę temu błądziły po jego udach czy torsie zniknęły przez Sloane. Przez to, jak sobie go przywłaszczyła.
— Rozsypuję się, Carter. Totalnie i na pełnej wyjebce — wyznała. Zaśmiała się, krótko rozbawiona własnymi słowami. Nikt jej nie pilnował. Nikt nie patrzył, co robi i nikogo nie interesowało w jakie kłopoty może się wpakować. I to było piękne.
— Pobaw się ze mną — wymruczała — oddam go wam, obiecuję — rzuciła szybko do dziewczyn, których twarzy nawet nie zarejestrowała. Nie musiała na nie patrzeć, aby wyczuwać niezadowolenie. Wpadała tu jak do siebie. Robiła co chciała i jeszcze odbierała cudzą zabawkę. Niczym dziecko w piaskownicy, które właśnie uznało, że chce bawić się tym, co ma inny dzieciak. A Sloane nie odpuszczała, bo była tym bachorem, które prędzej przełoży łopatką przez głowę niż poczeka na swoją kolej.
Przysunęła twarz bliżej. Muskając oddechem jego policzek i część szyi. Zanurzając się w znajomym zapachu, który przez cały wieczór ją oszołamiał i kusił. Teraz zdawał się być jeszcze intensywniejszy lub to była już tylko jej wyobraźnia. Bez większego znaczenia. Ułożyła dłoń na jego karku, stukała paznokciami o ciepłą skórę.
— Rozsyp się ze mną.
Sloane
Nie miała już żadnej pewności, ile z tego, co się dzieje, dzieje się, bo Sloane tego sama chce, a ile, bo nażarła się narkotyków i przejęły pełną kontrolę nad jej umysłem i ciałem. Obrazy zamazywały się tuż przed jej oczami, dudniący o uszy i wbijający się w skórę bas był już tylko tłem. Jedyne, co było wyraźne to Zaire. Jakby w tym całym chaosie miała dość siły, aby wyostrzyć zmysły dla niego. I kompletnie nie wiedziała, dlaczego. Jeszcze wtedy na backstage’u zaszedł jej za skórę. Wżynał się w nią, zaczepiając o każdy nerw. Podrażniając, wypalając w niej swoje imię, jak przeklęty znak, którego nie sposób było się poznać. Pociągał za odpowiednie sznurki, a ona, jak taka głupia owieczka za nim podążała. Widziała w nim to, co chciała dostrzec – ładne oczy, ładną buźkę, porządną garść nieodpowiedzialności złączoną z nutą niebezpieczeństwa. Adrenalinę, której jej ciało się domagało od zawsze i nigdy nie miało dość. Bo Sloane musiała coś czuć. Bez znaczenia było, czy było to w aucie przekraczającym dwukrotną prędkość, w ramionach obcych facetów, którzy na drugie imię mieli kryminał. Wystarczyło na niego popatrzeć. Zaire miał te wszystkie, tak bardzo przez nią pożądane, cechy.
OdpowiedzUsuńJej śmiech rozsiał się dookoła. Głośniejszy niż planowała, zbyt przesłodzony, jakby sobie z niego właśnie kpiła. Paznokciem przesunęła po jego szyi, wbijając go tuż nad obojczykiem. Nieświadoma czy robi to na tyle subtelnie, aby poczuł, czy przesadza z siłą i zaraz dostanie opierdol.
— Z przyjemnością.
Nie wiedziała, dlaczego tu jest. Na tamte dziewczyny nie zwracała uwagi, choć one zwracały ją na nią. Mało brakowało, a za ten występek rzuciłyby się na nią z paznokciami, szarpiąc za włosy i drapiąc twarz. To mogłoby być ciekawe, gdyby nie fakt, że rozchodziło się o faceta. Sloane chciała się tylko pobawić. Na nieszczęście długonogich piękności, Zaire był jednym, który w jakiś sposób ją pociągał. Biła od niego energia, którą sama dawała. Ten sam poziom spierdolenia, identycznie zniszczeni i wypluci przez życie. Potrzebujący jedynie małego Powera, aby dobrze się bawić.
Westchnęła zaskoczona tym nagłym, palącym dotykiem. Ale nie uciekała. Uścisk zdawał się być teraz jedyną prawdziwą rzeczą, która ją otaczała. Nie ten klub, nie ci wszyscy ludzie, których twarzy nawet nie zapamięta. To, cokolwiek między nimi było. Wyrzeźbione z prawdziwych potrzeb.
Obecność ślicznej brunetki Sloane zauważyła po chwili.
Spoglądała na nią z dołu, zamroczona i jakby odpływająca w dal. Mimowolnie odchyliła głowę do tyłu. Rozchyliła usta, nieświadomie, a może specjalnie, jęknęła wbijając paznokcie w skórę Cartera mocniej. Każdy, nawet ten najlżejszy dotyk, przypominał setki wypuszczonych w powietrze fajerwerków. Wybuchał pod jej skórą, rozpalał nerwy i zostawiał z dziwną pustką pragnąć zobaczyć jeszcze jeden pokaz. Przynajmniej przez chwilę. Tyle, że dotyk zniknął, a skupił się na kimś innym.
Z lubieżnym uśmiechem obserwowała scenę tuż przed swoją twarzą. Zanim zdążyła zarejestrować znajome już usta łączyły się z jej. Z tym, że zamiast posmaku malinowej wódki, jak wcześniej, wyczuwała whisky i dym tytoniowy. Znacznie przyjemniejsze, znacznie bardziej pożądane przez nią połączenie. Sięgnęła dłońmi do jej twarzy, przyciągając ją bliżej siebie, mocniej. Pogłębiając pocałunek. Językiem przesunęła po pełnych wargach słodkiej brunetki. Serce dudniło jej w piersi, bliskie wyrwania się z niej i wylądowania na oblepionej podłodze. Krew szumiała w uszach. Kręciło się w głowie. Przez krótki moment spoglądały sobie w oczy, porozumiewając się jedynie za pomocą oczu i uśmiechów. Ustalając, jak reszta tej nocy się potoczy.
Powoli odwróciła głowę w stronę Zaire, puszczając twarz Ruby.
— Wchodzisz? — Krótkie pytanie. Proste. Tak albo jesteś cienias.
Potrafiła być cierpliwa, ale nie tym razem.
Intensywnie wpatrywała się w Zaire. Nie, aby rzucić mu jakieś wyzwanie. Raczej wyczekująco, czy wciąż chce tu siedzieć, jak król tego miejsca, oblepiany przez dziewczyny, które mogą zacząć o niego walczyć między sobą czy woli, cóż, po prostu lepszy towar.
Sloane
[Hej! Jeszcze się pytasz, oczywiście, że Mea pisze się na to, by ktoś uprzykrzał jej życie! Myślę, że szczegóły możemy omówić na mailu :)]
OdpowiedzUsuńMeave
[Zdjęcie😩❤️🔥]
OdpowiedzUsuńChciała więcej, a to czy pragnienie spowodowane było narkotykami czy prawdziwą potrzebą było bez znaczenia. Wyczekiwała odpowiedzi, która wcale padać nie musiała. Czytała wszystko z jego mowy ciała, bo choć sprawiał wrażenie posągu to wcale tak nie było. I Sloane o tym wiedziała, bo znała ten stan. Bo była na tyle blisko, aby dostrzec drgającą na szyi żyłę, powolny ruch oczu prześlizgujący się między nią, a Ruby. Bo czuła zaciskające się palce na biodrze. Mocny uścisk, który robił jej z mózgu wodę. Bo nie powinna tak reagować, bo to był tylko kolejny facet, o którym wraz z pierwszymi promieniami słońca należało zapomnieć. Chciała tego czy nie, ale Carter właśnie powoli zagrzewał sobie miejsce w jej umyśle. I jeśli miało to doprowadzić do tragedii, to dobrze – nie planowała przed tym uciekać.
Dłoń wciąż spoczywała na jego karku, drugą natomiast sięgnęła do zawieszonego na szyi łańcucha. Tego samego z koncertu lub tylko się jej wydawało. Było to bez znaczenia, ale powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że to jej ulubione akcesorium na Carterze.
Obrazy sprzed chwili dalej grały w jej głowie, jak żywe. Gorący, krótki, ale namiętny pocałunek Cartera z uroczą brunetką. Smak ciepłych ust dziewczyny na jej własnych, spragnionych kolejnego. Cała reszta przestała mieć znaczenia, ci ludzie, jego dziewczyny i kumple – to było tylko mało znaczące tło, ciche brzęczące, ale nieistotne.
Sloane zaśmiała się na jego słowa.
— To tylko powierzchnia, kochanie. Im dalej tym gorzej. — Ostrzegła. Ale coś jej mówiło, że Cartera to nie odstraszy, a wręcz zachęci, aby sprawdzić co tak naprawdę kryje się pod resztą warstw, które na siebie narzucała. Sama chętnie przekonałaby się, ile syfu byłby w stanie z niej wygrzebać. — Mówiłam, że ci się spodobałam. — Wytknęła.
Zasady były im zbędne. Czy jakiekolwiek ich w ogóle obowiązywały? Robili dokładnie to, na co w danej chwili mieli ochotę. Czy może też raczej na kogo. Musnęła oddechem jego szyję, kiedy przyciągnął ją do siebie. Zaciągnęła się odurzającym zapachem perfum i tytoniu. Wirowało jej w głowie. Dźwięki klubu się wyciszyły, jedyne dźwięki jakie do niej docierały to był odgłos pocałunków, które Carter wymieniał z Ruby, jej własny przyspieszony oddech i szumiąca w uszach krew. Spoglądała na nich z drapieżnym uśmiechem i błyszczącymi od ekscytacji oczami, które uważnie śledziły każdy ich ruch.
Cichy, gardłowy pomruk wydobył się z jej gardła, kiedy usta Zaire pierwszy raz zetknęły się ze skórą jej szyi. Tę odruchowo przechyliła bardziej na bok i przymknęła oczy, tracąc na sekundę kontakt z rzeczywistością. Krótki, zbyt cichy, aby ktoś poza nimi mógł usłyszeć, jęk padł, kiedy wsunął palce między włosy. Odzyskała ją w momencie, kiedy pełne, gorące usta zderzyły się z jej własnymi. Z brutalną pewnością odpowiedziała tak, jakby nie całowała mężczyzny, a ogień – bez lęk, z głodem. Zamiast ulec – zaatakowała. Palce wplątane w jego kark, druga dłoń gdzieś na jego torsie. Całowała tak, jakby walczyła i nie zamierzała się poddać. Robiła to w sposób, który pokazywał, że nie tylko on tu prowadzi. Że może zakrztusić się jej smakiem, ale nie będzie jej poskramiał. Pocałunek nie miał nic wspólnego z czułością. Warknęła między pocałunkami, gardłowo, dziko, ostrzegawczo. Jak zwierzę, które nie oddaje terytorium bez walki. Tuż przed tym, jak oderwała się od jego ust, przygryzła mu dolną wargę. Wystarczająco mocno, aby to poczuł. Zanim zdążył się odezwać, przesunęła językiem po wardze – powoli, jakby chciała zostawić po sobie ślad, ale też załagodzić zadany cios. Gest między przeprosinami, a prowokacją. Jak plaster, który nie koi, a nieustannie piecze.
Ruby spoglądała na nich z roziskrzonymi oczami i rumianymi policzkami. Nie musiała się odzywać, kiedy całe jej ciało krzyczało tak. Dziewczyna pochyliła się nad Carterem, ustami naznaczając szyję. Sloane tylko się uśmiechnęła na ten widok.
Usuń— Wychodzimy — zarządziła. Gdzie? Bez znaczenia. — Nie zamierzam dać ci się przelecieć na oczach tych ludzi.
To nie był wstyd. Tylko kontrola. Bawiła się, flirtowała, ale nie wszystko było dla cudzych oczu. Pokazała już kto na resztę nocy jest jej i to, każdemu ciekawskiemu powinno wystarczyć. Resztę mogli sobie wyobrazić.
— Zamierzacie gadać, czy pokażecie na co was stać? — Głos Ruby okazał się być równie słodki, co ona sama. Wręcz niewinny w porównaniu ze scenerią w jakiej się znaleźli.
— Ktoś się niecierpliwi — wymruczała ze śmiechem blondynka — nie każmy jej czekać.
Zgrabnie zsunęła się z kolan Zaire. Wplątała swoją dłoń w jego, a drugą w Ruby.
Sloane & Ruby
Ostatecznie złamała jednak obietnicę, którą dała dziewczynom Zaire, że go odda. Nie planowała tego, nie chciała tego w tamtym momencie. Nudziła się, widziała rzeczy, których nie powinno być i potrzebowała małej odmiany, a on siedział tak, jak władca ciemności. Znudzony swoim królestwem z potrzebą wzniecenia chaosu. Możliwe, że nawet go tak nazwała, a z jakiegoś powodu to określnie niesamowicie Sloane do niego pasowało. Sloane wątpiła, że w tym całym budynku znalazłby kogoś lepszego od niej. Skromność nie była jej najmocniejszą stroną, ale gdy chodziło o robienie nieodpowiednich rzeczy z nieodpowiednimi ludźmi Sloane nie miała sobie równych.
OdpowiedzUsuńWytwarzała wokół siebie chaos, który się kochało albo nienawidziło. Dołączało do niego, ale nie poskramiało. Nie dopuszczała do siebie osób, które mogłyby w jakikolwiek sposób ją złamać. Albo było się na jej poziomie albo schodziło ze sceny, bo tej Sloane nie lubiła dzielić z byle kim, a jeśli nie dostawała tego, czego chciała to bardzo szybko była w stanie znaleźć zastępstwo.
Zaire odpowiadał dokładnie tak, jak jego chciała. I nie chodziło tylko o fizyczność, a o całokształt. Sięgali po to samo, nawet, jeśli mogło im się wydawać, że na koniec dnia pragną innych rzeczy.
Nie wiedziała, gdzie idzie. Przed siebie. W lewo, prawo. Bez znaczenia. Kluby, a już zwłaszcza takie kluby, zawsze miały pokoje niedostępne dla regularnych gości. Oni się do nich nie zaliczali, a pracownicy miejsca zdawali się, że dobrze kojarzyli Zaire, co tylko działało na ich korzyść. W którymś momencie Sloane zrezygnowała z prowadzenia ich i pozwoliła, bo musiała, a nie dlatego, że chciała, aby pałeczkę przejął Zaire, który w tym klubie zachowywał się tak, jakby był u siebie i znał każdy zakamarek. Nie wątpiła, że tak właśnie jest.
Wciąż słyszała muzykę, jednak już odrobinę ciszej. W uszach dudniło jej coś innego niż muzyka. Krew szumiała napędzana przez rozpalone pożądanie. Usta pulsowały od gwałtownych pocałunków, mogła też przysiąc, że dalej czuje na nich smak whisky czy innego Bourbona. Rozgrzanej dłoni Cartera nie puściła nawet na moment. Nie z obawy, że się zgubi, a z tej dziwnej potrzeby, aby cały czas czuć go obok. Od ścian echem odbijał się stukot szpilek Sloane, jak i ciemnowłosej dziewczyny.
Drzwi trzasnęły za nimi z cichym trzaskiem.
Pokój, czy gdziekolwiek się znaleźli, muśnięty był głębokim bordowym kolorem. Jak na burdel przystało. Uśmiechnęła się kpiąco do samej siebie. Zarys sylwetek i nieznacznie oświetlone twarze było wszystkim, czego potrzebowali. Bordowe światło zdawało się opadać na skórę, jak aksamit.
Sloane przystanęła w miejscu czując za sobą Cartera, a przed sobą mając Ruby.
Za nic nie uwierzyłaby rano, że znajdzie się w takiej sytuacji. Nie, nie uwierzyłaby w to, że znajdzie się w takiej sytuacji z Carterem. Kąciki jej ust lekko drgnęły. Życie jednak jest pełne niespodzianek. Wyciągnęła rękę do twarzy Ruby, odgarniając jej włosy za ucho. Urocze loczki okrywały okrągłą buźkę, na której – nawet w tym świetle – widać było ekscytację. Nie było tu miejsca na słowa – tylko na oddechy, przyspieszone i nierówne. Na walkę o dominację, której nikt nie chciał oddawać temu drugiemu… lub tej trzeciej. Dziewczyna zrobiła krok w stronę Sloane, odważny i pewny, by chwilę później nachylić się do jej szyi. Sloane wciągnęła powietrze przez zęby, gdy poczuła język Ruby na skórze. Przechyliła lekko głowę, a ręką sięgnęła do tyłu w poszukiwaniu obecności Cartera.
Sloane
Tutaj nie potrzebne były żadne słowa. Prowadzili się w tej grze na zmianę, przekazując sobie kontrolę nawzajem wtedy, kiedy pojawił się odpowiedni moment. Wszystko wskazywało na to, że nie potrzebują żadnych słów, aby dobrze się porozumieć. Śmiało i pewnie odpowiadała na każdy pocałunek od Ruby, przylegała plecami do ciała Cartera, chwilami nie wiedząc, czy bardziej chce się skupić na nim czy na brunetce, ale ostatecznie to i tak nie miało znaczenia. Błądziła między nimi, czując się niemal jak trofeum, które należy podziwiać. I to wcale nie było złe uczucie.
OdpowiedzUsuńZnajdowała się w stanie, w którym bardzo łatwo było odpłynąć. Chwilami miała wrażenie, że czas płynie o wiele wolniej, a oni działają w zwolnionym tempie. Wyłapywała każdy dotyk, te zachłanne i uważne jednocześnie, każde muśnięcie skóry. Wchodziły w głąb jej ciała, pozostawiając po sobie rozpalone ślady przypominające liźnięcia płomieni. Tak bardzo kuszące i niebezpieczne. Nie zarejestrowała momentu, w którym straciła ubrania ani tego czy zdejmował je Zaire czy Ruby, było to bez większego znaczenia. Nie skupiła się na dziewczynie, kiedy ta zsuwała z siebie sukienkę. Niekontrolowanie westchnęła, kiedy odchylił jej głowę do tyłu. Ta bliskość była uzależniająca z każdą chwilą odczuwała potrzebę, aby dostać więcej. Więcej jego ciała, pocałunków, drapieżności, która z niego wręcz kipiała. Więcej Ruby, gładkiego kobiecego ciała, miękkich dłoni zmieniających się z tymi cięższymi, pewniejszymi. Ujęła twarz Ruby w dłonie, gdy ta znów znalazła się blisko. Pusta przestrzeń pokoju wypełniała się głośnymi, mokrymi pocałunkami, jękami i przyspieszonymi oddechami, dłońmi badającymi nieznane sobie ciała.
I wtedy rozkoszny sen został przerwany.
Warknęła z frustracją. Ten głos rozpoznałaby wszędzie. Pojawiał się zawsze w najmniej oczekiwanych momentach przerywając dobrą zabawę.
— Pierdol się, Harper — wysyczała, nawet nie patrząc na wyciągniętą w jej stronę rękę. Tę samą, która dziesiątki razy wyciągała ją z kłopotów. James miał ten przeklęty dar odnajdowania jej wszędzie i tak, jak bywało to przydatne, tak w tym momencie naprawdę marzyła, aby stąd zniknął.
Ciężko oddychała. Twardo wpatrując się w Jamesa. Była też pewna, że nawet w pogrążonym półmroku widzi jego stalowe oczy. Pozbawione jakichkolwiek emocji. Wyćwiczone, aby niczego nie dać po sobie poznać.
Zrobiła krok w jego stronę. Ubrana jedynie w skąpą bieliznę, której równie dobrze mogło nie być.
— Możesz postać pod drzwiami i posłuchać. Albo zostać i popatrzeć. Ale ja nigdzie nie idę.
Zacisnął zęby i zrobił krok wprzód.
Była wściekła i rozczarowana. Dobrze oboje wiedzieli, że Sloane nie zamierzała się tak po prostu posłuchać i wyjść z nim. Jeśli chciał ją stąd wyciągnąć, to musiał użyć siły. Do tego posuwał się w ostatecznych momentach, kiedy nie było z nią najmniejszego kontaktu. Ale jak widać – trzymała się nieźle.
Czuła dziką satysfakcję, że udało się jej mu uciec. Zawsze był czujny. Przygotowany na odparcie zagrożenia, które równie dobrze mogło nie istnieć. Ale nie tej nocy. Tamtą rundę wygrała Sloane. Stała przed kolejną, przekonana, że wygraną ma w kieszeni.
— Zbieraj graty. Wychodzimy.
Krótkie zdania okruszone rozkazującym tonem, jakby miało to sprawić, że Sloane się ugnie i przestanie z nim walczyć.
— Nie.
Odwróciła się w stronę Zaire, łapiąc go pewnie za kark i przyciągając do siebie. Wpiła się w jego usta gwałtownie, jakby właśnie coś oznajmiała całemu pieprzonemu światu, choć widziały to jedynie dwie osoby. Wiedziała co James myślał o Carterze, o sposobie w jaki żył, co sobą reprezentował. I szczerze jej to nie obchodziło. Mógłby przemycać całe tony koki z miejsca na miejsce i wciąż miałaby to gdzieś. Przedstawienie było dla Harpera, może wyszło zbyt teatralnie, ale nie dbała o to, bo na ten krótki moment głowę znów zajętą miała przez bliskość Crawforda.
— Skończyłaś swoje popisy?
UsuńOderwała się od Zaire z cichym westchnięciem. Oblizała usta, jakby jeszcze dokładniej chciała go posmakować.
— Nawet nie zaczęłam.
W oczach miała błysk, który mógł oznaczać wszystko. Prowokację, bunt albo czyste szaleństwo napędzane koktajlem narkotyków i adrenaliny. Jej źrenice były rozszerzone, policzki zaróżowione, a skóra lśniła lekko od potu i światła, które tańczyło na niej w bordowych smugach.
Powoli osunęła się na podłogę przed Zaire. Rozchyliła lekko uda, kolana uderzyły o miękką wykładzinę. Odchyliła lekko głowę w tył, a ozy utkwione miała w ciemnych tęczówkach stojącego przed nią mężczyzny. Jej palce przesunęły się po jego biodrze, a uśmiech wciąż majaczył w kąciki jej ust.
Raz spojrzała na Jamesa. Tylko po to, aby mu pokazać, jak daleko jest w stanie się posunąć, tylko po to, aby udowodnić, najpewniej samej sobie, że nikt nie trzyma jej na smyczy. Uniosła lekko brew, w tym samym momencie rozbrajając pasek w spodniach Zaire.
Twój ruch, Harper.
Sloane💣
Sloane wiele zawdzięczała Jamesowi, ale to jeszcze nie zobowiązywało jej do tego, aby być za każdym razem posłuszną. Miał płacone za to, aby ją ochraniać i na tym jego zadanie w teorii się kończyło. W momentach, kiedy byli tylko we dwójkę zdarzało się, że zawodowa relacja, która ich łączyła zacierała się, nieświadomie i przypadkiem. Znali się już od bardzo dawna, Harper wiedział o niej więcej niż ktokolwiek inny. Widział ją w pełni załamaną, zakochaną, wkurzoną. Ale nie widział jej takiej i planowała to tej nocy zmienić.
OdpowiedzUsuńCzasami zdarzało się też, że Sloane się z nim nie kłóciła i nie pyskowała, a grzecznie wykonywała każde rozkazy. Podświadomie wiedząc, że w niektórych sytuacjach ma rację. Tyle, że to nie był jeden z tych momentów, w których zamierzała ulec. Odpuścić nie miała zamiaru. Możliwe, że już nawet nie chodziło o faktyczną chęć bycia blisko z Zaire czy z Ruby, a o udowodnienie, że James nie ma nad nią takiej władzy, jaką zdawało mu się, że posiada i że jeśli będzie miała na to ochotę, to ten pokój opuści wtedy, kiedy sama uzna to za stosowne.
Patrzyła Harperowi prosto w oczy, kiedy rozpinała pasek. Nie spieszyła się z tym, chcąc, aby mężczyzna dokładnie widział każdy jej ruch. Pewny, zdecydowany, śmiały. Może chciała w nim zostawić myśl, że gdyby nie był tak profesjonalny to on mógłby znaleźć się na miejscu Cartera.
Drugi mężczyzna z kolei zwrócił na siebie jej uwagę ułożeniem dłoni na karku. Nawet nie ukrywała, jak ten gest się jej spodobał. Spojrzała na niego spod rzęs, przenosząc się na chwilę w lepsze, przyjemniejsze miejsce. Dłoń wsunęła pod koszulkę, dotykając umięśnionego, twardego brzucha. Pozwoliła sobie na cichy, być może pełen zachwytu jęk.
Wciąż u stóp Cartera – dumna, dziki, nieugięta.
Odwróciła głowę zaledwie o parę milimetrów, ale to w zupełności jej wystarczyło, aby skrzyżować spojrzenie z Harperem. Będącym lub starającym się być niewzruszonym. Usta okraszone miała drwiną, która błyszczała na nich jak korona.
Sięgnęła dłonią wyżej, jakby badała uważnie każdy milimetr skóry Crawforda, jakby chciała dokładnie zapamiętać, jaki jest w dotyku. Palący, kuszący. Idealny do popełniania kolejnych, coraz to gorszych grzechów. Niecofający się przed niczym. Drugą rękę oparła o jego udo, tę po chwili przesunęła na wewnętrzną jego stronę. Robiła to wolno i leniwie, nie spiesząc się. Miała w końcu całą noc na wszystko.
Wszystko to z pełną świadomością, że James patrzy. Że Carter patrzy, bo choć mogła skupiać się bardziej na ochroniarzu to jego wzrok zdawał się być bardziej palący niż ten należący do Harpera.
Jej palce sunęły w górę, jakby grały mu na nerwach, a nie pieściły skórę.
— Ciekawe, jak długo wytrzymasz bez reakcji, Harper — powiedziałaby, gdyby nie język, którym właśnie przesunęła po brzuchu Cartera. Wolno, prowokacyjnie, jak zaproszenie do dalszej wspólnej zabawy.
Miękkie, ciepłe usta dotknęły skóry tuż nad paskiem. Złożyła w tym miejscu delikatny, wręcz słodki pocałunek, który, gdyby nie sytuacja mógłby nawet ujść za niewinny. Potem dołożyła kolejny, znacznie bardziej odważniejszy. I następny, jeszcze niżej.
Paznokcie zsunęła do guzika od spodni. Podniosła głowę, uwagę skupiając na Carterze. Na reakcji jego ciała, na oddechu, który choć było to niemożliwe, wciąż czuła na swoim karku. Na jego palcach na jej karku. Językiem zatoczyła powolny, wilgotny krąg tuż nad krawędzią jego spodni – na nagim napiętym podbrzuszu, a potem jeszcze jeden. Jakby właśnie zaznaczała teren, zostawiała po sobie ślad. Wsunęła palce między szlufki, a spodnie osunęła o parę centymetrów, odsłaniając więcej skóry.
Wystarczająco, aby nakarmić wyobraźnię.
Wystarczająco, aby obaj wiedzieli, że ona nie blefuje.
Nie rozproszyła się głosem Ruby, a raczej nim zainteresowała. Obserwowała, czy to w końcu był ten moment, w którym James pęknie czy jednak dalej będzie grał posłusznego tylko sobie żołnierza. Ruby owijała go swoim głosem, owijała sobie ich wszystkich. Dziewczyna przyciągała, kusiła słodkim spojrzeniem i głosem, jedynie po to, aby wszczepić się z siłą w człowieka i zostawić go z niczym. Może dlatego Sloane ją tak polubiła.
UsuńHarper okazał się jeszcze bardziej uparty od niej.
Sloane widziała to spojrzenie. Zaciśniętą szczękę, napięte mięśnie. Wewnętrzną walkę, którą prowadził sam ze sobą. Nie pozwalając sobie na jedną noc zapomnienia. Profesjonalny do samego końca. Nawet, gdyby miało go to w ostateczności zabić. I może właśnie zabijało, ale wewnętrznie. Nie zostawiając na ciele widocznych ran.
Dziewczyna na moment się odsunęła. Krótko spojrzała na Cartera, możliwe, że chcąc dać mu znać nie skończyłam z tobą. Odwróciła się w stronę ochroniarza, oparła się dłońmi o miękką wykładzinę. Przesunęła do przodu powoli i metodycznie, wystarczająco, aby zwrócić uwagę Jamesa, którego „Sloane, wystarczy” puściła sobie koło uszu. Skąpana była jedynie w bordowym świetle nie miała na sobie wstydu. Jej biodra leniwie kołysały się z każdym ruchem. Przyklęknęła w miejscu, między jednym mężczyzną – tym pełnym grzechu, a drugim – spokojnym i ułożonym.
Pokręciła przecząco głową, twardo wpatrując się w stalowe oczy ochroniarza.
— Odpuść sobie. Ten jeden, jedyny raz. Nie bądź Harperem. Bądź Jamesem.
Przesunęła wzrokiem po jego sylwetce, która nawet skryta za ubraniem zachwycała. Miała wręcz błagający wzrok. Proszący, aby nie psuł jej zabawy, ale i żeby do niej dołączył.
— Widzę, że chcesz.
Sloane
Posiadała w tej chwili znacznie więcej władzy niż się jej wydawało.
OdpowiedzUsuńRozpadający się przez jej dotyk i pocałunki Carter, który faktycznie nie musiał się odzywać, aby wyczuwała zmiany. Ona sama się rozpadała, kiedy jej dotykał, choć pewnie nie chciałaby się do tego przyznać, ale pokazywała za to już chętnie i śmiało. Wciąż trzymający się swojej racji Harper, wyglądający, jakby stworzony był ze stali, która powoli przestawała być wystarczająca. I Sloane to widziała. Chciała wedrzeć się między tę szczelinę, którą udało się jej w nim zrobić. Dostać się do środka, pod skórę. Wciągnąć do swojego osobistego piekła, w którym dopiero rozpoczynała zabawę. Nie spoglądać w przyszłość, nie myśleć o konsekwencjach, a korzystać z tego co oferował ten pokój. Co oferowali oni.
Mógł, powinien odpuścić. Zatracić się w pełni w dusznym pokoju, zapomnieć o obowiązkach. Ale nie mógł i Sloane to widziała. Nie odtrąciło jej to, a wręcz sprawiło, że naszła ją ochotę, aby tę granicę przekroczyć bardziej. Bo to nie ona tutaj cokolwiek traciła. Wygrała, czuła to pod mrowiącą skórą.
Harper miał rację. Sloane potrzebowała widowni. Ludzi, którzy spoglądaliby na nią z zachwytem, nawet, jeśli nie wiedzieli do końca na co lub kogo patrzą. Ta świadomość, że jest zdolna do tego, aby doprowadzić drugą osobę do obłędu była uzależniająca, a za każdym razem potrzebowała coraz więcej. Po to, aby uciszyć swoje demony i nieustające głosy w głowie, aby poczuć, że żyje. I nawet jeśli podświadomie wiedziała, że nie prowadzi to do niczego dobrego to nie potrafiła przestać. Wycofać się i schować przed pociągającym blaskiem stojących przed nią możliwości. Była jak aktorka na scenie, która odgrywa swoją rolę. Wyuczoną na pamięć. Tę, którą przedstawiała już dziesiątki razy i wciąż się nią nie znudziła, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Nie mogła zejść ze sceny w trakcie aktu, oddać pałeczki komuś innemu. To oznaczałoby, że przegrała, a niczego bardziej jak przegrywania Sloane Fletcher nie znosiła. Uparta do samego końca, nawet jeśli miałoby ją to w ostateczności zabić.
Tej konkretnej nocy nie chciała być ratowana. Chciała być podziwiana. Przez Zaire’a, przez Ruby i gdyby sobie na to pozwolił to również przez Jamesa. Ale nie przez tego, który wyciągał ją z imprez. Odpychał od niej nachalnych fanów, czy wytrącał aparaty z rąk paparazzi, gdy ci wyraźnie przekraczali granicę jej komfortu. Przez tego, którego nie pozwalał jej poznać bliżej. Bardziej ludzkiego. Podatnego na piękno, pokusę. Tego, którym tak usilnie starał się nie być. Zobaczyć tego faceta, który przez ułamek sekundy nie widział w niej potrzebującej ochrony piosenkarki, a młodą, pewną swojego ciała i potrzeb kobietę, która gotowa była się czołgać w jego stronę w skąpej bieliźnie i obcasach. Ale nie mogła tego dostać. Jeszcze nie dziś. I to było w porządku, bo choć zdarzało się to rzadko to Sloane wiedziała, że czasem wystarczy wykazać się cierpliwością.
Przyjęła odmową z dumą.
Na koniec i tak dostała to, czego chciała – wolność.
Nie przekonała go Ruby, manewrując swoim uwodzicielskim głosem, błyszczącymi oczami czy miękkim dotykiem, którego chciało się doświadczyć bardziej. Nie przekonała go również Sloane, gotowa do tego, aby spełnić dziś jego największe fantazje i stać się na jedną noc tą, która zawładnie umysłem i ciałem. Mogła jedynie patrzeć, jak odwraca się w stronę drzwi i wychodzi.
Sloane nie ruszyła się z miejsca, jeszcze nie. Z cichą, prawie niesłyszalną nadzieją, że mężczyzna wróci. Że w ciągu tych paru sekund zmieni zdanie i pozwoli na to, aby pragnienia przejęły kontrolę nad rozsądkiem. Ale nic podobnego nie miało miejsca. Drzwi cicho trzasnęły, a w pokoju została znów tylko ich trójka. Ta mała scenka mogła popsuć nastrój, sprawić, że już nie miałaby ochoty na Zaire’a czy Ruby, ale nic tak teraz jej nie nakręcało, jak świadomość, że James tam jest.
Bo był. Czuła to. Nie potrafiłby odejść wiedząc, że jest w środku. Zostawić ją na pastę własnego losu. Wiedząc, że w jednej chwili jest tu, ale w następnej może być w zupełnie innym miejscu.
UsuńOdwróciła głowę w stronę Cartera. Wciąż stojącego w tym samym miejscu. Możliwe, że czekającego właśnie na nią lub na ruch ze strony Ruby. Z kolei dziewczyna wydawała się być rozczarowana Jamesem i jego odejściem. Nawet nie miała pojęcia, jak Sloane ją w tym momencie rozumiała. Tyle, że zamiast rozpaczać planowała bawić się dalej.
Sprawnie się przekręciła.
Rozpuszczone włosy zasłoniły jej na moment twarz, ale odgarnęła je szybkim ruchem ręki. Od potu kleiły się do karku, pleców i ramion. Były wszędzie, drażniły zachodząc na oczy i klejąc się do ust.
— Nie uciekniesz mi, prawda? — Zbędne pytanie. Już dawno wiedziała, że nie. Oboje tu zamierzali zostać. Do samego końca. Do momentu, aż nie upadną.
Powoli podniosła się z podłogi. Pociągnęła Ruby za rękę, aby podeszła razem z nią do Cartera. Milczała już, kiedy na niego patrzyła. Prosto w oczy, zamglone i jakby nieobecne, a jednocześnie zdawały się być uważne, ale tylko wtedy, kiedy patrzył na nią. Niespiesznie sięgnęła do guzików koszuli, nagle się okazało, że będący wciąż w pełnym ubraniu Zaire to niezwykle irytujący element tego teatrzyku.
Zbliżyła twarz do jego ucha, muskając oddechem jego szyję. Po wyraźnie widocznej żyle na niej przesunęła paznokciem. Dotarła do ramienia i torsu muśniętego tuszem, choć teraz nie była w stanie skupić się na tyle, aby zauważyć co mogą przedstawiać tatuaże.
— Chcesz, żebym dokończyła? — Szepnęła ustami niemal dotykając płatek jego ucha.
Nie zwracała uwagi na Ruby. Na to, gdzie są jej dłonie czy usta – wiedziała tylko, że są one na Carterze. Smakują go tak samo, jak robiła to chwilę temu ona.
Sloane
Sloane w tamtym momencie była wszystkim.
OdpowiedzUsuńRozgrzana od tequili i paskudztwa, które dał jej Jules. Pobudzona przez narkotyki, a przede wszystkim napędzana przez własne ego. Nie potrzebowała już niczego więcej. Dążyła do spełnienia własnych oczekiwań, niekoniecznie oglądając się na innych.
Cały świat przestał mieć znaczenie, kiedy tonęła w pocałunkach, dłoniach, jękach. Skurczył się jedynie do tego pokoju, gdzie poza ich trójką nic więcej się nie liczyło. Ona, Zaire i Ruby spleceni ze sobą, oddychający własnym powietrzem. Niedbający o to, czy ktoś słyszy, czy ktoś wie, czy nad razem w TMZ nie pojawią się jakieś zdjęcia czy filmiki. Sloane przeżyła już to wszystko i byłaby to najmniej upokarzająca rzecz, jaka ją w życiu spotkała. Ba, co najwyżej mogła zostać zjedzona przez napalone fanki Zaire’a i jego dziewczyny z loży, które tak szybko i chętnie porzucił.
Otworzyła oczy powoli i leniwie. Niechętnie. Nie wpadało do środka żadne słoneczne promienie, równie dobrze wciąż mógł być środek nocy. Ruby leżała wtulona w nią z ręką przerzuconą przez brzuch dziewczyny. Za to miejsce, gdzie pamiętała, że leżał Carter było puste i jak się okazało – również chłodne. Nie, aby oczekiwała obudzenia się przytuloną w jego pierś z nim głaszczącym ją po głowie. Zostawił po sobie zapach tytoniu, skóry i echo gorącego dotyku. Nie była pewna, ile tak przeleżała. Ani jaka była pora i niezbyt się tym interesowała. Zmusiła się, żeby wstać. Wślizgnęła się z łóżka, a Ruby jedynie coś mruknęła i spała dalej. Był to prawie rozczulający widok. W ciszy wsunęła na siebie spódniczkę i bluzkę, za resztą się nawet nie oglądając. Kozaki złapała w rękę, bo jeśli James wciąż tam był, a musiał być – to mógł ją zanieść.
Nachyliła się nad Ruby, jakby chciała ją dobrze zapamiętać. Więcej miały się nie spotkać. Prawdopodobnie, ale Sloane już się przekonała, że czasami Nowy Jork jest niezwykle mały i na obcych, ale znajomych wpada się częściej niż się tego chce.
— Byłaś urocza — szepnęła, aby jej nie obudzić. Nie potrzebowała ckliwego pożegnania, wymieniania się numerami czy Instagramami. Sloane chciała teraz zniknąć w komforcie własnego mieszkania, wykąpać się i odpocząć, a przede wszystkim zjeść coś tłustego za co jej trener urwie jej łeb. To był idealny plan.
Wciąż może pijana i naćpana nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Pewna nawet nie była, czy ma wszystkie swoje rzeczy. Telefonu nie widziała od wielu godzin ani tym bardziej torebki. I było to zmartwienie, na które nie miała ochoty. Asystentka kupi jej nowy, żadna strata.
Wyglądała dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać po niej i po nocy, jaką za sobą miała. Rozmazany makijaż wokół oczu, poplątane włosy, w których równie dobrze patki mogły urządzić sobie gniazdo. I parę nowych siniaków, które wzięły się nie wiadomo skąd. Otworzyła drzwi, a te skrzypiały teraz głośniej niż w nocy. Nie towarzyszyła jej też głośna muzyka. Impreza się już skończyła?
Oczekiwała, że zobaczy go za drzwiami. I wcale się nie pomyliła.
Nie miała w sobie skruchy czy zażenowania. Nie znała tego uczucia. Nie zamierzała go też przepraszać za swoje zachowanie, za prowokowanie i kuszenie. Sam się o to prosił. Gdyby zachował się, jak leżało i zaczekał przed drzwiami nie byłby teraz w takim emocjonalnym dołku.
Zwilżyła wargi językiem, ale niewiele to dało. Od godzin nie wypiła nawet łyka wody. Faszerowała się alkoholem, kolorowymi pigułkami i zielskiem na zmianę z papierosami. Dopiero miała poczuć, że umiera. Chwilowo trzymały ją resztki nocy.
— Nie wyglądasz, jak ktoś, kto się dobrze bawił — mruknęła. Był bardziej wytrzymały niż się dziewczynie zdawało, a jednocześnie wyglądał na człowieka, który właśnie został pokonany. Przez nią. I nie ukrywała, ale było to pochlebiające.
Oparła się o framugę. Każdy nawet mały krok ją wiele kosztował. Odchyliła głowę do tyłu, kładąc ją na ścianie i zamknęła oczy. Świat trochę wirował, ale nie był już tak wyraźny jak przedtem. Uspokajał się powoli, a za nim miała nadejść pustka, którą niedługo znów jakoś będzie musiała sobie zapełnić.
UsuńGłowa sama przechyliła się na bok, niemal opierała ją na swoim ramieniu. Nie była pewna, czy Harper ruszył się ze swojego miejsca. Miała też pewność, że zmienił tryb z ludzkiego i może nawet w pewien sposób upokorzonego Jamesa na wytrwałego ochroniarza w gotowości. Tego, który miał ją teraz zabrać do domu w ciszy i spokoju, bez rozgłosu i upewnić się, że nikt jej w tym stanie nie zobaczy.
Sloane lubiła upadać. Najlepiej z dużej wysokości i bez spadochronu, ale tylko na swoich zasadach. I zeszłej (lub wciąż tej samej, już nie wiedziała) nocy to zrobiła. Upadła i zamierzała się podnieść. Po swojemu.
Sloane🌙
Od pół godziny wciskała drzemkę na ekranie telefonu. Nie miała sił, aby się podnieść i zacząć dzień. Jakoś nie mogła dojść do siebie po ostatnich wydarzeniach i akurat – o dziwo – wcale nie chodziło o Zaire’a i wydarzenia w klubie. To wspominała jak przez mgłę z mdłym uśmiechem. Głowę zaprzątał jej ojciec z Bethany, ich przedziwne przedstawienie, które nawet dla Sloane okazało się zbyt wielkim ciężarem do uniesienia, a była przekonana, że nic już jej nie zaskoczy. Myliła się.
OdpowiedzUsuńWygrzebała się z łóżka godzinę później, kiedy już dobrze wiedziała, że nie może tego przeciągać w nieskończoność. Im dłużej zwlekała tym większa była szansa, że spóźni się do studia. Nie miała nikogo kto brzęczałby jej nad głową, aby się pospieszyła i już w tej chwili ogarniała. Zmusiła się do tego sama, bo co jak co, ale z muzyki żyła i to w niej odnajdowała największą ulgę. Pisząc teksty na urywkach papieru, w notatkach w telefonie, czy zapamiętując wymyślony tekst, gdy nie mogła go nigdzie na później zapisać. W studiu czuła się jak w drugim domu. Otoczona ludźmi, którym w równym stopniu zależało na jej karierze. Miała zrezygnować z makijażu; w końcu zamierzała spędzić najbliższe godziny w zaciemnionym studiu z ludźmi, którzy w niejednej sytuacji już ją widzieli, ale kiedy dostrzegła ciemnofioletowe sińce pod oczami nawet nie wahała się przed sięgnięciem po podkład i korektor. Minimalnie zakryła wyczerpanie, choć nie byłaby wcale zdziwiona, gdyby przebijało się ono przez jej spojrzenie czy głos. Zgarnęła kluczyki od auta, Stanley’a zapełnionego filtrowaną wodą i czapkę z daszkiem, którą naciągnęła prawie na oczy i gotowa zmierzyć się ze światem wyszła z mieszkania.
Nie od razu obrała drogę do studia. Wiedziała, że będzie spóźniona. Wpakowała się niemal od razu w jakiś korek, a po drodze musiała jeszcze znaleźć coś do jedzenia. Do lodówki w mieszkaniu nawet nie zaglądała. Poza prawie pustą butelką wódki, opakowaniem sera sprzed tygodnia, maseczkami i światłem nic więcej w niej nie było. Bywała rzadko w mieszkaniu, nie gotowała prawie wcale – głównie dlatego, że nie umiała i nie miała ochoty się uczyć. Żyła z cateringu i Uber Eats. Zatrzymała się po drodze w pierwszym lepszym McDonaldzie, którego zobaczyła. Nie zerkając nawet w wyciszony telefon, czy już ktoś próbuje się do niej dobić czy jeszcze dają jej extra piętnaście minut zanim zaczną bombardować wiadomościami.
Może z pół godziny później wjechała na prywatny parking za budynkiem. Przeznaczony jedynie dla artystów, producentów i wybranej kadry. Kamera przy szlabanie rozpoznaje tablice, bramka się podnosi, a ona w końcu dotarła. Nie planowała się spóźniać, tak się po prostu stało. Od razu skierowała się w stronę prywatnej windy, do której wcześniej otrzymała kod dostępu. Musiała przegrzebać notatki, aby sobie go przypomnieć, ale w końcu się udało. Weszła do środka i wcisnęła przycisk studio a. Drzwi otworzyły się cicho, ale jej wejście wcale nie było ciche – szelest torby z Maca, lejąca się ze słuchawek muzyka.
— Dzień dobry — przywitała się wesoło i wsunęła frytkę między usta. Rzuciła torbę na najbliższą skórzaną kanapę, na którą się sama walnęła, a nogi położyła na stoliku przed sobą. — Wyczuwam wisielczy nastrój.
Zsunęła ciemne okulary z nosa i rozejrzała się.
— Święta Sloane w końcu postanowiła zaszczycić nas swoją obecnością — mruknął ktoś, na co tyko Fletcher przewróciła oczami.
— Mentalnie byłam na nas.
Jeszcze jakby faktycznie spóźniła się jakoś wyjątkowo mocno. Z reguły starała się być na czas. Sama nie lubiła, gdy ludzie się spóźniali. W końcu urządziła ostatnio Zaire’owi awanturę na pół Nowego Jorku, gdy się spóźnił, a teraz sama wpadała niemal godzinę po czasie.
Rico, producent, parsknął krótkim uśmiechem na jej komentarz.
— Okej, bierzmy się do roboty. Niech ktoś zgarnie Zaire’a i go tu przyprowadzi. Mamy sporo roboty przed nami.
Wzmianka o mężczyźnie sprawiła, że przypomniała sobie o jego istnieniu i faktycznie zauważyła nieobecność. Był Rico, realizator dźwięki, parę innych osób, które regularnie się przewijały, ale znajomej twarzy nie było.
Sloane🎤
Możliwe, że powinna czuć się skrępowana wizją spotkania Cartera. Nie widzieli się od tamtej nocy w klubie. Nie pisali, nie dzwonili. Dlaczego by mieli, prawda? Nic nie byli sobie winni. Obiecał jej noc, z której niewiele będzie pamiętać, a jakoś tak się złożyła, że pamiętała wyjątkowo dużo. Zbyt dużo. Chwilami wolałaby nie pamiętać niczego. Nie dlatego, że w jakiś sposób jej to przeszkadzało co wydarzyło się między nimi. Sama do końca tego nie rozumiała. Rzucać na szyję mu się nie zamierzała ani prosić o wspólną przyszłość. Wyśmiałaby samą siebie, gdyby na jakiegokolwiek faceta tak zareagowała. Stało się i trudno. Jednorazowy, ale na pewno nieszybki numerek mógł się zdarzyć każdemu. Nawet najlepszym współpracownikom.
OdpowiedzUsuńSiedziała na kanapie, jadła swoje śniadanie i scrollowała przez TikToka. Mogła zabrać się do pracy sama. Nie potrzebowała go tutaj, aż tak jak na scenie. Mogli nagrać swoje części osobno i jedynie zgrać się na wspólną część, ale chciała poczekać. Przekonała Rico, aby dał mu jeszcze trochę czasu i wyluzował, bo przecież nigdzie im się nie spieszy. Studio było całe dla nich. Jakby mieli ochotę to mogliby tu siedzieć do samego rana, choć Sloane miała nadzieję, że uwinął się w miarę szybko. Nie, aby miała specjalne plany na resztę dnia czy na wieczór.
Podniosła głowę znad telefonu, kiedy do środka wszedł ktoś jeszcze. Przesunęła wzrokiem po jego sylwetce. Wyglądał tragicznie. Jak żywy trup. Pewnie, gdyby nie makijaż sama wyglądałaby podobnie. W środku czuła, że trochę umiera, ale nie było to jakoś szczególnie tragiczne. Bywało gorzej.
— Dzień dobry, śpiąca królewno — rzuciła zaczepnie. Spoglądała na niego w niewinny, rozbawiony sposób nie nawiązując do wydarzeń z wcześniej. One same miały do nich wrócić w najmniej odpowiednim momencie. I chyba właśnie wróciły, bo chcąc nie chcąc, ale obrazy z pokoju przelatywały jej przed oczami. Trochę wyblakłe, ale szczegóły były na tyle wyraźne, aby wiedziała, który konkretnie moment się jej przypomniał.
Akurat w momencie, kiedy Zaire na nią spojrzał. Uniosła lekko brew, jakby próbowała odgadnąć co chodzi mu po głowie. Ale wiedziała. Odpowiedziała mu podobnym uśmiechem. Nie miała czego żałować. Wybawiła się, dostała co chciała i była gotowa podbijać świat na nowo.
Było wesoło, skończyło się. Pora wrócić do rzeczywistości, w której czeka ich nagranie i odegranie swoich ról. Dźwignęła się z miejsca, wzięła jeszcze parę łyków coli i lekko przeciągnęła. Najchętniej zostałaby dalej w łóżku, gdzie było ciepło i miękko. Z wtuloną w jej bok Rue, która nigdy nie zadawała pytań i nie oceniała, a jedynie czasem patrzyła na nią tak, jakby dobrze rozumiała co się dzieje w życiu Fletcher.
— Możecie się pospieszyć? Nie chcę tu siedzieć do rana, jak ostatnim razem — rzucił oschle Rico, zirytowany przeciągającymi się ruchami Sloane i podwójnym spóźnieniem. — Nie spierdolcie refrenu, co?
— Jezu, wyluzuj.
Przewróciła oczami. Bez dalszych dyskusji weszła do środka. Nastrajając się na możliwie długi dzień, dziesiątki poprawek i narzekanie Rico, aby było idealnie. I na jej własne, bo zapewne znajdzie coś, co nie będzie się jej podobało. Czy to w niej samej czy w wersie Cartera i będzie marudziła o poprawki. Nie chciała wypuszczać byle czego. Ostatnia piosenka była hitem, chciała pobić jej popularność nową albo dobić do tego samego poziomu.
Otoczona czarnymi gąbkami wygłuszającym stanęła przed mikrofonem i sięgnęła po słuchawki. Robiła to już instynktownie, bez przypomnień. Spojrzała na Rico, wyłączając się z całej reszty. Z obecności Cartera, jego uśmiechu i spojrzenia, wspomnień. Rico uniósł rękę z kciukiem w górze, a po chwili w słuchawkach rozległ się głuchy klik i znajomy puls beatu.
Odetchnęła głębiej. Raz i drugi. Była gotowa.
Poprawiła jeszcze słuchawki, naciągając je głębiej na uszy. Dźwięk rozlał się w jej głowie ciepłą falą. Beat był ciężki, głęboki, sunął jak gęsty dym. Zamknęła oczy i weszła w rytm, jak w dobrze znaną sobie rolę – naturalnie i z pewnością.
Sloane
Czas przestał płynąc normalnym tempem. Raz zwalniał, raz przyspieszał. Sloane nie zerkała na zawieszony na nadgarstku zegarek, bo to która jest godzina jej nie interesowało. Była w swoim małym świecie, gdzie robiła to, co kochała. Poprawka tu, druga tam. Dopóki nie osiągnęli perfekcji, która zadowoliła wszystkich.
OdpowiedzUsuńZniknęła szybko w garderobie. Nie mając ochoty wdawać się w jakieś rozmowy czy przepychani. Poprawiła makijaż, dorysowała ciemne kreski, dodała więcej błyszczącego, czarnego cienia. Pofalowała bardziej włosy, choć nie wiedziała, dlaczego. Albo wiedziała. I może właśnie dlatego nie zamknęła do końca drzwi. I nie drgnęła, kiedy te się zamknęły. Bo wiedziała, że przyszedł i że patrzy. Zsunęła sukienkę powoli, jakby robiła ciche i małe show tylko dla niego. Nie przeszkadzało jej, że patrzy. Czuła to aż nazbyt wyraźnie, choć Zaire w lustrze był niewidoczny.
Sukienka wylądowała pod jej stopami. Milczała. Grając we własną grę, której zasad nie znała. Wymyślała je na bieżąco. Wybrała krótki crop top z szarpanym wycięciem na dekolcie. Sama to wycięcie zrobiła i wyglądało niechlujnie, ale nie miała potrzeby, aby wyglądać poprawnie. Matka by ją zabiła za ten top. I za to, że paradowała tak przed facetem w koronowej bieliźnie zupełnie nie przejmując się jego obecnością.
Poprawiła włosy, przeczesała je palcami, odbiła od nasady. Dłońmi przesunęła po krótkim materiale topu i brzuchu. Brakowało dołu. Może spodnie, a może spódnica… Nie miała tu wiele ciuchów, ale dość, aby wybrać coś sensownego. Jednak zamiast szukać resztek ubrań odwróciła się w stronę Zaire. Siedzącego, jak u siebie. Jakby był tu królem, zapominając, że znajduje się na jej terenie. A tutaj rządziła Sloane. Rządziła się nawet w jego klubie. Nie było miejsca, w którym nie potrafiłaby się dobrać do tronu. Bez znaczenia kto akurat na nim siedział.
— Stęskniłeś się za mną tak szybko? — Zaśmiała się, bo niemal nie wierzyła, że właśnie jej to proponuje. A myślała, że to ona będzie tą, która szybko zatęskni. — Nie ma go tutaj. Nie mam przed kim uciekać… Chyba.
Podeszła powoli, a gdy znalazła się przy kanapie ustawiła się między jego nogami. Zmuszając go tym samym, aby się trochę odchylił. Pochyliła się opierając jedną rękę o udo, a drugą gdzieś w okolicach głowy na oparciu. Przez moment lustrowała jego twarz.
— Wiem, że jestem dobra. Świetna nawet, ale… Naprawdę myślałam, że zajmie ci trochę więcej czasu, żeby do mnie przyjść i tak ładnie prosić — powiedziała szeptem. Nie w obawie, że ktoś ich usłyszy. Wszystko tu było wygłuszone, mogła się nawet wydrzeć i wciąż nikt by się nie zorientował. — Chyba powinnam się obrazić, że uciekłeś bez słowa. Żadnego buziaka na do widzenia, żadnego pocałuj mnie w tyłek… Mogłeś chociaż zostawić jednego papierosa. Naprawdę by mi się przydał po tamtej nocy.
Znowu ten ogłupiający zapach tytoniu. Nie miała jak przed nim nawet uciec i… Chyba nie chciała uciekać. Usiadła mu na udach, sprawnie i lekko, jakby robiła to wcześniej już dziesiątki razy.
— Mógłbyś mnie chociaż zabrać na kolację, zanim tak bezczelnie będziesz mnie próbował zaciągnąć do łóżka. — Jakoś nie brzmiała, jakby jej to przeszkadzało. — I jestem głodna. Robię się nieznośna na głodzie, więc… jeśli mam zobaczyć, jak mieszkasz to najpierw mnie nakarm. Ty stawiasz.
Slo
Spoglądała mu w oczy, próbując coś z nich wyczytać. Co? Sama pewnie nie wiedziała. Można było wiele w nich zobaczyć, ale tylko wtedy, kiedy miało się na to pozwolenie. Carter pozostawał nieugięty, pokusiłaby się o stwierdzenie, że jest znudzony, ale nie nią. Studiem, nagrywaniem i szarą codziennością.
OdpowiedzUsuń— Mam o co robić wyrzuty. Porzucona tak sama… — Westchnęła, jakby jej to faktycznie przeszkadzało. Przesunęła paznokciami po jego szyi, ramieniu. Bardziej z nudów niż aby coś w nim obudzić. — Nie nauczono cię, jak traktuje się damy?
Potrzebowała wiele siły, aby się nie roześmiać. Sloane i dama nie szły w jednej parze. Wiedziała, kiedy zachować klasę, ale lubiła być głośna. Ubierać nieprzyzwoicie krótkie sukienki i spódniczki, głębokie dekolty, wysokie obcasy i nie udawać, że jest jakąś grzecznie wychowaną dziewczynką. Na litość, miała ojca rockmena. Może już na wiecznym zjeździe, ale nie można było po niej oczekiwać, że nie pójście chociaż po części w jego ślady.
— Mogę siedzieć i bez koronki, ale tę musiałbyś sam zdjąć. Po kolacji.
Była nieugięta. Nie zamierzała odpuścić jedzenia. Żadnej randki nie chciała, to odpadało. Chciała wyjść, zjeść, wypić parę drinków, a potem mogą zrobić sobie nawzajem co im tylko przyjdzie do głowy. Spojrzała krótko na jego dłoń swobodnie spoczywającą na jej udzie. Lekko się tylko uśmiechnęła. Dziś była trzeźwa i nie nakręcona przez prochy, a w jego obecności czuła, jakby coś właśnie wzięła. Jedno spojrzenie, dotyk, ciepłej dłoni i traciła rozum.
— Masz mi dotrzymać kroku, Zaire. Wiem, że potrafisz.
Niewielu było takich, którzy potrafili iść jej tempem. Głównie przez to, że Sloane je zmieniała z prędkością światła. Zaire z jakiegoś powodu się do niej dostosował, a może ona do niego. Już nie była wcale taka pewna, co jest prawdą, a co iluzją. Wiedziała za to, że lubi to, jak się przy nim czuje. Lubiła to mrowienie w miejscu, w którym ją dotykał. Sposób, w jaki ją całował. Głodny i nienasycony, jakby była powietrzem, którego desperacko potrzebował. Z gwałtowną pewnością. Za brak delikatności i nietraktowanie jej, jakby za moment miała się rozlecieć.
— Dobry chłopiec — mruknęła śmiejąc się krótko. Tak, Sloane Fletcher lubiła kontrolę. Nawet jeśli to była tylko iluzja. — Moja cierpliwość jest cieńsza niż ta koronka. Nie testuj jej.
Zadrżała, gdy przesunął dłoń. Na skórze dalej czuła ciepło warg. Znów mącił jej w głowie, a ona się przed tym nie broniła. Brnęła dalej.
— Masz rację, powinnam poużywać nowej zabawki, dopóki nie znajdę kolejnej — zgodziła się z nim — ale nie udawaj świętego. Bawisz się mną tak samo.
Widziała, że mówi poważnie. Tonem sugerującym, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Sloane musiała sama przed sobą przyznać, że dawno nie czuła się tak… Dobrze. W pewien sposób zauważana. I choć to miało być chwilowe to chciała się tym nacieszyć.
— Prawie tego właśnie chcę — odezwała się po chwili — chcę kolacji, ale w tych fancy knajpach. Porządnej, ale bez facetów w garniakach i laskach w perłach. Może… Może nawet nie w Nowym Jorku…
Zostawiała opcje otwarte. Mogli w ciągu paru godzin znaleźć się wszędzie. Uciec z miasta, zostawić jego światła i wszystkich ludzi za sobą. Zapomnieć, że istnieją jakiekolwiek zobowiązania.
— Jak dobry w pokera jesteś? — Spytała z błyskiem w oku, który nie sugerował niczego dobrego. — Mogę na tobie siedzieć w prywatnym samolocie w drodze do fajnego miejsca. I robić dużo więcej milszych rzeczy. Wiesz, że potrafię.
Sloane🔮
Sloane niczego, jeszcze, nie brała, a już czuła się, jakby była na haju.
OdpowiedzUsuńUpojona samą jego obecnością i palącym dotykiem, którego chciała więcej. I którego sobie odmawiała, bo uparła się na jedzenie, które teraz się przeciągnie. Nie miała na co narzekać. Wręcz przeciwnie. Głód zszedł na drugi plan. Pojawiło się inne pragnienie, które potrzebowała ugasić znacznie szybciej.
— Nie widziałeś jeszcze wszystkich moich sztuczek. — Zdradziła. Ciężko było się nim dzielić, jednocześnie było to fascynujące, a rozciągająca się przed nią wizja ich samych była zbyt kusząca, aby rozsądek mógł się chociażby odezwać. Siedział gdzieś z tyłu głowy, zakneblowany i pilnowany przez dwa diabełki, które podsuwały jej coraz śmielsze pomysły i zacierały łapki na to, co wydarzy się dalej.
Sloane cicho westchnęła, kiedy jej dotykał. Nawet nie jej, a materiału cienkiego topu. Tylko czekając na to, aż go z niej zerwie i przestaną się bawić w kotka i myszkę, choć oboje na to mieli ochotę. Prowadzili między sobą niebezpieczną grę, w której nie było przegranych – i to był największy jej plus. Oboje wychodzili tu na zero, ale równie usatysfakcjonowani.
— Nasza sekstaśma byłaby gorąca. Aria się śmiała, że podbijemy Pornhuba, możemy to zmienić — zaśmiała się. Jaki to byłby skandal… Nie, aby miała ochotę przechodzić przez to piekło, które by się na nich wylało. Chwilę pewnie by przeżywała, a potem z popcornem obejrzała cały film i go odtworzyła po raz kolejny.
Przysunęła się bliżej. Ocierając udami o materiał jeansów. Oparła dłonie o jego ramiona. Sprawdzała, czy się nie wycofa z jej pomysłu. Była poważna. Chciała się stąd wyrwać. Szczerze nawet nie była pewna, czy ma coś do zrobienia. Nie interesowało jej to, kiedy przed nią rozciągała się wizja wyjazdu. Krótkiego, spontanicznego, przesiąkniętego grzechem i seksem. Kto by się nie skusił?
— Mhm, opóźnienia, bla bla… Bardziej mnie interesuje ta część, kiedy będę na tobie siedzieć. Reszta może poczekać.
Nic, poza tym wyjazdem nie miała w głowie. Nie myślała o tym, że wypadałoby zabrać jakieś rzeczy. Dostarczą jej nowe do pokoju hotelowego czy gdzie się zatrzymają. Bez różnicy. Chciała już i teraz znaleźć się w samolocie. Nie tylko przez tę słodką obietnicę, którą złożył jej Carter.
Mruknęła z zadowoleniem, kiedy zderzył się z jej ustami. Palce wbiła w jego ramiona i odwzajemniła pocałunek równie intensywnie. Otumaniona wręcz tym pocałunkiem, ich energią, która tak świetnie się do siebie dopasowało. Do niego. Jakby był tym brakującym elementem w jej życiu, który wie, jak za nią nadążyć i wie, czego potrzebuje. Krótko jęknęła między pocałunkami, zakołysała biodrami, nie wiedząc, czy drażni tym bardziej siebie czy jego. Po omacku odnalazła jego dłonie i przesunęła je ze swoich pleców, czy gdzie tam były na pośladki. Możliwe, że właśnie też opóźniając ich wylot.
— Żadnych obowiązków. Żadnego Harpera. Tylko ty, ja i złe decyzje. — Wymruczała w tym krótkim momencie, który miała, aby złapać trochę oddechu. Nic, co mogłoby ją w jakikolwiek sposób ściągnąć na ziemię.
Na ten moment właśnie tylko tego potrzebowała.
Sloane
Udawała, że ma tu kontrolę. Pomagało jej poczucie, że Zaire pozwalał jej robić wszystko. Nie spowalniał jej, nie mówił, że ma przestać. Płynął razem z nią pod prąd, nie patrząc na kogo lub na to wpadną po drodze, bo póki robili to razem to nic innego już nie miało znaczenia. Zaire po prostu był; obecny i gotów, aby spalić świat razem z nią, bo obudziła się z taka chęcią. I pomyśleć, że minęło zaledwie kilkanaście godzin od ich tamtej imprezy, a ona już szykowała się do popełnienia kolejnych głupstw razem z nim. Tym razem w nieco innej scenerii.
OdpowiedzUsuńKażdy pocałunek niósł za sobą echo wspomnień. Z tym, ze teraz nie musiała się nim dzielić. Miała go w pełni dla siebie. Kusiła, wiła się na nim, całowała nie pozwalając sobie na zbyt wiele myśli, co by przypadkiem się nie okazało, ze zdrowy rozsądek się odezwie i postanowi być głośniejszy niż chęć spontaniczności. Marne były na to szanse, ale ryzykować nie zamierzała.
Westchnęła z frustracja, kiedy ja od siebie odsunął. Przymrużyła oczy, prawie urażona. Tylko odrobinę, bo jednak wiedziała, ze czeka na nią coś znacznie lepszego już za chwile. Kanapa w garderobie mogła zaczekać na inny moment.
- Musisz być taki dokładny? – Mruknęła, obejmując go za szyję. Nic by im się nie stało, gdyby wylot trochę się opóźnił. Jednocześnie wiedziała, że wyjdzie na tym lepiej, kiedy zwyczajnie zaczeka. Potrzebowała tej ucieczki. Zamknąć rozdział Nowego Jorku za sobą. Przynajmniej na jakiś czas, aby poukładać sobie sprawy w głowie lub dołożyć nowe problemy, na których będzie mogła się skupić. – Pod sobą, nad sobą, za sobą… Mamy tyle możliwości – wymruczała uśmiechając się rozmarzona, jakby już sobie wyobrażała to, co może się między nimi wydarzyć.
Mogłaby dać się nabrać na ten gest. Spodki, uroczy. Niemalże czuły, gdyby nie to, ze znała takie chwyty i sama z nich korzystała. Najlepsze? Ona w pełni to kupowała. Każdy uśmiech, którym ja obdarzał. Każde cieplejsze spojrzenie, choć podszyte mrokiem i niebezpieczeństwem. Sloane się na to wszystko nabierała, brała garściami i to samo dawała od siebie. Bo mogła i chciała. Bo Zaire sprawiał, że czuła coś więcej niż nieustająca obojętność.
Zwinnie stanęła na podłodze. Odwracając się, aby ogarnąć się sprawie do wyjścia. Nie miała potrzeby, aby być tu dłużej niż to koniecznie. Wyrzuciła chyba wszystko co tu miała na podłogę, decydując się ostatecznie na skórzana czarna spódniczkę i czarne kabaretki, a na nogi dopasowane materiałem do spódniczki kozaki. Torebka na ramię, która stanowiła ozdobę zapełniona jedynie paczka gum do żucia, błyszczykiem, paczką wygniecionych papierosów i zapalniczka. Same podstawowe rzeczy, których Sloane mogła potrzebować do przeżycia.
Wyszła z garderoby nie spodziewając się, ze zobaczy tu Jamesa. Przystanęła w miejscu przez krótki moment mierząc go wzrokiem. Była niegrzecznie, mówiąc w prosty sposób. Sloane traktowała go z obojętnością, a czasem tak, jakby zabierał jej całe powietrze.
- Brzmi idealnie – odpowiedziała, a oczy jej rozbłysły. James przestał istnieć w chwili, kiedy jej palce splotły się z Zaire. Jedynie na moment zwróciła na niego uwagę. Tylko dlatego, ze coś się jej przypomniało. – Zabierz stąd moje auto. I podrzuć Rue do Meave. Zajmie się nią, dopóki nie wrócę.
Uśmiechnęła się kwaśno, nieprzyjemnie. Jakby chciała mu pokazać, że nie będzie żadnego specjalnego traktowania i ze nie widzi w nim nikogo więcej poza pracownikiem, któremu może rozkazywać jak tylko się jej podoba. Nie powiedziała, kiedy wróci ani czy w ogóle planuje wracać, bo znając ja równie dobrze mogła zacząć nowe życie na drugim końcu Stanów. Może wróci, a może zostanie tam na stałe i wywróci swoje życie do góry nogami.
Odwzajemniła spojrzenie Zaire. Nie było w niej żadnego wahania, nie zamierzała się z tego wycofać. Nikt nie mógł jej powstrzymać; ani James ani jej własne myśli. Nowy Jork stał się zbyt przytłaczający, krótka ucieczka w wybornym towarzystwie była dokładnie tym, czego Fletcher potrzebowała.
Opadła na skórzane siedzenia z cichym westchnięciem.
UsuńKlimatyzacja gasiła panujący na zewnątrz upał. Zaskoczyła się, że pod studiem nie koczowali paparazzi, których Sloane ostatnio widywała częściej niżby tego chciała. Zwracała na siebie uwagę co chwile pojawiając się w towarzystwie Zaire. Fani tworzyli teorie spiskowe, analizowali ich stories. Sloane to wszystko widziała i oglądała ze śmiechem, kiedy okazywało się, że teorie niektórych są niesamowicie trafne.
- Zdecydowałeś, gdzie lecimy czy pilot ma nas zaskoczyć?
Uniosła lekko brew. O pokorze rzuciła ot tak, bo mogli się o coś założyć i pograć. Oboje lubili rywalizację, a to mogłoby tylko podsycić atmosferę między nimi. Nie narzekałaby na Vegas. Zgubić się w kasynie czy pływać o północy w basenie na dachu hotelu. Najlepiej bez zbędnego towarzystwa. Jedynie ona i Zaire, którego prędzej widziała rozciągniętego na leżaku niż w basenie. Śledząc każdy jej ruch w wodzie, trzymając w ustach papierosa lub jointa. Najlepsze, ze to była wózka łatwa do spełnienia.
Sloane
— Okej.
OdpowiedzUsuńNie dociekała. Równie dobrze mógł wywieźć ją na drugi koniec świata i Sloane nawet by nie mrugnęła. Gdziekolwiek, byle z dala od Nowego Jorku. Duszącego i przygniatającego. Zbyt monotonnego. Kochała te miasto, naprawdę, ale w tym momencie nienawidziła w równym stopniu, jak willi swojej matki w Beverly Hills. Coś ją tutaj gryzło. Uwierało, jak nieodcięta od nowego ubrania metka.
Więcej się już nie odzywała. Wyjęła gumę balonową z torebki, dopóki starczyło gumy robiła nią balony, które pękały głośniej niż należało. I kompletnie nie przejmowała się, że to może być mało kulturalne. Bawiła się wybornie. Przed sobą miała nieznane w zaskakującym towarzystwie. Za bardzo się z nim polubiła. Większość jej znajomości, które zawierała przez pracę umierały śmiercią naturalną. W tej branży nie było miejsca na głębokie i prawdziwe przyjaźnie. Prawdopodobnie z czasem znajomość z Carterem też się rozluźni. Znajdą sobie kogoś nowego. Jednak, gdy o tym myślała to wątpiła, że z taką łatwością znalazłaby kogoś kto chętnie przystawał na jej pomysły. Zamiast ją spowalniać to nadawał tempa. Dolewał oliwy do ognia zamiast go ugasić.
Wysiadła z samochodu. Przesuwając wzrokiem po samolocie. Małym, ale idealnym dla ich dwójki. Z ładnymi kolorami, które przyciągały od razu uwagę.
Sloane w pierwszej chwili myślała, że się przesłyszała. Uniosła brew do góry, krótko zaśmiała z niedowierzenia, bo to co powiedział brzmiało absurdalnie i jednocześnie… Zwyczajnie. Zostawił ją tak na płycie lotniska, jeszcze w szoku, ale nie w nastroju do ucieczki. Wręcz przeciwnie. Wzięła kieliszek z szampanem, kiedy wychodziła do środka. Ona miałaby mieć coś przeciwko? Niedoczekanie.
Stukot obcasów odbijał się od ścian jetu, niosąc po nim cichym echem. Przesunęła dłonią po skórzanym fotelu, który mijała, zanim opadła na jeden z nich. Nie było tu żadnej przesady, którą można byłoby pomylić z kiczem. Założyła nogę na nogę, upiła łyk szampana. Spoglądając na Zaire, z którym stąd uciekała, aby… Wziąć ślub? Na samą myśl chciała się roześmiać. To było absurdalne. Jak z serialu lub filmu. Albo jakiejś książki.
Nie było w niej choćby rama wahania. Cokolwiek miało się wydarzyć w Vegas… Cóż z ich stylem życia na pewno nie zostanie w Vegas. Możliwe, że sami o tym powiedzą światu zanim jakieś szmatławce się o tym dowiedzą. Bywała tam nieraz, ba spędziła w Vegas dwudzieste pierwsze urodziny, ale żaden wypad tam nie skończył się ślubem. Planowanym czy nie. Miała z Zaire’m taki problem, że chwilami nie była pewna, czy mówi faktycznie czy sobie żartuje. Ale im dłużej na niego patrzyła tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie żartuje. Był poważny, a Sloane to kupowała. W całości.
— Mam uwierzyć, że to wszystko dla dobrego kawałka, a nie dlatego, że jestem po prostu tak dobra? — Uniosła brew, a kącik jej ust lekko drgnął. Dla kogoś innego to mogłoby być niezauważalne, ale nie dla niego. Nie, kiedy tak intensywnie się w nią wpatrywał, a Sloane to spojrzenie przyjmowała ochoczo. — To była jedna noc, a ty mnie ciągniesz przed ołtarz… Nie doceniałam samej siebie.
Uniosła kieliszek w toaście dla samej siebie.
Podążała za nim wzrokiem, kiedy się podniósł. Niósł za sobą aurę, którą ciężko było podrobić. Była mroczna i ciężka, skrywająca w sobie sekrety, których nikt nie powinien nigdy poznać, bo ich ciężar mógłby przytłoczyć. Była magnetyczna. Wprawiająca serce o szybszy rytm, wprawiająca ciało w drżenie. Rozbrajał samym spojrzeniem, powoli i strategicznie podchodził rozbierając człowieka z tego co na sobie nosił. Nie próbowała się przed tym nawet bronić, choć nie pokazywała mu wszystkiego. Zaire znał ją od tej zabawnej strony; dziewczynę, którą ciągnęło do imprez, do niebezpieczeństwa i śmiertelnej dawki adrenaliny. Tą, która musiała być w centrum uwagi, aby nie zwariować od ciszy. Potrzebującej głośnego towarzystwa. Gotowej do największego szaleństwa, byle tylko się nie nudzić i nie siedzieć w miejscu. Nie pytał o więcej, a Sloane to doceniała, więcej dawać też nie zamierzała.
Podniosła na niego wzrok. Delikatnie drżąc od subtelnego, ale przenikającego przez wszystkie warstwy skóry, dotyku. Powoli wciągnęła powietrze, jakby potrzebowała się od niego zdystansować, aby w pełni nie stracić głowy.
UsuńTraciła. Zbyt szybko. Zbyt mocno.
To nie tak powinno wyglądać. Angażowała się, choć wmawiała sobie, że tak nie jest. Bo gdy to się skończy to nie będzie miło. I Zaire miał rację, ludzie połykali wersy jak pelikany, kiedy wiedzieli, że są prawdziwe. A te, które miały wyjść, gdy sama sobie wyrwie serce przez tę relację będą uderzać w najbardziej skryte miejsca.
— Posądzą nas o relację PR, wiesz o tym? — Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Już ich o to posądzali, choć do tamtego dnia nie imprezowali razem. Widywali się w studiu, na próbach, ale nigdy publicznie do tej pory nie wyszli razem. — Musimy się postarać, żeby to wyglądało… Prawdziwie.
To nie mogło być trudne. To, co mogło okazać się wyzwaniem to przyszłość, która już się komplikowała i plątała od podjętych tu decyzji.
— Nasze albumy po rozwodzie będą genialne.
W milczeniu obserwowała, jak przy niej kuca, a z kurtki wyjmuje mały woreczek strunowy. Odetchnęła głębiej. Powinna się z tym wstrzymać. Taką miała myśl, że należało być odrobinę rozsądniejszą, ale… Ale nie teraz. Może od przyszłego tygodnia. Miesiąc albo roku.
Obserwowała, jak układa ją na języku, a potem połyka. Wyglądała niewinnie. Jak pudrowy cukierek, które wcinało się w dzieciństwie.
— Tylko jedna — powtórzyła po nim cicho, może nawet niepewnie. Ale nie odmówiła. Nie chciała odmawiać.
Sloane tkwiła w miejscu, po prostu czekając. Przyjmując pocałunek, nie zlewając z odwzajemnieniem go. Wolną rękę ułożyła na jego ramieniu, drugą trzymała gdzieś z boku ściskając w niej kieliszek, aby nie rozlać jego zawartości. Ale raczej nie przejęliby się tym, gdyby narobili małego bałaganu. Poczuła, jak tabletka przesuwa się z ust Zaire do jej.
— Taki miałeś plan? Naćpać mnie i zabrać przed ołtarz? — mruknęła. Na ustach czuła wypalonego jakiś czas temu papierosa, posmak alkoholu i jego ciepło. — Wiesz… bez tego też mogłam być twoja. Ale tak jest zabawniej.
Sloane💊
Napawała się jego bliskością, jakby zaraz miał się rozpłynąć w powietrzu i zniknąć na zawsze. Jakby Zaire był jedynie iluzją, niezwykle wyraźną emocjonalnie i fizycznie, zostawiającą po sobie ślady. Poniekąd taki właśnie chyba był. Sprawiał wrażenie mężczyzny, który pojawia się na chwilę, mąci, kusi i wyciąga mroczne elementy na wierzch, a potem znika. I na jakiś czas, dzień lub dwa, a może na dłużej, miał być tylko jej.
OdpowiedzUsuń— Podbiję ci ego, jak powiem, że ten plan działa? — Mruknęła. Zwrócił jej w głowie już podczas koncertu, choć to ona wtedy prowadziła. Dała się skusić własnym myślom, a potem… Potem pozwoliła im się wyłączyć. Prowadziła z nim niebezpieczną grę, w której ktoś będzie skrzywdzony. Mogło to być każde z nich, a przy odrobinie szczęścia wyjdą z tego bez blizn wojennych.
Jego obecność działała na nią niepokojąco. Zwykle to ona prowadziła. Wybierała z kim się bawi i chociaż żyła teraz myślą, że prowadzi i ma władzę to prawda była taka, że oboje pociągali za sznurki. Wtedy, kiedy im to pasowało. Karmili się nawzajem tym, co chcieli usłyszeć i czego akurat potrzebowali.
— Wyuzdana panna młoda i zjarany pan młody. Piękne połączenie, które długo będzie za nami chodzić.
Widziała już te nagłówki. Pytania podczas wywiadów. Zastanawianie się, czy to była jedynie chwila słabości czy prawdziwe uczucie, które ogarnęło ich nagle, że nie potrafili się dłużej powstrzymać. Chyba jeszcze też nie wierzyła, że to faktycznie zrobią. Nie myślała trzeźwo ani poprawnymi kategoriami. Nie myślała o tym, że gdy dojdzie – a przecież dojdzie – do rozwodu to oboje mogliby pociągnąć się na dno walcząc o majątek. Żadne raczej nie pomyślało, że przed takim etapem należałoby pomyśleć o rozdzielności majątkowej i całej reszcie dokumentów. Sloane nie miała o tym pojęcia; nie interesowała się. Ich prawnicy naprawdę będą mieli zajęte noce, ale to przecież nie ich zmartwienie, prawda?
— Och, kochanie. Myślisz, że pozbędziesz się mnie po miesiącu? — Przesunęła palcami po jego policzku, lekko przekręcając jego głowę w swoją stronę. Spoglądała na niego miękko, może z czułością, której wcześniej w jej spojrzeniu nie było. Dalej napędzana była przez moment w garderobie, ale pożądanie na moment spadło na drugie miejsce. — Pożremy się najpewniej w przeciągu pierwszego tygodnia, a zabijemy pod koniec drugiego. Ale przynajmniej będzie epicko.
Sloane złożyła na jego ustach pocałunek, który równie dobrze można było odebrać jako pieczęć tego, co sobie tu właśnie obiecywali. Miłość, tę fizyczną i artystyczne wzniesienie, które wiele im przyniesie te małe odstępstwo od normy.
— Wiesz, kiedy już złamiesz mi serce… Zniszczę cię w albumie.
Bez słowa po małym toaście wypiła szampana. Odstawiła kieliszek na stolik przed sobą i sprawnie przeniosła się na kolana Zaire’a. Jak nigdy doceniała prywatne jety i brak towarzystwa.
— Będą zazdrościć. Będą żałowali, że nie są nami.
Sloane nie bała się sparzyć. Być wsadzoną w sam środek chaosu. Ten sama wywoływała i cieszyła się z tego, jak dziecko. Ale ten stworzony z Carterem? To był zwykły chaos. Byli jak wulkan, który może uaktywnić się w każdym momencie. Takim, któremu wystarczy jedno słowo, aby zalać lawą najbliższą okolicę, a dym unosić się będzie jeszcze dziesiątki kilometrów dalej.
— Ale zanim mnie przelecisz, poślubisz i zniszczysz…. Chcę moją kolację.
Sloane
Nie pospieszała go z odpowiedzią. Cisza, która na moment między nimi zapanowała mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa. Odpowiedzi czasem nie trzeba było szukać w słowach, a w tym co niewypowiedziane. Delikatnie gładziła dłonią jego kark, co jakiś czas wsuwając ją za koszulkę i muskając plecy. Wyciszając się po szalonych pomysłach, które padły jeszcze przed wejściem na pokład. Powoli rozumiejąc, że z tego nie było odwrotu. Że to… skomplikuje wszystko. Nie tylko ich relację, ale całe ich życia – te, które prowadzili wspólnie i osobno. Zawodowe, prywatne. I tylko przez krótką chwilę myślała o konsekwencjach. Nie pozwoliła sobie za bardzo się tym przejąć, bo gdyby do tego doszło to mogłaby urządzić pilotowi awanturę i żądać, aby zawrócił samolot z powrotem do Nowego Jorku.
OdpowiedzUsuń— To już dawno wymknęło się spod kontroli, Carter — przypomniała mu. Nie stało się to dziś, czy wczoraj. Tylko w momencie, kiedy spotkali się po raz pierwszy i na siebie spojrzeli. Już wtedy świadomi, że to nie będzie tylko wspólny kawałek, a porządnie napisana historia, o której ciężko będzie zapomnieć.
Spojrzała na niego z czymś nowym w oczach. Nietypową dla niej czułością, która mogła okazać się większą katastrofą niż to wszystko, co razem robili. Zaire coś w niej poruszył, coś czego miał nie dotykać i co miało być schowane, a jednak… Stało się i Sloane czuła, że odwrotu już od tego nie ma.
— Znienawidzą nas. Nie mogę się doczekać.
Niezdrowa ekscytacja ją napędzała, a to… to otwierało wiele drzwi. I Sloane zamierzała zajrzeć za każde. Nawet za te, na których widniałby wielki napis „niebezpieczeństwo”. Zaire takimi drzwiami był, a ona szarpała za klamkę z radością.
Sloane nie zwracała nawet uwagi na stewarda, który się pojawił. Skupiona na Carterze, jego słowach, delikatnych pocałunkach, które nijak nie pasowały do tego, co znała, ale brała to chętnie.
— Znajdziemy sobie zajęcie po kolacji — zapewniła z lekko zadziornym uśmiechem. Przesunęła opuszkami palców po jego policzku, sprawdzając, czy jest tak realny, jak się jej zdaje. — Ale myślę, że po kolacji… będę chciała ciebie.
Sięgnęła po kieliszki, wręczając mu jeden z nich.
— Wino z 98, a przyszły mąż z… 97?
Przyłożyła szkło do ust smakując wina. Powoli delektując się jego smakiem, choć żadną znawczynią nie była.
— Jeszcze parę lampek i będę do ciebie mówiła po francusku — uprzedziła, ale raczej nie powinno mu to przeszkadzać.
Miała wszystko; Cartera u swojego boku z jego dłonią na jej udzie, dotykającą jej w ciepły, przeszywający sposób. Prywatny lot do Vegas, które miało być niezapomnianą przygodą. Była w miejscu, o którym miliony marzyły i tylko niewielu mogło doświadczyć.
— Tyle nam dziś wystarczy. Tylko my i odrobina impulsywności.
Sięgnęła dłonią do jego ust, dostrzegając maleńką kropelkę wina, która połyskiwała kusząco na wargach. Zamiast pozwolić jej spłynąć po brodzie i wsiąknąć w tkaninę koszuli, starła ją powoli palcem, zatrzymując go na jego ustach dłużej niż to było konieczne.
Sloane
Zwykle nie odnajdowała komfortu w ciszy. Brak jakichkolwiek dźwięków ją rozpraszał. Był bolesny. Chwilami nawet odczuwała to w fizyczny sposób. Teraz było inaczej, a Sloane nie czuła potrzeby, żeby zagłuszyć panującą między nimi ciszę czymkolwiek. Żadnego półżartu, niczego poza dwoma spokojnymi, zsynchronizowanymi ze sobą oddechami. Dwójki niezwykle nieodpowiednich dla siebie ludzi, którzy połączyli swoje losy przez przypadek, a kierowani nagłym impulsem łączyli się na znacznie dłuższy czas.
OdpowiedzUsuńCzekała ich jazda bez trzymanki i jakichkolwiek hamulców.
Pojęcia nie miała, jak to zniesie i czy uda się jej udźwignąć ciężar tego, co nadchodziło. Pozwalała sobie na szalone i mało przemyślane decyzje, ale to… to musiało przebić wszystko, co wydarzyło się do tej pory.
— Nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami — odparła. Kontrolowała drobne rzeczy w swoim życiu. Myślała, że ma kontrolę nad wieloma rzeczami, ale nie zawsze tak było – najczęściej to ktoś inny ją miał. W tym przypadku oddała się w pełni we władanie Zaire’a i kompletnie jej to nie przeszkadzało, że kierował nią podczas tej małej przygody. Poddawała się temu z satysfakcjonującą przyjemnością.
— Będę się musiała porządnie wyspowiadać po tym roczniku — mruknęła żartobliwie, jakby faktycznie jeszcze kiedykolwiek w swoim życiu to robiła. Coś jej mówiło, że gdyby do takiej sytuacji miało dojść to nie wyszłaby z konfesjonału przez bardzo długi czas, a słuchający jej ksiądz skończyłby na kozetce u psychiatry.
Nie cofnęła się, kiedy złapał ją za rękę. Zamiast tego bardziej się rozluźniła i patrzyła. Z lekko rozchylonymi ustami. Czując, jak przeszywają ją dreszcze za każdym razem, kiedy usta Cartera stykały się jej palcami. Było to prawie niezauważalne, ale odczuwała to każdym zakończeniem nerwowym w swoim ciele.
Nie była już tą samą Sloane, którą poznał jakiś czas temu. Trzymającą się na dystans, skupioną tylko na muzyce i wykonaniu swojej pracy. Zmienił ją, a może to ona sama zmieniła się na własne życzenie. Już nie miała pojęcia i było to też bez znaczenia.
Zaire uzależniał sobą bardziej niż jakikolwiek narkotyk, który jej podał. Pragnęła go bardziej niż tamtej kreski w aucie czy pigułek na imprezach. Upijała się samą jego obecnością. Jedno spojrzenie potrafiło rozszarpać ją od środka. Rozpadała się, kiedy ją całował i trzymał blisko, pewnie i mocno, jakby była jedynym czego potrzebował. Miękła w takich chwilach, jak ta, gdy ujawniał przed nią tą cieplejszą, czułą stronę.
— Nasz upadek będzie bolesny, ale wart wszystkiego — mruknęła cicho. To było nieuchronne, ale zanim do tego dojdzie i zanim wszystko obróci się w popiół mogli się jeszcze dobrze ze sobą zabawić. Wykorzystać maksymalnie swoje możliwości.
Tym razem cisza była zapowiedzią nadciągającego huraganu. Ostatnie godziny przed tym, jak rozpęta się burza niemożliwa do zatrzymania. Było w tym coś niebezpiecznego, coś przed czym może należało uciekać, ale instynkty Sloane w ostatnim czasie ją zawodziły. Nie działały tak, jak powinny. I w tym momencie była za to wdzięczna, bo prawdopodobnie, jakby wszystko działało tak, jak należy to nie siedziałaby tutaj teraz z nim, a grzecznie wróciła do apartamentu.
Sloane zadrżała. Słowo „moją” przeszyło ją głębiej niż powinno. Było jak cicha zapowiedź czegoś, na co kompletnie nie była gotowa.
Nie odezwała się. Nie poprosiła, aby złapał ją, kiedy zacznie spadać. To nie Zaire miał być tym, który ją uratuje.
Sloane
Zniszczy ją.
OdpowiedzUsuńSloane była tego świadoma i mimo wielu znaków ostrzegawczych – wchodziła w to. Weszła do jeta z pewnością, siadała mu na kolanach, jakby mieli przed sobą jakąkolwiek przyszłość. Całowała, jakby był ważniejszy od powietrza, którym oddychała. Pozwalała z siebie zdejmować ubranie i układać w pozycje, które mu pasowały. Pozwalała sobie na moment zapomnienia, gdy była z nim. Z wiszącymi nad nią czarnymi, burzowymi chmurami spomiędzy których tylko raz po raz błyskało. Dopiero się przecież rozkręcali, dopiero zaczynali swoje małe przedstawienie.
Wysiadła z potarganymi włosami i pomiętą bluzką, ale z uśmiechem, który był gotów na kłopoty. Oczy wesoło jej błyszczały; może jeszcze utrzymywał się efekt po tabletce, którą dał jej Zaire. Pewności żadnej nie miała, ale też nie chciała wiedzieć co stoi tak naprawdę za jej dobrym humorem. Mógł to być narkotyk, wino, którego wypiła więcej niż pewnie powinna lub ciężar Zaire’a, który wciąż na sobie czuła wraz z jego dłońmi i ustami. Sięgnęła po jego rękę, gdy wyciągnął jej w jej stronę. Zerkając pod nogi zeszła na dół, rozbawiona i zrelaksowana.
Problemy zostały w Nowym Jorku. Telefon od chwili, gdy opuściła studio był włączony w trybie samolotowym. I przez najbliższe dni czy godziny, które tu spędzą nie zamierzała go włączać. Wiedząc, co tam zastanie. Wiadomości od Harpera, menadżerki, asystentki. Każdej osoby, która miała do Cartera jakieś „ale”. Sloane nikomu nie chciała się tłumaczyć, wyjaśniać swojego postępowania. Chciała tylko zgubić się w światłach Las Vegas, zajrzeć do nieprzyzwoitych klubów, zgarnąć ładną sumkę w kasynie lub ją zaprzepaścić.
Nie odczuwała zmęczenia. Mimo tego, że cofnęli swoje zegarki właśnie o trzy godziny do tyłu i mieli za sobą długi dzień spędzony w studiu i równie długi lot, który umilali sobie w sposoby, które odpowiadały im najbardziej.
— Może i błędnych, ale za to pamiętliwych — dodała. To było Vegas. Kto tutaj przyjeżdżał, aby odpocząć czy pozwiedzać? Może poza turystami, których zawsze było tu multum. — Mam spodziewać się osobnej sypialni z elementami bdsm? — Uniosła brew i szczerze? Nawet nie byłaby zaskoczona ani by nie protestowała. — Lubię lustra. Lubię w nich patrzeć na siebie. Jestem obłędna.
Odebrała od niego butelkę z szampanem. Przyłożyła ją do ust pociągając spory łyk. Tak na dobry początek. Nieustannie czuła na sobie wzrok Cartera. Nie był on natarczywy, ale wyczuwalny na tyle, że nawet gdy patrzyła w inną stronę to miała świadomość, że patrzy.
— Wypiję za to jeszcze raz. — Mrugnęła do niego. I jak powiedziała tak zrobiła.
Siedziała w aucie obok niego. Z nogami przerzuconymi przez jego uda. Rozluźniona z rozleniwionym uśmiechem. Nie zadręczając się tym co będzie, gdy wrócą. Dramatami, które się rozegrają.
Była tutaj teraz z nim. Dla niego i w pełni mu oddana.
Wciskała guziki na oślep, dopóki dach nad ich głowami się nie rozchylił. Sloane stanęła na fotelu tuż obok Cartera. Szpilki wbijały się w skórę samochodowej kanapy, a ona opierała o dach auta. Wiatr targał włosami, delikatnie uderzał ją w twarz. Miasto na środku pustyni. Sztuczne, neonowe, wypełnione po brzegi seksem, prochami, grzechem w każdej postaci. Kusiło, a wręcz zmuszało, aby zostać na dłużej i pozwolić sobie na oderwanie od rzeczywistości.
Sloane
Odetchnęła pełną piersią, jakby to właśnie te suche powietrze Nevady pozwoliło jej oddychać głębiej. Nowy Jork stał się duszący i nieprzyjazny. Nie był tym samym miejscem, w którym była zakochana jakiś czas temu i Sloane nie wiedziała co się zmieniło. Może ona sama, może to nowe relacje, które zawarła zmieniły sposób, w jaki patrzyła na to miejsce.
OdpowiedzUsuńPowietrze pachniało kuszącym grzechem, który pragnęło się popełnić z uśmiechem na ustach. Dotyk dłoni Zaire’a na jej udzie przypomniał z kim tu jest i dlaczego tutaj jest. Jej największy grzech i błąd siedział rozparty na samochodowej kanapie. Z przymrużonymi oczami, obserwując i ją dotykając. Tak, aby nie zapomniała z kim i dlaczego tu przyjechała.
Dotyk Zaire’a nie był osaczający. Nie mówił „tego nie wolno”, a raczej podtrzymywał i zachęcał, aby się nie zatrzymywała. Patrzył na to, co Sloane wyciągała z samej siebie i nie był tym oburzony. Patrzył z uśmiechem, a może nawet podziwem.
Nie spodziewała się po nim skromnego apartamentu. Oczywiście, że to musiał być penthouse. Z widokiem na całe grzeszne miasto i jego uroki, mroczne pułapki. Penthouse sam w sobie wyglądał jak pułapka, w którą Sloane dawała się złapać. Każdy jego kąt zachęcał do rozpisania historii, o której jeszcze długo będzie głośno.
Weszła do środka powoli, po to, aby dokładnie wchłonąć każdy detal tego miejsca. To później przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, ale na ten moment było istotne. Lustra nad łóżkiem. Wanna tuż w pobliżu. W idealnym miejscu, aby mógł ją oglądać z łóżka lub z innego kąta w penthousie. Szeroka. Zanotowane.
To nie był romantyczny wypad we dwoje do Vegas. To nie był planowany z miłości ślub, co dalej jej się nie mieściło w głowie, ale była tą wizją nakręcona i gotowa do zrealizowania tego planu. To była dwójka skrajnie nieodpowiedzialnych ludzi, którzy nigdy nie powinni byli znaleźć się w swoim towarzystwie. Znali się krótko, chociaż zdawało się jej, że Zaire jest obecny w jej życiu od zawsze. Wślizgnął się niezauważalnie pod jej skórę. Rozpalał od środka, a gdy już przygasała nagle wracał i zaczynał się z nią drażnić od nowa.
I chociaż Sloane wiedziała, że to skończy się źle to brnęła w to dalej. Bo taka już była, mogła zapierać się rękami i nogami przed związkami, ale nie potrafiła kontrolować uczuć. Cokolwiek czuła do niego… było skomplikowane. Mocne i uzależniające. Spryskane pieprzną nutą, cholernie drogą whisky i dymem.
Westchnęła bezgłośnie, kiedy ją do siebie przyciągnął. Pozwoliła sobie opleść dłońmi jego kark, a ciałem przylgnęła do jego torsu. Gdzieś tam na ciele jeszcze pewnie miał pozostałości po jej błyszczyku, który tak chętnie na nim zostawiała.
— Spłoniemy w tym razem — wyszeptała prosto w jego usta. Znajome i kuszące, będące jak nagroda na koniec trudnego dnia. — Bo możliwe…, że ja już się zatracam w tobie.
To nie było wielkie wyznanie. Raczej fakt, który można było stwierdzić już jakiś czas temu. Pojawiała się z nim na imprezach, ale już nie pozwalała sobie na to, aby to obce dłonie pieściły jej ciało na parkiecie. Sięgała wtedy tylko po niego. Po znajomy zestaw dłoni, które raz bywały szorstkie, nieprzyjemne i rozpalające, aby po sekundzie stać się najczulszymi, jakie kiedykolwiek na sobie miała. Była też druga para rąk, które chciała wypróbować, ale po nie sięgnąć nie mogła. Były odległe, zakazane. Schowane za profesjonalizmem i granicami, których obiecała więcej nie przekraczać. Brała więc to, co znała. Tego, który nie bał się jej dotknąć i pocałować.
— Będziesz pięknym końcem. — Wypowiedzenie tego okazało się wyjątkowo bolesne, bo było prawdziwe i oboje to wiedzieli. Delikatnie dotknęła jego twarzy, jakby chciała coś sprawdzić. A Carter był piękny. I to chyba bolało jeszcze bardziej, że coś tak pięknego może być tak niszczące.
— Ale zanim zatracimy się w sobie na dobre… Najpierw pozbieramy materiał na piosenkę. Nie możemy napisać byle czego.
Sloane
Sloane nie patrzyła na czas i datę.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała, który był dzień tygodnia. Czy minął tydzień czy miesiąc. I było jej z tym kurewsko dobrze. Telefon miała rozładowany od pierwszej nocy. Nie podłączała go pod ładowarkę, nie szukała z nikim kontaktu. Oficjalnie Sloane Fletcher nigdzie nie było, a jeśli ktoś ją widział – to tylko przez chwilę. Jak zjawę, która się pojawia nagle na skraju drogi i znika równie szybko. Nie wiedziała co brała, co piła. Nie wiedziała niczego i powoli nie wiedziała też, jak sama się nazywa. Były imprezy, dużo imprez.
Ostatnie w miarę trzeźwe wspomnienie dotyczyło ich pierwszej nocy. Sloane na Carterze odchylająca się do tyłu, aby spojrzeć na nich w lustrze. Z drapieżnym uśmiechem, pełnym zadowolenia. Z jego dłońmi wszędzie. Potem była już głównie pustka, która zapełniona była niewyraźnymi urywkami z imprez, które przeradzały się w coś, co nigdy nie powinno było zostać upublicznione. I może nie było. Pojęcia nie miała.
Obudziła się, ale nie do życia. Oczy miała otwarte, ale nie rozpoznawały otoczenia. Ludzi, którzy się tędy przewijali. Nie widziała Cartera. Nawet nie miała pewności, czy nadal tu jest, a była zbyt obolała, aby go szukać. Przebudziła się w jednej z sypialni na dole. Modląc się, aby okazało się, że spała sama lub chociaż z jakąś laską, ale poza nią nie było tu nikogo. Z nikim też nie rozmawiała. Nie próbowała nawiązywać rozmów. Skojarzyła kurtkę Cartera i ją na siebie włożyła, grzebiąc po kieszeniach w nadziei, że znajdzie papierosy. Nie pomyliła się. Słońce zbyt mocno świeciło. Głowa pulsowała, ręka… Bolała i brakowało paznokcie na palcu wskazującym. Ten bolał i pulsował, a oderwany akryl zerwał trochę jej naturalnej płytki. Kurwa, co się działo?
Spaliła pierwszego papierosa w samotności. Niedopałek rzuciła przed siebie. Był tu już taki syf, że ten jeden nie zrobi żadnej różnicy.
Wyciągnęła kolejnego po kilku minutach.
W skroniach odbijał się bas. Głośniejszy z każdą chwilą. Nie było w jej ciele miejsca, które w jakiś sposób by nie bolało. Była też tragicznie przerażająca pustka, której nie mogła za bardzo uzupełnić. Te urywki były niewystarczające. Spoglądała na wyciągniętą przed siebie dłoń. Wyglądała, jakby komuś przyłożyła. I to tłumaczyłoby brak paznokcia oraz otarte knykcie.
Drgnęła lekko, kiedy ktoś jej dotknął. Była oderwana od rzeczywistości. Nie w swoim ciele, a już na pewno nie w swoim umyśle. Spojrzała krótko na Zaire’a. Wcale nie wyglądał lepiej od niej. Może był tylko bardziej wprawiony w tym syfie. Ona dopiero tu zaczynała. Przez ostatnie… co? Dni? Tygodnie? Cholera wie, wzięła chyba więcej niż w całym swoim życiu.
Nie wiedziała, czy chce powiedzieć już „dość” czy pociągnąć zabawę dalej. Musiała wytrzeźwieć, ale czy w tym miejscu to w ogóle było możliwe? Pociągnęła nosem, czując w nim nieprzyjemne pieczenie. Zaciągnęła się papierosem, dym przetrzymała w płucach i wypuściła go powoli nad głową.
— Chyba złamałam jakiejś lasce nos.
Nie było w tym żadnej dumy. Wstydu też nie. Suche stwierdzenie faktu, że coś mogło się wydarzyć. I jeśli to zrobiła to laska prawdopodobnie sobie zasłużyła. Bywała agresywna, ale raczej pamiętała momenty, kiedy to się w niej budowało. Wtedy miała też przy sobie kogoś kto ją powstrzymywał. Tylko dzięki obecności Jamesa nie sypały się na nią pozwy z prawej i lewej. Teraz mogło być inaczej, ale nie potrafiła znaleźć w sobie siły, żeby się tym przejąć. Czy tym, że gdy wróci do domu to znajdzie się parę osób, które będą chciały ją po prostu zabić za to, co odjebała. I czego nie odjebała. Wystarczy sam fakt, że brała udział w tych imprezach.
Chyba żadne z nich nie miało też ochoty na rozmowę.
Carter był wyjątkowo milczący. Bardziej niż zwykle. Pewnie wciąż był naćpany i pijany; jak ona. Było jej gorąco w kurtce, ale nie chciała jej zdejmować. Bo z jakiegoś mało wytłumaczalnego powodu przynosiła jej naprawdę wiele komfortu.
Bez słowa podała mu papierosa.
UsuńCicho westchnęła, a jej głowa oparła się o jego ramię. Zamknęła oczy, może nawet na moment zasnęła. Nie miała pojęcia. Nie wiedziała, jak się czuje, czego chce. Nie wiedziała niczego.
Vegas… Jebane Vegas. Wydarzyło się wiele, zbyt wiele. Więcej niż była w stanie znieść, ale gdyby teraz powiedziała, że chce wrócić do domu, że ma dość przegrałaby. Nienawidziła przegrywać. Prowadziła tę grę dalej ze świadomością, że to może ją zabić. Wolniej i boleśniej niż gdyby spadła z tego pieprzonego trzydziestego piętra.
Inaczej sobie to wyobrażała. Więcej ich, mniej… Mniej tego, czym było to miejsce. Nie była rozczarowana, tylko zaskoczona.
— Chcę wrócić do hotelu. Ogarnij to.
Nie prosiła, ale też nie rozkazywała. To miejsce, gdziekolwiek i z kimkolwiek było… To nie było miejsce dla niej. A skoro nawet ona to wiedziała, to było źle. Zajebiście źle.
Sloane
Była zbyt zmęczona i przygnieciona, aby mówić coś więcej.
OdpowiedzUsuńBez słowa wsiadła do auta i przemilczała całą drogę. Wściekła, ale nie wiedziała na co ani na kogo. Możliwe, że na samą siebie. Chyba przede wszystkim na samą siebie. Tego właśnie chciała, prawda? Oderwania się od rzeczywistości, a gdy to zrobiła… To wcale nie była taka pewna, czy się jej to podoba. Ale nie miała sił nad tym myśleć. Nie potrafiła skupić się na niczym. Myśli raz się pojawiały, a raz uciekały. Były nic nie warte w tym momencie.
Bezszelestnie przemknęli z auta do windy. Nie zostawiając po sobie nawet śladu obecności. Nikt nie zwracał uwagi. Nikt nie patrzył w ich stronę, jakby wiedzieli, że jeśli teraz popatrzą to spłoną razem z nimi. Jeszcze nie wiedziała, co chce zrobić dalej. Zmyć z siebie tamtą noc. Zapach dymu, obcych perfum, potu. Ale nie ufała sobie samej teraz. Nie było tu nikogo, kto by ją teraz asekurował. Zaire szedł przed nią. Nawet nie oglądając się, czy z nim jest. Możliwe, że nawet nie był świadom, że dzielą ten penthouse razem. Ale i to było bez znaczenia. W środku wcale nie było lepiej, a cokolwiek wydarzyło się tu było mglistym wspomnieniem. Rozrzucone po podłodze i meblach ubrania. Sloane nawet nie pamiętała, kiedy zrobiła jakieś zakupy, aby mieć się w co przebrać i kiedy zostały one do pokoju dostarczone. Puste butelki, niedopałki papierosów w popielniczce. Jeden wielki bałagan, który krzyczał, że działy się tu rzeczy, o których nikt zewnątrz nie chce wiedzieć. Wciąż nie było gorsze niż impreza w tamtej willi.
Przez chwilę stała w miejscu. Patrzyła na Zaire’a, ale… nie widziała nic konkretnego.
Zmęczonego człowieka, który choć blisko dna – jeszcze go nie sięgnął. Zmusiła się, aby ruszyć. Do lodówki, w której znalazła wodę. Zimną i orzeźwiającą. Opróżniła butelkę w minutę, może mniej. Potrzebując tego bardziej niż się jej wcześniej zdawało, a potem zrobiła to samo z kolejną. Jeśli miała przetrwać to miasto to musiała zadbać sama o siebie.
Kurtkę zrzuciła z ramion, kiedy podeszła do Cartera. Zamajaczył na jej ustach uśmiech. Taki na pograniczu zmęczenia, a kpiny. Jakby jeszcze resztkami sił trzymała się dobrego humoru. Pchnęła go lekko na łóżku, aby się odchylił i usiadła na nim okrakiem. Bez gierek. Spomiędzy ust wyjęła jointa i wsunęła go między swoje. Zaciągnęła się powoli, by dym po chwili wypuścić.
— Nie doceniłam cię — przyznała. Nie była pewna, czy mówi to z dumą czy urazą.
Zaire Crawford ją złamał. Tym wieczorem, tym czym szprycowała się całą noc. Nie miała już rozsądku, który kazałby jej stąd uciekać. Była tylko ta niewidzialna siła, która przyciągała ją do mężczyzny. Nawet wtedy, kiedy wiedziała, jak naprawdę nieobliczalny potrafi być. To nie był klub, w którym wzięła kreskę, a potem zaciągnęła go do łóżka. To nie był klub, w którym tańczyła przed nim w prześwitującej sukience.
— Poważnie, co to kurwa było? — Pewnie nie pamiętał. Podobnie, jak ona. Nawet nie czekała na odpowiedź. Nie potrzebowała jej, bo o pewnych rzeczach lepiej było nie pamiętać. A jeśli będą mieli to nieszczęście to z internetu dowiedzą się o wydarzeniach z tamtej willi. — Czy my… Zrobiliśmy to? — Spytała, bo nie wiedziała. Nie pamiętała, nie kojarzyła żadnej kapliczki, żadnego cholernego typa w przebraniu Elvisa. — Mam nadzieję, że nie… Bo to chciałabym pamiętać. Wkurwię się, jak mnie zaciągnąłeś naćpaną przed ołtarz.
Mówiła wolniej niż zwykle. Potrzebowała chwili, aby złożyć zdania w sensowną całość, ale ostatecznie się jej to udało. Wzrok miała nieobecny. Nie potrafiła skupić się na innych bodźcach. Nawet nie zwracała uwagi na jego dłoń gdzieś na udach, a może biodrach. Mało co teraz do niej docierało.
Sloane
Spojrzała na niego zdezorientowana. Nie wiedząc, o co w zasadzie się rzuca. Przymrużyła oczy, nie mają najmniejszej ochoty na takie traktowanie z jego strony. Nic się przecież nie zmieniło. Nie pytała się o szczegółowy raport o tamtej imprezie ani nie rzucała pretensjami. To on je miał i tylko on wiedział, skąd nagle się w nim wzięły i z jakiegoś powodu wylewał na nią swoją frustrację.
OdpowiedzUsuńMogła sobie to tłumaczyć tym, że wydarzyło się wczoraj wiele. Większości nie pamiętała, a w zasadzie to chyba niczego. Marne przebłyski chwil, które równie dobrze mogły być popieprzonym snem. Mogło się tam równie dobrze nic nie wydarzyć.
To nie były imprezy w jej stylu. To nie było coś, do czego była przyzwyczajona. Imprezy z nim w Nowym Jorku nie miały hamulców, ale to co stało się tutaj… Cokolwiek to było, Sloane wiedziała, że przekroczyła granice piekła, z którego tak łatwo się nie wydostanie. Była tym przerażona. Wchodziła na nieznany sobie teren, gdzie nie panowały żadne zasady. Gdzie nie było koła ratunkowego. W takim miejscu musiała radzić sobie sama. Nawet przez moment nie pomyślała, że Zaire będzie jej ratunkiem w tym wszystkim. Nie, on był tym, który ciągnął ją na dno ze sobą. Oplatał mocno wokół pasa i nie pozwalał wypłynąć na powierzchnię, a Sloane z nim nie walczyła. Poddawała się, utwierdzając, że tego właśnie chce.
— Dramatyzujesz. — Warknęła. Wzięła od niego jointa, bez większego przekonania czy radości. To niby ona przesadzała? Dobre sobie.
Ześlizgnęła się z jego kolan. Bo im dłużej go słuchała tym bardziej miała ochotę mu przyjebać. I to mogło się źle skończyć. Oboje wciąż pod wpływem, mówiący i robiący rzeczy, których być może powiedzieć wcale nie chcieli.
— Pierdol się, Zaire. — Wycedziła. — Zapytałam się tylko, co się wydarzyło. To nie była żadna jebana pretensja ani próba umoralniania kogoś takiego jak ty.
Nie zamierzała się prosić o odpowiedzi czy przepraszać, że chciała coś zrozumieć.
— Wciąż przy tobie jestem, nie? To ci powinno dać odpowiedź na całą resztę — syknęła.
Inaczej zareagowałaby, gdyby było naprawdę źle. A może było, tylko Sloane tego nie dostrzegła.
— Nie, nie jesteś. Tylko gościem, z którym się pieprzę i ćpam za darmo.
Zgodziła się na ten wyjazd. Nie brała tylko pod uwagę, jak bardzo to wszystko może im się wymknąć spod kontroli. Jak bardzo to jej się wymknie spod kontroli.
Warczała ze złości. Z tego, jak ją potraktował. Jak się do niej odzywał.
Sięgnęła po najbliżej stojącą butelkę, jakby chciała się z niej napić. Rzuciła nią za Zaire’m, gdy ten zamykał już za sobą drzwi. Nie z celnością, ale impulsem. Butelka trafiła w krawędź framugi i z hukiem rozbiła się na podłodze, rozpryskując bursztynowy płyn jak ostatni impuls ich nocy.
Nie oczekiwała, że wróci. Nie chciała, aby wracał.
Została na środku salonu sama. W luksusowym piekle, która sama sobie zgotowała.
Posłuchała się jego „rady” i przespała. Długo, a gdy się przebudziła coś było inaczej. Penthouse był… czystszy. Pachniał środkami do czystości. Nie było rozbitej butelki. Porozrzucanych ubrań. Był dziwny spokój, choć ten był jedynie złudzeniem. Wzięła długi prysznic. Zapaliła na tarasie. Głowę wciąż miała ciężką, ale nie eksplodowała już tak, jak poprzedniego dnia.
Ubrana jedynie w fioletowe, koronkowe figi i rozpiętą, czarną rozpiętą koszulę Cartera, bosa i leniwa snuła się po penthousie z kubkiem herbaty. Nie było tu żadnego śladu po masakrze z wczoraj. I dobrze. O pewnych rzeczach nie trzeba było pamiętać.
Pchnęła drzwi do sypialni biodrem, jakby była u siebie. Poniekąd była. Zobaczyła go leżącego na plecach z jedną ręką pod głową, druga trzymała telefon. Ledwie okryty białą pościelą. Wydawał się zrelaksowany, ale Sloane wiedziała, że to przykrywka.
Wgramoliła się na łóżko bez pytania. Bez zaproszenia. Powoli. Powabnie. Z gracją, która nie miała w sobie przeprosin. Wpełzła na niego jak kotka, rozłożyła się na jego torsie i z twarzą przy szyi wymruczała:
Usuń— Wciąż się gniewasz?
Nie odpowiadał. I nie musiał. Czuła, jak się pod nią napiął, ale nie ściągnął jej z siebie.
— Bo ja już nie — szepnęła, muskając wargami jego skórę. — Przespałam się z problemami. Zapaliłam. Zróbmy coś miłego. Nie kłóć się ze mną.
Powietrze znów było ciężkie, ale nie od emocji, a raczej od niewypowiedzianych intencji.
— Zaire — wymruczała jego imię miękko, jakby nic się między nimi nie wydarzyło. Tak, jakby tamtej kłótni wcale nie było, a Vegas było dalej ich placem zabaw, a nie polem minowym.
Sloane
Kilkanaście godzin temu rzucała w niego butelkami i wyklinała.
OdpowiedzUsuńTeraz przymilała się do niego w łóżku. Ubrała się dla niego. Udawała, że tamte słowa nie padły. Że nie usłyszała tego, co o niej powiedział. Że nie zwróciła uwagi na to, jak ją potraktował. Że zostawił samą. Nie tylko w penthousie, to było mało istotne. Była sama w tamtej willi. Nie pamiętała tego, co się wydarzyło. Z kim mogła być, kto miał do niej dostęp. Nie chciała pamiętać, co się działo. Tak, jakby w kościach czuła, że będzie dla niej lepiej, jeśli odpuści ten temat. Jeśli pewnych rzeczy o sobie i o nim z tej nocy nie będzie pamiętała.
Przytaknęła mu lekkim skinieniem głowy.
— Milsze rzeczy. — Wyszeptała w skórę szyi. Był chłodniejszy niż zwykle. Mniej obecny, choć z dłońmi na jej ciele. Ale ruchy były mechaniczne. Wyćwiczone.
Już nie wiedziała, czy robi to, bo chce czy zależy jej, aby odwrócić jego uwagę. Od wczorajszej nocy, która skończyła się wrzaskami. Carter był tym, który wkurzał ją niesamowicie i dawno powinna była trzasnąć drzwiami, ale nie potrafiła się wyplątać z jego objęć. Sama się w nie pchała – jak teraz. Nie zawołał jej, nie poprosił, nie zapytał. Przyszła z własnej nieprzymuszonej woli. Jakby miała w sobie jakąś część, której zależało na nim. Na tym, jak ją postrzega. Na tym, aby był blisko. Nawet, jeśli mówił czy robił rzeczy, które ją krzywdziły.
— W końcu to miasto grzechu — zauważyła — poddaliśmy się jego urokowi.
Zaśmiała się krótko, bez radości. Raczej ponuro i nijako, nie pasowało to do niej w tej chwili. Wijąca się na nim z tym dzikim błyskiem w oku i uśmiechem, który maskował każdy ból.
— Nie masz siły czy boisz się, że na trzeźwo ma lepszego cela? — Uniosła się nad nim, a dłonie oparła o klatkę piersiową mężczyzny.
Nie myślała o tym, co będzie w przyszłości. Co się z nimi stanie, kiedy wrócą do niej wspomnienia. O ile wrócą. Czy dalej będzie potrafiła na niego spojrzeć w ten sposób. Dać się dotykać i całować, kiedy i gdzie chciał. Być tym ładnym, nienarzekającym dodatkiem, którym można się pochwalić przed kumplami. Ale jeszcze na parę godzin, może na parę dni udawać mogła. Głównie przed sobą samą, że tego właśnie chce i potrzebuje. Że tylko on może zagłuszyć myśli w głowie i sprawić, że na moment oddychać będzie innym powietrzem.
— Masz mnie. Możesz mnie poczuć. — Przybliżyła się do niego, ustami ledwo dotykając jego. Koszula zsunęła się z jej ramion, jak na zawołanie, a może to ona się poruszyła tak, żeby materiał ześlizgał się z jej skóry.
Pocałowała go delikatnie. Tak, jakby sprawdzała, czy jest z nią w tej sypialni, czy odpłynął myślami. Nie było w tym pocałunku głodu, jak miało to miejsce na tamtej imprezie, w samolocie, czy pierwszej nocy tutaj. Bez pospiechu, bez narzucania sobie tempa. Jak przypomnienie, że to nie wyścig, że nikt ich nie ściga i są tu tylko we dwójkę.
Pogubieni, ale razem. Przynajmniej w teorii i w łóżku. Poza nim każde działało na własną rękę.
— Nie gramy dziś w nic. Tylko ty i ja. Powinno być proste, nie? — Uśmiechnęła się kącikiem ust i zsunęła na nim wygodniej wykładając na jego torsie.
Jutro od nowa będą mogli w siebie rzucać butelkami i ostrymi słowami.
Demolować pokoje i własne życie.
Sloane
Sloane nie miała żadnego interesu w tym, aby rozmawiać o tym, co zaszło. Interesowała się tylko tamtą imprezą i lukami w pamięci, ale to mogło poczekać. Mogła nigdy się nie dowiedzieć prawdy – było jej na ten moment to bez różnicy. Wolała wrócić do tego, co było jej znane. Ciepłych i znajomych ust, plątaniny uczuć, w której łatwo było się zgubić. Cokolwiek to było, znała to i w tym czuła się bezpiecznie. Iskrzyło między nimi, ale tonie był czarno-biały układ, jak myślała na początku. To nie była chwila słabości, która kończyła się w łóżku. Były niestabilne, intensywne emocje, które zmieniały się jak w kalejdoskopie.
OdpowiedzUsuńSloane i Zaire byli jak ogień i benzyna. Gdy było dobrze stawali się niebezpieczną fantazją. Za to w tych chwilach, kiedy już nie było – potrafili się niszczyć nawzajem, jakby jutro kończył się świat i nic już nie miało sensu. Jedno było dla niej pewne. Byli czymś więcej niż tylko imprezowym połączeniem. Ich chemia miała potencjał na katastrofę, której nie można było zrozumieć, jeśli się tego nie przeżyło.
Przymknęła oczy, wtulając się w tors mężczyzny. Z dziecinną ufnością. Niemalże śmieszną po tym, jak zakończyła się poprzednia noc. Opuszkami palców leniwie sunęła po jego ramieniu, kreśląc na jego ciele niewidoczne symbole. Śledząc palcem tusz wbity pod skórę. Chłonąc ten dziwny spokój, który w jego wykonaniu był dla Sloane wręcz nienaturalny.
Uśmiechnęła się, jak zwycięzca, który właśnie odbierał trofeum za pierwsze miejsce.
Był jej. Oczywiście, że był jej. Nawet, jeśli tylko na chwilę i na moment… To teraz był jej.
Delikatnie zadrżała, kiedy jego dłonie dalej muskały jej ciało. Poznał ją już na tyle, aby wiedzieć, gdzie dotknąć i jak, aby było jej miło. W których miejscach delikatnie się wzdrygała z błogim uśmiechem na twarzy.
— Może być proste dzisiaj — powiedziała, a może nawet zapewniła. — Tylko my. Bez chaosu zewnątrz, bez ludzi, którzy próbują być nami, bawić się z nami… Tylko my w tym penthousie. To proste.
Możliwe, że była na pograniczu snu. Ale jeszcze nie zamierzała dać mu się poddać.
— Kto powiedział, że cię nie nienawidzę? — mruknęła. Były takie momenty, kiedy najchętniej wykrzyczałaby mu prosto w twarz, jak go nienawidzi. Wczoraj chciała to zrobić. Wydrzeć się tak, aby jej głos jeszcze przez kolejny tydzień odbijał mu się w czaszce. Aby przypominał sobie o niej w najmniej spodziewanych momentach. Ale tego nie zrobiła, a teraz nie miała już ochoty. Obecnie już nie było w niej nienawiści do Cartera.
— Przerasta cię to? — spytała szeptem. Bez wyśmiewania, choć takie stwierdzenie z jego ust było zabawne. Myśl, że coś mogło go przerastać. Być zbyt pojebane, aby to potrafił ogarnąć.
Lekko poderwała głowę. W pierwszej chwili zaskoczona i przerażona tym wyznaniem. Uniosła brew, a potem zaśmiała się. Cicho, krótko, jak ktoś kto właśnie zyskał nad kimś całą władzę.
To nie była miłość. Nie taka prawdziwa, od której nogi uginają się na sam widok.
To było coś, czego sami nie rozumieli i inaczej nazwać nie potrafili.
— Mm, myślę, że mogę cię też kochać — wymruczała. Dawno nie wypowiadała tych słów. Nie do koleżanek czy przyjaciółek. Nie do facetów, którzy mieli być na chwilę. — Za to co we mnie budzisz… Za to, że za każdym wracam od ciebie rozjebana, a i tak nie mogę doczekać się kolejnego razu. I powinnam cię nienawidzić… dokładnie za to co mi robisz. Ale nie mogę. Nie umiem.
Oparła się czołem o jego ramię. Może wypluta już z resztek emocji i sił. Może przytłoczona wszystkim. A potem uniosła lekko głowę. Ustami ledwo muskając ucho, bo chciała, aby dokładnie ją usłyszał.
— Niszczysz mnie. Zabierasz za każdym razem część mnie. I kocham to. Nie powinnam, a jednak…Nie potrafię przestać cię kochać, nawet, kiedy niszczysz mnie kawałek po kawałku.
Sloane
Zaire nie był facetem, którego powinna kochać. Czy myśleć, że go kocha.
OdpowiedzUsuńPowinna trzymać się do niego z daleka. Spoglądać wilkiem i poszukać sobie kogoś, kto naprawdę by się o nią zatroszczył. Kto przebiłby się przez jej mur obronny i pokazał, że nie musi cały czas walczyć sama ze sobą. Kogoś kto nie patrzyłby na to, jak się wyniszcza od środka tylko potrząsnął. I przecież miała kogoś takiego, ale odpychała go od siebie, aby potem wtedy, kiedy jej to pasuje, znów go przyciągnąć. To wiecznie też nie mogło trwać i niedługo, miała zostać z tym całym syfem, który sobie narobiła całkiem sama.
Ale Zaire pozwalał jej na wściekłość. Na rzucanie butelkami, nawet się nie wzdrygnął i nie wykrzyczał jej w twarz, że jest pojebana. Może, gdyby oboje bardziej wtedy ogarniali odpowiedziałby jej tym samym ogniem. I dlatego nie mogła go nienawidzić. Może właśnie dlatego go kochała, bo pasował do niej i potrafił w równie mocny, jak nie gorszy, sposób ją traktować. Odnajdowała się w chaosie, przekleństwach lepiej niż w tych słodkich, czułych chwilach, które chwilami doprowadzały do zawrotu głowy i były zgubne. Mniej pewne.
Cicho pisnęła, kiedy zamienił ich pozycje. Uśmiechnęła się zadowolona, dłońmi sunąć po jego ramionach.
— Mam zapamiętać, jak mnie niszczysz, czy jak mnie kochasz?
Głos drżał jej od tej zmiany. Zaire był teraz inny. Ujawniał się od strony, której Fletcher nie znała. Nie tak naprawdę. I nawet pewna nie była, czy to naprawdę on czy kolejna maska. Leżąc pod nim nie czuła tylko ciężaru jego ciała, znajomego i przyjemnego, ale również ciężar słów, które padały z jego ust. Bo były jak obietnica, ale nie z ta z rodzaju „i żyli długo i szczęśliwie”, a raczej „a kiedy nadejdzie ten dzień, nie zostanie z ciebie nic”. I ona to kupowała.
— Ja już nie pamiętam, jak było bez ciebie — przyznała. Co robiła, kiedy nie była z nim? Z kim zasypiała w łóżku, gdy go nie było? Nie pamiętała i nie dlatego, że przyćpała w ostatnim czasie tyle, że dawno powinna była odlecieć na inną galaktykę, ale dlatego, że tamci wszyscy faceci czy dziewczyny nie mieli znaczenia. Nie mogli mu dorównać. Nie sprawiali, że czuła miłość i nienawiść w jednym. Że w tej samej chwili chciała go całować i rozbić mu coś o głowę.
Ułożyła dłonie na jego policzkach, kiedy ją pocałował. Nie spieszyła się z tym pocałunkiem. Całowała go powoli, jakby chciała, aby ten moment na dobre zagościł w ich umysłach. Aby wracał w najmniej spodziewanych momentach. Przypominając im, jak w tej chwili było dobrze.
Odetchnęła głęboko, kiedy się odsunął. W jej spojrzeniu nie było już nawet śladu złości, która kotłowała się w nich zeszłej nocy. Spoglądała na niego spokojnie i w milczeniu. Chcąc zapamiętać to, jak teraz się czuła. Jak myślała, że jest przez niego kochana. Nawet jeśli to było tylko chwilowe. Nawet jeśli mieli się kochać tylko w Vegas… To chciała to zapamiętać.
— Zamówiłeś mi śniadanie? — Prawie niedowierzała w to, co słyszy. Zdawało się, że oboje zostawili swoje prawdziwe ja za drzwiami. Bez kpin, bez żądzy władzy. Tylko dwoje ludzi, zwykłych i prostych pogubionych we własnych uczuciach. — Okej, idę.
Odszukała koszulkę. Wsunęła ją na ramiona i zapięła parę guzików, aby tym razem trzymała się na niej odrobinę dłużej.
Sloane się nie kłóciła. Zajęła miejsce naprzeciwko niego. Tak, jaby robili to dziesiątki razy, a wspólne śniadania były dla nich codziennością. Po burzliwej nocy często nachodził spokój. Tylko, że ten ich był ulotny i oboje wiedzieli, że za pół godziny znów mogą latać tu talerze. Ale może nie tego dnia. Nie, kiedy wszystko zaczęło się tak spokojnie.
— Może po śniadaniu też go nie zniszczymy. — To byłą cicha propozycja, aby ten jeden dzień spędzili… normalniej. Bez tabletek, bez alkoholu. Bez tańczących dzień w bieliźnie, bez facetów z ciemnymi oczami i woreczkami strunowymi w kieszeniach. — Tylko dzisiaj… Nawet nie musimy być Sloane i Carterem.
Kącik ust jej drgnął.
— Cześć, jestem Ivy. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń. — Ivy niczego nie pamięta.
Sloane lub Ivy🤭
Zatrzymałaby się w tym momencie na dłużej.
OdpowiedzUsuńTylko oni ze spokojnymi oddechami, blisko siebie i z całym spokojem tego świata. Gdzieś nad jej głową krążyła myśl, że to wcale nie potrwa długo i starała się przedłużyć to chwilowe szczęście. Nakręcać też się nie powinna, ale zbyt dobrze znała samą siebie. Jeśli nie Zaire, to ona to zniszczy. Powie coś, co rozpali w nich ogień, ale nie ten, który popycha do robienia głupot i wciąga w szaleństwo.
Sloane nie opierała się dłużej, tylko zeszła z łóżka. Nie odczuwała głodu, ale gdyby teraz nie zjadła to prawdopodobnie nie zrobiłaby tego przez kolejne kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin. Spychała własne potrzeby gdzieś na bok. Nie dbając o nie, nie myśląc o nich. Zupełnie, jakby teraz liczyło się tylko to, że jest z nim, a cała reszta mogła przestać istnieć.
Carter był niemal troskliwy. Jak nie on i oglądanie go w takiej wersji było nowością. Ciekawym doświadczeniem, które może się nie powtórzyć. Nie rozleniwiała się zbytnio w łóżku. Wyskoczyła z niego wkładając na siebie szlafrok.
— Wstrzymaj krwawe żądze na inny czas — mruknęła w odpowiedzi. Nosiła skąpe ubrania, często zbyt wyzywające, ale to jeszcze nie oznaczało, że chętnie robiła to przed każdym. Przez ostatnie dni interesowała się jedynie tym, aby Carter widział ją w takim wydaniu. Inni nie mieli do niej dostępu. Nie tylko przez to, że nie była chętna do zabawy z innymi, ale Zaire też upewniał się, aby wszyscy wiedzieli z kim tutaj jest.
Widok go przy stole ze śniadaniowym jedzeniem był nietypowy. I miłą odmianą od tego, do czego ją przyzwyczaił. Opadła na siedzenie z cichym westchnięciem i niemal od razu chwyciła croissanta.
— Dzięki. — Odebrała od niego talerz z jedzeniem, a od samych zapachów żołądek się jej kurczył. Zdecydowanie należało zjeść i to porządnie. Podniosła na niego wzrok i lekko się uśmiechnęła. — Jestem twoją dziewczyną?
Poczuła się, co było dziwne, jak nastolatka, która po raz pierwszy została sama z chłopakiem, który się jej podoba. To nie powinno mieć miejsca. Nie po tak… emocjonalnie intensywnym poranku. Po dziesiątkach słów, które padły i które w normalnej sytuacji wystraszyłyby ją. Już dawno byłaby w drodze powrotnej do Nowego Jorku, ale to był Zaire. Nie miało znaczenia, czy w tych słowach było kłamstwo. Czy były wypowiedziane wpółsennie z jeszcze nietrzeźwym umysłem.
Cisza, która na chwilę zapadła była komfortowa. Oboje mogli skupić się na śniadaniu, kawie. Mogli się wyciszyć ze wszystkiego, co w nich buzowało. Nawet jeśli nie trwała ona długo, to była kojąca. Szybko znaleźli jednak sposób na to, aby o czymś porozmawiać.
— Cześć, Travis.
Bawiło ją udawanie kogoś, kim nie była. Jednocześnie lubiła się wcielać w różne postacie. Dla żartu i rozluźnienia, aby przestać cały czas być Sloane Fletcher. Tą, od której wymaga się perfekcji na scenie, idealnego głosu, świeżych i genialnych pomysłów na tekst i melodię. Od bycia córką, która z jednej strony jest zawodem rodzinnym, a z drugiej jak tu nie być dumnym, gdy odnosi sukcesy, prawda?
— Nie wiem, o czym mówisz. Dopiero cię poznałam, Travis. — Odparła. Słodkim, niewinnym tonem głosu. Tak bardzo niepasującym do siedzącej przed nim prawie półnagiej dziewczyny, choć okrytej szlafrokiem. — Przyjechałam tu z Oklahomy w nocy i obudziłam się z nieznajomym w łóżku. Nie wiem, co zrobiłam noc wcześniej, ale… — Przerwała na moment, aby zmierzyć go wzrokiem, ugryźć kawałek pieczywa z bekonem i jajkami, popić kęs kawą. — … Ale całkiem podoba mi się to co widzę.
Starła opuszkiem palca okruszki z kącika ust. Niemal nie odrywając wzroku od Cartera, czy też Travisa. Czekając, aż wejdzie w stu procentach w jej gierkę i zostawi Zaire’a za sobą. Przynajmniej na chwilę, dopóki im się to nie znudzi i nie zaczną robić czegoś innego lub siać zniszczenia w hotelu i w swoich sercach.
Nie udawała, że jej to nie poruszyło albo że nie miało znaczenia. Prawda była taka, że jeśli naprawdę coś miało się skończyć to chciała tego doświadczyć będąc w jego ramionach.
— Świat się nie kończy, T. Nie dziś. Myślę, że mam na nas plany. I potrzebuję cię do nich żywego.
Ivy🍀
Niczego nie zakładała z góry. Może, poza tym, że to, co ich łączy jest chwilowe i nie jest niczym poważnym. Nie wyglądało, jakby było poważne, prawda? Nie chodzili na randki, nie mieli siebie na wyłączność. Dopiero wtedy, kiedy spędzali razem czas cała reszta przestawała mieć znaczenie. Sloane się wtedy czuła, jakby była jedyną kobietą na świecie, na którą Zaire zwraca uwagę. W tych chwilach poza nim również nie widziała świata. Nie chciała widzieć go z innymi dziewczynami na kolanach, a nawet w pobliżu. Gotowa do tego, aby gryźć i szarpać, gdyby zbliżyły się za bardzo.
OdpowiedzUsuń— Nie byłam pewna.
Przede wszystkim, ale nie szukała związku. Zależało jej na tym, aby przez jakiś czas pobyć w samotności, ale jak widać nie potrafiła przed nią uciec. Zaire wkroczył do jej życia jak burza. Niepostrzeżenie i nagle. Zachowując się w sposób, który sugerował, że zna ją od lat i ma do niej jakiekolwiek prawa, a Sloane nie potrafiła się przed tym bronić. I nie chciała również się przed nim bronić. Z dziecięcą łatwością poddawała się jego urokowi. Nienauczona niczego z przeszłości pchała się w objęcia, które były znajome i dawały jej uwagę, poświęcały czas, ale czy naprawdę były tymi których potrzebowała? Może tak, może nie. Teraz o tym myśleć przecież nie musiała.
— Zatrzymuję cię w jednym kawałku? — Uniosła lekko brew, wręcz zaintrygowana tymi wyznaniami. Możliwe, że to była tylko pokazówka na czas, jak są tutaj, a kiedy ich stopy dotknął nowojorskiej ziemi to wszystko wróci do poprzedniego rytmu i Sloane nawet nie mogłaby się na to wściekać. — Dziewczyna… Hm, podoba mi się jak to brzmi.
Delikatnie przymknęła oczy, kiedy jej dotknął i cicho westchnęła. Momenty, kiedy był delikatny i czuły były tak kompletnie inne od tego, do czego zdążyła się przyzwyczaić. Słodkie i sprawiające, że Sloane nie wychodziłaby wcale z tej bańki, którą wokół siebie stworzyli.
Jak na zawołanie ramiączko szlafroka lekko zsunęło się po jej ramieniu. Nie poprawiła go, skupiając się jeszcze na jedzeniu. Podejrzewając, że zaraz może na to nie mieć już czasu albo ochoty, jak zajmą się innymi rzeczami.
— I tak muszę zajmować się twoim ego, ale masz rację. Nie mogę ci pozwolić, żebyś za bardzo obrósł w piórka — zaśmiała się. Miał już wystarczająco duże ego. Spokojnie mógłby rozdać je dziesięciu następnym osobom, a wraz zostałoby go wystarczająco dużo, aby chodził z wysoko uniesioną głową.
Lekkie dreszcze przebiegły jej wzdłuż kręgosłupa, gdy się odezwał. Tym tonem i z tą chrypką, która była jak przyjemny dla ucha dodatek, który świetnie pasował do Zaire’a. Możliwe, że na moment wstrzymała oddech, jakby nie chciała psuć tej chwili nawet oddychaniem. Spoglądała na niego, jak oczarowana i w zasadzie była. Każdą sekundą, każdym słowem. Każdym muśnięciem ust, które przechodziło przez opuszki i trafiało w każdy nerw. Podrażniając i zmuszając, aby cicho skomlała o więcej.
— Musiałam uciekać. Tamto miejsce nie potrafiło mnie udźwignąć. — Głos miała niższy i cięży. Jakby od ciężaru tej chwili trudniej się jej oddychało.
Chociaż Sloane wiedziała, że to gra, w dodatku taka, którą sama wymyśliła zaczynała rozumieć, że odróżnienie rzeczywistości od fikcji może być trudniejsze niż się jej wydawało.
— Zamierzam cię w sobie rozkochać. Tak bardzo, że, kiedy obudzisz się za dziesięć lat z żoną i dzieciakiem u boku wciąż będziesz sobie o mnie przypominał. — Powoli się podniosła, nie puszczając jego ręki. Obeszła stolik, aby usiąść mu na kolanach. Ułożyła sobie jego dłoń w talii. — Kiedy już będziesz miał to idealne, obrazkowe życie… Wspomnisz mnie. Tą przypadkową dziewczynę z Oklahomy, która wywróciła ci świat do góry nogami. Kiedy będziesz nudził się żoną, seksem z nią i tym idealnym życiem będziesz żałował, że pozwoliłeś mi odejść.
Nie było różnicy, czy mówiła jako Sloane, czy Ivy.
— Ale dziś… możemy okraść bank. Jak Bonnie i Clyde, ale nie damy się złapać. Będziemy tarzać się nago w pieniądzach, pić szampana za $17,000, a potem znikniemy z powierzchni ziemi, jakbyśmy nigdy nie istnieli.
Przed nimi było rozkoszne szaleństwo,
Sloane💰
Sloane nie chciała się w nim zakochać. Oddawać mu kawałków siebie, a jednak to robiła. Powoli i nieświadomie. Z każdym kolejnym wyznaniem, które sobie mówili. Nieważne, czy było ono prawdziwe, czy napędzane nietrzeźwymi, otumanionymi myślami. Słowa, popędzane tymi czułymi, delikatnymi gestami tylko utrwalały się w jej umyśle. Miękkie spojrzenia, nawet, kiedy oczy mu ciemniały nie odstraszało jej to. Widziała coś w tym mroku, co ją przyciągało.
OdpowiedzUsuń— Mogłabym powiedzieć to samo o tobie, Carter — wyszeptała miękko. Ustami lekko muskając skórę na policzku. Wiele słów padało z jego ust, po których Sloane wiedziała, że gdyby odszedł – gdy odejdzie – nie pozbiera się. Nie będzie potrafiła funkcjonować w taki sposób, jak wcześniej. Już teraz ledwo dawała bez niego radę. Ciągle szukając z nim kontaktu, a co będzie, kiedy naprawdę odejdzie? Kiedy ten etap podróży poślubnej się skończy? Miałaby obserwować, jak bajeruje w ten sposób inne? Choć powtarzała sobie, że ta relacja nic dla niej nie znaczy głębszego, to tylko się okłamywała.
Ułożyła dłoń na nagim torsie tam, gdzie czuła bijące pod warstwą skóry i mięśni serce. Upewniając się, że faktycznie je ma, ale przede wszystkim, że bije dla niej.
Jego słowa brzmiały teraz, jak prośba. A może sobie wmawiała? Brzmiał tak, jakby naprawdę nie chciał, aby kiedykolwiek odchodziła. I najgorsze, a może najlepsze było to, że ona również nie chciała odchodzić. Czy nawet myśleć, że mogą się kiedyś kończyć.
Spoglądała na niego nieco zdezorientowana, kiedy ujął jej twarz w dłonie. Niezbyt pewna, czego może się spodziewać lub co zaraz usłyszy. Słuchała go z lekkim niedowierzeniem, bo to wszystko co mówił Carter nie miało sensu. Ludzie tacy, jak oni, nie mieli szans na taką przyszłość. Na spokój, dom z cholernym białym ogrodzeniem i labradorem. Ale ona chciała wierzyć w to, że tak może być. W tym konkretnym momencie… Innego życia nie potrafiła sobie wyobrazić.
— I zamierzam ukraść ci znacznie więcej. Twoja dusza to dopiero słodki początek. — Zapowiedziała. Wierzchem dłoni przesunęła po jego policzku, jak na znak, że nie zatrzyma się tylko na tym, że ma co do niego znacznie większe plany. — Nie umiem sobie wyobrazić co będzie jutro, czy wciąż będziemy się tak gorąco i otwarcie kochać, a co dopiero za dziesięć lat, ale… Ale jeśli jest to nam pisane, to nie chcę nikogo innego.
Zaśmiała się, sama nie wierząc w to, co mówiła i słyszała. Nie było w tym śmiechu kpiny, a brzmiał on raczej jak ten pełen niedowierzenia, że plany czy też marzenia, które zdawały się nie do spełnienia właśnie się rozwijały. Tutaj. W cholernym neonowym Vegas. W wielkim penthousie z widokiem na miasto, gdzie jeszcze wczoraj próbowali się pozabijać.
— Przy tobie raczej będę budziła się bez fioletowych majtek — zaśmiała się znowu. — Sloane Fletcher jako żona, Carter Crawford jako mąż… Brzmi niesamowicie. Nierealnie. Jak przepis na kłopoty, ale… Boże, kocham je popełniać z tobą.
Żadna decyzja z nim nie wydawała się być błędna, dopóki nie nadeszły konsekwencje. Ale nawet wtedy nie widziała do końca w nich problemu. Małe zboczenie z oryginalnego planu, który trzeba zmodyfikować, aby wyszło tak, jak powinno.
— Dobrze. Nie jestem dziewczyną, którą można zapomnieć. Zostaję na zawsze. — Nie brzmiało to jak ostrzeżenie, a raczej groźba. Byli tego rodzaju ludźmi, którzy przenikali przez wszystkie warstwy skóry i mięśni. Zakorzeniali się w umyśle na stałe. Nie było przed nimi ucieczki.
Podpisywała właśnie niewidzialny pakt z diabłem, ale cholera – była z tego powodu szczęśliwa. Możliwe, że będzie się tak czuła tylko dziś, a za parę godzin to wszystko pierdolnie z hukiem, ale było bez znaczenia. Teraz kochali się na zabój i na zawsze, a co będzie w przyszłości to zagadka, którą odkryją za jakiś czas.
— Zabiłabym cię, gdyby pojawiła się inna. Najpierw ją, a potem ciebie.
Wbiła paznokieć palca wskazującego w jego pierś. Na tyle, by poczuł.
— Mówię poważnie. Masz ostatnią szansę, aby się wycofać bez konsekwencji. Ale wiem, że tego nie zrobisz. — Mruknęła cicho i z przekąsem.
Przymknęła oczy, lekko się opierając o niego. Mieszając swój oddech z jego. Przetwarzając wszystkie słowa, które tu padły. Brzmiały, jak wyjęte z jakiegoś romansidła, których unikała, a jednak… Nie brzmiały śmiesznie. Nie tak, jak w tych filmach, w których ma się ochotę rzucić pilotem w główne bohaterki.
Usuń— Już ci pozwoliłam, nie zauważyłeś? — spytała ciszej niż planowała. Miał ją w garści już dawno. Być może od tamtej pierwszej nocy, a może nawet wcześniej, gdy spojrzał na nią po raz pierwszy jeszcze zanim się sobie przedstawili i uśmiechnął, jakby wiedział, że razem zbudują coś niesamowitego, a potem to podpalą i będą oglądać, jak znika w płomieniach. — Jestem twoja od dawna. I będę twoja, dopóki oddycham.
Sloane
Sloane leżała na łóżku wtulona w poduszkę, która pachniała jak Zaire. Nie odczuwała zmęczenia, chociaż nie spała praktycznie przez ostatnie dni. Gdyby nie przeszklona ściana Sloane nawet nie wiedziałaby, kiedy jest noc, a kiedy dzień. Dni zlewały się w jedno, to czy byli na imprezie czy w penthousie. Nie potrafiła zasnąć, chociaż ciało domagało się odpoczynku. Sloane po prostu leżała chłonąc te ostatnie dni, które dzielili ze sobą.
OdpowiedzUsuńMiękkość skóry Zaire'a, jego ciężar na swoim ciele, ktory tak chętnie i często przyjmowała. Blogi spokój niezakłócony czymkolwiek. Sloane czuła, że mogłaby w Vegas zostać na zawsze. Razem z Zaire, mogliby tutaj być szczęśliwi. Byli tutaj szczęśliwi. Nie było tutaj męczących menadżerów, ochroniarzy z minami zbitego psa i tonem chłodnym, jak marmur. Vegas nie posiadało obowiązków, z których należałoby się wywiązać. Vegas było miejscem, które pozwoliło im zniknąć.
Odwróciła się na bok, a wzrok wbiła w plecy Cartera. Mruknęła cicho coś pod nosem, jakby go wołała do siebie, ale wyszedł z tego mało zrozumiały bełkot. Zdążyła tylko sięgnąć ręką do jego pleców, które delikatnie musnęła opuszkami palców. Ciche zaproszenie, aby porzucił cokolwiek teraz robił i wrócił do niej. Do miejsca, gdzie było im dobrze i z którego nie musieli uciekać. Westchnęła, kiedy podniósł się z łóżka uciekając przed nią. Może nie wprost, ale tak to odebrała.
W ciszy obserwowała, jak chodzi po pokoju i wiedziała, że coś jest nie tak. Nie mówił jej niczego wprost, ale nie była przecież głupia. Zauważała takie rzeczy. Jakoś nie miała ochoty zaglądać mu w telefon, ale przy niejednej okazji widziała numer, który do niego wydzwaniał. Zwykle po tych telefonach robił się mniej przyjemny i gdy teraz dostrzegła połączenie na telefonie domyślała się, ze ich mały raj właśnie dobiega końca.
Nie poszła za nim. To był jej pierwszy odruch, ale coś kazało jej zostać w łóżku. Skorzystać jeszcze tego, że przez najbliższe parę minut będzie tak, jak sobie narzucali przez ostatnie dni. Naiwne było to myślenie, bo kiedy zobaczyła, jak wychodzi i kieruje się do niej coś tutaj nie pasowało. Cartera się nie uśmiechał, nie miał tego wygłodniałego wzroku, kiedy na nią patrzył. Nie było w nich tego błysku, który by sugerował, że gapi się na miejsca, na które nie powinien. Zamiast tego była obojętność i niemalże chłód.
Chciała to zignorować, wciągnąć go z powrotem w ten mały raj, ale kiedy się odezwał i na nią spojrzał przeszedł ją aż dreszcz.
- Jak to wracamy? – Nie była zadowolona. Chciała zostać w Vegas z Carterem. Tak długo, jak to możliwe. Ignorować to, co na nich czekało w Nowym Jorku.
Uklęknęła na łóżku przed mężczyzną z miną, która sugerowała, że mu nie wierzy. Przecież żadne z nich nie chciało wracać.
- Zaire – mruknęła przeciągle. Wsunęła palce za szlufkę od spodni i lekko go przyciągnęła w swoją stronę. – Możemy jeszcze zostać. Skoro do tej pory nie wysłali za mną psów tropiących to przez następne dni tego nie zrobią.
Nawet się dziwiła, że nikt jej nie szuka. Albo szuka, ale bez skutku.
Uśmiechnęła się do niego słodko, lekko i dziewczęco. Jakby chciała go tym przekonać, aby został razem z nią w tym ich małym świecie.
- To przez ten telefon chcesz wracać? – Spytała ostrożnie. Jeśli nie zauważył, że ona wie to musiał mieć ją za głupią blondynkę, która umie śpiewać, ale rozbieranie się wychodzi jej lepiej.
Sloane wyczuwała tę zmianę w nim, ale jakoś miała nadzieję, że Carter zaraz powie, że to wszystko to żart i aby ładnie się ubrała to pójdą na kolację.
- Mam kogoś za ciebie poinformować, że jesteś zajęty swoją dziewczyną? – mruknęła. Oparła ręce o jego przedramiona, odchyliła lekko głowę do tyłu. Jeszcze patrząc ufnie i z uczuciem, które do siebie dopuściła w ostatnich dniach. – Nie wracajmy jeszcze, proszę.
Sloane
Sloane nie była ani trochę zadowolona sposobem w jaki traktował ją Zaire. Zniknęło to, co dawał jej przez te ostatnie dni. To nie był już ten mężczyzna, który zakładał jej kosmyk włosów za ucho i szeptał, że ją kocha. Próbowała znaleźć w nim jeszcze te pokłady wcześniejszej czułości, ktora w nim była, ale nie potrafiła już dostrzec w nim tej czułości, którą obdarzał ją przez ostatnie kilka dni.
OdpowiedzUsuń- Nie. – Wycedziła. Nie zamierzała dać sobą pomiatać, jakby wszystko zależało tylko i wyłącznie od jego humoru i zachcianek. Patrzyła, jak Zaire w dziwnym pośpiechu porusza się po pokoju. Nerwowo i w nietypowy dla siebie sposób. – Żartujesz sobie ze mnie? – Wycedziła przez zęby, kiedy znów kazał się jej zbierać.
- Pół godziny temu jeszcze ci się podobało, jak jęczałam - warknęła. Naprawdę? Przez jeden durny telefon wszystko co mieli teraz nagle się kończy? Sloane miała wiele pytań, ale zaczynała rozumieć, że lepiej nie zadawać niektórych pytań. Może to wszystko tylko się jej przyśniło. Ten cały wyjazd, te wszystkie uczucia, które się tutaj pojawiły. Może to wszystko to był nie niebezpiecznie piękny sen, o którym Sloane musiała jak najszybciej zapomnieć. Miała wrażenie, że coś przygniata jej klatkę. Wszystko przez kilka słów wypowiedzianych przez Cartera i jego puste, pozbawione nawet blasku oczu. Czyli to, tamta willa, tamci mężczyźni to nie był sen. Nie wymyśliła sobie tego wszystkiego.
Zacisnęła mocno usta. Intensywnie wpatrując mu się w oczy. Nie chciała dać mu się złamać i wspomnieniom, które ją teraz zapewniły.
Czuła, że delikatnie drży.
- Wiesz co widziałam.
Chciałaby udawać, że tamta noc nie miała miejsca. Zapomnieć o tym naprawdę, uciec przed obrazami, które być może zbyt mocno się na niej odbiły, a teraz nie było już możliwości, aby Sloane się wycofała z tego co powiedziała. Przyznała mu sie, ze tam była i widziala to, czego nie należało.
Zsunęła się z łóżka, tracąc wszelkie chęci, aby tu z nim zostać. Z jakiegoś powodu każde słowo, które od niego w ostatnim czasie usłyszała wydawało się być kłamstwem.
W dupie miała te rzeczy, które tu nakupiła. Nie miała potrzeby, aby zabierać cokolwiek. Odnalazła tylko bieliznę, jakąś bluzkę i spódnicę, reszta tak, jak leżała tak mogla tu zostac.
- O czymś jeszcze mam zapomnieć? - Wycedziła. Skoro już bawili się w zapominanie, to co szkodziło, aby nie zapomniala o wszystkim, prawda? Nie powinna była się przejmować, to nie powinno w żaden sposób boleć, skoro od samego początku wiedziała, że to się właśnie tak skończy. Z głośnym hukiem.
Zatrzymała sie wpółkroku, aby na niego spojrzeć. Z czystej ciekawości, czy to co powie jakoś go ruszy, czy to zauważył, czy mu przeszkadzało, czy coś z tym zrobił.
- O twoim kumplu z lepkimi łapskami też mam zapomnieć? - Wbiła wzrok w jego oczy przymrużając swoje własne. Chciał sie rozejść w niezgodzie? Świetnie.
Niczego innego się po nich nie spodziewała.
Sloane
Sloane próbowała sobie wmówić, że to co widziała to był wytwórni jej wyobraźni. Nic nad czym warto było się zastanawiać. Łatwiej było tak myśleć, dopóki Carter nie na nią nie naskoczył.
OdpowiedzUsuńZaskoczyła ją ta nagła zmiana w jego nastawieniu. Szczególnie, że pół godziny temu wszystko było w porządku, a Sloane mruczała mu do ucha, jaka to nie jest zadowolona i jak zajebiście mocno kocha Vegas i jego. Teraz wydawało się, że te wszystkie słowa, które mówił Carter były bez znaczenia. Chociaż nie powiedział jej niczego wprost. Ona sobie dopowiadała sama.
- A nie miały być? Czy to tylko przykrywa do jakichś brudnych interesów, co? – Wysyczała. Miała w zasadzie gdzieś to, co Zaire robił w wolnym czasie. Im mniej wiedziała tym było lepiej, ale cholera nie potrafiła zignorować tego, co widziała w tamtej willi. Już sama nie była pewna, czego właściwie doświadczyła w tamtej willi. - Tak, wiem. Wszyscy byli naćpani poza wami w tamtym momencie, nie? I tym typem na krześle.
Sloane nie była pewna, czy nie przesadza. Czy nie byłoby lepiej, aby zamknęła buzię i grzecznie pojechała z nim do domu. Widziała ten ogień w jego oczach, który umyślnie podsycała. Jakby nie mogła się doczekać, aż Zaire wybuchnie na dobre. Aż pokaże jej się od tej strony, której Sloane znać nie chciała. Bo może właśnie tego potrzebowała, aby go znienawidzić i utwierdzić się w przekonaniu, że wcale go nie potrzebuje.
Podtrzymywała swoje spojrzenie z nim. Ignorując to, jak lgnęła do niego i jak bardzo potrzebowała jego bliskości. To było żałosne, że w ciągu tych paru dni uzależniła się tak bardzo, a momenty, kiedy jej nie dotykał i nawet nie patrzył będą tak bolesne.
Blondynka nie chciała wracać do domu. Wychodzić z tego penthouse, który w ostatnim czasie widział dziesiątki wersji Sloane. Słyszał przeróżne wyznania i był świadkiem różnych sytuacji.
- Jaką ja tam pełniłam funkcje, Zaire? – Zapytała. Nie wierzyła już, że znaleźli się tam przypadkiem, że trafili na tego DJ’a, bo byli na jednej imprezie. Sloane wyglądała, jakby właśnie łączyła ze sobą poszczególne detale. – Zaplanowałeś to wcześniej racja...? Ten cały wyjazd, mnie tutaj... żebym co? Rozpraszała innych, żeby nie widzieli co robicie w ciemnych pokojach? Zabawiała cię prywatnie, bo wiedziałeś, że nie będę ci się opierać?
Sloane lekko drgnęła. Tak to wszystko wyglądało. Tamtej nocy nie byli przez większość czasu razem. Zaire jej zniknął, podał coś, a ona chętnie wzięła i potem trafiła do tamtego pokoju. A wolny czas spędzała z nim. Przede wszystkim w łóżku, do czego sama nieraz dążyła, ale gdy teraz o tym myślała było jej zwyczajnie źle.
Kiedy na niego spojrzała nie było w niej tej dziewczyny sprzed chwili. Tej, która resztkami nadziei liczyła, że to tylko krótki zgrzyt w ich relacji, a za chwilę wrócą do tego, co im znane.
- Było mnie tam nie zabierać w pierwszej kolejności. Teraz nie musiałbyś się martwić, że się wygadam. – Mówiła z chłodnym dystansem. To było wręcz bolesne, że w ciągu chwili wszystko się zmieniło. – W coś ty się wpakował? – Odpowiedzi nie chciała. Kim on tak naprawdę był, kiedy jej nie było obok? Co robił dłońmi, które dokładnie wiedziały, jak ją pieścić, kiedy mocniej przetrzymać? Którym zaufała?
Nie umiała na niego spojrzeć. Bo jeszcze łudziłaby się, że zobaczy w nim tego człowieka, ktory w środku nocy, gdy leżeli w łóżku z czułością gładził jej udo i spoglądał tak, jakby była dla niego całym światem, a nie jebanym problemem, który trzeba odstawić do Nowego Jorku.
Sloane 🍋🟩
To już nawet nie było wrażenie, a czysty fakt, że Zaire, który leżał z nią tu jeszcze pół godziny temu, cóż teraz już jakieś czterdzieści minut, zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu, a na jego miejsce wszedł ten, którego Sloane nie znała. Był chłodny, zdystansowany. I dobrze, z takimi radziła sobie lepiej niż kiedy ją zasypywał milionem wyznań, chociaż ona wcale nie była mu dłużna. Miała tylko wtedy taka mała nadzieję, ze ten ich cały skwar potrwa dłużej, a nie runie właśnie przeciągu kilku następnych dni. I to jeszcze z hukiem, które słyszała zapewne otaczającą Vegas pustynia.
OdpowiedzUsuńNie pozostały po nich nawet okruchy. Jedynie wyblakłe wspomnienie ostatnich godzin, resztek czułości, które z siebie wypluwał Zaire. Teraz z jeszcze większa łatwością pluł na nią jadem, na który sobie nie zasłużyła.
Miała wrażenie, ze za każdym razem, kiedy na nią patrzy to jego oczy stają się jeszcze pustosze. Jakby przebywanie w jej obecności teraz odbierało mu resztki człowieczeństwa, a z każdym następnym słowem oddała się od tego, co przez ostatnie dni jeszcze trzymało go w ryzach. Sloane teraz na swój sposób próbowała go wytracić z równowagi. Była wściekła, a jednocześnie nakręcona, aby sprawdzić jak bardzo uda się jej wkurzyć Zaire, dopóki nerwy nie puszcza mu w pełni.
- Poleciałam z tobą. Pieprzyłam się z tobą. Paliłam z tobą, ale nigdzie nie prosiłam się o to, aby zostać wprowadzona w jakieś pierdolone porachunki za prochy. – Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nieszczególnie się interesowała tym, skąd brały się prochy, które podsuwał jej Zaire. Nie była idiotka, jasne, ze nie były za darmo, a nikt ich z dobrego serca nie oddawał. Sloane nie dbała o ich pochodzenie. Nie chciała wiedzieć więcej niż to było konieczne. – Dla mnie to miała być zabawa. Z tobą, a nie poboczną rola w filmie akcji.
Dla niej plan był prosty. Lecieli do Vegas, aby się oderwać od codzienności. No i się oderwali. Sloane przez większość czasu czuła się tak, jakby znalazła się na innej planecie. Raz wszystko było w porządku, a za chwile z jakiegoś powodu płakała i nie umiała przestać. Raz szeptała mu gorąco słówka do ucha, by chwile później rzucać butelkami. Teraz nie miała ochoty już na nic. Nie chciała niczym rzucać, błagać go, czy nawet słuchać.
Cała w środku aż dygotała z nerwów. Ale nie chciała niczego okazać na zewnątrz. Byle tylko nie dostał satysfakcji, ze w jakikolwiek sposób to na nią wpłynęło. Ze bolało i rozrywało na małe kawałeczki. Ze pozwoliła sobie na to, aby uwierzyć w jego słowa i teraz, gdy się kończyło czuła się tak, jakby wyrwał jej serce, a potem zmiażdżył i roześmiał się prosto w twarz.
- Oni już wiedzą. Ale zgaduje, ze to mój problem.
Czego właściwie od niego oczekiwała? Ze ja przytuli, weźmie w ramiona o zalewni, se wszystko będzie w porządku? Była skazana na siebie. Dał jej to wyraźnie odczuć w każdym jednym słowie, które do niej wypowiedział, a które było przesiąknięte obojętnością.
- Nie zwalisz tego na mnie. To się nie skończyło, bo otworzyłam drzwi. Jeszcze pare dni temu ci to nie przeszkadzało. Wiemy, dlaczego się skończyło.
Wytrzeźwiał. Ona również.
Teraz miłości między nimi już nie było, a sytuacja z willi stała się tylko zapalnikiem. Czymś na co można zwalić winę, ze się rozjebało. Sloane rozumiała. Nie zamierzała pisać, dzwonić ani tęsknić. Teraz wmawiała sobie, że nie będzie o nim nawet myśleć. Że zapomni tak szybko, jak się stąd wydostanie. Ale to było kłamstwo. W dodatku z bardzo krótkimi nogami, bo ona już tęskniła. W minucie, w której Zaire się odciął, Sloane poczuła, jakby kogoś traciła. Tutaj nie pomogłyby teksty „on stracił Ciebie”. Jasne, ze tak, ale to nie zmieniało faktu, ze i ona coś straciła. Coś, co przez krótki moment zdawało się być wiecznością. Osobę, która przez te pare dni była wszystkim.
Stała dalej w tym samym miejscu. Pozostawiona sama sobie. Wciąż wbijała paznokcie we wnętrze własnej dłoni, a słowa Zaire huczały jej w głowie. Poruszała się jak w zwolnionym tempie. Nie widziała, gdzie poszedł i jej to nie obchodziło. Potrzebowała czegoś na uspokojenie nerwów. Małej kreski, niewielkiej na rozluźnienie. Przecież jej to nie zabije, prawda? I znalazła. W kieszeni bluzy udało się jej wymacać mały woreczek. Delikatna folia ledwo wyczuwalna pod palcami. Ruchy miała automatyczne, jakby robiła to już setki razy. A może i faktycznie robiła. Marmurowy blat, karta kredytowa, krótka linia. Jeden głęboko wdech, a potem drugi. Dłuższy o chciwszy. Zapiekło, jak zawsze. To był znajomy ból, który powitała niemal z uśmiechem. Wciągała wszystko jak leciało: narkotyki, emocje i mężczyzn. Jednego z organizmu mogła pozbyć się łatwiej, pozostała dwójka czepiła się jej i nie chciała opuścić.
Usuń- Kutas – warknęła pod nosem. Nie miał możliwości, aby ja usłyszeć, ale nawet nie o to chodziło. Musiała to z siebie wyrzucić.
Spojrzała na swoje odbicie. Poplątane włosy, resztki makijażu. Rozbita dziewczyna powoli ustępowała miejsca tej, która nie pozwalała łamać sobie serca. Ona sama je wyrywała z piersi, zanim ktoś zdążył zrobić to za nią. Z tym, ze być może teraz się spóźniła.
Wyrobiła się w dziesięć minut. Nie zabierała bagażu, nie chciała tych szmat.
Zostawiła Vegas za sobą. Zaire również planowała tu zostawić, ale nie zamierzała przejść obojętnie obok darmowego powrotu do domu.
Wsiadła do auta jedynie mając na nosie ciemne okulary, telefon w ręku i głupi uśmieszek na ustach.
Skończyli się. Naprawdę się skończyli, a chociaż powinna czuć żal to obecnie nie czuła nic. Być może przez to, ze się wyłączyła, a może przez pożegnalna kreskę wciągnięta w łazience.
Sloane👽
Skoro miała zapomnieć o Vegas to właśnie to zrobiła.
OdpowiedzUsuńNie odzywała się do niego. Nie prosiła, żeby do niej przyjechał i poświęcał czas. Nie chciała z nim imprezować, pojawiać się w tych samych miejscach. Sloane Fletcher postanowiła zniknąć z jego życia i pojawić się tylko wtedy, kiedy to absolutnie konieczne. Była gotowa pojawić się studiu, nagrać kawałek, wystąpić z nim przed fanami, udzielić paru wywiadów podczas których będzie się uśmiechała, jakby nic się nie wydarzyło. Obiecała siebie jednak, że nigdy więcej na nic już mu nie pozwoli.
Po powrocie z Vegas przespała niemal ciągiem jakieś czterdzieści godzin. Te godziny wcale nie pomogły jej wrócić do życia, a raczej sprawiły, że była dobita jeszcze bardziej. I z początku naprawdę była gotowa, aby błagać Zaire’a o powrót. Ale nie zamierzaliście zniżyć do takiego poziomu. Zamiast tego spakowała dziesięć walizek i wyjechała Do Europy, zaszyła się we Włoszech z tobą espresso, którego nie lubiła pić i tiramisu, które zajadała w tonach. Wrzucała dużo zdjęć z imprez, tych w klubach i na jachtach. Zbyt często wrzucała zdjęcia, na których widać było ramię Gio, który był dobrym kumplem i potrafił się z nią porozumieć bez słów. Sloane chciała się odciąć od Zaire’a w pełni. Nie szukała sobie może romansów na boku, ale on przecież nie musiał wiedzieć, że Gio wcale Sloane zainteresowany nie był, a Cześ idk rzucał smętne spojrzenia w stronę Jamesa i był rozczarowany, ze ochroniarz Sloane nie strzela do tej samej bramki.
Nie odpowiadała na wiadomości. Czasem jedynie je czytała, kiedy sama była w podium humorze. Czasem odsłuchiwała wiadomości, które jej zostawiał. Czasem odbierała od niego telefony, które kończyły się awanturami, bo Sloane nie zamierzała mu ani powiedzieć, gdzie jest ani kiedy wraca. Zwykle te rozmowy kończyły się słowami „pierdol się i daj mi święty spokój”. Chętnie by rzuciła telefonem, ale miała panować nad własną agresja, a niszczenie telefonów niekoniecznie dobrze wyglądało.
Nie chodziło o to, że Sloane go wtedy okłamała. Prawdę mówiąc nie była pewna, cofała wtedy czuła, kiedy wyznawał mu miłość. Coś na pewno do niego czuła, ale teraz nie miała już pojęcia co to było. Nie po tym, co się wydarzyło we Włoszech. Nie rozumiała co się tam wydarzyło, ani dlaczego. Pamiętała, że wcale się wtedy nie opierała, ale zrobiło się dziwnie. Nie była przyzwyczajona do tego, że robi się niezręcznie. Nie naciskała, nie próbowała niczego. O tym również mogła zapomnieć. Skoro już wszystko tak zapominała na potęgę to dlaczego miałaby pamiętać o tym?
Nie była to typowa impreza. Kontrolowana i sponsorowana, pojawiła się, bo jej konto miała zasilić ładna sumka. Sukienkę miała przygotowaną od marki. Krwistoczerwona z koronką, podszyta cienkim materiałem, który ukrywał przed ciekawskim okiem jej ciało. Sloane miała tu być na chwile. Pokazać się, pobawić i udawać, że świetnie się bawić.
Wrzuciła zdjęcie jeszcze z mieszkania. Już gotowa do nocy, na która nie miała zbytnio ochoty, ale umiała robić dobra minę do złej gry. Wrzuciła zdjęcie, a potem jeszcze jedno.
Wiadomość pojawiła się niemal od razu. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że to nie był jej cel.
„Nie ty. 🖕🏻”
Wyciszyła później powiadomienia. Nie chciała wiedzieć kolejnych wiadomości od niego. Miała się dzisiaj dobrze bawić, a przynamniej spróbować, a nie da rady tego zrobić, kiedy ciągle o nim by myślała. Ile już w zasadzie minęło? Sloane trochę się czasowo pogubiła, ale z Włoch wyjechała po niecałych trzech tygodniach. Miesiąc? Chyba niecały, ale bez znaczenia.
Nie rozumiała po co szuka z nią kontaktu. To nie tak, ze ona nie chciała go z nim mieć, ale nie potrafiła się zmusić do tego, żeby wybaczyć za Vegas. Nie widział jej, kiedy był rozbita po tym wyjeździe. Kiedy wyła w poduszkę, bo widziała te filmiki i zdjęcia z inną, bo pozwoliła sobie przez chwile uwierzyć, że naprawdę mogli mieć między sobą coś prawdziwego. Sloane się odcięła. Dokładnie w taki sposób, w jaki tego od niej żądał.
Próbowała dobrze się bawić.
UsuńProwadziła niezobowiązująca rozmowę, czasem się lekko zaśmiała. Nie była w pełni sobą, a jeśli ktoś ja znał to dostrzegłby, że Sloane trzyma się na dystans. Miała swoje powody, aby się nie zbliżać za bardzo do ludzi. Nie potrzebowała zbędnych komplikacji. Do głowy nawet jej nie przyszło, ze Zaire mógłby się tutaj pojawić.
Dla Sloane to miał być prosty wypad. Miała się pojawić i pokazać w sukience i biżuterii, a najlepiej, aby została tam do końca lub chociaż do połowy.
Wyprostowała się, kiedy usłyszała jego głos. Już nie na nagraniu, nie przez telefon. Był tu za nią. Sloane odwróciła się powoli. Ostre, pieprzne perfumy uderzyły w nią z siłą rozpędzonego pociągu. Nie czuła ich od miesiąca, a rozpoznałaby je wszędzie. Zmieszane z tytoniem stanowiły groźna dla niej pułapkę.
- Nie uciekam. Spełniam Twoje zachcianki. Odrobina wdzięczności byłaby miła.
Utrzymała neutralny ton głosu. Bez warczenia, chociaż właśnie na to miała ochotę. Bez okazania, ze to dalej ja bolało. Bez wyrywania się w jego kierunku. Chciała, cholernie chciała, aby znaleźć się w jego ramionach. Jednocześnie przez ostatnie tygodnie starała się o nim zapomnieć, a teraz pojawiła się i był tuż na wyciągnięcie ręki.
- Możesz porozmawiać z tymi swoimi kurwami. Ja ci nie mam nic do powiedzenia.
Sama nie była lepsza, ale w przeciwieństwie do niego nie obnosiła się ze swoimi „kolegami”. Gio miał go tylko zirytować. Do Sloane napływały zdjęcia i filmy z Carterem i jego pannami, które zmieniały się w zależności od nocy.
- Jestem w pracy. Przeszkadzasz mi.
Sloane👽
Chciała od niego uciec. Zostawić go tutaj samego i pozwolić, aby patrzył jak odchodzi. Pokazać mu, że Vegas nie miało na nią żadnego wpływu. Że wcale nie tęskniła, że wcale nie wyobrażała sobie dziesiątki razy, jak do niej wraca. Udawała, że wcale nie wysłała do niego wiadomości głosowej błagając, aby przyleciał do Włoch. Usunęła ją po dwóch minutach, więc poza usunięta wiadomością nic więcej nie widział. Sloane ze wszystkich sił chciała udawać, że ma w niego wyjebane i nie potrzebuje go w swoim życiu.
OdpowiedzUsuńByła od miesiąca trzeźwa, nie ćpała i nie robiła z siebie pośmiewiska. Zaire był jak najgorszy narkotyk, po który nie chce się sięgać, ale ciężko jest się oprzeć. Mogła się złamać, ale nie chciała. Nie, kiedy powoli zaczynało się coś w jej życiu się układać. Może nie układała sobie życia z zawrotna prędkością, ale robiła to i powoli zaczynało to wyglądać lepiej. A przede wszystkim rozsądniej.
Zacisnęła szczękę, kiedy się do niej zbliżył. Dystans pozostawał, ale był na tyle blisko, że czuła go każdym nerwem. I wcale jej to się nie podobało.
- Masz jakiś problem z tym, jak zarabiam? – Warknęła. Traciła powoli już do niego nerwy. Wiedziała, że jeśli się nie zdystansuje to z nim pójdzie. Że znowu będzie robiła to, co Zaire powie. Jak ostatnia idiotka, która nie rozumie, że powrót do tego mężczyzny jest cholernym błędem. – Chcę, żebyś się odjebał. Czego ty ode mnie chcesz, co? Nie podoba ci się, co tu robię? Możesz wyjść, a w zasadzie to nawet powinieneś. Wiem, że nie byłeś zaproszony.
Sloane miała obiecane, że Zaire nie będzie na liście gości. Prędko się jednak okazało, że dla niego to nie jest problem, a to miejsce wpuszcza kogo leci z ulicy. Oni nie wywiązali się z umowy, ona również mogła to olać. Może nawet powinna była, bo dlaczego do cholery powinna była tu zostać?
- Nie zamierzasz? A to ciekawe. Jakoś bardzo chętnie z nimi rozmawiałeś. Przestały odpisywać? – Uniosła brew, a usta wygięła w kpiącym i pozbawionym jakiejkolwiek radości uśmiechu. Chciała być nieugięta. Chciała, aby Zaire poczuł się dokładnie tak, jak ona. – Pierdol się, Zaire. Przedzwoń sobie do klubów, jestem pewna, że znajdą się chętne, aby ci obciągnąć.
Nie chciała głośno się przyznać, że równie mocno miała ochotę się do niego przykleić. Poczuć znowu jak jej dotyka, szepcze coś do ucha, wplątuje palce we włosy, szarpie i przyciska. Wszystko do niej teraz wracało. I bała się, że jeśli pójdzie w to, to skończy się to dla niej tragedia.
- Ja się już pozbierałam. Jeśli ktoś tu jest rozjebany, to Ty.
Gówno prawda. Ale przecież nie powie mu, że dalej była takim paskudnym wrakiem. Tylko lepiej teraz udawała. Łatwo było, kiedy Zaire’a nie było w pobliżu, bo wtedy naprawdę mogła udawać, ze on nie ma żadnego znaczenia. Tyle, ze teraz był tuż obok. Czuła jego perfumy, papierosa, którego pewnie wypalił na sekundę przed wejściem do klubu. Gdyby się skupiła wyjątkowo mocno to pewnie słyszałaby jak krew szumi mu w żyłach.
Zaśmiała się gorzko.
- Kochasz mnie? Dobre, wiesz? Naprawdę w pewnym momencie w to uwierzyłam, ale po raz drugi nie dam się na to nabrać. Możesz te teksty zachować dla swoich fanek. Jestem pewna, ze będą zachwycone.
Uwierzyła mu. Naprawdę ku cholera uwierzyła tamtej nocy, chociaż ciało wysłało jej ostrzegawcze sygnały. Zaire to nie był mężczyzna, który potrafił kochać, a już na pewno nie w taki sposób, którego wymagać mogłaby Sloane. Ona wcale lepsza nie była i również nie kochała go tak, jak na to zasługiwał. A może właśnie kochała, ale on tego nie dostrzegał. Sama nie miała już pojęcia i szczerze mówiąc nie chciała tego dalej sprawdzać.
Wyczerpała swoje limity. Nie czuła się przy nim już bezpiecznie i naprawdę nie chciała, aby Zaire znów wszedł do jej życia. Nie po tych wszystkich akcjach. Jak miała mi wybaczyć pewne rzeczy? Tych typów, których Sloane na swoich plecach czuła po dziś dzień?
UsuńUniosła głowę. Dumnie i pewnie, chociaż po raz kolejny sprawił, ze poczuła się jak mała dziewczynka. Nic nie warta i nadająca się tylko do tego, aby wykorzystać i porzucić, gdy przestanie być ciekawa zabawka.
- Vegas było iluzja, pamiętasz? Sam mi to powiedziałeś. Tak samo, jak to, ze nie jesteś moja fantazja ani snem. Ze skończyliśmy się.
Nie widziała końca, kiedy patrzyła mu w oczy. Raczej niedokończona historie, która mogła mieć swój ciąg dalszy. I nikogo w pobliżu kto mógłby ja powstrzymać. Była tutaj sama. Bez opieki. Nie była dzieckiem, aby chodzić za nią w kółko, ale jak widać nawet na błędach nie umiała się uczuć.
- Nie wiesz, jak wygląda moje prawdziwe życie. Wydaje ci się, ze to w Vegas było prawdziwe? Nie znasz mnie, Zaire. Pokazałam ci tylko ułamek, ale… Nigdy nie zobaczysz prawdziwej mnie.
Sunęła wzrokiem po jego twarzy. Znajomych rysach, pełnych ustach, które były tak znajome i były zbyt blisko. Sloane przybliżyła się do niego, a centymetry niebezpiecznie się między nimi zacierały.
- Czego ode mnie chcesz? – Wyszeptała to tak miękko, niemalże czule. Pozbywając się złości z głosu. – Seksu? Wspólnej kreski albo dwóch? Czego Ty możesz ode mnie chcieć, czego nie dostaniesz od innej?
Sloane👾
Patrzyła na niego z typowym dla siebie uporem. Jakby nie chciała dać mu się pokonać. Pokazać, że jeszcze może za nią decydować i że niewiele wystarczy, aby Sloane się złamała. Mogła wmawiać sobie, że jego obecność jest obojętna i niczego nie zmienia, ale doskonale przecież wiedziała, jak wygląda rzeczywistość. Był tutaj i miał na nią realny wpływ. Naprawdę sądziła, że jej przejdzie. Że ten miesiąc zmienił w niej wystarczająco wiele, aby nie pozwoliła mu na mącenie w głowie.
OdpowiedzUsuń— Przestań. — Syknęła. Nie znał umiaru; ani w tonie głosu ani w niczym innym. Nie dbał o to, że są tu wokół ludzie z telefonami. Że nawet jeśli nie rozumieją o czym ta dwójka rozmawia to słyszą każde słowo. Naprawdę nie potrzebowała, aby rozeszło się, że Sloane Fletcher od czasu do czasu lubi wciągnąć to i owo przez nos. I to jeszcze w towarzystwie Zaire’a. Plotki o tym już do prawda dawno biegały, ale nie były niczym potwierdzone.
— Przestań, Zaire. — Niemal już błagała, aby dał sobie z tym spokój. Nie patrzyła się na nikogo innego, tylko na niego. Ledwo już między nimi była jakaś przerwa i gdyby Sloane się pochyliła mogłaby go spokojnie pocałować. I jakaś jej część chciała to zrobić, ale była tez ta druga. Bardziej rozsądna, która nakazywała jej trzymać się od niego z daleka. Przypominała jej o tych wieczorach, które spędziła na wyciu, bo to nawet nie był płacz. Sloane zwyczajnie wyła i było jej za to cholernie wstyd. — Sam nie wiesz, czego chcesz. Nie potrzebujesz mnie. Nie potrzebowałeś wcześniej i teraz tym bardziej mnie nie potrzebujesz.
Nie była pewna, czy próbuje przekonać sama siebie czy jednak jego. Zaprzeczała, że go potrzebuje. Próbowała wmówić samej sobie, że Carter nie jest jej do niczego potrzebny. Że skoro dawała sobie radę przez ten miesiąc to w kolejnym już nie będzie o nim myśleć wcale.
Mogła próbować go od siebie odepchnąć, ale im mocniej to robiła tym bardziej on do niej lgnął. Tak samo się zachowywała, bo kiedy Zaire ją odtrącał to znajdowała sposób, aby być blisko niego.
— Carter, proszę. — Jęknęła cicho, jakby brakowało jej sił, aby się z nim dalej kłócić. Zacisnęła usta, może bliska płaczu albo krzyku, sama już nie wiedziała. Był zbyt blisko. Czuła go zbyt intensywnie. Znowu mieszkał jej głowie. — Nie mogę znowu w to wejść. Nie dam rady.
Chciał ją złamana? Właśnie dostał.
Nie miała sił, aby z nim dalej walczyć i pokazywać, że trzyma się super. Każde „kocham cie” padające z jego ust coś w niej burzyło. Ten mocny mur, który sobie wybudowała przez ten miesiąc. Zaire znajdował szczeliny i się w nie wbijał, aby krok po kroku do niej dotrzeć i wbić się tak głęboko i tak mocno, ze żadna siła już go z jej serca nie wyciągnie.
— Idź już, proszę…
Powinna była go odepchnąć, ale nie potrafiła. Mogła tylko patrzeć mu prosto w ciemne oczy, w których znów się gubiła. Tak samo, jak pierwszej nocy. Jeszcze wtedy w aucie, kiedy prowadzili między sobą cicha grę i poznawali się. Kiedy jeszcze nie miała pojęcia do czego doprowadzi tamten wieczór.
— Nie rób mi tego — poprosiła cicho, łamiącym się głosem. Muzyka dalej dudniła, ale teraz była dla nich jedynie tłem. Sloane spoglądała na niego z tym nietypowym dla niej błaganiem w oczach. Nadzieją, ze odejdzie i się podda, ale znała go zbyt dobrze. Jeśli się na cos zdecydował to nie odpuszczał. I tak miała dość szczęścia, ze jej sobie nie przełożył przez ramię i stąd nie wyniósł, bo tego właśnie chciał. Sloane nie byłaby zaskoczona, gdyby właśnie w ten sposób Carter zakończył ich rozmowę.
— Idź już sobie. Ludzie się patrzą i słuchają. Proszę, idź.
Sloane❤️🩹
Nie miała w sobie już dość sił, aby z nim walczyć. Naprawdę sądziła, ze ten miesiąc bez niego pomoże jej się od niego odsunąć, ale nic podobnego nie miało miejsca. Myślała, ze nowe wydarzenia sprawia, ze inaczej na niego spojrzy, ale on cały czas działał na nią identycznie. Potrafił wślizgnąć się pod skórę i zostawiać po sobie gorące ślady. Jakby doskonale wiedział, gdzie ja dotknąć, aby się złamała kompetnie.
OdpowiedzUsuń— Kazałeś mi odejść. I to zrobiłam. Próbowałam się po tobie pobierać. Nie możesz wrócić i udawać, ze nic nie miało miejsca.
Sloane nawet nie chodziło o to, aby rozmawiali o uczuciach. Miała to naprawdę gdzieś. Przez ten krótki czas zdażyło się wydarzyć wiele. Ale teraz, gdy miała go tuż przed sobą nie potrafiła się przyznać, że w tym samym czasie miała kogoś innego i ze dalej nie potrafiła z tego kogoś zrezygnować. Ze wieczorami, kiedy była sama w łóżku myślała o nim. O nich. Na zmianę. Czasem o obu jednocześnie.
— Kocham wiele osób. Nie jesteś w tym taki wyjątkowy.
Próbowała go zniechęcić, ale z marnym skutkiem. Zaire nie był typem, którego można było się pozbyć ot tak. Wiedziała to od dawna i czuła teraz, kiedy zaciskał rękę na jej nadgarstku. Mówiły to jego oczy, które przeszywały ja na wylot. Zaire całym sobą okazywał, ze nie zamierza tak po prostu odpuścić. I Sloane z jednej strony to kupowała, a z drugiej jakaś jej część miała nadzieję, że sobie odpuści i odejdzie. Bo wtedy mogłaby już w pełni na niego zwalić winę. Ale on powtarzał, ze ja kocha. Ze chce z nią być i ze tęskni. Kurwa, kurwa, kurwa. Jak miała o nim w takich warunkach zapomnieć?
— Poradziłam sobie bez Ciebie przez ostatni czas. Teraz tez sobie poradzę. Nie potrzebuje cie. Nie szukałam cie. Nie czekałam aż zadzwonisz. To Ty za mną łazisz. Ty się pojawiasz tam, gdzie ja.
Dalej próbowała być silna. Udawać, Zaraz wracam jego obecność w żaden sposób na nią nie wpływa. Ale Zaire ja rozwalał. Na małe kawałeczki. Swoim spojrzeniem, zmieniającym się tonem głosu. Wszystkim. Doskonale wiedział, jak ja podejść, aby zaczęła trochę szybciej się łamać.
Jęknęła cicho z frustracji, kiedy nazwał ja „kochanie”. Nienawidziała i kochała to jednocześnie. Nienawidziała, no sam go tak nazywała. Mówiła tak, zanim jeszcze coś między nimi było. Robiła to przekornie i z rozbawieniem, ale nie on. Dla niego to miało znaczenie. Było istotne.
— Zaire, przestań. Błagam cie, przestań.
Przez moment próbowała ku się wyrwać, ale nie robiła tego ani specjalnie mocno ani ochoczo. Bardziej liczyła, ze dostrzeże jak bardzo nie chce, aby ja dotykał, ze to zauważy i ja puści. Jednocześnie łaknęła tego dotyku. Była spragniona. W niemal żenujący sposób.
— To gdzie byłeś? Przez te ostatnie tygodnie, hm? Czemu pozwoliłeś, żeby ktoś inny to za Ciebie robił? — Odsunęła się lekko, aby na niego spojrzeć. Chciała zobaczyć, czy sens jej słów do jego dotrze czy to będzie po prostu kolejny zlepek przypadkowych słów, których Sloane użyła w jego kierunku.
UsuńZagryzła mocno wargi. Niemal do krwi, ignorując to, jak potem będą wyglądać czy to, jak to teraz boli. Potrzebowała bólu, aby wrócić na moment do rzeczywistości. Do tego, co między nimi było. Rozcięła dolna wargę zębami. Szczypała i bolała. Pomogła jej zejść na ziemie.
Zaire nie bym facetem dla niej. Nie był tym, którego miała kochać. I jednocześnie był dokładnie tym facetem, któremu pierwszemu od miesięcy to wyznała. I wiedziała, ze nie kłamała.
— Jest jeden… poza tobą. Jest ktoś kto mnie… — Musiała urwać, jakby sama nie dopuszczała do siebie tej myśli. Nigdy nie powiedział jej tego wprost. Nie padły te słowa, ale ona wiedziała. On tez wiedział, ze ona wie. — Nie jesteś jedynym, który mnie kocha. Ale teraz… jesteś jedynym, który mnie zostawił.
Było to małe kłamstwo, ale o tym przecież wiedzieć nie musiał. A jeśli widział to trudno. Miała na to wytłumaczenie.
Sloane mocno zacisnęła usta. Na języku czuła metaliczny posmak krwi. W głowie miała mętlik. Ogromny i ciężki. Nie umiała sobie już z tym poradzić. Słowa Cartera były trudne. Brzmiały pięknie, ale nie mogły być jedynie ładnie brzmiącymi słowami. Potrzebowała czegoś więcej, chociaż na ten moment ona sama nie wiedziała czego tak naprawdę chce. Słyszała przecież ten łamiący się głos. Widziała łzy w jego oczach. Czuła, jak zaciska palce ja jej nadgarstku. Jak ja do siebie przyciąga po trzyma tak mocno, jakby zaraz miała mu wyparować z rąk.
Sloane zamknęła oczy, a głowę odwróciła na bok.
Nie potrafiła dłużej na niego patrzeć. Nie, kiedy w oczach widział tyle bólu i tej dziwnej szczerości, która próbowała przed sobą ukryć. Chciała się utwierdzać w przekonaniu, ze Zaire kłamie. Ze to tylko popisówa, ale czy na pewno?
Sloane nie zwracała już uwagi na to, ze ludzie było obok. Słyszeli każde słowo, a oni właśnie potwierdzili pojawiające się od tygodni plotki o ich związku i rozstaniu. Szczerze miała go gdzieś. Nie chciała jedynie, aby ludzie widzieli jak płacze i to przez niego, bo kiedy Sloane otworzyła oczy zdała sobie sprawę z tego, ze są mokre, a policzki ma polepione od łez.
— Nie wiem, czy potrafię, Zaire.
Chciałaby się tak po prostu godzić. Wpaść mu w ramiona i udawać, ze wszystko jest w porządku. Ale nie potrafiła. Tym razem nie umiała zignorować czerwonych flag. Nie, gdy były one tak wyraźne i mocnej
— Nie chce tu rozmawiać. Wyjdę z tobą, ale to nie znaczy, ze chce do Ciebie wrócić.
Musiała to zaznaczyć. Dla samej siebie. Nawet, jeśli w środku wiedziała, ze wcale opierać mu się nie będzie. Ale na ten moment miała dość, ze słyszeli co mówią i ze Carter o to nie dbał. Bo pewnie gdyby mógł go wykrzyczałby to wszystko z megafonu.
Sloane🫀
Bolało, kiedy Zaire był blisko i łapał ja za rękę. Obejmował i trzymał przy sobie, jakby ona wciąż należała do niego. Chciałaby, aby to było proste. Aby ich relacja była prostsza, ale to nie było takie łatwe.
OdpowiedzUsuńDała się wyprowadzić z klubu. Chociaż wcale nie chciała, chociaż wiedziała, ze to skończy się dla niej złe. Bo Zaire nie był facetem, któremu umiała odmawiać. Bo jakaś jej część naprawdę go kochała i nie potrafiła przestać. Miała w swoim sercu zbyt wiele miejsca, skoro znajdowała w nim miejsce nie dla jego, ale dla dwóch facetów.
— Wiesz, że jedno łączyło się z drugim. Wiesz, że żebym zapomniała to musiałam odejść. Zapomnieć też o tobie.
Sloane zadawała zbyt wiele pytań. Nawet po powrocie, kiedy próbowała sobie jakoś to wszystko poukładać. Pytała, a jemu się to nie podobało. Kłócili się o to wiele razy, aż w końcu Sloane przestała chcieć się z nim kłócić. Wyjechała i postanowiła zostawić to wszystko za sobą.
Fletcher wyglądała na zrezygnowana. Jak ktoś kto nie ja sił, aby się z nim dalej kłócić. Czy wyjaśniać dlaczego to nie na sensu. Nie chciała tego robić w klubie, gdzie już zbyt wiele osób ich słyszało.
— Co chcesz, żebym ci powiedziała? Że też się takim w tobie zakochałam? I nie umiem wyrzucić cie z głowy, chociaż krzywdzisz mnie za każdym razem, kiedy jesteś obok? Ze nie umiem o tobie zapomnieć. Bez względu na to, ile razy bym próbowała?
Sloane starała się o nim zapomnieć. Wyjechała do Włoch. Wpadła tam prosto w drugie objęcia, które również ja kusiły. Które również na swój sposób pokochała. Sama tego nie rozumiała i nie oczekiwała, że zrozumie to ktoś inny.
— Ze zapomniałam o całym syfie w swoim życiu, kiedy byłeś obok? Ze nie umiem wyrzucić z głowy tego, jak mnie całowałeś? Ze próbuje, ale to jest niemożliwe, bo przesiąknęłam tobą cała?
Była już zmęczona. Nie potrafiła udawać sama przed sobą, ze Zaire nic nie znaczy. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Wszystko w niej krzyczało, żeby uciskać.
— Za późno, Zaire. Już mnie przed tym nie ochronisz, wiesz? — szepnęła cicho. Zacisnęła usta i spojrzała mu w oczy. Nie powiedziała mu o tamtej sytuacji. Nikomu nie mówiła, ze ja znaleźli i że nie jest bezpieczna. — Ja wiem. Ty wiesz. Oni wiedza. Nie ucieknę przed tym, prawda?
Brzmiała, jakby pogodziła się z tym, ze jej los jest już przesadzony. Nie mogła z tym walczyć, nie mogła z tym nigdzie pójść. Nie mogła, bo wtedy Zaire miałby problemy, a tego nie chciała. Nawet jeśli powinna była już dawno to komuś zgłosić.
Nie wiedziała dlaczego powiedziała mu o Jamesie. Bez konkretów, bez rzucania imionami. Jakby chciała być fair wobec siebie czy mężczyzn, gdy pójdzie z jednym, ale myśli o drugim.
— To bez znaczenia co robi i co czuje, kiedy z nim jestem. Rozmawiamy o nas. Ale tak, kiedy mnie całuje i dotyka… czuje, ze żyje. Kiedy mi mówi różne rzeczy czuje się słyszana i widziana. Czuje, ze nie jestem ładnym dodatkiem, którym się można pochwalić przed kolegami.
Sloane westchnęła cicho i ciężko. Było jej zwyczajnie źle, ze w taki sposób to wszystko się między nimi porodziło. Niemal fizycznie czuła, jak do gardła podchodzi jej wszystko co rano jadła.
Nie zwróciła uwagi na to, ze łzy jej płynęły po policzki. Carter mówił jej, ze ja kocha i ona wiedziała, ze również go kocha. I ze kocha również Jamesa. Bo pozwoliła sobie na to, aby się w nim zakochać. Miała ochotę dać sobie w łeb. To byłoby prostsze rozwiązanie niż wybór między nimi.
— Przepraszam, Zaire. — Szepnęła cicho. Nawet nie wyobrażała sobie, jak ciężkie to musiało być słuchać o innym. W zasadzie to nie, wyobrażała. Czuła się dokładnie tak samo, kiedy oglądała filmy z nim i jego dziewczynami. To jak łatwo ja zastąpił.
Nic nie powiedziała, kiedy znów na niego spojrzała. Na mężczyznę, który nie był tu raperem i władca ciemności. Tylko mężczyzna, który błagał swoją dziewczynę o jeszcze jedna szanse.
Sloane bez słowa wślizgnęła się do auta. Ignorując gdzieś tam błyskające flesze, ludzi którzy krzyczeli na zmianę ich imiona. Miała to gdzieś.
Wsiadła, bo inaczej nie umiała. Bo miała nadzieję, że jeszcze wszystko się poukłada. Bo miała nadzieję, ze może będzie miała dość szczęścia i ze nie będzie musiała rezygnować z żadnego.
UsuńOtarła mokre policzki, a głowę odwróciła w stronę okna. Udając, ze nie słyszy jak Zaire wsiada do środka ani tego, jak ze złością zamyka drzwi.
Sloane🌊
Ona sama nie wierzyła, że wsiadła.
OdpowiedzUsuńPowinna była mu tam urządzić awanturę, kazać wypierdalać i wrócić do swoich zajęć. Tylko, że nie potrafiła. Miała przeczucie, że ich historia się jeszcze nie skończyła, chociaż Sloane często powtarzała sobie, że nie chce mieć z nim już nic wspólnego. „Leczyła się” z niego przez ostatnie tygodnie, a teraz, kiedy się pojawił wystarczyło parę minut, aby pozwalała mu znów sobą pomiatać.
Rozpadała się w tym cholernym aucie. Na jego oczach, chociaż nie chciała. Tyle razy obiecywała sobie, że nigdy więcej nie pozwoli, aby sprawił, że będzie czuła się, jak najpodlejszy śmieć, a tymczasem była w tym cholernym samochodzie i jechała z nim tam, gdzie tylko on wiedział. Powinna była wrócić do siebie. Poukładać sobie w głowie. Zobaczyć się z Jamesem, a który zniknął jej z radaru po powrocie z Włoch. Słyszała, że dostał wolne, a skoro ona nie miała teraz poważnych planów to nie był jej potrzebny do nadzorowania jej.
Drgnęła lekko, kiedy trzasnął drzwiami. W tym geście czuła i słyszała złość, która nim targała.
— Nie przepraszam cię za pieprzenie się z innym. Jakoś nie słyszałam, abyś ty mnie przepraszał za łażenie po burdelach — wycedziła przez zęby.
Nie będzie się czuła przez to źle. Nie wzbudzi w niej poczucia winy, że była z innym, kiedy on sam miał wokół siebie wianuszek dziewczyn. Zagryzła policzek, aby nie powiedzieć jeszcze czegoś, czego mogłaby żałować. Chociaż może to właśnie był ten moment, kiedy należało wszystko z siebie wyrzucić.
— Chciałabym to, kurwa, wiedzieć. Jak mogę być w tobie zakochana, kiedy nie dostaję nawet jednej trzeciej tego, co mi się należy? — Syknęła. Sama była tym zaskoczona. Kiedy była z Zaire’m nie patrzyła do końca na takie rzeczy, które dawał jej James. Byli zupełnie różni, zapełniali w niej inne potrzeby. Zaire dawał jej adrenalinę i chaos, a James koił po burzy, wyciszał się z nią i był. Milczący lub też nie. On po prostu był.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Kiedy mówił o Vegas, Sloane miała wrażenie, że dostaje po twarzy raz za razem. Tak próbował ją chronić, ale ani razu nie pojawił się przez ten czas. Nie pytał, czy jej czegoś nie trzeba, czy wszystko jest w porządku. Może na swój sposób jej pilnował, a ona o tym nie miała pojęcia. Szczerze nie wiedziała.
— Znaleźli mnie, wiesz? Pochwalili ci się? — Zapytała. Była już zmęczona tym tematem, od którego nie mogła uciec. Nie pytała już wtedy o nic, nie prosiła Cartera, aby cokolwiek jej mówił. Pogodziła się z tym, że o pewnych rzeczach nie będzie wiedziała. — W środku nocy, na parkingu… Nieszczególnie miłe, kiedy ktoś ci grozi, wiesz?
Pewnie wiedział. Pewnie sam też komuś groził. Miał na rękach krew. Nawet, jeśli nie bezpośrednio to jednak… Jednak ona była.
— A wiesz co robiło mi, kiedy dostawałam w twarz zdjęciami z tobą w roli głównej z jakimiś pannami? — Warknęła. Próbowała udawać, że to jej nie ruszało, ale rozsypywała się za każdym razem, kiedy je widziała. Potem trochę się zapomniała, kiedy pojawił się James. Wtedy na krótki moment wszystko było w porządku.
Chciała uciec. Z tego samochodu i od niego. Znów dawała się wciągnąć w te gierki, które może nawet nimi nie były. Znowu pozwoliła, aby ten mężczyzna wszedł do jej życia. Cicho jęknęła, kiedy mówił. Trochę z rezygnacji i żalu, że tyle musiało się wydarzyć, aby pewne rzeczy zrozumiał. A Sloane chciała mu wierzyć. Chciała w to wszystko mu uwierzyć i być z nim, a jednocześnie chciała, aby byli przy niej oboje. Zadrżała, kiedy musnął jej skroń. Zmęczona już tym była. Przytłoczona emocjami, które od tygodni od siebie odpychała.
Nie dała rady mu odpowiedzieć. Nawet nie chciała mu odpowiadać. Opuściła ramiona, kiedy ją pocałował, ale nie od razu odwzajemniła pocałunek. Zrobiła to z opóźnieniem. Trochę z obawą i niepewnością, która była do niej niepodobna. Przysunęła się do niego. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że zaczęła płakać.
— Co ty mi robisz, Zaire? — szepnęła między jednym, a drugim pocałunkiem.
Sloane
Sloane się nie cofnęła, chociaż wszystkie. Jej krzyczało, ze powinna była to zrobić. Ze nie należało pozwalać na to, aby Zaire ja pocałował, odpowiadać na ten pocałunek. Miała z nim tylko porozmawiać. Nie chciała znów kończyć w łóżku, rozwiązywać problemów w ten sposób.
OdpowiedzUsuńZacisnęła palce na jego koszulce. Nie mając już żadnej kontroli nad reakcjami własnego ciała. Płakała w ciszy, mocząc mu materiał koszuli. Daw o temu ostatni raz przez niego płakała. I więcej miała tego nie robić, a teraz pozwala mu na to, aby znów wszedł w jej życie. Rozgościł się na nowo, kiedy już miała to złudne poczucie, ze posprzątała bałagan, który zostawił za sobą Zaire.
— Nie umiem ci zaufać, Zaire.
Nie miała sił, aby mówić więcej. Wyjaśniać wszystko. Była przygnieciona tym wszystkim. Tymi pięknymi słowami, którymi raczył ja Zaire. Były piękne, nie mogła temu zaprzeczyć i jakaś jej część naprawdę chciała w to uwierzyć. W każde jedno słowo. W to, że mogą mieć jeszcze szanse. Na jakakolwiek relacje. Sloane naprawdę chciała uwierzyć, ze Zaire nie potrafił bez niej oddychać. Widziała to niejako po tym, jak się przy niej zachowywał. Jednak miała w sobie myśl, ze to wszystko to może być przyszykowany specjalnie dla niej akt. Coś co powstało po to, aby zaczepić o odpowiednie nerwy. Pociągnąć za odpowiedni sznurek, który sprawi, ze Sloane się zmiękczy i bezie chciała powrotu do tego, co mieli.
I może chciała. Jakaś jej część, ta która pamiętała jak dobrze było z nim, chciała tego powrotu. Ale ta Sloane, która śledziła pół wyjazdu do Włoch na naprawianiu się… Ona chciała uciec z tego auta. Nie umiała nad sobą zapanować i podjąć jakaś sensowna decyzje.
— Zaire.. odszedłeś. Ja odeszłam. Może jakiś powód ku temu był.
Mówiła cicho, jakby sama nie do końca w to wierzyła. Już nie wiedziała czy próbuje przekonać sama siebie czy jego. Był nieugięty, stawiał na swoim I Sloane wiedziała, ze nie ma z nim większych szans. Nie, kiedy była a tak delikatnym stanie. Mógłby jej teraz sprzedać wszystko, a jeszcze próbował się jakoś trzymać i nie wejść w to szaleństwo od nowa.
Była w niej dziwna obojętność.
Zapanował w oczach spokój, który był tak niepodobny do sytuacji, w której się właśnie znaleźli. Powinna była wrzeszczeć, rzucać w niego rzeczami, a potrafiła siedzieć i pozwalać na to, aby łzy spływały po jej policzkach w absurdalnej ciszy. To Zaire głównie mówił. Dużo i ładnie, a ona te słowa chłonęła niczym gąbka, ale na nie nie reagowała. Potrzebował dłuższej chwili, może chciała zepchnąć temat o nich na bok i skupić się na tym ważniejszym.
— To nie jest takie proste — szepnęła cicho. To nie była telenowela, w której takie sprawy rozwiązują się łatwo. To było jej życie, które od tygodni było w rozsypce, a kiedy zaczęła nad nim przejmować kontrolę ono znów robiło po swojemu.
Dalej zaciskała palce na jego koszulce. Nie mówiła dużo, bo większość słów nie chciała jej przejść przez gardło. Bo były od teraz zbyt bolesne, aby mogła sobie z nimi poradzić. Bo potrzebował lepszego momentu, a nie skórzanej kanapy na tyłach auta.
Dostrzegła w nim zmianę. Spoglądał na nią teraz innym wzrokiem. Jakby naprawę się przestraszył, ze ja znaleźli i grozili. Przejął się tym. Bardziej niż Sloane by się spodziewała.
Usuń— Chcesz wiedzieć, czego się boję? — Zadała to pytanie nagle i bez pośpiechu. Wyłączyła się w pewnym momencie na to, co mówił Zaire. Rozumiała sens jego słów, ale nie chciała się do nich odnosić. Jeszcze nie teraz i nie tutaj. No zgodziłaby się do niego wrócić w tej samej chwili, a to nie była decyzja, która Sloane mogła podjąć w przeciągu pięciu minut.
Lekko tylko drgnęła, kiedy Carter ja dotykał. Tak delikatnie i z niemal nabożną czcią, jakby stała się przez ten miesiąc zabytkiem, który należy wręcz obejrzeć. Jego dotyk był ciepły i znajomy, a jednoczenie zdawał się być obcy. Nie na miejscu.
— Boję się, że któregoś razu to mogę być ja. Na podłodze i we krwi. Z tobą stojącym nade mnie, tak jak robiłeś w tamtym pokoju.
Tępo wpatrywała się w jakiś punkt przed siebie. Gdziekolwiek, byle nie w jego oczy. Mrugała powoli, a za każdym razem, kiedy to robiła pozbywała się kolejnych łez z oczu.
— Boję się, że którymś razem się zapomnisz. Ostatnio ciągle mam ten sen… koszmar w zasadzie. Ze siedzimy tak, jak teraz. Masz dłonie na mojej szyi, ale to nie uścisk, który ma przynieść przyjemność. I nie przestajesz, dopóki się nie wybudzę.
Sięgnęła dłonią do oczu, wytarła łzy. Nikomu nie mówiła co jej się wtedy śniło. James miałby zaraz podejrzenia, ze Zaire coś jej zrobił. Cóż, zrobił, ale nie skrzywdził jej fizycznie. Nigdy.
— Boję się Ciebie, Zaire. Ciebie i Twoich kumpli, i ich kumpli, którzy lubią mnie łapać wieczorami na pustych parkingach. Boję się i… Nie wiem, czy będę umiała o tym kiedykolwiek zapomnieć.
Opuściła głowę, jakby w geście poddania. Chciała wyplątać się z jego objęć, a jednocześnie chciała w nich zostać na dłużej. Sloane nie umiała sama zadecydować.
— Nie wiem, czy samo kochanie mnie tu cos zmieni, Zaire.
Musiałaby mu pozwoli na to, aby ja pokochał. Teraz nie była tak pewna, czy z tym wszystkim czego doświadczyła będzie umiała spędzić z.nim czas. Szczególnie, Kiedy przestała cokolwiek brać. Teraz inaczej patrzyła na mężczyznę. W Vegas miała zamknięte zmysły. Wtedy się nie bała, bo jeszcze myślała, ze to nieporozumienie. Teraz było inaczej, skoro wiedzieli gdzie mieszkał, w jakim klubie chodzi na pilates. Potrafili podejść ja o różnych pora. I jak zawsze ze świetnym wyczuciem.
Sloane
Sloane teraz z nim w nic nie grała. Nie mówiła tego wszystkiego po to, aby nadepnąć mu na odcisk czy zdenerwować. To nie był ten moment, kiedy może w niego rzucić butelka i po pięciu minutach zapomnieć o całej sprawie. Nie mogła tego odłożyć na bok, a potem przyjść do niego wpół rozebrana, jak gdyby nigdy nic. Nie, kiedy bała się, że te same dłonie, które z uwagą pieściły jej ciało teraz mogłyby zrobić coś gorszego.
OdpowiedzUsuńNie chciała teraz na niego patrzeć. Widzieć w jego oczach tych wszystkich emocji, które mogły mieszać w głowie i w sercu. Próbowała na początku zabrać dłonie, bo dotyk Cartera teraz palił i odwrócić wzrok od jego oczu, w których była cała gama emocji.
— Nie wiem… mógłbyś? — Niepewnie podniosła na niego wzrok. Widziała co zrobili tamtemu facetowi, może nie w pełni, ale to jak wtedy wyglądał, ilość krwi na podłodze było wystarczające. Nie miała pojęcia, jak udało się jej na resztę wyjazdu Vegas wyłączyć i o tym zapomnieć. Przypomniało się jej to po powrocie do Nowego Jorku i nasilało z każdym kolejnym dniem.
— Jak Ty po tym możesz spać? — spytała. Oczy dalej miała mokre od łez, ale już nie płakała. Patrzyła na Cartera, ale nie potrafiła dostrzec w nim teraz mężczyzny, z którym dobrze spędzała czas w przeszłości. Nie bym tym samym. A może był, tylko ona dopiero pierwszy raz dostrzegł kolejna jego twarz. Której już nie mógł przed nią ukryć, bo sama wpakowała się do tamtego pokoju i zdarła z niego te warstwę, która przed nią ukrywał.
— Skąd masz pewność? — spytała cicho. Nie mógł mieć pewności, ze do tego nie dojdzie. Co jeśli powiedziałaby coś, co mu się nie spodoba? Jeśli byłby akurat w takim stanie, ze nie rozpozna kogo ma przed sobą?
Opuściła głowę z cichym westchnięciem. Chciałaby o tym wszystkim zapomnieć i udawać, ze to się nie wydarzyło. Wrócić do tego, co mieli wcześniej. Ale to tez nie było takie proste. To czego doświadczyła we Włoszech… to do niej wracało w najmniej spodziewanych momentach. Pozbierała się po nim, chociaż koszmary nie ustały, ale było ich mniej.
— Carter, ja nie wiem czy potrafię… chyba chce, ale… ale boję się. Boję się teraz tu siedzieć, a co dopiero zasnąć przy tobie w jednym łóżku.
Nie sądziła, ze kiedy mogłaby mu te słowa powiedzieć. Ale tera, gdy był tak blisko to uczucie wcale nie znikało. Jedynie się nasilało. Razem z tymi wszystkimi obrazami, które miała w głowie.
Musiała zamknąć oczy, bo nie była w stanie dalej patrzeć mu w oczy.
— Mogę się postarać, ale… Ale nie wiem czy dam radę. Sprawdzę nie wiem.
Westchnęła cicho, opierając głowę o jego ramię, a dłoń o udo. Nie było w tych gestach nic prowokującego. Zwykła dziewczyna, która została pokonana przez rzeczywistość i nie wiedziała, jak ma się z tego wygrzebać. Stęskniona za obecnością mężczyzny, który namieszał jej w głowie. Z wyrzutami sumienia, bo był przecież jeszcze drugi. Ten, którego się nie bała. Ten, który nigdy nie dał jej powodu, aby się bać.
Sloane❤️🩹
Nie chciało się jej wierzyć, że Zaire byłby w stanie zrobić jej krzywdę. Emocjonalnie? Jak najbardziej. To robił niemal od samego początku, a ona mu pozwalała. Nie była zresztą dłużna, bo odpowiadała mu pięknym za nadobne. Umiała go skrzywdzić emocjonalnie i robiła to z premedytacją. Teraz jednak nie potrafiła mówić czegoś jedynie po to, aby go zranić. Wiedziała, że te słowa go krzywdzą, ale przez to, ze były prawdziwe. Że nie udawała tego strachu przed nim. Bo to co czuła było autentyczne i prawdziwe uczucia przerażały najbardziej.
OdpowiedzUsuń— Zaire, ja to chyba wiem. Ale mam ciągle przed oczami tamten pokój i Ciebie… nie umiem tego wyrzucić z głowy. — Zacisnęła mocno usta, bojąc się jego reakcji i tego, co może się wydarzyć zaraz. Czy Zaire wciąż pozostanie tak opanowany, czy jednak w którymś momencie pęknie. — Odkąd wróciłam do Nowego Jorku to do mnie wraca. I próbowałam o tym zapomnieć na wakacjach i… Ale nie umiem. Nie umiem o tobie zapomnieć. O tamtym pokoju. Chce, naprawdę, naprawdę nie chce tego pamiętać, Zaire.
Udawało się jej to przez jakiś czas. Bo wtedy faktycznie miała głowę zajęta różnymi rzeczami. Przyjemnymi zajęciami, które wkradały się jej do głowy i ciała i nie pozwalały myśleć o tym, co się działo w Vegas. Sloane naprawdę myślała, ze będzie mogła na dojdę o tym zapomnieć, a ich znajomość się skończyła. Pokazywał, ze ma ja gdzieś. Bawiąc się z tamtymi dziewczynami, wyrzucali sobie przez telefon nieraz różne rzeczy i wszystko wskazywało na to, ze między nimi poza przeszłością już nic więcej nie ma. Jak bardzo się muliła. Pojawił się teraz znikąd, zabierał do siebie, a Sloane siedziała przy nim na skórzanej kanapie i bała się o sama siebie.
— Nie mogę ci powiedzieć, co masz zrobić, bo nie wiem. Nie wiem, co mógłbyś zrobić, żebym się tak nie czuła. Nie wiem, czy coś takiego istnieje. Po prostu nie wiem.
Była sfrustrowana, bo to nie była kwestia przeprosin. Tu nie chodziło o to, aby Zaire ja potrzymał za rękę i obiecał, ze więcej tak nie zrobi. Sloane wiedziała, ze tak wygląda jego życie. Poznała ten sekret, którego nigdy nie powinna była znać.
Sloane nie dała rady zbyt długo mu patrzeć w oczy. Uciekała przed jego wzrokiem, ale nie mogła tego robić bez końca. Nie, kiedy był tuż obok niej.
— Wiesz, ze nie mogę ci tego powiedzieć — jęknęła cicho. Niemalże z bólem i rezygnacja. — Nie oczekuj, ze ci to powiem.
Nie dałoby rady o sobie zapomnieć. Zbyt dużo się wydarzyło, a Sloane… Sloane nie chciała o nim w pełni zapominać. Bo pamiętała, jak się przy nim czuła w tych momentach, kiedy naprawdę było dobrze. Mimo, ze tych momentów było niewiele.
— Nie rób tak, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji… to nie jest łatwe. Ale nie chce jechać sama do domu. Nie wiem czego chce, Zaire.
Zrezygnowana opadła głowę o jego ramię. Jakby już się mu poddawała i pozwoliła, aby podjął decyzje za nią. Bo miał te moc, aby Sloane odłożyła na bok swoje zmartwienia, a przede wszystkim ten strach. On dalej był, ale im intensywniej Zaire się w nią wpatrywał tym dalej odchodził.
— Pojedźmy do domu, a potem… potem zobaczymy.
Sloane🫀