They said I’d be nothin’.
So I became everything

ZAIRE
Carter Zaire Crawford
|
Jeszcze kilka lat temu Carter Crawford, znany dziś jako ZAIRE, pracował jako barman, a nocami nagrywał kawałki w prowizorycznym studio zbudowanym z kartonów i materacy. Dziś ma 28 lat, na jego koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy fanów, a jego wizerunek widnieje na billboardach w Los Angeles i Tokio.
Popularność wywróciła jego życie do góry nogami. Wraz z sukcesem przyszły pieniądze, sława i nowi znajomi. ZAIRE zaczął pojawiać się na imprezach z celebrytami, otoczony ludźmi z branży, których intencje często budziły wątpliwości. Wizerunek charyzmatycznego buntownika budował świadomie – ekstrawaganckie stroje, drogie samochody, nocne życie i burzliwe związki, które kończyły się równie spektakularnie, jak się zaczynały, tylko podsycały zainteresowanie mediów.
Choć jego kariera muzyczna rozwija się dynamicznie, życie osobiste ZAIRE’a pozostaje niespokojne. Liczne skandale, zmieniające się twarze w jego otoczeniu i rosnące ego sprawiają, że coraz częściej mówi się o nim nie jako o artyście, lecz o postaci ze świata plotek. Z otoczenia Cartera zniknęli dawni przyjaciele, a ich miejsce zajęli ludzie z branży, często nastawieni jedynie na własny zysk.
Za fasadą blichtru wciąż jednak kryje się chłopak z Brooklynu – utalentowany, ale niedojrzały emocjonalnie, zagubiony w świecie, w którym wszystko przychodzi zbyt szybko. Bo choć jego utwory biją rekordy, a fanbase rośnie z dnia na dzień, to jedno pozostaje niepewne: czy ZAIRE będzie potrafił przetrwać nie tylko na scenie, ale i poza nią.
Jego historia to klasyczny przykład amerykańskiego snu, ale też przestroga przed tym, co może się wydarzyć, gdy ten sen staje się rzeczywistością. Zachłysnął się sławą jak dziecko dymem – nie wiedząc, że zaczyna się dusić.
|
Siedziała na wysokim, czarnym krześle reżyserskim, niedbale opierając się o jego materiałowe oparcie, na którym bieliły się litery z nazwą trasy. Wokół panował istny chaos, a sama Sloane w środku aż wrzała. W jednej dłoni trzymała schłodzoną puszkę Coca-Coli Zero, którą popijała przez różową słomkę. Para skraplała się, zostawiając mokre ślady na jej palcach. Wszystko było ustalone co do jednej sekundy. Wszystko miało działać, jak w szwajcarskim zegarku, a tymczasem największy i najważniejszy akt się właśnie sypał. Była wściekła. Była zirytowana. Była gotowa do tego, aby zatopić długie, szpiczaste paznokcie w czyichś oczach, jeśli Zaire nie pojawi się w przeciągu najbliższych dwóch minut. Słyszała krzyczących w euforii fanów. Przyjeżdżając widziała, jak długie kolejki były przed areną. Na X widziała, że niektórzy ustawiali się już od piątej rano, aby mieć miejsca przy barierkach. Widziała parę dram związanych z tak wczesnymi kolejkami, ale to nie był jej problem. Jej problemem był teraz Zaire, którego nigdzie nie było i do którego nie można było się dodzwonić.
OdpowiedzUsuńTour menadżerka, Lana Pierce, wyglądała tak, jakby zaraz miała kogoś zamordować gołymi rękami i Sloane wcale się jej nie dziwiła. Biegała z jednego miejsca na drugie. Zawsze z tabletem w ręku, słuchawką w uchu. Mocno gestykulowała krzycząc coś do słuchawki, ale było tak głośno, że żadne konkretne słowa nie dobiegały do dziewczyny. Sloane powoli piła Colę i zastanawiała się nad najlepszym sposobem na morderstwo. Obiecała sobie, że jeśli spierdoli jej tę trasę to osobiście się upewni, aby na żadną więcej już nie pojechał. Jeśli miałaby komuś wytłumaczyć, jaka między nimi jest relacja to straciłaby nagle mowę. Bo szczerze mówiąc nie wiedziała. Dwa różne światy, które łączyły się przez jedną pasję – muzykę. Kiedy początkowo padł pomysł na połączenie ich nie była przekonana, choć nie wiedziała, dlaczego. Jakby podświadomie czuła, że to może doprowadzić do nieciekawych sytuacji. I teraz miała odpowiedź. Nie mogła powiedzieć, że współpraca była zła, bo nie była. Dobrze spędziła czas przy pisaniu piosenki czy w studiu, promocjach, a jednak w powietrzu ciągle wisiało jakieś „ale”.
Piła colę ze stoickim spokojem, jakby zaraz miała pakować się do prywatnego samolotu i odlecieć na wakacje, a nie wyjść na scenę przed dziesiątki tysięcy ludzi. Jednak każdy kto znał Sloane dłużej niż dwie minuty wiedział, że to tylko przykrywka.
— Pięć minut temu miało być „cztery minuty do wejścia” — rzuciła przez zęby do nikogo konkretnego. Palce odruchowo mocniej zacisnęła na puszcze robiąc w niej małe wgniecenie. — A ja nadal widzę tylko powietrze tam, gdzie powinien być Zaire.
— Namierzymy go, Sloane.
Brzmiało to jak pusta obietnica. Nie traktowała swojej pracy jak kaprysu, który załatwił jej bogaty tatuś. Autentycznie lubiła to robić. Nawiązać więź z fanami, rozmawiać z nimi i dawać od siebie dwieście procent. Kiedy pracowała sama nie musiała się martwić, że ktoś jej utrudni pracę, w której się kochała. Dopóki nie skrzyżowała drogi z Carterem.
Wypuściła powietrze przez nos i odchyliła głowę do tyłu. Czuła w kościach, że nic dziś nie pójdzie zgodnie z planem. Zastukała paznokciami o oparcie starając się nie słuchać chaosu wokół, ale było trudno. Poddała się z dzwonieniem już piętnaście minut temu. Nie odbierał od niej, od jej menadżerki, od nikogo i powoli trzeba było wprowadzić w życie plan B. Trudno, wystąpi sama. To nie była jej wina, ale jej się oberwie. Wszyscy wiedzieli, jaką reputację ma Crawford. To nie powinno być żadnym zaskoczeniem. Sloane liczyła na to, że skoro występowali po raz pierwszy wspólnie to wszystko pójdzie płynnie. Nie była świadoma upływającego czasu. Siedziała tak z głową odchyloną do tyłu wpatrując się w światełka nad sobą i ignorując głosy dookoła, dopóki ktoś nie rzucił jakimś przekleństwem, metalowe drzwi huknęły na tyle głośno, że wyrwałyby człowieka ze snu wiecznego i wtedy też Sloane poderwała głowę. Kiedy go dostrzegła, coś w niej zamarło.
Sloane wstała powoli. Odłożyła puszkę na bok, a kiedy to robiła przez myśl jej przemknęło, że za te spektakularne spóźnienie resztki coli powinny wylądować na jego twarzy. Ale to tylko by opóźniło cały akt, a na to już pozwolić sobie nie mogła. Wyglądał, jakby przyjechał z jakiegoś after party. Zbyt wyluzowany, zbyt niezainteresowany otaczającym go światem. I nawet nie byłaby zdziwiona. Było już dawno po czasie, kiedy powinna błyszczeć na scenie. Zamiast niej zniecierpliwieni fani słuchali przygotowanej wcześniej playlisty.
UsuńPodeszła do niego na tyle blisko, aby wyczuł zapach jej perfum i gniewu.
Oczy błyszczały od wściekłości.
Dla niej to nie była zabawa. Chodziło o coś więcej niż reputację, a tę łatwo było sobie zniszczyć. W powietrzu unosił się zapach trawy, potu i perfum za kilkaset dolców. Słodki, ciężki mix uderzył w nią zanim którekolwiek z nich zdążyło się odezwać.
— O popatrzcie, kto się w końcu łaskawie pojawił! — Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Przekrwione białka, rozszerzone źrenice. Zajebiście. — Spóźniłeś się. Wali od ciebie nocnym klubem. Tam byłeś?
Złapała go za podbródek, wbijając szpiczaste paznokcie w policzki. Zacisnęła mocniej palce, zmuszając go do tego, aby na nią spojrzał. Nawet mimo różnicy wzrostu, bo nawet w cholernych obcasach była niższa. Niezbyt dbała o to, czy przekracza jakieś granice. On przekroczył jej.
— Co to było, co? — Wysyczała. Kciukiem przesunęła po policzku. — Zioło, wiadomo. Rozpoznaję po oczach. — Jej spojrzenie ślizgało się po nim jak skaner. — Keta? Molly? Oxy? A może wszystko razem, w jednej pierdolonej tęczowej pigułce?
Poderwała wyżej głowę. Łatwo odpuścić nie zamierzała.
— Jak ty się, kurwa, chcesz pokazać na scenie w takim stanie? To nie jest twoje SoundCloud party, na którym możesz robić co chcesz, pojawiać się, kiedy chcesz i robić co chcesz.
Puściła go nagle i cofnęła się o krok.
— Masz pięć minut. Ogarniesz się albo wychodzę sama. A twój kawałek? — Uśmiechnęła się słodko i przechyliła lekko głowę na bok. — Poleci z playbacku. Albo go pominę. Nie zjebiesz mi tego występu. Pięć minut, Zaire. I ani sekundy dłużej.
Sloane 🔪🖤
Daleko było jej do świętej. Miała za sobą epizody z imprez, których kompletnie nie pamiętała. Tego jak się rozpoczęły ani jak się skończyły. Ktoś czasami coś ze sobą przyniósł. Niewinnie wyglądające kolorowe tabletki dla dobrego humoru, a Sloane czasami potrzebowała być w dobrym humorze. Czasami wleciało coś mocniejszego. Nie broniła się przed tym. Każdy czasem w końcu musi zluzować. Ciekawość też zwyciężała. Nieraz zdarzało się, że nie wiedziała, jakim cudem znalazła się z powrotem w swoim mieszkaniu czy w hotelowym apartamencie. W zasadzie to wiedziała – wszystko mogła wyczytać z twarzy Jamesa, który od około półtora roku pełnił rolę jej ochroniarza. Niewiele o nim wiedziała. Poza tym, że był w marynarce wojennej i nieszczególnie lubił mówić o swojej przeszłości. Sprawdzał się w przydzielonej mu roli. Trzymał się z daleka, gdy trzeba było. Pojawiał niezauważony obok. Szybko rozprawiał się z paparazzi czy fanami, którzy próbowali pozwolić sobie na zbyt wiele. Zgarniał ją nieprzytomną z imprez. Pilnował, aby nie wylądowała Bóg jeden raczyć wiedzieć, gdzie i z kim. I miał cierpliwość świętego.
OdpowiedzUsuńA Sloane powinna być mądrzejsza i trzymać się od tego gówna z daleka. Ojciec regularnie co parę lat na pół roku znikał w swoim ulubionym ośrodku i „leczył” swoje uzależnienia. Tylko po to, aby po powrocie udać się w niezapomnianą podróż wypełnioną narkotykami, których nazw dziewczyna by pewnie nawet nie umiała wymówić.
To co odróżniało ją od Zaire był fakt, że nie pojawiała się na własnych koncertach naćpana. Jeszcze jakiś szacunek do fanów miała, którzy zaczynali się niecierpliwić, a robiło się coraz później. Nie mogli też, do cholery, dłużej przedłużać. Jeszcze chwila i będą zmuszeni odwołać, a to dopiero źle wypadnie w prasie.
— Nie wszyscy umilamy sobie czas białym proszkiem, aby mieć wyjebane na wszystko — rzuciła w odpowiedzi na podrażniające każdy nerw wyluzuj. Wyluzowana była dwie godziny temu, kiedy poprawiali jej włosy i zmieniała ciuchy, bo nie spodobał się jej różowy stanik z diamencikami, więc wymieniła go na czarny.
Może, gdyby jednak posłuchała się tego cichego głosiku w głowie, który mówił jej, że współpraca z nim przyniesie więcej problemów niż pożytku, to teraz nie byłaby w tak beznadziejnej sytuacji. Robiłaby dalej swoje, ale bez tego cyrku.
Nie zamierzała dać mu się sprowokować. Nie była pewna, czy wiedział o niej więcej niż powinien czy po prostu był tak bezczelny. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Była w pracy. Miała obowiązki do wykonania. Była profesjonalistką, a Carter jej niczego nie ułatwiał.
— Nie potrzebuję pigułek, aby mieć szczęśliwe zakończenie.
Wyrazisty zapach tytoniu mieszający się z perfumami ponownie w nią uderzył. Było coś uzależniającego w tym zapachu. Osiadał na ubraniach. Przypominał o sobie następnego dnia, kiedy już zdążyło się zapomnieć o grzechach nocy. Zostawał w pamięci na długo. Na zbyt długo.
Zadarła głowę do góry, nie cofnęła się i mierzyła go wzrokiem; pełnym gniewu, ale nie rozczarowania. Dokładnie tego się spodziewała. Bo choć obsuwa była brana pod uwagę, to wciąż to zwyczajnie bolało, że ten pierwszy wieczór nie mógł przebiec idealnie. Tylko tyle chciała, a może aż tyle. Mieć pierwszy udany koncert w mieście, w którym oboje mieszkali. Prosiła najwyraźniej o zbyt wiele.
— Weź się w garść. Albo się wynoś.
Nie walczyła z Harperem, a dała się odciągnąć na bok. Nie tylko Zaire się teraz musiał ogarnąć. Mogła wejść na scenę z furią w oczach, wyśpiewać każdą zwrotkę z jadem w głosie i zamiast trzymać się ustalonej choreografii zrobić wszystko po swojemu bez udziału Zaire.
James stanął przed nią, jakby próbował zasłonić przed nią rapera, który doprowadzał jej krew do wrzenia. Skupiła uwagę na krótki moment na makijażystce, która przybiegła z ostatnimi poprawkami i na menadżerce, która miała jeszcze bardziej zaciętą minę od niej. Sloane była pewna, że gdy wyjdą pokłóci się z Travisem. Clara Myers miała cierpliwość rozdrażnionego lwa. Potrzebowała tylko ofiary, aby się wyżyć.
UsuńCzuła jej obecność, choć jeszcze jej nie widziała.
— Nie patrz na niego. — Poleciła chłodno. Sloane bardzo chciała, ale nie potrafiła oderwać wzroku od bezczelnego dupka. I właśnie znalazła dla niego nowe określenie. Powinna zapisać go tak w telefonie. — Popatrz na mnie. Jeszcze nie wszystko stracone. To twój wieczór, wyjdziesz tam i będziesz błyszczeć. Słyszysz? Dziesiątki tysięcy ludzi są tam dla ciebie. On jest tylko dodatkiem. W dodatku zbędnym.
Parsknęła krótko. Niewiele było w tym prawdy. Ludzie przyszli dla nich. Część dla niej, część dla niego. Clara wiedziała, jak karmić ego Sloane i nie ukrywała, że w małym procencie to pomagało.
— Znasz teksty. Zatańczysz z zamkniętymi oczami. Ty jesteś gwiazdą tego wieczoru. Nie zapominaj o tym.
Poprawiła jej włosy, ale Sloane milczała.
— Zabierz ten gniew ze sobą na scenie. Pozwól jej zapłonąć.
Skinęła głową, ale wzrok wbity miała w mężczyznę. Śledziła każdy jego krok i niedowierzała w to, co robił. Był tu multum ludzi. Od tych najbardziej zaufanych po kompletnie nieznajomych, którzy pewnie ukradkiem próbowali zebrać materiał, bo pracowali z gwiazdami. Ale jego to nie obchodziło. Widziała to w jego spojrzeniu, które jej posyłał. Kompletny brak przejęcia się czymkolwiek.
Wciągnął na oczach wszystkich jebaną kreskę.
Nie była pewna, czy jest pełna podziwu czy odrazy.
Obserwowała go, jakby zbierała materiał. Hm, w zasadzie zbierała. Każde doświadczenie, miłe bądź nie, przelewała na papier. Była na tyle młoda i nowa w tej branży, że nie odstawiała większych cyrków i nie robiła z siebie divy. Oglądanie artystów, którzy chodzili z zadartym nosem i nadętym ego było niesamowitym doświadczeniem.
Powinna być przyzwyczajona. Wychowała się w końcu, z trochę już przez świat zapomnianą, gwiazdą rocka. Nikt bardziej nie gwiazdorzył niż Desmond Fletcher. Carter był na dobrej drodze, aby go przebić. Sloane przepchnęła się przez Clarę i Jamesa. Ignorując, że zapaskudził jej właśnie colę i słomkę.
— Nic wartego zapamiętania. Nie wiem, co ty robisz w pięć minut, ale ja lubię zostawać w pamięci.
Sloane
Trzymała cały gniew w sobie, aby wypuścić go dopiero na scenie. Mogło z tego wyjść coś, o czym ludzie będą mówić przez tygodnie albo totalna katastrofa. Przejmowała się tym, co powiedzą inni o jej występach i karierze. To jedyne co tak naprawdę się liczyło, jeśli chciała w tym świecie zaistnieć na dłużej niż parę szybkich lat. Nie zależało jej na tym, aby zostać wrzuconą do folderu zapomniana. Miała możliwości i środki, aby na dobre odznaczyć się w świecie muzyki i dokładnie to zamierzała zrobić, a żaden przyćpany raper jej tego nie zabierze.
OdpowiedzUsuńAura, którą tworzył wokół siebie Carter była toksyczna, ale przyciągająca. Mogła oglądać jego, ale zauważała też to, co działo się dookoła. Zaciekawione wzroki osób, które podobnie jak ona nie mogły uwierzyć, że pozwala sobie na tak wiele. Ludzie na ich pozycji mogli pozwolić sobie na znacznie więcej niż przeciętni ludzie. Mieli menadżerów od sprzątania ich syfu i pilnowania, aby to, co powinno zostać ukryte nigdy nie wyszło z cienia.
Sloane czuła, że wystarczy jedno nieodpowiednie słowo albo gest, aby wybuchła i zostawiła po sobie popioły. Może to nie był jeden z najważniejszych wieczorów w jej życiu, ale należał do tych ważniejszych, a teraz musiała dać z siebie jeszcze więcej, aby jakoś go uratować. Oliwy do ognia dolewał Carter, który zdawało się, że wziął sobie za cel, aby wkurzyć ją jeszcze bardziej i wytrącić z równowagi. Chciała czy nie, stał zbyt blisko, aby mogła odwrócić wzrok. Śledziła go wzrokiem, gdy zdejmował koszulkę odkrywając ciało pokryte tuszem, połyskujące w świetle. To nie powinno robić na niej wrażenia ani tym bardziej wytrącać z równowagi. Drgnęła lekko, co było dla niej znakiem, aby się otrząsnąć. Przewróciła oczami i na jeszcze kilka sekund skupiła na Clarze, która upewniała się, że Sloane jest gotowa do wyjścia. Ciuchy leżały, jak trzeba, włosy ułożone. Wszystko, łącznie z nimi, było gotowe.
— Trzy minuty piekła.
Sama się nakręcała, wmawiając sobie, że wyraźniej czuje zapach skóry i tytoniu. Niebezpieczne połączenie, które już nieraz wprowadziło ją w kłopoty. Zapach, od którego należało trzymać się z daleka.
Ciemnofioletowy błyszczący mikrofon znalazł się w dłoni Sloane. Znajomy ciężar pomógł poczuć się jej pewniej. Wzięła głęboki wdech, powietrze wypuszczając powoli. Te parę sekund, aby wbić się w odpowiedni nastrój.
Biały dym pełzł po scenie jak przyczajony kot, który upatrzył sobie swoją ofiarę. Tłum wrzeszczał, jakby zaraz miał się rozpaść od napięcia. Przeciągły, głuchy bas pulsował pod stopami. To była jej arena. Jej miejsce. Jej teatr. Jej scena.
Maska chłodnej pewności siebie wpełzła niepostrzeżenie na jej twarz. W środku – burza, która wzbierała się w niej od godzin. Od chwili, kiedy po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że Zaire się spóźnia, aż po moment, gdy pojawił się spóźniony i rozbiegany, pachnący dymem i bezwstydem.
Mogła się tym uczuciom poddać albo je wykorzystać i zrobić show, o którym łatwo ludziom nie będzie zapomnieć.
Napawała się widokiem ludzi. Rozochoconych, gotowych do wspólnej zabawy i chyba niewzruszonych tym małym spóźnieniem.
Wolnym, tanecznym krokiem przeszła na przód sceny. Mając u swojego boku Zaire.
Tłum wrzeszczy, na zmianę wykrzykując jej imię i Cartera, a ona zatrzymuje się na sekundę — i tylko unosi brew. Kąciki jej ust drgają, jakby bawiła ją ta potęga, którą trzyma w garści.
Rzuciła krótkie spojrzenie mężczyźnie, uniosła lekko kąciki ust. Przedstawienie trwało i należało dać ludziom to, po co tu przyszli.
Melodia jest powolna, dusza. Taka, która łapie cię za gardło i nie puszcza.
Głos Sloane balansował na krawędzi szeptu, a syku. Ustami niemal ocierała się o mikrofon, który trzymała może zbyt blisko. Bez znaczenia.
Sloane
Przebywanie na scenie samo w sobie było, jak narkotyk. I najlepsze było w tym, że uzależnienie od niego nie wyniszczało od środka. Sloane chłonęła każdą emocję rzucaną w jej stronę. Odwzajemniała uśmiechy, w niektórych miejscach zatrzymywała się, aby mogli zrobić zdjęcie czy nagrać filmik, który potem wrzucą do sieci lub będą oglądać w nieskończoność. Była tu, aby zadowolić fanów, ale przede wszystkim była tutaj dla siebie.
OdpowiedzUsuńNa scenie była chodzącą pewnością siebie, której nikt ani nic nie mogło zaburzyć.
Żadna awantura na chwilę przed wyjściem. Jeśli już, to zmotywowało ją to do dania lepszego występu. I to nie tak, że wyszłaby tu od niechcenia, ale mając godzinę spóźnienia pragnęła pokazać tu każdej osobie, że na nią warto czekać. Chcieli czy nie, ale musieli połączyć siły, aby ludzie nie pożarli ich żywcem w internecie.
Sloane na moment się zatrzymała, kiedy przyszła pora na to, aby Carter dał z siebie wszystko. Jego zwrotka. Jego czas, aby zawładnąć otumanioną euforią widownią. Chwilowo nie było śladu po atrakcjach na backstage’u. Była dwójka artystów, którzy połączyli siły. Była Sloane i był Zaire. Może patrzyła z lekkim podziwem, że mimo stanu w jakim się pojawił potrafił ogarnąć się na tyle, aby nie zepsuć występu.
Już zaraz uwagę poświeciła w pełni sobie. Obecna w momencie, który sprawiał, że naprawdę żyła. Światła migały purpurą i złotem. Ludzie wrzeszczeli, śpiewali razem z nimi. Nie słyszała własnego oddechu, jedynie bas dudnił w jej klatce piersiowej jak drugie serce. Dym osiadał na skórze, leki i gorący nadając wrażenie, jakby scena chciała ich pochłonąć.
Stała bokiem do tłumu. Ciało poruszało się w bezbłędnym rytmie. Długie włosy – rozpuszczone, niesforne – wirowały z każdym ruchem głowy, lśniąc w reflektorach jak fala złota. Niemal czuła, jak adrenalina przesiąka przez jej skórę. Ciągle siedział w niej tamten gniew, który na maksa wykorzystywała teraz do poprowadzenia swojego przedstawienia. Skórzane bojówki opadały nisko na biodrach, wysadzany diamencikami stanik lśnił w świetle niczym zbroja. Była odważna, poruszała się z wdziękiem, sensualnie, ale nie tanio i wulgarnie. Balansowała na cienkiej granicy. Tak, jak zawsze. Kusiła, ale wiedziała, kiedy się zatrzymać, aby nie wypaść tanio.
Spojrzała w bok.
Zaire.
Wyglądał na skupionego. Oddanego samemu sobie. Cały błyszczący, parujący potem, jakby przyszedł tu specjalnie po to, aby ją drażnić. Jakby dokładnie wiedział, co na nią działa. Wytatuowane ciało poruszało się miarowo, jego głos nisko rezonował przez scenę. Ćwiczyli to. Sloane znała każdą nutę tego wokalu.
Zamiast odwrócić wzrok, ruszyła w jego stronę.
Powoli.
Każdy jej krok był jak uderzenie serca.
Zbliżyła się do niego na wyciągnięcie ręki. Zaire wciąż był w trakcie swojej zwrotki, ale musiał zdać sobie sprawę z jej bliskości. Może dostrzegł to, że się zbliżyła na telebimie, choć na te Sloane nie zwracała uwagi. Może przez fanów lub instynktownie wyczuł, że tej części sceny nie dzieli już sam tak, jak to było w planie.
Uśmiechnęła się, ale nie było w tym uśmiechu nic przyjaznego. Drapieżny i nieprzewidywalny. Dzieliło ich może jakieś piętnaście sekund od wspólnej zwrotki.
Palcem wskazującym złapała za metalowy łańcuch wiszący na jego szyi. Pociągnęła za niego w dół, zmuszając go, by się pochylił, aż jego twarz znalazła się tuż nad jej.
Nie odwróciła wzroku od intensywnego spojrzenia, którego rozczytać nie mogła i w zasadzie nie chciała. Sprawnie wślizgnęła się do zwrotki. Miała niski, gładki głos opalony gniewem, a każde słowo niosło się przez halę jak wyrok.
Dłoń, z paznokciami ostrymi jak sztylety, uniosła i musnęła jego kark, przesuwając nią leniwie w dół: po ramieniu, przez biceps, aż do torsu, zatrzymując ją dopiero przy pasku. Wrzaski stały się jeszcze intensywniejsze, światła nagle przyciemnione, a oni w centrum zainteresowania. Ich sylwetki na ekranach.
W połowie zwrotki odwróciła się od niego. Idąc przez scenę w sposób, który mówił, że to jest jej miejsce i jej własność. Głos stał się intensywniejszy. Gęsty od złości i pożądania.
UsuńI odwróciła się raz. Rzucając mu wyzwanie i niemo mówiąc twój ruch.
Sloane
Przećwiczyli występ nie raz i nie dwa. Do znudzenia. Do momentu, aż nie rzygali próbami, a te nie wychodziły perfekcyjnie. Tego nie było w planach i Sloane czuła, że tour menadżerka się wkurwi. Ludzie od oświetlenia się wkurwią. Każdy kto miał tu swoją rolę do wypełnienia się wkurwi. I trudno.
OdpowiedzUsuńRaczej nie miała w zwyczaju zmieniać ustalonego planu. Jasne, czasem pojawiały się jakieś odchyły i zdarzało się jej zrobić coś co nie było uwzględnione we wcześniej przygotowanym scenariuszu. Ale nigdy na taką skalę. Chciała tym coś udowodnić. Może sobie, a może jemu. Albo całemu pieprzonemu światu. Bo gdy Sloane wychodziła na scenę to nic więcej się nie liczyło. Nie istniały kłótnie, nielubienie się, cały zewnętrzny świat. Ważny był akt. Wokal. Występ.
Z jakiegoś powodu chciała do niego tam wrócić. Rozgrzać publiczność bardziej. Pokazać im więcej niż należało. Dać kolejny powód, aby wstrzymali na moment oddech, bo byli właśnie świadkami czegoś między tą dwójką, co nigdy wydarzyć się nie powinno. Profesjonalizm wciąż gdzieś się tlił, ale chwilowo Sloane zacierała granice między profesjonalizmem, a nieprzyzwoitością. Do końca chyba sama nie była pewna, co chce tym osiągnąć. Dostała reakcję, jakiej potrzebowała. Świdrujący wzrok czuła na sobie, gdy odchodziła. Nie musiała się odwracać, aby z tych dziesiątek tysięcy spojrzeń skierowanych w jej stronę wyczuć ten jeden konkretny.
Miała wrażenie, że wciąż czuła na dłoni ciepło bijące od jego skóry. Lubiła igrać z ogniem, ale teraz znalazła się trochę zbyt blisko płomieni. I jedynym problemem było to, że wcale od nich nie chciała się odsunąć, a znaleźć jeszcze bliżej i poczuć, jak muskają gorącymi językami skórę zostawiając na niej ślady.
Nie było co ukrywać, ale pasowali do siebie. Na scenie, która teraz poddawała się zasadom, które ustalali oni. Mimo całej tej wściekłości – działali jak dobrze naoliwiona maszyna. I było to niesamowicie wkurwiające, że to dziwne porozumienie było. Nastawiła się, że będzie musiała ratować koncert, że Zaire zawali, a zaskoczył ją pozytywnie. Wiedział co robi. Albo tak świetnie udawał. Ale dopóki ludzie to kupowali to było bez znaczenia. Mieli stąd wyjść zadowoleni, a wszystko wskazywało na to, że o panującej na scenie energii będzie głośno.
Przypadkowo wybrali sobie złość na głową emocję, która poprowadziła ich przez resztę występu. I wyszło lepiej niż gdyby starali się do siebie na siłę przymilać. Nie było tu fałszu, PR’owych ustawek.
Trzy minuty. Tyle to miało trwać. Trzy minuty piekła. Wtedy nie była pewna, czy składa mu obietnice czy ostrzega. I dalej nie wiedziała, ale cokolwiek się wydarzyło – spodobało się jej za bardzo. Drżąca od nadmiaru emocji skóra. Surowe głosy, które nie ukrywały swoich emocji. Spojrzenia, o których w nocy będzie głośno. Dotyk, którego być nie powinno, a który rozpalił nie tylko publiczność, ale i ją samą.
I zamierzała cieszyć się tym małym chaosem, który wywołała. Fani zareagowali tak, jak myślała – piskami, wrzaskami pełnymi uznania. Być może spragnionymi więcej. Ale kolejny raz nie miałby w sobie już takiego przekazu czy smaku. Jeszcze za szybko by się to wszystkim znudziło. Mały teaser do tego, co może będzie w przyszłości albo jednorazowa akcja, za którą zbierze konkretny opierdol, gdy zejdzie ze sceny. To jeszcze się okaże.
Obserwowała fanów, a głos Cartera przenikał przez jej skórę. Prosto w każde zakończenie nerwowe, od środka dając o sobie znać. Przypominając, że on wciąż tam jest i nigdzie się nie wybiera.
Zatrzymała na nim swój wzrok w momencie, kiedy zwrotka dochodziła już do końca.
Nie zdradzała zbyt wiele. Nie chciała, aby poczuł się zbyt pewnie i obrósł w piórka. Wyszło dobrze, nawet zajebiście dobrze, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzała tolerować takie wpadki. Teraz im się udało, ale następnym razem mogli nie mieć już takiego szczęścia.
Uniosła lekko brew i kącik ust. Subtelnie, tylko dla niego.
Sloane
Jeszcze nigdy przedtem nie czuła się w taki sposób na scenie.
OdpowiedzUsuńMiała za sobą dziesiątki koncertów. Spędziła niemal całą drugą połowę 2024 w Europie. Podróżując od kraju do kraju, dając koncert za koncertem. Każdą z tych scen sobie przywłaszczyła. Były jej. Rozpalała publiczność, siebie. Była nie do okiełznania, ale to co miało miejsce teraz było nowe. Bardziej ekscytujące. Do tej pory nie dzieliła sceny z nikim w ten sposób. Zdarzały się duety. W porównaniu do ich dwójki wyglądały one teraz mdło i nijako. Jakby brakowało w nich tego zapalnika, który sprawiał, że stawała się nie do zatrzymania. Zaire swoim zachowaniem wyzwolił w niej coś, czego się kompletnie po sobie nie spodziewała. Wykorzystała ten gniew najlepiej, jak tylko mogła. I jej w tym pomógł. I chociaż nie chciała to była wdzięczna, ale przecież mu nie zamierzała o tym mówić czy dziękować.
Cała arena wibrowała. Od muzyki. Tańczących ludzi. Ich głosów. Wyszło lepiej niż Sloane początkowo przypuszczała. Ich imiona mieszały się z wrzaskami. To uczucie, ten stan, w którym Sloane na końcu się znalazła był nie do opisania. Oddychała ciężej, ale nie ze zmęczenia. Włosy przyklejały się do karku i pleców, po brzuchu spływała ledwo widoczny pot. Delikatnie drżała, ciągle chłonąc energię jaką dawali im fani. Ci z kolei wydawali się być w pełni zakochani w występnie. W nich.
Za każdym razem, kiedy musiała już opuścić scenę i zostawić fanów czuła dziwną pustkę. Dziś było inaczej, ciężej. Nie było co ukrywać, że ten występ coś zmienił. Nie tylko w niej, ale w sposobie, jak zachowywała się, gdy przestawała być Sloane Fletcher, a wchodziła w rolę piosenkarki, performerki. Ostatnie spojrzenie na fanów, zanim musiała zniknąć za kulisami. Ostatnie posłane uśmiechy. Hałas wcale nie zniknął, a wręcz się nasilił, a choć chętnie wróciłaby na jeszcze jedną piosenkę – nie mogła.
Powietrze było wciąż ciężkie od dymu, potu i adrenaliny. Można je było ciąć nożem. Sloane przeciskała się przez techników, aby dotrzeć do garderoby lub gdziekolwiek. Straciła z oczu Cartera. Nie miała mu nic do powiedzenia, nic od niego nie chciała, a z jakiegoś powodu szukała go wzrokiem, bo choć to ona przejęła kontrolę nad koncertem ten wieczór w pełni należał do nich. Tylko może do niej trochę bardziej.
Niespodziewanie wpadła na nią Clara. Z telefonem w ręce i szerokim uśmiechem.
— Sloane! Dziewczyno, jesteś niesamowita! Internet was KOCHA. — Ostatnie słowo przeliterowała i zamachnęła rękami w powietrzu w ekscytacji. — Widziałam co zrobiłaś. To było genialne. Patrz na to.
Podsunęła jej przed twarz telefon z filmikiem z koncertu. Patrzyła na samą siebie, zbliżającą się do Cartera z precyzją kotki, sunęła po scenie. Ich sylwetki niebezpiecznie blisko siebie, sposób w jaki pociągnęła za łańcuch. To, jak blisko siebie byli.
Uniosła brew i zamierzała to już skomentować, kiedy znikąd zjawiła się Lana. Wpadła jak burza z zaciętą miną.
— Czy wyście, kurwa, powariowali?! — Wycedziła przez zęby. Oho, jednak komuś się to nie spodobało.
— Dobry wieczór, Lana — rzuciła z przekąsem Clara, ale nie oderwała wzroku od ekranu. — Byli świetni, prawda?
— Świetni? Dla ciebie to jest świetne? — Sloane zaszczyciła ją w końcu spojrzeniem. I może gdyby jej nie znała to by się tego wyrazu twarzy i tonu głosu przestraszyła. Ale nie tym razem. Bo wiedziała, że wykonała kawał zajebistej roboty. — Tego nie było w choreografii! To miała być stonowana, sensualna interpretacja, a ty, Sloane, zrobiłaś z tego soft porn na żywo przed dziesięcioma tysiącami ludzi! A ty — jakimś cudem namierzyła w tłumie Cartera, a którego Sloane nie widziała. Dopiero teraz go zobaczyła. Wciąż bez koszulki z tą magnetyzującą aurą wokół siebie. Nutą niebezpieczeństwa. Wzięła głębszy wdech. Musiała znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania na noc. Carter to były kłopoty. Duże. Ale nie mogła nic poradzić na to, że miał w sobie to coś. — Wiedziałeś o tym?
— Boże, zluzuj Lana. Wszyscy to kupili i tylko ty robisz cyrk.
UsuńKobieta zaśmiała się gorzko. Skrzyżowała ręce na piersi, a wzrok wbiła w Sloane.
— I co, za tydzień w Miami zamierzacie odstawić ten sam teatrzyk?
Blondynka przewróciła oczami. Jezu, o co tyle szumu? Zeszła na moment z wyznaczonego kierunku, zabawiła się Carterem i widownią. Tak, zrobiła to dla własnej pieprzonej przyjemności. Niech ją pozwą. Spodobało się to nie tylko fanom, ale im również. Czuła to.
— Jeżeli się nie spóźni… kto wie, może zatańczę mu na kolanach albo urządzę striptiz. Wymyślę coś kreatywnego.
Sloane
Powinna się teraz pewnie skupić na rozmowie, ale nie potrafiła. Chciałaby wiedzieć co się tego wieczoru zmieniło. Bo przecież, cholera, spędzali ze sobą czas już wcześniej. Godziny w studiu nagraniowym, podczas promowania kawałka i nigdy przez cały ten czas nie czuła potrzeby, aby zawiesić na nim wzrok na dłużej niż to było konieczne.
OdpowiedzUsuńW głowie cały czas miała silny zapach tytoniu zmieszany z ziołem i tą dziką pewnością siebie z domieszką bezczelności. Rozgrzana, gładka skóra, od której zbyt szybko odrywać się nie chciała. Leniwie przesuwała wzrokiem po jego ciele. Błyszczącym od potu torsie, twarzy, po której widać było, że jest nieobecny w momencie. Zdawało się jej, że całą energię, jaką miał wykorzystał na wejście na scenę, a teraz, gdy wszystkie emocje powoli zaczynały opadać gubił się we własnych odczuciach. Już sam fakt, że był naćpany powinien zapalić w jej głowie czerwoną lampkę.
Sloane nie słuchała Lany ani Clary. Nie chciała oglądać więcej filmików, robić żadnego selfie po koncercie. Wymknęła się obu kobietom i zamknęła w garderobie, gdzie czekała na nią już Aria. Sloane mogła śmiało powiedzieć, że w tym chaosie show biznesu Aria była jedną z nielicznych osób, na które mogła za każdym razem liczyć.
W garderobie było duszno. Unosił się zapach perfum i alkoholu, którym raczyła się Aria. Znając ją była to tequila. Jak tylko zamknęła za sobą drzwi zdjęła z siebie stanik, który rzuciła gdzieś w kąt, rozpięła spodnie i ściągnęła z siebie całą koncertową warstwę. Zdejmowała jedną maskę tylko po to, aby włożyć inną.
— Niewiele brakowało, a przeleciałabyś go na tej scenie — zaśmiała się, kiedy tylko Sloane zamknęła za sobą drzwi. Gapiła się w telefon, z którego Fletcher słyszała swój głos zmieszany z głosem Cartera. — Bosko wam to wyszło. Ale serio, jeden dotyk więcej i stalibyście się viralem na Pornhubie.
Sloane zaśmiała się sucho. Przeczesała włosy palcami.
— Gdyby mnie wcześniej nie wkurwił, to trzymałabym się scenariusza. — Sięgnęła po wcześniej przygotowane ubrania. — Zresztą, nie moja wina. Widziałaś go? Sam się prosił, a ludziom się to spodobało.
Wsunęła na siebie srebrną, migoczącą minispódniczkę, czerwony koronkowy stanik, który był zbyt drogi, jak na ilość oferowanego materiału i poszarpany, czarny T-shirt z logo zespołu, którego nigdy nie słuchała, ale wyglądał jakby przeżył przynajmniej trzy pożary. Na nogi wciągnęła czarne, skórzane kozaki na obcasie, a na ramię zarzuciła małą torebkę na łańcuchu. Sloane spojrzała na swoje odbicie. Makijaż trochę rozmazany, włosy nieułożone.
— To gdzie jedziemy? Marzy mi się miejsce, które spali trochę tej adrenaliny — rzuciła, łapiąc dziewczynę pod ramię.
— Le Bain? Somewhere Nowhere? Outer Heaven?
Śmiejąc się, opuściły garderobę. James czekał tuż przed i ruszył przed nimi, aby zaprowadzić je do auta. Na zewnątrz, na parkingu, powietrze było ciężkie od wilgoci i hałasu miasta. Gdzieś za barierkami byli fani, którzy nie chcieli iść do domu, a jeszcze liczyli na spotkanie swoich idoli. Podeszłaby, ale nie dziś. Nie miała na to nastroju.
Sloane miała właśnie wejść do auta, kiedy kątem oka dostrzegła półnagą sylwetkę Cartera. Typ chyba zgubił koszulkę. Stał przy SUV’ie. Mięśnie grały pod skórą, a ta wciąż lśniła od potu.
Zatrzymała się, gapiąc i analizując. Za i przeciw.
Posłała krótkie spojrzenie Arii, która nie potrzebowała słów, aby ogarnąć co chodziło po głowie Sloane. Carter zniknął jej z oczu, gdy wszedł do auta, do którego swoje korki skierowała właśnie Sloane. Wytrącając przy okazji Jamesa z równowagi.
Zatrzymała się przy otwartych drzwiach, opierając o bok samochodu. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, a wzrok zawiesiła na Carterze, któremu towarzyszyli, najpewniej, jego kumple.
— Coś mi mówi, że nie jedziesz do domu na dobranockę — rzuciła, spoglądając na niego spod wpółprzymkniętych powiek. Było dopiero coś po pierwzszej, może bliżej drugiej. Zbyt wcześnie, aby uciekać do łóżka.
Zanim zdążył jej odpowiedzieć wsiadła do środka. Opadła na skórzanym fotelu, założyła nogę na nogę szturchając go przy okazji szpilką.
Usuń— Więc? Jedziemy czy mam wysiadać?
Sloane
Wiele w sobie ukrywała. Szczera zaczynała być dopiero w momencie, kiedy pisała teksty. Niektóre wychodziły jej zbyt osobiste, ale właśnie za to została polubiona. Nie bawiła się w osładzanie rzeczywistości. Za każdym razem zaznaczała, kiedy konkretna piosenka odnosi się do jakiejś sytuacji z jej życia, a kiedy jest czystym wytworem jej wyobraźni, bo akurat zainspirowała się czymś co obejrzała, usłyszała lub wymyśliła na własnych zasadach. Nawet na scenie nie wychodziła z roli, ale z tym, że tę narzuciła sobie sama. Ludzie chcieli czegoś więcej niż monotonnego stania na scenie i śpiewania do mikrofonu, a tak się składało, że mogła im to dać – choreografię, którą potem będą powtarzać w swoich pokojach, wrzucać nagrane filmy do sieci i modlić się, aby je zauważała. Tyle, że starannie dobrany scenariusz nie zawsze się sprawdzał. I tak, jak dziś się okazało, odrobina spontaniczności wyszła lepiej niż gdyby zrobiła to, czego od niej oczekiwano.
OdpowiedzUsuńWsiadając do SUV’a nie była pewna, czego właściwie chce. Ani czy chce czegoś konkretnego.
Naszła ją myśl, że noc spędzona z Carterem może być ciekawsza niż gdyby została sama z Arią. Z dziewczyną zawsze bawiła się dobrze, czasami zbyt dobrze. Pod skórą czuła, że obecność koleżanki dziś może okazać się niewystarczająca. Potrzebowała więcej. Mocniej. Jakiegoś bodźca, który totalnie wyłączy ją z myślenia.
I wiedziała kto jej to może dać. Patrzyła na niego.
Brała też pod uwagę, że mógłby grzecznie kazać jej wysiąść, ale była na tyle pewna siebie, że przez sekundę nie wierzyła, że by ją wyprosił.
Zastukała paznokciami o nagie udo, ale wzroku nie spuszczała z Cartera.
Sloane wyglądała jak ktoś, kto ma plan, którego zdradzać nie zamierza. Resztki rozsądku prosiły, aby wyszła. Czy zamierzała się posłuchać? Oczywiście, że nie. Rozsądek zostawiła razem z ochroniarzem na parkingu. Choć znając Harpera będzie za nimi jechał. Ale czego Harper nie widział, tego nie żal. W teorii pilnował jej przed nachalnymi paparazzi i fanami, w praktyce też często powstrzymywał ją przed głupotami, jak wciąganie kreski czy wracaniem do apartamentów z nieznajomymi.
Parsknęła cicho śmiechem, a potem nieznacznie nachyliła w jego stronę.
— Zamierzam dokładnie to robić.
Posłała mu rozbrajający uśmiech. Wydawał się być teraz zupełnie inni niż wtedy na scenie czy na backstage, kiedy walczyli między sobą. A może, kiedy to Sloane walczyła z nim. Kojarzyła te oznaki, kiedy przyjemne uczucie po zażyciu czegoś opuszcza ciało. Zostawia pustkę, którą natychmiast chce się uzupełnić. Sięgnąć po więcej.
W milczeniu patrzyła, jak sięga za siebie. Rozpoznała lusterko od razu, ale nie zadawała pytań. Byli po koncercie. Nie mieli żadnych zobowiązań. Chyba, coś migotało jej w głowie o jakimś wywiadzie jutro, ale to było zmartwienie Clary.
— Nigdy nic nie robię przypadkiem, Carter. — Odpowiedziała.
Spojrzała na lusterko. Na równe, cienkie i białe niczym śnieg kreski. Widziała jak jego spojrzenie ślizga się po jej twarzy. Może, jakby w oczekiwaniu, aż odmówi, o coś zapyta czy – jak wcześniej – urządzi awanturę.
Ale Sloane tylko lekko uniosła brew. Nie było w niej grama zawahania. Zero pytań co to?, pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć. Jeżeli posiadała jakiekolwiek wątpliwości to w tej samej chwili, w której nachyliła się nad lusterkiem, zostały one pogrzebane. Pochyliła się ostrożnie, jakby każdy ruch miał znaczenie. Przesunęła włosy na stronę, aby całkiem jej nie przeszkadzały. Jedno pociągnięcie, szybkie i czyste. Cichy świst powietrza i drgnięcie w nozdrzach. Odchyliła głowę do tyłu z cichym westchnięciem i na moment przymknęła oczy.
Wypuściła powietrze z ust powoli, z pół-uśmiechem.
Usuń— Wiele rzeczy lubię — odpowiedziała wymijająco, ale Carter był bliżej prawdy niż na to wyglądało. Ciągłość ją nudziła. Powtarzanie w kółko jednego i tego samego nijak miało się do jej osobowości.
Wyprostowała się na siedzeniu i spojrzała na niego. Powieki jeszcze miała ciężkie od zmęczenia, ale to za parę minut przestanie być problemem.
— Władza jest przyjemna, ale kiedy nie wiesz co się wydarzy… To dopiero uderza do głowy.
Sloane zaczynała dostrzegać między nimi podobieństwa, które wcześniej jej umknęły. Miał być krótkim epizodem w jej życiu; napisali piosenkę, nagrali ją, wystąpią tu i tam razem, a potem najpewniej o sobie zapomną. Ale im dłużej na niego patrzyła tym większe miała przeczucie, że Crawford zapisze się w jej życiu na dłużej.
— Spodobało ci się. Ja ci się spodobałam.
Uśmiechnęła się, jakby powiedziała coś niesamowicie śmiesznego. Chyba poniekąd tak było. Mówiła o tym konkretnym momencie na scenie, kiedy przez moment byli tylko oni, a tłum ludzi, wyciągnięte w ich stronę telefony i kamery z każdej strony nie miały znaczenia.
Kiedy na chwilę zerknęła na przyciemnioną szybę dostrzegła swoje odbicie. Jej oczy – zazwyczaj ciepłe, piwne z domieszką złota, chwilami przypominające bursztyn – teraz wyglądały inaczej. Źrenice rozszerzyły się niemal w całości pochłaniając kolor. Zostawiły jedynie cienką, lśniącą obwódkę.
Czuła, że patrzy teraz jak przez obiektyw, który dostrzega więcej, mocniej, ostrzej. I zapewne nie tylko ona to dostrzegła.
— Ale nie jestem jedyną, która to lubi. Nie jesteś marionetką, której się dyktuje kroki. Ty pociągasz za sznurki. My za nie pociągamy. I tylko czasami damy komuś innemu trochę dominacji, aby zasmakować nieznanego.
Sloane
Była zaintrygowana.
OdpowiedzUsuńDo tej pory jakoś pozostawał jej obojętny. Traktowała go tak, jak należało – jak współpracownika, z którym za parę tygodni zakończy wspólny projekt i każde z nich pójdzie w swoją stronę. Tak to w tej branży działało. Przez krótki ułamek udawało się najlepszych przyjaciół, a następnie zapominało o swoim istnieniu. Pojawiali się kolejni kumple, kolejne współprace i tak to się kręciło. Ten występ coś zmienił, ale jeszcze nie była na tyle pewna, aby wiedzieć co to było. Być może jego obojętność, zadziorność i przekonanie, że jest bogiem, gdy tylko wchodził do pomieszczenia.
Sloane chciała zobaczyć więcej. Do jakich rzeczy jeszcze Carter jest zdolny się podsunąć. Do czego będą w stanie się posunąć, aby zrobiło się ciekawiej. Jakiekolwiek uczucie między nimi było na scenie – było prawdziwe. Nie do podrobienia. Niewpisane w scenariusz, nad którym tak rozpaczała Lana.
— Miałeś wątpliwości co do tego? — spytała. Lubiła zachowywać się profesjonalnie, ale to jeszcze nie wykluczało dobrej zabawy, nie? Miała dostęp tak naprawdę do wszystkiego i wiedziała, jak to wykorzystać na swoją korzyść. Do kogo się uśmiechnąć, kiedy się przymilić.
Z każdą upływającą sekundą czuła powolne efekty narkotyku. Znajomy stan euforii krył się jeszcze za rogiem, ale był bliżej niż dalej. Energia, która po koncercie na chwilę osłabła zaczynała wracać.
Śledziła wzrokiem jego ruchy. Patrzyła, jak wyjmuje papierosa z pomiętej paczki, jak wsuwa go między usta i odpala. Końcówka papierosa jarzyła się w półmroku, a dym już chwilę później zaczął unosić nad ich głowami.
Prawie parsknęła, gdy usłyszała to nie. Zachowała, w miarę, neutralny wyraz twarzy. Oparła łokieć o podłokietnik, kosmyk włosów nawinęła na palec i bawiła się nimi. Przetwarzała jego słowa. Nie wszyscy musieli ją lubić, ba było jej bardzo dobrze z tym, że są osoby, które szczerze jej nie lubią, ale Carter… Nie, on się do nich nie zaliczał. Nawet jeżeli go wkurwiała.
W końcu lekko się uśmiechnęła, ale bardziej do samej siebie niż do niego.
— Wzajemnie. Powinniśmy się chyba do tego wkurwienia przyzwyczaić, nie? — rzuciła. Przed nimi jeszcze było sporo wspólnego czasu. I jeśli dobrze myślała to nie zamierzali sobie tego czasu ułatwiać. — Prawdziwe i mocne. Wykorzystane odpowiednio… Cóż, może doprowadzić do ciekawych rzeczy.
— Wyostrzyć? — Powtórzyła. Coś błysnęło w jej oczach. Jakby właśnie dostała ofertę nie do odrzucenia. — Jak dobrze, że oboje lubimy igrać z ogniem.
Świat lekko już pulsował. Carter swoimi słowami rozniecał w niej ogień, który z łatwością mógł się przerodzić w trudny do ogarnięcia pożar. I szczerze? Miała nadzieję, że wciśnie odpowiednie przyciski, aby tak właśnie było. Najwyżej narobią bałaganu, który ktoś inny będzie musiał posprzątać.
Początkiem było to, że skończyła nieproszona w jego SUV’ie. I jechała bóg wie gdzie, bo nawet o to nie zapytała. I było jej to obojętne.
Wzięła od niego wodę. Nie podziękowała, samo spojrzenie musiało mu wystarczyć. Odkręciła zakrętkę i wzięła kilka mniejszych łyków. Rzuciła zakręconą butelkę na siedzenie obok.
Świat powoli zaczynał pulsować. Obraz się wyostrzył, a dźwięki stawały jakby głośniejsze i wyraźniejsze. Działało szybciej niż się spodziewała.
Lekko się spięła, ale nie z nerwów, kiedy znalazł się bliżej. Duszący dym papierosa trafiał prosto w jej nozdrza, podrażniając nerwy, mącąc w głowie. Mieszał się z jakimś pieprznym zapachem, który Sloane powiązała z perfumami Cartera.
— Świetnie. Przekonajmy się kto z niej wyjdzie żywy.
Kiedy się odsunął, ona się nachyliła. Wyciągnęła rękę przed siebie ku jego twarzy, aby spomiędzy ust wyjąć papierosa. Nie pytała go zgodę, nie pytała czy się z nią podzieli. Zrobiła to tak, jakby należał do niej. Przez chwilę była tak blisko, że czuła ciepły oddech mężczyzny na swojej twarzy. Wypuściła dym przez nos, jakby chciała, aby każdy centymetr jej ciała przesiąkł tym momentem. Zostawił po sobie posmak buntu i czegoś, co smakowało Carterem.
— W takim razie… game on.
Sloane
Zwilżyła wargi, nim po raz kolejny wsunęła papierosa między usta. Odznaczył się na nim błyszczyk dziewczyny, którym chwilę przed wyjściem musnęła wargi. Chętnie przyjmowała spojrzenie Cartera, nie chowała się przed nim. Lubiła być podziwiana, a czy teraz ją podziwiał czy patrzył, bo siedziała przed nim było bez znaczenia.
OdpowiedzUsuńCzuła to dziwne napięcie, które między nimi panowało. Trochę tak, jakby właśnie znaleźli się na polu minowym i jeden nieodpowiedni krok mógł doprowadzić do katastrofy. Ale czy nie to właśnie było w tym najbardziej ekscytujące? Ta niepewność co wydarzy się dalej? Czy będą dalej umiejętnie omijali ukryte miny, czy w końcu któreś z nich na jedną trafi i wyleci w powietrze?
Cień uśmiechu majaczył na jej ustach. Coś na granicy pogardy, a zadowolenia.
— Po tobie spodziewam się tylko najgorszego.
Ale miał rację. Mógł zrobić wszystko, a ona pewnie by nie opanowała, bo dlaczego? Sama tu przyszła, sama chciała… właściwie nie wiedziała czego, ale wiedziała, że Carter jej to da. Mogła sama zorganizować sobie noc i bawiłaby się świetnie, co do tego nie miała wątpliwości. Tyle, że jej ciało domagało się czegoś więcej. Jakiegoś uderzenia, które wytrąci ją z równowagi. Zachwieje stabilny grunt pod nogami. Doprowadzi do wrzenia. Dziś się przekonała, że Carter to wszystko za sobą niesie. Świadomie czy nie.
Specjalnie przesunęła się bliżej, aby zetknąć się z nim udem. Jakby do tej pory krążyli na krawędzi dotyku, ale zachowywali dystans.
Zsunęła wzrok na lusterko. Lekko rozchyliła usta, nieświadomie, kiedy utrzymywał z nią kontakt wzrokowy. Widziała, jak robił to wcześniej. I nie, że była zaskoczona. Może raczej w dziwny sposób zafascynowana, którego nawet samej sobie wytłumaczyć nie potrafiła.
— Wiesz, co jest najgorsze? — Powtórzyła po nim. Cicho, jakby właśnie zamierzała wyznać grzechy w konfesjonale. — Że nie powiedziałabym ‘nie’. Bo jestem tą suką, która woli spłonąć żywcem, niż nie czuć nic. Tą, którą trzeba zniszczyć w całości, żeby coś poczuła. Tą, która się tylko zaśmieje i powie Dawaj, zrób to mocniej.
Miała schemat, który powtarzała. Znajdowała kogoś przy kim puszczała hamulce, a potem budziła się z bolącą głową, rozbita od środka i na zewnątrz. Popełniała błąd za błędem, niewiele z nich wyciągała lekcji, bo gdyby zaczęła to dotarłoby do niej, że to wcale nie jest dobra zabawa, a autodestrukcja, na którą pozwala sobie i innym.
Uniosła delikatnie głowę, aby wypuścić dym i nie dmuchać nim prosto w twarz Cartera, choć nie ukrywała, że przeszło jej to przez myśl. Kiedy ją znów opuściła natrafiła na jego spojrzenie. Było w nim coś dzikiego, tajemniczego i proszącego się o to, aby odkryć co jeszcze się w nim kryje. Ale wszystko w swoim czasie. Tak, jak często lubiła mieć podane wszystko na tacy, tak tym razem miała chęć, aby odkrywać kawałek po kawałku. Wtedy, kiedy na to zasłuży.
Pochyliła się do przodu z ręką wyciągniętą przed siebie. Nie musiała używać słów. Wsunęła papierosa między jego usta, ledwo ocierając dłonią o jego twarz.
Zatrzymała się w tej pozycji przez chwilę. Kuszona zapachem perfum, skóry, potu, tytoniu. Ciemnymi tęczówkami. Grzechem, który z niego emanował. Przesunęła wzorkiem od jego ciemnych, przypominających gorzką czekoladę, oczu po pełne usta, na których zatrzymała się chwilę dłużej.
— My już się zgubiliśmy, Carter — szepnęła miękko.
Zagubieni w świecie. Karierach. W samych sobie, widzących jedynie czubki własnych nosów.
Przesunęła nogą wyżej, zaczepiając ponownie szpilką o jego łydkę.
— Gdzie chcesz się zgubić? Bar? Klub? — Zapytała z tym słodko-pikantnym przeciągnięciem.
Zrobiła pauzę. Krótko oblizała dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiała.
— … we mnie?
Atmosfera w aucie przypominała teraz napięty łuk.
Ale zanim zdążył zareagować, Sloane parsknęła krótko, cicho, niemal słodko.
— Żartowałam. To nie ten czas. — Odwróciła wzrok na szybę. Setki ludzi na ulicach, neonowe światła. To wszystko było tylko rozmazanym obrazem.
Dorzuciła po chwili, bez kpin, bo faktycznie chciała wiedzieć:
— Powiedz mi, gdzie Zaire znika, kiedy chce się zgubić?
Sloane
Obnażyła się tym wyznaniem.
OdpowiedzUsuńChociaż, czy mogła nazwać to wyznaniem, kiedy często opowiadała o tym w swoich tekstach? Nigdy wprost, ale wystarczyło tylko bardziej się przyłożyć do tekstu, aby mieć niemalże pełny obraz Sloane Fletcher. Trochę pogubionej laski, która normalności szukała w najmniej odpowiednich miejscach i ludziach – na koniec to już było bez znaczenia z kim jest, dopóki dostawała uwagę, której chwilami zbyt desperacko szukała, ale przykrywała to ładnymi uśmiechami, flirtem, kolorowymi drinkami i pigułkami.
Carter mógł z tą informacją zrobić co tylko chciał. Wykorzystać na swoją korzyść. Puścić w niepamięć. Uznać za żart wypowiedziany pod wpływem narkotyku. I każda z tych opcji Sloane pasowała. Musiał przekonać się sam, ile prawdy było w to, co powiedziała.
Czuła, jak zmysły coraz bardziej się jej wyostrzają. Zmęczenie przestało istnieć. Nagle siedzenie w miejscu stało się niewygodne i już nie mogła się doczekać, aż wysiądą z samochodu. Miejsce było bez znaczenia. Byle tylko wyrwać się z samochodu, który z każdym kilometrem, który połykał zdawał się zmniejszać. Robiło się tu zbyt ciasno, zbyt często zmniejszali dystans między sobą balansując na cienkiej lince nad przepaścią.
Przechyliła lekko głowę, spoglądając na nieco spod wpółprzymkniętych powiek. Każde jedno słowo w przyjemny sposób ocierało się o nią, zostawiając po sobie niewidoczne, odczuwalne tylko dla niej ślady.
Wpadający przez uchylone okno wiatr, bawił się jej włosami zostawiając je w jeszcze większym nieładzie niż przedtem. Świeże powietrze było orzeźwiające, ale ani trochę nie sprawiło, że zaczęła myśleć rozsądniej. Raczej dało kopa do tego, aby działać dalej. Więcej odwagi, ale tej Sloane nie potrzebowała. Była nią napompowana już od dawna.
— Co za ładne miejsce, aby się zgubić — westchnęła, prawie rozmarzona, jakby nie mogła się doczekać, aż się tam znajdą. Przesunęła dłonią po wnętrzu swojego uda, leniwie i bezwstydnie, z przymkniętymi oczami, wyobrażając sobie sceny, w których udziału brać nie powinna. Zatopić się w nieznajomych objęciach, smaku tequili lub tego, co lub kto akurat się nawinie. Z pulsującą pod skórą i w skroniach muzyką. Tak głośną, że zagłuszy każdą myśl. Wyłączy mózg.
Nie musiała otwierać oczu, aby wyczuć, jak blisko się znalazł. Zrobiła to jednak, skuszona samą wizją posiadania go blisko. Przyciągana zapachem, bezczelnością i pewnością siebie. Spojrzeniem, stylem bycia. Nieodpowiedzialnością. Niebezpieczeństwem.
Przysunęła się bliżej. Bawili się sobą nawzajem i mieli z tego spory ubaw.
Jak dwa zamknięte w ciasnej klatce dzikie zwierzęta, które się dogadają albo pozabijają.
Siedziała przez chwilę w ciszy, niebezpiecznie blisko, pozwalając, aby jego słowa osiadły między nimi jak popiół z papierosa. Mimo głośno grającej muzyki, Sloane słyszała tylko jego. Teraz liczyło się tylko to, co mówił Carter. Czuła się trochę tak, jakby wprowadzał ją właśnie do swojego świata, który okazał się niesamowicie podobny do tego, w którym sama żyła. Wypełniony nieodpowiednimi decyzjami, miejscami, ludźmi. To było niczym zaproszenie, które Sloane chętnie przyjmowała.
— Tacy jak my nie cofają się przed ogniem. My go wzniecamy, Carter. Bawimy się nim i mamy zajebiście wiele satysfakcji z tego, kiedy ktoś inny się sparzy.
Oparła rękę o jego udo. Mogła przysiąc, że gorąc jego skóry przenikał przez materiał spodni, o które opierała dłoń. Sama nie była pewna, czy zawróciło się jej w głowie od narkotyku czy przez niego. I było to w zasadzie bez znaczenia.
Uśmiechnęła się, ale nie było w tym uśmiechu nic ciepłego. Był to ten rodzaj uśmiechu, który mówi, że jest dziewczyną, która zna swoje demony i umie zatańczyć z cudzymi.
Sunęła wzrokiem po jego twarzy. Leniwie, ale z uwagą.
— Dobrze dla nas, że nie wierzę w bajki. — Wyszeptała wprost jego usta, które znajdowały się zaskakująco blisko. Ton miała spokojny, zmysłowy, podszyty czymś niepokojącym.
Sloane nie potrzebowała obietnic. Nie składała ich i nie dotrzymywała.
UsuńPotrzebowała nocy, która wyrzuci ją z orbity. Towarzystwa, które nie będzie oczekiwało niczego – ani powrotu do domu, ani telefonu nazajutrz. Szukała zapomnienia. I teraz, w tym aucie z zapachem tytoniu, skóry, nuty czegoś ostrego, który wypełniał przestrzeń między nimi, była z osobą, która mogła jej to wszystko dać.
Gdy auto zwolniło, spojrzała przez okno. Miasto migotało neonowymi światłami, a powietrze zgęstniało jak przed burzą. Czyżby dotarli tam, gdzie granice przestają istnieć?
— Wejdźmy w ten ogień razem. I przekonajmy się, które z nas wyjdzie bez oparzeń.
Sloane
Chyba nie do końca była świadoma tego, co mówi. Momentami czuła się, jakby duchem znajdowała się poza swoim ciałem, a te było jedynie pustą powłoką. Mówiła różne rzeczy, nie miała na tym kontroli i mogła jedynie z boku obserwować, jak rozwinie się dalej sytuacja. Otumaniona była przez zapachy, narkotyki, własną wyobraźnię, a ta działała na najwyższych obrotach. Już nic nie miało żadnego znaczenia.
OdpowiedzUsuń— Mówiłam ci już, lubię bawić się ogniem. I jeśli mam dostać za to po tyłku… Jakoś to przełknę. Przynajmniej nie będzie nudno.
Nie obawiała się tego, że coś może pójść nie tak. Ochoczo weszła w ten dziwny, niewypowiedziany na głos układ, który między nimi zapadł. Sloane widziała w nim osobę, która da jej adrenalinę potrzebną do wyciszenia głowy. Kogoś, kto podobnie jak ona, nie posiadał granic i nie przestrzegał ogólnie panujących zasad. Chwilami dziewczyna jeszcze się hamowała, szczególnie, gdy musiała gdzieś być, ale kiedy przed sobą miała czas wolny, pustą noc, którą trzeba było czymś zapełnić nie istniały żadne morale. Była jedynie głucha pustka, którą zagłuszała głośną muzyką, wpadaniem w obce objęcia, używkami.
— Mylisz się, Carter — wytknęła mu — jesteśmy historią. Tylko nie taką, o jakiej się marzy. To, cokolwiek to jest, jest brudne, brzydkie, ale prawdziwe. Sam to powiedziałeś. My mamy to szczęście, że ta cała brzydkość jest zapakowana w ładne, drogie stroje.
Gdyby nie byli bogaci, gdyby nie byli ładni – żadna z rzeczy, którą robili nie zostałaby im wybaczona. I to, że niszczyli przede wszystkim samych siebie nie miałoby żadnego znaczenia. Nikt nawet nie mrugnął, gdy wciągał na backstage’u, jakby wiedzieli, że i tak to niczego nie zmieni. Ale gdyby to zrobił technik, któryś z ochroniarzy? Historia wyglądałaby zupełnie inaczej. Posiadali przywileje i świadomie to wykorzystywali.
Hałas z ulicy wlał się do środka intensywniej, kiedy drzwi się uchyliły. Sloane oderwała wzrok od Cartera, zaciekawiona nowymi towarzyszami. Wyglądali, jakby od dawna się dobrze bawili.
— Królowa grzechu leci dziś z wami — wtrąciła blondynka, wyluzowana i gotowa na to, aby zapomnieć o wszystkim. Lekko jedynie uniosła brew, gdy ktoś wspomniał o dwóch tabletkach. Nie była zdegustowana, a raczej zaintrygowana co mogą z nią zrobić. Pytania, po raz kolejny, były tu zbędne.
Powróciła spojrzeniem do Cartera. Już nie byli sami, już nie było tylko ich zza zamkniętymi drzwiami auta. I tylko na ułamek chwili poczuła się znowu tak, jakby tu jego kumpli wcale nie było.
— Nie zamierzam pamiętać.
Wyskoczyła za nim z auta. Obcasy lekko stuknęły o chodnik. Przez chwilę leciała wzrokiem po czekających w kolejce ludziach. Niektórzy zirytowani, że znów pojawiły się jakieś VIP’y, które dostają się wszędzie bez kolejek. Ktoś możliwe, że ich rozpoznał, dostrzegła parę telefonów, które nagle poszybowały w górę.
Miała wrażenie, że chodnik wibruje od basu, a gdy tylko weszła do środka całe jej ciało drgało. Było tu duszno, gorąco. Setki perfum mieszały się z zapachem potu, zioła i wszystkiego, czego można było spodziewać się po takim miejscu. Panował półmrok przecinany co jakiś czas neonowymi światłami, które raz po raz rozpalały twarze imprezowiczów. I najlepsze było to, że nikt tu nie zwracał na nikogo uwagi. Nie było nikogo kto pchałby się po selfie. Lub może byli już zbyt naćpani, zbyt pochłonięci dobrą zabawą, aby zwrócić uwagę na otoczenie.
Świetnie.
Takiego właśnie miejsca potrzebowała. Tu się właśnie chciała znaleźć.
Nie znała drogi do stolika, choć wątpiła, że długo tam zagrzeje miejsce. Ale jego kumple mieli coś, czego chciała. Szła za Carterem, za sobą czuła i słyszała jego kumpli. Nie interesowała się prowadzą rozmową. Dopiero, gdy dotarli do stolika odwróciła się w stronę tego, który chwalił się pigułkami.
— Ty — uśmiechnęła się słodko stukając paznokciem o jego tors — masz coś, co mi się bardzo spodobało. Chcesz się podzielić?
Sloane
Bez niego wylądowałaby w podobnym miejscu. Miała obcykane kluby w Nowym Jorku, gdzie nikt nie zadawał zbędnych pytań. Takie, w których mogła bawić się do białego rana, robić same nieprzyzwoite rzeczy i nikomu nie drgnęłaby powieka. Kierowała nią ciekawość, czy bawią się w takich samych miejscówkach, czy może te należące do Cartera są gorsze, brudniejsze. I możliwe, że tak było. Nie czuła na sobie uważnego wzroku Harpera, a ten potrafiła wyczuć z kilometra. Samo to dało jej dodatkowego Powera, bo gdy nie czuła się przez ochroniarza obserwowana hamulce magicznie znikały. Jakby ktoś je przykrył peleryną niewidką. To było jak znak, aby nie cofała się przed niczym.
OdpowiedzUsuńMoże z trochę znudzonym wyrazem twarzy spoglądała na gościa, który ją właśnie bajerował i wyciągał pigułki z kurtki.
— Rozbiera mówisz? Och, do tego mi pigułki nie są potrzebne — zaśmiała się słodko. Oblizała wargi, zbierając z nic resztki błyszczyka. Resztki drobinek z pomadki mieniły się na jej ustach w kolorowych światłach, kiedy te padały na jej twarz, a Sloane wyglądała tak, jakby faktycznie rozważała, czy wziąć jedną czy może dwie. Mimo, że dobrze wiedziała co chce zrobić. — Kolorowe pigułki szczęścia, co? — prychnęła kątem oka zerkając na Cartera, który wręcz zmaterializował się obok niej.
Swoją uwagę przeniosła zaraz na kolesia od pigułek.
— Ty zdecyduj. — Poprosiła z lekkim, figlarnym uśmiechem. Nawet nie wiedziała, jak ma na imię i to było bez znaczenia, bo i tak wyleci jej ono z głowy za chwilę. Jeden z wielu kumpli Cartera. Tyle jej wystarczyło. Co jeszcze nie oznaczało, że ma jakiekolwiek zaufanie do tego, czym się faszerowała. Ktoś, zresztą, mógł mieć co do tego pewność? Dealerzy raczej nie przyłazili ze składem, gdy podrzucali strunowe woreczki z prochami. Sama świadomość, że to działa miała wystarczyć. — Jak myślisz, której bardziej mogę potrzebować?
Przechyliła lekko głowę, raz spoglądając na tabletki, a raz na twarz mężczyzny. Mogła je zgarnąć z ręki i mieć to z głowy, ale ten sposób był o wiele zabawniejszy. Zrobiła krok w jego stronę, stykając się niemal odsłoniętym brzuchem z czubkami jego palców.
Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, a potem rozchyliła usta. Delikatnie. Powoli. Wystawiła czubek języka, miękko i bezwstydnie pewna siebie – w formie subtelnego zaufania, ale też i wyzwania, które liczyła, że przyjmie.
Widziała, jak uśmiechnął się pod nosem. Może nawet lekko niedowierzał, że dostał od niej zadanie specjalne, wyraźnie zaintrygowany tym małym teatrzykiem, który odstawiała. Sloane była główną aktorką, która dobierała sobie kolejnych mężczyzn do odegrania niewielkiej roli w spektaklu, który znacznie miał tylko dla niej. Po chwili dwie błyszczące tabletki znalazły się na jej języku. Zamknęła usta. Przełknęła bez słowa z uśmiechem godnym grzechu, patrząc mu prosto w oczy – zadowolona ze spełnionej prośby.
Smak chemicznej słodyczy tańczył na jej języku jeszcze przez chwilę, nim zajęła głowę czymś innym. Tequila, kieliszki, limonki. Nie była ciekawa tego, ile ma czekać na efekty. Czuła się lekko, gotowa do przetańczenia nocy, a wszystko dzięki niewielkiej kresce wciągniętej w aucie. Mogła tego żałować, ale jeśli – to przejmie się tym innym razem.
Popatrzyła na Cartera, jego kumpli, znajomych i nieznajomych, którzy się kręcili wokół stolika, jakby był ich własnością.
— W porządku, chłopcy. Pobawmy się. — Przeszła obok nich do stolika. Chwyciła za butelkę tequili, której zakrętka gdzieś poturlała się po stole. Z godną pochwały wprawą rozlała alkohol do kieliszków. — Skoro tak naiwnie daję się wam wciągać w eksperymenty, zasługuję chociaż na jednego wspólnego shota.
Chwyciła jeden kieliszek i odwróciła się w ich stronę. Wzrok przenosząc raz na Zaire, a raz na kolesia od pigułek. Wypadałoby poznać jego imię, przynajmniej, aby stwarzać pozory bardziej zainteresowanej.
— Za noc bez granic, prawda?
Sloane💊
Sloane wcale nie chodziło o wzbudzenie w nim zazdrości. Bo dlaczego miałaby? Znali się tyle, co nic. Robiła to wszystko dla siebie, aby samej sobie pokazać, że nawet z demonami we własnej głowie może się dobrze bawić. Że żadna sytuacja nie wytrąci jej z równowagi na dłużej, niż to konieczne. Żaden/żadna ex, spóźniający się kumpel z pracy, wkurwiająca menadżerka, zbyt nadopiekuńczy ochroniarz czy jej rodzice, którzy też mieli wiele do powiedzenia, ale na jej szczęście znajdowali się tysiące mil od Nowego Jorku, a połączenia ignorowała z palącą przyjemnością.
OdpowiedzUsuńW dodatku, lubiła bawić się ludźmi. A Jules wyglądał jak ktoś, kto łatwo wpada w pułapkę. Mógł być towarzyszem nocy lub kimś na chwilę. Nie miała konkretnego planu. Szła z tym, co akurat w danej chwili wydawało się jej odpowiednie. Było też wysoce prawdopodobne, że swoje zainteresowanie zaraz skupi na kimś zupełnie innym i będzie jedynie dryfowała między ludźmi, dopóki nie skończy się noc lub Sloane nie znajdzie tej jedynej.
Chaos w głowie się wyciszył już dawno temu. Dudnił tam teraz bas, który przyjemnie mrowił pod skórą. Dłonie delikatnie jej drżały, ale nie była pewna, czy to przez to, co wzięła czy dziwny rodzaj ekscytacji, która ją wypełniała.
— Zabrzmiało jak komplement. — Rzuciła. Może nim było? Kieliszek lekko się zakołysał w jej palcach, kiedy Carter o niego stuknął. Nie zwlekała i przystawiła go do ust, odchyliła głowę przełykając na raz tequilę, która zostawiała po sobie palące w gardło. Z ust zlizała krople alkoholu, który się na nich osadził, a kieliszek rzuciła niedbale na stolik.
Było tego dużo. Głośna muzyka, wbijający się w skórę bas, migoczące światła, które chwilami zdawały się być zbyt jaskrawe. Tłum ludzi, choć mieli własny stolik z dala od zwyczajnych ludzi i nie musieli się martwić o przypadkowe osoby bawiące się w ich towarzystwie. Mieszające się ze sobą zapachy, duszące i mdłe. Lepki od alkoholu stolik. Skórzane kanapy, do których przyklejała się skóra. Sloane coraz bardziej odczuwała potrzebę zrzucenia czegoś z siebie. Nie ubrań w fizycznym sensie. Może jakiegoś niewidzialnego ciężaru, który odczuwalny był tylko dla niej.
I na krótki moment chaos towarzyszący im w klubie się wyciszył. Bo jeśli tego wieczoru było coś, co od dawna wytrącało ją z równowagi to był Carter. Jego perfumy. Zapach jego ciała, który utknął jej w głowie od tego momentu na scenie. Rozgrzany tors. Ledwo tylko go musnęła, a gdyby odpowiednio się skupiła odtworzyłaby każdą sekundę z koncertu, gdy była blisko.
— Wiem. Dopiero się rozkręcam.
Przyjmowała to wyzwanie z ogromną chęcią. Nie zamierzała się wycofać czy rezygnować. Tyle, że coś w jego głosie jej mówiło, że w nią nie wierzy, a to zadziałało jako dodatkowa motywacja. Sloane nie lubiła przegrywać i nie liczyło się czy grała w głupią planszówkę ze znajomymi, robiła show na scenie, czy jak teraz – sama nie wiedziała dokładnie co.
— Nie będę prosiła o koło ratunkowe. — Zapewniła. Jeśli miała utonąć, to w ciszy i samotności - bez widowni.
Mógł czekać na to, aż podwinie się jej noga. Była na to szansa. Szczególnie, kiedy przestanie mieć nad sobą jakąkolwiek kontrolę i w pełni odda się w mroczne, lepkie macki nocy i klubu. Tym mogła martwić się później, bo dopóki jeszcze w miarę ogarniała wszystko było w porządku.
Wyglądał na człowieka, który uważa, że ma do wszystkiego prawo. Rozciągnięty na kanapie, otoczony ludźmi, którzy pewnie spełniliby każdą jego zachciankę, przyprowadzili każdą dziewczynę, zgodzili się na najbardziej odjechane pomysły. Cholernie się jej to podobało i to było niepokojące.
Rzuciła torebkę gdzieś na kanapę i tak nie było w niej nic wartościowego poza telefonem. Schyliła się po jeszcze jednego shota. Może to było za dużo i za szybko w tak krótkim czasie, ale kto by się tym przejmował? Alkohol rozpalał ją od środka. Było jej zbyt gorąco i zbyt niewygodnie we własnym ciele.
— Baw się dobrze, Zaire — mruknęła. Puściła mu oczko i odwróciła się schodząc na parkiet. Dragi i alkohol to jedno, ale siedzieć w miejscu na pewno nie zamierzała.
Sloane
Obejrzała się raz przez ramię, kiedy wychodziła z loży.
OdpowiedzUsuńSubtelnie uśmiechając, z błyskiem w oku, który mówił, że nie skończyła z nim jeszcze na dziś, ale póki co zamierzała skupić się na sobie. Nie odchodziła specjalnie daleko, przynajmniej początkowo. Ale nie dlatego, że bała zostać się w tłumie obcych ludzi sama. Jej instynkt samozachowawczy zaczął zanikać się w momencie, kiedy wzięła kreskę w aucie, a rozpłynął się całkiem w powietrzu, gdy Jules poczęstował ją dwiema tabletkami. Już było bez znaczenia kto przy niej jest, czyje dłonie czuje na swoim ciele, czyje usta naznaczają jej skórę. Zatopiła się w muzyce. Świat poruszał się teraz w zwolnionym tempie, jakby ktoś ustawił go na 0.5 tempo. —
Śmiało wychodziła ludziom naprzeciw. Nie odmawiała wspólnego tańca czy drinka, gdy ktoś przyniósł coś ze sobą. W tłumie ludzi zainteresowała się dziewczyną, która pojawiła się znikąd. Czarne loczki uroczo podskakiwały wokół jej głowy przy tańcu, błyszczące zielone oczy zachęcały do wspólnej zabawy i nim się Sloane obejrzała bawiły się już tylko we dwie. Pachniała cynamonem i gruszką. Smakowała malinową wódką i czymś gorzkim, czego Sloane rozpoznać już nie potrafiła. Ciała pulsowały we wspólnym rytmie, poruszały się gładko i spójnie. Sloane nie znała jej imienia – i nie chciała znać. Wystarczyły w zupełności pełne usta, smukłe palce wsuwające się w jej włosy i brak wymagań. Usta na szyi, dłonie w talii, języki splątane i walczące o dominację.
Tyle, że nawet wtedy, kiedy otulone w różowe cekiny ciało dziewczyny wiło się w tańcu razem ze Sloane, Fletcher czuła na sobie inny wzrok. Ten konkretny, który wydawał się być bardziej skupiony.
Siedział w miejscu, w którym go zostawiła. Nieruchomy. Jak król tego miejsca.
Otoczony ślicznymi dziewczynami w skąpych sukienkach. Każda skupiona na innej części jego ciała. Brakowało tylko trzeciej – tej która by klęczała w oczekiwaniu na sygnał.
Nie ruszał się. Ale widział. Patrzył.
I to Sloane w zupełności wystarczyło, aby przebiegł ją dreszcz.
Tyle, że wtedy coś się zmieniło. Klub na moment zwolnił. Głowa zrobiła się ciężka, a tańcząca z nią dziewczyna przez ułamek sekundy zdawała się mieć twarz, którą Sloane kiedyś już widziała. Wymamrotała w jej kierunku coś, co zabrzmiało jak muszę się napić. Wody, wódki, czegokolwiek. Pociągnęła ciemnowłosą ślicznotkę za sobą, bo tak szybko się pozbywać jej nie chciała. Nawet jeśli wzrok płatał jej figle i podsyłał obrazy, których widzieć nie powinna była. Nieco chwiejnym, ale jeszcze stabilnym krokiem dotarła do loży.
Szła do stolika. Może po wodę. Może po chwilę oddechu. Nie była pewna.
Miała już rzucić jakimś tekstem w stronę Cartera, wbić małą szpileczkę, kiedy czyjeś palce owinęły się wokół jej nadgarstka, a ona wylądowała na kolanach Julesa.
— Wreszcie, zniknęłaś na pół nocy. — Uśmiech błysnął mu na ustach jak brzytwa. — Masz miejsce na jeszcze jednego shota?
Zawahała się. Po to tu przyszła, a z drugiej strony…
— Potrzebuję jednego dla mojej nowej przyjaciółki. — Odchyliła głowę do tyłu, spoglądając na brunetkę. Z tej perspektywy też była śliczna. — Wyglądasz mi na… Ruby. Tak. Ruby. Potrzebuję jednego dla Ruby.
— Wedle życzenia. Jeden dla królowej chaosu i drugi dla Ruby.
Kieliszek znalazł się w jej ręku. Cięższy niż przedtem. Z czymś, co nie wyglądało na tequilę, ale Sloane nie zadawała pytań. Shot dotknął jej ust, jak w pocałunku, ale wszedł w nią jak cios. Zimny, lepki, z nutą czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Miała wrażenie, że ciecz zahaczała o gardło, zamiast przez nie płynnie przepłynąć. Zadrżała lekko, zaskoczona jego mocną.
— Fuj — niedbale odłożyła kieliszek na stół — powinniście zainwestować w lepszy alkohol.
Chwilowy dyskomfort zamaskowała żartem, jak zwykle. Dwa razy zastanawiać się nad tym, co było w środku nie zamierzała. Śliczna brunetka znalazła sobie miejsce gdzieś obok, a Sloane powędrowała wzrokiem do Cartera.
— Jak się bawi książę ciemności?
Sloane
Odlatywała.
OdpowiedzUsuńZ każdą chwilą coraz bardziej. Ciało wciąż było obecne, rejestrowała ostatnie zlepki rozmów, które w rzeczywistości brzmiały jak niezrozumiały bełkot i tylko pojedyncze słowa do niej docierały. Czuła ciepłą, dużą dłoń Julesa, która przesuwała się po jej odsłoniętym udzie. Gorący oddech, który muskał jej szyję, gdy się odzywał, ale była zbyt wybita z rzeczywistości, aby coś z tym zrobić. Chyba nawet nie chciała nic robić, bo czuła się dobrze. Lub wmawiała sobie, że czuje się dobrze. Sama kokietowała, przyciągała do siebie, nie uciekała, gdy przyciągnął ją na kolana. Siedziała na jego udach z ręką przerzuconą przez jego ramię, druga bezwiednie zwisała wzdłuż ciała dziewczyny.
Trochę zamglonym spojrzeniem obserwowała Cartera. Bo mogła bawić się z uroczą brunetką, mogła siedzieć na kolanach jego kumpla, ale swoją uwagę i tak zwracała na niego. Sama nie wiedziała, dlaczego. Może przez to, że przyjechali tu razem. Może przez te dziwne napięcie w aucie, to jak się nawzajem przyciągali, aby potem znów pojawił się dystans. Przypominało jej to zabawę w kotka i myszkę. Może chciała dostrzec, czy i on odlatuje, choć on odleciał już dawno temu. Jeszcze przed wejściem na scenę.
Zblazowany uśmiech wpełzł na twarz blondynki. Znudzonym wzrokiem przesunęła po dziewczynach, które oblegały Cartera, łasząc się o odrobinę uwagi, a jedyną osobą, którą ją dostawał był Carter. Może to wina wypitego alkoholu, przyjętych narkotyków, ale przeszywało ją wrażenie, że jest tym znudzony. Tym dotykiem, pocałunkami, jakby to wszystko już było. I zapewne było.
Opierając się o podłokietnik fotela, na którym siedział Jules podniosła się. Nie widziała jego miny, ale te ciche westchnięcie, które słyszalne było tylko dla niej, wyraźne zaznaczało, że mu się jej odejście nie spodobało. Ojej, przykro. Sloane wolnym krokiem ruszyła w stronę Cartera. Ominęła śliczną brunetkę, wyminęła stolik, na którym roiło się już nie tylko od alkoholu, ale leżały jakieś mniej znane tabletki, resztki białego proszku, papierosy, jointy. Czego tylko dusza zapragnie.
— Podoba ci się co widzisz?
Nie zważając na jego towarzyszki, opadła na kolana Cartera. Zrobiła to z zaskakującą lekkością. Jakieś niezadowolone pomruki od tych lasek sięgnęły jej uszu, ale zignorowała je. Dłonie, które jeszcze chwilę temu błądziły po jego udach czy torsie zniknęły przez Sloane. Przez to, jak sobie go przywłaszczyła.
— Rozsypuję się, Carter. Totalnie i na pełnej wyjebce — wyznała. Zaśmiała się, krótko rozbawiona własnymi słowami. Nikt jej nie pilnował. Nikt nie patrzył, co robi i nikogo nie interesowało w jakie kłopoty może się wpakować. I to było piękne.
— Pobaw się ze mną — wymruczała — oddam go wam, obiecuję — rzuciła szybko do dziewczyn, których twarzy nawet nie zarejestrowała. Nie musiała na nie patrzeć, aby wyczuwać niezadowolenie. Wpadała tu jak do siebie. Robiła co chciała i jeszcze odbierała cudzą zabawkę. Niczym dziecko w piaskownicy, które właśnie uznało, że chce bawić się tym, co ma inny dzieciak. A Sloane nie odpuszczała, bo była tym bachorem, które prędzej przełoży łopatką przez głowę niż poczeka na swoją kolej.
Przysunęła twarz bliżej. Muskając oddechem jego policzek i część szyi. Zanurzając się w znajomym zapachu, który przez cały wieczór ją oszołamiał i kusił. Teraz zdawał się być jeszcze intensywniejszy lub to była już tylko jej wyobraźnia. Bez większego znaczenia. Ułożyła dłoń na jego karku, stukała paznokciami o ciepłą skórę.
— Rozsyp się ze mną.
Sloane
Nie miała już żadnej pewności, ile z tego, co się dzieje, dzieje się, bo Sloane tego sama chce, a ile, bo nażarła się narkotyków i przejęły pełną kontrolę nad jej umysłem i ciałem. Obrazy zamazywały się tuż przed jej oczami, dudniący o uszy i wbijający się w skórę bas był już tylko tłem. Jedyne, co było wyraźne to Zaire. Jakby w tym całym chaosie miała dość siły, aby wyostrzyć zmysły dla niego. I kompletnie nie wiedziała, dlaczego. Jeszcze wtedy na backstage’u zaszedł jej za skórę. Wżynał się w nią, zaczepiając o każdy nerw. Podrażniając, wypalając w niej swoje imię, jak przeklęty znak, którego nie sposób było się poznać. Pociągał za odpowiednie sznurki, a ona, jak taka głupia owieczka za nim podążała. Widziała w nim to, co chciała dostrzec – ładne oczy, ładną buźkę, porządną garść nieodpowiedzialności złączoną z nutą niebezpieczeństwa. Adrenalinę, której jej ciało się domagało od zawsze i nigdy nie miało dość. Bo Sloane musiała coś czuć. Bez znaczenia było, czy było to w aucie przekraczającym dwukrotną prędkość, w ramionach obcych facetów, którzy na drugie imię mieli kryminał. Wystarczyło na niego popatrzeć. Zaire miał te wszystkie, tak bardzo przez nią pożądane, cechy.
OdpowiedzUsuńJej śmiech rozsiał się dookoła. Głośniejszy niż planowała, zbyt przesłodzony, jakby sobie z niego właśnie kpiła. Paznokciem przesunęła po jego szyi, wbijając go tuż nad obojczykiem. Nieświadoma czy robi to na tyle subtelnie, aby poczuł, czy przesadza z siłą i zaraz dostanie opierdol.
— Z przyjemnością.
Nie wiedziała, dlaczego tu jest. Na tamte dziewczyny nie zwracała uwagi, choć one zwracały ją na nią. Mało brakowało, a za ten występek rzuciłyby się na nią z paznokciami, szarpiąc za włosy i drapiąc twarz. To mogłoby być ciekawe, gdyby nie fakt, że rozchodziło się o faceta. Sloane chciała się tylko pobawić. Na nieszczęście długonogich piękności, Zaire był jednym, który w jakiś sposób ją pociągał. Biła od niego energia, którą sama dawała. Ten sam poziom spierdolenia, identycznie zniszczeni i wypluci przez życie. Potrzebujący jedynie małego Powera, aby dobrze się bawić.
Westchnęła zaskoczona tym nagłym, palącym dotykiem. Ale nie uciekała. Uścisk zdawał się być teraz jedyną prawdziwą rzeczą, która ją otaczała. Nie ten klub, nie ci wszyscy ludzie, których twarzy nawet nie zapamięta. To, cokolwiek między nimi było. Wyrzeźbione z prawdziwych potrzeb.
Obecność ślicznej brunetki Sloane zauważyła po chwili.
Spoglądała na nią z dołu, zamroczona i jakby odpływająca w dal. Mimowolnie odchyliła głowę do tyłu. Rozchyliła usta, nieświadomie, a może specjalnie, jęknęła wbijając paznokcie w skórę Cartera mocniej. Każdy, nawet ten najlżejszy dotyk, przypominał setki wypuszczonych w powietrze fajerwerków. Wybuchał pod jej skórą, rozpalał nerwy i zostawiał z dziwną pustką pragnąć zobaczyć jeszcze jeden pokaz. Przynajmniej przez chwilę. Tyle, że dotyk zniknął, a skupił się na kimś innym.
Z lubieżnym uśmiechem obserwowała scenę tuż przed swoją twarzą. Zanim zdążyła zarejestrować znajome już usta łączyły się z jej. Z tym, że zamiast posmaku malinowej wódki, jak wcześniej, wyczuwała whisky i dym tytoniowy. Znacznie przyjemniejsze, znacznie bardziej pożądane przez nią połączenie. Sięgnęła dłońmi do jej twarzy, przyciągając ją bliżej siebie, mocniej. Pogłębiając pocałunek. Językiem przesunęła po pełnych wargach słodkiej brunetki. Serce dudniło jej w piersi, bliskie wyrwania się z niej i wylądowania na oblepionej podłodze. Krew szumiała w uszach. Kręciło się w głowie. Przez krótki moment spoglądały sobie w oczy, porozumiewając się jedynie za pomocą oczu i uśmiechów. Ustalając, jak reszta tej nocy się potoczy.
Powoli odwróciła głowę w stronę Zaire, puszczając twarz Ruby.
— Wchodzisz? — Krótkie pytanie. Proste. Tak albo jesteś cienias.
Potrafiła być cierpliwa, ale nie tym razem.
Intensywnie wpatrywała się w Zaire. Nie, aby rzucić mu jakieś wyzwanie. Raczej wyczekująco, czy wciąż chce tu siedzieć, jak król tego miejsca, oblepiany przez dziewczyny, które mogą zacząć o niego walczyć między sobą czy woli, cóż, po prostu lepszy towar.
Sloane
[Hej! Jeszcze się pytasz, oczywiście, że Mea pisze się na to, by ktoś uprzykrzał jej życie! Myślę, że szczegóły możemy omówić na mailu :)]
OdpowiedzUsuńMeave
[Zdjęcie😩❤️🔥]
OdpowiedzUsuńChciała więcej, a to czy pragnienie spowodowane było narkotykami czy prawdziwą potrzebą było bez znaczenia. Wyczekiwała odpowiedzi, która wcale padać nie musiała. Czytała wszystko z jego mowy ciała, bo choć sprawiał wrażenie posągu to wcale tak nie było. I Sloane o tym wiedziała, bo znała ten stan. Bo była na tyle blisko, aby dostrzec drgającą na szyi żyłę, powolny ruch oczu prześlizgujący się między nią, a Ruby. Bo czuła zaciskające się palce na biodrze. Mocny uścisk, który robił jej z mózgu wodę. Bo nie powinna tak reagować, bo to był tylko kolejny facet, o którym wraz z pierwszymi promieniami słońca należało zapomnieć. Chciała tego czy nie, ale Carter właśnie powoli zagrzewał sobie miejsce w jej umyśle. I jeśli miało to doprowadzić do tragedii, to dobrze – nie planowała przed tym uciekać.
Dłoń wciąż spoczywała na jego karku, drugą natomiast sięgnęła do zawieszonego na szyi łańcucha. Tego samego z koncertu lub tylko się jej wydawało. Było to bez znaczenia, ale powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że to jej ulubione akcesorium na Carterze.
Obrazy sprzed chwili dalej grały w jej głowie, jak żywe. Gorący, krótki, ale namiętny pocałunek Cartera z uroczą brunetką. Smak ciepłych ust dziewczyny na jej własnych, spragnionych kolejnego. Cała reszta przestała mieć znaczenia, ci ludzie, jego dziewczyny i kumple – to było tylko mało znaczące tło, ciche brzęczące, ale nieistotne.
Sloane zaśmiała się na jego słowa.
— To tylko powierzchnia, kochanie. Im dalej tym gorzej. — Ostrzegła. Ale coś jej mówiło, że Cartera to nie odstraszy, a wręcz zachęci, aby sprawdzić co tak naprawdę kryje się pod resztą warstw, które na siebie narzucała. Sama chętnie przekonałaby się, ile syfu byłby w stanie z niej wygrzebać. — Mówiłam, że ci się spodobałam. — Wytknęła.
Zasady były im zbędne. Czy jakiekolwiek ich w ogóle obowiązywały? Robili dokładnie to, na co w danej chwili mieli ochotę. Czy może też raczej na kogo. Musnęła oddechem jego szyję, kiedy przyciągnął ją do siebie. Zaciągnęła się odurzającym zapachem perfum i tytoniu. Wirowało jej w głowie. Dźwięki klubu się wyciszyły, jedyne dźwięki jakie do niej docierały to był odgłos pocałunków, które Carter wymieniał z Ruby, jej własny przyspieszony oddech i szumiąca w uszach krew. Spoglądała na nich z drapieżnym uśmiechem i błyszczącymi od ekscytacji oczami, które uważnie śledziły każdy ich ruch.
Cichy, gardłowy pomruk wydobył się z jej gardła, kiedy usta Zaire pierwszy raz zetknęły się ze skórą jej szyi. Tę odruchowo przechyliła bardziej na bok i przymknęła oczy, tracąc na sekundę kontakt z rzeczywistością. Krótki, zbyt cichy, aby ktoś poza nimi mógł usłyszeć, jęk padł, kiedy wsunął palce między włosy. Odzyskała ją w momencie, kiedy pełne, gorące usta zderzyły się z jej własnymi. Z brutalną pewnością odpowiedziała tak, jakby nie całowała mężczyzny, a ogień – bez lęk, z głodem. Zamiast ulec – zaatakowała. Palce wplątane w jego kark, druga dłoń gdzieś na jego torsie. Całowała tak, jakby walczyła i nie zamierzała się poddać. Robiła to w sposób, który pokazywał, że nie tylko on tu prowadzi. Że może zakrztusić się jej smakiem, ale nie będzie jej poskramiał. Pocałunek nie miał nic wspólnego z czułością. Warknęła między pocałunkami, gardłowo, dziko, ostrzegawczo. Jak zwierzę, które nie oddaje terytorium bez walki. Tuż przed tym, jak oderwała się od jego ust, przygryzła mu dolną wargę. Wystarczająco mocno, aby to poczuł. Zanim zdążył się odezwać, przesunęła językiem po wardze – powoli, jakby chciała zostawić po sobie ślad, ale też załagodzić zadany cios. Gest między przeprosinami, a prowokacją. Jak plaster, który nie koi, a nieustannie piecze.
Ruby spoglądała na nich z roziskrzonymi oczami i rumianymi policzkami. Nie musiała się odzywać, kiedy całe jej ciało krzyczało tak. Dziewczyna pochyliła się nad Carterem, ustami naznaczając szyję. Sloane tylko się uśmiechnęła na ten widok.
Usuń— Wychodzimy — zarządziła. Gdzie? Bez znaczenia. — Nie zamierzam dać ci się przelecieć na oczach tych ludzi.
To nie był wstyd. Tylko kontrola. Bawiła się, flirtowała, ale nie wszystko było dla cudzych oczu. Pokazała już kto na resztę nocy jest jej i to, każdemu ciekawskiemu powinno wystarczyć. Resztę mogli sobie wyobrazić.
— Zamierzacie gadać, czy pokażecie na co was stać? — Głos Ruby okazał się być równie słodki, co ona sama. Wręcz niewinny w porównaniu ze scenerią w jakiej się znaleźli.
— Ktoś się niecierpliwi — wymruczała ze śmiechem blondynka — nie każmy jej czekać.
Zgrabnie zsunęła się z kolan Zaire. Wplątała swoją dłoń w jego, a drugą w Ruby.
Sloane & Ruby