I’m not a businessman
I’m a business, man.
Ezra "VXIL" Creighton
1992 | VXIL/Vexile | OBSIDIAN TONE | VXIL RECORDS
|
Obserwuje świat z dystansu kogoś, kto nauczył się patrzeć szerzej niż inni. Nie mówi wiele, ale każde jego zdanie jest przemyślane, celne, pozbawione zbędnych ornamentów. W branży pełnej krzyku i pozerstwa wyróżnia się tym, że nie próbuje niczego udowadniać na siłę. Lojalność traktuje jak świętość, ale nigdy nie myli jej z naiwnością. Wie, kogo dopuścić bliżej, a kogo trzymać na bezpieczny dystans. Emocje trzyma głęboko pod powierzchnią, nie z chłodu, lecz z ostrożności. Jest artystą i strategiem jednocześnie: człowiekiem, który słyszy więcej niż inni, ale myśli jak ktoś, kto od dawna gra według własnego planu. W biznesie potrafi być bezlitosny. Jego decyzje są precyzyjne, trafne, nie zawsze fair, ale zawsze skuteczne. W świecie, w którym każdy chce wygrać, on po prostu wygrywa. Jego historia jest równie cicha jak on sam. Zaczynał od beatów wrzucanych na SoundClouda, później produkował utwory jako ghost-producer dla nazwisk, które nawet nie wiedziały, jak wygląda. Viralowy hit otworzył mu drzwi do branży na poziomie, o jakim wcześniej tylko myślał. Był też tym, który wprowadził na scenę Zaire’a, od pierwszych koncertów w klubach po największe trasy. Przez lata był jego cieniem, doradcą, napędem. Rozstali się w dobrych stosunkach, ale z wyraźną zmianą dynamiki: on chciał iść wyżej, dalej, przestać być jedynie menedżerem jednej gwiazdy. Dziś jest współwłaścicielem firmy produkcyjnej OBSIDIAN TONE i VXIL RECORDS niezależnej wytwórni, surowej w estetyce, konceptualnej, zbudowanej dla artystów, którzy myślą szerzej niż mainstream. Labelu, który łączy rap, dokument, sztukę współczesną, modę i eksperyment. Zaire wciąż nagrywa u niego z sentymentu, lojalności, może z przyzwyczajenia, ale ich współpraca nigdy nir była prosta. Wisi między nimi napięcie: przyjaźń zbudowana na wspólnej historii kontra nowa równowaga sił, w której Ezra nie jest już „jego” menedżerem, tylko człowiekiem, który stoi wyżej, w innym miejscu niż kiedyś. Wszystko, co osiągnął, osiągnął po cichu. I właśnie dlatego jego nazwisko waży więcej niż krzyk całej sceny.
|
Nowy Jork był dla niej domem od wielu lat, a coraz częściej czuła, że musi z niego uciec. Każda ulica przynosiła zbyt wiele wspomnień, a własny apartament zapełniła wspomnieniami, które gryzły ją każdej nocy i przypominały, jak wiele przez te wszystkie miesiące utraciła. Wszystko, bo nie potrafiła zapanować nad emocjami. Przytłaczały ją problemy osobiste. Przytłaczał ją ten wyrok, który nad nią wisiał. Nawet, jeśli nie zrobiła nic złego – nawet jeśli technicznie była krystalicznie czysta w tej sprawie – miała swoje obawy, których nie potrafiła zagłuszyć.
OdpowiedzUsuńLos Angeles z kolei było miejscem, w którym Sloane nigdy nie czuła się dobrze. Wracała tutaj tylko wtedy, kiedy absolutnie musiała. Musem zawsze była praca – koncerty, eventy, na których musiała się pojawić. Czasem się wyłamała i na imprezowej fali lądowała w mieście aniołów, ale nigdy nie zaglądała do Beverly Hills. Omijała tę dzielnicę z daleka. Jeszcze przypadkiem wpadłaby na matkę, a to skończyłoby się morderstwem, a Sloane, jak już ustaliła, nie wyglądała dobrze w pomarańczowym.
Los chciał, że jej noga po raz kolejny stanęła na kalifornijskiej ziemi.
Penthouse pulsował nocnym światłem jak żywy organizm. Od podłogi po sufit – szkło. Miasto migotało pod nimi jak rozlane złote morze, a wszystkie światła odbijały się w czarnym lakierze podłóg i w ciałach ludzi, którzy krążyli między barami, kanapami i wnękami, które dawały subtelne, ale złudne uczucie prywatności. Sloane jeszcze nie weszła do branży muzycznej, a słyszała o Velvet Vault Summit. Prywatny ekskluzywny event dla osób powiązanych z muzyką, nie dla byle kogo – liczyły się tu nazwiska, wyświetlenia, osiągnięcia. Dostanie się tu było przywilejem, który i w końcu dotarł do niej. Mogła się okłamywać, że dorobiła się wszystkiego sama, ale cholera, posiadanie ojca, który prawie czterdzieści lat temu zaczynał podbijać rockową scenę muzyczną na pewno pomagało. Co nie pomagało to jego zamiłowanie do kobiet młodszych o niemal trzydzieści lat i zmiana z rockmena na hipstera, ale to w kocu już nie było zmartwienie Sloane, prawda?
Nie było kamer. Nie było telefonów. Nikt nie udawał, że przyszedł „tylko na chwilę”.
Nie było sztucznej eleganckiej atmosfery. Był luz, śmiech, muzyka nie zagłuszała rozmów. Była prywatność, która pozwalała na bycie sobą, ale nie Sloane. Ona sobie na to pozwolić nie mogła.
Sloane przeszła przez wejście jak ktoś, kto wciąż nie jest pewien, czy dobrze zrobił, że tu przyszedł. Prezentowała się inaczej niż zwykle, choć nikt poza nią nie wiedziałby, że jest tu w innej wersji niż to, co reprezentowała sobą na co dzień. Miała na sobie czerwoną, jedwabną mini sukienkę na cienkich ramiączkach, która kończyła się dokładnie w tym miejscu, gdzie trzeba. Nie centymetr niżej, nie centymetr wyżej. Krój był subtelny, wysmakowany, a materiał układał się na niej jak druga skóra. Dekolt jak na Sloane był zbyt skromny, niemal niewinny. Gładka linia pleców, odkryta aż do lędźwi, a wzdłuż kręgosłupa spływał długi złoty naszyjnik. Włosy opadały miękkimi falami na ramiona – udawany nieład, perfekcyjnie zaplanowany przez stylistę. Zdradzał ją makijaż jak zawsze miała przydymione oko, rozmazane jakby przespała w nim trzy dni, ale każdy pigment był dokładnie tam, gdzie miał być.
Spojrzenie dzikie, mimo, że próbowała je utemperować.
Kiedy Sloane weszła w tłum otoczyły ją perfumy. Mocne, egzotyczne i drogie. Słyszała fragmenty rozmów. … trasa w Europie… serial dokumentalny HBO… nowa wytwórnia szuka kobiecego głosu…
Czuła się jak obserwatorka własnego życia. Otoczona ludźmi, których znała i widywała na galach muzycznych. Niektórzy tu obecni wręczali jej narody, niektórym to ona wręczała. Potrafiła wskazać z kim na VMA paliła jointa w łazience. Kto obmacywał ją po ciemku podczas Billboard Music Awards.
Zamówiła przy barze drinka, coś z wanilią i cytrusami.
UsuńBez dram Sloane. To okazja, abyś pokazała, że stanęłaś na nogi. Że wciąż masz coś do powiedzenia w tej branży. Głos Clary brzmiał w jej głowie niczym ostrzeżenie. Innymi słowy: nie puszczaj się z nikim, nie bierz żadnego gówna i na litość żadnego kolejnego PR’owego horroru, za który JA będę płacić.
Im dłużej tam stała, tym ciężej było udawać, że jest spokojna, ułożona i stabilna. Wszystko po to, aby wyglądać na kogoś kto już nie pisze piosenek o seksie, zdradach i ochroniarzach. A przecież ona taka nie była.
Sloane Fletcher była głośna. Wyzywająca, wyuzdana. Nie bała się kontrowersji – ona nią oddychała. Nie potrafiła przespać spokojnie nocy bez chaosu. Kogo więc próbowała udawać?
Wyszła na zewnątrz zawieszając wzrok na panoramie Los Angeles. Panował tutaj inny rytm. Wolniejszy, mniej kontrolowany. Dwóch producentów obok niej przekazywało sobie jointa; jeden z nich skinął na nią głową. Nie potrzebowała zaproszenia, aby go przyjąć.
— Dobrze cię tu widzieć, Sloane. — Powiedział ktoś obok, ale nie zarejestrowała twarzy. Kojarzyła głos. Odpowiedziała krótkim „Mhm, dzięki”, udając nonszalancję, która w jej przypadku nie była udawana.
Przez chwilę naprawdę wierzyła, że nikt nie zauważy tej sztucznej wersji siebie. Spokojniejszej, eleganckiej bardziej… Odpowiedniej. Miała być tą dziewczyną, z którą można się utożsamić. Skończyć z chaosem, romansami na boku i przede wszystkim rzucić prochy. Rzuciła, nie było lepiej i kusiło ją, aby wrócić z powrotem, ale jeszcze się trzymała. Miała wrócić do bycia Sloane sprzed Zaire’a, ale prawda była taka, że tamta Sloane ją wkurwiała. Nie była już nastolatką, która wrzucała kawałki o chłopaku z klasy wyżej i modliła się, aby spojrzał na nią podczas balu. Ani tą, która odkryła nowe życie w Nowym Jorku i cieszyła się z tego, że po prostu jest.
Może sama jeszcze nie wiedziała kim tak naprawdę jest, ale na pewno nie była dziewczyną, którą na siłę próbowała tutaj teraz pokazać.
Aż w pewnym momencie poczuła spojrzenie.
Twarde, bezpośrednie, jakby ktoś próbował zajrzeć w nią głębiej niż to było dozwolone. Nie lubiła, kiedy ktoś ją rozczytywał. Sloane przymrużyła oczy. Jeszcze niezdecydowana czy te spojrzenie było wyzwaniem czy zaproszeniem. Podniosła wzrok, który był zacięty i niespokojny, a ona jak zawsze czujna. Stał zaledwie kilka metrów dalej opierając się o barierkę tarasu. Wyglądał dokładnie jak ktoś, kto nie musi mówić, aby zostać zauważonym. Udało mu się ściągnąć jej uwagę, choć nie wypowiedział nawet słowa w jej kierunku. Nie musiał.
Sloane znała tę twarz. Wiedziała kim jest.
I wiedziała, że to spojrzenie wcale nie jest przypadkowe. Było nazbyt świadome, a może ona zbyt spragniona uwagi.
Pociągnęła kolejny łyk drinka, a gorzki smak alkoholu rozlał się po jej gardle. Odstawiła szklankę na bok. Między usta wsunęła cienkiego papierosa, którego odpaliła i mocno zaciągnęła się dymem, który wcale nie koił tego, co w niej szalało. Mogła znajdować się prawie trzy tysiące mil od Nowego Jorku, ale zdawało się, że ten nigdy nie przestanie jej prześladować.
Nie podeszła pierwsza, ale nie uciekła też spojrzeniem.
Cisza pomiędzy nimi była ciężka i elektryzująca, jak preludium czegoś większego. I cokolwiek miało się wydarzyć tej nocy zacznie się właśnie tutaj.
Na dachu penthouse w Downtown.
sloane
Jeszcze parę miesięcy temu, zanim wszystko tak spektakularnie się zjebało, Sloane byłaby sercem takiej imprezy. Weszłaby tu z pewnym siebie uśmiechem, który dla jednych byłby zachęcający, a innych by przerażał. Wciągałaby się rozmowy z ludźmi, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak istotne było mieć tutaj kontaktu. Im więcej, tym teoretycznie, lepiej. Ta branża zmieniała się z sekundy na sekundę. Nigdy nie było też wiadomo, kiedy nagle ukochany menażer nie wbije noża w plecy. Kiedy wytwórnia nie podłoży kłód pod nogi i nie zgarnie dla siebie wszystkiego, na co się pracowało. Należało być ostrożnym. Nie mówić zbyt wiele, ale sprawiać wrażenie otwartego na nowe perspektywy.
OdpowiedzUsuńSloane to wszystko było też obojętne. Nie interesowało jej wciąganie się w nowe projekty. Nawiązywanie nowych znajomości czy udawanie, że chce tutaj być. I to też nie tak, że naprawdę nie chciała tu być. Z jednej strony owszem, chciała się znaleźć w tym miejscu. Elitarne i niedostępne od ręki, ale ostatni czas nie był dla niej łaskawy, a wciąganie na twarz maski, aby przetrwać wieczór zdawało się być zbyt wymagającym zadaniem. Sloane planowała jednak odegrać swoją rolę najlepiej, jak tylko potrafiła. Pokazać się od tej najlepszej strony. Przecież się ogarnęła, prawda? Nagrała album i dwa teledyski. Na sesjach pojawiała się trzeźwa i na czas. Na próby przychodziła bez marudzenia i siedziała w studiu od rana do nocy, aby wszystko doszlifować. Promowała album jeżdżąc na wywiady; od Jimmy’ego Fallona po mniej istotne programy, gdzie prezentowała okładkę, opowiadała o kawałkach i inspiracjach. Wszystko w dobrym tonie, aby nie zdradzić zbyt wiele. Mimo, że ludzie się domyślali. Wiedzieli, że za tymi piosenkami kryje się prawda, której na głos nie mówiła ani Sloane, ani Zaire. Opowiadali o tych wszystkich krzywdach w singlach. Tworzyli metafory i nigdy nie odpowiadali wprost. Chociaż mogli. Mógł rzucić „ta suka mnie zdradzała ze swoim ochroniarzem”, ale nigdy tego nie zrobił. Sloane nie wiedziała, dlaczego. Z jakichś resztek szacunku, który do niej może miał czy powstrzymywał go menadżer? W to drugie ciężko było jej uwierzyć. Miał przećpany mózg tak samo, jak wszyscy w otoczeniu Crawforda.
Zaciągnęła się ponownie papierosem.
Ezra.
Niby się poznali. Niby kiedyś się widzieli, ale nie byli nawet znajomymi. Nie miała o nim żadnego zdania. Zdawała sobie sprawę z tego jaką rolę pełnił w życiu Cartera, ale to by było na tyle. Kiedy się więc na nią patrzył spojrzeniem, którego Sloane nie potrafiła rozszyfrować, zastanawiała się, czego może chcieć. Tacy mężczyźni, jak on, raczej nie należeli do osób, które szukają uwagi. Ludzie sami do niego przychodzili, a przynajmniej się starali.
Dym gryzł ją w płuca. Nieprzyjemnie i ciężko. Zdawał się teraz być też jedyną realną rzeczą, która Sloane czuła. Dym był prawdziwy. Osiadający na niej zapach był prawdziwy, a i tak to wszystko zdawało się być udawane. I może takie właśnie było.
— Nic mnie nie trzyma za gardło. — Prychnęła na swoją obronę, kiedy się odezwał.
Sloane patrzyła, jak wyciąga jointa i go odpala. Dokończyła swojego papierosa, którego zgasiła w jednej z wielu rozłożonych tu popielniczek. Jeszcze nie była pewna, dokąd ta rozmowa ją doprowadzi, ale była ciekawa.
Nie zawahała się, gdy wyciągnął go w jej stronę. Odebrała go bez większego przejęcia. Pomoże się jej rozluźnić. Nie był niczym groźnym po czym Sloane robiłaby awantury. Zawsze po tym wtedy miękła, wyciszała się, a w najgorszym wypadku zdarzało się, że zaczynała płakać bz konkretnego powodu, ale tutaj nie wypadało tego robić, nie?
Sloane fanką Los Angeles nie była. Gdyby nie obowiązki, to by jej tutaj nie było. Wolałaby grzać tyłek na Barbadosie, ale na pewno nie w mieście, od którego uciekła kilka lat temu. Teraz od Nowego Jorku uciekała dokładnie tak samo, jak ucieka przed LA, a mimo wszystko znów znalazła się w miejscu, które kiedyś ją skrzywdziło i nigdy nie przeprosiło.
Sloane wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby Ezra przejrzał ją szybciej zanim Sloane zdążyła się odezwać. W ostatnim czasie to nie było trudne. Całe jej życie było teraz na wystawie. Oglądane przez tysiące ludzi każdego dnia. Komentowane. Jedni z niej szydzili. Drudzy przyklaskiwali. Inni się martwili. Niekończąca się historia.
UsuńZreflektowała się jednak po chwili, Zaciągnęła jeszcze raz jointem, a gęsty dym na moment między nimi zawisł zanim mu go podała z powrotem.
— To może jakaś rada? Dla… mniej doświadczonej koleżanki z branży? — Zagadnęła i uniosła lekko brew.
sloane
Nienawidziła tego miasta.
OdpowiedzUsuńInfluencerów, którzy codziennie wrzucali na Instagrama swoje śniadania. Tosty z jajkiem i awokado. Bowle wypełnione owocami, których nazw nikt nie potrafił wymówić. Miasto z uczuleniem na gluten i prawdziwe twarze. Wracając do Los Angeles każdy przybierał maskę. Miasto aniołów bardziej przypominało miasto dietetyków i wychudzonych influencerek, które wypożyczały markowe torebki i ubrania dla zdjęć przed światem udając bogactwo. Sloane wcale nie była lepsza, a choć jej garderoba zapełniona była markami, o których inni mogli pomarzyć – to nie zmieniało faktu, że ona wciąż przed światem udawała. To, że potrafi być szczęśliwa. To, że pozbierała się i teraz zaczyna nowy rozdział z nową Sloane. Że ta dziewczyna, która nosiła zbyt obcisłe sukienki, zapijała wódkę martini i potrafiła wypalić paczkę papierosów w ciągu jednej nocy właśnie przeszła na emeryturę, a na jej miejsce wchodziła… Inna dziewczyna, której Sloane nie poznawała w lustrze.
— LA zawsze czegoś ode mnie chce. To dobre miejsce dla turystów. — Prychnęła przewracając oczami. Widok z bodajże czterdziestego piętra, Sloane nie była pewna, był naprawdę zapierający dech w piersiach. Zdawała sobie sprawę, że niektórzy mogą to zobaczyć tylko na ekranie laptopa czy telefonu, a ona miała przed sobą i nie czuła się wdzięczna. — Ale sprawia wrażenie wyluzowanego z ładnymi plażami. Prawie jak wakacje, ciepły piasek i ocean.
Łatwo było się zapomnieć, gdy się tu było. Znaleźć nagle na plaży i pomyśleć, że może… Że może człowiek da radę tutaj odpocząć. Rzeczywistość zakradnie się po cichu i bez ostrzeżenia a potem złapie za gardło i zaciągnie w mroczne miejsca zmuszając do najgorszego.
Nieszczególnie podobało się jej to, jak Ezra sprawnie poruszał tematy, które Sloane trzymała za zamkniętymi drzwiami. Mogli się kojarzyć, ale to jeszcze przecież nie oznaczało, że znał jej historię, prawda? Że wiedział co tak naprawdę dzieje się w jej życiu. A to, co mu pokazywała, było tym co chciała pokazać, a przynajmniej tak sobie to Sloane wmawiała. Bo zdawało się, że już dawno straciła możliwość panowania nad chronieniem samej siebie przed innymi ludźmi. Czytali z niej łatwiej i szybciej niż dawniej, kiedy jeszcze budowała wokół siebie ogromne mury i przepuszczała nielicznych, którzy potem i tak napotykali kolejne mury i kolejne, i następne i tak w kółko, bo Sloane nigdy przecież nie potrafiła się na sto procent otworzyć przed ludźmi.
— Na przyszłość. — Odpowiedziała od razu. Nie zamierzała przecież się przyznać, że coś i owszem ściska jej gardło, a on to właśnie rozgryzł za pomocą jednego spojrzenia na blondynkę.
Sloane nie próbowała z nim flirtować. Ezra nie zdawał się być mężczyzną, z którym tak po prostu można flirtować. Podchodziła do niego ostrożnie i z uwagą, której nie dałaby też byle komu. Nie traktowała go jak natrętnego rozmówcy, a jak człowieka, od którego może być w stanie wyciągnąć przydatne informacje.
— Dlaczego nie? Rada od człowieka, który częstuje jointem nie wydaje się być błędem.
Sięgnęła po jointa znowu.
Była zaintrygowana. Ezra bez wątpienia był człowiekiem z doświadczeniem, który mógłby dać niejedną radę. Pytanie, czy nie rozdawał ich za darmo czy byle komu. Sloane zdesperowana nie była, ale z czystej ciekawości gotowa byłaby zapłacić za usłyszenie rady od kogoś, kto obracał się w tym świecie dłużej. I bez wątpienia radził sobie lepiej z miastami, które ściskały za gardło, a potem twarz dociskały do betonu.
Sloane uśmiechnęła się pod nosem. Trochę w rozbawieniu sytuacją, ale bardziej samą sobą. Miała wrażenie, że ta rozmowa przypomina stąpanie po cienkim lodzie. Z tym, że pod spodem wcale nie czekała lodowata woda. I to było przerażające, bo nie wiedziała, co ją tam czeka. I właśnie z tego powodu – aby poczuć tę nutkę ekscytacji, której jej brakowało – zrobiła krok do przodu. Nie w prowokacyjnym geście. W zaintrygowanym, a to była znacząca różnica.
— A jeśli lubię płonąć? Wtedy co? — To nie była niespodzianka, że Sloane potrzebowała ognia, aby poczuć, że żyje. Bez tego dopiero zaczynała się dusić. — Wtedy też mam trzymać zapalniczkę?
Tę najczęściej i tak oddawała innym ludziom. Pozwalała, aby dolewali oliwy do ognia i patrzyli na to, jak to ona płonie. Dopiero, kiedy miała dość to zaczynała się szarpać o zapalniczkę z powrotem. Czasem miała szczęście, a zapasowa trzymała w dłoniach. Innym razem to była krwawa walka, która musiała skończyć się zwycięstwem blondynki.
UsuńPrzeciągnęła wzrokiem po jego profilu. Ciemna skóra oświetlona fioletowym światłem. Ciągnąca się od kącika ust na policzek blizna. Uważne spojrzenie, które nie pomijało szczegółów.
— Wiem. — Przyznała wzruszając lekko jednym ramieniem. Nie miała pojęcia, dlaczego to robi, ale… Przestać też nie mogła. — Mogę przestać… Ale wydaje mi się, że dobrze się bawisz.
sloane
Sloane… Sloane musiała płonąć, aby coś poczuć. Kiedy zaczynało robić się zbyt cicho i zbyt chłodno – wtedy wszystkie demony wychodziły na jaw. To był jej sposób na to, aby się wyciszyć. Sloane potrzebowała hałasu i krzyku, aby wyciszyć wszystko w głowie to, co nie dawało jej spokoju. Blondynka nie funkcjonowała w ciszy. Gdy robiło się za cicho – ona szukała sposobów na wszczęcie awantury. Na podpalenie czegoś z kimś, co później będzie mogła gasić wspólnymi siłami. Jedni myśleli, że żartowała, gdy mówiła o tej ciągłej potrzebie czucia… Czegoś. I byli bardzo zdziwieni, kiedy Sloane stała z zapalniczką w jednej dłoni i kanistrem benzyny w drugiej. Niewielu było takich, którzy jeszcze z uśmiechem szliby z nią ramię w ramię. Czasami znajdowała spokój, ale na dłuższą metę był on nużący. Sprawiał, że zaczynała się gubić. Że nie wiedziała, gdzie jest i co robi. W spokoju czuła się jak obcy. Jakby nagle ktoś włożył ją w cudze ciało. Niby wyglądała jak ona. Mówiła jak ona, ale coś było nie w porządku.
OdpowiedzUsuńEzra z kolei nie wydawał się być mężczyzną, którego coś tak prostego, jak ogień mogło odstraszyć. Zdawał się jej być człowiekiem, który również przeszedł przez piekło i widział wystarczająco wiele syfu w życiu, aby coś tak wręcz prostego mogło go odtrącić.
Sloane uśmiechnęła się lekko pod nosem, a potem bez pytania wyciągnęła rękę po jointa. Zaciągnęła się raz, ale zrobiła to dłużej, zanim mu go oddała. Dym przetrzymała chwilę dłużej w płucach, jakby z nadzieją, że narobi większych szkód.
— Lubię być podziwiana, Ezra. — Nie musiała się do tego przyznawać. Zapewne wiedział to i bez tego. Sloane nie ukrywała też, że lubi uwagę. Lubi, kiedy ludzie patrzą i jej pożądają. Kochała widzieć w ich oczach ten błysk krótkiej myśli, że mogą ją mieć. Kochała dawać nadzieję, a potem odchodzić i zostawiać z niczym. — I lubię robić to dla siebie. Powiedzmy, że to… Daje lepszego kopa niż najczystsza kreska.
Zaśmiała się krótko pod nosem. To właśnie to uczucie bycia pożądaną i podskórny ogień było jej pierwszym uzależnieniem. Zaczęła na tym polegać być może za bardzo, a teraz, kiedy zaczął się wypalać Sloane nie wiedziała, co ma zrobić. Jak go znów w sobie wzniecić, aby chociaż przez krótki moment… Poczuła w sobie coś więcej. Miała wrażenie, że przez te miesiące zapanowała w niej większa pustka niż była gotowa przyznać.
— Owszem, nie lubią tego. — Zgodziła się z nim. Ona czasem też nie chciała wszystkiego kontrolować. Wydawało się jej, że wie, kiedy wypuścić ją z rąk i pozwolić, aby to świat działał. Decydował, czy Sloane spali się do końca czy może jednak ktoś ją z tego wyciągnie, zanim będzie za późno. — Nie wszyscy chcą się nauczyć jak ją trzymać. Zresztą, chyba wiesz, że nie wystarczy samo trzymanie, prawda? To wymaga… pewnych umiejętności.
Sloane była zaintrygowana tą rozmową. Była to pierwsza rozmowa, która ją naprawdę wciągnęła. Mimo, że jeszcze miała w sobie małą nutkę chęci ucieczki. Pojawiała się zawsze, kiedy Sloane czegoś nie była pewna lub nie mogła przewidzieć następnych kroków. Ezra emanował spokojem, z którym Sloane sobie nie radziła. Nie była nauczona jego spokoju. Nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić, a kiedy się wycofać. Balansowała… Nawet nie na granicy. Między wszystkim i niczym starając się wyczuć mężczyznę.
— Nie jestem jedyną gwiazdą tutaj. — Zauważyła. Kręciło się tu wiele znajomych z branży. Znajoma niska blondyneczka, która również podbijała listy przebojów. Mniej znajomy, ale goszczący na playliście raper, który wyluzowany stał kilka metrów dalej bajerując jakąś dziewczynę, której Sloane nie znała. Mignęły jej nawet rude loki, z którymi się nie lubiła, a media kręciły wokół nich narrację nienawiści, a miesiące temu ktoś rozesłał plotkę, że niby pobiły się w damskiej toalecie na imprezie.
— Czerwone = krzykliwe, co? — Mruknęła. Nie jej wina, że lubiła ten kolor. — Wyglądałabym na mniej głodną uwagi w czerni?
Sloane jeszcze nie wiedziała, po co tutaj przyszła. Czy chciała uwagi, czy może tylko się pokazać. Wypić drinka z ludźmi, którzy mogli kiedyś okazać się przydatni, a może naprawdę chciała tej uwagi. Bez znaczenia od kogo. Może wyciągała ją właśnie od Ezry. Nie dawał jej uwagi w nielimitowanej ilości i nie robił tego w sposób, który Sloane uwielbiała, ale wystarczająco, żeby poczuła się popchnięta do dalszego działania.
Usuń— Skąd pomysł, że gram? — Uniosła brew. Bo wszyscy wiedzą, że to robisz. Kogo próbujesz oszukać? Sloane przecież wiedziała, że to, co próbowała pokazać to kłamstwo. Być może największe w jej całym życiu. — Może to właśnie prawdziwa ja. Grzeczna i pokorna. — Powiedziała to tak, że nie było wątpliwości, że sama w to nie wierzy.
Może uwierzyłby w to ktoś, kto kompletnie nie miał pojęcia o tym, jaka Sloane jest. Ale nie Ezra, któremu Fletcher czasem przez życie się nie przewijała. Poznał ją osobiście wieki temu, musiał o niej jeszcze więcej słyszeć. I takich jak ona widział pewnie setki. Wypalone, przygniecione i… udające, że spokój je pociąga.
Coraz mniej podobało się jej to, jak idealnie Ezra trafiał swoimi słowami. Wchodził w miejsce, które były zamknięte przed publiką.
— A może po prostu już taka jestem? — Pytanie padło ostrzej niż planowała. Nawet nie rozumiała, dlaczego tak broni tej wersji siebie, która była daleka od prawdy. Udawała wiele, ale to… To było czymś innym. — Chcę wielu rzeczy, Ezra. I wszystkie z nich są… Prawie nieosiągalne. — Wzruszyła ramionami. Mogła chcieć, aby ktoś przejrzał jej kłamstwa i nią potrząsnął, ale nikt, a już na pewno nie on, nie zmusi jej do tego, aby się do tego przyznała.
Nie odpowiedziała mu na ten zarzut. Nie musiał na niego brzmieć, aby w jej głowie się nim stał. Nie znała go. Znała jego nazwisko, a to było za mało, aby przyznawać się do swoich słabości. Nawet, jeśli umiejętnie wchodził jej pod skórę to było za mało, aby Sloane się ugięła i przyznała, że to wszystko to ściema, a ona sama nie wie, czego chce, a może raczej, że wie, ale boi się po to sięgnąć, bo chce… Czegoś co utraciła. Czegoś co nigdy nie było jej.
sloane
Sloane mogła wydawać się płytka. Sprawiała takie wrażenie i wcale nie zależało jej na tym, aby ludzie widzieli w niej coś więcej. Nie musiała i tym bardziej nie chciała nikomu udowadniać, że poza ładną buźką i tekstami o rozstaniu jest w niej dziewczyna, na którą warto zwrócić uwagę. Jeśli ktoś był tego ciekaw, to odkryje to z czasem. Sloane też tak naprawdę wcale nie była trudna w obejściu. Wystarczyło być uważnym i słuchać. Nauczyć się, kiedy reagować, a kiedy zostawić ją w spokoju. Nie każdy słuchał, a Sloane nie była z tych cierpliwych i nie wręczała manualnego podręcznika do obsługi Sloane. To było coś, co należało samemu ogarnąć i nauczyć się żyć w jej chaosie.
OdpowiedzUsuńBlondynka nie prowadziła z Ezrą pojedynku. Jeszcze nie weszła na ten etap, aby z nim o coś walczyć. Póki co, ale to naprawdę była rozmowa. Taka, od której ciężko było odejść. Zaciekawił ją tym, że po prostu był. Nie ubiegał się o jej uwagę, a jednocześnie Sloane nie mogła pozbyć się wrażenie, że czegoś od niej może chcieć. Sprawdzała, póki co, czy będzie potrafił rozmawiać z nią na takim poziomie, który Sloane znała i w którym się odnajdowała. Nie wyglądał jej na człowieka, który łatwo się ugina i znika, a to dla niej był już ogromny plus. Potrafiła rozpoznać, kiedy przytłacza kogoś swoją obecnością. Samym faktem, że istnieje i odzywa się w sposób, który nie pasował, według niektórych, do młodych kobiet. Choć teraz nie było w niej tej zadziorności, którą dawniej by wręcz ociekała. Była… Cichsza.
Miała w sobie to przytłaczające przeczucie, że jeśli pójdzie w tę stronę – tej dziewczyny, która gryzie się w język, a z szafy wyrzuca wszystkie krótkie sukienki to zgubi się jeszcze bardziej. Dryfowała między tym, co wydawało się, że należy robić, a tym co chciała. Ciągnięta była raz w jedną, a raz w drugą stronę. I nie potrafiła, a może nie chciała sama decydować. Może tym razem chciała, aby ktoś nią szarpnął i wykrzyczał w twarz co ma zrobić. Może bez tego sobie nie poradzi. Może, gdy posłucha się Clary i Julie, wszystkich swoich doradców i asystentów, to naprawdę straci to, nad czym pracowała od cholernie długiego czasu. Może cała jej kariera zakończy się szybciej niż ona myślała.
Sloane nie cofnęła się, kiedy Ezra przesuwał po niej wzrokiem. Była przyzwyczajona do tego, że ludzie na nią patrzą. Jego spojrzenie było uważniejsze i bez nuty pożądania, którą często widywała u ludzi, z którymi współpracowała albo po prostu znaleźli się w jej otoczeniu. Spojrzenie mężczyzny było zupełnie inne. Wnikało w nią głębiej niż była gotowa przyznać. Zaglądało w szpary, które myślała, że załatała alkoholem i prochami.
— I co takiego widzisz w tych oczach? — Nie pozwoliła sobie na krok w tył. Wręcz przeciwnie. Maskowała to, że trafił zbyt dobrze. Ona to wiedziała. W oczach tkwił… Cały człowiek tak naprawdę. To w oczach było widać kim się jest, a Sloane swoje wyraziste spojrzenie ostatnio straciła. Z lustra spoglądała na nią zupełnie inna kobieta. Sztuczna. Podstawiona przez ludzi, którym wydawało się, że robią dobrze. I może robili, ale ile tej dobroci było dla Sloane, a ile dla nich?
Nie chciała dać po sobie poznać, że to… Nie tyle co zabolało, ale trafiło w czuły punkt. I ten punkt zapiekł. Sięgnęła po swojego drinka, który już dawno przestał jej smakować, ale i tak upiła niewielki łyk. Dla oczyszczenia gardła.
Na moment zamilkła. Niepewna, czy chce przyznać mu rację, że to wszystko jest udawane, czy iść w zaparte, że Sloane się właśnie zmieniła i od jakiegoś czasu jest tą grzeczniejszą wersją. Sloane przesuwała po nim wzrokiem z uwagą. Również nie w celu flirtu. Studiowała jego mimikę. To, jak reaguje, ale był niemal niewzruszony. Był… Zbyt spokojny, a ten spokój zawsze ją denerwował.
— Czemu cię interesuje to, czy gram? — Zapytała wprost. Nie mogła pojąć, czego mógłby od niej chcieć. Sloane miała swoją wytwórnię i była do niej przywiązana. Nie zamierzała jej zmieniać. Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. — Jeśli udaję pokorną… To co z tego?
Próbowała przekonać chyba bardziej samą siebie niż jego, że to nic takiego. Wszyscy tu obecni czasem udawali. Wszyscy wkładali maski i to była informacja, której Sloane dawać Ezrze nie musiała. Był aż nazbyt świadom tego, jak ta branża działa. Nie można w niej było funkcjonować bez masek.
UsuńPrawda była taka, że Sloane czekała, aż ktoś to z niej zdejmie. Aż pozwoli, aby poczuła, że nie musi udawać. Nie dla wytwórni, nie dla menadżerów i nie dla publiki. Problem leżał w tym, że odkąd pamiętała udawała. Zawsze szukała czegoś więcej i wciąż tego nie znalazła. Może sama nie wiedziała, czego tak naprawdę szuka, a może to coś wcale nie istniało.
Blondynka przysunęła się odrobinę bliżej. Odległość między nimi w trakcie tej rozmowy zmniejszyła się drastycznie, ale wciąż była ona w granicach dobrego smaku. Wystarczająco, że nie musieli do siebie krzyczeć, a gdyby chcieli szeptać to i tak by się usłyszeli.
— I jak niby to się kończy? — Mruknęła, choć sama dobrze wiedziała. Nie kończyło się na pochwałach. Kończyło się zapomnieniem.
Sloane zatrzymała swoje spojrzenie na jego ciemnych oczach, a kącik jej ust drgnął. Nie do uśmiechu, raczej, jakby coś sobie właśnie uświadomiła.
— Dobry jesteś. — Mruknęła i sięgnęła po papierosa między jego palcami. Wsunęła go sobie między usta, zaciągając się mocniej. Jego były mocniejsze od jej. Bardziej drapały w gardło. — Przerażająco dobry.
sloane
— I według ciebie marnuję swój potencjał? — Powtórzyła te słowa bardzo powoli, jakby próbowała zrozumieć, czy on naprawdę w tej chwili ją po prostu obraził. Tak się poczuła. Jak człowiek, który znienacka dostaje prosto w twarz z otwartej dłoni, ale uderzenie niebezpośrednio pochodziło od osoby, która ten cios wymierzyła. Nie, to pochodziło od niej samej. Sloane nie dopuszczała do siebie myśli, że może coś tracić. Tak, miała trasę przed sobą, która się już prawie wyprzedała. Tak, jej album odnosił sukcesy. Tak, wciąż była na szczycie, ale to nie było wszystko. I cholernie dobrze zdawała sobie z tego sprawę, ale nie chodziło tylko o liczby i stan konta. Liczyło się również coś więcej.
OdpowiedzUsuńZacisnęła palce mocniej wokół szklanki z drinkiem. Spojrzała tam na moment. Na dłoń, na której błyszczały się pierścionki. Na żółtego drinka, od którego robiło się jej niedobre. Nie przez jego smak, ale przez gorzką prawdę, którą Ezra rzucał jej prosto w twarz, a przed którą ona nie mogła się obronić.
— Wydaje mi się, że w takim razie osiągnęłam swój cel. — Zauważyła. Panując jeszcze nad głosem, który nie ociekał złośliwością, ale była krok od tego, żeby zaczęła się z niej wylewać. — Ktoś zauważył. Jestem tu od godziny i przez godzinę słyszałam „komplementy” o „nowej” mnie — prychnęła przewracając oczami jednocześnie — dziesięć minut z tobą i rozbierasz mnie z gorszych rzeczy niż czerwona kiecka. I w dodatku obrażasz. Więc tak, powinnam ci wylać tego drinka na twarz, ale mam w sobie resztki przyzwoitości i jestem zbyt trzeźwa, a takie atrakcje zapewniam tylko po nieprzyzwoitej ilości tequili.
Mogła nim cisnąć mu w twarz i odejść z uniesioną głową. Nikogo raczej by nie dziwiło, że ktoś kogoś wkurwił i ktoś komuś wylał drinka na twarz. Sloane była przekonana, że to miejsce widziało gorsze rzeczy. Tylko trzeźwa Sloane, a ta, w żyłach której płynął alkohol lub prochy to dwie bajki.
— To nie jest żaden sekret. Wszyscy o tym wiedzieli i trąbili przez miesiące. — Wzruszyła ramionami. Oni zachowywali się głośno, gdy byli razem, a media były jeszcze głośniejsze, gdy się rozstali. Jak na przekór, bo akurat wtedy oboje wybrali milczenie i czasem tylko porozumiewali się za pomocą piosenek, ale to by było na tyle.
Ezra nie musiał mówić nazwiska. Nawet imienia. Tyle w zupełności wystarczyło.
Mięśnie Sloane napięły się niemal natychmiast, gdy usłyszała te jedno słowo.
Desperacja.
Tego się zawsze obawiała. Tym nigdy nie chciała się stać, ale… Była. Była tą cholerną desperatką. Nie tylko tutaj, ale i w swoim życiu, gdy wracała z błaganiem. Do wszystkich ludzi, którzy mieli powody, aby ją odtrącić. I nie uczyła się na błędach. Po prostu udawała, że tamte poprzednie akcje nie miały miejsca, ale nie można było tego unikać w nieskończoność, bo w każdy wszystko dopada człowieka. Bez znaczenia, jak bardzo próbuje to ukryć przed światem lub samym sobą.
Była świadoma, że nie miała w sobie już buntu. Zgubiła to, gdzieś… Między jednym błaganiem, a drugim. Między płaczem, a wybuchem śmiechu, który nic nie miał w sobie z radości. Zgubiła siebie w tym świecie, który kochała, a który zaczął się od niej odwracać, bo podjęła kilka decyzji, które być może były niewłaściwie.
W zasadzie przyznała mu, że to wszystko to maska. W dodatku niezbyt udana. Taka, której człowiek nie chce mieć na twarzy. Ześlizguje się i ukazuje brzydką prawdę, a może właśnie to Sloane powinna była pokazać.
Spoglądała mu głęboko w oczy. Nie cofając się przed spojrzeniem. Nie po to, aby z niego coś więcej wyczytać. Gdyby spojrzała na bok – przyznałaby się do słabości, a tego robić nie zamierzała. Nie teraz i najlepiej – nie nigdy.
A kiedy mówił dalej… Nie bolało jej to, że o niej zapomni. Bo to nie o niego chodziło. Świat mógł za rok o niej już nie pamiętać. Trasa się skończy. Może nie być nawet sukcesem. Sloane mogła po prostu przestać z dnia na dzień istnieć. Pojawi się ktoś lepszy. Bez dramatów. Bez byłego męża, który wznosił ją do chmur, a potem pozwolił, aby rozbiła się o najostrzejsze kawałki na ziemi.
Sloane chciała być tą, którą ludzie pamiętali. Była tą dziewczyną.
UsuńZabijali się o nią. Wytwórnie chciały ją mieć dla siebie. Magazyny błagały o wywiady. Tęskniła za tym. Za tym kim była przed tym, jak dała się połamać na małe kawałki. Sloane myślała. Uważnie i szybko, ale nie w typowym dla siebie szale. Analizowała każde słowo, które jej powiedział i przetwarzała.
— Wiele ludzi będzie niezadowolonych, gdybyś to rozdmuchał. — Uniosła brew. Nie zaczepiłby jej, gdyby nie miał gotowego pomysłu. Lub jego szkicu. Kącik jej ust drgnął. Uniosła głowę nieco wyżej, a potem zrobiła jeden krok w jego stronę. — Chcesz prawdy?
Odgarnęła włosy na bok i pozwoliła sobie na jeszcze jeden krok.
— Gdyby zestawić Sloane z tego roku z tą z tamtego… Wyśmiałabym samą siebie. — Obnażała się bardziej niż sobie tego życzyła, ale z jakiegoś znanego tylko światu powodu mówiła dalej. — Ona nie potrzebowała tego, aby ktoś cokolwiek w niej rozdmuchał, bo to nigdy nie wygasło. Była swoją własną siłą napędową, a cala reszta… Cała reszta to były miłe dodatki, którymi ona rządziła.
Obecna Sloane stała się tym dodatkiem. Zezwoliła na to i straciła siłę, aby to zmienić.
sloane
— Miewałam lepsze okresy.
OdpowiedzUsuńTaka była prawda, której Sloane nie musiała udawać. Zwłaszcza, że pisały o tym różne dzienniki. Pojawiały się przeróżne plotki na jej temat, których nie dementowała. Najczęściej miała w te całe gadanie wywalone, bo to były tylko plotki, ale teraz… One rosły i najgorsze było to, że zawierały w sobie ziarno prawdy, które kuło ją w oko. Tak samo, jak słowa Ezry, który był aż nazbyt celny.
Zacisnęła szczękę, bo ta przerwa w jego wypowiedzi zabolała właśnie najbardziej. Bo Sloane wiedziała co się za nią kryje i nie mogła udawać, że jest ponad to. Że wszystko jest w porządku. Teraz już nie tylko żyła, ale po prostu egzystowała. Wykonywała swoją pracę poprawnie, ale to dawno nie był etap, który zadowalał ją w stu procentach. Dawniej potrafiła godzinami, a nawet całymi dniami siedzieć w studiu – nagraniowym albo tanecznym. Szlifować układy do perfekcji, a teraz wystarczyło jej, gdy było po prostu dobrze. Od kiedy ona zadowalała się czymś, co jest tylko dobre? Ona nie była dobra. Sloane była genialna w tym co robiła. Nawet ze swoimi płytkimi tekstami, ale czasem musiała odetchnąć i odłożyć na bok słownik, a napisać coś prostego. Coś, przy czym będzie mogła z uśmiechem potańczyć na scenie.
— Nie schodzę ze sceny. — Ale nie była pewna, czy próbowała przekonać siebie czy jego. To nie była również jej decyzja. Mogła chcieć dalej śpiewać i robić show, ale gdyby wytwórnia zablokowała jej wszystko… To straciłaby tę możliwość. Nikt tego w planach, raczej, nie miał, ale przyszłość była bardzo niepewnym zjawiskiem. — Jeszcze się na niej porządnie nie rozgrzałam, a miałabym już schodzić? — Prychnęła. Nie, było na to za wcześnie. O kilka dekad za wcześnie. Sloane chciała to dalej robić. Ona musiała to dalej robić. Nie dla innych, ale dla samej siebie.
Nie, tamtej Sloane nie było. I nie planowała wracać.
Został z niej popiół, z którego nie da się już nic wygrzebać. I może, jakimś cudem, da się wyciągnąć coś z tej dziewczyny, która stała teraz przed nim i odsłaniała wszystkie swoje słabości, które i tak były widoczne gołym okiem.
— Jesteśmy szczerzy, więc nie będę tego ukrywała, ale nie wiem, co jeszcze we mnie jest. Nie wiem kim obecnie jestem. — Może zdradzanie takich… Cóż, jakby nie patrzeć, ale poufnych informacji o sobie komuś z kim tak naprawdę nie miała żadnego powiązania, nie było rozsądne, ale kiedy ona robiła cokolwiek rozsądnego? — Ale jestem gotowa zaryzykować. To w końcu biznes, nie? Wyjdzie albo pójdzie się jebać.
Wzruszyła ramionami, wcześniej powtarzając to, co sam o biznesie powiedział. Nie proponował jej prowadzenia za rączkę i poszukania dobrego specjalisty, który pomógłby jej naprawić to, co złamane i popsute. Sloane to musiała zrobić sama. Bez żadnego doktorka, który pisałby notatki, a jej potem kazał robić ćwiczenia na oddech i kontrolować swój gniew.
— Co mi w takim razie proponujesz? Jaki masz pomysł na… rozdmuchanie mnie na nowo?
Uniosła lekko brew. Czego Ezra tak naprawdę mógł od niej chcieć? Cokolwiek planował, jeśli wypali przyniesie im obojgu kupę forsy. Była świadoma, że tu chodzi głównie o to, a nie jakiś caritas ratowania zagubionej duszy piosenkarki, która się zgubiła między klubem, a mieszkaniem męża i kochanka. Nie, tutaj w grę wchodził zysk, który Sloane mogła mu dać. I nie potrzebowała, aby mówił jej, że to z dobrego serca. W biznesie nikt nic nie robił, bo miał dobre serce, a żeby się tu utrzymać trzeba było wiedzieć, jak grać i przede wszystkim z kim, a co do Ezry… Chyba nie miała zastrzeżeń. Nie pamiętała teraz jego osiągnięć. Tego co robił i z kim, ale wiedziała wystarczająco, aby nie odmawiać.
— Widzę, że się ich nie boisz. — Mruknęła. To było widać na odległość. Podejmował ryzyko. Brał coś, czego inni nie chcieli tknąć. Brał ją. Sloane nie była łatwym przypadkiem, ale na pewno nie najtrudniejszym z jakim pracował lub jeszcze go zaskoczy. To się dopiero miało okazać.
Myśli Sloane wirowały. Głośno i w sposób, który wcześniej był uśpiony. Za i przeciw, zgodzić się czy odejść z uniesioną głową? Powiedzieć, żeby się odwalił i dał jej spokój, czy zaciągnąć na rozmowę, aby zdradził więcej szczegółów? Kiedy miała dzwonić do Clary? Czy w ogóle miała jej to mówić?
UsuńSloane nie chciała być tylko jedną z wielu. Chciała coś po sobie zostawić. Nie chciała być towarem, tylko artystką. Kimś godnym podziwu. Kimś za kim patrzyło się tęsknym wzrokiem wiedząc, że się jej nigdy nie będzie miało.
— Chcę szczegóły.
sloane
Sloane odpowiedzi chciała tu i teraz. Nie lubiła czekać i być tą, która przychodzi i się prosi. Skoro Ezra zaczął temat, to Sloane była pewna, że chce to zacząć od razu i nie będzie kazał jej czekać ani tym bardziej nic udowadniać, że jest warta zainwestowania w siebie czasu i pieniędzy. Problem polegał na tym, że przedtem Sloane nie musiała nic udowadniać, bo to po niej zwyczajnie było widać. Obecnie sprawy wyglądały z lekka inaczej. Sloane nie przyzwyczaiła się do tego, że musi komuś się pokazać od najlepszej strony. Z reguły ludzie to o niej wiedzieli. Miała głos, który wznosił ją na szczyty przebojów. Miała w sobie charyzmę, aby przyciągnąć ludzi. Mimo, że to nie była łatwa branża to Sloane się utrzymywała na powierzchni. Nie ledwo łapiąc oddech, a ona wręcz dryfowała na wygodnym jachcie, kiedy wszyscy ludzie wokół znajdowali się na prowizorycznych szalupach. Tym razem rolę się odwróciły, a Sloane wygodny jacht zamieniła na przeciekającą łódkę. Może jeszcze nie w pełni, ale nie była ona w stanie pociągać jej daleko, jeśli zostanie w tym miejscu, w którym była.
OdpowiedzUsuńKącik jej ust drgnął. Jak zawsze, kiedy nie dostawała tego, czego chciała od razu. Ezra rozbudził jej ciekawość i sprawił, że blondynka pragnęła poznać wszystkie informacje już w tej chwili, ale on zamiast jej je dać - ściągnął ją na ziemię. W sposób, do którego nie była przyzwyczajona. Z reguły dostała od razu to, czego chciała, a przy Ezrze napotkała mur. Nie wydawał się on być nie do przeskoczenia, ale już sam fakt, że się pojawił stał się dla blondynki niewygodny.
— Nie ja Cię zaczepiłam. — Zauważyła. Być może przeszłaby obok niego obojętnie i nawet się nie przywitała. Znaleźli się w tej sytuacji, bo to on na nią spojrzał pierwszy. I nie odpuszczał, a Sloane poczuła się zaintrygowana i chciała wiedzieć więcej. Tylko, że zamiast odpowiedzi on tak naprawdę zostawił ja z czymś, czego Sloane przed sobą sama przyznać nie chciała.
Boże, jak ona nienawidziła, kiedy ludzie wrzucali jej prosto w twarz to, przed czym próbowała uciec. Ezra aż nazbyt dobrze trafiał ze wszystkim co jej mówił, a Sloane miała ochotę zniknąć. Nie unieść głowę wysoko, jak to miało miejsce zwykle, a po prostu zniknąć.
Mogłaby się żachnąć i mruknąć, że nie potrzebuje jego łaski, a już tym bardziej pomocy i aby wsadził sobie te wszystkie słowa tam, gdzie nikt ich nie znajdzie. Ezra przenikał jej do kości. Pozwoliła sobie i wszystkim wokół sprawić, że przestała… Błyszczeć. Mogła wkładać cekinowe kiecki i wysokie obcasy, ale to zawsze był tylko dodatek, z którego teraz wyglądało na to, że Sloane nawet nie potrafi poprawnie skorzystać.
Nie wybrała milczenia, bo nie miała nic do powiedzenia. Wybrała milczenie, bo… To była lepsza opcja. Słowa Ezry nie spłynęły po niej bez zostawienia po sobie śladu. Może nie miały mocy kwasu i nie wypalały skóry. Zrobiły coś znacznie gorszego. Zostawiły w jej duszy ślad. Sięgały tam, gdzie inni się nawet nie dotykali, jakby się bali, że mogą tym obudzić wersję Sloane, która nie pasowała do obrazka, który wszyscy wokół próbowali namalować.
Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń z wizytówką. Sloane się nie wahała, ale zanim po nią sięgnęła podniosła na mężczyznę wzrok. Jego własny był niewygodny i ciężki, taki, który zmuszał do refleksji. Nawet, a może szczególnie wtedy, kiedy nie miało się na to najmniejszej ochoty. Wcale nie musiał krzyczeć, żeby Sloane słuchała. Miał ten rodzaj podejścia, który trafiał do niej bardziej niż krzyk, z którym chodziła całe życie.
Gdzie jest ta Sloane, którą się wszyscy zachwycali?
Ona też chciałaby wiedzieć. Czuła, że jest głęboko w środku, ale… Schowana przed wszystkim i wszystkimi. Jakby ktoś nagle wcisnął w niej guzik „wycofaj się” i nie było już możliwości, aby wróciła do tego miejsca z powrotem.
— Dzięki. — Rzuciła biorąc w końcu wizytówkę do ręki. Ciężką i matową. Taką, którą może wręczyć tylko ktoś kto radzi sobie w biznesie. Przez moment ją oglądała, jakby była najciekawszą rzeczą na świecie.
Sloane się nie wycofała.
UsuńOna myślała nad jego słowami. Były ciężkie i surowe. Kładły nacisk na to, co ona chowała sama przed sobą i przed światem. Sloane mogłaby go wyśmiać, że sobie nawymyślał, ale przejrzał ją zanim ona się tak naprawdę odezwała i cokolwiek mu potwierdziła.
— Wiesz… Parę miesięcy temu za to wszystko bym cię wyśmiała. — Obróciła twardym kartonikiem między palcami. — Że jesteś kolejnym facetem, który próbuje mi wmówić, jak mała jestem. Jak niewiele znaczę bez mężczyzny, który prowadziłby mnie za rączkę.
Kwaśna mina przez sekundę przemknęła jej przez twarz. Sloane słyszała to zbyt wiele razy, że nie da sobie rady bez męskiej dłoni, a potem w trakcie małżeństwa, że to Zaire ją utrzymuje i wypromował, co było kłamstwem, ale dobrze się sprzedawało.
Zatrzymała wzrok na jego oczach. Jej własne były skupione i słuchały.
— Zadzwonię. — Obiecywała to sobie, a nie jemu. I nie sam fakt wykonania tej czynności, ale tego, że wciąż tkwi w niej ogień, który jakiś czas temu przygasł.
Potem zrobiła niewielki krok. Sloane chciała czy nie, ale musiała przełknąć fakt, że Ezra ją właśnie sprawdził na ziemię i nie pozwolił, aby dalej tkała swoją rzeczywistość wyobrażeniami, że wszystko wciąż jest w porządku.
— Och i Ezra? Ta błyskotka nie chciała dać się rozebrać z czerwonej sukienki. — Poprawiła go. — Dała się rozebrać z prawdy. I to coś znacznie gorszego niż błyszczący materiał.
sloane
Wtedy by się go nie posłuchała. Nie znalazłaby w sobie tej siły, która pozwoliłaby jej na dostrzeżenie, że tym razem to ona jest w błędzie. Przekonywałaby siebie i wszystkich wokół, że ma rację, a Ezra nie widzi w niej nawet interesu, który może przynieść pieniądze, a kolejną laleczkę do kontroli. Nie mogła powiedzieć, że dojrzała w pełni. Zmieniła się na pewno, a jej perspektywa również się zmieniła z czasem. Teraz wiedziała, że sama nie zawsze sobie da radę, a proszenie o pomoc nie zawsze jest złym krokiem. Czasami to najlepszy prezent, jaki można sobie samemu dać.
OdpowiedzUsuń— Dobrze. Nie jestem zainteresowana w robieniu za akcesorium. — Rozumieli się, a to mogło świadczyć o dobrze rozwijającej się między nimi współpracy. — Rozumiem, co mówisz, Ezra. Siedzisz w tym długo, więc wiesz, jak ten świat działa i jak często dziewczyny takie, jak ja, znikają, bo weszły w układ z nieodpowiednimi mężczyznami.
Zbyt głodnymi pieniędzy i władzy. Sloane, jak i każdy inny artysta, musiała być uważna. Nie chciała dać zbyt dużo od siebie, jeśli potem to wszystko miało się na niej odbić. Wiedziała też, że Ezra nie powie jej tutaj wszystkiego. Nie wiedziała, jeszcze, na ile mu ufa. Wzbudzał zaufanie. Może przez wspólnego znajomego. Jeszcze tego nie wiedziała, ale chciała się przekonać. Mógł być jej jedyną szansą, a tym Fletcher nie lubiła dawać przechodzić koło nosa.
— Nie boję się tych numerów. — Takich dziewczyn było dziesiątki. Ile z nich miało głos, ale żadnej szansy? Ile tych dziewczyn próbowało swoich sił, ale okazywało się, że mają niewystarczająco dużo pieniędzy, aby popchnąć karierę dalej? Ile z nich zostało stłamszonych przez ludzi, którzy mieli władzę? — Wiem, jak wiele mogę stracić. I jak o wiele więcej mogę zyskać. To byłoby głupie, gdybym dała temu przejść koło nosa, nie?
Sloane nie zamierzała dać się nikim zastąpić. Było na to zbyt wcześnie, a ona była zbyt uparta, żeby oddawać swoją koronę. Mogła się potknąć, popełnić błędy, ale wróci z hukiem, którego się nikt po niej nie spodziewa. Jeszcze nie wiedziała, jak się za to zabierze, jak mu to udowodni, ale nie musiała decydować dzisiaj. Dzisiaj i tak by w to nie uwierzył, a Sloane musiała się z tym wszystkim przespać i dopiero potem zacząć działać.
— Wyglądam na dziewczynę, która robi karierę przez łóżko? — Uniosła brew. — Nie sypiam w zamian za coś. Nie muszę się poniżać w ten sposób. Wiem, jak pokazać na co mnie stać i jak przekonać do siebie ludzi bez wchodzenia im do łóżka. Sukienki ściągam dla przyjemności, nie dla dobicia targu.
Miała zasadę, aby nie sypiać z ludźmi, z którymi pracowała. Zaire był wyjątkiem. Nagrywali tylko wspólnie kawałek. To nie on jej płacił, to nie on kierował jej karierą. Znaleźli się w tej samej wytwórni, pisali razem kawałki. Sypianie z producentami, menadżerami było nieetyczne. I nie tyle, co się przejmowała tym co jest etyczne, a co nie, a wiedziała, że może prowadzić do kłopotów. Zresztą, coś przecież już wiedziała o konsekwencjach wchodzenia do łóżka mężczyznom, z którymi łączył ją biznes. Lepiej było się od tego trzymać z daleka.
Sloane nie każdego faceta, który trafił pod jej radar obserwowała pod kątem, czy nada się do zabrania do łóżka. O nim tak nie pomyślała. Miał inne spojrzenie. Nie pełne pożądania ani nawet zaintrygowania tym, co miała pod spodem. Nie, jego interesowało to, co jest w środku. Chciał sięgnąć po coś, czego Sloane nie dawała tak łatwo. Wyciągnąć z niej tę dziewczynę, za którą płonęła podłoga, kiedy wchodziła do pomieszczenia.
— Nie potrzebuję i nie chcę bajek, Ezra. One się i tak nigdy dobrze nie kończą. — Były tylko ładnym kłamstwem, które potem bolało. — Zaciągnięcie dziewczyny do łóżka nie jest wyczynem. Malo imponujące, każdy najprzeciętniejszy facet to zrobi. — Wzruszyła ramionami. Nie ją, o nią trzeba było się postarać, a Sloane była też próżna. Jeżeli ktoś się jej wizualnie nie podobał, to nie zwróciłaby uwagi. — Więc, jak już mówiłam. Nie sypiam w zamian za pracę. Zaproponowałeś mi coś, ja jestem tym zainteresowana. Wszystkie ubrania zostają na miejscu.
Nie chciała go zaciągnąć do łóżka. Nawet nie pomyślała o tym ani razu. Serio, nie przyszło jej to do głowy. Ezra ją rozbierał, owszem. Ale nie z ubrań. Tylko z lęków, których inni nie tykali, a nawet jej nie znał. Wystarczyło mu odpowiednie spojrzenie, aby dostrzec to, co Sloane tak bardzo próbowała ukrywać przed samą sobą i całym światem.
Usuń— To chyba nie był slut-shaming, co? Jeśli tak to niezły początek współpracy. —Uniosła brew i parsknęła krótkim śmiechem. Nie była urażona, ale na pewno nie zamierzała przepraszać też za to, że korzystała z życia i nie robiła tego w grzeczny sposób. Kiedy miała z tego korzystać, jak nie teraz, kiedy była młoda i miała chęci? Zresztą, było ich tylko trzech. Nie ma co przesadzać.
Ta rozmowa mogła zakończyć się tutaj. Sloane „przypadkiem” mogłaby zgubić wizytówkę, ale zamierzała się jej trzymać. Wyczuła, że Ezra naprawdę mógłby odmienić jej obecne życie zawodowe. Wróci tam, gdzie była wcześniej, a może będzie wspinała się jeszcze wyżej.
Odprowadziła go wzrokiem. Prawie się śmiejąc, kiedy ten biedny asystent został pozostawiony bez większej uwagi. Tymczasem ona trzymała wizytówkę w dłoni. Pojęcia jeszcze nie miała, jak ma mu pokazać, że nie jest jedną z tych gwiazd, które błyszczały przez chwilę, a potem spadły z hukiem i nigdy więcej już się nie podniosły, ale to wymyśli.
Za tydzień, za miesiąc, ale w końcu zadzwoni i wtedy nic jej już nie zatrzyma.
sloane
Sloane została na tarasie sama ze swoimi przemyśleniami.
OdpowiedzUsuńEzra zostawił ją ze słowami, które nie cięły, ale były brutalne i surowe. Nie próbował głaskać jej po głowie, kiedy wszyscy inni zadawali się chodzić wokół niej na paluszkach, aby tylko przypadkiem jej nie rozzłościć. Było w tej konwersacji coś innego, czego Sloane jeszcze nie była w stanie zrozumieć. To miejsce nie było odpowiednie też do tego, aby się nad tym zastanawiać. Dopiła drinka i zapaliła jeszcze jednego papierosa. Wpatrując się w rozciągającą panoramę Los Angeles przed sobą. Mogła udawać, że ta potulna wersja jest tą lepszą, ale dobrze przecież wiedziała, że to jest po prostu zwykłe udawanie. Kłamstwo, którym karmiła przede wszystkim samą siebie. Ciężka wizytówka jeszcze przez chwilę ciążyła jej w dłoni, zanim schowała ją do małej kieszonki w torebce. Nie chciała jej zgubić, bo wiedziała, że będzie jej potrzebowała. Mimo, że jeszcze nie miała pojęcia, jak będzie wyglądała ta współpraca ani czy okaże się w oczach Ezry wystarczająco interesująca, aby inwestował czas i pieniądze. To nie jemu chciała się pokazać, ale przede wszystkim samej sobie. Móc w przyszłości spoglądać na swoje odbicie w lustrze bez zastanawiania się, czy jest jeszcze coś warta. Dawniej była, ale teraz… Straciła swój żar. Poddawała kawałki siebie innym ludziom, a potem nigdy ich nie odzyskała. Sloane też wiedziała, że ich od nich nie odzyska. Musiała je zbudować na nowo. Bez pomocy osób trzecich. Bez mówienia, że wszystko będzie dobrze, bo to były tylko puste słowa.
Została tam jeszcze przez chwilę.
Wystarczyła jej rozmowa z Ezrą. Kolejnych kontaktów tu znajdować nie musiała. Zmyła się może po godzinie. Pokręciła po tarasie i w środku. Wdawała się w mało istotne rozmowy w trakcie, których myśli Sloane wracały do tego, co wydarzyło się na tarasie. To była tylko dość krótka, ale konkretna rozmowa, której Sloane nie potrafiła z siebie strząsnąć.
Był w jej myślach nawet wtedy, kiedy wróciła do hotelowego apartamentu. Jednak nie tak, jak dawniej mężczyźni gościli w jej głowie. Wracały do niej jego słowa. Żadnych obietnic. Żadnych konkretów, ale ściągnięcie jej na ziemię w sposób, jakiego wcześniej Sloane nie znała. To wystarczyło, żeby jej uwaga co chwilę uciekała w jego kierunku. Była dziwnie poruszona tym, w jaki sposób Ezra do niej podszedł.
Musiała przespać się z tymi informacjami, ale sen niewiele przyniósł. Wizytówka wciąż była w jej torebce i nie wyjęła jej przez najbliższe kilka dni. Miała zamiar zniknąć z Los Angeles zaraz po tej imprezie, na której nie wydarzyło się nic spektakularnego, ale ciągle o niej myślała. Wypełniała sobie dzień typowymi dla siebie aktywnościami, które nie były w żaden sposób powiązany z równie ułożonymi kreskami. Ciągle jednak myślała o tym, co mówił jej Ezra. Jak do cholery miała mu pokazać, że tamta Sloane wciąż w niej siedzi? Nie ta wybuchowa i gwałtowna, która rzucała się z pazurami, ale ta, która ciągnęła za sobą spojrzenia. Pewna siebie i tego, co robi – świadoma, jak wiele osób chce być na jej miejscu i być z nią, a tymczasem…
Dla inspiracji, jak zwał tak zwał, odpaliła filmiki na YouTube ze sobą. Niektóre były sprzed Zaire’a, inne w trakcie. Nie była już tą kokietującą dziewczyną, która uśmiechała się oczami i jedyne co za nimi ukrywała, to kolejne plany na swoją karierę. Nie było w niej strachu, dziwnego odrętwienia, jakie towarzyszyło jej od dawna. Była po prostu Sloane. Z trochę zbyt krótkimi sukienkami, błyszczącymi oczami i uśmiechem, który był szczery, ale też… Na swój sposób szczęśliwy. Oglądała je przez najbliższe kilka godzin. Dla inspiracji. Dla samej siebie. Dla tej dziewczyny, która była w niej głęboko i próbowała się wydostać, ale tkwiła głęboko w przepaści, która miała śliskie i wygładzone ściany, a nikt nie zrzucał liny ratunkowej. Dopóki nie zaczęła znów myśleć o Ezrze. Nie był światełkiem w tunelu. Nie był jej liną. Nie, on mógł ewentualnie podrzucić narzędzie, aby Sloane te śliskie ściany rozbijała i znalazła wyjście inną drogą. Nie tą, którą znała, ale nową. Niewygodną, prawdopodobnie, ale należącą do niej.
Nie patrzyła na godzinę, kiedy zaczęła szukać torebki. Hotelowy pokój przypominał miasteczko, przez które przeszło tornado. Ubrania były wszędzie, buty, sukienki. Nic nie było na swoim miejscu. Długo nie mogła znaleźć torebki, aż w końcu się jej to udało. Po dziesięciu minutach szukania okazało się, że zasłoniła ją szlafrokiem, który wisiał na drzwiach. Wygrzebała z niej wizytówkę. Wciąż była tak samo ciężka, matowa i ze znaczeniem, którego Sloane nie potrafiła rozszyfrować.
UsuńNajpierw jeden sygnał. Potem drugi. Trzeci.
— Szybciej, kurwa. — Syknęła dokładnie w tym samym momencie, kiedy połączenie zostało odebrane. No, świetne pierwsze wrażenie, nie ma co. Prawie się uśmiechnęła. Może uzna, że to urocze, w co wątpiła.
— To Sloane. — Przedstawiła się. — Kidy możemy się spotkać?
Konkretny. Bez rozgadywania się o tym, jak znalazła swój cel w życiu i jak bardzo go teraz potrzebuje. Nie, prosto i na temat, a potem… Potem zacznie myśleć nad całą resztą.
sloane
To byłoby łatwiejsze. Wrócić do Nowego Jorku i udawać, że wszystko jest na swoim miejscu. Rozważała to nawet przez jakiś czas. Myśl o powrocie była równie paraliżująca, jak utracenie wszystkiego. Dłużej nie mogła już udawać, że trzyma wszystko w garści. To, co dawniej było pewne, teraz wymykało się jej z rąk. Jeszcze nie była gotowa tego przed sobą w pełni przyznać, ale zrobiła już pierwszy krok. Mogła mówić, że nie przejmuje się tym, ile osób jest na jej miejsce, ale poniekąd ją to przerażało. Nie chciała zostać kolejną zapomnianą gwiazdką. Następne nepo baby, które przez chwilę miało karierę, ale potem spadło na dno i już więcej się nie podniosło. Ile było takich, które miały karierę podaną wraz z wzięciem pierwszego wdechu, ale ją zniszczyły własnymi wyborami? Sloane tym nie tyle, co nie mogła się stać, a po prostu nie chciała.
OdpowiedzUsuńRozmowa była krótka, ale konkretna. Dokładnie taka, jakiej Sloane oczekiwała po Ezrze. Bez żadnych długich wstępów. Prawie parsknęła śmiechem, kiedy wręcz kazał jej zrezygnować z rzucania przekleństwami na dzień dobry. Sloane miała gotową odpowiedź, aby się przyzwyczajał, ale nie zdążyła tego powiedzieć.
Rozłączył się.
Dupek.
Sloane aż uśmiechnęła się pod nosem. To mogła być owocowa współpraca albo się pozabijają. To miało się dopiero wyjaśnić w trakcie, a póki co… Sloane była zdenerwowana i podekscytowana jednocześnie. SMS z adresem przyszedł chwilę później. Był suchy. Żadnych emotek. Żadnego zobaczymy się tutaj. Po prostu adres. Sloane na niego nie odpowiedziała. Nie zareagowała w żaden sposób. Musiała się do tego spotkania przygotować. I pierwsze co zrobiła to wybranie się na zakupy, bo w swoich walizkach nie miała nic co nie krzyczałoby, że właśnie wybiera się na after party. Miała czas na zakupy i na zastanowienie się, co chce sobą pokazać, kiedy tam przyjdzie. Zależało jej. Nie na tym, co pomyśli Ezra, ale na samej sobie. Mogła sprawiać wrażenie, że wszystko jest jej obojętne, ale prawda była zupełnie inna. Sloane chciała jeszcze coś znaczyć. Chciała czegoś więcej niż kilku koncertów w ciągu roku. Być zapchaj dziurą na festiwalach, bo nikt inny nie zgodził się wystąpić. Sloane chciała zostawić po sobie ślad, który będzie nie tylko fajnym wspomnieniem, ale wręcz… Legendą. Może sięgała po zbyt wiele, ale nikt kto wątpił w swoje umiejętności nie zaszedł daleko, prawda? I może to właśnie był ten moment, kiedy Sloane się przebudziła.
Czwarta nadeszła zbyt szybko. Ciemny SUV podjechał pod budynek, a Sloane w towarzystwie ochroniarza weszła do budynku. Stukot czarnych, klasycznych szpilek rozbijał się o marmurową podłogę. Nie było żadnych cekinów. Były za to obcisłe garniturowe spodnie, gorsetowy top na ramiączkach i marynarka z rękawem ¾. Włosy upięła w wysokiego kucyka, a dwa pasemka zwisały jej wokół twarzy. Nie przesadzała z makijażem. Mimo, że nie mogła wyjść z domu bez brokatowych powiek. Świeciły się delikatnie, odbijając padające na nią światło. Przyciągały uwagę, ale nie ściągały jej na siebie kompletnie.
Wydawało się jej, że ma przy sobie wszystko, czego Ezra mógł chcieć, a może nawet więcej. Czuła się, jakby szła na przesłuchanie. Zabrała ze sobą wszystko. Każdy notes, w którym pisała żywe i surowe teksty, iPada, na którym w szczelnie zamkniętych folderach były krótkie filmiki – Sloane nucąca melodię, która przyszła jej do głowy, śpiewająca jakieś zwrotki, które na już powstały w jej głosie. Nagrania voice memo, które były bez żadnego filtra, bez upiększania. Z głosem czasem jeszcze okrytym sennością, czasem zmęczony. Nie zdziwiłaby się, gdyby któreś z nich zawierały urywki jej płaczu, którego nawet nie pamiętała. Ale to była teraz ona. Z tym całym bałaganem, który w niej siedział. Jeśli jakoś miała się go pozbyć, to znała na to tylko jeden sposób. Misz masz wszystkiego, co towarzyszyło jej przez ostatnie miesiące. I co wcale nie było żałosnym proszeniem o to, aby którykolwiek z ex’ów do niej wrócił. Jeszcze nie była w stanie tego nazwać.
Sprawnie przeszła przez recepcję i ochronę. Pokierowana została do osobnej windy. Nie było w niej przycisków z numerami. Ochroniarz użył karty, a ona została w ciszy. Winda jechała wolno. Czuła lekkie napięcie w żołądku. To nie był strach, a raczej moment przejścia.
UsuńKiedy drzwi się w końcu otworzyły Sloane poczuła, że znalazła się w innej przestrzeni. Znała takie miejsca i wiedziała, jak funkcjonują, a jednak miała wrażenie, że tutaj panują inne zasady. Takie, których Sloane jeszcze nie zna, ale na które jest otwarta.
Jeszcze nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Czy może nie wyjdzie stąd z krzykiem i obrażona na cały świat i na Ezrę, a może… Może to wszystko będzie dokładnie tym, czego potrzebowała, aby stanąć znów pewnie na nogach i przestać rozgrzebywać przeszłość, jakby miała w niej znaleźć odpowiedzi na to, jakim człowiekiem się właśnie stała.
Pojawiła się na czas. Nie minutę wcześniej, nie minutę później. To jeszcze nie był czas na to, aby Sloane mogła się spóźniać, jak to zwykle miewała w zwyczaju.
Mogłaby rzucić „dzięki, że znalazłeś czas”, ale tego nie zrobiła. Dopiero miało się okazać, czy faktycznie znajdzie dla niej czas, czy może to nie on ją stąd wyrzuci, bo uzna, że jednak tego czegoś w sobie nie ma.
— Przyniosłam wszystko, co mam. — Powiedziała. Postawiła torebkę, z której wylewały się jej notesy, iPad, pendrive walał się w głębi torebki. Pomięte kartki papieru, które z jakiegoś powodu były ważne. Ulubiona szminka z koncertów, co było nieistotne, ale i tak ją ze sobą miała. Po prostu wszystko co… Było ważne i wciąż było jej.
sloane
Sloane patrzyła na to, w jaki sposób Ezra siedział. Biła od niego energia, z którą rzadko się spotykała. Pewność siebie tego mężczyzny była wręcz dusząca. Ona dawniej też taką miała i teraz gotowa była zrobić wszystko, aby to jeszcze raz w sobie poczuć. Nawet, jeśli na moment nie wiedziała, czy chce powrotu tej Sloane. Nie, wróć. Czy chce stworzyć nową Sloane i odkryć to, kim tak naprawdę jest. Nie dziewczyną ze złamanym sercem. Nie tą, która w klubowych łazienkach układa kreskę na telefonie. Dziewczyną, która przede wszystkim zasługuje na swoje miejsce w świecie muzyki. Nazwisko robiło jedno. Ojciec jej pomógł na początku, choć był niezadowolony, że Sloane poszła w pop, ale to nigdy nie było wystarczające. Musiała jeszcze pokazać, że poza nazwiskiem, głosem i wyćwiczonym talentem naprawdę zasługuje, aby tutaj być.
OdpowiedzUsuńWywróciła oczami na jego komentarz.
— Jakby mnie nie obchodziło, to bym tu nie przyszła. — Westchnęła, jakby to nie było wystarczająco jasne. Owszem, Ezra mógł być jej ostatnią deską ratunku. Facetem z władzą, który albo ją wciągnie na szczyt albo zostawi w miejscu, w którym tkwiła od miesięcy. Niektórym pasowało to, że Sloane była taka… Wręcz nijaka. Pasująca do mainstreamu, który lubił powtarzalność. To, co się wyróżniało nie było tak chętnie wspierane, a Sloane mimo muzyki, jaką tworzyła to wyróżniała się na tle innych artystek. Nie chciała być tylko tą, co śpiewa do mikrofonu. Ona robiła show. Głosem i ciałem. Scena była jej domem, a ona ten dom sama z siebie podpaliła i teraz zamierzała go odbudować. Z jego pomocą albo nie. W końcu znalazłaby sposób, żeby odbić się od dna, ale skoro był tutaj już i jej coś proponował, to byłaby skończoną idiotką, gdyby tego nie wykorzystała.
Sloane chciała pomocy, ale na swoich warunkach. Nie grać znów tak, jak jej będą kazali. Nie zależało jej na tym, aby stworzyć kolejną rolę, której będzie musiała się nauczyć grać. Wykuć na pamięć, jak się poruszać, co mówić, kiedy się uśmiechać, a kiedy zamilknąć. Zbyt wielu ludziom dała się stłamsić. I jeśli nie chciała, aby to stało się po raz kolejny musiała znaleźć w sobie tę iskrę, która dawniej nie tyle co pozwalała jej na bunt, ale na wyraźne stawianie granic, których nie pozwalała nikomu przekraczać. To nie było „po mojemu albo wcale”, a raczej świadome podejmowanie decyzji, które miały należeć do niej, a nie do menadżerki, producenta, wytwórni. Miały być one jej. Ezra mógł jej w tym pomóc albo być kolejnym, który ustawi ją tak, jak mu się to podoba, a ona… Zniknie albo się temu powinna. Musiała się przekonać.
— Błyskotko? — Powtórzyła. Była gorzej nazywana. Zwykle jednak przezwiska zaczynały się na „s”, a kończyły na „uka”, więc może błyskotka wcale nie była taka zła.
Sloane nie przyszła tu po komfort. Radziła sobie bez niego i w znacznie gorszych sytuacjach.
Nie planowała też, aby Ezra ją przytłoczył. Mógł być wyższy, to mógł być jego teren, ale ona wciąż miała tu coś do powiedzenia. Nawet jeśli miało to być soczyste „spierdalaj”, gdy będzie wychodziła z wysoko uniesioną głową i dłonią wystawiając w jego stronę środkowy palec.
Nie napięła się, gdy sięgnął po notes. Uścisk poczuła w środku. Notes był stary. Obity czarną skórą, która odchodziła w niektórych miejscach. Kartki w środku były poplamione. Łzami, winem, kawą. Na niektórych wypalone były dziury po papierosach. Resztki szminek czy lakieru do paznokci. Było w nich tak naprawdę wszystko.
— A co, nie lubisz piosenek o rozstaniach? — Wywróciła oczami. Musiała z nimi skończyć. Prędzej czy później. Nie była tą, która wiecznie pisze o rozstaniach. Mimo, że właśnie na nich opierał się cały jej ostatni album. Mógł sprzedawać się w ogromnych liczbach, a wyświetlenia rosły na platformach streamingowych, ale to nie była prawdziwa Sloane. Ten album był wpluciem z siebie tego, co w niej siedziało przez ostatni rok. Vegas, Włochy, Nowy Jork, tamten domek… I znowu Nowy Jork.
Sloane wbiła wzrok w mężczyznę, który przesunęła po nim, gdy ten przesuwał kosz na śmieci w jej stronę. Ten notatnik to było jedyne miejsce, w którym te teksty miała zapisane. Jeśli się ich pozbędzie… Znikną na zawsze. Były w jej głowie, ale już niewyraźne. Przypominały raczej pojedyncze słowa niż zwrotki, które napisała. Sloane przygryzła wnętrze policzka, przez moment się wahając. Czy była gotowa, aby go zostawić za sobą? Odpuścić? I cholera, nie była. Nie w stu procentach, ale trzymała się tych tekstów jak kamizelki, która miała ją unosić na wodzie.
UsuńSloane patrzyła na niego dłużej niż to było konieczne.
W końcu sięgnęła, prawie szarpiąc za notes. Ułożyła go płasko na biurku i zaczęła kartkować. Dobrze wiedząc, które kartki zawierały to, czego miała się pozbyć. O Zairze, o Jamesie. O wszystkich facetach, których nie umiała wybić sobie z głowy. Wyrwała najpierw jedną kartkę. Potem kolejną. Nie było ich wiele, ale wystarczająco dużo, aby sama mogła zobaczyć, jak mocno pozwoliła im na to, żeby w niej siedzieli i ile miejsca zajmowali jej w głowie i sercu.
— Jej się opłaciło pisanie o ex. — Burknęła pod nosem do siebie. Ale nie, Sloane nie była i nie zamierzała być drugą Taylor Swift. Była Sloane Fletcher. To jej w zupełności wystarczyło.
Zanurzyła dłoń na moment w torebce. Panował tam chaos większy niż w jej życiu.
— Mam nadzieję, że nie masz wrażliwych czujników dymu.
Uniosła głowę, aby spojrzeć na Ezrę, ale nie czekała na odpowiedź. Domyślała się, że nie miał. Nie, gdy w takich miejscach zioło potrafiono palić na kilogramy. Dobra, przesadzała, ale wiedziała, jak studia wyglądają z takimi ludźmi. Wygrzebała w końcu zapalniczkę z otchłani torebki. Zgarnęła powyrywane kartki papieru w jedno. Pochyliła się lekko nad koszem i odpaliła zapalniczkę, a papier zajął się ogniem. Wrzuciła je do kosza,
Bez uronionej łzy. Bez westchnięcia. Mimo, że w środku coś w niej właśnie pękało.
Wyprostowała się i znów na niego spojrzała. Między nimi unosił się dym palonych za sobą mostów. Spojrzenie Ezry wciąż było tak samo stalowe i mocne. Wciąż ją sprawdzał, a Sloane… Sloane nie była pewna, czy przeszła przez pierwsze zdanie.
— Żadnych więcej ex.
sloane
Z każdą wyrwaną kartką z notesu Sloane miała wrażenie, że wyrywa kawałki siebie. Nie chciała się tych tekstów pozbywać. Chciała je trzymać dla siebie. Wracać do nich i… I co? Wiedziała, że tak naprawdę to one ją trzymały na uwięzi. Każde słowo napisane o kimś z przeszłości komu nie pozwalała odejść. Z głupiego przywiązania, a może raczej… z uzależnienia, którego Sloane nie chciała leczyć w nadziei, że coś się w końcu zmieni, a ona znajdzie się na nowo w tym miejscu, które ją, kiedy rozpalało do czerwoności.
OdpowiedzUsuńKiedy kartki się paliły Sloane patrzyła na Ezrę. Bez cienia uśmiechu czy dumy, bez kpiny, ale z czymś co mogło przypominać zrozumienie. Może akceptację, że to co za nią naprawdę trzeba wyrzucić do śmieci.
— To tylko kartki. — Wzruszyła ramionami. Oboje wiedzieli, że to wcale nie były tylko kartki. Dla nikogo kto był twórcą, a kto rozpisywał swoje najgłębsze myśli na papierze to nie był tylko przedmiot. Tam się wylewało swoją duszę.
Sloane bezgłośnie westchnęła, jakby właśnie ją przejrzał, bo owszem coś tam jeszcze było o Carterze. Coś o Jamesie. O ich pokręconej sytuacji, w której Sloane się znalazła na własne życzenie.
— Pewien jesteś? Trójkąty ostatnio wróciły do mody i dobrze się sprzedają. — Mruknęła kąśliwie. W tej samej tej chwili wyrwała kolejną kartkę, gdy przekartkowała ich parę do przodu. Spoglądała na swoje niechlujne pismo, plamy po jedzeniu albo piciu, a potem zgniotła kartkę w dłoniach i wrzuciła ją do kosza, w którym jeszcze się tlił ogień na pierwszej części kartek. Notes był gruby, a Sloane odchudzała go coraz bardziej.
Sloane spojrzała na mężczyznę, kiedy się pochylił w jej stronę. Jego spojrzenie było przeszywające na wskroś. Bez pytania zaglądał w ciemne zakamarki jej umysłu, jakby miał do tego prawo, a Sloane nie potrafiła go powstrzymać. Nawet, gdyby naprawdę chciała… to nie mogłaby mu zabronić wstępu. Zresztą, czy nie po to właśnie tu przyszła? Żeby Ezra zajrzał dokładnie w te miejsca, a potem wypierdolił z nich to, co trzeba?
Możesz być świetna. Nawet więcej niż świetna.
Powtarzała sobie te słowa w głowie i… Wierzyła w nie. Nie mogła tu stać przed nim, palić swoich myśli w metalowym koszu i nie wierzyć, że jeszcze to coś w sobie ma. Chciała to udowodnić przede wszystkim, ale samej sobie. Nie Ezrze. Nie żadnemu byłemu. Czy innym ludziom, którzy już w nią nie wierzyli. Sobie. Tej Sloane, która w niej wciąż była i błagała, aby wypuścić ją na wierzch.
Kąciki ust Sloane lekko drgnęły, a ona… Sama nie była pewna na co ma bardziej ochotę. Śledziła wzrokiem jego twarz. Piękną, ale strasznie wkurwiającą w tym momencie. To przez ten uśmiech. Zdecydowanie.
— Oboje mogą się jebać. — Nie potrzebowała, już, żadnego faceta, aby określić kim tak naprawdę jest. Nie chciała przez resztę życia być oceniana przez pryzmat tego, że na rok sobie zagarnęła Zaire’a i bawiła się w żonkę. Nie chciała też być tylko i wyłącznie kojarzona jako córka tego muzyka, który podobnie, jak ona, ale zaliczał swój karierowy zjazd. To też najwyraźniej u nich było rodzinne.
Przesunęła językiem po ustach, ścierając z nich błyszczyk z drobinkami brokatu, a potem podniosła wzrok na Ezrę.
— Nawet nie masz pojęcia, jaką mam ochotę, żeby dać ci w twarz. — Wypowiedziała to tak miękko, na ile było ją stać. Jakby właśnie wyznawała mu miłość, a nie przyznawała się do agresji, która siedziała jej pod skórą. To wszystko przez ten pieprzony uśmiech. Jeden ruch i zdarłaby mu go z twarzy.
— Przekonamy się kim jestem.
Bo tego jeszcze nie wiedziała. „Sobą” nie brzmiało już jak prawdziwe słowo, a jak coś… Nieistotnego. Na początek musiała się ogarnąć, a to, że tutaj było dla blondynki okazało się pierwszym, ale trudnym krokiem do zrobienia. Nie chciała jednak wiecznie uciekać. Z tego właśnie była znana. Z uciekania przed tym, co ją bolało, ale może pierwszy raz w życiu Sloane nie musiała już wciskać gazu. Może teraz wystarczy, aby zmieniła bieg na mniejszy i trochę zwolniła. Może wtedy dostrzeże to, co z taką prędkością wokół niej przemijało.
— Cóż, dziękuję. — Westchnęła teatralnie. Bez wątpienia jeszcze będzie miał okazję, aby sobie na nią popatrzeć, kiedy będzie wkurwiona.
UsuńSloane nie czuła się gotowa, ale nie miała też wyjścia.
Wiedziała dobrze, co mu chce pokazać. Żaden łzawy kawałek o stracie faceta czy o utracie samej siebie. Wybrała coś innego. Coś co miała dawno napisane, ale nie pokazywała tego nikomu. Napisała to między jednym załamaniem, a drugim i jeszcze nie była pewna, czy będzie to miało jakikolwiek potencjał.
Nie zwlekała. Nie wahała się. Weszła do przeszklonego pomieszczenia, a kiedy zamknęła za sobą drzwi wszystko przestało mieć znaczenie. Nie było tu ciasno, ale Sloane czuła się klaustrofobicznie. Jakby dusiła się sama w sobie.
Założyła słuchawki. Nie poprawiła włosów. Nie poprawiła postawy.
Zamknęła za to oczy, bo to zawsze jej pomagało się odciąć od tego, co widziała przed sobą. Nie chciała patrzeć na Ezrę. Potrzebowała patrzeć na siebie.
Wiedziała, jak odbierze ten tekst, który mu prezentowała. Mimo, że go nikomu wcześniej nie pokazywała – potrafiła przewidzieć reakcję. Tekst przy pierwszym przesłuchaniu brzmiał, jakby znów śpiewała o destrukcyjnej miłości. O pragnieniu zasmakowania kogoś, kto ją zostawił. Kto rozrywał ją na malutkie kawałeczki, a potem wracał po więcej. Niekończąca się historia. O byciu muzą dla tej osoby, która nigdy nie chciała zostać, ale o której nie potrafiło się zapomnieć. Dopiero jeden, krótki wers zmieniał całokształt piosenki. you never left, i left myself.
To nie było o Zairze. To nie było o Jamesie.
Było o niej. Porzuceniu samej siebie. Utrzymane w sensualnym rytmie ze słowami, które osiadały na końcu języka i potrafiły sparzyć. Z atmosferą, którą w swoich piosenkach Sloane lubiła najbardziej – tą nutą niepewności, czy to będzie moment, aby zdejmować ubrania. To było ckliwe, płaczliwe.
Piosenka miała być dla niej przypomnieniem. O tym, że ta dziewczyna wciąż w niej istnieje. Że jej smak nie zniknął. Tylko czeka, aż Sloane przestanie się bać tego, jak intensywna potrafi być, kiedy nic nie stoi jej na przeszkodzie. Kiedy pozwala sobie być sobą.
I jeśli ktoś po tej piosence będzie myślał, że to kolejny utwór o toksycznej relacji to Sloane nie będzie go poprawiać.
Najniebezpieczniejsza relacja jaką miała zawsze była tą, którą miała sama ze sobą.
sloane
— Jeszcze nie zaczęłam się dzielić swoimi fantazjami. — Przewróciła oczami. Żaden sekret z tego, że Sloane bujała się między jednym facetem, a drugim. Zaire o tym wszystkim powiedział na jednym ze swoich koncertów, kiedy jeszcze byli razem. Nie rzucił nazwiskami, ale było wiadome, że to jest o niej. O swoje laski na boku by się tak nie pluł, gdyby miały innych na boku. Ale to już było nieistotne. Przeszłość. Rozdział prawie zamknięty, a przynajmniej tak Sloane chciała myśleć, że to wszystko jest już za nią i więcej tam wracać nie będzie musiała. Cholernie na to liczyła, ale wiedziała, że przed nią jeszcze długa droga, aby odciąć się od tego w pełni.
OdpowiedzUsuń— Ochota może przerodzić się w czyny.
Nie próbowała brzmieć, jakby go ostrzegała. To był zwyczajny fakt, a Sloane czasami nie panowała nad sobą. Wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby się okazało, że któregoś razu ją do takiego stanu doprowadzi, że się już nie powstrzyma. Zamierzała być jednak grzeczna, ale nie w sensie, który Ezra chciał z niej wyplenić. Ona również miała ochotę pozbyć się tej dziewczyny, która wszystkim starała się wmówić, że „nowa ja” to ta poprawna wersja.
Żadnej pewności nie miała, czy mu się to spodoba. Czy uzna, że to jednak brzmi i jest kawałek o kolejnym byłym. Nie pisała tego kawałka z myślą o żadnym z nich. Pamiętała, że była wtedy w Madrycie. Zrobiła sobie krótkie wakacje od wszystkiego i wszystko zaczęło ją przytłaczać. Nie spała, była druga w nocy, a ona zaczęła pisać. Między łykiem wina, podwójną dawką xanaxu wyszło to. Poprawiała to później wiele razy, aż w końcu trafiła na odpowiednią wersję, ale nikomu tego nie pokazywała. Aż do dziś. Ezra mógł ją wyśmiać. Wyrzucić i kazać zapomnieć, że cokolwiek jej proponował. Mógł uznać, że nie widzi w tym jednak potencjału, a dalsze błaganie o to, aby ktoś po nią wrócił. Że wyczuje ten strach przed samotnością, który jej nie opuszczał mimo tego, że już dawno temu powinna się była do niej przyzwyczaić.
Sloane nie potrzebowała, aby wszyscy ją lubili. Ezra nie musiał jej lubić. Z ludźmi, z którymi się pracowało lepiej było się nie lubić. To pozwalało zachować profesjonalizm. Sloane tylko chciała, aby dał jej to, co sam oferował. Zmianę. Nie szukała w nim przyjaciela. Raczej może… mentora. Kogoś kto wie lepiej. Nie zawsze potrafiła zamknąć usta i często uważała, że jest tą, która wie lepiej, więcej i tym razem nie chciała znów tą dziewczyną być, bo to rzadko prowadziło do dobrych rzeczy.
Wyszła z pomieszczenia po chwili. Potrzebowała kilkunastu sekund dla siebie, zanim znów wróci do świata. Gotowa była na krytykę, choć jej nie lubiła, ale potrafiła przyjąć. Inaczej nigdzie by nie zaszła, gdyby nie umiała słuchać.
Kącik jej ust drgnął, ale nie w podziękowaniu. Daleko było jej do tego, aby mu dziękować za to, że jej wysłuchał i nie odłączył jej mikrofonu po pierwszej zwrotce, która jak nic, ale brzmiała jak jęczenie za tym, że ktoś ją zostawił. Celowy zabieg. Prawdziwa inspiracja dla tej piosenki pojawiała się w ostatnim wersie.
— Spodziewałeś się czegoś innego. — Sloane nie pytała. Nie dawała powodów, aby myśleć, że może z siebie wyrzucić coś więcej. Samą siebie tym zaskoczyła, szczerze mówiąc. Może krok po kroku odkryje to, co w niej jeszcze siedzi.
Sloane była gotowa na zmiany, a przynajmniej zaczynała być gotową. One nie nadejdą jutro, ale stopniowo będą się pojawiać. Jedna po drugiej, aż w końcu w lustrze znów zobaczy dziewczynę, na którą chciała patrzeć. Nie tylko tę poranioną Sloane, która jeszcze nie wiedziała, jak naprawdę się nazywa i ile z tego to akt, nad którym już nie panuje.
— A ze złych wiadomości? — Uniosła brew. Nie dziękowała za szansę. Jeszcze było na to za wcześnie. Sloane dziękowała dopiero wtedy, kiedy widziała efekty. Nie tylko Ezra musiał się narobić, żeby to zadziałało, ale przede wszystkim Sloane. A wiedziała, że może wystarczyć jedno niefortunne spotkanie, aby wszystko nad czym pracowała poszło się jebać.
Słuchała go i notowała wszystko w głowie. Nie potrzebowała notesu i długopisu, aby pewne rzeczy spamiętać, a akurat to, co mówił jej Ezra było ważne. Nie wchodziło jednym uchem i nie wychodziło drugim. To w niej zostawało.
Usuń— Czy teraz dałam ci ckliwy tekst o byłych? — Uniosła brew, ale nie czekała na odpowiedź. — Miało być bez nich i takie jest. Dostali uwagę w poprzednim albumie. Chyba wystarczy, nie sądzisz? — Pochyliła się lekko i wzruszyła ramionami. Tamten album się udał, bo były miliony takich, jak ona, które przechodziły przez złamane serca. Dziewczyny, chłopaki – każdy coś znalazł dla siebie, ale to nie była Sloane, którą chciała sprzedać światu. Napisała ten album, bo cholera, musiała się wyżyć artystycznie. Opowiedzieć to, co w niej siedziało na sposób, który tylko ona znała.
Poczuła pod skórą przyjemny dreszczyk. Coś, czego nie czuła w sobie już dawno.
Album o niej. Nie o romansach. Nie o tym, jaka jest skrzywdzona. Album o Sloane, która obnaży się na tyle, ile trzeba i wróci na scenę z takim hukiem, jakiego nikt się po niej nie spodziewa.
— Wszystko jest do negocjacji. — I niekoniecznie mówiła tutaj o umowie. Odebrała od niego teczkę, ale zawartość przejrzy na spokojnie. I mógł być pewien, że zrobi to z prawnikiem. Musiała. Nie mogła ślepo we wszystko wierzyć. Była skłonna sprzedać duszę, ale musiała być pewna, że będzie warto. — Szkoda, lubię waniliowe świece w garderobie, wodę Fiji dla psa i Coca-Colę Zero w hurtowych ilościach. I masażystę na zawołanie.
Rzuciła to w formie żartu. Miała swoje wymagania, ale tym mogła zająć się asystentka. Zresztą, Sloane nie była tą rozpieszczoną gwiazdką, która marudzi, bo dostała złą markę wody do garderoby. Miała swoje wymagania, jak wszyscy, ale nie rzucała szkłem, bo dostała zwykłego Red Bulla zamiast tego bez cukru. Bez przesady, nie?
— Julie? — Powtórzyła po nim. Sloane lekko zacisnęła palce na teczce. Julie była z nią od długiego czasu i miał rację, nie lubiła jej. Często miała ochotę się jej pozbyć. Julie i Clary. Wszystkich szczerze mówiąc. Każdego kto próbował ją tłamsić. Ale Sloane była lojalna. Niestety, najczęściej nie tam, gdzie jej lojalność byłaby doceniona.
— Daj mi kilka dni. Przejrzę umowę i może, może, nie będę miała żadnych zastrzeżeń. Podpiszemy co trzeba, a Julie tego samego dnia dostanie wypowiedzenie.
Miała ochotę pozbyć się jej już dawno. Nigdy nie umiała się do tego zmusić. Może potrzebowała małego kopa, którego właśnie dostała. Sloane nie chciała wspominać o tym, jak błyszczała dawniej. Ona chciała robić to dalej, ale na większą skalę. I czuła, że być może pierwszy raz ją ktoś zrozumiał.
sloane
Sloane nienawidziła tej nonszalancji, która doprowadzała ją do szału. Nie miała z kolei nic przeciwko temu, kiedy sama w ten sposób się zachowywała. Ona w końcu była wyjątkiem, nie? Jej wolno było wszystko. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyła. Spoglądała na Ezrę, zastanawiając się, jak oni się dogadają. Widać było po tych krótkich wymianach zdań, że oboje są uparci jak cholera i nie odpuszczają. Że nie zmierzają odpuszczać.
OdpowiedzUsuńNa ten komplement, bo dla niej to był komplement, Sloane się aż uśmiechnęła.
— Popracujemy nad moją upartością? — Zaśmiała się. Dobre sobie. Chciałaby to zobaczyć, czy faktycznie uda mu się to z niej wyplenić, ale było dla niej jasne, że nie. Wielu próbowało i nawet, jeśli na chwilę Sloane przestawała się rzucać, jak wariatka to ostatecznie i tak wracała do bycia tą upartą dziewczyną, która nie dawał sobie wejść na głowę. — Będziesz pierwszym, jeśli ci się to uda. I nie wątpię, że jesteś mężczyzną wielu talentów, ale z tym… Nie nastawiałabym się na sukces.
Tego Sloane w sobie nie chciała zmieniać. Lubiła to, że jest uparta. Mogła rozważyć ewentualnie rozpatrzenie, aby nie być upartą każdego dnia i we wszystkim, ale to jeszcze było do przemyślenia.
Sloane była ciekawa, jak to się wszystko dalej potoczy. Prawda była taka, że chciała się pozbyć Julie od dawna. Clara bywała w porządku, ale przestały się dogadywać. Być może Sloane naprawdę potrzebowała zmiany, a ta zmiana musiała się zacząć od ludzi, którzy przyklaskiwali sobie nawzajem na pomysły, aby trzymać Sloane w zamknięciu. Ukrytą przed samą sobą. Przed wersjami, którymi mogła być. Tłamszona „dla własnego dobra”.
— Jasne. — Przytaknęła. Julie out. Clara out. Nowy początek, tak to właśnie brzmiało. A chociaż jeszcze nie wiedziała, co jej to przyniesie to Sloane była skłonna zaryzykować. W nadziei, że Ezra przysłowiowo nie robi jej w chuja. Ufała już nieodpowiednim osobom i nie chciała, aby on stał się kolejną do kolejki. Miał w tym cel – pieniądze. Odpowiednio ukierunkowana Sloane mogła przynieść wielkie zyski. Wiedziała o tym. — W styczniu zaczynam trasę. Póki co tylko po US, połowa stycznia, cały luty i marzec.
Pewnie o tym wiedział, ale chciała to jeszcze sama powiedzieć. Jakby tym samym zaznaczała, że nie wycofa się z trasy. Nie zrobi tego swoim fanom, którzy oszczędzali kasę, brali specjalnie wolne. Sloane od tygodni się już do tej trasy przygotowywała. Wszystko było dopięte już na ostatni guzik. I ona naprawdę chciała ją zrobić. W dokładnie takiej wersji w jakiej miała być. Zgadzając się na ewentualnie niewielkie zmiany.
Jego uśmiech był niebezpieczny. To właśnie sugerował. Niebezpieczeństwo, po które Sloane sięgała garściami. Czuła tą znajomą nutkę niepokoju, której już dawno w sobie nie miała. I cholera, chciała więcej, chociaż jeszcze nie była pewna, co tak naprawdę to oznacza.
Sloane czuła, że ona już podjęła decyzję. Musiała się najpierw upewnić, że nie wyjdzie na tym źle, a potem… Potem mogła zacząć od nowa. Po swojemu, ale kierowana przez Ezrę. Podobało się jej to bardziej niż grzanie dalej wersji grzecznej dziewczyny, która próbuje zadowolić wszystkich, ale nie samą siebie.
— Będą wściekłe. — Mruknęła pod nosem do samej siebie. Och, zdecydowanie będą wściekłe, ale chyba w tym leżała cała zabawa, nie? Sloane była gotowa zacząć od nowa. Pod okiem kogoś innego. Z kimś kto nie będzie próbował z niej robić potulnej i łatwej w odbiorze. Ezra mógł jej to wszystko dać, a Sloane mimo obaw gotowa była sięgnąć po to bez choćby chwili wahania.
— Nie po twojemu. — Poprawiła o. Owszem, zmierzała się posłuchać. W pewnych kwestiach. — Po naszemu.
Mógł mówić co chciał, ale Sloane nie zmierzała robić wszystkiego pod czyjeś dyktando. Zauważył już, że jest uparta. I zamierzała ten upór dalej pokazywać. I na pewno nie będzie brała grzecznie wszystkiego, co jej podsunie pod nos.
Przygryzła wnętrze policzka. Wszystko co jej mówił brzmiało, jakby okraszone było groźną nutą. Czymś, od czego większość ludzi by uciekała, a Sloane nie mogła się doczekać, aż będzie mogła się w tym kąpać. I była gotowa na to, co będzie dalej.
— Nie zamierzam być kolejną zapomnianą gwiazdką. — Odezwała się po chwili, ale z namysłem. Nie w sposób, który miał przekonać Ezrę czy ją samą. Pochyliła się nad mężczyzną, a przy zbliżeniu czuła nie tylko mocne, drogie perfumy, ale przede wszystkim pewność, że to im wypali. — Może kopać, krzyczeć i gryźć, jeśli trzeba.
UsuńJeszcze nawet nie spojrzała na dokumenty, ale wiedziała, że dokonali właśnie transakcji.
— Nie pożałujemy tego.
To nie była obietnica, to był fakt. Sloane czuła się przekonana. Zauważona, a to więcej niż dostała w ostatnim czasie.
sloane
Sloane jeszcze nie znała go na tyle, aby być w stanie odróżniać, kiedy jego uśmiech jest kpiną, a kiedy po prostu jest tylko uśmiechem. Musiała się tego nauczyć, a nie zrobi tego w jedno popołudnie. Teraz jej coś jednak mówiło, że on z niej wcale nie kpił. Jednak nauczenie się tego, jak ten mężczyzna działa zajmie czas. A tego Sloane ostatnio miała aż nadto. W dodatku nie mogła się doczekać, aż go rozgryzie po swojemu.
OdpowiedzUsuń— Widzisz? Jedno spotkanie i już istnieje jakieś „my”. — Zaśmiała się. Biznesowe „my”, żeby była jasność. Sloane jakiekolwiek inne „my” sobie zamierzała darować. Z nim i z kimkolwiek innym. Wolała nie zaprzątać sobie głowy teraz takimi problemami. Miała ważniejszy na głowie. Siebie. Musiała najpierw ogarnąć siebie, a potem mogła myśleć o całej reszcie.
Sloane zmrużyła oczy. Doskonale wiedząc, że Ezra ma rację. Musiała się nauczyć, nie tylko jego, ale przede wszystkim, jak w tym świecie ma się odnaleźć na nowo. Stawiała tu dopiero kroki. Malutkie i jeszcze niepewne. Jak dziecko, które dopiero się uczy chodzić. Minie chwila zanim będzie chodziła z tą samą pewnością, którą dawniej w sobie miała.
— I tu mamy problem… Nie potrafię być posłuszna, Ezra. — Wzruszyła ramionami. Buntowała się, krzyczała i drapała, ale… Ostatnio mniej, więc może nie będzie miał z nią tak ciężko, jak się mogło wydawać. — I lubię, kiedy sprawy idą po mojemu. Nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy nie powinnam mieć żadnej władzy w rękach.
Patrzyła na niego uważnie. Słuchając i pozwalając, aby te słowa do niej docierały. On nie próbował jej zgarnąć dla siebie. Takie wrażenie sprawiał, a to… To było dla Sloane coś.
— Mogę się postarać, ale nie obiecuję, że będzie łatwo.
Ezra raczej też nie liczył, że Sloane da mu się oswoić bez buntu. Mogła się pogubić, ale to wciąż była ona. Nie nadawała się pod tresurę. Nie była jedną z tych, którymi można kierować wedle własnego widzimisię się. Może obecnie, bo na to pozwoliła i pogubiła się cholernie mocno w tym wszystkim co się z nią działo przez ostatnie miesiące, ale Ezra dał jej nową perspektywę. Dał jej coś, czego Sloane nie mogła wypuścić z rąk. Coś czego nie mogła zjebać.
— Nigdy nie byłam lubiana. Z czasem, jasne. Ale nie mam ckliwej historyjki dziewczyny, która wygrała X Factora i pochodzi z biednej rodziny. — Wzruszyła ramionami. Nie przeszkadzało jej to, że nie wszyscy ją lubili, ale trafiała do ludzi. Potrafili się z nią utożsamić, a to wystarczyło. — Nie mam być lubiana. Ja mam być niezapomniana.
Uśmiechnęła się nieco szerzej. Pewniej, a przede wszystkim z tym błyskiem w oku, który równie dobrze mógł być zapowiedzią tej Sloane, którą Ezra tak bardzo chciał z niej wyciągnąć.
— I jak już ją zobaczysz to puścisz w samopas? — Zaśmiała się, jakby właśnie wyobrażała sobie to ckliwe pożegnanie, bo odradziła się jak feniks z popiołów i może ją wypuścić na dobre. — Powrót dekady, huh? Wcale nie brzmi tak źle. — Stwierdziła. Przynajmniej raz nagłówki będą mówić coś innego niż o jej kolejnych upadkach. — Ja już zaczęłam te rzeczy palić.
Sloane ześlizgnęła się sprawnie z biurka. Zrobiła co miała. Reszta rozwiąże się sama.
— Kolejna błyskotka do kolekcji? — Rzuciła nie pozbywając się lekko kąśliwej nuty z głosu. Na upartego prawie zazdrosnej, że komuś innemu będzie poświęcał teraz uwagę. — Nowy Jork już jest rozpieprzony. Jeśli coś zrobisz… to może mi go poskładasz do kupy.
Sięgnęła po swoją marynarkę, którą rzuciła na kanapę, gdy tu weszła. Wyjęła spod niej włosy i obrzuciła go ostatnim spojrzeniem. Miała już łapać za torebkę i wyjść, kiedy zawahała się na moment, a potem wyjęła z niej pendrive. Śmiesznie różowego w kształcie świnki. Prawie parsknęła, kiedy go mu podawała.
— Przejrzyj go. Zobaczysz co mi ostatnio siedziało w głowie. Wypierdol to, co się nie nadaje. Albo powiedz tylko co myślisz. — Wzruszyła ramionami. — Podeślę ci hasło do niego. Długi ciąg numerków i znaczków, sam wiesz, jak to działa.
sloane
Zgodnie z obietnicą Sloane wysłała mu hasło zaledwie parę minut później, kiedy siedziała już w aucie i miała wrócić do hotelu. Różowy pendrive w kształcie świnki był niepoważny, a jednocześnie nikt nie spodziewałby się, że właśnie tam Sloane będzie trzymała ważne dla siebie rzeczy. Chodziło o to, aby wyglądał niepozornie. Jak głupota, na której pewnie trzyma zdjęcia z wakacji czy inne nieistotne rzeczy. Nie wiedziała, czy Ezra znajdzie tam coś godnego uwagi. Spędzili razem może godzinę albo trochę ponad, ale to było zbyt mało, aby takiego człowieka rozczytać. Rzucał tekstami, które nie były oczywiste. Miał uśmiech, który miała ochotę zedrzeć mu z twarzy i aurę człowieka, który wie co robi, a przede wszystkim, dlaczego to robi. Sloane dawniej miała w sobie coś podobnego, ale to wszystko utraciła. I teraz albo to odzyska albo straci raz na zawsze.
OdpowiedzUsuńNie mówiła tego głośno, ale przerażała ją wizja bycia zapomnianą. Rzucą w kąt, jak zepsutą zabawkę. Miała czasem wrażenie, że właśnie tym się dla tych wszystkich ludzi wokół siebie stała. Zepsuta zabawką, której nie było po co reperować, bo jeszcze czasem wydawała z siebie jakieś zadowalające dźwięki, więc można było od czasu do czasu po nią sięgnąć, gdy zaszła taka potrzeba.
Sloane spędziła resztę popołudnia i wieczoru czytając dokładnie całą zawartość czarnej, eleganckiej teczki. Przeczytała to wszystko trzy razy. W swoim dorosłym, choć krótkim, życiu czytała setki umów. Nie olewała tego i nie zrzucała na prawnika. Ona również musiała wiedzieć na co się pisze i to zrozumieć. Kolejne dwie godziny spędziła na telefonie z Kathleen i Williamem, który pierwsi zawsze czytali wszystkie jej umowy, zajmowali się tą prawną stroną jej kariery. Niezależni od Clary czy Julie, wytwórni i producentów. Byli tylko i wyłącznie dla niej. Przesłała im wszystkie dokumenty. Miała trzy dni, aby zadecydować i nie zamierzała podejmować tej decyzji w jeden wieczór. Zrobi to na spokojnie. Następnego dnia oboje przylecieli do Los Angeles, bo rozmowy przez telefon i na teamsie nie mogły zastąpić tej twarzą w twarz. Wyjaśnili jej wszystko co wydawało się niejasne. Wskazali na to, co wydawało się być odrobinę niepewne, ale koniec końców nie mieli tak naprawdę zastrzeżeń co do tego, co oferował jej Ezra. Sprawdzili również, ile może ją kosztować ewentualne odejście od obecnej wytwórni, jak wiele może stracić i wszelkie straty nie były aż na tyle kosztowne czy straszne, żeby nie mogła odejść od tego, co znała.
Sloane stała teraz najprawdopodobniej przed jedną z tych decyzji, które odmienią jej życie na dobre. Jeden podpis był wystarczający, aby Sloane odcięła się grubą kreską od tego, co znała. Do czego była przywiązana. Takie zmiany nigdy nie przychodziły jej łatwo, ale zrobiła to. Spędziła trzy dni na długich rozmowach. Kończących się czasem jej przekleństwami i wrzaskami, trzaskaniem drzwiami, ale zrobiła to. Jej podpis spoczął na dokumentach. Nie zadrżała jej ręka. Nie odwracała głowy i nie szukała na twarzach Williama czy Kathleen odpowiedzi, że robi źle.
Dokładnie trzy dni po rozmowie z Ezrą, Sloane w południe, będąc już nakręconą po kawie i dwóch energetykach wybrała jego numer. Może się spodziewał, że go oleje, spali dokumenty i więcej nie pokaże się na oczy. Wróci do Nowego Jorku i do starego teamu, który nie będzie jej wznosił. Tylko trzymał na tym bezpiecznym poziomie.
Tym razem sygnałów było więcej niż trzy. Nie miał przy sobie telefonu tak, jak wcześniej albo specjalnie nie odbierał od razu i sprawdzał. Co? Bóg jeden wie. Albo i nie. Sloane wątpiła, że w ich świecie istnieje jakikolwiek bóg.
Dopiero po ciągnących się sekundach usłyszała po drugiej stronie jego głos, ale nie przywitała się. Rzuciła za to innym tekstem.
— Jak ma się moja świnka? — Strasznie ją bawiło, że taki mężczyzna jak Ezra w marynarce tamtego dnia miał różowego pendrive ze świnką. Sloane wstrzymała śmiech, który bardzo chciał z niej uciec. To na potem. — Masz czas się dzisiaj spotkać? Musimy coś omówić.
sloane
W oczekiwaniu aż odbierze Sloane nerwowo stukała paznokciami o blat stolika, który stał obok fotela, na którym siedziała. Prawdę mówiąc była trochę zdenerwowana, ale nie chciała tego przed nim pokazywać. Miała wrażenie, że chociaż nie widział jej teraz to jest w stanie zobaczyć każde drgnięcie jej powieki czy nerwowy uśmiech. Dla Sloane to była ogromna zmiana, którą czuła już w kościach, a dopiero co złożyła podpis. Wszystko inne było jeszcze przed nią.
OdpowiedzUsuń— Tylko jedną Grammy? Liczyłam na co najmniej trzy. — Prychnęła pod nosem. Jedną już miała, a teraz Sloane gotowa była na znacznie więcej. Nie chodziło o prestiż, ale o odbicie się od tego dnia, w którym siedziała. Było tu pełno mułu i tych lepkich, obleśnych rzeczy, których nigdy więcej Sloane nie chciała już dotykać.
Domyślała się, że jego twarz zdobi teraz ten uśmieszek, który działał jej na nerwy. I być może wypadałoby, aby Sloane była nieco milsza, skoro właśnie oddawała mu całą swoją karierę w ręce. Pewnie powinna była przestać z tym mówieniem, jak bardzo ma ochotę mu go zetrzeć z twarzy. I myśleć, bo znów miała przeczucie, że Ezra doskonale wie co Sloane sobie w tej chwili myśli.
— Planowałam zadzwonić równo o północy, ale mi się nudziło. — Byłam zniecierpliwiona. Chciała zacząć już teraz i nie czekać nawet sekundy dłużej. Potrzebowała jakiegoś ruchu. Fizycznego i mentalnego. Zacząć myśleć nad tym, jak teraz będzie wyglądało jej życie i kariera. — Teatralna część jest jeszcze prze tobą. Nie martw się, Ezra. Dostaniesz ode mnie cały pakiet.
Mógł chcieć, aby Sloane skończyła z dramatami, ale to była jej siła napędowa. Nie potrafiła bez tego funkcjonować, a prędzej czy później miał się przekonać o tym na własnej skórze. To nie będzie łatwa współpraca. Tyle wiedziała, ale zamierzała zrobić wszystko, aby wytrwali w tym do końca. Nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy będą chcieli się nawzajem pozabijać.
Parsknęła pod nosem.
— I niby ja wymyślam z waniliową świeczką i woda Fiji? — Przewróciła oczami. A to dopiero byłby początek listy życzeń Sloane Fletcher. To będzie owocna współpraca. Była tego pewna.
Sloane nie mogła się doczekać, jak to wszystko będzie wyglądało później. Teraz się dogadywali i patrzyli w tym samym kierunku, ale była nauczona, że to zwykle tak długo nie trwa. Że z czasem perspektywy się zmieniają.
Spędziła resztę popołudnia szykując się i na telefonie z Kathleen, która wróciła już do Nowego Jorku. Zostawiła ją z listą pytań, które mogła, a nawet musiała zadać Ezrze i obiecała w razie czego być pod telefonem. To, co było przedstawione w umowie pasowało Sloane. Już obejdzie się bez tych swoich świeczek i masażysty. Podobało się jej to, co zamierzali razem stworzyć. Musiała się nauczyć zaufania do mężczyzny. Bezpiecznego zaufania. Ufać, ale bez przesady. Ezra zresztą doskonale wiedział, jak to działa. Oddawanie zbyt wiele również nie prowadziło do niczego dobrego.
Była trochę spóźniona, ale bez przesady. Pięć minut to jeszcze nie była tragedia.
Sloane zgodnie ze wskazówkami, które podał jej przez telefon znalazła w garderobie coś eleganckiego. Przerwała jednak tę elegancję skórzaną kurtką. Luźno narzuconą na jasną koszulę, która mimo kroju miała w sobie coś z grzechu. Sloane czuła, że musi na nowo odnaleźć swój styl. Kręciła się między pociętymi w szale koszulkami z logami zespołów, a dopasowanymi spodniami garniturowymi. Nie zmieniały się jedynie szpilki. Te zawsze były wysokie i głośne. Na miejscu asystentka kazała jej chwilę zaczekać, a ona sama poszła poinformować Ezrę o jej przybyciu. Sloane pohamowała w sobie chęć, aby po prostu iść za nią i wbić mu do biura, jak do siebie. Na to jeszcze przyjdzie czas. Dopiero, kiedy kobieta po nią wróciła Sloane skierowała się do biura.
Nowoczesne, utrzymane w ciemniejszych kolorach. Po samym wejściu czuć było tu sukces, który nie udawał się każdemu. Trzymała w dłoniach czarną teczkę, w której spoczywały podpisane już dokumenty. Nie przyszła się wykłócać o umieszczenie dodatkowych klauzuli.
Wchodząc do środka jej szpilki odbijały się echem od marmurowej podłogi.
Usuń— Ty nie jesteś „niektórzy”. Musiałabym bardziej przeskrobać, żebyś mnie tam zesłał.
Kącik ust jej drgnął, a spojrzenie na moment zatrzymało się na mężczyźnie. Spokojny, jak zawsze, ale z tą pewnością siebie, która od niego biła, a która mogła być przytłaczająca, jeśli nie było się do takiej energii przyzwyczajonym. Sloane się od tego odzwyczaiła, ale była z nią zaznajomiona i nie dała się nią zagiąć. Zajęła miejsce wskazane przez Ezrę, a teczka wylądowała na biurku między nimi. Założyła nogę na nogę, nie odrywając wzroku od mężczyzny.
— Dobra jest. — Skinęła głową w stronę umowy. Była cholernie dobra, a dla Sloane oznaczała nowy początek. — I jest podpisana.
Podpis na niej złożyła szybciej niż się spodziewała. Bez martwienia się o Clarę czy Julie. O ludzi, z którym pracowała przez lata. Nadszedł czas zmian, a Sloane już się nie cofała.
— Brakuje twoich i… Oficjalnie będę twoja.
sloane
To, że Sloane nie miała uwag jeszcze nie oznaczało – przynajmniej dla niej – że na ślepo się zgodziła. Studiowała umowę dokładnie. Rozkładała ją na czynniki pierwsze i gotowa była zrezygnować ze swoich widzimisię. Obecna umowa oferowała jej więcej wszystkiego niż to, co miała w poprzedniej wytwórni. Sloane nie tylko patrzyła na swoją lojalność, ale i na korzyści. Bywała gwałtowna, ale nie zamierzała pozwolić, aby jej niewyparzony język powstrzymał ją przed rozpoczęciem czegoś, co odmieni jej karierę i życie osobiste o sto procent. Czasem jednak wiedziała, kiedy się zamknąć.
OdpowiedzUsuń— Dramaty zachowam na lepsze momenty. Nie będziesz się ze mną nudził, Ezra. — Obiecała i puściła mu oczko. Nie flirtowała, a na swój sposób obiecywała, że nie zamierza grać grzecznej dziewczynki, którą widział jakiś tydzień temu. — Uznałam, że nie ma co walczyć o waniliowe świece. A reszta… Reszta mi odpowiada.
Potrafiła docenić dobry deal, a ten… Plułaby sobie w brodę, gdyby dała temu odejść, bo miała jakieś własne urojenia, które musiał spełnić, aby ich współpraca się w ogóle odbyła. Sloane i tak wiedziała, że będzie ciężko i że pojawią się momenty, kiedy oboje będą mieli siebie nawzajem dosyć, ale na ten moment o tym nie myślała. Obecnie była zachwycona nową współpracą, a przede wszystkim tym, że Ezra nie chciał jej ustawiać tak, aby dobrze wypadała. Chciał ją… W jej wersji. Nieoszlifowanej, kontrowersyjnej. Nie potrzebował tylko ładnej buźki z głosem, bo to mógł dostać na zawołanie. Sloane mogła dać mu coś, czego nie da mu inna i o tym wiedziała.
— Myślałam, aby jeszcze dodać „i nie będzie uśmiechał się w ten wkurwiający sposób”, ale bądźmy szczerzy, niektórych rzeczy wykonać się po prostu nie da.
I najgorsze było to, że Sloane ten jego wkurwiający uśmiech zaczynała lubić. Pasował do niego i do sposobu w jaki się obnosił. Mimo, że to było wkurwiające to musiała zacząć się przyzwyczajać. Skoro czekała ich współpraca i to wcale niekrótka – jej własne przemyślenia musiały iść na bok.
Zaśmiała się na jego teksty.
— Zaczynam żałować, że nic takiego jednak od siebie nie dodała. Czekaj! Mogę to jeszcze zmienić? — Położyła dłoń na biurku, jakby zamierzała sięgnąć po dokumenty, ale palce znajdowały się zbyt daleko, aby mogła po nie faktycznie sięgnąć. — Ustne porozumienie hm… — Powtórzyła po nim. — Do rzucania szklankami nie potrzebuję klauzuli. Tylko nie bawmy się w zakazy zbliżania. Jeszcze w nikogo nimi nie trafiłam. — Trafiłaby, gdyby chciała. Zawsze celowała z boku, a nie w kogoś. Jeszcze tego jej brakowało, aby miała splamioną kartotekę. Wystarczyło, że miała na koncie parę razy szybką jazdę i dwa nieopłacone mandaty, o których się jej zapomniało. No bywa. Jest zajętą kobietą, która nie ma czasu na sprawdzanie własnej poczty. Więc to nie jej wina. Meave miała przeglądać jej pocztę i tego nie dopilnowała. Jeśli trzeba kogoś winić to na pewno nie Sloane. Zapłaciłaby to tego samego dnia, a tak przypomnienie przyszło pół roku później.
Sloane odchyliła się lekko na fotelu, a dłonie splotła ze sobą i położyła je na kolanie.
— Nie byłam tego pewna na początku. Ani kiedy przeczytałam umowę. Brzmi… Zbyt dobrze, aby była prawdą. — Przyznała. Było w niej parę szczegółów, które Sloane nie pasowały w stu procentach, ale to nie było nic istotnego co miałoby ogromny wpływ, więc to zostawiła. Gotowa na mały dyskomfort. To była w końcu praca, a nie wakacje. — Byłam w tej wytwórni od samego początku. Z Clarą i Julie… Ze wszystkimi. Może niedługo, ale wystarczająco, aby się przyzwyczaić. Pewnie rozumiesz, że nagłe zmiany nie są łatwe.
Zwłaszcza w jej sytuacji, kiedy Sloane tak naprawdę nie wiedziała, czy dobrze robi czy może jednak popełnia błąd, z którego nie wygrzebie się przez najbliższe kilka lat. Chciała jednak postawić na siebie. Ufała samej sobie, choć nie zawsze należało to robić, ale w sprawach biznesowych jeszcze potrafiła decydować. Czasem przed współpracą czuła, że ona nie wypali. Pojawiało się ostrzegawcze uczucie w klatce. Z Ezrą tego nie miała.
Miała chwilę zawahania, kiedy chciała podrzeć dokumenty i zwiać z powrotem do Nowego Jorku, a jednak mimo wszystko siedziała dalej tutaj. I wcale nie zamierzała tak szybko odchodzić. Była podekscytowana nowymi perspektywami, które Ezra dla niej miał.
UsuńPrzyglądała mu się, gdy sięgał po eleganckie czarne pióro ze złotymi zdobieniami. Te zdobienia lekko odbiły światło z góry, gdy odkręcał zakrętkę i zaczynał pisać. Wraz z jego podpisem to wszystko stało się naprawdę realne. Bez żadnego powrotu. Legalnie – praca Sloane, jej głos i ona sama należały do VXIL Records. Jej kopia została przesunięta w jej stronę, ale nie sięgnęła po nią od razu. Wstała z sekundowym opóźnieniu do Ezrze. Miał dużą, ciepłą i zdecydowaną dłoń, ale także uścisk, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
— Podpisałam właśnie umowę z diabłem? — Nie powstrzymała się od rzucenia krótkiego żartu. Uśmiechała się jedną stroną ust z tą pyskatą pewnością siebie, która na nowo zaczynała się w niej rozgaszczać.
Uścisk trwał dłużej. Prawie jak przypieczętowanie czegoś więcej niż tylko umowy.
— Teraz — zaczęła — kiedy zaczynam i co robimy? Ale przede wszystkim… Co z trasą?
Przejście do XVIL to jedno, ale było jeszcze milion szczegółów, które należało dopiąć. Takich, których Sloane sama nie ogarnie, a którymi zajmowała się właśnie wytwórnia. Ezra miał własnych zaufanych ludzi, którym powierzał zadania, ale Sloane musiała ich poznać. Jak każdego z kim zamierzała pracować. Bo może ona tylko śpiewała i tańczyła, ale chciała i musiała wiedzieć komu powierza to, co dla niej najcenniejsze.
sloane
Sloane ten pewny uścisk dłoni odwzajemniła, a na jej twarzy gościł pełen zadowolenia uśmiech. Coś, co przypominało „wiem co robię i z kim”, a jednocześnie sugerowało, że jest gotowa na wszystkie zmiany, które zamierza wprowadzić w jej życiu. Nawet te, które będą niewygodne i będą ją kuły po bokach. Wiedziała, że ona tej zmiany potrzebuje i bez niej niewiele osiągnie. Że gdyby się na to nie zgodziła, to byłaby dalej w tej samej czarnej dupie tylko mogłaby udawać, że jest spoko, bo ma przed sobą trasę, album był sukcesem i jej konto ładnie wyglądało.
OdpowiedzUsuń— Prawie poczułam się jak księżniczka. — Prychnęła. Podobał się jej ten układ. I limitowane świeczki. — Tylko żadnych gównianych zapachów, jasne? Żadnej lawendy na uspokojenie. — Upomniała go, a na samą myśl o takim zapachu robiło się jej słabo. — Jeszcze nawet nie zaczęłam żądać masażysty po koncertach, a już mnie upominasz, że to nie spa. — Westchnęła przewracając oczami.
Zrobiła to i nie było już żadnego odwrotu od tej sytuacji. I dobrze, bo Sloane nie miała w zwyczaju cofać się przed podjętymi już decyzjami. Zwłaszcza nie przed takimi, które otwierały przed nią nowe możliwości. Od dawna wiedziała, że jeśli zostanie tu, gdzie była do tej pory to nigdy tak naprawdę nie uda się jej rozkwitnąć bardziej. Trzymaliby ją na tym samym poziomie, a to jej nie satysfakcjonowało. Ezra rozwinął przed nią przyszłość, w którą Sloane wejdzie z dumą i wysoko uniesioną głową, a nie schowana pod kapturem i z nadzieją, że nikt nie zauważy.
— W takim razie dobrze trafiłam. — Odpowiedziała z uśmieszkiem.
Ezra był konkretny. Mówił wprost i nie zwodził jej bajeczkami, w które miała uwierzyć. Sloane wiedziała, że to będzie ciężka praca i nie od razu wejdzie w ten sam rytm, ale choćby miała się zaharować na śmierć to zamierzała wykorzystać swój potencjał w pełni. Wiedziała, że go ma i że potrafi nim pokierować tak, żeby wszyscy, ale przede wszystkim ona była zadowolona.
— O której to spotkanie? — Pytała, jakby zamierzała właśnie obliczyć, o której godzinie ma skończyć swoje świętowanie, żeby nie pojawić się skacowana na rozmowach, na których miała być skupiona i poważna. W rzeczywistości jeszcze nie była pewna, czy pójdzie świętować, ale… Ale chyba wypadałoby. Miała w końcu co świętować, prawda? Nie mogła obojętnie przejść obok tak życiowych zmian.
Sloane przesunęła językiem po wewnętrznej stronie policzka, kiedy Ezra mówił dalej, a potem uniosła lekko brwi.
— Masz jakieś zarzuty wobec mojego stylu? — Wypowiedziała to bardzo dokładnie, jakby chciała, aby się dwa razy zastanowił nad odpowiedzią. Przesunęła się w jego stronę o krok. Szpilki tylko cicho raz zastukały o marmurową posadzkę. — Zajebiście ciekawa jestem z kim mi przyjdzie współpracować. I jak szybko się pozabijamy.
Z Ezrą, jeszcze, nie byli nawet blisko tej granicy, gdzie Sloane zaczęłaby rzucać butelkami. Mężczyzna robił jednak wszystko, aby znaleźli się tam coraz szybciej. Lubił życie na krawędzi albo po prostu sprawdzał, jak wiele blondynka jest w stanie znieść.
— W porządku. — Przytaknęła. Na tym jej przede wszystkim zależało. Nie chodziło tylko o nią, ale o ludzi, którzy czekali na te koncerty. O fanów, a choć Sloane ostatnio była wycofana to lubiła kontakt z fanami. Rozmowy z nimi, zatrzymywanie się na fotki i autografy, a ostatnio nie miała do tego głowy ani okazji.
Cała reszta mogła się zmienić, ale to musiało zostać. To był tak naprawdę jedyny warunek, którego Sloane nie zamierzała oddawać i się uginać.
Nie mogła doczekać się tych zmian. Mogły brzmieć one z lekka przerażająco, ale Sloane rzadko kiedy się bała.
Sloane tego też nie mówiła, ale zaufała mu. W chwili, kiedy tusz spoczął na dokumentach Sloane przelała tam całe swoje zaufanie jakie tylko miała do człowieka, którego nie znała. Prawdziwe zaufanie miało przyjść dopiero z czasem, ale póki co to musiało im wystarczyć. Jeszcze się poznawali i przed nimi była długa droga zanim szczerze będą sobie mogli powiedzieć „ufam ci”.
Ściągnęła ze sobą łopatki, kiedy rzucił o wyprowadzce z Nowego Jorku. Tam miała… Wszystko. Wszystko co ją tak naprawdę ciągnęło w dół. Apartament pełen wspomnień. Ulice pamiętające każde spacery. Restauracje wypełnione randkami. To nie było wahanie, ale stanięcie przed decyzją, której nie podejrzewała. Bardziej stawiała na to, że będzie często w samolocie, a tymczasem miała tu zamieszkać.
Usuń— Aww, uroczo. — Zamruczała. — Nie spodziewałam się po tobie takiej opiekuńczości.
Sama nie miała ochoty na mierzenie się z ludźmi, którzy zadawaliby zbyt wiele pytań. Sloane była pewna, że lawina już ruszyła. Może jeszcze nie w mediach, ale informacje docierały do ludzi. Uśmiechnęła się pod nosem.
— Wiesz co jest zabawne? — Oparła się ręką o biurko i lekko pochyliła do przodu. — Przyleciałam tu, bo mi kazali. Pobawić się na tej imprezie, nawiązać kontakty. Wygląda, jakby praktycznie… Wepchnęli mnie w twoje ramiona. — Zaśmiała się. Clara naciskała, że ma iść i poszła, a Sloane… Sloane trafiła na kogoś innego kto ją przygarnął.
— Radzę sobie z tym. — Odpowiedziała stanowczo. Nie w obronie, bo nie miała czego bronić. Siedziała w tym gównie przez Zaire. Może nie wpychał jej nic na siłę do gardła, ale ciężko było przy nim nie brać. — Jak przestanę to będziesz o tym wiedział. I błagam, żadnej grupowej terapii. 1:1 tylko i wyłącznie. Wystarczy mi mój syf w życiu, cudzych nie muszę słuchać.
Podchodziła do tego poważnie. Nawet, kiedy żartowała i udawała, że wszystko wokół ją bawi.
— Masz mnie. Skupioną i gotową do pracy. Nie zamierzam tego zjebać.
sloane
Sloane wzruszyła lekko ramieniem na ten mały przytyk.
OdpowiedzUsuń— Nie zawsze można tworzyć same dobre teksty. — Rzuciła. Taki proces twórczy. Jedno wychodziło lepiej od drugiego, a na jeszcze inne nie można było dwa razy spojrzeć, bo odrzucało człowieka, gdy czytał te teksty. Kiedy się takie zdarzały to Sloane miała wrażenie, że czterolatka byłaby w stanie napisać lepszą piosenkę od niej. A potem jej przechodziło, kiedy tekst pisał się sam. Melodia układała tak, jak powinna, a cała reszta przychodziła z czasem.
Boże, zapłaciłaby grube pieniądze, aby zobaczyć, jak wkłada jej różowego pendrive do swojego laptopa. Poważny człowiek z różową świnką. Jeszcze bardziej chciała zobaczyć, jak ktoś go z tym widzi.
— Popchnęli. Nie byłoby mnie tam, gdyby mnie nie zmusili. — Wzruszyła ramionami. Nikt nie przewidział, że Sloane nawiąże kontakty, które odetną ją od obecnej wytwórni i teamu. Sloane tamtego wieczoru nie sądziła, że on mówi na poważnie. Myślała, że to wszystko to jakaś głupia gierka. Sprawdza coś, a tydzień później ona miała podpisaną umowę i przeprowadzała się do jebanego Los Angeles, z którego uciekła parę lat temu. — I wtedy… — Urwała, jakby nagle zaskoczyła w niej jakaś myśl, a potem kąciki jej ust lekko drgnęły. — Byłabym tutaj nawet, gdybyśmy się nie spotkali na tym durnym przyjęciu, prawda?
Z tego co Sloane zauważyła Ezra nie był mężczyzną, który podejmuje decyzje pochopnie. Musiał o tym myśleć na długo przed przyjęciem. Chyba, że nagle go olśniło, że Sloane mimo swojej głupiej przemiany jest jeszcze coś warta, a on może to z niej wyciągnąć.
Zacisnęła zęby. Nie ze złości. Sama jeszcze nie wiedziała, co właściwie poczuła. Nie brała tak, jak wcześniej, gdy była z Zairem. Nie wracała do domu po tygodniu nieobecności. Ale wciąż się jej zdarzało. Rzadziej, ale nie potrafiła przejść obojętnie obok oferowanej kreski lub molly. Wszystko, aby zbyt długo nie myśleć?
— Brzmi fair.
Zignorowała część o terapeucie w golfie i kadzidełkach. Obie opcje były beznadziejne i Ezra o tym wiedział. Sloane prędzej wbiłaby sobie długopis w oko niż wytrzymała w gabinecie z taka osobą. Nie chciała odwyku. Nie potrzebowała go.
Zamrugała zaskoczona godziną. Ósma? Od lat nie budziła się o godzinie ósmej.
— Nie piję espresso. — Rzuciła gorzko. Nie dość, że jej nie smakowało to kojarzyło się jej jeszcze… Z kimś o kim należało zapomnieć dawno temu. — I na przyszłość, nie ważne o której godzinie mnie ściągniesz zawsze będę ładna.
Była w niej ta płytkość, której Sloane nawet nie ukrywała. Ona wiedziała, że jest ładna i ludzie wokół wiedzieli, że jest ładna. Jaki był sens, aby to ukrywać i udawać, że nie jest się świadomym swoich zalet?
— Nie jesteś zabawny. — Przewróciła oczami. Ósma, dobry żart. Sloane prędzej pojawiłaby się przyjeżdżając prosto z imprezy, a nie z hotelu gotowa do tego, aby prowadzić poważne rozmowy. — Nie kuś mnie. Przyniosę ci jeszcze cały zestaw z woskami do palenia.
Sloane sama nie była pewna skąd w niej taka… Ugoda. Nie była uległa. Rządziła się i stawiała na swoim. Marudziła i krzyczała, dopóki nie dostała tego, czego chce, a teraz przytakiwała w zasadzie na wszystko. To dla niej była niespodzianka. Z czasem miało się dopiero okazać, czy blondynka naprawdę się tak na wszystko wesoło zgadza czy sobie tylko wykłada ścieżkę, którą potem bez ostrzeżenia będzie mogła zdeptać.
— A jeśli się spóźnię to co? — Uniosła lekko brew. — Wymienisz mnie na tę laskę, która szuka swojego wewnętrznego bachora aromaterapią i szałwią? — Żadna konkurencja dla Sloane. I Ezra o tym wiedział. Sloane jedyne zagrożenie jakie czuła pochodziło od niej samej. Nie porównywała się do innych artystek. Nie patrzyła na ich sukcesy i wyniki. To nigdy do niczego dobrego nie prowadziło. Sloane zapatrzona była w siebie. Na swoje cele i marzenia, na plany i na przyszłość, którą budowała sama. Cóż, może nie tak w pełni sama. — Nie zdradzaj mi wszystkich konsekwencji. Lubię być zaskoczona.
Sloane pokręciła głową.
Usuń— Los Angeles i ja mamy love-hate relationship. Nigdy się nie polubimy i nigdy się nie pokochamy.
Próbowała, ale nienawidziła tego miejsca, odkąd pamięta. Ezra mógł jej je odczarować, ale tylko na moment i to na krótki, bo Sloane wiedziała, że mimo wszystko, ale jej serce leżało w Nowym Jorku. Tym, który teraz okryty był puchowym śniegiem, a tutaj… tutaj grzało słońce i temperatury były wysokie.
— Lepiej, żeby to mieszkanie było warte przeprowadzki. — Wtrąciła, zanim zaczęła się zbierać. — Nie schodzę poniżej dwudziestego piątego piętra i lubię widok na ocean. Nie zawiedź mnie.
Dobra, może zmiana miejsca zamieszkania wcale nie będzie taka zła. To w końcu tylko chwilowe. Jest tu dla pracy i odrobiny przyjemności.
— I odpierdol się od mojej garderoby.
sloane
Sloane nie wiedziała, jeszcze, jak to zrobi, ale zamierzała odzyskać swój dawny blask. Ten, który dla jednych był przytłaczający i uciekali przed samym spojrzeniem blondynki, a inni do niego lgnęli jak ćmy do światła. Miała w głowie i sercu burdel, ale zamiast go ogarnąć to ona podsycała to wszystko. Wspomnieniami, ewentualnymi, „a co, jeśli”. W niczym jej to nie pomagało, a trzymało w miejscu. Chciała do tego wrócić przede wszystkim, ale dla samej siebie. Do bycia tą dziewczyną, o którą się kiedyś zabijano. Rozumiała, że zmiana jest potrzebna. Musiała ona być gwałtowna i na już. Bez przeciągania decyzji z miliona nieistotnych powodów.
OdpowiedzUsuńMogłaby powiedzieć, że Ezra spadł jej z nieba, ale wtedy jego ego urosłoby o kilka rozmiarów, a już było wystarczająco wielkie, że zapełniało całe biuro. Nie było żadnej pewności, że ten budynek utrzymałby się w pionie, gdyby Sloane jeszcze rzuciła mu komplementem, Może za parę miesięcy to powie, kiedy zacznie widzieć autentyczne zmiany. Póki co miała tylko uczucie, ale to było zbyt mało.
— To lepiej niech się znajdzie. — Odparła. Zawsze ładna na koszulkach albo crop topach rozeszłoby się w kilkanaście minut. Daty koncertów z tyłu, a z przodu Sloane z tym napisem. Najlepiej coś w ciemnych kolorach z ładnym fontem. — Chyba nie oczekujesz, że sama będę robiła projekt?
Lubiła mieć coś do powiedzenia przy swoim merchu, ale przedtem zajmował się tym odpowiedni team. Team, który teraz pochodził od Ezry. Sloane pozwoliła sobie na to, aby przez ten tydzień uważniej przyjrzeć się pracy Creightona. Kogo miał pod swoimi skrzydłami, jak wyglądały obecnie ich kariery i to naprawdę było obiecujące.
Sloane uniosła brew, wstrzymując zduszony śmiech.
— Już nie jest za wcześnie na dzielenie się fantazjami?
Spoglądała na niego bez słowa, kiedy podchodził bliżej. Sloane sunęła po jego sylwetce wzrokiem. Trochę bezosobowym. Bez zachwytu, ale i nie była także znudzona. Sloane była zaintrygowana człowiekiem, który wszedł nagle do jej życia i zamierzał je wywrócić do góry nogami. Już wywracał, a dopiero co ta przygoda się rozpoczęła. Być może w innej sytuacji poczułaby się przytłoczona tym, jak blisko był i jak bardzo górował nad nią wzrostem, jak bardzo wypełniał sobą przestrzeń, ale nie dała się tym myślom.
— Nie widzę problemu. — Wzruszyła ramionami. Była taka, odkąd pamiętała. Krótkie sukienki zakryte skórzaną kurtką, wysokie obcasy na cienkiej szpilce, porwane rajstopy i skórzane spodenki lub spódniczki. — I nie będę brała modowych rad od faceta, który ostatnio był widziany w pomarańczowej kamizelce. Jeśli ktoś potrzebuje stylisty, to ty. To wyglądało, jakbyś okradł sklep pływacki i zmierzał na pierwszą lekcję pływania.
Odprowadziła go wzrokiem, kiedy wracał za biurko. Jeszcze nie potrafiła określić ich relacji, ale już wiedziała, że ona wcale nie będzie łatwa. Z nim ani z ludźmi, których Sloane dopiero miała poznać.
— To vintage. — Rzuciła w obronie kurtki, której niby miała się pozbyć. Jeszcze czego. — Jaki niby pomysł macie na mój styl? Zdzirowato-dziewczęcy styl jak Sabrina? Sukienki w kwiatki i wstążki jak Madison?
Sloane dobrze czuła się w tym swoim modowym chaosie. Nie wszystko zawsze musiało pasować i być idealnie do siebie dobrane. Musiał się narobić, aby spróbować z niej chociaż wyplenić noszenie skóry. Na tych ostatnich spotkaniach z nim była grzeczna. Ubierała się poprawnie. Poszła na głupie zakupy, aby nie wpaść do niego w miniówce, w której nie mogłaby się nachylić, bo inaczej zaświeciłaby wszystkim. Mógłby to docenić.
— Będzie gotowe do końca dnia? — Już powinna się była tam wprowadzać. Miło było w hotelu, ale o wiele bardziej wolałaby być już w mieszkaniu, które przynajmniej tymczasowo będzie należało do niej. — I chcę powitalny kosz ze słodyczami, winem i odręcznie napisaną karteczką, przez ciebie, jak bardzo się cieszysz, że jestem. I tak ogromny bukiet kwiatów, że nie dam rady go podnieść.
Mógł sam zadecydować czy Sloane mówiła na poważnie czy żartowała z całej tej sytuacji czy faktycznie oczekiwała takiego princess treatment.
— Mam swoje powody, aby nie lubić się z tym miastem. — Odparła. Wszystkiego wiedzieć nie musiał. Jak tak dalej pójdzie to z każdym miastem będzie się nie lubiła. To mogła być druga szansa dla niej, aby się w LA zakochać na nowo. Lub je znienawidzić jeszcze bardziej. Wyjdzie w praniu. — Zobaczymy. Może jeszcze o nim zmienię zdanie, a co do Nowego Jorku… Muszę wrócić. Zabrać psa. Nie przyleci tu sama ani z nikim obcym. Chyba, że osobiście polecisz po Rue. Wtedy nie ruszę się stąd nawet na kilometr.
UsuńByła gotowa, aby już iść i poświętować tak, jak należało. Jeszcze czego, aby spędziła ten dzień w hotelowym pokoju z Netflixem i winem. Zamierzała się porządnie nacieszyć ostatnim dniem wolności. Przez moment spoglądała na Ezrę, gdy stał przy oknie.
Sloane uśmiechnęła się pod nosem na te wyproszenie z biura. Albo na propozycję, aby została. Dobra, opcja zostania w biurze i wkurwiania go dalej kusiła.
— Może zostanę. — I w tej samej chwili znów rozsiadła się na fotelu. Założyła nogę na nogę i krótko westchnęła, a potem spojrzała na swoją dłoń, na której błyszczało się parę pierścionków. — Skoro stawiasz kolacje, to jak mogłabym odmówić?
sloane
Wypełniał całą przestrzeń sobą. Lubiła takich ludzi i zaczynała lubić też jego, choć nie pozwalała sobie nigdy na to, aby zbyt mocno spoufalać się ze swoimi szefami. Bo tym przecież właśnie był. Sloane robiła za gwiazdę, ale to Ezra za wszystko odpowiadał.
OdpowiedzUsuń— Nie lubię marnować czasu. Zwłaszcza, kiedy mam pomysły i chęci. — Odpowiedziała zgodnie z prawdą, która w niej siedziała. Sloane spędziła ostatnie tygodnie nie robiąc zbyt wiele. Wypuściła album, potem zrobiła te dwa teledyski i promocja, przygotowywała się do trasy, ale to by było na tyle. Zaczynając tę przygodę z Ezrą szła z nową energią, której jeszcze nie rozpracowała, a chociaż uwielbiała mieć jasność tu i teraz to zmierzała rozgrywać to powoli. W ten sposób było zabawniej. — Lepiej tak niż żebym się opierdalała, prawda?
Jeden zero dla Sloane. Podobało się jej to.
— To była zbrodnia dla mody, Ezra. Prada czy nie… Czasami trzeba umieć mówić „nie”. — Puściła mu oczko. A zwłaszcza, gdy outfit kojarzył się z pierwszymi zajęciami pływackimi. Trochę się z niego śmiała i czepiała, ale nie mogła się powstrzymać i musiała odgryźć za to, jak skrytykował jej ciuchy. — To się nazywa karma. I uważałabym. Wiesz, istnieje coś takiego jak „Top 10 Najgorszych Outfitów Ezry Creightona” i nie zawaham się ich użyć.
Sloane również takie miała. Wszyscy, którzy w jakiś sposób byli znani mieli swoje lepsze i gorsze modowe momenty. Ale ona przynajmniej nie chodziła w kamizelkach pływackich. Nie dodała tego, że nawet w tak dziwacznym elemencie garderoby wyglądał zaskakująco dobrze. Nie zamierzała łechtać jego ego.
— Wyglądam ci na taką, która nosi wstążki i podkolanówki? — Wzniosła brew. Nie pasował do niej tej słodki, dziewczęcy styl w sukieneczki z kwiatowymi wzorami i aurą, jakby właśnie spędziła popołudnie na łące otoczona sarenkami i króliczkami. — Ezra, przysięgam, że jeśli ktokolwiek będzie próbował mnie wbić w soft girl aesthetic to cały budynek pójdzie z dymem.
Tak w zasadzie to było jej obojętne, gdzie będzie mieszkała. Dopóki nie będzie to melina, ochrona zadowalająca, a mieszkanie nowoczesne i urządzone w guście i nie wyjęte prosto z pierwszego lepszego katalogu, w którym dominowała beż z bielem. Może odpoczynek od penthouse’ów dobrze jej zrobi. Zawsze miała mieszkania. Dom… Dom znała z czasów, kiedy mieszkała z matką. Białe podłogi i ściany. Muzeum, a nie dom.
— Lubię mieć kilka opcji. — Rzuciła wzruszając ramionami. Nie chciała przyznać, że zaczęła to właśnie rozważać. Dom na wybrzeżu wcale nie brzmiał źle. Byłby miłą odmianą od tego co znała w Nowym Jorku, a skoro miała zacząć od nowa to może warto było również zacząć w miejscu, które nie będzie witało ją wieżowcami, ale bryzą znad oceanu i miękkim słońcem. Dobra, czuła się przekonana, ale najpierw chciała zobaczyć z tym będzie pracowała. — Bywam niecierpliwa, nic na to nie poradzę. Ale kosz i kwiaty chcę koniecznie. Wiesz, żebym poczuła się tutaj mile widziana i takie tam. To dobrze wpływa na budowanie relacji.
Wyszłaby, ale rzucił hasłem „sushi” i była kupiona. Naprawdę myślała, że skończyła się ta rozmowa, a oni się rozejdą i zobaczą dopiero jutro. Wystarczyła sekunda, aby Sloane siedziała z powrotem z tą energią, jakby to było jej biuro. Była tu tylko gościem, ale z każdą upływającą chwilą coraz mniej przypominała gościa, a bardziej kogoś kto zaczyna przymierzać się do rozkładania kart. Nawet jeśli jeszcze ich w dłoni nie miała.
— Oczywiście, że nie odmówiłam z grzeczności. Jeszcze pomyślisz, że przyszłam tylko po pieniądze. — Zaśmiała się i lekko pokręciła głową. — Następnym razem, jak będziesz chciał się mnie pozbyć szybciej nie wspominaj o sushi.
Może nie należało się z nim tak spoufalać. Spędzać czasu w ten sposób, jednak zależało jej na tym, aby go poznać. Nie od strony wymagającego szefa, który ma wizję i plany. Nie lubiła, gdy w tych relacjach nie było niczego poza biznesową stroną. I nie, nie zamierzała nikogo uwodzić ani się zaprzyjaźniać, ale w miarę dobra relacja była obowiązkowa. Sloane chciała się upewnić, że będą się dogadywać i to nie będzie dla nich droga przez mękę.
Nie spodziewała się, że przejdą do sesji terapeutycznej jeszcze przed jedzeniem.
UsuńSzybki był. Nie tracił czasu. Musiała przyznać, że zaczynała to w nim lubić. Nawet, kiedy uśmiechał się w ten wkurwiający sposób, od którego jej dłonie świerzbiły. Dobra, trochę przesadzała. Ezra wcale nie był taki zły. Trafiała na gorszych producentów.
— Rodzice. — Odpowiedziała krótko. Żaden sekret, że Sloane się z Ivonne nie dogadywała. Ani z ojcem. Ani z przyrodnim rodzeństwem, których imion nie pamiętała, bo było ich zbyt wiele. — Chcesz szczegóły moich mommy i daddy issues? To wszystko się zaczęło w dzieciństwie… — Wetchnęła teatralnie i na moment jej wzrok spoczął, gdzieś poza nim, jakby znajdowała się poza własnym ciałem i umysłem. Zaraz jednak wróciła do siebie i parsknęła pod nosem rozbawiona samą myślą, że miałaby tu z siebie wszystko wyrzucać.
— Możesz sobie to wszystko wygooglować, jeśli masz ochotę na lore o życiu Sloane Fletcher i jej zjebanej relacji z rodzicami.
sloane
Spokój w jego oczach ją… Drażnił.
OdpowiedzUsuńSloane znała chaos i wybuchy. Niebezpieczne drganie powiek i błysk, który zawsze oznaczał kłopoty. Łykała to wszystko, jakby to były najlepsze witaminki na świecie. W ciszy zaczynała się gubić, ale także pękać i mówić rzeczy, które należało zatrzymać dla siebie. Jeszcze było zbyt wcześnie, aby zaczęła pękać przed Ezrą. Ale to cholerne spojrzenie… Spokojne, ale ciężkie. Wyciągało z człowieka wszystko to, co próbował ukryć przed światem, a Sloane miała wiele do ukrycia. I jakby nie patrzeć, ale nie wszystko wypadało mówić swojemu szefowi, nie?
— Moda to nie jest strata czasu.
Nie w ich przypadku, gdzie każda modowa decyzja była rozpatrywana przez fanów czy samozwańczych krytyków mody. Sloane miała opinię ludzi naprawdę gdzieś, ale jeśli już mieli mówić to niech mówią dobrze. Była łasa na rozgłos, ale nie tak zdesperowana, aby zadowalało ją „nie ważne co mówią, ważne, żeby mówili”. To się nigdy dobrze nie sprzedawało.
— Całe Los Angeles jest za małe na twoje ego. — Zaśmiała się. Z ich stylem życia i tym co robili – to był komplement. Bez tego ciężko byłoby cokolwiek osiągnąć, prawda? Sloane oczywiście, ale nie zamierzała przyznać, że wyglądał dobrze. Nie musiała tego mówić, żeby zdawał sobie sprawę z prawdy, ale zamierzała za to dalej rzucać złośliwościami. — Gdyby była czerwona to mógłbyś robić za ratownika na plaży.
Sama wizja Sloane w wersji… Naprawdę ugrzecznionej ją bawiła. Nie wyśmiewała tego stylu, bo były laski, które naprawdę dobrze to robiły. Którym to pasowało, ale Sloane nie była jedną z nich. Nie miała urody, która nadaje się do koronkowych skarpetek i zwiewnych sukienek. Sloane była stworzona do mocnego makijażu i ciężkich ubrań. Mogła mieć swoje problemy z ojcem, ale przecież nie mogła zignorować tego, że była córką gwiazdy rocka, prawda?
— Wiesz… Ludzie wtedy by pomyśleli, że naprawdę potrzebuję pomocy. — Zaśmiała się. — Może kiedyś na… Jeden bardzo krótki album albo EP-kę mogę zaryzykować nowy styl. Parę miesięcy i wrócę do tego co lubię. — Jeszcze wszyscy by się zdziwili, gdyby Sloane to polubiła, ale… To wydawało się niemożliwe. Sloane nie poruszała się bez srebrnych, błyszczących cieni i bez wyrazistej kreski na boku. Mimo chęci, ale nie umiała sobie wyobrazić, że nagle zacznie się ubierać na słodko. Soft Sloane nie miała prawa zaistnieć. Ani w jej głowie ani w rzeczywistości. To byłby projekt skazany na porażkę. Albo niespodziewany sukces. Jeszcze by się zaskoczyła, gdyby to naprawdę wyszło.
Nie mówiła mu tego, bo chciała jakiegoś nierealistycznego wsparcia.
Była przyzwyczajona już do tego, jak wyglądają jej relacje. Ta z matką ograniczała się do spotkań raz w roku, aby zachować pozory, a przez resztę czasu czasem zostawiła jej jakiś komentarz na Instagramie pod zdjęciami. Z ojcem Sloane nie widywała się prawie wcale. Ostatni raz, jak odnawiał swoją przysięgę ślubną, co było jednym wielkim cyrkiem, który odchorowywała przez dwa tygodnie. No i kwiaty – dostała kwiaty po ślubie z Zairem. Tyle z tej wielkiej relacji by było.
— Melodramatyczny klasyk, tak. — Przytaknęła i wzruszyła ramionami. — I nie, nie jestem tu, żeby się zwierzać z przeszłości.
Mogłaby, ale wtedy nie wyszłaby stąd do rana, a im obojgu popsułyby się humoru. Ezra miałby jej dość, a Sloane dość samej siebie. Jeszcze coś by pewnie z wściekłości rozbiła, a na takie atrakcje Ezra po prostu musiał zaczekać. Przynajmniej, dopóki Sloane nie będzie miała pewności, że nie wyrzuci jej na zbity pysk, kiedy to zrobi.
Sloane zaczynała mu ufać. Małymi kroczkami, ale zbliżała się do tego, żeby pozwalać mu na coraz więcej, a nie minęło dość czasu, żeby czuła się przy nim komfortowo. To się po prostu działo, a ona nie miała na to żadnego wpływu.
— Ech, a już myślałam, że też się zaliczasz do tych ludzi… — Westchnęła przewracając oczami. Przez moment się wahała, czy ma mówić, ale w końcu jednak to z siebie wyrzuciła. — Wiem, że jestem trudna. Ale naprawdę tego chcę i… Nie chcę sobie od razu psuć z ludźmi relacji. Palić od razu wszystkich mostów, bo coś mnie raz wkurwiło.
Sloane taka już była, że reagowała gniewem w pierwszym odruchu i często rzucała słowami, których potem nie dało się cofnąć. Miała z Ezrą i jego zespołem pracować, a żeby ta współpraca wyszła to nie mogła wszystkich skreślić, bo raz się w czymś nie będą zgadzać. Musiała otworzyć się na nowe możliwości i zaufać, że chcą dla niej dobrze.
Usuń— Pieniądze to miły dodatek, ale nie są wszystkim. Znaczy są, nie wciskam ci kitu, że nie jestem materialistką. Ale oboje wiemy, że chodzi o coś więcej niż długi ciąg cyferek na koncie.
W szczegóły nie musiała się wdawać. Ezra doskonale wiedział, jak to wszystko działa.
Sloane zamilkła, kiedy Steph weszła do gabinetu. Z tego wszystkiego nie zdawała sobie sprawy, że faktycznie była głodna. Nie jadała wiele w ostatnim czasie. Żyła na latte macchiato z syropem waniliowym i na smakowych energetykach, a potem jako wisienka na torcie był iqos. Chwytała coś w locie, ale o pełnoprawnych posiłkach mogła zapomnieć.
— Nie żartowałam z tą wodą Fiji dla niej. Ona pije tylko taką albo filtrowaną.
Rozpuściła tego psa, ale gotowa była dla tego kundla cały świat nagiąć.
— Skoro nie muszę tam wracać… To dobrze. — Niemal odetchnęła z ulgą, że nie musiała wracać do Nowego Jorku. Może chciała, ale wiedziała, że wtedy będzie intensywniej myśleć, a Sloane mimo, że nie chciała być w Los Angeles to wolała być tutaj niż tam. LA było mniejszym złem.
— Nazywa się Peggy. — Rzuciła z rozbawieniem kiwając głową w stronę pendrive. — Jak ta z Muppetów.
Nie, w środku nie było nic absurdalnego. Żadnych nieodpowiednich zdjęć, które nie powinny się znaleźć w zasięgu wzroku Ezry czy filmików, czy innych głupot, które miała, ale którymi się nie dzieliła z nikim. Pendrive zawierał tylko treści artystyczne. Jedne lepsze od drugich.
— Mhm, recenzja na żywo. Nie mogę się doczekać. — Mruknęła.
Wzięła do ręki pałeczki, które wyjęła z opakowania i odłączyła je od siebie. Nie pytała, czy na niego zaczekać. Udawała, że nie słucha, ale słuchała. Dokładnie i wszystkiego co Ezra puszczał. Jej głos. Jej teksty. Jej własna melodia, którą wymyślała na bieżąco. Jej… Umysł tak naprawdę. Inaczej tego nie można było nazwać. Walczyła chwilę z pałeczkami i serwetką, zanim ułożyła je odpowiednio. Raz prawie się poddając i myśląc, czy nie wyciągnąć ich w jego stronę, aby to dla niej naprawił, ale wstrzymała się. Poradziła sobie sama. Złapała pałeczkami pierwszą rolkę i zamoczyła ją w sosie sojowym. Serio, ostatnie czego się spodziewała to jedzenia z nim sushi i słuchania własnego demo.
— I? — Rzuciła, kiedy w gabinecie zapanowała cisza. — Bo masz taką minę, jakbyś nie wiedział, czy powiedzieć, że coś z tego będzie czy że to jednak straszny syf.
sloane
— Całkiem niezły początek, nie? — Prychnęła. — Nadaje się idealnie na spacerek do HR’u i długą rozmowę o nieprzyzwoitych tekstach szefa.
OdpowiedzUsuńPatrzyła na niego przez chwilę w milczeniu, jakby coś sprawdzała. Może szukała w nim odpowiedzi, których nie potrafiła nazwać, a może… Może tym razem nie szukała niczego, bo tak na dobrą sprawę dał jej już wszystko? Dostała szansę, której nie miała w poprzedniej wytwórni i z zespołem, który niby stał przy niej, ale nie popychał w stronę, którą Sloane chciała obrać. Potrzebowała czegoś więcej niż zmiany wizerunku. Musiała odbić się od dna. Zrobić… Coś innego ze swoim życiem. Zaczynając od tego zawodowego. Prywatne, sądziła, że rozwiąże się z czasem. Że sam pobyt z dala od Nowego Jorku będzie odpowiedzią, której potrzebowała. Żadnej betonowej dżungli. Może dom z ogrodem i basenem. Plaża i ocean… Brzmiało idealnie. Brzmiało, jak sen, po który Sloane bała się jeszcze sięgnąć, ale małymi kroczkami ostrożniej się otwierała na taką opcję.
— Zdaję sobie. — Przytaknęła. Nic tu nie działo się przypadkiem. Ezra miał plan i go wykonywał, a Sloane za tym poszła. Jakby był ostatnią deską ratunku, która pomoże zostać jej na scenie. Nie była gotowa, aby z niej zejść. Nie rozgrzała się na niej porządnie, a kończenie… Kończenie w tym wieku byłoby głupotą. Co niby miałaby robić? Iść na studia? Zmienić się w influencerkę? To odpadało. Wszystko poza śpiewaniem czy tańczeniem odpadało.
Nie dodała tego, ale była wdzięczna za szansę. Nie prosiła o nią. Ezra sam przyszedł, a Sloane mogła odmówić. Czego nie zrobiła. Przyszła do niego po czasie, a potem wszystko się zaczęło układać. Nic nie było, jeszcze, naprawione, ale nie oczekiwała niemożliwego od razu.
— To jaki jest plan, Ezra? Kolejny album? Powrót z pierdolnięciem, ale bez przesady? — Uniosła brew. Chciała wiedzieć co on konkretnie od niej chce. Jak to widzi. Bo tak, mogła nagrać kolejny album. Po tej trasie wybrać się w następną. Co tylko będzie chciał, ale potrzebowała planu, a przede wszystkim potrzebowała wiedzieć, co ma się wydarzyć. — Mówisz mi o tych wszystkich zmianach, o planie na mnie… Ale ja wiem, że chodzi o coś jeszcze. O coś, czego jeszcze mi nie powiedziałeś.
Nie sugerowała, że trzymał to w sekrecie. A raczej, że czekał na odpowiedzi moment, aby powiedzieć jej, co jeszcze ma w rękawie. Tutaj nie mówiło się wszystkiego od razu, a oni dopiero co podpisali tę umowę. Oficjalnie ta współpraca zaczęła się jakieś czterdzieści minut temu.
Chaos kiedyś potrafiła kontrolować. Wypuściła z rąk joysticka dawno temu i nie potrafiła go znów odnaleźć. Po prostu jej… Zniknął. Wypadł, a Sloane nie umiała nad tym już zapanować bez jego pomocy. Wiedziała dokładnie, co Ezra miał na myśli.
— Tak, coś w tym jest. — Przyznała niechętnie. Sloane chciała zmian, ale była trudna w tym, żeby się na nie zgodzić. Mimo, że teraz zdawało się, że blondynka robi wszystko, aby grać pod zasady Ezry. I grała. Nie była przecież skończoną idiotką, aby rządzić się, kiedy tak naprawdę przed sobą miała możliwości, których nie można było znaleźć na ulicy. — No to będzie ciekawie… Nie pamiętam, kiedy te pasy ostatni raz zapinałam.
Odetchnęła głębiej, a potem znów skupiła się na sushi. Sięgnęła po te z łososiem na wierzchu. Zapomniała, jak się nazywa. I to było i tak bez znaczenia. Jedzenie było drugorzędną sprawą, ale musiała się czymś zająć. Inaczej zaczęłaby myśleć, jak wariatka. Nakręcać się, że Ezra znienawidził każdy wers. Nigdy nie była tak krytyczna wobec siebie, ale obecnie traciła tę pewność siebie i jeszcze nie wiedziała, jak ma ją odzyskać.
Dłoń Sloane zatrzymała się wpół ruchu. Straciłem apetyt. Spojrzała na niego ułamek sekundy, jakby nie wierzyła, że powiedział to naprawdę.
— Jesteś dupkiem.
Nie obrażała się łatwo za krytykę, o ile była ona sensowna. I prawdę mówiąc chciała dobrze wypaść. Zdawała sobie sprawę z tego, że na pendrive są rzeczy, które mu się nie spodobają, ale kurwa, nie musiał od razu włączać w niej trybu paniki.
— Nie miało być idealne od razu. — Mruknęła. Jeszcze chyba nie zeszło z niej w pełni to, że Ezra żartował. — Sprawia ci to radość, nie?
UsuńOdchyliła się na fotelu bez precyzowania o co jej chodzi. Ezra dobrze wiedział, co Sloane miała na myśli. To terroryzowanie dziewczyny. Badanie jej reakcji. Może sprawdzał, czy straci w samą siebie wiarę, a potem powrót do rzeczywistości, jakby nic się nie wydarzyło.
Peggy wyglądała zabawnie podpięta do laptopa. Wokół otaczało ich ciemne drewno, elegancja, a ona… Przedzierała się przez te warstwy. Wprowadzała małe zamieszanie do niemal idealnego świata producenta muzycznego.
— Poczekaj, aż poznasz resztę ferajny. — Puściła mu oczko w rozbawieniu. Miała jeszcze parę asów w rękawie. — Wiesz, byłam fajna, dopóki nie narobiłam… Problemów. Potem się rypnęło. — Wzruszyła ramionami. Nie musiała mówić o co chodzi. Wiedział na pewno. Wszyscy wiedzieli, którzy chociaż trochę interesowali się jej życiem, a skoro ją do siebie ściągnął to research zrobił porządny.
Zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową.
— Wybij mi ten pomysł z głowy, jak kiedyś ci przedstawię pitch na taki album. — Mruknęła żartobliwie proszącym tonem. — Świat ma dość pastelowych piosenkarek, ale Sloane Fletcher jest tylko jedna i nie będzie się wciskała w pastele i serduszka.
Mówiła to z uśmiechem, bo nie zamierzała wbić się w popularną estetykę, aby zadowolić ludzi. Wolała zgarnąć mniej, ale być sobie wierną.
— Nie tworzyłam tego z myślą o albumie. Znaczy, jasne na kiedyś, ale to raczej zrywki tego, co siedziało mi w głowie. Nie wszystko do siebie pasuje. Lubię chaos, ale jeszcze bardziej lubię, kiedy piosenki w albumie się ze sobą pokrywają. — Wyjaśniła. Lubiła opowiadać historię. Najnowszy album taki był. O miłości, zakochiwaniu się, popełnianiu błędów w relacji, aż jej zakończeniu. To, co nosiła w sobie Peggy było chaosem, ale najwyraźniej takim, z którym da się pracować.
— Niczego nie obiecuję. Za wcześnie na to, abym trzeźwo myślała przed rozbijaniem rzeczy o ścianę.
sloane
Gdyby faktycznie jakakolwiek granica została przekroczona, to Sloane nie siedziałaby tutaj zadowolona i szczęśliwa. Ezra po prostu dostałby po twarzy, a dzień później pismo od jej prawnika i na tym zakończyłaby się jakakolwiek znajomość. Potrafiła jednak wyczuć, gdzie zaczyna się żart, a gdzie on kończy. Trafili z identycznym humorem, a wszystko co między nimi padało, było… Cóż, było po prostu żartami i niczym, o co należałoby się przyczepiać.
OdpowiedzUsuń— Cholera, dziewczyna od razu jest na przegranej pozycji z tobą. — Zaśmiała się i przewróciła oczami. — Nie masz za wiele na głowie, aby jeszcze się w HR bawić? — Uniosła brew. Z jednej strony to rozumiała. Jeśli fatycznie coś się działo i szło to prosto do niego mógł problem rozwiązać „od ręki”. I z jednej strony to było spore ułatwienie. Z drugiej, o nic go nie podejrzewała i żadne nieodpowiednie myśli nawet nie przyszły jej do głowy, trzymanie aż takiej władzy przez nikogo nie było odpowiednim rozwiązaniem.
— Po pierwsze, to ten o tym, ilu ludzi próbowało mnie rozebrać. — Technicznie powiedział to jeszcze przed tym, jak oficjalnie zaczęli współpracę, ale to było bez znaczenia. — Po drugie, ta twoja panienka, którą się miałeś zająć… Serio, uważaj co mówisz, bo trafisz jeszcze na taką, która nie tylko weźmie to do HR’u, ale do całego internetu.
Spoważniała nieznacznie, gdy temat wrócił do niej. Sloane po prostu chciała znać wizję, którą na nią miał. Niekoniecznie w szczegółach. Po tych kilku rozmowach, które mieli zauważyła, że Ezra nigdy nie mówi wszystkiego wprost. Kręci i mąci, zostawia z niedopowiedzeniami. Nienawidziła czegoś takiego. Mimo, że sama robiła dokładnie to samo i zachowywała się identycznie.
— Mówisz mi, że mam się nie doszukiwać drugiego dna, a potem rzucasz „może jest, może nie jest”. — Westchnęła, po czym pochyliła się lekko do przodu. Robił to specjalnie i Sloane o tym wiedziała. Próbowała nie pozwolić mu na to, aby zalazł jej za skórę, ale robił to tak umiejętnie, że ona nawet nie chciała się bronić. Wszystko po to, aby zobaczyć, co jeszcze zrobi i wymyśli, aby Sloane podkurwić. Prawdę mówiąc, wychodziło mu to zaskakująco łatwo. Jeszcze nie zrobił tego do poziomu, aby rzuciła w niego tacą z jedzeniem, ale kto wie co będzie w przyszłości, prawda?
— Bo wszystko jest już gotowe, Ezra. — Odparła spokojnie. — Cała trasa na US. Choreografia, scena, set lista… I dobrze wiesz, że odwołanie trasy „bez powodu” to byłby zajebiście wielki problem. I potrzebuję tego. Potrzebuję wrócić na scenę. Nie muszę być gotowa w dwustu procentach, ale bez tego… Zwariuję. Potrzebuję tej trasy.
Nie dla pieniędzy. Wiadomo, nie robi niczego za darmo i z dobroci serca, ale naprawdę tego potrzebowała. To tylko dwa i pół miesiąca. Bujanie się po Stanach, a potem… Potem mogła zrobić przerwę i zniknąć. Odpocząć, cokolwiek. Ten rok był wystarczająco przejebany, aby nie chciała siedzieć w mieszkaniu z własnymi myślami.
— Na dokument? — Powtórzyła i lekko uniosła brew. Okej, to nie było niespotykane. Wszyscy teraz praktycznie nagrywali jakieś dokumenty. Fani byli ciekawi tego, co działo się za kulisami i po koncercie. Każdy drobny szczegół był dla nich istotny. Sloane nigdy nie miała nic przeciwko temu, aby dzielić się takimi rzeczami. Kiedy miała do tego więcej głowy robiła live na TikToku czy Instagramie po koncertach, a czasem, gdy była już w hotelu z toną żarcia. — Hm, roboczy tytuł „Życie Sloane Fletcher poza fleszami”? — Zaśmiała się, ale absolutnie nie wyśmiewała tego pomysłu. W zasadzie… Była ciekawa, jak to może wyglądać. — Mam wszystko na swoim laptopie. Wrócę do hotelu i ci prześlę to, co trzeba. Z resztą sobie poradzisz.
To było tylko jakieś trzydzieści cztery koncerty w ciągu trzech miesięcy. W cholerę dużo, ale Sloane tego potrzebowała. Nawet jeśli miała sypiać po trzy godziny na dobę i nie jeść to dostarczy takie show, że wszyscy będą zachwyceni. Łącznie z Ezrą, a może przede wszystkim z nim.
— Poznajesz. Całą i bez filtrów. Wiesz lub nie. — Wzruszyła ramionami. Nie udawała przy nim, a przynajmniej tak się jej wydawało.
Sloane uśmiechnęła się w ten słodki, prawie niewinny sposób.
Usuń— Ostatnio byłam grzeczna. Nie wiem o czym mówisz. — Zaćwierkała. Prawda była taka, że pamiętała każdą rzecz, którą odwaliła w ostatnich miesiącach, a to, czego nie pamiętała zostało jej zgrabnie przypomniane. Próbowała wyjść na prostą, ale to wcale nie było takie łatwe, na jakie mogło wyglądać. Sloane nie dawała się zbyt łatwo ujarzmić, a gdy szarpali jej za smycz to ją odgryzała i robiła jeszcze gorsze rzeczy. — Żadnych obietnic nie składam. Nie lubię łamać danego słowa.
Nie do końca kłamała, a choć zdarzało się jej okłamywać i łamać obietnice to czasem lubiła być wierna własnym słowom, ale było za wcześnie, aby Ezra słyszał od niej „obiecuję”, które jeszcze długo nic nie będzie znaczyło.
— I według ciebie już jestem w formie? — Nie powstrzymała się od uśmiechu, który sam cisnął się jej na usta. — Sobota w Thirteen. Zapamiętane. Boże, nie odpocznę przy tobie. Spotkanie tu, impreza tam… — Westchnęła przewracając oczami. — A już myślałam, że LA będzie moją krainą tostów z awokado i jogi na dachu wieżowca przy wschodzie słońca.
sloane
Sloane po wyjściu z biura pierwsze co, to pojechała do hotelu, aby się ogarnąć. Potrzebowała tego wyjścia dzisiaj i porządnie opić swój nowy rozdział w życiu, który zamierzała wykorzystać tak dobrze, że wszystkim, którzy w nią wątpili pójdzie w pięty. Zwłaszcza tym, którzy próbowali trzymać ją na silę w jednym miejscu.
OdpowiedzUsuńEzra we wszystkim miał rację, ale to jeszcze nie oznaczało, że Sloane miała mu ją przyznać. Zdawało się, że on wie co blondynka sobie pomyśli, jeszcze zanim w ogóle w niej ta myśl wykiełkuje. Dlatego trzymała język za zębami i nie zdradzała wszystkiego, bo to, że się domyślał było dla niej najgorszą karą. Wieczór świętowania zaczęła od kolacji z grupą znajomych. Same znane twarze i nazwiska, które wiele znaczyły nie tylko w świecie muzyki, ale w całym tym show biznesie. Kolacja w knajpie, gdzie chodziły same gwiazdy, a potem pół nocy przetańczone w zbyt wysokich szpilkach i powrót o piątej nad rano do hotelu z cheeseburgerem w ręku. Pojawiła się też, spóźniona, o tej dwunastej na kolejne spotkanie. Przyszła sześć minut po czasie. Zrobiła to specjalnie, a jej zamiary zdradzał uśmieszek, którym Sloane obdarowała Ezrę. To nie był łatwy dzień, ale spokojny. Nikt nie podnosił głosu, mimo, że pojawiło się wiele niespójności między nimi. Między Sloane i Ezrą. Między Sloane i stylistą, który miał wdzięczne imię Sage, a Sloane nie była pewna, czy to naprawdę jego imię czy ksywka, ale na pytania nie było czasu. Dzień był chaotyczny, długi i cholernie irytujący, ale wszystko, co miało być zrobione było na tej długiej liście Ezry odhaczone.
Sloane nigdy przedtem nie stresowała się poznawaniem nowych ludzi.
Teraz sytuacja wyglądała trochę inaczej, kiedy chciała naprawdę wszystko zacząć od początku. Bez tej Sloane, która znana jest ze skandali. Bez tej, która na środku ulicy po imprezie potrafiła się popłakać, bo coś w życiu jej nie wyszło. Nie chciała tutaj być byłą żoną Zaire’a ani tą dziewczyną, która prawie rozpieprzyła sobie karierę. Los Angeles miało być jej nowym początkiem i właśnie tego się trzymała. Żadnych skoków w bok, schodzenia z wyznaczonej ścieżki. Po prostu Sloane w wersji, która była najbliższa tej prawdziwej. Sloane, która nie ukrywa się już po kątach, ale nie zamierza też wskakiwać prosto w środek burzy tak, jak dawniej.
Kontrolowany chaos.
Tym miała być. Tym chciała być. Panować nad chaosem, który rozgrywa się w jej życiu, a nie ślepo za nim podążać i rozwalać na swojej drodze wszystko dookoła. Słowa Ezry powtarzała sobie do końca weekendu.
Zdążyła spotkać się też z agentem nieruchomości. I tak, jak wszystkie te penthouse’y były przepiękne, Sloane zakochała się w przestronnym domu w stylu hiszpańskim z wijącymi się po ścianach zewnętrznych pnączami. Ezra to wszystko przewidział, a Sloane niemal z irytacją napisała, który dom wybrała i chociaż wtedy go nie widziała to potrafiła wyobrazić sobie ten bezczelny uśmiech, który zawsze mu gościł na twarzy. Następnego dnia przeniosła się z hotelu do domu i poczuła… Jeszcze nie wiedziała co. Nie było to nic w stylu „tak, to tu jest moje miejsce”, a raczej brzmiało to jak „jestem skłonna dać temu miejscu szansę”. Brakowało jej tu tylko Rue, ale ona miała dołączyć na dniach. Wtedy nic już nie będzie jej w Nowym Jorku trzymało, a przynajmniej w ten sposób chciała myśleć.
Wiedziała, że teraz wszystko zależy od niej. Jak się będzie pokazywała, co będzie robiła i Sloane zamierzała pokazać się od jak najlepszej strony. Bez wulgaryzmu, którzy towarzyszył jej na co dzień. Nie było krótkiej mini sukienki czy spódniczki. Była za to sukienka, która sięgała jej niemal do kostek z rozcięciem na nodze. Na pierwszy rzut oka sukienka była w odcieni głębokiej czerni, jednak przy odpowiednim świetle przełamywała się przez nią brudna czerwień. Może ubrała się nie do tematu, może było zbyt poważnie – bez znaczenia. Wiedziała, że zrobiła wrażenie w sekundzie, jak się tutaj znalazła. Nawet, jeśli nie tyle co strojem, co samym faktem, że po prostu Sloane w takim miejscu się znalazła.
Ta dziewczyna, która nie potrafiła ogarnąć swojego życia od ponad tygodnia była widywana w Los Angeles. Żadnych kompromitujących fotek i nagrań. Nawet to zdjęcie z cheeseburgerem sprzed hotelu, gdy poszło w viral nie oblało się hejtem. Wręcz przeciwnie. Ludzie to pokochali, a Sloane to zdjęcie spodobało się na tyle, że wrzuciła je w formie postu na Instagrama.
UsuńZamówiła dla siebie białe wino. Chwilowo nie mając ochoty na wymyślne koktajle, a na coś… Klasycznego. Pasowało do sukienki, której czerń przełamała złotą torebką. Przechadzała się między gośćmi swobodnie. Czasem zatrzymywała na krótką rozmowę, ale szukała wzrokiem kogoś innego. Nie w ten intensywny sposób, który mógłby przytłoczyć, a raczej z ciekawości, czy on już ją wypatrzył, czy może jeszcze nie. I wtedy przeszła dalej, a jej wzrok niemal automatycznie powędrował w stronę Ezry. To nie był człowiek, którego nie dało się nie zauważyć. Wyróżniał się na tle innych ludzi. Może to była energia, a może… Może coś, czego Sloane nie wiedziała, jak nazwać.
Przystanęła w miejscu, gdy ich spojrzenia się zderzyły. Na jej twarzy nie było szerokiego uśmiechu, a raczej coś spokojnego i delikatnego. Uniosła lekko brew, jakby chciała powiedzieć: Podoba ci się? Pojawiła się – zgodnie z obietnicą, której mu nie złożyła.
Rozpoznała gest, którym ją obdarzył. I najpierw sama wzniosła kieliszek lekko w górę, pociągnęła łyk wina, a na szkle mimo mocnych ust nie został ślad po szmince. Dopiero wtedy pewnie ruszyła do Ezry i towarzyszących mu mężczyzn oraz kobiety. Lekko kołysząc biodrami, jak do melodii, która wybrzmiewała tylko w jej głowie. Podeszła swobodnie, bez napięcia w ramionach.
Sloane nie potrzebowała zaproszenia, aby podejść, ale skoro je dostała – to wykorzysta je w pełni.
— Uroczy wieczór. — Odezwała się miękko, gdy stanęła tuż po prawej stronie Ezry, którego obdarzyła spojrzeniem jako pierwszego, a po chwili spojrzenie przeniosła na towarzyszące mu osoby. — Sloane Fletcher.
sloane
Ten wieczór miał być pozbawiony dramatów z Nowego Jorku.
OdpowiedzUsuńSloane, gdy tu przyszła zrobiła to z przekonaniem, że wszystkie swoje problemy zostawiła niemal trzy tysiące mil dalej. W Los Angeles nie miało prawa dotknąć ją nic. Powtarzała sobie, że tutaj czeka na nią nowy początek. Toksyczne zachowania, toksyczne relacje i wspomnienia miały zostać w wielkim jabłku, a tutaj… tutaj Sloane planowała swoje życie od nowa. Rozmawiając z ludźmi, których warto było znać i mieć z nimi dobre kontakty, choć miała w sobie też to przekonanie, że skoro ma za sobą Ezrę, to nikt więcej nie jest jej potrzebny. Ezra był wpływowym i potężnym człowiekiem w tej branży. Sloane nie mogła lepiej trafić, a wszyscy wokół… Byli dodatkami, które dobrze było u swojego boku mieć.
Rozmowa była utrzymana w luźnych tonach. Dokładnie tak, jak można było się spodziewać. Niektórzy utrzymywali zawodowy dystans, inni z kolei zachowywali się tak, jakby znali Sloane całe życie. Wolała to drugie podejście. Czuła się od razu lżejsza. Uwaga Ezry o jednym spotkaniu ze stylistą nie przeszła bez echa. Spiorunowała go wzrokiem, a potem rzuciła kąśliwą uwagą, która leżała jej na końcu języka. Nie potrzebowała opiekunki, więc, gdy ta wysoka, olśniewająca kobieta, której imię było na językach całego modowego świata podeszła do Ezry, Sloane tylko się do niego uśmiechnęła. Nawet nie próbowała ukryć, że jej uwagę przyciągała ta modelka. To nie było nachalne gapienie się, a raczej podziw, że można być tak zniewalającym. I tak, jak Sloane nie miała kompleksów, tak gdyby postała przy niej kilka dodatkowych minut mogłaby zacząć wątpić w samą siebie. Rozszyfrowała spojrzenie, które posłał jej Ezra, gdy odchodził. Puściła mu oczko i pozwoliła sobie jeszcze na to, aby zlustrować tył kobiety, z którą odchodził. Jej usta ułożyły się w nieme wow, a potem lekko się roześmiała i pokręciła głową, a swój uśmiech zatuszowała kieliszkiem, który przystawiła do ust.
Szybko znalazła sobie zajęcie.
To zdecydowanie nie było jedno z tych nudnych przyjęć, na których trzeba na siłę szukać sobie towarzystwa. Ezra czasem jej mijał gdzieś w tle, kiedy wracała do baru po kolejny kieliszek wina. Wciąż w towarzystwie tej samej modelki. Czasem na nich spoglądała, ale nie z błyskiem zazdrości w oku, a raczej… Jakby coś, kogoś, jej to przypominało. Bo przypominało. Te wszystkie eventy, na które chodziła z Carterem. Gdy siedzieli w ten sam sposób przy barze, a jego palce muskały jej udo. Posyłał jej wtedy podobne uśmiechy i w ten sam sposób lustrował ją wzrokiem. W ten wygłodniały sposób, który zawsze prowadził ich w jakieś ustronne miejsce, gdzie bez świadków mogli się oddać sobie. Pamiętała te wszystkie chwile, kiedy udawali, że się nie znają i prowadzili między sobą gierki przy barze, a ich obrączki odbijały wszystkie światła. Jak ludzie, którzy ich nie znali, a usłyszeli urywek rozmowy z wyrzutem patrzyli na obrączki i oceniali. Patrzenie na Ezrę i tę kobietę niespodziewanie przywołało w niej uczucia i wspomnienia, które miały zostać w Nowym Jorku. Zapomniane i pogrzebane. Carter już nie był przecież jej, a Sloane upewniła się, że więcej już nie będzie. Nigdy nie potrafiła wybrać go na sto procent. Zawsze chciała kogoś innego. Zawsze chciała czegoś więcej. Nigdy nie zadowoliła się tylko jednym mężczyzną. Musiała zawsze ich mieć po kilka, jakby inaczej nie potrafiła funkcjonować. Tylko, że teraz… Teraz tęskniła a tym, który najbardziej ją rozbił i który kochał ją mocniej niż wszyscy razem wzięci. Wszystkie jej humorki i wybuchy, kochał ją z taką siłą, która ją czasem przerażała, ale i przyciągała jednocześnie. I teraz ten rodzaj miłości dawał komuś zupełnie innemu.
Miała za sobą już kilka kieliszków wina, a potem pojawiły się autorskie shoty, których nazw nie potrafiła wymówić. Wciąż trzymała się zaskakująco dobrze. Łyknęła tylko jedną molly. Na lepszy humor. Dla większej zabawy. Wszyscy tu palili, dzielili się tym co mieli – Sloane nie odbiegała od normy, która tu panowała. Czuła się, jak ryba w wodzie. Jakby właśnie znalazła się w miejscu, gdzie zawsze powinna była być.
Sloane akurat poprawiała szminkę w przestronnej, eleganckiej łazience, kiedy jej telefon zawibrował. Ekran się rozświetlił, a ją powitała tapeta z Rue. Uśmiechnęła się na jej widok. Tęskniła za nią, naprawdę. Zdążyła zapomnieć już o tym, jak godzinę, a może dwie lub trzy – nie wiedziała, czas płynął tutaj inaczej, patrzyła na Ezrę z tamtą kobietą i czuła ukłucie w sercu, bo to kiedyś była ona, ale z innym mężczyzną. Ten sam uśmiech spłynął z jej twarzy, kiedy zobaczyła kto do niej napisał. Jules.
UsuńWiedziała, że to błąd odczytywać od niego jakąkolwiek wiadomość.
Zawsze kończyło się tym samym rozjebaniem emocjonalnym. Za każdym, kurwa razem. Rozsądek mówił Sloane nie, nie wolno. Sloane za to powiedziała jebać to i otworzyła wiadomość. Poczuła jak żołądek się jej ściska.
Nowa pani Crawford.
Do tego załącznik z filmikiem. I kliknęła, oczywiście, że kliknęła. Dźwięk trochę trzeszczał, a przy znajomej loży stał Carter z Sophią. Jego ramię przerzucone przez jej, a drugą ręką trzymał jej dłoń. Dłoń, na której błyszczał brylant. Carter coś mówił, śmiał się, a potem ktoś, najpewniej Kai, podał mu butelkę z whisky, z której pociągnął spory łyk. Zanim Sloane wyłączyła filmik Carter przyciągnął do siebie Sophię i ją pocałował. Z tą samą pasją, z którą całował ją.
— Kurwa…
Odtwarzała filmik jeszcze trzy razy, zanim wpadła do pierwszej kabiny. W dupie miała, czy ktoś ją zobaczy, ale nie zamierzała też ryzykować, że jakaś elegancka laska wejdzie i będzie świadkiem upadku. Bo to właśnie tym było. Upadkiem. Z torebki wygrzebała ten wielki woreczek, który jeździł z nią wszędzie. Na kryzysowe sytuacje, a to była kurewsko kryzysowa sytuacja. Ruchy miała mechaniczne. Znała je na pamięć. Kilka ruchów, rozsypanie proszku na ekranie, który chwilę temu wyświetlał Zaire’a. Jej Zaire’a.
Wyszła z łazienki po dziesięciu minutach. Kierując się od razu w stronę baru. Kolejny kieliszek wina, a może szampana – nie była pewna. Jeszcze nie wiedziała czego lub kogo szuka, a wtedy… wtedy jej wzrok padł na małą lożę. Ezra z tą swoją modelką. Jakby skryci przed światem, ale nie przed nią. Sloane dopiła drinka, a potem wzięła kolejnego. Ruszyła w ich stronę. Bez zaproszenia.
— Mogę? — Obrzuciła ich spojrzeniem, czując, że coś przerwała. Kąciki jej ust uniosły się w górę. — Wyglądaliście, jakbyście byli… w trakcie czegoś miłego. Nie chcę być tą, która przeszkadza. — Zapewniła i upiła łyk wina. — Ale mogę być tą, która dołączy…
sloane
Szukanie Ezry może nie było najlepszą opcją. Sloane dostrzegła w nich tę wyraźną zmianę dynamiki, kiedy się dosiadła bez uprzedzenia. Przerwała coś intymnego, co rozgrywało się między tą dwójką. Pamiętała, co poczuła, kiedy widziała ich wtedy przy barze. Uśmiechniętych, szukających wspólnego dotyku, jednak nie w nachalny sposób, który mógł zwracać uwagę. Absolutnie nie chodziło jej o Ezrę, gdy się tu dosiadła. Był jej obojętny pod tym kątem. Sloane podświadomie wiedziała, że przyjście tutaj było cichą prośbą o pomoc, której wciąż nie nauczyła się mówić na głos. Ezra nie znał jej z tej strony, aby wiedzieć, kiedy dobra noc zmienia się w koszmar, z którego jeszcze przez wiele godzin nie będzie w stanie się obudzić. Potrzebowała zajęcia. Kogoś kto będzie stymulował jej umysł, a Ezra grał na podobnych zasadach co Sloane. Wiedziała, że u niego znajdzie coś, czego szuka, choć sama jeszcze nie wiedziała do końca, czym to właściwie jest. Może wszystkim, a może niczym. Może tylko potrzebowała odrobiny uwagi, zanim zacznie się rozpadać, a może rozpadła się jeszcze zanim wyszła z łazienki.
OdpowiedzUsuńPrzyszła pani Crawford.
Filmik przeleciał jej przed oczami. Błysk pierścionka przeleciał jej przed oczami.
To było jak strzał. Bezpośrednio w serce. Dokładnie tam, gdzie zaboli najbardziej.
Jebany Jules. Za każdym razem robił jej to samo. Jedno zdjęcie albo filmik. Rozpieprzał ją na małe kawałeczki. I kurwa, wiedziała, że robił to samo Zaire’owi z nią. Jak wtedy, gdy wpadł na nią w klubie, kiedy była z Nico. Sloane nie musiała tego widzieć, ale wiedziała, że pochwalił się Carterowi, że wciągała z nim w klubie i brała od niego jakieś pigułki. Teraz, chociaż była na zachodnim wybrzeżu i znajdowała się w cholerę daleko do domu, on znajdował sposób, aby jej dojebać. W sposób, który działał najbardziej.
— Nudzę się.
Tyle, jakby chodziło tylko i wyłącznie o to, że Sloane zaczęła się nudzić. Było to dalekie od prawdy, bo jeszcze piętnaście minut temu było świetnie. Tak, łyknęła sobie jakieś ekstazy, ale to tylko podbiło jej dobry nastrój. Nie było niczym zły, tak jakby. Sloane wirowała wśród ludzi, bezwstydnie flirtowała z innymi i zaczepiała. Pierwszy raz od dawna nie potrzebowała większych umilaczy, aby impreza była udana. Ale to wszystko zniknęło w momencie, kiedy odblokowała telefon. Należało go dawno temu zablokować, a jednak… Nie zrobiła tego. Jakby w środku cały czas czekała na to, aż kiedyś napisze i coś wyśle. Pokaże jej, co Zaire robi. I spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że się zaręczył. Z jakąś laską, która nie będzie nigdy w stanie znieść jego stylu życia. Która ucieknie jeszcze szybciej niż Sloane to zrobiła. Ona się przecież nie nadawała do Cartera. Była za miękka. Zbyt… Zbyt delikatna na ten świat. Nie było szans, że to przetrwa. Tak myślała dawniej, a teraz… Teraz on się jej oświadczył.
— Dom jest świetny. Steven ma dobre oko. — Pochwaliła i wzruszyła ramionami. — Ale to nie zmienia faktu, że się nudzę. Przyprowadziłeś mnie tu… to mnie zabaw.
Sloane sięgnęła po kieliszek, który od niej odsunął. Poruszała się i mówiła szybciej niż zazwyczaj. Stare przyzwyczajenia… Dobre sobie. Potrzebowała ulgi. I jej nie dostała. Już dawno nie czuła po niej ulgi.
— Przeszkadzam? — Tym razem zwróciła się do Molly, która była zaskakująco milcząca. Sloane nie znała modelek z Los Angeles. Te w Nowym Jorku… One zachowywały się inaczej. Nawet, kiedy nie było wyraźnego zagrożenia i tak zachowywały się jak małe pieski obronne, które szczekają z torebek. — Mogę iść, ale… Skoro Ezra mnie zaprosił, to byłoby niegrzeczne swojego gościa olewać, prawda? Zwłaszcza takiego, za którym się biegało. — Uśmiechnęła się do mężczyzny, jakby chciała podkreślić, że jest tu, bo on tego chce, bo od tygodnia gra według jego zasad, a teraz zaczynało się jej to już nudzić i potrzebowała zmiany.
— Wiesz, myślałam, że jesteś bardziej… Rozrywkowy. — Westchnęła wręcz z rozczarowaniem. — Pracujesz w rozrywkowej branży, a jak na kogoś kto ją dostarcza… No dalej, Ezra. Naprawdę mam uwierzyć, że sączenie szkockiej ci wystarcza?
Nie wątpiła, że mogło. Zwłaszcza w towarzystwie takiej kobiety jaką była Molly. Na obecny stan Sloane to było zwyczajnie nudne. Potrzebowała zajęcia, zanim zacznie robić się gorzej, a jeśli zostanie sama… Jeśli zostanie sama to będzie tylko gorzej.
Usuń— Blisko punktu kulminacyjnego? — Powtórzyła po nim z wyraźną obrazą. — Jeszcze nie robię dramatu, ale… Chyba trzeba. Jest nudno. Wszyscy w LA są tacy… sztywni?
Założyła nogę na nogę, a choć materiał sukienki się z jej uda ześlizgnął to w ruchach Sloane nie było nic prowokującego. Nie tym razem i nie przy nim. Myślami była w innych stronach. Daleko od Los Angeles.
— Wolałbyś, żebym zniknęła ci z radaru? — Oczy jej niemal błysnęły, jakby właśnie podsunął jej świetny pomysł, z którego Sloane gotowa była skorzystać. Miała tu w kim przebierać. Pamiętała, jak patrzył się na nią tamten facet w granatowym garniturze z rozpiętą koszulą. Nie przywitał się, nie odezwał słowem, ale spojrzenie było wymowne. — Wiesz co? — Niemal syknęła nachylając się do niego, jakby chciała mu to wysyczeć prosto w uchu. — Może powinnam poszukać kogoś, kto bardziej doceni moje towarzystwo. Bo zdaje się, że ten, któremu najbardziej zależało zainteresowany już nie jest.
sloane
Znała swoje schematy, a także to, co się dzieje w trakcie. Tylko to wszystko znała z Nowego Jorku, gdzie zawsze, gdzieś z tylu głowy miała myśl, że ktoś ją złapie. Zawsze trafiała w odpowiednie ramiona, kiedy trafiała w najgorsze bagno. Nawet wtedy, kiedy znajdowała się w miejscach, z których nie powinna była wyjść żywa. Ktoś się zawsze pojawiał i trzymał ją mocno, ale z pewną delikatnością w dotyku. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś nie zamierza za nią biegać. Ezra… Ezra nie biegał. On nawet nie kiwnął palcem. Nie dał jej takiej reakcji, której Sloane oczekiwała. Uciekała w kolejne dawki alkoholu, seks albo jeszcze więcej używek. Nie podsunął jej swojej whisky, nie szarpnął jej za włosy, a już na pewno nie podał jej na języku kolejnej tabletki. Żadnego po tym będzie ci lepiej, Sloane. Tylko twardy pragmatyzm, który doprowadzał do szału.
OdpowiedzUsuńPrzez tydzień wszystko układało się tak, jak należało. Było przecież dobrze. Było zajebiście dobrze. Jedna wiadomość. Tyle wystarczyło, żeby w Sloane coś pękło, a ona wracała do starych nawyków. Nawyki mogła mieć stare, ale była w nowym miejscu. W takim, gdzie nikt nie trzymał jej za rękę, nie ocierał łez i nie próbował zapewnić, że jakoś się poukłada.
— Gówno wiesz. — Wycedziła przez zaciśnięte zęby, kiedy zaczął ją diagnozować. — Myślisz, że wszystko wiesz, bo naczytałeś się o mnie w necie? Bo ktoś ci coś powiedział?
Nie znał jej. Jej historii. Tego co w niej siedziało tak głęboko, że nikt nie byłby w stanie tego z niej wyrwać. Nawet mimo starań – wciąż by się to nikomu nie udało, bo Sloane na to nie pozwalała. Ona te uczucia w sobie wręcz pielęgnowała. Tylko zamiast skupiać się na dobrych, wybierała te, które robiły jej w głowie największy rozpierdol.
Sloane już nawet nie zwracała uwagi na to, że była tu jeszcze ta modelka. Dla niej przestała istnieć w momencie, kiedy Ezra zaczął uderzać w te punkty, które bolały najbardziej. W to, co Sloane tak bardzo próbowała ukrywać, a co było widoczne właściwie gołym okiem. Bo nikt nie musiał się wcale długo starać, aby dostrzec to, co bolało ją najbardziej.
Nie chciała, żeby miał rację. Żeby mówił jej to wszystko. Żeby sprowadzał ją na ziemię, kiedy ona tak bardzo chciała z niej zniknąć. Chciała być w innej rzeczywistości. W tej, gdzie zgubiona była w tłumie ludzi na parkiecie. Z obcymi dłońmi na ciele, które przez parę minut piosenki pozwoliły jej nie myśleć. Chciała to znaleźć z nim. Żeby ją stąd zabrał i pozwolił… Nie czuć. A może to wcale nie jego chciała. Może tu przyszła, bo był jedyną tak naprawdę osobą, którą tu lepiej znała. Której mogła w pewien sposób zaufać, a Sloane, gdy nie była sama, to zawsze uciekała tam, gdzie czuła namiastkę zaufania.
Wzrok miała utkwiony w mężczyźnie. Oczy odrobinę przymrużone. Palce mocno ściskały nóżkę kieliszka. Jeszcze nie była pewna, czy wściekłość z nich się ulatnia czy dopiero zaczyna pulsować. Potrzebowała jakiegoś bodźca. Czegoś, aby nie zniknąć, a on… On jej tego nie dawał. Nie pozwalał jej. Nie szedł według jej schematu. Schodził ze znajomej ścieżki.
— I niby, jak mi tego chcesz zabronić? Weźmiesz mnie za rączkę, odprowadzisz do domu i wpakujesz do łóżka? — Zaśmiała się. Sama ta wizja była absurdalna. — Czego się tak boisz, co? Radzę sobie, nie potrzebuję cię i twojej łaski.
Drugą dłonią nerwowo i zbyt szybko stukała o blat niskiego stolika. Powinna była stąd wyjść. Zniknąć. Nie przychodzić tutaj. Iść… do kogokolwiek innego, kto pomógłby jej zapomnieć. Chociaż na dziesięć minut, a potem zastanawiałaby się co dalej. Mogła wziąć kolejną kreskę. Kolejną pigułę w nadziei, że to pomoże, ale tylko rozbiłoby ją bardziej.
Zamrugała powoli, kiedy pokazał jej telefon. Ekran przez moment był zbyt jasny, a blondynka musiała przymknąć na chwilę oczy.
— I co? Ten twój kierowca jest zabawniejszy od ciebie? — Prychnęła, udając, że nie rozumie o co mu chodzi. Że popycha ją z jednej imprezy na drugą. Z tej publicznej, choć nieotwartej dla wszystkich do prywatnej, gdzie będą sami.
Sloane nie chciała przypadkowych ludzi. Nie tak naprawdę. Sądziła, że ich potrzebuje, bo to było znajome. W ciałach się odnajdowała. Tak, jak dawniej z Ruby, która pozwoliła jej nie myśleć. Jak wiele razy z innymi. Tylko na parkiecie. Tylko pocałunki. Tylko dotyk, który mógł przerodzić się w coś więcej, ale zawsze kończył się wtedy, co piosenka.
Usuń— Idę zapalić. — Nie prosiła i nawet nie chciała, aby za nią szedł. Dla niej to był koniec rozmowy. Nie ruszyła się, tylko otworzyła torebkę, ale ta była… Pusta. Telefon był, zapalniczka była, ale… Nie było papierosów. — Zajebiście. — Mruknęła, po czym się roześmiała. Przyłożyła dłoń do czoła. Nie płakała, nie tutaj i kurwa nie przy nim. Gdzieś je zostawiła. Może w łazience. Może na tarasie. Może komuś oddała.
Odchyliła się do tyłu, a głowę oparła o ścianę za sobą.
sloane
Dla Sloane te momenty były niemal jednym i tym samym. Radziła sobie, bo musiała. Bo gdzieś tam w środku naprawdę jej zależało, aby nie zjechać na samo dno. Jeszcze się trzymała, bo jaki wybór miała? Gdyby to wszystko porzuciła w tej chwili… Gdyby naprawdę puściły jej wszystkie hamulce to Sloane byłaby już przy barze. Być może przy tym mężczyźnie w granatowym garniturze, którzy łypał na nią okiem cały wieczór, jakby czekał na okazję. Zamiast niego wybrała Ezrę, bo jeszcze sobie radziła. Bo jeszcze było za wcześnie, aby upadła tak, żeby nie dała rady się podnieść.
OdpowiedzUsuńFrustracja w niej narastała, gdy nie mogła znaleźć tych przeklętych papierosów w torebce, a potem zmieniła się w głupi, nijaki śmiech, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że ich tutaj nie znajdzie. Najpewniej nawet nie było ich już w łazience, bo zostały sprzątnięte, a Sloane była zbyt daleko w myślach, aby teraz tam wracać i się łudzić, że je znajdzie.
Czekała na zakazy. Z nimi potrafiła się buntować, a Ezra dawał jej wybór. Nie zatrzymywał na siłę, nie groził w żaden sposób. On po prostu… Pozwolił jej samej zadecydować, a na to Sloane nie była gotowa. Potrzebowała „Sloane, nie”, aby zacząć krzyczeć i się awanturować. Nie umiała się bić ze spokojem, a ten, który miał w sobie Ezra był wręcz przeszywający na wskroś. Już nawet na niego nie patrzyła, bo wiedziała co tam znajdzie. Ten rodzaj uśmiechu, który może nie był pogardliwy, ale miał w sobie coś znacznie gorszego. Cięższego. Sloane z wetchnięciem pokręciła głową. Sama nie była pewna, czy w odpowiedzi na to, co mówił, czy sama do siebie. Była zmęczona, była zła i była przytoczona.
Przyszła pani Crawford.
Ona nią była. Ona nosiła jego nazwisko. Nawet, jeśli oficjalnie nigdy tego nie zmieniła. Nie znalazła nigdy czasu na to, żeby pójść do urzędu. Ona nie chodziła po urzędach. Nie zaprzątała sobie głowy takimi rzeczami. Ale i bez formalnej zmiany czasem przedstawiła się jego nazwiskiem. Sloane Crawford… To ona nią miała być. Nie Sophia. Nie dziewczyna, która niczym nie pasowała do jego świata, a zgarnęła dla siebie wszystko tymi sarnimi oczami i niewinnością.
Milczała w ten swój uparty sposób, który dla niego miał być karą, a najpewniej był błogosławieństwem, że w końcu się Sloane zamknęła. Nie zmuszał jej do niczego i to było najgorsze. Nawet się nie odwrócił, czy za nim idzie, jakby go to wcale nie obchodziło. I może nie obchodziło, czy pójdzie, czy wpadnie w cudze objęcia, aby znaleźć odrobinę… Ukojenia. Sloane podniosła się z kanapy z opóźnieniem. Ruszyła za nim bez słowa, ale z wysoko uniesioną głową, jakby nie chciała, aby ktokolwiek pomyślał, że coś jest nie w porządku. Idąc przez kuchnię Sloane zatrzymała się przy leżących tacach z przekąskami. Jakieś deserki i słone przekąski. Wzięła, bez pytania, czy może, dwie tartaletki z owocami i jakimś kremem w środku. Zjadła jedną zanim wyszła za Ezrą na zewnątrz. Drugą akurat kończyła, a gdy się w nią wgryzała jedna z borówek sturlała się z wierzchu i spadła między nimi na podłogę.
Miał rację, której nie chciała mu przyznawać. Na to było o wiele za wcześnie. Otrzepała o siebie dłonie i po chwili wzięła od niego papierosy i zapalniczkę. Wsunęła jednego między usta i odpaliła po chwili, mocno się zaciągając, ale nie ważne, jak gryzący ten dym teraz mógł być to i tak nie potrafił załagodzić tego, co się w niej działo. Tego pulsującego bólu pod skórą. Ból nie wyparował z jej płuc tak, jak zrobił to dym, który wypuściła nad swoją głową. Opierała się o barierkę i patrzyła przed siebie. Na ocean, w którym odbijał się księżyc. Patrzyła czasem w dół. Na przeróżne rośliny, których Sloane nie potrafiła nazwać. Ani teraz, ani nigdy przedtem.
Stała w tej eleganckiej sukni, ale w niej nic nie było eleganckie. Ani ten papieros ani włosy, które już nie były tak ułożone, jak przedtem. Roztrzepane po dobrej zabawie, bo faktycznie bawiła się przez jakiś czas dobrze. Nie miała błysku w oczach, który nie byłby niepokojący. Zaciągnęła się znowu, wciąż milcząc. Mogła mu powiedzieć, ale co by to dało?
Wyśmiałby ją. I miałby przy tym rację.
Od miesięcy miał nad nią kontrolę. Kiedy myślała, że się wyleczyła to Carter wracał. W najmniej oczekiwanym momencie. Nie wracał nawet z własnej woli. Tylko… Tylko wracał pod postacią kogoś. Najczęściej przez Julesa. Wiadomość lub jedna rozmowa. I wszystko się sypało na dobre kawałeczki.
UsuńKątem oka widziała, jak się nachylił w jej stronę, ale nie spojrzała na Ezrę.
— To bez znaczenia.
Gdyby naprawdę było bez znaczenia, nie stałaby tutaj teraz. Nie byłaby w tym stanie między histerią, a wrzaskiem. Nie drżałyby jej dłonie. I nie chciała mu mówić. Przyznać się, że to wszystko to prawda. Że wciąż jest tą dziewczyną, która tęskni za facetem, który pewnie już nie wypowiada nawet jej imienia. Że wciąż nie odpuściła, chociaż należało zostawić to dawno za sobą.
sloane
Sloane czuła od samego początku, że Ezra nie miał najmniejszego zamiaru wyciągać z niej informacji, które trzymała głęboko w sobie. Żadnego dzielenia się sekretami, które trzymała w sobie. Nie próbował jej zrozumieć. Sloane sama nie wiedziała, czego chce. Kiedy ktoś próbował ją zrozumieć to ona zaczynała się buntować. Albo rozbijała się z nim o największe skały, jakie tylko były w pobliżu. Ściągała na samo dno, a kiedy była zostawiona sama sobie to głupiała. On nie próbował jej sprowadzić na dobrą drogę. Nie próbował jej pokazać, którędy ma iść. Ezra po prostu był, a to ją wkurwiało. Żadnych wybuchów w jej kierunku i umoralniania. Żadnych tekstów, że psuje sobie zdrowie, rozpierdala życie. Nie, on tylko nie chciał, aby się zbłaźniła przed nowym światem, w który ją wprowadził.
OdpowiedzUsuńChciałaby, żeby to było bez znaczenia. Albo żeby miała prawdziwy powód, bo to… To przecież nie był powód. Nie tak naprawdę, nie? Tylko jej urojenia. Takie, którymi żyła od miesięcy i nie potrafiła odpuścić. Wciąż przekonana, że prędzej czy później oni znajdą do siebie drogę. Zawsze przecież znajdowali, więc co teraz ich różniło? Gdyby tylko nie było jej w obrazku… Gdyby jej nie było, gdyby jakimś cudem zniknęła, to wystarczyłoby jedno spojrzenie, aby wszystko do nich wróciło, a oni wcale by się nie bronili przed uczuciami. Sloane wiedziała, że nie jest Carterowi obojętna, że on wciąż coś czuje. Nawet jeśli przykrył to nowym związkiem i nową dziewczyną, to Sloane wciąż się liczyła.
Nie dało się nie zauważyć tego drgnięcia, gdy zaczął wyliczać o co chodzi. Wszystko po trochu. O faceta, którego nie umiała sobie odpuścić. O przeszłość, która miała być zamkniętym rozdziałem, a do którego Sloane nieustannie wracała. O coś, co powracało niczym bumerang. Bo nawet jeśli Sloane myślała, że to już daleko za nią, to w najmniej oczekiwanym momencie uderzały wspomnienia, a czasem rzeczywistość, a ona potem kończyła z rozszerzonymi źrenicami, gotowa do wybuchu.
— Sam mówisz, że żaden z ciebie terapeuta i zbawca, to co ci po tym, jak ci powiem? — Mruknęła obracając papierosa między palcami, zanim znów się nim zaciągnęła. Mocny dym gryzł w płuca i przełyk. Drapał i zostawiał po sobie nieprzyjemne mrowienie, ale właśnie tego Sloane potrzebowała. Tego uczucia, że coś w niej jest żywe. — Chcesz plotek? Nah, nie twój styl. Chyba, że się mylę, a na śniadanie pierwsze co robisz to czytasz Los Angeles Times i rubryczkę z plotkami.
Nawet nie próbowała sobie tego wyobrazić. Ezra w swoim gabinecie o dziewiątej rano z papierową gazetą i zaczytujący się w plotkach.
Dawał jej coś, czego nie dostała od innych. Może coś na kształt zrozumienia. Niekoniecznie, że znał dokładnie jej sytuację, ale może w przeszłości przechodził coś podobnego. Może obserwował to u innych ludzi. Widział w jaki sposób to wszystko się kończy.
— Nie próbuję… Wiem, że nie jestem ponad tym. — Wzruszyła ramionami i mówiła to pod nosem, jakby nie chciała się przyznawać do własnych słabości. Bo nie chciała. Nie chciała, aby Ezra wiedział, że ona jakieś słabości ma. Mimo, że je widział i znał, zanim w ogóle Sloane powiedziała chociaż słowo. Wystarczyło na nią popatrzeć odrobinę dłużej i wszystko stawało się jasne. — Wszędzie, ale nie ponad. — Wymamrotała pod nosem i ostatni raz zaciągnęła się papierosem zanim zgasiła go w kryształowej popielniczce.
To wszystko było takie bez sensu. Takie… Nijakie.
Chciałaby czasem przestać czuć i się nie przejmować. Sobą, Carterem, tym gównem, w którym siedziała po uszy. Zniknąć z powierzchni ziemi. Żadnych kontraktów, wywiadów, sesji, żadnej trasy i uśmiechania się do tysięcy kamer wyciągniętych w jej stronę. Żadnych obowiązków, które na nią czekały, a na które Sloane absolutnie nie czuła się gotowa.
Popatrzyła w jego ciemne oczy, w których nie było współczucia, gniewu, rozczarowania. Nie było w nich absolutnie niczego, czego Sloane mogła się spodziewać i to było najgorsze, bo kiedy na niego patrzyła to nie wiedziała, jaki będzie jego kolejny krok, a ona lubiła być zawsze krok czy dwa przed innymi.
I w tej samej chwili ją zaskoczył, kiedy te kilka zdań padło z jego ust. Bez ostrzeżenia. Bez wygładzania rzeczywistości. Oczy Sloane w sekundę się zwęziły, kiedy to ostrzeżenie padło, a palce zacisnęły wokół barierki.
Usuń— Przepraszam? — Uniosła brew patrząc tak, jakby powiedział jej właśnie najbardziej absurdalną rzecz. — Jeśli ominę jedno spotkanie to nagle koniec wszystkiego? Słyszysz siebie? — Prychnęła. Przecież wiedziała, jak to działa. Nie pojawia się = koniec zabawy. Zacisnęła szczękę, jakby chciała coś powiedzieć, ale żadne słowa przez chwilę nie wychodziły z jej ust.
Mierzyła go spojrzeniem, ale on się nie uginał. Nie był jak inni, którzy w końcu zaczynali czuć się niekomfortowo.
— Będę na tym pierdolonym spotkaniu. — Wysyczała. — I kto tu kogo, kurwa, szantażuje.
Pokręciła głową na boki. Bez pytania sięgnęła po jego paczkę z papierosami i odpaliła kolejnego. Tym razem nie była pewna, czy dłonie jej drżą z wściekłości na Ezrę czy Cartera.
— Może mnie w ogóle uwiąż na smyczy, co? Pilnuj 24/7, żebym ci przypadkiem nie przyniosła wstydu. — Warknęła. Zrobiła krok w jego stronę. Stała tak blisko, że czuła zapach jego wody kolońskiej. Nie chciała go przestraszyć, bo i tak by tego nie osiągnęła. Może, gdyby rzuciła się w przepaść, ale wątpiła. — Wiedziałeś na co się piszesz, Ezra. Nie dam się poskładać do kupy, bo tak zarządzisz. Ty mnie wybrałeś, nie na odwrót. Przyzwyczaj się albo mnie wypierdol już teraz. Nie obiecywałam, że ta współpraca będzie łatwa. Chcę jej, ale mam swoje problemy i nie będę przepraszać za to, że mi czasem odjebie. A jak ci z tym tak źle, jak było Clarze, Julie i całej reszcie… To chyba nie mamy o czym rozmawiać.
sloane
— Świat się nie zawali, gdybym opuściła jedno spotkanie. — Prychnęła i przewróciła oczami. Przecież się pojawi. Była sobota, a ona miała całą niedzielę, żeby dojść do siebie. Zamierzała się tam pojawić nawet, gdyby miała za sobą ciągnąć kroplówkę i pielęgniarkę, która będzie pilnowała, aby Sloane nie wyrżnęła orła.
OdpowiedzUsuńAż nie wierzyła, że to naprawdę powiedział. Sloane wcale nie dramatyzowała, ale to była przesada. Każdy czasem odpuszczał jakieś spotkanie. Zdarzało się, że ktoś się nie pojawił. Przesuwało się je o tydzień, a potem bum – wszystkie sprawy załatwione. W czym niby dramat? Chciała zrobić dobre wrażenie. Jasne. Nie znała tych ludzi. Nowy team, nowe twarze. Sloane nie chciała, aby znali ją z plotek, a ona na pierwszy raz da popis swoich umiejętności. Już chyba i tak dała, ale tylko przed Ezrą i tą jego modelką.
— Pewien jesteś? Wyglądasz na takiego, co lubi dominować. — Warknęła, jeszcze nie ochłonęła po tej groźbie, którą rzucił jej prosto w twarz. Tym to właśnie było. Groźbą, bo jak niby inaczej to miała nazwać?
Wbiła wzrok z powrotem w czarny ocean przed nimi. Kąpiel wcale nie wydawała się takim durnym pomysłem. Mimo, że woda pewnie była zimna i nienadająca się na kąpiele, a już zwłaszcza w nocy. Mimo dość wysokich temperatur wciąż potrafiło tu bywać chłodno, a Sloane… Sloane się tym nigdy nie przejmowała. W Nowym Jorku potrafiła w cienkiej sukience biegać przez całe miasto. Nie ważne, że z klubu do klubu i była na zewnątrz łącznie pięć minut. Bez znaczenia czy wiało, padało czy sypał śnieg.
— Wyglądasz, jakbyś tego żałował.
Wszyscy prędzej czy później żałowali współpracy z nią. Większość trzymały kontrakty. Inni próbowali w niej coś zobaczyć, ale Sloane zbyt mocno dążyła do wyniszczenia samej siebie. Jakby znalazła się poza etapem, w którym można zaakceptować pomoc. I jedyne na co liczyła to kolejne prochy, które nigdy nie pomagały jej zapomnieć.
Sloane była zbyt nakręcona, aby zobaczyć, że coś się w nim zmieniło. Był inny przez zaledwie ułamek sekundy. Trwało to stanowczo zbyt krótko, aby Fletcher mogła to zauważyć. Byt skupiona była również na sobie, aby mogła to zauważyć. Być może w innej sytuacji by dostrzegła, że coś w Ezrze się zmieniło, ale nie tym razem. Teraz… Teraz Sloane gapiła się dalej na ocean.
Inaczej reagować nie potrafiła. To był odruch, który pomagał się jej bronić przed rzeczywistością. Nawet, jeśli ją tylko bardziej otępiał, a nie faktycznie pomagał. Sprowadzał na nią największe gówno, a ona zamiast z niego wyjść to brnęła w dalej. Jakby liczyła, że na końcu znajdzie to swoje szczęście, którego nigdy nie potrafiła nazwać. Miała w głowie mętlik i w życiu, a także zero samozaparcia, aby coś zmienić. Łatwiej było sięgnąć po kolejną kreskę. Wypić następnego shota. Wszystko, byle tylko nie patrzeć na rzeczywistość.
Obserwowała go kątem oka. Unosząc lekko brew na widok jak wyjętej z innej epoki papierośnicy, która nijak nie pasowała do klimatu miejsca, w którym się znajdowali. Sloane nic jednak nie powiedziała. Żadnego złośliwego komentarza. Tylko głucha cisza, którą w tle czasem przerywały daleko pod nimi rozbijające się o brzegi fale. Dym zatańczył między nimi po chwili. Gęsty i ciężki. Zawahała się, jakby faktycznie rozważała, czy należy od niego to brać, gdy już była naćpana i nakręcona, ale w końcu odebrała od niego skręta. Przez kilka minut panowała między nimi cisza, której nie musieli wypełniać żadnymi słowami. Ta cisza im pasowała. Była… Dziwnie spokojna.
— Długo jesteście razem? — Nie wiedziała, po co się pyta. Nie interesowało jej, ale minuta dłużej w tej ciszy, a Sloane oszaleje. Musiała o czymś mówić. Najlepiej o czymś co nie jest jej problemami, które wciąż wylewały się z niej i nie odchodziły, ale chociaż na parę minut chciała odłożyć ten temat. Po prostu… Zapomnieć o wszystkim.
sloane
Chciała rozmowy, która nie wniesie nic szczególnego. Takiej, która nie będzie zaliczała się do rozgrzeszania z błędów czy szukania w sobie wad. Zwykłe pytanie, które mogło paść między dwójką… Znajomych? Raczej nie mogli się tak nazywać. Ezra był jej szefem, a nie kolegą. W dodatku w pierwszym tygodniu pracy Sloane zdążyła mu nadepnąć na odcisk już kilka razy i wcale też zbyt szybko nie zamierzała przestać. Gdyby to naprawdę było takie proste, że wystarczy w niej coś przełączyć, aby przestała się tak zachowywać zrobiłaby to bez wahania. Tylko, że taki przełącznik nie istniał, a żeby taka zmiana w niej zaszła potrzebna była praca, której Sloane nie była gotowa podjąć. Bywało już lepiej, ale wciąż miała takie noce, jak ta, kiedy w jednej sekundzie wszystko się waliło, a ona próbowała się podtrzymać tym, co znała najlepiej, ale co działało na nią najgorzej.
OdpowiedzUsuń— Jasne. — Mruknęła, ale nie z przekąsem, jakby mu nie wierzyła. Znała takie relacje. Widywani razem w odpowiednich miejscach. Zbyt rzadko, aby uznać to za związek, ale zbyt często, aby to był przypadek.
Wyczuła, że to nie temat, który Ezra ma chęć z nią poruszać, a Sloane nie zamierzała dopytywać. Mimo swojej ciekawskiej natury i zamiłowania do plotkowania o cudzym życiu. Ona po prostu przyjęła ten fakt milczeniem.
— Ciebie da się lubić? — Uniosła brew z tym kpiącym uśmieszkiem, którego tym razem, ale nie mogła sobie podarować. — Dla znajomych pewnie jesteś przyjemniejszy, co? — Mruknęła i szybciej wypuściła powietrze nosem, jakby próbowała się zaśmiać, ale nie zrobiła tego naprawdę. Westchnęła przeciągle, a kiedy odbierał od niej skręta i musnął jej dłoń wyczuła to. W żyłach krążył już nie tylko alkohol i ekstaza, którą wzięła wcześniej, ale i ten boski biały proszek wciągnięty w kabinie łazienkowej. Zbyt wcześnie, aby ją puściło, ale dym… Dym pozwalał się jej wyciszyć. Zawsze tak było. Nawet nakręcona na full potrafiła się po nim wyciszyć.
— M O L L Y. — Przeliterowała, jakby smakowała to imię na języku, a potem westchnęła po raz kolejny. — Śmiesznie… Molly nie tylko w formie groźnych cukierków, ale długonogiej modelki. I pewnie z nią równie taki sam odjazd, hm?
Nie potrzebowała, aby jej odpowiadał. Mogła sobie wyobrazić, a i tak miała przeczucie, że Ezra ją po prostu zignoruje z tym pytaniem. Niby wiedziała, że nie chce o tym gadać, a nie potrafiła się zamknąć tak w pełni. Często w takich sytuacjach rzucała tekstami, które miały za cel trochę podkurwić, ale nie na tyle, żeby trzaskać drzwiami i kazać jej wypierdalać. Chociaż kto wie. Może ten spokój Ezry był tylko przykrywką, a lada moment pryz niej pęknie, bo palnie za wiele.
Sloane potrzebowała gadania. Ale kiedy zapadła cisza nie odważyła się jej przerwać w żaden sposób. Palili w ciszy, dzieląc się skrętem. Może udawali, że nic się nie wydarzyło, a może wręcz przeciwnie. Może wydarzyło się więcej niż była skłonna przyznać. Mimo, że jeszcze nie zrobiła nic takiego spektakularnego. Sloane było stać na więcej, ale póki co trzymała jeszcze parę asów w rękawie. Nie chciała przecież, aby Ezra jednej nocy dostał cały pakiet, nie? Musiała zachować coś na przyszłość, aby nie nudził się zbyt szybko. O ile jakaś przyszłość jeszcze istniała, bo kto wie, może podrze ten kontrakt, gdy tylko dotrze w poniedziałek do biura.
Przekręciła lekko głowę w jego stronę, po czym się roześmiała. Tak, jak chyba nigdy przedtem przy nim.
— Serio? — Prychnęła, ale nie w złości, a raczej niedowierzaniu. — To będzie pierwszy komplement, który od ciebie dostanę? — Uśmiechała się może trochę zbyt szeroko. Zbyt wesoło. Nie liczyła tych wszystkich momentów, kiedy mówił, że jest dobra w robieniu muzyki. To wiedziała. Tego była świadoma.
— Żadne „zabójczo piękna w czerni”, nie. „Zabójczo dobra w robieniu rozpierdolonego pierwszego wrażenia”. — Znów się zaśmiała, po czym pochyliła nad barierką, wokół której mocno zacisnęła palce. Nie chciała polecieć. — Ale dzięki. Staram się, żeby nie było nudno.
Musiała nieco przymrużyć oczy, gdy znów zobaczyła ten uśmieszek. Ciągle ten sam, który bez przerwy miała chęć, aby mu zedrzeć z twarzy. W mniej lub bardziej bolesny sposób, ale jak to zrobi, to jeszcze się okaże. Póki co zamierzała być grzeczna.
Usuń— Uparta suka, która się nie słucha? — Wtrąciła, zanim podał jej prawdziwą odpowiedź. I jak się okazało, ale była całkiem blisko.
Znalazła w nim jeszcze jedną rzecz, która ją wkurzała. Te długie pauzy, po których nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Jakiegoś pocisku czy niespodziewanego komplementu.
— Podoba mi się bomba atomowa w cekinach. — Roześmiała się z tą lekkością spowodowaną krążącą w jej żyłach chemią. Przymknęła delikatnie oczy. — Jak kot… Lubię koty. — Przytaknęła. — Chciałam jednego, ale nie mogłam go kupić. Głupie alergie i to w dodatku nie moje. — Mruknęła przewracając oczami.
Znów zapadła cisza, a Sloane uważniej na niego spojrzała.
— Z ciebie też uparte stworzenie. Jak muł. — Powtórzyła po nim z tym zadziornym uśmieszkiem, który był odpowiedzią na jego porównanie. — Jesteś… inny od mężczyzn, których spotkałam. Jeszcze nie wiem do jakiej kategorii pasujesz. Zdecydowanie Top 5 najbardziej wkurwiających, ale… Jest coś jeszcze. I to w końcu rozgryzę.
sloane
Czasami ta cisza jej przeszkadzała, kiedy nagle tam milknął, a wokół nich unosiły się jedynie dźwięki natury wokół. Nawet impreza trwająca w środku stała się nagle jakimś odległym punktem, którego nie dało się zbyt łatwo zlokalizować. Takim nieznaczącym nic dźwiękiem w tle, który teraz dochodził do nich, jak zza grubej szyby, która nie pozwalała przepuszczać zbyt wielu dźwięków.
OdpowiedzUsuńSloane nie akceptowała tego, że ktoś kto spędził z nią tydzień jest w stanie rozszyfrować ją ot tak. Ezra może, jeszcze, tego nie zrobił, ale był coraz bliżej tego, aby rozwiązywać ją jak najłatwiejszą krzyżówkę, która trafiła mu w miejsce. Tylko, że po rozwiązaniu kilku haseł pojawiały się takie, które ciężko było odpowiedzieć bez przygryzania języka i główkowania przez wiele godzin.
— Nigdy nie powiedziałam, które miejsce w tej kategorii zajmujesz. — Odparła puszczając mu oczko. Zdecydowanie był teraz numerem jeden, ale jeszcze nie straciła mózgu na tyle, żeby mu to mówić na głos. Wystarczyło jej, że ta jego pewność siebie i zuchwałość miał przyklejone na twarzy podczas regularnego, nudnego dnia, a co to by z nim zrobiło teraz?
Sloane odwróciła się do niego bokiem. Lekko opierając o barierkę, a dłoń oparła na biodrze. Przechyliła głowę na bok, kiedy mówił i uniosła brew.
— Nie uważasz, że gdybym miała taką kategorię… to nadawałoby się to do zgłoszenia do HR’u? — Mruknęła. Doskonale pamiętała ich rozmowę. To, że Ezra jest HR’em. Że jest tak naprawdę wszystkim w tej wytwórni. — Jesteś pewien, że tego tytułu nie da się kupić? — Rzuciła zaczepnie. Niestety, nie można było tego kupić.
Materiał rozchylił się na jej udzie, na którym Sloane poczuła lekki, niemal ciepły podmuch wiatru. Nie spuszczała jednak wzroku z Ezry. Skubany zdawał sobie sprawę z tego, że wygląda cholernie dobrze, ale jeszcze było za wcześnie, żeby mu to przyznawała. W zasadzie, zawsze będzie za wcześnie. Był jej szefem, a nie kumplem, którego mogła podrywać bez konsekwencji. Nawet, jeśli wpadał bezpośrednio w jej typ.
— Twoja artystka od szałwii i szukania wewnętrznego dziecka się nie sprawdziła? — Prychnęła rozbawiona. Boże, chciałaby wiedzieć kto to jest. Nie potrafiła sobie nikogo takiego przypomnieć. — Oczyszczała ci gabinet szałwią? Albo kryształami? Zbierała energię z księżyca czy inne gówno? — Zaśmiała się. Dla zabawy mogłaby się w coś takiego bawić, ale na poważnie? Nie było szans.
— Trzymiesięczny okres próbny? — Uniosła lekko brew. Czyli jeden tydzień miała za sobą, a wcale nie była bliżej tego, aby go polubić. Była bliżej niż sobie zdawała sprawę, ale odpychała to od siebie. Dał jej szansę, rozumiał jej humor. Jak miałaby go nie polubić? Nawet ten wkurwiający uśmiech miał w sobie to coś. — Deal. Zobaczmy, czy za trzy miesiące ci powiem, że cię lubię. Bo póki co… Jesteś zajebiście irytujący.
W normalnej pracy, chyba, za takie teksty wyleciałaby na zbity pysk. Przynajmniej tak się jej wydawało, bo przecież to nie tak, że Sloane kiedykolwiek miała normalną pracę. Nie musiała kosić trawników, roznosić gazet czy co tam ludzie robili, aby zarobić pierwszy grosz. Miała chyba dziesięć lat, kiedy ojciec dał jej pierwszego Amexa i pozwolił szaleć do woli. Wydawała, oczywiście, na same zabawki i dziecięce głupoty, a potem jej pierwsza praca zahaczyła o pieniądze w ogromnych kwotach więc… Nie wiedziała, jak się pracuje w innym życiu. Nie odnalazłaby się.
— Cholera, to przykre. — Mruknęła. — Odlot dla Molly tylko po molly… — Roześmiała się zaraz, kiedy to zdanie wybrzmiało w jej głowie. — Tylko mi nie mów, że seks z Molly po molly jest dopiero odlotowy, bo zacznę ci współczuć.
Wyciągnęła jeszcze rękę po skręta, którego dostała natychmiast. Przez moment nic nie mówiła. Pozwoliła sobie wchłonąć jego słowa. Proste, ale efektowne. Sloane uśmiechnęła się do siebie, bo prawda była taka, że niewiele osób to dostrzegało. Miała… Wielkie mniemanie o sobie, ale nie wzięło się ono znikąd. Była inteligentna, nawet, gdy podejmowała głupie decyzje. Taki wiek, a może taki świat. Nie wiedziała.
— Więc mnie lubisz. — Wyłapała to, jakby to była najważniejsza rzecz z tego wszystkiego. — I pazury też mam ostro, jak koty. — Zaśmiała się i wyciągnęła rękę. Jak zawsze długie szpice, które odpowiednio wykorzystane mogłyby komuś wybić oko, ale nie planowała dziś większych krzywd dla innych. — Ludzie tego nie lubią. Zwłaszcza u kobiet. Zwłaszcza tak młodych.
UsuńWiedział, co miała na myśli i dlaczego to mówiła. Odpychało to tak naprawdę każdego. Jakby jedyna poprawna wersja to była ta łagodna, którą można trzymać na uwięzi i ukierunkować tak, jak się samemu tego sobie wymarzy.
— Zaskoczyłam? — Powtórzyła po nim. Kącik ust jej lekko drgnął, ale pozwoliła mu dokończyć. On ją również zaskoczył. Tym, że tak o niej myślał. Sloane była na początku pewna, że to tylko akt, aby podpisała kontrakt i się przeniosła. — Myślałam, że miałam siebie pod kontrolą. Przez moment… Tak było. Parę tygodni po rozwodzie ja… Szczerze, miałam czas mojego życia. Było zajebiście dobrze, ale popsułam to. Jak zwykle i… I znowu nie mam kontroli, nie mam samej siebie. Mam… jedno wielkie zero.
Nie mówiła tego, aby się pożalić. Mimo, że przenikał on przez jej głos. Była tego świadoma w taki bolesny sposób, którego nie dało się pominąć. Nie z taką historią, jaką miała Sloane.
Sloane przez moment tylko na niego patrzyła spod wachlarza długich rzęs. Trochę głębiej niż robiła to przedtem.
— Robi się… niebezpiecznie, kiedy kogoś lubię, Ezra. — Wyznała, a jego imię na języki w przyjemny sposób zapiekło. Mogła tej nocy popełnić wiele błędów, ale ją przed tym powstrzymał, a mimo to stał przed nią i mówił dokładnie to, co popychało ją do kolejnych. — Więc… może udaję, że nikogo nie lubię.
sloane
Sloane uważnie na niego patrzyła. Mimo, że jej spojrzenie było lekko zamglone to wciąż pozostawało na tyle uważne, na ile było to możliwe. Zaczynała bawić się całkiem nieźle, kiedy tak między sobą rozmawiali. Nie padały żadne konkretne wyznania, a jednak Sloane miała wrażenie, że wyciąga z tej rozmowy naprawdę wiele. Jakby między tą ciszą, a żartami pozwalali sobie na to, aby poznać się od innej strony niż ta zawodowa.
OdpowiedzUsuń— Grzeczność do ciebie nie pasuje. — Skomentowała. Nie, zdecydowanie to do niego nie pasowało. Wszystko w nim wręcz mówiło, że nie pasuje do grzecznego i poukładanego faceta. Mógł nim być wtedy, kiedy należało, ale Sloane miała przeczucie, że to jedna z jego wielu wersji. Nie maska, bo mimo wszystko, ale Ezra nie wydawał się jej być człowiekiem, który potrzebuje masek. On po prostu wiedział, jak przy niektórych ludziach się zachować. — Z grzeczności… — Powtórzyła, jakby smakowała to słowo na języku i próbowała je do niego przykleić, ale mimo starań się to blondynce nie udawało.
Napięcie między nimi było niemal widoczne gołym okiem. Sloane mogła nie wiedzieć, jak je nazwać ani skąd ono się nagle wzięło. Nie można było jednak zaprzeczyć, że było. Ciężkie, mocno wyczuwalne. Zbliżające bardziej niż by wypadało w ich sytuacji. Uwielbiała balansować na takich granicach między tym co wypada, a czego absolutnie robić nie można. Wtedy czuła, jak zaczyna odżywać, kiedy musiała być ostrożniejsza w swoich ruchach i słowach, a nieodpowiedni krok mógł naciągnąć na nią konsekwencję, których nie chciała.
Sloane nie mogła sobie pozwolić na to, aby spojrzeć na niego w inny sposób. Zakodowała sobie w głowie, że jest jej szefem i tak chciała go traktować. Jako szefa, który widzi ją na początku rozsypki z kokainą krążącą w żyłach. Mogła mu nawrzucać, że go nienawidzi, że ją wkurwia, a on zamiast rzucić jej wypowiedzeniem uśmiechał się, a Sloane zamiast puścić focha to patrzyła na ten przeklęty uśmiech dłużej niż było to dozwolone. I nie odwracała wzroku.
Powoli uniosła brew, aby po chwili się roześmiać. W ten prosty, wesoły sposób, który był u niej rzadkością. Bez kpiny, choć jego komentarz bez dwóch zdań właśnie na to zasługiwał.
— W poniedziałek zaniosę formalne zażalenie. Odręcznie napisane. — Zagroziła. Gdyby dał jej kawałek papieru i długopis to mogłaby je napisać już teraz. — Jeszcze moment i zacznę myśleć, że sam sobie przyznajesz te nagrody. — Przewróciła oczami, a jej usta wygięły się w lekko kpiącym uśmiechu, którego nie potrafiła powstrzymać.
Jego uśmiech się zmienił. Był… Taki zwykły, a Sloane zamiast odpowiedzieć ty samym podtrzymała ten uśmiech sprzed chwili.
— Jesteś irytujący. — Potwierdziła. — I z wysokim ego. Ale nie, Ezra, nie podobasz mi się.
W pewien sposób jej imponował i nie mogła temu zaprzeczyć. Nawet, gdy takie słowa opuszczały jej usta to, gdyby przyjrzał się uważniej, a nie wątpiła, że to robił, mógłby dostrzec, że wypowiadane słowa wcale nie pokrywają się z jej myślami. Ale to, że być może, się jej podobał jeszcze nic nie oznaczało. Sloane się wielu ludzi podobało. Z tym, że przyznanie tego Ezrze nie było na liście do odhaczenia. Z uwagi na jego wysoką opinię o sobie. Nie potrzebował jej komplementów, aby się wysoko wznosić.
Nie przeszkadzała jej cisza, która na moment zapadła. Znała już ten schemat. Chwila ciszy, a potem znów płynnie wejdą w rozmowę. W tym czasie jej wzrok przesuwał się po jego sylwetce. Na tych idealnie dobrych ubraniach. Sprawnych dłoniach, gdy gasił skręta. Palcach, które zdobiła biżuteria. I z powrotem wróciła do jego oczu.
— Lubienie kogoś zawsze coś kosztuje. — Brzmiała tak, jakby nie istniały uczucia bez kary. Może dla innych ludzi uczucia nie były karą. Nie były czymś czego nie da się unieść. Patrzyła uważnie, gdy tak krok po kroku ją rozgryzał i mówił o tym wszystkim. Kącik jej ust drgnął. A Ezra… Ezra trafiał prosto w punkt. — Nie boję się, ja wiem, że ich nie utrzymam. Próbowałam… Parę razy. I zawsze kończy się tak samo, Ezra. Lepiej jest… nie pozwalać sobie na polubienie kogoś.
Może Sloane nie potrafiła tak naprawdę żyć bez chaosu. Zdawała sobie sprawę, że to ona sama ściągała te nieszczęścia na siebie. Nawet, gdy kogoś lubiła to sabotowała relację. Czekając, aż to ta druga strona będzie ją ratować i czasem ratowała, a czasami Sloane przesadzała i nie było już czego ratować.
UsuńPrzemilczała, kiedy jego ramię musnęło jej. Było to tak delikatne, że gdyby nie fakt, że była na nim tak skupiona to nawet by tego nie zauważyła.
— Odpalanie pełnej wersji mnie… Raczej nie jest bezpieczne. — Zauważyła, a kącik jej ust lekko drgnął. — Ale pieprzyć bezpieczeństwo, nie?
Przecież nie dla bezpieczeństwa do niego przyszła. To miała w poprzedniej wytwórni. Pewny plan, który mógł pociągnąć ją przez kolejne dwa, może trzy lata. Potem dopiero by się martwiła. Ezra wciągał ją na pola minowe, które ona sama zasadziła, ale nie pamiętała, gdzie kryją się wybuchy.
Ezra nie musiał przekraczać żadnej granicy. Ona, niezauważalnie, ale i tak została przekroczona. Nie dotykiem, a nawet nie nieodpowiednimi słowami, które czasem rzucali w swoją stronę. Wzrok blondynki przez chwilę błądził po jego twarzy, nim wróciła do jego oczu. Akurat w tym samym momencie co on.
— Myślałam, że ty już mnie lubisz. — Odparła cicho. Może, gdyby poznali się w innych okolicznościach… może wtedy mogłaby pozwolić sobie na więcej. Na śmiałość, która teraz była skryta. — Teraz będzie mi przykro.
Nie odsunęła się ani nie ugięła od spojrzenia, które ciężko na niej osiadło.
Wszystko zmieniło się w chwili, kiedy zadał to jedno pytanie. Bez konkretnego imienia czy ksywki. Nie musiał tego wypowiadać, aby Sloane wiedziała o kogo mu chodzi. Lekko napięła ramiona, a jej palce owinęły się wokół barierki. Na krótki moment spojrzała na ocean. Tak dziwnie spokojny.
— Zawsze chodzi o niego. — Nie podniosła głosu i przez chwilę na niego nawet nie patrzyła. Wiedziała, że nie dostanie u niego współczucia, ale i tak nie chciała tego tam dostrzec. — Żałosne, wiem. Oświadczył się jej.
Wzruszyła ramionami, jakby to już nie było ważne, choć pół godziny temu wciągała kreskę w łazienne, bo nie umiała poradzić sobie z emocjami. Stała się tym rodzajem dziewczyny, który zawsze wyśmiewała. Uzależniona od faceta. Trzymająca się kurczowo przeszłości.
Dopiero po chwili pozwoliła sobie spojrzeć na Ezrę. Nie odsunęła się, więc wciąż dzieliła ich ta sama niewielka odległość, którą łatwo było przekroczyć. Mogłaby to zrobić. Była smutna, a on był blisko… I patrzył, a może tylko sobie to wmawiała, tak, jakby mógł zdjąć z niej cały ten smutek i go z niej wyrwać.
sloane
— Oczywiście, razem ze skromnością i subtelnością. — Roześmiała się, jakby właśnie rzucili oboje taki żart, któremu ciężko jest się oprzeć. Widziała ten błysk, który jednocześnie przyciągał ją bliżej, ale miał w sobie też coś równie irytującego, jak ten uśmiech. Ale może właśnie w tym był cały urok? Przyciągać irytacją, zatrzymać inteligencją.
OdpowiedzUsuńSloane poprawiła swoją postawę, kiedy Ezra zapytał co według niej do niego pasowało. Zrobiła to, jakby musiała lepiej mu się przyjrzeć, zanim odpowie. Mimo, że przecież robiła to od dobrych kilkudziesięciu minut. Próbowała wyłapać wszystkie cechy, które wcześniej jej przy nim umknęły.
— Kiedy ci powiem, wykorzystasz to przeciwko mnie. — Mruknęła z lekkim rozbawieniem. Wcale nie miałaby nic przeciwko. Tego wiedzieć nie musiał. Zastanawiała się, czy odpowiedzieć na poważnie czy przeciągnąć to w jakąś gierkę, która między nimi zapadła. Sam będzie musiał zdecydować, czy Sloane mówi poważnie czy się z droczy. — Ale skoro musisz wiedzieć… Jesteś intrygującą osobą z charyzmą, którą ciężko znaleźć u innych ludzi. Przyciągasz, jak magnes. Masz coś w sobie… Prawie niebezpiecznego. Trochę jak… wiesz, że się sparzysz, ale i tak chcesz spróbować, bo wiesz, że będzie warto.
Blondynce samej było ciężko stwierdzić, czy to co mówiła zabarwione było flirtem czy tylko byciem nietrzeźwą i na haju. Kiedy pierwszy raz go spotkała na tamtym przyjęciu od pierwszego spojrzenia czuła się zachęcona. Do samej rozmowy. Wymienia kilku zdań, aby sprawdzić, czy jest faktycznie tak interesujący na jakiego wygląda. Rzeczywistość okazała się o wiele lepsza niż jej wyobrażenia.
Może zapamięta, aby przynieść mu tę skargę w poniedziałek. Chwilowo ten pomysł wyparował już z jej głowy, a myśli blondynki krążyły wokół czegoś zupełnie innego. Kącik jej ust uniósł się nieznacznie w górę, kiedy mruknął o ciosie prosto w serce.
— Cóż… Jesteś moim szefem. — Zauważyła, jakby to wcale nie było takie oczywiste. — Nie mogę powiedzieć, że mi się podobasz… Jeszcze mnie poślesz do HR’u na pogadankę o podrywaniu szefa. — Dodała z rozbawieniem i puściła mu oczko. Rozluźniała się coraz bardziej. To napięcie sprzed kilkunastu minut z niej ulatywało. Nie tak szybko, jak powietrze z pękniętego balonika, ale Sloane zamierzała już w tę lepszą stronę.
Zapewne był bardziej w jej typie niż Sloane gotowa była przyznać. Wystarczyło popatrzeć na to z kim spędziła ostatni rok, aby wiedzieć, że jak najbardziej do tego gustu się Ezra zaliczał. Choć, akurat Sloane swoich preferencji nie ograniczała.
Odwróciła się do niego bokiem i na moment wyciągnęła twarz w stronę ciemnego nieba. Gdyby był środek dnia można byłoby pomyśleć, że chce złapać parę promieni słońca, ale teraz… Teraz chyba próbowała się po prostu odłączyć od rzeczywistości. Włosy spływały jej po plecach, lekko się poruszając wtedy, gdy ona się ruszała i przez delikatne, wciąż ciepłe podmuchy wiatru.
Mogła mieć przymknięte oczy, lekko bujać się na boki do melodii, która wybrzmiewała tylko w jej głowie, ale słuchała go. Uważniej niż mogłoby mu się wydawać. Przy kimś innym uznałaby, że bredzi, ale nie on. On doskonale wiedział o czym mówi.
— Mhm. — Przytaknęła krótkim mruknięciem. — A co z sytuacją, gdy nawet po powrocie na szczyt nie jesteś w stanie tego docenić? — Westchnęła. Może mówiła o sobie, a może pytała czysto retorycznie. Może liczyła, że Ezra rzuci radą, która się do niej przylepi jak rzep do psiego ogona, a ona w końcu zacznie słuchać. Na pierwszy rzut oka Sloane nie wydawała się być tą dziewczyną, która słucha rad, ale zawsze je zapamiętywała. Tylko niekoniecznie się ich słuchała, ale małymi kroczkami może kiedyś jeszcze się do nich da radę zastosować.
Odwróciła się z powrotem w jego stronę. Z luźniejszym spojrzeniem niż wcześniej, choć gdzieś tam w nim tkwił ten smutek, który próbowała maskować różnymi używkami, innymi ludźmi. Nie ściągała tej maski z twarzy często, a gdy już to robiła to w takich momentach, jak ten, kiedy czuła się dziwnie bezpiecznie. Słuchana i rozumiana. Nawet, jeśli to było złudne wrażenie spowodowane wypaloną trawką w towarzystwie swojego szefa.
Sloane miała dziwną obsesję na punkcie bycia lubianą. Nigdy nie potrafiła sobie samej tego wytłumaczyć, ale zależało jej zawsze na tym, aby usłyszeć „tak, wciąż cię lubię, Sloane”. Nawet, kiedy wiedziała, że to jest kłamstwo wypowiedziane, aby ją uspokoić przed kolejnym niepotrzebnym wybuchem. Ezra nie musiał jej lubić i tak naprawdę nie szukała u niego aprobaty. Ale z jakiegoś powodu mu zaczęła ufać, więc się otwierała i gadała – żartowała niepoprawnie, wciągała w gierki, ale przede wszystkim próbowała patrzeć na niego, jak na swojego szefa, a nie kolejnego przyjaciela, który wysłucha jej wszystkich żali.
Usuń— To ładne kłamstwo. — Uśmiechnęła się połówką ust. Może zbyt mocno przekonywała samą siebie, że taka jest i zaczęła w to wierzyć. — Minęły miesiące, Ezra. Zdążyłam być z różnymi ludzi, on też, a i tak… — Przerwała i pokręciła głową, jakby sama nie wierzyła, że jest w tym miejscu. — Wracam tam, gdzie nikt mnie nie chce i nie ma dla mnie miejsca. To żałosne. Możesz to powiedzieć. Obiecuję, że nie będę rzucać krzesłami.
Dodała to niby w formie żartu, ale tak naprawdę sprowokowana mogłaby to zrobić i on pewnie o tym wiedział.
Słuchała go z cieniem uśmiechu na ustach. Słyszała już wiele na ten temat, ale nigdy do niej nic nie docierało. Nie ważne, ile razy ją ktoś ostrzegał, błagał i namawiał – ona trwała przy jego boku.
— Kiedyś mi się wydawało, że jestem. — Wzruszyła ramieniem. — Ale… Chyba już tam dla mnie nie ma miejsca.
Gdyby dostała jedną, minimalną szansę wykorzystałaby ją bez wahania. Tylko po to, aby chociaż jeszcze przez parę chwil ją potrzymał w objęciach. Aby poczuła się tak, jak wtedy, kiedy byli razem.
Zawahała się nad odpowiedzią, ale nie, bo Carter jej coś zrobił. Krzywdzili siebie nawzajem, owszem. Gdyby ktoś znalazł jakieś nagrania z ich penthouse to ludzie zaczęliby się zastanawiać, dlaczego nie pozywają siebie nawzajem.
— Chciałabym wiedzieć. — Roześmiała się pod nosem. — Nie wiem… On po prostu… Pochłania ludzi, wiesz? Kiedy z nim byłam czułam, jakbym była w innym świecie. Nie, kiedy coś braliśmy i impreza trwała tydzień. Nawet nie pamiętam żadnych imprez, ale pamiętam, jak było, gdy byliśmy tylko we dwójkę… — Uśmiechnęła się do wspomnienia, które przebiegło jej przez myśl, a przez które z zewnętrznego kącika oka spłynęła jedna łza, którą starła, kiedy odwróciła głowę, jakby nie chciała, aby Ezra zbyt wiele widział.
— Powiedzmy, że to karma za to co ja zrobiłam jemu.
sloane
Sloane mogła zwalić te wszystkie słowa na fakt, że była naćpana. Porządnie, ale wyciszona przez kilkanaście buchów zioła, które z nim wzięła. Była spokojniejsza i rozluźniona. Bez tego ostrego błysku w oczach, który szukał zaczepki w pierwszej napotkanej osobie. Po to przyszła do Ezry, aby odpowiedział na jej zaczepkę, a on ją wyprowadził z budynku na chłodniejsze powietrze, dał zapalić i zaczął wyciągać z niej głęboko ukryte prawdy.
OdpowiedzUsuń— Czasem jeszcze to coś w sobie znajdę. — Odparła z lekkim rozbawieniem, które jej towarzyszyło już od jakiegoś czasu. Mogła to zamaskować kolejnym sarkastycznym żartem lub znowu mu powiedzieć, że ją wkurza, ale poczuła się natchniona do czegoś zupełnie przeciwnego. Zawiesiła na nim swoje spojrzenie, ale jeszcze nie próbowała z niego wyciągnąć więcej. Nie musiała się zastanawiać, czy dobrze trafiła, bo wiedziała, że to zrobiła.
— Owszem, mam rację. — Przyznała z dumą. Uwielbiała mieć rację, ale kto tego nie uwielbiał? Szczególnie, gdy było się taką osobą, jak Sloane. — Wiesz co, może jak te trzy miesiące minął to sama ci kupię jakąś statuetkę. Wiesz, „dla szefa, którego może da się lubić”. — Roześmiała się, a potem zaraz dodała. — Żebyś miał jakąś nagrodę na tej swojej półeczce chwały, której sam sobie nie kupiłeś.
Kiedy do dodała puściła mu oczko i posłała wesoły uśmiech, tak w pełni rozluźniony i niezagracony żadnym smutkiem z przeszłości. Przynajmniej pojawił się on na chwilę. Był jak taki przerywnik między jedną, a drugą rozmową. Nawet, jeśli drugi temat był mniej przyjemny to wolała tak się kręcić między jednym, a drugim, a nie tylko skupiać na jednym. Gdyby mówili tylko o niej i Carterze momentalnie Sloane wróciłaby do tego stanu, który wniósł ją na salę po przyjęciu kreski.
— Z nakazem trzeźwego myślenia, ale nie z zakazem podrywania szefa? — Mruknęła zerkając na niego kątem oka. Sama nie miała pewności, czy go w ogóle tu podrywała. Ton na pewno był lekko zabarwiony… Weselszym klimatem. Takim, który nie był odpowiedni. — Nie doczytałam jakie konsekwencje mogę ponieść za… nieodpowiednie zachowania wobec szefa.
Jej usta zaciągnęły się w kolejnym uśmiechu. Takim, który nie zdradzał do końca, czy z nim flirtuje czy tylko się drażni w bezpieczny sposób, ale z pewnością znajdowała się, gdzieś na tej granicy między byciem tylko jedną z wielu jego artystek, a dziewczyną, która znalazła się w towarzystwie przystojnego mężczyzny, który kusił nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim swoimi słowami i postawą. Niby nonszalancki, ale nie w sposób, który Sloane znała. Nie był obojętny w tym, co mówił i robił, a to na nią zawsze działało.
Spojrzała na niego nieco uważniej niż przedtem. Jego słowa zdawały się mieć drugie dno, którego nie chciał przed nią ujawniać, a Sloane bez wyraźnej zgody nie chciała też grzebać w jego życiu. Jasne, wystarczyło Google, ale jak już mówił – to było dla leniwych. I prawda nie kryła się w artykułach, ale w człowieku.
— Jak długo ty się tego uczyłeś? — Spytała. Nie musiał, jeśli nie chciał, dzielić się z nią szczegółami. Po tych kilku jego słowach wiedziała, że przeżył coś, co zostało po sobie ślad w jego umyśle, a może i nawet w jego sercu. Może nosił ciężar, którego mimo upływu lat nie można było z siebie strząsnąć. Bez względu na to, jak bardzo człowiek się starał.
Potrafiła zachowywać się jak histeryczka, ale to nie była ta chwila, kiedy musiała swoje emocje okazywać w głośny sposób. Zapewne, gdyby Ezra nie miał w sobie tego spokoju to Sloane również by się nie wyciszyła. Chłonęła energię innych. Dopasowywała się do niej. Zwykle tak się działo, gdy ludzie mieli… Większe doświadczenie, jak sobie radzić z emocjami. Ezra był spokojny i cichy, nie reagował na jej krzyki, więc Sloane również się wyciszyła. Może rozumiała, że na niego krzyk nie zadziała, że bez względu na to, jak bardzo ona będzie się starała to Ezra nie podejmie jej gry. Nie dał się sprowokować, a kilka razy już próbowała.
Przygryzła wnętrze policzka, ale niezbyt mu wierzyła.
Usuń— Trochę jestem. — Upierała się i wzruszyła ramionami. Nie potrzebowała zapewnień, że wcale tak nie jest. Śmiała się z takich dziewczyn, a teraz sama się nią stała. Ale jeszcze nie doszła do momentu, w którym samą siebie wyśmieje. — Nie ma w tym nic silnego, Ezra. — Wzruszyła ramionami. Nie próbowała odebrać sobie „zasług”, ale naprawdę nie widziała w sobie siły. Nie, gdy chodziło o tę konkretną sprawę.
Na kilka chwil znów spojrzała przed siebie. Chciała ukryć swoje emocje przed samą sobą, ale i również przed nim. Odsłoniła się trochę zbyt mocno, a teraz zatrzymać też nie potrafiła.
— Sądziłam, że wróci. Że ta dziewczyna, Sophia, to tylko zabawa na chwilę. — Zmarszczyła nos i wypuściła powietrze powoli. — Dałbyś wiarę… Carter i laska, która równie dobrze mogłaby chodzić z aureolą na głowie. Taką świętą sobie przygruchał. — Prychnęła. Niby z pogardą, niby zazdrością, ale było w tym również coś więcej. Był… Zwyczajny smutek, że to nie ona już daje mu to, czego chciał.
Potrząsnęła głową w odpowiedzi. Wiedziała, co Ezra miał na myśli, bo myślała o Carterze podobnie, ale to już nie była prawda. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
— Zmienił się. Tym razem… Jest inny. Ona zmieniła go. — Nie była pewna, czy jest na to bardziej zła czy zaskoczona, że w ogóle się jej udało zmienić kogoś takiego jak Carter. Może nie diametralnie, ale wystarczająco, aby te zmiany w nim były widoczne.
— Ja to wszystko wiem, Ezra. Wiem, jaki jest albo był… co potrafi zrobić z człowiekiem. Jak… uzależnia od siebie. — Westchnęła. To od niego najbardziej była uzależniona. Nie od prochów, ale przede wszystkim od niego, a teraz… Od miesięcy była na odwyku, z którego czasem uciekała, aby zasmakować Cartera na nowo.
— Pieprzyłam się ze swoim ochroniarzem za jego plecami. — wyrzuciła to z siebie z taką lekkością, jakby mówiła o tym, że dziś na obiad zjadła łososia. — Wszystkie te miłosne piosenki z albumu… Żadna nie była o Carterze. Więc, tak… Karma.
Wzruszyła ramionami, jakby akceptowała to, że długo jeszcze będzie pokutowała za swoje wybory. Raz ich żałowała, a innym razem mówiła, że powtórzyłaby to wszystko bez mrugnięcia okiem i że było warto mimo tego, jak bardzo teraz bolało.
Sloane parsknęła śmiechem, kiedy nawiązał do rzucania przez nią krzesłami. Ten śmiech dziwnie wybrzmiał po tych słowach, które mówiła, ale nie był udawany.
— Nie, nie. Jak cię uprzedzę to stracę element zaskoczenia. — Ramiona pierwszy raz zatrzęsły się jej od śmiechu, a nie wstrzymywanych emocji. — Ale może… może dla tego hełmu… Trafiłoby to na pewno do top 10 najdziwniejszych stylizacji Ezry.
sloane
Reputacja Ezry nie była żadną tajemnicą, którą Sloane musiałaby odkryć za wszelką cenę. W ich świecie pewne rzeczy się wiedziało bez udziału mediów. Oczywiście, że przed rozpoczęciem z nim pracy zrobiła mały research. Niewiele pamiętała z tych razów, kiedy widziała go jeszcze z czasów, kiedy była z Carterem. Może widzieli się tylko raz albo dwa, Sloane nie była pewna. Carter za wiele o Ezrze też nie mówił. Sloane z kolei nie interesowała się plotkami, a przynajmniej nie słuchała ich z zapartym tchem. Wolała dowiadywać się prosto ze źródła, a było jeszcze zabawniej, kiedy te źródło nie chciało zbyt wiele mówić. A tak się składało, że Ezra nie mówił o sobie wcale. Rzucał półsłówkami, kazał szukać prawdy w nich, ale nawet wtedy nie było pewności, że to co się usłyszało właśnie tym jest. I wcale mu się nie dziwiła, że nie otwierał się przed byle kim. Sloane pewnie powinna była wziąć przykład i przestać klepać jęzorem na lewo i prawo, ale on już o tych najgorszych rzeczach wiedział. O Carterze, o jej zjazdach, które potrafiły czasem trwać kilka dni. Wiedział, że Sloane zalicza dno, ale nie wiedział tego z plotek. Media były dla niej ostatnio łaskawe.
UsuńSloane oparła cały swój ciężar na jedną nogę i spogląda na niego z błyskiem w oku, który pojawiał się zawsze wtedy, kiedy wyczuwała, że ma przed sobą wyzwanie, któremu może być ciężko się oprzeć.
— Dlaczego? — Zapytała z udawaną niewinnością, która próbowała błysnąć jej w oczach, ale było to w zasadzie niemożliwe, aby coś takiego jak niewinność gościło jej w oczach. Zbyt wiele miała na swoich barkach grzechu, aby to było możliwe. — Pod tymi skrojonymi na miarę garniturami ukrywa się seryjny morderca? — Rzuciła kpiąco. Z ich rozmowy można było wywnioskować, że oboje pozwalają sobie na więcej niż było to w ich sytuacji dozwolone, ale żadnemu to również nie przeszkadzało. — Łamacz serc? Zakocham się od pierwszego razu, a ty nie będziesz w stanie mi dać tego, czego pragnę? — Uśmiech jej niemal nie schodził z twarzy, a Ezra chciał czy nie, ale tym wyznaniem sprawił, że Sloane miała ochotę na własnej skórze przekonać się, dlaczego miałaby nie chcieć go podrywać. W dupie miała moralność i to, że był starszy. Akurat to w jej przypadku działało na plus. To, że nad nią górował pozycją pewnie powinno ją odstraszyć. — Nie możesz tak rozpalać ciekawości dziewczyny i zostawiać jej z niczym. — Westchnęła. Niemal urażona tym, że Ezra nie mówi jej całej prawdy, a jedynie wokół się niej kręci. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie stał się dla niej celem, który Sloane ma ochotę złapać między palce i nie wypuszczać.
— Dalej Ezra. — Sloane zrobiła krok w jego stronę, a głowę musiała nieco wyżej wyciągnąć. Ciężko było jej stwierdzić, czy faktycznie coś poczuła, czy to była jednak tylko zwykła chęć przekonania się, czy i on będzie się jej opierał. — Chyba cię nie odstraszył ten cały cyrk z Zairem, co? Moje życiowe nieogarnięcie czasem bywa urocze. — Zaśmiała się. Nie spuszczała jednak wzroku z jego oczu. Teraz niemal nie widziała ich koloru, a czerń, w której łatwo mogłaby się zgubić i była już tego bliska. Może przez to, że się naćpała, a może przez wszystko inne wokół.
Odetchnęła nieco głębiej, kiedy mówił, a jego słowa przyniosły jej dziwny komfort, którego nie umiała sobie wytłumaczyć. Ona jeszcze nie potrafiła tego zrobić. Panować nad swoimi demonami, ale prawda była taka, że ona nawet nie próbowała nad nimi zapanować. Sloane pozwalała im na to, żeby robiły z nią to, co chciały.
Uśmiechnęła się kącikiem ust, kiedy mówił dalej.
— Tak… Niektórzy lepiej tak funkcjonują. — Przyznała. Nie musiał wskazywać na nią palcem, żeby Sloane wiedziała, że mówił dokładnie o niej. — Może potrzeba na to czasu. — Wzruszyła ramionami. Może po prostu Sloane jeszcze nie dojrzała do tego, żeby panować nad demonami. Była młoda i miała prawo do błędów, nie? Do odnalezienia prawdziwej siebie. Takiej wersji, która będzie sobie radziła z tym chaosem, który głęboko w niej siedział.
— I teraz życie na krawędzi cię już nie rajcuje, jak poskromiłeś swoje demony? — Zapytała z lekko uniesioną brwią.
Niemalże czuła bijące od niego ciepło, a to nigdy nie kończyło się dla Sloane dobrze. Mogłaby zrobić jeszcze krok, a może dwa mniejsze i sięgnęłaby po coś, co miało zostać nietknięte. Nawet nie w sferze fantazji. Po prostu nieruszone.
Usuń— Polecę tekstem moje terapeutki — zaczęła i przewróciła oczami na jego minę. Może ją zrobił, a może tylko sobie to wyobraziła. — Ale twierdzi, że potrzebuję chaosu, bo się w chaosie urodziłam. No wiesz, starzy, którzy się wiecznie kłócili, naćpany ojciec wszystkim co możliwe i kiedy robi się cicho to czekam, aż coś się rozpierdoli. — Zaśmiała się, a gdyby w dłoniach miała teraz papierosa to chętnie by się nim zaciągnęła.
To nie ona się zbliżyła, ale zrobił to Ezra. Miała wrażenie, że trzyma się na dystans. Zbliża na tyle, aby była w stanie go poczuć, ale bez zamiaru przekraczania tej granicy. Jej oczy niemal rozbłysły, gdy powiedział o byciu zafascynowanym jej chaosem.
— Chcesz zobaczyć tego więcej? — Niemalże szepnęła. Wiedząc, że ten moment w każdej chwili może wrócić, gdy za długo skupi się na rozmowie o Carterze. Sloane wtedy zaczęłaby wracać do tego, co znała najlepiej.
Sloane się roześmiała na jego słowa.
— Nigdy nie powiedziałam, że tego nie zrobiłam. — Parsknęła. — A tak między nami, to wylałam morze łez, błagałam i prosiłam, a zdjęcia spaliłam. A potem wydrukowałam je na nowo i spaliłam znowu. To był niekończący się proces. — Wzruszyła ramionami. Radziła sobie po swojemu. — I miałam czerwone włosy przez pewien czas. Serio, gdybyś mnie zobaczył… jak on mnie widział to nie pomyślałbyś, że jestem tą sama dziewczyną.
Odrzucało ją, kiedy myślała o tym, jak Cartera błagała o jeszcze jedną szansę. Ile razy mu wyła, aby ją wziął z powrotem, a on ją za każdym razem odrzucał.
— Może i tak, nie wiem. — Westchnęła i wzruszyła ramionami. Może Sophia go faktycznie zmieniła, a może Carter tylko tak zajebiście dobrze udawał. — Gdyby istniała pigułka… taka mała, która pozwoli mi o nim zapomnieć… Wzięłabym ją bez wahania. Mogłabym je nawet przedawkować. — Mruknęła wzruszając ramionami. Sloane naprawdę chciała o nim zapomnieć. Przestać go tak kochać, ale… To zwyczajnie wydawało się niemożliwe. Wciąż trzymała się wspomnień. Tego, jak dobrze między nimi było. Wciąż liczyła, że jeszcze dostanie drugą szansę.
— A według ciebie… mój ogień się jeszcze tli czy już nie ma dla niego szans? — Zapytała. Czuła, że on jeszcze w niej jest, ale na ile był silny, żeby przetrwać?
sloane
Sloane lubiła, kiedy Ezra nie odpowiadał jej od razu. Jak przeciągał swoje odpowiedzi tym milczeniem, które równie dobrze mogło posłużyć za odpowiedź. Blondynka oczekiwała na nią z niecierpliwością, którą miała wymalowaną w oczach, a z kolei te były wlepione w Ezrę z taką intensywnością, od której mogło robić się niekomfortowo. Zdążyła poznać go wystarczająco, aby wiedzieć, że takie ruchy go nie ruszały, a raczej nie wprawiały w zakłopotanie.
OdpowiedzUsuńUniosła lekko brew po jego odpowiedzi. Poczuła się zachęcająco.
— Możesz zdradzić. Będę wiedziała, których miejsc unikać. — Pochyliła się lekko w jego stronę. — Albo mi podsuniesz miejscówki, gdzie zakopać irytującego szefa.
Zaczynała go lubić. Jako szef dalej był wkurzający i była pewna, że w poniedziałek będzie go wyklinała pod niebiosa. Zakładając, że zdąży na to spotkanie, ale oboje byli świadomi, że ich zawodowa relacja nie będzie łatwa. Może szybko poszło im podpisane dokumentów i dogadanie szczegółów, ale to był tak naprawdę dopiero początek. Praca się wcale jeszcze nie zaczęła. Natomiast jeśli chodziło o ich prywatną znajomość, Sloane jeszcze nie była pewna w jaką stronę się to potoczy. Była gotowa się przekonać. Nawet, jeśli zamierzała się sparzyć.
— Hm. — Uniosła brew. Może to był pomruk pełen zadowolenia, uznania, a może niedowierzania. — Czym jest jedno dodatkowe załamanie? — Poruszyła lekko ramieniem, jakby była już przygotowana na to, aby wziąć sobie od Ezry to, czego chciała. Mimo, że wcale tak naprawdę nie wiedziała, czego jeszcze sama chce i dlaczego tak się zaczęła na niego upierać. Może nie upiera, bo póki co, ale to wszystko w jej głowie było po prostu żartem owiniętym w flirt.
— Mów tak dalej, a jeszcze się zakocham. — Westchnęła przewracając oczami. Zdecydowanie zbyt często mówił jej dokładnie to co Sloane chciała usłyszeć. Te wszystkie zapewnienia sprawiały, że czuła się lepiej. Mimo tego, jak rozstrojona była w środku. Jak gitara lub pianino, z którego nikt od dawna nie korzystał, a uderzając w struny lub naciskając klawisze dźwięki były nieczyste i ciężkie w odbiorze.
— To był wypadek. — Zastrzegła z lekkim uśmiechem. Media trochę inaczej to ujęły, ale z ręką na sercu mogła powiedzieć, że nie zrobiła tego specjalnie. — Dla bezpieczeństwa może zwiększ sobie ubezpieczenie. — Zaśmiała się. Jeszcze tego brakowało, żeby przez nią wylądował w szpitalu. To dopiero byłby istnie wybitny nagłówek na początek współpracy.
Ezra musiałby się mocniej postarać, aby ją zawstydzić. Sloane musiałaby być chyba trzeźwa, żeby poczuła coś co chociaż w małym procencie przypomina wstyd. Teraz nic podobnego się jej nie trzymało. Kiedy ich spojrzenia się spotykały było to jak intensywne mocne zderzenie, którego nic i nikt nie był w stanie zatrzymać. I mimo tego, jak bardzo poplątane to wszystko mogło się stać, jeszcze lub wcale, sobie na to nie pozwalali. Trwali przy tej dziwnie kuszącej granicy, której przekroczenie mogłoby zmienić absolutnie wszystko. Tylko czy nie było za wcześnie, aby wchodzić w kolejny chaos, kiedy jeden, który wciąż tak głośno dudnił jej w głowie?
Pochyliła się lekko w jego stronę.
— Zdradzisz mi jakie rzeczy kuszą ciebie? — Zapytała, choć znała, że nie będzie miała szczęścia z tym pytaniem. — Nawet obiecam na mały palec, że nie będę się śmiała i nie puszczę ploty w obieg. Zwłaszcza, jeśli kusi cię Molly po molly. — Roześmiała się, kiedy przypomniała sobie tę rymowankę. — No dalej, tak będzie fair. Ja ci tu całe swoje życie streściłam w pół godziny. Odwdzięcz się czymś.
Wierciła spojrzeniem dziurę w mężczyźnie. Na innych to działało, ale na niego raczej niekoniecznie zadziała Sloane ze swoim nieustępliwym spojrzeniem. Potrafił odwdzięczyć się jej jeszcze mocniejszym. W dodatku takim, które mogło ją w każdej chwili wyprowadzić z równowagi, ale jeszcze sobie nie pozwalała na to, aby zbyt szybko to pokazać.
— Niech zgadnę… — Uniosła lekko dłoń ze śmiechem na ustach. — Blondynki z długimi nogami, piwnymi oczy i długą historią napadów histerii w miejscach publicznych. — Zaśmiała się lekko. Była daleko od prawdy, najpewniej. Wcale jej też zresztą nie zależało. Droczyła się z nim.
UsuńSloane westchnęła przeciągle, kiedy jego słowa do niej dotarły. Stało się to z małym opóźnieniem. Myślenie miała zamglone wypalonym ziołem i tym wszystkim co wzięła wcześniej.
— Wygląda na to, że długa droga przede mną zanim dotrę do tego poziomu.
Nawet nie było jej z tego powodu smutno czy źle. Musiała do tego kiedyś dotrzeć, ale na pewno nie wydarzy się to w najbliższej przyszłości. Nie była na to gotowa. Jeszcze… Jeszcze musiała się kilka razy potknąć zanim naprawdę stanie na nogi.
— Jest w NYC, ja jestem tutaj. Sesje na zoomie są do bani. — Westchnęła i wzruszyła ramionami. — Zresztą, brzmisz lepiej niż ona. I dajesz mi zioło, a pani Johnson kręci nosem na paracetamol. — Terapia nie była dla niej. Wyciągnęła z niej tyle, że ma problemy i sobie z nimi nie radzi. Jakby nie wiedziała tego i bez płacenia trzech stów za godzinę, a podobno była jedną z lepszych w swoim fachu.
— Rzucić terapeutkę, znaleźć lepszy chaos… Okej, panie szefie. To też mam w umowie czy to… kolejna ustna klauzula? — Uniosła lekko brew, gdy czekała na jego odpowiedź.
Ezra miał teraz rację w irytujący sposób, a Sloane wcale nie miała ochoty na to, aby mu cokolwiek przyznawać. Sloane lekko przygryzła wnętrze policzka, kiedy tak wpatrywała się w Ezrę, a jego słowa uderzały dokładnie tam, gdzie należało.
— Nie zastanawiałeś się nad zmianą zawodu? Albo dorobieniem kwalifikacji i na emeryturze naprawiać popsute artystki? — Przewróciła oczami, jednocześnie chyba uznając, że ma już dość tego zaglądania w jej najciemniejsze zakamarki.
Zerknęła znów na ocean, a potem na Ezrę. W tej samej chwili w jej głowie pojawiła się myśl, którą miała jakiś czas temu, ale zdążyła o niej na jakiś czas zapomnieć.
— Jak się stąd schodzi? Chcę iść na plażę.
sloane
Nie brzmiał jak człowiek, który urodził się ze spokojem. Gdyby tak było, to nie potrafiłby jej zrozumieć, a zdawało się, że Ezra doskonale wie skąd w Sloane bierze się ta potrzeba szukania chaosu i wywoływania wokół siebie burzy. Przeszedł być może przez coś podobnego, a może jeszcze gorszego niż ona. Nie próbował jej poskładać. Żadnych zapewnień, że wszystko będzie w porządku. Wiedział, że najpierw trzeba upaść, rozbić tyłek i stracić być może wszystko, zanim zacznie się doceniać to, co już się ma. Sloane jeszcze tego nie potrafiła. Dla niej było za wcześnie, aby rozumieć te rzeczy. Jeszcze nie dosięgnęła tego upadu, który pozwoli jej naprawdę spojrzeć na życie z innej perspektywy.
OdpowiedzUsuń— Sprawdź, a potem pokażesz mi te miejsca. — Roześmiała się lekko. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie o jakich miejscach Ezra mógł mówić. Sloane do planowania morderstwa się nie nadawała. Naoglądała się wiele dokumentów kryminalnych, ale wpadłaby raz dwa. Gubiła włosy jak pokręcona, paznokciami przebiłaby rękawiczki i jeszcze zostawiłaby niedopałek papierosa ze swoim dna na miejscu zbrodni. Lepiej było to zlecić komuś innemu.
Zerknęła na niego kątem oka. Wyraźnie zaintrygowana tym wszystkim. Mało brakowało, a kazałaby się zabrać do tego miejsca już w tej chwili.
— Możesz mnie tam zabrać? — Przysunęła się do niego, bardziej szurając szpilkami po posadzce niż faktycznie robiąc krok. Jeszcze moment, a wpadłaby na mężczyznę. Zaśmiała się z własnej nieporadności.
Sloane pokiwała głową. Była w niej ta dziwna miękkość, która pojawiała się tylko, gdy była w pełni rozluźniona. Tak, jak miało to miejsce teraz. Przez zioło i jego kojący głos. Spokojny, ale nie wkurwiający. Był dokładnie taki, jaki powinien być.
— Szybko się zakochuję. — Zdradziła. — I często w kilku osobach na raz. Ale… nie mów nikomu, dobrze? — Poprosiła z rozbawieniem. Czuła się jakby zdradzała mu właśnie największy sekret jaki w sobie nosiła. — Albo skończyłoby się… miło. Musiałbyś się przekonać.
Sloane prychnęła na jego odpowiedź o cichych kobietach. Jak urażona, że nie potwierdził, że to właśnie ona – głośna, chaotyczna, spragniona dźwięków i dotyku była tym co kusi najbardziej. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, a jednocześnie też nie spodziewała się, że zalicza się do listy pokus Ezry Creightona. Można było pomarzyć, prawda? Nie wiedziała, jak ma czytać sygnały, które jej wysyłał, a może których nie wysyłał. Sama nie była już pewna tak naprawdę co się wokół niej dzieje. Chwilami miała wrażenie, że coś się wydarzy, a potem… Potem wracała na ziemię.
— To jakiś sygnał, żebym się zamknęła? — Mruknęła z rozbawieniem w głosie, ale jeśli oczekiwał, że Sloane będzie milczeć to był w błędzie. — Ciche kobiety nie pasują do tego świata, Ezra. W tym świecie ciche kobiety giną. W muzyce… i przy mężczyznach. Nawet ta twoja Molly… cicha… wygryziona przez tę głośniejszą laskę.
Ezra nie musiał Sloane przy sobie trzymać i pilnować. Nie miał takiego obowiązku wobec niej, a mimo wszystko kazał modelce odejść, a uwagę skupił na niej. Naćpanej, nieogarniającej rzeczywistości i pragnącej zrobić głupoty, których potem na pewno będzie żałowała.
— Nie wiem, nie znam Molly po molly. — Wzruszyła ramionami, a po chwili na jej twarz wślizgnął się ten rodzaj uśmiechu, który zawsze sugerował, że Sloane pomyślała o czymś, co należało zachować dla siebie. — Wiesz… gdyby ja też po molly jestem fajna. — Przechyliła lekko głowę na bok. — I ta twoja Molly… bardzo śliczna. Jakby się wam nudziło… — Westchnęła i bez pozwolenia dłonią musnęła jego ramię. Niby przypadkowo. — Dobrze działam w grupach.
Puściła mu oczko. Przekonana, że zaraz znów usłyszy coś o dzieleniu się fantazjami, jak wtedy tamtej pierwszej nocy. Zaczynało się jej nudzić. Nie rozmowa, ale to stanie w miejscu i choć widok był piękny to nie potrafiła się nim teraz zachwycić. Teraz Sloane potrzebowała jakiegoś bodźca. Czegoś co ją zajmie. Pozwoli nie myśleć o Ezrze, który był niby na wyciągnięcie ręki, ale trzymał się na dystans, którego ona nie potrafiła skrócić. Było w nim coś, co jej na to nie pozwalało.
— A chcesz być? — Momentalnie podchwyciła to, że może powinien być naćpany, aby było fair. Właśnie, to nie było, że Sloane się tak otwierała, a Ezra wchłaniał te wszystkie informacje o niej. — Mam… miłe rzeczy. — Zdradziła z wesołym uśmiechem. Sama gotowa do tego, aby zanurkować do torebki i wyjąć kolejne ekstazy, może jeszcze jedną, nieśmiałą kreskę, która sprawi, że popłynie jeszcze dalej.
Usuń— Wszystko ci mogę powiedzieć, Ezra. — Obiecała. Nie miała żadnych hamulców w tej chwili. Mógł pytać o wszystko, a ona nie martwiłaby się tym, że powie coś co należało zachować jednak dla siebie. — Jestem bardzo… otwarta.
Roześmiała się, mimo, że w tych słowach wcale nie było nic zabawnego. Może to ich wydźwięk, a może coś jeszcze innego. Pojęcia nie miała, ale było jej wesoło. Lepiej, aby się śmiała niż płakała, prawda?
— Mhm, a już przez chwilę czułam się wyjątkowa. — Westchnęła z udawanym urażeniem, kiedy przyznał, że byli gorsi od niej. — Więc… kolejny projekt do naprawy. — Podsumowała się z krótkim westchnięciem. Ciężko było nawet zaprzeczyć. Tym Sloane właśnie była i o tym wiedziała. Nie musiał zaprzeczać.
Sloane zaśmiała się pod nosem.
— Moja śmierć będzie bardziej spektakularna niż utonięcie. — Zapewniła, jakby miała to już dokładnie zaplanowane.
Ruszyła za nim z kilkusekundowym opóźnieniem. Trzymała się poręczy, kiedy schodziła po schodkach. Nie ufała sobie na tyle ani tym schodom, że z nich nie zleci na sam dół. Miała wrażenie, że schodki ciągnął się w nieskończoność, aż w końcu stanęła na piasku, a raczej zatopiła się w nim na szpilkach. Złapała się ramienia Ezry, a w drugą rękę bez słowa wepchnęła mu torebkę i telefon, aby je przetrzymał. Walczyła przez chwilę z paseczkami przy kostkach, aż w końcu puściły, a Sloane wyswobodziła swoje stopy ze szpilek. Nie brała ich do ręki. Zostawiła je przy tych schodkach. Piasek był przyjemnie chłodny. Idealne ukojenie po godzinach spędzonych w szpilkach.
Przez moment szli w milczeniu. Ramię w ramię, a jedyne dźwięki pochodziły z oceanu.
— Masz w sobie trochę spontaniczności? — Spytała po chwili i zerknęła na mężczyznę. Padało na jego twarz światło księżyca i parę świateł z góry od klubu, a Sloane teraz miała wrażenie, że nigdy przedtem nie widziała go tak wyraźnie, jak w tej chwili.
— Rozepnij mi ją.
Odwróciła się plecami do niego, a włosy zgarnęła na bok. Nie prosiła, tylko czekała, aż to zrobi.
sloane
Obecnie cisza jej nie przeszkadzała. Nie z nim, choć na ogół Sloane nie potrafiła się odnaleźć w milczeniu. W przeszłości, kiedy próbowała kogoś karać ciszą to zawsze pierwsza się łamała. Najczęściej zanim ta osoba w ogóle zorientowała się, że Sloane właśnie wymyśliła dla niej karę. Cisza była jedną z tych rzeczy, które Sloane doprowadzały do szału. Jedynie czasem z odpowiednią osobą Sloane potrafiła milczeć, a milczenie z Ezrą niosło za sobą dziwny spokój, który teraz był jej potrzebny.
OdpowiedzUsuńRoześmiała się głośno, kiedy to powiedział. Bo była w stanie to zrobić. Gdyby ktoś ją znalazł spacerującą samotnie po plaży i rzucił, że ma jacht, na którym trwa impreza i koniecznie musi z nim pójść to zgodziłaby się bez wahania. Trafiłaby pewnie jeszcze na jakichś przemytników albo jeszcze gorszych ludzi. Taki talent miała do szukania sobie nowych znajomości. Jakby nie patrzeć, jej były mąż w końcu się bawił w ten sposób, nie? Tacy ludzie do niej po prostu lgnęli.
— Nie będę zaprzeczała. — Pokręciła rozbawiona głową, a ta wizja mogłaby się stać prawdą. Tylko skąd ona teraz miałaby wytrzasnąć jacht? Jakoś nie widziała, aby ktokolwiek w okolicy tutaj sobie pływał. Ocean był niezakłócony żadnymi imprezami na wodzie, aż szkoda. — Zawsze może skorzystać… Wtedy może bym z nim grzecznie wróciła do środka. — Dodała z uśmieszkiem i błyskiem w oku, który niejednoznacznie stwierdzał, czy Sloane dalej żartuje czy tym razem mówi prawdę.
Już na samym początku obiecała sobie, że nie pójdzie z nim do łóżka. Choćby z nieba miały spadać same studolarowe banknoty - nie zrobi tego. Był jej szefem. Zajmował się teraz jej karierą, a to było bardzo niebezpieczne połączenie. Flirtowanie to inna kwestia. Wychodziło jej to samo, ale dobranie się do rozporka Ezry nie wchodziło w grę. Być może oboje wiedzieli, że to są tylko żarty, które nie przerodzą się w rzeczywistość. Bez względu na to, jak wiele razy robiła do niego tej nocy maślne oczy, specjalnie czy nie, pewnych rzeczy się o sobie dowiedzieć po prostu nie mogą. Nawet, jeśli chwilami tego wieczoru miała ochotę złamać tę zasadę, którą sama sobie narzuciła. Jednocześnie wiedziała, że jeśli ta granica zostanie przekroczona to Sloane wcale siebie czy jego umoralniać nie będzie.
— Obietnice są nic niewarte. — Powiedziała bez tej miękkości, którą miała wcześniej w głosie. Bardziej z rezygnacją. — Wiesz, zbyt wiele razy już coś obiecywałam. Lepiej… Lepiej powiedzieć, „kiedy zobaczę, że nie schrzanisz sobie życia przed czasem”.
Obiecać mogła mu teraz wszystko, ale za każdym razem, kiedy coś obiecywała to wiedziała, że prędzej czy później ją złamie. Złamała ich zbyt wiele, aby mogła za nimi nadążyć. Teraz po prostu mówiła, że się postara. Bez obiecywania poprawy, której jeszcze nie było w jej kartach zapisanej.
— Te ciche… — Urwała na moment, musząc złapać myśli, które nie chciały się jej teraz zbyt mocno trzymać. Głowę nie tylko miała jak poza swoim ciałem, ale próbowała się skupić na zbyt wielu rzeczach na raz. — …, nie wiem. Nie znam się na byciu cichą. Lubię być głośna.
Wzruszyła ramionami, poniekąd trochę gubiąc z nim wątek, ale to już było bez znaczenia. Sloane dryfowała swoim umysłem we własnym świecie, a Ezra mógł za nim nadążyć albo udawać, że nadąża, ale chyba póki co nie sprawiało mu trudności w tym, żeby połapać się, gdzie Sloane się obecnie znajduje.
Sloane spojrzała na niego z tym swoim lekko kpiącym uśmiechem, a także błyskiem w oku. Nie spodziewała się po nim tego, że znaleźliby wspólny język. Może efektem było to, że ona była naćpana, a Ezra teraz nie wydawał się być taki… Irytujący. Bez tej aury szefa, który ją mógł zbesztać za nieodpowiednie zachowanie wobec niego. Po prostu był zwykłym facetem, który z nią rozmawia i na swój sposób rozumie. Zastanawiała się przez moment, czy to przez to, że widział w niej coś znajomego co kiedyś miał w sobie lub… czy nie przypominała mu kogoś z przeszłości.
— Hm i te osoby, w których się zakochujesz… One są zakochane w tobie? — Spytała. No proszę, kolejna rzecz, którą dzielili.
Chciałaby wiedzieć, jak to jest kochać tylko jedną osobę. Nie mieć w sobie tej potrzeby, aby szukać czegoś więcej w innych mężczyznach. Sloane nie była pewna, czy to przez to, że lubi mieć wybór i zawsze do kogo wrócić, czy naprawdę miała w sobie tyle tej miłości, że aż musiała rozdawać ją na lewo i prawo.
UsuńNie musiała się odwracać, aby wiedzieć, że na nią patrzy. Przesuwa wzrokiem po ciele i zastanawia się nad odpowiedzią. Cisza zrobiła się cięższa niż ta sprzed chwili. Sloane, pozbawiona wstydu, nabrała powietrza i powoli je wypuściła, ale jeszcze bez irytacji, że nie wypełnia jej prośby od razu.
— Mam też wiele innych talentów, Ezra i jesteś blisko, aby się o nich przekonać. — Mruknęła, a głowę odwróciła delikatnie na bok. Wystarczająco, żeby na niego spojrzeć spod rzęs i aby mógł dostrzec uniesiony kącik ust. — Woda jest chłodna. Nie mogę wejść do niej sama. Ale z kimś… mogłabym.
Był grudzień, a temperatura wody wahała się od trzynastu do szesnastu stopni. Przynajmniej o dziesięć mniej, jak na upodobania Sloane, ale wytrwałaby. Zwłaszcza z krążącą w jej żyłach mieszanką alkoholu i narkotyków.
Westchnęła przeciągle, a po chwili odwróciła się w jego stronę.
— Jestem dokładnie, gdzie powinnam być i z kim. — Powiedziała, próbując bardziej przekonać Ezrę niż samą siebie. Zrobiła krok w jego stronę. Większy niż ten który zrobił on. Gdyby się pochyliła to wpadłaby mu na klatkę. — Nie chcę pić ani rozmawiać z tamtymi ludźmi. Chcę zostać tutaj z tobą.
Wiedziała, że nie złapie jej za rękę i nie pociągnie z powrotem, jak rozkapryszonej pięciolatki. Sloane stanęła na palcach, ale straciła na moment równowagę i mimo wszystko, ale na niego wpadła. Roześmiała się, gdy ją złapał, a swoje dłonie zacisnęła na jego przedramionach.
— Pięć minut, Ezra. — Poprosiła podnosząc głowę. — Wejdź tam ze mną… Pięć minut i tylko do pasa… Proszę. Potem… Potem mnie weźmiesz, gdzie chcesz.
sloane
Słuchała go, a jednocześnie skupiała się na chłodnym piasku pod swoimi stopami. Jakby nie potrafiła już skupić się na dwóch rzeczach jednocześnie. Wyciszała się zbyt szybko, choć nie powinna. Nie chciała wrócić znów do tego miejsca, kiedy będzie się zastanawiać nad swoim życiem głębiej niż to konieczne.
OdpowiedzUsuńSloane tym razem już słuchała. Jakby poczuła, że weszli na temat, który wymaga od niej większej uwagi, a ona chciała wiedzieć też więcej. Zamiast skupiać się na sobie, skupiła się na Ezrze. Na rozmyślaniu o jego życiu miłosnym, które brzmiało na skomplikowane. Może było nawet bardziej pokręcone od jej własnego. Gdyby dobry scenarzysta tak znał wszystkie szczegóły to mógłby z tego wyjść dobry melodramat z potencjałem na Oscara.
— Myślisz, że kiedyś była dziewczyna, która… Nie chciała tych materialnych rzeczy ani pozycji, tylko ciebie? Z całym bagażem i syfem, który zbiera się przez życie? — Zapytała. Nie chciała, jeszcze, detali. Nie pytała o imiona i może właśnie to było najintymniejsze. Sloane pytała o utraconą miłość, której się żałowało, że się straciło, bo nie było się wystarczająco dobrym.
Mógł zostawić ją w ciszy, która równie wiele by jej powiedziała. Nie zamierzała naciskać, bo sama nie chciałaby stanąć przed takim pytaniem. Nie wiedziałaby zresztą, jak miałaby na nie odpowiedzieć, aby nie zabrzmiała ona jak kłamstwo.
— Myślę… Myślę, że kochali to, co mogą ze mną zrobić. — Sloane łatwo ulegała, kiedy była lub sądziła, że jest zakochana. Spokojny wieczór z winem i filmem? Załatwione. Głośna impreza i taka ilość prochów, która mogłaby zabić? Bez problemu. Włamanie się do hotelu i kradzież szlafroków? Ustawi się pierwsza w kolejce. — Niektórzy lubili ten chaos, ale… nie kiedy robił się niebezpieczny. Wtedy… Wtedy znikali. Inni tylko chcieli chaos, a gdy ja potrzebowałam ciszy… znikali. Żadnego złotego środka.
Wzruszyła ramionami, jakby to było już nieistotne. Wszyscy coś dla niej znaczyli. Wszystkich Sloane na swój sposób kochała. Jednych mniej, innych bardziej. Przez wspomnienia i sentyment, przez teraźniejszość i bezpieczeństwo, przez uzależnienie i potrzebę adrenaliny. Każdy dawał jej inne powody do tej miłości, a ostatecznie wszystkie one były nieistotne i niewystarczające. Czy gdyby kochali się naprawdę, czy gdyby ona kochała naprawdę to byłaby teraz na tej plaży z Ezrą?
Palce Sloane mocniej wbiły się w jego przedramię, jakby tym chciała go przy sobie zatrzymać. Zauważyła ten dystans, który wprowadził. Znowu i fuknęła pod nosem cicho w niezadowoleniu, ale nie była pewna, czy to tylko przez to, że się odsunął, czy że powiedział jej „nie”.
— Nie wejdę głęboko. — Upierała się przy swoim. Mimo, że podskórnie wiedziała, że już go nie przekona. Mogła próbować, ale to i tak się nie uda. — Będę współpracowała z oceanem, proszę… Wiem, że jest grudzień, a my jesteśmy na zachodnim wybrzeżu i jest ciepło… Tak jakby. No dalej, Ezra. Nic się przecież nie stanie.
Próbowała go przekonać, aby z nią tam wszedł. Albo pozwolił wejść tylko jej. Obserwowałby z brzegu, czy Sloane nie wchodzi głębiej niż obiecała. Przechyliła lekko głowę na bok, jakby chciała w ten sposób mu pokazać swoje niezadowolenie z jego decyzji. Nie była dzieckiem, które musiał pilnować. Mogła iść sama, a jednocześnie nie chciała. Żadna zabawa wejść tam samej.
— To zostaniemy dziesięć minut… albo godzinę… albo do rana.
Sloane zamknęła oczy i odchyliła głowę z rezygnacją, choć jeszcze się nie poddawała.
— No to się zmieni w coś, trudno. Jesteśmy dorośli, poradzimy sobie. — Prawie się zaśmiała, bo nie, Sloane sobie by nie poradziła z czymkolwiek co się stanie. Nie teraz, kiedy była taką emocjonalną rozsypką i szukała sobie innego zajęcia, aby nie myśleć o tym co tak naprawdę bolało.
Spojrzała na niego i zmrużyła lekko oczy, kiedy powiedział jej imię. Przez moment nic nie mówiła. Tylko po prostu patrzyła, może oceniała.
— Miałam na myśli, że zabierzesz mnie z powrotem do willi, ale dobrze wiedzieć, że byś żałował, gdybyś mnie przeleciał. — Warknęła. Nawet nie rozumiała, czemu to ją tak zabolało, gdy od początku było jasne, że nic się nie wydarzy między nimi.
Sloane wyszarpała się z jego uścisku. Lekkiego, ale stanowczego.
Usuń— Nie chcę już tych twoich pieprzonych pięciu minut. — Syknęła. Nastrój momentalnie zmienił się z rozmarzonego w zirytowany, podchodzący pod coś czego nie chciała znów tego wieczoru czuć. Nie mogła pojąć, dlaczego poczuła się tak… Źle. Odrzucił ją i to zabolało. Nie próbowała z nim tych sztuczek, które zadziałałyby na innych. Nie zależało jej na niczym, poza tym, aby z nią wszedł do tej pieprzonej wody i pozwolił trochę odetchnąć.
— Wracaj sobie sam. Molly pewnie już czeka. — Wycedziła z jadem, którego w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć sobie samej. Odwróciła się od niego plecami, ignorując wszystko o udawaniu, że jest kuloodporna i ruszyła przed siebie po miękkim piasku. Mógł za nią iść, mógł sobie wrócić. Było jej wszystko jedno. Ona na pewno tam nie wracała, a już na pewno nie z nim.
Słyszała tylko szum fal, ale nie to, czy szedł za nią. Nawet się nie odwróciła. Tylko szła w pustą ciemność przed sobą.
sloane
Musiała się upewnić, że on wciąż tutaj jest i ją trzyma, że nie wyobraziła sobie tej rozmowy i nie gada sama ze sobą. Czasem do siebie mówiła, ale wtedy wiedziała, że jest sama. Gdyby okazało się, że chodzi po plaży i strzela miny do powietrza sama z siebie zapisałaby się na odwyk i może do psychiatry. Nic z tego sobie nie wyobraziła, a Ezra naprawdę przy niej był, a może razem z nią. Już nie wiedziała co jest prawdą, a co sobie sama dopowiada. Ale słuchała go, bez wpatrywania się w niego jak urzeczona, a raczej zaciekawiona historią i chciałaby dowiedzieć się więcej. Dopytać o to kim była ta kobieta, dlaczego im nie wyszło i teraz spędza wieczory z narwaną małolatą, która nie panuje nad swoim życiem albo z Molly, która robi się fajna tylko po molly. Ta rymowanka jeszcze długo się będzie jej trzymała. Była tego pewna.
OdpowiedzUsuń— Przykro mi. — Brzmiała szczerze. Nie udawała litości, a tej mu też zresztą nie pokazała. Życie weszło w drogę, a już zwłaszcza takie życie, które oni prowadzili. Czasami się zastanawiała czy w tym wielkim, pokręconym świecie, który znali jest miejsce na prawdziwą miłość czy tylko na ulotne romanse, które zostawiają po sobie zniszczenie. Nie musiała dodawać nic więcej, ale też czuła, że Ezra wcale nie będzie chciał się jej zwierzać z tych wszystkich sekretów, które w sobie nosił. Być może tej nocy powiedział jej więcej niż Sloane kiedykolwiek miała usłyszeć.
— Myślę, że niektórzy ludzie kochają sposób w jaki są kochani, ale nie osobę, która ich kocha. — Powiedziała po głębszym zastanowieniu się. Być może ona tak ich wszystkich kochała. Nie konkretne osoby, ale to co byli w stanie dla niej zrobić. To, jak sprawiali, że się czuła. Kochana i potrzebna. Zabierali od niej samotność, której się tak przerażająco bała, a czego nie potrafiła nikomu wytłumaczyć. Kochała, że rozumieli, dlaczego zostawia zapalone światło przed spaniem. Kochała wszystko, ale… Ale może nie kochała poprawnie.
— Taka osoba może też nie istnieć. — Cień uśmiechu przemknął jej przez twarz, kiedy to powiedziała. Coraz bardziej zaczynała wątpić, że ktoś mógłby szczerze i bez granic pokochać ją, a ona jego. Nie chciała miłości jak z filmu czy książek. Tylko czegoś prawdziwego. Z burzami i wschodzącym słońcem. Z gorącymi słowami na języku. Ze zrozumieniem. Tylko, że większości sama nie potrafiła dać, a nikt – i była tego świadoma – na długo nie chciał żyć z kimś tak chaotycznym. Może w jej życiu były pisane tylko przelotne romanse, które ostatecznie będą tylko cierpkim wspomnieniem.
Nie słuchała już Ezry, gdy wyjaśniał, dlaczego się nie zgadza na jej mały pomysł. Szła przed siebie i próbowała go ignorować. Licząc, że zniknie mu gdzieś w czerni, a on nie będzie w stanie jej już znaleźć. Plaża się nie mogła przecież szybko skończyć, nie? Gdzieś w końcu dojdzie, a może jeśli będzie szła wystarczająco szybko to go zgubi. Na prostej drodze? Przewróciła oczami do własnych myśli. Mogła przysiąc na życie własnej matki, że niczego od niego teraz nie chciała. Prosiła o niewinne rzeczy – z jej perspektywy. Chciała wejść do tej przeklętej wody. I tak, miał rację. Chciała tego, bo potrzebowała coś poczuć, a skoro tak się martwił, że się utopi to mógł wejść razem z nią, ale nie. Musiał próbować ją zatrzymać. Nie chciał, bo gdyby coś się wydarzyło to by tego żałował. Twierdził, że oboje by żałowali, ale Sloane tego tak nie widziała. Kiedy to powiedział zobaczyła przed oczami krwistą czerwień i najlepsze co mogła w tej chwili zrobić to odejść. Zostawić go na tym piasku i się modlić, że za nią nie pójdzie.
Dopiero po chwili zorientowała się, że za nią idzie. I przyspieszyła kroku. Trochę jak obrażone dziecko, ale była obrażona. Tak bardzo, że sama siebie zaskoczyła tym, jak silne to uczucie było i jak mocno popychało ją do tego, żeby od niego uciec. Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Nawet nie próbowała. Szła dalej przed siebie. Ignorując to, że ją woła. Mógł zacząć nawet krzyczeć, a i tak by się nie odwróciła.
Sloane nie zareagowała na ten ton głosu. Nie była jak większość ludzi. Szanowała go jako producenta, miała do niego respekt za to, jak poprowadził swoją karierę, ale nie wkurzała się teraz na swojego szefa. Tylko na tego faceta, który zabrał ją na plażę, a potem wyrzucił w twarz, że by żałował.
UsuńŻadne sensowne myśli nie przychodziły jej teraz do głowy. Żadne wytłumaczenie.
Chciała od niego odejść i to zamierzała zrobić, ale ją dogonił. W pierwszej chwili się szarpnęła i warknęła pod nosem jakieś przekleństwo, ale tym razem już tak łatwo nie mogła mu się wyrwać, a zanim się obejrzała znów stała do niego przodem. Z tą dziką furią w oczach, czymś co przypominało żal i nieodchodzącym smutkiem, który wywołał Ezra, a może wspomnienia. Trudno stwierdzić.
— Puszczaj mnie. — Wycedziła przez zaciśnięte zęby i po raz kolejny próbowała się wyrwać. Chwyciła go drugą dłonią, ale to było na marne. Mogła wbijać paznokcie w jego skórę i się szarpać, ale nie zmieniłoby to niczego. Sloane była naćpana, a i bez tego miała mniej siły niż on. — Ezra, puszczaj. — Powtórzyła.
Spojrzała mu w oczy, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nic nie wskóra.
— Nic nie testuję. — Broniła się. — Mam cię dość i chcę sobie iść. Puszczaj.
Nie wiedziała, gdzie by doszła. Daleko od niego i to się liczyło.
— Znajdź sobie inną zabawkę. Może taką, której nie będziesz żałował.
sloane
W jej oczach błyszczała złość, którą Ezra tylko podjudzał. Tym, jak ją trzymał i sposobem w jaki na nią patrzył. Miała ochotę zacząć wrzeszczeć i się wyrywać dalej, a kiedy w końcu ją puścił zrobił to w tym samym momencie, w którym Sloane się szarpnęła przez co zatoczyła się o parę kroków do tyłu. Nie próbowała zrozumieć, dlaczego ją tak zabolało to, co Ezra powiedział. W końcu wiedziała, że on ma rację. Żałowaliby, gdyby cokolwiek się wydarzyło. Sloane mogłaby udawać, że nie, ale miała już za sobą ten etap, kiedy robiła głupoty i nie odczuwała na sobie ich skutku. Teraz… Teraz by to ją rozbiło. Cokolwiek by nie zrobili. Czy to byłby lekki pocałunek, czy gdyby faktycznie się ze sobą przespali, nawet zbyt długie trzymanie jej w ramionach mogło teraz mieć dla niej przykre konsekwencje. Rozmyślałaby nad tym wszystkim, czy to miało jakieś znaczenie, czy było to czymś więcej. To by ją wewnętrznie rozbiło na jeszcze więcej kawałków.
OdpowiedzUsuńSloane taka już była. Przyciągała ludzi i robiła wszystko, aby zwrócili na nią uwagę, a gdy odrobinę jej otrzymała lub usłyszała zdanie, które się jej nie podobało zaczynała znikać. Odwracała się i krzyczała. Przestawała być tą dziewczyną, którą była jeszcze parę minut temu, gdy patrzyła na niego wręcz z adoracją z oczach. Spojrzenie blondynki wciąż było tak samo silne i uparte, nie zamierzała się z tego wycofać i błagać, żeby jednak z nią został.
— Idź! — Krzyknęła, a jej głos rozniósł się po pustej plaży. Z tym, że w tym krzyki było wszystko, ale nie prośba o to, żeby faktycznie ja zostawiał. — To najlepsze co wy wszyscy możecie zrobić! Zajebiście dobrzy w tym jesteście!
Odwróciła się od mężczyzny plecami i znów zaczęła iść przed siebie. Tym razem ze łzami, które kuły w oczy. Sloane nie była pewna, ile przeszła zanim w końcu opadła na piasek. Obejrzała się za siebie tylko raz. I widziała postawna sylwetkę mężczyzny oraz tlący się papieros. Nie zostawił jej nawet jednego. Dupek. Obracała telefon w dłoniach. Łzy cicho spływały jej po policzkach. Nie chciała scen. Naprawdę ich nie chciała, a jednak… Odblokowała telefon i przez moment błądziła palcem po kontaktach. James. Nico. Carter. I tak w kółko. Który odbierze? Który mógłby zabrać ją do domu? Zaopiekować się tak, jak tego potrzebowała? I w końcu wybrała. Ten ostatni. Ten za którym prawdziwie tęskniła. Nie odebrał za pierwszym razem. Ani za drugim. Dopiero za trzecim. Pierwsze co zrobiła to przeprosiła, że dzwoni. Trochę łamiącym się głosem. Takim, który obiecuje, że tym razem będzie lepsza, że się poprawi, a potem przerwał jej damski głos, którego się nie spodziewała.
— Aresztowali Cartera, jesteś z siebie zadowolona?
Sloane zamarła w odpowiedzi na głos i słowa Sophii. Carter i aresztowanie. Kurwa. Poczuła, że momentalnie trzeźwieje, chociaż to wcale nie była prawda. Sloane była wciąż tak samo mocno naćpana, a może teraz te uczucie się tylko pogłębiło. Zaklęła pod nosem i próbowała coś powiedzieć, ale Sophia się rozłączyła. Sloane siedziała wciąż na piasku, kiedy wykręcała numer do Jamesa milion razy. Tyle samo razy pisała, ale na nic się to zdało.
Siedziała jeszcze tak przez chwile. Może siedziała tak godzinę, a może to trwało tylko dziesięć minut. Zwróciła głowę w stronę willi. Tętniącej życiem i basem. Pełnej ludzi, którzy pewnie nie musieli się mierzyć z takimi problemami. Jej krok był chwiejny, niepewny. Nie widziała stojącego gdzieś niedaleko ochroniarza, który ruszył za nią, kiedy wracała do willi. Musiała się stąd wydostać. Nowy Jork. Potrzebowała Nowego Jorku. Przy wejściu schyliła się po swoje szpilki, a wejście po schodach teraz zdawało się być okrutnie trudnym zadaniem.
— Nie dotykaj mnie. — Wycedziła przez zaciśnięte zęby, kiedy ochroniarz za nią próbował jej pomóc. Mężczyzna zabrał dłonie, a Sloane powoli zaczęła wspinać się na górę. Makijaż miała nienaruszony mimo, że płakała przez ostatnią, zdawałoby się, że wieczność. Mimo, że to wszystko trwało może piętnaście albo dwadzieścia minut.
UsuńSchodki ciągnęły się w nieskończoność, aż w końcu weszła na taras. Nie zwróciła uwagi na to, czy Ezra tu był czy nie. Znalazła ławkę i na niej usiadła. Musiała założyć te przeklęte szpilki. Zamówić ubera. Musiała się stąd wydostać.
sloane